Nie tylko schowek na miotły, jak głosi powszechnie używana nazwa. Można tam znaleźć niemal wszystko od mugolskich procy, przez pędzle i puszki z różnokolorowymi farbami, po kosy i beczki z prochem. Prawdziwy raj dla uczniów pragnących by z Hogwartu została jedynie stos kolorowych kamieni.
Ostatnio zmieniony przez Bell Rodwick dnia Sob Wrz 06 2014, 18:12, w całości zmieniany 1 raz
Ostrożnie stawiając kolejne kroki przedostała się nad startą gruzu w stronę Eana i wbiła wzrok w fajerwerkę. Zamrugała kilkakrotnie i powoli wyciągnęła rękę w stronę przedmiotu, po czym chwyciła go i podniosła bliżej oczu, obracając we wszystkie strony. - Masz bardzo... ciekawe zainteresowania - powiedziała spokojnie. Odłożyła fajerwerkę i ruszyła przez niepotrzebne graty w głąb składziku, na poszukiwanie nowych dziwnych rzeczy. Niektóre mogły mieć naprawdę fascynujące działanie... Nie żeby ją to interesowało,wyparłaby się tej ciekawości przed wszystkimi.
Mefistofeles E. A. Nox
Wiek : 27
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 185
C. szczególne : Tatuaże; kolczyki; wilkołacze blizny; bardzo umięśniony; skórzana obroża ze złotym kółkiem; od 14.02.2022 pierścionek zaręczynowy!
Decyzja o dołączeniu do drużyny quidditcha była bardzo nieprzemyślana. Mefisto w głównej mierze pokierował się zaskakująco przyjemnymi wspomnieniami z ostatnich meczyków; jeden oglądał, w drugim - towarzyskim - wziął nawet udział. Wtedy właśnie doszedł do wniosku, że być może nie ma co się tak wzbraniać. W gruncie rzeczy dobrze czuł się na miotle, jeszcze lepiej z pałką w ręku... i tak właśnie wylądował na pozycji rezerwowego pałkarza. Potrzebny, ale nie niezbędny. Na treningach głównie się bawił, bo ważniejszy był główny skład, ale Mefisto w żadnym stopniu to nie przeszkadzało. Nie odczuwał presji, a zamiast tego stosunkowo przyjemnie spędzał czas. Gorzej, że jako nowy nabytek i żadna gwiazda, trochę robił za takiego małego pomocnika - ze względu na wyjątkowo dobry humor, nawet niezbyt pyskował. Nie zamierzał udawać, że ma fantastyczną miotłę, ani że na nią zbiera pieniądze. Szkolny kijek mu wystarczał; niestety oznaczało to wierne drałowanie trening po treningu do jednego z wypchanych schowków. Ostatnio w jednym z nich spotkał jakiegoś grubego kocura, przysypiającego z pazurami wbitymi w jedną z mioteł. Teraz było już dość późno, więc przynajmniej gdy przemierzał zamkowe korytarze z rękoma zajętymi przez quidditchowe zabawki, to nie borykał się z przepychającymi go tłumami. Szedł spokojnie, pozwalając aby kamienna posadzka odbijała stukot jego ciężkich butów; zamyślił się zupełnie, otwierając drzwi od schowka z takim roztargnieniem, że niemal wyrwał klamkę. Zaczął rozstawiać rzeczy, z letargu wyrywając się dopiero w momencie, w którym dotarły do niego odgłosy kroków. Wyjrzał subtelnie przez uchylone drzwi i Merlinie, jakże ożywił się na widok znajomej sylwetki @Rasheed Sharker. Nie tracąc czasu oparł się i framugę, nogą kopiąc lekko ustawiony obok kosz ze starymi Zmiataczami. - Sharker - rzucił donośnie, ściągając na siebie uwagę asystenta zaklęć; jak gdyby wywrócenie mioteł nie wystarczało. - Zaoferujesz pomocną dłoń? - I właściwie, to niezbyt czekał na odpowiedź, bo jeśli u Rasheeda pojawiło się jakieś zawahanie, to został do schowka zwyczajnie wciągnięty. Nox pozwolił aby drzwi zamknęły się za nim z cichym kliknięciem, zwiastującym namiastkę prywatności. - Dawno cię nie widziałem, wyjechałeś gdzieś? - Zainteresował się, przemykając spojrzeniem po ciele mężczyzny. Z tonu głosu łatwo można było wyczytać, że ta informacja wcale nie była mu niezbędna do życia... Jedynie zagadywał, rozeznając się w sytuacji. Przysunął się bliżej, aby zaraz naprzeć tak, że Sharkerowi pozostało jedynie oparcie się o ścianę. Dłonie Mefisto wsparte zostały o powierzchnię po dwóch stronach głowy byłego Ślizgona, dzięki czemu przytrzymywał go w drobnym potrzasku. Drażnił się z nim. Subtelnie, bo nie miał pojęcia na czym stoją; znacząco, bo jego szczątki ekscytacji objawiały się przez prowokujący błysk w zielonych tęczówkach.
Rasheed Sharker
Wiek : 28
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 191cm
C. szczególne : Wysoki wzrost, blizny: trzy linie oplatające jego prawą dłoń
Wieczorny spacer po Hogwarcie zawsze go relaksował. Kiedy większość rozwrzeszczanych bachorów znikała w dormitoriach, on wypełzał na korytarze niczym prawdziwy wąż i śledził tylko sobie znane ścieżki. Lubił wyglądać przez wielkie okna na korytarzach i wpatrywać się w dmący dziko wiatr… a przynajmniej tak robił ostatnio, kiedy to jego życie ponownie zaczęło przypominać najprawdziwszy, mugolski cyrk. Wraz z każdym spadającym na ziemię płatkiem śniegu, on coraz silniej zaczynał odczuwać presję. Czuł się jakby był w potrzasku, w dodatku dwojakim. Zarówno sercowym, jak i emocjonalnym. Julia zupełnie przestała wyściubiać nos spoza swojego domu, więc nawet przestał do niej wypisywać. Nie chciał zawracać jej głowy swoimi problemami, typowy Rasheed. Prawdę powiedziawszy, naprawdę wolał uporać się z nimi sam. Niestety, jego plan miał ogromną lukę, a mianowicie on wiedział, że sobie z tym nie poradzi. Nie teraz, gdy ostatnim razem naprawdę nie potrafił tego udźwignąć. Każdy kolejny raz powinien sprawiać, że stratę kogoś bliskiego zaczynamy przyjmować z większą łatwością. Ha, nic bardziej mylnego. Od kiedy nauczył się czym jest uczucie i przywiązanie, było mu coraz ciężej. Chyba, że od samego początku nie miało to być nic bardziej skomplikowanego od odrobiny alkoholu i dobrej zabawy. Z Charisme… było jak było. Wrócił z wyjazdu i tak krążył po zamku niczym ogromny nietoperz, niepewien tego co powinien czynić dalej. Jedno było pewne - nie mógł zostać w Hogwarcie. Nie tak blisko Carmy i jej brata, tych wszystkich znajomych twarzy, które przypominałyby mu o sentymentalnych bzdurach, za którymi później mógłby tęsknić. Może miała to być najbardziej niewłaściwa decyzja w jego życiu, ale to miało się dopiero okazać. Tym razem, gdy wędrował po zamku, był już po trudnej rozmowie ze swoją szefową, a jednocześnie z osobą, której asystował przy prowadzeniu zajęć. Wiedziała na czym stoją, a chociaż Sharker nie złożył jeszcze oficjalnej rezygnacji to tak jakby prawie już tutaj nie pracował. Czuł się w związku z tym dziwnie pusty, więc kiedy ktoś wykrzyczał jego nazwisko to nie tylko wybudził go z transu, ale i niemalże sprawił mu tym przykrość. Nie chciał teraz z nikim mówić. Nostalgiczny nastrój nie prysnął od razu, gdy dostrzegł Mefisto, aczkolwiek powoli odchodził w zapomnienie. Przy Noxie nie miał czasu na sentymenty. - Rety, Nox, mam Ci pomóc w układaniu witek? Myślałem, że z tak prostymi czynnościami radzisz sobie bez mamusi. - Skontrował, chociaż tak naprawdę nie było czego kontrować. Zareagował zbyt ostro na zwykłą próbę zwrócenia jego uwagi, a jednak Ślizgon na pewno nie powinien brać tego do siebie. Wydawało się, że zdążył Rasheeda poznać już na tyle, aby móc ignorować jego syndrom wyższości i przymykać oko na jego złośliwości. Czy aby na pewno? Wciągnięty do schowka, prychnął, bynajmniej nie cicho. - Po czym poznałeś? Po opaleniźnie czy po tym, że Bennett od dwóch tygodni sama prowadzi OPCM? - Nie zdążył powiedzieć niczego więcej. Zresztą, mógłby nie mówić absolutnie niczego, bo i Noxowi nie w głowie było z nim dyskutować. Jeżeli wcześniej mógł zignorować jego natarczywe spojrzenie, tak z fizyczny atak był zdecydowanie trudniejszy do odparcia. Dał się przygwoździć, ale chyba tylko dlatego, że został zaskoczony. Cofnięty do ściany, rozzłościł się nagle, ale nie zamierzał się z nim przepychać. Sięgnął po różdżkę, wbijając jej czubek w jego pierś. Jego stalowoszare oczy zalśniły groźnie, gdy niechcący lekko osmalił mu skórę, wypalając w ubraniach niewielką dziurę. - Czego chcesz? - Burknął, jak zwykle uprzejmy.
Mefistofeles E. A. Nox
Wiek : 27
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 185
C. szczególne : Tatuaże; kolczyki; wilkołacze blizny; bardzo umięśniony; skórzana obroża ze złotym kółkiem; od 14.02.2022 pierścionek zaręczynowy!
Akurat kwestie tracenia kogokolwiek były Mefisto doskonale znane. Gdyby jakimś cudem poznał Rekinowe rozterki, gdyby w ogóle odważyli się na poważniejszą rozmowę... Pewnie poparłby mężczyznę, jakoby z czasem wcale serce nie przyzwyczajało się do tego bólu. Jedynym pocieszeniem ze strony młodszego Ślizgona byłaby wzmianka o tym, że w końcu ludzie się kończyli; a wtedy i inne sentymenty z czasem wygasały. Bo Mefisto mógł kochać rodzinę ponad życie, ale to nie ułatwiało mu utrzymania starego poniszczonego vana. Trzeba było w końcu ruszyć do przodu, nawet jeśli wydawało się to tak cholernie trudne. Dobrze, że nie poruszali takich tematów - wspólne próby pocieszenia się pewnie zdałyby się na nic, bo w obliczu takich charakterów... Cóż, Noxowi pasował ich mały pakt milczenia. Nie potrzebował się uzewnętrzniać (albo raczej robił to w durnych sytuacjach, gdy już nie mógł wytrzymać) i wcale nie oczekiwał jakichś wielkich zwierzeń. Lubił wiedzieć, pewnie, ale nic na siłę. Nie wiedział, co go podkusiło do tak jawnego zwrócenia uwagi na Rasheeda; chyba bardzo musiało mu się nudzić. Bądź co bądź faktycznie od dawna nie był na lekcji, na której asystentował właśnie ten gburek. Może to i dobrze, biorąc pod uwagę, że po ostatniej doczekał się szlabanu? Uśmiechnął się krzywo na wzmiankę o swoim braku kompetencji do wykonania czynności tak prostych jak zebranie kilku mioteł. - No co ja poradzę, że lubię jak ktoś mnie trochę trzyma za rączkę? - Nie mógł w pełni zignorować, a jednak humor miał na tyle dobry, że powstrzymał się od mniej przyjemnych komentarzy. Sharker należał do paskudnie drażliwych osób, które łatwo były wyprowadzane z równowagi i które odwdzięczały się dokładnie tym samym. Ale, na Merlina, po co się tak od razu denerwować? - No właśnie powiem ci, że całkiem spokojne były te lekcje. Można to w ogóle tak szybko zacząć się lenić? - Rasheed nie pracował w Hogwarcie od dawna, a już znikał na całe tygodnie, by złapać nieco opalenizny. To jest, wyglądała ona naprawdę ładnie, więc Mefisto nie narzekał. Jedynie odrobinkę się droczył, nijak nie zrażając negatywnym podejściem swojego towarzysza. Cóż, siłą go jeszcze w tym schowku nie trzymał, nie? Jego uśmiech poszerzył się, kiedy różdżka Sharkera wbiła się znacząco w jego klatkę piersiową, niszcząc ubrania. Pochylił się nawet jeszcze bardziej, jak gdyby chciał mężczyznę sprowokować; a może po prostu zależało mu na tym, by ślad pozostał nie tylko w materiale, ale również na skórze. - A, tak zobaczyłem, że plączesz się po Hogwarcie w humorkiem godnym miesiączkującej gówniary... To postanowiłem sprawdzić, jak wiele męskości ci jeszcze pozostało. - Nie był najlepszą osobą do takich porównań, bo przez pełnie bywał tragicznie nieznośny. Na szczęście Rasheed raczej nie znał aż takich szczegółów z życia Mefisto... Poza tym, to wszystko było na żarty!
Rasheed Sharker
Wiek : 28
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 191cm
C. szczególne : Wysoki wzrost, blizny: trzy linie oplatające jego prawą dłoń
Nie mogli dzielić się podobnymi intymnymi zwierzeniami. To nie tylko byłoby dla obojga z nich niezbyt przyjemne doświadczenie, ale i przecież istniała duża szansa, że jednakowo absolutnie niewykonywalna sprawa. Rasheed nie był nawet pewien, kiedy zaczął zwierzać się samej Heikkonen. Nie tylko z poważnych spraw, ale i z zupełnych głupot. Do tej pory robił to nieczęsto, jakby z ociąganiem i absolutnie to nie do tego dążył, gdy tylko potrzebował z nią pogadać. Wolał wszystko zachowywać dla siebie, jakby cierpienie w samotności mogło jeszcze jakkolwiek ukształtować jego złośliwy sposób bycia. Toteż nawet mu przez myśl nie przychodziło, aby tłumaczyć mu się z czegokolwiek, a jednak… jednak on sam aż się o to prosił, gdy tak napierał i udawał, ze nie zauważa tej bijącej z niego niechęci. Ściągnął brwi, puszczając jego słowa mimo uszu i po prostu się w niego wpatrywał, jakby niedowierzając, że w ogóle prowadzi tę rozmowę. Miał ochotę na wybicie w głowie Mefisto wielkiej dziury. Pomogłoby, ale jedynie na krótką chwilę. Wielka szkoda, że potem nie mógłby tego powtórzyć… aż chciałoby się zaryzykować Azkaban dla takiej przyjemności. Zamiast rozszerzać oparzenie na piersi (różdżka właśnie wyrzuciła z siebie kilka zabłąkanych iskier), zabrał ją stamtąd. Jego dłoń poruszyła się niespiesznie, namierzając nowy cel, chociaż oczy pozostały nieporuszone. Wpatrywał się w jego twarz tak długo, aż wyszukał odpowiedni narząd. Nieco niżej, w miejscu zdecydowanie słabiej chronionym przez tony mięśni, jakimi obrastał sobie ten pies w ludzkiej skórze. Pochylił się przy tym, skracając dystans pomiędzy ich ciałami. - Jeszcze raz chuchniesz mi w twarz to gwarantuje, że nie dasz rady z niego skorzystać przed następną pełnią. - I trącił różdżką genitalia Noxa, już w myślach przywołując formułę zaklęcia acusdolor, chociaż przecież była to jedynie czcza pogróżka. Ach, te zboczenia zawodowe. Gdyby ktokolwiek miał wątpliwości, sarkastycznie rozbawiony uśmiech rozlał się na twarzy byłego Ślizgona. Już po prostu nie potrafił go zatrzymać. Cofnął swój magiczny patyk, mając jednak nadzieję, że trochę dodatkowych iskierek wcale nie zgasiło jego entuzjazmu. Teraz był już ciekaw. - Czego chcesz, Nox? - Powtórzył, akcentując wyraźniej jego nazwisko, jakby to miało przywrócić mu rozsądek. Oczekiwał konkretów. - Akurat powiązania pms z męskością mogłeś już sprawdzić za pierwszym razem. Teraz ja mam sprawdzić Ciebie i dojść do tego, dlaczego tak machasz ogonem na mój widok? No i nie potrafił się powstrzymać.
Mefistofeles E. A. Nox
Wiek : 27
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 185
C. szczególne : Tatuaże; kolczyki; wilkołacze blizny; bardzo umięśniony; skórzana obroża ze złotym kółkiem; od 14.02.2022 pierścionek zaręczynowy!
Cóż, przynajmniej Rasheed w końcu znalazł kogoś, komu mógł się zwierzyć. Mefisto miał potworne opory przed zwróceniem się do Ezry, z Fire poważniejszych tematów nie poruszał, a Liam... Liama jeszcze w pełni nie rozgryzł, choć faktycznie nieco zmieniał nastrój i przekierowywał sytuacje tak, że Ślizgon ulegał pokusom powiedzenia kilka słów więcej, niż normalnie by planował. To wszystko jednak rozchodziło się jakoś, jakkolwiek, byle tylko nie przybrało zbyt poważnej formy; Mefistofeles najwyraźniej obawiał się zobowiązań i stabilności. Może dlatego tak podobały mu się iskry lecące z różdżki Rasheeda? Tonęły gdzieś w nieelegancko podziurawionym ubraniu, nie czyniąc już większych szkód - chłopaka ominęło również niewątpliwie przyjemne poparzenie. Mógł pochwalić się tylko osmalonym śladem, emanującym niepokojącym ciepłem. I tyle, bo Sharker zaraz zabrał różdżkę, nie mając ochoty na popisy. Szkoda... Taki asystencik zapewne znał wiele cudów... O czym zaraz przypomniał, rzucając drobną groźbę, niezbyt adekwatną w kontekście masochistycznego podejścia Noxa. Znaczy, rzeczywiście chętnie zaoferowałby inne części ciała, równie podatne na paskudne zaklęcia, ale nie ma co wybrzydzać. Zaczekał aż Rekin przestanie się bawić, a przy tym nie mruknął ani słowem i wpatrywał się w niego tylko z przyzwoitą dawką prowokacji; gdy różdżka znalazła się w bezpiecznie innym miejscu, westchnął z krztyną niedowierzania. Czyli jednak blef. Otworzył usta, aby odpowiedzieć - zapewne jakoś lakonicznie i pokrętnie, bo najwyraźniej nie był w stanie wymyślić sensownego powodu, w dodatku takiego zadowalającego byłego Ślizgona. Powstrzymał struny głosowe od rozbrzmienia i pozwolił Rasheedowi dokończyć, a ostatnią uwagę udało mu się nawet skwitować śmiechem. Oklepane, ale nie oczekiwał już od ludzi kreatywności; nie w temacie żartów odnośnie jego likantropii i wilczej - "psiej" - formy. - Strasznie sobie schlebiasz - stwierdził z dezaprobatą w głosie, bo Sharker trochę przesadzał z tym "machaniem ogonem". Mefisto odsunął się odrobinę, zabierając dłonie z chłodnej powierzchni ściany i tym samym przestając tak usidlać swojego towarzysza. - Ale mógłbyś. - Przesunął spokojnym, powolnym spojrzeniem po sylwetce Rasheeda, teraz bardziej koncentrując się na ładnie opalonej skórze na tych skrawkach ciała, do których miał dostęp; lubił całkiem tę odrobinę elegancji, która na szczęście nie wyglądała na wymuszoną; podobała mu się aparycja mężczyzny, tak przyjemna dla oka. - Muszę chcieć czegoś konkretnego? Nie mogę po prostu akurat teraz trochę, tylko trochę, chcieć ciebie? - Bo to nie było nic istotnego, jedynie zachcianka, durna myśl podrzucona przez zbyt nudny wieczór. Nie płakałby, gdyby Sharker zaśmiał się i wyszedł - nie skakałby pod sufit, gdyby został. - Znaczy, twojego niesamowitego towarzystwa, oczywiście... - Powrócił spojrzeniem do stalowych tęczówek mężczyzny, nie ukrywając śladów rozbawienia. Pewnie, bo to właśnie charakter Szweda tak go urzekał!
Rasheed Sharker
Wiek : 28
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 191cm
C. szczególne : Wysoki wzrost, blizny: trzy linie oplatające jego prawą dłoń
Trudno powiedzieć czy akurat to śmiech miał go usatysfakcjonować. Na jego twarzy zabłąkał się uśmiech i jakoś tak nie potrafił z niej spełznąć. Tego typu dyskusje albo niesamowicie podnosiły mu ciśnienie, albo zupełnie go rozbrajały. Dzisiaj chyba nie mógł się zdecydować. Kalejdoskop emocji wreszcie się stabilizował, gdy tak wspierał się o ścianę za swoimi plecami i spoglądał na Noxa, co najmniej, wyzywająco. - Schlebiam sobie? To Ty wciągasz mnie cichcem do schowka na miotły. - Przypomniał bezlitośnie, a wspomniawszy o tym bezpardonowym porwaniu, znowu lekko się nachmurzył. Tylko na tyle, aby nie wyglądać dalej na podekscytowanego tym spotkaniem. - Mógłbym? - Powtórzył, unosząc brwi w wystudiowanym zdziwieniu. - Mam wypolerować Ci Twojego zmiatacza? Czy pokazać Ci jak trzyma się pałkę? - Wyrzucił z siebie kolejne banały, prowokując go do dalszego określania potrzeb, chociaż przecież od początku już wiedział co może się roić w tej chorej głowie Mefistofelesa. Jeśli nie wiedział to podejrzewał. Teraz już był pewien i wcale nie zamierzał mu tego ułatwiać. Chciał słuchać, że jest komuś potrzebny, nawet jeżeli oznaczało to jedynie prymitywne zaspokojenie samczych potrzeb. Po ostatnich rozrywkach zafundowanych mu przez los i bliskich mu ludzi, był niezwykle łasy na każde dobre słowo. Nawet na proste oświadczenie, że dobrze się z nim pieprzyć. - Chcieć mnie może każdy. Czy w Twoim przypadku, chcieć oznacza móc? - Dalej drążył i się droczył, naciskał i się wycofywał. Kiedy jeden z nich się cofnął, drugi natychmiast zaczynał odwracać rolę. Jeden krok w tył dla Mefisto, oznaczał jeden w przód dla Sharkera. Natychmiast skrócił dystans, jaki zaczął między nimi powstawać i przechylił lekko głowę w bok, zadziornie unosząc brodę. - Będziemy teraz rozmawiali czy może wreszcie zajmiemy się czymś co zadowoli nas obu? - Teraz, gdy to mówił, już niemalże muskał jego wargi własnymi. Jego oczy były wyrachowanie chłodne, chociaż lśniły w nich ogniki. Złośliwości czy ekscytacji? Interpretujcie dowolnie. Nagle naparł w przód. Silnie, aby odsunął się od ściany i na tyle, na ile mógł, zaskoczyć Noxa, aby przypadkiem nie obrócił sytuacji na swoją korzyść. Był większy, nie przyszłoby mu to z trudem. Naturalną konsekwencją tego typu ruchów było złączenie się ich warg. Bynajmniej nie delikatne i wyczekujące. W tej sytuacji, miejsca na jakiekolwiek okazywanie emocji nie było. Nie istniał powód, dla którego mógłby kiedykolwiek pokochać kogoś takiego, jak i nie było powodu, dla którego nie mógłby. To była zwykła przyjemność, a one już mają to do siebie, że należało z nich czerpać jak najwięcej. Zacisnął silnie palce na ubraniu okrywającym pierś Mefisto. Znów naparł naprzód, a potrąciwszy jakiś stojak na miotły rozsypał używane Komety. Czy którekolwiek z nich to dostrzegło? Gdzieś po drodze zatrzasnęły się za nimi drzwi. To Rasheed zamknął je niedbałym zaklęciem. Jeszcze tego brakowało, aby nakrył ich jakiś byle woźny.
5 -> 3 -> 4 dwa przerzuty wykorzystane
Mefistofeles E. A. Nox
Wiek : 27
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 185
C. szczególne : Tatuaże; kolczyki; wilkołacze blizny; bardzo umięśniony; skórzana obroża ze złotym kółkiem; od 14.02.2022 pierścionek zaręczynowy!
- Mógłbyś - powtórzył uparcie, nie powstrzymując małego uśmiechu wkradającego się na usta podczas wysłuchiwania tych jakże wyszukanych metafor. Trzeba przyznać, Rasheed całkiem sprytnie wykorzystywał otoczenie i droczył się z młodszym Ślizgonem, jakby zapominając o swoich wcześniejszych mało przyjemnych powarkiwaniach. Miał szczęście, że Mefistofelesa niezbyt obchodziły jego humorki (miał wystarczająco dużo zmartwień ze swoimi własnymi) i po prostu przystawał na to pms-owe specyficzne zachowanie. - Nie bądź bezczelny, Sharker. Dobrze wiesz, że z pałką w dłoni sobie radzę - zauważył zupełnie niewinnie, jakimś mało precyzyjnym gestem wskazując na ustawione w kącie sprzęty; pośród nich znajdowały się także kije służące zawodnikom qudditcha za pałki. - Mówisz, jakbyś jednak chciał mnie przelecieć. Muszę ci najpierw trochę posłodzić? Od kiedy? - Przypadkiem zahaczył łokciem o inny kosz z miotłami, toteż jego spojrzenie zaraz spadło na poupychane nieelegancko zmiatacze. - Mam ci powiedzieć, że wymiatasz? - Z zadowoleniem dostrzegł, że mężczyzna wpadł w tę drobną pułapkę polegającą na niegroźnej przepychance. Nox wiedział, kiedy ustąpić, aby ofiara sama się do niego przysunęła. Nie powiedział nic, a pytanie Rasheeda skomentował tylko teatralnie tęsknym westchnięciem. No miał nadzieję, że skoro chciał, to mógł! Spłycił oddech, czekając aż w końcu Szwed odważy się wykonać ten pierwszy poważniejszy krok. - Nie żebym nie lubił z tobą rozmawiać, ale... - Nie było mu dane dokończenie tej wypowiedzi, bo poczuł jak Rekin napiera na niego, inicjując pocałunek. Mefisto bez zastanowienia oddał pieszczotę, równie żarliwie co ją otrzymywał; gdzieś w tym wszystkim został wytrącony z równowagi i musiał dłonią podtrzymać się o ścianę. Nie przeszkadzało mu ani to, ani robienie bałaganu, ani pozwalanie Rasheedowi na ustawienie go w odpowiednim dla siebie miejscu. Pozwolił sobie zatracić się w tej energetyzującej sytuacji, czerpiąc z niej jak najwięcej. Dobrze, że Sharker pomyślał o zamknięciu drzwi, bo Mefisto nie przemknęło to nawet przez myśl. Przesunął dłońmi po torsie mężczyzny, odnajdując oparcie za plecami w formie przeciwległej do ich poprzednich ekscesów ściany, a następnie zahaczył palcami o materiał spodni asystenta. Nie przerywając pocałunku przyciągnął go do siebie mocno za biodra, by ledwie zauważalnie westchnąć z zadowoleniem. Poważnie musiał mówić, żeby Rasheed czuł się chciany?
Rasheed Sharker
Wiek : 28
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 191cm
C. szczególne : Wysoki wzrost, blizny: trzy linie oplatające jego prawą dłoń
Ta sytuacja była okropnie niestosowna, ale ten zwykły składzik na miotły zapewne widział już niejedno. Nie zmieniało to jednak faktu, że Rasheed wciąż jeszcze tutaj pracował. Jego dyskusja z Bennettową wcale nie została niczym przypieczętowana. Luźna rozmowa, przedstawienie wątpliwości, ona to lubiła. Chciała wiedzieć co dzieje się z jej podopiecznymi, więc kiedy Szwedowi zdarzyło się zniknąć na tydzień, chciała rozumieć jego pobudki. One, wystarczająco skomplikowane, wymagały czasu. Nie tylko dyrektorki, aby mogła je przeanalizować, ale także i Rekinowego, aby on sam zdecydował czy są one wystarczająco ważne, aby rzucić w cholerę miejsce, które od zawsze było jego prawdziwym domem. Nawet, jeżeli pełno w nim było zidiociałych gówniarzy bez kręgosłupa moralnego. Takich Noxów, tylko nie wiedzących czego chcą od życia. Ten to akurat wiedział, kiedy dzisiejszego dnia go zaczepiał, a były Ślizgon do tej pory nie był pewien czy to jest właśnie to, co powinien robić po godzinach. Jednakże chęć zapomnienia o problemach była bardzo silna, a czy jest cokolwiek co silniej wypycha z głowy zmartwienia od potajemnych, spontanicznych schadzek? Wszystko potem potoczyło się dość szybko. Bałagan nie był zbyt duży, a hałas umiarkowany. Pasował do przypadkowego strącenia kosza z miotłami, gdy jeden z uczniów odstawiał pożyczoną kometę na miejsce. Na wszelki wypadek, Rasheed przypominał sobie, aby zachować ciszę. Od tej pory już tylko szeptał, ale nie obawiał się braku zrozumienia. Psy miały dobry słuch. - Przypomnij mi swoją technikę. - Wyzwał go, wyrzucając z siebie te słowa wprost w jego wargi. Nie wiedział czego dokładnie spodziewał się Mefisto, ale zapewne wkrótce będzie musiał odrobinę sprowadzić go na ziemię. Jeżeli chodziło o relacje seksualne to wszystko musiało być dokładnie tak, jak to sobie planował, a od czasu Stone’a… cóż, zapomniał trochę jak to powinno się układać. Niby mówi się, że gdy w tych sprawach nie ma dla Ciebie znaczenia płeć, wszystko staje się podobne. Wcale nie. Proste także nie miało być już nigdy. Porwany fali zapamiętałej namiętności, która z jakimkolwiek uczuciem nie miała wiele wspólnego, już dawno temu odnalazł drogę prowadzącą pod Noxową koszulę. Przesuwał palcami po wyraźnych krzywiznach mięśni, tak różnych od delikatnego ciała kobiety. Uczucie to było znajome, a zarazem tak obce i nienaturalne, że elektryzowało go równie silnie jak za ich pierwszym razem. Zahaczył palcem o jeden z kolczyków, dając jednocześnie pociągnąć się za biodra. Jego entuzjazm stawał się wyczuwalny, ale zapewne nie był wyobcowany w tych odczuciach. Nie analizował tego, po prostu go całował. Zupełnie tak, jakby świat wokół nich zamienił się w mgłę i zniknął. Chciał teraz kontrolować wyłącznie jedną osobę, jedną rzecz. Jego własność na tych kilka krótkich chwil. Nagle poruszył ręką i ściągnął górną część odzienia Mefisto przez jego głowę. Następnie wplótł palce w jego włosy i zacisnął pięść. Trzymając je w garści, odchylił mocno jego głowę w bok, aby móc zacisnąć zęby na jego poprzebijanym uchu. Przesunął językiem wzdłuż każdego z kolczyków i zassał płatek. Druga ręka gmerała przy zapięciu spodni Ślizgona. Zajęte usta sprawiły, że słowa nie po raz pierwszy kompletnie zaginęły w morzu narastającego pożądania. Wielka szkoda, jeszcze uraczyłby ich jakimś kolejnym żenującym żartem z podtekstem seksualnym. Dłoń wyplątana z włosów czmychnęła wzdłuż boku. Paznokcie Rasheeda zostawiły na niej delikatnie różowe ślady. Kiedy druga ręka dołączyła do pierwszej, zapięcie puściło. Teraz od Noxa dzielił go jedynie cienki materiał bielizny.
Mefistofeles E. A. Nox
Wiek : 27
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 185
C. szczególne : Tatuaże; kolczyki; wilkołacze blizny; bardzo umięśniony; skórzana obroża ze złotym kółkiem; od 14.02.2022 pierścionek zaręczynowy!
Cała magia tego spotkania miała opierać się na ignorowaniu niestosowności sytuacji; Mefistofeles normalnie tego schowka na miotły wcale nie traktował jak jakieś wybitnie prywatne miejsce schadzek. Gdzieś z tyłu głowy faktycznie kołatała mu się myśl, że to wszystko było koszmarnie idiotyczne... Gdyby ktokolwiek ich nakrył, Slytherin nie miałby szans na wygrzebanie się z punktowego dołka. Pomyślałby kto, że Nox nie miał już dość zatargów ze znajomymi z domu! A jednak poddawał się chwili, rozsądek odrzucając tak daleko, jak tylko było to możliwe. Dobrze jednak, że obaj przypomnieli sobie o dyskrecji, którą wypadałoby zachować. Mefisto uśmiechnął się pod ustami Rasheeda, dusząc już w sobie złośliwą uwagę; czas na gadanie minął. Pozwolił aby mężczyzna ściągnął jego górną część stroju, nie zważając na ten brak delikatności - o dziwo, akurat w tym się dogadywali. Sam błądził dłońmi po jego torsie, nie pozbywając się koszuli w pełni, a zamiast tego po prostu ją rozpinając. Dzięki temu mógł posłużyć się nią do przyciągania Rasheeda bliżej siebie; na siebie. Chciał przestać postrzegać ten moment jako faktyczne spotkanie ze znajomym, mógł zatem na krótki moment stać się czyjąś rzeczą, własnością. To miała być krótka, przyjemna chwila polegająca na zaspokojeniu spontanicznej zachcianki, niepodszytej żadnymi nadziejami. To nie było spotkanie z Rasheedem, to była zabawa w schowku. Spomiędzy lekko rozchylonych - rozgrzanych po pocałunku - warg Mefisto, wyrwało się ciche sapnięcie, gdzieś pozornie spowodowane oburzeniem. Odchylił jednak głowę posłusznie, irracjonalne protesty (tak odruchowe, a przecież niezamierzone) odkładając na bok. Rozpłynął się zaraz i tak, przymykając powieki w szczerym zachwycie nad ulubioną pieszczotą; zęby Sharkera mogły i mocniej wbić się w jego skórę, jakkolwiek tylko chciał. Inne gesty nie były istotne, nie były potrzebne, bo subtelne gryzienie rozpraszało Ślizgona do tego stopnia, że tracił poczucie czasu i przestrzeni. Nie ukrywał, że wolał kierować, dominować i podejmować decyzję - czuł się lepiej „u steru”... Ale potrafił odpuścić, ustąpić miejsca i pod wpływem emocji ulec komuś, o ile tylko miał stuprocentową pewność, że skończy zadowolony. Mefisto lubił bawić się nie tylko innymi, ale i sobą. Nie mógł jednak pozostać w pełni bezczynnym. Wystarczało mu już opieranie się plecami o ścianę i łapczywe wychwytywanie pocałunków, gdy tylko Rasheed odsuwał się by zaczerpnąć powietrza. Sam bez ceregieli opanował zapięcie spodni mężczyzny i nawet lekko pociągnął je w dół, głównie po to, żeby móc dłoń bez problemu wsunąć pod materiał zarówno ich, jak i jego bielizny. Zwinnych palców Sharker odmówić mu nie mógł; Mefistofeles posłusznie prezentował swojemu partnerowi, że doskonale wiedział jak pałkę trzymać, a także jak nią poruszać... Potrzebował go gotowego, toteż robił dłonią co tylko mógł, a przy tym pozwolił sobie na okazjonalne muśnięcie wargami skóry na Rekinowej szyi; pochwalił się nowym nabytkiem w postaci kolczyka w języku, przesuwając w nim po zagłębieniu między szczęką a szyją mężczyzny. Chciał go teraz, szybko i intensywnie, zanim ktokolwiek miał okazję zepsuć tę nieidealną, pozbawioną rozsądku i głębszych emocji chwilę.
Rasheed Sharker
Wiek : 28
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 191cm
C. szczególne : Wysoki wzrost, blizny: trzy linie oplatające jego prawą dłoń
Gdzieś w bardzo odległym zakamarku umysłu Rasheeda kiełkowała nowa myśl. Nic wielkiego, ot zwykły lęk, których przecież często nie doświadczał. Powinien jak zwykle przykryć go butą i sarkazmem, lecz tym razem nie mogło się bez niego obyć. Aż zanadto zdawał sobie sprawę z tego, co właśnie zamierzał zrobić i jak bardzo nie powinien uciekać w ten sposób od rzeczywistości. Niejeden raz zdarzyło mu się zaleczyć związek przelotnymi, wręcz pierwotnymi znajomościami, ale czy i teraz było to właściwe? Tak wiele się zmieniło. Pamiętał jak się czuł kilka miesięcy temu, gdy jego… relacja z Carmą przeżywała spory kryzys. Wystarczyła chwila zwątpienia, a on już popadał w ten narkotyczny stan otępienia rzeczywistością. Nie liczyło się absolutnie nic poza zabiciem tych chwil lekkomyślnością, a czy to nie przypominało bardziej tego młodego Rasheeda? Tego, który miał jeszcze ojca i nie musiał doglądać co jakiś czas rodzinnej firmy? Tego, który odpowiedzialność znał jedynie z okrutnie nudnych wykładów Malcolma? Każdy oddany pocałunek wytrącał mu z głowy tę delikatną nić intuicji, ostrzeżenia przed popełnieniem nowego błędu, a on wciąż uparcie ku niemu dążył, absurdalnie ślepy i chętny. Przyjemność Mefisto była także i jego, chociaż chciałby mówić, że jest egoistyczny, gdy chodzi o jednorazowe zbliżenie. Chciałby potrafić udawać, że żadne z nich nie pozostawiło na nim niewidzialnej skazy, swoistego odcisku niepewności, ale jedynie oszukiwałby samego siebie. Dlaczego każdy z nas nie dąży odruchowo do stałości uczuć i niektórzy wolą pozostawać wolni? Sharker mógł już dziś powiedzieć, że przetrwał oba te etapy, chociaż odpowiedzi jak dotąd nie odszukał. Może starał się ją znaleźć właśnie tutaj? W tym kłębowisku kończyn i mlaszczących odgłosów, w naporze jego bioder i w gorącym oddechu. W adrenalinie towarzyszącej obmacywaniu się w schowku na miotły, gdzie każdy głośniejszy odgłos mógł ich pospieszyć lub spłoszyć. Westchnął, oszołomiony dodatkowym bodźcem, splątany ripostą niczym lekki, delikatny ptak walczący z wiatrem. Wokół niego coś zaczęło się zaciskać, raz po raz zmniejszając mu pole do manewru, a potem zupełnie zapomniał o tym, kto tak właściwie obejmuje go palcami. Silna, męska dłoń była tak inna od kobiecej, że trudno sobie nawet wyobrazić skalę tej amnezji, skoro dopiero po dłuższej chwili, gdy już całkowicie (dwojako) zesztywniał pod tym dotykiem zrozumiał, iż to nie tego pragnie. Nie jego. Nagle chwycił go za nadgarstek. Na tyle mocno, aby zmusić go do rozwarcia palców. W uszach huczał mu jego własny puls, a policzki zdążyły pokryć się szkarłatem, gdyż twarz oblewały mu teraz fale gorąca, a mimo tego wciąż to słyszał. Ciche kroki na korytarzu. Zdawało mu się? Popatrzył na Mefisto, ale tak naprawdę go nie widział. Ilekroć mrugnął, pod powiekami miał inną twarz. Jej twarz. Entuzjazm zaczął się wypalać, a już kompletnie ugasiła go niespodziewanie eksplodująca w jego umyśle niezachwiana pewność. - Ubieraj się - wysyczał tak cicho, jak tylko najciszej potrafił. Stali tak blisko siebie, że Rasheed wciąż czuł na szyi jego oddech. Echo jego dotyku mąciło mu w głowie. Odsunął się na krok, aby odzyskać rozsądek. Szuranie za drzwiami zyskiwało na sile.
Mefistofeles E. A. Nox
Wiek : 27
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 185
C. szczególne : Tatuaże; kolczyki; wilkołacze blizny; bardzo umięśniony; skórzana obroża ze złotym kółkiem; od 14.02.2022 pierścionek zaręczynowy!
Powinien spodziewać się, że coś pójdzie nie tak. Cała akcja była zbyt pochopna, zaaranżowana spontanicznie i bez chwili namysłu. Mefistofeles wcale nie planował potajemnych schadzek, prawdę mówiąc niezbyt wiedząc nawet o tym, co się aktualnie dzieje w życiu Rasheeda. Sam u siebie miał trochę bałaganu, ale czy kiedykolwiek potrafił narzucić porządek? O wiele łatwiej było skoncentrować się na krótkiej chwili, ekscytującej głównie ze względu na ten brak pewności. Noxowi nie zależało na punktach Slytherinu, a i nieszczególnie zastanawiał się nad ewentualnymi konsekwencjami mogącymi dosięgnąć asystenta dyrektorki. Bo czymże były durne, drobniutkie kary, wobec jego pełnego zaangażowania? Drgnął gwałtownie, spoglądając na swojego towarzysza z zaskoczeniem. Czuł jego palce zaciskające się coraz mocniej wokół swojego nadgarstka, a jednak nie rozluźnił dłoni aż do momentu, w którym było to niemalże nieuchronne. I nie chodziło tu wcale o jakąś jego nieokiełznaną chcicę lub próbę działania wbrew woli Sharkera; chodziło o proste wyjaśnienie, skąd nagle tak gwałtowna reakcja. Odsunął się powoli, wyszarpując rękę z uścisku mężczyzny. Klatka piersiowa unosiła się i opadała szybciej, niż normalnie, czekając aż oddech nieco się uspokoi; sam Mefisto chwilę jeszcze oszołomiony był uczuciem rozpalonych warg, tęskniących za dotykiem miękkiej skóry drugiego człowieka. Spacerki na korytarzach kompletnie go nie interesowały, zatem zareagował dopiero wtedy, kiedy Rasheed mu to rozkazał. Te dwa słowa ocuciły Ślizgona i pozwoliły mu na odzyskanie gruntu pod nogami. Wyprostował się nieco, wziął kilka głębszych wdechów i odnalazł swoją koszulkę, by pospiesznie wciągnąć ją na tors. Spodnie zapinał jeszcze nieco drżącymi z ekscytacji dłońmi, choć na twarzy pojawiła się już obojętna maska, może zbyt mocno owinięta chłodem. Wiele mógł zrozumieć, ale takiej paniki nie - w końcu Sharker radził sobie z zaklęciami i spokojnie mógł pomóc im w uniknięciu konsekwencji. Jedyną przeszkodą musiał być zatem fakt, że odwidziało mu się i postanowił się wycofać. Nie to nie. - A naprawdę myślałem, że będziesz choć trochę użyteczny - zacmokał z dezaprobatą, przeczesując palcami włosy i zabierając się za sprzątanie mioteł i wszystkich quidditchowych sprzętów, które udało im się poprzestawiać.
Rasheed Sharker
Wiek : 28
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 191cm
C. szczególne : Wysoki wzrost, blizny: trzy linie oplatające jego prawą dłoń
Wspomnienia zabijają. Ludzie, którzy nimi żyją są niczym papierowe kwiaty na poddaszu. Nie mają przed sobą żadnej przyszłości, której można by pozazdrościć. Czuł się teraz jak jeden z nich i najgorsze było nie to, że spróbował jakoś odreagować biorąc w obroty Mefisto. Nie miał wrażenia, że zdradza swoje serce, dopóki nie poczuł jak bardzo oboje są gotowi to zrobić. Do tej pory to była tylko niewinna zabawa. Obmacywanie się w schowku to jedynie igraszka i prosta zachcianka. P o t r z e b a, której nie sposób było zdusić w zarodku. Czuł go blisko siebie zbyt wyraźnie. Pachniał tak odmiennie od delikatnej Carmy i wszystko w nim krzyczało, że to tylko jeden, drugi czy trzeci raz. To nie miało mieć absolutnie żadnego znaczenia. Nie był jego pierwszym czy ostatnim partnerem, a jednak kroki na korytarzu faktycznie mogły być tylko pretekstem. Cofnąwszy się, odczuwał to jak zimny kubeł wody wylany na głowę. Poprawiał swój ubiór i przygładzał włosy. Oczy stopniowo traciły blask, a potem się uśmiechnął. Okrutnie drwiąco. Mefisto sam się prosił, gdy tak rzucał mu spojrzenia spode łba. Obrażona księżniczka. - Szukałeś sobie dziwki? Poszukaj kilku w lochach. - Fuknął na niego. Szepczący wciąż głos zawibrował mu od siły tych słów. Odsunął się na kilka kroków, zbliżając się do wyjścia. Kroki cichły. Ktoś odchodził. Nie wydawało mu się, ale czy to miało jakieś znaczenie? Gdyby chciał, wziąłby go teraz chociażby i na szczycie wieży. Ręce mu drżały. Sam nie wiedział czy z wściekłości czy może raczej od czegoś innego. Jednym machnięciem różdżki otworzył drzwi na oścież z taką siłą, że kilka mioteł ponownie posypało się na ziemię. - Miłej zabawy, Nox. - Burknął, ale nie był pewien czy Ślizgon mógł to dosłyszeć przy akompaniamencie rozwalającego się po schowku sprzętu. Potem odszedł. Jak najdalej od schowka, jak najdalej od niego, wpadłszy prosto w skłębione myśli.
Nie wiedziała która jest godzina, chociaż przeczuwała, że powoli zbliżała się cisza nocna; wszyscy uczniowie powoli wracali do dormitoriów, nieśpiesznie, ale jednak, wymieniali się ostatnimi zdaniami a wnet rozdzielali na schodach, z kolei ona przemykała pomiędzy nimi niezauważona. Tak przynajmniej myślała do pewnego momentu. Nie zamierzała łamać regulaminu szkoły. Właściwie cieszyła się, że wreszcie położy się w ciepłym, miękkim łóżku z kaloryferem w postaci czarnego kota, który niezmiennie od wielu lat grzał jej kości, zauważając, że coraz mniejszą przyjemność odnajdowała w nieprzestrzeganiu zasad i obserwacji ludzi. Wiedziała zresztą, że musi się postarać, by ukończyć tę szkołę szybko, bezboleśnie i bez kolejnych problemów, które w ostatnim czasie ją opuściły, gdy każdy jej ruch, nawet najmniejszy, był obserwowany, lecz jak na złość – problemy dziś powróciły. Ze zdwojoną siłą. Nawet nie zorientowała się, w którym momencie ze spokojnego spaceru korytarzem została wepchnięta do schowka na miotły. Szarpnięcie, trzaśnięcie, zdezorientowanie a na końcu spektakularny upadek na coś? kogoś? znajdującego się na trajektorii lotu nie był tym, co przewidziała, ani tym bardziej czymś, czego się w ogóle spodziewała. Było na tyle ciemno, że nie zorientowała się, że właśnie leżała na swoim przyjacielu–wrogu–nie–wiem–kim a on zaś na zniszczonym fotelu, który znajdował się w schowku niezmiennie od wielu lat; skupiła się za to na fakcie, że wokół było zdecydowanie za ciemno. To nie tak, że bała się ciemności, te jednak od pewnego czasu napawały ją ogromnym niepokojem i niemal od razu kierowały jej myśli na wszelkie koszmary, które miewała w ciągu ostatniego roku leczenia, waląc się na głowę jak domek z kart. Mówili, by walczyła ze swoimi demonami – i walczyła, chociaż w tej chwili była bliska paniki a serce równie bliskie wyskoczenia z piersi. Dopiero po chwili, kiedy odzyskała zdolność do racjonalnego myślenia i zorientowała się, że padła ofiarą niewybrednego żartu, zauważyła, że coś jest jeszcze nie tak. Coś, na czym leżała było zdecydowanie za miękkie, ruszało się i było ciepłe a w dodatku obejmowało ją rękoma wokół, szorstką powierzchnią drapiąc jedwabny policzek. W pierwszym odruchu, całkowicie naturalnym, powinna się poderwać, lecz ona – na przekór – pozostała w tej pozycji, wolną ręką starając się odnaleźć różdżkę a drugą powoli zmierzając do policzka ów osobnika.
Cassius Swansea
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 25
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 185cm
C. szczególne : Niewielkie blizny łobuza weterana, dość często ma ślady farby na dłoniach. Na lewej dłoni nosi prostą i cienką złotą obrączkę.
Zupełnie tego nie pojmowałem. Kiedy w schowku zgasło światło? Pracowałem dzisiaj przy niewielkiej lampie. Żarówka nie była mocna, ale z pewnością jeszcze nie mogła się przepalić, przecież była prawie nowa. Przede mną stała sztaluga, ale obraz jeszcze nie był gotowy. Prawdę mówiąc to nawet nie był bliski rozpoczęcia. Póki co, zdobiły go jedynie pomocnicze linie. Rozlewałem farby, przygotowywałem pędzle i nagle trach. Jest ciemno. Potrząsnąłem lampką, będąc pewnym, że znowu postanowiła się zaciąć. Zakłócenia magiczne powodowały, że część mugolskich sprzętów działała lepiej, lecz dzisiaj to chyba nie była ta chwila. Nie zdążyłem wyciągnąć różdżki. Na szczęście. Ktoś wleciał przez nagle otwarte drzwi, wpadając na mnie i potrącając kolejno mnie i sztalugę. Załomotała o ziemię, a płótno rozdarło się na nań z donośnym trzaskiem. Tymczasem ja spadłem plecami na jakiś fotel i tak mnie to zaskoczyło, że nabrałem powietrza w trochę złym momencie. Dlaczego? Cóż, bo już po sekundzie mi ono uciekło. Andrea, gdy na mnie spadła, wydusiła mi je z płuc i ogromnie wystraszyła. Nic dziwnego, skoro nie miałem pojęcia co się dzieje. Ona chyba była w podobnym stanie. Zaczęła się poruszać, najpewniej chcąc oderwać się ode mnie, ale nieco źle wymierzyła. Kiedy poczułem napór na miejscu o strategicznych wartościach dla mężczyzny, prawie zadrżałem. Dlatego od razu, gdy poczułem dalszy ruch, chwyciłem ją za nadgarstki, macając na oślep jej ramiona. Przycisnąłem je do jej boku. - Nie molestuj mnie. Jeśli chciałaś się bzykać, wystarczyło przyjść. Wiesz, gdzie sypiam. - Szepnąłem gardłowo. Jej twarz była tak blisko mnie, że czułem jej ciężkie, znajome perfumy, a lekkie ciało, jakim mnie nakryła, wciąż tak chude i delikatne, również nie było mi obce. Jak mógłbym zapomnieć o tej dziecinnej fascynacji? O potrzebie skontrolowania każdej krągłości, jaka się na nim pojawiła. Kiedy mówiłem, nasze wargi ocierały się o siebie. Czułem jej oddech na swoim policzku, chociaż wzrok pozostawał nieobecny. Jak mógłbym nie skorzystać z takiej okazji? Podciągnąwszy ją nieco wyżej, musnąłem jej usta w delikatnym pocałunku. Jakbym chciał się upewnić, że na pewno się nie mylę.
Cassius postąpił bardzo rozsądnie więżąc ją w ciasnym uścisku, bo kiedy tylko zorientowała się kim jest ów obiekt, chciała uciec stąd jak najdalej. Człowiek, którego znała od dziecka, z czasem zyskujący miano jej wstydliwej tajemnicy był ostatnią osobą na ziemi, którą chciała spotkać na swojej drodze a już na pewno dotykać. Nie zdziwił jej zresztą komentarz Ślizgona ani ruch, który wykonał zaledwie po paru sekundach. O ile on potrafił przewidzieć jej kolejne dwa ruchy, ona znała schemat jego zachowań, w tym to, że chcąc zrobić jej na złość albo zachowa się jak skończony kretyn albo skorzysta z okazji i jednocześnie tym ją rozdrażni. Podejrzewała jednak, że po tak długim czasie bez rozmowy postawi na to pierwsze i jak widać, jej zdolność do przewidywania przyszłości nie dotyczyła jego osoby. Czasami widywała go w swoich wizjach, ale te przeważnie były nieklarowne, nieczytelne, mętne – w pewnym momencie zaczęła nieświadomie je przerywać. Wzdłuż kręgosłupa ciemnowłosej przemknął prąd a ciałem wzdrygnęły dreszcze, gdy przyłapała się na myśli, że wargi, których ostatni raz posmakowała nieco ponad trzy lata temu, wciąż zaskakująco pasowały do jej ust i przywodziły na myśl wiele przyjemnych wspomnień, które zamiotła w najdalsze odmęty głowy. A mimo to wiedziała, że nie powinna, nie, gdy przecież twierdziła, że się zmieniła i nie interesowała się już chłopcami, dlatego po chwili wyraźnego zawahania odwróciła twarz lekko w bok. – Ochujałeś? – wyrzuciła z siebie subtelnym szeptem, próbując odchylić głowę, lecz szybko pojęła, że było to niemożliwe, gdy ta blokowana była od tyłu przez prawdopodobnie oparcie fotela. Z przerażeniem odkryła jeszcze jeden niepokojący fakt, właściwie trudny do przeoczenia, kiedy teraz jej udo spoczywało na strategicznym miejscu każdego mężczyzny. A może tylko się jej wydawało? – Cassius... – zaczęła cicho, starając się nie zwracać uwagi na jego ekstremalną bliskość, co było dlań niezwykle trudne – gdyby nie to, że podniecasz się na widok każdej chodzącej i nieuciekającej na drzewo kobiety, uznałabym, że dalej ci się podobam – uśmiechnęła się a on mógł ten uśmiech bez problemu poczuć na twarzy. W głębi ducha nawet ucieszyła się, że trafiła tutaj akurat na niego a nie zupełnie obcego człowieka, czy w ogóle na nikogo, bo leżący pod nią przypadek zdawał sobie sprawę z jej strachu przed ciemnością. Niejednokrotnie przecież, w ciągu ich kilkunastoletniej znajomości, najdłuższej w jej życiu, wytknął jej to podczas dziecinnych sprzeczek a jednocześnie wiedział jak zareagować i odwrócić jej myśli od skupiania się na strachu. To z kolei jej się wcale nie podobało, bowiem wiedział o niej dużo za dużo a ona niestety o nim, i podejrzewała, że będzie próbował wykorzystać tę sytuację. Wątpiła, by zapomniał jak uwielbiała zabawę włosami, czy delikatne głaskanie po plecach a jak nienawidziła dotyku po bokach żeber i nogach, tego, że właściwie nie bardzo lubiła swoje ciało, z kolei blizny, które jeszcze przed chwilą dotykała, były przepełnione nieprzyjemną historią. – Puść mnie – poprosiła wreszcie, właściwie zażądała, czując nagle ogromny dyskomfort. Nie dość, że została tutaj uwięziona do białego rana w jego towarzystwie, tak w dodatku odebrał jej możliwość jakiegokolwiek ruchu. Szarpnęła więc ręką, ale to zdawało się nie przynosić żadnego skutku a jedynie pogłębiać jej zdenerwowanie.
Cassius Swansea
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 25
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 185cm
C. szczególne : Niewielkie blizny łobuza weterana, dość często ma ślady farby na dłoniach. Na lewej dłoni nosi prostą i cienką złotą obrączkę.
Prychnąłem, słysząc ten jej subtelny szept. Spróbowała uciec, co też nieszczególnie mnie zdziwiło, lecz nie zamierzałem jej w tym pomagać. W przeciwieństwie do Andre, nie widziałem żadnego problemu w tej nieoczekiwanej bliskości. Prawdę mówiąc, było to niezwykle ciekawe zrządzenie losu. Moja pamięć zdążyła już wyrzucić ją ze swych zakamarków. Moje obrazy uwielbiały krągłości i pełną, kobiecą figurę, a Ślizgonka zdawała się stanowić dokładne przeciwieństwo tego, czego zwykle poszukiwałem. Niemniej, nigdy nie skreślałem jej z tego powodu. Jej sylwetka ozdobiła dziesiątki moich dzieł i była najwierniej oddana spośród wszystkich namalowanych przeze mnie aktów. Jakże mogłoby być inaczej, skoro znałem ją od podszewki? Kurwa, niemalże na własne oczy widziałem jak rosną jej te małe cycki. To ja pierwszy rozsuwałem jej nogi i niezdarnie próbowałem uprawiać z nią miłość. Zawdzięczałem jej zupełny brak zażenowania, gdy przyszło mi spotkać się w łożu z inną dziewczyną. Szkoliliśmy się na sobie oboje, ale tylko ja wyrosłem na takiego co daje każdej ładnej buźce. Nic dziwnego, że nawet teraz tak wyraźnie wyczuła jak pobudziła mnie ciemność i bliskość. Czy był gdzieś na świecie facet, który zignorowałby swoją byłą, łapiącą go niespodziewanie za krocze? Wywróciłem oczami, czego niestety nie mogła zobaczyć, lecz mój oddech (uciekający nagle jakby w prychnięciu), dawał wystarczające pojęcie o tym, co mogłem sobie pomyśleć. - Możemy sprawdzić czy na widok leżącej też jestem w stanie się podniecić. - Zaoferowałem wspaniałomyślnie, ale musiała wyczuć, że kpię. W końcu, skoro ja czułem jak się uśmiecha, ona również zdawała sobie sprawę z mimiki mojej twarzy. I drwiącego uśmiechu, wychylającego się zza igiełek zarostu. Zirytowała mnie jej niecierpliwość. - Dobra, tylko przestań się szarpać. - Mruknąłem, wyraźnie chmurniej niż przed kilkoma sekundami i rozluźniłem palce, pozwalając jej na odzyskanie kontroli nad własnym ciałem. Jednocześnie, jedna z moich dłoni w wyjątkowo naturalnym ruchu otuliła jej pośladek. Niemniej, zabieg ten nie do końca był celowy, co można było wnioskować po nerwowym ruchu nadgarstka, gdy zorientowałem się za co ją trzymam. Ręki nie cofnąłem, bo dzięki temu jeszcze się ze mnie nie sturlała. A bardzo nie chciałem, aby ta niespodziewana bliskość nagle się urwała. - Andie, przypomnisz mi moment, w którym zaprzeczałem temu, że wciąż jesteś tak samo piękna jak wtedy? - Nie dopowiedziałem "kiedy", bo przecież dobrze wiedziała co mam na myśli. Jak wtedy, gdy zrozumiawszy wreszcie co się gdzie wkłada, pieściłem ją po raz pierwszy w życiu i jak wówczas, kiedy niedaleko przed naszym rozstaniem, całowaliśmy się w koronie rozłożystego dębu. Musnąłem palcami jej szyję, dochodząc do potylicy. Wplotłem palce w wyrastające z niej włosy. Tuż przy skórze. Lekko pociągnąłem, na tyle, aby było to przyjemne, a nie bolesne. - Tylko zdradź mi najpierw... po co to całe wejście smoka? - Szepnąłem, schodząc ustami do jej brody i z rozmysłem drapiąc ją zarostem po szyi.
Była skłonna potraktować te słowa jako komplement a wcześniejsze puścić mimo uszu, gdyby nie fakt, że przecież wcale jej nie widział a jedynie dotykał; podobno się zmieniła i wyglądała jak cień samej siebie, tak przynajmniej usłyszała, chociaż sama była zdania, że wygląda teraz zdecydowanie lepiej, niż dawniej, ale przecież on nie mógł tego ocenić. – Nie wiedziałam, że widzisz w ciemnościach – odparła więc kąśliwie, lecz szybko zadławiła się własnym jadem, gdy poczuła jego rękę w miejscu, w którym nie powinno jej być, ale i też dziwne spłoszenie, przypominające moment, w którym dopiero po raz pierwszy oswajał się z kobiecym ciałem. Dla zasady przesunęła tę rękę na lędźwie, ale i tak wciąż chciała go zabić, nawet jeśli sama w tej chwili już nie wiedziała za co. Ilość powodów narastała zresztą z każdą sekundą; za to, że złamał jej to głupie serce, choć w natłoku ostatnich problemów zdołała zapomnieć, że to właśnie jego odrzucenie stanowiło pożywkę jej nienawiści, nawet jeśli wciąż miała do niego sentyment i nie rozumiała dlaczego teraz wybierał dziewczyny, które niczym się od siebie nie różniły. Za to, że zawiódł ją jako przyjaciel, bo wraz z jego odejściem zabrał jej część wypracowanego, znajomego świata – nie wybaczyła mu tego do dzisiaj. Ale głównym powodem było chyba to, że oddychał i dotykał ją tak, jak dawniej a jej ciało reagowało samo, instynktownie, jakby minione trzy lata nie miały w ogóle miejsca. Kiedy tylko wplótł palce w ciemne włosy i pociągnął, przymknęła powieki a jednocześnie uniosła podbródek, gdy się na niego zsunął. Uwielbiała to, zresztą, nie zamierzała się oszukiwać: po raz pierwszy od dawna poczuła łaskotanie w podbrzuszu i zapragnęła więcej. Ale czy dla tej krótkiej chwili przyjemności miała znowu spieprzyć trzymającą ją przy życiu relację? Czy właśnie to, ten konkretny moment, wyczytała z kart tarota zaledwie kilka dni wcześniej? – Zostałam tutaj wepchnięta – odparła, dziękując mu w duchu za manewr do zmiany tematu – to chyba Irytek, nie wiem, ale wizja spania w tym miejscu niespecjalnie mnie cieszy – czuła się zagubiona. Rozdarta. Dawno nie musiała walczyć ze sobą w tak z pozoru błahej sprawie, nie rozumiejąc jaki cel miała próba, której została poddana jej silna–słaba wola. Chciała więcej a jednocześnie czuła, że musi stąd uciec. Była człowiekiem wyjątkowo dysfunkcyjnym w relacjach międzyludzkich i nabierała tej pewności z każdą kolejną chwilą. Może wcale się nie zmieniła, wymyślając to dla polepszenia sobie humoru? Myślała za dużo, analizowała i czuła się tym już przytłoczona. – Pamiętasz, że nie cierpię ciemności, prawda? – spytała, właściwie zasugerowała, że to on tutaj był mężczyzną i winien coś zrobić z zaistniałą sytuacją. Zapalić choćby światło, jednak do tego pomysłu nie była przekonana – wolała nie widzieć jego uśmiechu ani oczu.
Cassius Swansea
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 25
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 185cm
C. szczególne : Niewielkie blizny łobuza weterana, dość często ma ślady farby na dłoniach. Na lewej dłoni nosi prostą i cienką złotą obrączkę.
- Nie muszę widzieć, aby móc to poznać. - Przypomniałem jej, gdy z rozmysłem ponownie umiejscowiła moją rękę na swoim pośladku. Natychmiast skorzystałem z okazji, aby wybadać tamte rejony. Jej uległość karmiła moją próżność. Nie do końca pojmowałem dlaczego ode mnie nie ucieka. Dlaczego nie panikuje, zamknięta w schowku ze swoim byłym, znanym z oglądania co wieczór nagich dziewcząt. Równie chętnym na dotykanie jej jak wówczas, gdy potrzeba miłości przekreśliła wszystkie dalsze plany na szkolenie się na płaszczyźnie wzajemnego sprawiania sobie przyjemności. Wtedy pozwoliłem jej odejść, a chociaż moja niezdolność do pokochania czegoś więcej od jej chudego ciała, nieomal zupełnie pozbawiła nas kontaktu, bez trudu potrafiłem odnaleźć się w tej sytuacji. Jakby nigdy nie zniknęła na leczenie, jakby wcale nie docierały do mnie pogłoski o jej działaniach. Jakbym nie widywał jej w towarzystwie innych i wzajemnie, jakby ona nie wiedziała jak rozwiązły się stałem, gdy przestała mi się oddawać. Gdyby naprawdę już mnie nie pragnęła, nie pozwoliłaby się dotykać, ani otoczyć ramieniem, jak to zrobiłem teraz. Podniecała mnie ta ciemność i niewiadoma, a jeszcze bardziej intrygowała mnie potencjalna okazja do odświeżenia znajomości. A konkretniej, do kolejnego zajrzenia jej pod szatę. Czy po tym wszystkim starała się zapomnieć gdzie lubię być dotykany, czy może wciąż potrafiłaby odnaleźć te punkty nawet z zamkniętymi oczami? Czy pamiętała jak bardzo lubię, gdy mogę całkowicie kontrolować przebieg wydarzeń? Gdy każdy jej jęk jest idealnie zaplanowany, a wygięcie pleców w łuk nie jest jedynie efektem ubocznym? Ignorowałem jej słowa, wiedząc, że dalsza rozmowa o powodach, dla którego znaleźliśmy się w tej przedziwnej sytuacji może prowadzić do ochłodzenia klimatu. Tak samo jak rozpalenie światła. Nie chciałem spoglądać w jej oczy, zapewne wciąż tak samo pełne oskarżenia. Wymagające ode mnie zaangażowania, do którego przecież nigdy nie byłem zdolny. - Nie mogę nic z tym zrobić, leżysz na mojej różdżce. - Odpowiedziałem dwuznacznie, poruszywszy się lekko, aby wyczuła, że zdołała nieco mnie pobudzić. Moje ręce były coraz śmielsze. Jedna z nich masowała jej głowę i na zmianę kręciła na palcach loki, druga odnalazła krawędź jej szaty, skubiąc zaczepnie krawędź jej bielizny. Tylko przez moment, bo wystarczyła sekunda jej zawahania, abym wsunął pod nią palce. Na razie grzecznie, jedynie muskając gładkimi dłońmi linię jej pośladków. Jeden z nich ścisnąłem zaczepnie, licząc na to, że lekkie spięcie mięśni umożliwi mi szybkie prześlizgnięcie się do jej łona. - Nie cieszy Cię spanie ze mną? Kiedyś miejsce nie robiło Ci żadnej różnicy, o ile tylko byliśmy razem. - Mruczałem, nieoczekiwanie wracając do poprzedniej kwestii i nosem kreśląc ścieżki na jej szyi. Zassałem w usta fragment jej skóry, aby wykwitł na niej niewielki siniak. Nawet, jeżeli nie pozwoli mi na nic więcej, zdołałem już ją naznaczyć.
Wszystko działo się zdecydowanie za szybko a ona już chwilę temu przestała kontrolować zarówno siebie, jak i przebieg tego spotkania. To zresztą wkraczało na bardzo niebezpieczne tory i gdy tylko uświadomiła to sobie, wstrzymała oddech w płucach tak, jakby co najmniej to miało przenieść ją w odległe miejsce pozbawione jakichkolwiek żywych istot. Szczególnie tych, które znały ją niemal jak własną kieszeń i wiedziały, że pomimo niekoniecznie przyjemnych relacji pomiędzy nimi, wciąż miała do niego mniejszą, czy większą słabość. Może robiła źle, pozbawiając się na własne życzenie dostępu do czegoś znajomego, czegoś, co lubiła i kogoś, kogo niegdyś kochała na rzecz nowego, ustatkowanego życia u boku osoby, co do której uczuć nie była pewna, ale z tą myślą musiała się dopiero przespać. Walczyła ze sobą coraz mocniej a otrzeźwieniem okazała się być ręka Ślizgona, która przekroczyła kolejną granicę zamkniętą od bardzo, bardzo dawna. – Cassius, kurwa – przemówiła wreszcie, pozbywając się najpierw jednej z jego dłoni a potem drugiej, ostatecznie decydując się na niezgrabne zsunięcie z fotela na ziemię; na szczęście tym razem nie zrobiła sobie nic, lądując na kawałku ziemi tuż przed chłopakiem – nie tak wyglądają spotkania ludzi, którzy nie rozmawiali ze sobą przeszło rok – kontynuowała, poprawiając niedbale ubranie – w ogóle się nie zmieniłeś, czasami zastanawiam się, czy miałeś do mnie kiedykolwiek jakiś szacunek, czy przywiązałeś się tylko do moich cycków – zakończyła a w jej tonie dało się usłyszeć pobrzmiewające nuty obrazy, irytacji i rozdarcia. Wiedziała, że musi czym prędzej stąd wyjść, by nie wybuchnąć, ale świadomość, że jej różdżka znajdowała się gdzieś na ziemi pośród porozrzucanych rupieci w ciemnościach uderzyła ją w głowę; nagle pomieszczenie wydało się Angielce jeszcze bardziej niepokojące, ciaśniejsze i pozbawione tlenu, co powoli zaczynało przeradzać się w panikę. Miała wrażenie, że w każdej chwili z którejś strony coś złapie ją za rękę i wciągnie do swojej nory, dokładnie tak, jak robiły to potwory spod łóżek i z szaf.
Cassius Swansea
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 25
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 185cm
C. szczególne : Niewielkie blizny łobuza weterana, dość często ma ślady farby na dłoniach. Na lewej dłoni nosi prostą i cienką złotą obrączkę.
Pozwoliłem jej na to bez większych protestów. Nie dając mi okazji na przekroczenie tej bariery nie udowodniła mi niczego nowego. Nie pokazała mi, że jest już skłonna zapomnieć o tym co między nami było. Poczułbym się wzgardzony dopiero wówczas, gdyby pozwoliła mi się zadowolić, a potem zaśmiałaby mi się prosto w twarz. Śmiechem bezczelnym, ale i szczerym. Gdyby wdeptała mnie w ziemię mówiąc, że teraz to ona mnie wykorzystała i wciąż jestem jedynie narzędziem, przy pomocy którego może poczuć się lepiej. Ale Andrea nigdy nie była taka. Nie okazała się na tyle silna, abym kiedykolwiek czuł, że ma nade mną przewagę. Zawsze wydawało mi się, że ostatecznie to i tak ja rozdaje karty... a przynajmniej, że nie pozwalam nikomu tasować swojej talii. Ta ucieczka i jej słowa upewniły mnie w przekonaniu, że leczenie nic jej nie dało, a to - ku mojemu zdumieniu - zaskoczyło mnie tak, iż w istocie nareszcie zamilkłem, choć na krótką chwilę. Wciąż wyciągnięty w tej samej pozycji, podsunąłem obie dłonie pod głowę wydając się równie zrelaksowany co przed chwilą. Pozory. - Nie wydaje mi się, abym kiedykolwiek umawiał się na powielanie schematów. - Odpowiedziałem głosem wypranym z jakichkolwiek emocji. Grzecznym, a zarazem czysto informacyjnym. Jakby Andrea nigdy nie była dla mnie nikim więcej, niż jedynie sekretarką. A potem mnie rozzłościła. Zacisnąłem zęby, aby powstrzymać słowa, lecz nie zdołałem. Jak zawsze, połykając jedynie najjadowitszą część i zakrztusiwszy się pozostałą w gardle żółcią. - Ciekawe jaki szacunek powinienem mieć do kobiety, która zrywa ze mną wszystkie kontakty, wyjeżdża bez słowa Bóg wie gdzie, a następnie zarzuca mi milczenie. Wybacz, że nie poszedłem w świat, aby szukać tych Twoich cycków, które wedle Twego zdania stanowią epicentrum mojego wszechświata. - Nie wiedziałem kiedy uniosłem się na łokciu, aby wypatrzeć jej sylwetkę w ciemnościach. - Następnym razem jak przez rok zapomnisz języka w gębie lub jak korzystać z inkaustu, nie omieszkam słać Ci gorących zaproszeń na rozmowę przy gorącej herbacie i kruchych ciasteczkach. - Byłem urażony, było to widać aż za dobrze. Ale czy trudno było mi się dziwić? Nie kochałem jej, ale nigdy nie obiecywałem, że będę dla niej przenosić góry. A Andrea zdawała się wciąż żywić do mnie urazę, jak gdybym już od dzieciństwa starał się stać dla niej mężem doskonałym. Nie, takie historie trzymały się innych bajek. Nie byłem też szczególnie rad z faktu, że opuściwszy Hogwart, opuściła mnie także i słowem. Oślepiona miłością zapomniała, że byłem jej przyjacielem. I to nigdy nie miało prawa się zmienić, a jednak zadziwiająca kruchość tej relacji pozwoliła jej na powolne rozpadnięcie się w pył. Chociaż byłem na nią wkurzony, nie byłem sadystą. Wymacawszy własną różdżkę, spróbowałem rozpalić światło.
Tasowała jego talię, niejednokrotnie, a co najważniejsze: bez jego zgody i wiedzy. Wiedziała co może go spotkać, co może pójść nie tak albo że akurat w niedługim czasie mu się może poszczęścić. Wiedziała to wszystko, chociaż nigdy nie ingerowała; nie była zwolenniczką wpływania na los, który zapisany w gwiazdach prędzej czy później musiał się ziścić i dopełnić swój plan, a z drugiej strony znała podejście Cassiusa do tych spraw. Wiedziała więc, że rozzłościłaby go lub co gorsza, obraziłby się na nią śmiertelnie za malutkie łamanie danej obietnicy. Jednak w rozumieniu Ślizgonki obietnicy o nieczytaniu jego przyszłości wcale nie łamała: wychodziła z założenia, że trzyma rękę na pulsie i kontroluje sytuację, ot, bo sądziła, że tak zachowują się przyjaciele. Ale o tym nigdy miał się nie dowiedzieć. Otrzeźwieniem z krótkiego zamyślenia o niedawnym odczytaniu tarota okazały się być jego ostre słowa, które wbiły się nieprzyjemnie w jej uszy a zaraz po tym światło, które gwałtownie rozdarło nieprzygotowane źrenice. Wbrew temu co powinien dostrzec po przypomnieniu fobii ciemności, w tej chwili w ciemnych tęczówkach Ślizgonki malowało się zwyczajne zdenerwowanie nie tyle na samą sytuację, w której się znaleźli, a na to, co powiedział. – Och, wybacz, że nie zaprosiłam cię na herbatę i ciastko do domu wariatów – prychnęła i zauważywszy w jak niefortunnym położeniu się znalazła, czyli klęcząc przed nim, przesunęła się w bok – ani że nie opisałam ci w liście mojego pięknego apartamentu czterogwiazdkowego na ostatnim piętrze szpitala, no mówię ci, to były cudowne wakacje. Powinieneś kiedyś spróbować, ale pamiętaj, że nie trafisz tam na żaden przyjazny biust – odetchnęła głęboko, przenosząc wzrok z jego oczu na ziemię; musiała odnaleźć różdżkę – czy ty w ogóle próbowałeś się dowiedzieć co się wydarzyło czy dalej nie potrafisz zauważać swoich błędów i obwinisz mnie o urwanie kontaktu? – spytała, jednak nie była pewna czy chciała poznać odpowiedź; wiedziała, że to zniknięcie nie zrobiło mu wielkiej różnicy a wracając do Hogwartu miała postanowienie: unikanie nieprzyjemnych bodźców. Tymczasem te atakowały ją od pewnego czasu z każdej strony. – Potrzebowałam cię, ale najwidoczniej miałeś lepsze zajęcia w tamtym czasie – uśmiechnęła się jednostronnie, bo lewym kącikiem ust; niezwykle gorzko, ale nie była na to nic w stanie poradzić. Miała mu wiele do zarzucenia, w tym głównie to, że nawet nie spróbował polepszyć ich relacji i tak po prostu był w stanie od niej odejść. Kiedy odnalazła różdżkę, wyprostowała się, wodząc spojrzeniem po schowku tak, byleby tylko uniknąć jego spojrzenia; nie chciała patrzeć mu w oczy, które niegdyś tak bardzo lubiła a które teraz najchętniej wydrapałaby mu paznokciami.
Cassius Swansea
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 25
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 185cm
C. szczególne : Niewielkie blizny łobuza weterana, dość często ma ślady farby na dłoniach. Na lewej dłoni nosi prostą i cienką złotą obrączkę.
Milczałem i to chyba było najbardziej zaskakujące. Nie fakt, że nie rzuciłem się ku niej, aby potrząsnąć jej ramionami i przywołać ją do rzeczywistości, a właśnie to milczenie, na jakie tak rzadko się zdobywałem. Moje brwi były ściągnięte, a twarz nachmurzona, a jednak język nie formułował kolejnych ostrych słów, chociaż wyraźnie sprawiałem wrażenie, że jeszcze kilka zdań i spadnie prawdziwa bomba. - Odwróciłaś się ode mnie, bo nie potrafiłem Ci dać tego czego chciałaś. Pamiętaj, że to wcale nie zachęca do ofiarowania Ci wsparcia. - Powiedziałem, a tym razem mój głos nie przecinał już powietrza niczym kolejny sztylet rzucony w jej stronę. Był cichy i chociaż nafaszerowany chłodem jednocześnie spokojny. Wręcz obojętny, ale to przez wzgląd na fakt, że tak usilnie starałem się ukryć przed nią prawdziwe emocje, jakie buzowały wewnątrz mnie. Wiedziałem, że doskonale widzi wszystko to, co ja z takim uporem starałem się przed nią ukryć, a jednak nic z tym nie zrobiłem. Odwróciłem się bokiem, a potem zeskoczyłem z fotela wprost w jakąś kupę rupieci. Musiałem się od niej odsunąć. Prawdę mówiąc, nigdy nie miałem większej ochoty, aby zeszła mi z oczu jak w tym momencie. Przecisnąłem się pomiędzy gratami, aby podnieść przewróconą sztalugę. Rozdarte płótno umazało się w farbach, ale mnie interesowały już tylko pędzle, jakie ostrożnie wyciągałem spomiędzy zakurzonych fragmentów historii. - Wcale nie jest lepiej - to miało być pytanie, a jednak zabrzmiało jak stwierdzenie. Niemniej, nie korygowałem go. Pozwoliłem mu rozbrzmieć w jasnym schowku, w którym kurz radośnie i jednostajnie spadał z sufitu prosto na nas. Wciąż na nią nie patrzyłem, chociaż odnalazłem już wszystkie pędzle.
Zapowietrzyła się gwałtownie, czerwieniejąc na bladych policzkach ze złości, bo, na gacie Merlina, nie rozumiała tego absurdalnego zarzutu. Odwróciła się od niego? Ona? Nonsens. Swojego schodzenia mu z drogi i ograniczenia kontaktu dla dobra obu stron nie traktowała w kategorii odwrócenia się, czy porzucenia przyjaźni, o której chyba nie mogła mówić, gdy pojawiło się jednostronne zauroczenie i w konsekwencji: odrzucenie. Ale naturalnie ich poglądy zawsze musiały się różnić; byli równie uparci, równie nieznośni i równie bardzo zamknięci na czubek własnego nosa, jednak mimo to przez te kilka lat dogadywali się nad wyraz dobrze. Tak przynajmniej sądziła, czuła, ale czy i tym razem podobne odczucia nie płynęły tylko z jej strony? – Nie wkurwiaj mnie – prychnęła elokwentnie, nie wiedząc co mu odpowiedzieć. Natłok myśli, który kumulował się w jej głowie nie pozwalał na spokojne dobranie sensownych słów, czy w ogóle na przemyślenie tego, co powinna mu odpowiedzieć, skoro po nieco ponad roku poznała jego opinię na temat tamtego ostatniego spotkania – może kiedyś dojrzejemy do tego, żeby porozmawiać o tym na spokojnie – dodała niepewnie, jakby w obawie, że wybiegła zbyt daleko w swoim osądzie i on wcale nie czuł się źle z tym, w jaki sposób ich drogi się rozeszły? Rozbiegany wzrok wreszcie skupił się na sylwetce chłopaka, gdy tylko ten zabrał się za poszukiwania swojej własności a kiedy się podniósł, w zupełnie mimowolnym, nieprzemyślanym, geście stanęła przed nim. Zadarła twarz, odnajdując w sobie odwagę na spojrzenie mu w oczy i westchnęła. – Co się dzieje, Cass? – spytała cicho, chociaż na moment zapominając o tym, że najlepiej byłoby gdyby teraz wyszła, uciekła, zaszyła się ponownie w swoim dormitorium po raz kolejny wdrażając w życie plan schodzenia mu z drogi. Jednak nie zamierzała tego robić; na przekór zarówno jemu, jak i częściowo sobie, planowała pozostać na swoim miejscu.
Cassius Swansea
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 25
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 185cm
C. szczególne : Niewielkie blizny łobuza weterana, dość często ma ślady farby na dłoniach. Na lewej dłoni nosi prostą i cienką złotą obrączkę.
Nie odpowiedziałem nic na jej słowa, bo przecież we wkurwianiu ludzi to akurat byłem specjalistą. I nie, nie zamierzałem jej wkurwić. Po prostu w chwilach, w których Andy czuła się przeze mnie nieuczciwie potraktowana, nie potrafiłem odpowiadać inaczej niż podobnie do niej. Wbrew temu co większość sądziła o Cassiusie Swansea, ja także miałem uczucia. I nigdy, ale to nigdy nie postrzegałem jej jedynie w kategorii „dupa” i „cycki”. Na pewno były to solidne podwaliny naszej znajomości, ale nie oznaczało to, że gdy brakowało dupy i cycków, nagle świat miał zwalić nam się na głowy. Ona czuła się urażona nieodwzajemnieniem uczuć i ja również, lecz mnie bolał raczej fakt z jaką łatwością potrafiła nas od siebie zdystansować, chociaż do tej pory nie żyliśmy jedno bez drugiego. A potem wszystko się spierdoliło, tylko już tak dokumentnie. Zaciskając palce na drewnianych pędzlach, spojrzałem na tężejącą na mych palcach niebieską farbę. Przesunąłem kciukiem po wyraźniejszej z plam, bezmyślnie rozsmarowując ją na dłoni w nadziei, że gdy uniosę wzrok, okaże się, że zostałem w schowku sam. Wreszcie wstałem, cicho wzdychając, gdy zrozumiałem, że wciąż tu jest. Ba, była tak blisko mnie, że gdybym tylko zapragnął, mógłbym ją dotknąć. I nagle zrobiłem to. Dłonią wolną od pędzli, musnąłem jej policzek, barwiąc go na niebiesko. Przyjrzałem jej się oczami pozornie niewzruszonymi, chociaż coś w skrzywieniu moich ust zdradzało, że jestem spięty. - A jak myślisz, Pacynko? To ty tutaj jesteś jasnowidzem. Często to ty lepiej rozumiałaś ten chaos, który gra mi w duszy… - Moje palce objęły delikatnie jej brodę. Jasnoniebieskie oczy lustrowały uważnie jej twarz. - A jak jest dzisiaj? - Spytałem, wiedząc że za sekundę czy dwie cofnę się i odejdę stąd. Raz, a dobrze. Raz… na zawsze?
Czuła się przytłoczona; rozdarta, bo chociaż sama chciała wyjść a chęć ucieczki narastała weń przez dłuższy czas, tak teraz miała przeczucie, że opuszczenie schowka byłoby najgorszą decyzją jaką mogłaby podjąć. W końcu zaczęli ze sobą rozmawiać, przemawiając ludzkim głosem a nie pełnym wyrzutów syczeniem, a to był dobry znak i równie dobry punkt wyjścia do poprawienia tego wieczoru. Nawet uśmiechnęła się lekko, dopóki nie przeczuła co chciał zrobić. Nie musiała posiadać do tego zdolności jasnowidzenia a zwyczajnie znać jego osobę i wiedzieć, że czasami uciekał przed problemem. A jego problemem w tej chwili była ona, zapewne dwukrotnie większym, gdy obróciła się tak, że drobnym ciałem zagrodziła mu wydrążoną pomiędzy gratami drogę do drzwi. Oczywiście mógł ją przesunąć i odejść, miał więcej siły, ale czy tego rzeczywiście chciał? – Uciekanie nic ci nie da – odparła – jesteś zły i chcesz, żebym zeszła ci z oczu, a jednocześnie wolałbyś, żebym tego nie robiła, bo nie chcesz znowu mnie stracić – ujęła w palce jego dłoń, którą zaciskał lekko na jej podbródku a potem splotła z nią swoje palce opuszczając ręce wzdłuż tułowia – brakowało ci mnie, tak jak mnie brakowało ciebie, ale oboje unieśliśmy się dumą i pozwoliliśmy, żeby to wszystko się spieprzyło – niestety. Chociaż czasu nie mogli już odwrócić, przynajmniej w teorii, tak mogli spróbować naprawić to, co zepsuli oboje. O ile miał chęć, a tego nie była w tej chwili pewna; zdolności przewidywania miały swój zakres i nie był on szczególnie szeroki kiedy była zdenerwowana i pozbawiona zdolności obiektywnej oceny. – Nie odchodź – poprosiła na koniec szeptem, konfrontując ich spojrzenia. Była słaba, miała tego świadomość, jak i tego, że nie chciała, by ją zostawiał. Nie teraz, nie tutaj; potrzebowała go obok jako przyjaciela i wierzyła, że byli w stanie do tego wróci przynajmniej na jeden dzień.