To druga pod względem wielkości, magiczna Biblioteka w Anglii. Została otwarta w roku 1685 przez Gifforda Abbotta jako Magiczna Biblioteka Publiczna, który zafundował i zdecydował się umieścić w niej niezwykle bogatą kolekcję lokalnych i egzotycznych księgozbiorów. Ze względu nie tylko na ilość, ale także niezwykłość zgromadzonych dzieł, biblioteka została oficjalnie przemianowana na Londyńską Bibliotekę Magiczną, a przy niej mieści się Kollegium Magicum, na którym regularnie wykładają goście z całego świata. Niewielu także wie, że znajduje się tam zapomniany, choć ciekawy dział zawierający starożytne manuskrypty.
Po spotkaniu z Longweiem, zaintrygowany tematem fauny i flory Avalonu, pomyślał, że chce dowiedzieć się czegoś więcej nie tylko o samych świnksach, ale też o innych stworzeniach zamieszkujących tamte tereny. Nie miał okazji odwiedzić magicznej wyspy i kto wie, czy kiedykolwiek zechce mu się tym zajmować, był w końcu dość niechętny podróżom, jak zresztą wszyscy członkowie jego rodziny. Przyjazd do Anglii był ewenementem, który długo, wraz z narzeczoną Anną, musieli tłumaczyć rodzicom jako dobry plan na przyszłość. Nie sądził więc i nie spodziewał się podobnego wyskoku ze swojej strony w żadnym najbliższym, a może i dalszym czasie. Było coś takiego w jego życiu, co zmuszało go do podejmowania dość zero-jedynkowych decyzji. Albo wyjeżdżał gdzieś na zawsze, albo nie wyjeżdżał wcale. Kto więc może wiedzieć, po zapoznaniu się z materiałami dotyczącymi avalońskich stworzeń, może skuszą go one na tyle, by zmienił swoją lokację bytowania na stałe na tamte okolice? Udał się do Londyńskiej biblioteki, działu z księgami magicznymi, z zamiarem rozpoczęcia swojego szczegółowego researchu dotyczącego świnksów, a później? Kto wie, później podąży dalej tropem magicznych, avalońskich zwierząt. Uprzejma bibliotekarka skierowała go w stronę odpowiedniego działu, między półkami którego natychmiast odnalazł się i poczuł jak w domu. Zapoznawanie się z materiałami, księgami i tekstami źródłowymi, dotyczącymi dziedziny magii, która była dla niego najbardziej interesującą, było niemal relaksem. Jeszcze zanim dotarł do stolika, z naręczem podręczników i ksiąg, stał dobrą godzinę pomiędzy wielkimi księgozbiorami, zaczytując się w sekretach życia i charakterów świnksów. Niezwykle ciekawie napisana księga, jednego ze znanych hodowców tego śmiesznego kuzyna sfinksa, traktowała o tym, w jaki sposób można rozróżnić pochrumkiwania świnksów wyhodowanych w niewoli, od dźwięków wydawanych p[rzez stworzenia urodzone i wyrosłe na wolności. Podobnoż nawet urodzone w niewoli i prędko wypuszczone w las świnksy i tak wydawału z siebie dźwięki o innym tonie, niż świnksy dziko żyjące! Fascynująca sprawa, nawet, jeśli same świnksy do najbardziej wdzięcznych zwierząt nie należały. Wziął kilka opasłych tomów, ale też kilka drobnych artykulików i gazet do jednego ze stolików i z zamiłowaniem zanurzył się w lekturach, by przy okazji kolejnego spotkania z egzotycznie nazwanym stworzonkiem i jego równie egzotycznym właścicielem móc zaoferować więcej słów porady i ciekawostek, niż wyszło to ostatnim razem, gdy dosłownie wpadli na siebie w zaskoczeniu. Skrupulatnie zapisywał w swoim notesiku różne ważne i interesujące drobiazgi, przysmaki jakie różne typy świnksów preferują, zastosowania ich sierści, zębów, które okazuje się dość regularnie gubią, a także właściwości pierza i podszerstka, które można było ze świnksa wyczesać po sezonie zimowym. Okazywało się bowiem, że choć mogły wydawać się dość głupkowatymi stworzeniami, znoszącymi do gniazda raczej bezużyteczne drobiazgi typu stare, zgubione przez turystów sztućce, miały wiele niespodziewanie przydatnych cech, na które jako czarodziejowi warto było zwrócić uwagę. Dopiero późnym wieczorem zdał sobie sprawę z tego, że zaczytał się o świnksach na cały dzień. Zebrał się i opuścił bibliotekę.
zt
+
Ostatnio zmieniony przez Atlas M. O. Rosa dnia 16/12/2022, 20:29, w całości zmieniany 1 raz
Zachęcony bogatymi zbiorami w Londyńskiej Bibliotece Magicznej, w której ostatnio spędził cały dzień, w kolejny wolny dzień zdecydował się całkiem naumyślnie udać się tam ponownie na jak największą ilość godzin, by zaczerpnąć wiedzy z niesamowitej kolekcji, jaką były lokalne księgozbiory. Zaintrygowany bogactwem tego, jak wiele informacji udało mu się znaleźć na temat świnksów, poszedł o krok dalej w zapoznawaniu się z tą gałęzią magicznych dzikich zwierząt i tym razem, uprzejmie pokierowany przez sympatyczną bibliotekarką, udał się pomiędzy regały zawierające treści o zwierzętach bardziej niebezpiecznych i zagadkowych. Przebiegłszy wzrokiem po skórzanych grzbietach ksiąg, inkrustowanych w zgłoski wielu języków, zaczął zbierać na ramię tomy o sfinksach i historii czarodziejskiej, zawierającej te niezwykłe istoty jako bohaterów. Nie od dziś przecież wiedział, że sfinksy pojawiały się w różnych, nierzadko kulminacyjnych chwilach życia niemałej ilości postaci, których przygody, a także dalsze życie, podyktowane było tym, czy takie spotkanie ze sfinksem skończyło się pozytywnie, czy negatywnie. Zaopatrzony w kilka, cóż, może kilkanaście ksiąg oraz zwojów starego pergaminu udał się do stolika, gdzie spokojnie rozłożył materiały, by sobie zaplanować, od której strony zamierzał zacząć. Intrygowało go pochodzenie tych istot, jedne z wolumenów mówiły o tym, że zostały one zrodzone z klątwy, inny, że to jedynie magiczna hybryda, istniejąca od tysiącleci, jak każdy inny gatunek magicznych stworzeń. Sfinksy znane były już w starożytnych czasach egipskiego Starego Państwa, gdzie pierwsze wzmianki mówiły o tym, jak mugole dostrzegli przedstawiciela tej rasy i uznali za objawienie istoty boskiej. Okazywało się jednak, że nie tylko starożytni grecy, ale także przedstawiciele innych wczesnych narodów mieli styczność z tymi istotami, które najwyraźniej za nic miały próby ukrywania swojego istnienia w świecie. Dopiero po upadku starożytnych cywilizacji, czarodzieje zawiązali organizację, której celem było upilnowanie sekretu istnienia magicznych stworzeń, uznanych od tamtej pory przez mugoli za mityczne. Atlas zauważył z pewnym rozbawieniem tę zależność między mitologią mugolską a magicznym światem, zaznaczając w swoich notatkach, że być może warto będzie poświęcić temu jakiś inny wolny dzień i popatrzeć na materiały związane z innymi magicznymi istotami. Wprawdzie prawdopodobieństwo trafieni na sfinksa na terenach Hogwartu było znikome, to przecież Rosa od jakiegoś czasu już i tak rozmyślał nad dalszą podróżą, czując powoli, że nic, nigdzie go nie trzyma i być może zapoznawanie się z gatunkami egzotycznych zwierząt przyniesie mu jakąś inspirację odnośnie celu swojej podróży. Skupiony na treściach dotyczących charakterystyki, biologii i magipsychologii sfinksów nie zauważył nawet, kiedy umknęły mu te zaplanowane na naukę godziny. Nie zdołał nawet zjeść przyniesionego ze sobą drugiego śniadania, taki był wciągnięty w te lektury! Pożegnał się z sympatyczną bibliotekarką, zaraz po tym, gdy oczarował ją bez granic po to, by pozwoliła mu wypożyczyć jeden z ciekawszych tomów mimo, że to była biblioteka, a nie wypożyczalnia i udał się w drogę powrotną do Hogwartu.
Po rozmowie z Brewerem zagłębił się w temat sytuacji syren i trytonów na terenach Anglii. Z zamiłowania był raczej bliższy magicznym gadom, płazom i insektom, więc trytoni jak i inne wodne stworzenia, nie były jego najbardziej rozwiniętą dziedziną wiedzy, dotyczącej magicznych istot - nie było to jednak coś, czego nie dało się zmienić. Udał się po raz kolejny do Londyńskiego centrum magicznego, by odwiedzić wielką bibliotekę londyńską i tam zapoznać się z materiałami, jakie mógł znaleźć dostępne na ten temat. Nie umniejszał wiedzy, jaką mógłby pozyskać z ksiąg znajdujących się w bibliotece szkolnej, jednak z natury unikał spędzania zbyt dużej ilości czasu w przestrzeni wypełnionej swoimi studentami, o ile nie było ku temu konieczności bądź konkretnych wskazań. Udał się do odpowiedniego działu, gdzie zaklęciem przywołał z kilku półek kilka z tomów, o których istnieniu wiedział, po czym jeszcze raz przeszedł się wzdłuż segmentów bibliotecznych, by upewnić się, że niczego nie przeoczył. Wraz z zapasem lektur usiadł ostatecznie przy jednym z długich stołów i rozłożył się ze swoim majdanem, by przeanalizować informacje i dokonać odpowiednich notatek. Trytony były gatunkiem rozumnym i kwalifikowały się do otrzymania pełnego statusu istot, a nie stworzeń, okazywało się jednak, że jako rasa, sami odrzucili tę kwalifikację. Z zainteresowaniem otworzył książkę, do której odnosiła się bibliografia, w której próbowano zbadać poziom ilorazu inteligencji trytonów w porównaniu z ludźmi, było to jednak bardzo trudne zadanie, które ostatecznie nie przyniosło wielu rezultatów. Wyniki badań wskazały jednak jasno, że ich inteligencja wykraczała daleko ponad tą, obserwowaną wśród magicznych zwierząt, mieli rozwinięty język komunikowania się - trytoński - a nawet, co wyczytał z pewnym zauroczeniem, tworzyli muzykę, w której ogromnie się lubowali. Było coś w tych stworzeniach, co go niezwykle urzekało, pewna tajemniczość podwodnych stworzeń, niemożność obserwacji ich, posiadania, wystawienia na światło dzienne każdego dnia. Nurtowało go więc znacznie bardziej, niż mógłby przypuszczać, jak trytony żyły, jak organizowały się i swoje społeczeństwo. Z wielkim zainteresowaniem więc otwierał kolejne książki, by wyczytać więcej informacji. Dowodem na to, że mieli wysoce rozwiniętą kulturę było chociażby to, że żyli w zorganizowanych społecznościach z wyraźną hierarchią i podziałem zadań w nich, niektóre z trytońskich podwodnych wiosek miały nawet wielce wyszukane konstrukcje z kamienia, służące za domy, a nawet obserwowano pośród nich udomawianie takich stworzeń jak kelpie czy druzgotki. Ciekawiło go, czy byłby w stanie nawiązać kontakt z istotami zamieszkującymi jezioro nieopodal szkoły i jak prezentowała się organizacja społeczna tego stada. Ze studiów jeszcze pamiętał analizy trytońskiej inteligencji pod kątem ich umiejętności konstruowania broni, czy biżuterii co nie było znaną cechą żadnych zwierząt, więc jedynie podkreślało wagę kulturową tej niezwykłej rasy. Pozwolił sobie wypożyczyć kilka tomów, by dokończyć lekturę w zaciszu własnego gabinetu, kiedy do biblioteki zaczęli schodzić się ludzie w celu wykonywania swoich obowiązków i zadań szkolnych. Bogaty w nową wiedzę udał się do domu. + Zt
Jako, że jednym z jego nowych nabytków w przydomowym zoo był gumochłon, a on, choć magiozoolog, to jednak nie był specjalistą w temacie bezkręgowców, uznał, że to dobra okazja, by się z wiedzą na ich temat zaznajomić nieco bliżej. Jego wiedza nie była znikoma, orientował się w przydatności gumochłonów jako stworzeń przy produkcji eliksirów, a także, kiedy była mowa o delicjach kulinarnych, obserwując jednak swojego nowego, jakże egzotycznego pupila uznał, że to dobry pomysł, by jednak nieco odkurzyć ten zakamarek pamięci. Wybrał się do swojej ulubionej, wielkiej biblioteki magicznej w Londynie, by zapoznać z tym, co mógł znaleźć na temat bezkręgowców w ich przepastnych zbiorach. Zasiadł z kilkoma tomami książek, zdziwiony, że aż tyle można było o gumochłonach napisać, po czym nie tracąc entuzjazmu zabrał się za lekturę. Okazywało się bowiem, że można było o nich napisać zaskakująco wiele, mimo że pozornie były to zwyczajne bezkręgowce. Być może ze względu na fascynacje swojego ojca magicznymi insektami, Atlasa nigdy nie odrzucały nawet najmniejsze, najnudniejsze i najbardziej obrzydliwe ze stworzeń. Według zawartych w księgach wykresów, nie trudno było mu zarejestrować, że anatomia gumochłonów choć prosta, była również bardzo złożona. Ze względu na to, że ich oba końce wyglądają identycznie, wielu magizoologów głowiło się nad tym, jak rozróżnić głowę od odwłoka, co było bardzo frapującym rozdziałem podręcznika, który czytał z pewnym rozbawieniem, Zdawało mu się, że niemal słyszał podekscytowane mamrotanie swojego ojca, który pod nosem często dyskutował ze sobą o podobnie ważnych, wielkich-małych kwestiach. Gumochłony nie posiadały ani oczu, ani zębów, przez co założenie, który z końców służy im do pożywiania się, a który do wydalania graniczyło z cudem, bez dokładnych oględzin. Szczególnie, że narządy wewnętrzne, jak i ciało tego stworzenia rozkładało się w przeciągu tygodnia, przez co trudno było nawet popracować nad sekcją, pozwalającą zbadać ten temat dogłębniej. Historyczne książki nadmieniały o próbach używania zaklęć, by badać wnętrze żywych okazów, na szczęście praktyki te zostały prędko ukrócone. Po części ze względu na ich wątpliwą moralność, ale tez i ze względu na to, że odkryte zaklęciem wnętrzności i tak prezentowały się jak stała masa. Odłożył książki o gumochłoniej anatomii, chcąc przekonać się, czy z jego nowego pupila mógłby wyrosnąć okaz, którym dałoby się zaciekawić uczniów, niestety, zgodnie z klasyfikacją ministerialną, trudno było znaleźć w jego genotypie cokolwiek porywającego. Jedynie produkowany przez gumochłony śluz mógł intrygować, gdyż dzięki jego właściwościom był niezbędny do przygotowywania eliksiru wiggenowego, będącego przecież tak przydatnym narzędziem wielu z uczniowskich przygód. Uśmiechając się pod nosem, jak zwykle na koniec swojego posiedzenia edukacyjnego, wyjął ostatnią z wziętych do czytania książek, będącą atlasem zdjęć różnych okazów, by z zaskoczeniem zobaczyć upamiętnione na fotografii zwierze, które dorosło aż do dwudziestu pięciu cali! Pełen nowej i zupełnie niepotrzebnej wiedzy o gumochłonach udał sie do domu.
zt
+
Blaithin 'Fire' A. Dear
Wiek : 25
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 160cm
C. szczególne : chuda, opaska na twarzy, blizny, tatuaż, zapach damasceńskich róż
Fire w ogóle nie wydawała się typem dziewczyny, która siedziałaby zaczytana w książkach z kubkiem gorącej czerwonej herbaty. A jednak. Od małego uwielbiała czytać, a wychowanie w czystokrwistej rodzinie gwarantowało, że każda bajka, a później już powieść była w pełni magiczna. I chociaż teraz już zdążyła liznąć również mugolską literaturę, Blaithin dalej przede wszystkim specjalizowała się w tej czarodziejskiej. Po odstawieniu Fleur do nauczycielki, jaką Dear zatrudniła małej, aby dbać o jej edukację przed pójściem do Hogwartu, Fire skierowała swoje kroki do ogromnej biblioteki. Jakimś trafem jeszcze nigdy tu nie była, ale liczyła na to, że polubi to miejsce. Na pewno mogło się przydać w kwestii wyszukiwania informacji o hipnozie. Ostatnio Blaithin wznowiła wysiłki opanowania tej sztuki. Planowała wypożyczyć kilka tomów dotyczących historii magii, a konkretnie oscylujących wokół czarnoksiężników. Z tym właśnie w myślach, zaczęła przechadzać się pomiędzy nieskończonymi regałami. Wodziła dłońmi po opasłych woluminach, wybierając po kolei kilka. "Ciemne wieki, mroczne wieki" autorstwa Shutza, "Jak czarnoksiężnicy kształtowali historię średniowiecza" pióra Li Pyan i "Ukryte dzieje: zbrodnie, spiski i rasizm panujący na wyspach brytyjskich" Johnsona-Chestera i Peddingtona. To właśnie tych jeszcze nie zdołała przeczytać, więc z chęcią rozsiadła się przy miękkich fotelach, z daleka od pozostałych czytelników. Po przewertowaniu kilkudziesięciu stron każdej z pozycji Dear tknęła interesująca myśl. Nie było ani słowa o jakimkolwiek sławnym hipnotyzerze. Dlaczego? Blaithin to dziwiło. Ale tak, kontynuowała czytanie o niezwykle interesujących postaciach z historii dawnej, dość mocno zapomnianej, a nigdzie nikt nie zasłynął jako władca umysłów. Dziewczyna oparła się plecami wygodniej, przysuwając tom angielskich pisarzy pod sam nos. Może hipnotyzerzy pragnęli pozostać anonimowi i doskonale się ukrywali? Albo to faktycznie była do tego stopnia rzadka umiejętność. Czas upływał Dear przyjemnie. Nie przypominało to za bardzo nauki, jak w Hogwarcie przy podręcznikach, chociaż nawet wtedy całkiem lubiła przedmiot historii magii. Bez wątpienia wpływ miało na to dzieciństwo, gdzie dziewczyne wszystkiego uczono na bieżąco, przez co w pełni czuła, że to jej historia. Wiedziała, że szlamy tak w ogóle nie miały. Przetarła oczy i zorientowała się, że minęły trzy godziny. A ona nie sporządzała żadnych notatek. Blaithin zajmowała się ogromem ważnych spraw, a więc to kluczowe, aby sobie zapisywała najważniejsze wyciągnięcie z lektur wnioski, bo możliwe, że później by zapomniała. Dlatego wzięła pergamin oraz pióro i notowała na temat historii średniowiecza, w której wybijały się dwie postacie - Esther oraz Ethelred Zawsze Gotowy. Czarnoksiężnicy popełniający wiele zbrodni, a jednak ani jedno ani drugie nie miało chyba do czynienia z hipnozą. Z naciskiem na "chyba". Część informacji mogła po prostu zaginąć, bo to był wiek dziesiąty. Tysiąc lat temu... A co jeśli hipnoza wtedy jeszcze nie istniała? Ta myśl też zastanawiała Fire. Jakie były początki tej sztuki w historii? Musiała poszperać bardziej. W gruncie rzeczy taka wiedza nie była absolutnie konieczna, a raczej dodatkowa, ale Dear fascynował ten temat i chciałaby się dowiedzieć sama dla siebie, niekoniecznie aby to wykorzystać. Z fascynacją czytała zwłaszcza o Esther, którą chyba podświadomie obrała za wzór do naśladowania. Czarownica od przeklętych artefaktów? Tworząca antidotum na likantropię? Świetna w zaklęciach i pojedynkach? Brzmiała dosłownie jak Fire. Dziewczyna rozprostowała w końcu kręgosłup. Wystarczy historii na dzisiaj, zdołała zdobyć całą masę informacji, chociaż tych kluczowych dla rozwijania jej umiejętności nie za wiele. Raczej pojawiły się nowe pytania dotyczące hipnozy. Oraz pomysł.
/zt +
Blaithin 'Fire' A. Dear
Wiek : 25
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 160cm
C. szczególne : chuda, opaska na twarzy, blizny, tatuaż, zapach damasceńskich róż
Ostatnia wizyta w Londyńskiej Magicznej Bibliotece z jednej strony przyniosła praktycznie zerowe owoce jeśli chodzi o pogłębianie wiedzy na temat hipnozy, z drugiej stanowiła dobrą rozrywkę. A tej ostatnimi czasy rudowłosej nieco brakowało. Dear zaniedbywała naukę oraz osobisty rozwój przez nawał pracy i innych zajęć. A przecież już nie mogła chodzić na lekcje w Hogwarcie. Z rozbawieniem wspominała pojawianie się nawet na takich przedmiotach, jak magiczne gotowanie albo numerologia. Merlinie, ale marnotrawienie czasu. Natomiast historii magii nigdy nie uważała za marnotrawstwo. Ludzie zazwyczaj jej nie doceniali albo określali z góry jako "nudną", myśląc że to typowe wkuwanie dat oraz nazwisk. Tymczasem same wydarzenia, jakie ukształtowały czarodziejską rzeczywistość udowadniały, że to może być cholernie ciekawe. Tym razem dziewczyna szukała w zupełnie innym dziale biblioteki, tym dotyczącym jak najbliższej roku 2023 i nowoczesności. Fire liczyła na to, że odnajdzie wzmianki o hipnotyzerach, bo przecież to raczej niemożliwe, aby nikt nigdy o nich nie wspominał. Dział składał się na mnóstwo różnych półek, a każda uginała się od książek. Dear zdecydowanie zbyt długo wyszukiwała najbardziej adekwatnych naukowych podręczników, ostatecznie biorąc pod pachę "Czarna magia w XXI wieku" duńskiego autora o dziwnym nazwisku, "Specjalizacje oraz dyscypliny powszechnie zakazane" Goldberga i "Studium nowożytnego czarnoksiężnika" panny Madeleine Wrythe. Aż jej się błękitne oko świeciło z ekscytacji, bo bądź co bądź, ona właśnie była tym nowożytnym czarnoksiężnikiem z XXI wieku, wychowanym w wieku, gdzie czarodzieje i mugole coraz bardziej upodabniali się do siebie nawzajem, a progresywność kształtowała świat w dziwny sposób, czego tradycjonalne czystokrwiste rody mocno nie lubiły. Fire padła na fotel tam, gdzie ostatnim razem i otworzyła księgę autorstwa Wrythe. Dopiero niedawno wydany tekst, całkiem świeży, z nowoczesnym spojrzeniem na to, co działo się i w przeszłości i teraz. W jednej dłoni na kolanie trzymała otwarte stronice, drugą co jakiś czas łapała za eleganckie pióro, aby zanotować co ciekawsze zdania. Ale nadal - NIC o hipnozie. Żadnych żyjących hipnotyzerów, którzy zdążyliby się ze swoją umiejętnością odsłonić przed światem i zapisać na kartach historii. Blaithin na moment zaczęła zastanawiać się nad tym, jak ona by się na to zapatrywała. W gruncie rzeczy... też wolałaby zachowywać dyskrecję oraz anonimowość. Taki rozgłos zdecydowanie by Dear przeszkadzał. Po przebrnięciu zaskakująco szybko przez napisaną przystępnym piórem książkę Wrythe, sięgnęła po pozostałe. Te już okazały się toporne, suche i wyzbyte z ciekawostek o historii czarnej magii w Brytanii i Niemczech. Ale i do takich stylów Fire nawykła, więc po kilkudziesięciu minutach część rozdziałów przerobiła. Nie umiała powstrzymać lekkiego rozczarowania, bo przyświecał jej pewien konkretny cel, gdy przychodziła do tej biblioteki. Ale cóż, dowiadywała się sporo innych rzeczy. I odświeżała miłość do historii magii, odrobinę zapomnianą. Z ciekawymi emocjami za to spoglądała na wzmianki o Dearach - Śmierciożercach stojących po stronie Czarnego Pana. To dopiero była interesująca część najświeższej historii. Bardzo, ale to bardzo Blaithin bliska, tak jak i jej ojcu. Dearowie wychodzili tu co najmniej na "tych złych". Hmm, a jakby poszukać ksiąg napisanych tylko o tym rodzie? Bez wątpienia jakieś były. Poodkładała wszystkie książki na swoje miejsca na półkach, zainteresowana już zupełnie czym innym.
/zt +
Nicholas Seaver
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 185cm
C. szczególne : Zawsze ubrany na czarno w strój zakrywający wszystko prócz dłoni i głowy. Prawie nigdy się nie uśmiecha, za to wiele emocji można wyczytać z jego spojrzenia.
Nicholas po wstępnym rozpoznaniu w venetiańskiej bibliotece i po wymienieniu się wynikami poszukiwań z innymi Seaverami zdecydował się ruszyć na dalsze poszukiwania w bardziej lokalnej bibliotece, a dokładnie w Londynie. Ubrał się jak zwykle w czarną, zapiętą po szyję koszulę, czarne spodnie i skórzane czarne buty, ze sobą zaś zabrał różdżkę, notatnik z wcześniejszymi zapiskami dotyczącymi sprawy, ołówek i złotą opaskę Chatterino, ot, na wszelki wypadek. Kiedy przyszedł do biblioteki, od razu rozejrzał się za dyżurującą dziś bibliotekarką i podszedł do niej. - Dzień dobry - przywitał się grzecznie, pilnując by nie mówić za głośno w tym przybytku ciszy. - Czy mogę prosić o pomoc w znalezieniu informacji o figuracji? Interesują mnie szczególnie dzieła o artystach sprzed dwudziestego wieku.
Siedziała właśnie nad jednym indeksem, który jakiś nowy stażysta jej pomieszał i teraz musiała to wszystko odkręcić, gdy nagle usłyszała czyjś głos. Przymknęła powieki, odliczając w myślach do pięciu i dopiero wtedy podniosła na Ciebie wzrok, posyłając Ci perfekcyjny uśmiech. -Witamy w Londyńskiej Bibliotece Magicznej, jesteśmy do Pana usług. - Wypowiedziała wyuczoną formułkę, prosząc byś chwilę zaczekał, gdy ona przeglądała możliwe książki, traktujące o interesującej Cię tematyce. -Figuracja... Już Panu mówię.... - Podrapała się różdżką w policzek, po czym machnęła nią , a tytuły tomów i ich lokalizacja pojawiły się na skrawku pergaminu. -Nie mamy tego za wiele. Niestety. Większość zbiorów podarowaliśmy bibliotece w Venetii, ale może znajdzie Pan to, czego szuka. W razie czego, chętnie służę pomocą. - Skłoniła się, podając Ci pergamin, po czym powróciła do swojej pracy.
Nicholas
1. Na pergaminie znajdują się trzy pozycje: -"Figuracja i spadek jej popularności w latach 1845-1871" -"Od gumochłona do Merlina - Czyli jak przedstawiane były istoty żywe w sztuce na przestrzeni wieków" -"Encyklopedia największych artystów XVIII-XIXw."
______________________
Nicholas Seaver
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 185cm
C. szczególne : Zawsze ubrany na czarno w strój zakrywający wszystko prócz dłoni i głowy. Prawie nigdy się nie uśmiecha, za to wiele emocji można wyczytać z jego spojrzenia.
Nicholas ucieszył się, że bibliotekarka jest skłonny do pomocy. Szczerze jej podziękował, a potem uzbrojony w listę książek ruszył w stronę działu, w którym się znajdowały. Informacja o Venetii nie napawała optymizmem, ale mimo wszystko istniała szansa na to, że coś stąd wyciągnie. Wybrał książkę "Encyklopedia największych artystów XVIII-XIXw." Liczył na to, że znajdzie w niej inicjały artysty, który został wspomniany w książce z venetiańskich zbiorów. Lata się zgadzaly, przynajmniej tak mu się wydawało na podstawie tego, co wyczytał wcześniej. Zaczął od spisu treści, w którym zaczął poszukiwać tajemniczego L.L.S., a potem przeszedł do nieco skrupulatniejszego przeglądu artystów XIX wieku. W końcu w weneckim tomiszczu wspomniano "sto lat wcześniej" niż XXw, na który tajemniczy czarodziej miał ponoć wielki wpływ.
Encyklopedia zdecydowanie była dobrym kompendium wiedzy, choć raczej nie miała w zwyczaju rozwodzić się nad tematem. Ty na ten moment błądziłeś jednak całkiem po ciemku, więc każdy skrawek informacji zdawał się być przydatny. W spisie treści zauważyłeś jedynie podział na epoki, więc dopiero gdy dotarłeś do rozdziału o interesującym Cię przedziale czasowym, byłeś w stanie zobaczyć listę nazwisk i krótki opis tego, w czym dany sztukmistrz się specjalizował. Sprawa nie była łatwa, ale w przeciwieństwie do biblioteki w Venetii, tutaj nie wzbudzałeś podejrzeń i zdecydowanie nie czułeś się obserwowany.
Nicholas Znajdujesz następujące osoby o pasujących inicjałach:
Opisy nie mówią jednak nic poza datami życia i tym, jaką dziedziną sztuki się zajmowali.
______________________
Nicholas Seaver
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 185cm
C. szczególne : Zawsze ubrany na czarno w strój zakrywający wszystko prócz dłoni i głowy. Prawie nigdy się nie uśmiecha, za to wiele emocji można wyczytać z jego spojrzenia.
Nicholas uważnie śledził spis, aż wreszcie natrafił na jakieś nazwiska, które przykuły jego uwagę. Wyjął notatnik i zaczął ołówkiem spisywać wszystkie, które wydały mu się adekwatne, aż wreszcie dotarł do nazwiska Swansea i zamarł. Czy to możliwe? Seaverowie byli znaczącym rodem brytyjskim. Swansea również. Nicholas kilkukrotnie zakreślił w kółko to nazwisko i odnotował te nieliczne wiadomości, które się przy nim mieściły. Po zastanowieniu dopisał na wszelki wypadek również pozostałe daty u reszty znalezionych artystów, razem z ich dziedzinami, a potem podszedł do pierwszej pozycji na liście spisanej przez bibliotekarkę. "Figuracja i spadek jej popularności w latach 1845-1871". Dlatego jej popularność spadła? Czemu w ogóle była taka ważna? I co z tym wszystkim wspólnego mial L.L.S? Nicholas miał nadzieję, że dowie się tego z tej książki.
Po zrobieniu notatek sięgnąłeś po kolejny tom. Ten był zdecydowanie cieńszy ale opisywał dzieje przedstawiania ludzi i zwierząt na portretach dwa stulecia temu. Dlaczego nagle figuracja przestała królować w sztuce? Otóż według księgi nagle portrety i rzeźby magiczne skupiły się na martwej naturze i pokazywaniu piękna przedmiotów. Powoli, bardzo powoli, odchodziło się od magicznego przedstawiania ludzi i zwierząt, choć byli artyści, którzy pozostawali wierni swoim inspiracjom i wciąż czerpali z istot żywych. Wspomniani w encyklopedii Sanford i Swansea, należeli właśnie do tych artystów i jak mogłeś przeczytać, postanowili trzymać się własnych ścieżek na dwa różne sposoby. Obydwaj opuścili kraj, szukając inspiracji poza jego granicami oraz próbując na nowo przekonać ludzi do powrotu do artystycznych korzeni. Każdy z nich był w pewnym sensie artystą innowacyjnym. Ruchome rzeźby i obrazy wychodzące spod ich rąk budziły zachwyt w całej Europie, choć w rodzimym kraju patrzono na nie zdecydowanie mniej przychylnym okiem.
______________________
Nicholas Seaver
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 185cm
C. szczególne : Zawsze ubrany na czarno w strój zakrywający wszystko prócz dłoni i głowy. Prawie nigdy się nie uśmiecha, za to wiele emocji można wyczytać z jego spojrzenia.
Wszystkie istotne informacje Nicholas spisywał w szkicowniku, żeby móc podzielić się nimi z rodziną, kiedy już wyjdzie z londyńskiej biblioteki. Poki co jednak odnotował jeszcze te trzy tytuły, żeby mu się nie zgubiła karteczka od bibliotekarki, a potem odłożył obecnie czytany tom, by sięgnąć po ostatni z listy. Tytuł "Od gumochłona do Merlina - Czyli jak przedstawiane były istoty żywe w sztuce na przestrzeni wieków" przekonywał go najmniej, ale skoro tym razem nikt go nie wyganiał, to Nicholas zamierzał wycisnąć jak cytrynkę wszystko co się dało, byle uzyskać potrzebne mu informacje. Tym razem szukał przede wszystkim motywu muchy, ale był wyczulony na wszystkie informacje dotyczące odnotowanych artystów Louis Laret Sanford i Lawrence Lorenzo Swansea. Co takiego się stało, że czarodzieje przestali tworzyć wizerunki ludzi i zwierząt? Sam przecież naszkicował pełno wizerunków Rems ćwiczącej łyżwiarstwo. Żywe istoty były dynamiczne. Nico nie rozumiał tego niepokojącego odejścia od nich w sztuce i starał się znaleźć jakiekolwiek wyjaśnienie.
Trzeci tytuł zdawał się najbardziej być poświęcony samej sztuce. Księga skupiała się jednak bardziej na historii nurtu i ogólnych zasadach, jakimi się kierowano niż na poszczególnych symbolach i ich występowaniu. Owszem, mogłeś przeczytać wiele o ludziach, ale jeśli chodziło o zwierzęta, tom traktował jedynie o modzie, która zmieniała się między wiekami, a czasem i nawet między dziesięcioleciami. Z tego, co udało Ci się wyczytać, żadna epoka raczej nie stała owadami, choć było kilku artystów, którzy uwielbiali je malować, ale żaden nie wpisywał się w nic, co mogło połączyć go z tajemniczą muchą, jaka widniała na liście znalezionym w rezydencji Seaverów.
______________________
Nicholas Seaver
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 185cm
C. szczególne : Zawsze ubrany na czarno w strój zakrywający wszystko prócz dłoni i głowy. Prawie nigdy się nie uśmiecha, za to wiele emocji można wyczytać z jego spojrzenia.
Nicholas nie był zdziwiony tym, że w książce z gumochłonem w tytule nie znalazł niczego interesującego. Nie wiedział za bardzo czemu bibliotekarka dopisała ją na listę, ale nie chciał popełniać błędu z Venetii, gdzie naraził się bibliotekarzowi nie korzystając z udzielonej wskazówki. Kiedy uporządkował notatki na znalezione tematy już chciał wychodzić, kiedy tknięty jedną myślą podszedł do bibliotekarki. - Bardzo dziękuję za wskazówki, okazały się bardzo pomocne. Jeśli będzie pani tak uprzejma, mam jeszcze jedną sprawę. Czy istnieje możliwość wypożyczenia venetiańskiego tomu poprzez państwa bibliotekę? Skoro pierwotnie były to tutejsze zbiory, może udałoby się ściągnąć z powrotem pewną książkę choć na jeden dzień? Interesuje mnie bardzo konkretny tytuł. Jest w ogóle taka możliwość? Zdawał sobie sprawę, że zawraca czarownicy głowę, dlatego starał się być tak grzeczny jak tylko się da. Nie spodziewał się też odpowiedzi twierdzącej, ale ostatecznie zapytać zawsze można, prawda? Jakby nie spytał, to nie miałby nawet cienia szans na sukces, a tak pozostawała nadzieja.
Bibliotekarka nie wyglądała na zadowoloną, że znów czegoś od niej chcesz, ale uniosła głowę i grzecznie wysłuchała Twojej prośby, marszcząc przy tym wargi, jakby powstrzymywała się przed cmoknięciem, albo jakimiś słowami. -Venetia nie prowadzi międzynarodowych wymian. Ich zbiory są zbyt cenne by narażać je na takie manewry. - Odpowiedziała, siląc się na uśmiech i miły ton, ale widać było, że najchętniej wróciłaby do swoich zajęć, które co rusz jej przerywałeś. -Jeśli interesuje Pana konkretna pozycja, musi Pan wypożyczyć ją na miejscu. - Dodała jeszcze, a jeśli nie miałeś więcej pytań, odeszła od lady zostawiając Cię samego.
______________________
Nicholas Seaver
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 185cm
C. szczególne : Zawsze ubrany na czarno w strój zakrywający wszystko prócz dłoni i głowy. Prawie nigdy się nie uśmiecha, za to wiele emocji można wyczytać z jego spojrzenia.
Nicholas grzecznie podziękował bibliotekarce, wcale nie zaskoczony odmową, a potem już więcej nie zawracał jej głowy. W samej bibliotece raczej nie miał już nic więcej do roboty, ale uznał, że to dobre miejscem by napisać list podsumowujący całe jego dotychczasowe znaleziska. Zamierzał go wysłać do swojej ulubionej lisicy, z którą złapał wyjątkowo dobry kontakt. Szybko, ale starannie napisał list na jedną rolkę pergaminu, a potem grzecznie się pożegnał i wyszedł z biblioteki prosto w stronę poczty. A potem zdecydował się udać tam, gdzie spodziewał się znaleźć coś interesującego i umożliwiającego ugryzienie tematu od innej strony. A przynajmniej taką miał nadzieję. ZT
+
Nicholas Seaver
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 185cm
C. szczególne : Zawsze ubrany na czarno w strój zakrywający wszystko prócz dłoni i głowy. Prawie nigdy się nie uśmiecha, za to wiele emocji można wyczytać z jego spojrzenia.
Kiedy Nicholas przyszedł do londyńskiej magicznej biblioteki po raz pierwszy, nie spodziewał się, że zagrzeje tu miejsce na dłużej. Tak się jednak złożyło, że bibliotekarka, z którą wówczas rozmawiał, okazała się niezwykle pomocna, a zbiór ksiąg tak obszerny, że każdy mógł znaleźć coś dla siebie. Nicholas co prawda nie mógł się tu pojawić ze względu na pobyt w szpitalu, ale gdy już udało mu się z niego wyjść i pozałatwiać pilniejsze sprawy związane z zamieszkaniem w nowym miejscu, udał się prosto do tego przybytku wiedzy, chcąc zasięgnąć informacji na temat magii bezróżdżkowej. O tym, by móc czarować bez użycia nadziewanego kawałka drewna marzył odkąd pamiętał, dlatego obecnie postanowił wcielić ten temat w życie, ale w bardziej usystematyzowany i przemyślany sposób niż to, co odwalił w Venetii. Niekontrolowane wybuchy ognia zdecydowanie nie były tym, co chciał osiągnąć. Właśnie dlatego gdy tylko dotarł do działu związanego z zaklęciami, odszukał z pomocą bibliotekarki tom skupiający się na teorii zaklęć, z którego zamierzał wywnioskować jak powinien się za to wszystko zabrać. Podręcznik obszernie opisywał rzucanie zaklęć jako proces składający się z ruchu różdżką, wypowiedzenia inkantacji oraz intencji czarującego, którymi to mag mógł ukierunkować swoją magiczną moc i ukształtować ją w formę zaklęcia, klątwy, bądź uroku. Nicholas doskonale wiedział, że inkantacja nie była czymś niezbędnym przy czarowaniu. Sam w większości obywał się bez tego, w miarę możliwości posługując się magią niewerbalną. Czyli właściwie przez cały czas. Kolejną sprawą był ruch różdżką. Gest. Właśnie tego chciał się nauczyć - pomijania elementu różdżkowego, czarowania bez kondensatora energii. Czyli dwa z trzech podstawowych elementów zaklęcia już mógł wykluczyć. Co zatem zostało? Intencja. Nicholas wczytując się przerzucał kolejne stronice starego podręcznika, na którym były rozrysowane skomplikowane schematy. Wszystko sprowadzało się do tego, że czarodziej za pomocą intencji wywoływał określone działania. Zaklęcie więc było w swej najczystrzej formie aktem woli, wyegzekwowanym przez skupienie, koncentrację i czystą moc. Magia i tak wypływała z ciała, i tak dążyła do ręki wiodącej, ale omijała kondensator. Czarodziej musial ją skondensować sam. Tylko jak? Seaver postanowił, że najpierw uporządkuje wiedzę, którą już uzyskał. Wyciągnął notatnik i zaczął sporządzać notatki i przerysowywać co bardziej istotne schematy z podręcznika. Naszkicował z grubsza sylwetkę człowieka i rozrysował kierunek krążenia i kumulowania się magii w ciele. Przyglądał się temu przez jakiś czas, a potem zmarszczył brwi. Czy aby na pewno powinien się skupiać wyłącznie na teorii zaklęć? Może równie istotnym było skupienie się na bardziej medycznym, a raczej anatomicznym albo fizjologicznym ujęciu powstawania i kierunkowania magii? Nicholas odnotował spostrzeżenie na marginesie i postanowił, że następnym razem, gdy będzie odwiedzał świętego munga, przy okazji skieruje sie prosto do biblioteki, do której odwiedzenia namówił wcześniej Fire. Może tam znajdzie jakieś cenne zapiski? Tak właśnie postanowił, a potem zaszył się dalej w lekturze, przy której przesiedział niemal cały wieczór, strona za stroną porządkując swoją wiedzę i zapisując ją w specjalnie przeznaczonym do tego dzienniku.
ZT
+
Yuri Sikorsky
Wiek : 34
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 178
C. szczególne : Liczne tatuaże, lewa noga pokryta bliznami po walce z mantykorą
Gdzież indziej mógłbym zacząć moje poszukiwania dotyczące informacji o magii bezróżdżkowej jeśli nie w bibliotece? Co prawda Allison wypożyczyła dla mnie kilka książek z biblioteki Hogwartu jednak miałem nadzieję, że tutaj znajdę również inne książki o tej tematyce, które być może będą traktowały o inny rzeczach niż te wspomniane w książkach, które załatwiła mi dziewczyna. Kiedy tylko znalazłem się w środku bez chwili zwłoki zabrałem się za poszukiwania. Sama biblioteka była ogromna i przekopanie się chociażby przez same tytuły dzieł było trudnym zadaniem dlatego z radością powitałem pojawienie się bibliotekarki. Ta po podaniu przeze mnie interesującego mnie tematu zaprowadziła mnie do działu gdzie wyciągnęła kilka książek a następnie do działu ze starożytnymi manuskryptami gdzie wyciągnęła jeden ze zwoi. Następnie to wszystko przy użyciu różdżki przetransportowała na wolny stolik i życzyła mi miłej lektury. Skoro dzięki jej pomocy mogłem darować sobie szukanie książki od razu wziąłem się za czytanie. Pierwsza książka, która otworzyłem zawierała ciekawe informacje chociaż niezbyt dla mnie pomocne ze względu na brak praktycznych wskazówek dotyczących rzucania zaklęć bez pomocy różdżki. Była to po prostu historia magii bezróżdżkowej opowiadająca o Androsie, Merlinie oraz kilku innych sławnych czarodziejach, którzy na przestrzeni wieków opanowali tę trudną umiejętność. Odłożyłem pierwszą książkę i otworzyłem następną. Ta z kolei oprócz skróconej historii zawartej w rozdziale pierwszym powtarzała informacje, które już znałem z książek dostarczonych mi przez Allison - o trzymaniu różdżki blisko siebie przy pierwszych próbach, o tym by zaczynać od najprostszych zaklęć i z biegiem czasu przechodzić do coraz trudniejszych, o tym że jest to praktycznie nauka czarowania na nowo. Książka nie przedstawiała sobą żadnych nowych dla mnie informacji dlatego też równie szybko ją odłożyłem. Podobnie kilka innych książek. Raptem wyciągnąłem z nich zaledwie kilka niuansów dotyczących informacji o tym, że magia bezróżdżkowa jest w zasadzie najczystszą formą magii którą stosują już dzieci ale nad którą nie umieją panować oraz o tym, że do wykonania zaklęcia bez użycia różdżki również potrzebne jest wykonanie gestu podobnie jak w przypadku użycia różdżki. Nie wiedziałem czy jest to prawda jednak zanotowałem te rzeczy. Bez większych nadziei otworzyłem niemal rozsypujący się manuskrypt i przeżyłem prawdziwy szok. To dzieło zawierało informacje, o których do tej pory nigdzie nie wspomniano. Przede wszystkim skupiało się ono na spełnieniu określonych wymagań. Jako, że intencjonalna magia bezróżdżkowa była jedną z najtrudniejszych dziedzin magii najczęściej osiągali ją czarodziejowie dorośli, którzy opanowali doskonale w sposób perfekcyjne zaklęcia zarówno służące do walki jak i zaklęcia użytkowe. Co więcej dowiedziałem się również, że liczą się nie tylko umiejętności ale również wykształcenie się oraz trenowanie przez czarodzieja odpowiednich cech charakteru takich jak skupienie, brak nadmiernej impulsywności, cierpliwość czy też dyscyplina. To były bardzo ważne informacje, na które wcześniej się nie natknąłem. Szybko dopisałem je wszystkie do swoich notatek. Kiedy skończyłem oddałem bibliotekarce książki praz zwój, podziękowałem i wesoło pogwizdując pod nosem udałem się do domu.
z/t
Nicholas Seaver
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 185cm
C. szczególne : Zawsze ubrany na czarno w strój zakrywający wszystko prócz dłoni i głowy. Prawie nigdy się nie uśmiecha, za to wiele emocji można wyczytać z jego spojrzenia.
Pojawienie się w bibliotece londyńskiej w piątkowy, przedsylwestrowy wieczór, nie było czymś, co Nicholas planował. Brzmiało to jednak jak okazja na owocnie spędzony czas, wolny od wszystkich hałaśliwców, którzy aktualnie zapewne tłumnie zalegali w pubach i innych przybytkach uciech doczesnych. Seaverowi w głowie jednak była jedynie nauka i potrzeba dążenia do wolności, którą uzyskać mógł zapewne jedynie poprzez książki. Kiedy wszedł do biblioteki, natychmiast ruszył do działu związanego z zaklęciami i zaczął czytać tytuły. Było coś w świecie mugolskim, czego mu brakowało. Internetu i wyszukiwarki, w której za pomocą jednego słowa i kliknięcia można było przeszukać cały księgozbiór. Niby nasi bracia mniejsi, a jak niesamowicie praktyczne mieli podejście do życia! Nicholas zawsze odnosił się do niemagicznych z należytym szacunkiem. W końcu to oni mu pomogli, gdy był w najgorszym momencie swojego życia. Magia bezróżdżkowa, bezróżdżkowa magia, czarowanie bez użycia różdżki, czy różdżka jest potrzebna, nie, nigdzie nie widział takich tytułów. Może był ślepy, może źle szukał, ale miał wrażenie, że wszystkie książki, których potrzebował na ten temat, po prostu się pochowały. Przeszedł zatem do opracowań naukowych i zaczął sprawdzać w nich bibliografie. W końcu po nich mógł wreszcie trafić na jakiś interesujący go tytuł. Niestety nie znalazł niczego wprost traktującego o bezróżdżkowości, więc przeszedł na dotychczasową, mozolną, ale bezpieczną już taktykę poszukiwań naokoło i dochodzenia do prawdy mniej bezpośrednio. Ha! Znalazł! "Dziecięca magia, czyli traktat o czarowaniu spontanicznym". To było coś, co zahaczało mocno o punkt, który w Trzech Miotłach opisał jako pierwszy. Zgarnął tę książkę, ale nie poprzestał na tym. Skoro już był w ciągu poszukiwań, to zamierzał zebrać pokaźny stosik, żeby mieć w czym wybierać, jak już zalegnie przy jednym z wielkich stołów w czytelni.
Poszukiwała wiedzy. Zawsze. Gromadziła ją, zbierała, tworzyła z tego niesamowite woluminy, część z nich przechowując jedynie w głowie, ale dla niej zawsze wszystkiego było za mało. W bibliotece w Hogsmeade nie było zbyt wielu informacji na temat, jaki ją ciekawił, w Hogwarcie w istocie nie istniało nic takiego, być może jedynie w dziale ksiąg zakazanych, ale żeby się tam dostać, musiałaby uzyskać zgodę któregoś z profesorów. Pomyślała, że mogłaby zapytać o to Volarberga albo Whitelighta, ale sama nie wiedziała, jak miała do tego podejść. Teoretycznie bowiem magia bezróżdżkowa nie była czymś zakazanym, nie była czymś, czego powinna sobie odmawiać, a jednocześnie odnosiła wrażenie, że szukając wiadomości na jej temat, łamała jakieś tabu. Irvette zdobyła jednak dla niej książkę i zamierzała przewertować ją w tych nadchodzących dniach, zapamiętać ją całą, nie kłopocząc się zabawą sylwestrową. To jednak wciąż było mało, nic zatem dziwnego, że po pracy wybrała się do biblioteki w Londynie, by tam kręcić się pomiędzy właściwymi półkami. Potrzebowała zaawansowanej wiedzy, potrzebowała czegoś, co ją natchnie, co popchnie ją ku lepszym ścieżkom, co pokaże jej, czy tworzone przez nią pierścienie, miały w ogóle sens. Była jednak pewna, że dokładnie tak było, że dzięki nim zdoła ustabilizować niepewną magię, pozbawioną prawdziwego oparcia. Później będzie mogła je zdjąć albo założyć, gdyby chciała wzmocnić swoją magię. Weszła w kolejną alejkę, skinęła głową młodemu mężczyźnie, który też czegoś tam szukał, zerknęła na trzymana przez niego książkę i uniosła lekko brwi. Zaraz później stanęła na palcach, a obcasy jej szpilek, które nieznacznie zsunęły się z jej stóp, stuknęły o posadzkę. Zdjęła z górnej półki opasłe tomiszcze traktujące o zawiłościach magii, mając przekonanie, że trafi tam na interesujące ją kwestie. Jej miarą potrzebowała bowiem podstaw, potrzebowała wiedzy, prawdziwej i głębokiej, na temat manifestacji tego, co się w niej znajdowało. - Teoria – mruknęła i trzymając w rękach wielki tom, zrobiła krok w tył, by machnąć różdżką, jaką pospiesznie wysunęła zza paska i przywołała do siebie woluminy spod samego sufitu, układając je w zgrabny stos na posadzce.
______________________
they can see the flame that's in her eyes
Nobody knows that she's a lonely girl
Nicholas Seaver
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 185cm
C. szczególne : Zawsze ubrany na czarno w strój zakrywający wszystko prócz dłoni i głowy. Prawie nigdy się nie uśmiecha, za to wiele emocji można wyczytać z jego spojrzenia.
Nicholas uzbierał jeszcze kilka tytułów, które odpowiadały jego preferencjom, w tym coś o obskurodzicielach i czarodziejach z Afryki, którzy byli znani z uczenia czarów bezróżdżkowych, a potem zastanowił się, z czego jeszcze mógłby wyłapać coś, co mu wcześniej umknęło. Po chwili zgarnął jakąś teorię o magii rytualnej, choć tutaj nie miał większych nadziei na szersze rozwinięcie interesujących go aspektów, a potem przyjrzał się spisowi treści, machinalnie skinąwszy głową jakiejś młodej czarownicy, która przyszła do tego samego działu. Przewertował spis treści drugiego wyszukanego tomu, a następnie sięgnął po pierwszy, decydując się na znalezienie opracowań, na podstawie których powstał trzymany przez niego wolumin. Właśnie wczytywał się w najlepsze w bibliografię pierwszej wybranej książki, kiedy kobieta się odezwała, wyrywając go z czytelniczego transu. - Słucham? - spytał, podnosząc nieco nieobecne spojrzenie. Dopiero po chwili zorientował się, że Victoria nie mówiła do niego, ale raczej do siebie. - O, przepraszam. Myślałem, że mówiła pani do mnie. Ale to zdaje się własna podróż w głąb świata zaklęć, czyż nie? Przełożył książki tak, by mieć wolną prawą rękę, na wypadek gdyby nieznajoma chciała wyciągnąć rękę na powitanie. Sam tego nie robił, w końcu w zasadach savoir-vivre'u to kobieta decydowała, czy podaje rękę, nie mężczyzna. - Nazywam się Nicholas Seaver. - przedstawił się, żeby trochę przełamać lody ewentualnej nowej znajomości. - Szczerze mówiąc nie spodziewałem się, że tuż przed sylwestrem zastanę jeszcze kogoś w bibliotece.
- Zgadza się – przyznała spokojnie, a później lekko zmarszczyła brwi, zastanawiając się, czy naprawdę go rozpoznaje, czy jest w nim coś, co kojarzyła, czy tylko jej się wydawało. Bo nie miała pewności, że z kimś go nie pomyliła. Tak czy inaczej odesłała na bok książki, jakie właśnie ściągnęła z najwyższych półek, by sprawdzić, co się w nich kryło, żeby porównać je z zapisami, jakie znalazła w tomie, jaki otrzymała od Irvette na święta. Była pewna, że znajdzie tutaj całkiem sporo informacji na temat podstaw magii, na temat tego, jak właściwie można podejść do kreacjonizmu, jaki stosowali, przekładając swoją wolę na zaklęcia. Im więcej bowiem o tym myślała, tym bardziej czuła, że faktycznie różdżka jedynie próbowała ujarzmić to, co każdy z nich w sobie miał, co już się tam kryło. Była tylko przekaźnikiem, dokładnie czymś takim, jak to, do czego postanowiła zabrać się, myśląc o pierścieniach. Była właściwie w dużej mierze gotowa do tego, by spróbować je zbudować, ale potrzebowała jeszcze teorii, potrzebowała jeszcze tych wszystkich informacji, jakie mogły pchnąć ją na właściwą drogę. - Kuzyn Harmony? – zapytała, bo mimo wszystko część Seaverów była również jej rodziną, skoligaconą przez jej cioteczną babkę. Znała ich zatem, kojarzyła niektórych lepiej, niektórych gorzej, ale mniej więcej zawsze wiedziała, o kim mowa. Nicholasa zapewne również kojarzyła, ostatecznie bowiem byli najwyraźniej w podobnym wieku, ale nie miała pewności, czy dobrze umiejscowiła go na drzewie genealogicznym Seaverów. Wyciągnęła do niego rękę, by się przy okazji przedstawić, domyślając się, że jeśli ją znał, nie rozpoznawał jej w kobiecie, którą się stała. - Cóż, nie widzę niczego pociągającego w sylwestrze, wolę spożytkować ten czas na coś zdecydowanie odpowiedniejszego – stwierdziła prosto i niesamowicie stanowczo, dokładnie tak, jak miała w zwyczaju. – Nie sądziłam również, że ktoś będzie poszukiwał w takim czasie teorii magii. Jej podstawy wydają się człowiekowi oczywiste, ale prawda jest taka, że wcale takie nie są. Niektórzy autorzy mają rację mówiąc, że gubimy podstawy, jakie w nas są i zapominamy o źródle, jakie pozwala nam tak naprawdę czarować – zauważyła, marszcząc lekko brwi, co nadało jej twarzy wyrazu głębokiego zamyślenia, kiedy spoglądała na książki, po jakie sięgnęła.
______________________
they can see the flame that's in her eyes
Nobody knows that she's a lonely girl
Nicholas Seaver
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 185cm
C. szczególne : Zawsze ubrany na czarno w strój zakrywający wszystko prócz dłoni i głowy. Prawie nigdy się nie uśmiecha, za to wiele emocji można wyczytać z jego spojrzenia.
- Kuzyn Harmony - przytaknął, patrząc na Victorię z nowym zainteresowaniem. Uścisnął wyciągniętą rękę, a kiedy się przedstawiła, jego oczy błysnęły nagłym zrozumieniem. - Specjalistka od transmutacji! Wspaniała czarownica z zaprzyjaźnionego rodu, kochająca wyzwania jak nikt inny. I jeśli mnie pamięć nie myli, również kuzynka Rems. Słyszałem, nawet miałem pisać z propozycją spotkania, choć ostatecznie transmutacja zeszła na drugi plan. To niezwykłe zrządzenie losu, że spotkaliśmy się akurat w dziale zaklęć. Przyglądał się rozmówczyni z taktowną dawką ciekawości, która wzrastała z każdym jej słowem. O tak, w pełni się zgadzał z przywoływanym przez nią zdaniem rzeczonego aurora. Właśnie z tego powodu tu przyszedł, by sięgnąć do korzeni, do podstaw, to pierwotnej przyczyny, dla której każde dziecko obdarzone mocą potrafiło wywierać na otoczenie nadprzyrodzony wpływ. - Niebywałe. Pierwszy raz spotykam kogoś równie zafascynowanego istotą magii. A daję słowo, przesiedziałem w bibliotekach już niejeden wieczór i to nie tylko w tej. W szpitalnej czytelni dokopałem się do najbardziej rzetelnych opracować co do fizycznej manifestacji przepływu magii w ludzkim organizmie. Tutaj krążę w poszukiwaniu czegoś, co pozwala zrozumieć jak ominąć element transmutatora przy rzucaniu zaklęć. W końcu dzieci potrafią wpływać na otoczenie swą nieprzejednaną wolą. Być może jako dorośli zapominamy jak to jest chcieć? Tak po prostu chcieć czegoś każdą cząstką ciała i skupiać się na tym, by to otrzymać. W końcu magia w najczystrzej postaci jest po prostu aktem woli. Rozgadał się, ale czuł się do tego upoważniony, przynajmniej po części. Nie spodziewał się, że pozna kogoś, z kim będzie mógł rozmawiać na takie tematy. Pasjonowało go to i miał nadzieję, że i Victoria będzie chciała przedyskutować te kwestie. Ale kto wie? Może się zdystansuje i będzie chciała zaszyć się za stosami książek? Każdy miał inny sposób na zgłębianie wiedzy.
Victoria uniosła lekko brwi, bo najwyraźniej nie spodziewała się takich informacji na swój temat, ale skinęła lekko głową, dokładnie tak, jak przystało na damę zainteresowaną komplementem. Przyznała, że w istocie zajmowała się transmutacją, ale przede wszystkim była twórcą, który na dokładkę nie zamierzał ograniczać się w swoich działaniach. To byłoby całkowicie niewskazane i nie prowadziłoby do niczego dobrego, jedynie zamykało jej sposoby postrzegania świata. Teraz jednak miała przed sobą coś innego, wiele książek, jakie mogły, aczkolwiek nie musiały poszerzyć jej horyzontów, miała przed sobą nowe doznania, nowe wyzwania, cały świat, który był czymś zupełnie innym, niż podejrzewała. Do czego przywykła. Miała świadomość, że to nauka, jaką odebrała, w pewnym sensie ją ograniczała, że blokowała jej szersze spojrzenie na wiele spraw i właśnie teraz zamierzała to przełamać. Uśmiechnęła się lekko, kiedy zdała sobie sprawę z tego, że nie tylko ona mierzyła się tutaj z podobnymi kwestiami. Machnęła różdżką w stronę ozdobnej, grubej wstążki, która znajdowała się przy jej koszuli, a gdy miała ją już przed sobą, transmutowała ją bez problemu w spory, miękki, zapewne pluszowy koc, by zaraz rozłożyć go na podłodze i usiąść, zrzuciwszy szpilki. - Myślę, że to kwestia ujarzmienia magii. Uczymy się całe życie, że żeby rzucać zaklęcia potrzebujemy stabilizatora w postaci różdżki, ale to nie jest do końca prawda. To trochę jak z wolą i zamiarem przy teleportacji, a przynajmniej tak zrozumiałam to, co udało mi się przeczytać do tej pory. W końcu to mamy w sobie i nie musimy tak naprawdę w żaden sposób przekazywać gdzieś magii, prawda? Co oznacza, że jesteśmy w stanie samodzielnie dyrygować własnymi zamiarami i kształtować je zgodnie z naszą wolą - stwierdziła prosto, przesuwając opuszkami palców po brzegu książki, po którą właśnie sięgnęła, zamierzając sprawdzić, jakie zostały w niej zawarte informacje i do czego mogły się jej przydać. Wyrażanie jednak na głos własnych myśli, również miało swoje niewątpliwe plusy.