Nie tylko schowek na miotły, jak głosi powszechnie używana nazwa. Można tam znaleźć niemal wszystko od mugolskich procy, przez pędzle i puszki z różnokolorowymi farbami, po kosy i beczki z prochem. Prawdziwy raj dla uczniów pragnących by z Hogwartu została jedynie stos kolorowych kamieni.
Ostatnio zmieniony przez Bell Rodwick dnia Sob 6 Wrz 2014 - 18:12, w całości zmieniany 1 raz
Mówiąc szczerze chłopak się nie poznawał. W jego głowie kotłowały się myśli, a on sam zachowywał się jak całkowicie inna osoba. Czuł się jakby trafił do równoległej rzeczywistości, w której to jego alter ego ma właśnie taki charakter. Dlaczego tak się stało? A może to po prostu też była gra? Nie wiem jak daleko może posunąć się ten blondyn żeby zaciągnąć kobietę do łóżka. To była trudna sytuacja, bardzo skomplikowana. Miał rację, pierwszy raz w życiu powiedział coś niesamowicie mądrego i miał rację! Powinien się cieszyć, a mimo wszystko jakoś nie odczuwał tej dumy, która powiększa ego człowieka. - Zdarza mi się – powiedział, a widząc jej uśmiech również się uśmiechnął. A na dźgnięcia nawet nie zareagował. - Chyba tylko ja mogę Cię tym torturować… – wydukał i po chwili wbił dziewczynie palec między żebra. - Musisz się jakoś rozluźnić… może weź kąpiel czy coś? Chyba, że masz ochotę na coś, jestem do twojej dyspozycji – och, nie wiedział na co się pisze, ale te słowa po prostu mu przyszły do głowy.
Niech się cieszy, że jednak jest mądry. Może Elishia to rozpowie i dzięki temu będzie miał więcej przyjemnych przygód związanych oczywiście z kobietami? Oczywiście jeśli nadal chce chodzić i się gwałcić z wszystkim, co się rusza. Ona mu przecież nie broni, prawda? Tylko... Tylko zrobiła mu scenę zazdrości. Ale chodziło o jej przyjaciółkę, to pewnie tylko dlatego. Nie widzę głębszych powodów w tym wszystkim. Ani jednego O! - Aaa nieeeeeeee! - Krzyknęła tak, że pewnie ją było słychać w całym zamku i odskoczyła od niego jak poparzona w tyłek tym czymś, czym się znakuje byki w Meksyku czy gdzieśtam. Przyjęła postawę pożal się boże boksera, która najwyraźniej miałaby ją ochronić przed kolejnym niespodziewanym atakiem. - Znowu chcesz się ze mną kąpać? A może to propozycja czegoś więcej? - Zaśmiała się słysząc jego słowa. Owszem ostatnio było bardzo miło i właściwie chętnie by to powtórzyła, ale gdzie? Mało w Hogwarcie było ustronnych miejsc, gdzie można było poromansować, chociaż to też było niczego sobie. Poza kurzem, brudem i ogólnie.
Wątpię. Chcąc nie chcąc, jeżeli jakaś kobieta szła z nim do łóżka, to nie przez inteligencje. To nie pomaga w zaciągnięciu kobiety do łóżka, to pomaga w prawdziwym podrywie. Tak oczywiście, a Święty Mikołaj mieszka na Hawajach. Wszyscy to wiedzą, tak samo jak wiedzą, że to nie ma głębszego znaczenia. Ale chłopak nie myślał o tym nie chciał teraz o tym myśleć. - Mi się tam podobało – powiedział z tym tajemniczym uśmieszkiem wypisanym na twarzy – szkoda tylko, że nie mogliśmy tego dokończyć, nieprawdaż? – wydukał. Powoli wracał do normalności, co chyba nie było za dobrym znakiem. - Ach… i mam prośbę – wymamrotał pod nosem. Nie lubił prosić kogokolwiek o przysługę, ale nie widział innego wyjścia z tej sytuacji – Będę wdzięczny, jeśli zostawisz dla siebie wszystko, co się dzisiaj stało.
- Oczywiście, przecież było tak miło i cieplutko – Podsumowała ich kąpiel o dziwo się nie rumieniąc. W tym momencie nie odbierała tego tak, jak wcześniej. Wtedy byli zdecydowanie bliżej niż teraz, do tego nadzy. Nic więc zaskakującego, że się peszyła. Teraz nie musiała nawet, jeśli wciąż po głowie chodził jej jego pocałunek. Te, czy ty masz z bratem jakąś psychiczną więź? O ile wiem, to nie dawno bardzo podobne słowa wypłynęły z jego ust. Oboje najwyraźniej bardzo potrzebowali mieć taką, a nie inną opinie wśród ludzi. I Elishia akurat ślizgonowi nie zamierzała w tym przeszkadzać. Dlatego też kiwnęła głową najwyraźniej się zgadzając, po czym sama powiedziała kilka słów właściwie zanim pomyślała jakie mogą mieć dla wszystkiego znaczenie. - Nick może ustalmy, że nic co tu się teraz stanie nie wyjdzie poza schowek. Cokolwiek byśmy nie powiedzieli i nie zrobili, co? - Spytała nie mając pojęcia jak bardzo zachęcająco to dla niego może zabrzmieć.
- I wygodnie – dodał do jej wypowiedzi w zamyśleniu. Nie zwracał uwagi na to, czy dziewczyna się zawstydzi na wspomnienie tego co się działo, czy nie. I tak nie przeanalizowałby tego, nie dałoby mu to zupełnie nic. Więź między braćmi była nierozerwalna i czy tego chcieli, czy nie byli do siebie podobni pod wieloma względami. To, że myśleli w ten sam sposób tylko utwierdzało tą tezę. Jak bardzo zachęcająco? Na jego ustach pojawił się chytry uśmieszek i nie odrywając od niej zaciekawionego spojrzenia powiedział. - Mam ochotę coraz częściej tutaj przychodzić
Dopiero teraz zorientowała się jak to bardzo dwuznacznie zabrzmiało. Nie wiedziała, czy się palnąć w głowę, czy jego palnąć, czy ogólnie co zrobić. Nie no, ona stąd chyba pójdzie, bo nie strzyma z tym facetem. On ma skojarzenia, a ona jest tępa i je wywołuje. Ostatecznie kilka razy walnęła czołem o jego tors ponownie do niego podchodząc. To dużo bezpieczniejsze niż walenie w ścian, a niosło to samo przesłanie. - Ty zboczeńcu – Mruknęła pod nosem z nieukrywaną w tym tonie wesołością. Spojrzała kątem oka na drzwi stojące za nim. Chyba faktycznie powinna stąd pójść. Spotkają się niedługo po raz kolejny, są niemal sobie przeznaczeni. W każdym razie uniosła się na palcach i cmoknęła go krótko w wargi. - Dzięki Nick. Jesteś prawdziwym przyjacielem – I z tymi słowami wyszła ze schowka na miotły nie odwracając się w jego stronę. Jeszcze by próbowała się wrócić, a jakoś przestała sobie przy nim ufać.
To jest mężczyzna, on może mieć takie skojarzenia i odbierać wszystko dwuznacznie, a zazwyczaj to oznacza, że z facetem jest wszystko w porządku. Dodatkowo nie jest z nim nudno, nieprawdaż? Słysząc ja zaśmiał się pod nosem. To było dobre zagranie, ale i tak chłopak nie do końca był świadomy czy zrobił to po to, żeby się do niej zbliżyć, czy po to, żeby ją przelecieć, czy prosto z serca. Nie chciał o tym myśleć, nie teraz. Ten całus wybił go z równowagi, wpatrywał się na znikającą za rogiem dziewczyną i uśmiechnął się do siebie pod nosem. Pokręcił głową i wyszedł ze schowka wracając na swój szlaban do skrzydła szpitalnego.
No to idziemy. Ja – cały obolały, ze mną Rodeo, której imienia nadal nie jestem pewien, no ale to przecież robi cały klimacik. Dwójka nieznajomych, ona taka zagubiona w nowym miejscu, ja – trochę kulejący wybawiciel. Zasuwamy do skrzydła, mijamy dziedziniec, wchodzimy do głównego holu, po czym mimowolnie szukam wzrokiem drzwi do schowka na miotły, patrzę na blondynę, to na drzwi, znowu na blondynę. - Znam skrót – mówię, a w głowie układam już NIECNY PLAN. Idziemy w stronę schowka, przepycham Rodeo jako pierwszą, BANG, sam też wskakuję do środka, po czym teatralnie zaczynam osuwać się na podłogę. – DALEJ NIE PÓJDĘ. Nie mogę, jestem umierający, musisz zostać przy mnie i wysłuchać moich ostatnich słów! No dobra, przyznajmy jedno – oskara to ja bym nie dostał, ale talentu aktorskiego odmówić mi nie można było. No pal sześć, że to wszystko było za mocno okraszone egzaltacją, no ale w końcu wylądowałem u gryfonów, więc te łatki same się do mnie poprzyklejały i musiałem nauczyć się z tym żyć. No ale to szelmowskie spojrzenie cwaniaka... ten nonszalancki uśmiech... NO MNIE SIĘ NIE ODMAWIAŁO, wiadomka, stara śpiewka, ale zawsze działa. Robimy jazdeczkę na klasycznego szkolnego amanta, co nie? Tak naprawdę to chciałem tylko sprawdzić, jak bardzo mówiła na serio, a jak bardzo grała, bo hehe, czemu nie. No taki byłem. Jakby mi ktoś się kazał rozebrać na środku Wielkiej Sali i zarzucił, że tego nie zrobię... no, wiecie jak to działało. Nie? No było silniejsze ode mnie. Nie mogłem z tym walczyć. Ulegałem słabościom. WYBACZ MI, ARCZIBALD.
Łapie jakoś tam Eliiota, żeby biedak nie wywrócił się po drodze i człapie się z nim powoli. Jak wszędzie daleko w tym głupim Hogwarcie. Zanim ktoś dojdzie do skrzydła szpitalnego, może zdążyć wykrwawić się na śmierć. Pokornie zgadza się na skrót, bo skąd ma wiedzieć, że robi ją w bambuko? Wierzy, że chłopak faktycznie go zna. Piszczy jak dziewczynka, kiedy wrzuca ją do środka i zamyka za sobą drzwi. Chłopak osuwa się na ziemię równocześnie blokując drzwi. Winnie nie jest pewna co ma zrobić, rozgląda się dookoła, zdumiona, że wrzucił ją do schowka na miotły. Winona znajduje jakieś światło, albo zapala różdżkę, nie wiem jak to tam działa. W sumie może by się przestraszyła, że jest jakimś obleśnym zboczeńcem, gdyby nie to, że był w całkiem opłakanym stanie. Co mógł w sumie jej zrobić, skoro nawet dotknięcie żeber sprawia mu ból. Winnie pewnie zrobiłaby to co mówiła, ale, bez przesady, widziała go pierwszy raz w życiu i nie znała jego imienia. Oczywko zupełnie by jej to nie przeszkadzało, ale musiałaby raczej być pijana. -To szybko, bo potem umówiłam się na piwo z ziomkami – mówi do chłopaka, patrząc na niego z góry. Tak serio, to pewnie podoba jej się całkiem. Jakiś tam szkolny badass. Winnie była zwykłą nastolatką, na pewno jakoś tam to ją kręciło. - Jakie imię mam napisać w nekrologu ? – pyta jeszcze, rozglądając się po schowku. Ona woli znać imię swojego wroga/wybawcy/amanta. Sorry, Winnie jest trochę nudna, bo nie ogarnia co się dzieje.
Grałem twardziela. To osuwanie się trochę mi przynosiło bólu, ale jak już mi się zachciało kółka teatralnego no to musiałem ciągnąć to swoje przedstawienie. Udawała niewzruszoną, ale ja się tam nie poddawałem, bo do stu razy sztuka, no nie? - Wiedziałem, że speniasz – cmokam, kręcąc przy tym głową jak gołąb albo awanturująca się czarna amerykanka (nie wiem, te w Afryce jakoś się tak nie wierciły). – Co z ostatnią wolą? Zanim odejdę z tego świata? Pozwolisz mi tak zdechnąć bez zobaczenia cię w samych kowbojkach? – mówię rozmarzonym tonem i staram się być wiarygodny, ale ból przeszywa mi moje ciałko i trochę zginam się wpół. - Elliott. Ale pisane jako E-L-I-J-O-T. Możesz dopisać Mordred. Jak ten badass z legend o królu Arturze. Ale przyjdziesz na mój pogrzeb, prawda? Będziesz płakać, chociaż trochę? – robię taką minkę. No a po moim krótkim wywodzie następuje krótka salwa jęków – o dziwo, całkiem nieudawanych. Ja tutaj n a p r a w d ę konam. - A ciebie, towarzyszko niedoli, jak wołają? Wiesz, umrę z twoim imieniem na ustach, takie tam - machnąłem ręką jak emotka latif.
Marszczy brwi. Jak to spenia. Nie wie o czym mówi do końca, więc wzrusza luzacko ramionami. Lepiej udawać głupią, niż być tchórzem. - Boję się, że mój widok w samych kowbojkach doprowadzi cię do śmierci, a jeśli zaczęłabym jeszcze coś z tobą robić w tych kowbojkach, to jeszcze skończyłabym na trupie. Fuj – mówi w końcu, lekko odzyskując rezon i wykrzywiając mordkę z obrzydzeniem. Trochę się martwi o te jego jęki i jeszcze bardziej się krzywi ze zmartwienia, kiedy ten zgina się wpół. - Będę płakać, jeśli to jest twoja ostatnia wola – potwierdza uprzejmie, a kiedy ten zaczyna dziwacznie jęczeć, siada obok niego z lekko zmartwioną miną. Cóż za dziwna sceneria. - Mogę dać ci buziaka – proponuje uprzejmie, klepiąc go po nodze. – Winnie Hensley, witam – przedstawia się, uśmiechając się lekko, żeby chociaż miał przyjemne widoki zanim umrze. Swoją drogą, jeśli Elliot oglądał pornsy, to była jedna z największych firm tego rodzaju, więc może coś je kojarzył! Oczywiście, nie że go oskarżam o oglądanie ich, ale wiesz jak to bywa.
- Nad jeziorem szło ci nie najgorzej udawanie mojej dziewczyny – zauważam. No wypieranie się i rżnięcie głupa to naturalne mechanizmy obronne. Wszystko jasne, po prostu musiałem ją NIEŹLE SPESZYĆ, co akurat nie było żadną nowością. A jednak, zadziorne Rodeo wcale nie było takie #yolo, ja jakie się kreowało. Szach mat, kowbojko! – O nie, nie, myślę, że jakbyś tak na przykład zrzuciła z siebie jakieś szatki to na pewno by mi się polepszyło. Wiesz, jak ludzie odpływają, to robi im się masaż serca albo razi tym śmiesznym mugolskim urządzonkiem, żeby im puls wrócił. A takie tournee z pewnością przyspieszyłoby mi tętno. Tak, przyspieszone tętno to niezaprzeczalna oznaka życia! Już trochę chyba majaczę, siedzę na tej podłodze, no faktycznie, jest dość dziwnie, bo trochę umieram, ale to wszystko było JEJ WINĄ. No ale wspaniałomyślnie postanowiłem jej wybaczyć i patrzę na nią swoimi ślicznymi oczami, zalotnie macham rzęsami, bo przecież są takie długaśne, że wszystkie dziunie mi zazdroszczą. - Buziaka... buziaka to można dać młodszemu bratu. Nie jesteśmy spokrewnieni, Winnie – Dobrze, że wybrała nogę, nogi akurat były całe, więc obyło się bez jęków. Uśmiecham się za to głupio, w głowie analizując, skąd znam jej nazwisko. ALE SERIO, ŻEBY MNIE O TAKIE RZECZY OD RAZU PODEJRZEWAĆ? No dobra, zdarzyło mi się tam raz czy dwa... a może i dziesięć. - Ale... wiesz, od całowania się jeszcze nikt nie zginął – wywracam oczami, jakbym chciał powiedzieć NO BIG DEAL. Bo przecież co nam szkodziło, no nie?
- Jestem przekonana, że mówisz głupoty– tłumaczy mu, kręcąc poważnie głową.- Ostatnio na Magii Leczniczej operowaliśmy sowy, więc znam się świetnie na rzeczy – mówi, szczerząc się do chłopaka. Nie miała pojęcia o jakimś mugolskim urządzeniu. Cóż, Winnie nie była zawsze najbystrzejszą osobą w sali, czy tam tym razem w schowku. - Dobrze. Nie to nie – wzrusza ramionami, odpowiadając uśmiechem. Dobra, dobra, faktycznie trochę tam jej się podoba. Wszyscy lubią badassów, no nie? Szczególnie jeśli mają takie słodkie uśmiechy. Pewnie dlatego Wins rozpuszcza swoje blond włosy i zarzuca je na jedną stronę, jako że i tak musi je w końcu wysuszyć. A co jak co, ale nawet jej mokre włosy są super. - Tylko musisz mi obiecać, że pozwolisz mi się zanieść w końcu do skrzydła – mówi lekko błagalnym tonem, bo chłopak serio wygląda jakby odpływał. Nie jest przekonana, czy zauważył jak cudownie wygląda z rozpuszczonymi włosami. Takie problemy pierwszego świata.
- To może zaraz okaże się, że wizyta w skrzydle nie jest mi w ogóle potrzebna? – no w końcu wizja bycia pod opieką zdrowotną takiej kowbojki nie była taka najgorsza. Nawet całkiem przyjemna. No nieśmiałbym odmówić. No oczywko, że mi się nawet trochę podobała, buzię miała niebrzydką, całkiem urocza była, no i do tego zadziorna, trochę obojętna, ale jednak nie na tyle, żeby mnie zniechęcić, bo przecież jakby grała jakąś chłopczycę, to bym nawet jej nie dotknął, a fuj! Tylko te kowbojki mi nie dawały żyć. Ale jak tu się takie rzeczy kroiły, to jakoś mogłem to przeżyć. - Nie obiecuję. – musiałem postawić na swoim. - Ale zawsze można spróbować. I koniec gadania. Sytuacja wygląd tak – ja trochę leżę, ale trochę też siedzę w pozycji konającej, oparty o drzwi od schowka. Ona przy mnie kuca, włosy ma mokre, przerzucone na jedną stronę, zgodnie z tym, co napisała. Atmosferka jest taka, że w pomieszczeniu panuje taki klimacik ze światłem – nie półmrok, bo półmrok jest przereklamowany, ale też nie napierdala słońcem, bo to przecież idealny świat forek i tu wszystko musi być cacy, nie ma, że gdzieś tam kot ci przyjdzie i się gapi, i miauczy, albo nie wiem, narobi w kuwetę do tego wszystkiego. Ale lecimy dalej. I to dosłownie, bo ja się czuję, jakbym odlatywał, jak tak wyginam trochę głowę, żeby się dostać do jej całkiem ładnie zarysowanych ust. NIE WIEM, CZY ŻYJĘ DALEJ, CZY ZOSTAŁEM JUŻ UNICESTWIONY, ale całuję się z Winnie jak najbardziej na serio, pewnie gdybym nie był taki poobijany i mógł się jakoś bardziej ruszać, to wyglądałoby jak prawdziwe rodeo, a tak to jestem dość nudnie statyczny. No ale nie oszukujmy, jaka by się nie chciała ze mną całować? Kiedy ja ją tak całuję delikatnie, NAWET WSUWAM RĘKĘ W JEJ MOKRE... WŁOSY, no picuś glancuś, aż tu nagle NASTRÓJ KURWA BĘC, ja też bęc, bo drzwi od schowka nagle ustępują i lecę do tyłu, taka sytuacja. Leżę. A Winnie leży na mnie. Tyle z całowania. Tyle z romantyzmu. Tyle z uniesień.
Uśmiecha się i mruga zalotnie do chłopaka. Ależ ona lubiła, kiedy ktoś doceniał… no ją w ogóle. Po prostu lubiła być Krulową Teksasu i tyle. Na pewno nie podobało jej się kiedy w okolicy pojawiała się jakaś wila, która kradła jej uwagę ludzi. No chyba, że to była jakaś inna piękna istota, którą kocha, jak Ceres. No pewnie, musiała mu się podobać. Ale może dobrze, że tego nie mówił tak wprost, jak jakiś klasyczny kobieciarz, którym był. Pewnie wtedy od razu poczułaby się adorowana i przestałaby się interesować. Będzie musiał przeżyć jednak z tymi kowbojkami. Winnie jest z nimi w pakiecie. I chyba szybko o nich zapomniał, bo zanim Winona zdążyła się targować, urządzać jakieś zakłady i prosić o szybkie ruszenie się z miejsca, szybko przechodzą do działania. Ostatnio coś Hensley nie miała żadnych hamulców. Najwyraźniej zaczyna się całować bardzo beztrosko z każdym mężczyzną mocniej nią zainteresowanym. Elliott całuje całkiem nieźle, a Winona przesuwa dłonią po jego super krótkich włosach, które są zawsze przyjemne w dotyku. Taka idylliczna scena z rannym żołnierzem, w półmroku z ładną blondyną z mokrymi włosami, bez gapiących się na nich kotów. Trochę było jej niewygodnie na tych kolanach, ale co tam. Chłopak przyciąga ją bardziej do siebie i nagle bęc. Wypadają ze schowka, niczym para niesfornych kochanków. Winona wybucha głośnym śmiechem, a jest na tyle rozbawiona, że nawet chrząka żenująco, jak to jej się czasem zdarza. Wstaje niezrażona z Gryfona i opanowuje swoje napady śmiechu. - Chodź, bo faktycznie przeze mnie zginiesz – żartuje i pomaga wstać ziomkowi. Już później nie zgadza się na żadne całusy, tylko uparcie niesie go do skrzydła, żeby tam się wykurował, bo najwyraźniej ona najlepszą pielęgniarką nie jest. ztttt
Już prawie koniec! Jeszcze kilka ostatnich dni i Hogwart zostanie zamknięty, a oni pojadą na wielkie wakacje. Nie mogła się doczekać. To będą pierwszy jej wyjazd ze szkoły. W Beauxbatons nigdy nie organizowali czegoś takiego, więc tym bardziej się na to cieszyła. Z opowieści innych uczniów dowiedziała się, że dzieją się na tych wakacjach różne rzeczy. Że dostają wspólne pokoje. Była wszystkiego bardzo ciekawa. Szła właśnie przez korytarz rozmyślając na ten temat. Minęło już trochę czasu od balu, więc kac w końcu ustąpił. Mogła zdjąć czarne okulary i przestać nosić ze sobą butelkę wody. Zaś można było uważać ją za damę, choć zdecydowanie nie pasowało to do rzeczywistego stanu. W pewnym momencie musiała zostać wyrwana ze swojego zamyślenia. Właśnie skręciła w jeden z korytarzy mijając grupkę uczniów i... Stop. Zauważyła TEGO chłopaka. Poznali się na balu i... I kompletnie nie rozumiała co się działo. Podziałał na nią tak, jak to zazwyczaj ona działała na facetów. Stał do niej tyłem. Zaledwie kilka metrów dalej. A ona wpatrywała się w jego plecy jak wryta. Zrobiła krok do tyłu. Drugi krok. Trzeci krok. Gdy natomiast zauważyła, że ten się odwraca zrobiła szybkie kilka susów w przeciwnym kierunku. Złapała pierwsze otwarte drzwi będące po jej prawej stronie i schowała się w... Schowku na miotły? Poważnie. - Boże Tori, co ty odpierdalasz - Skarciła sama siebie. Coś tam jeszcze marudziła pod nosem. I co teraz? Ludzie na korytarzu musieli mieć ubaw widząc jak zwiewa. Jak jakaś gazela przed pieprzonym tygrysem. Ubaw po pachy, na prawdę. Fuknęła sama na siebie pod nosem. Gdyby miała przy sobie różdżkę przynajmniej miałaby co robić. A tak? Musi czekać. Tylko kuźwa na co?! Odeszła kawałek od drzwi. Jakby wyczuła, że ktoś je zaraz otworzy.
Bal, balem było całkiem fajnie ale trzeba było po dokańczać parę spraw z nauczycielami. Fieber stał spokojnie przed salą do transmutacji i czekał na profesorkę. Ciągle nie dawała mu spokoju ta dziewczyna...Tori. Była jakaś taka, tajemnicza albo zawstydzona? Ślizgon uśmiechnął się na wspomnienie jej rumieńców i zakłopotania. W każdym razie, przez tych kilka dni nie mógł przestać o niej myśleć, ale też nigdzie nie mógł jej znaleźć. Może się przed nim ukrywa, może wcale nie chce z nim rozmawiać? Ale w sumie co stoi na przeszkodzie? Dłonią przegarnął włosy, drapiąc się po karku. Cholera jasna, czekał tu chyba z dwadzieścia minut aż ta raszpla przyjdzie i zechce z nim porozmawiać! No cóż, chyba się rozmyśliła. Brunet obrócił się napięcie i zamiast ruszyć do pokoju wspólnego, stanął nieruchomo. Zmrużył oczy, bo nie był do końca pewien, ale wszystko wskazywało, że dziewczyną która właśnie mignęła mu przed oczami jest Tori. Ale dlaczego uciekała, czyżby ją zawstydzał. Louis uśmiechnął się do siebie i pobiegł za nią. Przecież nie przepuści takiej okazji i możliwości poświdrowania ją wzrokiem. Ruszył za ślizgonką jak rakieta i ku jego zdziwieniu ślad za nią kończył się przed schowkiem. Zaśmiał się w duchu nie dowierzając w to co właśnie się stało. Coś w środku cicho przeklęło co jeszcze bardziej rozbawiło ślizgona. -No cóż, będzie zabawnie.-powiedział cicho do siebie i otworzył drzwi, odkrywające miejsce ukrycia dziewczyny. Uśmiechnął się do niej zadziornie i zatrzasnął za sobą drzwiczki. -Schowek na miotły tak? Cóż sądząc po Twojej dzisiejszej fryzurze to by się nawet zgadzało.- uniósł brew i zbliżył się do dziewczyny. Jej perfumy, zdążyły roznieść się po tym małym pomieszczeniu. Stanął przed nią, starając się spojrzeć w jej uciekające od jakiego kolwiek kontaktu oczy. - Czy ja Ci już nie mówiłem, że nieładnie tak spuszczać wzrok?-wyszeptał opierając rękę o ścianę, tuż nad jej ramieniem. -Dlaczego przede mną uciekasz?-jej zachowanie naprawdę bawiło chłopaka aczkolwiek oznaczało to, że nie jest jej obojętny. Spotkanie w schowku może nie było szczytem marzeń, ale stąd się nie wywinie.
Najwyraźniej miała na prawdę świetne wyczucie, bo ledwo podeszła do przeciwległej ściany, a już usłyszała skrzypienie drzwi. Momentalnie się odwróciła i... Zesztywniała na krótką chwilę. Czyli jednak ją zauważył. Toralei Lacroix proszę się natychmiast ogarnąć, bo zachowujesz się jakbyś pierwszy raz w życiu widziała faceta! Raz po raz powtarzała sobie to w głowie, ale mimo to po prostu gapiła się na niego jak jakaś idiotka. A ten co? Tylko się do niej uśmiechał. - Sugerujesz, że mam miotłę na głowie? To miłe - Brawo Tori! Jestem z ciebie dumna! Dziewczynie udało się wykrzesać z siebie dwa krótkie zdania powiedziane tak, jak to zazwyczaj miała w zwyczaju - lekko cynicznie. Jednak jej postawa nie wskazywała na to, by miała być wredną osobą. Wręcz przeciwnie. Trzymała dłonie przed sobą splecione w uścisku i twarz odwróconą w prawą stronę. Jak przestraszony kociak. Tym bardziej to było widać po tym, że gdy chłopak zrobił krok w jej stronę to ona cofnęła się plecami pod samą ścianę. Ledwo się opanowała, żeby znowu nie zacząć na siebie kląć, ale i tak domyśliła się, że robi jakieś cholerne dziwne wrażenie. Na balu pewnie to samo. Tu przerażona owieczka, a tu zaraz ostrym tonem powiedziała do kumpla, że idą się spić. Niezwykła sprzeczność. - Wspominałeś - Odpowiedziała mu tylko, jednak nadal na niego nie spojrzała, co mogło z perspektywy osoby niewiedzącej o jej wilowatości wyglądać jak przekomarzanki. Na balu jednak złapał się chyba na jej urok i teraz nie chciała tego powtarzać. Starczy, że to jej dziwnie odwala. Miała nadzieję, że uda jej się wziąć w garść. -Nie uciekam! - Szybkość jej odpowiedzi była na tyle podejrzana, by zaprzeczyć prawdzie jej słów -Ja przyszłam po... po... Po to! - Rozglądała się chwilę po całym schowku ostatecznie łapiąc w rękę jakąś małą szczotkę, chyba do butów. Zerknęła na niego krótko żeby się wyszczerzyć po czym wywinęła się spod jego ramienia i podeszła do drzwi. Ucieczka część druga? Niedoczekanie. Nacisnęła na klamkę jednak drzwi ani drgnęły. Zrobiła to jeszcze ze trzy razy delikatnie. Potem zaczęła szarpać. Potem przeszukiwać kieszenie, czy jednak nie wzięła ze sobą różdżki. Potem położyła czoło na drzwiach i westchnęła widocznie poddając się. A to wszystko trwało mniej więcej 20 sekund. Coś mi się wydaje, że kiedy chłopak trzasnął drzwiami te postanowiły się zatrzasnąć.
Przyglądał się i obserwował każdy jej ruch i reakcję. Postawa dziewczyny sprawiała, że tylko bardziej chciało się wprowadzać ją w kolejne nie wygodne sytuacje i zadawać trudne dla niej, z pozoru pytania. - Nie przyzwyczajaj się, nie zawsze będę taki milusi.-zadziorny uśmieszek nie schodził mu z twarzy a jedna z brwi uniosła się wymownie. Oczywiście, że się uśmiechał, ponoć uśmiech mówi więcej niż tysiąc słów, a niewiele trzeba było mówić o dziwnym zachowaniu Tori. Fieber analizował wszystko w swojej głowie i zapisywał tam każdy moment, by móc później to, być może, wykorzystać. Chciał ją bliżej poznać, ale on skutecznie chciała mu to uniemożliwić. Czy zrobił coś nie tak na balu? Nie przypominał sobie, żeby palnął jakąś głupotę lub zrobił coś złego...Ale kobiety to kobiety im zawsze coś odbija, dlatego postanowił to zignorować i śmiać się dalej. Spojrzała i znów wywinęła mu się, niezbyt dobrze maskując fakt, że jednak chce się stąd urwać jak najszybciej. Chłopak oparł się o ścianę i patrzył jak ślizgonka podchodzi do drzwi i pociąga za klamkę, raz, drugi trzeci. Gdy prawie ją wyrwała Louis parsknął cicho i wrócił do poważnego wyrazu twarzy. "Nie uciekam" jasne. Nie z nim takie numery. Westchnął, wstał otrzepując spodnie i powoli podszedł do Tori. Stanął tuż za nią opierając dłoń na drzwiach. Nachylił się nad jej uchem do tego stopnia, że z pewnością czuła jego oddech na karku. -A mnie się właśnie wydaje, że usiłujesz uciec.- szepnął wyjmując z jej dłoni przedmiot i rzucając gdzieś w kąt. Ujął ponownie rękę, delikatnie jeżdżąc po niej kciukiem. Zadziorny uśmieszek nie schodził mu z twarzy. -Ale wydaje mi się, że nigdzie teraz nie pójdziesz, a najbliższy czas spędzisz w moim towarzystwie...dość bliskim... z uwagi, na wielkość pomieszczenia oczywiście.-wypowiadając ostatnie słowa, nie zamierzenie jego skrawek ust zetknął się z uchem dziewczyny. Hmm, może to i nawet lepiej. Odsunął się od niej trochę i oparł ponownie o ścianę. -Co u Ciebie słychać i dlaczego wcześniej Cię nie spotkałem? Może dlatego, że tak szybko biegasz? Trenujesz coś?
- Ha ha - Odpowiedziała mu jeszcze na komentarz o jej włosach. Odczekała chwilę, ale nie mogła się opanować i w którymś momencie przeczesała je dłonią tak, jakby chciała faktycznie sprawdzić, czy źle wyglądają i przy okazji je poprawić. Miała nadzieję, że tego nie zauważył. Jednak gapił się w nią tak uciążliwie, że było to raczej prawie niemożliwe. No właśnie. Czy on musi ciągle patrzeć? I uśmiechać się ten słod..AROGANCKI sposób? Muszę stąd zwiać. Im szybciej, tym lepiej. Boże, czuję się jak jakieś otępiałe zombie. W sumie nie wiem czemu użyła takiego porównania, skoro przecież nie latała za Louisem, a zazwyczaj na tym to polegało. I nie zamierzała za nim latać. Spotykała się z Casimirem. Zrobiła mu krzywdę. Potwierdziło się, że nie powinna być w związku. Koniec. No i to powyżej jej poziomu latanie za kimś. CZEMU ONA O TYM W OGÓLE MYŚLI? Stała tak pod tymi drzwiami jak jakaś idiotka. I nie zamierzała się w jego stronę odwracać. Jednak w momencie, w którym poczuła oddech na swojej szyi i usłyszała jego słowa, a przez jej ciało przeszły dreszcze po prostu musiała to zrobić. To był odruch obronny chociaż trochę niefortunny - odwróciła się tak szybko, że z hukiem walnęła plecami o drzwi. Te jednak nadal ani drgnęły. Chyba już wolałaby z nimi wylecieć niż stać ze ślizgonem twarzą w twarz. - A... A nie możesz po prostu otworzyć? - Zagaiła kiedy ten ewidentnie świetnie bawił się całą tą sytuacją. Znalazła sobie jakiś punkt na ścianie po ich lewej stronie i gapiła się w niego namiętnie czekając, czy może jednak ten nie wyciągnie różdżki i nie rzuci zaklęcia otwierającego. Ten jednak postanowił sobie porozmawiać. Na balu nie mieli okazji i sądziła, że to dobrze. Ta jednak mimo wszystko musiała się natrafić. Czy los ją za coś kara? - Ćwiczę Quidditcha. Bez boiska. Bez obręczy. Bez miotły. Na korytarzu... - ...Co ja gadam. Oh Tori zamknij się wreszcie. Jestem Francuzką, przeniosłam się tu rok temu, a uciekam, bo jakoś moja wilowatość się dziwnie od ciebie odbija i gadam przy tobie głupoty. Tak się nie dało?. Po jej minie było widać, że chyba w myślach właśnie puściła na siebie jakąś wiązankę. Po niej jednak zaczął powstawać plan jak się stąd wydostać. Szukała tylko sposobności, żeby go wykonać.
Nie zdążyłem nawet zorientować się jak bardzo będziemy mieć przechlapane, kiedy to na swych włosach odczułem pierwszy dotyk, pochodzący z niewidzialnego źródła. Momentalnie wręcz dotarło do mnie, że to @Vittoria Findabair, w jej głowie zapewne zrodził się pomysł, dzięki któremu moglibyśmy się stąd wydostać i uniknąć kary, a w razie niepowodzenia zebrać jeszcze większy ochrzan. Nie mogłem powstrzymać się od śmiechu, podczas gdy ta macała mnie po twarzy, jakby szukała tam czegoś specjalnego. Starałem się mocno zagryzać wargi, aby nie udaremnić planu i choć do pielęgniarki (@Josephine Leblanc) zapewne dochodziły różnej maści odgłosy, to udało mi się zachować w miarę spokojnie. Po chwili dłonie moje i dziewczyny odnalazły się, a to oznaczało, że na nas pora. Po opuszczeniu sali byłem tak zaaferowany całą sytuacją, że nawet się nie odwróciłem, aby sprawdzić czy pracowniczka skrzydła za nami podąża. Musiałem niezwykle uważać, żeby nie podeptać współuciekinierki, mogło to całkowicie zaprzepaścić koncepcje. Ból nogi nie dawał o sobie zapomnieć, tym bardziej w takiej chwili. Szybkie poruszanie się szkolnymi korytarzami sprawiło dla mnie nie lada wyzwanie, mam nadzieję, że nie będzie to w późniejszym czasie rzutowało na mym zdrowiu. Po brawurowej uciecze w końcu udało nam się znaleźć pomieszczenie, w którym zadecydowaliśmy się schronić. Był to schowek na miotły. Vittoria nie zwlekając otworzyła drzwi, zamykając je równie prędko. - Ale... Ale jazda - tylko tyle byłem w stanie z siebie wydusić w tym momencie. Bieg strasznie mnie wymęczył, wręcz natychmiastowo usiadłem, wymownie przy tym dysząc.
Akcja ucieczka była na prawdę mistrzowska! Poruszali się bezszelestnie i sprytnie niczym ninja!... Dobra, żartuje. Gdy tylko wydostali się ze Skrzydła Szpitalnego dziewczyna zaczęła się podśmiechiwać, potykać co jakiś czas przez co mało brakło, a by się przewrócili razem. Udało się jednak jakoś zachowywać równowagę. Ucieczka była męcząca, a poza tym pamiętała o nodze chłopaka więc schronili się w pierwszym pomieszczeniu, które wydawało jej się być bezpieczne. Otworzyła drzwi, wciągnęła Blondaska za sobą i z hukiem zamknęła je za nimi. Dopiero wtedy dopadła ją zadyszka. Podczas wchodzenia puściła krukona, a to sprawiło iż nie miała pojęcia gdzie jest. - Philip? Wciągnęłam Cię tu, prawda? - Zapytała robiąc kilka kroków do przodu. To był błąd, bo potknęła się o nogi chłopaka przez co wyrżnęła do przodu jak długa. Łapiąc równowagę złapałą chłopaka za koszulkę (chyba, nie widać!) i pociągnęła go za sobą. Nigdy nie była kaleką! No i potknięcie się o coś niewidzialnego nie jest objawem niezdarności!
Właśnie miałem odpowiadać na pytanie zadane przez dziewczynę, gdy ta nagle wykopyrtnęła się na podłogę przez moje nogi. Pech chciał, że upadając złapała za moje spodnie, które w efekcie zdjęła, oczywiście nie do końca. Możliwe, że nawet bym się tym przejął, jednak wciąż byłem niewidzialny, zatem w przeciągu chwili ubrałem je z powrotem, cicho pytając po tym Vittorię - Żyjesz? - ktoś ciągle mógł nas tutaj znaleźć, lepiej było zachować względną ciszę. Na mojej twarzy ponownie dziś pojawił się uśmiech (Na Boga, znowu?), bowiem cała akcja zdawała się być niesłychanie zabawna. Nie miałem dziewczynie za złe tego, że musieliśmy uciekać ze skrzydła szpitalnego. - Wiesz, zaraz wyślą za nami listy gończe - skwitowałem, chcąc zbagatelizować całe wydarzenie i zapewnić dziewczynę, że nie mam zamiaru się na nią gniewać. Teraz poniekąd jechaliśmy na jednym wózku, lepiej było trzymać się razem. - Na skrzydle niespecjalnie udało nam się wyleczyć rany, masz może jakiś pomysł załatwienia tej sprawy? Ziółka, znajomy lekarz, cokolwiek? - wciąż po cichu chichotałem, nie wiem czy to dobrze o mnie świadczy, jeszcze Vittoria uzna mnie za masochistę i choć nie okazywałem tego, to sprawę bólu traktowałem naprawdę poważnie, takich rzeczy nie wolno bagatelizować.
Ojej, to to jednak nie była koszulka?! No tak. Jakiś grubszy materiał. Fakt jednak iż byli niewidzialni sprawił, że nie domyśliła się tego. Ot po prostu leżała sobie na ziemi trzymając za coś i nie ogarniała co się wokół niej dzieje. Materiał wyśliznął się z jej dłoni gdy chłopak za niego szarpnął, a ona poczęła się zbierać z brudnej ziemi. -Umarłam i jestem zombie. Mogę zjeść twój mózg? - Spytała podpierając się rękami i siadając po czym zaczęła machać rękami wokół siebie chcąc się upewnić, gdzie chłopak jest. Dłonią natrafiła na jego kolano, które zmacała ściskając je dwa razy. Dobra, czyli tu ma nogę. Zaraz po tym puściła go, bo jeszcze wyjdzie, że jest zboczona czy coś! Chociaż jest. -Myślisz, że wyznaczą za nas jakąś porządną nagrodę? Wybacz, ale jeśli za twoją głowę dają 10000 galeonów, to Cię wydam - Stwierdziła jak zwykle starając się, ale kompletnie nie brzmiąc poważnie. Choć taka kasa... Dla kogoś, kto wychował się w domu dziecka a potem zamieszkał z dwoma siostrami to na prawdę interesująca kwota. -Można się wymknąć z Hogwartu i skoczyć do św. Munga - Rzuciła chyba pierwszą logiczną, sensowną i poważną myśl tego wieczoru. Choć szczerze mówiąc to całe zamieszanie i adrenalina nadal przyćmiewały ból, więc niemal przestała zwracać na niego uwagę.
Chyba nie będę w stanie wybaczyć sobie tego, że nie pomogłem dziewczynie wstać z podłogi. Niby była niewidzialna i pewnie bardziej bym zaszkodził, aniżeli pomógł, to w takich sytuacjach odzywało się moje wewnętrzne "ja", które nie tolerowało tego typu zachowań, nie uznając przy tym żadnych usprawiedliwień. - Skoro jesteś zombie i szukasz mózgów, to chyba powinnaś mnie ominąć - oznajmiłem, po chwili odczuwając dotyk na swym kolanie. W sumie nie byłoby w tym nic nadzwyczajnego, gdyby nie fakt, że kolano było dosyć czułym punktem na moim ciele, a ściskanie go powodowało straszne łaskotki. Nie wiem dlaczego. Po ściśnięciu kolana przez dziewczynę lekko wzdrygnąłem, parskając przy tym śmiechem, który prędko opanowałem, nie chcąc przecież zostać nakrytym w schowku na miotły. Macanki jakoś nieszczególnie mnie peszyły, uznawałem to za ludzki odruch, szczególnie w takiej sytuacji. - Grunt to mieć przy sobie kogoś, kto jest dla Ciebie wsparciem, nie? - zaśmiałem się cicho - Chociaż za dziesięć patyków i ja bym się zastanowił - bez ogródek mogę się przyznać do bycia materialistą, jednak nigdy nie poświęciłbym kogoś dla pieniędzy. Jest to swego rodzaju nieprzekraczalna granica. - Świetny pomysł - rzekłem uradowany, odpowiadając na inicjatywę odwiedzenia szpitala św. Munga - Wolałabyś to zrobić w stanie obecnym czy po minięciu efektu eliksiru? - uzupełniłem wypowiedź. Mogłem jeszcze posiedzieć trochę w tym schowku, dla pewności, mimo to za stosowne uznałem zapytanie dziewczyny o jej opinie na ten temat.
Nie musiał pomagać, na prawdę. Titi nie wymagała od niego płaszczenia się przed nią, ukłonów i wiecznego "Czy mogę panience pomóc?". Może nie była jakąś feministką czy kobietą niezależną, ale była na tyle samodzielna iż żadną ujmą nie było dla niej wstać samemu z podłogi. Więc nie wytknęła by tego Blondaskowi nawet gdyby była widzialna. Zaśmiała się znów słysząc jego komentarz o zombie. Na prawdę miał świetny dystans do siebie. Coś mi się wydaje, że to spowoduje iż Vittoria bardzo chłopaka polubi i chętnie spędzi z nim również dzień na poważnie. Lub pół poważnie, żeby nie było aż tak nudno - w końcu w najbliższym czasie jednak swojej stypy nie urządza, wciąż żyją. -Jak możesz. Myślałam, że nas coś łączy! Że jestem miłością twojego życia! A tak na prawdę jestem da ciebie warta tak niewiele? Ot kilka galeonów? Złamałeś mi serce Blondasku - Teatralność jej tonu była niesamowicie przesadzona, co oczywiście sugerowało, że się nabija z niego. Podejrzewała jednak, że ten jak zwykle podchwyci żart i pociągnie go dalej. Jeśli tak będą rozmawiać przy ludziach, to zrobią z nich wariatów. -Jak pójdziemy tak do Munga, to nas wywalą. Może odczekajmy. Przecież to nie może trwać wiecznie, prawda? - Zaczęła spokojnie rozglądając się wokół siebie po czym nagle wypaliła -Boże, nikogo tu nie ma. Chyba mi odbija, bo rozmawiam sama ze sobą. A może jesteś moim sumieniem?- Nie mam pojęcia skąd ona nagle bierze takie odpały. W każdym razie szczerzyła się szeroko choć oczywiście nie było tego widać.