Czasem krząta się tutaj kilka skrzatów o oszronionych uszach, ale jedzeniem zarządzają dyżurni Smoczy Ludzie. Każdy jest tu mile widziany i tubylcy chętnie udostępniają swoje zapasy innym, a przy tym też ochoczo dzielą się własnymi przepisami. Warto zaznaczyć, że nie ma tu szczególnie różnorodnych składników, chociaż jeśli ktoś zdoła dogadać się z dyżurnymi, to na pewno po kilku dniach dostanie paczkę z produktami, o które się poprosiło!
Scarlett Norwood
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 20
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 160 cm
C. szczególne : Rytualny krwawy znak na wskazującym palcu lewej dłoni
Skoro miała już ryby, to zamierzała je wykorzystać, żeby przekonać się, co faktycznie mogła tutaj przygotować. Do tego była potwornie ciekawska, więc w drodze do kuchni napadła jednego z miejscowych, żeby o wszystko go wypytać i chociaż nie był kucharzem, to wskazał jej na ryby, które faktycznie mogła przyrządzić, opisując jej mniej więcej ich smak, przestrzegając ją przed innymi. Dopytał jeszcze, czy aby na pewno nie potrzebowała pomocy, ale Carly machnęła ręką, zapewniając, że doskonale wie, co robi, a przynajmniej teraz, kiedy miała już świadomość, jakich ryb lepiej w ogóle nie dotykać, a jeszcze lepiej, pozbyć się ich, zanim dotrze do kuchni. Tak zresztą zrobiła, przy tej okazji spotykając Basila, którego natychmiast powitała kilkoma cmoknięciami w policzek, niemalże podskakując w miejscu. Była na swój sposób podekscytowana tym, co zamierzała zrobić, toteż nie przejmując się absolutnie niczym, ujęła zaraz chłopaka pod ramię, żeby bezczelnie zaciągnąć go do kuchni razem z sobą, przy okazji paplając na temat swojego nowego pomysłu. - Wyobrażasz sobie, przywieźć do domu przepisy z tego miejsca? Jestem pewna, że to będzie co najmniej interesujące, bo nie chcę mówić, że fantastyczne. Wiesz, czasami na czymś podobnym można się poważnie przejechać. W każdym razie, dowiedziałam się, które z tych ryb są dobre do jedzenia i proszę ciebie, mam je tutaj. Sama je wyłowiłam! - powiedziała, niemalże emanując jakimś dziwnym blaskiem, zupełnie, jakby była jakimś słońcem, czy czymś podobnym, żeby zaraz zaordynować, że to najwyższa pora, żeby jej zdobycze wyfiletowali, a później zabrali się do dalszego działania. - Stój! Najpierw to jednak musimy się przekonać, co my w tej kuchni w ogóle znajdziemy, jakie przyprawy, czy coś. Jestem pewna, że tego musi tutaj być dużo, ale trzeba zrobić rekonesans - stwierdziła, kiwając entuzjastycznie głową, rozglądając się po wnętrzu, by zaraz wydać z siebie okrzyk zadowolenia i podbiegła do wchodzącej do środka kobiety, by zapytać ją, czy mogłaby im pomóc, biednym, zagubionym studentom, bo chciała przyrządzić jedną z okolicznych potraw i wolałaby to zrobić naprawdę dobrze.
Wracał do pokoju, kiedy został niechybnie zaatakowany. Bezlitośnie, bez ostrzeżenia, bez żadnego poszanowania dla jego zmęczonych nóg, ocmokany po policzkach nim zdążył się ucieszyć czy może tym razem jednak zaprotestować. Pomyślałby ktoś, że obcując na codzień z tak żywiołowym człowiekiem jak Coon byłby się już przyzwyczaił do podekscytowania osób towarzyszących i nadążał za nimi nawet, jeśli osobiście cierpiał na ociężałość górskiego trolla - a jednak nie. Bezmyślnie dał się pociągnąć do kuchni, patrząc tęsknie za schodami, bo troszkę już marzył o poduszce i spanku, by zdrzemnąć się w ciągu dnia, skoro w nocy musiał walczyć o przestrzeń łóżkową z wiecznie wiercącym się Riverem i Bee, jednak kiedy zaczęła mu opowiadać coś o przepisać, zaraz zorientował się co się szykuje. Jedzenie. Natychmiast potrzeba spania została zduszona donośnym burczeniem w brzuchu, a cała uwaga Bazyla przeniosła się na uradowaną puchonkę, nadającą mu do ucha o swoich przepisach. Albo i nie swoich, trochę na początku nie słuchał. - Tutejsze ryby? - skrzywił się, a jakże by inaczej, Bazyl-wiecznie-skrzywiony i spojrzał na kosz z rybami. Robiło na nim wrażenie, że dziewczyna sama ich nałowiła, ale nie był fanem ryb. Były zbyt... oślizgłe. Mimo to wziął różdżkę i nóż do filetowania, po czym staną przy jednym z blatów, skoro Carly kazała patroszyć, to przecież mógł patroszyć - obrzydliwe to obrzydliwe, ale przecież nie było to aż takie trudne. Obejrzał się na puchonkę, unosząc nóż niczym bohater niszowego horroru klasy D i zamrugał, bo przecież no, to żadna filozofia, otworzyć brzuch, wywalić flaki, oskrobać z łusek. Przyprawy i cała reszta galimatiasu to już zupełnie, ale to naprawdę zupełnie nie jego zakres wiedzy. Otworzył usta, by podkreślić, jak bardzo nie znał się na tym, czego Norwoodówna mogłaby szukać, ale niestety, ta zaraz znów podskoczyła, by podjąć dyskusję z jedną z tubylczyń, a Kane ani był dobry w gotowanie, ani tym bardziej w komunikację międzyludzką, więc został przy patroszeniu...
Scarlett Norwood
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 20
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 160 cm
C. szczególne : Rytualny krwawy znak na wskazującym palcu lewej dłoni
Prawdę mówiąc, Carly należała do tych jednostek, które czasami nie przejmowały się stanem osób, które zaczepiała, a ponieważ zawsze miło spędzała czas z Basilem, to nie miała najmniejszych oporów przed tym, żeby go zaczepić, wycałować i po prostu ruszyć przed siebie, decydując, że zajmą kuchnię. Pewnie powinna zapytać chłopaka, jak się na tę sprawę zapatrywał, powinna się upewnić, że aby na pewno ma ochotę na takie coś, ale doskonale wiedziała, że Kane pójdzie za nią w ciemno, jeśli tylko wspomni o jedzeniu. Uwielbiał przygotowywane przez nią potrawy, a ona nie śmiała nawet wątpić w to, że tym razem sobie nie poradzi, czy raczej - nie poradzą. Była przekonana, że zdobywszy odpowiednie informacje, zdoła zawojować również kuchnię Smoczych Ludzi. - A tak! Wiesz, to jest, rany, jak się ta ryba nazywała, bubak? No w każdym razie jakoś tak, zaraz się upewnię, a ty uważaj, żebyś sobie ośćmi oka nie wydłubał - powiedziała, śmiejąc się ciepło, nim pomknęła po pomoc, skwapliwie kiwając głową, zapamiętując, gdzie dokładnie znajdowały się jakie składniki i po jakie przyprawy mogła sięgnąć. Kiedy tylko usłyszała od kobiety, że gdyby tylko mieli problemy, ruszy im z pomocą, Carly klasnęła w dłonie, ale zapewniła, że chcą sami spróbować swoich sił, niemalże ją wyściskała i wróciła pędem do Basila. - To jest bubol! I można zrobić z niego stek, tylko nie pozbędziemy się i tak wszystkich ości, ale wiem już, jak można do tego podejść. Będzie chrupki jak frytki! - zakomunikowała, sięgając po różdżkę, by już po chwili przywołać do nich deski, miski, a następnie zabrała się za poszukiwanie przypraw, o których wcześniej usłyszała, spodziewając się również odkrycia oleju albo czegoś podobnego, ostatecznie jakiś tłuszcz był im tutaj niezbędnie potrzebny. - Wiesz, jak właściwie pozbawić go głowy? Och, Basil, czy ty kiedykolwiek gotowałeś, poza tymi pierniczkami, które nam się spiekły? Jestem pewna, że teraz pójdzie nam lepiej, poza tym podobno, im bardziej spieczony, tym bardziej chrupki, co zresztą sobie wyobrażam. Musimy tylko dobrze go zamarynować, a skoro mamy nieco inne smaki, niż mieszkańcy, to możemy pewnie nieco zmodyfikować przepis. Co byś do niego zjadł? To dowiem się, czy się tutaj znajdzie! - powiedziała, rozpędzona, jak jakiś karabin maszynowy, nie mogąc się nawet na moment zatrzymać, zbyt podekscytowana tym, co się właśnie działo.
______________________
I come from where the wild
wild flowers grow
Valerie Lloyd
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 18
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 172 cm
C. szczególne : blizna na łuku brwiowym; nosi kolorowe soczewki, najczęściej brązowe
/w innym czasie Valerie wróciła do obozu z jednej ze swoich długich przechadzek. Tym razem niesamowicie zmarzła, pomimo tego, że była opatulona w szal, a na głowie miała ciepłą czapkę. Krzątała się przez chwilę po swoim pokoju, ale nie mogła usiedzieć na miejscu. Marzyła o jednym, o gorącej czekoladzie. Z wielką nadzieją ruszyła przed siebie, lecz dopiero po kilku długich chwilach odnalazła kuchnię. Była w pewnym sensie podobna do tej, którą znała z Hogwartu, ale z drugiej strony całkowicie się od niej różniła. Pozdrowiła skinieniem krzątające się tu skrzaty, ale niewiele z nich zwróciło na nią uwagę. Zajęte były przygotowywaniem wielkiej uczty, która za kilka godzin miała zawitać na stołach. Ci Smoczy Ludzie to niezwykle przyjazny i gościnny lud, pomyślała Val. Zaczepiła nieśmiało jednego z przechodzących skrzatów, zapytując o gorącą czekoladę. Ten spojrzał na nią nieco zdziwiony, nieco rozbawiony. W końcu odrzekł, że nie, niestety nie poczęstują jej tym specjałem, ale mogą jej zaproponować kufel ciepłego, kremowego piwa. Dziewczyna z wielką ulgą przystanęła na tę hojną propozycję i po chwili siedziała skulona w kącie, popijając gorący napój. Zastanawiała się, co jeszcze przyniesie jej ten dzień.
C. szczególne : Mańkut, Rude włosy, centymetrowa blizna na udzie w kształcie smoka. Na policzkach i nosie ma piegi, które według rodzeństwa dodają mu uroku. Amulet Uroborosa zawsze na szyji +1 ONMS
Wiktor jak co dzień przechadzał się między korytarzami z pufkiem na ramieniu ot codzienny towarzysz o stałej porze i zaglądał w wszelkie możliwe miejsca, żeby sprawdzić, czy można cos jutro spsocić. Wyjątkiem była kuchnia. Tam Wiktor zaglądał praktycznie gdy był głodny lub najdzie go ochota na zrobienie czegoś samemu. Dziś nabrał ochoty na kubek herbaty i jakąś przekąskę. O ni ni nie ee. Znowu to samo osz..esz ty. Kiedy zobaczył, że koleżanka przebywa w kuchni ,już wiedział, kto to jest i niesamowicie poprawiło mu to humor. - Proszę, proszę... kogo my tu mamy. @Valerie Lloyd - oparł się o blat kuchenny i spojrzał na nią z błyskiem w oku. Zwiedziłaś już wszystko na feriach? Tak się zastanawiam, jak spędzisz najbliższe popołudnie- wziął coś ze stołu i zjadł, patrząc na dziewczynę, tyle zajęć przychodzi mi do głowy.
Valerie Lloyd
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 18
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 172 cm
C. szczególne : blizna na łuku brwiowym; nosi kolorowe soczewki, najczęściej brązowe
Rozkoszała się pysznym kubkiem parującego z gorąca kremowego piwa, gdy nagle do kuchni wszedł ktoś znajomy. Pewien przystojny uczeń z dalekiego wschodniego kraju. Pstonik z rudą czupryną i zawadiackim błyskiem w oku. Krawczyk. Na jego widok cała się zarumieniła. - Wiktor, och. Cześć. Nie spodziewałam się ciebie tutaj – odpowiedziała cicho, przyczesując zmierzwione włosy. Nie żeby nie cieszyła się na jego widok, wręcz przeciwnie. Ale fakt faktem, chłopak od pewnego czasu bardzo ją peszył. Błysk w jego oku wcale tej sytuacji nie ułatwiał. - Ja? – no oczywiście, że ty, ciebie pyta, widzisz tu kogoś innego - Trochę sobie pooglądałam. Ale nie byłam wszędzie, to znaczy wszędzie, gdzie można pójść. Zapadłam się pod lodem w zatoce pingwinów. I strasznie mi od tej pory zimno, więc przyszłam tutaj. Nie mieli czekolady, to trochę smutne. Jesteś głodny? – zagaiła głupio, bo przecież widziała, że w ręce trzymał przekąskę. Wstała z ziemi, aby się z nim zrównać spojrzeniem. Jak zwykle uderzyło ją taki, jaki fajny był jego akcent. I uśmiech. I wiele innych rzeczy. Od pewnego czasu postrzegała go nie jako przyjaciela, jak to dawniej bywało, a jako obiekt swojego zainteresowania. Odejmowało jej przy nim rozumu. Nie wiedziała, co powiedzieć więcej. Jedyne, na co było ją intelektualnie stać to typowa gadka-szmatka. - A ty? Jak się bawisz? – spytała nieśmiało, patrząc w stygnącą ciecz w swoim kubku.
Basil Kane
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 20
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 182
C. szczególne : heterochromia, wiecznie pogryzione wargi
Bardzo łatwym zabiegiem było skusić Bazyla do najróżniejszych rzeczy, jeśli argumentem było jedzenie. A jeśli tym jedzeniem miały być smakołyki przygotowywane przez jego ulubioną Puchonellę Norwoodównę, to nawet mu przez myśl nie przechodziło, by odmówić. Mógł krzywić się, nosem kręcić i stękać, ale prawda była taka, że Carly miała go od lat już owiniętego wokół małego paluszka u lewej, drobnej, pachnącej cynamonem rączki. - Bubol. - parsknął niekontrolowanie, bez większych ceregieli pozbawiając go głowy, a zaraz potem wszystkich flaków, włącznie z płetwami brzusznymi- Bubol to mi wyskoczy na języku, jak zjem tę rybę. - uniósł brwi. Nie miał zaufania do ryb, no choćby skały srały a feniksy płakały. Zmrużył oczy nacinając za skrzelami kolejny z okazów przyniesionych przez Carly i z chrupnięciem przeciął rybi kręgosłup, oswobadzając ciałko od ciężaru zupełnie niepotrzebnej zdechlaczkowi głowy. - Nic się nie bój, maleńka. Może pierników piec nie potrafię, ale oporządzić zwierze akurat wiem jak. - kiedyś miał taki epizod fantazjowania o tym, by zostać Indianą Johnsem magicznego świata i czytał o tym, które kaktusy można jeść, z którego węża zrobić kiełbasę, a jakie ryby lepiej omijać. Okazywało się, że zasada "pozbądź się głowy, flaków i tego co porasta je od zewnątrz" pasowała w zasadzie do większości, jeśli nie wszystkich zwierząt, które można było zjeść. - Pierniki nam sie spaliły, bo byliśmy trochę zajęci. -zauważył, puszczając jej oko i podsuwając w jej stronę bubole, które już oporządził. - Wiesz co, zjadłbym bataty... - przyznał, czując jak zaczyna ssać go w brzuchu. Prawdą było, że zje wszystko, co mu Carly podsunie pod nos, ale zjadłby takiego steka z rybola-bubola z frytami z batatów- Nie mam pojęcia, co te dodatki tutejsze mogą zaoferować. Może coś na ostro? - zerknął na nią, podnosząc ostatnią rybę za ogon i przyglądając się jej z bliska. Fu.
Scarlett Norwood
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 20
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 160 cm
C. szczególne : Rytualny krwawy znak na wskazującym palcu lewej dłoni
To, że podchodził do tego w ten, a nie inny sposób, bardzo radowało Carly. Ostatecznie planowała zostać wielką mistrzynią kuchni, planowała zrobić wszystko, co niej należało, żeby powalić na kolana czarodziejów i ich podniebienia, żeby tłumy ustawiały się do niej w kolejce. Ot, chciała zadziwić świat, niczym wspaniała księżniczka z pewnego animowanego filmu. Miała cel, którego nie zamierzała się w żaden sposób pozbywać, a gotowanie było jej pasją, tak wielką, że przykrywało wszystko inne, każde inne niedociągnięcie, czy coś podobnego. I była gotowa nauczyć się absolutnie każdego, nowego przepisu. - Bubola to ty masz w głowie – parsknęła na jego wynurzenia, kręcąc głową, jakby chciała mu powiedzieć, że chyba zwariował. Może ryba nie wyglądała na razie zbyt pięknie, ale królik, czy kura, kiedy lądowały na stole nim się je oporządziło, też piękne nie były. Niektórych to obrzydzało, ale Norwood urzędując właściwie nieustannie w kuchni, nie miała żadnych zahamowań w tej sprawie, po prostu przygotowując jedzenie z tego, co akurat miała pod ręką. Tym razem były to ryby, a ona była nimi zachwycona. Zaśmiała się na uwagę Basila, patrząc na niego spod przymkniętych powiek, przyjemnie wspominając to ich pieczenie pierników, bo było to coś innego, coś nowego, coś, czemu po prostu dała się porwać. Pasowało jej to, nie czuła się w ogóle skrępowana i nawet, teraz kiedy machnąwszy różdżką zaczęła przywoływać do siebie noże, miski i inne potrzebne jej składniki, po prostu sprawiała wrażenie swobodnej i zachwyconej. Zanuciła nawet pod nosem jakąś niemądrą melodię, by później spojrzeć na Ślizgona i zamrugać. - Bataty? To wymyśliłeś! Ale to się na pewno będzie dało zrobić! Stek powinien wyjść chrupki i nieco ostrzejszy, słodsze dodatki mogą to całkiem ciekawie przełamać, przydałyby się do tego również nieco kwaskowate dodatki, może trochę kapusty – stwierdziła, postukując różdżką po własnym udzie, by zaraz zacząć sprawdzać, jakie miała tutaj warzywa i posyłała je od razu na blat, bawiąc się przy tym doskonale. – Szatkujemy! – zakomenderowała, rzucając odpowiednie zaklęcie, by rozpocząć proces krojenia kapusty. – Wszystkim oko zbieleje od tej potrawy. A kiedy otworzę restaurację, to zawrę ze Smoczymi Ludźmi układ na dostarczanie mi buboli w lodzie, o!
Brunet właśnie miał zamiar spędzić swój kolejny zimowy wieczór na pisaniu, w końcu to przecież najlepsza pogoda zaraz po deszczu na smutne, samotne pisanie wierszy… Tego dnia postanowił wyjść w końcu ze swojej nory w najbardziej ruchliwym czasie, mimo to miał nadzieję, że jednak nikogo nie spotka… Los chciał, żeby podczas przechadzki po terenie zamieszkałym brzuch mu zaburczał, dlatego też nieco się zawrócił i wszedł do kuchni niezbyt wiedząc nawet co chce przekąsić. Podczas gdy myślał już nad jedzeniem, wyjął złożoną na 4 części kartkę oraz długopis i zaczął pisać, nie wiedział nawet o czym pisze, a bynajmniej nie do końca… Pisał zdania, które dopiero co wpadły mu do głowy, robi tak gdy nie ma pomysłu na wiersz ale chce pisać. Jego metoda działa na takiej samej zasadzie jak jego styl ubioru czyli losowe zdania, które nabierają sensu dopiero gdy ułoży się je w jakiś konkretny i sensowny sposób. Z początku opierał się o blat i na nim to też pisał, aczkolwiek po chwili zaczęły boleć go nogi od stania tak więc postanowił przykucnąć i pisać na kolanie… Co zresztą dość mocno wpłynęło na jego możliwość odczytywania się ze swojego własnego pisma. Jin skończył swoje wylewanie potu na kartkę i wstał by rozprostować kolana. Aby przez chwilę odwrócić wzrok od kartki i wrócić do posiadania czystej głowy do pisania, zaczął robić sobie herbatę. Jin-woo po paru minutach usłyszał kroki, które były głośniejsze z każdą kolejną sekundą, aż w końcu zorientował się… Że te kroki idą w jego stronę. Odwrócił się szybko chcąc złapać za kartkę i włożyć ją z powrotem do kieszeni, na całe szczęście mu się to udało i w panice odwrócił się z powrotem tyłem do wejścia.
C. szczególne : Mańkut, Rude włosy, centymetrowa blizna na udzie w kształcie smoka. Na policzkach i nosie ma piegi, które według rodzeństwa dodają mu uroku. Amulet Uroborosa zawsze na szyji +1 ONMS
Wiktorowi bardzo podobało się spojrzenie dziewczyny i jej rumieńce.Siedział spokojny, wyluzowany, w takich miejscach czuł się bezpiecznie. Wiedział że mogą rozmawiać o czym chcą. Nie było nikogo, oprócz skrzatów, ale one były zajęte swoimi sprawami. -Mają tutaj zwykłe soki?- zapytał szukając nerwowo szklanki i odpowiedniego soku. Puchonowi podobała myśl o wspolnych wakacjach taktylko sami razem jakaś przygoda. On i koleżanka, ognisko w górach, blisko natury, ciepła herbata, spanie w namiotach. Osobno oczywiście, żeby nie było. Rudzielec już chciałby pojechać ale musi jeszcze wszystko odpowiednio zaplannować z towarzyszką.Niestety ferie się skończyły, ale za rok, mogą zrobić taki wyjazd. Chłopak wysłuchiwał energicznej wypowiedzi koleżanki.Nie miał kiedy wtrącić swoje "nie" albo "pewnie" między pytaniami. -Pojedźmy gdziekolwiek, byle bym był z tobą.- powiedział spokojnie. Chłopak spojrzał w oczy dziewczyny, zamyślił się. -Kocham cię.- powiedział. Zadziałała na niego atmosfera, i pewnie herbata, co do niej dolali? Wiktor powiedział te słowa tak po prostu. Nie zastanowił się nad tym czy to wyznanie jakoś nie speszy Val. Wziął głęboki wdech. Zamknął oczy. Zaczął sobie wszystko po kolei układać. Nie! Nie! Nie kochał jej jak jakieś (głupie ciastka czy flamingi.) Kochał ją, jak ją. Zastanawiał się czy to nie jest zauroczenie,czy może prawdziwe uczucie. -Kocham cię, jako osobę. Nie wyobrażam sobie bez ciebie życia- powiedział przez zaciśnięte zęby. Nie wiedział jak się wysłowić -Nie ważne, nie słuchaj mnie, źle się czuje- powiedział potrząsając głową. Wziął jeszcze jeden głęboki wdech. Próbował sobie ustalić co powiedział, co jeszcze ma powiedzieć. Chciał o wszystkim zapomnieć. Ten to ma gadane.No nieważne. Po paru sekundach puchon zorientował się co powiedział. Poczuł lekki wstyd, nie wiedział jak dziewczyna zareaguje na ten komplement. Miał nadzieję że weźmie to jako nieudany żart, to lepsze niż ucieczka ze strachu. Takie myśli chodziły mu pogłowie, ale na twarzy dalej miał spokojny uśmiech. Udawał że nic nie powiedział. -Dobra ta herbata- zmienił szybko temat, biorąc łyka napoju.
/przedostatni dzień ferii, przed wyruszeniem Harmony w drogę i powrotem Bena do Londynu
Auster przeciągnął się na swoim posłaniu. Miał strasznego kaca, ale to nic. To nie było przecież nic nadzwyczajnego. Pociągnął łyk whisky z piersiówki i otworzył wizzbooka. Miał kilka nieodebranych wiadomości, w tym jedną od Remy. Gdy przeczytał, że chce się z nim spotkać na ploty, długo się nie namyślał. Nałożył na siebie spodnie i pogniecioną koszulę, przeczesał zmierzwione włosy. Odruchowo pociągnął łyk z piersiówki, po czym zaklął pod nosem. Odrzucił ją na łóżko, pakując sobie do buzi miętówkę. No cóż, to musi wystarczyć. Wyszedł z groty kierując się w stronę kuchni. Z niewielkim trudem odnalazł przytulne, jak na te lodowe warunki, pomieszczenie i oparł się o najbliższy blat. Dookoła kręciły się skrzaty, które przygotowywały najróżniejsze smakołyki. No właśnie, skrzat - Ben zreflektował się, gdy uświadomił sobie swój błąd. Napisał na wizzingerze krótką wiadomość do Seaverówny. No cóż, teraz pozostaje czekać - pomyślał, czując jak niewielka dawka alkoholu, którą wypił atakuje jego organizm. Z jednej strony nie chciał odwołać spotkania, ale z drugiej miał nadzieję, że Remy nie zauważy jego niecodziennego stanu. Ani nie poczuje od niego whisky.
Miałem skrawek sumienia Myślałem, że mam ich, a tylko znałem imienia Miałem swój stres, swój gniew, chwałę, cierpienia Wartości się jak olej w aucie wymienia
~
Harmony Seaver
Rok Nauki : VII
Wiek : 18
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 156 cm
C. szczególne : Wiecznie obecny, promienny uśmiech (SeaverSmile™). Często chodzi z łyżwami przewieszonymi przez ramię. Bransoletka z charmsami. Tatuaż na lewym przedramieniu - fiolka zamknięta zwojem, z którego wypływa syrenka, otoczona falami. Blizna w kształcie kluczy nad sercem.
Ferie powoli zbliżały się ku końcowi, a tym samym i wielka przygoda, na którą Remy miała zamiar pójść. Nie ona jednak zaprzątała dziewczynie głowę a coś, nawet bardziej ktoś, zupełnie inny. Gryfonka niesamowicie ucieszyła się na wieść o przyjeździe @Benjamin Auster na Antarktyde, nawet jeżeli był to „wcale nie wymuszony” urlop, najważniejsze, że znów mogła się z nim spotkać. Trochę głupio jej było, że ich pierwsze zobaczenie się po przerwie zmieniło się w grupową naukę, dlatego chciała znaleźć inną okazję na wspólne spędzenie czasu. Wieczór był spokojny, większość osób po kolacji już chowała się w swoich grotach, dlatego kuchnia wydawała się dobrym wyborem na spotkanie. Mogli wymienić się myślami i przeżyciami w komfortowej ciszy. Brakowało jej tego, takiego czasu razem, gdzie na chwilę odchodziły wszystkie zmartwienia, a oni mogli się ze sobą śmiać i wspominać, nie przejmując się niczym innym. Była do Bena diabelsko, dziecięco przywiązana i dorastała właśnie z tym przywiązaniem, wyczekując kolejnego przyjazdu. Mężczyzna już dawno stał się dla niej rodziną, a rodzina była najważniejsza. W kuchni skrzaty powoli skończyły swoją pracę po zmywaniu po kolacji. A wśród nich górował jej najulubieńszy człowiek. - Ben! – zawołała wesoło i oczywiście, że zerwała się do wtulenia się w niego tak, jakby go wieki nie widziała. Tym razem jednak odkleiła się dużo szybciej niż zazwyczaj. – Na Merlina, gościu – zażartowała i poklepała go w ramię, żeby usiadł, a sama wzięła się do zaparzania herbaty. Pachniał, jakby zdecydowanie potrzebował jakiś ziół. – Nieźle musiałeś zaimprezować! – zaśmiała się, nie z niego a do niego, wesoło. Mógłby przyjść do niej z obitą mordą i umorusany odchodami fomisia, a ona i tak by się cieszyła, że znalazł dla niej chwilę po takim czasie niewidzenia się. – Spokojnie, nic nie zarzucam. Jesteś na feriach, ja tutaj też święta nie jestem – puściła do niego oczko i wyszczerzyła się zaczepnie.
Benjamin Auster
Wiek : 30
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 180 cm
C. szczególne : zagojone blizny po cięciach na przedramieniu zakryte zazwyczaj koszulą z długim rękawem
Gdy Remy weszła do pomieszczenia, zajadał się akurat babeczką. Odłożył ją na talerzyk, a talerzyk na stół, a zaraz po tym poczuł, jak tuli ją w objęciach. Nie żeby miał jakikolwiek wybór… Ale było to miłe, dobrze było znowu zobaczyć się z skrzatem. Na szczęście (lub może nie?) nie trwało to zbyt długo. Po chwili odsunęła się od niego, a on mógł jej się porządnie przyjrzeć. Wydoroślała, ale to zauważył już ostatnio. I stała się już kobietą, czego bał się najbardziej na świecie. Może nie widywali się zbyt często, ale on wciąż uparcie uważał ją za przybraną siostrę. Widział w niej siedmiolatkę, którą już dawno przecież nie była. Gdy usłyszał, co ma do powiedzenia, zrobiło mu się wstyd. Wiedział, że nie powinna go widzieć w takim stanie. Ewidentnie nie był trzeźwy, a to przecież stanowi zły wzorzec. Mówisz, jakbyś kiedykolwiek był dla niej autorytetem, zabrzmiało w jego głowie. Jest rezolutna i spostrzegawcza, myślisz, że nie domyśla się, jakim jesteś zasranym pijakiem? Poczuł się nieco źle, więc wepchnął sobie ostatni kęs babeczki do buzi. - Nie bierz ze mnie przykładu. Poza tym, to była integracja - odpowiedział, gdy przełknął waniliowy wypiek. Nie trzeba chyba nawet dodawać, że perfidnie kłamał. To był zwykły czwartkowy wieczór. - Dorosłość wymaga poświęceń - dodał jeszcze. A potem zamilkł, bo usłyszał co powiedziała. I chcę podkreślić, że była to bardzo złowroga cisza. Gdy z ust Remy wydobyły się słowa "nie jestem święta", przez głowę przemknęło mu milion wizji. Piła, paliła, zażywała czy… gorzej? Nie chciał nawet sobie wyobrażać, że Remy powoli zaczyna być świadoma. To było przecież dziecko! A dzieci nie powinny wiedzieć, co to seks. Nie, Auster, to kobieta. Sam nieraz sypiałeś z niewiele starszymi od niej. - Co chcesz przez to powiedzieć? - odpowiedział, dusząc w sobie lęk i obawę, po czym sięgnął po szklankę z wodą. Po pierwsze, nie pamiętał kiedy ostatnio ją pił. A po drugie, strasznie zaschło mu w ustach.
______________________
Miałem skrawek sumienia Myślałem, że mam ich, a tylko znałem imienia Miałem swój stres, swój gniew, chwałę, cierpienia Wartości się jak olej w aucie wymienia
~
Harmony Seaver
Rok Nauki : VII
Wiek : 18
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 156 cm
C. szczególne : Wiecznie obecny, promienny uśmiech (SeaverSmile™). Często chodzi z łyżwami przewieszonymi przez ramię. Bransoletka z charmsami. Tatuaż na lewym przedramieniu - fiolka zamknięta zwojem, z którego wypływa syrenka, otoczona falami. Blizna w kształcie kluczy nad sercem.
Remy wcale nie uważała, że Ben powinien się wstydzić. Co prawda nie wiedziała pewnie jak wysoki był poziom jego zażywania, raczej nie była to rzecz, którą by się jej chwalił. Dlatego zupełnie nie miała mu za złe, że w jego słowach poimprezował sobie ze znajomymi. Przecież od tego były wakacje, żeby się rozerwać dużo mniej odpowiedzialnie, niż w dorosłym życiu. - Przecież wiadomo, że najważniejsze przyjaźnie pieczętuje się wódką – zaśmiała się i zaczepnie zmierzwiła włosy Bena, kiedy akurat obok niego przechodziła. Krząta się po kuchni w te i na zad, by znaleźć wszystkie najlepiej działające zioła i przyprawy na kaca. – No przynajmniej tak brat mi mówił. Wiesz, żyje już tym studenckim życiem i chyba dobrze się bawi. Zupełnie nie ma czasu pomyśleć o siostrze… Prawie tak jak ty – wystawiła na niego język. Była cała radością, gdy mogła porozmawiać z mężczyzną. Stęskniła się tak bardzo, że łaknęła tego kontaktu, poczucia bezpieczeństwa jakie jej zapewniał i tej kochanej akceptacji. Czasami miała wrażenie, że gdy była przy nim, to wracała do wieku jak miała tylko siedem lat. Życie stawała się dużo prostsze, a wszystko naokoło dużo weselsze i mniej zagmatwane. Remy nie mogła narzekać na brak radości w codziennym życiu, tego jej nie brakowało. Ale było to zupełnie inne odczuwanie z kimś, przy kim się wychowało i traktowało jak rodzinę. -Coś ty taki zmarkotniały? – wyszczerzyła się, widząc jego grobową minę i słysząc, w jaki sposób mówił te słowa. – Nikogo nie zamordowałam! Po prostu korzystam z młodości! – prychnęła. – Kiedy się będę bawić, jak nie teraz? Szczególnie między sezonami! Trzeba korzystać, póki się ma na wszystko siłę i czas – posłała mu rozbrajający uśmieszek, gdy z energią i pasją mówiła o urokach jej wieku. – Ale żeby cię uspokoić, rośnie tutaj smocza trawa. Jest nieuzależniająca, kompletnie legalna, a daje high i świadomy sen. Więęęc… - zrobiła minę niewiniątka. – Spróbowałyśmy jak to jest tak się nawdychać z dziewczynami i czy faktycznie wywoła świadomy sen. Polecam, działa!
Valerie Lloyd
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 18
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 172 cm
C. szczególne : blizna na łuku brwiowym; nosi kolorowe soczewki, najczęściej brązowe
Nie lubiła swoich rumieńców. Pąsowiała niezwykle szybko i zupełnie nad tym nie panowała, dlatego właśnie od pewnego czasu unikała Wiktoria. I Fabiena, a także paru innych bliżej niesprecyzowanych chłopaków. Gdy obiekt jej zainteresowania zapytał o sok, zaraz pomogła mu szukać. Sięgała do szuflad, zerkała na półkach. Speszyła się jeszcze bardziej, gdy w tym zamieszaniu zetknęły się ich dłonie. Zrobiło się dosyć niezręcznie. Ale bardzo niezręcznie zrobiło się dopiero, gdy powiedział tak jawnie o swoich uczuciach. Val nie za bardzo wiedziała, co to tak właściwie do niego czuje. To prawda, gubiła przy nim język w gębie. I czuła motyle w brzuchu. Czuła się onieśmielona w jego towarzystwie, a jego samego uważała za atrakcyjnego. Ale co to byłby za związek, skoro nie czuła się przy nim pewnie? Choć niegdyś byli przyjaciółmi, Val nie użyła by tego określenia opisując jej relację z Wiktorem. Teraz było bardzo dziwnie i bardzo niezręcznie. Nie wiedziała jak na to zareagować, zrobiła więc tylko wielkie oczy. Jeśli się przyjrzał, dostrzegł w nich i radość, i strach. A potem zwątpienie. Czy to były jakieś żarty? W oczach Valerie zaczęły zbierać się łzy. Gdy pomyślała, że mogła paść ofiarą tak podłego psikusa i to jeszcze ze strony Wiktora, któremu od zawsze ufała, zrobiło się jej smutno. Otarła wierzchem dłoni wilgoć z policzka, po czym wróciła do wielce fascynującego tematu, jakim była herbata. - Tak, dobra - odpowiedziała, choć piła przecież kremowe piwo. I to bardzo, bardzo szybko. Jakby chciała stąd jak najszybciej wyjść.
Benjamin Auster
Wiek : 30
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 180 cm
C. szczególne : zagojone blizny po cięciach na przedramieniu zakryte zazwyczaj koszulą z długim rękawem
Auster spojrzał z Remy ze zdziwieniem i obawą. Ale chyba trochę jednak mu ulżyło, gdy usłyszał o wódce. Już się bał, że będzie musiał z nią rozmawiać o kwiatkach i pszczółkach. Nie żeby był to jego obowiązek, skądże. Wręcz przeciwnie, tak naprawdę był ostatnią osobą, po jej ojcu, matce i bracie, która powinna się o to martwić. Gdy wysłuchał jednak, co powiedziała do końca, przez głowę przemknęły mu dwie myśli. Pierwsza była taka, że Remy mogła nie próbować alkoholu, a jedynie o nim słyszeć. Trochę mu ulżyło. Natomiast druga z nich była o wiele mniej przyjemna. Doskonale wiedział, że bardzo zaniedbał ostatnimi czasy ich relację. Nie wysyłał już regularnie sów, nie aranżował od dłuższego czasu spotkania. No cóż, był potwornie zajęty niekończeniem książki, chlaniem whisky i pukaniem Pat. Dobrze wiedząc, że nie ma nic na swoje usprawiedliwienie, zmarkotniał jeszcze bardziej. - Przepraszam, Remy - to trudne słowo ledwo przeszło mu przez gardło. Jednak gdy je mówił, na pierwszy rzut oka było wypowiedziane szczerze i bez ukrytych intencji - Wszystko ostatnio się pokomplikowało. Rzeczywiście dałem trochę dupy. Dodał, mając na myśli swoją wiecznie nieskończoną książkę. Nie te kryminały, które pisał pod pseudonimem. Nie powieści obyczajowe, z których był coraz lepiej to znany. A jego opus magnum, jego alfa i omegę, najcudowniejsze dotąd dzieło, które zarówno kochał, jak i nienawidził. Między innymi dlatego przyjechał na ferie. Żeby odpocząć od tego, co czekało na jego biurku. Słysząc odpowiedź Remy, jego grobowa mina nieco zelżała. Miała dziewczyna rację i kto jak kto, ale Auster dobrze o tym wiedział. Była w nim dziwnym wieku, gdy jeszcze nie miała odpowiedzialności dorosłych, ale nie była już przecież tak do końca dzieckiem. Smocza trawa? Narkotyki? Mogło być lepiej, mogło być gorzej. Nie obchodziło go, że to nie uzależnia i jest legalne. Najbardziej interesujące wydało mu się to, że próbowała ich z dziewczynami. Uff, czyli nie wpadł jej do głowy bardzo głupi, a zarazem cudowny pomysł uprawiania seksu pod wpływem. Dlaczego ty ciągle o tym myślisz, pajacu. Jest młoda, dorosła i może robić, co jej się żywnie podoba. A ty, Auster, jesteś bezsilny. Patrz i cierp, skoro się już do niej przywiązałeś. Zacmokał teatralnie, a na jego twarzy pojawił się dziwny grymas. Ni to uśmiech, ni groźna mina. Coś pomiędzy. - Oj Harmony. Wiele się po tobie spodziewałem, ale nie smoczego ziela. Jesteś pewna, że testy nie wykryją tego przed zawodami? - szczerze się zmartwił, bowiem dla jej obiecującej kariery musiał poświęcić naprawdę wiele czasu i znieść wiele trudów. Nie żeby sam w jej wieku nie był już uzależniony od peruwiańskiego zioła, które popala do dzisiaj. - Ciesze się, że dobrze się bawisz. Ale pamiętaj, to co ci kiedyś powiedziałem. Jeśli ryzykujesz, rób to z głową - dodał po chwili, przyglądając się jej uważnie. Przez chwilę wydawało mu się, że ma malinkę na szyi, ale to chyba tylko zwidy. I zanim zdążył się opamiętać, palnął to o czym tak intensywnie myślał. - Kręcą się wokół ciebie jakieś gachy? No co, ploteczki to ploteczki!
______________________
Miałem skrawek sumienia Myślałem, że mam ich, a tylko znałem imienia Miałem swój stres, swój gniew, chwałę, cierpienia Wartości się jak olej w aucie wymienia
~
Harmony Seaver
Rok Nauki : VII
Wiek : 18
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 156 cm
C. szczególne : Wiecznie obecny, promienny uśmiech (SeaverSmile™). Często chodzi z łyżwami przewieszonymi przez ramię. Bransoletka z charmsami. Tatuaż na lewym przedramieniu - fiolka zamknięta zwojem, z którego wypływa syrenka, otoczona falami. Blizna w kształcie kluczy nad sercem.
Dziewczyna nie miała do niego wyrzutów, mogła sobie powzdychać w żartach, że już o niej nie myślał, ale w rzeczywistości nie mogłaby się gniewać. Przecież znalazł dla niej czas, żeby się już dwa razy spotkać. Gdyby byli razem na Antarktydzie, w tym samym lodowcu mieszkalnym i się nie odezwał (!) no to wtedy byłaby obraza majestatu. Ale sam się postarał, żeby znaleźć dla nich chwilkę, więc wszystko zostało rozgrzeszone. - Dorosłe życie, co? – zerknęła na niego przez ramię, nalewając wrzątek do kubków. – Mam nadzieję, że nie w pracy. Jesteś zbyt dobry na komplikacje. Czytałam twój ostatni artykuł, mało kto w proroku stara się tak dojść do dna sytuacji i nie boi się konsekwencji – pokiwała głową z uznaniem. Gdy napar był gotowy usiadła obok niego i, gdy nie patrzył, uskubała kawałek babeczki, zaraz robiąc oczy niewiniątka, jakby wcale właśnie nie gryzła wypieku. Nie była jakoś szczególnie głodna, niedawno jadła kolacje, a była tak przejęta tym spotkaniem, że nie myślała wcale o jedzeniu. Za to miała całą ochotę, żeby się z Benem pozaczepiać i poprzekomarzać wręcz po rodzeństwowemu. - Nie powinny – powiedziała z pewnością w głosie, bo oczywiście, że dokładnie sprawdziła temat, zanim spróbowała. Nie mogła ryzykować karierą łyżwiarską dla zabawy. – Wszystkie podobne ludzkie odpowiedniki szybko znikają z krwi. Do sezonu nic nie zostanie – wyszczerzyła się wesoło. – Wiem, wiem. Pamiętam. Noszę tę radę w serduszku od kiedy mi ją dałeś – przyznała wręcz ze wzruszeniem i podniosłością, by zaraz przerwać tę grę i prychnąć śmiechem. – Tak samo jak twój widok całego w brokacie. Zostanie ze mną do końca życia. Po dziś dzień budzę się na jego wspomnienie ze śmiechem! – aż zgięła się w pół i położyła na blacie, żeby się wychichrać. Było to jedno z jej ulubionych, może nawet fundamentalnych wspomnień. W końcu to tego dnia Ben stał się dla niej kimś bardzo, bardzo ważnym i po dziś dzień tylko się piął w tym tytule. Herbata wystygła na tyle, że mogła zacząć ją pić. Nie przyszło jej się jednak długo cieszyć jej smakiem, bo zaraz zakrztusiła się od jego pytania i aż wypluła łyk. - Na Merlina, gościu, daj jakieś ostrzeżenie następnym razem – zaśmiała się głośno, gdy pierwszy szok minął. – Chyba nie… Tak mi się zdaje? – wzruszyła ramionami, bo szczerze nie miała pojęcia. Dopiero co skończyła sezon figurowy mugolski, a zaraz miał się zacząć ten czarodziejski. Jedyny mężczyzna, na którym skupiał się jej wzrok był jej trenerem. Miała kilku męskich przyjaciół i wielu kolegów, ale jeżeli któryś dawał jej znaki, że chce z tej relacji zrobić coś więcej, to przeleciało jej to milę nad głową. – A co? – wyszczerzyła się zaczepnie i szturchnęła go łokciem, nachylając się do niego konspiracyjnie. – Chcesz mi sprzedać jakieś rady? Instruktaż jak sobie kogoś wyrwać? – zażartowała, popijając herbatę.
Benjamin Auster
Wiek : 30
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 180 cm
C. szczególne : zagojone blizny po cięciach na przedramieniu zakryte zazwyczaj koszulą z długim rękawem
Dorosłe, żebyś wiedziała - pomyślał, obserwując jak z kubków unosi się para. Próbował sobie przypomnieć, czym tak właściwie był taki zajęty, zanim nie wyruszył na zimowy odpoczynek. Sporo pracował, to fakt. Ale poza tym nie był w stanie nazwać chociaż jednej pożytecznej rzeczy, którą zrobił. Chyba znowu za dużo pił. I palił, bynajmniej nie papierosów. Nie chciał bowiem spostrzec, że oprócz przelotnych romansów jego towarzyskie życie było zupełnie puste. A on sam, im był starszy tym czuł się bardziej samotny. - Nie, na szczęście nie w pracy. Chodzi o moją nową książkę - zaczął nieroztropnie, a potem ugryzł się w język. Postanowił szybko zmienić temat. - Dziękuję, staram się świecić przykładem w redakcji. Poza tym, nie każdy pozbawiony jest instynktu samozachowawczego - zażartował, a w jego oku pojawił się niebezpieczny błysk. W historii słyszało się o wielu reporterach, którzy po opowiedzeniu historii osób nietykalnych ginęli w tajemniczych okolicznościach. Ben lubił dramatyzować i postrzegał się za jednego z nich. Nagle w jego głowie odezwał się zimny głos. Gdy coś ci się już stanie, nawet się ucieszysz w tej ostatniej chwili. Widząc błysk zielonego światła, przyjmiesz go z ulgą. Świadomość, że ktoś ukróci twoje cierpienie przyniesie ci prawdziwe szczęście. A potem się z tego otrząsnął. Z mroku w swojej głowie przeniósł się z powrotem do ciepłej kuchni, wokoło krzątały się skrzaty, a Remy podawała mu kubek gorącej herbaty. Wszystko było dobrze Ben, nie musisz tak ciągle dramatyzować. To był właśnie ten moment, gdy nie patrzył, a jako, że nie był skupiony nie zauważył deficytu w babeczce. Zauważył jednak, że Remy posyła mu swój łobuzerski uśmiech. Również wyszczerzył w jej kierunku zęby, udając, że wszystko było w porządku. - To dobrze. Nie po to przez rok nie mogłem pozbyć się brokatu z włosów, żebyś teraz wszystko zaprzepaściła. Dobrze wiesz, że wiele mogę ci wybaczyć, ale… - nie spierdol sobie życia jak ja. Na chwilę zamilkł. Nie wiedział co powiedzieć, dlatego zaczesał niesforne kłaki do tyłu i westchnął. - Chyba próbuje ci powiedzieć, że halucynogeny to ciężki temat. Lepiej ich unikać, zaufaj mi - Zaufać. Tobie. Ty skurwiały stary hipokryto, ona nigdy nie powinna ci była zaufać. Twoje słowa są nic niewarte, bo jeszcze dzisiaj skręcisz blanta z peruwiańskiego zioła, a potem odpłyniesz na długie godziny w nicość. Odrzucając od siebie mrok, zwrócił się w stronę światła. Uśmiechnął się w kierunku Remy i upił łyk herbaty. - Dobrze wiedzieć, że nie śnię ci się w nocy jako koszmar. A pamiętasz minę tej madki, jak zbiliśmy sobie piątkę? - powiedział, myśląc zupełnie o czym innym. Pinky promise. Tego dnia obiecał sobie, że jej nie skrzywdzi nigdy. Narodziła się w nim wątpliwość - czy ukrywając przed nią tak wiele na pewno starał się z całych sił? Dokładnie kiedy on tym pomyślał, ona wypluła łyk herbaty. Ben odłożył swój kubek, bo przez chwilę myślał wręcz przeciwnie, że się nim zakrztusiła. Ty idioto. Następnym razem trzymaj język za zębami, co? Niemniej z ulgą przyjął jej przeczącą odpowiedź. A po chwili… po chwili gdy tak zaczepnie go trąciła łokciem, gdy nachyliła się do niego i zażartowała, poczuł jak wszystko podchodzi mu w górę przełyku. Szybko opanował swoje ciało i posłał w kierunku Remy niby rozbawione, niby nonszalanckie spojrzenie. Był zesrany ze strachu. - Wątpię, abym był w stanie ci pomóc. Sam nie mam zbytniego obycia z kobietami - odpowiedział, oczywiście kłamiąc jej w żywe oczy. Uwierzyła? Da mu spokój? A może słyszała o nim jakieś plotki i zaraz zobaczy w jej tęczówkach szczery zawód?
______________________
Miałem skrawek sumienia Myślałem, że mam ich, a tylko znałem imienia Miałem swój stres, swój gniew, chwałę, cierpienia Wartości się jak olej w aucie wymienia
~
Harmony Seaver
Rok Nauki : VII
Wiek : 18
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 156 cm
C. szczególne : Wiecznie obecny, promienny uśmiech (SeaverSmile™). Często chodzi z łyżwami przewieszonymi przez ramię. Bransoletka z charmsami. Tatuaż na lewym przedramieniu - fiolka zamknięta zwojem, z którego wypływa syrenka, otoczona falami. Blizna w kształcie kluczy nad sercem.
Dziewczyna z zainteresowaniem podniosła na niego głowę. Zawsze z największym entuzjazmem przyjmowała wieści o nowych książkach, nawet jeżeli do tej pory wysmykały się mu tak jak teraz – przypadkiem. Oczywiście, że była całym swoim dziecięcym jak i prawie dorosłym serduszkiem zainwestowana w rozwój jego kariery. Gdyby tylko doprowadził do wydania jej, już miałaby bilet na miejsce w pierwszym rzędzie na wieczorku autorskim! - Książki? – zainteresowała się mocno. – Jak nie chcesz nie musisz opowiadać – wyjaśniła od razu, jednak posłała mu jeden ze swoich popisowych, ciepłych, wspierających uśmiechów i spojrzeń. Jakby samą swoją miną i wyrazem twarzy mówiła, że wszystko będzie dobrze i że mógł się wszystkim z nią podzielić. – Ale wystarczy jedno słowo czy wiadomość i przyjdę z końca świata, żeby móc cię wysłuchać. W końcu jesteśmy drużyną, czyż nie? – przechodząc obok, na krótko przytuliła go zza pleców, tylko na chwilkę, żeby ścisnąć mu ramiona. – Więc proszę, pamiętaj, żeby jednak czasem ten instynkt samozachowawczy jednak mieć – zażartowała. Akurat tutaj to ona wykazała się wyjątkową hipokryzją. Przecież doskonale wiedziała, że już za kilkadziesiąt godzin miała zaryzykować wszystko dla wyprawy. Czemu to robiła? Trudno to było wytłumaczyć. Była żądna przygód i odpowiedzi, nie umiała uargumentować swojej decyzji bardziej niż tym, że była Seaverem. Ta krew płynęła w jej żyłach gęsto. Krew, która wołała ją swym zewem, by odkrywać, podbijać, zdobywać wiedzę i rzucać się w paszczę przygód. Jej ciekawość świata była zbyt silna. A i fakt, że to naprawdę mogło coś zmienić ze smoczą sytuacją… Zwyczajnie nie mogła nie pójść. Nie zaprzątała sobie jednak tym teraz głowy, dużo bardziej zależało jej na tu i teraz z jej ulubionym człowiekiem. - Wierzę ci na słowo – kiwnęła głową dla podkreślenia i znów uśmiechnęła się w ten ciepły sposób. Na Merlina, była dzisiaj ciepłą bułą, ale to ze stęsknienia się. – Wiem, że chcesz dla mnie jak najlepiej. Obiecuję, że zostawię ten temat jako feriową ciekawość – bo chociaż interesowało ją, w jaki sposób narkotyki i halucynogeny działały na mózg, nie miała zamiaru stawiać swojej kariery i zdrowia na tej szali. – Nie zamierzam cię zawieść. Aż prychnęła na tamto wspomnienie. - Pamiętam wszystko! – podekscytowała się, wyrzucając ręce do góry. – A jak tamta się zczerwieniała! Jeju! Jak się cieszę, że już nie jestem z nią w drużynie – wywróciła oczami, aż do jedenastego roku życia z nią jeździła i zawsze miała z nią tak samo na pieńku. – Musisz przyjść obejrzeć jakieś moje zawody na żywo! – aż złapała go za rękę, gdy na to wpadła. – Wyślę ci bilet, co? Niedługo zacznie się sezon czarodziejskiego łyżwiarstwa figurowego! Na wodzie mnie jeszcze nie widziałeś! – ale szybko się skorygowała, żeby nie wywierać na nim presji i wróciła na swoje miejsce. – Oczywiście, jeżeli będziesz chciał – i założyła z lekkim zawstydzeniem włosy za ucho. Czuła się przy nim zupełnie jak mały dzieciak, który chciał zwrócić uwagę i wywołać zachwyt u dorosłego. Chciała dorosnąć, do jego oczekiwać. Obiecali sobie przecież tamtego dnia tak wiele. Pinky promise było świętością, dziecięcym, niezłamywalnym, niepodważalnym przyrzeczeniem, który w miarę jej dorastania stawało się wręcz mantrą. Będzie dawać z siebie wszystko na zawodach. Będzie się piąć po szczeblach kariery łyżwiarskiej. Będzie stać na złotym podium, żeby razem mogli oglądać z góry wszystkich jej przeciwników. Obiecała mu, że będzie najlepszą wersją siebie i nie zamierzała zbaczać z tej strony. Wciąż, po tylu latach, niezmiennie jej imponował i ona też chciała dojrzeć do momentu, w którym będzie mogła zaimponować jemu jako człowiek i artystka, a nie tylko dziecko. Udowodnić, że cały poświęcony jej czas był tego wart. Oczywiście, że uprawiała ten sport przede wszystkim dla siebie, dla sztuki i swoich ambicji. Ale to przyrzeczenie ją napędzało i dodawało otuchy w trudnych chwilach. - Nie? – zdziwiła się i zrobiła nieprzekonaną minę. Nie potrafiła być nim zawiedziona. Jeżeli coś malowało się na jej twarzy, to rozbawienie. – Eee, nie kupuję tego – urwała kawałek babeczki i rzuciła mu w nos, szczerząc się łobuzersko. – Czegoś mi nie mówisz, ale dobrze – uniosła ręce do góry z rozbawieniem. – Nie będę wścibska. Tylko pamiętaj, jakbyś chciał powyzywać na swoją eks, możesz po mnie zadzwonić i będziemy szmacić na nią razem – obdarowała go swoim dziarskim, radosnym spojrzeniem. – A oprócz „mało ciekawego” życia uczuciowego, co tam? Tak dawno cię nie widziałam! Opowiedz co tam u ciebie? Zemściłeś się już na głupich współpracownikach? Podrzucić komuś łajnobombę? – pytała z przejęciem i zachwytem w oczach, zupełnie jakby wciąż była tą siedmiolatka, wpatrzoną w niego jak w obrazek.
Wiktor Krawczyk
Rok Nauki : VII
Wiek : 18
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 160cm
C. szczególne : Mańkut, Rude włosy, centymetrowa blizna na udzie w kształcie smoka. Na policzkach i nosie ma piegi, które według rodzeństwa dodają mu uroku. Amulet Uroborosa zawsze na szyji +1 ONMS
Wiktor przewrócił oczami, nie mówiąc już nic więcej. I tak zrobi jak będzie chciała, o! Wysłuchał gryfonki słów,nie odetchną z ulgą, kiedy zobaczyła jak chłopak się chowa, ale niestety pufek na raieniu rudzielca i słodycze zrobiły swoje. - Wybacz to tylko zmęczenie i sennośćodparł na widok słodyczy w szafce nie ma Puchon jak się powstrzymać. -Znalazłaś może syrop z czarnej jagody i granatuzamiast soku taki syrop co się rozcieńcza z wodą. Przykro Krawczykowi było, że tak zareagowała na jego słowa.to nie żarty i psikusy mówię serioo Val Jednak po chwili stwierdził, nie ruszając się z szafki chociaż trudno co kolwiek mówic gdy się ma trochę za duży jezor.
Nie mogła narzekać na tutejszą kuchnię, która nie tylko rozgrzewała, ale jeszcze była niesamowicie smaczna, jednak czasem posiłki o wyznaczonych porach nie wystarczały. Owszem, mogłaby iść do jadalni i coś zamówić, ale miała ochotę rozejrzeć się trochę po kuchni. Była ciekawa czy pracowały tutaj również domowe skrzaty, czy smoczy ludzie inaczej radzili sobie z licznymi obowiązkami. Dodatkowo była ciekawa, jak przygotowują jedzenie, czy używają ognia, czy wszystko robią za pomocą zaklęć, dzięki czemu nie roztapiają pomieszczenia. Z lekkim uśmiechem na twarzy, nucąc sobie cicho, weszła do środka, zatrzymując się nagle, gdy tylko dostrzegła, że nie jest sama. Chłopak nie wyglądał jednak na jednego z mieszkańców lodowca, więc musiał być z Hogwartu, choć mogła się mylić. - Cześć! Jestem Jiliane Lanceley, ale możesz mówić do mnie Bambi. Uczysz się w Hogwarcie? - zapytała od razu, uśmiechając się szeroko do chłopaka, podchodząc od razu bliżej niego, przyglądając się kuchni. - Och, robiłeś sobie herbatę? Całkiem dobry pomysł! Zastanawiałam się, czy będą tu domowe skrzaty, ale podejrzewam, że nawet dla nich byłoby za zimno - zaśmiała się cicho, zatrzymując się obok nieznajomego, unosząc głowę, aby spojrzeć na jego twarz. W jednej chwili zaczęła się zastanawiać, jakie tony pasują do niego i jak brzmiałaby jego playlista. Azjatyckie rysy nasuwały bardzo konkretne tony oraz użyte instrumenty, ale wiedziała, że to nie wszystko. - Mam ważne pytanie… Jaki masz znak zodiaku? - zapytała nagle, przekrzywiając nieco głowę, nie odrywając od niego spojrzenia.
Nie przeszkadzała mu wcale rola testera i kulinarnego smakosza na jej drodze kariery, wprost przeciwnie, niby zgrywał, że robi to z wielką łaską, ale tak naprawdę był łasuchem i bardzo cieszył się, że to on może być odbiorcą jej dań i wypieków. Scarlett przygotowywała naprawdę wyśmienite jedzenie i w kuchni odnajdywała się lepiej niż ryba w wodzie, co Bazyla zawsze fascynowało. Jak każda branża, która nie była stricte rzemieślniczą, wymagającą kreatywności i tego drygu, ducha, serca do swojej pracy. Obserwując ją przy kuchennym blacie zawsze fascynowało go z jaką łatwością i lekkością dobierała smaki i tekstury, wpadając na pomysły, których Bazyl by w życiu nie ogarnął. Uniósł brwi niemal urażony, nie mógł mieć w głowie Bubola, bo nigdy wcześniej go nie jadł, miał za to chrupkie bataty, bo je jadł i stek z ryby ze słodkimi ziemniakami brzmiał jak coś, od czego już mu ciekła ślinka. Pokręcił głową z przemądrzałą miną, kiedy pochwaliła jego pomysł, jakby rzeczywiście wiedział, że to jego geniusz kulinarny dobrze doradził, a nie że rzucił przypadkowe coś, co mu wpadło do głowy na myśl o filetowaniu bubola. O ile batata mogli tu jeszcze ukrywać, to nie spodziewał się jednak kwaśnej kapusty, choć z drugiej strony na logikę, zakwaszane produkty było znacznie łatwiej przechowywać w trudnych warunkach przez dłuższy czas niż takie świeże bataty, więc kto wie, kto wie... Dokończył patroszenie ryby, z lekkim uśmiechem słuchając nuconych przez nią melodii, których sam nie znał, jednocześnie zainteresowany samym przepisem. - Możesz opowiedzieć mi o tym, co robisz? - zapytał z zainteresowaniem, obserwując jej poczynania- Będę, mam nadzieję, miał swój podpisany osobisty stolik w tej restauracji. - uniósł brwi, bo z pewnością zamierzał się tam stołować conajmniej trzy razy w tygodniu.
Benjamin Auster
Wiek : 30
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 180 cm
C. szczególne : zagojone blizny po cięciach na przedramieniu zakryte zazwyczaj koszulą z długim rękawem
Gdy ich spojrzenia się zetknęły, spuścił nieśmiało wzrok. Może był głupi, ale widział, że Remy bacznie śledzi jego poczynania. Nawet jako jedna z niewielu znała pisarski alias, pod którym wydawał swoje kryminały. Trochę się ich wstydził, mając je za mało ambitne pisadełka. Nie mógł jednak oprzeć się chęci poznania jej opinii. Nie mógł również powstrzymać się przed wypaplaniem jej swojego problemu. - Tak, to taki mój nowy mały projekt. Opowiada o mężczyźnie, który w jednej chwili stracił w życiu wszystko. Pracę, kobietę, mieszkanie. Ląduje na bruku i oprócz zmagania się z bezdomnością, walczy z innymi o przetrwanie - jej ciepłe spojrzenie ogrzało serce zimne jak lód. Gdy patrzył w jej oczy, miał nadzieję. Nadzieję na to, że wszystko się jakoś ułoży - Jesteśmy drużyną, jasne, że tak. Ale do tej bramki muszę trafić sam. Na chwilę zamilkł, czując jak myśli grzeją mu czerep. Przetarł oczy, okazując zmęczenie. - Nie mam słów, Remy. W sobie. Doszedłem do kluczowego momentu i kompletnie nie mam pomysłu, co dalej. Dlatego między innymi tu jestem - dodał ze wstydem. Unikał już jej spojrzenia, nie wiedział co zrobić z rękami. Zaczął skubać odstającą skórkę i upił łyk herbaty. Kiwnął głową, słysząc jej kolejną uwagę. Doskonale wiedząc, że w razie wypadku pewnie zachowa się inaczej. Kierowała nim chęć zyskania sławy i poszanowania w środowisku czarodziejów. Chciał osiągnąć szczyt za wszelką cenę, nawet jeśli miałoby kosztować to go zdrowie lub życie. Nie lubił letnich ludzi, sam starał się unikać bycia bylejakim. I żaden instynkt samozachowawczy nie przemówi mu do rozsądku w decydującej chwili. Czy zapuściłby się w ciemną uliczkę podążając w ślad za typem spod ciemnej gwiazdy? Ależ tak, oczywiście, czemu nie. Nie wiedząc jak to się skończy, był pewien jednego. W tych ostatecznych chwilach ujrzałby przed oczami stos fioletowych kopert, jego pióro i roześmianą twarz Remy. To byłaby piękna śmierć. Gdy rozmowa zeszła znowu na tor narkotyków, z ulgą przyjął jej rozsądną odpowiedź. Pal licho łyżwiarstwo, nie chciał, żeby Harmony ryzykowała uzależnienie z o wiele ważniejszych powodów. To było jednak dla niej najważniejsze, pomyślał, gdy spostrzegł jaką radość sprawiała jej sama wzmianka o zawodach. Uśmiechnął się na tyle promiennie, na ile pozwalał mu smutek i kac. Cieszył się jej szczęściem. - Bardzo chętnie przyjadę. Nie byłem jeszcze na zawodach łyżwiarstwa figurowego na wodzie. Ale jestem pewien, że i w tej dziedzinie wymiatasz - odpowiedział, upijając łyk herbaty. Ciepło rozeszło się po jego ciele, ale był pewien czy to napój czy obecność roześmianej Harmony tak blisko niego. Zdziwiło go nieco, jak onieśmielała. Nie spodziewał się chyba, że tyle dla niej znaczy. - Hej, peeka-boo. Przyjdę, obiecuję ci to - odpowiedział miękko, czochrając jej włosy. Dla niego, czy tego chciał czy nie, ciągle była dzieckiem, które należy chronić. Nieważne, że dużym i nieważne, że przed sobą samym. Mógł mieć tylko nadzieję, że nie złamie tej obietnicy. - Utalentowana, zdeterminowana i rezolutna. Tak trzymaj młoda - rzucił z uśmiechem na twarzy, zabierając jej teatralnie babeczkę sprzed nosa. - Co do moich eks, nie powinny one cię specjalnie interesować. Rozstaję się z klasą i w przyjaźni - skłamał, wpychając sobie waniliowy wypiek do buzi. A potem, gdy już przełknął babeczkę wraz z obrzydzeniem do swojej osoby, dodał. - U mnie nic ciekawego. Oszczędź sobie trudu, nie wypłaciłabyś się na łajnobomby na wszystkich moich wrogów. Szczególnie wśród moich kochanych współpracowników. A poza pracą głównie piszę i snuję się po mieście w poszukiwaniu inspiracji. Spotykam się z kimś, ale to chyba nie przetrwa - dodał, mając na myśli Pat. O ironio, trenerkę młodej Seaverówny, którą dymał na boku bez żadnych zobowiązań. - Kupiłem w końcu wizzboka, ale to wiesz. Chciałem być na bieżąco z ploteczkami - rzucił niedbale. Po czym upił łyk herbaty i zapytał. - A jak u Ciebie? Poza smoczym zielem, łyżwami i płataniem psikusów coś u ciebie nowego?
edit: drobna popraweczka
______________________
Miałem skrawek sumienia Myślałem, że mam ich, a tylko znałem imienia Miałem swój stres, swój gniew, chwałę, cierpienia Wartości się jak olej w aucie wymienia
~
Ostatnio zmieniony przez Benjamin Auster dnia Pon Mar 06 2023, 12:12, w całości zmieniany 1 raz
Scarlett Norwood
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 20
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 160 cm
C. szczególne : Rytualny krwawy znak na wskazującym palcu lewej dłoni
- Co robię? Płynę z prądem, jak bubol - powiedziała, śmiejąc się ciepło, pilnując jednocześnie, żeby nóż szatkował warzywa, jakie udało jej się znaleźć, jednocześnie starając się wymyślić, jak odpowiednio dobrać dodatki do marynaty, jakiej potrzebowali do przygotowania samego steka. To była wyśmienita zabawa, toteż zaczęła się wszystkim faktycznie dzielić z Basilem, instruując go, że przy gotowaniu ważne było to, że wiele rzeczy robiło się po prostu na raz. Nie można było sobie pozwolić na oczekiwanie, zwątpienie albo coś podobnego, nie można było się zatrzymać, zwłaszcza, kiedy coś już się gotowało. - Wiesz, to jak z eliksirami, musisz mieć wszystko przygotowane, jeśli nie chcesz ponieść porażki! Zobacz, tutaj udało mi się zdobyć kapustę, co prawda nie taką, o jakiej myślałam, ale musi być poszatkowana, żebyśmy zaraz spróbowali do niej dodać ostrzejszych przypraw. Zrobimy zaraz coś jak pasta paprykowa, bo na szczęście wiem z czego. Ważne jest, żeby wybrać odpowiednie zaklęcie, ale wiesz, to akurat do szatkowania mam w pełni opanowane, chyba domyślasz się dlaczego! Wiesz, że da się również mieszać ciasto przy pomocy czarów? Ale dobrze, po kolei. Kapusta, ziemniaki i ryba, brzmi banalnie, prawda? - powiedziała niesamowicie podekscytowana, zatrzymując na chwilę proces szatkowania, by sprawdzić, czy jej czary działały poprawnie, a następnie machnęła różdżką, by przenieść pokrojoną kapustę do odpowiedniej miski, po czym potarła palcami brodę i rzuciła ponownie zaklęcie na nóż, zmuszając go tym samym do kontynuowania swojego dzieła. Jej ciemne oczy zabłyszczały, gdy zerknęła na Basila, jednocześnie zaklęciem przerzucając jedną z przygotowanych ryb do głębszego naczynia. - Oczywiście, będziesz miał swoje honorowe miejsce, będziesz testował moje nowe przepisy i będziesz mógł przyprowadzać tam innych na randki za pół ceny - stwierdziła, śmiejąc się głośno, widząc to wszystko oczami wyobraźni. Cieszyły ją takie małe rzeczy, cieszyły ją marzenia, jakie przed sobą miała i nie zamierzała ich zatrzymywać.
______________________
I come from where the wild
wild flowers grow
Valerie Lloyd
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 18
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 172 cm
C. szczególne : blizna na łuku brwiowym; nosi kolorowe soczewki, najczęściej brązowe
Nie patrzyła mu już w oczy, nie mogła więc widzieć jak przewrócił swoimi. Co czuła, o czym myślała? W jej głowie całe to wielkie wyznanie, wypowiedzianie zupełnie od czapy, musiało być jednym wielkim chorym żartem. Nie byłby to pierwszy raz, gdy ktoś obrał sobie ją za cel psikusów. W życiu nie spodziewałaby się jednak, że dowcipnisiem okazał się Wiktor. Ufała mu, ale teraz nie była tego już taka pewna. - Zmęczenie? Senność? - zapytała z drwiną w głosie, nie mogąc już więcej ignorować całej tej dziwnej sytuacji. Podniosła spojrzenie swoich zielonych oczu, siląc się na nawiązanie kontaktu wzrokowego. - Nie, nie znalazłam. Sam sobie go poszukaj - warknęła, niczym obrażone dziecko, którym właśnie była. W jej oczach szkliły się łzy, gdy odwróciła się na pięcie i krzyknęła dramatycznie - To było podłe, Wik. I wybiegła z kuchni, zostawiając go sam na sam ze swoimi myślami. Biegła na oślep, zostawiając chłopaka w tyle. Jeśli szarpnął ją rękę, wyrwała się. Jeśli próbował ją do siebie przyciągnąć, gwałtownie go odepchnęła. A jeśli coś powiedział, już nawet go nie słyszała. Czuła, jak krople spływają jej po policzkach. Skierowała kroki do swojej groty, w której nie zaszczyciła ani jednym słowem ni Mer, ni Bunny. Jedyne co zrobiła to skryła twarz w zimnej poduszce i pozwoliła na to, aby cały smutek przeistoczył się w morze łez.