Tubylcy niechętnie wspominają o Łuku Triumfalnych - nazywanej niemalże prześmiewczo budowli, której pochodzenia nikt nie jest pewien. Podobno formacja została stworzona mroźnym oddechem smoka Lodowego Okrutnego... a może jest to miejsce, w którym dawny wódz popełnił samobójstwo po utracie bliskich przez smocze ataki? Tak czy tak, Łuk Triumfalnych to miejsce, do którego Smoczy Ludzie nie lubią się wybierać. Zaklętą w lodzie magię czuć już z daleka, wydaje się ona równie kusząca, co smutna. Podejście do łukowych wrot pozwala na zajrzenie do rzeczywistości, której nikt nie zna. Jedni twierdzą, że widzą przyszłość, inni - przeszłość. Okrutne wizje zniszczonego świata przeplatają się z błogimi wspomnieniami, a niektórych wrota zdają się do siebie wołać... Tutejsza magia skrupulatnie zakrywa fakt, że przejście przez łuk powoduje nieuchronny i niewątpliwie śmiertelny spadek z piekielnie wysokiego klifu.
Kostki:
Każdy rzuca kostką na to, co widzi - będąc w grupie, każda osoba może mieć inne wizje. 1, 2 - Wzywa cię sama śmierć. Po drugiej stronie łuku widzisz zmarłych - swoich bliskich, tych za którymi tęsknisz, a może tych, o których chciałbyś zapomnieć. Wołają cię do siebie, płaczą z tęsknoty, przywołują, wyciągają ręce... niemal czujesz ich dotyk, tak pewnie próbują cię złapać. Dorzuć kostkę! Wynik parzysty oznacza, że wizja gwałtownie staje się upiorna, a zmarli zaczynają przypominać wściekłe zombie; czujesz jak szarpią cię w stronę łuku i musisz jakoś się wyplątać ich objęć, nim spadniesz z klifu. Wynik nieparzysty oznacza, że możesz przeprowadzić niedługą rozmowę z kimś, za kim tęsknisz, jednocześnie nie mając prawa wiedzieć, czy nie jest to tylko wynik twojej wyobraźni. 3, 4 - Widzisz spełnienie swoich marzeń - to może być niesamowite bogactwo, albo szczęśliwa rodzina. To ty za kilka, kilkanaście albo i kilkadziesiąt lat, radosny i spełniony. Możesz obserwować ten wesoły obrazek i zastanawiać się, czy to przyszłość, czy tylko manifestacja twoich pragnień... Dorzuć kostkę! Wynik parzysty oznacza, że coś nagle zaczyna cię magicznie popychać w stronę łuku; zatrzymujesz się na samej krawędzi, przekraczając już barierę fantazji - widzisz klif, nad którym się chwiejesz i nagle czujesz bolesną pewność, że przyszłość wcale nie będzie taka usłana różami... Wynik nieparzysty oznacza, że obraz w łuku zaczyna się zamazywać i wydostają się z niego jakieś dziwne opary - w nich zaś znajdujesz 100 galeonów i Amulet Triumfalnych, o którym możesz poczytać w spisach wyjazdowych. Upomnij się o zdobycze w odpowiednich tematach. 5, 6 - Widzisz... wodę. Początkowo wydaje ci się, że łuk po prostu nie działa i dostrzegasz to, co naprawdę znajduje się za nim; po chwili jednak zaczynasz zauważać wystające spomiędzy fal elementy znanych sobie budowli. Hogwart? Ministerstwo Magii? Bank Gringotta? Wszystko wydaje się zniszczone, pochłonięte i zalane. Im dłużej się wpatrujesz, tym więcej tragedii widzisz, a ponad wszystkim zaczynają latać smoki. Jedne zieją ogniem, inne lodowymi oparami... Dorzuć kostkę! Wynik parzysty oznacza, że poprzez obserwację smoczych zachowań w tej wizji możesz napisać jedną samonaukę z ONMS, która będzie o 1000 znaków krótsza. Wynik nieparzysty oznacza, że zza łuku wypada jakiś drobny przedmiot - okazuje się, że jest to łuska Lodowego Okrutnego, o której możesz poczytać w spisach wyjazdowych. Upomnij się o nią w odpowiednim temacie.
Salazar Morales
Wiek : 39
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 183 cm
C. szczególne : blizny ciągnące się przy lewej nerce i po prawej stronie żeber | niewielkie, krwawe znamię w kształcie krzyża na grzbiecie prawej dłoni | krwawy znak w kształcie obrączki
Nie byłby sobą, gdyby podczas urlopu zrezygnował ze zwiedzania okolicy, a chociaż nienawidził mrozu, a Antarktyda nie miała szans uplasować się wysoko w jego turystycznym rankingu, to i tak popołudniem umówił się z Christopherem niedaleko mieszkalnych grot, żeby wyruszyć na nieco dalszy rekonesans. Kiedy tylko ujrzał znajomą sylwetkę na horyzoncie, podszedł bliżej i objął lekko mężczyznę ramieniem, witając się z nim przyjacielskim pocałunkiem w policzek. – Zwarty i gotowy? – Poklepał jeszcze jego barki, zanim sięgnął po wygniecioną w kieszeni mapę, obierając kierunek na północ… wystarczyło piętnaście, może dwadzieścia minut marszu, po których sięgnął również po wysłużony kompas, doceniając własną przezorność. Wokoło wszystko wyglądało bowiem tak samo, a pośród wszechobecnej bieli i lodu nietrudno było zgubić trasę. - …wracając do głównego celu naszej podróży, naprawdę wierzysz że ten cały łuk powstał na skutek smoczego oddechu? – Mruknął do swojego towarzysza, ostrożnie omijając kolejną śnieżną zaspę, która magicznie wyrosła przed jego butami. Dopiero po chwili dotarło do niego, że jeżeli legenda niosła za sobą chociażby ziarenko prawdy, Christopher miał największe predyspozycje do udzielenia mu rzeczowej odpowiedzi w tym temacie; w końcu kto jak kto, ale on na magicznych stworzeniach znał się doskonale. Ba, Paco nie mógłby sobie wymarzyć również lepszego kompana wycieczki, gdyby zupełnym przypadkiem natrafili na swej drodze na zagubiony okaz Lodowego Okrutnego.
C. szczególne : Blizna u dołu brzucha oraz niewielka blizna na ręce, blizny na piersi po jadzie akromantuli, ciemnogranatowe blizny na lewym ramieniu; obrączka z czarno-zielonej muszli; runa agliz na lewym nadgarstku
Christopher nie miał nic przeciwko wyprawie z Salazarem, tym bardziej że był ciekaw, co u niego było słychać, jak się czuł i czy nie spotkało go przypadkiem coś, co można by uznać za coś dobrego. Nie spodziewał się jednak zupełnie powitania, jakim został obdarzony, nie spodziewał się ani trochę tego przyjacielskiego pocałunku, który przecież nie był niczym niesamowitym, a u zielarza wywołał niemalże stupor, powodując, że przez dłuższą chwilę jedynie mrugał, nie mając za bardzo pojęcia, co powinien ze sobą zrobić. Nie chciał jednak za bardzo zwracać na to uwagi, obawiając się, że takim zachowaniem doprowadzi do zupełnie odwrotnego od zamierzonego efektu, więc ostatecznie po prostu ruszył za Salazarem. - Chodźmy - powiedział jedynie, mając wrażenie, że przy tej okazji zarumienił się, przypominając znowu nieśmiałka, czy coś podobnego, ale nie zamierzał przywiązywać do tego aż tak wielkiej uwagi, wiedząc, że koncentracja na czymś podobnym mogła raczej doprowadzić do katastrofy. O wiele bardziej odpowiadało mu skoncentrowanie się na tym, co właściwie robił jego towarzysz, doceniając to, że ten mimo wszystko całkiem dobrze radził sobie w terenie, nie zachowując się ani trochę, jakby nie miał pojęcia, co dzieje się, kiedy człowiek znajduje się w okolicznościach, o których nie ma zbyt wielkiego pojęcia. Przynajmniej wiedział, jak posługiwać się mapą, kompasem i przy okazji jak nie zużyć wszystkich sił w początkowej fazie podróży. - Cóż, nie byłbym aż tak sceptycznie nastawiony do tej możliwości. Nie mam zbyt wielkiego pojęcia na temat tego smoka, ale musimy brać pod uwagę, że skoro jest w nim coś legendarnego, to być może jest w stanie robić rzeczy, o jakich nam się nie śniło. Biorę również pod uwagę, że ten łuk został stworzony w efekcie jakiegoś jego ataku, a potem został w artystyczny sposób obrobiony, by przybrać ostatecznie kształt taki, na jaki trafimy - powiedział spokojnie, nie spiesząc się nigdzie ze swoją wypowiedzią, ze swoimi myślami, pozwalając na to, by płynęły całkiem swobodnie, by nie musiał się przed niczym powstrzymywać. Wychodził z założenia, że nawet jeśli Salazar go wyśmieje, to po prostu wzruszy na to ramionami, pozwalając na tę różnicę zdań.
______________________
After all these years you still don't know The things that make you
To zaledwie drugi dzień ferii, ale Ariadne czuła już, jak powraca do niej tak niesamowicie długo już nieodczuwany, że niemalże obcy, spokój. Powoli przyzwyczajała się do tego, że jest na faktycznym wyjeździe. Na razie nadal trwała w stanie czuwania, w razie gdyby nagłe wezwanie z powrotem do pracy w Anglii miało wyrwać ją z tego cudnego, onirycznego snucia się po Antarktydzie. Z typowym dla siebie zachwytem przyrodą zwiedzała okolice, nie bacząc na przeszywający do szpiku kości mróz. Takich temperatur nigdy w życiu wcześniej nie posmakowała, ale umiejętne rzucanie czarów rozgrzewających, ubieranie się tak grubo, że przypominało się rasowego fomisia oraz różne tricki Smoczych Ludzi, którzy chętnie pomagali swoim gościom, pozwalały na całkiem przyjemne przechadzanie się po lodowej pustyni. Kupiła nawet nowe, wielkie, śnieżnobiałe futro, które pozwalało jej doskonale wtapiać się w otoczenie. Tu i ówdzie zatrzymywała się przed wyjątkowo ciekawymi widokami. Czy aby starczyło jej czasu, żeby wszystko dokładnie zbadać? Ariadne pierwsze dni poświęcała na powierzchowny rekonesans. Jednak jedno miejsce wzbudziło tak wielką ciekawość dziewczyny, że nie mogła się powstrzymać i przerwała swoją samotną wędrówkę. Powodem była magia, która połaskotała jasnowłosą i musnęła opuszki jej palców, pomimo tego, że na nich też nałożone miała grube, wełniane rękawice. Jesteś tą dobrą magią czy niekoniecznie? Wielkie, wykonane z czystego lodu wrota przypominały drzwi do zupełnie innego świata. I mogły naprawdę nimi być. Wickens poprawiła uszankę na głowie i nieśmiało pokonała dzielący ją i te tajemnicze przejście dystans. Dookoła panowała niczym niezmącona cisza. Czy na Antarktydzie zdarzały się burze? Ariadne nie chciałaby przeżyć czegoś podobnego na własnej skórze. Z rozedrganym z nagłych emocji sercem, zerknęła swoimi złotozielonymi oczami na to, co jawiło się za łukiem... ale nic tam na nią nie czekało prócz bezbrzeżnego oceanu. Wodę przecinały wysokie fale i po chwili obserwacji, młoda aurorka z zaskoczeniem zobaczyła wyraźny budynek Ministerstwa Magii. Czy to mógł być swego rodzaju teleport do Londynu? Nie, to nie miało sensu, bo w takim razie musiałaby się wydarzyć straszna powódź... Ariadne stała jak zaczarowana przed łukiem, dopatrując się coraz więcej szczegółów ukazywanej jej... wizji? Dobrze jej już znane londyńskie budynki pełne były zniszczeń. Wśród fal sięgających nieboskłonu nagle ujawniły się kształty ogromnych, latających stworzeń i chociaż jasnowłosa nigdy nie widziała smoka na żywo, to od razu rozpoznała, że to właśnie one. Niektóre usiłowały podpalić wilgotne szczątki miasta, inne zamrażały je swoim oddechem. Nie widziały ani łuku ani dziewczyny oglądającej ten brutalny pejzaż. Zza lodowych wrót coś nagle wyleciało, jakieś nieduże znalezisko. Wickens drgnęła, ocucona z oszołomienia, jakie wywołały widoki za magicznym łukiem. Na całe szczęście to tylko sprawka iluzji magii... Zwalczyła potrzebę natychmiastowego skontaktowania się z szefem Biura Aurorów, żeby zapytać czy aby na pewno nic się teraz w Londynie nie dzieje. Z trudem, bo ubrania znacznie ograniczały ruchy, przykucnęła i przyjrzała się lodowej łusce, która leżała na poboczu łuku.
C. szczególne : blizny ciągnące się przy lewej nerce i po prawej stronie żeber | niewielkie, krwawe znamię w kształcie krzyża na grzbiecie prawej dłoni | krwawy znak w kształcie obrączki
Ciepłe powitanie, które przez mieszkańców ponurej, brytyjskiej wyspy mogło zostać uznane za przekroczenie granic intymności, a zarazem ociekający brakiem wychowania i niestosownością gest, w rodzimych dla Meksykanina stronach zdawało się czymś zupełnie naturalnym. Latynoski temperament niespodziewanie zderzył się z angielską powściągliwością, acz Salazar – całkowicie skupiony na wyczekiwanej podróży przez zaspy i śniegi – nie zauważył nawet malującego się na twarzy towarzysza skrępowania. Nie poświęcił zresztą jej rysom zbyt wiele uwagi, kiedy zamaszystym ruchem dłoni wskazał kompanowi wycieczki kierunek, dziarsko ruszając naprzód. Po kilkunastu minutach dość wyczerpującego, zważywszy na warunki pogodowe, marszu, entuzjazm nieco jednak opadł, a z ust Paco wydobyło się co najmniej kilka siarczystych przekleństw wyraźnie sugerujących nienawiść, jaką darzył panującą wokoło, eufemistycznie mówiąc „mroźną”, aurę. Mimo że założył na siebie grubą, pokrytą futrem kurtkę, miał wrażenie że mięśnie i stawy kompletnie mu skostniały. Starał się o tym nie myśleć i właśnie dlatego wdał się w luźną pogawędkę z Christopherem, którego wyjaśnień wcale nie zamierzał wyśmiewać; wszak sam o smokach, szczególnie tych legendarnych, wiedział niewiele. – Artystyczna obróbka zdecydowanie bardziej mnie przekonuje, choć to dziwne że Smoczy Ludzie omijają to miejsce szerokim… łukiem. – Pozwolił sobie na tę subtelną grę słów, uśmiechając się wymownie półgębkiem, zanim znów ukrył usta pod ciasno zawiązanym szalikiem. Na szczęście powoli zbliżali się do celu, i trzeba przyznać, że akurat tak intensywnych wrażeń Morales się nie spodziewał. – Czujesz to samo co ja? – Zapytał, przystając na moment, żeby przyjrzeć się misternej budowli z bezpiecznego dystansu. Nawet z oddali dało się jednak odczuć bijącą od niej energię, potężną i nieznaną. – Może to nie atak Lodowego Okrutnego, ale przejaw pradawnej magii? – Wtrącił trzy knuty, choć doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że nie poznają wszystkich, związanych z triumfalnym łukiem tajemnic. Mogli spróbować, podchodząc bliżej tajemniczych wrót, ale mimo nieodpartej pokusy, wydawało się że Meksykaninem zawładnęła nuta zawahania. – Myślisz, że znów popełniamy ten sam błąd? – Zwrócił się do Walsha, skinieniem głowy pokazując na lodowe przejście. Nie musiał tłumaczyć o co chodzi, w końcu podczas wakacji w Avalonie obydwaj przypłacili swą ciekawość długotrwałą, niezwykle bolesną w skutkach amnezją.
Nathaniel Bloodworth
Wiek : 27
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 190 cm
C. szczególne : Lewa ręka: pochłaniacz magii, sygnet rodu | prawa ręka: od łokcia w dół pokryta paskudnymi bliznami, runiczne tatuaże na ramieniu | blizna pod łopatką
Widział ostatnio taki kawał świata, że zdawałoby się, że nic nie jest w stanie go już zaskoczyć. A jednak non stop trafiał w miejsca, które burzyły to przekonanie, wprawiając go w zachwyt. Antarktyda była zdecydowanie jednym z tych miejsc, ba, była na ich szczycie, budząc w nim dziecięcą fascynację, której jeszcze parę miesięcy temu nawet nie spodziewał się dalej w sobie posiadać. Kiedy wędrował po okolicy i chłonął wszechogarniający spokój, nie potrafił nie zastanawiać się, czy to miejsce wywarłoby na nim takie samo wrażenie rok, czy dwa lata temu, czy może musiał dotrzeć do tego momentu i spojrzeć na świat z takiej perspektywy, jakiej nabrał w ciągu ostatnich miesięcy. O miejscu, do którego dotarł, nie słyszał zbyt wiele. Nie miał pojęcia, czy wynikało to z jego przeoczenia i braku odpowiedniej uwagi, gdy słuchał o miejscach godnych polecenia, czy może Smoczy Lud wcale nie dzielił się chętnie informacjami na temat gigantycznego łuku. Kiedy zbliżył się do lodowej formacji, zrozumiał dlaczego. Magia zdawała się dosłownie wibrować w powietrzu, w łudząco podobny do mrozu sposób szczypiąc zaczerwienione policzki i mrowiąc w palce. Może dałoby się pomylić to lub przeoczyć... może ktoś inny mógł, ale nie on. Jego praca polegała dokładnie na tym, by wyczuwać i analizować podobne sygnały. Czasem mogły oznaczać obiecujący łup, a czasem niebezpieczeństwo. W obu przypadkach trzeba było podejść do sprawy ostrożnie i z rozwagą. Jako że przed łukiem ktoś akurat stał, nie mogła być to śmiertelna pułapka. Z drugiej strony biorąc pod uwagę nieruchomość postaci i wzrok wlepiony w przestrzeń za „budowlą”, nie mogło to być też całkiem bezpieczne. Na wszelki wypadek sięgnął więc po różdżkę i zbliżył się, by przekonać się na własnej skórze, czy dziewczyna widzi tam coś ciekawego, czy nie. Cóż, gdyby umiał mówić sobie „nie” w tego typu sytuacjach, miałby zapewne dwie sprawne ręce. — Wszystko... — zaczął, zbliżając się do niej, głównie dlatego, by nie spłoszyć jej swoją obecnością i na przykład nie sprawić, że tym samym użyje przeciwko niemu różdżki, nie dokończył jednak, teraz dostrzegając, czemu takiemu się przyglądała, kucając. — Czy to smocza łuska? — nie krył zainteresowania. Była to jedna z rzeczy, które planował zdobyć i całkiem drogo sprzedać w Londynie. Uśmiechnął się do dziewczyny, która okazała się jego współlokatorką sympatycznie, w myślach analizując, czy łuska jest wystarczająco dużo warta, by opłacało mu się próbować ją jej wykraść.
Wśród wiejącego na tych pustkowiach wiatru bardzo ciężko byłoby usłyszeć nadchodzące kroki, więc Ariadne z lekkim zaskoczeniem stanęła na równe nogi, chwiejąc się, gdy usiłowała utrzymać równowagę. Obawiała się, że może to któryś ze Smoczych Ludzi zamierza upomnieć ją, że nie powinna przychodzić w okolice tego łuku, ale zobaczyła współlokatora z groty numer trzy. - Nic się nie dzieje. - odpowiedziała, nie rozumiejąc dlaczego mężczyzna wyciągnął różdżkę i licząc na to, że spokojne zapewnienie sprawi, że ją schowa. Tutaj od magii powietrze aż gęstniało i kto wie, jakie efekty przyniosłoby rzucanie zaklęć. Wycofała się o krok od łuski, drapiąc się w tył czapki. - Nie mam pojęcia. Wygląda jak kawałek lodu, ale czytałam o prastarym gatunku smoków, które właśnie tutaj występują. - podzieliła się swoją wiedzą wyniesioną z przeglądanych zaledwie wieczór wcześniej antycznych zwojów, kiedy próbowała odnaleźć się nieco bardziej w temacie smoków. Zapewne sporo czarodziejów uznało, że nie chce mieć z latającymi gadami nic wspólnego po ich brutalnych atakach, jakie wprawiały w zmieszanie najwybitniejszych smokologów. Wickens z drugiej strony uważała za jedyną słuszną opcję chęć poznania i zbadania zachowań smoków jeszcze dokładniej, aby ustalić ich przyczyny, a tym samym wydedukować, jak można im w przyszłości zapobiec. Kluczem było tu zrozumienie, a nie wrogość, ale trudno dziwić się czarodziejom, skoro dopiero co zimą musieli borykać się z szalenie nieprzyjemnymi klątwami, które i młodej aurorce kilka razy mocno uprzykrzyły życie. Ariadne nie podzielała tak żywego zainteresowania tym drobnym przedmiotem. Dziewczyna pomyślała, że lepiej tego czegoś nie brać, odczuwając w stosunku do znaleziska jakąś nieufność. Powiedziałaby o tym wprost, gdyby tylko umiałaby całą tę obawę sensownie wytłumaczyć. Oderwała wzrok od łuski, spoglądając znów wprost za przestrzeń za łukiem i zobaczyła, że wizja wcale się nie przerwała ani nie zmieniła. Nadal ogromne fale zalewały budynki, a smoki wprowadzały jeszcze więcej chaosu, siejąc zniszczenie. Czy jej towarzysz również to widział czy może tylko jej łuk podsuwał pod nos tak przerażające obrazy? A może całkowicie się myliła i to nie były jedynie widma. Co by się stało, gdyby zechciała przejść przez tę magiczną bramę...? Nie umiała odwzajemnić się podobnie sympatycznym uśmiechem, marszcząc w zmartwieniu brwi oraz pocierając rękawiczką o rękawiczkę. - Zna Pan jakichś jasnowidzów? - zapytała nagle, ni z tego, ni z owego.
Christopher Walsh
Wiek : 35
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 183
C. szczególne : Blizna u dołu brzucha oraz niewielka blizna na ręce, blizny na piersi po jadzie akromantuli, ciemnogranatowe blizny na lewym ramieniu; obrączka z czarno-zielonej muszli; runa agliz na lewym nadgarstku
Różnic między nimi było zdecydowanie więcej. Jedna z nich dotyczyła również tolerancji na mróz i ogólnie niezbyt sprzyjającą aurę, która obecnie ich otaczała. Christopher wiedział, że było zimno, że nie było tutaj zbyt przyjemnie i wygodnie, zamienił nawet okulary na soczewki, żeby było mu łatwiej przebywać w tej okolicy, ale nie czuł się tutaj jakoś szczególnie źle. Nie wydawało mu się nawet, żeby było to szczególnie nudne, ten cały świat, który zdawał się nie mieć końca, te połacie bieli, na której pojawiały się jedynie raz na jakiś czas zwierzęta albo inni ludzie. Było to na swój sposób fascynujące, a dla kogoś, kto lubił własne towarzystwo, kto nie musiał spędzać całego życia w towarzystwie innych osób, było to nawet wygodne. Na swój sposób przyjemne, takie całkowite zapomnienie w świecie, w którym zdawało się, że nic nie istniało. Dało się dzięki temu myśleć o milionie rzeczy, na które wcześniej nie zwracało się zbyt wielkiej uwagi i właśnie to pasowało Chrisowi. Nie miał jednak nic przeciwko wyprawom w towarzystwie swoich znajomych, bo było w nich również coś pociągającego. Dawały mu dobre oderwanie od własnych rozważań, dając mu możliwość skupienia się na czymś zupełnie innym. - Nikt nie powiedział, że to oni dokonali tej obróbki – zauważył zielarz, uśmiechając się nieco tajemniczo, chociaż tego Salazar akurat nie był w stanie zauważyć. Nie zdziwiłby się jednak, gdyby okazało się, że nim Smoczy Ludzie na dobre tutaj zamieszkali, nim zżyli się z tą okolicą, byli tutaj inni czarodzieje. A może po prostu kwestia tego łuku była dawno zapomnianą opowieścią, może łączyła się z jakąś tragedią, od której okoliczni chcieli uciec, wiedząc doskonale, że lepiej bronić kolejnym pokoleniom dostępu do czegoś niepokojącego. Jednak wtedy z całą pewnością bardziej protestowaliby przed możliwością wyprawy w tę stronę. - Tak – przyznał, zatrzymując się na chwilę, mając wrażenie, że w tej magii, która ich do siebie wzywała, jest coś smutnego. Nie umiał tego wyjaśnić, nie umiał powiedzieć, co dokładnie się z tym wiązało, co się w tym kryło, ale był pewien, że magia, jaka do nich przemawiała, miała w sobie coś, co faktycznie poruszało w sposób, jakiego nie umiał opisać. – Dlaczego nie może to być jednym i drugim? Czujesz… ten smutek? Być może to pozostałość po tym, co się kiedyś wydarzyło? Po czymś, o czym chce się zapomnieć, co staje się jedynie legendą, bo tak łatwiej z tym żyć – powiedział ostatecznie z namysłem, spoglądając w stronę łuku, którego nie było jeszcze dobrze widać, ale Chris wiedział, że cokolwiek się teraz stanie, nie odwrócą się. Znał siebie samego, znał nieco Salazara i miał świadomość, że mimo wszystko są skłonni się w coś wpakować. - Nie wiem. Być może, ale to jest… inne – stwierdził, marszcząc lekko brwi. – Podejdźmy nieco bliżej, a w razie konieczności, po prostu się stąd teleportujemy – dodał stanowczo
______________________
After all these years you still don't know The things that make you
beautiful
Nathaniel Bloodworth
Wiek : 27
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 190 cm
C. szczególne : Lewa ręka: pochłaniacz magii, sygnet rodu | prawa ręka: od łokcia w dół pokryta paskudnymi bliznami, runiczne tatuaże na ramieniu | blizna pod łopatką
W istocie różdżki nie schował, choć nie był takim kretynem, by próbować jej tu używać. Czuł się bezpieczniej, kiedy trzymał ją w ręku, miał przynajmniej pewność, że gdyby coś się działo, mógł natychmiast się teleportować – choć niewątpliwie wiązałoby się to z paskudnym rozszczepieniem. Skinął za to głową na jej zapewnienie i zaraz zaklął w myślach, że sformułował pytanie w taki właśnie sposób. W istocie łuska przypominała kawałek lodu... dla osoby, która nie była tym zainteresowana. On jednak wypytywał, czytał i szukał, a więc i dołożył wszelkich starań, by w razie ewentualnego znaleziska mieć możliwość ją rozpoznać. Powinien był zagaić w sposób, który nie wskazywałby, że temat w jakimś stopniu go interesuje. Teraz było jednak już za późno. — Owszem, też czytałem na ich temat. Odniosłem też wrażenie, że tubylcy na pytania o smoka odpowiadają raczej wymijająco. — Przyjrzał jej się z ciut większym zainteresowaniem, kiedy wspomniała, że czytała na ten temat. Więc i jej temat nie był obojętny? Czy była zatem kimś, kim powinien się przejmować, czy po prostu lubiła drążyć dla samej przyjemności posiadania wiedzy? Odnosił wrażenie, że już gdzieś ją kiedyś widział, ale zupełnie nie potrafił sobie przypomnieć, gdzie i kiedy. Zamiast rozmyślać na ten temat, czy też w podejrzany sposób nazbyt interesować się jej znaleziskiem, postanowił obejrzeć sam łuk, który do tej pory raczej ignorował. — Jasnowidza? — powtórzył po niej z nieznacznym roztargnieniem, zbliżając się do przejścia. I wtedy to zobaczył – zrujnowane budowle wystające z wody i smocze sylwetki wirujące nad obrazem zniszczenia. Zawiesił się na krótką chwilę, nie potrafiąc pojąć, co właściwie ma przed oczami, i przede wszystkim dlaczego. W końcu zerknął na dziewczynę, a jej pytanie wydało jej się nieco mniej dziwaczne, jeśli założyło się, że zobaczyła tam ten sam obraz. Zawahał się, czy powinien ją o to zapytać. — Niestety — dokończył odpowiedź, kręcąc przy tym głową. — I jeśli mogę, to wolałbym, żebyśmy byli na „ty”, „panowanie” dokłada mi jakieś pięć lat — uniósł kącik ust w półuśmiechu. Darował sobie komentarz, że przecież może mu mówić po imieniu, skoro i tak śpią w jednym łóżku. Nie był pewien, jak mogłaby na to zareagować. Zresztą jego uwagę i tak odciągnął jakiś ruch na granicy pola widzenia, delikatny błysk, który zaraz wymieszał się ze śniegiem i lodem. Schylił się i sięgnął po coś, co niewątpliwie okazało się drugą smoczą łuską. Los wyraźnie się do niego uśmiechnął. — Więc po co Ci jasnowidz? — zapytał, zamiast przyznać się, że po tym, co zobaczył, jemu również przydałby się taki kontakt. Wolał postawić ją w sytuacji, gdzie to ona będzie się tłumaczyć z tego, że zobaczyła coś w tym dziwnym łuku. Ułożył łuskę na dłoni i przyjrzał jej się z fascynacją, którą ledwo udało mu się ukryć. Kusiło go, by sprawdzić, czy to, co o niej pisano, jest prawdą.
Salazar Morales
Wiek : 39
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 183 cm
C. szczególne : blizny ciągnące się przy lewej nerce i po prawej stronie żeber | niewielkie, krwawe znamię w kształcie krzyża na grzbiecie prawej dłoni | krwawy znak w kształcie obrączki
Mróz nie był z pewnością zjawiskiem, którego przywykły do trudnych warunków, wzmożonego wysiłku czy bolesnych ran – nawet tych czarnomagicznych – organizm Moralesa by nie wytrzymał, jednak jako rodowity Meksykanin mężczyzna musiał na panującą na Antarktydzie aurę pogodową ponarzekać, ot dla zasady, opowiadając przy okazji z tęsknotą i sentymentem o gorących, piaszczystych plażach, zdecydowanie bardziej wpisujących się zresztą w jego gusta. O ile jednak w przeciwieństwie do swojego towarzysza wycieczki temperaturę podkręciłby co najmniej o kilkanaście stopni, tak musiał się jednocześnie zgodzić z nim w kwestii nieocenionych zalet lodowej ziemi. Potrzebował przecież odrobiny spokoju, odpoczynku, której nie sposób było zaznać w natłoku zawodowych obowiązków, do tego pośród wielkomiejskiego zgiełku, jaki malowała przed nimi londyńska codzienność. Akurat w tym przypadku połacie białego puchu i zasp zdawało się więc spełniać jego oczekiwania. - Skoro nie lodowy okrutny… myślisz, że zamieszkiwało tu kiedyś inne plemię? – Zapytał z zaciekawieniem, acz nie spojrzał nawet na Christophera, całkowicie pochłonięty podziwianiem rozpościerających się przed nimi widoków. – Może je wytłukli, a teraz wstyd przyznać się do plamiącej honor przeszłości. – Zasugerował alternatywną wersję wydarzeń, chociaż doskonale wiedział, że nie poznają prawdy i że pozostaje im bazować na szczątkowej wiedzy przekazanej przez Smoczych Ludzi oraz własnych domysłach… które być może miały wiele wspólnego z rzeczywistością, zważywszy na bijący od budowli głęboki smutek, niemalże odczuwalny każdym porem ciała. – Myślę, że wiele jeszcze nie wiemy o tym miejscu. – Wreszcie postanowił odwrócić się w kierunku Walsha, kiwając zgodnie głową, wszak dochodzili do podobnych wniosków. Podobnie obydwaj nie zamierzali porzucić planów o przekroczeniu tajemniczego, złowrogo zionącego przejścia. - Czyli znów popełniamy ten sam błąd. – Prychnął kpiąco pod nosem, zdając sobie sprawę z tego, że tam gdzie zaczynały się poważne problemy, tam teleportacja przestawała funkcjonować jak należy. – Trzymaj różdżkę w pogotowiu. – Zarekomendował mimo to, samemu chwytając tarninowy kawałek drewna. Chwilę później wyprzedził znajomego, ostrożnie przechodząc przez wykuty w lodowcu łuk tylko po to, by… zobaczyć rozciągający się u podnóża góry ocean i spokojnie falującą wodę. – Powinniśmy poczuć się rozczarowani? – Zagadnął Christophera, nie uzmysławiając sobie jeszcze, że obraz przed jego oczami powoli układał się w katastroficzną wizję, idealnie komponująca się z energię spowijającą okoliczny teren.
Christopher Walsh
Wiek : 35
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 183
C. szczególne : Blizna u dołu brzucha oraz niewielka blizna na ręce, blizny na piersi po jadzie akromantuli, ciemnogranatowe blizny na lewym ramieniu; obrączka z czarno-zielonej muszli; runa agliz na lewym nadgarstku
Christopher, jakkolwiek by to nie zabrzmiało, był na swój sposób obywatelem świata. Lubił zwiedzać, wędrować po nowych miejscach, znajdować zapomniane miasteczka, domy, porzucone cmentarze i dzikie ostoje, w których od wieków nie widziano człowieka. Nie przeszkadzała mu właściwie żadna temperatura, być może z uwagi na to, do jakiej był przyzwyczajony pracy, często przesiadując w szklarniach, zajmując się również ogrodami, czy upał, czy mróz. Rozumiał oczywiście, że każdemu odpowiadało coś innego, jednak uważał, że w tej chwili najważniejsze było to, że mogli odpocząć od przeszłości, od minionych problemów i nawet legendy o smoku nie wydawały mu się w tej chwili aż tak godne sprawdzenia, żeby faktycznie za nimi podążyć. Istniały, to prawda, ale nie kwapił się jakoś szczególnie, żeby sprawdzać, na ile były prawdziwe. Tutaj, dokąd zmierzali, było nieco inaczej. - Nie wykluczałbym tego. Ale też nie chcę twierdzić, że nie było tutaj nigdy żadnego smoka. Wiesz, to nawet może być ze sobą jakoś powiązane, wielka wojna, zakończona śmiercią zbyt wielu ludzi, a to jest swoisty hołd dla nich - stwierdził jedynie, uznając ostatecznie, że nie zdziwiłby go wcale taki obrót spraw. Zgodził się z Salazarem, że miejsce, w którym wylądowali, było zapewne pełne tajemnic i nic nie mogło tego zmienić. Nie byli w stanie zmusić ich gospodarzy do tego, żeby wyjawili im swoje sekrety i nie sądził nawet, żeby to było w ogóle właściwe. Brzmiało nieprawdopodobnie źle i mogło doprowadzić do o wiele większych, niż się spodziewali, problemów. - Tym razem najpierw sprawdzimy, z czym mamy do czynienia - powiedział, uśmiechając się lekko, mając świadomość, że nie zabrzmiało to najlepiej, ale sięgnął po różdżkę. Nie chciał znowu skończyć w szponach jakiejś harpii, czy czegoś podobnego, więc ostrożnie stawiał kroki, by złapać mocno Salazara i niemalże nim szarpnąć, kiedy próbował przekroczyć łuk. Mimo wszystko nie wiedzieli, co się tam znajdowało, chociaż podobno nic wielkiego. Dlatego też ostatecznie bardziej wychylili za niego głowy, niż zrobili coś więcej. - Powinniśmy się czuć zadowoleni, że nie spadliśmy w przepaść - odparł, przekrzywiając lekko głowę, pospiesznie cofając się o krok, bo obawiał się, że zaraz mogą znaleźć się znowu na krawędzi, a teleportowanie się na szybko w locie nie byłoby przyjemne. Wolał mimo wszystko zostać po tej stronie łuku, od którego nadal czuł emanację smutku, choć nie umiał powiedzieć, skąd dokładnie się brała. - I może powinniśmy być rozczarowani, ale przynajmniej żyjemy i możemy podziwiać całkiem eleganckie rzeźbienia - przyznał, zastanawiając się, czy mógł się już roześmiać, czy na to mimo wszystko było zbyt wczas.
______________________
After all these years you still don't know The things that make you
beautiful
Bunny Moon
Rok Nauki : VI
Wiek : 18
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 168cm
C. szczególne : Białe pasemka włosów; jasne plamki-przebarwienia na linii włosów, rozsiane po rękach i nogach; nieco krzywe jedynki i zaostrzone kły; amerykański akcent
Nie mam żadnego celu, gdy wychodzę z lodowca mieszkalnego - no, może poza tym, by jak najszybciej czmychnąć gdzieś daleko i mieć mniejsze szanse na spotkanie mamy. Wolę być teraz sama, niż ryzykować kolejnymi kłótniami, które nie mają szansy się dobrze skończyć; wolę marznąć na antarktycznym wietrze, niż poznawać obce środowisko Hogwartu z matką-nauczycielką za plecami. Nie mam nawet fomisia, który mógłby ponieść mnie na swoim grzbiecie, bo szkoda mi zaoszczędzonych pieniędzy, więc podczas spaceru towarzyszy mi jedynie skrzypienie ciężkiego śniegu pod nogami i powoli wkradające się pod grubą różową kurtkę zmęczenie, zmieszane ze zmarznięciem. Z każdym kolejnym krokiem jestem jednak coraz bardziej zaintrygowana otaczającymi mnie pustkami i chociaż pewnie powinnam mocniej brać pod uwagę opcję zgubienia się, to teraz liczy się dla mnie jedynie znalezienie czegoś. Zatrzymuję się dopiero wtedy, gdy w oko wpada mi ciekawa formacja lodowa, do której postanawiam się zbliżyć. Podchodzę do łuku i podpieram się o jego ściankę, by wyjrzeć w stronę oceanu, ale... ale najwyraźniej to jakiś portal, bo nie widzę rozbijających się o lodowe wybrzeże fal, a zamiast tego widzę swoje odbicie. Jestem starsza, uśmiechnięta, pewna siebie. Widzę samochodowe kluczyki w moim ręku, torbę zakupów przewieszoną przez ramię, wetknięte za ucho kwiaty jakieś słoneczne otoczenie. Biorę głębszy wdech i gwałtownie odsuwam się od łuku, nie chcąc widzieć co ta obca-ja zaraz zrobi, bo przecież gdzieś idzie, może do pracy? Domu? Mijane przez nią domy wyglądają jak wille z Los Angeles, do których zawsze wzdychałam; im mocniej się odsuwam, tym mniej wyraźna staje się ta wizja, a wreszcie z łuku zaczyna wydobywać się jakiś dziwny dym. Wskakuję na lodowe skałki, by już nie patrzeć w to przedziwne lustro - przechodzę nieco wyżej i siadam, częściowo zakryta, teraz już sponad łuku naprawdę spoglądając na ocean.
C. szczególne : Wiecznie obecny, promienny uśmiech (SeaverSmile™). Często chodzi z łyżwami przewieszonymi przez ramię. Bransoletka z charmsami. Tatuaż na lewym przedramieniu - fiolka zamknięta zwojem, z którego wypływa syrenka, otoczona falami. Blizna w kształcie kluczy nad sercem.
Kolejny dzień, kolejny poranek po treningu spędzony na czytaniu notatek ojca w jego książce. Remy uważała ją za prawdziwą skarbnicę wiedzy, choć zamierzała wypomnieć tacie to, że nie raczył w niej wspomnieć jak łatwo można było złapać tutaj lodowe wszy. Całe szczęście szamanka była na miejsca i pomagała ze wszystkimi problemami jakie wywoływaly… Oprócz białych włosów. „Przynajmniej pasują do zielonych oczy” westchnęła, bawiąc się końcówką śnieżnych pasemek. Niby ładnie to wyglądało, ale wolała swoje złote loki. Wiedziała, że jakoś się za to kochanemu tacie odwdzięczy, ale nie teraz! To był czas na kolejne zwiedzanie! Skrupulatnie przejrzała listę wszystkich upragnionych lokacji i z dumą poklepała się po ramieniu, ile już z nich zdążyła zobaczyć. „Dziennik Podróży” przytył o kilka rozległych wpisów, a ona stworzyła wiele niezapomnianych wspomnień. Tym razem zew przygody wzywał ją do Łuku Triumfalnego. W książce ojciec wyraźnie jej podkreślił, żeby uważała i pod żadnym pozorem nie próbowała przekroczyć na jego drugą stronę. A skoro nawet sam Laurence Seaver, zapalony podróżnik, zabraniał SPRAWDZENIA czegoś, znaczyło to, że równało się to niewartemu świeczki niebezpieczeństwu. Spakowała plecak, włącznie z włożeniem do niego niezbędnych na każdej przygodzie polaroida i Dziennika Przygód, ubrała się najcieplej jak umiała i ruszyła dziarsko w drogę. Miała świetny humor, udało się jej przywitać z kilkoma Smoczymi Ludźmi, których już kojarzyła z twarzy, pogłaskała parę psingwinów, które nakarmiła złowionymi rybami i wprost uwielbiała widoki dookoła niej. W końcu jaka łyżwiarka nie lubiłaby rozbłyskującego pod promieniami słońca lodu! Nie wiedziała, za ile dojdzie na miejsce, za to, kiedy już tam trafiła, z niczym innym by tego nie pomyliła. Lodowa formacja była nieporównywalna z niczym innym co do tej pory widziała! Z jednej strony jej formuła przypominała faktyczne łuki budowane przez ludzi, z drugiej była tak pozbawiona matematycznego schematu, jakby to natura inspirowana miastami sama stworzyła swój mroźny kształt. A siła magiczna która od niego biła, wręcz iskrzyła się na skórze. Dziewczyna czym prędzej wyciągnęła polaroida, żeby zrobić kolejne zdjęcie do kolekcji. Po jego wywołaniu szybko schowała je do dziennika i, z aparatek przewieszonym na szyi, podeszła bliżej, żeby przyjrzeć się lepiej strukturze. Właśnie wtedy spojrzała do wnętrza łuku, a przed jej oczami pojawiła się ona sama. Stała na podium ze złotym medalem, banery zawodów pokazywały, że właśnie po pobiciu rekordu świata w wyniku z programu dowolnego wygrała finał serii Grand Prix. Zaraz potem obraz przeskoczył, jednak wszystko było tak samo realne, po wygranych zawodach udała się na kolejną z podróży, do dzikich zakątków świata, odkrywała kulturą starożytnych magów, o której jeszcze nikt nie słyszał, wpuścili ją do swojej wioski i otworzyli wrota świątyni. A za nimi… Wizja nagle zniknęła, a Harmony zobaczyła przepaść, w ostatniej chwili wycofała się, nim zrobiła ostatni krok. Serce na chwilę jej stanęło, ale już po chwili niezadowolenie z tego, że wizja nie była realna uderzyło ją jeszcze mocniej… No tak, skoro chciała podbijać świat, ten nieznany i ten łyżwiarstwa, musiała włożyć w to dużo więcej pracy, niż tylko obejrzeć to w magicznej bramie. Kiwnęła głową na zachętę sama dla siebie, chociaż trochę ją to jeszcze kłuło w serce, to przecież lepiej, że była tu i teraz, a wszystkie doświadczenia, które miałyby doprowadzić ją do tej wizji, mogła przeżyć samodzielnie! Nawet, jeżeli nie miała być to najprostsza droga, była tego warta. Zamiast dłużej się nad tym zastanawiać, zrobiła jeszcze kilka zdjęć formacji z bliska, zafascynowana całą konstrukcją. Była gotowa już iść, może trochę odreagować wizję u puszystych fomisiów, ale odwróciła się raz jeszcze by pożegnać wzrokiem przepiękny i równie zdradziecki łuk, gdy zobaczyła coś nad nim. To była czyjaś sylwetka, nie wiedziała dokładnie kogo, ale jedno było pewnie – nie Smoczych Ludzi. Dziewczyna trochę się zmartwiła, nie do końca wiedziała, jak działała magia tego miejsca, więc jeżeli wizja sprawiła, że ta osoba weszła tak wysoko, bo wciągnął ją tam łuk? Remy nie zamierzała oddać czyjegoś losu w ręce niewiadomej i sama spróbowała się tam wspiąć, co bardzo ułatwiły jej ślady poprzednika. Po kilku mniej i bardziej wygodnych krokach zobaczyła, kim była tajemnicza postać. Dziewczyna wyglądała na zamyśloną, ale na pewno nie pochłoniętą wizją. Spod grubych ubrań Gryfonka nie bardzo umiała opisać jej cechy charakterystyczne, bo większość była zasłonięta, za to nie mogła nie zauważyć przeuroczych piegów i jej włosów. I była pewna, że nie widziała jej w Hogwarcie. - Ciebie też dopadły te lodowe cholery? – zaczęła bez skrępowania, pokazując kosmyk swoich białych włosów i uśmiechnęła się do dziewczyny przyjacielsko. Lubiła zawierać nowe znajomości, nawet, jeżeli były tylko wyjazdowe. Każda poznana osoba była ciekawą historią, a ona chciałaby usłyszeć je wszystkie! – Jestem Harmony! – przedstawiło się, wręcz wyćwierkała radośnie. – Mogę się dosiąść? Chyba też przyda mi się chwila odetchnięcia po tym łuku. Miała nadzieję, że jej wesoła osobowość wystarczy, by przekonać do siebie dziewczynę. Nie lubiła spędzać czasu sama i dużo by dała za kompana w tym momencie, nawet nieznajomego.
C. szczególne : blizny ciągnące się przy lewej nerce i po prawej stronie żeber | niewielkie, krwawe znamię w kształcie krzyża na grzbiecie prawej dłoni | krwawy znak w kształcie obrączki
Mimo że najchętniej podniósłby temperaturę na termometrze o przynajmniej kilka, o ile nie kilkanaście stopni, tak akurat w kwestii ciekawości świata i czerpania przyjemności ze zwiedzania nieodkrytych zakątków odwiedzanej destynacji podzielał zdanie swojego towarzysza podróży. Lubił poznawać odmienne kultury, próbować lokalnej kuchni czy podziwiać monumentalne budowle, nawet a może właśnie przede wszystkim te, które powstały bez udziału człowieka. Łuk triumfalny wzbudził więc jego zainteresowanie, niezależnie od tego jak mętna nie byłaby powiązania z nim opowieść tubylców. Niekiedy więcej frajdy sprawiało odgadywanie i dociekanie prawdy, niżeli zapoznawanie się z historią podaną na tacy. - Hmm… – Mruknął wyraźnie zamyślony, starając się zgłębić kolejną opracowaną naprędce koncepcję wydarzeń. – Znasz się na smokach lepiej niż ja. Można je w ogóle w jakiś sposób kontrolować? Zapanować nad ich zwierzęcą naturą? – Zapytał wreszcie, po dłuższej chwili milczenia, nie wyjaśniając, w którym kierunku zabrnęła jego wyobraźnia, acz biorąc pod uwagę kontekst rozmowy, wnioski zdawały się dość oczywiste. – Tym razem. – Prychnął również pod nosem na sugestię znajomego, wszak te słowa wybrzmiały zupełnie tak, jakby dotychczas działali jak banda rozwydrzonych, pozbawionych choćby odrobiny rozsądku nastolatków. Nie podzielił się już jednak swoim spostrzeżeniem, ot potakując Christopherowi skinieniem głowy, wszak zdecydowanie lepiej było dmuchać na zimne… zwłaszcza, że wokoło naprawdę było kurewsko wręcz zimno. Musiał natomiast przyznać, że nie spodziewał się po swoim partnerze zbrodni aż takiej ostrożności. Docenił gest mężczyzny chwytającego jego ciało w ramach nieuzgodnionej wcześniej asekuracji, która na całe szczęście okazała się niepotrzebna. – Wolałbym sobie darować skok na bungee bez bungee. – Pozwolił sobie zażartować, zerkając jednocześnie w przepaść, która odsłoniła przed nim katastrofalną wizję świata. Wystarczyło parę sekund, by został świadkiem powodzi pochłaniającej szkolne zamczysko, budynek ministerstwa i inne znane czarodziejom instytucje… a jednak jego uwagę przykuły w szczególności frunące ponad zalanym miastem smoczyska. Nie był pewien czy to miraż czy przepowiednia, miał nadzieję że nie to drugie. – Eleganckie rzeźbienia, powódź i smoki. – Postanowił uzupełnić komentarz Walsha z niemałym opóźnieniem, kiedy wreszcie doszedł do siebie, wycofując się na bezpieczny dystans. Nie zdawał sobie sprawy z tego, że Chistopher doświadczył zgoła innej wizji.
Christopher Walsh
Wiek : 35
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 183
C. szczególne : Blizna u dołu brzucha oraz niewielka blizna na ręce, blizny na piersi po jadzie akromantuli, ciemnogranatowe blizny na lewym ramieniu; obrączka z czarno-zielonej muszli; runa agliz na lewym nadgarstku
Poznawanie świata zawsze wiele dawało. Nie chodziło jedynie o zwyczajną, prostą przyjemność, jaką można było czerpać z podróżowania, ale również o odkrywanie tajemnic, jakie się gdzieś w tym wszystkim kryły. To była dodatkowa przyjemność, jaka mogła i poszerzała faktycznie horyzonty, powalając na dostrzeganie czegoś nowego, czegoś, czego do tej pory po prostu się nie znało. Christopher uważał zresztą, że coś podobnego niesamowicie poszerzało horyzonty i pozwalało człowiekowi na zweryfikowanie własnych poglądów, odczuć, czy czy pragnień, ucząc go całkiem nowych rzeczy, całkiem nowych możliwości. Podobnie było również teraz, choć jednocześnie wydawało się, że ten wyjazd na niewiele może się zdać. - Można - przyznał, gdy tylko Salazar postawił pytanie, a potem westchnął cicho, niemalże bezgłośnie, starając się jakoś dobrze ułożyć w głowie to, co chciał powiedzieć. - Wiesz pewnie, że kiedyś zdarzało się, że ludzie wykorzystywali je do swoich celów, do wojny, którą z jakiegoś powodu tak kochamy. Smok, chociaż wydaje się, że jest taki wielki, taki niezłomny, taki okrutny, jest jedynie czującą istotą. Można go złamać, można zapewne zmusić go do pracy przy pomocy czarnej magii i mnóstwa innych rzeczy, o jakich nie mam pojęcia - wyjaśnił w końcu, czując mimowolnie, że znowu wraca myślami do rozmowy z Huangiem. Teoretycznie wiedział, że ten nie kłamał, a przynajmniej Chris miał podstawy do tego, żeby tak właśnie sądzić, z drugiej jednak strony jego zapewnienia powodowały nieprzyjemny nacisk, kuły, prowokowały do stawiania kolejnych pytań. Zapewne właśnie z uwagi na te rozważania, Chris nie dostrzegł nawet gestu Salazara, dochodząc tym sam do wniosku, że pewien temat został wyczerpany i nie było sensu nadal w nim grzebać. Bo po prostu nic nie zmieniał. - Nie jestem aż tak dobrym uzdrowicielem, by poskładać cię w całość po takiej przygodzie - odparł, miło wszystko czując, że serce nieco mocniej mu zabiło i dopiero kiedy upewnił się, że Salazar na pewno nie wybiera się na równie ekscytującą wycieczkę, jak ta, którą właśnie opisał, skupił się nieco bardziej na łuku triumfalnych, patrząc na niego z niewielkiej odległości, obserwując i dostrzegając szczegóły, które wcześniej pozostawały dla niego niewidoczne. Przede wszystkim zaś jego oczom ukazała się szczęśliwa przyszłość, dom nad strumieniem, z ogrodem pełnym magicznych stworzeń i, cóż, jego samego z Joshem u boku. Wyglądali na o wiele starszych, ale zielarz miał właściwie absolutną pewność, że to, co widział, było prawdziwe, było tym, po co chciał sięgnąć i co go czekało. Wizja ta zaczęła się rozmywać, gdy Salazar wspomniał o powodzi i Chris zapytał go nawet o to, co, miał na myśli, gdy nieoczekiwanie otoczyły go jakieś opary i został obdarowany prezentami. Zamrugał, nieco niepewnie unosząc sakiewkę i amulet, by unieść potem również brwi. - Nie wiem, jak na to zareagować.
______________________
After all these years you still don't know The things that make you
beautiful
Bunny Moon
Rok Nauki : VI
Wiek : 18
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 168cm
C. szczególne : Białe pasemka włosów; jasne plamki-przebarwienia na linii włosów, rozsiane po rękach i nogach; nieco krzywe jedynki i zaostrzone kły; amerykański akcent
Nie patrzę w stronę łuku - nie chcę, próbuję się jeszcze na chwilę odciąć od natłoku myśli, który wywołała ta jedna wizja w magicznej bramie. Zdaję sobie sprawę z tego, że większość ludzi chętnie przyjrzałaby się swojej potencjalnej przyszłości... i ja pewnie też całkiem bym się tym ekscytowała, a jednak teraz czuję, że to byłby ogromny błąd. Odrywam się od szalenie produktywnego obserwowania rozbijających się o biały brzeg fal, gdy słyszę czyjeś kroki na cicho skrzypiącym śniegu. Wychylam się nieco, by zerknąć w stronę podnóża łuku i mrużę oczy, we wszechobecnej jasności czasem zupełnie nie potrafiąc dostrzec wielu szczegółów; nie dziwi mnie, że nie znam dziewczyny, która z aparatem podziwia lodowe formacje. Prawie nikogo tutaj nie znam - ale może chcę poznać, nawet jeśli nie do końca wiem jak. Gubię głos, gdy widzę, że nieznajoma się zbliża, aż wreszcie wyduszam z siebie niezręczne "cześć". Co powiedzieć? "Nie podglądałam cię"? - Bunny - przedstawiam się, ośmielona energią białowłosej. Plus lodowych wszy jest taki, że przynajmniej mogę poznać kilka osób z Hogwartu bez wyjaśniania, że moja fryzura jest na stałe. - Pewnie, zapraszam! Widok jest zdecydowanie lepszy niż przez ten łuk i na tej wysokości żadne psingwiny nie podgryzają sznurówek - przyznaję z rozbawieniem, przesuwając się nawet nieco w formie zachęcenia, chociaż miejsca jest przecież sporo. - Bardzo magiczna ta Antarktyda, hm? Mam wrażenie, że jeśli coś nie jest pustkowiem, to już musi być całkiem... zaklęte? - Zagaduję, próbując jakoś uniknąć potencjalnej niezręczności. Nie chcę pytać wprost co Harmony widziała w łuku, nie chcę też przyznawać, że niewiele wiem o tutejszej magii.
Harmony Seaver
Rok Nauki : VII
Wiek : 18
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 156 cm
C. szczególne : Wiecznie obecny, promienny uśmiech (SeaverSmile™). Często chodzi z łyżwami przewieszonymi przez ramię. Bransoletka z charmsami. Tatuaż na lewym przedramieniu - fiolka zamknięta zwojem, z którego wypływa syrenka, otoczona falami. Blizna w kształcie kluczy nad sercem.
- Bunny – powtórzyła z zachwytem i aż zaklaskała w dłonie, tak bardzo jej się to imię podobało. – Jakie urocze! – wymsknęło się jej, zaraz jednak spojrzała na dziewczynę nieco spokojniej. – Przepraszam – zaśmiała się głupkowato. – Po prostu naprawdę uważam, że to świetne imię! Uśmiechnęła się z wdzięcznością to dziewczyny, gdy ta pozwoliła jej usiąść. Gryfonka zdawała sobie sprawę, że nowo poznana mogła chcieć posiedzieć sama, mogła zobaczyć coś w łuku, przez co wolałaby na osobności to przetworzyć. A jednak, niezależnie od tego jakie były jej pierwotne plany czy przeżycia, okazała Remy tak miły gest. - Oj tak – westchnęła z rozkoszą, podziwiając rozpościerający się przed nimi obraz. – To miejsce jest tak piękne, że aż odrealnione. Wiele zakątków widziałam, ale takiego ani razu – podparła głowę na dłoniach i przymknęła oczy, wciągając głęboko niesioną wiatrem bryzę oceanu. – I powietrze jest niesamowicie świeże – po czym skierowała wzrok na swoje buty – I masz rację, żaden psingwin nie szarpie mnie za kostkę – zażartowała. Na wypowiedź Bunny o zaklętej Antarktydzie, bezwiednie poklepała w swój plecak, w którym schowaną miała książę ojca. - Antarktyda składa się z dwóch rzeczy, śniegu i magii – powiedziała pół żartem pół serio, nie powstrzymując chichotu. – Nie wiem jak wiele miałaś okazję tutaj zobaczyć, ale na każdym kroku jest coś zaklętego i niewytłumaczalnego. Z każdym dniem niby poznaję więcej, a mam tylko piętrzącą się liczbę pytań – przyznała się wesoło, nie widziała nic złego w swojej niewiedzy. Co więcej, skoro czegoś nie znała, to miała kiedyś szansę tę zagadkę rozwikłać, a to było ekscytujące! Zaraz jednak spojrzała na swoją rozmówczynię, nie chcąc przerobić pierwszej pogawędki w monolog. – A ty? Co cię sprowadza na Antarktydę? Bo zgaduję, że raczej stąd nie pochodzisz? – zapytała się przyjacielsko, szczerze ciekawa odpowiedzi Bunny.
Bunny Moon
Rok Nauki : VI
Wiek : 18
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 168cm
C. szczególne : Białe pasemka włosów; jasne plamki-przebarwienia na linii włosów, rozsiane po rękach i nogach; nieco krzywe jedynki i zaostrzone kły; amerykański akcent
- Harmony też - zapewniam z rozbawieniem. - Bardzo... dźwięczne? - A na pewno, cóż, harmonijne, ale daruję sobie ten żarcik. Przyglądam się dziewczynie z zaciekawieniem, bo wydaje się być naprawdę pełna energii - co rozumiem, bo przecież kocham przygody i próbowanie nowych rzeczy, nawet jeśli czasem gasi mnie zbyt ciężka od nadmiaru myśli głowa. - Dużo podróżujesz? - Podłapuję. - Ja zdecydowanie za mało... jak byłam młodsza, to może trochę się zdarzało, ale później było z tym już trudniej - dodaję szybko, by Harmony nie poczuła się jakoś niezręcznie przesłuchiwana. Kiwam głową ze zrozumieniem, bo mi również wydaje się, że zetknięcie z tak zamkniętym plemieniem, jakim są Smoczy Ludzie, przynosi więcej pytań niż odpowiedzi. Już i tak jesteśmy niesamowicie dopuszczani do ich sekretów, więc mocniejsze dociekanie wydaje się aż nietaktowne... - A, nie, nie jestem stąd, jestem z USA - odpowiadam, niemalże dumnie. - Znaczy, moja rodzina jest z Anglii, ale ja mieszkałam całe życie z mamą w USA, w Los Angeles. Dopiero teraz... no, teraz wymyśliła sobie przeprowadzkę. A Antarktyda to chyba ma być jakaś forma terapii szokowej przed zmianą szkoły - śmieję się, nawet jeśli słychać w tym jakąś gorycz. - Dzięki temu najpierw mogę być nowa na feriach, a potem będę nowa w Hogwarcie...
Harmony Seaver
Rok Nauki : VII
Wiek : 18
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 156 cm
C. szczególne : Wiecznie obecny, promienny uśmiech (SeaverSmile™). Często chodzi z łyżwami przewieszonymi przez ramię. Bransoletka z charmsami. Tatuaż na lewym przedramieniu - fiolka zamknięta zwojem, z którego wypływa syrenka, otoczona falami. Blizna w kształcie kluczy nad sercem.
Zaśmiała się z użytych przez nią słów. - Dźwięczne – zastanowiła się z rozbawieniem. – Tak, można powiedzieć, że jestem całkiem wszystko dźwięczna – i zażartowała ze swojego głośnego stylu bycia. Chwytała życie za rogi i oddychała nim pełną piersią, była bardzo głośnym, dźwięcznym osobnikiem. - Całe życie – wyszczerzyła się radośnie. – Odkąd zaczęłam naukę w Hogwarcie trochę mniej. Wiesz, podobno nauka jest ważna, czy coś takiego – wywróciła oczami. Wszystko to oczywiście były bardziej drobne zaczepki, przecież doskonale wiedziała, że potrzebowała tej wiedzy. A przynajmniej miała tego świadomość, dopóki na pierwszy plan nie wchodziły zawody łyżwiarskie. - O ja! – oczy jej się zaświeciły, gdy Bunny powiedziała o swoim miejscu pochodzenia. – Ale wspaniale! W Los Angeles nigdy nie byłam, z rodziną raczej preferowaliśmy bardziej… Dzikie rejony świata. Ale podobno to niesamowite miasto! – podekscytowała się, nowoczesne metropolie nie były nigdy wyborem Seaverów, ale Remy na pewno chciałaby kiedyś na własne oczy zobaczyć te olbrzymie, nowoczesne miasta. – Czy to prawda, że Ilvermory jest bardziej demokratyczne i postępowe od innych szkół magii? I w jakim domu byłaś? – dopytywała szczerze zainteresowana. – Oczywiście, jeżeli nie przeszkadza ci trochę poopowiadać – poprawiła się szybko i zaśmiała trochę niezręcznie, zakładając kosmyk za ucho. Zdecydowanie nie chciała, by nowa uczennica już na dzień dobry poczuła się przytłoczona. – Po prostu chcieli cię przygotować. Wiesz, po mrozach tutaj na pewno nie będziesz narzekać na Londyn – wytknęła na nią z rozbawieniem język.
Salazar Morales
Wiek : 39
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 183 cm
C. szczególne : blizny ciągnące się przy lewej nerce i po prawej stronie żeber | niewielkie, krwawe znamię w kształcie krzyża na grzbiecie prawej dłoni | krwawy znak w kształcie obrączki
Poznawanie świata i odmiennych kultur z pewnością poszerzało horyzonty, niekiedy prowadziło nawet do zmiany poglądów czy wprowadzenia w życie nieznanych dotychczas nawyków, jednak Meksykanin zwykł do nowości podchodzić z dystansem, spoglądając również na nie krytycznym okiem. Łuk triumfalny traktował jako konieczny punkt wycieczki. Szanował również jego historyczne znaczenie i wierzenia tubylców związane z wykutą w lodzie budowlą. Nie oznaczało to jednak jeszcze, że je podzielał bądź traktował zabytek jako estetyczny majstersztyk. Wręcz przeciwnie, niezbyt zgrabny kształt raczej go rozczarował, i tylko rozchodząca się wokoło, magiczna aura, zdawała się przykuwać jego uwagę… a i tak znacznie większym zainteresowaniem obdarował Christophera. W głębi duszy liczył chyba zresztą na to, że mężczyzna wyjaśni mu w jaki sposób przejąć kontrolę nad zionącą ogniem bestią. Niestety, konkretnych odpowiedzi się nie doczekał, acz dyskusja i tak okazała się ciekawą. - Słyszałem o tym, po prostu zastanawiam się jak to możliwe. – Mruknął, próbując przypomnieć sobie szeroki arsenał zakazanych zaklęć, którym przecież zręcznie obracał. Czarna magia nie skrywała przed nim tajemnic, a jednak nie znał się zbyt dobrze na magicznych stworzeniach. Niewykluczone, że dlatego nie potrafił zidentyfikować tego jednego czaru, który pozwalałby złamać smoka. – Wątpię, żeby zadziałała na nie klątwa Imperiusa. – Podzielił się zresztą z Walshem swym spostrzeżeniem, wszak właśnie to niewybaczalne zaklęcie jako pierwsze przyszło mu na myśl, jeśli mowa o przejęciu kontroli nad rozumną istotą. Smoki jednak znacząco różniły się od czarodziejów. – Obawiam się, że gdyby którykolwiek z nas skoczył w tę przepaść, uzdrowiciele na nic by się zdali. – Zwrócił się do towarzysza z uśmiechem, wyraźnie sugerującym że nie zamierza sprawdzać tego w praktyce. Wolał się jeszcze na tamten świat nie wybierać, dlatego wraz z Chrisem wycofał się na bezpieczną odległość, oddając się analizie doświadczonej przypadkiem wizji. Dopiero po chwili zrozumiał, że jego kompan za łukiem zobaczył co innego. Co więcej, Walsh został obdarzony sakiewką i amuletem, które nie miały nic wspólnego z katastroficznym obrazem powodzi. - Wygląda na to, że bardziej przypadłeś do gustu Smoczym Ludziom… lub komukolwiek innemu, kto stworzył to miejsce. Nawet mnie to nie dziwi. – Prychnął kpiąco pod nosem, zamaszystym ruchem dłoni wskazując mężczyźnie, żeby udali się w podróż powrotną do przystosowanego do roli hotelu lodowca. – Powódź i smoki… nieszczególnie się to klei, co? – Zagadnął także, tuż po opowiedzeniu Christopherowi mirażu, który pojawił się przed jego oczami po tym jak przekroczyli niby to triumfalny łuk.
Ostatnio zmieniony przez Salazar Morales dnia 02.03.23 2:20, w całości zmieniany 1 raz
Christopher Walsh
Wiek : 35
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 183
C. szczególne : Blizna u dołu brzucha oraz niewielka blizna na ręce, blizny na piersi po jadzie akromantuli, ciemnogranatowe blizny na lewym ramieniu; obrączka z czarno-zielonej muszli; runa agliz na lewym nadgarstku
Pewna doza krytycyzmu zawsze była w cenie. Była, zdaniem Christophera, czymś, co mogło nie raz i nie dwa uratować życie albo przynajmniej uratować przed błędnym postawieniem stóp nie tam, gdzie należało. Niewątpliwie były bowiem takie obszary świata, których poznanie polegało jedynie na zapoznaniu się z tym, co akurat się tam znajdowało, bez zadawania dalszych pytań. Tutaj jednak znajdowało się przed nimi całkiem sporo wątpliwości, możliwości i rozwiązań, jakie brali pod uwagę i od których po prostu trudno byłoby się uwolnić. Prawdę mówiąc, nawet zainteresowanie Salazara kwestią panowania nad smokami było czymś, co miało w sobie o wiele więcej barw, niż mogło się wydawać. - Według wielu rzekomo wielkich ludzi, największą siłą jest strach. I coś, musisz przyznać, w tym jest. Smok jest wielkim stworzeniem, potężną bestią, ale nawet on ugnie kark przed kimś, kto go pokona. Wierzę, że można byłoby to osiągnąć również próbą udomowienia, ale wierz mi, nie zamierzam tego próbować. Po coś jednak istnieją bolesne zaklęcia, po coś stworzono płonące klatki i ciężkie łańcuchy, a to nadal się sprawdza – dodał jeszcze, marszcząc lekko brwi, znowu zaczynając się zastanawiać, kto właściwie stał za tym smoczym poruszeniem. Wciąż wracał do tej sprawy, wiedząc doskonale, że miała dla niego znaczenie i nie był w stanie tego w żaden sposób ukryć. Było w niej coś, co nie dawało mu nawet chwili na oddech. Zaraz jednak uśmiechnął się nieco krzywo na uwagę Salazara, musząc przyznać mu rację, bo gdyby któryś z nich spadł, nie byłoby nawet czego szukać. To nie ulegało wątpliwości i było o wiele gorsze od tych szalonych harpii. - Nie sądzisz, że to równie dobrze może być jakieś ostrzeżenie? Amuletów, czy podobnych rzeczy, nie rozdaje się raczej na prawo i lewo, nie sądzisz? – zauważył, marszcząc lekko brwi, dochodząc do wniosku, że będzie musiał dowiedzieć się czegoś więcej w tej sprawie od Smoczych Ludzi. Zaraz też odetchnął głębiej, gdy ruszyli w drogę powrotną, kręcąc lekko głową. – Niekoniecznie. Powódź, czy smoki, to wszystko jest jakąś katastrofą, czymś niepokojącym, czymś, co może na nas spaść. Pożar, czy powódź, przynajmniej teoretycznie, mogą mieć dość naturalne przyczyny. Albo zupełnie nie i wtedy niewątpliwie ta powódź ma większe znaczenie – stwierdził, oglądając się jeszcze za siebie, zastanawiając się nad tą kwestią, nad tym, dlaczego akurat on otrzymał wizję o wiele przyjemniejszą. Czym się różnili, dlaczego Salazar otrzymał coś, co mogło być cieniem ostrzeżenia i skąd właściwie wzięły się te wizje? - Myślę, że oni boją się tego miejsca, bo może pokazywać strach.
______________________
After all these years you still don't know The things that make you
Mimo że Nate przeklinał się w myślach za nieumyślne naprowadzenie myśli dziewczyny na łuskę smoka, choć mogłaby równie dobrze w ogóle się tego nie domyślić, Ariadne nie zauważyła w tym niczego podejrzanego. Zainteresowanie, jakie mężczyzna przejawiał, było najzwyczajniejsze w świecie. - Taak, to dla nich trudny temat, na pewno przywołuje wiele przykrych wspomnień, bo ten smok wyrządził wiele krzywd. Legendy głoszą, że Antarktyda miała niegdyś świetne warunki do życia - pełno roślin, zwierzyny, żyzna gleba. Do czasu aż tysiące lat temu nie zjawił się Lodowy Okrutny. - odpowiedziała z lekkim smutkiem w głosie. Sympatyzowała ze Smoczymi Ludźmi i rozumiała ich obawy oraz skrytość w pewnych kwestiach. Zdaniem Ariadne, nikt o zdrowych zmysłach nie powinien pchać się w zgłębianie tej wiedzy w sposób praktyczny, ale nie mogła przewidzieć, że za tydzień, kończąc ferie, wyruszą właśnie na poszukiwania właściciela owej łuski. - A z drugiej strony - utworzył zupełnie nowe środowisko, gdzie rozwinęły się wyjątkowe organizmy oraz lud z niezwykłą kulturą. Zakończyła swoją krótką opowieść bardzo pozytywnym akcentem, bo lubiła patrzeć na to w ten sposób. Z każdej tragedii mogło wyniknąć coś dobrego, po każdej burzy wychodzi słońce i tak dalej. Rozwinęła swoją wypowiedź na temat smoka, bo wyczuła, że temat nie nudzi Nathaniela, a wręcz przeciwnie. Choć jakoś jej to do niego nie pasowało. Ale co mogła wiedzieć, skoro nie znali się praktycznie wcale? Fakt, spali razem w ciasnej grocie, ale to nie sprawiało, że poznawali swoje charaktery czy zainteresowania. Ariadne zdążyła nauczyć się zapachu jego ciała dopiero co po prysznicu, gdy kładł się do łóżka. Ale nie tego czy lubi zwierzęta. Kiwnęła głową na znak, że tak, pytała o jasnowidza, ale prawdopodobnie tego nie zauważył, bo wzrok skupił na przejściu. Ariadne obserwowała twarz Bloodwortha z ciekawością. Pragnęła wiedzieć czy ujrzał to samo. Bo coś na pewno tam zobaczył. Fakt, że się lekko zawiesił i dopiero po chwili powrócił do tematu sugerował jasno, że łuk również mu objawił jakieś wizje. Aurorka zauważyła wahanie w działaniach mężczyzny, tak jakby nie do końca wiedział czy jej zaufać. - Ach... w porządku. - odpowiedziała na propozycję przejścia na "ty". Ustąpiła, jak to zwykle, gdy chodziło o tę kwestię. - Wybacz, takie przyzwyczajenie. Z pracy i ogólnie. - wytłumaczyła się z lekkim zawstydzeniem. - Widzę za tym łukiem coś dziwnego. Powódź i szalejące smoki. Przypomina to wizję przyszłości, dlatego pomyślałam o jasnowidzu, żeby być może poprosić kogoś o próbę sprawdzenia czy coś takiego może zagrażać Londy- hej, na pewno chcesz to ruszać? - urwała nagle, nieufnie spoglądając na trzymaną w dłoniach Nathaniela drugą łuskę, niemalże identyczną co ta pod nogami Ariadne. Rozumiała, że nietypowy przedmiot mógł być kuszącą zdobyczą, ale jeśli to faktycznie pozostałość po tym legendarnym smoku to kto wie, jakie ma właściwości. Czy jest bezpieczne jej przechowywanie. Tak sobie próbowała swoją niechęć wytłumaczyć.
Salazar Morales
Wiek : 39
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 183 cm
C. szczególne : blizny ciągnące się przy lewej nerce i po prawej stronie żeber | niewielkie, krwawe znamię w kształcie krzyża na grzbiecie prawej dłoni | krwawy znak w kształcie obrączki
We wszystkim należało zachować umiar, a akurat w przypadku Meksykanina, który nagle wylądował w najzimniejszym miejscu, jakie można sobie wyobrazić, nie sposób było mówić o pewnej dozie krytycyzmu, a raczej wylewającej się z jego ust fali przekleństw i nieustannego narzekania na mroźny wiatr i skostniałe z zimna stawy. Towarzystwo Christophera i interesujące rozmowy o skrzydlatych stworach pozwoliły co prawda na chwilę zapomnieć o warunkach pogodowych, ale nie dało się ukryć, że Morales do Antarktydy pasował jak wół do karety, i prawdopodobnie nigdy by się tutaj nie znalazł, gdyby nie namowy młodszego partnera. Nie zrozummy się źle, cieszył się że może odpocząć od pracy, spędzić z nim trochę wolnego czasu, ale zdecydowanie wolałby to uczynić w nieco chociaż cieplejszym kraju. Jednego był również pewien – zniesie ten klimat, ale przy wyborze kolejnej wycieczki postawi na swoim. - Żeby wykorzystać strach jako oręż, najpierw musisz dobrze poznać przeciwnika. Niewiele wiem o smokach. Pewnie powinienem się podszkolić, zważywszy na to co ostatnio dzieje się w Londynie i w pobliżu. – Wzruszył niechętnie ramionami, po raz kolejny w ostatnim czasie zmuszony przyznać się do swoich słabszych stron. Nie powinien narzekać, wszak nikt nie mógł uchodzić za eksperta w każdej dziedzinie magii, ale czuł że powinien zadbać o znacznie większą elastyczność, skoro coraz częściej trafiał na przeciwników, którzy z nokturnem i czarną magią nie mieli niczego wspólnego. – Nie ryzykowałbym udomawianiem smoka. Masz rację. Wolałbym postawić na płonące klatki i łańcuchy. – Przyznał, uśmiechając się do miłośnika stworzeń półgębkiem. Wiedział, że Christopher nie potraktuje jego słów poważnie. Tylko dyskutowali, a chociaż Paco uwielbiał przepych, jakoś nigdy nie marzył o smoku czy o tygrysie. Mówiąc zupełnie uczciwie, nie potrzebował do szczęścia żadnych zwierząt, wystarczyła mu dzikość Maximiliana. - Niezbadane są wyroku łuku triumfalnych. – Mruknął niby to refleksyjnym tonem, zanim parsknął śmiechem, poklepując kumpla po ramieniu. – Lepiej go nie używaj, dopóki nie dowiemy się co to dokładnie jest. Możemy wypytać o ten amulet w lodowcu. – Zaproponował, że pomoże Walshowi odkryć zagadkę odnalezionej przez niego biżuterii, a wreszcie obydwaj ruszyli w drogę powrotną… przez znienawidzone przez Meksykanina zaspy. – Powinni wypożyczać tutaj skutery śnieżne. – Musiał zasugerować w swoim stylu, okazując światu niezadowolenie z kierunku wycieczki. Potem jednak pokiwał potakująco głową na słowa kompana. – Nie czuję strachu, ale nie wiem, co to wszystko miało znaczyć. Nie zaprzątajmy sobie głowy. Może to zwykły przypadek. Skoncentrujmy się na tym, na co mamy wpływ. Amulet. – Przypomniał, wymownym spojrzeniem czekoladowych tęczówek wskazując na trzymany w dłoni Christophera przedmiot. – Będę musiał jeszcze zajrzeć do pokoju, wziąć letni prysznic i się przebrać. Spotkamy się za pół godziny przy jaskini lodowej sztuki? – Pożegnał się z mężczyzną, kiedy zbliżali się do wejścia do mieszkalnego lodowca, a potem ruszył w stronę groty o numerze siedemnaście, żeby przygotować się do zaplanowanej w drodze ekspedycji.
zt.
+
Nathaniel Bloodworth
Wiek : 27
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 190 cm
C. szczególne : Lewa ręka: pochłaniacz magii, sygnet rodu | prawa ręka: od łokcia w dół pokryta paskudnymi bliznami, runiczne tatuaże na ramieniu | blizna pod łopatką
Nie patrzył na to tak, jak ona. Pobieżnie czytał o historii tego miejsca, interesował się tym tematem i oczywiście rozumiał, jak straszny los zgotowała tubylcom lodowa bestia, ale nie potrafił współczuć im w taki sposób, jak wyraźnie było w przypadku Ariadne. Dostrzegał w tym interesującą opowieść, na cierpienie z kolej wzruszał tylko ramionami, traktując je w pewnym sensie jako cenę i skutek uboczny ważnych wydarzeń, a przede wszystkim jako zamierzchłą przeszłość, z której można było co najwyżej wyciągnąć jakąś lekcję na przyszłość. — Nie sądzę, żeby tak na to patrzyli — skomentował krótko i bez większych emocji. Organizmy były wyjątkowe, ale bardzo wątpił, żeby ktokolwiek spośród Smoczych Ludzi cieszył się z takiego stanu życia. Założyłby się, że oddaliby wszystkie fomisie Antarktydy za warunki umożliwiające normalne, wygodne życie. Zapatrzył się w łuskę tak bardzo, że ledwo dotarły do niego jej słowa. Promienie słońca tak pięknie odbijały się na jej powierzchni, że próbował wyobrazić sobie, jak wyglądałby przelatujący w świetle dnia smok. Byłaby to z pewnością jedna z ostatnich rzeczy, jakie zobaczyłby w życiu, ale za to jaka piękna! — Jasne, przecież właśnie dlatego to zrobiłem — odparł z rozbawieniem, nawet nie próbując kryć się z tym, że podniósł łuskę, skoro już został na tym przyłapany. W gruncie rzeczy najlepszym sposobem na to, by nie wyglądać podejrzanie, było nie zachowywanie się w podejrzany sposób. Dziś był wyłącznie ciekawskim turystą — Odpowiednie pytanie to „czy uważasz, że to bezpieczne?”. Gdybyś je zadała, odpowiedziałbym oczywiście, że nie. I właśnie na tym polega cała zabawa, nieprawdaż? Choć pytanie mogło wydawać się retoryczne, przeniósł na nią spojrzenie, przyglądając jej się pytająco, wyczekująco, trochę oceniająco. Czy była kimś, kto chciałby ryzykować? Kimś, kto w niebezpieczeństwie potrafił odnaleźć rozrywkę? Zdawała się delikatna i krucha, tak z wyglądu, jak i sposobu bycia. Powściągliwa, ugodowa, niewinna, grzeczna. Czy oceniał ją słusznie, czy tylko chciała sprawiać takie pozory? Ostrożnie wygrzebał zza pazuchy papierośnicę i włożył do niej łuskę. Mógł mówić o niebezpieczeństwie, mógł je nawet lubić, ale nie był tak głupi, by bez powodu traktować przedmiot nieostrożnie. Zamierzał dokładnie mu się przyjrzeć, ale dopiero w — Hogwart? Walące się budynki? — ni z tego, ni z owego odniósł się do jej wcześniejszych słów, zerkając w stronę łuku, za którym niezmiennie widniał ten sam obraz. Oblizał wargę, zastanawiając się, co to może znaczyć. — Magia lubi płatać figle. Mieszać w głowach. Nie sądzę, by było się czym przejmować — przekonanie w jego głosie brało się prędzej z tego, że tak naprawdę miał niewiele do stracenia. Hogwart stał teraz pusty, w Londynie nie miał bliskich, na których by mu zależało. Jeśli waliło się tam i paliło, to dobrze – był to najlepszy możliwy moment.
Christopher Walsh
Wiek : 35
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 183
C. szczególne : Blizna u dołu brzucha oraz niewielka blizna na ręce, blizny na piersi po jadzie akromantuli, ciemnogranatowe blizny na lewym ramieniu; obrączka z czarno-zielonej muszli; runa agliz na lewym nadgarstku
- Cóż, to zawsze jest dobra strategia, przekonać się, czego dokładnie boi się twój przeciwnik, ale coś podobnego może zająć ci lata. Jestem jednak pewien, że znajomość podstawowych podstaw jest w tym przypadku całkiem przydatna - stwierdził, kiwając lekko głową na jego kolejne słowa. Zgadzał się również z tym, że w zaistniałych okolicznościach faktycznie dobrze było wiedzieć coś więcej o smokach, dobrze było mieć świadomość tego, jak bardzo potrafiły być niebezpieczne, jak bardzo należało na nie uważać, jeśli chciało się powrócić do domu w jednym kawałku. Smoki były jednak jednocześnie niesamowicie intrygującymi i kuszącymi jednostkami, ludzie zwykli lgnąć do nich z prawdziwym zaciekawieniem, szukając w nich czegoś, czego nigdzie indziej nie dostrzegali. - Gdybym mógł, zapewne spróbowałbym jednak je oswoić. Wiem, że to brzmi dziwnie, ale wolałbym nie stosować przemocy, gdy nie jest to konieczne. Prawdę mówiąc, nie jestem zbyt... Chociaż zdarza mi się rzucać akromantulami - przyznał, przypominając sobie tę nieszczęsną wyprawę do Zakazanego Lasu, po której zostały mu blizny na piersi. Wiedział, że nigdy ich nie ukryje, że się ich nie pozbędzie, ale przynajmniej teoretycznie miały stanowić pamiątkę, która dawała mu nauczkę na całe życie. Przypominając, że powinien w pewnych chwilach siedzieć jednak w szeregu, a nie strugać bohatera. - Nie martw się, nie zamierzam nawet go dotykać, zanim się nie dowiem, co to jest. Wystarczy mi jedna utrata pamięci - stwierdził, wznosząc oczy ku niebu. Naprawdę był ostrożniejszy, wiedząc, że nie powinien tak beztrosko pędzić przed siebie, pchać się nie wiadomo gdzie i nie wiadomo po co. Musiał się jednak lekko uśmiechnąć, odnosząc wrażenie, że Salazar również jakoś zmądrzał, jakby obaj wpakowawszy się w za głębokie bagno, zdali sobie sprawę z tego, że musieli teraz zdecydowanie bardziej uważać na każdy swój krok. Nie do końca zgadzał się z nim w kwestii tej całej wizji, jakiej doświadczyli, ale też nie wiedział, z kim mieli o tym pomówić. Uznał, że kiedy znajdą jakichś Smoczych Ludzi skłonnych do tego, by powiedzieć im, co właściwie trzymał w rękach, spróbuje się również dowiedzieć czegoś więcej na temat samego łuku. - Nie zmarznij - powiedział jeszcze, uśmiechając się kącikiem ust, przystając na propozycję starszego mężczyzny. + z.t
______________________
After all these years you still don't know The things that make you
beautiful
Bunny Moon
Rok Nauki : VI
Wiek : 18
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 168cm
C. szczególne : Białe pasemka włosów; jasne plamki-przebarwienia na linii włosów, rozsiane po rękach i nogach; nieco krzywe jedynki i zaostrzone kły; amerykański akcent
- O? - Podłapuję od razu. - To gdzie na przykład byłaś? - Dzikie rejony brzmią intrygująco, a ja mam wrażenie, że na moim koncie jest bardzo mało podróży jak na to, ile mama o nich opowiada. Magiczne szkoły z internatem zabierają jednak masę czasu i możliwości, więc nawet nie ma co się dziwić. Teraz pozostaje tylko obiecywać sobie, że po zakończeniu szkoły faktycznie zobaczę nieco więcej świata. - Demokratyczna... chyba? Nie mam jeszcze za bardzo porównania - przyznaję, marszcząc lekko brwi w zamyśleniu, bo też wcale nie wiem, czy w taki sposób opisałabym Ilvermorny. Uśmiecham się lekko, nieco nawet dumna z tego zainteresowania, jakie udało mi się wzbudzić w nowej koleżance. Może jednak bycie "tą nową" nie będzie takie złe, jeśli odpowiednio przedstawię sprawę? - Byłam w Thunderbird... trochę mnie pociesza to, że w Hogwarcie też jest podział na domy, ale wasz brzmi jakoś tak ostrzej. Thunderbird jest kojarzone po prostu z duszą, podobno wywodzi się stamtąd mnóstwo odkrywców i poszukiwaczy przygód, takich ogólnie osób... natchnionych? - Przytaczam ze wzruszeniem ramionami. Sama wybrałam ten dom, po tym jak oczywiście on wykazał zainteresowanie mną. - Nie wiem jaki to byłby odpowiednik w Hogwarcie...?