Posiadająca nieomal atmosferę domową, kameralna cukiernia - jest zdecydowanie najbardziej warta odwiedzin w święta! Zarządza nią osobiście przemiła i utalentowana kobieta; należy jednak uważać - jest również niesamowitą gadułą oraz znawczynią plotek. Robi niemniej niepodważalnie wybitne wypieki; co ciekawe, od niedawna postanowiła podzielić się swoją wiedzą z innymi.
Gorąca czekolada Kawa z kardamonem Bazyliszkowe macchiato Chochlikowe capuccino Imbirowa mątwa Malinowy chruśniak Sen memortka Wiśniowy gryf
Warsztaty
Zgodnie z wcześniejszym opisem, pani Stonebridge - z obecnym rokiem postanowiła zorganizować warsztaty przygotowania świątecznych wypieków. Każdy, bez względu na wiek, bez względu na sprawowaną funkcję, może wziąć udział oraz wysłuchać niezapomnianych rad czarownicy - prosto na cukierniczą przyszłość. Od strony technicznej, w warsztatach mamy trzy losowania; pierwsze dotyczyć będzie rodzaju ciasta, które sporządza postać, drugie - tego, jak radzi sobie uczestnik z głównym procesem pieczenia, trzecie - dotyczyć będzie dekorowania oraz walorów smakowych. Za napisanie posta i rozegranie kości można otrzymać 2 punkty z magicznego gotowania, niezależnie od tego czy powiodło się twojej postaci czy wręcz przeciwnie. Dodatkowy punkt z magicznego gotowania otrzymasz, jeśli przygotujesz idealne, spełniające wymogi ciasteczka. Można wziąć udział tylko jeden raz. Ukończyłeś zadanie? Upomnij się o należną nagrodę we właściwym temacie.
PIERWSZE LOSOWANIE:
Rzuć raz kością w odpowiednim dziale losowań.
1 - ciasto marcepanowe
2,3 - korzenne ciasteczka
4,5 - pierniczki
6 - kruche ciastka-bałwanki
DRUGIE LOSOWANIE:
Rzuć pięć razy kością. Odnieś się do legendy! Każde 5 punktów z magicznego gotowania pozwala tobie na jeden przerzut.
5-12 - co za pech! Twoje wypieki okazały się całkowicie niedopieczone... Kompletnie nie nadają się do spożycia. Otrzymujesz solidną lekcję na przyszłość.
13-21 - gratuluję, ciasto wygląda idealnie po upieczeniu! Jak jednak smakuje, przekonasz się nieco później.
22-30 - niestety, przedobrzyłeś w przypadku troski o swoje ciasto. Wyszło ono zwęglone w wielu fragmentach i niespecjalnie nadaje się w charakterze przekąski. Otrzymujesz solidną lekcję na przyszłość.
TRZECIE LOSOWANIE:
Wyłącznie dla tych, którzy w drugim losowaniu zmieścili się w przedziale 13-21. Każde 5 punktów z magicznego gotowania pozwala na dokonanie przerzutu.
1,2 - twoje ciasto niestety nie posiada idealnych walorów smakowych. Za dużo cukru? Zbyt mało? Niewłaściwe proporcje przypraw? Jedno jest pewne - możesz wyciągnąć wnioski na przyszłość.
3,4 - twoje ciasto jest idealne, zarówno pod względem wyglądu jak smaku! Wspaniale sprawdzi się podczas świątecznej kolacji. Otrzymujesz dodatkowy punkt z magicznego gotowania!
5,6 - wypieki twojego autorstwa smakują świetnie, chociaż... natychmiastowo się kruszą. Nie wyglądają w dodatku zbyt estetycznie - popełniłeś kilka pomyłek przy dekoracji. Cóż, wiesz przynajmniej - co dopracować w przyszłości!
Kątem oka spoglądam na dzieło dłoni Lancaster; cóż, muszę przyznać - idzie jej całkiem nieźle. Czyżby zdołała przejawiać dotąd ukryty talent? Moje spojrzenie z powrotem, uchodzi w kierunku brei, jaką wciąż usiłuję - doprowadzić do względnie użytecznego stanu. Koniec końców, w przekonaniu, że przecież nic więcej już nie osiągnę, sięgam po rozstawione foremki. - Myślę, że lepiej ode mnie - stwierdzam zupełnie szczerze. Nie kryję grama urazy; jestem zupełnie świadoma własnej, ujawniającej się niezdarności. Nie mam najmniejszych ambicji, w przypadku magicznego pieczenia - nie odczuwam potrzeby oszlifowania swoich wątpliwych zdolności. Niedługo później, obie - mamy okazję lustrować efekt swych działań. Nie jestem pod znacznym wrażeniem. Nie jestem wcale zdziwiona. - Zepsułam - oznajmiam, spoglądając na jeszcze wilgotne w środku pierniczki. Zakalec. - Tobie w zamian wyszły wspaniałe. Nie rozważałaś kariery cukiernika? - spytałam, nieco półżartobliwie. Trudno, mimo wszystko, wyobrazić sobie Lancaster w roli poczciwej Stonebridge. Bynajmniej ja nie potrafię. - To znaczy - tłumaczę się; nie chcę jej zdenerwować - nie chciałam źle zabrzmieć. Tak czy inaczej, pozostało jeszcze tobie przystroić. - Wybrnęłam? Żywię taką nadzieję.
- Rozumiem, że chciałbyś w przyszłości zajmować się magicznymi stworzeniami? - zaciekawiony dopytał. - Osobiście - dodał - uwielbiam koty. Chciałbym mieć całe stad. Im więcej, tym lepiej. Każdy, kto lepiej znał Therrathiéla, był oczywiście świadomy jego ogromnej obsesji. Rzeczywiście, młodzieniec wprost zakochany był w czworonogach. Obecnie, niestety, był w stanie sobie pozwolić wyłącznie na kotkę Echo. Kiedy tylko był w stanie - oprócz tego dokarmiał wszelkie bezpańskie przybłędy. Niestety, sama Opieka nad Magicznymi Stworzeniami, nie zaskarbiła ponadto jego szczególnej uwagi. Wreszcie wyciągnął swe ciastka. Okazały się ciemne, zdeformowane; ujmując krótko - wprost niejadalne. Nie zdawał się ani trochę zdziwiony. - Czysty węgiel. Antracyt. Smakuje właśnie jak wolność - przyznał z zadowoleniem. Na nieszczęście Thomasa, pani Stonebridge sprawdzała efekty prac swoich uczniów. Komu się tylko powiodło, zlecała w dodatku prace wykończeniowe - tak, aby ciastka prezentowały się możliwie najlepiej. Nie dysponował wzniosłymi planami na popołudnie, wobec tego postanowił potowarzyszyć koledze w ostatnim etapie warsztatów. - Nie tak szybko, mój drogi - napomniał. - Skoro przejawiasz ukryty talent, pani Stonebridge każe tobie udekorować dzieło - odwrócił wymownie spojrzenie w kierunku nadchodzącej szefowej magicznej cukierni. Resztę dopowiedziała już sama. - Nie przejmuj się, zajmę ciebie rozmową - przyznał na pocieszenie (?).
Odetta Lancaster
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 170
C. szczególne : Długie, jasne blond włosy- nigdy nie nosi ich upiętych; przenikliwe spojrzenie; roztaczana aura wili
Nie sądziła, że smukłe palce raz po raz tak zwinnie będą zajmować się delikatnym ciastem, które ostatecznie przyniosło oczekiwany efekt. Spoglądała kątem oka na Ariadne, uśmiechając się lekko i czując swoistego rodzaju ekscytację z odczuwanej bliskości. Nigdy wcześniej takie emocje nie kumulowały się w jej tunelach żylnych, a przynajmniej nie – z powodu – dziewczyny. Była owocem zakazanym, niedopuszczalnym dla Odetty. - Jeśli tak jest to… – zawiesiła głos, kiedy wyciągnęła ciastka, a zaraz potem otaksowała je spojrzeniem. - Przypadek; nie wiedziałam, że uda się zrobić coś dobrego, będąc mną – wyjaśniła, lecz nader enigmatycznie. Oddech Lancaster spłycił się, bo jednak mimo wszystko nie należała do osób, które potrafią zrobić cokolwiek. Potrzebowała iluzji czasu, która przeminie szybciej, nader szybko – to nieuniknione. - Ari! – parsknęła śmiechem. Logicznym było, że Fairwyn nie mogła wiedzieć, czym specjalizuje się półwila, lecz od razu przemiana w cukiernika? - Jesteś urocza, przynajmniej w skali ślizgońskiej – dodała z szerokim uśmiechem i mimowolnie, jakby był to odruch naturalny, odgarnęła niesforne kosmyki z twarzy towarzyszki. - Mam nadzieję, że dasz mi spróbować swojego wypieku? – zaproponowała, bo czy stało coś na przeszkodzie? Nie znała się na pieczeniu, więc nie była w stanie tego jednoznacznie stwierdzić.
-Na pewno chciałbym robić coś z magicznymi stworzeniami, ale co? Nie mam najmniejszego pojęcia! - mówił Thomas, wyciągając blaszkę z idealnie wypieczonymi ciastkami. Pomoc mamie przy gotowaniu, kiedy był jeszcze dzieckiem najwidoczniej dużo mu dała. Kto by pomyślał? -Może będę podróżował po świecie i badał magiczne zwierzęta, a może będę weterynarzem? Who knows? Thomas spojrzał na pierniki Hectora, lub raczej to, co miało być piernikami... -Wyglądają smakowicie! - zaśmiał się. -Chyba nie przepadasz za gotowaniem! Tak wnioskuję... Pani Stonebridge szła w ich kierunku, a Thomas pomyślał sobie, że o nauce dzisiaj może już zapomnieć. Jutro też jest dzień, prawda? -No chyba rzeczywiście bardzo ukryty ten talent. Kto by kiedykolwiek pomyślał, że dam radę ugotować coś więcej, niż jajecznicę! - Thomas przez chwilę zastanowił się, czy Hector wiedział czym jest jajecznica i czy gotują coś takiego w świecie magii. -No to biorę się do pracy! - powiedział, po czym złapał za... dekoracje? i wziął się do pracy. W tym etapie szło mu nieco lepiej - Thomas od zawsze lubił wszystko, co kreatywne. Kochał rysować, malować... rzeźbić! -No chyba nie myślałeś, że pozwoliłbym Ci mnie zostawić! - zaśmiał się. -Możesz mi trochę pomóc. Sam dekorowałbym te ciasteczka chyba przez resztę dnia!
C. szczególne : Miodowe końcówki włosów | dziwny wąs pod nosem | pieprzyk po lewej stronie nosa | blizna na lewej ręce | zawsze gotów rzucić w Ciebie kasztanem
Kostki: I etap:2 II etap:3, 5, 4, 6, 5 => 23 III etap: -
Pomysł Drejka, żeby pójść na warsztaty z wypieków był słodki niczym najlepsze puchońskie ciasteczka. Szczególnie, że ich ostatnie wspólne gotowanie było pasmem dziwności i spalonego mięsa. Co robili wtedy na tych Malediwach? Jakiegoś tatara czy inne burgery? Trudno stwierdzić, było to ponad rok temu, a mimo, że to ich pierwsze walentynki - działo się tak wiele rzeczy i było to wypicia tyle tequili, że no... Była. O! Jakieś żółwie też były. Niemniej past is past, więc nacieszmy się chwilą obecną. Weszli do środka, a pierwszym, co zrobił Wacław to ściągnięcie swojemu chłopakowi płaszcza czy tam jakiejś wierzchniej narzutki. Odwiesił ją na jakiś haczyk i sam zasiadł na jakimś drewnianym krzesełku. Wyprostował się sztucznie, żeby dodać sobie kilka centymetrów. - Co cie natknęło, żeby nas tu zaprosić? - Zapytał całkiem podekscytowany, a uśmiech jakoś nie schodził mu z ust. - Bo wiesz, jak już nauczymy się piec to będę chciał, żebyś upiekł ze mną pierniki na choinkę - bardziej drzewko życzeń, bo coś takiego funkcjonuje w kulcie słowiańskim. No i oczywiście nic sztucznego. Raczej jakieś drzewko w doniczce bądź długowieczna sztuczna, z której nic się nie sypie. Po czym zostało czekać już tylko aż cała zabawa się rozpocznie hucznym sypaniem mąki.
Drake Lilac
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 20
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 218 cm
C. szczególne : Bardzo wysoki i barczysty. Praktycznie cały czas nosi na palcu pierścień tojadowy - tak na wszelki wypadek.
Sam właściwie nie miał pojęcia czemu postanowił wyciągnąć Wacusia na pieczenie ciast. Może dlatego że wróciły mu już wszystkie wspomnienia. Wraz z pamiętnym smażeniem pączków na Malediwach z okazji jak to Wacek określił "tłustego czwartku". Była to też dobra okazja do nauczenia się nie wysadzania wypieków w powietrze. - Dziękuję. -Rzucił, kiedy z Wodzireja wyszedł dżentelmen i zdjął z Gryfona płaszcz, który zawiesił na haczyku.- Magia świąt. U mnie w rodzinie mają hopla na punkcie tego święta. I obawiam się że może być to genetyczne. - Oczywiście chodziło o rodzinę od strony mamy. - Ciotka, siostra babci, kiedyś tak się wczuła że przebrała się za Krampusa i rzucała w nas węglem. Obecnie ponoć kosztowny prezent. - Naprawdę chciałby żeby to był żart, ale jej odklejenie przekracza te jakie prezentuje sobą Patol. - No i to dobra okazja żebym w końcu nauczył się gotować bez wysadzenia czegoś w powietrze. - Sama wizja tego że będą piec pierniki nieco rozgrzewała mu serduszko. Nawet jeśli mu nie wyjdą za dobre. Liczy się gest, prawda? Objął więc swojego chłopaka od tyłu, przytulił i delikatnie się na nim oparł. - Zrobię to z przyjemnością. - Słuchał wykładu czarownicy i ku jego niezadowoleniu, dostał zadanie upieczenia ciastek bałwanków. Nie pierniczków. Skupienie się na wykładzie sprawiało mu lekkie trudności nie tylko ze względu na Wacka, ale też przez widmową dłoń, którą czół od rana nieustannie. Obecnie tylko leżała na jego klacie, ale jak znał życie to ta zaraz się przemieści gdzie indziej i zacznie go ściskać.
Augustine Edgcumbe
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 188
C. szczególne : zmieniający się kolor brwi | dresiki i bluzy z kapturem | okrągłe kolczyki w uszach | szkocki akcent | pachnie super kosmetykami czarodidasa
Święta były coraz bliżej, a to oznaczało mnóstwo spędzania czasu z rodziną. Prawie w każdy weekend musiałem gdzieś iść, kogoś odwiedzać. Dzisiaj również wracałem od swoich dziadków. Ponieważ oczywiście nie używałem swojej normalnej twarzy podczas spotkań z rodziną, musiałem ćwiczyć swoją nową personę. Zrezygnowałem ostatnimi czasy z kopii swojego ojca. Robiłem delikatne połączenie mojego tamtego wyglądu wraz z obecnym. Więc mojego nowego wyglądu nie znało jeszcze wielu hogwartczyków. Planowałem na czillu wrócić do Poziomki, gdzie pewnie Viní już przygotowywał kakao dla wszystkich i tam zmienić wygląd na swój poprzedni. Jednak mijając po drodze jedną ze świątecznych cukierni, widzę Marlenę. Ominąłbym i poszedł, bo wiadomo że z nią to same nieszczęścia i żenada. Ale widzę, że zaczyna skakać jak głupia kiedy wchodziła do cukierni, wyglądała na dość skonfundowana całą sytuacją, jeszcze bardziej niż ja, patrząc się na ten cyrk. Czy z nią nigdy nie mogło być normalnie? Po chwili wahania idę do jakiejś obrzydliwie słodkiej cukierni, wchodząc za przyjaciółką. Zaczynają się jakieś warsztaty, o których nawet nie słucham, bo właśnie widzę że Marla na swoim stanowisku o mało się nie wypierdala na głupi ryj, bo nie wiem po co skacze wokół tego miejsca. Podchodzę kilka kroków do przodu i łapię ją pewnym uchwytem, zerkając na nią z zaniepokojeniem. - Nic ci nie jest? - pytam i wtedy ogarniam, że mam usta przysłonięte szalikiem. Ciągnę go wolną ręką w dół, by mogła zobaczyć znajomą twarz. Zapominając oczywiście, że dla niej wcale nie jest znajoma, a przyglądam się czujnie, szukając oznak szaleństwa na twarzy Marli. Zanim zdążę coś jeszcze powiedzieć, babsko które urządza warsztaty już do nas podłazi, daje recepturę na marcepanowe ciasto (na co krzywię się wyraźnie w kierunku Marli), ale też nie mam jak skrytykować tego wyboru, bo właścicielka zaczyna szczebiotać, że śliczna z nas para i możemy razem piec, skoro tacy jesteśmy nierozłączni. Mrugam prędko oczami z jawnym zaskoczeniem zerkając to na typiarkę, to na Marlenę i orientuje się, że faktycznie trzymam Gryfonkę w objęciach, jakbym tutaj próbował ją tulić czuło. Wypuszczam ją z objęć i uśmiecham się do niej krzywo. Ta moja facjata wygląda na bardziej przyjemną niż zwykła. Dlatego i mój uśmiech jest znacznie delikatniejszy niż zwykle. - Sorry - mruczę pod nosem zażenowany i poprawiam czapkę z daszek na głowie. Gotowy jestem na ucieczkę, by nie wprawić Marli (albo raczej siebie) w dalsze zakłopotanie.
______________________
I'm almost never serious, and I'm always too serious.
Wacław Wodzirej
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 172 cm
C. szczególne : Miodowe końcówki włosów | dziwny wąs pod nosem | pieprzyk po lewej stronie nosa | blizna na lewej ręce | zawsze gotów rzucić w Ciebie kasztanem
Zaśmiał się, gdyż węgiel był obecnie smutnym tematem do żartów, ale wciąż tematem do żartów. Puchon uznawał go za tyle abstrakcyjny, iż żadna szanująca się osoba nie stosowałaby specyfików, które trują planetę dla widzimisię - szczególnie kiedy owo widzimisię kosztuje niemal tyle, co złoto. Niemniej Polak doceniał kilka węgielków schowanych w bałwana lepionego z młodszym kuzynostwem czy kilka wyżej wspomnianych zastosowanych jako straszliwy prezencik od bestii z bajek. Tak, sprawiło to Wacławowi wiele radości w tym nikłym momencie, o którym zapomni za dni kilka, chociaż teraz tak szczodrze grzał jego serduszko. - Wysadzanie rzeczy w powietrze to ten twój magiczny urok, który sprawia, że czas spędzony z tobą jest wyjątkowy - zaczął miziać dłonią jego ramie, aby dodać swoim słowom prawdziwości. Wacuś w nie wierzył totalnie! Za to właśni - między innymi - uwielbiam swojego Gryfona i wolał nie rezygnować z tych kilku ekscentrycznych rzeczy w jego osobowości. Te dodawały my barwy i tego wilczego szpona, który w swojej nierozwadze nader kusił i pociągał. I to pociągał serce, nie kutasa, co w nomenklaturze Wodzireja oznacza dużo. Bardzo dużo. - To też jest rzecz na choinkę - pocieszył Drejka, kiedy tylko ogarnął, że żaden z nich nie piecze klasycznych pierników. To nawet dawało się fajniejsze. Odejście od tandetności rzucało ich na głębsze wody ciastowej niedoli. Sam Wacław ujrzał urok w swoich wypiekach korzennych - rok w rok zdobił nimi choinkę ulubionej ciotki. Nie wiedział nawet już o ilu lat. (Okey, było to słowiańskie drzewko życzeń, ale idźmy w uproszczenia). Z siedem lat temu razem z matką i jej siostrą upiekli w kominku pomarańczę, robili mugolską bombkę ze styropianu i cekinów. - Drejczi, bo ja się nie chce kłócić, ale my niedługo mamy rocznice - zaczął dość banalnie, ale rok związku dla Wałcawa to rekord. No, tydzień to był rekord, ale abstrahując od tego. Chłopcy powinni mieć ustalone pewne kwestie - obecnie dość abstrakcyjne - ale jeśli kwestia wychowania dzieci miałaby ich poróżnić w przyszłości, niech zrobi to szybciej niż później. Zwłaszcza, że oni nawet od dziecko się jeszcze nie zaczęli starać. No, nie doszłoby to do skutku, ale starać się mogą.
Marla O'Donnell
Wiek : 21
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 168 cm
C. szczególne : szeroki uśmiech, koścista sylwetka, bardzo ekspresyjny sposób bycia, irlandzki akcent, często wplata kolorowe apaszki we włosy
Od samego rana była już w totalnym amoku świątecznym, przygotowując listę prezentów dla najbliższych. Ekscytacja nie opuszczała jej nawet na sekundę, bo grudniowy okres uważała za najpiękniejszy w roku i zamierzała korzystać z niego w pełni. Dziarsko ruszyła do centrum Hogsmeade, aby tam zaopatrzyć się we wszystkie potrzebne rzeczy i móc odhaczyć na kartce kolejne kupione podarunki. Gdy już w czwartym sklepie nie znalazła nic wartego uwagi, postanowiła się potreatować i kupić sobie grzane wino, aby rozgrzać zmarznięte dłonie i ukoić nieco zszargane nerwy. Zasiadła zadowolona z kubeczkiem na ławce, przeglądając w międzyczasie wizbooka i szukając inspiracji, z wypiekami na twarzy śledząc prezentowniki tworzone przez czaroinfluencerów, oferujących bardzo korzystne zniżki i kody rabatowe. Po tej krótkiej przerwie, zmotywowana i z nowymi pokładami energii wstała, od razu lądując na ziemi. Zdezorientowana rozejrzała się dookoła, święcie przekonana, że o coś się potknęła i nie spodziewała się, że powodem tego ambarasu był brak nogi. Przerażona wpadła z impetem do najbliższego lokalu, którym okazała się być bardzo urocza cukiernia. Przytulny wystrój wnętrza jednak nie sprawił, że przestała panikować i miotać się w wejściu, niezgrabnie podskakując na jednej nodze. Widząc poustawiane stanowiska, postanowiła dokuśtykać jakoś do jednego z nich, aby tam złapać oddech, a potem móc panikować dalej. Była już bardzo blisko stolika, kiedy straciła równowagę; zaczęła w myślach odmawiać zdrowyś merlinie, łaskiś pełny, przekonana, że zaraz do bilansu strat dopisze także kilka zębów, ale w ostatniej chwili ktoś ją złapał. Zerknęła na swojego wybawcę z obłędem w oczach, nie rozpoznając w uroczym chłopcu nikogo znajomego. – O matko, dziękuję, nie wiem co się dzieje… – zaczęła mówić, ale przerwała jej właścicielka tego przybytku, trajkocząc coś o warsztatach, cieście marcepanowym i że pięknie razem wyglądają. Skrzywiła się do swojego nowego towarzysza, bo jak nigdy zabrakło jej języka w gębie i kompletnie nie wiedziała co na to wszystko powiedzieć. W przeciwieństwie do chłopaka, nie czuła skrępowania ich bliskością, wręcz przeciwnie – czuła się pewniej, gdy ktoś ją przytrzymywał, bo dzięki temu nie musiała podskakiwać w popłochu, walcząc o życie. – No co ty, nie masz za co przepraszać! – powiedziała szybko, uśmiechając się do niego radośnie. – Jak już taka śliczna z nas para to chodź, zabierzemy się za to obrzydliwe ciasto. Tu też przyda mi się pomoc, bo nie jestem asem w pieczeniu. Swoją drogą, wiesz gdzie zgłosić to miejsce za propagowanie tak niezjadliwych rzeczy? Typiara powinna trafić do Azkabanu za ten marcepan – z gracją godną trolla podskoczyła bliżej stołu i oparła się o niego, aby nie stracić równowagi. – Nawet nie wiedziałam, że tu są jakieś warsztaty. Wbiłam odpocząć, bo już nie dawałam rady na tej jednej nodze i jak mam być szczera to jestem o włos od utracenia zmysłów, bo nie wiem co się z tą drugą stało. Chyba mi coś dosypali do grzańca, jak inaczej wyjaśnić, że nie mam nogi? Marla jestem tak btw. Jesteś tu nowy? Nie widziałam cię nigdy w okolicy ani w szkole – zagadywała wesoło, byleby tylko zapomnieć o tej niecodziennej utracie kończyny, szczerze licząc, że to jakiś dowcip. – Podasz składniki? Nie chcę się znowu wyjebać.
C. szczególne : zmieniający się kolor brwi | dresiki i bluzy z kapturem | okrągłe kolczyki w uszach | szkocki akcent | pachnie super kosmetykami czarodidasa
Ja też nie wiedziałem co się z nią dzieje. Dlatego wymownie unoszę do góry ciemne brwi, jedyną rzecz z mojego starego wyglądu którą niewiele zmieniłem. Tym bardziej nie miałem pojęcia o co chodziło i po cholerę kuśtykała na jednej nodze. Zanim jednak się tego dowiedziałem zostałem przymuszony do zimowych warsztatów. No przednio. Po prostu świetnie. Dobrze, że z Marlą nadawaliśmy na tych samych falach jeśli chodzi o ciasto marcepanowe. Nie wiem dlaczego nie poprosiliśmy choćby o wymianę przepisu, ale był taki chaos zarówno na całych warsztatach jak i z jednonogą Marlą, że nawet o tym nie pomyślałem. O'Donnell jak zwykle zaczyna wypluwać z siebie setki słów. Czasem nie wiem dlaczego akurat takimi osobami się wiecznie otaczam; pewnie żeby nadrobić moją niemoc słowną. Uśmiecham się znowu bardzo delikatnie na jej słowa o marcepanie. - Mam ją zajebać? - pytam cicho, żeby przypadkiem gadająca non stop kobieta nie usłyszała mojego boskiego planu. W międzyczasie dość biernie poddaję się faktowi, że zostałem zmuszony do pieczenia. Biorę jakiś przygotowany dla nas fartuch i zakładam Marli przez głowę, a potem zawiązuje go jej sprawnie. Gdyby to nie była dziewczyna którą dobrze znałem, nigdy bym nie wyręczał jej tak szybko i chętnie. Dopiero potem pomyślę, że przyjaciółka mogła mnie wziąć za niezwykle bezpośredniego gościa, skoro ledwo znajomy tak o nią zadbał bez zbędnych pytań. Przez chwilę zastanawiam się czy to nie ja straciłem zmysły kiedy ta zaczyna ględzić o swojej nodze. Z totalnym niezrozumieniem patrzę to na jej rozgadaną buzię, to na jej nogę, którą ja doskonale widziałem. Aż ignoruję na razie fakt, że nie przedstawiłem się, bo moje zaskoczenie na twarzy po prostu nie mija, kiedy przedstawia mi się jak ostatni dureń. Wszystko po kolei. Wyjmuję różdżkę i prędkim zaklęciem przysuwam w jej kierunku potrzebne składniki. Kiedy podaję jej wszystko, łącznie z przepisem, żeby to ona nami dyrygowała, pochylam się na chwilę. Różdżką delikatnie dźgam Marlenę w nogę. - Marla, nie straciłaś nogi. Jest tu. Czujesz? - pytam i kilka razy dziubię jej spodnie. By jeszcze bardziej widziała, że ją posiada dosłownie łapię ją za kolano i ściskam lekko. Zerkam pytająco czy czuje w ogóle że ją macam po nodze. Już chcę się wytłumaczyć, że to kurde przecież ja August, ale typiara od warsztatów tym razem chichocze z tego, że nie mogę się powstrzymać i łapię za nóżkę swoją wybrankę. Z miną wyrażającą niesamowite rozbawienie odprowadzam ją wzrokiem, ale posłusznie podaję Marlenie miskę i miarkę, pokazując palcem na mąkę, żeby nasypała odpowiednią ilość.
______________________
I'm almost never serious, and I'm always too serious.
Marla O'Donnell
Wiek : 21
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 168 cm
C. szczególne : szeroki uśmiech, koścista sylwetka, bardzo ekspresyjny sposób bycia, irlandzki akcent, często wplata kolorowe apaszki we włosy
Z rozbawieniem spojrzała na swojego nowopoznanego towarzysza, gdy ten wyskoczył z tak śmiałą propozycją. Najpierw zrobiła niewinną minę, a potem nachyliła się nad nim, żeby ich odważne plany nie dotarły do niepowołanych uszu. – A to znasz się na tym? – spytała konspiracyjnym szeptem i oparła dłonie na jego klatce piersiowej. – Jeśli jesteś seryjnym mordercą to błagam, zlituj się nade mną i zabij mnie zanim ubabram sobie ręce w marcepanie – przyciągnęła go bliżej siebie, odpowiednio modelując głosem, aby brzmieć super dramatycznie. W rzeczywistości nie miała nic do stracenia – przecież była bez nogi, została zmuszona do pieczenia obrzydliwego ciasta i prawdopodobnie natrafiła na jakiegoś pojeba, gotowego zajebać miłą panią z cukierni tylko dlatego, że nie wpasowała się swoimi smakami w ich gust. Zmarszczyła brwi w niezrozumieniu, gdy chłopak zmacał ją po udzie, a raczej w miejscu, w którym powinno się ono znajdować. – No przecież jakbym czuła to bym tak nie panikowała, że jestem kulawa – zauważyła sprytnie, patrząc jak jego różdżka przecina powietrze zamiast jej nogi. – Co za dramat – pokręciła głową, tym razem z większym spokojem reagując na brak kończyny. – Mam świetny plan. Dokończymy to jebane ciasto, dostaniemy odznakę cukiernika roku i zaniesiesz mnie potem prosto do Munga albo mojego mieszkania LUB jeśli faktycznie mam rację i jestem bez nogi to już na zawsze zostaniesz moim asystentem. Podobno Ministerstwo oferuje niezłe zniżki dla opiekunów dla niepełnosprawnych – zamajtała brwiami, jakby mu obiecywała co najmniej miesiąc all inclusive spędzony w ciepłych krajach, a nie dożywotnią opiekę nad kaleką, którą bez wątpienia się czuła. Żart był jednak jedyną formą obrony, jaką była w stanie przyjąć, żeby nie zwariować. Tę samą taktykę przyjęła babka prowadząca warsztaty, chichocząc wesoło na widok ich domniemanej zażyłości. Na tyle zgrabnie, na ile mogła, kopnęła go istniejącą nogą w kostkę i przejęła wesoło miskę, do której nasypała mąki na oko. – Zetrzyj to gówno na tarce – wskazała mu dłonią na marcepan, jednocześnie wsypując trochę soli i proszku do pieczenia do naczynia, które trzymała pod pachą. – Masz jaja? – dopytała, skupiając się na dokładnym mieszaniu zawartości miseczki. – Trzy stykną – dodała ubawiona dwuznacznością swojego poprzedniego pytania. – Ten przepis jest jakiś zjebany, spójrz, każą naszykować cukier, a potem ani jednego słowa kiedy mamy go wjebać do środka – przygryzła wargę, próbując rozszyfrować co dalej. – Wyglądasz na takiego, który co niedzielę z dumą stawia na stole swój autorski deser – zeskoczyła z blatu, potykając się i z trudem łapiąc równowagę, jak ostatnia łamaga ratując zęby poprzez kurczowe zaciśnięcie dłoni na przedramieniu chłopaka. – TRZYMAJ MNIE – krzyknęła zaaferowana, zmuszając go jednocześnie, żeby odrzucił torebkę cukru i masło na bok, byleby tylko ją jakoś uratował.
______________________
Augustine Edgcumbe
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 188
C. szczególne : zmieniający się kolor brwi | dresiki i bluzy z kapturem | okrągłe kolczyki w uszach | szkocki akcent | pachnie super kosmetykami czarodidasa
- Znam się świetnie na tym - oznajmiam z poważną miną. Nie próbowałem jeszcze żartować w tym wyglądzie. Na pewno nie wygląda to tak spektakularnie jak wtedy kiedy mam azjatyckie rysy twarzy, bo teraz też wyglądam znacznie milej niż na co dzień. - Nie sądzisz, że osoby dobre w transmutacji mogłyby być nieprzyzwocie skutecznymi zabójcami? - pytam jeszcze, marszcząc brwi i przy tym zdradzając, że znam mocne strony Marli. Niedługo wyjdę na creeperskiego stalkera - mordercę, a Marlena ucieknie. Przynajmniej wtedy nie będę musiał robić ciasta marcepanowego. Oczywiście, Marla miała rację. Może i nie wyglądała do końca jakby panikowała, nawet jeśli nie widziała kompletnie swojej nogi, ale ponieważ ja znałem już dziewczynę, wiedziałem że jej słowotok pełen żartobliwości jest jedynie jej formą obrony. Dlatego zamiast dołączyć do tej karuzeli śmiechu, w której ja byłbym opiekunem kulawej Marlenki, pocieszająco i poważnie kładę dłoń na jej ramieniu. - To na pewno jedna z tych klątw. Odprowadzę cię do mieszkania i chwilę z tobą posiedzę jeśli chcesz - oznajmiam kolejną dziwną propozycję jak na nowopoznanego typa, który najwyraźniej świetnie wyczuwa emocje Irlandki. Jednak zanim udaje mi się cokolwiek wytłumaczyć, musimy mierzyć się z boskimi żartami kobiety z cukierni, a ja z miną jak na pogrzeb zaczynam trzeć marcepan. Nudzi mnie to po kilku ruchach, więc wyciągam różdżkę i zaczarowuję marcepan by sam się tarł. Co prawda jest to odrobinę bardziej powolne, bo szefem zaklęć gospodarczych nie jestem, ale przynajmniej mam jak podać jej jaja. Nawet nie chce mi się odpowiadać na jej super zabawne dwuznaczne pytanie. Tylko unoszę do góry brwi znacząco, że ją to tak strasznie bawi. Pochylam się nad przepisem, za dziewczyną i przebiegam wzrokiem w poszukiwania odpowiedniej informacji. Odsuwam jej włosy, które wpadają mi do twarzy i pokazuję palcem miejsce gdzie znajduje się informacja o której brak narzekała Marla. Na jej komentarz aż zerkam na nią z niepewnością. - Mam nadzieję, że to twoje kolejne żarty, jeśli mówisz prawdę będę musiał znowu zmienić wygląd - mówię i dotykam aż swojego policzka. Próbuję rozszyfrować dalej przepis i odkryć co mam teraz robić, ale wtedy Marlena upada jak łamaga, a ja musze obsypać nas cukrem i porzucić masło na ziemię, by dość sprawnie złapać ją w pasie. - Co ty robisz. Wszystko ok? - pytam świdrując z bliska jej twarz, spojrzeniem ciemnych oczu.
______________________
I'm almost never serious, and I'm always too serious.
Odwiedzenie Hogsmeade przed wyjazdem z Wielkiej Brytanii Ariadne traktowała wręcz jako obowiązek. Zakończyła już pracę i wszelkie obowiązki, więc nie miała już czym się stresować. Pełna radości wybrała się na długi spacer w południe po przystrojonej wiosce, życząc przechodzącym czarodziejom wesołych świąt, słuchając kolęd wyśpiewywanych przed chórki... Aż zgłodniała nieco i uznała, że napcha się tyloma słodyczami świątecznymi ile tylko w sobie zdoła pomieścić. A trzeba przyznać, że Wickens potrafiła zjeść bardzo dużo. Po świętach na pewno przybędzie jej kilka kilogramów, które ułożą się w fałdki na brzuchu... Później będzie się tym przejmować, na razie miała przeogromną ochotę na pierniki oraz dobrą herbatę z cynamonem. Zobaczyła szyld cukierni i już wpakowała się do środka, zachwycona faktem, że organizowano tutaj warsztaty z pieczenia słodkości! Ariadne nigdy nie posiadała w kwestii gotowania wielkiego talentu, ale zdecydowanie potrafiła przygotować wiele potraw, a niektóre nawet wychodziły dość smaczne. Co roku piekła sporo babeczek oraz ciast na święta, którymi częstowała wszystkich znajomych oraz rodzinę. Chętnie zgłosiła się z tego powodu do uczestnictwa w tym świetnym zajęciu. Zamówiła też kilka lukrowanych pierniczków ze wzorami w zwierzątka oraz imbirową mątwę... Ale wypiła napój od razu, a i tak strasznie chciało jej się pić. Poprosiła o wodę i co jakąś chwilę musiała wziąć łyk. Tak ją suszyło. Dość dziwne, ale nie skupiała się na tym za bardzo, zakasawszy rękawy i przystąpiwszy do pracy nad kruchymi ciastkami-bałwankami. Uznała, że z tym będzie się czuła na warsztatach najbezpieczniej. Z czystą przyjemnością zabrała się za przygotowywanie odpowiednich składników, w pamięci mając swój ulubiony przepis podebrany od babci. Wymieszała mąkę z masłem oraz innymi składnikami, następnie relaksując się samym rytmicznym procesem ugniatania ciasta. Dzięki zaklęciom nie trzeba było czekać, aby się schłodziło. Za pomocą foremek w kształcie grubych bałwanów wycięła kilkanaście takich lodowych dżentelmenów, po czym wsunęła tacę do piekarnika. Z uśmiechem spoglądała przez szybkę na swoje dzieło. Wyglądało na to, że wychodzą perfekcyjne. Przynajmniej wyglądowo prezentowały się tak, że bez problemu można je w tej cukierni wystawić w menu. Ale dopiero po spróbowaniu jednego bałwanka Ariadne odczuła prawdziwą dumę z siebie. Niczego tym ciastkom nie brakowało. Tak pysznych to chyba nawet babcia dziewczyny nie potrafiła zrobić. - O, cześć wam - zbierała właśnie bałwanki z tacy, kiedy dostrzegła również biorących udział w warsztatach @Drake Lilac i @Wacław Wodzirej, do których uśmiechnęła się ciepło. Pamiętała, że to znajomi Paytona z Hogwartu i nie zauważyła, jeśli przeszkodziła im w jakiejś ważnej rozmowie. - Co pichcicie? Może spróbujecie moich ciastek? Miała bardzo dobry humor, co można błyskawicznie zauważyć po promieniejącym wyrazie twarzy. Podsunęła w ich stronę nieśmiało swoje dopiero co upieczone ciasteczka. Nie odważyłaby się na to, gdyby nie wierzyła w ich wysoką jakość. W międzyczasie sama sięgnęła po szklankę wody i wypiła ją jednym haustem.
Wacław Wodzirej
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 172 cm
C. szczególne : Miodowe końcówki włosów | dziwny wąs pod nosem | pieprzyk po lewej stronie nosa | blizna na lewej ręce | zawsze gotów rzucić w Ciebie kasztanem
Najlepsze uczucie świata? Kiedy ktoś się z tobą wita! Tak, szczególnie kiedy widziało się tę osobę dosłownie raz w życiu na oczy a konwersacje pamięta się niczym przez mgłę. Jest to tylko trochę problem, a robienie dobrej miny do złej gry nabiera nowej mocy. Bo przecież tu pojawiają się nagle te wszystkie głupie konwenanse społeczne. Puchońska niechęć od odstraszania ludzi od siebie. No, nie to że Wacek chciał kogoś odstraszyć. Zwyczajnie dziewczyny nie znał i nie wiedział czy może być pełnym zjebanej energii sobą czy też nie, aby nowa towarzyszka nie czuła się przytłoczona. W końcu - po co ktoś ma się czuć źle w atmosferze końca roku i pysznych ciastek? To tak się jakoś ze sobą wykluczało. - Patrząc na to - dosłownie spojrzał się na swoje ciasto, które konsystencją przypominało dziwny glut. Takie nieudany beszamel wręcz. To Wacek nie umiał powiedzieć, co będzie piec. Dopiero miało to nastąpić, ale pomijając wykonanie i wygląd - liczył się smak! A ten miał jeszcze odrobinę szansy, aby się wybić spośród tej okrutnej tragedii. - To jakieś ciastka piekę, tak - powinien sobie pogratulować górnolotności we własnej elokwencji. - Za to twoje wyglądają obłędnie i naprawdę mogę się poczęstować? - Przyłożył dłoń do piersi a szeroki uśmiech zdradzał, że jest w pełni podziwu umiejętności. I serio był! Rozejrzał się wokół, czując jak robi coś nielegalnego. Czemu? A to już zbyt trudne pytanie. Poczęstował się jednym wypiekiem Ari, wsadzając go na raz do buzi. - Szudołwne - wyznał z pełnymi ustani, zasłoniętymi dłonią. tak dla kultury. - Cudowne - poprawił się, kiedy już przełknął.
Zoe Brandon
Wiek : 20
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 170
C. szczególne : dużo gada, nie zawsze z sensem; pachnie konwaliowymi perfumami
Stęskniła się za niewidzianą od początku bożonarodzeniowej przerwy Victorią, dlatego kiedy już nastał ten trochę spokojniejszy czas po świątecznym obżarstwie, a przed sylwestrowym szaleństwem, zaprosiła ją uroczyście na spotkanie w Hogsmeade. Do tej pory nie miała okazji skorzystać z dostępnych tam atrakcji, ale słyszała od Augusta, że są fenomenalne (znaczy - usłyszała od niego, że są "ok", ale zinterpretowała po swojemu, bardziej entuzjastycznie) i uznała że grzechem byłoby nie odwiedzić wioski. Fakt, że było już po świętach wcale jej nie powstrzymywał i, kiedy dotarła już na miejsce, z wielkim zachwytem, jakby wciąż trwała jeszcze Wigilia, przyglądała się dekoracjom i nieco już przebranym straganom, na których oferowano najróżniejsze cuda. Oczywiście, jednym z dostrzeżonych tam cudów była kuzynka we własnej osobie; na jej widok Zosia puściła się w jej stronę biegiem, nie zważając na to że była już trochę zdyszana dziarskim marszem, i już z daleka machała do niej na powitanie, tak że nie sposób było jej nie zauważyć. - Vickaaaaaa! - darła się, ostatecznie wpadając w ramiona drugiej Brandonówny żeby serdecznie ją uściskać i wycałować w zimne od mrozu policzki, a kiedy już skończyła z tymi serdecznościami, złapała kuzynkę pod ramię i zaczęła iść w losowym kierunku - Słodki Merlinie, jak się zmachałam!! Wysiadłam w kompletnie złym miejscu z Błędnego Rycerza, co właściwie ma sens, on chyba jest stworzony po to żeby popełniać w nim błędy, nie? Muszę w tym roku w końcu, oznajmiam to oficjalnie, zrobić ten kurs teleportacji, długo z tym zwlekałam bo babcia mówiła żebym sobie dała spokój bo znając mnie, odszczepię sobie głowę, no ale teraz nie interesuje mnie jej opinia - opowiadała jak zwykle jak najęta, po chwili przystając na moment i wówczas zlokalizowała w pobliżu bardzo sympatycznie wyglądającą cukierenkę, na której znajdowała się informacja, że prowadzone są w niej warsztaty. Bardzo ekscytujące! - O m g, widzisz to co ja?? Wyobrażasz sobie lepsze miejsce na świąteczne ploteczki?! To będzie przezabawne, chodź, upieczemy jakieś smakowite... albo obrzydliwe... ciasteczka i musisz opowiedzieć mi wszystko co u ciebie słychać - zarządziła wesoło, nawet nie wyobrażając sobie że Victoria może próbować się sprzeciwiać, bo przecież tylko szaleniec uznałby że to zły pomysł, a Viks była raczej normalna. Złapała ją za rękę i ruszyły w stronę cukierni.
Victoria, rzecz jasna, była ciekawa tego, co Zoe mogła jej opowiedzieć, co chciała jej opowiedzieć, a przede wszystkim, ciekawa była tego, jak ta spędziła święta. Dziwnie było mieć ją z dala od domu, ale mimo wszystko starsza z panien Brandon zdawała sobie sprawę z tego, że jej kuzynka nie tylko miała prawo, ale powinna sama kształtować swoje życie, dokonywać wyborów i czasami mimo wszystko odkrywać, że nie były one do końca słuszne. W tej akurat sprawie Victoria nie zamierzała wyrokować, domyślając się, że dziadkowie Zoe naprawdę mieli swoje powody do tego, by zachować milczenie, a ona zapewne z czasem przełamie się, by z nimi porozmawiać, by dotrzeć do źródła problemu, który nie mógł być powierzchowny. To nie było coś, w co Victoria byłaby w stanie tak naprawdę uwierzyć, podejrzewała jednak, że w grę mogła również wchodzić po prostu strata córki, świadomość, że ta odeszła na zawsze, z tym zaś mogła wiązać się nadmierna potrzeba chronienia wnuczki. To nie było, zapewne, wcale tak dobre, jak mogłoby się wydawać, a na efekty nie musieli długo czekać. Dlatego też Victoria cierpliwie czekała na Zoe w miejscu, w którym się umówiły, uśmiechając się ledwie widocznie, gdy ta zaczęła ją wołać i biec w jej stronę, jakby nie widziały się przynajmniej od roku albo jeszcze lepiej, od kilku tysiącleci. Jej uścisk nie zdziwił Victorii, tylko dlatego, że doskonale znała swoją kuzynkę i była przyzwyczajona do jej wylewności i tego, jak gorąco i z zapałem podchodziła do pewnych spraw. - Przypuszczam, że nie jest to idealny środek transportu i mimo wszystko sądzę, że nie zdołasz pozbawić samej siebie głowy, więc nie widzę powodu, dla którego miałabyś nie podejść do kursu - odpowiedziała, jak zawsze koncentrując się na konkretach, na najważniejszych, w jej odczuciu, słowach kuzynki, do których musiała się po prostu odnieść. Wiedziała, że Zoe była do tego przyzwyczajona, ale czasami zastanawiała się, jakim sposobem są w stanie ze sobą rozmawiać i przebywać dłużej, niż kilka chwil w swojej obecności. Widać jednak łączyło je coś zdecydowanie głębszego, niż proste więzy rodzinne i dlatego spędzały razem czas, rozmawiały i zachowywały się, jakby czas spędzany z dala od siebie, był dla nich trudny. - Upieczemy? - powtórzyła za nią nieco oszołomiona, ale wszystko wskazywało na to, że nie miała zbyt wielkiego wyboru w tej kwestii, a i nie zamierzała jakoś szczególnie mocno protestować, bo mimo wszystko pomysł nawet jej się podobał, ostatecznie więc po prostu weszła do cukierni wraz z Zoe, zachęcając ją do tego, by opowiedziała jej o wszystkim, o czym opowiedzieć chciała, nie zamierzając jej również przerywać. Wiedziała, że jej kuzynka z reguły miała mnóstwo rzeczy do powiedzenia.
Oczywistym jest, że wolałaby żeby Victoria trzymała jej stronę w kwestii sporu z dziadkami i całej tej skomplikowanej afery związanej z zatajaniem pewnych kluczowych dla niej informacji, ale jednocześnie była jej bardzo wdzięczna za to, że skoro nie potrafi się z nią w pełni zgodzić, to udaje jej się zachować neutralność i nie wmawiać na siłę swoich racji czy przekonywać do zmiany zdania. Sama Zoe gdzieś w środku wiedziała, że prędzej czy później sama będzie musiała zdecydować się na konfrontację i być może złagodzenie sporu; potrzebowała jednak czasu, by do tego dojrzeć. I doceniała, że Victoria bez problemu jej ten czas daje. Ona sama na miejscu kuzynki na pewno by nie wytrzymała. - Naprawdę? Och Vicka, ty to zawsze we mnie wierzysz, naprawę, od razu mi lepiej jak z twoich ust słyszę że mi się powiedzie!! - zawołała entuzjastycznie; rzeczywiście była przyzwyczajona do tego przyziemnego, praktycznego podejścia Victorii, ale ani przez chwilę nie dziwiło jej jak to możliwe że mimo tego że mają tak skrajne osobowości, to potrafią się dogadać. W końcu przeciwieństwa się przyciągają, a victoriowe trzeźwe myślenie i chłodne kalkulowanie spraw doskonale równoważyły jej nadmierną emocjonalność i skłonność do pochopnego działania czy oceniania sytuacji. Pokiwała z zapałem głową, aż prawie spadła jej z karku, kiedy kuzynka wyraziła zdziwienie fantastycznym planem, a kiedy weszły do środka, od razu pociągnęła ją za sobą w stronę jednego ze stanowisk i zakasała rękawy swetra. - No! Ja, proszę ja ciebie, stawiam na klasyczne pierniczki, tylko będę musiała pominąć jajka... i masło. I mleko. Myślisz, że woda ujdzie? Skandal, uważam, że nie mają tutaj roślinnych zamienników, ugh. No, ale dobra - podjęła, zerkając pobieżnie na przepis podsunięty im przez właścicielkę cukierni i uśmiechnęła się szeroko do Victorii, jakby chciała jej sprzedać trochę swojego optymizmu. - Pięknie wyglądasz, moja droga, w towarzystwie tego wora z mąką, naprawdę. Jak królewna zaklęta w kucharkę, która olśni wszystkich jak przywdzieje elegancką balową suknię i zakocha się w niej książę. A właśnie, bal! Słyszałaś, że w Hogwarcie organizują bal?? S y l w e s t r o w y? Wybierasz się? Błagam, powiedz że się wybierasz i opowiesz mi jak było, bo czuję w całym sercu, że będzie przepięknie i bardzo wystawnie. Podejrzewam, że jeszcze elegankciej niż u nas w domu dwa lata temu, pamiętasz... - westchnęła na to wspomnienie, trochę rozmarzona, a trochę nostalgiczna i sięgnęła po stojącą najbliżej miskę, by rozpocząć proces przygotowywania ciasta.
Victoria była chyba ostatnią osobą, która by coś na innych wymuszała, chociaż oczywiście zdarzało jej się eksplodować gniewem, zdarzało jej się zachowywać irracjonalnie, gdy nie była w stanie zapanować nad własnymi emocjami. W tym jednak wypadku potrafiła zachować się, jak należy, bez przesadnej ekspresji, pozwalając na to, żeby Zoe robiła to, co sama chciała. Gdyby zaś jej kuzynka zapragnęła z nią o całej tej sprawie znowu pomówić, gdyby zechciała zaciągnąć jej rady albo czegoś podobnego, Victoria nie miałaby z tym najmniejszego problemu i starałaby się zrobić wszystko, żeby przedstawić jak najjaśniej Zoe swój punkt widzenia. Niepytana nie zamierzała jednak wsadzać palców między drzwi, wychodząc z założenia, że prowokowanie kłótni było jednak szalone. Miała w tym doświadczenie, ale prawdę mówiąc, wolałaby zostawić to za sobą. Dlatego też jedynie się uśmiechnęła na kolejne słowa kuzynki, a później dała się pociągnąć do cukierni, nie mając pojęcia, co ją czeka. To pieczenie ciastek mimo wszystko ją przerażało, postrzegała to jako coś, co mogło okazać się szalone, bo chociaż uwielbiała jedzenie i uwielbiała jeść, nie była przekonana, że była w stanie stworzyć cokolwiek, co byłoby dobre. Pod okiem mamy zupełnie inaczej przygotowywało się konkretne dania, ale też nie uważała, żeby była aż tak głupia, żeby nie dać rady, w końcu stworzyła kiedyś własne ciasto. Westchnęła więc jedynie cicho, by zdjąć sweter i odpiąć guziki przy mankietach koszuli, przygotowując się do dzieła. - Obawiam się, że na samej wodzie zrobisz co najwyżej sok z piernika - stwierdziła, marszcząc lekko nos, nie do końca wiedząc, jak Zoe wyobrażała sobie te wszystkie działania bez odpowiednich składników, a następnie spojrzała na pierwszy przepis, jaki znalazła w książce i uznała, że może spróbować zrobić ciasto marcepanowe, by zaraz odwrócić się do kuzynki. - Wolałabym jednak nie być żadną... księżniczką, czy królewną - powiedziała ostrożnie, patrząc uważnie na Zoe, mając wrażenie, że jednak wspomnienia innej rozmowy zaczynają do niej wracać i potrząsnęła głową, by później łagodnie się uśmiechnąć. - Ty nie zamierzasz iść? Bo ja się wybieram, mama zaczęła nawet przygotowywać odpowiednią suknię i zachowuje się, jakby świata poza tym nie widziała. Ale wydaje mi się, że jednak to bale u nas w domu są bardziej, jak to nazwałaś, eleganckie - mruknęła, z namysłem przesuwając opuszkami palców po wargach, spoglądając gdzieś w stronę sufitu, nie mając jednak powodu do tego, żeby jakoś głębiej tłumaczyć swoje stanowisko.
______________________
they can see the flame that's in her eyes
Nobody knows that she's a lonely girl
Zoe Brandon
Wiek : 20
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 170
C. szczególne : dużo gada, nie zawsze z sensem; pachnie konwaliowymi perfumami
Parsknęła śmiechem na uwagę Victorii, która tym razem postanowiła jednak nie wkładać w pomysł Zosi zbyt wiele wiary. W końcu wiara wiarą, a rozsądek rozsądkiem. - Lepszy sok z piernika niż sok z żuka - zauważyła beztrosko, po czym wyprostowała się dumnie i, odgarnąwszy włosy z twarzy, bo przecież nie chciała ich w swoich ciastkach tak samo jak masła czy jajek, dodała: - Zdolny kucharz z niczego potrafi zrobić coś dobrego. Wiesz co? W sumie nie potrzebuję przepisu. Zrobię na oko, a potem ty zdegustujesz - postanowiła dziarsko, zatrzasnęła z hukiem księgę z przepisem i już z daleka zaczęła wołać do zmierzającej w ich stronę pani cukierniczki, że nie, nie potrzebują pomocy i poradzą sobie same. Tak naprawdę to podobnie jak Victoria nie była pewna, czy uda jej się stworzyć cokolwiek jadalnego, ale stwierdziła że nawet jeśli nie, to przynajmniej będzie się fantastycznie bawiła podczas kreatywnego procesu twórczego. Rzuciła kuzynce przepraszające spojrzenie po użyciu nietrafionego porównania, które wymknęło jej się z ust zanim zdążyła pomyśleć. - O, pardon - zreflektowała się elegancko, klepiąc w czoło oprószoną mąką dłonią - Żadnych księżniczek! Kto jeszcze jest uosobieniem takiego piękna... Morska syrena, o... Chociaż nie wiem czy chciałabym cię porównywać do pół ryby. Albo, o, księżyc... Tak, jesteś piękna jak księżyc w pełni - rozmarzyła się - Tylko nie taka pyzata, oczywiście - dodała rzeczowo, powracając na ziemię i przesypała do miski przypadkową ilość mąki, a potem cukru. Na słowa Vicki uśmiechnęła się szeroko, ale westchnęła przy tym ze smutkiem, bo ogarniał ją niesamowity żal na myśl, że ją to wszystko ominie. - Rety, aż się boję pomyśleć jaką przecudną kreację ci wyczaruje... Wyślij mi zdjęcia na wizie, umrę jak tego nie zobaczę! Ehm... A z kim idziesz? - dopytała niby od niechcenia, mimowolnie jednak zerkając na kuzynkę wzrokiem wyrażającym, że będzie jej wierciła dziurę w brzuchu dopóki się nie dowie. - Bo ja właśnie z nikim, dlatego sobie odpuszczę, wiesz, kiedyś chodziłam na te bale sama i zawsze się znalazł ktoś do kogo można było dołączyć... Ale teraz odnoszę wrażenie że wszyscy są sparowani albo prawie sparowani - odpowiedziała, markotniejąc nieco wraz z tym wnioskiem i bez przekonania ani werwy zaczęła mieszać byle jak suche składniki w misce.
Victoria aż lekko skrzywiła się na wspomnienie tego soku z żuka, być może nie rozumiejąc popkulturalnego nawiązania, ale doskonale wiedząc, że nie zamierzała nigdy niczego podobnego pić. Już samo spożywanie eliksirów wydawało jej się czasami mało smaczne i wolała nie myśleć za bardzo o tym, jakie dokładnie znajdowały się w nich składniki. Od takich rzeczy zdecydowanie wolała trzymać się daleko i koncentrować na o wiele bardziej tradycyjnym menu w postaci rzeczy jadalnych. Może czasami nieco ekscentrycznych, ale mimo wszystko jadalnych, niebędących żadną trucizną, czy czymś podobnym. Niemniej jednak wolałaby również nie musieć spożywać soku z piernika, bo to wydawało jej się koszmarnie niemądre. - Wydaje mi się, Zoe, że w tym powiedzeniu chodzi o to, że dobry kucharz jest w stanie przygotować smaczny posiłek z produktów, które posiada, choć wydaje się to niemożliwe - stwierdziła ostrożnie, aczkolwiek poważnie, obserwując kuzynkę z miną świadczącą o tym, że chyba wolałaby jednak nie degustować piernika zrobionego z wody i cynamonu, bo takie eksperymenty robiła, kiedy miała jakieś osiem lat. Zaraz jednak odwróciła się, żeby sprawdzić przepis i zacząć przygotowywać potrzebne składniki, tylko po to, żeby po chwili zamrugać i spojrzeć na Zoe, usiłując jednocześnie nie zgnieść jajek, po które sięgnęła chwilę wcześniej. Musiała przyznać, że jej kuzynka miała niezwykły dar do tego, żeby mówić rzeczy, na jakie trudno było tak naprawdę zareagować i nie zrobić przy tej okazji jakiegoś bałaganu albo czegoś, z czym później faktycznie byłyby problemy. Ostatecznie jednak parsknęła, marszcząc lekko nos. - Jestem piękna jak księżyc w nowiu? - zapytała poważnie. - Poetycko, nie powiem. Może jednak powinnaś rozważyć tworzenie jakiejś sztuki? - dodała, unosząc lekko brew, ale nie sądziła, żeby dziewczyna jakoś na to zareagowała, bo już po chwili zaczęła mówić o balu, jakby to była najważniejsza rzecz na świecie i spowodowała, że Victoria na krótką chwilę jakby się zawiesiła, gubiąc się we własnych myślach i zestawiając ze sobą wszystkie informacje dotyczące tego wyjaśnia, jakie posiadała. - Nie, nie sądzę, żeby wszyscy nasi znajomi naprawdę wychodzili w parach. To raczej tylko wrażenie, jakie odnosisz, tak bym powiedziała - stwierdziła powoli, z namysłem, zastanawiając się nagle, co miała jej odpowiedzieć i przekrzywiła głowę, patrząc niezbyt inteligentnie w przepis, jakby obawiała się, że Zoe zaraz zacznie krzyczeć tak głośno, że wszystkim pękną uszy. - Co prawda tym razem nie idę sama, ale nie sądzę, żeby to miało jakiekolwiek znaczenie. Larkin zapytał, czy wybiorę się z nim na ten bal i nie widzę w tym nic dziwnego, ostatecznie i tak zapewne spotkalibyśmy się na miejscu.
______________________
they can see the flame that's in her eyes
Nobody knows that she's a lonely girl
Zoe Brandon
Wiek : 20
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 170
C. szczególne : dużo gada, nie zawsze z sensem; pachnie konwaliowymi perfumami
Machnęła tylko zbywająco ręką na mądrości Victorii o przysłowiach; prawdopodobnie kuzynka miała rację, jak zazwyczaj, ale Zoe nie zamierzała się teraz tym przejmować ani tym bardziej zmieniać obranego wcześniej postanowienia, że pozbawi ciasto piernikowe wszystkich odzwierzęcych składników. Przecież istniały miliony wegańskich przepisów... których ona, co prawda, nie znała, ale to nic, była pewna że chęci nadrobią za ewentualne braki ingrediencji. Zamyśliła się głęboko na moment, gdy Victoria powtórzyła jej komplement i sama już straciła rachubę w tym, do jakiego konkretnie księżyca jest podobna kuzynka. Nów to to na pewno nie był, przecież wtedy w ogóle nie byłoby jej widać - dlatego po chwili intensywnej kontemplacji ze zmarszczonymi brwiami, ostatecznie również zachichotała i orzekła: - Wiesz co... Jesteś po prostu piękna jak Victoria Brandon i koniec kropka - stwierdziwszy, że to najtrafniejsze porównanie jakie tylko można wymyślić - a więc bardzo prawdziwe. I niepodważalne. Zasmucona faktem, że nie wybiera się na bal, skupiła się na dłuższą chwilę po swoich słowach na dosypywaniu do miski co tam jej wpadło w ręce, więc nie do końca zarejestrowała to na jak długo Viks zwiesiła się po jej jakże istotnym pytaniu. Gdy ta w końcu się odezwała, Zoe pokręciła powoli głową, w zamyśleniu obracając łyżkę w dłoni i kalkulując słowa kuzynki. - Wcale nieprawda... August z Julką, Tomasz z Fredką, Carly z... z kimkolwiek będzie się umawiała w danym tygodniu - zaczęła wyliczać pierwsze osoby, które przyszły jej do głowy, ale ostatecznie dała sobie spokój, bo nie było sensu się dalej zagłębiać w przykre tematy. Zamiast tego patrzyła wyczekująco, zachęcająco na Victorię, aż ta po przydługim wstępie wyjawi jej, kto będzie największym szczęśliwcem w Sylwestra. I kiedy to usłyszała, machnęła rękami tak, że miska z podejrzaną mieszaniną pseudopiernikową wylądowała na podłodze z głośnym brzdękiem, a Zoe złapała się za głowę. Bo oto usłyszała największą rewelację świata. - Victoria, ja w ciebie nie wierzę.........! nIe sĄdZę ŻeBy tO MiAłO JaKiEś ZnAcZeNiE - przedrzeźniła ją, szczerze nie dowierzając w to, jak bardzo kuzynka umniejsza całej sprawie i w jaki sposób ją przedstawia - Słodka Roweno, Victoria, ale ty jesteś mistrzynią w robieniu z wideł igły!!! Nie wytrzymam, dobrze że nie siedzę, bo bym ze stołka spadła, V i c t o r i a, obudź się, idziesz z Larkinem na bal, to jest jak randka, niee, to więcej niż randka, to jest... to jest... na gacie Merlina, przypieczętowanie dzielącego was uczucia. O m g, pocałujesz go o północy??? Wiesz, że musisz być gotowa na to, że on może to zrobić?! Kiedy cię zaprosił? Jak? Co dokładnie powiedział? Co odpowiedziałaś?? Mam nadzieję, że nie "...i tak spotkalibyśmy się na miejscu"? - odpaliła się, drepcząc w miejscu, kręcąc się kółko i generalnie dostając małpiego rozumu, a pomiędzy całym tym monologiem, ekscytacją i niedowierzaniem próbowała jeszce pozbierać walające się po podłodze resztki rozbitej miski i brązowe gluty, które w niej powstały, bo z emocji zapomniała o istnieniu zaklęcia Chłoszczyść.
Victoria uśmiechnęła się lekko, kiedy Zoe wyraziła swoje stanowisko po nieco dłuższym namyśle, a później zamknęła oczy, dochodząc do wniosku, że było to naprawdę najwłaściwsze podsumowanie całej tej dyskusji. Prawdę mówiąc, dziewczyna nie do końca rozumiała, na czym polegały te wszystkie porównania, zestawienia, Merlin raczy wiedzieć, jak poetyckie określenia, które w gruncie rzeczy mogły ranić, jeśli tylko zostały źle wypowiedziane, jeśli tylko coś się nie zgadzało, jeśli tylko coś poszło nie tak, jak pójść powinno. Była doskonałym przykładem, kiedy coś pozornie miłego, okazywało się właściwie obelgą, choć do tej pory nie zdawała sobie z tego sprawy. Nie miała wtedy ochoty dyskutować na ten temat z Larkinem i nie chciała, żeby cokolwiek jej wyjaśniał, wychodząc z założenia, że po prostu wolała zostawić za sobą to określenie, jakie do niej kierował. Miała świadomość, że była istotą zimną, jak lód i naprawdę nie musiał jej o tym cały czas przypominać, nie musiał kierować do niej takich, a nie innych słów. Potrząsnęła jednak głową, nie mając ochoty o tym myśleć. Zaraz też skupiła się na mieszaniu składników, zaczynając od jajek, sięgając po masę marcepanową i mąkę, które odmierzała, słysząc co prawda, o czym mówiła Zoe, ale nie postrzegając tego, jako czegoś niesamowicie wyjątkowego. Nie uważała, żeby wszyscy dookoła mieli pary, nie uważała również, żeby to cokolwiek zmieniało, czy coś podobnego, ale jej pojmowanie świata było co najmniej dziwne. Nie zwracała uwagi na rzeczy, którymi inni się przejmowali albo też uważała je za mało istotne, nic zatem dziwnego, że kiedy jej kuzynka zareagowała tak, a nie inaczej, niemalże podskoczyła, sięgając przy okazji po różdżkę, starając się zrozumieć, co się właściwie dzieje. Zupełnie, jakby miała zaraz odeprzeć jakiś atak, po czym westchnęła ciężko. Bo faktycznie jakiś atak odeprzeć musiała, ale najpierw rzuciła zaklęcia, pomagając Zoe sprzątać, by później wrócić do łączenia składników na ciasto, jakby nic się nie stało. - Zoe, proszę cię, nie ma powodu do robienia z tego nie wiadomo jakiej afery. Po pierwsze już dawno przyznał, że nie ma żadnych ukrytych intencji, po drugie zawsze darliśmy koty i nadal to robimy, traktując to wszystko, jak jakieś wyzwanie. Poza tym masz rację, użyłam zdaje się podobnych sformułowań i wygląda na to, że zarzuciłam mu również tchórzostwo. Niezbyt elegancko, ale cóż, tych słów już nie cofnę - przyznała, westchnąwszy ciężko nad własną głupotą, a potem zamknęła oczy, zostawiając na chwilę przygotowywane właśnie ciasto. - Nie będzie żadnych pocałunków, Zoe, proszę cię. Poza tym to zwyczajne wyjście tak samo, jak wspólny obiad. Nic nadzwyczajnego, nic, czego nie robiliby znajomi.
______________________
they can see the flame that's in her eyes
Nobody knows that she's a lonely girl
Zoe Brandon
Wiek : 20
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 170
C. szczególne : dużo gada, nie zawsze z sensem; pachnie konwaliowymi perfumami
Wpatrywała się w kuzynkę oczami jak pięć galeonów, gdy ta natychmiast zaczęła zaprzeczać jakoby kwestia pójścia z Larkinem na bal była jakkolwiek istotna; zdawała sobie oczywiste sprawę z tego jak różne miały charaktery i temperamenty, rozumiała że każda z nich zwyczajnie reagowała inaczej na różne sprawy, ale za nic nie mogła pojąć, jak można być tak ślepym na pewne oczywistości. A konkretnie jedną oczywistość - że Victoria i LJ byli sobie przeznaczeni i wskazywały na to wszystkie znaki na niebie i ziemi. Uspokoiła się trochę, musiała, żeby swoim własnym harmiderem nie zagłuszać spokojnych słów Vicki, i całe szczęście, bo przynajmniej nie zrzuciła już niczego z blatu, tylko oparła się o niego ostrożnie łokciami, jakby w obawie że jeszcze jedno słowo i padnie trupem. - VICTORIA! - huknęła - Ja już nie wiem, czy mam się śmiać czy płakać... No właśnie o to chodzi, że LJ nie ma ukrytych intencji , jego intencje wobec ciebie są bardzo jawne i szczere! - dodała, kręcąc głową z niedowierzaniem. Musiały być, pomyślała, bo gdyby chciał ją wykorzystać albo uwieść dla zabawy, to już osiemset razy by się zniechęcił i poszukał innego celu. Nikt normalny, nie napędzany absolutnie dzikim i obezwładniającym uczuciem nie latałby za tak nieprzystępną osobą tak długo. Nie powiedziała jednak tego na głos, bo znając życie Victoria zinterpretowałaby ten argument zupełnie na odwrót. Na wzmiankę o tym, jak zabrzmiała odpowiedź kuzynki na zaproszenie, Zoe jęknęła bezradnie, kładąc się coraz bardziej na blacie, szczerze załamana, aż ostatecznie stuknęła w stół czołem, bo położyła na nim całą twarz. - Tchórzem? - powtórzyła bezradnie, głosem nieco stłumionym przez pobrudzony mąką blat; straciła już całą nadzieję na to, że uda jej się w takich okolicznościach upiec ciastka, ale wciąż jeszcze liczyła, że uda jej się przemówić kuzynce do rozumu. Dlatego podjęła, nadal teatralnie załamana: - Gdzie byliście na tym obiedzie? W eleganckiej restauracji czy jakimś Black Cat Diner? Wiesz, że obiad obiadowi nierówny?
Tego, że Zoe postanowi na nią krzyknąć, na pewno się nie spodziewała, nic zatem dziwnego, że została całkowicie wyrwana z mieszania ciasta, jakie nawet jej wychodziło, a przynajmniej takie sprawiało wrażenie. Ostatecznie Victoria zawsze była niesamowicie skrupulatna i miała niezłą podzielność uwagi, więc rozmowy z kuzynką nie przeszkadzały jej szczególnie mocno w odmierzaniu poszczególnych składników. Była pewna, że gdyby tylko miała szansę w pełni poświęcić się temu działaniu, nie umykając myślami ku temu, o co dokładnie dopytywała ją Zoe, zapewne osiągnęłaby całkowity sukces kulinarny. Teraz jednak wpatrywała się w drugą dziewczynę, nie do końca rozumiejąc, dlaczego ta podniosła głos i na dokładkę zachowywała się, jakby wydarzyło się coś tragicznego, coś, czego nie była w stanie w ogóle określić, więc nawet poczuła się nieco niepewnie. - Właśnie... - mruknęła, rozumiejąc dokładnie na odwrót to, o czym rozmawiały, nie bardzo wiedząc, o co w tej chwili chodziło Zoe, mając wrażenie, że ich rozumowanie odbywa się na zupełnie różnych poziomach, których nie była w stanie dostrzec, ani spiąć w całość i to wydawało jej się co najmniej dziwne. Chociaż wiedziała, że nie były do siebie podobne, chociaż wiedziała, że patrzyły na świat w zupełnie inny sposób, odnosiła wrażenie, że coś jej się tutaj nie zgadzało i tym razem wyraźnie nie była w stanie dodać dwu do dwu. Wyglądało jednak na to, że zachowanie i pytania Zoe posiały w jej umyśle jakiś cień zwątpienia, bo Victoria zapatrzyła się na chwilę na ciasto, które znajdowało się w misce, jakby to miało dać jej odpowiedź na pytanie, jakiego nie postawiła. Wiedziała oczywiście, jak wyglądały randki, sama chodziła na takie z Filinem, choć nie wiedziała, czym miały różnić się od zwykłego spotkania, ale nie traktowała w ten sposób obiadu z Larkinem. I nie wierzyła w to, żeby on tak to traktował, bo byłoby to po prostu śmieszne. Po prostu wyszli razem, by porozmawiać, bo kiedy wspólnie pracowali, nie mieli do tego zbyt wielu okazji i wiedziała, że była wtedy mimo wszystko niezbyt miła. - W Soul - powiedziała w końcu, spoglądając na swoją kuzynkę, marszcząc przy okazji brwi, nie do końca rozumiejąc, co miało oznaczać to, że obiad nie był równy obiadowi. Oczywiście, wiedziała, że wiele zależało od miejsca, do którego się szło, ale raczej z uwagi na ceny, czy dania jakie podawano w danym miejscu albo z uwagi na okazję, ale tutaj ewidentnie nie wiedziała, czego miałaby się niby chwycić.
______________________
they can see the flame that's in her eyes
Nobody knows that she's a lonely girl
Marla O'Donnell
Wiek : 21
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 168 cm
C. szczególne : szeroki uśmiech, koścista sylwetka, bardzo ekspresyjny sposób bycia, irlandzki akcent, często wplata kolorowe apaszki we włosy
Dokładnie przyjrzała się twarzy swojego współtowarzysza tej marcepanowej niedoli, aby wychwycić jakiekolwiek oznaki creeperstwa czy społecznego niedostosowania, żeby uciekać. Mało kto wprost przyznawał się, że świetnie się zna na morderstwach. Chłopak prezentował się jednak zaskakująco uroczo, był niesamowitym dżentelmenem, a w dodatku jego oczy i brwi wyglądały znajomo, ale uznała, że po prostu wszyscy psychopaci mają tak samo złowrogie spojrzenie, a przecież była w tym ekspertem, bo ostatnio naoglądała się wiele kryminalistycznych kont na wizbooku. Tym bardziej zdziwiła się, kiedy napomknął coś o transmutacji, od razu skupiając się na super ważnej zagwozdce jaką jej przedstawił. – Ogólnie znając coś więcej niż podstawy transmy jesteś zajebiście dobrze ustawiony w życiu. No bo trzeba tylko pilnować, żeby nie palnąć z dupy formuły finite i żyjesz se jak król – wystarczy trochę finezji i wyobraźni! – jej twarz momentalnie się rozpromieniła, kiedy zaczęła mówić o swojej absolutnie ulubionej dziedzinie magii. – Proponuję przetransmutować jej ciało w ten ohydny marcepan. Wtedy będziemy mieć pewność, że nasza zbrodnia będzie niezauważona, bo ludzie o zdrowych zmysłach nie tykają tego gówna – dodała beztrosko jakby właśnie mówiła o pięknej pogodzie a nie tuszowaniu zwłok. Żartowała w najlepsze, choć w głębi duszy panikowała, bo strata nogi nie była lada gratką. Argument z klątwą był całkiem logiczny, więc postanowiła przez chwilę się już nie martwić swoim kalectwem, a w pełni skupić na nowym ziomku. – No i pięknie. Mam jeszcze kilka osób do wyeliminowania, więc przy okazji ułożymy jakiś sprytny plan jak się ich pozbyć. W końcu jesteś w tym ekspertem – uśmiechnęła się znacząco, nawiązując do jego wcześniejszych zapewnień, że świetnie zna się na mordowaniu. Czy dobrze o niej świadczyło, że tak chętnie zaprasza do mieszkania podejrzanego typa? Nieszczególnie. Czy się tym jakkolwiek przejmowała? Absolutnie nie. Gdy August tarł marcepan, zajęła się pilnym studiowaniem przepisu i dodawaniu suchych produktów do miski, niemrawo je mieszając, bo cukiernictwo okazało się równie ekscytujące co słuchanie wykładu ze starożytnych run. Zaraz potem z werwą pojęczała, że instrukcja jest niekompletna, kiedy więc chłopak odgarnął jej włosy (co było super miłym, ale jednocześnie super niezręcznym gestem) i wskazał na pergaminie to, co pominęła, parsknęła śmiechem maskując swoją nieudolność. – O widzisz jaki z nas dream team – ucieszyła się, dopiero po jakimś czasie analizując sens jego słów. – Zmienić wygląd? – spojrzała na niego podejrzliwie. I pewnie skupiłaby się na tym bardziej, gdyby nie spektakularny upadek, w ostatniej sekundzie powstrzymany przez uczynnego kolegę. Zerknęła na niego spod rzęs, intensywnie wpatrując się w ciemne, ponure tęczówki, tak niepasujące do reszty wyglądu (nie)znajomego. Może i w normalnych warunkach połączyłaby kropki i zaczęła coś podejrzewać, ale sfokusowana na tragedii (rozsypane składniki i brak nogi) zajęła się jedynie utrzymaniem równowagi w jego asyście. – Chyba.. Chyba tak, wszystko ok – odparła bez większego przekonania, skupiona na tym, aby nie upaść. – Idzie nam dosko – skwitowała rozbawiona ich dotychczasowe poczynania i chudym palcem starła z augustowego nosa parę ziarenek cukru, po czym używając resztek sił podniosła się i oparła o stół.
Dobrze, że Victoria nie podzieliła się na głos swoimi przemyśleniami o tym, że miejsca w które można otrzymać zaproszenie różnią się tylko cenami i ofertą kulinarną, bo gdyby Zoe to usłyszała, najprawdopodobniej rzeczywiście wyzionęłaby ducha i tak oto zakończyłaby swój nędzny żywot. Załamana i z czołem umazanym mąką. Westchnęła ciężko, dramatycznie mamrocząc pod nosem coś o tym, że dźwiganie ciężaru tej konwersacji to jest za wiele na jej barki, ale kiedy w końcu padła wyczekiwana odpowiedź na jej kluczowe pytanie, zerwała się z impetem, jakby blat nagle zmienił się w rozgrzaną blachę, ledwo wyjętą z piekarnika. - W S O U L? - powtórzyła z takim niedowierzaniem, jakby Vicka właśnie jej oznajmiła, że zjadła z Larkinem obiad na księżycu. Osobiście nigdy nie była w tym lokalu, ale doskonale wiedziała, jakie to eleganckie, luksusowe i z pewnością przy tym romantyczne miejsce. Zaproszenie kogoś do Soul po prostu krzyczało "Zależy mi na tobie, proszę zauważ jak się staram". Spojrzała na kuzynkę jak na wariatkę, chociaż z ich dwójki to ona sama zachowywała się jak niezrównoważona. - Soul! - powtórzyła, zastanawiając się jakiego argumentu użyć, żeby do zakutego łba Victorii dotarło, że to naprawdę nie było jakieś byle jakie spotkanie znajomych, a coś znacznie większego. - Słuchaj, moja droga, mam wielu przyjaciół, ludzi obytych w świecie, eleganckich, nie takich co sowie spod ogona wypadli - zaznaczyła, mając na myśli prestiżowe towarzystwo arystokraty Augusta i mecenasa Maguire -I chociaż regularnie razem jemy, to nigdy w miejsach, których dress code wymagałby ode mnie założenia obcasów. To jest właśnie ta granica, Victoria! Jeśli miejsce jest na tyle fancy, że nie wypada wejść do niego w czymkolwiek, to jest randka albo przynajmniej spotkanie badające grunt przed potencjalną randką. Nie patrz tak, to nie ja ustalam te zasady! Tak funkcjonuje świat. A jeśli mi nie wierzysz, spytaj LJ'a. Albo ja spytam, jak się wstydzisz! Nie ma problemu. Mam spytać? Będziesz miała czarno na białym, tak jak lubisz - rozkręciła się, najpierw gestykulując zawzięcie, a na koniec krzyżując ręce na piersi i rzucając kuzynce wyczekujące spojrzenie.