Pomimo swojej nazwy, jest dalej lodową jaskinią - pojawia się na powierzchni za każdym razem w innym miejscu, wobec czego nie jest łatwo ją znaleźć. Wejście jest niskie, wąskie i strome, a przede wszystkim jeszcze wzmocnione ostrymi jak brzytwy soplami lodu. W środku dość ciasnej jaskini znajduje się jeziorko, to zaś... jest ciepłe! Nie wiadomo jaka magia powoduje te gorące źródła, ale Smoczy Ludzie twierdzą, że odnalezienie Ognistej jaskini przysługuje jedynie tym najszczęśliwszym, bądź najbardziej zdesperowanym. Jeśli chcesz odpocząć od panującego wszędzie mrozu, to koniecznie skorzystaj z tej zaczarowanej sauny!
Uwaga! Jest to lokacja trudno dostępna, by wejść do tematu, należy rzucić kostką (rzuty można dokonywać każdego dnia)! Co więcej - jeśli w jaskini już ktoś się znajduje, nikt inny nie może wejść w tym samym czasie bez werbalnego zaproszenia! Werbalne zaproszenie umożliwia uniknięcia rzutu kostką na wejście dla jednej osoby*
Kostki na wejście:
1 - Sukces! Wchodzisz do tematu bez problemu. 2 - Nie udaje ci się wejść do tematu, możesz spróbować ponownie jutro. 3 - Sukces! Możesz wejść do tematu, niestety przy okazji boleśnie ranisz się jednym z sopli - rana nie jest zbyt poważna, ale za to bardzo dziwna. Szybko się zasklepia, a na bliźnie pojawia się szron. Jeszcze przez jakiś czas będziesz czuć ból, za to o wiele łatwiej ci będzie znosić wszechobecne zimno! 4 - Nie udaje ci się wejść do tematu, możesz spróbować ponownie jutro. 5 - Sukces! Wchodzisz do tematu bez problemu, przy okazji też coś znajdujesz... dorzuć kostkę! Wynik parzysty oznacza, że znajdujesz łuskę Lodowego Okrutnego, o której możesz poczytać w spisach wyjazdowych. Wynik nieparzysty oznacza, że znajdujesz kieł fomisia, który może nie jest cenny, ale na pewno stanowi ciekawą pamiątkę. 6 - Sukces! Wchodzisz do tematu bez problemu.
*W tej lokacji można pisać kilka wątków jednocześnie, ale tylko z założeniem, że dzieją się w innym czasie. Nie ma możliwości przypadkiem na kogoś tutaj wpaść, lokacja zapewnia prywatność! X musi rzucić kostką, by dostać się do lokacji - jeśli mu się to uda, dzięki werbalnemu zaproszeniu od X, Y nie musi (ale może!) rzucać kostką na wejście.
Nie jestem nawet pewien, co mnie tu przywiodło. Przejażdżka na moim nowym kompanie, dzięki któremu zwiedzanie okolic, za każdym razem wydawała się bardzo ciekawą przygodą, mimo że pozornie wszystko było po prostu bezkresną bielą. Nie wiem, może to nasilający się ból głowy, z powodu oślepienia wszechobecną jasnością, może poczucie desperacji, a może zwykły łut szczęścia sprawił, że kiedy zdecydowałem się zsiąść z misia, by poeksplorować okolicę, okazało się, że stoję u progu niezwykłej konstrukcji, będącej jednocześnie lodową jaskinią, a jednak emanującej ciepłem. Rozochocony perspektywą półmroku, w którym będę mógł na chwilę zamknąć zmęczone oczy, wślizgnąłem się niewiele myśląc do środka, uważając na to, by nie nadziać się ani na sople, ani nie wyrżnąć na tyłek po śliskim zjeździe, by zauważyć, z pewną ulgą, ale i zachwytem, że to gorące źródła. Nie było nic przyjemnego w nadwrażliwości jasnych oczu, potrzebowałem więc chwili, by pokonać pulsujący w skroniach, migrenowy ból, po którym zaraz pojawiła mi się myśl, że przecież nie muszę tu urzędować sam. Wychyliłem się na chwilę, by naskrobać na skrawku papieru wiadomość i pokładając wielkie nadzieje w fomisiu, który notabene przecież bym nadwyraz inteligentnym stworzeniem, posłałem go do pierwszego kompana, który mi przyszedł do głowy. Wcale mnie to nie dziwiło, rezydował on w niej bezczelnie w każdej chwili, kiedy była ona wolna od złożonych myśli. Tym częściej i intensywniej, odkąd męczyły mnie wspomnienia jego smukłego, wijącego się jak wąż w pościeli ciała. Zawróciwszy się do wnętrza zdjąłem wszystkie sto tysięcy warstw ciepłych ubrań i wsunąłem gładko do wody. Może chwila moczenia się w tej przyjemności pomoże, na ból głowy? A może pomoże mi Salem.
Salem Latif
Wiek : 29
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 190cm
C. szczególne : Zapach kadzideł, ślady farb na dłoniach, bardzo dużo pierścionków, mocny arabski akcent
Nie spodziewam się... cóż, niczego, ale już na pewno czekającego pod lodowcem niedźwiedzia, który niesie ze sobą zgrabnie skonstruowaną wiadomość. Uśmiecham się pod nosem szalem, który co chwilę poprawiam, pozwalając jedynie przeszywającemu spojrzeniu na wyglądanie bez żadnej ochrony na antarktyczny świat. Nim wespnę się na fomisia, ten kilka razy trąca mnie nosem, odbiega i podbiega; chyba chce się bawić, co absolutnie nie przychodzi mi naturalnie. Nie z taką wielką bestią, nie kiedy z tyłu głowy mam jedynie zabawy z Ouiją, czekającą pod opieką znajomych w Wielkiej Brytanii. Ostrożnie wspinam się na masywny grzbiet, gdy dostaję już taką możliwość i pozwalam, by zwierzę poprowadziło mnie w tylko sobie znanym kierunku, gdy ja podziwiam mijane pustkowie. Uwielbiam podróże. Fascynuje mnie biel, cicho pękający pod fomisiowymi łapami lód, skrzypienie okazjonalnie udeptywanego śniegu i wzniesienia lodowców, które raz wystają do nieba, by za kilka minut przechylać się, wciągnięte do wody. Intryguje mnie chłód, który wdziera się pod ubrania, chociaż wiele warstw i futra to nie jest coś, czemu oponuję, a na moich nadgarstkach i kostkach ciasno zapięte są lodowe kajdany. Ledwo dostrzegam moment, w którym fomiś zwalnia, aż nie zatrzymuje się przed jakąś podejrzaną skarpą. - Atlas? - Wołam więc, by zaraz zsunąć się z niedźwiedziego grzbietu i podejść jeszcze bliżej odstraszających lodowych sopli. Marszczę brwi, w słabym świetle jaskini dostrzegając jakieś przejście i zaraz już wyciągam różdżkę, by z nią w gotowości skierować swoje ostrożne kroki do wnętrza tej lodowej groty. Zsuwam się po stromym korytarzu i gwałtownie uderza we mnie błogie ciepło; pod palcami czuję coś drobnego, być może kawałki skruszonego lodu, a tuż przed sobą widzę Atlasa. - Szybko uciekłeś od zimna - zauważam z rozbawieniem, niespiesznie zsuwając ze swoich ramion grube futro i dopiero orientując się, że jeden z ostrawych kawałków w mojej dłoni zdaje się wibrować.
W ciszy lodowej jaskini słyszę tylko odległe echo wody, skraplającej się i wpadającej do jeziorka. Półmrok, ciepło i monotonia dźwięku uspokaja moją głowę na tyle, bym się zrelaksował. Ból powoli umyka ze mnie, wraz z zimnem ze stawów i kości, zawsze czułem się w wodzie zaskakująco dobrze. Kto wie, może to kwestia genów wili, może przyjemność z przebywania w bezpośredniej bliskości z jednym z żywiołów, niemal przysypiam, kiedy dociera do mnie nieco zagłuszony dźwięk człapania fomisia, a później moje własne imię, wypowiedziane głosem, od którego już bezwiednie unoszą mi się kąciki ust. To dlatego, że pamiętam jak dźwięcznie potrafił je wymówić. 0 Na dole! - odpowiadam, by zachęcić zaproszonego kompana, do zaryzykowania i ostrożnego ześlizgnięcia się w dół okolonej lodowymi zębiskami jamy. Mam nadzieję, że w międzyczasie fomiś nie zdecyduje się nam uciec, chociaż... czy to byłoby takie znów całkiem złe, utknąć tu z Latifem na trochę dłużej? Kiedy pojawia się w zasięgu wzroku, widzę go prędzej, niż on mnie, jako, że mój wzrok już przywykł do półmroku. Pojawia się, jak magiczna istota, w łunie światła odbijającego się od śliskiej powierzchni prowadzącej do jedynego wejścia i wyjścia z jaskini. W ciemności widzę jego jasne oczy, jak lampiony, lustrujące przestrzeń i już czuję, jak ogarnia mnie złość na ten szalik, futro, na te wszystkie warstwy, których obecność dzieli mnie przed bezpośrednim obcowaniem z jego osobą. - Nic nie poradzę, nie jestem fanem zimna. - odpowiadam z uśmiechem, zamykając oczy, by chociaż na powierzchni swoich powiek wyhaftować wspomnienie kształtu jego ramion. Kiedy je otwieram, jakby wróżbita czytał w moich myślach, bo widzę, jak zsuwa z barków futro, uśmiecham się więc nieco inaczej- ...ale ma swoje uroki. Łatwiej docenić takie miejsca jak to. - przyglądam mu się z niepodzielną uwagą, z ciemnej wody wystaje tylko moja głowa, jasne włosy od wilgoci nabrały srebrnego koloru, obracam się lekko w jego stronę- Dotarły do Ciebie moje kwiaty? - pytam, przechylając głowę- Nie wiem, czy obchodzisz walentynki. Wolałem nie ryzykować, coby moja pocztówka nie zaginęła w oceanie innych... - żartuje, przymykając oczy i wyciągając się lekko w jego stronę. Marszczę jeszcze przez chwilę brwi, ale pewien jestem, że Salemowe towarzystwo zaraz mnie uzdrowi.
Salem Latif
Wiek : 29
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 190cm
C. szczególne : Zapach kadzideł, ślady farb na dłoniach, bardzo dużo pierścionków, mocny arabski akcent
- A gorąca? - Dopytuję, ciekaw czy Atlas przypadkiem nie siedzi w bezpiecznym "pośrodku", które mnie z kolei nuży swoją nijakością; dobrze znoszę ekstremalne temperatury, wykuty zostałem przecież w arabskim słońcu, a jednak również antarktyczne zimno nie wydaje mi się aż tak piorunujące. Ściągam jednak swoje ubrania, nie wstydząc się nagości ogólnie, a co dopiero przy Atlasie - zresztą, mogę zachwycać się lodowymi polami, ale ciepło gorącego źródła i tak wydaje się cudownie kuszące. - Ach, twoje kwiaty... Trochę zaginęły w oceanie innych, musisz mi je opisać - żartuję miękko, bo prawda jest przecież taka, że jedyny bukiet w naszej grocie to ten ogromny, który sprezentował sam Rosa. I chociaż dalej czuję na ustach ciepło uśmiechu, które wywołał we mnie ten prezent, to gdzieś w duchu pozostaje też niezręczność wywołana brakiem odpowiedzi z mojej strony. - Nie obchodzę Walentynek - zdradzam więc. - Przede wszystkim nie wydaje mi się, żebym miał z kim - kontynuuję, być może nieco zbyt bezpośrednio, ale nie biorę pod uwagę, że Atlas doszukuje się w naszej relacji czegoś więcej, kiedy to co jest widoczne pozostaje wystarczająco ładne. Odkładam dziwny kamyk na wierzch swoich ubrań, niedbale poskładanych na krawędzi jeziorka, by wreszcie wejść do wody z zadowolonym pomrukiem. - Ale kwiaty są miłe. Zasuszę je i może dodam do farb, to wreszcie cię porządnie namaluję - decyduję, doskonale wiedząc, że moja wizja jeszcze tysiąc razy się zmieni. - Miałem poczucie, że to będzie dobry dzień... - przyznaję, pamiętając doskonale wylosowaną tego poranka kartę tarota, której szczęście zdaje się prowadzić mnie przez ten dzień.
Z zadowoleniem kiwam głową. - Tak. Gorąco znacznie lepiej. - przymykam powieki na wspomnienia z dzieciństwa, zapach wilgotnej kory, torfu, rozkopanej ziemi i jadowita zieleń otaczającej mnie natury- Kiedy byłem dzieckiem, ojciec zabierał mnie czasem na swoje wyprawy entomologiczne. Kolumbia. Peru. Chile. Parna wilgoć lasów deszczowych latem to coś, czego trudno doświadczyć tak po prostu. - przyznaję, przyglądając mu się bezwstydnie, kiedy wpełzał do wody. Nagość w mojej kulturze nie jest niczym wstydliwym, nierzadko nawet wychodząc nad rzekę można spotkać Niemców, czy Austriaków kąpiących się bez ubrań, mimo, że to nie plaża nudystów. Ciało ludzkie było piękne, w każdej formie. Oczywiście nie byłbym sobą, gdybym nie miłował każdego jednego, ale najbardziej swojego, podpieram się więc ramieniem o krawędź gorącego źródełka i mrużę oczy. Zawsze byłem taki dobry w maskowaniu swoich odczuć, zakładanie maski łagodnej uległości przychodziło mi lekko jak oddychanie, a jednak od jakiegoś czasu nie tyle może nie potrafię tego przy Latifie zrobić, co... nie chcę. Wpatruję się więc w niego zachłannie, pożądliwie, ale ani drgnę. - To niedobrze. - mówię, rozbawiony- Następnym razem przyślę cały swój ocean, żebyś wiedział, które są ode mnie. - mrużę jedno oko. Trudno mi uwierzyć w to, że nie obchodził Walentynek, ale z drugiej strony jestem to w stanie zrozumieć - z jednej strony z ulgą przyjmując do wiadomości, że nie miał ich z kim spędzać, z drugiej, sam niekoniecznie potrzebuję specjalnego święta, by obdarzać kogoś adoracją- Dobrze to wiedzieć. - dodaję jedynie, bo wcale nie przeszkadza mi jego bezpośredniość. Doceniam zero-jedynkowość naszej relacji, przy czym znam siebie i wiem dobrze, że moja fiksacja skończy się źle dla któregoś z nas. I zapewne nie będę to ja. Wspomnienie Anny, choć przez chwile migocze mi w pamięci, to blednie, niemal zapomniane, jak zeszłoroczny śnieg. Wyciągam dłoń, zaintrygowany umieszczonym na stosie Salemowych ubrań kamykiem i obracam go w palcach. Przypomina mi smoczą łuskę. - Chciałbym czymś się z Tobą podzielić. - mówię zagadkowo, odkładając lodowy okruch, po czym zerkam na niego przez ramię z przewrotnym uśmiechem- Umiesz dochować tajemnic? - wyciągam zachęcająco rękę w stronę barków wróżbity, chcąc nacieszyć się przynajmniej ich fakturą pod swoimi palcami.
Salem Latif
Wiek : 29
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 190cm
C. szczególne : Zapach kadzideł, ślady farb na dłoniach, bardzo dużo pierścionków, mocny arabski akcent
- Możesz też wręczyć mi je osobiście... nie potrzebuję podchodów z fomisiowym szoferem - szepczę z rozbawieniem, bo przecież wcale nie widzę w tym niczego złego, a jednak łatwo śmiać mi się z takich gestów, kiedy już je otrzymuję - bez nich mógłbym jedynie pozerkiwać zazdrośnie na tych, którzy je mieli. Dalej pamiętam ten nieprzyjemny ucisk, który wywoływał we mnie widok Camaela z Beatrice, gdy jeszcze byli najszczęśliwszą parą na świecie; dalej pamiętam furię, która spłynęła na mnie, gdy moja dawna ukochana bezczelnie zainteresowała się kimś innym. - A ty? Lubisz Walentynki, taki z ciebie Amor? - Upewniam się, ciekawsko zaglądając w jasne tęczówki, by dostrzec każdy cień reakcji. - Hmm? - Zerkam za kamykiem, nie wiedząc jeszcze co to takiego, ale już uznając go za swoją własność i jedną z cenniejszych pamiątek. Zbieram wszystko, co może mieć dla mnie choćby minimum wartości sentymentalnej, a wibrujący odłamek z lodowej jaskini z gorącymi źródłami i pięknym półwilem u boku... na Merlina, może znaczyć wiele. - Umiem - śmieję się, szczerze rozbawiony swoją własną szczerością, bo przecież taka prawda - mogę milczeć jak zaklęty, zwłaszcza jeśli widzę w tym jakiś swój własny sens. - Podziel się ze mną - mruczę dalej wesoło, przysuwając się chętnie bliżej, a nawet obejmując Atlasa w pasie jedną ręką, by pewniej do niego przylgnąć bokiem.
Cmokam na tę uwagę, jakbym był niemal urażony, ale podzielam to rozbawienie. - Och nic nie poradzę, że lubię taką szopkę. - obnażam zęby w uśmiechu- Jeśli to nie Twoja estetyka to... mogę spróbować się powstrzymać. Z różnym skutkiem. - raczej nie spróbuję, nawet, gdyby mnie o to ładnie poprosił. Absurdalna wylewność w adoracji jest jednym z rdzeni całej mojej międzyludzkiej koegzystencji. Podobno jest to jeden z objawów osobowości dyssocjalnej, ale przecież nie jestem socjopatą.- Szczerze? Wszystko mi jedno. - przyznaję bez kłamu- Nie potrzebuję specjalnych świąt, by wyrażać swoje uwielbienie, ale wiem, że niektórym jest je łatwiej przyjmować, opakowane w metki, wstążeczki i inne wymówki... - mruczę, chwytając palcami jego ramię i sunąć dłonią w stronę barku. Umiem. Tak prosto byłoby uwierzyć w to jedno słowo, szczególnie, kiedy jego jasne oczy są tak blisko, że widzę w nich odbicie samego siebie. Uśmiecham się kącikiem ust, gładząc palcami jego kark, powietrze poza ciepłą wodą wydawało się tym zimniejsze, kiedy wychylałem z niego jakąkolwiek mokrą część ciała. - Znalazłem smocze jajo. - po moich ustach błąka się cień jakiegoś rozbawienia, choć staram się zachować powagę. Nie wiem, jakiego wyznania mógłby oczekiwać Latif i być może miałbym ochotę podzielić się z nim tajemnicą, że fantazjuje o tym, żeby słyszeć echo naszych jęków rozchodzących się po tej jamie, ale pozostaje przy tych słowach, które już padłu- Po kolorze i formie, podejrzewam, że to rogogon. W Hogsmeade, ze wszystkich miejsc. - jajo leżało zabezpieczone w moim domu, a jednak łatwo myślami umykałem w tamtą stronę, zastanawiając się, co począć z tym fantem teraz. - Może wywróżysz mi... co mam z nim zrobić... - mrużę oczy, zanurzając się w wodzie nieco głębiej i przylegając do ciepłego ciała bliżej.
Salem Latif
Wiek : 29
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 190cm
C. szczególne : Zapach kadzideł, ślady farb na dłoniach, bardzo dużo pierścionków, mocny arabski akcent
Wzruszam lekko ramionami, bo jest mi naprawdę wszystko jedno - mogą być prezenty, może ich nie być, byle tylko nikt nie oczekiwał ode mnie zbyt wiele, bo ja nie czuję Walentynek na tyle, by się starać o wyjątkowe świętowanie ich. Bardziej od tego interesuje mnie sekret Atlasa, więc przysuwam się chętnie coraz bliżej, w pewnym momencie niemalże spijając słowa z jego warg, tylko jakimiś resztkami przyzwoitości zmuszając się do zachowania sensownego dystansu. - Smocze jajo - powtarzam, w pierwszej chwili nawet chcąc żartować, by zaraz zorientować się, że jednak tych smoków jest w moim życiu trochę za dużo i może to sobie powinienem coś wywróżyć, nim nie zrobię tego dla kogoś innego. Nie mam nic do smoków, dopóki są daleko ode mnie; niekoniecznie jednak lubię o nich słuchać, zawsze randomowo przypominając sobie w takich sytuacjach jak moja dawna ukochana potrafiła szczebiotać na temat ulubionych stworzeń. - Mogę ci wywróżyć, może najlepiej z ognia, brzmi stosownie - wyrzucam z siebie nieco sucho, w drobnym zamyśleniu. Wydaje mi się, że zacząłem się odcinać od mojej przeszłości nieco zbyt mocno i teraz coś ciśnie mnie w klatce piersiowej, bym jednak nie robił ucieczki, a zamiast tego wzmacniał fundamenty. - Takie posiadanie smoka jest chyba nielegalne, również w Wielkiej Brytanii? - Pytam, odsuwając się, niby tylko pod pozorem wygodniejszego zanurzenia się w wodzie i zaczesania ciemnych kosmyków włosów w tył, by nie wpadały mi do jasnych oczu. - Moja żona była smokolożką, ale nie wiem jak te zasady teraz wyglądają.
Ta bliskość niejasna, na którą sobie pozwalamy bardzo mnie kusi i korci, ale tyle przyjemności jest w tym przeciąganiu mojej zachłanności, że wciąż nic z tym nie robię. Nawet, kiedy odległość między nami jest niemal minimalna, kiedy przyglądam się wodnej parze, skraplającej na jego skroniach w zimnym powietrzu, co przypomina mi perlące się krople potu, które nie tak dawno toczyły się z jego skóry w moją pościel. Wciąż pamiętam melodię jego przyspieszonego oddechu, łapczywe dłonie i silne nogi. Kiwam głową, przytakując. Smocze jajo. Gdybym znał się choć trochę mniej, mógłbym je pewnie przegapić w dogasającym popiele tego odosobnionego ogniska pod miastem - nie miałem jednak żadnych wątpliwości. Przez chwilę, kiedy dostrzegam cień rozbawienia w oczach Salema, na moich ustach drgał uśmiech, widząc jednak, że ja nie żartowałem, jego spojrzenie jakby gaśnie, co natychmiast zwraca moją uwagę. Suchy ton głosu, zamyślenie, wyciągam rękę całkowicie bezmyślnie, bez zastanowienia, by dotknąć jego torsu w jakiejś podprogowej potrzebie zwrócenia jego uwagi znów na siebie. Tylko na siebie. Zawsze. - Wróżenie z ognia brzmi egzotycznie. - mówię lekkim tonem. Nic a nic się nie znam na wróżbiarstwie, wiem tylko, że można. Że kryształowe kule i tarot. Bardziej bym chciał go po prostu znów mieć dla siebie w zakątkach prywatnej alkowy, niż rzeczywiście zależy mi na tej wróżbie, ale wróżenie z ognia mnie intryguje. - Nielegalne. - potwierdzam, zgodnie z prawdą. Igrający na moich ustach uśmiech chochlika może zdradzić jedynie tyle, że niespecjalnie przejmuje się akurat kwestią legalności tego jaja. Mógłbym je oczywiście zwrócić do ministerstwa, kto wie, może mógłbym je wyhodować? Może powinienem je sprzedać? Tyle różnych opcji, żadna nie wydaje mi się mniej czy bardziej poprawna od innej. Jestem niemal oburzony, kiedy się ode mnie odsuwa, choć robi to, by odgarnąć z twarzy włosy. Mrużę podejrzanie oczy, bo o ile sama kwestia żony mnie nie obchodzi, to wspomnienie jej przy jednoczesnym zwiększeniu dystansu niemal mnie obraża. Milczę więc, wpatrując się w niego z uporem. - Wracaj. - wypada z moich ust, bo domagam się uwagi. Kontaktu. Urok genów wili rozlewa się z tym słowem po całej ognistej jaskini.
Salem Latif
Wiek : 29
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 190cm
C. szczególne : Zapach kadzideł, ślady farb na dłoniach, bardzo dużo pierścionków, mocny arabski akcent
Z trudem łapię oddech, gwałtownie przyduszony oburzeniem, jakie nagle wywołuje we mnie świadomość mojej bezczelności. Przysuwam się błyskawicznie, rozchlapując gorącą wodę pospiesznymi ruchami, by uspokoić się dopiero wtedy, gdy wtulam się już w Atlasa. Nie mogę po prostu wrócić, pod wpływem słodkiego uroku mojego półwilego towarzysza przypominając sobie, jak bardzo chcę mieć go tylko dla siebie. Bezmyślnie ciągnę jego nogę do góry, na swoje biodro, by wreszcie całkiem zgarnąć go na ręce, od razu też dociskając jego plecy do chłodnej ścianki. - Nie uciekłem - mruczę mu w usta, dopiero w tej ciasnej bliskości uświadamiając sobie, że nikt mi go teraz nie zabierze. - Piękny i atencyjny, niebezpieczne połączenie... - wyrywa mi się jeszcze, gdy kąciki ust zaczynają unosić się w drobnym uśmiechu, bo drażnię zarówno jego, jak i siebie, tym zawieszeniem na granicy pocałunku. - I w dodatku buntownik wyrwany spod prawa, tak? Co zrobiłeś do tej pory z tym jajem? - Może chodziło mu o to, bym wrócił do niego uwagą, a nie ciałem? Plączę się we własnych myślach, nie do końca wiedząc gdzie zaczyna się hipnotyczny urok wili, a gdzie kończą się moje własne zachcianki. Zerkam w jego jasne oczy niemalże wyzywająco. - Chodziło mi o moją byłą żonę - dodaję twardo.
Kiedy rozkładam lekko ramiona, wiem przecież, że wróci. Nie miał wyboru. Nikt nie ma wyboru, bo go nie daję. Kiedy już chwytam kogoś w zęby, nie potrafię go wypuścić, jak pitbul ze szczękościskiem, musiałby mi wyłamać zęby, ale czy dałby radę to zrobić? Wydaję z siebie niekontrolowany pomruk, gdy łapie mnie z całą tą gwałtownością i zaplatam się wokół tego gładkiego ciała, zadowolony z sukcesu własnej komendy. Po głowie krąży mi nawet, by nazwać go grzecznym, ale tylko wpatruję się w jego oczy, które znów są w odpowiedniej odległości od moich. Wyciągam z wody dłonie, by dotknąć jego nierealnej twarzy. - Taki już ze mnie niebezpieczny człowiek. - odpowiadam cicho, przesuwając dłoń w stronę jego szyi i kciukiem muskając grdykę- Ukryłem, ale nie wiem, co dalej... - mruczę, pławiąc się w tej bliskości- Powiedz mi, wywróż, z oczu wyczytaj co mam z nim zrobić. - domagam się, jeszcze większą presję na wróżbicie wywierając- Co mi pisane, być smoczym ojcem, bohaterem, wyjętym spod prawa bogaczem? Kimś? Nikim? - mamroczę wplatając palce w jego mokre włosy. Nie mogę mieć pretensji o jego byłą żonę, w końcu sam niemal byłem żonaty. Pewnie byłbym, gdyby nie uciekła, gdyby nie ocknęła się w porę. Jednak ubodło mnie okropnie, bardziej niż powinno, że wspominając ją, wyślizgnął się z mojej zachłannej bliskości. - Opowiedz mi o niej. - stosuję prosty komunikat, zaciskając nieco palce na tych czarnych puklach i przechylając głowę, by musnąć jego szyję nosem. Chcę wiedzieć więcej, przecież chcę wiedzieć wszystko.
Harmony Seaver
Rok Nauki : VII
Wiek : 18
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 156 cm
C. szczególne : Wiecznie obecny, promienny uśmiech (SeaverSmile™). Często chodzi z łyżwami przewieszonymi przez ramię. Bransoletka z charmsami. Tatuaż na lewym przedramieniu - fiolka zamknięta zwojem, z którego wypływa syrenka, otoczona falami. Blizna w kształcie kluczy nad sercem.
Mój rzut nie wszedł, ale zaraz @Meredith Wyatt opublikuje swój i nas wpuści <3
/w innym czasie
Remy od samego rana trajkotała Mer o istnieniu Ognistej jaskini i tym, żeby pod ubrania włożyły kostiumy kąpielowe, bo na pewno będzie okazja do popływania w gorących źródłach. Chociaż Puchonka zgodziła się w miarę szybko, to wcale nie zmieniło tematu opowieści dziewczyny, która nawet idąc na miejsce opowiadała, jak niesamowita magia je osłania. Tak jakby tymi wszystkimi historiami wciąż próbowała przekonać koleżankę do wzięcia udziału w ekspedycji… Na której z nią przecież była. Dziewczyna była naprawdę wdzięczna, że Mer miała do jej ekscytacji tyle cierpliwości. Nie nowością było, że gdy się na czymś zafiksowywała, cała była życiem po to, żeby do tego doprowadzić. Z książką swojego ojca w dłoni i zapałem ponad logiczne miary, wspinała się po śnieżnych zaspach, a młode psingwiniątko dzielnie podążało za nią, brodząc w śniegu tak, że ledwo mu łebek znad niego wystawał. Czarownice zdecydowały się rozdzielić, ale pozostać w swoim zasięgu wzroku, licząc na to, że jeżeli będą w dwóch różnych miejscach, stanie się to równoznaczne z podwojoną szansę na otworzenie się przed nimi jaskini. Niestety, nie ważne na ile śnieżnych zasp by nie wbiegła i ile razy by się nie obróciła, jaskinia nie chciała ukazać przed nią swojego wejścia. Nawet psingwinek, który przecież zapoznany był z Antarktydą jak z własną… Płetwą? Rozglądał się zdezorientowany, nie wiedząc zupełnie czego dziewczyna szukała. - I jak, masz coś?! – krzyknęła do koleżanki, po raz kolejny się obracając. Kolejny pagórek okazał się zwykłą bielą. – Bo u mnie nic!
Meredith Wyatt
Rok Nauki : VII
Wiek : 19
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 172
C. szczególne : Blizna po oparzeniu na prawej skroni
Chociaż samo zazwyczaj trajkotało jak najęte, tego dnia to Mer wysłuchiwało trajkotania innej osoby, a mianowicie Harmony, która usilnie namawiała je na wyprawę. Największym zaskoczeniem i plusem dodatnim tak samo jak ujemnym było to, że w Jaskini, o której opowiadała Gryfonka znajdowały się gorące źródła. Owszem, Mer potrafiło i lubiło pływać, jednak nie czuło się zbyt pewnie w stroju kąpielowym, zawsze miało wrażenie, że wszyscy się na nie gapią. Ale w końcu chęć uczestnictwa w wyprawie i możliwość popływania w nowym środowisku wzięły górę, przez co właśnie razem z Remy i jej psingwinem przemierzało Antarktydę. I w zasadzie było wdzięczne Seaver, że tak bardzo jest podekscytowana wyprawą, że ciągle mówi - dzięki temu nie towarzyszyła im ani ta dziwaczna, niezręczna cisza która zawsze pojawiała się między ludźmi kiedy nie mówili, ani samo nie nawijało jak szalone. Pomysł na rozdzielenie się wydawał się sensowny, więc zaaprobowało go z ochotą. Po cichu liczyło, że może podąży za niem psingwinek, który swoją drogą wydawał się bardzo sympatyczny, jednak najwyraźniej jego więź z Harmony była niemożliwa do zerwania. Samo trochę żałowało że nie udało się jenu znaleźć takiego sympatycznego towarzysza, ale zamiast rozmyślać o zwierzątkach skupiło się na przeszukiwaniu zasp. - Chyba... Chyba coś tu jest! - rzuciło w kierunku, z którego przed chwilą usłyszało Remy. - Bierz psingwinka i chodźcie! Chyba mam tę jaskinię! - dodało, zaglądając do środka. Uśmiechnęło się, zadowolone ze swojego odkrycia po chwili przypomniało sobie, to, co słyszało o tej jaskini. Że ci którzy ją znajdują, są albo najszczęśliwsi, albo najbardziej zdesperowani. Uśmiech opuścił okolice oczu Mer, przez co jeno twarz zastygła dziwacznym wyrazie lekkiego rozczarowania. Westchnęło i, zauważywszy, że Harmony i psingwinek już się zjawili, zrobiło dziarską minę - w końcu znalazło jaskinię, którą koleżanka chciała pozwiedzać. - Chodźmy! - rzuciło wczołgując się do środka, po czym pomogło Remy i psingwinkowi, aby żadne z nich nie zraniło się o sople. Wewnątrz było raczej ciasno, a w miarę przemierzania krótkiego dość korytarzyka prowadzącego do jeziorka robiło się coraz cieplej. W końcu Mer zdjęło czapkę, choć obiecało sobie tego nie robić zważywszy na to, że jeno włosy niedawno stały się białe. Ale nie miało wyjścia - tak samo jak z szalikiem i z kurtką, w których szło się ugotować. - Całkiem tu ładnie - zaczęło, rozkładając kurtkę na podłożu, by sobie na niej usiąść niczym na plażowym kocyku. - I jak wspaniale w końcu się naprawdę wygrzać! Nie wyjdę stąd do końca wyjazdu! - dodało, układając się na brzuchu. - Nie znam się na psingwinach, Remy, ale czy nie będzie mu tu zbyt ciepło? Mam nadzieję, że nic mu się nie stanie.
Harmony Seaver
Rok Nauki : VII
Wiek : 18
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 156 cm
C. szczególne : Wiecznie obecny, promienny uśmiech (SeaverSmile™). Często chodzi z łyżwami przewieszonymi przez ramię. Bransoletka z charmsami. Tatuaż na lewym przedramieniu - fiolka zamknięta zwojem, z którego wypływa syrenka, otoczona falami. Blizna w kształcie kluczy nad sercem.
Czy chciała się poddać? Nigdy! Ale czy myślała, że już raczej nie znajdą tej jaskini i będą musiały wznowić poszukiwania następnego dnia? Chociaż wolała zawsze myśleć pozytywnie, to niestety tak. Antarktyda zdawała się być wyjątkowo uparta pod względem niepokazania jej wejścia. Dopóki jej koleżanka się nie zlitowała. - Mer! – krzyknęła czym prędzej do niej biegnąc. Za nią przeskakiwał z jednej krótkiej nóżki na drugą mały psingwinek, starając się dogonić dziewczynę. – Jesteś naszą bohaterką! Remy aż podskoczyła w miejscu, gdy wesoło wiwatowała o triumfie Puchonki, a młode psingwiniątko, które na każdym kroku starało się ja naśladować… Cóż, zdecydowanie miało za mało koordynacji i nie potrafiło powtórzyć skocznego kroku dziewczyny. Zamiast tego potknął się o własne łapki i sturlał w dół zaspy jak kula śniegowa. Z niezadowoleniem i poczuciem największej krzywdy spojrzał na Gryfonkę, która w dodatku się śmiała! Ale skoro się śmiała, to znaczyło, że było zabawnie, przynajmniej chyba tak zdawał się wyglądać proces myślowy psingwinka, który zaraz przestał się obrażać i dziarsko szedł za czarownicą. - Jesteś wielka! – pochwaliła koleżankę ponownie, kiedy ta pomogła im z wejściem do środka. Zjazd był faktycznie strony i nietrudno było o zrobienie sobie krzywdy. – Bez ciebie byśmy tu sobie tyłki odmrozili, a nic byśmy nie znaleźli. A co do odmrożonych tyłków, o których tak wspomniała dziewczyna, te zaczęły bardzo szybko odmarzać. Ciepło nabudowane od gorących źródeł było cudowną odmianą i Remy szybko ściągała z siebie kolejne warstwy. - O! Ciebie też dopadły! – zaśmiała się, pokazując swoje białe loki. – Chyba pół Hogwartu wróci do szkoły jak królowe śniegu – prychnęła na myśl o samych białowłosych uczniach, przelewających się przez korytarze. Harmony rozejrzała się dokładniej po jaskini, faktycznie, było tam ślicznie. Chociaż miejsce nie należało do największych, ale formacje skalne robiły wrażenie a woda w jeziorku była krystalicznie czysta. Wyciągnęła polaroida z plecaka i zrobiła kilka zdjęć wnętrza, dokumentując strukturę sklepienia jaskini, porostów, które pokrywały ściany no i tej przepięknej wody. - W takim razie nie wychodzę z tobą, będziemy gotować zupy na mchu – zażartowała, przeciągając się z rozkoszą, kiedy wyższa temperatura przyjemnie rozchodziła się po jej ciele. – A wiesz, że nie wiem? – spojrzała z zaniepokojeniem na psingwinka. On jednak, nie mogąc się już doczekać kąpieli, wskoczył jako pierwszy do jeziorka i zanurkował na same dno, bawiąc się samemu ze sobą. - Ale chyba nic mu nie jest – uśmiechnęła się do Mer. – Też do niego dołączę! – oznajmiła, ściągając ostatnią warstwę ubrań. Nie pamiętała, kiedy ostatni raz miała okazję popływać. Chyba dopiero w wakacje, kiedy wyjechała z rodzicami i bratem na kolejną z ich dzikich podróży. Od tego czasu jej życie kręciło się dookoła nauki i sportu. No dobra, w odwrotnej kolejności. Dookoła łyżwiarstwa i ewentualnej nauki, jak na nią starczało czasu. Dodatkowo była dopiero po zakończonym sezonie mugolskiego łyżwiarstwa figurowego i jej mięśnie naprawdę potrzebowały wielu wizyt w gorących źródłach. Dobrze więc było zacząć przynajmniej od tej jednej. - Raz się żyje! – stwierdziła, skacząc do wody na bombę. – Na Merlina! Mer! W tym lodowcu pod prysznicem takiej ciepłej nie mamy! – wykrzyknęła zachwycona i znów zanurzyła się cała, otwierając oczy pod wodą, żeby i tym strukturom jaskini móc się przyjrzeć. – I jest jeszcze piękniejsza spod tafli! Psingwinek chyba nie rozumiał, dlaczego Puchonki jeszcze nie było w wodzie, więc poczłapał do niej wesołym krokiem i podstawił się do głaskania, żeby mogła zobaczyć, jaka woda była ciepła. Plus po prostu lubił głaskanie.
Meredith Wyatt
Rok Nauki : VII
Wiek : 19
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 172
C. szczególne : Blizna po oparzeniu na prawej skroni
Entuzjazm Remy podniósł Mer na duchu po tym, jak przez głowę przeszła nu trochę przygnębiająca myśl. Może i matka zniszczyła nu życie i samo nie wiedziało kim jest, przez co czuło się wyalienowane, ale w tej całej desperacji związanej ze sprawami, o których nie mówiło, w jakiś sposób było jednak szczęśliwe. W końcu jeno znajomość z Gryfonką trwała już długo i wydawało się Mer, że pomimo podobieństwa w przyjacielskim stażu, jaki miało z mugolskimi znajomymi, jeno relacja z Remy jest silniejsza. W końcu nie musiało ukrywać tej magicznej części siebie, a dodatkowo to właśnie w trakcie bycia nastolatkiem, przynajmniej według Mer, okazywało się jak trwała jest dana relacja. - To jakaś plaga chyba - odparło na wzmiankę o magicznych wszach, uśmiechając się na widok białych włosów towarzyszki. - Tyle przynajmniej dobrego, że głowa mnie już nie swędzi, tylko ten kolor... Wyglądam jak jakaś Elsa, chociaż ona ma dłuższe włosy o wiele - mruknęło, mierzwiąc swoją czuprynę. - Za to twoje są idealne do zrobienia z nich warkocza. Zupa na mchu była niezbyt kuszącą propozycją pod względem kulinarnym, ale dla takiego ciepełka Mer chyba byłoby w stanie przetrwać te kilka dni do końca ferii. W ostateczności pewnie pokusiłoby się na taki wywar, bo wątpiło, by w gorącym źródle pływały ryby. - Może gdzieś pod ziemią jeziorko łączy się z innym zbiornikiem, w którym są ryby? - zastanawiając się na głos obserwowało psingwinka, który także zdawał się być zachwycony Ognistą Jaskinią i jako pierwszy ruszył do jeziorka. - Wtedy może jakoś dałoby się uniknąć zupy z mchu i zastąpić ją czymś pożywniejszym. Cieszyło się, już nie tylko z tego, że pomogło spełnić marzenie Gryfonki, ale także z tego, że jednak dało się jej namówić na tę wyprawę. Wzmianka o tym, że woda jest cieplejsza niż ta pod prysznicami w mieszkalnym lodowcu brzmiała zachęcająco, a jeszcze bardziej zachęciło je pogłaskanie psingwinka, który dosłownie parował od kąpieli. - A co mi tam - rzuciło wstając i zdejmując ubrania. - Uwaga! - krzyknęło, biorąc krótki rozbieg i wskakując do wody, także na bombę, bo inaczej po prostu nie umiało. Będąc pod wodą zamrugało kilkukrotnie, chcąc przekonać się, czy spod spodu jaskinia także ładnie wygląda, jednak woda trochę szczypała je w oczy. Wynurzyło się, czując, że brakuje nu powietrza. - Czuję się jak we wrzątku - zaśmiało się, pływając nieporadną żabką. - Teraz tym bardziej nie opuszczę tego miejsca, musimy tylko wykombinować sposób na zdobycie jedzenia. Miałaś świetny pomysł, Remy - dodało. Zanurkowało ponownie - może nie tak głęboko jak psingwin, bo nie pływało jakoś wybitnie, ale przynajmniej udało się jenu już otworzyć oczy pod wodą. Spod krystalicznie czystej wody jaskinia faktycznie wyglądała o wiele piękniej i o wiele bardziej magicznie. Mer wynurzyło się w końcu i zaczęło unosić się na wodzie na plecach. - I tak można żyć... - mruknęło z rozkoszą. - Swoją drogą, zazdroszczę ci takiego miłego towarzysza - dodało, zauważając kątem oka, że psingwinek znów pluska się wraz z nimi w wodzie. - Mi się tak nie poszczęściło, okazuje się, że niektórymi pingwinami można rozpalać ogniska!
Salem Latif
Wiek : 29
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 190cm
C. szczególne : Zapach kadzideł, ślady farb na dłoniach, bardzo dużo pierścionków, mocny arabski akcent
Dociskam go mocniej do jaskiniowej ściany, jakbym próbował w ten sposób odzyskać kontrolę, którą Atlas potrafił odebrać mi byle słowem, ba! byle spojrzeniem. Przesuwam jego dłonie na mój kark, mruczę w cichej aprobacie gdy jego palce plączą się w moich włosach. - Już jesteś kimś - wytykam mu. - I to na pewno jest ci pisane. Nie wiem co mogę ci... - zaczynam, by urwać jednak, nieco rozdrażniony tą moją próbą wycofania się. Może nie wywróżę mu z oczu, ale dalej chcę jakoś zaoferować swoje zdanie; biorę głębszy wdech, szukając zarówno myśli, jak i słów. Rozpraszam się tymi wszystkimi pieszczotami, jeszcze czując tę potrzebę powrotu, którą Atlas we mnie wywołał. - Opowiem ci - zgadzam się. - Ale nie wiluj mnie... nie, kiedy chodzi o nią - żądam, chociaż wcześniej pozwalałem robić mu cokolwiek, nie widząc w tym większego zagrożenia. Dopiero teraz dociera do mnie po jak cienkiej granicy mógłbym stąpać, chcąc wyjawić mu każdy sekret. - Zmarła kilka lat temu, więc mam po niej już tylko wspomnienia... i nie chcę mieszać ich z moimi odczuciami do ciebie - tłumaczę, kłamiąc przy tym tylko trochę - wydaje mi się, że to doskonała wymówka. - Wspomniałem o niej tylko dlatego, że nie chcę byś zostawał, jak to powiedziałeś, smoczym ojcem. Nie chcę, żeby było ci to pisane - doprecyzowuję. - Zmarła przez smoki, przez nieuwagę, przez zaufanie do nieodpowiedniej osoby. Jeśli masz szansę wyeliminować choć jedno z tego, zrób to - proponuję, chociaż domyślam się, że mówienie tego komuś, kto pracuje ze zwierzętami, może być zwyczajnie głupie. - Co chcesz wiedzieć?
Harmony Seaver
Rok Nauki : VII
Wiek : 18
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 156 cm
C. szczególne : Wiecznie obecny, promienny uśmiech (SeaverSmile™). Często chodzi z łyżwami przewieszonymi przez ramię. Bransoletka z charmsami. Tatuaż na lewym przedramieniu - fiolka zamknięta zwojem, z którego wypływa syrenka, otoczona falami. Blizna w kształcie kluczy nad sercem.
„Chociaż tyle pożytku z białych włosów”, stwierdziła w głowie Remy. Na co dzień wyzywała na nie w duszy jak tylko mogła, ale jeżeli to sprawiło, że Mer czuła się lepiej ze swoją fryzurą, Gryfonka była w stanie zaakceptować swoje nowe włosy. Nawet jeżeli reakcja trenera na nie najprawdopodobniej nie będzie najlepsza, tak przynajmniej przewidywała dziewczyna. Strój, fryzura, makijaż, wszystko było zaplanowane pod program. Jak nagle wyjedzie z białymi włosami, inaczej kontrastującymi do jej sukieneczki, trener na pewno nie będzie zachwycony. - To chyba musisz zapuszczać włosy – pociągnęła żart i chwyciła w palce swoje włosy. – Program do mam te moc na przyszły sezon. Tak, jeżeli utrzymają się cały rok, obiecuję, podbiję lodowiska muzyką disneya – zaśmiała się ciepło. Gotowanie ryb brzmiało jak dużo lepszy pomysł niż mech. Jeszcze by się okazało, że tutejsze porosty mają podobne właściwości co ich trawa i już w ogóle czarownice miałyby zabawne kilka dni w jaskini. - Nie rozejrzałam się jeszcze dokładnie pod wodą, ale wszystko dla tego ciepła. Nawet nie wiedziałam, że tak tęskniłam za gorącą kąpielą! – westchnęła, jej plecy i biodra naprawdę potrzebowały takiego rozluźnienia po ciężkich treningach. Spojrzała w stronę Mer i jeszcze bardziej się rozpromieniła, kiedy zobaczyła, że ta szła w stronę wody. Zawiwatowała jej głośno, jak wskakiwała. - W pięknym stylu! Ocena jurorska dziesięć na dziesięć w technice ten skok – zaśmiała się i zaczepnie ochlapała koleżankę wodą, w końcu była tak ciepła, że to tylko czysta przyjemność. – Ten świetny pomysł byłby nie do spełnienia bez ciebie – szczerze oddała komplement. – Jesteś moim wybawcom, naprawdę! Jakbyś nie znalazła tej jaskini to teraz odmrażałybyśmy sobie tyłki! Od dzisiaj biorę cię na każdą podróż! Położyła się na plecach i zaczęła dryfować, a cudowna temperatura wody odprężyła całe jej ciało i umysł. Nie mogła się przestać uśmiechać, nie żeby na co dzień brak uśmiechu jakoś jej doskwierał, ale w gorących źródłach cała się rozpłynęła. Psingwiniątka także bawiło się wspaniale. Tym razem uwidziało sobie wyskakiwanie z wody nad czarownicami, przez co za każdym razem je ochlapywało. A tym bardziej się cieszyło, jak któraś z nich na zachętę odpowiedziała chlapnięciem w niego. - Oj jest bardzo uroczy – stwierdziła Remy i znów chlusnęła w psingwinka, który tym razem zdecydować się wskoczyć pod taflę tuż przy Mer, rozbryzgując i na nią wodę. – No nie mów! – aż podniosła się z wody i zaraz znów się w niej zanurzyła, zdecydowanie wolała być pod jej gorącą powierzchnią. – Trafiłaś na smoczego pingwina?! – i przez chwilę żałowała, że była w wodzie i nie mogła zanotować jej opowieści na ich temat, ale tylko przez chwilę. Opisać mogła wszystko później. – Jak to się stało? Nic ci po tym nie jest? – aż się wzdrygnęła, przypominając sobie niedawną przygodę Val. – Ostatnio Val im podpadła, to prawie nie została mrożonką! Roztopiły pod nią lód! – pokręciła głową z niedowierzaniem, wciąż dziękowała losowi, że akurat wtedy tam przechodziła. – Właśnie wtedy spotkałam jego – wskazała na szalejącego pod wodą psingwinka, który właśnie wymyślił sobie zaczepianie ich za nogi, żeby wciągnąć je do wspólnej zabawy. – Olifant chciał go pożreć, no to złapałam go na ręce i uciekłam. Od tego czasu mnie nie opuszcza ani na krok - uśmiechnęła się ciepło, chociaż na początku chciała go zwrócić stadu, w krótkim czasie bardzo przywiązała się do tego zwierzaka.
Meredith Wyatt
Rok Nauki : VII
Wiek : 19
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 172
C. szczególne : Blizna po oparzeniu na prawej skroni
Perspektywa zapuszczania włosów nie była dla Mer zbyt zachwycająca. Zanim ścięło włosy w połowie szóstej klasy, były one nawet długie, ale ciągłe pamiętanie o ich czesaniu było zbyt irytujące, poza tym Mer nie za bardzo lubiło gdy coś dotykało jeno włosów czy głowy. Poniekąd właśnie dlatego nie podobało się nu że złapało wszy. Jedynie różnego rodzaju czapki były okej. - Hmm, raczej spasuję - odparło, jednak uśmiechnęło się na dalsze słowa Remy. - No, i to dopiero repertuar! Nie żeby muzyka klasyczna była zła, w żadnym wpadku, uważam, że jest świetna, ale zawsze przyda się trochę więcej rozrywki i show, nie? Po swoim skoku do wody i komentarzu Gryfonki ze śmiechem pochyliło głowę - wpierw skłaniając się przed Remy, a potem przed wyimaginowaną publicznością. - Ależ dziękuję, wszystkie komplementy są bardzo mile widziane, dziękuję, dziękuję - rzuciło, wciąż się kłaniając, po czym zaczęło się śmiać. Uśmiech sprawiało nu także to, jak świetnie bawiło się psingwiniątko i samo żałowało, że nie miało tyle szczęścia co Remy. - Szkoda, że mi się tak nie poszczęściło. Smocze pingwiny są okropnie niesympatyczne, chyba, że to taki ich zwyczaj na powitanie, ale to bez sensu, zupełnie jakby ludzie zamiast podać sobie dłonie na powitanie strzelali sobie nawzajem plaskacze - próbując rozgryźć zachowania tego gatunku zamilkło na chwilę. - Mam małe oparzenie na skroni, ale... Na brodę Merlina, nic się jej nie stało? - z przejęciem dopytało o rok młodszą przyjaciółkę. - Więc jednak są groźne... Biedna Val, mam nadzieję, że wszystko z nią dobrze i nie złapie żadnego przeziębienia, w końcu ta woda musiała być okropecznie zimna! - wzdrygnęło się, pomimo przebywania w gorącym źródełku. - To dziwne, wydawało mi się do tej pory, że olifanty to raczej towarzyskie i niegroźne stworzenia, bardzo dobrze że przy tym byłaś! Nie dziwię się w sumie, że tak za tobą tupta, pewnie jest ci ogromnie wdzięczny za uratowanie życia... Ciekawe, czy nauczyciele wyrażą zgodę żeby go zabrać, raczej nie jest groźny, wydaje się też bardzo grzeczny, no i przede wszystkim, nie puściłby z dymem naszej szkoły.
Harmony Seaver
Rok Nauki : VII
Wiek : 18
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 156 cm
C. szczególne : Wiecznie obecny, promienny uśmiech (SeaverSmile™). Często chodzi z łyżwami przewieszonymi przez ramię. Bransoletka z charmsami. Tatuaż na lewym przedramieniu - fiolka zamknięta zwojem, z którego wypływa syrenka, otoczona falami. Blizna w kształcie kluczy nad sercem.
Przez czapkę, szalik i całą resztę grubego odzienia, bez którego nie dało się przetrwać w mrozach, Remy nie zauważyła oparzenia, dopiero teraz miała okazję uważniej się przyjrzeć. Oparzenie faktycznie na całe szczęście nie wyglądało groźnie, ale sam fakt, że pingwin był w stanie zionąć tak wysoko był straszny i fascynujący zarazem. - Jak dobrze, że nic więcej się nie stało – powiedziała z przejęciem. – Nie miałam pojęcia, że mają aż takiego cela! Dobrze, że nie atakował dalej. Val też miała dużo szczęścia, z tego co opowiadała nie atakowały w nią, tylko w siebie, a jej oberwało się rykoszetem, jak rozpuściły lód – zacytowała Puchonkę. – Może to ich zachowanie obronne – spojrzała na przyjaciółkę z zastanowieniem, wiedziała, że ta lubiła rozwodzić się na różne tematy i zadawać wiele pytań. – Wiesz, idą na całego, żeby pokazać, żeby się do nich nie zbliżać, ale odpuszczają, jak poczują, że potencjalny przeciwnik chce się wycofać? To by było w sumie logiczne – podrapała się po podbródku. – Skoro taki olifant może sobie wesoło pingwina pożreć – na te słowa psingwinek aż pisnął jak rozregulowany klakson i rozejrzał się naokoło, by zaraz schować się za czarownicami. Jak widać nie miał zamiaru ryzykować kolejnego zaproszenia na kolację od tęczowego słonia morskiego. – To nic dziwnego, że mają zaostrzone metody obronne. Nie uważasz? A co do… - zerknęła na psingwinka, który nieśmiało wyglądał zza ich pleców, powoli upewniając się, czy na pewno nie było tutaj zagrożenia ostatnią wieczerzą. – Istot na O, miałaś okazję już je spotkać? Maluch poczuł się już na tyle pewnie, że w końcu wypłynął zza nich. Skoro one nie bały się żadnych olifantów, to chyba znaczyło, że tych krwiożerczych istot nie byłoby pomiędzy nimi. Najpierw sprawdził dookoła źródełka, na powierzchni i pod wodą i nawet zajrzał pod kilka kamieni, bo może pod nimi chowały się te potwory! Czy olifant zmieściłby się pod kamyczkiem, który był w stanie przesunąć nawet psingwin? Oczywiście, że nie, ale maluch wolał nie ryzykować. W końcu wesoło wskoczył do wody, śmigając pod nią radośnie, aż jego wzrok przykuły dwa kamyczki na samym dnie. Miały bardzo ładne kolorki, toteż malec złapał je w dziubek i podpłynął do dziewczyn, by wrzucić im w dłoń ten drobny prezent. - Chyba są też pingwinki, które nie chcą cię spalić – zażartowała Remy.
Meredith Wyatt
Rok Nauki : VII
Wiek : 19
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 172
C. szczególne : Blizna po oparzeniu na prawej skroni
- W sumie to chyba trochę przeze mnie, wiesz, nie codziennie widzi się pingwiny, zwłaszcza takie, które różnią się od tych najpopularniejszych gatunków. Cóż, nad tymi z czerwonymi dziobami lepiej się nie pochylać, mam za swoje - westchnęło, zastanawiając się nad słowami Remy. - To w sumie dobra taktyka, z tym, żeby iść na całość na powitanie, ciekawe z czego to się wzięło, zapewne przez naturalnych wrogów - zaczęło rozwodzić się nad tematem, zastanawiając się, co poza olifantami mogło zagrażać pingwinom. - Serio myślisz, że smocze pingwiny wyewoluowały w ten sposób właśnie po to, by się chronić? A może wykształciły umiejętność miotania ognia po to, żeby rywalizować z innymi gatunkami pingwinów o pożywienie? To też miałoby sens, zwłaszcza, że jest ich tu sporo. Może my jako ludzie nie mamy o tym pojęcia, że smocze pingwiny są jak najgroźniejsi gangsterzy? Z tym, że na pierwszy rzut oka wyglądają całkiem miło - dodało z wyrzutem. - Co prawda jeszcze nie było okazji - odparło, mając na myśli olifanty. - Ale z tego co mi wiadomo, to raczej są spokojne, może ten który... No wiesz, może jest chory? Albo czegoś się przestraszył? Wydaje mi się, że warto byłoby spytać o to tubylców, powinni najwięcej wiedzieć na ten temat. Tylko z kolei oni chyba nie za bardzo przepadają za psingwinkami, co? Zupełnie nie rozumiem dlaczego nie pozwalają wpuszczać ich do grot mieszkalnych, przecież są milusie... Akurat gdy to mówiło psingwinek uwijał się w wodzie, zupełnie jakby czegoś poszukiwał. Po jakimś czasie wypłynął dynamicznie i zbliżył się do nich z radością, dając im po kolorowym kamyczku. Mer uśmiechnęło się szeroko. - Dziękuję bardzo! Jesteś taki kochany! - odparło, wolną ręką głaszcząc psingwinka po głowie. - Lepiej go schowam, żeby się nie zgubił! Trzymając kamyk w garści Mer podpłynęło do brzegu jeziorka i sięgnęło do swojej kurtki, by schować podarek w jednej z kieszeni. - Co jeszcze zwiedziłaś na Antarktydzie? Chcę wiedzieć co mnie ominęło, zanim mój organizm przystosował się do tej szalonej temperatury - wyszczerzyło się.
Harmony Seaver
Rok Nauki : VII
Wiek : 18
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 156 cm
C. szczególne : Wiecznie obecny, promienny uśmiech (SeaverSmile™). Często chodzi z łyżwami przewieszonymi przez ramię. Bransoletka z charmsami. Tatuaż na lewym przedramieniu - fiolka zamknięta zwojem, z którego wypływa syrenka, otoczona falami. Blizna w kształcie kluczy nad sercem.
- Będę pamiętać – dziewczyna wzięła sobie radę przyjaciółki do serca. Chętnie obserwowała faunę w jej naturalnym środowisku, ale zapamiętała, żeby czerwone dzioby pozostały oglądane z daleka. – Może tak być – pokiwała głową, sama zaczynając się nad tym zastanawiać. Lubiła słuchać dywagacji Puchonki, zawsze lepiej jej się dzięki temu myślało. Dziewczyna rzucała zupełnie inne spojrzenie na rzeczy. – Faktycznie to by miało sens. Jeżeli są w stanie odpędzić inne pingwiny od pożywienia, które nawet tamte same sobie złowiły, to są na wygranej pozycji w naturze. Plus tu są też te śmigacze. Może one wyewoluowały na takie szybkie, żeby smocze pingwiny nie zdążyły dogonić do ich posiłku! – nie przeprowadziła na ten temat żadnych naukowych badań, ale i tak podekscytowała się takim rozwojem teorii. – I dlatego psingwiny nie boją się ludzi! Wiedzą, że inaczej trudno by im było dostać pożywienie, a wśród tamtych dwóch gatunków jest dla nich zbyt niebezpiecznie. Pokręciła z niedowierzaniem głową na słowa przyjaciółki o Smoczych Ludziach, też zupełnie nie rozumiała, jak mogli nie lubić tych cudownych zwierzątek. Przez te kilka dni spędzonych z psingwinem, bardzo się do niego przywiązała. Maluch chodził z nią wszędzie, chciał umieć wszystko to, co ona umiała i już kilka razy podnosił swój obronny klakson (tak nazywała „groźne” dźwięki wydawane przez psingwiniątko) na innych reprezentantów jego gatunku, gdy podchodzili za blisko Remy. - Też ich nie rozumiem! – powiedziała, mocno zarzucając rękami, aż ochlapała i Mer i zwierzaka wodą. – Ojej, przepraszam. No ale sama rozumiesz! – dodała z oburzeniem. – Przecież to najkochańsze istotki pod słońcem! A jak grzeją pod kołderką! – uśmiechnęła się ciepło, psingwiniątko było jak pluszak. – Będę za wszelką cenę próbowała go zabrać do Hogwartu, siłą mnie od niego nie rozłączą! – zażartowała, chociaż faktycznie zastanawiała się, jakie w tym temacie miała opcje. Psingwinek był zachwycony tym, z jaką ostrożnością Mer potraktowała prezent od niego. Musiał uznać, że tak bardzo się dziewczynom kamyczek spodobał, że na pewno chciały więcej. Z największym przejęciem i osiągając prędkości wcześniej wspominanego śmigacza (przynajmniej w jego wyobrażeniach), maluch nurkował i wyciągał kolejne kamienie na brzeg, z minuty na minutę budując coraz wyższy stosik. - Maluchu… - jęknęła Remy, ale nie miała serca mu przerywać. – My tego nie doniesiemy… Już drugi raz przez chwilę chciała wyskoczyć z wody, tym razem na pytanie o miejsca, w których była. Miała tyle zdjęć i zapisków, że mogłyby nad Dziennikiem Przygód kilka godzin przesiedzieć! Ale wyjście z wody byłoby aż bolesne, kiedy w niej było tak wspaniale. - A gdzie nie byłam! – powiedziała dziarsko. – Udało mi się wziąć udział w konkursie łowienia ryb, jak się okazuje, zupełnie nie mam to tego talentu – załamała ręce na swoją śmieszną liczbę (aż dwóch!) złowionych ryb. – Dużo tutaj jeżdżę na lodowisku i na zewnątrz, na lodowym polu prawdy. Nieźle oczyszcza umysł i pozwala się skupić! Ich śnieżna myślodsiewnia też jest niesamowita! Smoczy Ludzie zostawiają tam wiedzę dla wszystkich, którzy chcą przejrzeć ich wspomnienia! Dużo dowiedziałam się o tutejszym zielarstwie i tańcu! Jest tu też jezioro, które działa jak trampolina! Ścigałam się na fomisiach z jedną aurorką, przemiła kobieta! Bawiłam się z Wiktorem na krampolinach, ale to wyszło nam bokiem – zaśmiała się na samo wspomnienie tego, jak złe magiczne efekty złapali już przy pierwszych próbach. – No i co najważniejsze! – spojrzała na nią, jakby zaraz miała wyjawić jej największy sekret świata. – Byliśmy z Rickym na wielkich poszukiwaniach. Chcieliśmy znaleźć mistyczne miejsce niezmienione od tysięcy lat… I je znaleźliśmy! Zupełnie nie pamiętam do niego drogi, magia sprawia, że się zapomina – westchnęła, przez to nikt nie chciał jej wierzyć, że faktycznie przeżyła to wszystko. – Spotkaliśmy tam mamuty! Mogę ci pokazać zdjęcia! – zapewniła, bo nie chciała, żeby Mer pomyślała, że ją okłamuje. – I próbki roślin! Zebrałam wszystko!
Czując jego skórę ocierającą się o moją, z mojego gardła znów wyrywa się pomruk zadowolenia. Garnę się do niego, zadowolony z tej uwagi, zupełnie ślepy na to, że znów podjudzam fałszywe pragnienie po to tylko by pławić się w nim i nurzać swoją niekończącą się potrzebę posiadania i bliskości. Czuję jakąś niewygodę, coś wgryza mi się w kark, cień dyskomfortu, kiedy mi mówi, bym go nie wilował, ale odpycham to od siebie, bo mi może się to wepchnąć między moje a jego ciało, a ja już teraz czuję, że nie zniosę jeśliby się miał znów odsunąć. Pochylam się, by wargą znów próbować z jego skóry zebrać sobie, spragniony, wilgoć osiadłą z otaczającej nas pary. Milczę, sam się przecież pytałem, chce wiedzieć, ale więcej chcę wiedzieć niż mówią mi jego słowa. Obserwuję jego usta, nogi ciaśniej wokół bioder zaplatając, w oczy zaglądam fantastycznie niebieskie, co tak naprawdę ukrywał i czy mnie ta tajemnica nie nurtuje bardziej niż sama informacja o żonie. Milczę, bo choć bezbrzeżnie zakochany jestem w tej intymnej bliskości ciał i szeptanych tajemnic, tak szalenie lubuję się w eksplorowaniu nieznanego, to ta żona rezonuje mi gdzieś na fali brzęcząc melodią kobiet uciekających. - Wszystko. Nic. - ja nie precyzuje niczego - Chcę wiedzieć kto zdołał zauroczyć Twoje serce i za kim ono tęskni. - uśmiecham się miękko. Nie konkuruje przecież ze wspomnieniem jego ukochanej, nie próbuje konkurować. Chce więcej po prostu o nim samym, z każdej małej zmarszczki jego sekretów, muskam nosem jego policzek wcale jakby nie dążąc do tego pocałunku, a jednak ciało swoje uparcie bardziej i mocniej ku temu drugiemu prężąc. - To szalenie intrygujący stan, taki odmienny od codzienności. Raz w życiu tylko byłem tak zakochany, by nazwać kogoś swoim. - marszcze lekko brwi- Zadziwia mnie zakochanie, stan małżeński, będący tej miłości zwieńczeniem. Chyba nie lubię siebie w samotności, ale jednocześnie… jednocześnie chyba boję się siebie kiedy nie jestem sam. - nie spodziewałem się takiego zrywu szczerości, jaki obnaża mnie bardziej i zawstydza bardziej niż rzeczywista nagość kiedykolwiek mogła. Nie jest mi z nią dobrze, wierce się i już chce jej smak z języka spłukać, chwytam w końcu jego podbródek by wargi oprzeć o te usta.
Salem Latif
Wiek : 29
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 190cm
C. szczególne : Zapach kadzideł, ślady farb na dłoniach, bardzo dużo pierścionków, mocny arabski akcent
- Już nie tęskni - przyznaję, bo przecież faktycznie nie ciągnie mnie do ukochanej, już o niej nie myślę tyle co kiedyś, już muszę pilnować pozorów. Z perspektywy czasu nie wiem nawet co dokładnie czułem - pamiętam gorąco trawiącej mnie obsesji, natarczywe myśli i pragnienia, desperację i złość. Kiedy jednak słucham Atlasa, nie do końca potrafię podstawić się pod to zakochanie, o którym mówi. Wcale nie wiem, czy kochałem, a co dopiero czy dalej kocham. - Niebezpieczny z ciebie człowiek, nic dziwnego, że się boisz - mruczę z rozbawieniem, gdzieś między pocałunkami, którymi dociskam mężczyznę do ściany, raz za razem mocniej zaciskając palce na jego biodrze czy pośladku. - A ja nie wiem, czy kochałem - szepczę, bo pod szczerością Atlasa mam ochotę odwdzięczyć się tym samym. Czasem odrobina prawdy potrafi idealnie zakryć duże kłamstwo; chcę, by wierzył, że zdradzam mu swoje sekrety i gotów jestem to zrobić, by zabezpieczyć ten największy. - Chciałem. Miałem, ale za krótko - wyznaję dalej, nieco pewniej, ze spojrzeniem chwytającym jasne tęczówki tylko dla siebie. - Znałem ją prawie całe moje życie, pisaliśmy ze sobą za szkolnych lat. Razem wyjechaliśmy na studia do Ardeal i tam mieszkaliśmy potem… tam zaczęła praktyki jako smokolożka i tam zmarła, gdy jej wspaniały mentor nie zdołał ochronić jej przed smoczym atakiem - kontynuuję. - To dla niej przyjechałem do Wielkiej Brytanii, stąd była, a ja nie chciałem stracić jej tak całkiem… Ale nie dla niej tu zostałem, to już dla siebie. Nie byliśmy małżeństwem długo, nie opowiem ci jaki to stan. Nie byliśmy też dobrym małżeństwem, praca była dla niej najważniejsza od samego początku. - Mam do niej żal i go nie ukrywam. Ale nie tęsknię ani za nią, ani za tamtą obsesją - i tak wiem, że wkrótce znowu na czymś się zafiksuję, nawet jeśli to ta aktualna swoboda bardziej mi się podoba. - Kto był twój? - Pytam, bo jeśli Atlas tylko raz miał kogoś swojego, to pewnie również uważa to za coś ważnego.
Przyglądam mu się z każdym tym słowem które wypowiadał, przysłuchuje się uważnie, choć może zdawać się zupełnie inaczej kiedy moje usta bardziej skupione są na jego wargach i tym jak układają się na moich, niż tym jakie uchodzą z nich sylaby. Odpowiadam pomrukami na eksplodujące mnie dłonie, obserwując go jednocześnie z tą samą, niekłamaną, niepodzielną uwagą. Czy to dlatego podświadomość moja tak rezonuje z jego osobą, bo jesteśmy tak samo wadliwi w sposobach widzenia będących przy nas ludzi, szukam w jego słowach choć pół podpowiedzi, dlaczego mi, tak jak ćmę do ognia, wciąż i wciąż myśli uciekają w Salemowy świat. - Nie zaszedłem z nią tak daleko. - zaczynam cicho, by w odpowiedzi na jego historię z niechęcią wprawdzie, ale odkopać w głowie wspomnienie Anny. To jej miękka osobowość była tym, na czym nauczyłem swoje mięśnie ugniatania ludzkich pragnień, to na jej skulonych ramionach naostrzyłem zęby swoich wilowych umiejętności, nosiła, chcąc czy nie, na swoich barkach brzemię wszystkich moich manipulacyjnych sukcesów i porażek. Jeszcze nawet nie wiem o tym, że mój żal po jej stracie jest zwyczajnie niepokojem po zdjęciu rękawków wspomagających pływanie, jeszcze nie wiem, że mnie nie wspomagała, tylko ograniczała swoimi wielkimi, sarnimi oczami. - Była dla mnie wszystkim. Znaliśmy się od dziecka, przez całą szkołę i studia. Bardzo chciałem mieć żonę, ale… - krzywię się na to wspomnienie, bo mnie wciąż to boli, ból ten niewygodą zmusza mnie do dziwnie gwałtownego wczepienia się w czarne włosy wróżbity, jakby ten gest miał sprawić, że Salem tego nigdy nie zrobi - ...wybrała kogoś innego. Pewnego dnia była, a następnego znikła, zostawiając po sobie flakon perfum, list i obietnicę, że nigdy już jej nie znajdę. - mrużę oczy - Nie znalazłem. Ale nie szukałem. Nie chcę znaleźć. - błąkam się przy tych słowach wargami o jego szyi, szukając w jego smaku swojego usprawiedliwienia. Powinienem jej chyba szukać, skoro tak ją kochałem, ale nie szukam wcale, czy to znaczy, że nie było we mnie wcale miłości? Czy to odbierze mi prawo do mówienia o tęsknocie, krzywdzie, o tym że jej nie ma? Łakomym językiem zanurzam się w jego usta, szukając w nich lekarstwa na moje rozterki. Czuję się chory zdradzając swoje sekrety, bo mnie to zmusza do myślenia o nich, a ja nie chcę myśleć o sobie w środku. Mnie ciekawią ludzie na zewnątrz. - I co mam zrobić z tym jajem, Salem. - szepczę z cichym rozbawieniem drżącym w głosie prosto w jego usta, bo wciąż nie znam odpowiedzi na nurtujący mnie dylemat- Chciałbyś je? Możemy je rozbić, zniszczyć, zemścić się, chciałbyś? - jak na opiekuna i miłośnika zwierząt, w rzeczywistości bardzo łatwo przychodzi mi szafować życiem nienarodzonego smoczątka. Czy to dlatego, że chce go uszczęśliwić, czy jednak to ja jestem tak doskonały, że aż wadliwy.
Salem Latif
Wiek : 29
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 190cm
C. szczególne : Zapach kadzideł, ślady farb na dłoniach, bardzo dużo pierścionków, mocny arabski akcent
- Dalej bardzo chcesz mieć żonę? - Dopytuję wprost, pozwalając sobie na drobny uśmiech, choć ten pewnie nie przystoi równie poważnym rozmowom. Przestaje mi się podobać to zwierzanie, ale jeszcze nie wiem czemu - czy to dlatego, że dowiaduję się o sobie zbyt wiele? A może po prostu jest mi zbyt swobodnie i boję się, że powiem Atlasowi za dużo? Daję się skutecznie rozproszyć pocałunkiem, po nim jednak nie mam ochoty wracać do poważniejszych rozmów. Dystansuje mnie świadomość, że Rosa brzmi jakby jednak tęsknił za związkiem, za jakąś jego formą. Nie chcę kolejnej obsesji, skoro tak wygodnie jest błąkać się po świecie w poczuciu, że to ja jestem najważniejszy. - Nie chcę żadnego jaja - śmieję się, podsadzając Atlasa na jeziorkowy brzeg, ale wcale się nie odsuwając. Zamiast tego sięgam po kolejny pocałunek, przystając przy tym na palcach, z dłońmi wbitymi niemalże desperacko w jego uda. - Zachowaj je jeszcze. Sprawdź ile może być warte. Sprzedaj albo oddaj, w zależności co będzie prostsze czy bardziej opłacalne - proponuję w końcu. - Albo chodź ze mną do groty i sprawdźmy co powiedzą karty… zemsta smoczym jajem może być nieco niedyskretna…