Posiadająca nieomal atmosferę domową, kameralna cukiernia - jest zdecydowanie najbardziej warta odwiedzin w święta! Zarządza nią osobiście przemiła i utalentowana kobieta; należy jednak uważać - jest również niesamowitą gadułą oraz znawczynią plotek. Robi niemniej niepodważalnie wybitne wypieki; co ciekawe, od niedawna postanowiła podzielić się swoją wiedzą z innymi.
Gorąca czekolada Kawa z kardamonem Bazyliszkowe macchiato Chochlikowe capuccino Imbirowa mątwa Malinowy chruśniak Sen memortka Wiśniowy gryf
Warsztaty
Zgodnie z wcześniejszym opisem, pani Stonebridge - z obecnym rokiem postanowiła zorganizować warsztaty przygotowania świątecznych wypieków. Każdy, bez względu na wiek, bez względu na sprawowaną funkcję, może wziąć udział oraz wysłuchać niezapomnianych rad czarownicy - prosto na cukierniczą przyszłość. Od strony technicznej, w warsztatach mamy trzy losowania; pierwsze dotyczyć będzie rodzaju ciasta, które sporządza postać, drugie - tego, jak radzi sobie uczestnik z głównym procesem pieczenia, trzecie - dotyczyć będzie dekorowania oraz walorów smakowych. Za napisanie posta i rozegranie kości można otrzymać 2 punkty z magicznego gotowania, niezależnie od tego czy powiodło się twojej postaci czy wręcz przeciwnie. Dodatkowy punkt z magicznego gotowania otrzymasz, jeśli przygotujesz idealne, spełniające wymogi ciasteczka. Można wziąć udział tylko jeden raz. Ukończyłeś zadanie? Upomnij się o należną nagrodę we właściwym temacie.
PIERWSZE LOSOWANIE:
Rzuć raz kością w odpowiednim dziale losowań.
1 - ciasto marcepanowe
2,3 - korzenne ciasteczka
4,5 - pierniczki
6 - kruche ciastka-bałwanki
DRUGIE LOSOWANIE:
Rzuć pięć razy kością. Odnieś się do legendy! Każde 5 punktów z magicznego gotowania pozwala tobie na jeden przerzut.
5-12 - co za pech! Twoje wypieki okazały się całkowicie niedopieczone... Kompletnie nie nadają się do spożycia. Otrzymujesz solidną lekcję na przyszłość.
13-21 - gratuluję, ciasto wygląda idealnie po upieczeniu! Jak jednak smakuje, przekonasz się nieco później.
22-30 - niestety, przedobrzyłeś w przypadku troski o swoje ciasto. Wyszło ono zwęglone w wielu fragmentach i niespecjalnie nadaje się w charakterze przekąski. Otrzymujesz solidną lekcję na przyszłość.
TRZECIE LOSOWANIE:
Wyłącznie dla tych, którzy w drugim losowaniu zmieścili się w przedziale 13-21. Każde 5 punktów z magicznego gotowania pozwala na dokonanie przerzutu.
1,2 - twoje ciasto niestety nie posiada idealnych walorów smakowych. Za dużo cukru? Zbyt mało? Niewłaściwe proporcje przypraw? Jedno jest pewne - możesz wyciągnąć wnioski na przyszłość.
3,4 - twoje ciasto jest idealne, zarówno pod względem wyglądu jak smaku! Wspaniale sprawdzi się podczas świątecznej kolacji. Otrzymujesz dodatkowy punkt z magicznego gotowania!
5,6 - wypieki twojego autorstwa smakują świetnie, chociaż... natychmiastowo się kruszą. Nie wyglądają w dodatku zbyt estetycznie - popełniłeś kilka pomyłek przy dekoracji. Cóż, wiesz przynajmniej - co dopracować w przyszłości!
Victoria już dawno zapomniała o tym, że miały przygotować ciasto, a z każdą kolejną chwilą zdawała sobie sprawę z tego, że powinny jak najszybciej wyjść z cukierni. Nie miała pojęcia, co wstąpiło w Zoe, ale odnosiła wrażenie, że ta całą sobą próbowała pokazać jej, że z jakiegoś powodu jej głowa była pustą makówką, niczym więcej. Prawdę mówiąc, starszą Brandon nieco to irytowało, bo naprawdę nie prosiła o coś podobnego, jednocześnie jednak zdawała sobie sprawę z tego, że jej kuzynka po prostu się nią przejmowała. Jej życiem, szczęściem i bezpieczeństwem, koncentrując się na tym być może nieco mocniej, niż na własnym losie, który był na razie zbyt pogmatwany, żeby chciała w pełni mu się poświęcać. Wolała zamienniki, a przynajmniej tak wydawało się Victorii, która teoretycznie nie miała nic przeciwko, a jednocześnie czuła się jak skończony głupiec, kiedy tak starała się jakoś zapanować nad kuzynką, ale ta jedynie zachowywała się głośniej, zwracając na nie uwagę wszystkich. Brandon dostrzegła nawet zdegustowane spojrzenia właścicielki cukierni, więc gdy Zoe wydała z siebie okrzyk godny rannego wołu, posprzątała pospiesznie bałagan, jakiego narobiły i ujęła ją pod ramię. - W Soul - powtórzyła spokojnie za kuzynką, holując ją w stronę wyjścia, mając wrażenie, że wszyscy obecni w pomieszczeniu zwracają teraz na nie uwagę. Nie było w tym niczego przyjemnego, bo wiązało się raczej z poczuciem, iż zrobiły coś niewłaściwego, niż z czymś innym, ale Victoria była daleka od tego, żeby w tej chwili dawać drugiej dziewczynie jakieś rady, czy pouczenia. To nie było ani miejsce, ani czas na coś podobnego, tym bardziej że starsza Brandon miała wrażenie, że od tego wszystkiego zaczyna po prostu boleć ją głowa. - Zdaje się, że to nieco kiepskie zestawienie, Zoe. Zawsze noszę się tak, że mogłabym wejść do Soul prosto z ulicy, bez zaproszenia, rezerwacji, czy czegokolwiek podobnego. Być może tylko nie po ciężkim treningu, ale sądzę, że nasze nazwisko zapewniłoby nam miejsce nawet w takim stanie - stwierdziła, starając się obrócić to wszystko w żart, jakiego nie umiała do końca opisać i uzasadnić. Uśmiechnęła się mdło do Zoe, stwierdzając, że jeśli naprawdę chciała, mogła o tę sprawę zapytać Larkina, ale nie sądziła, żeby cokolwiek z tego wyniknęło, czy kryło się w jego wypowiedzi coś, co mogłoby zmienić jej sposób myślenia. Wolała jednak nie wdawać się w szczegóły, wychodząc z założenia, że nie chce wiedzieć, o czym ta dwójka będzie dyskutowała. Na razie liczyło się to, żeby zabrać Zoe z cukierni i to właśnie uczyniła, zapewniając ją, że równie świetnie mogą się bawić na spacerze, oglądając choinkę albo sprawdzając, co znajdowało się w świątecznym sklepie. Bo chociaż było po świętach, mogły przecież znaleźć tam coś ciekawego.
z.t x2
+
______________________
they can see the flame that's in her eyes
Nobody knows that she's a lonely girl
Augustine Edgcumbe
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 188
C. szczególne : zmieniający się kolor brwi | dresiki i bluzy z kapturem | okrągłe kolczyki w uszach | szkocki akcent | pachnie super kosmetykami czarodidasa
Kiedy ta próbuje nagle przyjrzeć mi się dokładniej, najpierw dość automatycznie peszę się na ten jakże przeszywający wzrok, ale po chwili przypominam sobie, że może dzięki temu skapnie się z kim rozmawia. Ale niestety moje spojrzenie daje je naprawdę niewiele. Niepotrzebnie nauczyłem się zmieniać kształt powiek, gdybym miał moje zwykle, znudzone, wąski oczy, na pewno by się zorientowała od razu kim jestem. Kiwam głową na wywód o transmutacji. Kiedy jeszcze byliśmy ze sobą w zmierzchłych czasach, najwięcej słów wypowiadałem właśnie podczas konwersacji o tym przedmiocie. Marla też dużo mówiła, ale to raczej norma. - Jesteś zajebiście dobrze ustawiona w życiu? - cytuję to co mówi czepiając się słów, które nie były dla mnie oczywiste. Parskam krótko na to co opowiada i kiwam tylko głową, jak zwykle skory do dłuższych pogawędek. - Trop może do nas prowadzić - zauważam tylko, zerkając na marcepan na naszym stole. - Kogo? - pytam marszcząc brwi na beztroską paplaninę Marli o ewentualnych morderstwach. - Czy gadasz by gadać - dodaję chociaż naprawdę zastanawiam się czy byłby ktoś kogo O'Donnell naprawdę nie lubi aż tak. Byłaby super gratka, gdyby powiedziała że mnie, ale nie sądzę że tak jej się naraziłem. Co innego jej ostatni były! Z równo ekscytacją co Marla zajmowałem się tarciem marcepanu. Bo chociaż jestem znawcą najróżniejszych, bezsensownych warsztatów w czasie świąt - mnie też kompletnie cukiernictwo nie obchodzi. Dlatego nawet nie śpieszę się szczególnie i pozwalam jej ogarniać, mimo to że nie pali się szczególnie do tego. Kiwam głową kiedy pytam o zmianę wyglądu po moim niezręcznym odgarnianiu włosów, a ona po chwili chwieje się na swojej "jednej" nodze, a ja muszę znowu jej pomagać. Patrzę na nią badawczo, kiedy znowu udaje że wszystko jest w porządku i stara się utrzymać jak najstabilniej. Biorę do ręki jakiś dodatkowy wałek leżący obok i rzucam nie niego Invento. Ten znika i pojawia się eleganckie krzesło. Niestety oprócz niego pojawia się też ta typiara od zajęć, która wypytuje co się dzieje. - Moja dziewczyna ma protezę nogi, musi posiedzieć - oznajmiam tylko po to żeby w końcu zamknęła ryj i dała nam spokój, rzucam jej spojrzenie godne bazyliszka, dotykam też mechanicznie włosów. Na pewno już były czerwone z irytacji na kobietę, połączonej z zawstydzeniem że tak beztrosko starła mi mąkę z nosa, nawet mój akcent zrobił się wyraźniejszy kiedy dość ostro rzuciłem do prowadzącej to czyste kłamstwo. Odczekuję chwila aż moje włosy się uspokoją, a rysy twarzy przestaną ostrzyć i jak gdyby nic odmierzyłem odpowiednią porcję kolejnych składników.
______________________
I'm almost never serious, and I'm always too serious.
Marla O'Donnell
Wiek : 21
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 168 cm
C. szczególne : szeroki uśmiech, koścista sylwetka, bardzo ekspresyjny sposób bycia, irlandzki akcent, często wplata kolorowe apaszki we włosy
Uniosła brew i zaśmiała się, gdy tak złapał ją za słowa, automatycznie prostując się i przybierając pozę kogoś, komu się nieźle wiedzie. A przynajmniej tak jej się wydawało, bo dalej koślawo opierała się o blat, włosy miała w nieładzie i upierdolony składnikami fartuch. – A wyglądam ci na taką? – spytała niemalże od razu, z ciekawością czekając na odpowiedź jak postrzegają ją obcy. – Sprytna uwaga, ale chyba znasz takie zaklęcie jak chłoszczyść, które zatrze nasze ślady? Plus, podejrzewam, że to jej jedyne źródło uciechy – kazać młodym i pięknym ludziom robić jakieś marcepanowe ciastka. Nie bylibyśmy jako jedyni podejrzani, w dodatku zobacz. Czy zakochani w sobie gówniarze planują zbrodnię podczas kursu cukierniczego? – złapała go za dłoń, tylko uwydatniając ich boskie alibi. W tym układzie byli ustawieni i żaden prawnik Wizengamotu by tego nie podważył. – Jak trzeba będzie to weźmiemy szybki ślub, żebyśmy nie mogli zeznawać na swoją niekorzyść – dodała prędko, klepnęła go w ramię i zaczęła ostrożnie odmierzać porcję proszku do pieczenia, przesypując zbyt go zbyt wiele, bo tak intensywnie się zastanawiała nad jego pytaniem. – Mojego eks – odparła z pełną powagą i zmarszczyła nos. – Chociaż wiesz co? W sumie to nie, niech se żyje ze świadomością, że z własnego wyboru zostawił mnie dla jakichś mało imponujących wojaży. A tak przynajmniej sobie wmawiam od kilku miesięcy. Pierwszy do odstrzału byłby mój stary, uwierz mi, skurwol jakich mało. Może mu wyślę na święta to nasze ciasto, to chyba gorsza kara niż śmierć – gładko przeszła z tematu swoich najmniej ulubionych osób do wyrafinowanego planu zemsty, klasycznie rozpraszając się byle czym. – A ty masz kogoś takiego? Czy już wszystkich wyeliminowałeś? – kopnęła go istniejącą nogą, nawet nie orientując się, że gdyby faktycznie miała tylko jedną to wyjebałaby się na ziemię. Z wielkim zaangażowaniem zajęli się wypiekiem, w międzyczasie prawie wywalając się na podłogę. Spłynęła na nią wielka ulga i wdzięczność, że trafiła na typa, który postawił sobie za cel honoru o nią zadbać i dopiero po chwili zauważyła, że jego rysy twarzy robią się znajome. Zignorowała irytującą typiarę, intensywnie wpatrując się w swego towarzysza, ostatecznie łącząc to pochmurne spojrzenie, coraz wyraźniejszy kształt mordy i czerwone brwi z postacią Krukona. – AUGUST – huknęła na cały lokal, nie przejmując się, że tym samym przyciągnęła spojrzenia innych. Wpatrywała się w przyjaciela wzrokiem myślą nieskalanym, bo nie widziała żadnego powodu, aby przez tak długi czas udawał kogoś innego, zwłaszcza, że kilka razy stwarzała mu okazję, żeby się przyznał kim tak naprawdę jest. – Daj nam spokój, sprzeczka małżeńska, nie widzisz? – ofuknęła właścicielkę przybytku, która po raz kolejny podeszła do nich w poszukiwaniu zwady. Kiedy kobieta odeszła, wyrwała Krukonowi z ręki miskę, którą się tak pilnie zajmował i zmusiła go do bezpośredniej konfrontacji, a mianowicie zmierzenia się z jej spojrzeniem pełnym niezrozumienia. – Po co to wszystko? – oklapła na krzesło i niemrawo mieszała składniki, intensywnie się w niego wpatrując. – Co do chuja? – dorzuciła klasyczny tekst, który zawsze rzucali, gdy tylko wpierdalali się razem w jakieś niezrozumiałe i niedorzeczne akcje.
______________________
Augustine Edgcumbe
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 188
C. szczególne : zmieniający się kolor brwi | dresiki i bluzy z kapturem | okrągłe kolczyki w uszach | szkocki akcent | pachnie super kosmetykami czarodidasa
Ledwo zerkam na jej pozorną pewność siebie, bo dobrze wiem że to nie jest czysta ciekawość wobec mojego zdania. Wciąż uważa, że jestem kimś innym, a chciała na pewno znać zdanie osoby postronnej niż kimś kto tyle o niej wie. - Tak - mówię jednak prędko, wcale się jej nie przyglądając jak by wypadało przy tak twardym postawieniu sprawy. Wywracam oczami kiedy z kpiną lekką pyta o znajomość chłoczyścia. - Ale mogliby odkryć kto jest lepszy w transmutacje... - zaczynam niepewnie, ale ta łapie nas za rękę, gada swoje pierdoły i jeszcze mówi coś o ślubie. Aż niezręcznie, delikatnie wyjmuję jej dłoń ze swojej, nie patrząc na nią. Teraz mnie pali żeby powiedzieć kim jestem, ale już tyle tego nie robiłem, że było mi głupio. Wiem też że Marla tylko pierdoli, jakbym jej się podobał bardziej w tym wydaniu pewnie znacznie bardziej smaliłaby do mnie cholewki. Dlatego szybko zagaduję ją o inne tematy, zastanawiając się kiedy wypalić wesoło HEJ TO JA AUGUST, ALE SUPER CO. Nie brzmiało to odpowiednio już w ogóle i zastanawiałem się czy nie zostać jej jednodniowym znajomym, byleby się nie tłumaczyć. Teraz ja łapię ja za nadgarstek kiedy widzę, że sypie proszek jak szalona i na chwilę zatrzymuję dłoń jak słyszę, że eks. Ale emocje prędko opadają, a ja zostawiam jej rękę w spokoju jak słyszę dalsze tłumaczenia. Kiwam tylko głową jak mówi o ojcu. Wiem i teraz mi super głupio, że wiem i nic nie mówię. - Idiota. Twój były - kwituję to, że śmiał ją zostawić i nagle skupiam się maksymalnie na masie marcepanowej, jakby od tego zależało moje życie. Wzruszam też ramionami na jej pytanie. - Raczej pytanie kogo nie miałbym skrupułów zamieniać w marcepan - stwierdzam wyrażając pogardę dla większości hogwartczyków. W myślach zastanawiam się czy kogoś nie lubię bardziej niż innych, ale łatwiej byłoby powiedzieć na kim mi zależy żeby nie został bryłą tej obleśnej masy. A potem wszystko się wali przez jej upadek i moją irytującą męskość na miarę prawdziwego Gryfona. Krzywię się lekko kiedy orientuję się, że moja metomorfomagia mnie zawodzi i jestem przekonany, że teraz już wie z kim ma do czynienia. Szczególnie, że krzyczy na cały głos. Zerkam na nią jedynie znad ciastowej formy, nadal zajmując się bardziej pieczeniem niż jej spojrzeniem. - Słucham? - pytam jedynie mądrze na jej krzyki, ta zaś ponownie odgania typiarę. Niestety moja miska zostaje mi zabrana, bylebym tylko powiedział coś więcej. - Co nie chciałem powiedzieć to pajacowałaś z nogą. A w czasie rozmowy trudno było tym rzucić - mówię pośpiesznie wyrzucając z siebie słowa i patrząc wszędzie byleby nie na nią. - I myślałem, że jednak się zorientujesz - dodaję jeszcze dopiero teraz rzucając jej spojrzenie z lekkim wyrzutem. - Który wygląd lepszy - rzucam jakby nigdy nic, podając formę do ciasta.
______________________
I'm almost never serious, and I'm always too serious.
Marla O'Donnell
Wiek : 21
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 168 cm
C. szczególne : szeroki uśmiech, koścista sylwetka, bardzo ekspresyjny sposób bycia, irlandzki akcent, często wplata kolorowe apaszki we włosy
Nie zauważyła nic dziwnego w tym, że obca osoba z góry założyła, że świetnie jej się wiedzie bez nawet chwilowego przyjrzenia się jej udawanej pozie, po prostu zakładając, że albo jest super miły albo z nią niewinnie flirtuje. – I w sumie masz rację – uśmiechnęła się ciepło, bo na dobre życie w jej mniemaniu składało się mnóstwo fantastycznych przygód, wspaniała rodzina, mimo wszystko udane dzieciństwo i ludzie, na których mogła polegać, a tego jej zdecydowanie nie brakowało. Pieniądze czy status nigdy nie leżały w jej kręgu zainteresowań i nie były wyznacznikiem dobrobytu. – Ale my j e s t e ś m y chujowi w transmę – zaznaczyła dobitnie z chochliczymi iskierkami w oczach, jak gdyby przygotowywała go właśnie do zeznań przed sędzią. Lekko od rozmów na temat tuszowania morderstwa przeszli do kwestii kogo faktycznie chcieliby uśmiercić; jedynie westchnęła na jego idealne podsumowanie jej ostatniej relacji, czując przyjemne ciepło w sercu, że nieznajomy ot tak przyjął jej stronę i był wspierający, mimo że kompletnie (a tak jej się przynajmniej wydawało) nie znał sytuacji. Dlatego tak wybitnie nie pasowało jej stwierdzenie, że bez większego pomyślunku chciał niemalże wszystkich zamieniać w marcepan. – Serio? Aż tak wielkimi frajerami się otaczasz? – zdziwiła się, średnio w to wierząc. – Widzisz, warto raz na jakiś czas wejść spontanicznie do cukierni i dla odmiany poznać kogoś super. Mnie, oczywiście – wyszczerzyła się, ale były to ostatnie sekundy, kiedy myślała, że faktycznie natknęła się na kogoś nieznajomego, bo nieplanowana draka w postaci upadku zakończyła się zdemaskowaniem Augusta. Nie spodziewała się z jego strony wylewnych tłumaczeń i tylko kiwnęła głową na wyjaśnienia, że to wszystko przez nogę, a raczej jej brak. Znała go na tyle, że wiedziała jak bardzo był skryty i jak często chował się za misternie wymyśloną maską. W końcu całe życie był zmuszony do lawirowania między swoimi dwoma wizerunkami i aż westchnęła ciężko przypominając znów sobie jak ciężkie to musiało być i wcale nieułatwiające odnalezienia swojego miejsca na świecie. – Ale ty wiesz, że ja serio nie mam tej nogi? – upewniła się. – To znaczy po prostu jej nie czuję, nie wiem, chujowe to jest – doprecyzowała ze wzruszeniem ramion, wcale nie odejmując sobie winy w tej kuriozalnej sytuacji, bo zdawała sobie sprawę, że bywała chaotyczna, skupiająca całą uwagę, a jej skłonność do gadulstwa i bezwiednego oddawania się swoim emocjom – barierą nie do przeskoczenia. – Przyznaj, że ilość wypowiedzianych przez ciebie słów i pewność siebie mogły mnie zmylić – szturchnęła go lekko palcem, zduszając w sobie poczucie, że przecież faktycznie powinna się zorientować. Przysunęła do siebie formę na ciasto. – Poprzedni – rzuciła bez zastanowienia na jego pytanie z dupy w którym wydaniu lepiej wyglądał. – Wolę jak jesteś sobą – powiedziała coś, co wydawało jej się być oczywiste, bo chyba poprzez ich dosyć bliską i długoletnią relację wystarczająco mu udowodniła, że jest warty zainteresowania, gdy nikogo nie udawał. Zabrała się za przelewanie tej ohydnej brei do blachy, zerkając na niego czy jest ukontentowany taką odpowiedzią i oczekując na jakieś wyjaśnienia skąd pomysł, aby eksperymentować z metamorfomagią.
______________________
Augustine Edgcumbe
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 188
C. szczególne : zmieniający się kolor brwi | dresiki i bluzy z kapturem | okrągłe kolczyki w uszach | szkocki akcent | pachnie super kosmetykami czarodidasa
Bo nie było w tym nic dziwnego. Gdybym pewnie był faktycznie nieznajomym i po raz pierwszy mógł zapoznać się z Marlą - pewnie odpowiedziałbym dokładnie tak samo. Marla zwykle wygląda jakby wszystko było w najlepszym porządku, przez co była kompletnym przeciwieństwem mnie - ja zwykle miałem minę jakbym szukał mordercy, który gdzieś się tu ukrywa. Zerkam na Marlę, która już próbuje trenować spotkania w sali rozpraw. Kręcę przy tym głową z dezaprobatą. - Nikt Ci nie uwierzy. Wypisuję się z tego duetu, działasz na własną rękę - prędko porzucam moją partnerkę w zbrodni. Wszyscy mogą odetchnąć z ulgą, że jednak porzuciliśmy marzenia o wspólnym transmutowania ludzi i siania popłochu wśród czarodziei. - Co? - rzucam kiedy Gryfonka wyciąga takie wnioski z moich słów. Zaraz pomyśli, że ją też uważam za frajera i co będzie? Panikuję lekko i nagle pośpiesznie kręcę głową, by zastopować ją w tych pochopnych wnioskach. - Nie, nie. W sensie nie interesują mnie ci do których jestem przywiązany. Nie otaczam się frajerami - tłumaczę się, więc muszę nawet użyć większą niż zwykle ilość słów. Mam nadzieję, że zapomni moje mętne gadki przez to, że nagle odkryła kim jestem. Złość Marli dość szybko przechodzi. A jej wyraz twarzy z poirytowanego zmienia się na jakiś... którego nie umiem sprecyzować. I jeszcze jakieś westchnięcie. Czuję się jakby mi współczuła, ale skąd taka reakcja, skoro to ja ją tu oszukiwałem. A raczej nie zatrzymałem dobitniej jej słowotoku, by zdradzić kim jestem. - Co? - pytam kiedy widzę jej wyraz twarzy i marszczę złowrogo brwi. Lekko skonfundowany patrzę na jej nogę. - No... rozumiem. Myślisz, że w tym wyglądzie nie rozumiem po angielsku? - mówię, bo kompletnie nie rozumiem czemu nagle tak przejęła się faktem, że mogę nie wierzyć w jej istniejącą nogę. I po raz kolejny się dziwię na jej stwierdzenie. Zadziwia mnie z każdym zdaniem dziś! Czyżbym faktycznie mówił aż tak dużo więcej w tym wyglądzie? - Nie brakuje mi pewności siebie - stwierdzam, chociaż nie mam zielonego pojęcia czy jest to prawda, bo nigdy o tym nie myślałem. A potem zerkam na Marlę, która kategorycznie stwierdza, że mój normalny wygląd jest lepszy. I uzmysławiam sobie, że przed chwilą paskudnie skłamałem. Moja pewność siebie jest gdzieś na podłodze kiedy tylko rozmawiam z bardziej atrakcyjnymi dziewczynami. Dlatego by to zamaskować pomagam jej przelać masę ciastową, nagle z niesamowitym zaangażowaniem trzymając formę. - Dzięki - odpowiadam jeszcze tylko, ale najwyraźniej nie tego ode mnie chce, bo dalej gapi się na mnie. - Co? - pytam już trzeci raz w bardzo krótkim czasie. Aż wzdycham na swoje rozgarnięcie, ale czas wpakować ciasto do piekarnika, więc ja idę z naszym na pewno pysznym ciastem, żeby kulawa Marla się nie fatygowała. - Uczę się nowego wyglądu na spotkania rodzinne. Tamten za bardzo przypominał młodego ojca - tłumaczę w końcu czemu muszę spędzić w tym więcej czasu. - Nie planowałem nikogo spotykać i stroić sobie żarty - dodaję, znacząco spoglądając na dziewczynę. Chyba wie, że kto jak kto, ale ja z pewnością tak nie chciałem śmieszkować. - Co zrobimy z twoją nogą? Zanieść cię do siebie czy chcesz do skrzydła albo munga? - pytam kiedy opieram się o blat obok niej, czekając na nasze (na pewno pyszne) ciasto.
______________________
I'm almost never serious, and I'm always too serious.
Marla O'Donnell
Wiek : 21
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 168 cm
C. szczególne : szeroki uśmiech, koścista sylwetka, bardzo ekspresyjny sposób bycia, irlandzki akcent, często wplata kolorowe apaszki we włosy
Przewróciła oczami, słysząc kolejne elokwentne co. – Prędzej w twoim codziennym wizerunku nie podejrzewałabym cię o rozumienie angielskiego – zauważyła zaskakująco bystro. – Myślisz, że to – machnęła ręką, wskazując na swoją nieistniejącą nogę – w końcu się skończy? Czy znów wylądujemy w Mungu jak wtedy co zostałeś hipogryfem? – wspomniała ze śmiechem ich wizytę w szpitalu, gdzie narobili mnóstwo rabanu i pewnie do tej pory są anegdotką opowiadaną przez przyjmujących wtedy magimedyków podczas rodzinnych posiadówek. – Tyle lat już żyję w świecie magii, a dalej nie przywykłam do takich sytuacji – pokręciła głową z uśmiechem, wciąż rozbawiona wspomnieniem Augusta-hipogryfa i siebie jako królowej śniegu. Jego słowa, że nie brakuje mu pewności siebie skwitowała wymowną ciszą i spojrzeniem pt. „serio?”, nie do końca przekonana, że to prawda. Nie zamierzała obalać tej tezy, po prostu olewając temat i pozwalając mu samodzielnie dojść do wniosków, że to, co teraz zrobił, było totalną odwrotnością pewności siebie. Z ulgą pozbyła się blachy z ciastem, obserwując jak Krukon wpierdala foremkę do piekarnika. – Nie wierzę, że wylądowaliśmy na jakichś warsztatach kulinarnych – parsknęła śmiechem, ale od razu spoważniała, kiedy przyjaciel wytłumaczył skąd nagła zmiana wizerunku. Nie do końca rozumiała czemu mówił o tym tak lekko, bez żadnych oznak buntu i przede wszystkim czemu dostosowywał się do innych zamiast być sobą. Nie miała jednak prawa, bo przecież w przeciwieństwie do niego była w domu akceptowana niezależnie od tego, co robiła. – Spoko, nie jestem zła, nic się nie stało – stwierdziła z ciepłym uśmiechem, machając ręką na te perypetie i nieporozumienie. Życie było za krótkie, żeby się na kogoś wkurwiać o takie drobnostki. – Są zjebani, że tak musisz się dla nich starać – oznajmiła szczerze, a w jej tonie było słychać podziw, że po pierwsze miał aż tak wypracowany dar, a po drugie, że był gotowy do tak wielkich poświęceń. – Olejmy już wszelkie szpitale na dziś, wystarczającym piekłem było dotykanie marcepanu – uznała. – Zróbmy sobie gdzieś wielką ucztę! Mamy nasze doskonałe ciasto, kupimy gdzieś taniego winiacza i po prostu pochillujmy – zaproponowała podekscytowana, nie określając dokładnego miejsca ich pikniku. Kiedy więc ich wypiek był gotowy, zgarnęła blachę w dłonie, ulokowała się wygodnie w ramionach Augusta, któremu przypadła rola tragarza, podziękowali za koszmarne super wartościowe warsztaty i wyszli jako cukiernicy roku i nowe gwiazdy w świecie magicznego gotowania.