Nie tylko schowek na miotły, jak głosi powszechnie używana nazwa. Można tam znaleźć niemal wszystko od mugolskich procy, przez pędzle i puszki z różnokolorowymi farbami, po kosy i beczki z prochem. Prawdziwy raj dla uczniów pragnących by z Hogwartu została jedynie stos kolorowych kamieni.
Ostatnio zmieniony przez Bell Rodwick dnia Sob 6 Wrz - 16:12, w całości zmieniany 1 raz
Autor
Wiadomość
Rasheed Sharker
Wiek : 28
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 191cm
C. szczególne : Wysoki wzrost, blizny: trzy linie oplatające jego prawą dłoń
Wspomnienia zabijają. Ludzie, którzy nimi żyją są niczym papierowe kwiaty na poddaszu. Nie mają przed sobą żadnej przyszłości, której można by pozazdrościć. Czuł się teraz jak jeden z nich i najgorsze było nie to, że spróbował jakoś odreagować biorąc w obroty Mefisto. Nie miał wrażenia, że zdradza swoje serce, dopóki nie poczuł jak bardzo oboje są gotowi to zrobić. Do tej pory to była tylko niewinna zabawa. Obmacywanie się w schowku to jedynie igraszka i prosta zachcianka. P o t r z e b a, której nie sposób było zdusić w zarodku. Czuł go blisko siebie zbyt wyraźnie. Pachniał tak odmiennie od delikatnej Carmy i wszystko w nim krzyczało, że to tylko jeden, drugi czy trzeci raz. To nie miało mieć absolutnie żadnego znaczenia. Nie był jego pierwszym czy ostatnim partnerem, a jednak kroki na korytarzu faktycznie mogły być tylko pretekstem. Cofnąwszy się, odczuwał to jak zimny kubeł wody wylany na głowę. Poprawiał swój ubiór i przygładzał włosy. Oczy stopniowo traciły blask, a potem się uśmiechnął. Okrutnie drwiąco. Mefisto sam się prosił, gdy tak rzucał mu spojrzenia spode łba. Obrażona księżniczka. - Szukałeś sobie dziwki? Poszukaj kilku w lochach. - Fuknął na niego. Szepczący wciąż głos zawibrował mu od siły tych słów. Odsunął się na kilka kroków, zbliżając się do wyjścia. Kroki cichły. Ktoś odchodził. Nie wydawało mu się, ale czy to miało jakieś znaczenie? Gdyby chciał, wziąłby go teraz chociażby i na szczycie wieży. Ręce mu drżały. Sam nie wiedział czy z wściekłości czy może raczej od czegoś innego. Jednym machnięciem różdżki otworzył drzwi na oścież z taką siłą, że kilka mioteł ponownie posypało się na ziemię. - Miłej zabawy, Nox. - Burknął, ale nie był pewien czy Ślizgon mógł to dosłyszeć przy akompaniamencie rozwalającego się po schowku sprzętu. Potem odszedł. Jak najdalej od schowka, jak najdalej od niego, wpadłszy prosto w skłębione myśli.
Nie wiedziała która jest godzina, chociaż przeczuwała, że powoli zbliżała się cisza nocna; wszyscy uczniowie powoli wracali do dormitoriów, nieśpiesznie, ale jednak, wymieniali się ostatnimi zdaniami a wnet rozdzielali na schodach, z kolei ona przemykała pomiędzy nimi niezauważona. Tak przynajmniej myślała do pewnego momentu. Nie zamierzała łamać regulaminu szkoły. Właściwie cieszyła się, że wreszcie położy się w ciepłym, miękkim łóżku z kaloryferem w postaci czarnego kota, który niezmiennie od wielu lat grzał jej kości, zauważając, że coraz mniejszą przyjemność odnajdowała w nieprzestrzeganiu zasad i obserwacji ludzi. Wiedziała zresztą, że musi się postarać, by ukończyć tę szkołę szybko, bezboleśnie i bez kolejnych problemów, które w ostatnim czasie ją opuściły, gdy każdy jej ruch, nawet najmniejszy, był obserwowany, lecz jak na złość – problemy dziś powróciły. Ze zdwojoną siłą. Nawet nie zorientowała się, w którym momencie ze spokojnego spaceru korytarzem została wepchnięta do schowka na miotły. Szarpnięcie, trzaśnięcie, zdezorientowanie a na końcu spektakularny upadek na coś? kogoś? znajdującego się na trajektorii lotu nie był tym, co przewidziała, ani tym bardziej czymś, czego się w ogóle spodziewała. Było na tyle ciemno, że nie zorientowała się, że właśnie leżała na swoim przyjacielu–wrogu–nie–wiem–kim a on zaś na zniszczonym fotelu, który znajdował się w schowku niezmiennie od wielu lat; skupiła się za to na fakcie, że wokół było zdecydowanie za ciemno. To nie tak, że bała się ciemności, te jednak od pewnego czasu napawały ją ogromnym niepokojem i niemal od razu kierowały jej myśli na wszelkie koszmary, które miewała w ciągu ostatniego roku leczenia, waląc się na głowę jak domek z kart. Mówili, by walczyła ze swoimi demonami – i walczyła, chociaż w tej chwili była bliska paniki a serce równie bliskie wyskoczenia z piersi. Dopiero po chwili, kiedy odzyskała zdolność do racjonalnego myślenia i zorientowała się, że padła ofiarą niewybrednego żartu, zauważyła, że coś jest jeszcze nie tak. Coś, na czym leżała było zdecydowanie za miękkie, ruszało się i było ciepłe a w dodatku obejmowało ją rękoma wokół, szorstką powierzchnią drapiąc jedwabny policzek. W pierwszym odruchu, całkowicie naturalnym, powinna się poderwać, lecz ona – na przekór – pozostała w tej pozycji, wolną ręką starając się odnaleźć różdżkę a drugą powoli zmierzając do policzka ów osobnika.
Cassius Swansea
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 25
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 185cm
C. szczególne : Niewielkie blizny łobuza weterana, dość często ma ślady farby na dłoniach. Na lewej dłoni nosi prostą i cienką złotą obrączkę.
Zupełnie tego nie pojmowałem. Kiedy w schowku zgasło światło? Pracowałem dzisiaj przy niewielkiej lampie. Żarówka nie była mocna, ale z pewnością jeszcze nie mogła się przepalić, przecież była prawie nowa. Przede mną stała sztaluga, ale obraz jeszcze nie był gotowy. Prawdę mówiąc to nawet nie był bliski rozpoczęcia. Póki co, zdobiły go jedynie pomocnicze linie. Rozlewałem farby, przygotowywałem pędzle i nagle trach. Jest ciemno. Potrząsnąłem lampką, będąc pewnym, że znowu postanowiła się zaciąć. Zakłócenia magiczne powodowały, że część mugolskich sprzętów działała lepiej, lecz dzisiaj to chyba nie była ta chwila. Nie zdążyłem wyciągnąć różdżki. Na szczęście. Ktoś wleciał przez nagle otwarte drzwi, wpadając na mnie i potrącając kolejno mnie i sztalugę. Załomotała o ziemię, a płótno rozdarło się na nań z donośnym trzaskiem. Tymczasem ja spadłem plecami na jakiś fotel i tak mnie to zaskoczyło, że nabrałem powietrza w trochę złym momencie. Dlaczego? Cóż, bo już po sekundzie mi ono uciekło. Andrea, gdy na mnie spadła, wydusiła mi je z płuc i ogromnie wystraszyła. Nic dziwnego, skoro nie miałem pojęcia co się dzieje. Ona chyba była w podobnym stanie. Zaczęła się poruszać, najpewniej chcąc oderwać się ode mnie, ale nieco źle wymierzyła. Kiedy poczułem napór na miejscu o strategicznych wartościach dla mężczyzny, prawie zadrżałem. Dlatego od razu, gdy poczułem dalszy ruch, chwyciłem ją za nadgarstki, macając na oślep jej ramiona. Przycisnąłem je do jej boku. - Nie molestuj mnie. Jeśli chciałaś się bzykać, wystarczyło przyjść. Wiesz, gdzie sypiam. - Szepnąłem gardłowo. Jej twarz była tak blisko mnie, że czułem jej ciężkie, znajome perfumy, a lekkie ciało, jakim mnie nakryła, wciąż tak chude i delikatne, również nie było mi obce. Jak mógłbym zapomnieć o tej dziecinnej fascynacji? O potrzebie skontrolowania każdej krągłości, jaka się na nim pojawiła. Kiedy mówiłem, nasze wargi ocierały się o siebie. Czułem jej oddech na swoim policzku, chociaż wzrok pozostawał nieobecny. Jak mógłbym nie skorzystać z takiej okazji? Podciągnąwszy ją nieco wyżej, musnąłem jej usta w delikatnym pocałunku. Jakbym chciał się upewnić, że na pewno się nie mylę.
Cassius postąpił bardzo rozsądnie więżąc ją w ciasnym uścisku, bo kiedy tylko zorientowała się kim jest ów obiekt, chciała uciec stąd jak najdalej. Człowiek, którego znała od dziecka, z czasem zyskujący miano jej wstydliwej tajemnicy był ostatnią osobą na ziemi, którą chciała spotkać na swojej drodze a już na pewno dotykać. Nie zdziwił jej zresztą komentarz Ślizgona ani ruch, który wykonał zaledwie po paru sekundach. O ile on potrafił przewidzieć jej kolejne dwa ruchy, ona znała schemat jego zachowań, w tym to, że chcąc zrobić jej na złość albo zachowa się jak skończony kretyn albo skorzysta z okazji i jednocześnie tym ją rozdrażni. Podejrzewała jednak, że po tak długim czasie bez rozmowy postawi na to pierwsze i jak widać, jej zdolność do przewidywania przyszłości nie dotyczyła jego osoby. Czasami widywała go w swoich wizjach, ale te przeważnie były nieklarowne, nieczytelne, mętne – w pewnym momencie zaczęła nieświadomie je przerywać. Wzdłuż kręgosłupa ciemnowłosej przemknął prąd a ciałem wzdrygnęły dreszcze, gdy przyłapała się na myśli, że wargi, których ostatni raz posmakowała nieco ponad trzy lata temu, wciąż zaskakująco pasowały do jej ust i przywodziły na myśl wiele przyjemnych wspomnień, które zamiotła w najdalsze odmęty głowy. A mimo to wiedziała, że nie powinna, nie, gdy przecież twierdziła, że się zmieniła i nie interesowała się już chłopcami, dlatego po chwili wyraźnego zawahania odwróciła twarz lekko w bok. – Ochujałeś? – wyrzuciła z siebie subtelnym szeptem, próbując odchylić głowę, lecz szybko pojęła, że było to niemożliwe, gdy ta blokowana była od tyłu przez prawdopodobnie oparcie fotela. Z przerażeniem odkryła jeszcze jeden niepokojący fakt, właściwie trudny do przeoczenia, kiedy teraz jej udo spoczywało na strategicznym miejscu każdego mężczyzny. A może tylko się jej wydawało? – Cassius... – zaczęła cicho, starając się nie zwracać uwagi na jego ekstremalną bliskość, co było dlań niezwykle trudne – gdyby nie to, że podniecasz się na widok każdej chodzącej i nieuciekającej na drzewo kobiety, uznałabym, że dalej ci się podobam – uśmiechnęła się a on mógł ten uśmiech bez problemu poczuć na twarzy. W głębi ducha nawet ucieszyła się, że trafiła tutaj akurat na niego a nie zupełnie obcego człowieka, czy w ogóle na nikogo, bo leżący pod nią przypadek zdawał sobie sprawę z jej strachu przed ciemnością. Niejednokrotnie przecież, w ciągu ich kilkunastoletniej znajomości, najdłuższej w jej życiu, wytknął jej to podczas dziecinnych sprzeczek a jednocześnie wiedział jak zareagować i odwrócić jej myśli od skupiania się na strachu. To z kolei jej się wcale nie podobało, bowiem wiedział o niej dużo za dużo a ona niestety o nim, i podejrzewała, że będzie próbował wykorzystać tę sytuację. Wątpiła, by zapomniał jak uwielbiała zabawę włosami, czy delikatne głaskanie po plecach a jak nienawidziła dotyku po bokach żeber i nogach, tego, że właściwie nie bardzo lubiła swoje ciało, z kolei blizny, które jeszcze przed chwilą dotykała, były przepełnione nieprzyjemną historią. – Puść mnie – poprosiła wreszcie, właściwie zażądała, czując nagle ogromny dyskomfort. Nie dość, że została tutaj uwięziona do białego rana w jego towarzystwie, tak w dodatku odebrał jej możliwość jakiegokolwiek ruchu. Szarpnęła więc ręką, ale to zdawało się nie przynosić żadnego skutku a jedynie pogłębiać jej zdenerwowanie.
Cassius Swansea
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 25
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 185cm
C. szczególne : Niewielkie blizny łobuza weterana, dość często ma ślady farby na dłoniach. Na lewej dłoni nosi prostą i cienką złotą obrączkę.
Prychnąłem, słysząc ten jej subtelny szept. Spróbowała uciec, co też nieszczególnie mnie zdziwiło, lecz nie zamierzałem jej w tym pomagać. W przeciwieństwie do Andre, nie widziałem żadnego problemu w tej nieoczekiwanej bliskości. Prawdę mówiąc, było to niezwykle ciekawe zrządzenie losu. Moja pamięć zdążyła już wyrzucić ją ze swych zakamarków. Moje obrazy uwielbiały krągłości i pełną, kobiecą figurę, a Ślizgonka zdawała się stanowić dokładne przeciwieństwo tego, czego zwykle poszukiwałem. Niemniej, nigdy nie skreślałem jej z tego powodu. Jej sylwetka ozdobiła dziesiątki moich dzieł i była najwierniej oddana spośród wszystkich namalowanych przeze mnie aktów. Jakże mogłoby być inaczej, skoro znałem ją od podszewki? Kurwa, niemalże na własne oczy widziałem jak rosną jej te małe cycki. To ja pierwszy rozsuwałem jej nogi i niezdarnie próbowałem uprawiać z nią miłość. Zawdzięczałem jej zupełny brak zażenowania, gdy przyszło mi spotkać się w łożu z inną dziewczyną. Szkoliliśmy się na sobie oboje, ale tylko ja wyrosłem na takiego co daje każdej ładnej buźce. Nic dziwnego, że nawet teraz tak wyraźnie wyczuła jak pobudziła mnie ciemność i bliskość. Czy był gdzieś na świecie facet, który zignorowałby swoją byłą, łapiącą go niespodziewanie za krocze? Wywróciłem oczami, czego niestety nie mogła zobaczyć, lecz mój oddech (uciekający nagle jakby w prychnięciu), dawał wystarczające pojęcie o tym, co mogłem sobie pomyśleć. - Możemy sprawdzić czy na widok leżącej też jestem w stanie się podniecić. - Zaoferowałem wspaniałomyślnie, ale musiała wyczuć, że kpię. W końcu, skoro ja czułem jak się uśmiecha, ona również zdawała sobie sprawę z mimiki mojej twarzy. I drwiącego uśmiechu, wychylającego się zza igiełek zarostu. Zirytowała mnie jej niecierpliwość. - Dobra, tylko przestań się szarpać. - Mruknąłem, wyraźnie chmurniej niż przed kilkoma sekundami i rozluźniłem palce, pozwalając jej na odzyskanie kontroli nad własnym ciałem. Jednocześnie, jedna z moich dłoni w wyjątkowo naturalnym ruchu otuliła jej pośladek. Niemniej, zabieg ten nie do końca był celowy, co można było wnioskować po nerwowym ruchu nadgarstka, gdy zorientowałem się za co ją trzymam. Ręki nie cofnąłem, bo dzięki temu jeszcze się ze mnie nie sturlała. A bardzo nie chciałem, aby ta niespodziewana bliskość nagle się urwała. - Andie, przypomnisz mi moment, w którym zaprzeczałem temu, że wciąż jesteś tak samo piękna jak wtedy? - Nie dopowiedziałem "kiedy", bo przecież dobrze wiedziała co mam na myśli. Jak wtedy, gdy zrozumiawszy wreszcie co się gdzie wkłada, pieściłem ją po raz pierwszy w życiu i jak wówczas, kiedy niedaleko przed naszym rozstaniem, całowaliśmy się w koronie rozłożystego dębu. Musnąłem palcami jej szyję, dochodząc do potylicy. Wplotłem palce w wyrastające z niej włosy. Tuż przy skórze. Lekko pociągnąłem, na tyle, aby było to przyjemne, a nie bolesne. - Tylko zdradź mi najpierw... po co to całe wejście smoka? - Szepnąłem, schodząc ustami do jej brody i z rozmysłem drapiąc ją zarostem po szyi.
Była skłonna potraktować te słowa jako komplement a wcześniejsze puścić mimo uszu, gdyby nie fakt, że przecież wcale jej nie widział a jedynie dotykał; podobno się zmieniła i wyglądała jak cień samej siebie, tak przynajmniej usłyszała, chociaż sama była zdania, że wygląda teraz zdecydowanie lepiej, niż dawniej, ale przecież on nie mógł tego ocenić. – Nie wiedziałam, że widzisz w ciemnościach – odparła więc kąśliwie, lecz szybko zadławiła się własnym jadem, gdy poczuła jego rękę w miejscu, w którym nie powinno jej być, ale i też dziwne spłoszenie, przypominające moment, w którym dopiero po raz pierwszy oswajał się z kobiecym ciałem. Dla zasady przesunęła tę rękę na lędźwie, ale i tak wciąż chciała go zabić, nawet jeśli sama w tej chwili już nie wiedziała za co. Ilość powodów narastała zresztą z każdą sekundą; za to, że złamał jej to głupie serce, choć w natłoku ostatnich problemów zdołała zapomnieć, że to właśnie jego odrzucenie stanowiło pożywkę jej nienawiści, nawet jeśli wciąż miała do niego sentyment i nie rozumiała dlaczego teraz wybierał dziewczyny, które niczym się od siebie nie różniły. Za to, że zawiódł ją jako przyjaciel, bo wraz z jego odejściem zabrał jej część wypracowanego, znajomego świata – nie wybaczyła mu tego do dzisiaj. Ale głównym powodem było chyba to, że oddychał i dotykał ją tak, jak dawniej a jej ciało reagowało samo, instynktownie, jakby minione trzy lata nie miały w ogóle miejsca. Kiedy tylko wplótł palce w ciemne włosy i pociągnął, przymknęła powieki a jednocześnie uniosła podbródek, gdy się na niego zsunął. Uwielbiała to, zresztą, nie zamierzała się oszukiwać: po raz pierwszy od dawna poczuła łaskotanie w podbrzuszu i zapragnęła więcej. Ale czy dla tej krótkiej chwili przyjemności miała znowu spieprzyć trzymającą ją przy życiu relację? Czy właśnie to, ten konkretny moment, wyczytała z kart tarota zaledwie kilka dni wcześniej? – Zostałam tutaj wepchnięta – odparła, dziękując mu w duchu za manewr do zmiany tematu – to chyba Irytek, nie wiem, ale wizja spania w tym miejscu niespecjalnie mnie cieszy – czuła się zagubiona. Rozdarta. Dawno nie musiała walczyć ze sobą w tak z pozoru błahej sprawie, nie rozumiejąc jaki cel miała próba, której została poddana jej silna–słaba wola. Chciała więcej a jednocześnie czuła, że musi stąd uciec. Była człowiekiem wyjątkowo dysfunkcyjnym w relacjach międzyludzkich i nabierała tej pewności z każdą kolejną chwilą. Może wcale się nie zmieniła, wymyślając to dla polepszenia sobie humoru? Myślała za dużo, analizowała i czuła się tym już przytłoczona. – Pamiętasz, że nie cierpię ciemności, prawda? – spytała, właściwie zasugerowała, że to on tutaj był mężczyzną i winien coś zrobić z zaistniałą sytuacją. Zapalić choćby światło, jednak do tego pomysłu nie była przekonana – wolała nie widzieć jego uśmiechu ani oczu.
Cassius Swansea
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 25
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 185cm
C. szczególne : Niewielkie blizny łobuza weterana, dość często ma ślady farby na dłoniach. Na lewej dłoni nosi prostą i cienką złotą obrączkę.
- Nie muszę widzieć, aby móc to poznać. - Przypomniałem jej, gdy z rozmysłem ponownie umiejscowiła moją rękę na swoim pośladku. Natychmiast skorzystałem z okazji, aby wybadać tamte rejony. Jej uległość karmiła moją próżność. Nie do końca pojmowałem dlaczego ode mnie nie ucieka. Dlaczego nie panikuje, zamknięta w schowku ze swoim byłym, znanym z oglądania co wieczór nagich dziewcząt. Równie chętnym na dotykanie jej jak wówczas, gdy potrzeba miłości przekreśliła wszystkie dalsze plany na szkolenie się na płaszczyźnie wzajemnego sprawiania sobie przyjemności. Wtedy pozwoliłem jej odejść, a chociaż moja niezdolność do pokochania czegoś więcej od jej chudego ciała, nieomal zupełnie pozbawiła nas kontaktu, bez trudu potrafiłem odnaleźć się w tej sytuacji. Jakby nigdy nie zniknęła na leczenie, jakby wcale nie docierały do mnie pogłoski o jej działaniach. Jakbym nie widywał jej w towarzystwie innych i wzajemnie, jakby ona nie wiedziała jak rozwiązły się stałem, gdy przestała mi się oddawać. Gdyby naprawdę już mnie nie pragnęła, nie pozwoliłaby się dotykać, ani otoczyć ramieniem, jak to zrobiłem teraz. Podniecała mnie ta ciemność i niewiadoma, a jeszcze bardziej intrygowała mnie potencjalna okazja do odświeżenia znajomości. A konkretniej, do kolejnego zajrzenia jej pod szatę. Czy po tym wszystkim starała się zapomnieć gdzie lubię być dotykany, czy może wciąż potrafiłaby odnaleźć te punkty nawet z zamkniętymi oczami? Czy pamiętała jak bardzo lubię, gdy mogę całkowicie kontrolować przebieg wydarzeń? Gdy każdy jej jęk jest idealnie zaplanowany, a wygięcie pleców w łuk nie jest jedynie efektem ubocznym? Ignorowałem jej słowa, wiedząc, że dalsza rozmowa o powodach, dla którego znaleźliśmy się w tej przedziwnej sytuacji może prowadzić do ochłodzenia klimatu. Tak samo jak rozpalenie światła. Nie chciałem spoglądać w jej oczy, zapewne wciąż tak samo pełne oskarżenia. Wymagające ode mnie zaangażowania, do którego przecież nigdy nie byłem zdolny. - Nie mogę nic z tym zrobić, leżysz na mojej różdżce. - Odpowiedziałem dwuznacznie, poruszywszy się lekko, aby wyczuła, że zdołała nieco mnie pobudzić. Moje ręce były coraz śmielsze. Jedna z nich masowała jej głowę i na zmianę kręciła na palcach loki, druga odnalazła krawędź jej szaty, skubiąc zaczepnie krawędź jej bielizny. Tylko przez moment, bo wystarczyła sekunda jej zawahania, abym wsunął pod nią palce. Na razie grzecznie, jedynie muskając gładkimi dłońmi linię jej pośladków. Jeden z nich ścisnąłem zaczepnie, licząc na to, że lekkie spięcie mięśni umożliwi mi szybkie prześlizgnięcie się do jej łona. - Nie cieszy Cię spanie ze mną? Kiedyś miejsce nie robiło Ci żadnej różnicy, o ile tylko byliśmy razem. - Mruczałem, nieoczekiwanie wracając do poprzedniej kwestii i nosem kreśląc ścieżki na jej szyi. Zassałem w usta fragment jej skóry, aby wykwitł na niej niewielki siniak. Nawet, jeżeli nie pozwoli mi na nic więcej, zdołałem już ją naznaczyć.
Wszystko działo się zdecydowanie za szybko a ona już chwilę temu przestała kontrolować zarówno siebie, jak i przebieg tego spotkania. To zresztą wkraczało na bardzo niebezpieczne tory i gdy tylko uświadomiła to sobie, wstrzymała oddech w płucach tak, jakby co najmniej to miało przenieść ją w odległe miejsce pozbawione jakichkolwiek żywych istot. Szczególnie tych, które znały ją niemal jak własną kieszeń i wiedziały, że pomimo niekoniecznie przyjemnych relacji pomiędzy nimi, wciąż miała do niego mniejszą, czy większą słabość. Może robiła źle, pozbawiając się na własne życzenie dostępu do czegoś znajomego, czegoś, co lubiła i kogoś, kogo niegdyś kochała na rzecz nowego, ustatkowanego życia u boku osoby, co do której uczuć nie była pewna, ale z tą myślą musiała się dopiero przespać. Walczyła ze sobą coraz mocniej a otrzeźwieniem okazała się być ręka Ślizgona, która przekroczyła kolejną granicę zamkniętą od bardzo, bardzo dawna. – Cassius, kurwa – przemówiła wreszcie, pozbywając się najpierw jednej z jego dłoni a potem drugiej, ostatecznie decydując się na niezgrabne zsunięcie z fotela na ziemię; na szczęście tym razem nie zrobiła sobie nic, lądując na kawałku ziemi tuż przed chłopakiem – nie tak wyglądają spotkania ludzi, którzy nie rozmawiali ze sobą przeszło rok – kontynuowała, poprawiając niedbale ubranie – w ogóle się nie zmieniłeś, czasami zastanawiam się, czy miałeś do mnie kiedykolwiek jakiś szacunek, czy przywiązałeś się tylko do moich cycków – zakończyła a w jej tonie dało się usłyszeć pobrzmiewające nuty obrazy, irytacji i rozdarcia. Wiedziała, że musi czym prędzej stąd wyjść, by nie wybuchnąć, ale świadomość, że jej różdżka znajdowała się gdzieś na ziemi pośród porozrzucanych rupieci w ciemnościach uderzyła ją w głowę; nagle pomieszczenie wydało się Angielce jeszcze bardziej niepokojące, ciaśniejsze i pozbawione tlenu, co powoli zaczynało przeradzać się w panikę. Miała wrażenie, że w każdej chwili z którejś strony coś złapie ją za rękę i wciągnie do swojej nory, dokładnie tak, jak robiły to potwory spod łóżek i z szaf.
Cassius Swansea
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 25
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 185cm
C. szczególne : Niewielkie blizny łobuza weterana, dość często ma ślady farby na dłoniach. Na lewej dłoni nosi prostą i cienką złotą obrączkę.
Pozwoliłem jej na to bez większych protestów. Nie dając mi okazji na przekroczenie tej bariery nie udowodniła mi niczego nowego. Nie pokazała mi, że jest już skłonna zapomnieć o tym co między nami było. Poczułbym się wzgardzony dopiero wówczas, gdyby pozwoliła mi się zadowolić, a potem zaśmiałaby mi się prosto w twarz. Śmiechem bezczelnym, ale i szczerym. Gdyby wdeptała mnie w ziemię mówiąc, że teraz to ona mnie wykorzystała i wciąż jestem jedynie narzędziem, przy pomocy którego może poczuć się lepiej. Ale Andrea nigdy nie była taka. Nie okazała się na tyle silna, abym kiedykolwiek czuł, że ma nade mną przewagę. Zawsze wydawało mi się, że ostatecznie to i tak ja rozdaje karty... a przynajmniej, że nie pozwalam nikomu tasować swojej talii. Ta ucieczka i jej słowa upewniły mnie w przekonaniu, że leczenie nic jej nie dało, a to - ku mojemu zdumieniu - zaskoczyło mnie tak, iż w istocie nareszcie zamilkłem, choć na krótką chwilę. Wciąż wyciągnięty w tej samej pozycji, podsunąłem obie dłonie pod głowę wydając się równie zrelaksowany co przed chwilą. Pozory. - Nie wydaje mi się, abym kiedykolwiek umawiał się na powielanie schematów. - Odpowiedziałem głosem wypranym z jakichkolwiek emocji. Grzecznym, a zarazem czysto informacyjnym. Jakby Andrea nigdy nie była dla mnie nikim więcej, niż jedynie sekretarką. A potem mnie rozzłościła. Zacisnąłem zęby, aby powstrzymać słowa, lecz nie zdołałem. Jak zawsze, połykając jedynie najjadowitszą część i zakrztusiwszy się pozostałą w gardle żółcią. - Ciekawe jaki szacunek powinienem mieć do kobiety, która zrywa ze mną wszystkie kontakty, wyjeżdża bez słowa Bóg wie gdzie, a następnie zarzuca mi milczenie. Wybacz, że nie poszedłem w świat, aby szukać tych Twoich cycków, które wedle Twego zdania stanowią epicentrum mojego wszechświata. - Nie wiedziałem kiedy uniosłem się na łokciu, aby wypatrzeć jej sylwetkę w ciemnościach. - Następnym razem jak przez rok zapomnisz języka w gębie lub jak korzystać z inkaustu, nie omieszkam słać Ci gorących zaproszeń na rozmowę przy gorącej herbacie i kruchych ciasteczkach. - Byłem urażony, było to widać aż za dobrze. Ale czy trudno było mi się dziwić? Nie kochałem jej, ale nigdy nie obiecywałem, że będę dla niej przenosić góry. A Andrea zdawała się wciąż żywić do mnie urazę, jak gdybym już od dzieciństwa starał się stać dla niej mężem doskonałym. Nie, takie historie trzymały się innych bajek. Nie byłem też szczególnie rad z faktu, że opuściwszy Hogwart, opuściła mnie także i słowem. Oślepiona miłością zapomniała, że byłem jej przyjacielem. I to nigdy nie miało prawa się zmienić, a jednak zadziwiająca kruchość tej relacji pozwoliła jej na powolne rozpadnięcie się w pył. Chociaż byłem na nią wkurzony, nie byłem sadystą. Wymacawszy własną różdżkę, spróbowałem rozpalić światło.
Tasowała jego talię, niejednokrotnie, a co najważniejsze: bez jego zgody i wiedzy. Wiedziała co może go spotkać, co może pójść nie tak albo że akurat w niedługim czasie mu się może poszczęścić. Wiedziała to wszystko, chociaż nigdy nie ingerowała; nie była zwolenniczką wpływania na los, który zapisany w gwiazdach prędzej czy później musiał się ziścić i dopełnić swój plan, a z drugiej strony znała podejście Cassiusa do tych spraw. Wiedziała więc, że rozzłościłaby go lub co gorsza, obraziłby się na nią śmiertelnie za malutkie łamanie danej obietnicy. Jednak w rozumieniu Ślizgonki obietnicy o nieczytaniu jego przyszłości wcale nie łamała: wychodziła z założenia, że trzyma rękę na pulsie i kontroluje sytuację, ot, bo sądziła, że tak zachowują się przyjaciele. Ale o tym nigdy miał się nie dowiedzieć. Otrzeźwieniem z krótkiego zamyślenia o niedawnym odczytaniu tarota okazały się być jego ostre słowa, które wbiły się nieprzyjemnie w jej uszy a zaraz po tym światło, które gwałtownie rozdarło nieprzygotowane źrenice. Wbrew temu co powinien dostrzec po przypomnieniu fobii ciemności, w tej chwili w ciemnych tęczówkach Ślizgonki malowało się zwyczajne zdenerwowanie nie tyle na samą sytuację, w której się znaleźli, a na to, co powiedział. – Och, wybacz, że nie zaprosiłam cię na herbatę i ciastko do domu wariatów – prychnęła i zauważywszy w jak niefortunnym położeniu się znalazła, czyli klęcząc przed nim, przesunęła się w bok – ani że nie opisałam ci w liście mojego pięknego apartamentu czterogwiazdkowego na ostatnim piętrze szpitala, no mówię ci, to były cudowne wakacje. Powinieneś kiedyś spróbować, ale pamiętaj, że nie trafisz tam na żaden przyjazny biust – odetchnęła głęboko, przenosząc wzrok z jego oczu na ziemię; musiała odnaleźć różdżkę – czy ty w ogóle próbowałeś się dowiedzieć co się wydarzyło czy dalej nie potrafisz zauważać swoich błędów i obwinisz mnie o urwanie kontaktu? – spytała, jednak nie była pewna czy chciała poznać odpowiedź; wiedziała, że to zniknięcie nie zrobiło mu wielkiej różnicy a wracając do Hogwartu miała postanowienie: unikanie nieprzyjemnych bodźców. Tymczasem te atakowały ją od pewnego czasu z każdej strony. – Potrzebowałam cię, ale najwidoczniej miałeś lepsze zajęcia w tamtym czasie – uśmiechnęła się jednostronnie, bo lewym kącikiem ust; niezwykle gorzko, ale nie była na to nic w stanie poradzić. Miała mu wiele do zarzucenia, w tym głównie to, że nawet nie spróbował polepszyć ich relacji i tak po prostu był w stanie od niej odejść. Kiedy odnalazła różdżkę, wyprostowała się, wodząc spojrzeniem po schowku tak, byleby tylko uniknąć jego spojrzenia; nie chciała patrzeć mu w oczy, które niegdyś tak bardzo lubiła a które teraz najchętniej wydrapałaby mu paznokciami.
Cassius Swansea
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 25
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 185cm
C. szczególne : Niewielkie blizny łobuza weterana, dość często ma ślady farby na dłoniach. Na lewej dłoni nosi prostą i cienką złotą obrączkę.
Milczałem i to chyba było najbardziej zaskakujące. Nie fakt, że nie rzuciłem się ku niej, aby potrząsnąć jej ramionami i przywołać ją do rzeczywistości, a właśnie to milczenie, na jakie tak rzadko się zdobywałem. Moje brwi były ściągnięte, a twarz nachmurzona, a jednak język nie formułował kolejnych ostrych słów, chociaż wyraźnie sprawiałem wrażenie, że jeszcze kilka zdań i spadnie prawdziwa bomba. - Odwróciłaś się ode mnie, bo nie potrafiłem Ci dać tego czego chciałaś. Pamiętaj, że to wcale nie zachęca do ofiarowania Ci wsparcia. - Powiedziałem, a tym razem mój głos nie przecinał już powietrza niczym kolejny sztylet rzucony w jej stronę. Był cichy i chociaż nafaszerowany chłodem jednocześnie spokojny. Wręcz obojętny, ale to przez wzgląd na fakt, że tak usilnie starałem się ukryć przed nią prawdziwe emocje, jakie buzowały wewnątrz mnie. Wiedziałem, że doskonale widzi wszystko to, co ja z takim uporem starałem się przed nią ukryć, a jednak nic z tym nie zrobiłem. Odwróciłem się bokiem, a potem zeskoczyłem z fotela wprost w jakąś kupę rupieci. Musiałem się od niej odsunąć. Prawdę mówiąc, nigdy nie miałem większej ochoty, aby zeszła mi z oczu jak w tym momencie. Przecisnąłem się pomiędzy gratami, aby podnieść przewróconą sztalugę. Rozdarte płótno umazało się w farbach, ale mnie interesowały już tylko pędzle, jakie ostrożnie wyciągałem spomiędzy zakurzonych fragmentów historii. - Wcale nie jest lepiej - to miało być pytanie, a jednak zabrzmiało jak stwierdzenie. Niemniej, nie korygowałem go. Pozwoliłem mu rozbrzmieć w jasnym schowku, w którym kurz radośnie i jednostajnie spadał z sufitu prosto na nas. Wciąż na nią nie patrzyłem, chociaż odnalazłem już wszystkie pędzle.
Zapowietrzyła się gwałtownie, czerwieniejąc na bladych policzkach ze złości, bo, na gacie Merlina, nie rozumiała tego absurdalnego zarzutu. Odwróciła się od niego? Ona? Nonsens. Swojego schodzenia mu z drogi i ograniczenia kontaktu dla dobra obu stron nie traktowała w kategorii odwrócenia się, czy porzucenia przyjaźni, o której chyba nie mogła mówić, gdy pojawiło się jednostronne zauroczenie i w konsekwencji: odrzucenie. Ale naturalnie ich poglądy zawsze musiały się różnić; byli równie uparci, równie nieznośni i równie bardzo zamknięci na czubek własnego nosa, jednak mimo to przez te kilka lat dogadywali się nad wyraz dobrze. Tak przynajmniej sądziła, czuła, ale czy i tym razem podobne odczucia nie płynęły tylko z jej strony? – Nie wkurwiaj mnie – prychnęła elokwentnie, nie wiedząc co mu odpowiedzieć. Natłok myśli, który kumulował się w jej głowie nie pozwalał na spokojne dobranie sensownych słów, czy w ogóle na przemyślenie tego, co powinna mu odpowiedzieć, skoro po nieco ponad roku poznała jego opinię na temat tamtego ostatniego spotkania – może kiedyś dojrzejemy do tego, żeby porozmawiać o tym na spokojnie – dodała niepewnie, jakby w obawie, że wybiegła zbyt daleko w swoim osądzie i on wcale nie czuł się źle z tym, w jaki sposób ich drogi się rozeszły? Rozbiegany wzrok wreszcie skupił się na sylwetce chłopaka, gdy tylko ten zabrał się za poszukiwania swojej własności a kiedy się podniósł, w zupełnie mimowolnym, nieprzemyślanym, geście stanęła przed nim. Zadarła twarz, odnajdując w sobie odwagę na spojrzenie mu w oczy i westchnęła. – Co się dzieje, Cass? – spytała cicho, chociaż na moment zapominając o tym, że najlepiej byłoby gdyby teraz wyszła, uciekła, zaszyła się ponownie w swoim dormitorium po raz kolejny wdrażając w życie plan schodzenia mu z drogi. Jednak nie zamierzała tego robić; na przekór zarówno jemu, jak i częściowo sobie, planowała pozostać na swoim miejscu.
Cassius Swansea
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 25
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 185cm
C. szczególne : Niewielkie blizny łobuza weterana, dość często ma ślady farby na dłoniach. Na lewej dłoni nosi prostą i cienką złotą obrączkę.
Nie odpowiedziałem nic na jej słowa, bo przecież we wkurwianiu ludzi to akurat byłem specjalistą. I nie, nie zamierzałem jej wkurwić. Po prostu w chwilach, w których Andy czuła się przeze mnie nieuczciwie potraktowana, nie potrafiłem odpowiadać inaczej niż podobnie do niej. Wbrew temu co większość sądziła o Cassiusie Swansea, ja także miałem uczucia. I nigdy, ale to nigdy nie postrzegałem jej jedynie w kategorii „dupa” i „cycki”. Na pewno były to solidne podwaliny naszej znajomości, ale nie oznaczało to, że gdy brakowało dupy i cycków, nagle świat miał zwalić nam się na głowy. Ona czuła się urażona nieodwzajemnieniem uczuć i ja również, lecz mnie bolał raczej fakt z jaką łatwością potrafiła nas od siebie zdystansować, chociaż do tej pory nie żyliśmy jedno bez drugiego. A potem wszystko się spierdoliło, tylko już tak dokumentnie. Zaciskając palce na drewnianych pędzlach, spojrzałem na tężejącą na mych palcach niebieską farbę. Przesunąłem kciukiem po wyraźniejszej z plam, bezmyślnie rozsmarowując ją na dłoni w nadziei, że gdy uniosę wzrok, okaże się, że zostałem w schowku sam. Wreszcie wstałem, cicho wzdychając, gdy zrozumiałem, że wciąż tu jest. Ba, była tak blisko mnie, że gdybym tylko zapragnął, mógłbym ją dotknąć. I nagle zrobiłem to. Dłonią wolną od pędzli, musnąłem jej policzek, barwiąc go na niebiesko. Przyjrzałem jej się oczami pozornie niewzruszonymi, chociaż coś w skrzywieniu moich ust zdradzało, że jestem spięty. - A jak myślisz, Pacynko? To ty tutaj jesteś jasnowidzem. Często to ty lepiej rozumiałaś ten chaos, który gra mi w duszy… - Moje palce objęły delikatnie jej brodę. Jasnoniebieskie oczy lustrowały uważnie jej twarz. - A jak jest dzisiaj? - Spytałem, wiedząc że za sekundę czy dwie cofnę się i odejdę stąd. Raz, a dobrze. Raz… na zawsze?
Czuła się przytłoczona; rozdarta, bo chociaż sama chciała wyjść a chęć ucieczki narastała weń przez dłuższy czas, tak teraz miała przeczucie, że opuszczenie schowka byłoby najgorszą decyzją jaką mogłaby podjąć. W końcu zaczęli ze sobą rozmawiać, przemawiając ludzkim głosem a nie pełnym wyrzutów syczeniem, a to był dobry znak i równie dobry punkt wyjścia do poprawienia tego wieczoru. Nawet uśmiechnęła się lekko, dopóki nie przeczuła co chciał zrobić. Nie musiała posiadać do tego zdolności jasnowidzenia a zwyczajnie znać jego osobę i wiedzieć, że czasami uciekał przed problemem. A jego problemem w tej chwili była ona, zapewne dwukrotnie większym, gdy obróciła się tak, że drobnym ciałem zagrodziła mu wydrążoną pomiędzy gratami drogę do drzwi. Oczywiście mógł ją przesunąć i odejść, miał więcej siły, ale czy tego rzeczywiście chciał? – Uciekanie nic ci nie da – odparła – jesteś zły i chcesz, żebym zeszła ci z oczu, a jednocześnie wolałbyś, żebym tego nie robiła, bo nie chcesz znowu mnie stracić – ujęła w palce jego dłoń, którą zaciskał lekko na jej podbródku a potem splotła z nią swoje palce opuszczając ręce wzdłuż tułowia – brakowało ci mnie, tak jak mnie brakowało ciebie, ale oboje unieśliśmy się dumą i pozwoliliśmy, żeby to wszystko się spieprzyło – niestety. Chociaż czasu nie mogli już odwrócić, przynajmniej w teorii, tak mogli spróbować naprawić to, co zepsuli oboje. O ile miał chęć, a tego nie była w tej chwili pewna; zdolności przewidywania miały swój zakres i nie był on szczególnie szeroki kiedy była zdenerwowana i pozbawiona zdolności obiektywnej oceny. – Nie odchodź – poprosiła na koniec szeptem, konfrontując ich spojrzenia. Była słaba, miała tego świadomość, jak i tego, że nie chciała, by ją zostawiał. Nie teraz, nie tutaj; potrzebowała go obok jako przyjaciela i wierzyła, że byli w stanie do tego wróci przynajmniej na jeden dzień.
Cassius Swansea
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 25
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 185cm
C. szczególne : Niewielkie blizny łobuza weterana, dość często ma ślady farby na dłoniach. Na lewej dłoni nosi prostą i cienką złotą obrączkę.
Sam ją do tego zachęciłem. Gdyby nie ta świadomość, w tym momencie krzywiłbym się ponad wszelką miarę. Wiedziałem co chcę zrobić i co czuję, a jednak myśl, że ona wie to równie dobrze zdawała się mnie wypalać. Nie znosiłem, kiedy ktoś zaglądał wewnątrz mnie. W to wrażliwe miejsce, którego zdawałem się nie posiadać i odkrywał, że jest tam coś więcej od pustej pychy i talentu do poddawania się gniewowi. A jednak teraz sam ją do tego zachęciłem, wiedząc że nie będę w stanie sam powiedzieć jej o tym co czuję. Wywoływała we mnie tysiące sprzecznych emocji. Od pożądania do chęci całkowitego zaniechania kontaktu. Pragnąłem mieć ją blisko przy sobie jak i odesłać na drugi koniec świata, byleby tylko nie raniła mojej przeogromnej Ślizgońskiej dumy, z której zbudowałem mur chroniący mnie przed takimi jak ona. Dziewczynami pragnącymi czegoś więcej. Przed przyjaciółką nie musiałbym uciekać, ale przed Andreą, która kochała Cassiusa… to było dla mnie tak nienaturalne, tak niemożliwe do wprowadzenia w życie, że nie potrafiłem tego zaakceptować. Przez całe moje życie nie kochał mnie nikt i ja również nie kochałem. Miłość była przereklamowana, był kłamstwem, którym określamy przywiązanie i wygodę odczuwaną w towarzystwie innych. A jednak nie mówiłem jej tego. Nie mówiłem i starałem się nie myśleć, aby nie odczytała tego z mojej przyszłości. Dlatego moim jedynym zamiarem było odejście. Odejście, które od razu przewidziała i chwyciwszy mnie za ręce, starała się skłonić do zmiany zdania. Problem w tym, że nie wiedziałem czy to właśnie tego pragnę. Jej towarzystwo było mi miłym, a jednak zgorzknienie jakie wdarło się w i pomiędzy nas zdawało się drążyć tę relację lepiej od zepsucia. Zaciskałem wargi. Na mojej twarzy nie drgał ani jeden mięsień, gdy poważne, niebieskie oczy lustrowały jej twarz. Coś, co dostrzegłem w jej nieoczekiwanie bezbronnym obliczu sprawiło, że zmieniłem zdanie. Napięcie widoczne w moim ciele nagle nieco zelżało. Rozsupłałem palce, które zaciskaliśmy na swoich dłoniach i objąłem ją, przyciskając do siebie. Starałem się przy tym nie dotknąć jej pleców, więc naparłem głównie na jej głowę, wtulając paznokcie pomiędzy jej włosy. - A, chrzanić to. - Syknąłem niespodziewanie i nagłym ruchem chwyciwszy ją za biodra, wyrzuciłem ją w górę, aby jej twarz znalazła się na tym samym poziomie co moja, jeżeli nie wyżej. Wsparłem dłonie na jej lędźwiach i przytuliłem ją w ten sposób, mając do niej o wiele lepszy, mniej nieosobisty dostęp. Nie odezwałem się jednak ani słowem. Nie potwierdzając, ani nie zaprzeczając jej słowom. Nie było ku temu potrzeby. Andrea i tak znała prawdę.
Nie kochała go. Już nie, gdy w ciągu tego czasu na jej drodze stanął Aleksander a przed nim Daniel, choć w tym momencie sama nie była pewna co czuje. Wiedziała jednak jedno: był jej tajemnicą z dzieciństwa, pierwszym chłopakiem, pierwszą miłością, niegdyś najbliższym przyjacielem i miała do niego sentyment i słabość, której nawet nie próbowała się wypierać, gdy ta później wracała ze zdwojoną mocą, jak teraz, kiedy zbliżyła się świadomie do jego muru gotowa połamać sobie palce od walenia w ścianę. Odczuła ulgę, gdy Cassius wziął ją na ręce; bez problemu, asekuracyjnie splotła chude nogi za jego plecami a ręce zaś za jego karkiem, głowę układając na ramieniu chłopaka. – Tęskniłam za tobą – wymruczała niezrozumiale prosto w materiał skrywający skórę Ślizgona – przepraszam, Cass, nie chciałam, żeby tak wyszło – odsunęła nieco głowę, by móc ponownie zatopić się w jego oczach i żeby pokazać szczerość swoich słów. Nie chciała w ten sposób przekreślić ich znajomości, nie chciała go odtrącić, chociaż jak mało kto powinien zdawać sobie sprawę, że nie miała zbyt równo pod sufitem. Była dysfunkcyjna, antyspołeczna ze skłonnościami do depresji, czy jak próbowano jej wmówić: początków schizofrenii, a ranienie bliskich przychodziło jej niezwykle łatwo. Tak jak w przypadku Cassiusa; ukarała go za odrzucenie i niemożność dania jej tego, czego chciała, lecz dopiero po czasie uświadomiła sobie, że nie postąpiła zbyt mądrze, bo karząc jego, ukarała i siebie. – Mogę ci zejść z oczu – dodała – jeśli tego chcesz, wystarczy słowo – wciąż nie wiedziała na czym stoją, skoro jeszcze przed chwilą niemal skoczyli sobie do gardeł, by teraz jakby nigdy nic przytulać się do siebie.
Cassius Swansea
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 25
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 185cm
C. szczególne : Niewielkie blizny łobuza weterana, dość często ma ślady farby na dłoniach. Na lewej dłoni nosi prostą i cienką złotą obrączkę.
Emocjonalny roller coaster nie towarzyszył mi od wczoraj. Nie było dla mnie nic normalniejszego od tej naturalnej sprzeczki, a następujące po niej pogodzenie było jedynie kwestią czasu. Nie potrafiłem oprzeć się jej obecności. Nie byłem z marmuru, nawet jeżeli stanowczo zaprzeczałem wszelkim tego typu pogłoskom. Łatwiej było być człowiekiem dumnym i bez uczuć, niż przejmować się emocjonalnym bełkotem burzącym się wewnątrz, ilekroć tylko nadarzyła się ku temu okazja. A jednak ona znała prawdę. Wiedziała, że droga do poskromienia mnie nie zawsze idzie w parze z gniewem i kiedy już tama puściła, łatwo było przekonać mnie, iż nie powinienem dążyć do zgładzenia nas oboje. Nie pragnąłem jej odrzucać. Nigdy. A jednak podświadomie czułem, że jest to jedyna z opcji, jaka pozwoli mi ochronić siebie samego. Teraz poddałem ją w wątpliwość. Jej bliskość wpędziła mnie w naprawdę dziwny stan. Czułem się po prostu dobrze, jakbym znalazł się na właściwym miejscu. Zacisnąłem szczęki jeszcze mocniej, aż prawie zatrzeszczały mi zęby. Nie byłem pewien czy powinienem szukać właściwych słów i byłem przekonany, że Andrea od razu dostrzegła mój dylemat. Także tego nie chciałem, a jednak niektóre rzeczy po prostu się dzieją. Niekiedy nasz wkład bywa znikomy, a i tak koło losu toczy się nieprzerwanym rytmem. - Ale właśnie tak wyszło. - Zauważyłem, ostatecznie darowując sobie połykanie słów. Ta wypowiedź zabrzmiała jak chrzęst kół na żwirze. Była sucha, informująca i tak cudacznie obca w moich ustach. - Było minęło. - Dodałem po chwili, nie znajdując lepszych słów na odegnanie niechęci, jaką wzbudziliśmy w sobie widząc się po całym tym czasie. A jednak w przeciwieństwie do Ślizgonki, ja nie potrafiłem wziąć na siebie chociaż odrobiny z tej odpowiedzialności. Przyjąłem jej słowa, a spojrzeniem przekazałem jej wszystkie te myśli, w których nie ukrywałem buty. Te niewypowiedziane przeprosiny, ból i smutek, że wyszło jak wyszło. - Shh - szepnąłem, a chociaż nie mogłem przysłonić jej warg palcem, uciszyłem ją w inny sposób. Ponownie wtuliłem jej twarz w zagłębienie pomiędzy moim barkiem, a szyją, tuląc ją niczym małą dziewczynkę. Zamiast wciąż stać, powoli opuściłem nas na ziemię, pozwalając jej na sobie usiąść. Mogła tak trwać, a mogła też równie dobrze rozsupłać moje palce i odejść. Nie odbierałem jej tej możliwości w pełni świadomie. - Nie mów już nic więcej. - Po chwili ciszy mój głos wydał mi się niewyobrażalnie głośny. Przytuliłem dłoń do jej policzka, biorąc go w objęcia i zetknąłem nasze czoła. Potrzebowałem czuć ją blisko siebie chociaż przez chwilę, a taki sposób wydał mi się najbezpieczniejszym z możliwych. Wdychając jej zapach, za którym tak było mi tęskno, żałowałem że byłem tym kim byłem. Chwila pokory. Ciekawe jak długo miała potrwać.
ztx2
Daemon Avrey
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 22
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 187
C. szczególne : lekka wada wzroku, blizna w okolicy serca, sygnet rodu Avery na placu wskazującym
Stary schowek na miotły nie był najlepszym miejscem na schadzki, ale znajdował się najbliżej i był poza zasięgiem większości osób w szkole, bo rzadko kiedy ktoś tu zaglądał. Właśnie z tych dwóch powodów w oczach Daemona wydawał się idealny, by na kilka chwil zamknąć się w nim z uroczą Krukonką, która od czasu, gdy chłopak wrócił do szkoły była niczym jego cień, wciąż zacięcie walcząc o choć odrobinę jego uwagi. Spotkanie z Odey sprawiło, że odczuwał wręcz fizyczny ból w dole brzucha, dlatego, kiedy ujrzał Anastazję, Marry czy Katie idącą korytarzem, nie mógł przepuścić okazji, by sobie ulżyć, a ona ewidentnie pragnęła tego, co mógł jej zaoferować. Dopadł ust dziewczyny, zachłannymi dłońmi wędrując po jej ciele, kiedy otworzył pierwsze drzwi, wchodząc z nią do środka. Pomieszczenie było zakurzone, ale na tyle duże, że pozwalało na swobodę ruchów. - Co do kurwy?! - zapytał, nie wkładając w to ani odrobiny grzeczności, wręcz wkurzony, że w tym momencie ktoś postanowił im przeszkodzić. Podniósł wzrok, napotykając zaskoczone, a jednocześnie przerażone spojrzenie nawet ładnej brunetki. - Zamierzasz dołączyć? - zapytał, unosząc prawą brew, kiedy ta nie wykonała żadnego ruchu, a jej usta milczały, rozchylone w geście zdziwienia.
Bonnie Webber
Rok Nauki : II
Wiek : 22
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 160 cm
C. szczególne : chrypka, lekki amerykański akcent, szare oczy, długie włosy sięgające do bioder często związywane
Zgubienie się w korytarzach Hogwartu było czymś naturalnym dla kogoś, kto był tu dopiero drugi rok. Musiała na nowo nauczyć się mapy otrzymanej od Flory aby nie trafiać w dziwne miejsca. W końcu, po jakichś trzydziestu minutach błąkania się znalazła się na parterze. Zmęczona, owszem, ale zadowolona, że wydostała się ze skrótu doradzonego jej przez portret nieznanego czarodzieja. Nigdy więcej nie będzie słychać malunków! Niosła w ramionach kilka książek z biblioteki na których szczycie znajdowała się wspomniana wcześniej mapa. Bons zatrzymała się w połowie drogi aby spróbować wcisnąć podrygującą książkę do plecaka. Powiew wiatru dochodzący przez uchylone okno zdmuchnął mapę w taki sposób, że ta wsunęła się pod drzwi jakiegoś schowka. Westchnęła, wcisnęła książki pod pachę i otworzyła drzwiczki po to, aby wyciągnąć zgubę. Nikt nie przygotował ją na ten widok. Stanęła jak wryta na widok dwójki studentów, a trzymane książki upadły z hukiem u jej stop. W ciągu kilku sekund jej policzki pokrył purpurowy odcień zawstydzenia, zażenowania i jednocześnie obrzydzenia, zapomniała po co tu przyszła. Zasłoniła usta kiedy chłopak (czy to nie ten popularny Ślizgon z czystego rodu??) zaproponował świństwo. Jej. Bonnie. Nawet ze swoimi kompleksami i niedowartościowaniem wiedziała, że Daemon zachowuje się jak dupek mając czelność oferować jej dołączenie do tego… do tego… Cofnęła się jeden krok. Drugi. Potrząsnęła energicznie głową. Nie podniesie wzroku, nie spojrzy na to drugi raz, nie ma takiej opcji. - O Merlinie... zdołała z siebie wydusić. Oglądanie ich w tak wymownej pozycji (a zwłaszcza Daemona bez spodni) nie było szczytem jej marzeń. Nie zwlekała, odwróciła się na pięcie i bardzo szybkim krokiem ruszyła w kierunku lochów. Musi jak najszybciej uciec i najlepiej nie pokazywać mu się nigdy na oczy. Wystraszyła się, że mógłby chcieć się na niej mścić za to, że go przyłapała. Najlepiej zrobić to, co przykazane jest szarym myszkom - stopić się z tłem.
Daemon Avrey
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 22
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 187
C. szczególne : lekka wada wzroku, blizna w okolicy serca, sygnet rodu Avery na placu wskazującym
Reakcja nieznajomej dziewczyny wywołała u pary zaskoczenie, Daemon nie mógł ukryć poziomej zmarszczki, która pojawiła się na jego czole. Brunetka wyglądała jak spłoszona łania, która dostrzegając broń myśliwego od razu uciekła. Zdołał dostrzec rumieńce na jej policzkach, których barwa z każdą sekundą stawała się coraz intensywniejsza, a poziom zażenowania osiągnął poziom krytyczny. W przeciwieństwie do niej chłopak wydawał się być wyluzowany, choć niebagatelnie wkurowiony. W pośpiechu podciągnął spodnie, przekładając materiał paska przez sprzączkę, nie zawracał sobie głowy jego zapięciem. Pozbierał rozrzucone przez wystraszoną dziewczynę książki, zupełnie ignorując niezadowolenie swojej towarzyszki, którą po prostu zostawił ruszając biegiem za tą drugą. - Zaczekaj - krzyknął za nią, kiedy ta przyspieszyła jeszcze bardziej. Nie przypuszczał, że może być taka szybka. - Kurwa no! Zaczekaj do cholery! - kolejne słowa wypowiedziane przez Ślizgona odbiły się echem od pustych ścian; tym razem to on przyspieszył, w końcu ją doganiając. Rzucił książki na kamienną posadzkę, łapiąc dziewczynę na nadgarstki, które uniósł do góry, przy okazji dłonią krępując jej usta, w obawie że zacznie krzyczeć. - Puszczę cię, jeśli się uspokoisz i nie będzie krzyczała, dobra? - zapytał na tyle spokojnie, na ile pozwalał mu wysiłek, do którego go zmusiła oraz wkurwienie, że nie dane było mu dokończyć, to co zaczął z blondwłosą koleżanką. Normalnie zignorowałby obecność osoby trzeciej i zwyczajnie zamknął drzwi schowka skupiając się wyłącznie na sobie, ale w tym przypadku mogłoby to się okazać jego gwoździem do trumny w tej szkole.
Bonnie Webber
Rok Nauki : II
Wiek : 22
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 160 cm
C. szczególne : chrypka, lekki amerykański akcent, szare oczy, długie włosy sięgające do bioder często związywane
Jak można oczekiwać, że goniona dziewczyna posłusznie zatrzyma się przy rzucanych za plecami przekleństwach i wściekłości naładowanej w każdym krzyczanym słowie? O nie, instynkt mówił, aby jednak zmyć się sprzed oczu chłopaka i najlepiej zapaść pod ziemię, przeczekać aż emocje opadną a wtedy kombinować w jaki sposób go unikać. Nie mogła pozbyć się tego widoku sprzed oczu. Nie mogła przeboleć, że wszystko wyryło się wyraźnie w jej pamięci, a oddałaby naprawdę wiele aby tego jednak nie pamiętać. Nie znała Daemona, ale orientowała się na tyle, że nie należał do zbyt przyjemnych w odbiorze osób. Coś w jego twarzy podpowiadało, że mógłby być groźny, a więc tym bardziej pospieszyła swoje stopy aby odbiec do rozwidlenia i czmychnąć w kierunku pokoju wspólnego Puchonów. Niestety przez "wieczną dietę", niedobór witamin i niską wagę była łatwym do schwytania celem. Kiedy chłopak ją dogonił z jej gardła wydobył się pisk, a chwilę później zasłaniał już jej usta i zaciskał palce wokół nadgarstka. Odruchowo próbowała oderwać od siebie jego dłoń co było z góry skazane na porażkę. Wiadomo zatem kto z tej dwójki był wysportowanym dwumetrowym facetem a kto niskim kurduplem bez jakichkolwiek szans na ucieczkę. Szarpnęła się, próbowała cofnąć, zaparła się bowiem ograniczenie ruchu wpędziło jej instynkt samozachowawczy w panikę. Chcąc nie chcąc jego dudniący głos przebił się do jej świadomości; tym samym została przymuszona by popatrzeć na jego twarz. Widziała tam gniew, który kojarzył się jej z przykrymi doświadczeniami zatem posłusznie przestała się szamotać, stanęła w miejscu i posłała mu spojrzenie mówiące "puść mnie!". Kiedy to zrobił odsunęła się od niego na dwa duże kroki, od ściany dzieliło ją pół metra. - Nie dotykaj mnie, nie chcę z tobą rozmawiać. - wydusiła z siebie mało wojowniczym tonem. Przez jej ciało przeszedł zimny dreszcz. Drżącymi palcami rozmasowywała nadgarstek. Ten człowiek zamiast rąk to ma chyba kowadła. - Czego chcesz? - starała się aby nie było widać po niej pewnej dozy lęku jednak ten odwrócony wzrok mówił sam za siebie.
Daemon Avrey
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 22
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 187
C. szczególne : lekka wada wzroku, blizna w okolicy serca, sygnet rodu Avery na placu wskazującym
W zasadzie nie zastanawiał się na tym, czy jego krzyki zmuszą dziewczynę do zatrzymania się czy też zareaguje ona odwrotnie, jedynie przyspieszając kroku. Tak naprawdę nie miał ochoty za nią biec, zwłaszcza, że w tym momencie rujnował okazję, by ulżyć swojemu cierpieniu z czyjąś pomocą i nie sądził, żeby po tej akcji blondwłosa Krukonka była wciąż chętna. Zaklął pod nosem, kiedy świadomość tego uderzyła w niego z podwójną siłą, jednocześnie zmuszając do szybszego biegu. Chciał wyjaśnić sprawę, przy okazji oddając brunetce książki, które upuściła zanim uciekła w popłochu i czerwonyni plamami na policzkach - czy to nie było miłe z jego strony? A ona od razu z góry zakładała, że jest groźny lub chce zrobić jej krzywdę. Niestety zachowanie bruneta wobec niej, nie pomagało wyzbyć się tych myśli, skrępował ją w uścisku, który nie pozwalał uciec. Była znacznie drobniejsza niż sądził przez co jej drobne próby wyswobodzenia się spełzły na niczym, a kiedy dała w końcu za wygraną, zgodnie z niepisaną umową puścił ją, jednak wciąż nie odrywał od jej postaci swojego spojrzenia. Słysząc słowa padające spomiędzy drżących warg westchnął, przeczesując nerwowo włosy, tworząc na nich jeszcze większy rozgardiasz niż ten, który panował tam kilka sekund wcześniej. - Porozmawiać - odpowiedział na jej pytanie, z dużą dozą spokoju, która idealnie wpasowywała się w kamienny wyraz twarzy Ślizgona, choć jego spojrzenie ciskało gromy. - Dlaczego ty nie chcesz ze mną rozmawiać? - zapytał, patrząc jak rozmasowuje nadgarstek, czyżby chwycił zbyt mocno?
Bonnie Webber
Rok Nauki : II
Wiek : 22
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 160 cm
C. szczególne : chrypka, lekki amerykański akcent, szare oczy, długie włosy sięgające do bioder często związywane
Dwadzieścia siedem centymetrów różnicy wzrostu. Był pewny siebie, z pewnością przystojny (w chwili obecnej nie zwracała na to uwagi), popularny, silny, dziewczyny się za nim uganiały a ona była szarą myszką, która czerwieniała jak piwonia na widok cudzej nagości. Gdyby chociaż nie byli w trakcie... no... tego... czego nie odważyła się nazwać w myślach (bo była na to zbyt zakompleksiona i zawstydzona) to może zachowałaby większy spokój ale gdy złapał ją za nadgarstek i zmusił do zatrzymania się to jednak ich relacja postanowiła zacząć się w nieprzyjemny sposób. Włożyła całą siłę swojej woli do podniesienia wzroku i skrzyżowania go z wściekłym spojrzeniem Daemona. - Byłeś zajęty w schowku, a potem zacząłeś mnie gonić, prawie wykręciłeś mi nadgarstek i patrzysz na mnie jakbym cię okradła. To nie są warunki zachęcające do rozmowy. - wydusiła z siebie szybki potok słów z kilkoma krótkimi przerwami na uzupełnienie zapasu powietrza w płucach. Musiała zadzierać głowę, aby widzieć jego twarz. Przy Boydzie było to urocze i zabawne (jak przypomniała sobie żarty o drabince do całowania to coś ścisnęło ją w klatce piersiowej), ale przy Daemonie dostawała zimnych dreszczy. Skrzyżowała ręce na ramionach, przyjmując tym samym pozycję obronną, zamkniętą. Początkowy lęk zaczął ewoluować w mrowiącą pod skórą złość. - Nie oczekujesz chyba, że cię przeproszę? Mogliście zamknąć drzwi. - rzuciła weń ten wyrzut i zacisnęła mocno usta. Była zażenowana, ale przynajmniej udało się jej wyplenić z siebie odruch ucieczki. To nie jest Ilvermorny. To tylko krępująca sytuacja z której należy jakoś wybrnąć. Bonnie wolałaby wszystko puścić w niepamięć tylko sęk w tym, że ujrzane obrazy nie chciały opuścić jej głowy. To było okropne. Odnosiła wrażenie, że nie pozbędzie się swoich rumieńców do końca życia. Zacisnęła mocno powieki kiedy zdała sobie sprawę, że Daemon jest na tym samym roku co ona. Niech to szlag, unikanie go będzie jeszcze trudniejsze niż myślała.
Daemon Avrey
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 22
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 187
C. szczególne : lekka wada wzroku, blizna w okolicy serca, sygnet rodu Avery na placu wskazującym
Jego przewaga w postaci wzrostu czy siły mięśni tak naprawdę była niczym w porównaniu z tym, co potrafiły zrobić kobiety przy pomocy subtelnego gestu, czy odpowiednich słów - niejednokrotnie przekonał się o tym na własnej skórze. Jednak stojąca przed nim brunetka wydawała się być zgoła odmienna od tego co prezentowała sobą jego ulubiona Gryfonka,niby chciała być groźna, choć ani trochę jej to nie wychodziło,przez co wydawała się być odrobinę urocza. Nie mógł uwierzyć, że tak naturalne zachowanie, chociaż zakrawające o temat tabu wywołało w dziewczynie tak wiele zmieszania oraz przerażenie, które wciąż było widoczne w jej tęczówkach, a może bała się jego? Zacisnął zęby, sprawiając, że jego twarz nabrała jeszcze surowszego wyrazu, co zapewne po raz kolejny obudziło w drobnej czarownicy chęć ucieczki, ale nie pozwoliłby na nią. - Ścislej rzecz ujmując nie do końca byłem zajęty, przeszkodziłaś nam, a nawet nie znam twojego imienia - powiedział z wyrzutem, jednak niechętnie przyznał jej rację, co skwitował głębokim, głośnym westchnięciem - nie zachował się najlepiej, wręcz karygodnie biorą pod uwagę fakt, że matka dbała o jego dobre wychowanie. Nie byłaby dumna, po raz kolejny przeczesała dłonią włosy - tik nerwowy przez który kiedyś straci je wszystkie. - Czy powiedziałem, że oczekuje przeprosin? - na pytanie odpowiedział pytaniem, nieco rozbawiony tokiem myślenia nieznajomej, co wyraził unosząc kąciki ust ku górze, w uroczy aczkolwiek wciąż aroganckim uśmieszku, będącym jego cechą charakterystyczną. - Chciałem Ci oddać twoje książki, a przy okazji zapytać, dlaczego tak bardzo się wciąż rumienisz? - wyjaśnił, co było jedynie połowicznie prawdą, gdyż tego drugiego nie miał w planach, dopóki nie dostrzegł, że rumieńce nie znikają z jej policzków. Dla podkreślenia swoich słów oraz przekonania brunetki o tym, że jest to czysta prawda, pochylił się delikatnie nad nią, opuszkami palców muskając jeden z policzków. Zupełnie ignorował postawę, którą przyjęła oraz fakt istnienia przestrzeni osobistej, choć przed tym drugim nigdy nie miał oporów.
Bonnie Webber
Rok Nauki : II
Wiek : 22
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 160 cm
C. szczególne : chrypka, lekki amerykański akcent, szare oczy, długie włosy sięgające do bioder często związywane
Bonnie nie miała w ogóle doświadczenia w relacjach damsko- męskich. Dobrze, wróć, z Boydem udało się jej związać na tyle, aby dopuścić do siebie myśl, że jakimś cudem mogłaby się komuś podobać. Daemon znowuż wydawał się być bardzo pewnym siebie, a jego przytłaczający arogancki uśmieszek tylko ją odrzucał. Widywała już takie osobistości w Ilvermorny. Chłopcy "z wyższych sfer", którzy uważali się za lepszych od innych. Mimo wszystko Daemon różnił się od nich tym, że się z niej nie wyśmiewał, a rozmawiał całkiem spokojnie zważywszy na niecodzienne okoliczności. - Myślę, że moje imię jest tutaj zbędne. - czuła niewysłowioną ulgę, że jest nierozpoznawalna i taka maluczka, nijaka. Gdyby chciał się mścić to nie znał jej imienia... co prawda wystarczyłoby aby zasięgnął języka jednak nie mogła zaprzeczyć, że chętnie pozostanie anonimowa tak długo jak tylko się da. Potrząsnęła ponownie głową chcąc się pozbyć ich widoku sprzed oczu. Jak ta dziewczyna mogła...? Jeszcze w szkole! W schowku! Gdzie tu romantyzm? Gdzie tu jakiekolwiek uniesienie? Sama brudna fizyczność nie mająca w sobie piękna... albo to Bons miała wygórowany obraz tego jak powinna wyglądać bliskość. - D-dziękuję za zwrot książek. - wydusiła z siebie z niepewnym trudem i popatrzyła na rozrzucone na podłodze tomiszcza. Bibliotekarka zabiłaby ją za ten widok jednak zaplanowała już, że je pozbiera jak tylko umknie przed Daemonem. Był wysoki, ogromny, a ona stała przy ścianie i czuła się przy tym taka malutka... - Czemu to cię intere... - wstrzymała oddech kiedy zobaczyła, że się zbliża i wyciąga rękę. Ledwie jej dotknął, a odepchnęła jego nadgarstek swoimi palcami i momentalnie cofnęła się wpadając na ścianę. - Co ty wyprawiasz? - pulsująca pod skórą złość rozciągnęła granice rumieńca również na szyję i dekolt. - Powiedziałam ci, żebyś mnie nie dotykał, zwłaszcza po tym co robiłeś w schowku! - jej kobieca duma została dobitnie urażona, a ona nie wiedziała jak ma przemknąć na drugą stronę korytarza bez narażania się na jego kolejny chwyt. Przez jej plecy przeszedł kolejny zimny dreszcz, roztarła nerwowo ramiona. - W ogóle co to miało znaczyć czy dołączę! Za kogo ty mnie uważasz? Każdą przypadkowo napotkaną dziewczynę wciągasz do schowka na miotły? - skrzywiła się w grymasie... co tu dużo mówić, obrzydzenia. Zdenerwowała się, nie potrafiła zrozumieć cudzej lekkości w nawiązywaniu czystej fizycznej relacji. Nie była typem dziewczyny "na jedną noc", a więc nie mieściło się jej to w głowie. Miała dopiero osiemnaście lat...
Daemon Avrey
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 22
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 187
C. szczególne : lekka wada wzroku, blizna w okolicy serca, sygnet rodu Avery na placu wskazującym
Daemon mimo młodego wieku miał tego doświadczenia naprawdę dużo i z pełną świadomością swoich słów mógł powiedzieć, że każda kobieta jest inna, niczym płatek śniegu - wyjątkowa. Niestety on tą wyjątkowość sprowadzał jedynie do fizyczności, w której kobiece ciało traktował jak dzieło sztuki. Nie dla niego były rzewne wyznania czy patetyczne słowa, a tym bardziej związki; stronił od tego rodzaju relacji, która jawiła mu się niczym kajdany pętające jego wolność. Pokręcił z wyraźną dezaprobatą głową na odpowiedź dziewczyny, która chyba chciała pozostać anonimową. Czy wszystkie uczennice Hogwartu miały jakiś problem z tym, żeby przedstawić się drugiej osobie, tak po prostu po ludzku? Zaśmiał się na wspomnienie spotkania z Odey czy Sophie, które również w pewien sposób próbowały zataić przed nim swoją tożsamość. - Dobre wychowanie tego wymaga - oznajmił, patrząc na nią wymownie - Chyba, że jesteś jakąś dzikuską - dodał zaczepnie się przy tym uśmiechając, gdyż nie mógł żartować sobie niewybrednego komentarza, choć im dłużej się jej przyglądał, tym więcej detali jej urody dostrzegał; może była zbyt chuda, ale to wcale nie odbierało jej piękna. Bonnie zdecydowanie miała wypaczony obraz bliskości, zapewne poznany dzięki książką. Każda relacja rządziła się swoimi prawami, a On - godził się z każdą reguła, którą bezczelnie mógł złamać. Dla niego zakazy nie istniały, a każdy który pojawił się w jego życiu szybko niszczył. Podobnie, jak teraz, kiedy zbliżył palce do gorącego policzka brunetki chociaż prosiła by tego nie robił. - A co takiego robiłem w schowku, hm? - dociekał, widząc jak krępujący jest to dla niej temat, położył otwartą dłoń obok jej głowy, kiedy oparła się plecami o ścianę, robiąc krok w jej kierunku, sukcesywnie zmniejszał dystans między nimi. Lubił bawić się fizyczną bliskością, zwłaszcza jeśli spotykał się ze swego rodzaju odrzuceniem. Był pojebany, czego drobną czarownica nie mogła jeszcze wiedzieć. Przymknął oczy, wciągając głośno powietrze do płuc, które przesycone było zapachem dziewczyny; niepowtarzalną mieszanką cytrusów i czegoś jeszcze, czego nie był w stanie określić. Gdy rozwarł powieki jego stalowo-niebieskie tęczówki nabrały cieplejszego wyrazu, choć wciąż czaił się w nich mrok. - Wiesz, prawdę mówiąc z tamtą blondynką się udało - odpowiedział wzruszając przy tym ramionami, wydawało się, że cała złość z niego uleciała, był taki spokojny i zdecydowanie zbyt pewny siebie, co mogło doprowadzać do złości. - Bo ty jesteś z tych "z seksem czekam aż do ślubu"? - wypalił nagle, jakby doznał jakiegoś olśnienia, choć większość znaków właśnie na to wskazywało - A całowałaś się kiedyś? - kolejne, wyraźnie zaczepne pytanie opuściło jego wargi, które mimowolnie oblizał koniuszkiem języka.