Nie tylko schowek na miotły, jak głosi powszechnie używana nazwa. Można tam znaleźć niemal wszystko od mugolskich procy, przez pędzle i puszki z różnokolorowymi farbami, po kosy i beczki z prochem. Prawdziwy raj dla uczniów pragnących by z Hogwartu została jedynie stos kolorowych kamieni.
Ostatnio zmieniony przez Bell Rodwick dnia Sob 6 Wrz 2014 - 18:12, w całości zmieniany 1 raz
Och, nie, nie, nie, nie, nie! Jak to się mogło stać, no? Siedziała sobie w gospodzie, wszystko było dobrze, a nawet wspaniale, bo udało jej się wzbudzić zazdrość w Dantem [ach, zawsze potrafiła zrealizować swój cel] i jeszcze ten cały Matt nawet się nie zorientował, o co jej tak naprawdę chodziło. A wtem, nagle, ni stąd, ni zowąd, jakaś baba się pojawia i wsadza jej worek na głowę, zabiera jej różdżkę i niesie ją gdzieś. Maltretuje jej piękne ciało, ach! Jak tak można?! Jak tak można jej robić? Przecież ona ją zmiażdży, zabije ją swym uściskiem. I jeszcze przyprawia ją o mdłości, nie. No kuźwa, jaja sobie ktoś z niej robi, czy co? Gdy już dotarły do jakiegoś pomieszczenia, Cir, jak to ona, nie omieszkała powiedzieć kilku słów pogardy. - Wypuść mnie, ty durna babo! I oddaj mi różdżkę! - wydarła się na cały głos, jednak jej krzyki zostały stłumione przez worek. - Ja się tu przez ciebie uduszę! - dodała, mówiąc prawdę, bo, istotnie, zaczynało jej brakować powietrza.
Daisy tanecznym krokiem wbiegła na dziedziniec zamkowy, a stamtąd prosto do schowka na miotły. No bardzo chciała wleźć do schowka, ale się nie zmieściła! To było niedopuszczalne. Jak mogli budować tak małe schowki? Daisy próbowała wepchnąć się do niego na każdy możliwy sposób, ale po prostu nie szło... Ni to jednym bokiem, ni drugim. Prosto i tyłem też nie. Zrezygnowana westchnęła głośno, a jej mięsiste wargi zafalowały. I Cirilka tak się bulwersowała! - Wydal z siebie negatywną energię! Oddychaj głęboko... - pokierowała ją Daisy, zdejmując z potężnych ramiona i wciskając do schowka. Takie małe chucherko to się wszędzie wciśnie, ale za to powodzenia u mężczyzn nie ma! - wytłumaczyła sobie Daisy, dla pocieszenia. - A teraz tu siedź, bo to nauczka za włóczykijowanie się po Hogsmeade, kiedy nie wolno! - wyjaśniła uzdrowicielka, zamykając schowek alochomorą. Różdżka Cirilli wypadła jej na ziemię, przy schowku. - Inspektor Motylek musi dalej zwalczać przestępstwo! - zawołała, niczym bohaterowie z mugolskich kreskówek, i równie kreskówkowo zamiotła peleryną. Pobiegła za bramy szkoły, by deportować się z powrotem do Hogsmeade i dalej móc zwalczać zło i występek!
I dobrze, że ta szalona baba się nie zmieściła! Jeszcze by ją dręczyła bardziej, nieee, tak nie mogło być. Ale i tak, na Merlina, wcisnęła ją do schowka i zamknęła ją tam! Jak ona wyjdzie? Przecież ta baba zapomni na pewno, że ona tam jest i Cirilla tam będzie tak i będzie, aż wszyscy o niej zapomną i zginie z głodu i pragnienia. Aż w końcu znajdą przypadkiem jej rozkładające się ciało. To straszne! Nauczka za włóczykijowanie się po Hogsmeade, kiedy nie wolno. A niby to od kiedy nie można iść do Hogsmeade? Poza tym, czy to, co robiła ta kobieta, to nie przestępstwo? To trzeba zgłosić do dyrektora. Tak, tak, zrobi to, jeśli tylko wydostanie się stąd. Zdjęła jakoś z siebie ten worek i zrobiło się już jej trochę lepiej. Ale i tak nie było jej wygodnie, jakoś źle kojarzyło się jej to pomieszczenie. - Pomooooooooocy! - wykrzyknęła. - Haloooooo, jest tu kto?
Brooklyn właśnie wracała ze spotkania z Rose w Zakazanym Lesie. Nie miała co ukrywać, że ta rozmowa wiele dała jej do myślenia i naprawdę dużo pomogła. Co z tego, że efektem ubocznym było przemarzniecie na kość i brzydka, zielona plama z trawy na tyłach jasnych spodni. A właśnie! Przecież nie wejdzie do zamku z pobrudzonymi spodniami. Zza paska wyciągnęła swoja różdżkę z ostrokrzewu, mrucząc pod nosem Chłoszczyść , a zielona plama znikła niemal natychmiast. Kiedy zadowolona z nienagannie czystego ubrania, chowała różdżkę z powrotem za pasek, kątem oka zauważyła jakąś przeogromną postać w pelerynie pędem umykającą gdzieś w dal, poza tereny zamkowe. No nic, Brook wolała nie wnikać w niektóre rzeczy. Już miała iść do zamku, napić się gorącej kawy na rozgrzanie, albo żeby posiedzieć przy kominku, kiedy usłyszała jakieś głosy ze schowka na miotły. Przez irracjonalną ciekawość po prostu musiała sprawdzić, co to. Podeszła w kierunku drzwiczek, żeby otworzyć je alochomorą, jednak powstrzymała się na chwilę. Bo co, jeśli to znowu Angie i ten cały Thomson? O ich ostatnich ekscesach było dość głośno, więc może lepiej nie ryzykować? Raczej nie chciała tego oglądać. Kiedy tak się zastanawiała, przed oczami mignęła jej czyjaś różdżka, która leżała niedaleko jej butów. Podniosła ją, i ostatecznie zdecydowała się na otworzenie schowka. I kogo tam zobaczyła? - Cirilla?! - spytała, z oczami szeroko otworzonymi z zaskoczenia. Podeszła do niej i pomogła wyjść ze schowka. Brook jakoś nigdy nie lubiła tego pomieszczenia, bo było małe, ciasne, ciemne i okurzone. Nie mogąc się powstrzymać, sięgnęła dłonią, by poprawić blond włosy znajomej, które teraz były w okropnym nieładzie. - Merlinie, co się stało? - spytała zdezorientowana i jednocześnie z jakimś przejęciem, przyglądając się Ślizgonce.
Siedziała już całe pięć minut. W małym, brudnym, śmierdzącym pomieszczeniu. Przecież to obraza dla jej osoby. Jak tak można? Jak tak można? Nikt nie szedł? Czy słysząc jej głos, pomyśleli sobie, ze lepiej tu ją zostawić, a niech sobie zgnije, bo na to zasługuje? Nachodziły ją coraz czarniejsze myśli, a to nie było dobrze. Na pewno zostanie uraz na jej psychice. A że już miała wrodzone predyspozycje do szaleństwa... Na bank trafi do Munga, na bank. Ale na szczęście ktoś wreszcie się zjawił. A tym kimś była... - Brooklyn? - rzekła cicho, z chrypką, spowodowaną tym zakurzonym powietrzem. Wyszła, z pomocą Brook, z tego pomieszczenia jak najszybciej dała radę. Nie chciała tam dłużej przebywać, nie. Gest dziewczyny nie umknął jej uwadze, wiedziała już, że na pewno wygląda okropnie. - Ta durna uzdrowicielka porwała mnie, jak siedziałam w Świńskim Łbie. Że niby byłam nielegalnie w Hogsmeade. A ten schowek to miała być moja kara! - mówiła bardzo nerwowo, nie mogąc jeszcze ochłonąć po tym wszystkim, co się z nią działo.
Wysłuchała uważnie wyjaśnień Cirilli, potakując głową z wyrazem zdumienia na zwykle bladej, aczkolwiek teraz zarumienionej od chłodu twarzy. - Co? Jak to porwała? - spytała retorycznie, wyraźnie akcentując ostatni wyraz, żeby podkreślić, jak absurdalne to było. Nie chodziło jej o to, że nie wierzy Cirilli, bo wierzyła. Raczej powtórzyła to wszystko, żeby łatwiej przyswoić sobie tę wyjątkowo dziwną informację. Zdążyła się domyślić, że chodziło o pannę Makharone, do której Brook nic nie miała, aczkolwiek wolała nie spotkać jej sam na sam. Nie chciała też po raz drugi trafić pod jej medyczną opiekę, jak już wcześniej miała okazję przy okazji złamania ręki. - Biedactwo - mruknęła ze współczuciem, pocierając pokrzepiająco ramię znajomej. - Że też komuś mógł przyjść do głowy tak niedorzeczny pomysł! - powiedziała, kręcąc głową z dezaprobatą. - No już, jest w porządku, ta kobieta zniknęła - pocieszyła ją, uśmiechając się pokrzepiająco, choć dziwnie blado i niemrawo.
- Noo, normalnie. Wsadziła mi worek na głowę i chwyciła w ręce. Sama nie wiedziałam do końca, co się ze mną dzieje, tak szybko to się działo. Dopiero teraz, jak to mówię, to sobie przypominam, jak to było. Nie, to nie było normalne, ta cała sytuacja nie była normalna. To było dziwne, jak dziwna była tamta kobieta. - No ja nie wiem, no! Mnie, mnie tak robić? - zaczęła się żalić. Tak, po części miały na to wpływ przeżycia, a po części alkohol krążący w jej żyłach. Kierowana nagłym impulsem przytuliła się do Brook, zdesperowana. Normalnie by pewnie tego nie zrobiła... Ale do cholery, teraz nie było normalnie. - Dziękuję. Mam u ciebie dług wdzięczności.
- Chora sytuacja - odpowiedziała całkowicie poważnym tonem, kończąc tym samym ten temat. Po co jeszcze przeżywać to wydarzenie? Lepiej byłoby, żeby Cirilla jak najszybciej o nim zapomniała. Widać było, że jest dość mocno roztrzęsiona. A Brooklyn wcale jej się nie dziwiła, o nie. Przecież to musiało być okropne, kiedy ktoś najpierw założył ci worek na głowę, a zaraz potem zamknął w tym przerażająco ciemnym i ciasnym schowku, bez możliwości samodzielnego wydostania się z niego. Przerwała swoje rozmyślania, momentalnie zastygając w bezruchu, kiedy została objęta przez Cirillę. I wcale nie chodziło jej o to, że czuła się z tym źle, albo jej to przeszkadzało, nie. Po prostu była zaskoczona, choć wcale nie powinna. Raczej to było naturalne, że po dość traumatycznych przeżyciach dobrze było mieć kogoś blisko siebie. Rozluźniła się dopiero po chwili, delikatnie odwzajemniając uścisk. - To naprawdę nic takiego - powiedziała z uśmiechem, zdając sobie fakt z tego, że Cirilla podziękowała.
Ale jak tu zapomnieć o czymś takim? To przecież był zamach na jej osobę. To straszne. Teraz już na pewno nie wejdzie do żadnych małych zakurzonych pomieszczeń. Nie wejdzie, choćby ją zmuszali do tego. To, że reakcja Cir zaskoczyła Brooklyn, nie było niczym nadzwyczajnym, ba, było normalne. No bo każdy by się zdziwił. Cirilla, ta zimna królowa przytulająca kogoś ot tak? Nikt by w to nie uwierzył, dopóki sam by się o tym nie przekonał. - Nie mów tak. Gdyby nie ty... kto wie, co mogłoby się ze mną stać - odparła drżącym głosem.
Może właśnie dlatego Ślizgonki były tak trudne. Na co dzień opanowane, chłodne i pewnie trochę zimne, a jak przyjdzie co do czego, to trzeba cudu, żeby je uspokoić. Oczywiście Brooklyn nie chodziło o nic złego, i absolutnie nie chciała być wredna, o nie. Przecież ona była dokładnie taka sama, też się do nich zaliczała, jednak nigdy nie stawiano jej przed tak trudną sytuacją, jak pocieszanie. Rozumiała, że trauma Cirilli jest spora, ale na Merlina, była tylko Brook, która teraz jedynie mogła pogładzić dłonią delikatnie i uspokajająco włosy blondynki, jak właśnie zrobiła. - Najważniejsze, że byłam i teraz jest okey, tak? - musiała spytać, żeby upewnić się, że jest chociaż jako- tako w porządku. I cofam wcześniejsze słowa. Reakcja Brook była całkowicie uzasadniona. Przecież to Cirilla, ona się tak nie zachowuje, ot co. Nie mniej jednak, dla Toxic było całkiem miłą odmianą, zobaczyć ją w tej mniej oficjalnej, bardziej emocjonalnej wersji. Bo w końcu ilu ludzi miało co do tego okazję?
Tak, tak, tak, Ślizgonki były bardzo trudne w pożyciu [cokolwiek to znaczy]. Ich zmienne humory, maski przyjmowane przez nie na co dzień nie ułatwiały na pewno poznania ich wewnętrznej strony, która często okazywała się być całkiem inna niż ta, którą zwykle pokazywały. Dlatego też nie umiały pocieszać ludzi. I nie trzeba było ich zbytnio pocieszać, bo wtedy mogły one czuć, jakoby były traktowane jak małe dziewczynki, które płaczą z byle powodu. Dlatego to, co robiła Brooklyn, w pełni wystarczało Cirilli. - Tak, jest dobrze. Chodźmy stąd, muszę się ogarnąć - zaproponowała już w miarę normalnym głosem. No, jeśli mówiła już o wyglądzie, znaczyło to, że wszystko powoli wracało do normy. Znowu stawała się tą chłodną osobą, a nie, jak jeszcze przed chwilą człowiekiem z krwi i kości.
- Uff, świetnie - powiedziała Brook z ulgą w głosie, słysząc, że Cirilli jest lepiej, i że mogą wracać do zamku. Nie ukrywajmy, było zimno jak cholera, a Toxic była wcześniej na dwugodzinnym(?) spacerze z Rose, przez co też się namarzła. - Ja wybieram się do Salonu Wspólnego, żeby posiedzieć przy kominku, nie wiem co planujesz ty - powiedziawszy to, oderwała się od Cirilli. Cóż, trochę czasu minęło zanim zorientowała się, że ciągle były przytulone. O tak, teraz, kiedy na policzkach poczuła kolejny podmuch zimnego wiatru, marzyła tylko o zawinięciu się w najbardziej grubą ze swoich bluz i posiedzenia na kanapie, najlepiej z dobrą książką. Mająca jeszcze tak niedawno miejsce rozmowa z Puchonką wpędziła ją w dość nostalgiczny nastrój, jednak była to na swój sposób przyjemna nostalgia. Taki cudowny stan, za którym będzie tęsknić, kiedy tylko ją opuści. Może i była dziwna, ale czy ta dziwność nie była na swój sposób wyjątkowa? W mniemaniu Brook na pewno.
- Ja chyba pójdę najpierw do dormitorium, muszę się umyć, przebrać i takie tam. Nie mogę się przecież pokazywać przy ludziach przez cały dzień - rzekła, odsuwając się od Brooklyn. No, stara dobra Cirilla wróciła. I dobrze. Będzie długo, długo, długo, tak. I jej było zimno, a poza tym zaczęła się tworzyć dziwna atmosfera po tych wszystkich emocjach przeżytych. Dziewczyna uznała, że lepiej będzie, jak teraz sobie pójdą każda w swoją stronę, lepiej nie ryzykować dłuższego przebywania ze sobą, aby nie prowokować jakiejś kłótni, na przykład. - Do zobaczenia niebawem, Brooklyn - dodała jeszcze, po czym odeszła w stronę lochów.
- Racja - przyznała Brooklyn, jeszcze raz pzyglądając się blondynce. Pomimo wcześniejszego poprawienia jej włosów ciągle prezentowała się... cóż, nie najlepiej. Brunetka wsadziła lodowate dłonie do dużych kieszeni czarnego płaszcza. Od razu zrobiło jej się trochę cieplej, a szczególnie kiedy pomyślała o tym, że do lochów ma tak blisko. W sumie, to cieszyła się, że nie jest na przykład Krukonką, bo jakoś nie widziała siebie biegnącej na samą wieżę, o nie. Szczególnie dlatego, że z jej kondycją i ulubionymi wysokimi butami byłoby to dość męczące. Toxic nie odpowiedziała na pożegnanie Cirilli, a jedynie skinęła jej głową. Brook zamyślona rozejrzała się wokoło, a kiedy zimny powiew wiatru nieprzyjemnie rozwiał jej włosy ruszyła ku zamkowi, do lochów.
Dziewczyna weszła do schowka na miotły. Było prawie całkowicie ciemno ciemno. - Lumos. - Mruknęła wyciągając różdżkę. Wcześniej mało widziała. Teraz ukazało jej się dosyć dużo pomieszczenie, które pełne było... wszystkiego! Postanowiła obejrzeć kilka rzeczy. Przechadzała się wzdłuż półek oświetlając je światłem z różdżki. Była zafascynowana. Od sześciu lat należy do Hogwartu, a jakoś nigdy tutaj nie była. Jej oczy błyszczały. Widziała tutaj puszki, pędzle, jakieś beczki, skrzynie. Miała ogromną ochotę przeszukać tutaj wszystko, ale pewnie zajęło by jej to niemało czasu. Dzisiaj postanowiła poprzestać na obejrzeniu wszystkiego z wierzchu. Kiedy tylko znajdzie więcej czasu na pewno zajrzy tutaj jeszcze kiedyś, nie miała co do tego wątpliwości.
Szedł przez parter tylko po to by znaleźć się w schowku na miotły. A raczej wypić tam mugolskie piwo które było o niebo lepsze od tego które jest w świecie Hogwartu. Woli pić w miejscach gdzie mało kto bywa, tam nie ma pierwszaków które od razu przybyły by do dyrektora. Pchnął drzwi, ale czuł że nie jest sam, a raczej widział światło wszedł dalej w głąb pokoiku i zobaczył nie kogo innego jak pannę Gate. Pocałował dziewczynę na przywitanie w usta ostatnio był to policzek, dziś jednak usta, zmieniają się ludzie z dnia na dzień. Schował piwo w puszcze które trzymał w ręce do kurtki, którą dzisiaj założył, bluzy nie miał dziś była to kurtka. Kolejna zmiana. -Co tu robisz ? Spytał ciekawy mało dziewczyn tu bywało, chociaż Angie... Żeby tylko ona się go nie spytała co powie? Skłamie jak pies,
Margaret spokojnie przeglądała wszystkie półki. Usłyszała otwieranie drzwi, przestała się poruszać i nasłuchiwała. Żadnego więcej dźwięku. Zignorowała to i kontynuowała swoje zwiedzanie. Nagle poczuła czyjś oddech na plecach. Odwróciła się szybko i stanęła twarzą w twarz z Davidem. Jej pięknym Davidem! Była strasznie zaskoczona. Postanowiła czekać... Chłopak zaczął od pocałunku w usta, czym zamurował Margaret. Usłyszała z jego ust jakieś słowa, ale była w szoku, więc nie potrafiła się na niczym skupić. - Cześć David. - Zatrzepotała rzęsami. - Mówiłeś coś? - Uśmiechnęła się tak słodko jak tylko potrafiła.
Uśmiech miał być słodki, ale to nie działa na Dava,to było hmm... wymuszone więc nie miało efektu. -Cześć Cześć, Mało słuchała Davida lub go zignorowała,coś tam było. -Pytałem się co tu robisz. Odpowiedział lekko, aby nie urazić, przez myśl mu śmignęło coś o czym nie miał pojęcia. A raczej sam nie wiedział o czym myśli, eh zapatrzył się w Gate. Była od niego młodsza o dwa lata, chociaż rocznikowo chyba o jeden mały rok. Sam nie wiedział, znali się krótko aż za krótko. Wyjął papierosa odpalił i zaciągnął się. Dziewczyna nie lubiła papierosów więc jej nie chciał częstować, dla pewności wyciągnął rękę z paczką.
Zauważyła, że Dabidowi średnio podoba się to wymuszone podrywanie, Postanowiła zrezygnować, to faktycznie było trochę żałosne. Zamyśliła się nad pytaniem chłopaka. - Sama nie wiem po co tutaj przyszłam. Jakaś ciekawość mnie tutaj przywiodła. Nigdy wcześniej nie odwiedziłam tego miejsca, choć przecież powinnam przez te sześc lat chociaż zajrzeć, wiem, że to dziwne. - Chłopak zapalił papierosa i poczęstował Margaret. Troszkę się skrzywiła. - Nie, dzięki. - Wbiła wzrok w ziemię.
[odpisuje teraz nastepny post bd w niedziele albo w poniedzialek bo wyjezdam ] Ciekawe wytłumaczenie, super nie za dużo zrozumiał. -Spoko rozumiem. Uśmiechnął się, kłamiąc. Schował paczkę z papierosami. Kopnął w ścianę nogą i otworzyła się mała dziura, sięgnął ręką w jej głąb i wyjął krzesło. -Masz siadaj. Pchnął krzesło w stronę Margaret. Sobie zaś wziął jakąś beczkę z półki. Usiadł i wypuścił dym z ust.
Margaret czuła się średnio komfortowo, prawie wcale się nie znali, a ona nie miała pojęcia od czego zacząć, jak nawiązać rozmowę. W jednej chwili kazał jej usiąść na krześle, machinalnie zrobiła to, nie odrywając wzroku od podłogi, naturalnie, że się krępowała. Z jej różdżki nadal świeciło się światło. - Dzięki. - Powiedziała, nie podnosząc wzroku i lekko uśmiechnęła się do podłogi.
Ah David miał 18 lat a nie wyprawił urodzin. Dziwne, trzeba wyprawić lecz kiedy nie miał czasu na takie coś. A nikt nie złożył mu życzeń oprócz brata i rodziny. Lecz nie było mu smutno, bo niby czemu? Prezentu nie dostał, od nikogo. Większość osób była by zmartwiona. Sam nie wiedział czemu o tym myśli. Wyrzucił papierosa w kąt, jak zawsze. Jak kiedyś jakiś szczur przebiegł obok nogi Davidowi. Mało go to interesowało, -Spoko. Powiedział do dziewczyny która podziękowało, wypadało mu nie będzie stać cały czas. Sam nie wiedział, czy coś z tego będzie. On jakże i ona mieli swoje sympatie.
- Jakiś taki mało rozmowny jesteś dzisiaj. - Zaczęła jakikolwiek temat dziewczyna. Nienawidziła milczeć. To było najgorsze. Ta niezręczna cisza. Postanowiła ponieść wzrok. Spojrzała mu głęboko w oczy i leciutko się uśmiechnęła. Miała nadzieję, że chociaż odwzajemni uśmiech. Odkąd tutaj wszedł patrzył na nią, jakby coś mu zrobiła. Nie czuła się z tym zbyt dobrze, ale cóż. Czekała...
-Mało rozmowny, eh, niestety to nie jest najlepszy dzień dla mnie. Uśmiechnął się także ale pół krzywo. -Gate. Dalej chciał mówić, ale nie umiał. -Co u ciebie. Spytał chociaż nie o to chodziło, trudna sytuacja.
Dziewczyna zauważyła jakieś dziwne zamyślenie Davida. Jakby chciał coś zrobić, powiedzieć, ale nie potrafił tego zrobić. Zaczął od pospolitego Co tam u ciebie. - Co u mnie? W porządku. - Uśmiechnęła się. - Nie jest ani dobrze, ani źle. Nie ukrywam, że liczę na to, żeby było dobrze. - Wydawało jej się, że już zbytnio się rozgadała. - A u ciebie? - Spytała cicho.
Dziewczyna szybko mu odpowiedziała. -To dobrze że dobrze, aha i najlepszego w dniu zakochanych. Co do zakochanych.... Uśmiechnął się Gadali i gadali aż robiło to się nudne. Zobaczył na półce farbę. Podniósł puszkę i wziął pędzel który leżał obok niej. Zamoczył pędzel i przejechał po ścianie czerwoną farbą.