Posiadająca nieomal atmosferę domową, kameralna cukiernia - jest zdecydowanie najbardziej warta odwiedzin w święta! Zarządza nią osobiście przemiła i utalentowana kobieta; należy jednak uważać - jest również niesamowitą gadułą oraz znawczynią plotek. Robi niemniej niepodważalnie wybitne wypieki; co ciekawe, od niedawna postanowiła podzielić się swoją wiedzą z innymi.
Gorąca czekolada Kawa z kardamonem Bazyliszkowe macchiato Chochlikowe capuccino Imbirowa mątwa Malinowy chruśniak Sen memortka Wiśniowy gryf
Warsztaty
Zgodnie z wcześniejszym opisem, pani Stonebridge - z obecnym rokiem postanowiła zorganizować warsztaty przygotowania świątecznych wypieków. Każdy, bez względu na wiek, bez względu na sprawowaną funkcję, może wziąć udział oraz wysłuchać niezapomnianych rad czarownicy - prosto na cukierniczą przyszłość. Od strony technicznej, w warsztatach mamy trzy losowania; pierwsze dotyczyć będzie rodzaju ciasta, które sporządza postać, drugie - tego, jak radzi sobie uczestnik z głównym procesem pieczenia, trzecie - dotyczyć będzie dekorowania oraz walorów smakowych. Za napisanie posta i rozegranie kości można otrzymać 2 punkty z magicznego gotowania, niezależnie od tego czy powiodło się twojej postaci czy wręcz przeciwnie. Dodatkowy punkt z magicznego gotowania otrzymasz, jeśli przygotujesz idealne, spełniające wymogi ciasteczka. Można wziąć udział tylko jeden raz. Ukończyłeś zadanie? Upomnij się o należną nagrodę we właściwym temacie.
PIERWSZE LOSOWANIE:
Rzuć raz kością w odpowiednim dziale losowań.
1 - ciasto marcepanowe
2,3 - korzenne ciasteczka
4,5 - pierniczki
6 - kruche ciastka-bałwanki
DRUGIE LOSOWANIE:
Rzuć pięć razy kością. Odnieś się do legendy! Każde 5 punktów z magicznego gotowania pozwala tobie na jeden przerzut.
5-12 - co za pech! Twoje wypieki okazały się całkowicie niedopieczone... Kompletnie nie nadają się do spożycia. Otrzymujesz solidną lekcję na przyszłość.
13-21 - gratuluję, ciasto wygląda idealnie po upieczeniu! Jak jednak smakuje, przekonasz się nieco później.
22-30 - niestety, przedobrzyłeś w przypadku troski o swoje ciasto. Wyszło ono zwęglone w wielu fragmentach i niespecjalnie nadaje się w charakterze przekąski. Otrzymujesz solidną lekcję na przyszłość.
TRZECIE LOSOWANIE:
Wyłącznie dla tych, którzy w drugim losowaniu zmieścili się w przedziale 13-21. Każde 5 punktów z magicznego gotowania pozwala na dokonanie przerzutu.
1,2 - twoje ciasto niestety nie posiada idealnych walorów smakowych. Za dużo cukru? Zbyt mało? Niewłaściwe proporcje przypraw? Jedno jest pewne - możesz wyciągnąć wnioski na przyszłość.
3,4 - twoje ciasto jest idealne, zarówno pod względem wyglądu jak smaku! Wspaniale sprawdzi się podczas świątecznej kolacji. Otrzymujesz dodatkowy punkt z magicznego gotowania!
5,6 - wypieki twojego autorstwa smakują świetnie, chociaż... natychmiastowo się kruszą. Nie wyglądają w dodatku zbyt estetycznie - popełniłeś kilka pomyłek przy dekoracji. Cóż, wiesz przynajmniej - co dopracować w przyszłości!
Święta były już za pasem, a Franklin uwielbiał ten klimat! On i Cherry byli niezawodni, jeśli chodziło o przyozdabianie drzewek bożonarodzeniowych, choć siostra była zdecydowanie lepsza w pakowaniu prezentów - do tego Eastwood miał dwie lewe ręce i paczki wychodzące spod jego palców wyglądały, jakby ktoś na nich kiedyś usiadł i potem próbował to wyklepać. Przynajmniej rodzina wiedziała, od kogo dostawała takie wspaniałe prezenty, prawda? Hogsmeade tętniło życiem. Wiele sklepów wystawiło swoje nowe oferty świątecznych przedmiotów, a w cukierniach i kawiarniach podziwiać można było mnogość wypieków, fantazyjnych pierników i tortów w kształcie bombek, mikołajów czy prezentów. Gryfon upodobał sobie jedno miejsce, do którego zwykł wracać nawet w czasie, gdy nie uczęszczał już do Hogwartu. Ciastka od pani Stonebridge były zdecydowanie najlepsze w całej Anglii i gotów był ich bronić własną piersią! Wszedł do środka i dał się wciągnąć w pogawędkę z właścicielką, prawdopodobnie spędziłby tak nawet pół dnia, gdyby nie jedno zerknięcie w stronę sklepowej witryny. Przez szybę dostrzegł znajomo wyglądającą postać. Czy to była ta dziewczyna z boiska? Przeprosił na moment panią Stonebridge, która akurat oferowała mu warsztaty magicznego pieczenia, po czym wyszedł na schodki przed drzwiami wejściowymi. - Cześć - prawie zmaterializował się przed twarzą @Silvia Valenti, przywdziewając na usta szeroki, zachęcający uśmiech. - Nie masz może ochoty piec ciastek? - wypalił od razu. Wciąż było mu trochę głupio po ich ostatnim spotkaniu, które nie poszło najlepiej, a na pewno nie tak, jak on sam by sobie życzył. Liczył, że nie nosiła do niego urazy i że będzie chętna spędzić z nim chociaż odrobinę czasu. Nosił w środku postanowienie zmiany swojego wizerunku w jej oczach - podświadomie czuł, że warto było poświęcić jej uwagę.
Silvia Valenti
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 170 cm
C. szczególne : Silny włoski akcent, szeroki uśmiech na twarzy, kilka mniejszych blizn na dłoniach, leworęczna
święta zbliżały się nieubłaganie i każdy był tego świadom. Jeszcze kilka dni, a Hogwart zostanie zamknięty, uczniowie wyjadą na przerwę świąteczną do domu, aby spędzić ten magiczny czas w gronie najbliższych, rodziny. Silvii w ogóle nie było do tego spieszno. Ostatnimi czasy świąt nie wspominała najlepiej. Kojarzyły jej się z ciszą. Ciszą i zimnem. W tym czasie Włoszka zamykała się w swoim pokoju, jej matka czyniła podobnie. W jeden dzień pojawiał się wujek Giovanni i to był jedyny ciekawy moment każdych świąt. Nie lubiła tego okresu w roku. Nic jednak nie mogła poradzić na to, że się pojawiał. Jakoś należało to przetrwać. Wracała z pracy. Tego dnia właściciele stwierdzili, że może wyjść wcześniej. Świąteczny szał zakupowy jeszcze nie dopadł wszystkich uczniów Hogwartu, więc nie było potrzeby tak wielu rąk do pracy. Jej to odpowiadało. Chciała się pouczyć, bo pomimo, że zbliżały się święta, to nauczyciele w ogóle nie odpuszczali. Śnieg chrzęścił jej pod nogami, kiedy pokonywała zaśnieżone uliczki. W ogóle nie zwracała uwagi na to, co dzieje się wokół ani kto znajduje się w pobliżu. Skupiała się na tym, aby iść równo i szybko, bo mróz niebezpiecznie znaczył jej policzki. Nie chciała przebywać w takiej temperaturze dłużej niżby było to konieczne. Dlatego, kiedy tuż przed jej nosem pojawił się Franklin, wystraszyła się. Lód pod jej stopami nie pozwolił jej bezpiecznie wyhamować. Gdyby nie to, że złapała się przedramion chłopaka, to z pewnością upadłaby na bruk. -Cześć - wypaliła kompletnie zaskoczona. Dopiero po chwili zorientowała się, że wciąż trzyma się jego rękawów, dlatego czym prędzej je puściła i odsunęła się na stosowną odległość. Jego pytanie zaskoczyło ją jeszcze bardziej niż sam fakt, że nagle się przed nią zmaterializował. I chyba tylko i wyłącznie dlatego zareagowała tak, jak zareagowała. -Ok, jasne. - rzuciła, jakby właśnie powiedział jej, że zaliczyła egzamin z transmutacji. Dopiero po chwili do niej dotarło. -Czekaj... Co? Piec ciastka? - jej brwi poszybowały absurdalnie wręcz wysoko na jej twarzy. -Ty pieczesz ciastka? - powiedziała, zanim zdążyła ugryźć się w język. Nie znała go. Nie wiedziała, czy faktycznie robi takie rzeczy.
Nie spodziewał się, że jego osoba zadziała na nią tak silnie, że niemalże dosłownie zwali ją z nóg! No dobra, nie kłammy, spodziewał się tego. Choć nie w ten sposób... - Wow! Wystawił ręce, popisując się refleksem godnym pałkarza i złapał dłońmi jej przedramiona, powstrzymując ją tym samym przed bolesnym upadkiem na ewidentnie oblodzoną ścieżkę. Zaskoczenie widoczne w jej oczach sprawiło, że parsknął śmiechem, wyglądając przy tym niezwykle uroczo i przystojnie. Silvia natomiast, gdy tylko ustabilizowała swoją pozycję, odskoczyła od niego, co również jako tako rozumiał - choć wolał poprzedniego położenia nie zmieniać. - Serio? - rzucił z lekkim niedowierzaniem - bo to był chyba pierwszy raz, kiedy jego spontaniczny, nieprzemyślany podryw w postaci propozycji wspólnego pieczenia ciastek zadziałał. Puchonka chyba też nie dowierzała własnym słowom. - Szczerze mówiąc to nie piekę, ale zawsze musi być ten pierwszy raz, co nie? - rzucił, wzruszając ramionami. Wolałby już stać z powrotem w cukierni, jako że temperatura panująca na zewnątrz zaczynała mu doskwierać. Wszak gdy ujrzał ją przez witrynę wyleciał ze środka bez "zbędnego" poprawiania szalika czy też wciągania czapki na łeb. - Mam chody u właścicielki cukierni - powiedział, skinąwszy głową w kierunku wejścia do istnego raju. - Za ładny uśmiech nauczy nas fajnych rzeczy, co Ty na to? - zapytał ponownie, posyłając jej przy tym jeden ze swoich ładniejszych uśmiechów. Nie mogła mu odmówić uroku osobistego, co to to nie!
Silvia Valenti
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 170 cm
C. szczególne : Silny włoski akcent, szeroki uśmiech na twarzy, kilka mniejszych blizn na dłoniach, leworęczna
No jasne. Nie piekł żadnych ciastek. Po prostu nie miał lepszego pomysłu, aby zagadać... Swoją drogą trochę jej schlebiał fakt (kiedy w końcu połączyła te elementy ze sobą...), że zobaczył ją przez witrynę i tak nagle wyskoczył z środka, aby ją zagadać. Poczuła się mile połechtana, więc nic dziwnego, że uśmiechnęła się uroczo przez to wszystko. - A co, jednak nie chcesz? - jego "serio" tak ją wybiło z rytmu, że w momencie jedna jej brew uniosła się wyżej a uśmiech został starty z twarzy. W zasadzie, to nie powinna się dziwić temu, że był zaskoczony, skoro nawet ona nie wiedziała, co do cholery się właśnie stało.-Przynajmniej w teorii powinien się zawsze pojawiać. - odpowiedziała po chwili na kolejne jego słowa, trochę naburmuszonym tonem. No ale w sumie, zaczęła to wszystko rozważać, kiedy ponowił propozycję. W zasadzie, to co miała co stracenia? No w sumie to nic. To miało być tylko zwykłe pieczenie ciastek z prawie obcym chłopakiem... Gdzieś pojawiła się nieprzyjemnie kująca myśl, co by powiedział Thomen, gdyby się o czymś podobnym dowiedział, ale została szybko zastąpiona przez bardzo nieprzyjemne wspomnienie ich ostatniego spotkania w Mungu. Nie odzywał się do niej od tamtego czasu. W ogóle ją olał. Ale ona nie chciała go widzieć i z nim rozmawiać, co to to nie! To znaczy... w sumie to by chciała, ale nie mogła się sama przed sobą do tego przyznać. Spojrzała ponownie na Franklina, zauważając w jaki przyjemny dla oka sposób się uśmiechał. Nic dziwnego, że również uśmiechnęła się kącikiem ust, w lekko zadziorny sposób. Nie podobne to było do niej... - No dobra. Chodź piec te ciastka. - i nim zdążyła się rozmyślić, pociągnęła za klamkę piekarni i otworzyła drzwi. W jej nozdrza od razu uderzył zapach tak wspaniały, że aż powodujący zawrót głowy. Miodowe królestwo w ogóle nie mogło się do tego równać. Wciągnęła powietrze głęboko w pierś rozkoszując się tym, po czym odwróciła się twarzą do Gryfona. - To co, od czego zaczynamy? - zapytała z uśmiechem, naprawdę chętna do pracy. Co złego mogłoby się stać?
Franklinowi zdawało się, że Silvia sama w sobie była na tyle nieprzewidywalna, że nie mógł być pewny na sto procent żadnej z jej reakcji. Sama interakcja z nią wywoływała w nim to dziwne uczucie ekscytacji, które bądź co bądź bardzo lubił. Uwielbiał adrenalinę, przygodę - a Silvia wydawała się być dobrym kompanem do tego typu rozrywek. Tak, pieczenie ciastek również się w to wliczało - wszak obejmowało ono przygotowywanie czegoś, co należało jeść, a równie dobrze mogło okazać się być czyimś ostatnim posiłkiem... Gryfon należał do osób spontanicznych i w swoim życiu robił już naprawdę wiele dziwnych, czasem często głupich rzeczy, ale nie potrafił sobie przypomnieć, by szedł z ledwie poznaną dziewczyną na warsztaty pieczenia ciastek. Miał na twarzy minę będącą pomieszaniem dwóch wyjątkowo silnych uczuć - zdziwienia i radości. Oznajmił jej swoje zadowolenie szerokim od ucha do ucha uśmiechem, pokazując niemalże dwa rzędy zębów. - Ja tam wolę praktykować - rzucił, choć nie zdawał sobie do końca sprawy, że jego słowa mogły brzmieć w pewnym sensie dwuznacznie. (Albo to ja jako autorka mam już narąbane do głowy?) Radośnie doskoczył tuż za nią, przytrzymując otwarte przez nią drzwi, a potem zamknął je za sobą, z ulgą wracając do ciepłego wnętrza cukierni. Choć lokal nie był zbyt duży, okazało się, że właścicielka znalazła miejsce zarówno na odwieszenie ich rzeczy (z czego Franklin z chęcią skorzystał, nie chcąc pobrudzić nowej kurtki), a także na przygotowanie dwóch stanowisk do pracy! Zatarł ręce, gotowy do działania! - Pierniczki! - niemalże krzyknął z podekscytowania, gdy pani Stonebridge podała im koszyczek, w którym znajdowały się przepisy. - Lubisz piec? - zapytał Silvię, zerkając na nią z boku, będąc w trakcie wiązania fartuszka.
Czy była nieprzewidywalna? Chyba niekoniecznie. Zazwyczaj podążała utartymi szlakami, nie wychylała się z obawy przed tym, co sobie ludzie pomyślą. Zdystansowana względem wszystkich i wszystkiego, ale wiecznie uśmiechnięta, jakby przy pomocy tego uśmiechu mogła uleczyć cały świat. To właśnie była Silvia, ale on nie miał okazji jeszcze poznać jej oblicza. Chociaż trzeba przyznać, że w ostatnim czasie wiele się zmieniła. Tak jak w tym momencie, zupełnie niespodziewane było, że nagle zgodzi się uczestniczyć w tym misternym procesie lepienia (bo chyba tak się robiło ciastka, nie?) czegoś, co mogłoby potem nadawać się do spożycia przez innych ludzi. -Praktykować... - mruknęła bezwiednie pod nosem z przerażeniem malującym się na jej twarzy. Co on do cholery jasnej chciał praktykować? Czy aby na pewno chodziło tylko o te cholerne ciasteczka? Rozebrała się ze zbędnego odzienia i podeszła do przygotowanego stanowiska pracy. Tak naprawdę w ogóle nie miała pojęcia od czego powinna zacząć. Od kiedy tylko sięgała pamięcią miała dwie lewe ręce do wykonywania jakichkolwiek wypieków. Co dziwne zważywszy na fakt, że Calpiatto jednym z ulubionych przedmiotów wszystkich uczniów było magiczne gotowanie. Sięgnęła po przepis i zaczęła go czytać. - Ja mam zrobić jakieś kruche ciasteczka... - zauważyła, coraz mocniej wczytując się w przepis. Mąka, jajka, mleko, cukier, miód... Chyba nie mogło być tak trudno, prawda? Z zamyślenia wyrwał ją Franklin, który postanowił dowiedzieć się, czy lubi piec wypieki. Spojrzała na niego skonsternowana, jakby na początku jego słowa w ogóle do niej nie dotarły. -W zasadzie to niekoniecznie. - przyznała po chwili zastanowienia. - Pochodzę z Włoch i wcześniej uczyłam się w Calpiatto. Tam zajęcia z magicznego gotowania były jednymi z ważniejszych w planie lekcyjnym. Zawsze z nich uciekałam. - opowiedziała trochę o sobie z szerokim uśmiechem na ustach. Bo wspomnienia jej poprzedniej szkoły to były dobre wspomnienia. Mimo wszystko. Również założyła fartuch przygotowany przez właścicielkę cukierni i sięgnęła po miód, aby sprawdzić jaki to jest. Odkręciła słoik i powąchała, rozkoszując się tym zapachem. Po chwili wsadziła do środka palucha i oblizała go, skutecznie czyszcząc z wszelkich ilości miodu. Kiedy spojrzała na Franklina, zauważyła jego dziwną minę. - No co? Też chcesz trochę? - nim chłopak zdążył cokolwiek odpowiedzieć, ponownie wsadziła palec do słoika z lepką substancją i wystawiła go w stronę chłopaka. Może też chciał spróbować, ciężko stwierdzić...
W takim razie może to Franklin sprawiał, że zaczęła podejmować decyzje, których nie spodziewała się podejmować? On rzadko kiedy przejmował się tym, co pomyślą sobie o nim inni - jedyne, na czym mu zależało, to by dostrzegano jego talent miotlarski, a także by dziewczyna, którą się na dany moment interesował, nie uważała go za zupełnego debila (co samo w sobie było wyzwaniem, ale, wierz lub nie, nie było niemożliwe!). Wolał spontaniczność, wolał wolność i możliwość podejmowania nawet głupich decyzji, niż trzymanie się utartych szlaków, chodzenie za tłumem i nie podejmowanie choćby najmniejszej próby brnięcia pod prąd. Ciekawe tylko, czy Silvii przyniesie to zgubę, czy może skończy się dla niej pożytkiem? Nie dostrzegł tego wyrazu przerażenia na jej twarzy, ale ubiegając wszelkie wątpliwości - nie zamierzał praktykować z nią niczego innego poza pierwszym wspólnym pieczeniem ciastek, jednocześnie pierwszym razem w życiu Franklina. Nigdy nie zbliżał się do kuchni i nie miał takiej potrzeby. Jak przystało na bogate dziecko z czystokrwistej rodziny, od dziecka usługiwały mu skrzaty domowe, przyrządzając najpyszniejsze potrawy, jakie miał okazję próbować. Później w Hogwarcie sytuacja była taka sama, a w czasie, gdy grał dla Srok, obiadki i tak zjadał w domu ojca. Posiadając zerowe doświadczenie nie spodziewał się cudów po swoich pierniczkach - mimo wszystko pragnął spróbować swoich sił. Z zainteresowaniem wysłuchał tego, co miała do powiedzenia Silvia. - Calpiatto, powiadasz? Tak coś czułem, że nie jesteś stąd - stwierdził, po czym uśmiechnął się szeroko, jakby z dumą, że rozwikłał jakąś trudną zagadkę. Eastwood nie był detektywem na miano Sherlocka Holmesa - o tym, że Silvia nie była Angielką powinien zorientować się już w chwili, gdy wypuściła z ust wiązankę włoskich przekleństw pod jego adresem na boisku. Ale kto by się na tym skupiał, co nie? - To musieli Cię tam nieźle zmęczyć tym pieczeniem, skoro uciekłaś aż do Hogwartu - stwierdził jeszcze z krótkim śmiechem, w międzyczasie rozglądając się za mąką i modląc się w duchu, by nie pomylić jej z cukrem (a pewnie byłby do tego zdolny, jako że zarówno mąki, jak i cukru od dawna nie widywał - sportowcy nie słodzą). Jego wzrok padł na Silvię, która była w tamtej chwili mocno zajęta dokładnym oblizywaniem palca. Franklin, który już na co dzień miał wyraz twarzy nie grzeszący inteligencją, zrobił minę jeszcze głupszą (o ile było to możliwe), czując gdzieś w środku delikatne uderzenie gorąca. Aż się obejrzał, czy to przypadkiem pani Stonebridge nie uchyliła drzwiczek pieca. Uniósł jedną brew, gdy wyciągnęła w jego stronę słoik miodu. - Nie pogardzę - stwierdził, po czym też wpakował palucha. Jeszcze zamieszał nim zanim wyciągnął i wsadził sobie do ust, wyjątkowo dokładnie pozbywając się językiem lepkiej cieczy z powierzchni palca. - Strasznie słodki - dodał na koniec, nieco się skrzywiwszy od nadmiaru słodyczy w ustach.
Silvia Valenti
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 170 cm
C. szczególne : Silny włoski akcent, szeroki uśmiech na twarzy, kilka mniejszych blizn na dłoniach, leworęczna
Ona nie miała skrzatów, które by wykonywały za nią wszelkie obowiązki domowe. Ale zamiast tego, miała mamę, prawdziwą kurę domową, dla której świętym obowiązkiem było zajmowanie się tylko i wyłącznie domem. To był ten schemat rodziny, gdzie mąż zarabiał pieniądze, a żona dbała o ognisko domowe. A że Silvia chodziła do szkoły z internatem, gdzie również miała podtykane wszystko pod nos, nic dziwnego, że o magicznym gotowaniu słyszała tylko w teorii. Ten temat nigdy jej nie fascynował i mało prawdopodobne, aby kiedykolwiek zaczął. Wcale z tego powodu nie narzekała. Jedzenie można było pozyskać zawsze i to przepyszne. A jak opuści Hogwart to jakoś to będzie... Chyba... -Myślałam, że to raczej oczywiste, że nie jestem z Wielkiej Brytanii. - nie wiedzieć czemu, parsknęła śmiechem. Dla niej było oczywiste, że jest Włoszką i zachowuje się jak na Włoszkę przystało. Często gestykulowała mocno dłońmi, jeszcze częściej w każdym wypowiadanym przez nią słowie było słychać mocny, włoski akcent, a niezwykle rzadko (w tej chwili, bo dawniej było to nagminne...) zdarzało jej się dopowiadać niektóre słowa po włosku, kiedy angielskiego odpowiednika nie znała. Wzmianka o ucieczce rozbawiła ją jeszcze bardziej, co wręcz zakrawało o absurd. Gdyby chłopak tylko wiedział, co było prawdziwym powodem jej przeprowadzki na wyspy, nie była pewna czy chciałby dalej tak chętnie z nią konwersować. Ale nie było sensu wspominać nie miłe czasy, dlatego klasnęła w dłonie próbując wciąż się uśmiechać. - Zabierajmy się do pracy. - w tym właśnie momencie Franklin postanowił, że też spróbuje oferowanego przez nią miodu. Dziewczyna kompletnie nie zdawała sobie sprawy z tego, że od jej czynów może mu się zrobić gorąco, ale znowu ślepa nie była. Zauważyła jak jego policzki się zaróżowiły, a jako, że była miłą osobą, to zaczęła się martwić. - Nic Ci nie jest? Wyglądasz jakbyś miał gorączkę. - i bez słowa wyjaśnienia podeszła do niego i położyła dłoń na jego twarzy, podążając za nią wzrokiem. Najpierw umieściła ją na czole chłopaka, potem na obu, gorących policzkach. Dołożyła do pierwszej dłoni drugą dłoń, umieszczając ją po drugiej stronie twarzy i spojrzała mu głęboko w oczy. - Jesteś pewny, że dobrze się czujesz? Nie chciałabym mieć Cię na sumieniu. - chyba dopiero w tym momencie do niej dotarło, że jednak nie powinna stać tak blisko niego, bo odsunęła się nagle i splotła swoje ręce na wysokości klatki piersiowej. -Róbmy już te ciastka. - mruknęła pod nosem i podeszła do swojego stanowiska, wsypując wymienione w przepisie składniki do miski, bez żadnego konkretnego schematu, czy chociażby ważąc je. W głowie jej się kręciło od nadmiaru emocji. Co też ona robiła, do jasnej cholery...
To, że pochodziła z innych terenów niż Wielka Brytania Franklin "podejrzewał" od dawna - oczywiście nie mógł tego założyć na sto procent, bo może trafił na taką, co to tylko lubiła uchodzić za przybysza z obcego kraju? Wyraźnie słyszalny obcy akcent w jej angielskiej wymowie zdradzał ją niemalże od razu, a do tego jej wygląd podpowiadał mu, że nie była typową Angielką, nie mówiąc już o Szkotach czy Irlandczykach. Jej cera miała zupełnie inny odcień niż skóra ludzi mieszkających w kraju, w którym przez siedem ósmych roku padał deszcz i niebo przysłaniały szare chmury. W jej oczach czaił się gorąc, a w ruchach zamknięty był wybujały temperament. Dlaczego rzucił taką uwagę? Ot, nie wiedział zbytnio, jak powinien jej wypowiedź skomentować. Humor i żart były częstą drogą ucieczki dla Eastwooda, któremu brakowało konwersacyjnego zacięcia i umiejętności płynnego prowadzenia rozmowy. W ten sposób natomiast wywołał u niej uśmiech, a ostatecznie sam parsknął śmiechem. - Jasne, jasne, poznałem już przy wiązance chyba przekleństw - powiedział, choć nieco zbyt późno ugryzł się w język. Może nie powinien wspominać podczas tego spotkania ich poprzedniej styczności? Nie chciał psuć całkiem pozytywnej atmosfery, która się między nimi wytworzyła i miał nadzieję, że Silvia nie obrazi się nagle. Ale chyba nie było tak źle, skoro zaczęła go dotykać. Nie był świadomy, jak wiele zmian zaszło w jego wyglądzie zewnętrznym, ale musiało być źle, skoro aż tak bardzo się zmartwiła jego stanem. I choć Franklin z reguły nie miał problemów z cudzym dotykiem, a wręcz cieszył się, gdy dziewczęta pragnęły mieć z nim jakąś bliskość, w tej chwili czuł się nieco speszony, że został przyłapany na tej krótkiej chwili podniecenia. - Jest spoko, to ten piec... - rzucił tylko, skinąwszy gdzieś w tył, lecz na szczęście odpuściła dalsze dochodzenie do prawdy i zarządziła, że powinni zająć się ciastkami. Franklin z ulgą odwrócił się do stanowiska pracy i starał się myśleć o tym, żeby przygotować mieszankę na ciasto zgodnie z instrukcjami. Zerkał też na boki, by spoglądać ukradkiem na pracującą w pocie czoła Silvię, a także by podpytać panią Stonebridge o ewentualne wskazówki. Najbardziej rozpraszał go jednak słodki posmak miodu w ustach.
Ostatnio zmieniony przez Franklin R. E. Eastwood dnia Pon Gru 24 2018, 21:57, w całości zmieniany 1 raz
Silvia Valenti
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 170 cm
C. szczególne : Silny włoski akcent, szeroki uśmiech na twarzy, kilka mniejszych blizn na dłoniach, leworęczna
To było naprawdę dziwne, że pomimo okoliczności, w jakich się poznali, to Silvia teraz z nim rozmawiała i spędzała czas. Raczej nie zdarzało się, aby dawała drugą szansę osobie pokroju Franklina. Ciężko stwierdzić, co właściwie nią w tym momencie kierowało, ale mało prawdopodobne, aby to wszystko skończyło się dobrze. - Oczywiście, że to były przekleństwa. - stwierdziła tylko spokojnie, jednocześnie pokazując mu język. Ale trzeba było zająć się pracą, więc do niej Włoszka wróciła. Wszystkie składniki były już odpowiednio (jej zdaniem) dodane do miski i wymieszane ze sobą. Chyba wypadało, aby zaczęła formować z masy ciastka i układać je na blaszce. Piec był rozgrzany, w czy upewnił ją Franklin mówiąc, że to przez niego mu tak gorąco. Naprawdę się martwiła. Niekoniecznie chciała, aby coś mu się przez nią stało. - To może chcesz się zamienić miejscami? - fakt, chłopak stał dużo bliżej tego nieszczęsnego pieca niż ona, a z pewnością Włoszka była lepiej przyzwyczajona do wysokich temperatur. Świadczył o tym chociażby fakt, że teraz była w samej koszulce z krótkim rękawem i było jej bardzo ciepło. Naprawdę gotowa była zamienić się z nim miejscami, byle by tylko poczuł się lepiej. Sięgnęła po butelkę z mlekiem, które miała ostatecznie dodać. Chciała odkręcić korek, ale ten zapiekł się na szyjce i nie chciał ruszyć. Pociągnęła za niego mocno i cała zawartość butelki spektakularnie ją opuściła. Nie dość, że mleko znalazło się na ziemi, to jeszcze wylądowało na bluzce dziewczyny i ubraniu Franklina. - Na Merlina! - zawołała, łapiąc za szmatkę i podbiegając do niego, zaczęła wycierać co większe plamy na jego ubraniu, kompletnie zapominając o tym, że akurat dzisiaj postanowiła założyć ciemny stanik, który teraz w wielu miejscach prześwitywał, a konkretniej, zaczął być widoczny, kiedy jej bluzka stała się mokra. - Tak mi przykro Franklin, nie chciałam! - spojrzała mu prosto w oczy, próbując zrozumieć, co tak właściwie miało teraz miejsce i dlaczego była taką sierotą. Przecież normalnie takie rzeczy jej się nie zdarzały. Nigdy. Co jest dzisiaj z nią nie tak? A może to jego wina? Nawet nie próbowała dopuścić podobnej myśli do swojej podświadomości. Po prostu, była rozkojarzona po pracy, nic więcej.
Riley Fairwyn
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 26
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 185cm
C. szczególne : cała górna lewa strona mojego ciała jest poparzona - ukrywam to za pomocą metamorfomagii; liczne blizny na dłoniach; blizna po dziobie bystroducha przebiegająca przez całą szerokość pleców
Prawdę mówiąc, nie mam pojęcia co mnie podkusiło, aby spróbować szczęścia w magicznym gotowaniu. Nie od dziś wiedziałem, że mam dwie lewe ręce do tworzenia przysmaków, które byłyby nie tylko jadalne, ale również smaczne, a o wspaniałym wyglądzie już w ogóle mogłem pomarzyć. Nigdy nie musiałem samodzielnie gotować. Każdy Fairwyn miał od tego swoją świtę skrzatów, które uwijały się sprawnie dzień w dzień, aby podać każdemu jego ulubione smakołyki. Tym razem role miały się odwrócić. Nie byłem pewien czy kuracja pierniczkami oraz lukrem miała pomóc mi na tę przedziwną świąteczną depresję, jaka męczyła mnie od kilku dni, ale zamierzałem spróbować. Gdybym tylko przypomniał sobie o pewnej przepowiedni, jaką wylosowałem podczas nocy duchów wszystko stałoby się dla mnie klarowniejsze. Może wówczas mógłbym udać, że nie zauważam tysiąca powodów do smutku i pogrążenia się w zadumie? Prawdę mówiąc, nie wierzyłem w przepowiadanie przyszłości, dopóki nie zacieśniłem kontaktów z Fabienem, a i tak uważałem, że wykorzystuje jakoś sprytnie zmieniacz czasu, aby nieustannie przyprawiać mnie o ciarki. Okej, wiem, że było to mało prawdopodobne, ale musiałem sobie to jakoś logicznie wytłumaczyć, aby nie zacząć popadać w paranoję. Starczyło mi już to, że nie mogłem jasno i klarownie określić powodu, przez który przytłaczał mnie ten nieogarnięty umysłem smutek. Zapewne byłem jedyną osobą na warsztatach, która nie wyglądała na uradowaną perspektywą wykrawania pierniczków czy dekorowaniem ciasteczek korzennych. Starałem się robić dobrą minę do złej gry. Właścicielka cukierni szybko mnie przejrzała. Nie zamierzała zmuszać mnie do nieustannego uśmiechania się, ale zadbała, abym poczuł chociażby odrobinę komfortu podczas walki z nieznanym mi przeciwnikiem. Ciasto marcepanowe znałem jedynie od jednej strony. Konsumowałem je niejeden raz i wiedziałem jak powinno smakować idealnie słodkie i właściwie upieczone. Ale co tak naprawdę miałem zrobić, aby uczynić je jadalnym? Cóż, nie można było mi odmówić starań. Naprawdę próbowałem nawet surowego ciasta i chciwie zasięgałem porad prowadzącej. Wydawało mi się, że robię wszystko tak jak należy. Nawet brak uczucia, jakie często występuje jako ostatni składnik udanego wypieku, nie przeszkodził mi na drodze ku upieczeniu nieomal idealnego ciasta. Pulchne i wilgotne, ładnie przyozdobiłem cukrem pudrem. Nawet udało mi się, bez zbędnych wariacji, wyjąć je z foremki i ukroić! PRAWIE zdążyłem się ucieszyć i napuchnąć od dumy. Prawie, bo potem przyszło mi degustować. Mój wypiek nie należał do najsmaczniejszych. Brakowało mu tego… tego czegoś, co definiuje idealny smak. Może był to cukier? A może marcepan był zbyt słabo wyczuwalny? Nie wiedziałem w czym rzecz. Zapewne, gdybym skonsultował się z właścicielką cukierni, mógłbym poznać tę tajemnicę. Ja jednak wolałem cierpieć w milczeniu z moim niesłodkim, mdłym ciastem i jakoś dotrwać do końca zajęć. Nie było to łatwe. Większość uczestników warsztatów wręcz kipiała od wyśmienitego nastroju. Dzielili się anegdotami oraz wymieniali przepisami, jak gdyby idealnie pachnący wypiek był czymś, co jest nie tylko remedium na wszystkie problemy, ale również zawiera w sobie stuprocentową magię świąt, jakiej ja nigdy nie miałem już poczuć. Siedziałem zasępiony, ubrudzony od stóp do głów białą mąką i cukrem pudrem, bezmyślnie grzebiąc widelcem w moim niesłodkim cieście. Myślałem o mamie, która już nigdy nie będzie miała okazji, aby zasiąść z nami przy wigilijnym stole. Pomyślałem nawet, co niezwykle absurdalne, zważywszy na to, że nie zwykłem gotować, iż ona na pewno dałaby radę nauczyć mnie jak poprawnie przygotować marcepanowy specjał, który ja dzisiaj zupełnie spartaczyłem. Kiedy już po sobie posprzątaliśmy, mogłem z całą mocą potwierdzić. Pieczenie wcale nie poprawia nastroju.
Pierwsze: ciasto marcepanowe Drugie: 18 Trzecie: nie smakowało :'c
Istotnie było to ciekawe, za jakiego pokroju osobę uważała go Silvia? Byłoby słabo, gdyby w głębi duszy nie uważała go za osobę wartą uwagi i godziła się z nim zadawać wyłącznie ze względu na nazwisko lub przystojny wygląd zewnętrzny. Albo gdyby uważała go za idiotę i przebywała z nim wyłącznie po to, żeby się pośmiać i mieć co opowiadać koleżankom. Franklin wierzył, że lubiła go, ponieważ wywiązała się między nimi pewna nieokreślona nić porozumienia, wiążąca ich nieznacznie czy tego chcieli, czy nie. On nie narzekał - Silvia jak na razie wydawała mu się prawdziwą bombą emocji i temperamentu, dodatkowo posiadała w sobie pierwiastek egzotyczności i stojąc obok niego w nagrzanej cukierni zdawała się nosić w środku siebie całą esencję ciepłych krajów. Choć temperatura w pomieszczeniu była wysoka ze względu na buchający piec, Franklin wytrzymywał w swoim swetrze i nie uważał za konieczne ściąganie go. Silvia wyglądała, jakby zamierzała niedługo rozebrać się z własnej skóry. - Nie, jest w porzo - powiedział, dopiero po chwili myśląc, że może stawiając ją bliżej pieca wywołałby w ten sposób postępujący proces rozbierania? Cóż, nie musiał dużo czekać, by uszczknąć jeszcze więcej z apetycznego widoku. Butelka z mlekiem wprost wybuchła w jej dłoniach, znacząc zarówno jej koszulkę, jak i jego samego, przy okazji spory kawałek parkietu. Franklin parsknął śmiechem. - Nie kłamałaś, kiedy mówiłaś, że jesteś kiepska w gotowaniu - rzucił bezpretensjonalnie, szczerząc się z rozbrajającą szczerością. - Luzik, luzik, dam radę - powiedział jeszcze, dopiero wtedy jego wzrok powędrował w miejsce, gdzie uwidaczniała się coraz bardziej jej bielizna. Na stanik Morgany... - A wiesz co, ominęłaś plamkę - dodał, wskazując palcem jakieś miejsce na swoim torsie, po czym uśmiechnął się pod nosem. Szybko jednak uporali się z mleczną wpadką, a gdy szkody zostały naprawione, mieli okazję dokończyć ciasto, wyciąć ciastka i na dodatek wstawić je do pieca. Franklin otrzepał dłonie jedną o drugą, po czym przetarł nimi po nieco umorusanym fartuszku. - Oby dało się je zjeść, bo umieram już z głodu od samego pragnienia - zagaił Puchonkę.
Silvia Valenti
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 170 cm
C. szczególne : Silny włoski akcent, szeroki uśmiech na twarzy, kilka mniejszych blizn na dłoniach, leworęczna
Nie miała tendencji do pochopnego oceniania ludzi. Nie lubiła tego robić. Doskonale wiedziała sama po sobie, że łatwo można się pomylić w ocenie, wielu było takich co się względem niej pomyliło. Ona nie chciała popełniać tych samych błędów. Dlatego każdemu dawała szansę. Tak samo, jak w tym momencie Franklinowi. Nie był dla niej błaznem, lovelasem, inteligentem czy nawet łobuzem. Był po prostu Franklinem, z czystą kartą, czystym kontem i tylko od niego samego zależało, co tam właściwie się znajdzie. Nie dziwiło ją to, że Eastwood zaczął się śmiać. Sama pewnie zareagowałaby w podobny sposób na tego typu zdarzenie. Tylko że wcale nie tak łatwo było się śmiać z samego siebie. Próbowała się jakoś tam uśmiechnąć, ale raczej wyszedł z tego krzywy grymas, nic więcej. - Matka mi zawsze powtarzała, że kiedyś wodę na kawę przypalę. - stwierdziła dosyć gorzkim tonem, wciąż próbując pozbyć się tych plam z mleka. Nie do końca złapała jakąś ukrytą w tych słowach aluzję, więc spróbowała jeszcze bardziej pozbyć się jakiejś tej plamy, o której on wspomniał. Ale na szczęście z opresji wybawił ją piekarnik, który zaczął mocno o sobie dawać znać i przypominać, że mimo wszystko jest im tego dnia potrzebny. Zaczął on pikać, tym samym obwieszczając, że ciastka są gotowe do wyjęcia. - Mam nadzieję, że będzie się dało je zjeść w ogóle. - stwierdziła i kucnęła, aby otworzyć piekarnik i wyjąc blachę. Kiedy uchyliła drzwiczki, jej nos został zaatakowany przez zapach spalenizny, a oczy zaszły łzami, na wskutek zbyt dużej ilości dymu, która się do nich dostała. Zaczęła kaszleć niemiłosiernie i machać dłonią, aby rozgonić kłęby czarnego dymu. -Fottimi! - zaklęła siarczyście. W momencie łzy napłynęły jej do oczy, a ona ze złością wyjęła tę przeklętą blachę z piekarnika i cisnęła ją z hukiem na blat kuchenny. - Co za cholerne ciastka! - głos niebezpiecznie podniósł się jej o oktawę do góry, kiedy to krzyczała. Nawet coś takiego musi w kuchni spierdolić?
Dobrze, że czysta karta Franklina była wyłącznie metaforycznym jej ujęciem, bowiem gdyby w praktyce dać mu pustą kartkę do ręki, prawdopodobnie namalowałby na niej karnego kutasa. Chłopak nie zreflektował się, że jego śmiech mógłby ją jakkolwiek urazić, lecz widząc krzywy uśmiech na jej buzi, sam spuścił nieco z tonu. Nie miał zamiaru śmiać się konkretnie z niej - nie był typem, który lubił naśmiewać się z innych dla swojej własnej satysfakcji. Myślał raczej, że śmieje się z nią, z całej tej sytuacji, ale najwyraźniej nieco przesadził, a dodatkowo złapał ją w pułapkę swojego żartu. - Już, już, dzięki - powiedział, odrywając jej ręce od swojego torsu i posyłając jej uśmiech noszący w sobie nieznaną mu jeszcze czułość. Na szczęście piec oznajmił im gotowość ich wypieków. Silvia została spowita taką ilością czarnego dymu, że przez moment Franklin myślał, że się jakoś dziwnie teleportowała czy coś. Dopiero poczuwszy swąd spalenizny zorientował się, w czym może być rzecz. - Oj, nie przejmuj się! Moje pewnie też takie są! - powiedział i machnął ręką, wszak piekarzem nie był, nie spodziewał się cudów po swoich wypiekach. Ku jego zdziwieniu ciastka wyglądały jednak bardzo dobrze, a na pewno lepiej niż sądził, że kiedykolwiek by mogły. - A to ciekawe... - mruknął, wyciągając blachę. Dopiero po spróbowaniu okazało się, że są bardzo, ale to bardzo mało słodkie. Warsztaty uznali jednak za ogólnie udane i na pewno wynieśli z nich kilka poważnych nauk, jak chociażby: jak nie otwierać mleka, jak przypalić ciastka...
Nie jestem pewna, dlaczego przychodzę tutaj. Drzwi, niemniej jednak - zamknęły się nieuchronnie. Podatna - podczas spaceru na ugryzienia chłodu, czuję przyjemne, otulające ciepło, które osiada na mojej powierzchni skóry. Zapach korzennych przypraw, mój ulubiony, którego mgiełką najchętniej - ogarnęłabym całą sylwetkę - przyjemnie przenika w nozdrza. Hogsmeade, w okresie zimowo-świątecznym ma niewątpliwy urok; w moim przypadku, pozwala również odpocząć od kakofonii kłótni wewnątrz Doliny Godryka. Wspólnie z myślami, snuciem stron scenariuszy, pisanych hipotetycznie piórem pracującego umysłu - drążącymi zbliżającą się nieuchronnie wspólną, rodzinną kolację - nachodzą mnie również mdłości. Próbuję oczyścić umysł o zgrozo kiedy - kieruję się w głąb lokalu, dopada mnie właścicielka. Potok jej wypowiedzi dosłownie uniemożliwia choćby otworzyć usta; zachęca, nalega - zaś ja nie mogę nic zrobić. Warsztaty świątecznych wypieków? Na Merlina, zapewne spalę jej ukochaną cukiernię. - Ja… - usiłuję powiedzieć. Bez skutku. - Ech. - Wyłącznie wzdycham. Okazuje się, że mam właśnie przyrządzać korzenne ciasteczka. Powoli, dokładam starań - abynie doprowadzić do druzgocącej tragedii; co najgorsze - dostrzegam w drzwiach nową postać. Dostrzegam ją. Żywię - idiotyczną nadzieję pozostania niedostrzeżoną, beznadziejną, zduszoną prędko w zarodku. Moje życie wydaje się kompozycją porażek. Po raz pierwszy od dawna, czuję, że doznam wstydu.
Trafiła tu z przypadku – większego, aniżeli kiedykolwiek wcześniej. Lawirowała na pograniczu chęci i niechęci. Obcowała z naturę, nie pozwalała zamykać się w pomieszczeniach, a jednak – kobieta miała niebywały talent do tego, by przekonać osobę pokroju Odetty, by została. Zrezygnowana bardziej, niż kiedykolwiek wcześniej. Wolnym krokiem ruszyła w głąb przybytku, aż wreszcie jej błękitne tęczówki osiadły na twarzy Ariadne. Początkowo nie była pewna – czy to ona, dopiero po chwili odkryła, że zna te piękne włosy, podobnie jak delikatne zarysowanie wątłego ciała. Oczekiwała, że jej towarzystwo nie będzie dla ślizgonki problematyczne, lecz wystarczyło słowo, tylko gest i zniknęłaby, tak jak najlepiej to potrafiła. Pod kurtyną enigmatycznej nocy, przywołując do siebie najgorsze wspomnienia. - Czy oni muszą tak na wszystko nalegać? – jęknęła żałośnie, gdy zbliżyła się już do niemal nowopoznanej koleżanki, aż wreszcie zdecydowała się na pieczenie pierniczków. Nie do końca była pewna jak należy to zrobić, ale wydawało jej się to lepszą perspektywą od jakichkolwiek innych rozmaitości. - Wolałabym… Trochę inną rozgrywkę, jak walka ze smokiem albo chociaż z nundu – wyszeptała, po czym parsknęła cicho śmiechem, bo nawet nie mogła ukrywać, że nie należy do grona cukierników czy kucharzy; była tylko półwilą. Głupią, bezwartościową istotą, czyż nie? - Czy za spalenie tego miejsca grozi mi Azkaban?
Kostka na wypieki: 4
Elijah J. Swansea
Wiek : 24
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 183 cm
C. szczególne : znamię na karku odporne na metamorfo; okulary do czytania, na szyi drewniana zawieszka w kształcie aparatu fotograficznego. Na prawym przedramieniu rozległa blizna ukrywana metamorfomagią i ubraniami
Choć nie mógł się pochwalić wybitnymi umiejętnościami w tej dziedzinie, gotowanie i pieczenie sprawiało mu przyjemność. Krojenie, mieszanie, smażenie i podpiekanie – szereg pozornie niezmiennych, a jednak często niepowtarzalnych czynności, przy których wykonywaniu łatwo było mu się uspokoić, zebrać myśli w chwilach kiedy tego potrzebował. Jak na osobę nieprzerwanie poszukującą w swoim życiu perfekcji przystało, ucieszył się na wieść o warsztatach prowadzonych w jego ulubionej cukierni. Znał jej właścicielkę, był częstym klientem i ogromnym fanem jej wypieków. Przedświąteczny czas był najlepszym momentem na to, by nieco podszlifować swoje umiejętności kulinarne. Wiedział, że w domu czeka go coroczne pieczenie ciastek i pierniczków, nic więc dziwnego, że to je obrał na swoje warsztatowe dzieło. Chciał przyrządzić je pod okiem prawdziwej znawczyni, chciał by powiedziała mu co robi dobrze, a co mógłby nieco poprawić... myśl o tym, że mógłby zaskoczyć czymś rodzinę, wywoływała na jego twarzy uśmiech. Ochoczo zabrał się do roboty. Właścicielka cukierni trajkotała co i rusz, wyraźnie nie żądając w zamian odpowiedzi. To mu odpowiadało, sprawiało, że czuł się komfortowo. Zebrał wszystkie potrzebne mu składniki, wszelkie narzędzia i przygotował też różdżkę – bo podejrzewał, że będzie mu ona potrzebna. Słuchając kobieciny, zaczął z komicznym wręcz skupieniem mieszać ze sobą składniki. Szło mu wolno, dbał bowiem o każdy, najdrobniejszy nawet i najmniej istotny detal. Kobieta przyglądała się temu z niejakim rozbawieniem, ale pozwalała mu na pracę w swoim tempie – za co był jej właściwie wdzięczny. Nie lubił pośpiechu, zwłaszcza przy czynnościach, które były dlań przyjemne. Mieszał ze sobą składniki, aż w końcu masa nabrała odpowiedniej gęstości, by móc ją rozwałkować, co też niezwłocznie zrobił. Następnie przy pomocy gotowych foremek wyciął świąteczne kształty i przełożył to wszystko na blachę po to, by po chwili wylądowały w piecu. Siedziały tam długo, bo pilnował, aby nie wyszły niedopieczone. Mały być idealne, dopracowane w każdym calu. Wyciął piękne, niewyszczerbione w żadnym miejscu kształty, a i nawet spróbował trochę surowej masy, aby przekonać się, że ze smakiem wszystko jest w porządku. Jedyne czego potrzebował to idealny stopień upieczenia, jeśli uda mu się to osiągnąć, będą absolutnie perfekcyjne. Kiedy zegarek wskazał czas, kiedy powinien był je wyjąć, zignorował jego ciche tykanie, uznając, że jeszcze trzy minuty dobrze im zrobią. Zaufał swojej intuicji i... cóż, popełnił błąd. Po wyjęciu ich z pieca, okazało się, że na brzegach są nieco przypalone. Nie były idealne, nie były takie, jakie by sobie życzył, ale wciąż pozostawały całkiem smaczne. Wyszedł z cukierni bogatszy o wiedzę i kilkanaście nadal ciepłych ciastek.
| z/t
Pierwsze losowanie: 3 - korzenne ciasteczka Drugie losowanie: 23 :c
Mam przeogromną ochotę westchnąć. Mój los, o zgrozo, jest przesądzony - wiem o tym, tego rodzaju świadomość pulsuje w splątanych myślach bez jakiejkolwiek przerwy. Ośmieszam się, nie dość - w miejscu publicznym, w znanej cukierni w Hogsmeade; jeszcze, w spojrzeniu zupełnie znajomej dla mnie osoby. Nie wiem, dlaczego zaczyna mi nagle zależeć; dlaczego - staram się wypaść przed nią możliwie najlepiej, odrzucić skórę stereotypu odrzucającej dziwaczki. Może, tak najzwyczajniej - mam dość pospolitej opinii, chcę, żeby wreszcie ktoś spojrzał na mnie w odmienny zupełnie sposób. Może. Nie wiem. Nie wiem, czy pragnę wiedzieć. Osaczona pod rozkazami Stonebridge, usiłuję zrobić cokolwiek, co można - w przybliżeniu rzecz jasna - uznać za odpowiednie ciasto. Mój marny wysiłek, podszyty brakiem jakiegokolwiek talentu oraz tendencją destrukcji, obecnie sprowadza się tylko do brudnych dłoni - pełnych lejącej się, amorficznej masy. Wspaniale. - Jeśli grozi, prawdopodobnie znajdziemy się razem w celi - przyznaję z ponurym uśmiechem. Wspaniała opcja czy dodatkowa kara? Cóż, pozostawię odpowiedź myślom samej Lancaster. Cho-le-ra. Ciasto nieznacznie odpuszcza, choć ciągle klei się, wciąż rozwarstwia, ciągle jest nieposłuszne. - Jak tobie idzie? - pytam, w krótkiej przerwie - którą samozwańczo zarządzam. Przerwie w ogromnej, niewyrównanej walce, toczonej wciąż z prototypem wypieku.
Hogsmeade zimową porą wyglądało jak sielankowy obraz; biel, zalegała na nisko osadzających się dachach. Wirujące wciąż płatki śniegu, ludzie, masa sylwetek, uśmiechów, przemykających rozmów. Magiczna wioska posiadała - bez najmniejszego zwątpienia swój urok; nic dziwnego, skoro podczas jednego ze swych spacerów, postanowił odwiedzić część sklepów. Dawno, tak, dawno nie był w cukierni. Pochwycił bez zawahania klamkę - drzwi ustąpiły, przyjemny zapach słodkości wnikał z powietrzem w nozdrza. Rozejrzał się; może powinien coś nabyć? Nie umiał wyodrębnić momentu, w którym to został wręcz osaczony przez właścicielkę. Pani Stonebridge, starsza kobieta przy kości, najwyraźniej uznała jego obecność za odpowiedni dowód na uczestnictwo w warsztatach. Cóż. Prawidłowa odpowiedź? – Nie – zaprzeczył – nie, nie będę brał udziału, dziękuję – dodał, pragnąc przy tym być miłym. Nigdy nie ciekawiły jego wypieki, nie ciekawiła żadna z form gotowania. Zacznijmy od prostych rzeczy - w domu usługiwały skrzaty, nie odczuł nigdy potrzeby nauki przygotowania potraw. – Czy to są jakieś żarty? – jęknął w końcu żałośnie, patrząc, jak właścicielka niemal wymusza na nim choć próbę przygotowania ciastek. Pierniczki. Westchnął, cicho, mając również nadzieję - że oto żadna spośród znajomych osób nie dojrzy jego porażki. Pani Stonebridge okazała się nieugięta - musiał wziąć udział w tych jej cudownych warsztatach.
-Kupię jedynie to, co mam kupić i wracam do szkoły! Wchodzę i wychodzę! - powiedział pod nosem Thomas, gdy szedł w stronę Hogsmeade. Nie mógł sobie pozwolić dzisiaj na długie oglądanie wystaw sklepowych, ponieważ miał on dużo nauki, do której powinien był usiąść już dawno temu i sam nie wiedział czemu dalej tego nie zrobił...
Chłopak w miarę szybkim tempie obszedł wszystkie sklepy, jakie miał odwiedzić i kierował się już do wyjścia z miasteczka, kiedy do jego nosa dobiegły przesłodkie zapachy, które same przyciągnęły go do niewielkiej cukierni. Myśl o smaku wypieków tylko upewniła go w myśli, aby przekroczyć próg budynku. Nie zajmie mi chyba długo odwiedzenie kawiarni, prawda? Thomas przeglądał wypieki, zastanawiając się która z babeczek smakować może najlepiej, kiedy do jego uszu dobiegło pytanie kobiety, która wydawała się być bardzo miła. Nie powinienem! Mam za dużo nauki! - pomyślał; -Jasne, co mi szkodzi - powiedział. Jeszcze będziesz tego żałował... Thomas zauważył, że nie tylko on postanowił wziąć udział w warsztatach. -Cześć! Jestem Thomas! - zagadał do chłopaka. Kiedy podszedł do niego bliżej i przyjrzał się uważniej jego twarzy, rozpoznał, że jest to chłopak, który kiedyś pomagał mu z runami i historią magii. -Hector, jak dobrze pamiętam! - powiedział i szeroko uśmiechnął. -Co za miły zbieg okoliczności!
Dostrzegł kolejną z ofiar. Zaangażowanie krążącej (niczym sęp?) Stonebridge było wręcz godne podziwu; z całą pewnością, gdyby wyłącznie - trudniła się bardziej intrygującą w odczuciu Therrathiéla dziedziną, wykazałby się o stokroć większym entuzjazmem. Z jednej strony, nie chciał być absolutnie rozpoznawalny - choć z drugiej, widząc znajomą twarz swego dawnego ucznia, któremu pomagał niegdyś zrozumieć runy oraz historię magii, cień przyjaznego uśmiechu przystroił jemu bez zawahania oblicze. W sumie, dobrze było go spotkać; przynajmniej - będzie miał z kim rozmawiać. Prawda? – Pamiętasz lepiej niż dobrze – potwierdził. W międzyczasie próbował (naprawdę) uczynić coś sensownego z ciastem; jego wysiłek, początkowo, nie sugerował specjalnie osiągnięcia sukcesu. Odnajdywał się doskonale w sztuce, w zapiskach dotyczących przeszłości, niestety - w kwestii wyrobów cukierniczych był bez wątpienia tragiczny. Wątpił, aby warsztaty, nawet pod wprawnym okiem przemiłej właścicielki lokalu - miały cokolwiek zmienić. – Wspaniały, można powiedzieć – przyznał, przestając na moment grzebać w bezkształtnej masie, która, zgodnie z założeniami, miała w przyszłości skończyć jako dekorowane pierniczki – jak podejrzewam, będziesz mi towarzyszyć w niedoli? bądź doli, jeśli tylko należysz do pasjonatów wypieków – dodał, zaciekawiony. Kto wie - może Thomas posiadał, przeciwnie do niego, ukryty talent? Może od dawna lubił piec ciasta? Nie mógł niczego wykluczyć, w końcu niewiele wiedział na jego temat. Miał go okazję lepiej obecnie poznać.
-Raczej niedoli - zaśmiał się Thomas. Rzeczywiście, nie należał on do fanów pieczenia, choć nie było to też dla niego wielkim problemem. Kiedy był dzieckiem bardzo lubił pomagać swojej mamie w kuchni, choć mimo wszystko zdecydowanie wolał ostatni etap, czyli jedzenie! Chłopak zaczął ugniatać masę, starając się udawać, że jest profesjonalistą i pieczenie płynie w jego krwi, choć wyglądało to raczej, jakby dziecko bawiło się w piaskownicy, robiąc babki z piachu. -Dalej dajesz korepetycji? - starał się zagaić rozmowę. -Pamiętam, jakie problemy miałem z runami i historią magii! Mogłem siedzieć godzinami nad książkami, a i tak nic nie wchodziło mi do głowy... Teraz nie uczę się już tych przedmiotów, na moje szczęście! Naprawdę, podziwiam cię za to, że dobrze idzie ci z nimi! Masa Thomasa zaczęła być coraz bardziej plastyczna i taka, jak zdawało się być miała. Wziął on odpowiednie wzorniki tak to się nazywa? i zaczął wycinać z masy bałwanki, a następnie układał je równo na blaszce. -Chyba gotowe! - powiedział, choć sam nie wiedział czy bardziej do siebie, do pani Stonebridge czy może jednak Hectora i wsadził ciastka do piekarnika. Zostało mu teraz tylko czekać!
- Jeśli ktoś ładnie poprosi - oznajmił, wciąż nie zdejmując uśmiechu. - Po prostu każdy ma preferencje. Tak uważam - dodał. Każdy miał różnorodne obiekty zaciekawienia - osobiście był beznadziejny z ogromu innych przedmiotów. Wymagał nużących ćwiczeń przy transmutacji; zdecydowana część roślin ginęła pod jego ręką. Uwielbiał wiedzę, szczególnie czerpaną z książek - chociaż, rzecz jasna nie czuł się idealny. Próba dowartościowania się w obecności młodszego kolegi, byłaby absolutnie żałosna; zdecydowanie lepiej sprawdzał się w roli najzwyklejszego rozmówcy. - Założę się, że są przedmioty, których się lubisz uczyć - powiedział - oraz z których będzie szło tobie znacznie lepiej ode mnie. - Niekoniecznie pieczenie. Uwielbiał poznawać zaklęcia? Obronę przed Czarną Magią? Z precyzją - warzył każdy eliksir? Potrafił wzbudzić sympatię w dowolnym, magicznym stworzeniu? Być może pozna odpowiedź. - Pozostaje nam wkrótce sprawdzić, czy się udało - powiedział, również pozbywając się swych pierniczków. Nie sądził, aby pieczenie w jego przypadku przyniosło należny efekt; nie sądził, aby ciasteczka nadały się do etapu dekorowania. Niemniej - musieli pozostać przez pewien moment cierpliwi i dopilnować swojego cukierniczego dzieła.
Ironia losu. Nie sądziła, że spotka tutaj Ariadne, z którą nie widziała się od popołudnia w lasach Doliny Godryka, a po prezencie ofiarowanym na święta wydawać się mogło, że zapewne już nigdy ze sobą nie zamienią choć słowa. Być może – było to nietrafione, może zbyt oczywiste, jednak Odetta wierzyła, że sympatia jaką obdarzyła ślizgonkę jest obustronna; to nie jawiło się jak coś więcej; wierutne kłamstwa. Blondwłosa istota lawirowała na pograniczu otwartości, jakby chcąc zachować emocje na uwięzi, nie uwydatniać uczuć, jakie toczyły bitwę w jej tunelach żylnych. Uśmiech przyozdobił twarz Lancaster, gdy dostrzegła konsternację na licu koleżanki, a zaraz potem pokręciła z rozbawieniem głową. - Ta perspektywa nie jest aż tak okrutna – powiedziała z zupełną powagą, kiedy to dotarło do niej, co Fairwyn wydusiła. Wizja tkwienia z nią w jednym pomieszczeniu była podniecająca, iście pociągająca i cholernie niewłaściwa. Nie mogły w ten sposób postępować – nigdy. - Nie czuję się dobrze z wypiekami… To straszne zajęcie… – szepnęła i szturchnęła lekko w ramię dziewczynę, by poradzić się jej o cokolwiek. - Myślisz, że dobrze to robię?
Ciasteczka Thomasa oraz jego rozmówcy piekły się spokojnie w piekarniku, a ich piękny zapach wypełniał cukiernie coraz bardziej z sekundy na sekundę. Thomas ledwo mógł skupić się na czymś innym, niż na tym cudownym aromacie. -Rzeczywiście, w runach i historii jestem okropny, za to bardzo lubię magiczne stworzenia i nieskromnie powiem, że one lubią mnie. - zaśmiał się Thomas. Magiczne stworzenia to było jego zamiłowanie od zawsze, zaraził się tym od swojego ojca, magizoologa. A tę fascynację do magicznych zwierząt pogłębił tylko przy pomocy dziadkom przy memortkach - to te stworzenia do dzisiaj darzył największym uczuciem i zamiłowaniem. Za oknem zaczynało się już coraz bardziej ściemniać. Kupię jedynie to, co mam kupić i wracam do szkoły. Wchodzę i wychodzę! Chłopak, według swojego planu już dawno powinien siedzieć w dormitorium nad książkami, jednak nie żałował pod żadnym pozorem, że zamiast się uczyć, może spędzić czas z Hectorem. Był on bardzo miły i przyjemnie się z nim rozmawiało. -Ściemnia już się! - zauważył Thomas. -Co to był za pomysł, żeby wziąć udział w tych warsztatach... - powiedział nieco ciszej do Hectora, aby nie usłyszała tego pani Stonebridge.