C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
W jednej z bocznych uliczek znajduje się wyjątkowy kanał, którego historia sięga samego początku Venetii. Magiczne boksy znajdują się między zarośniętymi, starożytnymi murami, a na samym końcu kanału widać niewielki wodospad, do którego jednak żaden czarodziej nie może się dostać. Jest to magiczna brama do zatoki perłowych delfinów, które od wieków żyły bardzo dobrze z tutejszymi pegazami. Dzięki wodospadowi mogą one się odwiedzać, więc przy odrobinie szczęścia lokacja ta pozwala na dojrzenie nie jednego, a dwóch magicznych stworzeń. To w tych stajniach można wypożyczyć rumaka i wziąć udział w wyścigach.
Wyścigi wodnych rydwanów
Każdy odwiedzający Venetię może wziąć udział w niesamowitych wyścigach wodnych rydwanów po venetiańskich kanałach, których historia sięga czasów przed naszą erą. Wyścig rozpoczyna się w stadninie. Gdy tylko zaprzęgniecie rumaki do rydwanów, pojazd otacza magiczna bańka z powietrzem, a wy nurkujecie pod wodę, prosto w venetiańskie kanały.
Rzucacie kością 2xk100 na prędkość początkową i to do niej dodajecie lub odejmujecie wszystkie modyfikatory. Następnie rzucacie kością k6, by zobaczyć, jaki rumak wam się trafił.
1 Simone - Ten pegaz jest najbardziej usłuchany i skory do współpracy ze wszystkich rumaków w stajni. Do korzystnych wyników wydarzeń dodajesz sobie +10 do prędkości, a od niekorzystnych odejmujesz -10. 2Giuseppe - Po zaprzężeniu tego pegaza do rydwanu, Giuseppe rozmnaża się i masz teraz nie jednego, a dwa pegazy do swojej dyspozycji. Dodaj sobie +50 do kości na prędkość, jednocześnie przy kości na wydarzenie musisz rzucić literką. Spółgłoska sprawia, że obydwa rumaki są ze sobą zgodne, a samogłoska wymaga od Ciebie dorzutu drugiego wydarzenia i odjęcia -20 od prędkości, bo każdego pegaza ciągnie w inną stronę. 3Fausto - Z tego rumaka jest prawdziwy szczęściarz. Rzucasz dwoma kośćmi na wydarzenie i wybierasz lepszą opcję. 4Beatrycze - Ten pegaz to miłośnik podróży. Ciągnie ją wszędzie, gdzie tylko jest to możliwe. Przy kości na wydarzenie rzucasz k6. Wynik parzysty nic nie zmienia i dodajesz sobie +20 do prędkości, wynik nieparzysty oznacza, że Beatrycze zobaczyła coś, gdzie koniecznie musi się znaleźć. Odejmujesz -20 od prędkości bo robisz wycieczkę na około. 5 Velia - Trafiła Ci się prawdziwa niespodzianka. Gdy tylko zaprzęgniesz ją do rydwanu, Velia staje się niewidzialna, przez co ciężej Ci nią pokierować. Rzucasz 2 kośćmi na wydarzenie i wybierasz mniej korzystny wynik. 6 Leah - Ta klacz zdecydowanie nie jest mistrzynią wyścigów. Wygląda na to, że jest niedospana, albo po prostu leniwa. Bez względu na powód, nie do końca ma ochotę na szaleńczy bieg. Odejmujesz -30 od prędkości.
Wydarzenie
Rzuć kością literką, by zobaczyć, co Ci się przytrafiło.
A jak Amatorka - Coś nie do końca wam poszło już na samym starcie. Źle zapięliście uprząż i pegaz odczepił się od rydwanu, gnając przed siebie. Musicie jakoś rozwikłać tę zagadkę, ale tracicie bardzo dużo czasu. Odejmujecie -40 od kości na prędkość. B jak Brak komunikacji - Wodne stworzenia nie do końca chcą Cię słuchać, albo po prostu nie masz do nich podejścia. Ciężko wam się dogadać. Tracisz -20 do kości na prędkość. C jak Corvin Tectus - Przeprawa przez podwodne winorośle wcale nie jest prosta. Dorzuć k6. Wynik parzysty oznacza, że rydwan zaplątuje się w krzewy i tracisz -20 do prędkości. Wynik parzysty oznacza, że wszystko idzie jak po maśle, a Ty zyskujesz +20 do prędkości. D jak Delfiny - Mkniesz przez venetiańskie kanały, gdy nagle obok Ciebie pojawia się perłowy delfin, który prowadzi Ciebie i Twojego rumaka przez tajny uskok wodny. Otrzymujesz +40 do prędkości E jak Eliminacja - To nie jest Twój dzień. Okazało się, że ktoś grzebał przy Twoim rydwanie i magiczna bańka z powietrzem pęka przy ostrzejszym zakręcie. Musisz zrezygnować z wyścigu, żeby się nie utopić. F jak Falstart - Twój rumak wyrwał do przodu jak głupi, nim reszta w ogóle zorientowała się w sytuacji. Dodaj sobie +30 do prędkości. G jak Gnój - Wodny koń to też zwierzę i tak się trafiło, że Twoje przypiliła potrzeba fizjologiczna. Magiczna bańka pokryła się szambem, ograniczając Ci widoczność. Odejmij sobie -30 od prędkości. H jak Haulcynacje - Nie tylko świat na lądzie ma swoje tajemnice. Trafiasz na rozdroże, lecz jedna ze ścieżek jest tylko magiczną iluzją. Dorzuć k6 by sprawdzić, czy wybierzesz dobrą z dróg. Wynik parzysty oznacza, że Twój rumak doskonale wie, gdzie jechać. Wynik nieparzysty sprawia, że skręcasz w złą stronę i natrafiasz na stado Venerat Aqua, które Cię atakują. Tracisz tyle do prędkości ile wyniosły oczka na Twojej k6x10. I jak Intuicja - Twój wodny rumak zaczyna ciągnąć Cię nie w tę stronę, w którą powinien. Rzuć k6. Wynik parzysty oznacza, że ufasz intuicji pegaza, co niestety nie wychodzi Ci na dobre. Gubisz się i tracisz -40 do prędkości. Wynik nieparzysty sprawia, że stawiasz na swoim i zostajesz na oficjalnej trasie wyścigu. Zyskujesz +20 do prędkości. J jak Jazda z trytonami - Spotykasz na swojej drodze Trytony. Magiczne istoty błogosławią Twojego pegaza. Otrzymujesz +30 do prędkości.
Etap II
Rzucacie kością k6, by zobaczyć, co wam się przytrafia.
1 - Trafiacie na płytki kanał i musicie wynurzyć się nieco z wody. Nie uważnie jednak walicie głową w bardzo nisko ustawiony most. Zdobywacie -20 do prędkości i okropny ból głowy. 2 - Ktoś zajechał wam drogę. Rzućcie k6, wynik parzysty oznacza, że wszystko jest w porządku, a nieparzysty, że doszło do kolizji. Oznaczcie innego gracza, obydwoje otrzymujecie -30 do prędkości. 3 - Wasz pegaz rozproszył się przez nienaturalny błysk w wodzie. Okazało się, że jakiś turysta zgubił 50g. Możecie je zabrać i stracić -10 do prędkości, lub olać galeony i zyskać +20 do prędkości. 4 - Przypomnieliście sobie, że udało wam się zabrać ze stajni kilka przysmaków dla swojego pegaza. Rumak od razu nabiera więcej sił i wyrywa do przodu niczym wodna rakieta. Otrzymujecie +40 do prędkości. 5 - Woda w tym kanale jest wyjątkowo mętna, przez co ciężej wam przez nią przepłynąć. Tracicie -30 do prędkości. 6 - Zdaje się, że po pierwszym etapie więź między Tobą a pegazem się zacieśniła. Dużo lepiej współpracujecie, przez co dodajesz sobie +30 do prędkości.
Osoba z najwyższym wynikiem wygrywa. Tabela zamyka się 15 sierpnia.
Kod:
<zgs> Rumak: </zgs> TU PODLINKUJ WYNIK K6 <zgs> Wydarzenie: </zgs> TU PODLINKUJ WYNIK LITEREKI <zgs> Etap II: </zgs> TU PODLINKUJ WYNIK K6 <zgs> Prędkość początkowa i modyfikatory: </zgs> TU PODLINKUJ WYNIK K100 I WPISZ MODYFIKATORY Z KOSTEK <zgs> Ostateczny wynik: </zgs> TU WPISZ
Tabela wyników:
I miejsce: Lockie I. Swansea (269pkt.) II miejsce: Joshua Walsh (180pkt.) III miejsce: Hariel Whitelight (151pkt.)
Nagrody: I miejsce - +2pkt. z ONMS, Łańcuch Skamandera oraz 100g II miejsce - +2pkt. z ONMS, Amulet uroborosa oraz 50g II miejsce - +1pkt. z ONMS oraz 50g
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Ostatnio zmieniony przez Maximilian Felix Solberg dnia Sob Lip 29 2023, 14:43, w całości zmieniany 8 razy
Rumak: 4 - Beatrycze Wydarzenie: G Etap II: 1 Prędkość początkowa i modyfikatory: 49,90 + 20(Beatrycze parzysta) - 30(wydarzenie) - 20(etap II) Ostateczny wynik: 109
Słysząc o wyścigu rydwanów od samego początku wiedziałem, że jest to coś, z czego muszę skorzystać. Praktycznie od zawsze preferowałem podróż na zwierzęciu niż na miotle, a wizja niejakiego połączenia jednego z drugim brzmiała bardzo intrygująco. Po przybyciu na miejsce zapoznałem się z zasadami wyścigu, oglądnąłem rydwan i następnie przywitałem się przeznaczonym dla mnie rumakiem. Klacz była bardzo energiczna i aż rwała się ku przygodzie, co uznałem za dobry znak. Początek wyścigu był fenomenalny. Beatrycze ruszyła z przytupem, także ledwo utrzymałem się na rydwanie. Pędziła naprzód ku wygranej i nic nie wskazywało na to, że miało na coś przeszkodzić w wygranej. Jak się niedługo później okazało, pokonała nas...fizjologia. Nie wiem co było bardziej ohydne - widok, jak klacz dokonuje aktu, czy fakt, że to wszystko znalazło się w naszej bańce. Żeby było jeszcze lepiej, trafiliśmy na płytki kanał, a z uwagi na mocno ograniczoną widoczność z impetem przywaliłem głową o most. Ból głowy następujący sekundę później niemalże wyrzucił mnie z rydwanu. Od tej chwili marzyłem tylko o jednym - by to się już skończyło, by dać upust mdłościom, ulżyć bólowi i się porządnie wyczyścić. Ten smród to będę pewno czuł do końca wyjazdu. Będzie to wydarzenie, jakie zapamiętam do chwili swojej śmierci.
z/t
Josephine Harlow
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 22
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 172cm
C. szczególne : Zawsze starannie wykonany manicure.
Rumak: 6, Leah Wydarzenie: B Etap II: 4 Prędkość początkowa i modyfikatory: 86 + 52 - 30 - 20 + 40 Ostateczny wynik: 128
Los miewał naprawdę przewrotne poczucie humoru, skoro już na samym początku wyjazdu postawił na jej drodze Fredericka. Nie to, żeby spodziewała się, że podczas całego pobytu w Venetii go nie spotka, bo takiego szczęścia to niestety nie miała, ale stało się to zdecydowanie zbyt szybko. I chyba nie tylko ona miała takie zdanie na ten temat - wystarczyło spojrzeć na jakże zachwycone twarze narzeczonych. - Przyznaj się, że rzuciłeś na mnie zaklęcie śledzące, bo nie uwierzę, że to kolejne przypadkowe spotkanie - prychnęła, lustrując go oceniającym - a jakże - spojrzeniem od stóp do głów. Nie ma to jak dobre przywitanie! - Nie wiem co prawda kiedy miałbyś to zrobić i chyba nie chcę wiedzieć, nie wnikam w twoje fetysze i inne dziwactwa - dodała z pewnym niesmakiem, którego nawet specjalnie nie musiała udawać. To samo przychodziło na jego widok. I chociaż najchętniej odwróciłaby się na pięcie i odeszła tam, gdzie Shercliffe'a by nie było, to jednak nie chciała dawać mu satysfakcji, którą zapewne by wtedy poczuł, dopowiadając sobie różne niestworzone rzeczy. Jeśli ktoś chciał dowodu na to, że aranżowane małżeństwa już dawno powinny odejść do lamusa, to oni byli idealnym tego przykładem. Choć aż tak daleko ich związku nie zamierzała dopuścić. - Jeśli chciałeś wziąć udział w wyścigach, to cóż, niestety już brak miejsc. Możesz pocałować klamkę stadniny i iść szukać szczęścia gdzie indziej - powiedziała, posyłając w jego stronę sztuczny uśmiech. Wiedziała, że to i tak nie zadziała, tak samo jak wiedziała, że oboje przyszli tu w tym samym celu. Dowiedziawszy się o wyścigach wodnych rydwanów, uznała, że jest to coś, w czym koniecznie musi wziąć udział i absolutnie nic jej w tym nie powstrzyma. I tego postanowienia chciała się trzymać. Weszła więc do stadniny, a jej twarz przyozdobił piękny i niewymuszony uśmiech, kiedy witała się z właścicielami i pracownikami. Trzeba było przecież wybrać pegaza.
Rumak: 6 Wydarzenie: I oraz 1 Etap II: 6 Prędkość początkowa i modyfikatory: 68 - 30 + 20 + 30 Ostateczny wynik: 88
Być może oboje mieli nałożony namiar, trudno było powiedzieć, o co właściwie chodziło. Może ta wyspa była dla nich za mała, może po prostu byli jednak do siebie nieco podobni i interesowały ich mniej więcej te same rzeczy i te same atrakcje. To jednak prowadziło do myśli, że istniał cień szansy na to, żeby kiedyś zdołali się dogadać, a to Frederickowi już się niezbyt podobało. Może był uprzedzony, a może faktycznie chciał zrobić wszystko, żeby pozbyć się kobiety, więc po prostu szukał sposobu na to, żeby uprzykrzyć jej życie. Dokładnie tak, jak robiła to ona w tej chwili, starając się pokazać mu, jak bardzo był bezwartościowy. Westchnął więc bezgłośnie, spoglądając na nią z góry, kręcąc przy tej okazji głową. - Obawiam się, że namiar znajduje się w pierścionku, co oznaczałoby, że jednak postanowiłaś go nosić. Powinienem, jak sądzę, niesamowicie się z tego cieszyć - wyjaśnił spokojnie, odbijając tę piłkę na swój własny sposób, ciekaw tego, co Josephine zamierzała zrobić z taką informacją. Mogła i zapewne zamierzała to zrobić, obrazić się śmiertelnie i jak to ona, zacząć tracić logiczne argumenty, co powodowało, że Frederick zawsze uśmiechał się z zadowoleniem. Z jakiegoś powodu bawiło go również, kiedy narzeczona obrażała go w nieskończoność, kiedy starała się mu zaszkodzić, kiedy próbowała go jakoś urazić. Był na to jednak zdecydowanie zbyt gruboskórny, a jej niektóre uwagi prowadziły raczej do jego kompletnego rozluźnienia, niż irytacji. Dokładnie tak, jak w tej chwili. - Moja droga Josephine, taką władzę nade mną uzyskasz dopiero, kiedy zostaniesz moją żoną - powiedział gładko, niemalże znudzonym tonem, wskazującym na to, że nie widział innego wyjścia z sytuacji. Nie zamierzał również dawać jej żadnej satysfakcji i faktycznie zostawiać jej w stajniach, pozwalając na to, żeby tylko ona miała przyjemność z tego wyjazdu. Skoro wszyscy mogli się bawić, to on zamierzał się bawić wtedy, kiedy tego chciał i dokładnie tam, gdzie tego chciał, bez żadnego rozporządzania jego czasem, czy podobnych wyskoków, które były niemalże żenująco śmieszne. Dlatego też również ruszył do stajni, rozglądając się z zaciekawieniem po okolicy, zastanawiając się, jakie dokładnie były te wodne pegazy, jak również, do czego tak naprawdę były zdolne i do czego można byłoby potencjalnie wykorzystać ich pracę.
______________________
I'm real and the pretender
I have my flaws I make mistakes But I'm myself
I'm not ashamed
Hariel Whitelight
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 25
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 184
C. szczególne : podobny do Camaela, wręcz myląco gdyby nie oczy i pieprzyk nad górną wargą | pachnie perfumami z nutą sosny | nosi super buty, które tworzą za nim kwiatkowy korowód | zawsze ma kolorowe okularki na nosie
maska: koło fortuny, pech wszystkie kostki po kolei Rumak: 5 - Velia Wydarzenie: H i nieparzysta, halucynacje -10 Etap II: 2 i parzysta Prędkość początkowa i modyfikatory: 79+82-10 Ostateczny wynik: 151
Leżę w gondoli z przymkniętymi oczami, z głową na kolanach Ryszarda. - Powinienem iść do tej świątyni z Marleną - stwierdzam w końcu. Podobno po jakimś rytuale można było pozbyć się wszystkiego co na nas spadło. Jednak ja dobrze znałem te rytuały! Wcale nie wszystkie były takie sobie hop, siup przyjemne ot co! I jak niewierny Tomasz, nie pójdę póki nie zobaczę Marleny tańczącej jak luanaballa przy pełni księżyca. Wzdycham i poprawiam błękitne okulary, które chroniły mnie przed słońcem. Łapię się za ramiona Ryśka i podnoszę się z powrotem do pozycji siedzącej. - Już jesteśmy? - pytam, bo postanowiliśmy (a raczej ja postanowiłem), że musimy zaliczyć wszystkie możliwe atrakcje, nawet jeśli to są "wyścigi podwodnych rydwanów", co wcale nie brzmi jak mój konik. Nie wiem tak naprawdę czy naprawdę boję się rytuału a może stresuje, że po całkowitym przypomnieniu sobie wszystkich wspomnień moich ziomków coś się zmieni. Ale nagle zapragnąłem, by zrobić super miesiąc miodowy dla Ryszarda, skoro wszyscy żyliśmy w cieniu nadchodzących zmian, gdzie może nie będziemy już spędzać tyle czasu na leżeniu, nic nie robieniu i najważniejszym - czyli zakupach, odświeżających garderobę przyjaciela. Może i był teraz bezrobotny, ale nigdy nie miał tyle pięknych, nowych ubrań. - Boję się wody i nie umiem pływać - przypominam jeszcze kiedy w końcu dopływamy gondolą na miejsce. Czytałem opis, że to ma być zwykła bańka i na dodatek po tym co mnie spotkało w piwnicy z mieczami, znacznie bardziej boję się łamanych kości niż wody, więc niczym Gryfon chciałbym pozbyć się chociaż tego jednego lęku. Wychodzę z łódki i tylko ramiona Ryśka sprawiają, że nie wpadam od razu do jak głaz, utopić się pierwszego dnia w Wenecji. Od rana mam jakiegoś niesamowitego pecha i powoli zaczynam podejrzewać, że te niby super maski przynoszą nieszczęścia, bo sam Ryszard też narzekał od rana. - Serio, to bardzo dobry pomysł - mówię z przerażeniem ściskając dłoń partnera kiedy wchodzimy pod wodę. Bańka wokół rydwanu wydaje się stabilna i wygląda po prostu jakbym oglądał akwarium, nie musiałem pływać ani nic. Spore pocieszenie. - Ooo... cześć koni... - Nie dokańczam mojego wesołego powitania z rumakiem, bo ten znika. Od tak, po prostu. - Riki? - jęczę i rozglądam się za Gryfonem, by sprawdzić czy jego towarzysz też zniknął. Co to ma kurde być!
Josephine Harlow
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 22
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 172cm
C. szczególne : Zawsze starannie wykonany manicure.
Jeśli rzeczywiście ktoś nałożyłna nich namiar, to osobiście zamierzała dołożyć wszelkich starań, aby został on jak najszybciej usunięty i nie liczyły się dla niej koszta czy konsekwencje. Szczerze powiedziawszy, nie zdziwiłaby się nawet jakoś bardzo, gdyby to ich rodzice postanowili wyciąć im taki numer, aby w pewnym sensie byli na siebie skazani - nie tylko poprzez zaręczyny i konieczność udawania pary na durnowatych bankietach, ale też poprzez te przypadkowe spotkania. Raz czy dwa mogło się zdarzyć, ale to już było co innego. - Och, jeszcze czego - rzuciła, wywracając oczami, co weszło jej w nawyk właśnie przez niego. Przy nikim nie robiła tego tak często. Jedyny raz, kiedy miała ten nieszczęsny pierścionek na palcu, był podczas świąt, kiedy to zaczęła się cała ta szopka. Jeśli Shercliffe'owie rzucili na nią w ten sposób jakąś klątwę, to mogli być pewni, że jej duch nie da im spokoju po śmierci. - Zła wiadomość, skarbie - zaczęła, dając specjalny nacisk na przezwisko, ale nie w żaden słodko-pierdzący sposób. Powiedziała to twardo, patrząc na niego obojętnym wzrokiem. - Pierścionek gdzieś się zgubił. Mam nadzieję, że nie miał dla ciebie jakiejś wartości sentymentalnej, byłaby wielka szkoda - skończyła, a wyraz jej twarzy nie zmienił się ani trochę. I tylko ona jedna wiedziała, ile prawdy kryło się w tych słowach. A nie było jej wcale. Biżuteria od grudnia leżała zakopana gdzieś na dnie kufra w jej rodzinnym domu, bo Harlow nie zamierzała nosić jej na palcu. Nie tej. - Nie chcę żadnej władzy i nie będzie żadnego ślubu - ucięła ostro, a mięsień w jej szczęce drgnął. Ten temat działał na nią jak płachta na byka i dlatego spodziewała się, że mężczyzna jeszcze go pociągnie, żeby dodatkowo ją pomęczyć i zezłościć. Może skoro tak się interesował magicznymi stworzeniami, to sam był jednym z nich i właśnie z tego czerpał energię do życia? Nie obdarzyła go już żadnym spojrzeniem, kiedy weszła do stadniny, ale czuła za sobą jego obecność, którą usilnie zamierzała ignorować. To jednak nigdy nie było łatwe, zwłaszca gdy podszedł do tego samego boksu, do którego i ona skierowała swe kroki. - Czy tobie aż tak podoba się uprzykrzanie mi życia, Shercliffe? Powiedz mi, czego ty do cholery ode mnie chcesz? - rzuciła nagle, odwracając się w jego stronę z zaciętą miną. Nawet nie zarejestrowała przy tym, że klacz, przy której się znalazła, nie była idealna na wyścigi. Machnęła jedynie ręką, kiedy jeden z pracowników zaproponował pomoc w zaprzęgnięciu jej do rydwanu, dalej zajęta bombardowaniem wzrokiem Fredericka.
Christopher Walsh
Wiek : 35
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 183
C. szczególne : Blizna u dołu brzucha oraz niewielka blizna na ręce, blizny na piersi po jadzie akromantuli, ciemnogranatowe blizny na lewym ramieniu; obrączka z czarno-zielonej muszli; runa agliz na lewym nadgarstku
Rumak: 6 Wydarzenie: I oraz 4 Etap II: 2 oraz 3 Prędkość początkowa i modyfikatory: 103 - 30 - 40 - 30 (kolizja z Salem, oboje -30) Ostateczny wynik: 3
Wyścigi wodnych rydwanów brzmiały naprawdę ciekawie i Christopher nie miał nic przeciwko temu, żeby się na nie wybrać. Interesowało go, jak te naprawdę wyglądały, interesowało go, jak mogły przebiegać, ale w ogóle nie myślał o jakichś potencjalnych nagrodach. To miało dla niego drugorzędne znaczenie, by nie powiedzieć, że właściwie nie miało dla niego żadnego znaczenia. Chciał tu odpocząć, chciał po prostu dobrze się bawić, nie zwracając zbyt wielkiej uwagi na to, co go otaczało. Jednocześnie jednak wiedział, że nie mógł tak po prostu zostawić za sobą niektórych rzeczy, że nie mógł udawać, że ich nie dostrzega, czy o nich nie pamięta. Prawdę mówiąc, to ostatnie byłoby dla niego zdecydowanie najgorsze i zdecydowanie nie chciał tego ponownie przeżywać. Dlatego, tym razem, zamierzał uważać, dokąd właściwie się udaje i co robi. Nie sądził jednak, żeby ten wyścig był niebezpieczny. Rozmowa z Salazarem już tak. Nie zamierzał jednak całkowicie zostawiać go na brzegu. Nie po tym, jak przyłożył mu, pilnując, żeby mężczyzna doskonale pamiętał ten cios, nie po tym, jak był z nim w Rumunii, nie po tym, jak odwiedził Maximiliana w szpitalu. Dlatego też, gdy tylko okazało się to możliwe, wybrał się wraz z Salazarem w stronę stajni wodnych pegazów, zaznaczając od razu, że nie obchodziło go właściwie, jak w tej chwili Morales czuł się z koniecznością powiedzenia mu, co się stało i jak się czuł. Po prostu Christopher chciał to wiedzieć, chciał zrozumieć, do czego doszło po tym, jak się rozdzielili, chciał się przekonać, czy mężczyzna faktycznie poszedł po rozum do głowy, czy gdzieś po drodze zdążył o nim zapomnieć. W tym drugim przypadku zielarz zdecydowanie zamierzał raz jeszcze użyć właściwych argumentów, żeby mężczyzna czystym przypadkiem nie zboczył z drogi, jaką mu wyznaczył. Nie odzywał się, pozwalając po prostu mówić Salazarowi, w milczeniu zachwycając się stajniami, do których właśnie się zbliżali, wiedząc, że w życiu po prostu były rzeczy ważne i ważniejsze. I te ważniejsze właśnie omawiali, to na nich musieli się skupić, to do nich musieli się odnieść, nie musząc w tej chwili dyskutować na temat Venetii, pegazów, czy czegoś podobnego. Mówiąc najłatwiej, najpierw obowiązki, a później przyjemności.
______________________
After all these years you still don't know The things that make you
beautiful
Salazar Morales
Wiek : 39
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 183 cm
C. szczególne : blizny ciągnące się przy lewej nerce i po prawej stronie żeber | niewielkie, krwawe znamię w kształcie krzyża na grzbiecie prawej dłoni | krwawy znak w kształcie obrączki
Rumak: Fausto Wydarzenie: Intuicja + nieparzysta Etap II: Przysmaki Prędkość początkowa i modyfikatory: 90 + 27 + 20 [Intuicja] + 40 [Przysmaki] – 30 [Kolizja z Chrisem] Ostateczny wynik: 147
Po odczytaniu wiadomości od Christophera, Paco doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że nie może mu odmówić spotkania. Po tym jak mężczyzna wyciągnął pomocną dłoń do niego i Maximiliana, szwendając się po dalekich zakątkach świata, czuł się względem niego zobowiązany, chociaż nie ukrywał zarazem, że obawia się rozmowy w cztery oczy, zwłaszcza że nieszczególnie przepadał za otwieraniem się przed innymi na swoje emocje i zmartwienia. Poniekąd ucieszyło go więc to, że małżonek Joshui zaproponował udział w wyścigu pegazów. Gonitwa po kanałach utrudniała bowiem swobodną wymianę zdań i dawała odrobinę oddechu od codziennych trosk, o których wcale nie miał ochoty rozprawiać godzinami. Przed przyjemnościami pewne obowiązki musiał jednak wypełnić, a tego popołudnia obowiązkiem było wyspowiadanie się przed zerkającym na niego wyczekująco Walshem. - …nie jestem pewien. – Mruknął, wzruszając bezradnie ramionami na któreś już pytanie z kolei, na które tak naprawdę nie znał odpowiedzi. – Przez długi czas nie mieliśmy ze sobą kontaktu. Nie chciał tego. – Powiedział uczciwie o tym, jak wyglądały jego ostatnio nieistniejące relacje z Felixem, nad których poprawą miał szansę tak naprawdę popracować dopiero teraz, kiedy zrządzeniem losu wylądowali wspólnie w jednym z pokoi w koloseum, czego nie omieszkał zresztą zdradzić Christopherowi. – Było niezręcznie… – Dość eufemistycznym słowem określił pierwszą wymianę zdań z młodszym partnerem. – …ale rozmawiamy ze sobą, a to chyba najważniejsze. – Nie podzielił się wieloma szczegółami, bynajmniej nie dlatego, że ignorował towarzysza. Po prostu sam nie do końca wiedział jeszcze na czym stoi.
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Rumak: Niewidzialna Veila Wydarzenie: A i D - Wybieram niestety D Etap II: 6 Prędkość początkowa i modyfikatory: 88 i 69 - 40(wydarzenie) +30 (Etap II) Ostateczny wynik: 147pkt.
Chillował sobie w najlepsze, poszukując jednej z miejscówek, o której usłyszał pokątnie, gdy nagle wpadł na samego miotlarza Walsha! -Joshua! - Zaczepił go, przyspieszając kroku, by zrównać się z mężczyzną, którego nie widział całe wieki. Oczywiście domyślał się, że tu jest, skoro jego mąż tu bawił, ale jakoś wcześniej nie mieli okazji na siebie wlecieć. -Venetia Ci służy. Wiesz może coś o tych wodnych stajniach? Próbuję je znaleźć już od godziny. - Zapytał od razu po tym, jak pierdyknął mu komplementem. Słyszał o tym, że na wyspie ruch miotlarski jest całkowicie zakazany i zastanawiał się, czy Josha to cieszy, bo mógł w końcu odpocząć, czy jednak brakuje mu tych latających szczot między nogami. Narazie jednak nie pytał, rozglądając się po zakamarkach za celem swojej wyprawy. Co jak co, ale jazda na pegazie też była sportem i zaliczała się do treningu, a o te Max dbał z wyjątkowym sentymentem.
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Christopher Walsh
Wiek : 35
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 183
C. szczególne : Blizna u dołu brzucha oraz niewielka blizna na ręce, blizny na piersi po jadzie akromantuli, ciemnogranatowe blizny na lewym ramieniu; obrączka z czarno-zielonej muszli; runa agliz na lewym nadgarstku
Christopher nie popędzał go, nie próbował niczego na nim wymuszać, nie starał się mimo wszystko decydować za Salazara, nie chcąc, żeby ten miał jakieś błędne wrażenie na jego temat. To, że wciąż był na niego zły, było zupełnie inną sprawą i nie widział powodu, dla którego nie miałby wysłuchać tego, co mężczyzna miał do powiedzenia. Mimo wszystko uważał, że Meksykanin również zasługiwał na to, żeby być wysłuchanym, że zasługiwał na to, żeby spędzić z nim czas i przekonać się, o czym ten dokładnie myślał. Jak się czuł. Chociaż zielarz uważał, że powinien w jakimś stopniu cierpieć, że powinien przejść przez etap niezbyt przyjemnej realizacji, że sam doprowadził do miejsca, w którym się znajdował. Dlatego też Chris kiwał lekko głową na to, o czym mówił Salazar, nie do końca wiedząc, co miałby z tym wszystkim zrobić. - Cieszę się, że mimo wszystko sprowadziłeś go do Munga – przyznał prosto, bo uważał, że to był największy sukces drugiego mężczyzny w tym całym zamieszaniu, do jakiego ostatecznie doszło. Było to również coś, co pokazywało, że w jakimś stopniu potrafił wziąć odpowiedzialność za swoje błędy, za to, co robił źle, za to, do czego był w stanie doprowadzić swoim zachowaniem godnym szaleńca, którym najwyraźniej mimo wszystko był. Zaraz też spojrzał uważnie na Meksykanina, a jego jasne spojrzenie nie było w tej chwili zbyt przyjazne, co było doskonale widoczne. Mimo wszystko wierzył w to, że Salazar zdołał iść po rozum do głowy i obecnie nie zachowywał się jak skończony idiota, ale nigdy nie mógł mieć w tym temacie całkowitej pewności. Stąd tez wzięło się to ostrzejsze i uważniejsze wejrzenie, jakim go w tej chwili obdarzał. - Mam nadzieję, że rozmawiacie, bo obaj tego chcecie – powiedział ostrożnie. – Wiem, że kiedy był w szpitalu wszystko było trudne, nie chciał początkowo się ze mną widzieć, oskarżając o to, że przyszedłem tylko dlatego, że mnie przysłałeś. Zastanawia mnie jednak, jak jest teraz – dodał, kiedy znaleźli się w stajni, a on z łagodnym uśmiechem zaczął przyglądać się pegazom, czując się nieco, jak dziecko w sklepie z cukierkami, które dostało dosłownie wszystko i nie musiało niczego wybierać.
______________________
After all these years you still don't know The things that make you
Prawdę mówiąc, to Frederick był pewien, że ich rodzice pilnowali tego związku. Z bliska, z daleka, trudno było mu powiedzieć, ale zależało im na tym w chory sposób i nie wiedział, jak miałby się ich tak naprawdę pozbyć. Owszem, mógłby się od wszystkiego odciąć, mógłby w końcu zerwać łańcuch, który nadal go trzymał, mógłby od niego uciec, bo czuł doskonale, jak pęta zaczynają się naprężać, jak zaczynają krępować go w sposób, z którego nie był w stanie umknąć tak po prostu, odnosząc wrażenie, że niewiele brakowało im do tego, żeby po prostu pękły, żeby wszystko strzeliło, żeby wszystko puściło i posypało się w drobny mak. Jednocześnie jednak wiedział, że byłby niczym zwierzę wychowane w klatce, w rezerwacie, dalekie od tego, by naprawdę wiedzieć, co miałoby robić. Czasami sądził, że zerwane więzy zaniosłyby go daleko i doprowadziły do jego upadku, ale to też nie było coś, o czym chciał rozmawiać z Josephine, do której uśmiechnął się teraz pozornie łagodnie i westchnął bardzo ciężko. - Dla mnie ten pierścionek nie ma żadnego znaczenia, moja najdroższa. Obawiam się jednak, że ma niezwykłą wartość dla mojej matki, która dostała go na dziesiątą rocznicę ślubu. Jeśli się nie mylę, ojciec kazał go wykonać na specjalne zamówienie – powiedział cicho, a jego uśmiech robił się coraz to bardziej ironiczny. Wiedział, że dokładnie tak było, bo matka kładła mu to do głowy tuż po zaręczynach, opowiadając w nieskończoność, że ten niemądry pierścionek na pewno wszystko zmieni, że da mu dokładnie to, czego potrzebował, a to potwornie go bawiło. Tak samo, jak myśl, że dziewczyna mogła go utopić w jeziorze Hogwartu. - To niesamowite, jacy potrafimy być zgodni, kochanie – odpowiedział, używając jej własnej broni, a później po prostu zatrzymał się przy boksie, spoglądając na wierzchowca, zgadzając się na to, by przygotowano dla niego odpowiedni rydwan. Był ciekaw, jak dokładnie odbywały się te wyścigi i czy byłby w stanie samemu przygotować wierzchowca i bezpiecznie poprowadzić go gdzieś dalej. Zaraz jednak musiał westchnąć, kiedy usłyszał słowa swojej narzeczonej i spojrzał na nią z góry, przyjmując mocno nonszalancką pozę. - Na razie sama je sobie uprzykrzasz. Raz jeden zaproponowałem ci, żebyśmy wybrali się na spacer, ale nikt nie kazał ci się do mnie odzywać – zauważył spokojnie, unosząc jedynie lekko brwi, jakby chciał powiedzieć, że skoro była taka mądra, to powinna to sama zauważyć.
______________________
I'm real and the pretender
I have my flaws I make mistakes But I'm myself
I'm not ashamed
Joshua Walsh
Wiek : 37
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 193cm
C. szczególne : runa algiz za lewym uchem, obrączka z bladoróżowej muszli, bransoletki na lewym nadgarstku
Rumak: 4 Beatrycze Wydarzenie: B oraz parzysta Etap II: 6 Prędkość początkowa i modyfikatory: 78 + 72 -20(wydarzenie) +20(rumak) +30(etap 2) Ostateczny wynik: 180
O miejscu, w którym można ścigać się na wodnych pegazach, chyba słyszał każdy. Nie mając z kolei możliwości sięgnąć po miotłę i w ten sposób spożytkować rozpierającą go energię, Josh próbował odnaleźć właściwy kanał. Nie spodziewał się jednak, że wpadnie na znajomego chłopaka. Nie mógł jednak powiedzieć, żeby nie ucieszył go widok twarzy Solberga, szczególnie gdy wiedział, że był na dobrej drodze do wyjścia na prostą. - Max, dobrze cię widzieć - odpowiedział od razu Josh, a jego oczy błyszczały szczerym zadowoleniem. Zaraz też miotlarz roześmiał się ciepło, słysząc komplement, którego zdecydowanie się nie spodziewał. Nie wiedział, jak powinien odczytać jego słowa, ale być może po prostu był bardziej wypoczęty, niż w ciągu ostatnich miesięcy. - Z tego co mi wiadomo to kawałek dalej - powiedział, wskazując na jeden z kanałów przed nimi, mając nadzieję, że wskazano mu właściwe miejsce. Nie chciał nagle zgubić się w Venetii, choć tak naprawdę nie było to trudne. Ilość kanałów, wody, podobnie wyglądających budynków, mostów była dla niego niezwykle myląca. - Co powiesz na wspólny wyścig, skoro wyraźnie idziemy w to samo miejsce? Zaproponowałbym normalny, na miotłach, ale niestety tu tego nie można - zapytał, wzruszając lekko ramionami i rozkładając ręce na boki. Tak naprawdę nie uznawał zakazu latania na miotłach jako czegoś wyjątkowo trudnego do przeżycia. Jednak potrzebował znaleźć dla siebie coś innego, gdzie mógłby spożytkować większość energii, zanim zacznie ciągnąć za sobą Chrisa w miejsca pełne ludzi.
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Solberg nie wiedział jeszcze, że czeka go wyścig na podwodnych rydwanach. Słyszał tylko o samych zwierzętach, które już były wystarczającym powodem, by wybrać się do stajni. Zresztą, nie oszukujmy się, kto nie byłby ciekaw wodnych pegazów, które na dodatek przyjaźnią się z delfinami. Wyszczerzył się szerzej na to ciepłe powitanie. Walsh wyglądał naprawdę dobrze, a że Max był w dość dobrym nastroju po wyjątkowo ciężkiej kolacji z Paco, to nie widział powodu, by dzielić się tym z innymi. -Ufff, czyli aż tak mnie nie zakręciło w tych alejkach. Dam sobie rękę odciąć, że połowa z nich wygląda tak samo. - Odetchnął z ulgą, gdy okazało się, że wcale nie zawędrował gdzieś w pizdu. Nie żeby zwiedzanie Venetii w takiej formie mu przeszkadzało, ale gdy chciało się dojść do celu, było to nieco mniej pożądane. -Wyścig?! Dwa razy nie mów. Szukałem alternatywy dla biegania, od kiedy tu przyjechałem. - Entuzjastycznie podszedł do propozycji ciekaw, jak może coś takiego tu wyglądać. -To co, jak wygram stawiasz mi Wybitny bez egzaminu na koniec roku? - Pozwolił sobie zażartować, jednocześnie zdradzając mężczyźnie swoje plany na najbliższą przyszłość. Skłamałby mówiąc, że nie cieszy się myślą o ponownych treningach i meczach w ślizgońskich barwach. Nie mówiąc już o laboratorium w podziemiach, do którego miał wyjątkowy sentyment. Widać było, że po ostatnich wydarzeniach wstąpiła w niego nie tylko nowa energia, ale i zdecydowanie bardziej pozytywne podejście do życia, które tylko podsyciło naprawienie relacji z Salazarem, czego w życiu by się nie spodziewał, wyjeżdżając tutaj na urlop.
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Salazar Morales
Wiek : 39
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 183 cm
C. szczególne : blizny ciągnące się przy lewej nerce i po prawej stronie żeber | niewielkie, krwawe znamię w kształcie krzyża na grzbiecie prawej dłoni | krwawy znak w kształcie obrączki
Prawdę mówiąc, Paco nie miał pojęcia co dokładnie Christopher myślał o nim ani o położeniu, w jakim znaleźli się… właściwie wszyscy, wszak w poszukiwania Maximiliana zaangażował się nie tylko on, ale również zaprzyjaźnione małżeństwo hogwarckich belfrów, i paradoksalnie to nie Joshua, a właśnie jego partner towarzyszył mu podczas podróży po dalekich zakątkach świata. Na szczęście zwieńczonej sukcesem… o ile tak można było nazwać wizytę na oddziale specjalistycznej opieki w szpitalu świętego Munga. Historia z pewnością nie brzmiała optymistycznie, ale Meksykanin nadal pamiętał widok zakrwawionego, poranionego ukochanego, a to sprawiało, że potrafił sobie wyobrazić znacznie gorsze, makabryczne wręcz scenariusze. - Tak… – Mruknął zamyślony, odruchowo kiwając głową w porozumiewawczym, potwierdzającym geście. – Znienawidził mnie za to, prawdopodobnie jak i za wiele innych rzeczy. Chociaż chyba już mu przeszło. – Przewrócił wymownie oczami, bo i nie pierwszy raz naraził się na napad złości ze strony młodszego partnera. Tym razem jednak nie miał wyrzutów sumienia. Po prostu zrobił to, co musiał, a jeżeli czegokolwiek miał żałować to tego, że w ogóle doprowadził do takiej sytuacji. Tak, z tego powodu dręczyło go poczucie winy, które nasiliło się jedynie, kiedy czekoladowe tęczówki spotkały się z nieprzyjaznym, strofującym spojrzeniem Walsha. - Mam nadzieję, że obaj tego chcemy. – Wtrącił, zastanawiając się czy rzeczywiście uda mu się na nowo złapać z Maximilianem tę nić porozumienia, która łączyła ich jeszcze nie tak dawno temu. Wiedział, że nie będzie łatwo, ale nie zamierzał się poddawać. – Wylądowaliśmy w jednym pokoju, a udało nam się jeszcze nie pozabijać. To chciałeś usłyszeć? – Podniósł zaczepnie podbródek, jakby chciał przypomnieć kompanowi, żeby go nie przesłuchiwał. – A ty? Rozmawia z tobą? – Zapytał, przechodząc obok pegazów, którym zaczął przyglądać się uważnie. Doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że dobór odpowiedniego rumaka to podstawa, chociaż jeden z wierzchowców od wejścia przykuł jego uwagę. – Wygląda dużo zdrowiej, nawet nabrał apetytu, więc może jednak nie do końca się myliłem… – Zanim poklepał zwierzę po grzbiecie, westchnął ciężko, chyba nie w pełni świadomie dzieląc się z Christopherem tym z jednej strony szczęśliwym, z drugiej gorzkim przemyśleniem.
Scarlett Norwood
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 20
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 160 cm
C. szczególne : Rytualny krwawy znak na wskazującym palcu lewej dłoni
Rumak: 3 Wydarzenie: A i E, wybrane A Etap II: 3 Prędkość początkowa i modyfikatory: 94 + 51 - 40 + 20 Ostateczny wynik: 125
I oto była. Kiedy tylko usłyszała o tych nieziemskich rydwanach, nie mogła się po prostu powstrzymać, musiała się przekonać, o co w tym wszystkim chodzi, musiała dowiedzieć się, co można tutaj zrobić, jak można do tego podejść, z czym można się tutaj spotkać. Była, co nie ulegało wątpliwości, niesamowicie ciekawską duszą i właśnie teraz można było podziwiać tego skutki, kiedy tak bezczelnie zakradała się do stajni. Wiedziała, że mogła na pewno normalnie tutaj wejść, ale ona wolała zaglądać do niej niepewnie, obserwując z pewnej odległości wszystkie te pegazy, odnosząc wrażenie, że trafiła do jakiejś bajkowej, szalonej krainy, w której dosłownie wszystko było niesamowite. Widać było doskonale, że Carly świetnie się tym bawiła, udając sama przed sobą, że jest małą dziewczynką, która dotarła do jakiejś krainy niesamowitości, udając, że się tego nieco bawi. Jej oczy błyszczały nieopisaną wręcz radością, przypominając w tej chwili dwa płonące węgielki, co czyniło z niej istotę niemalże diabelską. Była zachwycona tym, co ją otaczało, zachwycona tym, co mogło nadejść, całkowicie i nieodwołalnie spragniona wrażeń, jakich zamierzała sobie zaraz dostarczyć. Bo siedzenie w miejscu nigdy nie było opcją. Była zbyt ciekawska, żeby po prostu trwać w bezruchu, zbyt nastawiona na to, by coś robić, by robić więcej, niż to możliwe, by podpuszczać innych do działania. Chciała, w taki, czy inny sposób, zawojować cały świat, bo dokładnie do tego była stworzona. I teraz, tak bezczelnie i ostrożnie zaglądając do stajni, przyglądając się pegazom, dokładnie to właśnie robiła, oceniając swoje możliwości i starając się w pełni pojąć, co musiała zrobić, żeby znowu udowodnić, że nie była taką małą i słabą kobietką, na jaką pozowała. To ją bawiło, zwłaszcza wtedy kiedy widziała miny innych osób, gdy widziała, jak bardzo byli zdziwieni, gdy nagle odkrywali, że była jednak zupełnie innym człowiekiem, niż to, co prezentowała całemu światu.
______________________
I come from where the wild
wild flowers grow
Christopher Walsh
Wiek : 35
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 183
C. szczególne : Blizna u dołu brzucha oraz niewielka blizna na ręce, blizny na piersi po jadzie akromantuli, ciemnogranatowe blizny na lewym ramieniu; obrączka z czarno-zielonej muszli; runa agliz na lewym nadgarstku
Gdyby miał dokładnie powiedzieć, co myślał albo co czuł, z całą pewnością nie byłby w stanie zawrzeć tego w prostych słowach. Właściwie nie był nawet pewien, czy byłby w stanie w ogóle wyrazić to, co się z nim działo, gdy zastanawiał się nad całą tą sprawą. Z całą pewnością nikomu tu nie kibicował, nie wierzył w jakieś cudowne rozwiązania, w cudowne pogodzenie się, czy coś podobnego. Prawdę mówiąc, nie zamierzał również nakłaniać żadnej ze stron do tego, by próbowała robić podobnego. Tłukł do głowy Maximiliana, że ma stawiać siebie na pierwszym miejscu, a Salazara uczył, że nie może być aż tak egoistycznym dupkiem, jak był. Właściwie Walsh podejrzewał, że stąd brały się ich główne problemy, z tego, że jeden zawsze ustępował, że jeden zawsze się wycofywał i chcąc zadowolić tego drugiego, robił to, czego ten sobie życzył. To nie było partnerstwo, to nie stało nawet koło prawdziwego oddania i Chris widział doskonale błędy, jakie ta dwójka popełniła, wpędzając się w coś, co ostatecznie było całkowicie niezdrowe. - Nienawiść to bardzo mocne słowo, Sal. Nie nadużywałbym go, tym bardziej że mimo wszystko zaczęliście rozmawiać. To nie mieściłoby się w pojęciu nienawiści, to nawet koło tego by nie stanęło – zauważył spokojnie, zdając sobie sprawę z tego, że Maximilian mimo wszystko nie był człowiekiem, który tak prosto zmieniałby własne uczucia. Zapewne kochał i cierpiał, nie będąc w stanie poprawnie stanąć na nogach, cierpiał, próbując zrozumieć, co w życiu było najważniejsze, jednak nie potrafił tak po prostu, z dnia na dzień, wyrzucić ich z serca, bo tego akurat potrzebował. Pomimo tego, że Salazar wyrażał wątpliwości, wciąż miał tę samą, zaczepną i dumną postawę, nic zatem dziwnego, że Chris bez najmniejszego nawet ostrzeżenia uniósł rękę, by otwartą dłonią uderzyć go w tył głowy. Było to z jego strony ostrzeżenie, żeby jednak nie próbował zachowywać się jak taki zwycięzca, jak taki as przestworzy, czy ktoś niesamowicie dumny. Przede wszystkim zaś Chris nie życzył sobie, żeby w jego usta wkładano słowa, jakich nigdy nie wypowiedział. - Chcę usłyszeć prawdę, a nie tę szczeniacką butę – stwierdził prosto, po czym skinął lekko głową. – Owszem, rozmawiamy. O jego planach, o jego przyszłości, o tym, co się dookoła nas dzieje. Odnoszę wrażenie, że znienawidził magię, że znienawidził cały ten świat, który nas otacza i zapewne właśnie to jest dla niego dodatkowo męczące. Ale wierzę, że jest na dobrej drodze do zwycięstwa – dodał z namysłem, mając świadomość, że to nie będzie łatwe dla Maximiliana, ale nie zamierzał go w tym zostawiać, nie zamierzał go całkowicie porzucać. Chciał mu pomóc i chciał do tego doprowadzić. Pewnie właśnie dlatego nie do końca skupiał się na tym, co się działo, przesuwając spojrzeniem po kolejnych pegazach, uśmiechając się na ich widok, zapamiętując różnice, które pewnie nie były widoczne dla innych czarodziejów.
______________________
After all these years you still don't know The things that make you
beautiful
Nicholas Seaver
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 185cm
C. szczególne : Zawsze ubrany na czarno w strój zakrywający wszystko prócz dłoni i głowy. Prawie nigdy się nie uśmiecha, za to wiele emocji można wyczytać z jego spojrzenia.
Rumak: 5 Wydarzenie: H (H i J, wybieram gorsze, dorzut parzysty) Etap II: 5 Prędkość początkowa i modyfikatory: 4 i 83 -30 Ostateczny wynik: 57 xD
Kiedy tylko zobaczył wyścigi pegazów, poczuł jak zatliła się w nim jakaś dawno zapomniana nuta, która podsycała pragnienie przygód i chęć rywalizacji. Nie mogło się tu nic stać, w końcu byli w tłumie, a plywanie w wodzie samo w sobie stanowiło dla Nicholasa ogromną przyjemność. Ku jego zaskoczeniu jednak powożenie wodnymi pegazami wcale nie było takie proste jak się z początku wydawało! Przede wszystkim jego klacz okazała się stworzeniem znikającym, więc wprawiała chłopaka w ogromną konsternację. Na trasie okazało się, że trzeba wybierać na rozstajach, co chyba udało mu się całkiem nieźle, choć chwilę później wpakował się w tak mętną wodę, że właściwie nic nie widział. Mimo to kiedy wysiadał, był całkiem zadowolony, że wziął udział w zabawie, dlatego przegrana absolutnie go nie zmartwiła. Tworzył wspomnienia. Nowe, własne. A to było jedno z najpiękniejszych, jakie obecnie miał.
Josephine Harlow
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 22
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 172cm
C. szczególne : Zawsze starannie wykonany manicure.
- I to ma mnie zaniepokoić, bo...? - pozostawiła otwarte pytanie, patrząc na niego obojętnie, choć jednocześnie była ciekawa, co jej na to odpowie i czy w ogóle postanowi to zrobić. W idealnej sytuacji zadałaby to pytanie, siedząc wygodnie w fotelu, z założoną nogą na nogę, piłując pilniczkiem paznokcie. Nie miała jednak teraz takiej okazji, więc trzeba było się zadowolić tym, co miała pod ręką. - Doprawdy, jeśli myślałeś, że wzmianka o twojej matce mnie wystraszy, to jestem szczerze zdziwiona, bo nawet ty powinieneś wiedzieć, że taka sztuczka nie zadziała - dodała po chwili kpiącym tonem głosu. Gdyby to o nią chodziło, to wszystko składało się wręcz idealnie - zgubienie pierścionka o wielkiej wartości dla rodziców Fredericka wywołałoby zapewne ogromne poruszenie i kłótnię, a to możliwe, że koniec końców doprowadziłoby do zerwania całych tych cholernych zaręczyn. Szczerze powiedziawszy nie interesowało ją nawet to, że stosunki pomiędzy ich rodzinami nie byłyby od tego momentu pozytywne, dla niej nie stanowiłoby to żadnej różnicy. Mruknęła pod nosem jakże elokwentne "spierdalaj", hamując wcześniej odruch wymiotny na przezwisko, jakim się do niej zwrócił. Może i sama zaczęła iść w tym kierunku, ale nie zamierzała posuwać się dalej, bo co za dużo, to niezdrowo. Natomiast Shercliffe jak widać za bardzo się poczuwał. Czy gdyby rzuciła na niego Jęzlep albo inne podobne zaklęcie, to byłoby bardzo nieeleganckie? Zresztą kto by się tym przejmował. Musnęła palcami niby przypadkiem swój bok, upewniając się, że różdżka znajduje się tam, gdzie powinna być, tak na wszelki wypadek. Słuchając jego odpowiedzi skłaniała się ku przekonaniu, że będzie jej potrzebna szybciej, niż mogłaby się tego spodziewać. - Och, sama je sobie uprzykrzam? Ciekawe - odparła zjadliwie, cały czas piorunując go wzrokiem. Byli równie uparci i dążyli do swego, zawsze chcieli mieć ostatnie słowo, jeśli o to chodzi, go trafił swój na swego. - I czy ty siebie słyszysz? Spacer, na którym cy czas mieliśmy milczeć? Ty jesteś chory - stwierdziła, parskając przy tym bez grama rozbawienia. - Wiesz, masz taką radę ode mnie na przyszłość, gdybyś znalazł sobie kobietę. Merlinie świeć nad jej duszą. Jeśli zapraszasz ją, w ogóle kogokolwiek na spacer czy inne wyjście, to raczej się wedy rozmawia. Tak robią cywilizowani ludzie - powiedziała jak małemu dziecku, wolno i wyraźnie, jednocześnie pierwszy raz przenosząc spojrzenie na jego oczy, jakby chciała przemówić wprost do jego umysłu, choć wątpiła, że to ma nawet najmniejsze szanse na powodzenie. - A teraz wybacz, obowiązki wzywają, chyba że znowu chcesz udowodnić, jaki to nie jesteś, tak jak to próbowałeś zrobić na Antarktydzie.
Ricky McGill
Wiek : 21
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 188
C. szczególne : irlandzki akcent | zapach błękitnych gryfów
Rumak: 6 Wydarzenie: F Etap II: 5 Prędkość początkowa i modyfikatory: 20+46-30+30-30 Ostateczny wynik: 33
Ryszard, jak to Ryszard, wiercił się niespokojnie na siedzeniu gondoli bo był bardzo podekscytowany dosłownie WSZYSTKIM - lokalizacją szkolnych wakacji, czekającymi go wspaniałymi przygodami, jasnymi włosami Harolda którymi bawił się bezwiednie i przede wszystkim wspomnianą właśnie przez kompana wizją, że jeśli wszystko pójdzie dobrze to Marlena już wkrótce z powrotem będzie jak rącza łania. Ją wspierał gorąco w tym, żeby załatwiła to od razu, bo przecież nie miała nic do stracenia, nawet jeśli nie było pewności powodzenia rytuału. Harry'ego jednak nie miał zamiaru zbytnio namawiać, bo szczerze mówiąc myśl o tym że jego towarzystwo pójdzie w odstawkę na rzecz dawnych przyjaciół/kochanków średnio mu się podobała. A nawet WCALE. - A tam, na spokojnie, zobaczysz najpierw czy to w ogóle działa... Zresztą masz na to całe wakacje - stwierdził niefrasobliwie (i samolubnie), uznając że gra na zwłokę to jest idealny plan utrzymania Harolda przy sobie. -Oj - złapał chwiejącego się kompana, którego totalnie prześladował jakiś pech, bo chodził po Venetii jak ostatnia łamaga a przecież zwykle był zgrabny i powabny! - Bardzo dobrze, strach trzeba oswajać i takie tam. Też się kiedyś bałem, jeszcze jak byłem dzieciakiem, aż w końcu Jacek wpierdolił mnie znienacka do stawu no i mówi: płyń albo giń. Teraz już się niczego nie booję - podzielił się super anegdotką o dyskusyjnych metodach wychowawczych skrzata i zapewnił: - Ta bańka wygląda na pancerną, a jak nie będzie to przecież cię wyłowię! - i poklepał go pocieszająco po ramieniu, cmoknął przelotnie w policzek i wsiadł do swojego rydwanu prowadzonego przez dorodną klacz. - I jak... - chciał zagaić Harolda o pierwsze wrażenia, ale nie zdążył bo Leah wyrwała do przodu jak dzika, zostawiając za sobą tylko kłęby morskiej piany. Niby powinien być zadowolony, bo to wyścig, ale chciał się najpierw upewnić że jego towarzysz ma się w porządku. - PRRR HALO KONIU WSTRZYMAJ KONIE - zaczął wołać, aż w końcu rumak zwolnił. Obejrzał się na wołającego go Harry'ego, który... siedział w rydwanie bez pegaza. - Harold! Byłeś jakiś niemiły dla konia, że ci spierdolił?? - zapytał, ubawiony i zdziwiony tym widokiem - Chcesz się przesiąść do mnie? - zaproponował uprzejmie, bo nie bardzo miał pomysł jak inaczej rozwiązać brak tak kluczowej kwestii jak pegaz w wyścigu pegazów.
Salazar Morales
Wiek : 39
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 183 cm
C. szczególne : blizny ciągnące się przy lewej nerce i po prawej stronie żeber | niewielkie, krwawe znamię w kształcie krzyża na grzbiecie prawej dłoni | krwawy znak w kształcie obrączki
Gotowość do uczynienia pewnych ustępstw czy też odpuszczenia niewygodnych dla partnera tematów byłaby jeszcze pozytywnym sygnałem, gdyby tylko wiedzieli, kiedy warto z podobnych praktyk skorzystać. Prawda wyglądała jednak tak, że nie rozmawiali ze sobą zbyt otwarcie – o ile w ogóle - o wzajemnych potrzebach i oczekiwaniach, a w konsekwencji obydwaj poruszali się jak dzieci we mgle, często nie rozumiejąc złości lub wyrzutów ukochanego. Nie brakowało im więc uczucia, to zdawało się wyjątkowo wręcz intensywne, ale nici porozumienia, której nie sposób było zawrzeć bez choćby odrobiny empatii i umiejętności zidentyfikowania oraz opisania drugiemu własnych emocji. Chcieli, przynajmniej Paco chciał nazywać Maximiliana partnerem, a jednak nie umiał go tak traktować, częściowo przynajmniej zamykając się przed nim i unikając rozmowy o trapiących go wątpliwościach, obawach i zmartwieniach. - Zbyt wiele wagi przywiązujesz do byle słowa. Nie był zadowolony. Brzmi lepiej? – Zapytał, starając się nie wybrzmieć agresywnie. Wbrew pozorom nie zależało mu na zainicjowaniu kolejnego zatargu albo mordobicia. Po prostu nie lubił, gdy ktoś wkraczał w jego strefę komfortu, usilnie ciągnąc go język. Nawet z Felixem nie rozmawiał aż tak często o trudnych dla siebie tematach, co dopiero z osobami, które nie były dla niego aż tak bliskie. Zaczepna, butna postawa niejako wpisywała się więc w naturę Meksykanina, który za wszelką cenę bronił swej prywatności i sfery emocjonalnej, której nadal nie rozumiał w pełni. Wolał konkrety, logiczne argumenty, dlatego wyznanie w przedmiocie towarzyszących mu uczuć nie przychodziło mu wcale z taką łatwością. – Nie próbuj. – Warknął zresztą na Christophera, tuż po niespodziewanym uderzeniu, chwytając mężczyznę mocno za nadgarstek. Nie chciał się z nim bić, prawdopodobnie w obawie, że tym razem nie będzie w stanie się zahamować. - Prawda jest taka, że nie wiem. Może potrzebujemy czasu. On. Ja. – Przeczesał dłonią fryzurę w nerwowym geście, poniekąd zerkając na mężczyznę z nieudolnie skrywaną dozą zawiści, kiedy dotarło do niego, że on potrafił rozmawiać z Maximilianem o tym, co naprawdę ważne. – Na pewno. – Potwierdził słowa towarzysza, acz zrozumiał że w obecnej sytuacji jednak powinien powiedzieć cokolwiek więcej; ostatnie wydarzenia przeczyły przecież podobnym twierdzeniom. – Jest silny. Zawsze był. Dobrze mu idzie. – Mruknął nieco łagodniej, uśmiechając się nawet półgębkiem, kiedy wreszcie przystanął na dłużej przy jednym z rumaków, z którym od razu załapał pozytywny kontakt. – Chyba się dogadaliśmy, a to oznacza, że zostawimy was daleko w tyle. – Poklepał konia po grzbiecie, rzucając rywalowi wyzwanie w tym dość nietypowym, ekscentrycznym wyścigu po weneckich kanałach.
Lockie I. Swansea
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 192
C. szczególne : zawsze długi rękaw, nosi bransoletkę z ayahuascą, zapach cytrusowo-drzewny, piżmowy, ziemisty, jest *duży*, mówi z akcentem
Rumak:Giuseppe +50 Wydarzenie:D jak delfiny +40 (dorzut za kość wodnego pegaza: spółgłoska) Etap II:4 - kieszeń pełna przysmaków +40 Prędkość początkowa i modyfikatory:90+49+50+40+40 Ostateczny wynik: 269
Głównie to się błąkał, ale nie było mu z tym specjalnie źle. Od wakacji oczekiwał głównie nicnierobienia i tego, żeby odpocząć od swojej codziennej rutyny. Zajęło mu jedynie niezliczoną ilość dni zapewnić swoją matkę, że nie zniknie i nie spłonie i nie utonie, choć pominął kwestię wyjazdu do Wenecji, gdzie rzeczywiście utonięcie mogło się wydarzyć. Obawiał się jednak, że jej schorowany umysł dostrzegłby potencjał ziszczenia najgorszych scenariuszy nawet gdyby wybrał się na wakacje do oddziału zamkniętego, do sali ściana w ścianę obok jej własnej. Trzymał w rękach koślawą, wymiętoszoną mapę okolicy, którą kupił za ładny uśmiech na jakimś straganie i pewien był, że to nawet nie jest mapa tego miasta, na dodatek składał i rozkładał ją już tyle razy, wciskał i wyciągał z tylnej kieszeni dżinsów tak namiętnie, że i tak ledwie już zipała. Zatrzymał się przy kanałach, na ścieżce prowadzącej do stajni i składając ją raz jeszcze podszedł do wrót, przy których czaił się jakiś blondwłosy gnom. Powoli pochylił się nad puchonką-mikruskiem, która zaglądała do środka jak pięciolatka wypatrująca prezentów od świętego Mikołaja i szepnął. - Wchodzimy? Czy się cykasz? - uśmiechnął się, mrużąc jedno oko.
Frederick uśmiechnął się do niej lekko, mając świadomość, że Jospehine nie bała się podobnych rzeczy, ale bardzo mało wiedziała o jego rodzicach i nie wiedziała, że łatwiej było im nie wchodzić w drogę, o ile nie chciała skończyć z ranami. Łańcuch, jaki zaciskał się na jego szyi, był tego doskonałym przykładem, krępując go, powodując, że czuł się niczym hipogryf hodowany w zamknięciu, który był coraz bliższy tego, żeby w końcu wyrwać pęta ze ściany, żeby złamać je i umknąć, dokładnie tam, gdzie chciał. Nie było w tym niczego miłego, nie było w tym niczego, co mogłoby go uspokoić, co mogłoby spowodować, że się zatrzyma, bo z wielu powodów parł naprzód, parł przed siebie, nie zatrzymując się już nawet na chwilę. - Pomyślałem, że wolałabyś o tym wiedzieć, moja droga, ponieważ moja matka z przyjemnością przypilnuje cię podczas poszukiwań – powiedział gładko i chociaż w jego głosie nie dało się wyczuć nawet cienia groźby, było to jasne ostrzeżenie. Doskonale wiedział, do czego kobieta była zdolna, kiedy była niezadowolona, a taka byłaby, gdyby tylko dowiedziała się, że narzeczona jej syna tak lekkomyślnie podchodziła do kwestii rodowej biżuterii. Widział również doskonale, że Josephine denerwowała się jeszcze mocniej, kiedy używał jej własnej broni, więc oczywiście nie mógł sobie odmówić sięgnięcia po coś podobnego. Musiał wykorzystać te słodkie słówka, ani trochę nie przejmując się, że dla niego były równie obrzydliwe, co wymiociny i zdecydowanie nic nie oznaczały. - To ty się denerwujesz, nie ja – odparł gładko, po czym zaczął się śmiać. Łagodnie, bardzo ciepło, jakby faktycznie jej uwaga go rozbawiła i musiał przyznać, że dokładnie tak było. Jego oczy błysnęły, wskazując na to, że kobieta właśnie przegrała z kretesem, znowu zachowując się, jak dzieciak, którym najwyraźniej była i zamierzała na bardzo długo pozostać. Nic nie mogło tego zmienić. – Najwyraźniej nie masz pojęcia o tym, że ludzie, którzy się doskonale rozumieją, mogą milczeć w swojej obecności i niesie im to niesamowicie wiele przyjemności – stwierdził kpiąco, tym razem nie zamierzając ukrywać swojego rozczarowania jej osobą, dodając, że najwyraźniej była jeszcze dzieckiem, które sądziło, że uczucia rodziły się tylko tam, gdzie partnerzy zachowywali się niczym huba albo inne pasożyty i nie potrafili spędzać życia z dala od siebie. - Zdaje się, że wtedy przegrałaś – powiedział jedynie z namysłem, sprawdzając oczywiście, jak bardzo ją ta uwaga zezłości i jak daleko przez nią skoczy, mając pewność, że za chwilę porwie rydwan, żeby na złamanie karku gnać przed siebie i udowodnić mu, że jest z niej niesamowita amazonka.
______________________
I'm real and the pretender
I have my flaws I make mistakes But I'm myself
I'm not ashamed
Scarlett Norwood
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 20
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 160 cm
C. szczególne : Rytualny krwawy znak na wskazującym palcu lewej dłoni
Pytanie Scarlett, czy tchórzyła, było równie mądre, co wsadzanie łapy do pyska hipogryfa. Była tym typem człowieka, która nie bała się i nie wahała, jeśli coś było jej zdaniem warte świeczki, a tutaj, jak doszła do wniosku, dokładnie tak było. Miała również okazję obserwować pozostałych zebranych, miała okazję podsłuchać co nieco i zorientowała się już, że te całe wyścigi nie tylko były czymś fascynującym, ale również zabawnym. To zaś liczyło się dla niej najbardziej na świecie i nie było sensu, żeby temu zaprzeczała. Ponieważ jednak była panną Norwood, a nie jakimś szalonym, odważnym Gryfonem, a więcej miała w sobie cech Ślizgońskich, niż jakichkolwiek innych, musiała wszystko właściwie rozegrać, zrobić to dokładnie tak, jak jej się podobało, bez większego zastanawiania się nad tym, jakie to wszystko wywoła właściwie konsekwencje. Mogła je, rzecz jasna, w miarę nieźle przewidzieć, ale ponieważ nie znała za dobrze chłopaka, który się przy niej zjawił, chociaż oczywiście wiedziała o nim co nieco, bo Carly wiedziała wszystko o wszystkich, postanowiła grać tak, jak jej się podobało. - Ja? Może troszeczkę. Potrzebuję chyba przewodnika, który pokaże mi, że to faktycznie nie jest takie groźne. Sam widzisz, jaki ze mnie okruch, obawiam się, że te pegazy zjedzą mnie za jednym kłapnięciem zębami! - stwierdziła, nieco przeciągając ostatnie słowo, jakby w ten sposób zamierzała pokazać, jak bardzo obawiała się tego, co może się wydarzyć. Oczywiście, była to z jej strony wierutna bzdura i jeden wielki cyrk na kółkach, ale nie zamierzała się tym przejmować. Była po prostu ciekawa, jak na to zareaguje chłopak, co dokładnie zrobi i czego dokładnie się dopuści. Poznawanie ludzi, kiedy się ich do czegoś podpuszczało, było dla Carly niesamowicie wręcz fascynujące i powodowało, że niemalże zacierała ręce za każdym razem, gdy się jej to udawało.
______________________
I come from where the wild
wild flowers grow
Christopher Walsh
Wiek : 35
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 183
C. szczególne : Blizna u dołu brzucha oraz niewielka blizna na ręce, blizny na piersi po jadzie akromantuli, ciemnogranatowe blizny na lewym ramieniu; obrączka z czarno-zielonej muszli; runa agliz na lewym nadgarstku
Salazar nie był zbyt łatwym przypadkiem. Trudno się z nim rozmawiało, trudno było również go zrozumieć i Christopher zdawał sobie z tego sprawę. Jednocześnie jednak próbował naginać jego granice, próbował przekonać go do tego, żeby coś zrobił, żeby się ruszył, żeby zaczął oddychać, a nie tylko stał w miejscu, uważając, że najlepsze, co może zrobić, to zamknąć się na odczucia innych i swoje własne. To było niesamowicie skomplikowane i widział już teraz, że Meksykanin nie miał zbyt wielkiej ochoty na poważne dyskusje. Być może, co przyszło mu również do głowy, był w pewnym sensie zazdrosny. Może irytowało go to, że inni potrafili ułożyć sobie życie, może złościło go to, że inni potrafili rozmawiać, kiedy tylko było to potrzebne. Tylko że nie wszystko było takie kolorowe, jak mu się wydawało. - Potrzebujecie też zmian. Nie chcesz rozmawiać o tym wszystkim ze mną i dobrze, niech tak będzie, nie zmuszę cię do tego, żebyś zmienił zdanie, chociaż jestem pewien, że szczere przyznanie niektórych rzeczy by ci pomogło. Ale przede wszystkim to wy potrzebujecie rozmowy. Myślisz, że Josh po prostu magicznie się domyśla, co czuję, co mnie martwi i złości? Myślisz, że od samego początku byliśmy w stanie się dogadywać? Nie. Obaj musieliśmy zrozumieć, że pewne rzeczy należy wyrażać na głos, że trzeba o nich mówić, a nie tylko tłumić i zatrzymywać dla siebie, wierząc, że wszystko się rozwiąże. Maximilian jest silny i uparty, ale nawet on potrzebuje wiedzieć, na czym dokładnie stoi, jak każdy człowiek - powiedział, uznając w tym momencie temat za zakończony, mając świadomość, że Salazar nie chciał w tym bardziej grzebać. Powiedział mu, co mógł, ale nie uważał, żeby mógł cokolwiek zrobić za niego. To Meksykanin musiał podjąć się próby wyjaśnienia wszystkiego, co było złe. Jednocześnie Christopher wcale mu nie kibicował, uważając po prostu, że obaj zasługiwali na poznanie prawdy, ale to nie oznaczało od razu, że mieli do siebie natychmiast wracać. - Prawdę mówiąc, najbardziej zależy mi na przekonaniu się, co w tym takiego niesamowitego - stwierdził prosto, gdy znaleźli się przy pegazach, nie czując potrzeby niesamowitej rywalizacji. Był pewien, że i tak cała ta podróż może okazać się niezwykła.
______________________
After all these years you still don't know The things that make you
beautiful
Lockie I. Swansea
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 192
C. szczególne : zawsze długi rękaw, nosi bransoletkę z ayahuascą, zapach cytrusowo-drzewny, piżmowy, ziemisty, jest *duży*, mówi z akcentem
Zaśmiał się pod nosem. Złotowłosa lolitka, zguba jego egzystencji - w takie księżniczki wpadał jak kamień w wodę, dobrze więc, że tym razem był trzeźwy. Pokręcił głową prostując się i znów złożył swoją mizerną mapkę, by wcisnąć ją sobie w tylną kieszeń dżinsów. Poprawił golf unosząc brwi i przyglądając się z bezpiecznej odległości stworzeniom w stajni. - Przykro mi, przewodnik ze mnie dość marny. - przyznał z typową sobie, bezpośrednią szczerością, po czym przekrzywił głowę zerkając na nią- ale rzeczywiście jesteś dość maciupka - pacnął ją dłonią dość patronizująco po włosach- Może jak będziesz szybko przebierać nóżkami, to Cie nie zauważą? Popchnął wrota do stajni nieco szerzej, żeby gestem zaprosić ją do środka, no przecież nie będą się tu tak czaić jak dwa szczury kanałowe, jednocześnie z dziwną ostrożnością i uwagą rozglądając się po okolicy, jakby się spodziewał tu spotkać kogoś, kogo widzieć nie miał ochoty. - Ponoć mają tu wyścigi wodnych rydwanów. Chowasz się w takiej bańce i rzuca Tobą po kanałach. - tyle zdołał rozszyfrować z dopisków na turystycznej mapie- Może spróbujemy? - zaproponował lekkim tonem, przechadzając się między boksami, gdzie wodne pegazy w swojej absolutnej cudowności i glorii zachwycały każdego, kto miał oczy i widział- Może jakiś mały zakładzik..? - dodał ciszej, cholerny hazardzista. Najchętniej wszystko byłoby w jego życiu "małym zakładzikiem". O cokolwiek, o pieniądze, o notatki, odrabianie pracy domowej, po godność i czyste sumienie. Mógłby chociaż zapytać sie jak miała na imię, bo on sie z puchonami znał tak dobrze, że wcale, szczególnie po dwuletniej przerwie w nauce, do której był zmuszony ze względów zdrowotnych, ale czy potrzebował wiedzieć, jak się nazywała, żeby puścić jej oko? Wcale. Wziął z półki końskie smakołyki i wyciągnął jeden na wyprostowanej dłoni w kierunku jakiejś poczciwej kobyłki, która wystawiała łeb z boksu.
Joshua Walsh
Wiek : 37
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 193cm
C. szczególne : runa algiz za lewym uchem, obrączka z bladoróżowej muszli, bransoletki na lewym nadgarstku
- Alternatywa dla biegania, to się chwali, nie powiem… Zastanawiałeś się też, czy byłaby możliwa próba prowadzenia jednej z tych gondoli? Podejrzewam, że utrzymanie równowagi na nich musi być trudne i jeśli spróbować płynąć nią bez magii… Mogłoby to być dobrym treningiem - odpowiedział, uśmiechając się szeroko, dzieląc się od razu jednym ze swoich pomysłów. Nie wiedział, czy coś podobnego było w ogóle możliwe, ale skoro wybierali się właśnie na wyścigi wodnych rydwanów, o których wspominał mu Chris, może można było urządzić wyścigi gondoli, albo chociaż przyspieszony kurs pływania nimi. Dopiero kiedy to wszystko z siebie wyrzucił, dotarło do niego, co powiedział Solberg i aż zatrzyma ł się na chwilę, patrząc na dzieciaka z zaskoczeniem. Marszczył nieznacznie brwi, po chwili uśmiechając się wpierw lekko, aż w końcu szeroko, śmiejąc się i chwytając pod boki. - No tego jeszcze nie było… dostaniesz Wybitny z pierwszego testu, jeśli wygrasz wyścig i jeśli okaże się, że nie odstajesz tak bardzo od najlepszych z obecnych studentów. Gratuluję podjęcia decyzji - powiedział w końcu, ruszając dalej, wyraźnie wciąż jeszcze myśląc o tym, co usłyszał. - Jestem ciekaw, jak teraz będzie się współpracowało… Co sprawiło, że zdecydowałeś się wrócić do Hogwartu? - dopytał, odnajdując wejście na teren wyścigów, rozglądając się mimowolnie wokół z zaciekawieniem w spojrzeniu.