Nie tylko schowek na miotły, jak głosi powszechnie używana nazwa. Można tam znaleźć niemal wszystko od mugolskich procy, przez pędzle i puszki z różnokolorowymi farbami, po kosy i beczki z prochem. Prawdziwy raj dla uczniów pragnących by z Hogwartu została jedynie stos kolorowych kamieni.
Ostatnio zmieniony przez Bell Rodwick dnia Sob 6 Wrz 2014 - 18:12, w całości zmieniany 1 raz
Autor
Wiadomość
Felinus Faolán Lowell
Wiek : 25
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 178
C. szczególne : Na prawej dłoni nosi Sygnet Myrtle Snow i Pochłaniacz Magii. Spokojne spojrzenie, łagodna aparycja.
Może by było lepiej, gdyby w ogóle wiedzieli, że wygląda to podejrzanie, niemniej jednak, gdyby Lowell postanowił pozostać we własnych czterech ścianach, niestety z ciemnościami egipskimi zmagałby się samodzielnie jego przyjaciel. Może nie było najlepiej, ale przynajmniej nie narzekali na brak własnego towarzystwa. Tym bardziej, że Irytek ewidentnie upodobał ich sobie jako parę gołąbeczków, co zdołał wywnioskować nie tylko po tym, co się podziało w sali, w której znajdował się bogin, lecz także podczas przygotowań różnych rzeczy na korzyść działających w szkole kółek. Nie ma co, tak łatwo od siebie poltergeista nie odciągną - nawet posiadając na sobie magiczny przedmiot. Pozostaje zatem liczyć, iż na razie ten nie postanowi ponownie wparować, rzucając w nich łajnobombami czy kieszonkowymi bagnami. Jeszcze tego im brakowało, by nie dość, żeby poruszać się w ciemnościach egipskich, to jeszcze mieć do czynienia z dość nieprzyjemnym żartem i utrudnionym poruszaniem się. Ciche westchnięcie wydobyło się z ust Felinusa, kiedy ten starał się jakkolwiek załagodzić sytuację, w której się obecnie znajdowali. Wcale nie było to takie proste, niemniej jednak rzucenie patronusa miało swoje plusy. Nie musieli walić w drzwi jak pojebani, a do tego mogli jakoś odzyskać częściową kontrolę nad otoczeniem. Delikatne światło pozwoliło im dostrzec cokolwiek, no i, jakby nie było, nie znajdowali się w tym bagnie już sami. Chwała Voralbergowi, że ten zdołał go nauczyć tego zaklęcia, w przeciwnym przypadku musieliby czekać w nieskończoność, aż ktoś postanowi skorzystać ze schowka na miotły. Czy to w celu prawowitego użycia, czy jednak w postaci kryjówki w celu spełnienia swoich standardowych, ludzkich potrzeb. No, na pewno nie wyglądałoby to za ciekawie, nie ma co. Najwidoczniej Irytek postarał się, by tym samym utrudnić im wyjście ze sali, bo... no właśnie. Bombarda początkowo nie zadziałała, przynosząc ze sobą jedynie delikatne ukruszenie cegieł, nic więcej. Jakby pomieszczenie było specjalnie wzmacniane, w związku z czym używanie zaklęć złożonych nie miało żadnego, większego sensu. Ciche mruknięcie wydobyło się spomiędzy jego spierzchniętych warg, jakby niepotrzebnie je przy okazji zagryzając; kolejna próba, tym razem z mocniejszą Bombardą, może wstrząsnęła pomieszczeniem, ale nie przyczyniła się do otwarcia w jakikolwiek sposób drzwi. No ba, nawet mogłoby je wyjebać na koniec korytarza, gdyby nie fakt, iż najwidoczniej nie miało to racji bytu. - Co do chuja. - wypowiedziawszy te słowa, pokręcił własną głową, spoglądając tym samym na wilka, który dawał im światło. Wyciągnąwszy ku niemu dłoń, nie mógł jednak go pogłaskać; nie był materialnym bytem, kiedy to wiedział, iż zaklęcie różni się od Lupus Palusa. Najwidoczniej nie było mu dzisiaj dane jakkolwiek zaradzić tej sytuacji samodzielnie. Spoglądając na kolejne poczynania ze strony przyjaciela, okazało się jednak, iż nawet Occidere nie przyniosło wymaganego skutku, na co Lowell kopnął te cholerne drzwi, aczkolwiek wiązało się to z głuchym dźwiękiem. - Zajebiście, daj mi chwilę. - mruknął, przywołując przed siebie wilka, by tym samym posłać go po kogokolwiek, kto mógłby być akurat nieopodal. Niestety, kojarzył tylko i wyłącznie Norę, która to powinna plątać się na pierwszym piętrze; na swych smukłych łapach przedostał się, zaniknął, by tym samym wezwać odpowiednio pomoc. Pozostawało tylko czekać; nie bez powodu Lowell oparł się o drzwi wyjściowe, zamykając na chwilę oczy w tej ponownej ciemności.
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Nie miał pojęcia, czemu Iryt uznał, że akurat ta dwójka najlepiej nadaje się na cel jego pojebanych żartów, ale zdecydowanie działało. Duszek miał widocznie jakieś chore zamysły w swojej głowie, które zdawało się działać. Za każdym razem pakowali się w jego pułapki bez jakiegokolwiek przemyślenia sytuacji, co niezbyt dobrze świadczyło o stanie ich rozsądku. Nie wiedział, że wyczarowanie patronusa zaczęło tak szybko sprawiać Felkowi problemy, ani że to po części on sam był tego przyczyną. Szczęście w nieszczęściu jednak Feli potrafił wydobyć świetlistego wilka ze swojej różdżki i nieco poprawić ich dość chujową sytuację, która w przeciwnym wypadku byłaby naprawdę nieciekawa. Max domyślał się, że raczej nie często korzysta się ze schowka, chyba że faktycznie ma się jakąś nagłą potrzebę do zaspokojenia z dala od wścibskich spojrzeń. No albo jest się woźnym, który potrzebuje jakiś środków do ogarniania tego pierdolnika, jakim jest zacna szkoła do której uczęszczali. Czym Irytek zamknął te drzwi, było największą zagadką ich życia. Może to ta mistyczna ślina, która trwale wszystko skleja tak, że na pewno nie jebnie, a może taśma izolacyjna? Mogli się domyślać, choć obecnie bardziej obchodziło ich wydostanie się z tego miejsca niż szukanie źródeł kreatywności poltergeista. Pewno było jednak, że ten naprawdę postarał się, by chłopacy zostali tu zamknięci w ciemnościach, skoro nawet wykurwista Bombarda nic nie zdziałała oprócz wstrząśnięcia ich światem. Cud, że nie rozjebali siebie przy okazji rykoszetu, co chyba nikogo by tak naprawdę już nie zdziwiło. -Trochę bym jebnął, jakby to zadziałało. - Mimo sytuacji, w jakiej byli zaśmiał się, gdy Feli postanowił potraktować drzwi kopniakiem. Czasem najprostsze rozwiązania działają cuda, ale niestety nie dziś, nie tutaj. Pokręcił głową, próbując wymyślić cokolwiek, bo ani zaklęcia ofensywne, ani transmutacja wydawały się być bezsilne w tej sytuacji. -Proszę, powiedz tylko, że posłałeś go po kogoś względnie normalnego. - Powiedział, gdy zobaczył jak świetlisty wilk znika, a oni znów pogrążyli się w ciemnościach, przez co uścisk na dłoni przyjaciela znów nieco się wzmocnił. Sam nie wiedział, kto były tu idealnym ratunkiem, ale potrafił przywołać kilka osób, których zdecydowanie nie chciałby teraz oglądać.
+
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Standardowy dyżur na pierwszym piętrze zdawał się dłużyć w nieskończoność. O ile Nora nie miała żadnych problemów w związku z wykonywaniem własnego zawodu (o zgrozo, chociaż wcześniej było tego za dużo), o tyle jednak co chwilę musiała spoglądać na własnych pacjentów. A tutaj jeden z lebetiusem, inny natomiast z urazem wyniesionym z treningów Quidditcha - rozstrzał między osobami, którymi się opiekowała, w pomocy z innymi pielęgniarkami, by naprawdę ogromny. Poprawianie nerwowo włosów, kiedy to na twarzy znajdowała się czysta serdeczność, wcale nie pomagała. A wcale nie pomogło to, jak przed jej obliczem pojawił się patronus, reprezentujący świetlistego wilka, nie bez powodu wstała, jakby z dziwnym zmartwieniem, iż znowu coś ma miejsce. Patronus, wysyłany wprost do Skrzydła Szpitalnego, nie był wcale dobrym znakiem, tudzież poszlaką - wstanie i odsunięcie się z krzesła obrotowego było przepełnione czymś w rodzaju dziwnej świadomości, iż coś musiało się po prostu stać; szczerze, kobieta wolała, by jednak okazało się, iż nie jest to zaklęcie rzucone przez osobę, która utraciła tym razem inną kończynę. Pewnego rodzaju przyzwyczajenie mogło nastąpić, niemniej jednak oglądanie kolejnego ucznia, w tragicznym stanie, wolała sobie oszczędzić. Wilk poprowadził ją na parter, do schowka, do którego to jednak dostać się nie mogła. Wokół jedynie latał Irytek, przeklinając, mówiąc coś o gołąbeczkach i drągalach, w próba jego odsunięcia od sprawy zdawała się być niczym więcej, jak tylko i wyłącznie marnym wykorzystywaniem własnej energii. Dotknięcie smukłymi dłońmi drzwi udowodniły, iż zostały zamknięte w inny sposób; klej był na tyle mocny, iż kobieta musiała tym samym odpowiednio go usunąć, wykorzystując przy tym dużo czasu. Za dużo, aczkolwiek nie miała przecież innego wyboru, skoro wilk prowadził ją akurat do tego miejsca; gdy natomiast wrota otworzyły się, pielęgniarka zakaszlała parę razy, czując na sobie proszek natychmiastowej ciemności, który wzniósł się w powietrze i zaczął ją drażnić. - Nic wam się nie stało? - zapytała się pospiesznie, spoglądając na uczniów, którzy najwidoczniej stali się ofiarami niezbyt przyjemnego żartu Irytka. Kiedy chłopcy wyszli, spojrzała na nich, starając się wykryć jakiekolwiek nieprawidłowości, niemniej jednak, gdy okazało się, iż wiele rzeczy jest w porządku, zbyt wiele, by mogła się nad nimi bardziej szczegółowo pochylić, zaleciła tylko, by uważali na siebie, a gdyby coś się pojawiło, jakieś objawy - zgłosili od razu do niej. Odprowadziwszy wychowanków dwóch teoretycznie nienawidzących się domów, jej kroki powiodły po tym z powrotem do Skrzydła Szpitalnego. Co za poltergeist.
C. szczególne : Jest drobna i wygląda zdecydowanie młodo. | Na lewym barku ma blizny po Sectumsemprze, a pomiędzy łopatkami ma tatuaż. | Posiada kolczyk w nosie. | Końcówki włosów pofarbowane są na żółto.
. Doireann, mimo iż nie naciskała w żaden sposób na obiekt swojej małej obsesji, nie zapomniała o eskilowym wyznaniu poczynonim w arabskiej jadalni. Eskil Eskilem nie był. Z początku nie stanowiło to aż tak wielkiego problemu, jednakże z czasem, kiedy ich relacja zaczęła owijać się coraz ciaśniej w ciepły kocyk nastoletniego romansu, myśl ta w ponadprzeciętny sposób irytowała młodą Puchonkę. Wciąż jednak zdawała sobie sprawę z ogromu kompromisów, na które zarówno ona, jak i Clearwater decydowali się w tym związku. Uznała więc, że może - dla tego jedynego, specjalnego człowieka - przełamać się w swojej niechęci do wszelkich pseudonimów. Brak wiedzy był jednak tym, czego nie była w stanie w sobie pokonać. Postanowiła więc działać w sposób dyskretny, tak, by Eskil nie dowiedział się, że dziewczyna dokopała się do owej informacji przed nim. Naruszanie jego granic wcale jej nie pasowało, jednak… Bogowie. To był j e j chłopak. Chciała wiedzieć, jak właściwie ten obściskujący się z nią - chociaż, ze względu na jej okropną bierność, raczej obściskujący się o nią - półwil ma na imię. Niecodzienna dotąd upartość wygrała więc nad jej skomlącymi wyrzutami sumienia. Miała zamiar zabrać się za to w sposób najbardziej etyczny. Zwrócenie się w stronę prowadzonych na przestrzeni lat pamiętników odpadało jednak z prostej przyczyny - nie targała tych tomiszczy przy sobie, a wizja poproszenia babki, by przesłała jej kufer pełen starych zeszytów wypełnionych po brzegi jej dziecięcymi sekretami przyprawiała ją o mdłości. Skoro zaś nie mogła liczyć na własne słowa, pomiędzy którymi, jak miała nadzieję, znajdowało się imię Clearwatera, musiała skierować swoje kroki w stronę biblioteki. Liczyła na znalezienie jakieś pamiątkowej księgi, czegokolwiek, co wspomniałoby nazwiska uczniów z ich rocznika. Jednak i tutaj poniosła porażkę. Izba pamięci podobnie pozbawiona była czegokolwiek, co mogłoby zbliżyć ją do rozwiązania zagadki. Miała dwie opcje - poddać się, lub… zapytać. I chociaż nie miała ochoty na żadną z opcji, tak wiedziała, że miała w zanadrzu podobnego asa. W końcu ona sama też nie była żadną “Sheenani”. A przynajmniej nie nazywała się tak przez pierwsze sześć lat swojego życia. Ot, sprzedadzą sobie nawzajem informacje, a ją samą ciekawość przestanie zjadać od środka. Zdrowe, dojrzałe rozwiązanie problemu. Wystarczyło tylko znaleźć chłopaka. Dzielnym krokiem zmierzała przed siebie, czujnie wypatrując Eskila. Kiedy więc dojrzała go na parterze, bez chwili namysłu podbiegła do niego, przywitała się cmoknięciem w policzek, po czym, wiedząc, że będzie to bardzo prywatna rozmowa, zaczęła prowadzić go w stronę schowka na miotły. Był w końcu blisko i mało kto tam zaglądał - praktyczne rozwiązanie, jak się patrzy. - Chodź. - uśmiechnęła się po drodze dość zachęcająco, nie zdając sobie sprawy z tego, jak źle zrozumiane może być jej zachowanie. Miała jedynie zamiar dać mu znać, że nie ma powodu, by się martwił. W końcu ostatni raz, kiedy wrzuciła go (i Drake'a) do jakiegoś schowkopodobnego miejsca, była naprawdę zdenerwowana. Zawód musiał być jednak wielki, skoro Sheenani, zaraz po zamknięciu za nimi drzwi, wcale nie wyglądała na rozochoconą. - Pamiętasz naszą rozmowę w Arabii? Tą w jadalni, kiedy Pappar... - skrzywiła się lekko na wspomnienie tego ptaszyska. Bogowie, jak ona go nie lubiła. - O sekretach.
Eskil Clearwater
Rok Nauki : VI
Wiek : 20
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 180
C. szczególne : wszędzie nosi ze sobą bezdenny plecak; na głowie czapka z daszkiem + kaptur bluzy
Planował ucieczkę z Historii Magii bowiem nie uśmiechało mu się pisanie teraz sprawdzianu do którego nie był absolutnie przygotowany. Czekał na odpowiedni moment aż z horyzontu znikną nauczyciele i prefekci, aby czmychnąć na błonia. Nim to się stało znalazła się przy nim Doireann. W pierwszej chwili bardzo się ucieszył, ale potem zrozumiał, że jest jednoczesną gwarancją, że nie ucieknie z lekcji. Miał na tyle taktu, aby nie pokazać po sobie swoich planów, a gdy zaczęła go eskortować w znane sobie miejsce to ucieszył się, że przemilczał tę sprawę. - Czy ty właśnie zapraszasz mnie do schowka na miotły na oczach wszystkich? - zapytał z niedowierzaniem, a uśmieszek nie chciał zejść z jego twarzy, a jedynie rozchylał się coraz bardziej, ozdabiając porządnie jego jasną buzię. W jego oczach pojawiły się iskierki ekscytacji choć przeczuwał doskonale, że Doireann nie jest z tych gorącokrwistych dziewczyn, które korzystają z chwili osobności w ciasnych pomieszczeniach. Mimo wszystko chętnie wszedł do zaciemnionego schowka i oparł się o ściankę, z zaciekawieniem przyglądając się twarzy Puchonki. Tak jak się domyślał, nie chciała spędzić tu miło czasu na pomniejszaniu dystansu, a na jakiejś rozmowie. Ciekawe który temat skłonił ją do zaproszenia właśnie tutaj... Nawiązanie do Arabii wywołało w jego mózgu chwilowy paraliż szarych komórek. Co? Gdzie? Jaka Arabia? Jakie sekrety? Jadalnia? Merlinie, aaa, wakacje! Chwilę zajęło mu powiązanie fragmentów wspomnień. - No... coś tam było... a, ten pappar, co gadał na prawo i lewo o tajemnicach. Niezły gościu, co nie? Przydałby się taki w Hogwarcie, mógłbym nasłać go na Huntera, aby wypaplał jego sekrety. - rozmarzył się i nawet podrapał po brodzie wyobrażając sobie złość Deara gdyby nękał go kolorowy papug. Koncentracja Eskila bywała trudna do ujarzmienia, ale fakt faktem odnalazł właściwy wątek.
Doireann Sheenani
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 20
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 158
C. szczególne : Jest drobna i wygląda zdecydowanie młodo. | Na lewym barku ma blizny po Sectumsemprze, a pomiędzy łopatkami ma tatuaż. | Posiada kolczyk w nosie. | Końcówki włosów pofarbowane są na żółto.
. “Na oczach wszystkich” wydało się jej być czymś zdecydowanie na wyrost. Parter nie wydawał się jej być aż tak zaludniony; widziała po drodze może tylko parę głów, i to takich zajętych swoimi sprawami. Nie rozumiała, dlaczego ktokolwiek miałby zwracać uwagę, że idzie z nim porozmawiać do schowka. Podobnie też nie była pewna, jak ma interpretować ten rosnący, bardzo zadowolony uśmiech chłopaka. Nie bardzo też miała teraz głowę, by to wszystko analizować. Miała w głowie plan i to na nim chciała skupić się z całych sił. - Tak, ten Pappar. - westchnęła ciężko. To nie był “niezły gościu”. To była bestia, która budziła w niej mordercze zapędy. W tamtym momencie naprawdę miała ochotę przypomnieć sobie nauki ojca z farmy - dokładniej te dotyczące obróbki drobiu. - N-Nie sądzę, aby Hunter zasługiwał na takie piekło. - dodała, wyobrażając sobie, że starszy Ślizgon miał zapewne więcej do ukrycia, niż ona sama. W końcu ptaszysko zdradziło Eskilowi jedynie to, jaką bieliznę lubiła nosić, to, że bała się ciemności i fakt, że “lubiła, jak ktoś się świecił”. Do tej pory miała nadzieję, że chłopak nie powiązał tego z momentami, w których wilowanie trochę z niego wychodziło. Było jej wstyd, że TO było dla niej… wizualnie przyjemne. - Wiesz, myślałam ostatnio o jednej sprawie. Jesteśmy ze sobą jakiś czas i pomyślałam… - przyłożyła do ust dłoń i kaszlnęła w nią nieco nerwowo. Mogła wydawać się być nieco skrępowana, chociaż daleko było jej do paniki. To… cóż, było głupie. Znali się już długi czas, byli w związku, a ona dopiero teraz pytała się go o imię. - ...że mogłabym… To znaczy, chciałabym wiedzieć, jak masz na imię. Jeszcze nie odsłaniała karty “Nie jestem Sheenani”. Była przecież szansa, że Eskil powie jej z czystej uprzejmości.
Eskil Clearwater
Rok Nauki : VI
Wiek : 20
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 180
C. szczególne : wszędzie nosi ze sobą bezdenny plecak; na głowie czapka z daszkiem + kaptur bluzy
Widział na jej twarzy niechęć na myśl o gadającym paparze. Poniekąd współczuł jej takiej pleciug jednak z drugiej strony trzeba przyznać, że trafił się jej wtedy wyjątkowo oryginalny egzemplarz. Przynajmniej nie robił jej wykładów dotyczących historii magii w środku wakacji. - W jego przypadku byłaby to niezła zabawa.- chwilowo jego empatia uległa krótkotrwałemu upośledzeniu bo jednak brakowało mu adrenaliny czy porządnej sprzeczki z przyjaciółmi, a więc nasłanie pappara byłoby wyjątkowo odżywczym zajęciem. Zgiął nogę w kolanie i podeszwę buta oparł o ścianę. Sięgnął sobie po niedziałający fałszoskop i oglądał ze wszystkich stron kiedy Doireann zaczęła ten ważny temat, który wymagał schowania się w tej klitce. - Jak długo myślałaś o tej tajemniczej sprawie zanim mnie tu sprowadziłaś?- uśmiechnął się iście żartobliwie, ot niegroźny przytyk w jej stronę. Trochę już ją znał, a czas kiedy zaczęli ze sobą chodzić… hmm, w sierpniu? Jakoś w ten deseń. To i tak spory czas jak na eskilowe roztrzepanie i charakter. Co tu dużo mówić, jęknął kiedy zapytała o jego imię. A potem westchnął i zerknął na nią znad fałszoskopu. - Tak myślałem, że w końcu do tego dojdzie. - nie był szczególnie zaskoczony co nie znaczy, że nie uśmiechało mu się dzielić staromodnym imieniem. Z drugiej strony kto jak kto, ale akurat Doireann miała prawo je znać. - No dobra, ale jest jeden zasadniczy warunek, jeśli mam ci powiedzieć. - przy Robin i Hunterze warunek się sprawdził i mądrze robili, że nie używali tego imienia na co dzień. - Obiecasz mi, że nie będziesz się do mnie zwracać tym imieniem. Jestem Eskil i ma tak cały czas tak być, a to głupie imię jest tylko na papierze. - zawyrokował przedstawiając główną zasadę i jedyną przeszkodę stojącą na drodze Dori do poznania jego prawdziwego imienia.
Doireann Sheenani
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 20
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 158
C. szczególne : Jest drobna i wygląda zdecydowanie młodo. | Na lewym barku ma blizny po Sectumsemprze, a pomiędzy łopatkami ma tatuaż. | Posiada kolczyk w nosie. | Końcówki włosów pofarbowane są na żółto.
. Właściwie to nie wiedziała, czy powinna akurat w tym aspekcie spierać się z półwilem. Kto wie, może Hunter naprawdę lubił tego rodzaju zamieszanie? Nie rozmawiała z nim poza urodzinami Eskila, ale po zadaniu, które jej dał, mogła założyć, że był to swego rodzaju typ... prowokatora? W takim wypadku Papar-gaduła, który śledził ludzi i próbował dowiadywać się o nich jak najwięcej, tylko dlatego, że lubił intrygi, faktycznie mógł być kompanem idealnym. No... kto go tam wie? Sheenani wzruszyła więc lekko ramionami, dając znać, że chyba się z nim zgadza. Każdy w końcu lubił bawić się na swój własny sposób, prawda? Doireann posłała mu nieco speszony uśmiech, kiedy usłyszała pytanie Eskila. - Długo. - mruknęła cicho. Myślała o tym... od momentu, w którym się dowiedziała. Przecież już wtedy rozpoczął się w niej cały proces planowania, jak ostatecznie dojść do prawdy. Wtedy jednak była tylko i wyłącznie jakąś dziewczyną, absolutnie pozbawioną aspektu przynależności. Eskil niczego nie był jej winien - a na pewno nie zdradzania swoich tajemnic, a tym bardziej. Teraz jednak nie była jakaś. Była bardzo jego, a to już zobowiązywało ich oboje do pewnej szczerości. Reakcja Eskila była jednak... może niekoniecznie intensywna, ale wystarczająca, by na moment poczuła ogromne wyrzuty sumienia. Miała ochotę powiedzieć, że w sumie, to wcale nie musi tego wiedzieć i zamiast tego mogą iść do kuchni, a ona przygotuje wszystkim gorącą czekoladę. Nawet nie wspomniałaby o tym, że chłopakowi przepadnie lekcja historii; bo - koniec końców - znała plan jego zajęć lepiej, niż swój. - Oczywiście. - odparła, kiedy już usłyszała warunki. Sama przecież była żywym przykładem, że to, co znajdowało się na papierze, nie jest wcale ostateczne i nieodwracalne. - Wiem, że go nie lubisz. Nie musisz się martwić, że nagle się przestawię.
Eskil Clearwater
Rok Nauki : VI
Wiek : 20
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 180
C. szczególne : wszędzie nosi ze sobą bezdenny plecak; na głowie czapka z daszkiem + kaptur bluzy
Żal było mu wykorzystywać tak intymne miejsce na zwierzenia dotyczące spraw o których wolał zapomnieć. Nie można jednak zaprzeczyć, że im dłużej świat trwał bez jego babci wśród żywych, tak zaczynał nieco częściej zaglądać w kierunku nadanego przez nią mu imienia. Niestety, ale za każdym razem dostawał nieprzyjemnych dreszczy ilekroć spozierało one bezdźwięcznie w jego myślach. Wolałby zapewnić Doireann, że wcale nie potrzebuje tej wiedzy do szczęścia. Skoro jednak dosyć "długo" zbierała się z takim zapytaniem, a i nawet sprowadziła go schowka to tak jakby nie miał żadnych argumentów mogących być powodem do odwlekania tej sprawy. Wydął dolną wargę i głośno westchnął, już chyba któryś raz. Nie bronił się jednak przed tym zwierzeniem. Byłby wtedy dupkiem, prawda? - Nie przestawiaj się na to ani teraz ani w ogóle, najlepiej wcale i nigdy. Jest staromodne. Babcia mi je nadała bo mój ojciec, którego w ogóle nigdy nie poznałem miał podobnie. - następnym razem musi wyjaśnić Doireann dokładnie po co są na świecie schowki na miotły. Przecież nie do magazynowania mioteł, prawda? Ma wiele innych zastosowań. - Edward. Babcia nadała mi na imię Edward. Eskila sam sobie wybrałem jak miałem jakieś siedem lat. - wyznał, ale z taką miną jakby przeżuwał niesmaczne lekarstwo. Tyle dobrego, że faktycznie są sami i ta informacja nie pomknie w świat. W przekonaniu Clearwatera imię te było niezwykle obciachowe i bezużyteczne.
Doireann Sheenani
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 20
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 158
C. szczególne : Jest drobna i wygląda zdecydowanie młodo. | Na lewym barku ma blizny po Sectumsemprze, a pomiędzy łopatkami ma tatuaż. | Posiada kolczyk w nosie. | Końcówki włosów pofarbowane są na żółto.
. Doireann pokiwała głową raz jeszcze, dając znać, że absolutnie nigdy nie będzie próbować nazywać go jego "imieniem z papierku" - nawet jeśli na słowa "jest staromodne" jej oczy zrobiły się jakby większe i zaświeciły. Merlin wiedział, jak bardzo kochała stare imiona. Jeśli... Jeśli jakimś cudem okaże się, że Eskil jest tak naprawdę Archibaldem, to nie pozostanie jej nic innego, jak umrzeć z rozpaczy. Chociaż uwielbiała to imię, to zaczęła modlić się w duchu, by nie padło właśnie na nie. Przecież chłopak mógł być przeciętnym Jerzym. Im dalej jednak mówił, tym więcej pokory pojawiało się na twarzy Puchonki. Jeśli imię to miało jakieś korelacje z jego ojcem, to... Cóż, rozumiała, dlaczego chłopak chciał się od niego odciąć. Nie była to w końcu najprzyjemniejsza część jego historii. - Naprawdę, nie martw się o to. - zapewniła go raz jeszcze, posyłając mu łagodne spojrzenie przyozdobione lekkim uśmiechem. Co najwyżej... popełni honorowe seppuku, jak nie będzie w stanie się powstrzymać. Wyglądała tak, jakby całą swoją uwagę poświęcała teraz tylko jemu. Była wpatrzona w jego niebieskie oczy, a na jej twarzy zaczęła przebijać jednak swego rodzaju ekscytacja. Nawet jeśli jakoś udawało się jej panować nad mimiką, tak jej mocno zaciśnięte na spódnicy pięści zdradzały jasno, że dziewczyna jest teraz naprawdę pełna emocji. - O... Och! - pisnęła, momentalnie zasłaniając usta dłonią. Bogowie, Edward! No Edward jak się patrzy! Doireann wpatrywała się w niego w ciszy, starając się więcej nie wydawać z siebie tych wysokich dźwięków. Trzeba by jednak było być kompletnie ślepym, by nie domyślić się, że jest tym imieniem absolutnie zachwycona. - Ojej... Wiesz, że to się tłumaczy na obrońcę szczęścia? - mówiąc bez przerwy zasłaniała usta. Nie chciała, by widział, jak bardzo teraz się uśmiechała. To... było w końcu niegrzeczne. - To całkiem zabawne. Doireann oznacza ponurą.
Eskil Clearwater
Rok Nauki : VI
Wiek : 20
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 180
C. szczególne : wszędzie nosi ze sobą bezdenny plecak; na głowie czapka z daszkiem + kaptur bluzy
Bycie Edwardem nie należało do przyjemności. Imię było ciężkie, twarde, nie układało się wygodnie na ustach. Wypowiadanie tego na głos nie było miłe, a więc używał zamiennika, który na stałe przypisał do swojej osoby. Choćby stawał na rzęsach to już na zawsze będzie Eskilem, przynajmniej dla najbliższych. Wciąż był nastolatkiem, cały czas tkwił w objęciach buntu i przeciwstawiania się światu a więc próżno wyczekiwać dnia gdzie miałby pogodzić się ze swoim imieniem. Tylko babcia mogła się do niego tak zwracać i nie ma od tego żadnego, absolutnie żadnego wyjątku. Przelotnie zerknął na układ jej mimiki gdy poznała upragnione imię. Wiedział, że nie znajdzie na jej twarzy śladu grymasu ani skrzywienia ust. Doireann taka nie była. Choćby chciała śmiać się z takiego imienia to nigdy nie okaże tego w tak dosadny sposób. Nie bał się zatem, że miałaby mu to wytykać czy go pocieszać. Nade wszystko jednak nie spodziewał się po niej tak usilnie powstrzymywanej szczęśliwej reakcji. Uniósł wysoko brwi. - Możesz się śmiać czy tam piszczeć, jeśli chcesz. Wyglądasz tak jakbyś cały czas się powstrzymywała żebym się nie obraził. - zaśmiał się krótko właśnie ze względu na jej powściąganą mimikę. Kim miałby być, aby zakazywać jej czuć tego, co właśnie czuje? - To tłumaczenie to jedyny na świecie plus tego imienia. - przyznał, wyraźnie zaskoczony. Czyż nogami i rękami nie trzymał się przy odczuwaniu komfortu, radości i szczęścia? Gotów był uciekać od kłopotów byleby go nie dopadły i nie starły z jego ust uśmiechu. - Przecież ty nie jesteś ponura. Bardziej kojarzy się to ze słońcem albo czymś jasnym, nie wiem. - przypomniał sobie jak na początku ich znajomości źle wypowiadał jej imię, a ona tak uprzejmie nie zwracała na to uwagi.
Doireann Sheenani
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 20
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 158
C. szczególne : Jest drobna i wygląda zdecydowanie młodo. | Na lewym barku ma blizny po Sectumsemprze, a pomiędzy łopatkami ma tatuaż. | Posiada kolczyk w nosie. | Końcówki włosów pofarbowane są na żółto.
. Doireann wyobrażała sobie bycie Edwardem jako coś pięknego, powabnego i pełnego wielkich uczuć i niesamowitych przeżyć. Było to niemalże tak ładne, jak bycie Archibaldem, a na pewno dużo przyjemniejsze od bycia ponurakiem z imienia Doireann. Nikt Edwarda źle nie wymawiał, ani też nie widząc go na papierze nie miał wątpliwości, jak go przeczytać. Jej samej wielokrotnie zdarzało się tłumaczyć, że jej “długie” imię naprawdę czyta się bardzo krótko, pomijając przy tym połowę liter. Wiedziała jednak, że życie różni się mocno od tego, co człowiek sobie wyobraża - nieustannie więc powtarzała sobie w myślach, że Eskil jest przecież równie ładny. A do tego zdecydowanie bliższy jej sercu. - T-To nie tak. To znaczy, nie do końca tak. - przyznała, ośmielona przez śmiech chłopaka. - Dziewczęta z dobrych domów uczy się powstrzymywania entuzjazmu, więc… staram się przy tobie na tyle, na ile potrafię. - gdyby była świadoma, po co chodzi się do schowków, pewnie entuzjazm byłby rzeczą, którą przejmowałaby się teraz najmniej. Prawdą było, że przy Eskilu czuła się na tyle swobodnie, by pozwalać sobie na nieco więcej. Przez to trudniej było się jej wpisać w wiele ze sztywnych ram, do których mimowolnie wracała. - Znaczenie bardzo pasuje. - zgodziła się, nieco zachęcona odrywając dłonie od swojej twarzy. I chociaż bardzo chciałaby się nie zgodzić, tak… Według niej samej bycie “ponurą” też całkiem nieźle ją opisywało. Od Arabii była w końcu bardzo świadoma tych pokładów smutku kłębiących się w jej wnętrzu. - Dziękuję. - powiedziała, również zaskoczona słowami Clearwatera. Mimo wszystko… bardzo miło było usłyszeć, że dla niego jest czymś jasnym. Bogowie no, powiedział, że kojarzy się jej ze słońcem. To miało dość duże znaczenie dla Sheenani. Rozczuliło ją to do tego stopnia, że sama postanowiła być teraz najszczerszą z najszczerszych osób. - W-Wiesz... Mam podobną tajemnicę. - zerknęła przelotnie na chłopaka. Legalnie zmienione nazwisko może nie było tak ciekawą sprawą, co ukrywane przez lata imię, ale… To też była jakaś część jej trudnej historii. - Moi dziadkowie zmienili mi nazwisko, kiedy do nich trafiłam. Chcieli odciąć mnie jak od rodziców i tego, co zrobili, ale… - wzruszyła lekko ramionami. Już tak mocno się nie uśmiechała. - To chyba pomogło tylko im.
Eskil Clearwater
Rok Nauki : VI
Wiek : 20
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 180
C. szczególne : wszędzie nosi ze sobą bezdenny plecak; na głowie czapka z daszkiem + kaptur bluzy
Słysząc jej wyjaśnienie (na które nigdy w życiu by nie wpadł) sięgnął po jej dłoń i splótł sobie ich palce. - Nie bądź przy mnie dziewczęciem z dobrego domu, a bądź sobą, która nawet i piśnie z radości czy zaśmieje się w głos z absurdalnego powodu. - przyciągnął ją bliżej siebie, aby oprzeć dłoń w jej talii. Nie lubił kiedy cokolwiek w sobie powściągała. To brzmiało jak dobrowolne podduszenie się byleby nie zrobić czegoś, co się komuś obcemu nie spodoba. Dlatego też prosił, aby sobie odpuściła - skoro nie potrafi przy innych to chociaż przy nim. - Przy mnie z absolutnie niczym nie musisz się powstrzymywać, Dori. - zapewnił, teraz już zupełnie ucieszony z bijącego od niej ciepła i zapachu włosów, ubrań, skóry. Nie miał pojęcia jak mogłaby zareagować na jego prawdziwe imię, ale skoro wzbudziło w niej to niewytłumaczalną dla niego radość to co miał się o to boczyć. Wyciągnął od niej obietnicę, że tak się do niego nie będzie zwracać (bowiem na to imię zwyczajnie nie reaguje), a reszta nie była warta rozmyślań. Warto żyć tu i teraz, choćby w schowku na miotły. Na jego twarzy pojawił się uśmiech, i tyle. Tłumaczenie mu odpowiadało, ona odebrała jego szczere zwyczajne słowa jako komplement i czego oczekiwać więcej. Wystarczyło tylko jedno słowo "tajemnica", a oczy mu zaświeciły i pospiesznie pomknął do jej tęczówek, szukając tam wyjaśnienia. Był takim jednym wielkim znakiem zapytania. Uniósł brwi kiedy zdradziła sekret. - Mieli prawo zmienić ci nazwisko bez zgody twoich rodziców? - dopytał, cokolwiek zdziwiony, że ktokolwiek miałby robić sobie tyle zachodu dla zmiany nazwiska. - Mówiłem ci, że oni zachowują się jakby próbowali zrobić z ciebie marionetkę. - nigdy w życiu nie zapała jakąkolwiek sympatią do tych sztywniaków, których zmuszona jest nazywać dziadkami. Ich mózgi wyparowały od fobii na punkcie czystości krwi. Chyba nie ogarniali swojego życia ani świata skoro sądzili, że ktokolwiek na świecie ma równie podobnego bzika jak oni. Z drugiej strony... co on się tam znał. Był w połowie czarodziejem, a w połowie stworzeniem magicznym. Jego status krwi nigdy nie interesował. Puścił jej dłoń po to, aby opleść ją zgrabnie w pasie i trzymać w należycie bliski sposób skoro znajdują się już w tym schowku. - To jak naprawdę powinnaś mieć nazwisko? Nie połamię sobie języka? - wysilił się na półuśmiech, aby przypadkiem nie zrobiło się drętwo.
Doireann Sheenani
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 20
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 158
C. szczególne : Jest drobna i wygląda zdecydowanie młodo. | Na lewym barku ma blizny po Sectumsemprze, a pomiędzy łopatkami ma tatuaż. | Posiada kolczyk w nosie. | Końcówki włosów pofarbowane są na żółto.
. Spojrzała się na niego tak, jakby zamiast spleść z nią palce, wsadził w jej dłoń pistolet i oznajmił, że teraz zaatakują jakiś bank, a za zrabowane pieniądze kupią góry kokainy. Sheenani, mimo że pomału zaczynała odkrywać całe spektrum szarości pomiędzy czernią i bielą, wciąż wierzyła, że jeśli będzie sobie pozwalać na zbyt wiele, to świat się skończy. Ewentualnie - patrząc bardziej realnie - jeśli dziadkowie dowiedzieliby się, co robiła przez ostatnie parę miesięcy, to zapewne miałaby już teraz status osoby bezdomnej. Była to na tyle przerażająca perspektywa, że skutecznie chłodziła jej pewne zapędy. - Wiesz, to nie jest takie… - zamilkła, gwałtownie wciągając powietrze przez nos. Nie spodziewała się czuć jego dłoni na swojej talii. Bogowie, jak to nie musi się przy nim powstrzymywać? Ona tutaj dzielnie walczyła o zachowanie resztek przyzwoitości, jasne, że musiała. Jej wzrok mimowolnie zwrócił się w stronę drzwi, jakby bała się, że zaraz ktoś stanie w progu. Kiedy wróciła spojrzeniem do ucieszonej twarzy Eskila, była gotowa oświadczyć mu, że “Jeśli ktoś tu teraz wejdzie, to sobie coś wyobrazić”. Właśnie w tym momencie zrozumiała, po co tak naprawdę ludzie chowali się w schowkach - i owe zrozumienie stało się bardzo widoczne na jej twarzy, kiedy jej bladość została całkowicie ukryta pod warstwą czerwieni. Nie takie plany miała. Ku jej niewyobrażalnemu szczęściu, Eskil poprzestał jedynie na tym uścisku. Szczęście zaś zmalało, kiedy chłopak zapytał się o więcej, niż samo brzmienie nazwiska. Wciąż uważała, że Ślizgon naprawdę zasługiwał na szczerość z jej strony. Nie była jedynie pewna, czy sama była na nią gotowa. - N-Nie, to jest znacznie łatwiejsze. - zapewniła, a potem wzięła głębszy oddech. - Harrington. - odpowiedziała po chwili. Miała wrażenie, że nazwisko to dziwnie leżało jej na języku. - Mój ojciec był anglikiem. Jestem taką oszukaną Irlandką. - uśmiechnęła się, trochę nerwowo, wiedząc, że za chwilę przejdzie do gorszej części opowieści. - On jest teraz w Belmarsh. To takie... mugolskie więzienie. - mówiła dość mechaniczne, z całych sił starając się hamować jakiekolwiek emocje. - Moja matka też w jednym była, ale wyszła trzy lata temu. Moi dziadkowie mają przez to pełnię praw. - im dłużej mówiła, tym cichszy stawał się jej głos. Nie sądziła, że kiedykolwiek powie nawet tak małą część tej historii; i to nie tylko ze względu na kategoryczny zakaz ze strony dziadków, ale też przez swoje własne odczucia. Była córką kryminalistów i wstydziła się tego. - Nie mów nikomu, dobrze? Nawet Drake nie wie.
Eskil Clearwater
Rok Nauki : VI
Wiek : 20
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 180
C. szczególne : wszędzie nosi ze sobą bezdenny plecak; na głowie czapka z daszkiem + kaptur bluzy
Wydawało mu się, że niejako trochę przyzwyczaiła się, że kiedy są sami to rzadko poprzestaje na trzymaniu jej dłoni i nic ponadto. Mówili o temacie najwyraźniej w jakimś sposób krępującym to zmniejszając dystans chciał wierzyć, że trochę ją wesprze. To takie nieme "jestem tutaj" kiedy usta i oczy zajęte były odpędzaniem chmur znad ich głów. Stała bliżej, a więc wyraźnie widział ten moment kiedy jej policzki pokryła czerwień. Niestety, ale nie miał pojęcia dlaczego tak się stało. Nie potrafił jeszcze czytać z niej na tyle bezbłędnie, aby zrozumieć myśl przemykającą po tafli ciemnych tęczówek. Skoro jednak nie odezwała się na ten temat to znak, że zaakceptowała to, co wywołało w niej rumieniec. - Hmm... Doireann Harrington. - wymówił i próbował znaleźć płynność między imieniem, a nazwiskiem. - Nie brzmi źle, ale przywykłem już, że jesteś Sheenani. - zerkał na jej mimikę co sądzi o takim komentarzu. Nie wiedział czy popiera zachowanie dziadków czy może niekoniecznie i wolałaby wrócić do prawowitego nazwiska. - W takim razie lubię takie oszukane Irlandki. Są najładniejsze. - widząc narastające w jej oczach napięcie już zawczasu chciał je rozładować. Nie wyszło mu to tak, jakby sobie tego zażyczył, ale przynajmniej próbował. Następne jej słowa wniosły chłodu do tego schowka - chłodu i smutku. A może zawstydzenia? Pamiętał tę część historii, którą mu zdradzała jednak nie przypuszczał, że mieliby siedzieć w więzieniach. Z drugiej strony - czy za paranie się narkotykami taki scenariusz nie jest aż nadto prawdopodobny? - Nikomu nie powiem, obiecuję. - powstrzymał się przed pocieszającym pogładzeniem jej pleców. - Matka próbowała się z tobą kontaktować? Czy dziadkowie uniemożliwiają? - zapytał ostrożnie zamiast komentować fakt, że jej rodzice siedzą w więzieniach. Rodziny się sobie nie wybiera. On sam z własnego pochodzenia przez długi czas nie był dumny, ale to akurat najmniej ważne. - Chciałabyś ich widywać czy wolisz nie? - naprawdę starał się podejść do tej rozmowy w delikatny sposób jednak nie miał w tym zbyt wielkiego doświadczenia. Zachował zatem czujność na wypadek gdyby Doireann miała popaść w zbyt dużą plątaninę emocji. W takiej sytuacji wyciągnie ją z tego i pomoże odwrócić uwagę od ciężkich tematów. Nie przepadał za trudnymi rozmowami, ale skoro ta konkretna należała do jego dziewczyny, to będzie w tym tkwić choćby się skręcał w środku z niepewności.
Doireann Sheenani
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 20
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 158
C. szczególne : Jest drobna i wygląda zdecydowanie młodo. | Na lewym barku ma blizny po Sectumsemprze, a pomiędzy łopatkami ma tatuaż. | Posiada kolczyk w nosie. | Końcówki włosów pofarbowane są na żółto.
. Doireann Harrington. Dziewczyna przymknęła powieki i odetchnęła głębiej, słysząc brzmienie własnego nazwiska w ustach chłopaka. Miało ono działanie podobne do zaklęcia - raz wypowiedziane przywoływało całą gamę emocji i wspomnień, których odkąd pamiętała starała się unikać. Nie czuła się dobrze jako Herringtonówna, ale bycie oszukaną Sheenani wcale nie pomagało jej odnaleźć się w tej sytuacji. Narzucało jedynie udawanie, że jest częścią czegoś, do czego nie bardzo pasowała. Mimo to, to nie Doireann Sheenani doznała w swoim życiu rzeczy możliwie najgorszych. Chyba… wolała przy niej pozostać. Uśmiechnęła się więc pod nosem, kiedy Eskil stwierdził, że bardziej pasuje mu w tej irlandzkiej wersji, nabierając przy tym odwagi, by spojrzeć mu w oczy. Była… całkiem wdzięczna za to, jak Clearwater zachowywał się podczas tak trudnej dla niej rozmowy. Wcale nie przeszkadzały jej też te nadchodzące znikąd komplementy, chociaż nie było łatwym, by skupić się tylko na nich. W odpowiedzi jedynie ciche, może nawet speszone - Dziękuję. - wymsknęło się w jej ust. Jakby nie było, ostatnio dość często słyszała od niego całkiem przyjemne uwagi. - To dobrze. - pokiwała głową na jego zapewnienia. Było jej ciężko zrzucać z siebie to wyznanie, nawet jeśli oszczędzała mu tych najbardziej brutalnych momentów. Rozluźniła się za to mocniej, kiedy nie usłyszała “Za co siedzą?”. Zamiast tego Eskil zapytał się o coś, co wydawało się być dużo łatwiejsze do opowiedzenia. - Nigdy się nie odezwała. - prawdę mówiąc, nie wyobrażała sobie spotkania z matką. A przynajmniej nie takiego, z którego wyszłaby cała i zdrowa. Sienna była w jej oczach zimna i bezwzględna. O ojcu myślała podobnie - tylko u Samuela dochodziła cała gama przemocy i okrucieństwa. Gdyby kiedykolwiek zobaczyła któregoś z nich, zemdlałaby na miejscu. Nie było ku temu żadnych wątpliwości. - Ale… gdyby nawet próbowała, to nie miałabym za złe, gdyby dziadkowie mnie przed nią bronili. - dodała zaraz. Według niej w takim wypadku robiliby rzecz słuszną. Problemem było jednak to, że jej rodzina nieszczególnie ją w tej kwestii oszczędzała. Miała pewność, że niczego przed nią nie ukrywali. - Pamiętasz, jak powiedziałam ci, że kiedyś przesadziłam z eliksirem spokoju? Dowiedziałam się wtedy, że moja matka jest już na wolności i... - westchnęła głośno i wolną dłonią przysłoniła twarz. Trochę dziwiło ją, jak w całej tej opowieści głównie odczuwała ogromny wstyd. Jakby to ona głównie odpowiadała za działanie swoich rodziców. Mówiąc o tym wcale nie dawała sobie wiele miejsca na odczuwanie smutku, czy złości. I było to dziwne - bo przeżywając to samotnie, czuła często tak wielkie rozgoryczenie, że ledwo sobie z nim radziła. - Tak trochę... wystraszyłam się, że teraz po mnie przyjdzie. Wpadłam w taką panikę, że nie mogłam się uspokoić. Dystansowała się tak mocno, jak tylko potrafiła, a mimo to w jej oczach pobłyskiwać zaczęły łzy. Była bledsza, odrobinę roztrzęsiona, jednak pomimo tego, czego można by się po niej spodziewać, wciąż dzielnie się trzymała. Powtarzała sobie w głowie, że mówi o czymś, co wydarzyło się jedenaście lat temu. Że nie musi przez to płakać, ani panikować. W głębi siebie czuła, że gdyby uroniła przez nich łzę, to raz jeszcze “wygraliby”. - Nie potrzebuję ich teraz. - uznała w końcu. Takie stwierdzenie stawiało ją w znacznie lepszym świetle, niż bardziej zgodne z prawdą “Zbyt mocno się ich boję, by się z nimi widywać”.
Eskil Clearwater
Rok Nauki : VI
Wiek : 20
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 180
C. szczególne : wszędzie nosi ze sobą bezdenny plecak; na głowie czapka z daszkiem + kaptur bluzy
Nie miał żadnego "doświadczenia" z posiadaniem rodziców. Jego rodziną była babcia, a więc nie był pewien czy nie popełni gdzieś gafy. Dopiero od roku jego "rodzina" powiększyła się o kilka osób, ale wciąż nie potrafił się przyznać przed sobą jak rozpaczliwie potrzebował Beatrice. Była mu ważniejsza bardziej niż przypuszczał. Ona mogłaby być taką matką, której nigdy nie miał. Jak więc ma odnaleźć się w cierpieniu Doireann? Nie umiał. Nie wiedział co się robi w takiej sytuacji bo nie był Lucasem. Kuzyn wie wszystko, zawsze znajdzie odpowiednie słowa i gesty. A on? Trzymał ją przy sobie bowiem robił to, czego sam mógłby potrzebować w trakcie trudnej rozmowy - bliskości. Czy to jest to, czego Dori potrzeba? Jej rodzice siedzieli w więzieniu, a pewnie miało to jakiś związek z narkotykami. Bała się ich, była u sztywnych i nudnych dziadków, którzy chronili ją w niezbyt przyjemny sposób… co on ma na to powiedzieć? - Nawet gdyby się odezwała i ty byś miała o tym wiedzieć to nikt nie zmusi cię do kontaktu z nią. - stwierdził fakt, który był dla niego oczywistością. Sęk w tym, że Doireann ulegała łatwo presji dziadków… tyle zdążył zauważyć choć nie widział ich nigdy na oczy. Skinął głową na znak, że pamięta, owszem, tamte słowa i kiedy uzupełniła historię to zacisnął mocniej zęby przez co linia szczęki dosyć wyraźnie się zarysowała. - Przypominam, że jesteś już pełnoletnia, Dori. To daje dużo możliwości. - przesunął jedną dłoń wyżej, lokując ją u podstawy jej szyi, tuż przy kołnierzyku. Pogładził kciukiem ciepłą skórę przy jej włosach. - No i nie jesteś już sama, masz wielu fajnych przyjaciół i gdyby zaszła potrzeba to schowamy cię tak, że nawet Irytek cię nie znajdzie, a więc tym bardziej niechciani rodzice.- cały Eskil, mimo wszystko próbował jakoś rozluźnić te napięte słowa i odgonić widmo łez, smutku, załamania. - Pocieszy cię to, jeśli powiem, że też nie chcę znać swojej matki, a tym bardziej jej widzieć?- kolejna nieudolna próba, okraszona kilkusekundowym i nieśmiałym uśmiechem czającym się w kąciku ust. Może te słowa sprawią, że poczuje się lepiej skoro Eskil wie jak to jest nie chcieć kogoś znać, czy to ze strachu czy rozsądku.
+
Doireann Sheenani
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 20
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 158
C. szczególne : Jest drobna i wygląda zdecydowanie młodo. | Na lewym barku ma blizny po Sectumsemprze, a pomiędzy łopatkami ma tatuaż. | Posiada kolczyk w nosie. | Końcówki włosów pofarbowane są na żółto.
. Doireann nie oczekiwała wiele. Potrzebowała osoby, której w końcu mogłaby uchylić chociaż rąbka tej paskudnej tajemnicy. Eskil nauczył ją, że przy nim wcale nie musiała trzymać się zakazów i nakazów. O dziwo nie tyczyło się to tylko i wyłącznie obściskiwania po kątach i bieganiu boso po chłodnej, zamkowej posadzce. Bunt, który oferował jej Ślizgon, był czymś więcej niż jedynie czystą fizyczną przyjemnością (o co była skłonna podejrzewać go jeszcze latem) - był pewnego rodzaju drogą ku otwartości. Chłopak nie zostawiał jej samej, nie ważne, czy w obliczu profesora Whitelight'a, który przecież przyłapał ich na czymś absolutnie zakazanym, czy też teraz, kiedy ośmielona wszechobecną szczerością swoich przyjaciół, postanowiła pokazać mu, że jest w niej część, która boli. W jej oczach reagował na jej zwierzenia w sposób idealny; akceptował tyle, ile była skłonna mu powiedzieć, bez naciskania, bez oceniania. Po prostu stał z nią w tym ciasnym, zagraconym schowku, słuchał i sprawiał, że zaczynała wierzyć, że nie miał zamiaru od niej uciekać. Nie ważne, jak wiele dźwigała na swoich barkach. Słuchała go teraz ze skupieniem, nieustannie wpatrując się w jego twarz. Nigdy nie widziała w Eskilu człowieka, który uważałby, że przy rodzinie trzeba trwać bez względu na wszystko. Była pewna, że nie zmuszałby jej teraz, by próbowała odnaleźć swoją matkę, a potem próbować się do niej zbliżyć; a mimo to zauważyła, jak z kolejnym oddechem pewna doza napięcia uleciała z jej barków. Pełnoletniość nie była wprawdzie dla niej żadnym argumentem. Wciąż żyła za pieniądze dziadków - w końcu to oni ją karmili i utrzymywali. Doireann nigdy też nie pracowała, ani nie posiadała żadnych większych oszczędności. W swoim wyobrażeniu tego, jak funkcjonuje świat, była skazana na swoich obecnych opiekunów i chociaż pozorne przestrzeganie narzuconych przez nich zasad. Po bardzo skromnej wzmiance o tym, jak fajnych i zaradnych ma przyjaciół na jej twarzy w końcu pojawił się nieco jaśniejszy uśmiech. Momentalnie poczuła się znacznie spokojniejsza. Jej jeszcze do niedawna załzawione oczy zdawały się zrezygnować ze swojego planu wybuchnięcia płaczem. Podobnie skóra dziewczyny nabrała odrobiny koloru, a ona sama delikatnie przechyliła się do przodu i wtuliła się w chłopaka. - Pocieszy. - oznajmiła odrobinę stłumionym głosem, kiedy tak przyciskała swoją twarz do piersi Eskila. - Dziękuję, że nie chcesz jej oglądać. I że chcesz mnie przed nią chować. - dodała, zadzierając podbródek, by móc raz jeszcze sobie na niego spojrzeć. Naprawdę nie spodziewała się czuć lepiej po podobnej rozmowie - a jednak, czuła się dziwnie lżejsza. - Wiesz, że jesteś już spóźniony na lekcję, no nie? - poinformowała go o tym wyłącznie dla podtrzymania pewnych pozorów. Oczywistym było, że wcale nie miała ochoty wyganiać go na zajęcia. W końcu cały czas stała do niego przytulona. +
|| zt x2 ||
Murphy M. Murray
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 173
C. szczególne : często chodzi po szkole z rogami lub ogonem, a w chwilach wzmożonych emocji włosy zawsze informują o tym otoczenie swoim kolorem; blizna po ranie ciętej na lewym boku na wysokości pępka
Uśmiecham się tajemniczo na pytanie Eskila, obracając się na chwilę przez ramię. — Co złego to nie ja — powtarzam za nim niewinnie, chociaż prawda jest taka, że po prostu często bywam w mugolskim kinie i widziałem w filmach różne ciekawe numery. — Słusznie — komentuję ten plan. Potem przez chwilę z dezorientacją przyglądam się jego poczynaniom, zanim do mnie dociera, o co chodziło. — Stary, ale ty masz czasem przebłyski geniuszu — stwierdzam z uznaniem, bo ja jakoś nie pomyślałem o tym, że to może wyglądać podejrzanie, jak będę sobie szedł przez szkołę z wyciągniętą różdżką. Klepię z uznaniem kumpla po ramieniu, zabierając się do roboty. — Jakiej Morgany? — pytam głupio, bo w sumie nie potrzebuje tej informacji, ale jestem skoncentrowany na tym, żeby ostrożnie manewrować krukonem. Dobrze, że Eskil wymyślił te książki, bo inaczej totalnie nie wiedziałbym co robię i pewnie już bym chłopaka w coś wjebał, a chyba już wystarczająco jak na jeden dzień odniósł szkód. — Nie no, dzień jak codzień. Najzwyczajniejszy dzień w moim życiu — mówię, parskającemu śmiechem. Kątem oka obserwuję jakieś dwie puchonki, przemierzające drugą stronę błoni. — Chyba że miałeś. A myśli pogodę, to wtedy tak, wyjątkowo przyjemnie jak na tę porę roku. Bez przeszkód przedostajemy się do zamku, a w drodze narzekam Eskilowi na pracę domową z zaklęć i akurat pytam głośno, na chuj się komu zamieniać różdżkami, kiedy fala uczniów zaczyna wylewać się z Wielkiej Sali. — O kurwa, niedobrze. — Idą prosto na nas, zajmując całą przestrzeń korytarza, a moje włosy natychmiast poczerwieniały przez moje zaalarmowania. Nie ma bata, żebyśmy zdołali się przecisnąć z krukonem. — Tam, szybko! — Staram się mówić przyciszonym głosem, kiedy wskazuję Eskilowi drzwi do schowka, żeby nam je otworzył, bo ja nie mam jak. W pierwszej kolejności wpycham tam krukona (słyszę przy okazji głuche łupnięcie, i to dość głośne, więc chyba przy okazji go trochę pokiereszowałem... ups), a za nim wbiega wpadamy tam oboje. Książki spadają z trzaskiem na ziemię, a za nimi nieprzytomny chłopak, z którego częściowo zsuwa się peleryna. — Ja pierdolę — tylko tyle jestem w stanie powiedzieć, opierając dłonie na kolanach.
Spoiler:
@Hawk A. Keaton jeśli chcesz, możesz wylosować, którą częścią ciała uderzyłeś we framugę: 1, 2 — głowa 3, 4 — bark 5, 6 — kolano
Nie bez powodu tak dobrze się dogadywał z Gryfonem. Gość nadawał na podobnych falach! - Przynajmniej ty jeden uznajesz mój geniusz. - teatralnie otarł nieistniejącą łezkę z kącika oka, a potem ruszyli już naprzód. Załamał się na wieści, że Murphy nie wie o jakiej Morganie mówi - nawet zażartował z udawaną rozpaczą, że gdzie go w dzieciństwie trzymano, że nie wie o takich osobistościach? Piwnice? Szklane bańki? Zapewnił go również, że napcha go zdjęciami sławetnej Morgany aby wiedział o kim fantazjować nocami. W trakcie rozmowy (a dokładniej monologu) dotyczącego pracy domowej westchnął z rezygnacją i zapytał czy mają rozmawiać o głupotach czy może mogliby przejść do omawiania prawdopodobieństwa istnienia jeziornej kałamarnicy. Tematów do rozmów nie brakowało, a oni świetnie odnajdywali się w rolach osób nie zwracających na siebie szczególnej uwagi. Ot, obserwował dyskretnie ilość padających na nich spojrzeń ale nie było ich więcej niż zanadto. Lewitujące książki to pikuś w porównaniu z tym, co potrafi odwalić Irytek. Hawk się nie ruszał i jakoś go to nie zaniepokoiło. Empatia podobna do poziomu szpiczaka nie miała zamiaru dziś bardziej ewoluować. Zaiste, mieli go odprowadzić do skrzydła szpitalnego ale żaden nie wziął pod uwagę wysypującej się z Wielkiej Sali dumy Hogwartu. Ile ich było?! Setki! Musieli zwiewać więc czym prędzej pchnął drzwi schowka jednocześnie naciskając klamkę i pospieszał Murphy'ego. Usłyszał charakterystyczne łupnięcie i skrzywił się na samą myśl jak musiało to boleć. - Merlinie, powiedz, że to nie była głowa. - syknął i szybko schował się do środka, do wielkich ciemności gdzie dwie osoby stanowiły tłok, a ich było trzech! - Weź go usadź na tym pudle. Dawaj. - ściągnął z niego do reszty pelerynę niewidkę i biorąc go pod ramię z dzielną asystą Murphy'ego usadzili Hawka pionowo. - Trzymaj go by nie fiknął do przodu. Sprawdź czy żyje.- szepnął i robiąc ćwierć obrotu wycelował różdżkę w kierunku zamku w drzwiach. Coś inkantował ale bardzo mu się popieprzyły inkantacje, a stres, ciemności i ciasnota nie ułatwiały czarowania. Ot, coś zaczęło syczeć i śmierdzieć - to zamek w drzwiach się rozpuścił i zakrył trwałe dziurkę od klucza. Przeklął. - Skutecznie nas zamknąłem… nikt tu nie wejdzie. - zapewnił i w myślach dodał "i nikt nie wyjdzie, ale o tym powiem wam później!" i oparł się o te drzwi, zsuwając wcześniej plecak do swoich stóp. Sięgnął do Hawka aby go rozwiązać ale wtedy ten zaczął się budzić… - Cholera. Eee… "Lumos!"- delikatne światło rozjaśniło ciasny, zakurzony schowek na miotły i jednocześnie jasną twarz Eskila, a i również trochę Murphy'ego z pięknymi czerwonymi włosami. - Witamy śpiącą królewnę. - zachichotał i cóż, zagradzał wyjście. Nie było za dużo możliwości ruchu. Z pomocą spojrzenia próbował przekazać Gryfonowi, aby rozwiązał Hawka, ale jakoś dyskretnie - najlepiej aby ten nie zauważył, że był przez dłuższy czas uwiązany. Ciekawe co sobie o nich Hawk pomyśli…
Hawk A. Keaton
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 22
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 183
C. szczególne : miodowe końcówki włosów, blada twarz, blizna na prawym przedramieniu po szponach sokoła, blizny na lewej dłoni i ręce po kugucharze, nosi mugolskie ciuchy
Jest ciemno, a jedyne, co pamiętam, to obecnie to, jak w sumie się nazywam. Komnata myśli nie przytłacza mnie tak bardzo, jak rzeczywisty, znajdujący się dookoła mojej sylwetki świat. Nie rejestruję momentu, w którym dochodzi u mnie do urazu głowy, kolejnej ilości obrażeń. Uderzenie tą częścią ciała zapewne nie jest przyjemne i na pewno będzie wiązało się z dodatkowymi konsekwencjami, ale tym zacznę martwił się później. Jestem noszony, nawet o tym nie wiem, moje ciało lewituje w powietrzu. Łańcuchy owijają ręce, moje kostki, moje wszystko i nie pozwalają wyrwać się z objęć obowiązkowego snu, jaki sobie zagwarantowałem poprzez zwyczajną, ludzką panikę; jest ciemno. Nie posiadam żadnych marzeń sennych, a wydaje mi się, że film po prostu się urwał w pewnym momencie, bym mógł zawitać w kompletnie innym, kiedy okazało się, że nie do końca jestem tam, gdzie ostatnio miało to miejsce. Ledwo co docierają do mnie dźwięki dwóch chłopaków, gdy lekko otwieram oczy, czując doskwierający mi jeszcze bardziej ból głowy. Cicho jęczę z tego powodu; jest ciemno, rozglądam się nader leniwie jasnymi tęczówkami, których to źrenice są lekko rozszerzone przez wpływ alkoholu. Dopiero po czasie odzyskuję częściową, wymaganą świadomość - słowa Eskila (skąd on się tutaj wziął?) brzmią tak, jakby ktoś postanowił je przytłumić, a ja wpatruję się w jego kierunku, oświetlony Lumosem, z pewną nieobecnością. Czaszka mi pęka z wrażeń, procenty częściowo utrudniają kontakt z rzeczywistością, a miejsce wcześniejszego uderzenia powoduje, że autentycznie chce mi się wymiotować - nie wiem, czy nie płynie z niego posoka. - Co... - próbuję chwycić się za najbardziej bolący mnie punkt, aczkolwiek jedyne, co trafia do mojej informacji, to fakt, że jestem... związany? Lekko się prostuję, by nie wypaść przypadkiem z miejsca, na którym siedzę; słabym ruchem rąk, jeszcze oszołomiony, próbuję się wydostać, a coraz to bardziej nie wiem, co ma ogólnie miejsce. Jeszcze nie łączę faktów powiązanych z tym, co wcześniej się działo, dlatego reaguję ospale, nawet obecność chłopaka z czerwonymi włosami zdaje mi się być nierealna. Zamykam oczy i najchętniej oddałbym się ponownie w sen wieczny, do czego zresztą dążę. Jest to prawdopodobnie nieodpowiedzialne z mojej strony, ale kontaktuję tyle, co kot napłakał.
C. szczególne : często chodzi po szkole z rogami lub ogonem, a w chwilach wzmożonych emocji włosy zawsze informują o tym otoczenie swoim kolorem; blizna po ranie ciętej na lewym boku na wysokości pępka
— Ja pierdolę — powtarzam elokwentnie, sprawdzając puls krukonowi. Sam bym tak nie dramatyzował, żeby przypuszczać, że typa niechcący zabiłem, ale kiedy już Eskil to wspomina, to wolę na wszelki wypadek sprawdzić. Na szczęście puls ma, nawet oddycha, więc wszystko spoko. Prawie — pomijając wtopiony zamek i fakt, że trzeba będzie wymyślić, jak się stad wydostać, ale... to był problem nas z przyszłości. Chowam różdżkę do kieszeni i nachylam się, żeby rozwiązać krukona, ale, kurde, oddaliłem za dobrą robotę — zanim zdążam rozsupłać swoją sznurówkę, zanim nie słyszę zdezorientowanego głosu. — Oho... cześć, jestem Murphy, miło poznać — natychmiast zaczynam paplać, żeby rozładować napięcie. — Poznajemy się w trochę dziwnych okolicznościach, wiem, ale, eeee, tak się chyba zaczynają przyjaźnie na całe życie, nie? Jak coś to tego typa nie znam — żartuję, wskazując głową na Eskila i posyłam mu przy tym uśmiech. Jestem coraz bardziej ciekawy tego, co mój kumpel odjebał i zastanawiam się nad tym, na chwilę przestając gadać i koncentrując się na szmurówce. W końcu się udaje rozsupłać węzeł i uwalniam nogi chłopaka. Czuję mrowienie na głowie, wiec zakładam, ze moje włosy stopniowo wracają do naturalnej barwy wraz z opadającymi emocjami. — Stary, weź mi tu poświeć — mówię do Eskila, bo mam problem z rozwiązaniem rękawów. — Sorry za te drzwi, mówiłem im, żeby się od ciebie odjebały, ale nie chciały słuchać — kontynuuję pierdolenie kocopołów, mając nadzieję, że dodam trochę otuchy chłopakowi w tej absurdalnej sytuacji, bo gdybym to ja ocknął się związany w szafie z dwoma typami, to pewnie byłbym lekko zaniepokojony. — W co ci przyjebały? Nie w głowę, prawda? — Trzymałbym kciuki, ale potrzebuję ich do rozwiązywania. Nie sprawdzają się jednak, za dobrze mi wyszedł ten czar. — Jest na to jakieś zaklęcie? — pytam Eskila, prostując się i podpierając pod boki. — Myślisz, że jest wystarczająco przyjebany, żeby nam się udało mu wmówić, że te węzły to był sen? — pytam kumpla szeptem, zasłaniając przy tym usta, żeby krukon nie słyszał.
Eskil Clearwater
Rok Nauki : VI
Wiek : 20
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 180
C. szczególne : wszędzie nosi ze sobą bezdenny plecak; na głowie czapka z daszkiem + kaptur bluzy
Wszyscy żyją, mniej bądź bardziej poobijani, w jednym bezpiecznym miejscu… więc czym się tutaj martwić? Stopionym zamkiem? E tam! Nie ma co stresować ledwie przytomnego Hawka, prawda? Sądząc po bladości skóry gościa (on chyba nigdy nie nabierał koloru… to problem do rozwiązania przy następnym spotkaniu z Hawkiem, yey!) to przywalił łbem. Wyszczerzył się od ucha do ucha kiedy Murphy zaczął paplać. Dźgnął go nawet w te czerwone włosy, które stopniowo traciły swój kolor i wracały do standardowego. Poza tym stał sobie w przejściu i nie ruszał się za bardzo dopóki nie został poproszony o przyświecenie. - Ja nie wiem czemu w ogóle w tej szkole są hodowane takie agresywne drzwi. Myślałem, że mnie też złapią! Jestem pewien, że klamka miała zęby. Mówię wam, chłopaki. Tak było. - przecież też był dobry w zmyślaniu i poleceniu głupot. Między innymi z tego powodu tak dobrze się dogadywał z tym tutaj metamorfomagiem. Przyświecił do lin, którymi był Hawk przywiązany i zaśmiał się cicho. - Tutaj zawodzą metody Doireann. Jest zajebiste zaklęcie, wyjdzie mi lepiej niż zamykanie drzwi. - puścił oczko Gryfonowi i na moment zgasił zaklęcie świecące po to, aby na oślep (no bo jak) wycelować w Hawka i rzucić eleganckie "Embracio". Cóż, nie tylko liny się poluźniły, ale krawaty i potencjalne paski też. Ponownie zaświecił w schowku i wciąż się szczerzył. Zerknął z ukosa na Murphy'ego i dyskretnie z pomocą mimiki dał mu znać, że totalnie nie ma pojęcia ile można wmówić Krukonowi. Oparł plecy o drzwi. - Nie możemy wyjść bo klamki gryzą. Musimy poczekać aż pójdą spać. - ułożył swoją mimikę w wyraz zrezygnowanego cierpienia. Nie chciał wiedzieć co Hawk musi mieć teraz w głowie kiedy słyszy takie pierdoły. Gryzące klamki, agresywne drzwi, obwiązanie liną, dwa typy naprzeciw niego… Zajebiste wspomnienie!!
Hawk A. Keaton
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 22
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 183
C. szczególne : miodowe końcówki włosów, blada twarz, blizna na prawym przedramieniu po szponach sokoła, blizny na lewej dłoni i ręce po kugucharze, nosi mugolskie ciuchy
Nie wiem, co w ogóle ma miejsce i dlaczego siedzę... związany? Tak, ewidentnie związany. Głowa nadal mnie boli, a to, jak jeden z nieznajomych postanawia nieco bardzo się rozgadać. Część rzeczy dochodzi zatem do mnie jak przez mgłę, w związku z czym widocznie się krzywię, nie będąc świadomym tego, co się dokładnie dzieje. Czaszka jakoby odmawia posłuszeństwa, a gdy staram się nieco bardziej wydostać, ruszyć dłońmi, okazuje się, że wcale nie jest to możliwe. Dziwię się, ale powoli dociera do mnie świadomość tego, co ma obecnie miejsce. Powoli, spokojnie, jakoby muśnięciami palców, do mojego umysłu wkracza to, że witający mnie, jak zdołałem zapamiętać, Murphy, nie jest zbyt poważny w tym całym rozwalonym schemacie, a ja czuję się tak, jakby przejechało po mnie stado pegazów. - C-Co się dzieje? - pytam się nieco przytomniej, spoglądając za to nieobecnym częściowo wzrokiem w kierunku Eskila, kiedy coś ewidentnie się dzieje, ale mój napojony również alkoholem umysł, poprzez uderzenie w czaszkę, nie za bardzo kwapi się do współpracy. Coś mi świta, mam jakiś lekki przebłysk spotkania go na ścieżce, gdy chciałem gdzieś iść, ale co się dalej wydarzyło? No cóż, pozostaje to poza zasięgiem mojej wysuniętej w umyśle dłoni do przodu, jakby to, co chcę dosięgnąć, było jedynie złudną iluzją. - Boli. Wręcz... n-napierdala. - syczę pod zębami, gdy ponownie mroczki postanawiają trochę odebrać mi zdolność przyglądania się dziejącej akcji. Mrużę oczy, gdy skupiam wzrok na bolącym mnie świetle z końca różdżki, moja blada skóra jest jeszcze bardziej blada, a sam chcę się nieco... wydostać. Szarpię zatem mocniej (na tyle, ile jest to możliwe) węzeł z tyłu, potencjalnie przyczyniając się do obdarcia tym samym skóry. Zwierzę, które znajdzie się w pułapce, gotowe jest, by odgryźć sobie łapę, byleby ponownie zaznać wolności. I trochę tak reaguję, ale nie do końca, bo ślamazarnie, zaciskając mocniej zęby. Po rozwiązaniu więzów wstaję, jest ciemno, staram się odnaleźć różdżkę z drewna kasztanowca, która na szczęście znajduje się w mojej kieszeni. Na szczęście nie noszę pasków bądź krawatów - dzisiaj mam na sobie przyjemną bluzę, a spodnie same w sobie wystarczają, by utrzymały się tam, gdzie utrzymać się powinny. - Klamki... nie mają zębów. A przynajmniej n-nie te. I drzwi nie walą w łeb. I nie... nie wiążą rąk. - część mojego rozumu zostaje odzyskana, choć chwytam się za miejsce, gdzie, jak dotykam palcami, czuję nie dość, że wypuklenie, to jeszcze ogromnego guza. - Jak chcesz, to sobie czekaj... ja wychodzę. - mówiąc te słowa, trochę chwiejnie staram się podejść do drzwi, korzystając z różdżki. Chłopak mnie denerwuje i na pewno nie zamierzam z nim spędzić tutaj godzin na mieszczeniu się w schowku, a co dopiero na rozmawianiu. Dopiero za trzecim razem formuła Lumos zostaje użyta przeze mnie poprawnie, gdy wymruczona staje się przez usta, a z końca ponad dwunastocalowego patyczka wydobywam niewielkie, acz przydatne światełko. - O-odsuń się... - mówię do Eskila, choć nie wiem, czy on bierze moje słowa na poważnie. Jeszcze nadal nie pamiętam, co dokładnie miało miejsce, dlaczego jestem wstawiony, a przede wszystkim dlaczego byłem obwiązany, ale jedyne, o czym jestem w stanie obecnie myśleć, to wydostanie się z tego miejsca jak najszybciej. Skrzydło Szpitalne nie wchodzi w grę, nie zamierzam się tam pojawiać, nawet jeżeli nabity siniak może wiązać się z czymś poważniejszym. Koniec końców opieram się ciałem o drzwi bądź ścianę (albo Eskila, zależy, jak mi się trafiło), nadal oszołomiony do tego stopnia, że raz kontaktuję, a za innym razem - no cóż, niespecjalnie.
C. szczególne : często chodzi po szkole z rogami lub ogonem, a w chwilach wzmożonych emocji włosy zawsze informują o tym otoczenie swoim kolorem; blizna po ranie ciętej na lewym boku na wysokości pępka
Parskam krótko na słowa Eskila, ale odchrząkuję, bo chociaż może tego nie widać, ale próbuje być poważny i opanowany, jakoś tę sytuację rozwiązać, żeby przypadkiem krukon nie zechciał fatygować się do żadnego nauczyciela. — Uuu, czyli jednak głowa... — krzywię się. — Sorry, naprawdę, nie umiem celować, nie bez powodu nie chcieli mnie w drużynie quidditcha. Męża culpa — mówię, trochę bardziej się starając z tym całym zachowywaniem powagi, po czym wysyłam znaczące spojrzenie Eskilowi, próbując mu spojrzeniem przekazać, żeby... nie wiem w sumie, co mógłby zrobić Eskil, żeby pomoc w sytuacji, wiec chyba żeby był przez chwilę cicho. Wyciągam różdżkę z myślą o uleczenie guza, ale zatrzymuje się na chwilę i zaraz ją chowam. — Niee, dobra, nie umiem w uzdrawianie więc ci nie pomogę, bo jeszcze pogorszę sprawę — popieram nieświadomie bliznę na brzuchu, wiedząc z pierwszej ręki, że źle rzucone zaklęcia uzdrawiające są gorsze niż żadne. — Idź z tym do Perpy, i nie kładź się spać. Widziałem jeden taki film, jeśli by się okazało, ze masz wstrząśnienie mózgu, to możesz się nie obudzić — mówię z najlepszymi intencjami, chociaż mam niejasne wrażenie, że to nienajlepszy sposób na obłaskawienie Krukona. — Sorry za te więzy, to nic osobistego — próbuję, ale teraz to już jestem pewien, że słabo mi idzie. Chyba serio najlepszym pomysłem było w tym momencie wypuszczenie stąd chłopaka i liczenie na to, że nie jest konfidentem. Zasłaniam dłonią oczy, przez chwilę zrezygnowany, ale za chwilę zaczynam chichotać. Nie mogę tego powstrzymać. — Ja pierdolę, Clearwater, geniuszu, w co ty mnie znowu wpakowałeś — mówię, ścierając łezkę rozbawienia z oka. — Trzeba go stąd wypuścić. Jak bardzo ten zamek rozjebałeś? — pytam. To już chyba powoli czas stać się Murphym i Eskilowi, czyich to problem.
Eskil Clearwater
Rok Nauki : VI
Wiek : 20
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 180
C. szczególne : wszędzie nosi ze sobą bezdenny plecak; na głowie czapka z daszkiem + kaptur bluzy
Hawk nie jest wystarczająco pijany. Zbyt przytomnie powiązuje fakty. Na gacie Merlina, co robić? Mają go wypuścić takiego dopuszczalnie ogarniającego co się odwaliło? Nie! Nie można go stąd wypuszczać! Trzeba najpierw go jakoś udobruchać. Mózg Eskila nie powiązał pewnych faktów - przetrzymywanie Krukona tutaj siłą nie sprawi, że spojrzy na nich przychylniej. Cóż, ten dzień był popieprzony, a więc i myślenie dosyć niestandardowe. - Gościu, tu magia jest wszędzie, serio nie wierzysz w gryzące klamki? A ta w kuchni?! Ona też ma zęby jak jej nie połaskoczesz. - upierał się przy tej pierdole i upierał. Nie wpadł również na pomysł zamknięcia gęby i pozwolenia mądrzejszym (tj. w dzisiejszej sytuacji ta zaszczytna rola przypada Murphy'emu) załagodzić sytuację w zdrowo rozsądkowy sposób. Nie, Eskil tak nie funkcjonował. To byłoby zbyt proste. - Ej, ale ja umiem to zaklęcie leczące guza. Kiedyś go użyłem, tak na chama, od razu, bez ćwiczeń i wyszło. Mogę cię wyleczyć. - wyszczerzył się do Hawka, ale już mniej szczęśliwie kiedy ten podniósł się do pionu. Teraz w schowku było jeszcze mniej miejsca. Gdyby nie był ekstrawertykiem to poczułby się wysoce niekomfortowo. - Ej, poczekaj, poczekaj. Po pierwsze, ja się tak łatwo nie odsunę od drzwi bo jest ciasno i musiałbym stratować Murphy'ego albo wejść mu na łeb. - uniósł obie ręce przed siebie, tak na wysokości klatki piersiowej i układał je w iście geście obronnym. Skoro Hawk świecił to on nie musiał - super! - Po drugie, Murphy, nie strasz go wieczną śpiączką. Już i tak kiepsko wygląda, widzisz? - nie miał teraz głowy do odczytywania wzroku chłopaka, ale miał na tyle rozumu, aby faktycznie jakoś próbować załagodzić sytuację. Nie ma co wypuszczać Hawka w świat gdzie może donieść na nich i zrobić im z listopada jesień średniowiecza. - Szliśmy z tobą do skrzydła szpitalnego, ale za drzwiami wysypali się wszyscy z Wielkiej Sali i dlatego się tutaj schowaliśmy. Wiecie, ja do Perpy nie podejdę bliżej niż dziesięć metrów, ale odprowadzić mogę na pierwsze piętro. Wiesz, ten guz i te sprawy. - chyba jeszcze trochę wstyd było mu wyznawać jak bardzo zamek został za nimi stopiony. Przecież będzie trzeba wywarzyć drzwi. Hawk nie powinien rzucać czarów kiedy ma takiego guza na czole, był pod wpływem alkoholu i dezorientacji. Co do Gryfona... wynagrodzi mu te przedsięwzięcie. Ba, kupi mu całą zgrzewkę dobrego piwa!