Nie tylko schowek na miotły, jak głosi powszechnie używana nazwa. Można tam znaleźć niemal wszystko od mugolskich procy, przez pędzle i puszki z różnokolorowymi farbami, po kosy i beczki z prochem. Prawdziwy raj dla uczniów pragnących by z Hogwartu została jedynie stos kolorowych kamieni.
Ostatnio zmieniony przez Bell Rodwick dnia Sob 6 Wrz 2014 - 18:12, w całości zmieniany 1 raz
Autor
Wiadomość
Cassius Swansea
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 25
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 185cm
C. szczególne : Niewielkie blizny łobuza weterana, dość często ma ślady farby na dłoniach. Na lewej dłoni nosi prostą i cienką złotą obrączkę.
Sam ją do tego zachęciłem. Gdyby nie ta świadomość, w tym momencie krzywiłbym się ponad wszelką miarę. Wiedziałem co chcę zrobić i co czuję, a jednak myśl, że ona wie to równie dobrze zdawała się mnie wypalać. Nie znosiłem, kiedy ktoś zaglądał wewnątrz mnie. W to wrażliwe miejsce, którego zdawałem się nie posiadać i odkrywał, że jest tam coś więcej od pustej pychy i talentu do poddawania się gniewowi. A jednak teraz sam ją do tego zachęciłem, wiedząc że nie będę w stanie sam powiedzieć jej o tym co czuję. Wywoływała we mnie tysiące sprzecznych emocji. Od pożądania do chęci całkowitego zaniechania kontaktu. Pragnąłem mieć ją blisko przy sobie jak i odesłać na drugi koniec świata, byleby tylko nie raniła mojej przeogromnej Ślizgońskiej dumy, z której zbudowałem mur chroniący mnie przed takimi jak ona. Dziewczynami pragnącymi czegoś więcej. Przed przyjaciółką nie musiałbym uciekać, ale przed Andreą, która kochała Cassiusa… to było dla mnie tak nienaturalne, tak niemożliwe do wprowadzenia w życie, że nie potrafiłem tego zaakceptować. Przez całe moje życie nie kochał mnie nikt i ja również nie kochałem. Miłość była przereklamowana, był kłamstwem, którym określamy przywiązanie i wygodę odczuwaną w towarzystwie innych. A jednak nie mówiłem jej tego. Nie mówiłem i starałem się nie myśleć, aby nie odczytała tego z mojej przyszłości. Dlatego moim jedynym zamiarem było odejście. Odejście, które od razu przewidziała i chwyciwszy mnie za ręce, starała się skłonić do zmiany zdania. Problem w tym, że nie wiedziałem czy to właśnie tego pragnę. Jej towarzystwo było mi miłym, a jednak zgorzknienie jakie wdarło się w i pomiędzy nas zdawało się drążyć tę relację lepiej od zepsucia. Zaciskałem wargi. Na mojej twarzy nie drgał ani jeden mięsień, gdy poważne, niebieskie oczy lustrowały jej twarz. Coś, co dostrzegłem w jej nieoczekiwanie bezbronnym obliczu sprawiło, że zmieniłem zdanie. Napięcie widoczne w moim ciele nagle nieco zelżało. Rozsupłałem palce, które zaciskaliśmy na swoich dłoniach i objąłem ją, przyciskając do siebie. Starałem się przy tym nie dotknąć jej pleców, więc naparłem głównie na jej głowę, wtulając paznokcie pomiędzy jej włosy. - A, chrzanić to. - Syknąłem niespodziewanie i nagłym ruchem chwyciwszy ją za biodra, wyrzuciłem ją w górę, aby jej twarz znalazła się na tym samym poziomie co moja, jeżeli nie wyżej. Wsparłem dłonie na jej lędźwiach i przytuliłem ją w ten sposób, mając do niej o wiele lepszy, mniej nieosobisty dostęp. Nie odezwałem się jednak ani słowem. Nie potwierdzając, ani nie zaprzeczając jej słowom. Nie było ku temu potrzeby. Andrea i tak znała prawdę.
Nie kochała go. Już nie, gdy w ciągu tego czasu na jej drodze stanął Aleksander a przed nim Daniel, choć w tym momencie sama nie była pewna co czuje. Wiedziała jednak jedno: był jej tajemnicą z dzieciństwa, pierwszym chłopakiem, pierwszą miłością, niegdyś najbliższym przyjacielem i miała do niego sentyment i słabość, której nawet nie próbowała się wypierać, gdy ta później wracała ze zdwojoną mocą, jak teraz, kiedy zbliżyła się świadomie do jego muru gotowa połamać sobie palce od walenia w ścianę. Odczuła ulgę, gdy Cassius wziął ją na ręce; bez problemu, asekuracyjnie splotła chude nogi za jego plecami a ręce zaś za jego karkiem, głowę układając na ramieniu chłopaka. – Tęskniłam za tobą – wymruczała niezrozumiale prosto w materiał skrywający skórę Ślizgona – przepraszam, Cass, nie chciałam, żeby tak wyszło – odsunęła nieco głowę, by móc ponownie zatopić się w jego oczach i żeby pokazać szczerość swoich słów. Nie chciała w ten sposób przekreślić ich znajomości, nie chciała go odtrącić, chociaż jak mało kto powinien zdawać sobie sprawę, że nie miała zbyt równo pod sufitem. Była dysfunkcyjna, antyspołeczna ze skłonnościami do depresji, czy jak próbowano jej wmówić: początków schizofrenii, a ranienie bliskich przychodziło jej niezwykle łatwo. Tak jak w przypadku Cassiusa; ukarała go za odrzucenie i niemożność dania jej tego, czego chciała, lecz dopiero po czasie uświadomiła sobie, że nie postąpiła zbyt mądrze, bo karząc jego, ukarała i siebie. – Mogę ci zejść z oczu – dodała – jeśli tego chcesz, wystarczy słowo – wciąż nie wiedziała na czym stoją, skoro jeszcze przed chwilą niemal skoczyli sobie do gardeł, by teraz jakby nigdy nic przytulać się do siebie.
Cassius Swansea
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 25
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 185cm
C. szczególne : Niewielkie blizny łobuza weterana, dość często ma ślady farby na dłoniach. Na lewej dłoni nosi prostą i cienką złotą obrączkę.
Emocjonalny roller coaster nie towarzyszył mi od wczoraj. Nie było dla mnie nic normalniejszego od tej naturalnej sprzeczki, a następujące po niej pogodzenie było jedynie kwestią czasu. Nie potrafiłem oprzeć się jej obecności. Nie byłem z marmuru, nawet jeżeli stanowczo zaprzeczałem wszelkim tego typu pogłoskom. Łatwiej było być człowiekiem dumnym i bez uczuć, niż przejmować się emocjonalnym bełkotem burzącym się wewnątrz, ilekroć tylko nadarzyła się ku temu okazja. A jednak ona znała prawdę. Wiedziała, że droga do poskromienia mnie nie zawsze idzie w parze z gniewem i kiedy już tama puściła, łatwo było przekonać mnie, iż nie powinienem dążyć do zgładzenia nas oboje. Nie pragnąłem jej odrzucać. Nigdy. A jednak podświadomie czułem, że jest to jedyna z opcji, jaka pozwoli mi ochronić siebie samego. Teraz poddałem ją w wątpliwość. Jej bliskość wpędziła mnie w naprawdę dziwny stan. Czułem się po prostu dobrze, jakbym znalazł się na właściwym miejscu. Zacisnąłem szczęki jeszcze mocniej, aż prawie zatrzeszczały mi zęby. Nie byłem pewien czy powinienem szukać właściwych słów i byłem przekonany, że Andrea od razu dostrzegła mój dylemat. Także tego nie chciałem, a jednak niektóre rzeczy po prostu się dzieją. Niekiedy nasz wkład bywa znikomy, a i tak koło losu toczy się nieprzerwanym rytmem. - Ale właśnie tak wyszło. - Zauważyłem, ostatecznie darowując sobie połykanie słów. Ta wypowiedź zabrzmiała jak chrzęst kół na żwirze. Była sucha, informująca i tak cudacznie obca w moich ustach. - Było minęło. - Dodałem po chwili, nie znajdując lepszych słów na odegnanie niechęci, jaką wzbudziliśmy w sobie widząc się po całym tym czasie. A jednak w przeciwieństwie do Ślizgonki, ja nie potrafiłem wziąć na siebie chociaż odrobiny z tej odpowiedzialności. Przyjąłem jej słowa, a spojrzeniem przekazałem jej wszystkie te myśli, w których nie ukrywałem buty. Te niewypowiedziane przeprosiny, ból i smutek, że wyszło jak wyszło. - Shh - szepnąłem, a chociaż nie mogłem przysłonić jej warg palcem, uciszyłem ją w inny sposób. Ponownie wtuliłem jej twarz w zagłębienie pomiędzy moim barkiem, a szyją, tuląc ją niczym małą dziewczynkę. Zamiast wciąż stać, powoli opuściłem nas na ziemię, pozwalając jej na sobie usiąść. Mogła tak trwać, a mogła też równie dobrze rozsupłać moje palce i odejść. Nie odbierałem jej tej możliwości w pełni świadomie. - Nie mów już nic więcej. - Po chwili ciszy mój głos wydał mi się niewyobrażalnie głośny. Przytuliłem dłoń do jej policzka, biorąc go w objęcia i zetknąłem nasze czoła. Potrzebowałem czuć ją blisko siebie chociaż przez chwilę, a taki sposób wydał mi się najbezpieczniejszym z możliwych. Wdychając jej zapach, za którym tak było mi tęskno, żałowałem że byłem tym kim byłem. Chwila pokory. Ciekawe jak długo miała potrwać.
ztx2
Daemon Avrey
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 22
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 187
C. szczególne : lekka wada wzroku, blizna w okolicy serca, sygnet rodu Avery na placu wskazującym
Stary schowek na miotły nie był najlepszym miejscem na schadzki, ale znajdował się najbliżej i był poza zasięgiem większości osób w szkole, bo rzadko kiedy ktoś tu zaglądał. Właśnie z tych dwóch powodów w oczach Daemona wydawał się idealny, by na kilka chwil zamknąć się w nim z uroczą Krukonką, która od czasu, gdy chłopak wrócił do szkoły była niczym jego cień, wciąż zacięcie walcząc o choć odrobinę jego uwagi. Spotkanie z Odey sprawiło, że odczuwał wręcz fizyczny ból w dole brzucha, dlatego, kiedy ujrzał Anastazję, Marry czy Katie idącą korytarzem, nie mógł przepuścić okazji, by sobie ulżyć, a ona ewidentnie pragnęła tego, co mógł jej zaoferować. Dopadł ust dziewczyny, zachłannymi dłońmi wędrując po jej ciele, kiedy otworzył pierwsze drzwi, wchodząc z nią do środka. Pomieszczenie było zakurzone, ale na tyle duże, że pozwalało na swobodę ruchów. - Co do kurwy?! - zapytał, nie wkładając w to ani odrobiny grzeczności, wręcz wkurzony, że w tym momencie ktoś postanowił im przeszkodzić. Podniósł wzrok, napotykając zaskoczone, a jednocześnie przerażone spojrzenie nawet ładnej brunetki. - Zamierzasz dołączyć? - zapytał, unosząc prawą brew, kiedy ta nie wykonała żadnego ruchu, a jej usta milczały, rozchylone w geście zdziwienia.
Bonnie Webber
Rok Nauki : II
Wiek : 22
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 160 cm
C. szczególne : chrypka, lekki amerykański akcent, szare oczy, długie włosy sięgające do bioder często związywane
Zgubienie się w korytarzach Hogwartu było czymś naturalnym dla kogoś, kto był tu dopiero drugi rok. Musiała na nowo nauczyć się mapy otrzymanej od Flory aby nie trafiać w dziwne miejsca. W końcu, po jakichś trzydziestu minutach błąkania się znalazła się na parterze. Zmęczona, owszem, ale zadowolona, że wydostała się ze skrótu doradzonego jej przez portret nieznanego czarodzieja. Nigdy więcej nie będzie słychać malunków! Niosła w ramionach kilka książek z biblioteki na których szczycie znajdowała się wspomniana wcześniej mapa. Bons zatrzymała się w połowie drogi aby spróbować wcisnąć podrygującą książkę do plecaka. Powiew wiatru dochodzący przez uchylone okno zdmuchnął mapę w taki sposób, że ta wsunęła się pod drzwi jakiegoś schowka. Westchnęła, wcisnęła książki pod pachę i otworzyła drzwiczki po to, aby wyciągnąć zgubę. Nikt nie przygotował ją na ten widok. Stanęła jak wryta na widok dwójki studentów, a trzymane książki upadły z hukiem u jej stop. W ciągu kilku sekund jej policzki pokrył purpurowy odcień zawstydzenia, zażenowania i jednocześnie obrzydzenia, zapomniała po co tu przyszła. Zasłoniła usta kiedy chłopak (czy to nie ten popularny Ślizgon z czystego rodu??) zaproponował świństwo. Jej. Bonnie. Nawet ze swoimi kompleksami i niedowartościowaniem wiedziała, że Daemon zachowuje się jak dupek mając czelność oferować jej dołączenie do tego… do tego… Cofnęła się jeden krok. Drugi. Potrząsnęła energicznie głową. Nie podniesie wzroku, nie spojrzy na to drugi raz, nie ma takiej opcji. - O Merlinie... zdołała z siebie wydusić. Oglądanie ich w tak wymownej pozycji (a zwłaszcza Daemona bez spodni) nie było szczytem jej marzeń. Nie zwlekała, odwróciła się na pięcie i bardzo szybkim krokiem ruszyła w kierunku lochów. Musi jak najszybciej uciec i najlepiej nie pokazywać mu się nigdy na oczy. Wystraszyła się, że mógłby chcieć się na niej mścić za to, że go przyłapała. Najlepiej zrobić to, co przykazane jest szarym myszkom - stopić się z tłem.
Daemon Avrey
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 22
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 187
C. szczególne : lekka wada wzroku, blizna w okolicy serca, sygnet rodu Avery na placu wskazującym
Reakcja nieznajomej dziewczyny wywołała u pary zaskoczenie, Daemon nie mógł ukryć poziomej zmarszczki, która pojawiła się na jego czole. Brunetka wyglądała jak spłoszona łania, która dostrzegając broń myśliwego od razu uciekła. Zdołał dostrzec rumieńce na jej policzkach, których barwa z każdą sekundą stawała się coraz intensywniejsza, a poziom zażenowania osiągnął poziom krytyczny. W przeciwieństwie do niej chłopak wydawał się być wyluzowany, choć niebagatelnie wkurowiony. W pośpiechu podciągnął spodnie, przekładając materiał paska przez sprzączkę, nie zawracał sobie głowy jego zapięciem. Pozbierał rozrzucone przez wystraszoną dziewczynę książki, zupełnie ignorując niezadowolenie swojej towarzyszki, którą po prostu zostawił ruszając biegiem za tą drugą. - Zaczekaj - krzyknął za nią, kiedy ta przyspieszyła jeszcze bardziej. Nie przypuszczał, że może być taka szybka. - Kurwa no! Zaczekaj do cholery! - kolejne słowa wypowiedziane przez Ślizgona odbiły się echem od pustych ścian; tym razem to on przyspieszył, w końcu ją doganiając. Rzucił książki na kamienną posadzkę, łapiąc dziewczynę na nadgarstki, które uniósł do góry, przy okazji dłonią krępując jej usta, w obawie że zacznie krzyczeć. - Puszczę cię, jeśli się uspokoisz i nie będzie krzyczała, dobra? - zapytał na tyle spokojnie, na ile pozwalał mu wysiłek, do którego go zmusiła oraz wkurwienie, że nie dane było mu dokończyć, to co zaczął z blondwłosą koleżanką. Normalnie zignorowałby obecność osoby trzeciej i zwyczajnie zamknął drzwi schowka skupiając się wyłącznie na sobie, ale w tym przypadku mogłoby to się okazać jego gwoździem do trumny w tej szkole.
Bonnie Webber
Rok Nauki : II
Wiek : 22
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 160 cm
C. szczególne : chrypka, lekki amerykański akcent, szare oczy, długie włosy sięgające do bioder często związywane
Jak można oczekiwać, że goniona dziewczyna posłusznie zatrzyma się przy rzucanych za plecami przekleństwach i wściekłości naładowanej w każdym krzyczanym słowie? O nie, instynkt mówił, aby jednak zmyć się sprzed oczu chłopaka i najlepiej zapaść pod ziemię, przeczekać aż emocje opadną a wtedy kombinować w jaki sposób go unikać. Nie mogła pozbyć się tego widoku sprzed oczu. Nie mogła przeboleć, że wszystko wyryło się wyraźnie w jej pamięci, a oddałaby naprawdę wiele aby tego jednak nie pamiętać. Nie znała Daemona, ale orientowała się na tyle, że nie należał do zbyt przyjemnych w odbiorze osób. Coś w jego twarzy podpowiadało, że mógłby być groźny, a więc tym bardziej pospieszyła swoje stopy aby odbiec do rozwidlenia i czmychnąć w kierunku pokoju wspólnego Puchonów. Niestety przez "wieczną dietę", niedobór witamin i niską wagę była łatwym do schwytania celem. Kiedy chłopak ją dogonił z jej gardła wydobył się pisk, a chwilę później zasłaniał już jej usta i zaciskał palce wokół nadgarstka. Odruchowo próbowała oderwać od siebie jego dłoń co było z góry skazane na porażkę. Wiadomo zatem kto z tej dwójki był wysportowanym dwumetrowym facetem a kto niskim kurduplem bez jakichkolwiek szans na ucieczkę. Szarpnęła się, próbowała cofnąć, zaparła się bowiem ograniczenie ruchu wpędziło jej instynkt samozachowawczy w panikę. Chcąc nie chcąc jego dudniący głos przebił się do jej świadomości; tym samym została przymuszona by popatrzeć na jego twarz. Widziała tam gniew, który kojarzył się jej z przykrymi doświadczeniami zatem posłusznie przestała się szamotać, stanęła w miejscu i posłała mu spojrzenie mówiące "puść mnie!". Kiedy to zrobił odsunęła się od niego na dwa duże kroki, od ściany dzieliło ją pół metra. - Nie dotykaj mnie, nie chcę z tobą rozmawiać. - wydusiła z siebie mało wojowniczym tonem. Przez jej ciało przeszedł zimny dreszcz. Drżącymi palcami rozmasowywała nadgarstek. Ten człowiek zamiast rąk to ma chyba kowadła. - Czego chcesz? - starała się aby nie było widać po niej pewnej dozy lęku jednak ten odwrócony wzrok mówił sam za siebie.
Daemon Avrey
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 22
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 187
C. szczególne : lekka wada wzroku, blizna w okolicy serca, sygnet rodu Avery na placu wskazującym
W zasadzie nie zastanawiał się na tym, czy jego krzyki zmuszą dziewczynę do zatrzymania się czy też zareaguje ona odwrotnie, jedynie przyspieszając kroku. Tak naprawdę nie miał ochoty za nią biec, zwłaszcza, że w tym momencie rujnował okazję, by ulżyć swojemu cierpieniu z czyjąś pomocą i nie sądził, żeby po tej akcji blondwłosa Krukonka była wciąż chętna. Zaklął pod nosem, kiedy świadomość tego uderzyła w niego z podwójną siłą, jednocześnie zmuszając do szybszego biegu. Chciał wyjaśnić sprawę, przy okazji oddając brunetce książki, które upuściła zanim uciekła w popłochu i czerwonyni plamami na policzkach - czy to nie było miłe z jego strony? A ona od razu z góry zakładała, że jest groźny lub chce zrobić jej krzywdę. Niestety zachowanie bruneta wobec niej, nie pomagało wyzbyć się tych myśli, skrępował ją w uścisku, który nie pozwalał uciec. Była znacznie drobniejsza niż sądził przez co jej drobne próby wyswobodzenia się spełzły na niczym, a kiedy dała w końcu za wygraną, zgodnie z niepisaną umową puścił ją, jednak wciąż nie odrywał od jej postaci swojego spojrzenia. Słysząc słowa padające spomiędzy drżących warg westchnął, przeczesując nerwowo włosy, tworząc na nich jeszcze większy rozgardiasz niż ten, który panował tam kilka sekund wcześniej. - Porozmawiać - odpowiedział na jej pytanie, z dużą dozą spokoju, która idealnie wpasowywała się w kamienny wyraz twarzy Ślizgona, choć jego spojrzenie ciskało gromy. - Dlaczego ty nie chcesz ze mną rozmawiać? - zapytał, patrząc jak rozmasowuje nadgarstek, czyżby chwycił zbyt mocno?
Bonnie Webber
Rok Nauki : II
Wiek : 22
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 160 cm
C. szczególne : chrypka, lekki amerykański akcent, szare oczy, długie włosy sięgające do bioder często związywane
Dwadzieścia siedem centymetrów różnicy wzrostu. Był pewny siebie, z pewnością przystojny (w chwili obecnej nie zwracała na to uwagi), popularny, silny, dziewczyny się za nim uganiały a ona była szarą myszką, która czerwieniała jak piwonia na widok cudzej nagości. Gdyby chociaż nie byli w trakcie... no... tego... czego nie odważyła się nazwać w myślach (bo była na to zbyt zakompleksiona i zawstydzona) to może zachowałaby większy spokój ale gdy złapał ją za nadgarstek i zmusił do zatrzymania się to jednak ich relacja postanowiła zacząć się w nieprzyjemny sposób. Włożyła całą siłę swojej woli do podniesienia wzroku i skrzyżowania go z wściekłym spojrzeniem Daemona. - Byłeś zajęty w schowku, a potem zacząłeś mnie gonić, prawie wykręciłeś mi nadgarstek i patrzysz na mnie jakbym cię okradła. To nie są warunki zachęcające do rozmowy. - wydusiła z siebie szybki potok słów z kilkoma krótkimi przerwami na uzupełnienie zapasu powietrza w płucach. Musiała zadzierać głowę, aby widzieć jego twarz. Przy Boydzie było to urocze i zabawne (jak przypomniała sobie żarty o drabince do całowania to coś ścisnęło ją w klatce piersiowej), ale przy Daemonie dostawała zimnych dreszczy. Skrzyżowała ręce na ramionach, przyjmując tym samym pozycję obronną, zamkniętą. Początkowy lęk zaczął ewoluować w mrowiącą pod skórą złość. - Nie oczekujesz chyba, że cię przeproszę? Mogliście zamknąć drzwi. - rzuciła weń ten wyrzut i zacisnęła mocno usta. Była zażenowana, ale przynajmniej udało się jej wyplenić z siebie odruch ucieczki. To nie jest Ilvermorny. To tylko krępująca sytuacja z której należy jakoś wybrnąć. Bonnie wolałaby wszystko puścić w niepamięć tylko sęk w tym, że ujrzane obrazy nie chciały opuścić jej głowy. To było okropne. Odnosiła wrażenie, że nie pozbędzie się swoich rumieńców do końca życia. Zacisnęła mocno powieki kiedy zdała sobie sprawę, że Daemon jest na tym samym roku co ona. Niech to szlag, unikanie go będzie jeszcze trudniejsze niż myślała.
Daemon Avrey
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 22
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 187
C. szczególne : lekka wada wzroku, blizna w okolicy serca, sygnet rodu Avery na placu wskazującym
Jego przewaga w postaci wzrostu czy siły mięśni tak naprawdę była niczym w porównaniu z tym, co potrafiły zrobić kobiety przy pomocy subtelnego gestu, czy odpowiednich słów - niejednokrotnie przekonał się o tym na własnej skórze. Jednak stojąca przed nim brunetka wydawała się być zgoła odmienna od tego co prezentowała sobą jego ulubiona Gryfonka,niby chciała być groźna, choć ani trochę jej to nie wychodziło,przez co wydawała się być odrobinę urocza. Nie mógł uwierzyć, że tak naturalne zachowanie, chociaż zakrawające o temat tabu wywołało w dziewczynie tak wiele zmieszania oraz przerażenie, które wciąż było widoczne w jej tęczówkach, a może bała się jego? Zacisnął zęby, sprawiając, że jego twarz nabrała jeszcze surowszego wyrazu, co zapewne po raz kolejny obudziło w drobnej czarownicy chęć ucieczki, ale nie pozwoliłby na nią. - Ścislej rzecz ujmując nie do końca byłem zajęty, przeszkodziłaś nam, a nawet nie znam twojego imienia - powiedział z wyrzutem, jednak niechętnie przyznał jej rację, co skwitował głębokim, głośnym westchnięciem - nie zachował się najlepiej, wręcz karygodnie biorą pod uwagę fakt, że matka dbała o jego dobre wychowanie. Nie byłaby dumna, po raz kolejny przeczesała dłonią włosy - tik nerwowy przez który kiedyś straci je wszystkie. - Czy powiedziałem, że oczekuje przeprosin? - na pytanie odpowiedział pytaniem, nieco rozbawiony tokiem myślenia nieznajomej, co wyraził unosząc kąciki ust ku górze, w uroczy aczkolwiek wciąż aroganckim uśmieszku, będącym jego cechą charakterystyczną. - Chciałem Ci oddać twoje książki, a przy okazji zapytać, dlaczego tak bardzo się wciąż rumienisz? - wyjaśnił, co było jedynie połowicznie prawdą, gdyż tego drugiego nie miał w planach, dopóki nie dostrzegł, że rumieńce nie znikają z jej policzków. Dla podkreślenia swoich słów oraz przekonania brunetki o tym, że jest to czysta prawda, pochylił się delikatnie nad nią, opuszkami palców muskając jeden z policzków. Zupełnie ignorował postawę, którą przyjęła oraz fakt istnienia przestrzeni osobistej, choć przed tym drugim nigdy nie miał oporów.
Bonnie Webber
Rok Nauki : II
Wiek : 22
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 160 cm
C. szczególne : chrypka, lekki amerykański akcent, szare oczy, długie włosy sięgające do bioder często związywane
Bonnie nie miała w ogóle doświadczenia w relacjach damsko- męskich. Dobrze, wróć, z Boydem udało się jej związać na tyle, aby dopuścić do siebie myśl, że jakimś cudem mogłaby się komuś podobać. Daemon znowuż wydawał się być bardzo pewnym siebie, a jego przytłaczający arogancki uśmieszek tylko ją odrzucał. Widywała już takie osobistości w Ilvermorny. Chłopcy "z wyższych sfer", którzy uważali się za lepszych od innych. Mimo wszystko Daemon różnił się od nich tym, że się z niej nie wyśmiewał, a rozmawiał całkiem spokojnie zważywszy na niecodzienne okoliczności. - Myślę, że moje imię jest tutaj zbędne. - czuła niewysłowioną ulgę, że jest nierozpoznawalna i taka maluczka, nijaka. Gdyby chciał się mścić to nie znał jej imienia... co prawda wystarczyłoby aby zasięgnął języka jednak nie mogła zaprzeczyć, że chętnie pozostanie anonimowa tak długo jak tylko się da. Potrząsnęła ponownie głową chcąc się pozbyć ich widoku sprzed oczu. Jak ta dziewczyna mogła...? Jeszcze w szkole! W schowku! Gdzie tu romantyzm? Gdzie tu jakiekolwiek uniesienie? Sama brudna fizyczność nie mająca w sobie piękna... albo to Bons miała wygórowany obraz tego jak powinna wyglądać bliskość. - D-dziękuję za zwrot książek. - wydusiła z siebie z niepewnym trudem i popatrzyła na rozrzucone na podłodze tomiszcza. Bibliotekarka zabiłaby ją za ten widok jednak zaplanowała już, że je pozbiera jak tylko umknie przed Daemonem. Był wysoki, ogromny, a ona stała przy ścianie i czuła się przy tym taka malutka... - Czemu to cię intere... - wstrzymała oddech kiedy zobaczyła, że się zbliża i wyciąga rękę. Ledwie jej dotknął, a odepchnęła jego nadgarstek swoimi palcami i momentalnie cofnęła się wpadając na ścianę. - Co ty wyprawiasz? - pulsująca pod skórą złość rozciągnęła granice rumieńca również na szyję i dekolt. - Powiedziałam ci, żebyś mnie nie dotykał, zwłaszcza po tym co robiłeś w schowku! - jej kobieca duma została dobitnie urażona, a ona nie wiedziała jak ma przemknąć na drugą stronę korytarza bez narażania się na jego kolejny chwyt. Przez jej plecy przeszedł kolejny zimny dreszcz, roztarła nerwowo ramiona. - W ogóle co to miało znaczyć czy dołączę! Za kogo ty mnie uważasz? Każdą przypadkowo napotkaną dziewczynę wciągasz do schowka na miotły? - skrzywiła się w grymasie... co tu dużo mówić, obrzydzenia. Zdenerwowała się, nie potrafiła zrozumieć cudzej lekkości w nawiązywaniu czystej fizycznej relacji. Nie była typem dziewczyny "na jedną noc", a więc nie mieściło się jej to w głowie. Miała dopiero osiemnaście lat...
Daemon Avrey
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 22
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 187
C. szczególne : lekka wada wzroku, blizna w okolicy serca, sygnet rodu Avery na placu wskazującym
Daemon mimo młodego wieku miał tego doświadczenia naprawdę dużo i z pełną świadomością swoich słów mógł powiedzieć, że każda kobieta jest inna, niczym płatek śniegu - wyjątkowa. Niestety on tą wyjątkowość sprowadzał jedynie do fizyczności, w której kobiece ciało traktował jak dzieło sztuki. Nie dla niego były rzewne wyznania czy patetyczne słowa, a tym bardziej związki; stronił od tego rodzaju relacji, która jawiła mu się niczym kajdany pętające jego wolność. Pokręcił z wyraźną dezaprobatą głową na odpowiedź dziewczyny, która chyba chciała pozostać anonimową. Czy wszystkie uczennice Hogwartu miały jakiś problem z tym, żeby przedstawić się drugiej osobie, tak po prostu po ludzku? Zaśmiał się na wspomnienie spotkania z Odey czy Sophie, które również w pewien sposób próbowały zataić przed nim swoją tożsamość. - Dobre wychowanie tego wymaga - oznajmił, patrząc na nią wymownie - Chyba, że jesteś jakąś dzikuską - dodał zaczepnie się przy tym uśmiechając, gdyż nie mógł żartować sobie niewybrednego komentarza, choć im dłużej się jej przyglądał, tym więcej detali jej urody dostrzegał; może była zbyt chuda, ale to wcale nie odbierało jej piękna. Bonnie zdecydowanie miała wypaczony obraz bliskości, zapewne poznany dzięki książką. Każda relacja rządziła się swoimi prawami, a On - godził się z każdą reguła, którą bezczelnie mógł złamać. Dla niego zakazy nie istniały, a każdy który pojawił się w jego życiu szybko niszczył. Podobnie, jak teraz, kiedy zbliżył palce do gorącego policzka brunetki chociaż prosiła by tego nie robił. - A co takiego robiłem w schowku, hm? - dociekał, widząc jak krępujący jest to dla niej temat, położył otwartą dłoń obok jej głowy, kiedy oparła się plecami o ścianę, robiąc krok w jej kierunku, sukcesywnie zmniejszał dystans między nimi. Lubił bawić się fizyczną bliskością, zwłaszcza jeśli spotykał się ze swego rodzaju odrzuceniem. Był pojebany, czego drobną czarownica nie mogła jeszcze wiedzieć. Przymknął oczy, wciągając głośno powietrze do płuc, które przesycone było zapachem dziewczyny; niepowtarzalną mieszanką cytrusów i czegoś jeszcze, czego nie był w stanie określić. Gdy rozwarł powieki jego stalowo-niebieskie tęczówki nabrały cieplejszego wyrazu, choć wciąż czaił się w nich mrok. - Wiesz, prawdę mówiąc z tamtą blondynką się udało - odpowiedział wzruszając przy tym ramionami, wydawało się, że cała złość z niego uleciała, był taki spokojny i zdecydowanie zbyt pewny siebie, co mogło doprowadzać do złości. - Bo ty jesteś z tych "z seksem czekam aż do ślubu"? - wypalił nagle, jakby doznał jakiegoś olśnienia, choć większość znaków właśnie na to wskazywało - A całowałaś się kiedyś? - kolejne, wyraźnie zaczepne pytanie opuściło jego wargi, które mimowolnie oblizał koniuszkiem języka.
Bonnie Webber
Rok Nauki : II
Wiek : 22
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 160 cm
C. szczególne : chrypka, lekki amerykański akcent, szare oczy, długie włosy sięgające do bioder często związywane
- Dobre wychowanie? To czemu się nie przedstawiłeś najpierw ty? - wytknęła mu czując się urażona jego słowami. Co prawda doskonale wiedziała jak ma na imię, bowiem potrafiła słuchać i zapamiętywać informacje jednak niechaj myśli, że jest nieświadoma jego tożsamości. Nie podobał się jej sposób w jaki na nią patrzył. Nie było to przyjemne, miał przy tym taki dziwny wyraz twarzy jakby ją oceniał. Nie chciała być oceniania, przecież była dowodem jak bardzo dziewczyna potrafi być nieurodziwa! Spięła barki kiedy zadał pytanie i zmniejszył dzielącą ich odległość. Czuła się jeszcze gorzej, była niczym mały trzepoczący memortek ściśnięty w garści. Przylgnęła plecami do chłodnej ściany byleby uzyskać choć trochę więcej dystansu. Daemon solidnie naruszał jej przestrzeń osobistą, właził w nią z buciorami i nie reagował na sygnały mówiące jasno i wyraźnie, że z tej sytuacji nie wykluje się nic miłego. - Marzę o tym, by wymazać to z pamięci. - bąknęła ledwie otwierając usta choć łudziła się, że zabrzmi choć odrobinę wojowniczo. Czuła się przezeń osaczona, rozbiegła się wzrokiem po bokach szukając sposobu jak przemknąć z dala od jego bliskości. Cofnęła łokcie bliżej ściany i starała się utrzymać swoje wątpliwe opanowanie. Marzyła o tym, aby ktoś tędy przechodził i sprowokował Daemona do cofnięcia się. To złośliwy los sprawił, że wszyscy uczniowie znajdowali się w innych częściach zamku zamiast tutaj, gdzie Bons wyglądała i czuła się jak zapędzone w kozi róg zwierzątko. - M-ma zatem ni...niskie wymagania. - chwila, czy ona właśnie obrażała niemalże dwumetrowego człowieka, który stał zdecydowanie zbyt blisko niej i oblizywał się tak lubieżnie? Serce Bons podeszło do gardła i zaczęła panikować. - Nie twój interes! - pierwszy raz w życiu Bonnie na kogokolwiek krzyknęła. Mało tego, wewnętrzną stroną obu dłoni próbowała odepchnąć od siebie Daemona uderzając go w klatkę piersiową lecz równie dobrze mogła chcieć przesunąć głaz. Nie mogła tego znieść. Za dużo Daemona było w tej małej przestrzeni, wykorzystała zatem swoje gabaryty i przemknęła pod jego ramieniem, modląc się w duchu aby teraz jej nie złapał. Niemalże dobiegła do przeciwległej ściany. - Idź sobie. - jej dłonie trzęsły się, była jednym wielkim kłębkiem nerwów i nade wszystko obawiała się, że znów podejdzie w jej kierunku a wtedy chyba wyzionie ducha.
Daemon Avrey
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 22
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 187
C. szczególne : lekka wada wzroku, blizna w okolicy serca, sygnet rodu Avery na placu wskazującym
Zaśmiał się słysząc odpowiedź dziewczyny, zwłaszcza, że po raz kolejny musiał przyznać jej rację. - Intuicja podpowiada mi, że doskonale wiesz kim jestem, piękna - słowa te wypowiedział zniżając nieco ton głosu, a jego usta wyciągnęły się w szerszym uśmiechu. Oczywiście nie zamierzał pozwolić na to, by nieznajoma zbyt długo pozostawała anonimową, Hogwart był na tyle mały, że wystarczyło odpowiedniej osobie zadać konkretne pytanie, a dostawało się więcej niż człowiek oczekiwał. Jego uwadze nie umknął fakt, jak reaguje na jego bliskość czy też słowa przezeń wypowiadane. Chciał po prostu zbadać jej granice, zobaczyć jak daleko może się posunąć. Sprawiała wrażenie miernoty, istoty, która potrzebowała wsparcia, pocieszenia i bliskości od których on stronił, ale przecież nawet w takich charakterach tkwiła ta zadziorna iskra, wyzwalająca nieprzewidywalne zachowania; właśnie to chciał osiągnąć - zmusić ją do czegoś, czego sama po sobie się nie spodziewała. - Widocznie tak - przyznał, choć ewidentnie w tym momencie go obraziła, a on to zwyczajnie zignorował. Czyż nie było to zaskakujące? Słysząc jej krzyk, nie mógł powstrzymać rozbawienia, które samo cisnęło mu się na usta, zwyczajnie się roześmiał, jakby opowiedziała właśnie śmieszny żart. - Dobra, już dobra mała.- wpierw uniósł dłonie w poddańczym geście, by następnie schylić się po jej książki. Ułożył je w zgrany stos, a potem poszedł i włożył je w dłonie brunetki. - Nie zachowuj się, jakbyś miała kij w tyłku, nie pasuje Ci to. Poza tym wszystko jest dla ludzi - powiedział, nawiązując do sytuacji w jakiej go przyłapała, po czym odwrócił się na pięcie i odszedł, puszczając oczko wciąż nieznajomej dziewczynie.
Zt
Bonnie Webber
Rok Nauki : II
Wiek : 22
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 160 cm
C. szczególne : chrypka, lekki amerykański akcent, szare oczy, długie włosy sięgające do bioder często związywane
Zesztywniała słysząc padające z jego ust określenie "piękna". To było nienormalne. Co się dzieje z tym Hogwartem? Dlaczego uważana jest za "ładną" bądź jak teraz to zostało wypowiedziane "piękną" kiedy ma tak sporą nadwagę? Daemon jej nie znał, był obcą osobą, a jednak tak ją nazwał i nie widziała w tym obłudy. Czy to możliwe, aby... aby w końcu zauważalnie schudła? Wzdrygnęła się i potrząsnęła głową - jak w ogóle może myśleć o tym w takiej sytuacji? Daemon był zdecydowanie zbyt blisko, należało działać i znaleźć się poza zasięgiem jego rąk i wzroku. Odnosiła wrażenie, że chłopak byłby zdolny do wielu rzeczy, a ona nie chciała być tego ani świadkiem ani powodem. Zbił ją z pantałyku zgadzając się z obelgą, którą mu zaserwowała. Czy on dobrze zrozumiał co miała na myśli? Ugodziła prosto w jego męskie ego i uszło jej to płazem? Niedawno uszkodziła niechcący Huntera i też jej to wybaczył. Przełknęła głośno ślinę, a wzrok miała całkowicie zdezorientowany. O dziwo poczuła odrobinę wdzięczności do Ślizgona, że jej ponownie nie złapał. Mogłaby albo krzyknąć albo walnąć go prosto w twarz, a agresja nie leżała w naturze tej osiemnastolatki. Roześmiał się i wpędził ją w jeszcze większe zmieszanie. Zmusiła kończyny by stały w miejscu bowiem to cofanie się wyglądało żałośnie. Teraz, kiedy dzieliła ich już odległość, czuła się odrobinę pewniej. Mechanicznie odebrała od niego zebrane książki dziwiąc się, że nagle był uprzejmy choć przed chwilą zachował się jak dupek. Chciała rzucić mu jakąś ripostą prosto w plecy lecz stchórzyła. Zakryła swoje usta dłonią i zmusiła się do spokojnego wydechu. Niestety nic nie wyszło tak jakby tego chciała. Przycisnęła książki do swojego brzucha i ruszyła w przeciwnym od Daemona kierunku. Od dziś zamierzała go unikać.
Obaj dostaliście dzisiaj po liściku od profesora Craine'a. Zawarta w nim była informacja, abyście dostarczyli do klasy dwadzieścia trzy puszki farby - zapewne potrzebne do zajęć transmutacji nieożywionej, prawda? Zbyt wiele informacji w tym liściku nie było poza zaznaczeniem, że spóźnienie będzie srogo karane. Żadne z Was nie wiedziało, że dostaliście takie same zadanie do czasu spotkania przy schowku na miotły. Każdy w tej szkole wie, aby lepiej temu człowiekowi nie podpadać, prawda?
Wystarczyło, że obaj weszliście do schowka to drzwi zamknęły się za Wami z hukiem. Usłyszeliście obłąkany śmiech Irytka, a potem do Waszych uszu dobiegł rumor i dźwięk wylewania czegoś... Drzwi zostały od zewnątrz czymś zaklejone przez co nie da się ich otworzyć - Alohomora nie poradzi sobie z otwarciem zamku bowiem najwyraźniej to klamka po zewnętrznej stronie została czymś zlepiona z progiem drzwi. W schowku panują egipskie ciemności i co rusz można się o coś potknąć. Macie niewiele miejsca, aby się przemieszczać, a panuje tu też zaduch i specyficzny zapach staroci i kurzu. Czy chcecie tego czy nie, utknęliście w schowku na miotły. Przez sufit przelazła głowa Irytka. Uśmiechał się paskudnie. - NAIWNIACY! - zarechotał. - WZIUM, nie wyjdziecie stąd do wiosny muahahaha! - zarechotał i rzucił w Was proszkiem natychmiastowej ciemności, który wybuchł w locie i Was momentalnie oślepił. Najwyraźniej liściki od Craine'a są po prostu ściemą. Zostaliście ofiarami ponurego żartu Irytka.
Rzućcie kością 1k6 i zsumujcie wynik.
Spoiler:
2-4 - Felinus, proszek natychmiastowej ciemności wybuchł dosłownie na Twoich oczach. Jesteś poważnie oślepiony, oczy łzawią i otwarcie ich jest bardzo bolesne. Twoja wiedza medyczna podpowiada, że używanie na nich zaklęć może je niebezpiecznie podrażnić, wystarczy jednak dużo ciepłej wody i okładów z ziół, aby wzrok odzyskać. Maximilian, gdy Irytek uciekał to walnął pięścią w stojący za Tobą regał. U Twoich stóp spadło z hukiem duże wiadro z farbą, które pod wpływem imeptu otwarło się i pobrudziło Cię do wysokości torsu fluorescencyjnym kolorem. Pamiętaj, że są tu ciemności i a "Lumos" będzie działać jakby chciało, a nie mogło. Od ciągłego wdychania farby rozboli Cię głowa. Nie uda się Wam stąd samodzielnie wydostać. Po upływie pięciu godzin ktoś Was znajdzie i uwolni - okaże się, że Irytek wymalował całe drzwi oraz próg klejem trwałego przylepca.
5-8 - jest ciemno i duszno, ciężko jest pozbyć się unoszącego wokół Was proszku natychmiastowej ciemności. Okazuje się, że schowek jest potraktowany zaklęciem długotrwałego chłodzenia, a co za tym idzie im dłużej tu przebywacie tym temperatura w tym pomieszczeniu spada. Znając życie zaklęcie jest tu potrzebne po to, aby zachować w dobrym stanie puszki z farbą i beczki z prochem - najwyraźniej ktoś był tu przewrażliwiony na punkcie zabezpieczenia tego pomieszczenia. Macie trzy problemy: utknęliście w schowku na 3 godziny, jest tu bardzo zimno, a Wy macie na sobie jedynie mundurki/ubranie codziennie i w dodatku macie utrudnioną widoczność przez lewitujący proszek natychmiastowej ciemności. Jeśli nie znajdziecie sposobu na rozgrzanie się możecie się solidnie rozchorować. Po upływie 3h ktoś Was znajdzie (jeśli go wezwiecie/zawołacie).
9-12 - niech któryś z Was rzucić kością k6. Wynik to liczba godzin, które spędzicie w schowku. Choć zostaliście oślepieni na dobre kilkanaście minut tak dacie radę uporać się z proszkiem natychmiastowej ciemności. Ba, znajdziecie ich jeszcze kilka paczuszek w jednej z szafek (jeśli chcecie, możecie zabrać po jednym woreczku proszku i zgłosić się po niego w odpowiednim temacie), a oprócz tego są tu też gryzące frisbee (dziabną wszystko w zasięgu swoich zębów), upośledzony zepsuty tłuczek, nowiutka łajnomba, kilka potłuczonych przypominajek. A propos nich... łatwo się o nie pokaleczyć! W schowku panuje duchota i nie ma miejsca by przejść choćby dwa kroki. Musicie poruszać się ostrożnie aby nic na Was nie spadło. Uda się Wam stąd samodzielnie uwolnić (po upływie wylosowanej liczby godzin) - zaleca się jednak nie wywarzać drzwi, a bardziej polegać na umiejętnościach transmutacyjnych... cokolwiek wymyślicie ostatecznie może to zadziałać. Wyjdziecie stąd pokryci kurzem i proszkiem ciemności i z pewnością zmęczeniem, czyż nie?
______________________
Felinus Faolán Lowell
Wiek : 25
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 178
C. szczególne : Na prawej dłoni nosi Sygnet Myrtle Snow i Pochłaniacz Magii. Spokojne spojrzenie, łagodna aparycja.
Wstał rano. Nim się obejrzał, a właśnie u progu drzwi czekał, o dziwo, liścik, do którego niezbyt przychylnie podszedł - jakoby czerwona lampka zapaliła się od razu, niemniej jednak, po dłuższych oględzinach, okazało się, że nie jest to żadna pułapka ze strony partii politycznych. Mógł jednocześnie odetchnąć z ulgą, kiedy to okazało się, że wiadomość została przekazana przez nauczyciela, niemniej jednak, nie przez tego, którego specjalnie lubił. Profesor Craine już raz go zaciągnął do zdejmowania jego karykatury, zawieszonej na wieży zegarowej perfidnie przez Irytka, niemniej jednak, kiedy to udało mu się uporać z tym problemem, wystąpił następny. Zanoszenie puszek z farbami... nie brzmiało to zbyt tragicznie, aczkolwiek trochę go zastanowiło to, dlaczego akurat on. Nie ktoś inny, a właśnie on. Może wkurzał się o to, że jest jedną z osób, które ciągną Hufflepuff do przodu, podczas gdy Ravenclaw pozostaje trochę w tyle? Sam nie wiedział, co nie zmienia faktu, iż nie chciał w ogóle czegokolwiek tracić, w związku z czym dość szybko dokończył śniadanie, zanim to nie wziął szybkiego prysznicu i ruszył w półmokrymi włosami do Hogwartu o odpowiedniej porze. Zarzuciwszy na siebie trochę wygodniejsze ubrania, nie bawił się mimo wszystko i wbrew wszystkiemu w branie ze sobą kurtki. Skoro ma coś przenosić, ta mogłaby ewidentnie mu przeszkadzać, a bluza powinna na kilkanaście minut wystarczyć. Jak najszybciej się zatem teleportował, bo nie została przez profesora podana żadna godzina (o dziwo), a spóźnienie byłoby srogo karane, więc... na dobrą sprawę nawet chwila czasu na najprostsze czynności mogłaby posądzić o utracie punktów. Przybył zatem do schowka na miotły, gdzie znajdowały się te puszki z farbami, ale... Ale! Jak się okazało, nie był tylko i wyłącznie jedną osobą, która została wezwana. Zaskoczyło go to, aczkolwiek starał się niczego nie podejrzewać, w związku z czym machnął ręką w stronę Solberga, by tym samym się uśmiechnąć. Kąciki ust uniosły się ku górze na jego widok, niemniej jednak pytań parę miał. Mimo to, początkowo kroki skierował w stronę drzwi prowadzących do schowka, gdzie to miał przenieść parę puszek z farbami. W sumie to więcej, no ale... - Hej, hej! - dodał radośnie, bo o ile Patton trochę zepsuł mu plany dnia, o tyle jednak starał się nie skażać tym samym własnego humoru. A ostatnio, głównie poprzez Wizzengera, ten wystrzelił całkiem wysoko, w związku z czym nie odczuwał żadnych negatywnych emocji. Chyba brakowało mu ostatnio takiej formy komunikacji. Nawet jeżeli tematy, których to się podejmowali, były momentami ciężkie, Felinus miło całe pisanie wspominał. Raczej nie chciał liczyć, ile minut i godzin na to w sumie poświęcili... - Też dostałeś list od Pattona? - Lowell rzucił tym pytaniem, wyciągając tym samym liścik, w którym to znajdowały się wszelkie informacje. Na razie jeszcze nie wchodził - prędzej czekał na to, co Ślizgon ma w tej kwestii do dodania. W niewielkiej kieszonce na klatce piersiowej siedział sobie natomiast jego nowy towarzysz, wychylając z zaciekawieniem czarne jak węgliki oczy, które to skierował od razu w stronę nowego towarzysza właściciela
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Sowa przyniosła mu liścik, gdy akurat wychodził ze śniadania u Gwizdka. Poniekąd się wkurwił widząc, co jest napisane na pergaminie. Jakim cudem go zawieszają, a potem wydają polecenia, by wykonywał uczniowskie obowiązki? Ni chuja nie miał pojęcia i coś mu w tym wszystkim śmierdziało. Początkowo uznał, że totalnie zleje tę sprawę i udał się do dormitorium. W końcu jednak zaczął się trochę denerwować i postanowił, że dla własnego spokoju ducha wyświadczy Patolowi tę niezwykle bezsensowną przysługę. Stary dziad powinien zacząć sam dbać o własne interesy. Już wystarczyło, że musiał ściągać z wieży karykaturę jego krzywego ryja. Nie było tajemnicą, że brak snu i praktycznie nieistniejąca dieta wpływały mocno na samopoczucie Maxa, który zrobił się nieco bardziej nerwowy. Klnąc więc pod nosem na nauczyciela transmutacji, zaczął powoli ruszać się w kierunku schowka, gdzie miał znaleźć całe te puszki z farbą. Rozmowy z Felkiem zdecydowanie pomagały mu wprawić się w lepszy nastrój, ale otrzymany od Patola liścik skutecznie mu go ponownie popsuł. Ledwo dotarł na miejsce, a zobaczył kiwającą w jego stronę dłoń. - Jak widać. Czy ten stary dziad już nic nie potrafi sobie sam przynieść? - Zapytał niezbyt zadowolony z sytuacji w jakiej się znaleźli. Nie wiedział dlaczego znowu los postanowił postawić go przed puchonem, ale jakoś wolał taki układ niż pracę z kimś, kto jeszcze bardziej nadepnąłby mu na odcisk. -Pierdolę Lowell, kolejny zwierzak? - Zaśmiał się widząc łebek wystający z niewielkiej kieszeni. Memrotek był naprawdę ładny, ale Max miał wrażenie, że puchon nic ostatnio nie robi tylko zbiera zwierzęta. - Dobra, miejmy już ten cyrk z głowy. Chcę wracać do łóżka. - Powiedział przekraczając próg. Nie mógł wiedzieć, że właśnie popełnił srogi błąd, za który obydwoje będą musieli za chwilę zapłacić.
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Felinus Faolán Lowell
Wiek : 25
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 178
C. szczególne : Na prawej dłoni nosi Sygnet Myrtle Snow i Pochłaniacz Magii. Spokojne spojrzenie, łagodna aparycja.
Lowellowi też to trochę śmierdziało, ale wolał uważać, że Patton jest po prostu imbecylem i nie potrafił połączyć ze sobą kropek. Poza tym, czego on nie powie, by zmusić uczniów do wykonywania jego poleceń... nie bez powodu zatem pojawił się przed schowkiem na miotły, mając nadzieję na spokojne spędzenie własnego czasu w celu poukładania sobie paru rzeczy w głowie. I chociaż zauważał poniekąd nadchodzącą w jego umysłu burzę, gotową zmieść go z powierzchni, starał się tym nie przejmować. Ot, proste wykonanie jednej czynności, wszak Craine jest idiotą, nic więcej. Byleby odbębnić to, co może sprawiać kłopoty, by tym samym odnaleźć więcej wolnego czasu, który to mógł poświęcić czemuś innemu. Jak chociażby zawiezieniu samochodu do mechanika, bo szkoda, żeby sprzęgło z czasem rozjebało się jeszcze bardziej; miał ku temu swoje przyczyny, by tym samym poprawić opadające na oczy włosy. Nie tylko intensywnie myślał, ale też, nie chciał sobie psuć wzroku. Może to czas, by udać się do fryzjera? Całe szczęście, że jeszcze jakoś utrzymywał je w należytym porządku, układzie, ładzie i składzie. Poprawiwszy jeszcze raz bluzę, wziął cięższy wdech, by tym samym wyrazić niezadowolenie wynikające z tego, jak stary dziad miał ich po prostu w dupie. Jeden doganiał drugiego, w związku z czym przeniesienie puszek z farbami zdawało się być wysoce męczącym przedsięwzięciem - przynajmniej dla nauczyciela transmutacji. - Najwidoczniej, ale nie widzi mi się jakoś dostawać kary za jego skrajny debilizm. Choć te liściki nie są zbyt... no. - westchnął, jakby chcąc tym samym się dotlenić, kiedy to czekoladowe tęczówki przekierował w stronę drzwi prowadzących do schowka na miotły. Trochę mu to wszystko śmierdziało - i to nie on, ani nie Max. Mimowolnie zatem zmarszczył brwi, podejrzewając trochę podstęp. Kto ich zna, ten wie, że ich w parze się razem nie daje, bo po prostu coś przeskrobią. Wywrócą zamek do góry nogami bądź pozostawią tylko jego ruiny, popękane kamienie, przeżarte wiekiem fundamenty. - Co ja mogę? Przypałętał się do mnie na Moście Znikaczy... do tego jeszcze Shaw znalazł jakieś dziwne liście, które mi dał. - wzruszywszy ramionami, zbyt długo jednak tego nie ciągnął, mając zamiar zająć się tym, co zostało im dane. Na kolejne słowa, kiedy to przekraczali próg, uśmiechnął się mimowolnie, wszak sam chętnie by powrócił do czynności odpoczynku. A tak to został zerwany z przyjemności ludzkiego, mugolskiego poranka. - Nawet mi nie mów... sam nie wiem, czemu mnie aż z domu wzywał. - wziął cięższy wdech, jakoby zastanawiając się nad tym, co się może wydarzyć, niemniej jednak... nim się obejrzeli, zdarzyło się to, na czym poltergeistowi naprawdę zależało. Nietypowy, nieludzki śmiech Irytka, przedostał się do jego uszu, zanim to w ogóle zdołali cokolwiek z tym zrobić. Huk zamkniętych drzwi zdawał się pozostawić po sobie wzniesienie charakterystycznego kurzu i zaduchu w górę, a głowa magicznego stworzenia, wszak inaczej go nie mógł obecnie nazwać, przedostała się przez sufit, kiedy to zostali wpędzeni w kolejną pułapkę. - No, zajebiście, siema, brakowało ci może atrakcji, wypierdku? - powiedział w stronę duszka, który to najwidoczniej znalazł sobie idealne ofiary, kiedy to rozpiął bluzę, by tym samym dłonią spróbować dotknąć krzyża Dilys, który to nosił zawsze przy sobie, znając czarny humor tego idiotycznego mieszkańca zamku. Nim jednak zdołał cokolwiek w tej kwestii zrobić, nim biała, pozytywna magia przedostała się z magicznego artefaktu, proszek natychmiastowej ciemności przedostał się do środka, powodując mgłę, która nie pozwalała na wydobycie jakiegokolwiek światła. - Kurwa. - mruknął, gwałtownie wykonując jeden krok do tyłu, by nie dostać proszkiem prosto w twarz, zanim to nie poczuł za sobą drzwi, które to pozostawały zamknięte zaklęciem trwałego przylepca. Utrudniona widoczność powodowała, że Lowell nie czuł się wcale aż tak swojo, jak podejrzewałby, że się będzie. - Max, w porządku? Co za... - zapytał się, opanowując reakcje własnego ciała, zanim to nie poczuł nagłego wzrostu ciśnienia i adrenaliny. Nienawidził, gdy wzrok go zawodził, a ostatnie wydarzenia, kiedy to spotkał bogina na cmentarzu, przyczyniły się do kolejnego spięcia własnych mięśni w celu... no właśnie. Jego umysł zaczynał powoli czuć przerażenie i chociaż nad tym panował, o tyle jednak czuł nie tylko wzrost uderzeń serca, lecz także drżenie poszczególnych partii ciała. Jak on tego, do cholery, nienawidził.
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Max dobrze wiedział, że jak tylko nauczyciele proszą go o wykonanie jakiejś przysługi, to zawsze kryje się za tym jakiś haczyk. Albo atakują go wkurwione księgi potworów, ale jako osioł lata na miotle zajmując się ryjem Patola... Wystarczyło tylko czekać, co czeka ich dzisiaj. Na pewno cieszył się, że nie musi zapierdalać jak jakiś jeleń sam i chociaż będzie miał przy sobie Felka. -A czy ten dziad był kiedykolwiek "no"? - Pokiwał głową zrezygnowany. Może i był zawieszony w prawach ucznia, ale widział milion sposobów na lepsze spędzenie dnia niż noszenie puszek z farbą na piąte piętro. -Liście? Co wy bukiety jesienne będziecie robić? Chyba, że to jakieś dobre przydatne zielsko, to chętnie obejrzę. - Był ciekaw, co to za rośliny krukon mógł znaleźć. Sam obecnie przyglądał się kilku dość mocniej, by sprawdzić który ekstrakt najlepiej zadziała w jego i Lucasa eliksirze. Wydawałoby się, że ich praca dobiega powoli końca, ale szczegółów które mogły zaważyć na sukcesie było mnóstwo. -Z domu? Kur... - Nie zdążył skończyć zdania, gdy usłyszał huk zamykanych drzwi i ten przeraźliwie irytujący głos. Przewrócił oczami, gdy poltergeist pojawił się i zaczął z nich naśmiewać. Max bardzo dobrze pamiętał, co się zdarzyło ostatnim razem, gdy duszek postanowił się zabawić ich kosztem i serce w piersi młodego ślizgona od razu zaczęło bić szybciej. Nie wiedział, co ich czeka, ale miał przeczucie, że nic dobrego. Nie miał zamiaru wchodzić z nim w dyskusję i już liczył, że Iryt im odpuści, gdy nagle zaczęła otaczać ich ciemność. Przeraźliwa ciemność. Nie musiał długo czekać, aż jego umysł zaczął przywoływać makabryczne wspomnienia. Ciało Solberga zaczęło się trząść i czuł, jak łzy napływają mu do oczu. Miał problem z oddychaniem i był święcie przekonany, że widzi gapiącą się na nich w ciemności parę krwistoczerwonych oczu. Zacisnął mocno powieki, próbując odegnać od siebie to wszystko. Na ziemię sprowadził go głos Felka. -T-tak. Gdzie jesteś? - Zapytał lekko zachrypniętym, zduszonym głosem, wyciągając przed siebie ręce, by spróbować natrafić na przyjaciela. Pamiętał, że ciemność była elementem jego bogina i nie chciał zostawiać go w tym mroku samego. W końcu drżąca dłoń natrafiła na ciało puchona i Max, potykając się o coś, podszedł, by stanąć obok niego. Lewą ręką sięgnął do kieszeni spodni, skąd wyjął szklaną fiokę, z którą praktycznie się nie rozstawał. - Wszystko gra? Mam... Mam tu eliksir spokoju jak chcesz... - Powiedział odkorkowując zębami naczynie i wlewając sobie część do gardła. Jeśli Felek chciał, podał mu fiolkę, by też mógł się napić, jeśli nie, Solberg wziął podwójną dawkę. Od razu czuł, jak jego ciało uspokaja się i jest w stanie trzeźwiej myśleć. - Co robimy? Lumos tu nie pomoże. Masz przy sobie różdżkę? - Zapytał, chwytając puchona za rękę. Miał wrażenie, że ten gest wszedł mu już w nawyk, gdy potrzebował wsparcia. Sam nie znał na tyle silnego zaklęcia rozświetlającego, które mogło przeniknąć przez proszek, ale może lepszą opcją było zajęcie się ucieczką, niż próba rozrzedzenia powietrza wokół nich.
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Felinus Faolán Lowell
Wiek : 25
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 178
C. szczególne : Na prawej dłoni nosi Sygnet Myrtle Snow i Pochłaniacz Magii. Spokojne spojrzenie, łagodna aparycja.
Sam nie wiedział, czego tak naprawdę się spodziewać. Niby proste farby mogły przekształcić się w upadek, którego obydwoje mogli pożałować; nie bez powodu podchodził do tego wszystkiego z odpowiednią dozą rezerwy, w związku z czym nie bez powodu czuł pewnego rodzaju narastający stres, którego nie mógł się wyzbyć. Jakby przeszywający powoli jego tkanki, nie chciał pozwolić na jakikolwiek spokój. Różdżka też zaczynała trochę wariować, jakoby przewrażliwiona, wyczuwając niebezpieczeństwo płynące z przedostania się do miejsca, w którym się obecnie znajdował. Wraz ze Solbergiem, wszak nie spodziewał się w ogóle jego obecności; nie spodziewał się tak naprawdę niczego. Wiele rzeczy pozostawało tak naprawdę niewiadomych, w związku z czym nie bez powodu czuł się trochę zagrożony, choć starał się odsunąć pewne przekonania na kompletnie inne struktury własnego umysłu. - No nie powiedział. - zaśmiał się poniekąd, choć nie mógł pozbyć się wrażenia czegoś w rodzaju narastającego napięcia, dlatego nie bez powodu, mimo że pozostawał w pełni normalny, czuł przy sobie jakoby oddech nieznanego stworzenia. Wkurzało go to; zanim jednak zdołał cokolwiek zrobić, zanim zdołał się jakkolwiek sprzeciwić, wszak wiele rzeczy pozostawało nadal poza jego konieczną kontrolą. Pozwolił nieść się wydarzeniom, choć wcale mógł nie być z nich aż tak zadowolony. Skierował zatem spokojne spojrzenie ciemnych tęczówek w stronę przyjaciela, jakoby w zastanowieniu. - Prawdopodobnie nielegalne. Były jakoś poukrywane, więc... - więc no. Nie potrafił tego skleić w jakąś sensowną odpowiedź, wszak przecież Ślizgon mógł się domyślić bez jego własnych tłumaczeń, z czym to tak naprawdę się wiązało. Zielsko albo było wysoce toksyczne i niebezpieczne, albo po prostu nielegalne, wprawiający w jakiś dziwny nastrój. Zmarszczenie brwi zawsze następowało w wyniku czystego zamyślenia, gdy patrzył na liście, które obecnie znajdowały się w jego domu, niemniej jednak teraz nie mógł poprosić Solberga o jednoznaczną identyfikację nieznanego obiektu. I tak czy siak, mieli inne, ważniejsze rzeczy do roboty - nie bez powodu przecież los postanowił się z nich zaśmiać, kiedy to wiedział, z czym to mogło się wiązać. Śmiech Irytka. Proszek natychmiastowej ciemności. Wszystko zdawało się być czymś w rodzaju makabrycznego wyścigu o to, który z nich pierwszy zwariuje; nie bez powodu czuł się wyjątkowo niekomfortowo. O ile ostatnio opanował strach przed ciemnością, o tyle jednak... nadal, pewne rzeczy pozostawały poza zasięgiem jego własnej, wyciągniętej do przodu dłoni. Charakterystyczne drżenie starał się powstrzymywać, choć wcale nie szło mu to z początku aż tak dobrze. Z własnej kieszeni wyciągnął tym samym różdżkę, zastanawiając się na szybko, które z zaklęć mogłoby im pomóc, choć proste Lumos wcale nie dawało rady. Pozostawało zduszone w proszku, który to wydostał się poprzez czarny humor poltergeista. Zacisnąwszy mocniej dłoń na drewnianym patyczku, był trochę na siebie zły, że jej nie posłuchał, niemniej jednak gdybanie mógł pozostawić na kompletnie inny moment. Pozostawały inne, ważniejsze rzeczy. - Drzwi... chyba drzwi. Za tobą... - zamyślił się, analizując strukturę miejsca, w którym to się znalazł. Lewa dłoń natrafiła tym samym na klamkę, z której wydał się dziwny, metaliczny dźwięk, aczkolwiek bez możliwości popchnięcia. Czyżby to oznaczało, że trzeba je rozwalić Bombardą? Chyba wolałby tym samym zająć się problemem w inny sposób, ale też, nie wiedział, co z Maximilianem. Nie bez powodu zatem oczekiwał na cokolwiek - na dotyk, na muśnięcie, na cokolwiek, co świadczyłoby o jego obecności. A podejrzewał, że jemu wcale może nie być tak łatwo, kiedy to jednak, po licznych wydarzeniach, które miały miejsce w zaciemnionym, Zakazanym Lesie, struktury umysłu mogły nieprawidłowo funkcjonować. Sam bał się ciemności, ale liczne próby opanowania tego, jako że jeździł samochodem głównie o takiej porze, przyczyniły się do uspokojenia drżącego ciała. Kiedy poczuł dotyk, mimowolnie drgnął, nieprzyzwyczajony kompletnie, ale natychmiastowo wystawił kończyny, kiedy usłyszał głuchy dźwięk potknięcia, do przodu, by ten się nie wywalił. - Nie jest dobrze, ale też, nie jest źle... nie potrzebuję. - wziął głębszy wdech, opierając się o strukturę drewnianych drzwi, które nie zamierzały wcale tak łatwo drgnąć. Co najgorsze, wraz z ilością czasu, który tutaj poświęcali, czuł narastający chłód, jakoby przeszywające jego fragmenty skóry. Może z eliksirem byłoby mu łatwiej, ale też, nie chciał go pozbawiać potencjalnego lekarstwa, a podejrzewał, że to wszystko wcale nie jest takie proste, jakby chcieli, by też było. Liczne struktury ulegały ponownym pęknięciom, niemniej jednak nie zamierzał pozwolić na dalsze tego typu uszkodzenia. Cicho westchnął, czując się trochę bezpieczniej, ale nadal, nie czuł się zbyt dobrze. Musiał się uspokoić, dlatego nie bez powodu zamknął oczy, czując powoli narastającą ulgę. - Lumos Sphaera, Lumos Maxima...? Expecto Patronum, by wezwać kogoś po pomoc... Bombarda... albo Sectumsempra, by rozjebać drzwi. Przy drugim wyjebałem dziurę, ale też, jest to ryzykowne... - westchnął ciężko, zaciskając palce między tymi, które należały do Ślizgona. Musiał myśleć nad wyjściem z tej sytuacji, ale też, głównie na tym, by zrobić to wszystko bezpiecznie. Nie bez powodu zwiększył nacisk lewej kończyny, by tym samym dość szybko zelżeć. Jednocześnie zaczął nerwowo przegryzać dolną wargę, wszak znajdowali się trochę w dupie, a też, praca w takiej widoczności mogła nie być wcale taka perfekcyjna. - Proszek natychmiastowej ciemności to pył. Tergeo może zadziałać... - westchnął ciężko, rzucając tym samym od razu zaklęciem, które jednak nie przyniosło żadnych rezultatów na tak dużym obszarze; musieli znaleźć coś innego, by usunąć ten duszący proszek z powietrza, który podrażniał powoli jego gardło. Powoli się uspokajał, a mięśnie rozluźniały, w związku z czym nie bez powodu mógł trochę zacząć myśleć racjonalnie. Ale na jak długo?
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Sposób, w jaki Felek mówił o podarowanych mu liściach sprawił, że kilka rzeczy zaczęło krążyć po głowie ślizgona. Jeżeli Lowell nie wiedział, czym te rośliny mogą być było tylko kilka opcji znalezienia odpowiedzi, ale Max nie chciał rzucać niczym w ciemno. Z wielu powodów. -Możesz mi je pokazać przy następnej okazji. Może miałem z tym kiedyś do czynienia przy pracy, czy coś... - Debilem z zielarstwa nie był, ale pobieżny opis przedstawiony mu przez przyjaciela, nie tłumaczył zbyt wiele. Potrzebował spojrzeć na tę roślinę, by ją zidentyfikować, a zdecydowanie było to bezpieczniejsze niż użycie jej do czegokolwiek bez wiedzy na temat jej działania. Nikogo chyba już nie zdziwiło, że ten dzień się tak potoczył. Jeżeli byli gdzieś razem, to zdecydowanie nie można było liczyć na spokój. Solberg wkurwił się jednak, że znów dał się nabrać na jakąś gównianą szopkę Irytka, który zapewne zbytnio się nudził i postanowił zawiesić sobie poprzeczkę nieco wyżej niż naiwni pierwszoroczni. Szkoda tylko, że mimo starszego wieku zarówno Max jak i Felek, dali się na tę sztuczkę nabrać. Proszek ciemności lekko gryzł w oczy, ale teraz nie miało to znaczenia. Równie dobrze mogli przymknąć powieki, a nie zobaczyliby jakiejkolwiek różnicy. Solberg po omacku zaczął przemieszczać się w stronę, gdzie miał wrażenie, że znajdowało się wyjście z tego pomieszczenia. Dopiero głos puchona uświadomił mu, że idzie w kompletnie innym kierunku. - Jesteś w stanie je otworzyć? Alohomora, czy coś? - Zapytał, słysząc metaliczny dźwięk i przez brak zmiany sytuacji wnioskując, że tak łatwo to ich nie otworzą. Bombarda byłaby tutaj na pewno najlepsza, ale mogli przy okazji dość mocno uszkodzić siebie nawzajem. W końcu natrafił na puchona, mocniej ściskając go, gdy poczuł mimowolne drgnięcie. - To tylko ja. Chyba. - Miał nadzieję, że w schowku nie znajdował się nikt inny, bo to mogłoby dość mocno skomplikować całą tę sytuację. Udało mu się nie upaść na ryj i stanąć obok Felka, gorączkowo myśląc, jak z tej sytuacji uciec. Jako, że puchon odmówił eliksiru, Solberg bez pardonu wylał sobie całą zawartość fiolki do gardła. Może nie powinien był tego robić, ale zdecydowanie nie było teraz czasu na zabawy we wszystko jest ok. Żadnemu z nich, panujące tutaj warunki nie służyły i potrzebowali opuścić to cholerne miejsce. Również zaczął czuć ten narastający chłód, choć nie miał pojęcia skąd mógł się zabrać. - Czujesz to? Czy tylko mi jest zimno? Myślisz, że Calefieri pomoże? - Zapytał, choć nie czekał zbytnio na reakcję. Wyjął własną różdżkę, przyłożył do swojego ciała i niewerbalnie rzucił zaklęcie. W końcu, co mogło się stać.? -Lumos Sphaera jak już. Ewentualnie jakiś ogień ... Patronus na pewno się przyda. Może ktoś otworzy nas z zewnątrz. - Nie był pewien, czy zaklęcie rozświetlające tutaj cokolwiek pomoże, ale puchon jako jedyny był w stanie wezwać pomoc. Dlatego też Max wziął się za próbę wyczarowania światła, która nie wyszła zbyt pomyślnie. Prawą dłonią wciąż ściskał kończynę przyjaciela. Tym razem podobne wsparcie zdecydowanie działało lepiej niż podczas walki z boginem. Nawet, gdyby któreś z nich było teraz w opłakanym stanie, nie byłoby możliwości tego zobaczyć. Solberg czuł, jak mimo eliksiru w jego głowie pojawia się lekki niepokój. Zbyt wiele rzeczy w niej siedziało, by taka dawka mogła kompletnie wszystko zagłuszyć. Cieszył się jednak, że udało mu się powstrzymać drżenie dłoni i zbliżającą się panikę. -Tergeo? W sumie, warto chyba spróbować. - Sam raczej by na to nie wpadł, ale Feli miał rację. Przecież mieli do czynienia ze zwykłym proszkiem, nie z jakąś ciężką do identyfikacji substancją. Niestety okazało się, że i ta próba skazana była na porażkę. -Domyślam się, że Chłoszczyść też nie pomoże. - Nie bez powodu proszek natychmiastowej ciemności był tak powszechnie znany i używany. Gdyby można tak łatwo się go pozbyć, nikt by go zbytnio nie kupował.
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Felinus Faolán Lowell
Wiek : 25
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 178
C. szczególne : Na prawej dłoni nosi Sygnet Myrtle Snow i Pochłaniacz Magii. Spokojne spojrzenie, łagodna aparycja.
Niespecjalnie chętnie chciałby spróbować nowych właściwości rośliny, z którą miał do czynienia. Nigdy nie ciągnęło go aż tak, mimo że ostatnio zaczął palić papierosy. Nie korzystał z nich jednak w nadmiernym tego słowa znaczeniu - prędzej, gdy stres brał w górę, starał się wykorzystać nikotynę w celu uspokojenia własnych myśli za pomocą odpowiedniej substancji. I chociaż mogło to tak naprawdę pokazywać jego słabości, które poczęły rodzić się w środku duszy, nie zamierzał jakoś specjalnie się nad tym roztrząsać. Upadł, ale też, starał się z tego upadku wydobyć. Chociażby w częściach, niemniej jednak jakoś. Zaprogramowana kolejność wydarzeń zdawała się istnieć pod kopułą jego czaszki, na co nie miał jakoś specjalnie wpływu. Jakby zrządzenie losu starało się go przenieść w stronę najgorszych sytuacji, aczkolwiek istniejących. Nie bez powodu nie roztrząsał rośliny, mając nadzieję, że nie jest czymś nielegalnym. W przeciwnym przypadku przydałoby się jej pozbyć... albo zająć się próbą wykorzystania właściwości w bardziej logiczny sposób. Może służy w jakimś dziale medycyny? Kto to wie. A jako że zielarstwo nie stanowiło jego mocnej strony, a prędzej coś w rodzaju cienkich linek, które pękały przy większym naprężeniu, musiał naprawdę się z tej dziedziny podszkolić. Chyba że chce być idiotą do samego końca; zamiast jednak roztrząsać tę sytuację, postanowił oddać się w objęcia samego Irytka, który najwidoczniej znalazł w nich znowu ofiary własnych, coraz to gorszych żartów. Chociaż, ten nie dosięgał stóp boginowi, z którym to mieli wcześniej do czynienia. Rzucenie Alohomory nie zadziałało - drzwi pozostawały sklejone, aniżeli zamknięte na stałe. Poltergeist naprawdę się pod tym względem postarał, gdyż próba wykorzystania naporu posiadanej siły nie przyczyniła się do niczego. Nim się obejrzał, a prędzej czuł ból w mięśniach, aniżeli rzeczywiste, jakiekolwiek drgnięcie pod względem posiadanych umiejętności. A tych było naprawdę niewiele, gdy wiedział, że koniec końców siła fizyczna nie jest jego dobrą stroną; pozostawało wymyślić coś innego, kiedy to wiedział, że w tak prosty sposób nie uda mu się poradzić z problemem. Proszek nie należał ani do przyjemnych, ani do idealnych - poniekąd gryzł w oczy, ale to był jeden z tych mniejszych problemów. - Nie, nie działa nic. Zabezpieczone to zostało... w inny sposób. - westchnął ciężko, zanim to nie poczuł dotyku, na który zareagował dość charakterystycznie, ale, słysząc bardziej bliższy głos Maximiliana, uspokoił się. Nawet wysilił się na nikły uśmiech, który nie był widoczny w ciemnościach, które to ich otaczały, niemniej jednak pojawił się. Nie miał czasu mimo wszystko i wbrew wszystkiemu skupiać się na jakichkolwiek gestach, gdy pozostawał świadom tego, w jakiej sytuacji się znajdowali. - Taa, rozpoznaję. - powiedziawszy, Lowell nie musiał mieć do końca zapewnienia, bo wystarczył po prostu zapach kumpla, by mógł się przekonać, czy to aby na pewno on. I chociaż węch nie był aż tak mocno wyczulony, o tyle jednak pozostawał wrażliwy na własną amortencję. Pokręciwszy głową, postanowił mimo wszystko i wbrew wszystkiemu przeanalizować to, w jak pojebanej sytuacji się obecnie znajdują. Nim się obejrzał dookoła, a poczuł dziwny chłód, który zdawał się przedostawać z pomieszczenia. Nie wepchnął jednak dłoni do kieszeni - w jednej trzymał tę należącą do przyjaciela, w drugiej natomiast własną różdżkę, z której zamierzał jeszcze korzystać. - Powinno, ale na jakiś czas... - powiedziawszy, sam przyłożył do własnej klatki piersiowej drewniany patyczek, by tym samym użyć Calefieri w celu ogrzania samego siebie. Na szczęście nie miał problemów z wystosowaniem odpowiedniej magii, podbitej delikatnie przez rdzeń służący do praktykowania czarnej magii. Zbyt długo się nad tym jednak nie zastanawiał, mając inne, ważniejsze rzeczy do roboty. Jak chociażby kwestię światła, które to powinni wystosować; na słowa Solberga nie bez powodu użył zaklęcia, jakoby wydobywając z siebie cichy szept prawidłowej inkantacji, niemniej jednak nie na długo. Światło, którego użył, nie było w stanie aż tak przedostać się przez gęsty pył - może było to coś nikłego, ale istniejące tylko i wyłącznie na chwilę. - Ogień odpada, bo jak przestaniemy nad nim panować, to nie będzie zbyt ciekawie. - nie widziało mu się jednak stawać zwęglonymi zwłokami, powstającymi w wyniku własnego idiotyzmu, w związku z czym ścisnął mocniej dłoń, kiedy okazało się, że Tergeo również nie przyniosło zamierzonego skutku. Wszystko przeciwko nim. Skupiwszy się bardziej na własnych wspomnieniach, począł analizować strukturę skóry, by tym samym zamknąć na chwilę oczy. Nie było to zbyt przyjemne, kiedy w całkowitych ciemnościach musiał zajmować się poniekąd przywoływaniem pozytywnych kart przeszłości, niemniej jednak starał się, gdy wziął cięższy wdech. Czekoladowe tęczówki po krótszym momencie ponownie powitały ponurą rzeczywistość, a sam spiął mięśnie, gdy dłoń zacisnęła się mocniej na uchwycie drewnianego patyczka. Ostrokrzew ostrzegał go raz po raz, a on... no cóż. Nie słuchał go. Czy aby na pewno powinien korzystać z jego właściwości? Nie wiedział, kiedy to skupiał się na tym, by wyczarować swoistego, świetlistego strażnika, a w obecnej sytuacji nie było to wcale takie proste. Nie bez powodu skupił się w pełni na użyciu czaru. - Expecto Patronum. - zacisnął jeszcze mocniej dłoń, by po paru sekundach zmniejszyć napięcie mięśni i tym samym wydobyć z końca różdżki charakterystyczną mgiełkę, która częściowo przebijała się przez strefy swoistego, czarnego dymu, powodującego ciemność. Gęsty, białomagiczny dym uformował się tym samym w stworzenie znajdujące się na czterech łapach, elegancko stojącego w jednym miejscu. Mógł go kontrolować, w związku z czym wezwanie pomocy wcale nie musiało być takie trudne, jak mogłoby im się obu wydawać. Wystawiwszy dłoń, stworzenie spełniło jego polecenie, przybliżając się na znacznie bliższą odległość, dając częściowe światło w obrębie drzwi, których ewidentnie w normalny sposób nie dało się otworzyć. Widoczność nie była zbyt duża, ale nadal, pozwalała na orientowanie się w terenie, kiedy sylwetka psowatego krążyła dookoła, by w pewnym momencie usiąść na własnych czterech literach. - Albo rozjebujemy drzwi, albo wzywamy pomoc. Co wolisz? - zapytał się, dając tym samym możliwość wyboru. Jeżeli tylko chciał, bo nie wiedział, kto jest w szkole i czy przypadkiem patronus nie wezwie kogoś z drugiego końca Wielkiej Brytanii.
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Znaleźli się w pułapce. Znowu. Cała ta sytuacja wydawała się być po prostu abstrakcyjna. Jak mogli dać się tak łatwo nabrać na sztuczkę Irytka? Max nie rozumiał tego, ale w zdecydowanie nie był zadowolony, że jak naiwne dzieciaki dali się nabrać. Nie było jednak czasu żeby poddać się rozmyślaniom na ten temat. Musieli jakoś się stąd wydostać, a wydawało się nie być to takie proste. -To bardzo niedobrze... Najlepiej byłoby je rozjebać, ale w tym momencie za duża szansa, że walniemy w siebie rykoszetem. - Powiedział to, co chyba było aż nadto oczywiste. Bombarda zawsze była rozwiązaniem, ale nie chciał przy tym posyłać ani siebie, ani Felka do szpitalnego. Jeżeli byłoby w ogóle co zbierać. Nie wiedział, że puchon może w tak prosty sposób go zidentyfikować. Nie miał pojęcia o tym, że jego Amortencja uległa zmianie. Czy ta wiedza cokolwiek by zmieniła? Zapewne parę rzeczy tak, choć sam Max raczej o tym nie myślał. Przynajmniej starał się nie błądzić myślami w podobne strony. W tej chwili ważne było to, że byli tutaj sami i nie musieli obawiać się niespodziewanego ataku. -Zawsze można odnowić, a lepsze to niż zamarzanie na śmierć. - Powiedział, nim rozgrzał swoje ciało odpowiednim zaklęciem. Byli w dupie i co do tego chyba nikt nie miał najmniejszych wątpliwości. -To akurat prawda... - Zdał sobie sprawę, jak debilny był jego pomysł. Sam nawet nie wiedział, czemu to zaproponował, ale widać nie myślał najbardziej logicznie. Liczył więc, że Lowell znajdzie lepsze rozwiązanie. Proszek nie dał się w żaden sposób wypędzić ani rozwiać, więc potrzebowali czegoś innego. Ściskał dłoń Felka, gdy ten próbował skupić się na wyczarowaniu patronusa. W tej chwili opanowanie tej zdolności przez studenta wydawało się być błogosławieństwem. Solberg nie spodziewał się, że to zaklęcie może przydać się w tak wielu sytuacjach i zaczął myśleć, czy sam nie powinien się go przypadkiem nauczyć. A przynajmniej spróbować. W końcu przed nimi pojawił się świetlisty wilk. Na twarzy ślizgona zagościł mimowolny uśmiech, który jednak nie był tylko spowodowany nadzieją na wyrwanie się z tej pułapki. -Czemu by nie spróbować obu? Jak nam się nie uda to poślemy po kogoś, co Ty na to? - Nie za bardzo lubił mieszać osoby trzecie we własne problemy, jeżeli był w stanie sam je rozwiązać. Skoro widoczność była teraz nieco lepsza, mogli zaryzykować tak naprawdę czymkolwiek. - Lepiej się jednak trochę odsuńmy, bo naprawdę nie brakuje mi wizyt w szpitalnym. - Powiedział zachowując choć trochę zdrowego rozsądku, co wydawało się być bardzo nie w jego stylu. Nie był pewien, czy dobrze robi, ale gdy znaleźli się we względnie bezpiecznej odległości uniósł różdżkę. -Bombarda! - Wycelował patyczek prosto w drzwi licząc, że faktycznie przyniesie to jakikolwiek efekt.
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Felinus Faolán Lowell
Wiek : 25
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 178
C. szczególne : Na prawej dłoni nosi Sygnet Myrtle Snow i Pochłaniacz Magii. Spokojne spojrzenie, łagodna aparycja.
Zaklęcia: 29 (czekam na wpis do kuferka) + 2 (Krzyż Dilys) = 31
Teoretycznie powinni się nauczyć, że jedyna komunikacja, jakiej to powinni ufać, to ta bezpośrednia. Gdyby ich rzeczywiście szanowny psor poprosił o przeniesienie tych puszek z farbą, a nie poprzez głupi liścik, który każdy przecież może podrobić. Nie bez powodu, pod kopułą czaszki Felinusa, pojawiła się pewna, niemiła myśl na swój temat, jakoby twierdząca to, jak bardzo naiwnym człowiekiem jest. Oczywiście, że się wkurwiał; miał wręcz do tego prawo, jako że udowodnił istnienie własnego idiotyzmu, w związku z czym znaleźli się teraz w tej nieprzyjemnej sytuacji. Gdzie było ciemno, on sam się zastanawiał, jak władać nad własnym ciałem, a do tego jeszcze to wszystko szczypało i powodowało nieprzyjemne doznania. Czy to za pomocą płuc, do których docierało trochę mniej tlenu, czy to jednak za pomocą oczu, które, nie dość, że nie były w stanie niczego dostrzec, nawet niewielki blask pozostawał zakłócony. - Jeżeli się odsuniemy... - zamyślił się, choć wcale nie przerywał żadnego kontaktu, w związku z czym gorączkowo myślał nad tym, jakie wyjście z tej sytuacji byłoby najlepsze. Oczywiste, iż nie wiedzieli, co się stało na zewnątrz, wszak Irytek posiadał naprawdę sporo planów, ale może użycie Krzyża Dilys pozwoliło im tym samym znaleźć jakiekolwiek lepsze rozwiązanie. Cholera wie, co by się stało, gdyby puścić poltergeista całkowicie wolno; możliwe, iż nawet czuł się zobowiązany do ukręcenia jego karku. No, gdyby to było możliwe, wszak hogwarcki, psotliwy duch jest właśnie tym - duchem. Mogli wznieść ogień, ale nie wydawało się to być, przynajmniej w zdaniu samego Felinusa, czymś idealnym - idealność kończyła się w momencie, gdy wiedział, iż języki ognia są boginem przyjaciela. Musieli znaleźć coś kompletnie innego. Westchnąwszy ciężko, począł wszystko jeszcze raz analizować. - Teoretycznie. - sam wiedział, iż dłuższe korzystanie z jakiegokolwiek z zaklęć może nie przynosić należytych skutków, w związku z czym nie bez powodu poczuł dziwne mdłości, jakby chcąc tym samym zareagować typowo instynktownie. Całokształt wydarzeń zdawał się być na tyle komiczny dla Irytka, ile dla nich koszmarny w skutkach; powtórzenie zaklęcia nie stanowiło tutaj problemu. Problem stanowiła znajdująca się dookoła ciemność, pochłaniająca źródła światła w perfidny sposób; nie bez powodu postanowił wydobyć z siebie cząstkę białej magii, kiedy to wiedział, że nie ma teoretycznej możliwości wykorzystania niczego innego. Tyle wyniósł z lekcji, którą miał załatwioną indywidualnie z Darrenem - i liczył na to, iż nauki nie pójdą w niepamięć, wszak teraz zdawała się to być ich ostatnia deska ratunku. Na szczęście mleczna mgiełka spowodowała powstanie patronusa, który to przebijał się przez proszek natychmiastowej ciemności - nie do końca, ale dawał nikłe, widoczne światło, dzięki któremu mogli tym samym odpowiednio działać. Samemu ścisnął trochę mocniej dłoń, niemniej jednak, wiedząc, iż może to nie być zbyt przyjemne, zmniejszył siłę, jaką ku temu wykorzystywał. Wilk stanął na własnych czterech łapach, przemieszczając się elegancko, zgodnie z wolą osoby rzucającej; mogli poniekąd odetchnąć z ulgą, gdy okazało się, że rzeczywiście wykorzystanie Expecto Patronum przyniesie pewną ulgę na sercu. - W sumie, że też na to nie wpadłem... - mruknąwszy, samemu spojrzał jeszcze raz na to wszystko, kiwając głową na zgodę w związku z podjętymi czynnościami. Wszak, sam też nie lubił angażować we własne problemy osób trzecich, niemniej jednak rzucona przez przyjaciela Bombarda nie wniosła niczego więcej, oprócz prostego podsumowania ich działań - że są zwyczajnie w dupie. - Mhm... mi też nie brakuje. - wymruczał, gdy to jednak okazało się, że próby niczego szczególnego nie wniosły. - Za słabe... - mruknąwszy, zastanowił się nad tym, czy użyć wzmocnionej wersji Bombardy czy jednak spróbować coś ugrać Sectumsemprą. Mimo wszystko i wbrew wszystkiemu, gdyby ktoś ich na tym przyłapał. Mocniej ścisnąwszy własną różdżkę. - Odsuń się na chwilę. - poprosił, kiedy to palce subtelniej trzymały drewniany patyczek, samemu zmniejszając uścisk dłoni. Musiał się skupić, bo nie chciał spowodować jakiejkolwiek krzywdy, a kiedy to uznał względnie, iż jest przygotowany, rzucił mocniejszą wersją inkantacyjną. - Bombarda Maxima. - wymsknęło mu się, kiedy to wykonał odpowiedni ruch nadgarstkiem, by tym samym znacznie mocniejsza fala uderzeniowa trafiła w drzwi, skupiając swoim hukiem zapewne pół zamku, ale nie to było najważniejsze. Podłoga tym samym wstrząsnęła, wpadając w charakterystyczne drgania, a kurz podniósł się do góry, na to Lowell zareagował, używając niewidzialnego muru. Nie, nie było to wcale bezpieczne.
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Do zrozumienia, że komunikacja bezpośrednia jest najlepszą opcją zawsze, jednemu i drugiemu było jeszcze dość daleko. Nie tyczyło się to niestety tylko dzisiejszej sytuacji, ale ten liścik powinien naprawdę zapalić w ich głowach ostrzegawczą lampkę, a niestety tak się nie stało. Max zrozumiał swój błąd dopiero, gdy dowiedział się, że "Patol" ściągał Felka aż z domu, by ten przyniósł mu kilka puszek z farbą. Wtedy było już jednak za późno. Ślizgon mógł cieszyć się jedynie, że nie został tutaj uwięziony sam. Nigdy zbyt długie korzystanie ani z zaklęć, ani z jakichkolwiek innych magicznych środków, nie wróżyło niczego dobrego, ale zdecydowanie lepiej było ogrzać się o raz za dużo, niż zdechnąć tu w dość mało ciekawy sposób i o ile Solberg tak średnio przejmował się własną egzystencją o tyle wyobrażał sobie, że odejdzie z tego świata w nieco ciekawszych okolicznościach. Pomijając już fakt, że puchon raczej by mu tu zdechnąć nie dał. Wyczarowanie patronusa miało okazać się strzałem w dziesiątkę. Mimo, że nie rozwiązało to ich głównego problemu, przynajmniej nie znajdowali się już w kompletnych ciemnościach, a do tego mieli opcję zrobienia czegokolwiek w związku z sytuacją w jakiej się znaleźli. W końcu żaden z nich nie targał pod pachą sowy na wypadek, gdyby akurat musieli wezwać pomoc. No i ptak nawet nie miałby jak się wydostać z tego pomieszczenia, by wiadomość faktycznie dostarczyć. -Dobra, to próbujemy. - Powiedział unosząc różdżkę i tym samym rzucając jedno ze swoich ulubionych zaklęć, które niestety nie odniosło należytego skutku. -Kurwa... - Zaklął, bo w głębi ducha naprawdę liczył, że wyjebią trochę cegieł. Spojrzał pytająco na puchona, gdy ten kazał mu się odsunąć, ale nie kwestionował tego, tylko posłusznie zrobił kilka kroków w tył. Po chwili dostał odpowiedź na niezadane pytanie, gdy pomieszczeniem nieźle wstrząsnęło, a Max musiał chwycić się najbliższej półki, by nie upaść na dupsko. -Nie no zajebiście. Chyba nie mamy wyjścia, jak po kogoś posłać. - Powiedział zrezygnowany, choć chciał spróbować jeszcze jednej rzeczy. - A może.... - Uniósł swój magiczny patyczek, kończąc wyczarowaną przez Felka barierę, by ta nie miała wpływu na rzucane przez niego zaklęcie. -Occidere! - Machnął w stronę drzwi, licząc, że usłyszy chlust i zamienią się one w piękną, apetyczną, brązową ciecz, która otworzy im wyjście z pułapki.
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees