Jednym z tradycyjnych zawodów krasnoludów, poza oczywiście kowalstwem i wydobywaniem surowców, jest oczywiście rąbanie drzew. Głównie tych malutkich. Co roku, podczas świąt, odbywają się zawody w rzucaniu siekierką w pieniek. Na placyku stawia się jak najwyższą kłodę, a każdy uczestnik musi spróbować rzucić swoją siekierką wyżej od pozostałych.
Rzuć k100 by zobaczyć jak Ci poszło.
Modyfikatory:
jeśli jesteś pałkarzem +10
Jeśli masz 0 z GM -10
Jeśli masz brodę od karpia Mściwoja lub użyłeś aktywatora brody +10
Wyniki:
więcej niż 80: dostajesz rękawiczki do quidditcha z cielęcej skórki (+1 GM)
poniżej 20: jedna z latających jemioł uparcie wszędzie za Tobą lata, miłując Cię za bycie takim słabym drwalem. W przynajmniej dwóch różnych miejscach w wiosce musisz dać komuś całusa, inaczej nie przestanie Cię szturchać i na koniec zabawy orientujesz się, że zgubiłeś 20g!
poniżej 10: siekiera leci lotem koszącym, rozwalasz nią stoisko, a pracujący przy nim krasnolud strasznie Cię ochrzania. Masz bana na zakupy w sklepiku z pamiątkami krasnali tej zimy!
______________________
Autor
Wiadomość
Longwei Huang
Wiek : 27
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 177cm
C. szczególne : krwawa obrączka na serdecznym prawym palcu, tatuaż chińskiego smoka na lewej ręce, runa jera na karku, blizny na łydce i na plecach, łagodny uśmiech
Szaleństwo mieszało mu w głowie i sprawiało, że nie potrafił w żaden sposób skupić się na czymkolwiek innym. Nie potrafił tak po prostu przestać myśleć o tym, co uważał, że czuł i wszystkim, z czym to się wiązało. Nadzieja, która rozpaliła się gwałtownie w jego sercu była przytłaczająca. Nigdy do tej pory Huang nie czuł niczego podobnego, nie był w ten sposób ogarnięty niemal obsesją na punkcie jednej osoby. Zaczynał rozumieć, co musiała również czuć wobec niego Zoe, kiedy zachowywał się w taki, a nie inny sposób. Nigdy nie przekroczył granic przyjaźni, ale dawał mylne sygnały, jak w tej chwili Max. Oczywiście, Longwei nie zapomniał o tym, co działo się aż do tego spotkania, co działo się do chwili, gdy nagle zaczął być zakochany – po prostu się przyjaźnili. Pamiętał wszystkie ich rozmowy i wiążące się z nimi informacje dotyczące samego Brewera, więc zakładał, że coś podobnego, o co poprosił, nie powinno stanowić problemu. Jednak widać pomylił się, gdy zamiast pocałunku, który być może zdołałby przełamać szaleństwo, które zajmowało umysł Longweia, ten został nagle odwrócony. W jednej chwili z ust mężczyzny wyrwał się jęk zawodu, wymieszany z bólem, który poczuł w okolicy serca. Jeśli wcześniej cichy szept w jego głowie mówił o nieodwzajemnionym uczuciu, tak teraz wręcz krzyczał, że nie powinien na nic liczyć, a sugestia zabrania do domu była jedynie próba odwrócenia uwagi. Dość skuteczną, ponieważ wbrew samemu sobie, Longwei aż przechylił głowę, czując gorący oddech przyjaciela na uchu, niemal prosząc o jakąkolwiek drobną pieszczotę, jednocześnie zakrywając dłonią oczy. - Wiem, jak czuła się Zoe, kiedy wyjaśniałem jej, że się pomyliła co do naszej relacji – powiedział prosto, starając się nie brzmieć gorzko, choć można było usłyszeć tę część goryczy, która nie miała nic wspólnego z prawdziwymi uczuciami mężczyzny. – Może w tym wszystkim jest odrobina dobra – dodał, próbując zażartować z tego, co się działo. Owszem, było to uciążliwe i z każdą chwilą gorsze, a chodzenie będąc tak ciasno objętym nie pomagało w niczym. Można było jedynie cieszyć się z zimowych ubrań, jakie mieli na sobie, bo nawet Longwei nie był pewien, do czego jeszcze próbowałyby go namówić podszepty. -To trzymaj się mocno. Wracamy – powiedział, gdy tylko wyszli poza teren wioski krasnoludów, chwytając samemu Maxa za przedramiona, niejako nie pozwalając mu na puszczenie go, na przerwanie tego objęcia, które było miłe, pomimo wszystkiego, co ze sobą niosło w związku z emocjonalnym spustoszeniem, jakie niosło nagle ogarniające go szaleństwo.
+
______________________
I won't let it go down in flames
Maximilian Brewer
Wiek : 22
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 178 cm
C. szczególne : Blizny na całym ciele, które wychynęły po usunięciu wszystkich mugolskich tatuaży, runa agliz na lewym ramieniu, krwawa obrączka na palcu serdecznym prawej dłoni, blizna w kształcie błazeńskiej czapki na prawej piersi, trzy blizny przez całe plecy, blizna w kształcie kluczy tuż nad sercem, runa jera na brzuchu
Szczerze mówiąc, Maxowi również nie było w tej chwili łatwo, ale starał się ze wszystkich sił tego nie okazywać, bo naprawdę ostatnie, czego potrzebował, to wpierdolenie się w jakiś kolejny zjebany burdel. I miał świadomość, że Huang również tego nie potrzebował, że należało trzymać go z daleka od kłopotów, z daleka od najróżniejszych pojebanych akcji. Tym bardziej że Max już wielokrotnie wspominał mu o tym, że sam pakował się w kłopoty, nie dostrzegając niektórych rzeczy, ignorując je albo zachowując się, jakby naprawdę ich nie rozumiał, jedynie zachęcając do czegoś drogą osobę. I chociaż jego obecne zachowanie wskazywało na to, że niesamowicie cierpiał, młodszy mężczyzna robił wszystko, żeby nie wyjść poza narzucone im ramy, mając świadomość, że to byłoby najbardziej pojebanym ruchem, jaki mógłby w tej chwili docenić. Przypominał sobie również, że kiedy ta popierdolona choroba minie, Longwei zapewne mu podziękuję, że go stąd zabrał i nie pozwolił na odpierdalanie jakiegoś pojebanego gówna, którego później by żałował. Sprawy na pewno nie ułatwiał ten jęk zawodu, który spowodował, że Max zacisnął mocniej ręce, przyciągając na chwilę współlokatora jeszcze bliżej siebie, nim zdołał się opanować. Skoncentrował się w pełni na tym, żeby kierować się do wyjścia z wioski, na tym, by szli przed siebie, jak para jakiś pojebanych pingwinów, starając się nie zwracać na nich uwagi innych, co oczywiście, w tym wypadku, było w chuj trudne. Wolał jednak mieć Longweia naprawdę na oku, żeby mu nie odbiło do reszty i nie zrobił sobie krzywdy albo nie postanowił wybrać się w jakąś popieprzoną podróż w nieznane. Dlatego też Max zdecydowanie wolał trzymać go blisko siebie i pilnować, dopóki nie przejdzie mu ten napad szaleństwa. Wierzył, że kiedy trafią do mieszkania, podobnie jak ostatnio, wszystko zacznie się uspokajać. - Tsss, mówisz, że dostajesz nauczkę? To znaczy, że nie czeka mnie więcej obiadów na mieście? Już nigdy z tobą nie przegram? - odpowiedział, robiąc smutną minę i brzmiąc nieco, jak zbity szczeniak. Starał się uderzyć w faktycznie żartobliwy ton, odwrócić uwagę opiekuna smoków od tego, co się działo, zmusić go do tego, by zajmował się czymś innym. Wiedział, że nie do końca mu to wychodzi, ale mimo wszystko z ulgą przyjął to, że ten postanowił ich faktycznie teleportować, zabierając ich prosto do domu, z dala od tej zasranej jemioły, która zachowywała się, jakby zamierzała go zamordować, jeśli nie wykona jego polecenia. Z dala od przebrzydłego krzaka i innych podszeptów, powinni być bezpieczni, a to było coś, czego teraz obaj potrzebowali.
Nie mogła powiedzieć, żeby mu zazdrościła tego związku, który miał, bo uważała zazdrość, za paskudne uczucie. Raczej cieszyłaby się, gdyby mogła sama się pochwalić ukochanym, a nie miała, więc tylko uśmiechnęła się, może trochę czule, co jak na nią było niespodziewane, ale miło było, tak po prostu, słuchać, że ktoś z jej bliskiego otoczenia był szczęśliwy. Uniosła dłoń, odganiając jemiołę jak natrętną muchę, może i miała przez nią wymuszoną ochotę na ciepłe pocałunki, ale bez obaw, nie z Chrisem. Nie czuła się zaślepiona, ani rozochocona, po prostu... stęskniona? Za odrobiną czułości w zimowy wieczór, na śniegu, ale może nie w tej wiosce akurat, w jakiejś innej scenerii, bardziej odludnej... Klasnęła w dłonie w grubych rękawiczkach, uśmiechając się do Walsha i wskazała na stoisko, dając im znak, żeby ruszyli po swoje siekiery. - Nie martw się, ja wypiję twoją porcję. Jak trzeba to co zrobisz. - Marie w przeciwieństwie do Chrisa długo nie trzeba było namawiać na alkohol, zwłaszcza piwo, a tym bardziej grzane, w chłodny dzień. - Podaj mi tę z tym czerwonym no.. tym. - Noskiem? Czubkiem? Parsknęła z siebie samej nie mogąc się skupić, ale w końcu kiedy dorwała do ręki swoją siekierę ruszyła na linię startu. I jak nie jebła! Ježíš Maria. Widząc już, jaki tor obiera jej niefortunnie rzucona siekiera Mary uniosła dłonie do twarzy, ale nie żeby zakryć przerażenie, co zwyczajnie infantylne rozbawienie, kiedy siekiera uderzyła w stoisko krasnoluda, rozwalając je, a biedak ruszył w jej stronę z ochrzanem. Czy ktoś tu w ogóle panował nad bezpieczeństwem w tej wiosce? Marie, wciąż z rękami przy twarzy, spojrzała na Chrisa wybałuszonymi oczami, chociaż widać było po nich, że jest rozbawiona. - Co teraz? Uciekamy? - Szepnęła w końcu, parskając i zginając się w pół. Jeszcze parę sekund mieli na ucieczkę.
Christopher Walsh
Wiek : 35
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 183
C. szczególne : Blizna u dołu brzucha oraz niewielka blizna na ręce, blizny na piersi po jadzie akromantuli, ciemnogranatowe blizny na lewym ramieniu; obrączka z czarno-zielonej muszli; runa agliz na lewym nadgarstku
Prawdę mówiąc, Christopher czasami miał wrażenie, że jego własna historia jest potwornie słodka, zupełnie jakby miała być wynagrodzeniem za to, co go wcześniej spotkało. Czy raczej za to, w co się sam wpędził, zachowując się, jak skończony idiota. Każdemu życzył tego, żeby znalazł dla siebie miejsce, swoją własną, bezpieczną przystań, czymkolwiek miałaby nie być, czy samotnością, czy spędzaniem czasu z innym człowiekiem, bo nie istniało coś takiego, jak wzór uniwersalnego, jednego, jedynego szczęścia. Dla każdego oznaczało to coś innego, smakowało inaczej i nawet teraz kiedy jemioła nie chciała mu wyraźnie dać spokoju, wracał myślami właśnie do Josha. Bo dla niego to on był tą radością w życiu, jaka w pełni mu odpowiadała. Nic zatem dziwnego, że mruknął coś jeszcze niewyraźnie na ten temat, a później uśmiechnął się do Mary. - Będę udawał, że wcale nie wiem, że dokładnie to planowałaś od samego początku. Obiecuję bardzo mocno się skrzywić i wręczyć ci swój grzaniec - powiedział, marszcząc z lekkim rozbawieniem nos. Pewnie jakiś czas temu mocniej by się z tego powodu oburzył albo zachował się w inny, równie idiotyczny sposób, ale podobne dąsy już dawno mu przeszły. Nie miały najmniejszego sensu, a on był za stary na podobne zachowania, więc po prostu przyjmował życie takim, jakim było. Skoro Mary lubiła alkohol, to nie zamierzał jej go zabraniać i robić z tego powodu jakichś niesamowitych problemów, o ile oczywiście nie zamierzała się upić i tańczyć nago na stole. Wtedy z całą pewnością postanowiłby jednak zaprotestować. Teraz jednak podał jej siekierkę, by zaraz po niej wykonać swój rzut, ale to nie miało znaczenia w obliczu tego, co się wydarzyło. Christopher aż na chwilę zamknął oczy, słysząc, jak wszystko rozpada się na kawałki, jakby Mary okazała się niesamowitym wręcz siłaczem. Wyglądało na to, że świetnie poszło jej demolowanie okolicy, co rozbawiło jej towarzysza, ale nie bawiły go za bardzo okrzyki krasnoluda, nic zatem dziwnego, że złapał za rękę swoją towarzyszkę i przyznawszy, że powinni brać nogi za pas, odciągnął ją na bok, by dopiero po chwili przekonać się, czy nie są ścigani przez latające siekierki. - Chyba powinienem wysłać cię do Josha na zajęcia z celności - stwierdził, uśmiechając się do niej i nawet mrugnął.
______________________
After all these years you still don't know The things that make you
Chciał zwiedzić więcej okolicy, zobaczyć co takiego jeszcze przygotowały krasnoludy, a skoro pooglądał już architekturę, to warto było też zapoznać się z atrakcjami. Ubrany elegancko jak zawsze, ale wcale nie przesadnie czy wymuszenie, skierował kroki w stronę sekcji konkursowej, coby popatrzeć jak ludzie radzą sobie z rzucaniem siekierą do pieńków. Była to jakaś kuriozalna tradycja, której kompletnie nie kojarzył, ale nie był tu przecież po to, by oceniać, tylko po to, by sobie pooglądać ludzi. Poobserwować jak się cieszą i robią to, co lubią. Okres świąteczny wywoływał z duszyczek człowieczych tyle pozytywnej energii, a Atlas, jak pijawka, karmił się nią, rozdając miłe i ciepłe uśmiechy, może jedynie trochę wilując mijanych świętujących. Splótł ramiona za plecami, stając w rozsądnej odległości od toru lotu siekierek, jednak widząc, jak jedna z nich leci lotem koszącym prosto w stanowisko nieopodal niego, uniósł brwi i odsunął się jeszcze trochę w bok, bo nie chciał być zmuszony do unikania ciosów we własną głowę. Był niemal tak wysoki, jak te pieńki. - Och! - wpadł na Chrisa znienacka- O. - dodał jeszcze i posłał mu czarujący uśmiech- Chris! Cudownie Cię widzieć. - kiedy to mówił, za każdym razem wydawało się, że mówi to niesamowicie szczerze. Wpatrywał się w Walsha głęboko, z zainteresowaniem i ciekawością wymalowaną na twarzy- Wygrałeś? - szepnął cicho, kiwając głową w kierunku zawodów rzucania siekierką.
Christopher Walsh
Wiek : 35
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 183
C. szczególne : Blizna u dołu brzucha oraz niewielka blizna na ręce, blizny na piersi po jadzie akromantuli, ciemnogranatowe blizny na lewym ramieniu; obrączka z czarno-zielonej muszli; runa agliz na lewym nadgarstku
Chris nie wiedział do końca, jak to się stało, ale Mary mu się gdzieś zgubiła. W tej ucieczce, która niespodziewanie miała miejsce po jej fatalnym rzucie, po prostu musieli się rozdzielić, może wpadając w grupkę mijających ich uczniów, a może w jakiś inny sposób. Dostrzegł ją dopiero po chwili, gdy pomachała do niego z pewnej odległości, jakby w ten sposób chciała mu pokazać, że mógł później do niej podejść i znowu zniknęła mu z oczu. Ruszyła zapewne na poszukiwanie grzańca, który chciała wypić, teraz pewnie dodatkowo, zamierzając pocieszyć się po tej porażce, jaką przed chwilą przeżyła. Pozornie nic wielkiego, a jednak wiele zmieniało i pokazywało ją w niezbyt korzystnym świetle. Co prawda Chris nie zamierzał się tym ani trochę przejmować i nawet bawiło go to, że ich uczniowie faktycznie mogli zobaczyć, że nie są aż tak potwornie sztywni i zasadniczy, jak się wydawali. Nim jednak zrobił cokolwiek więcej, zderzył się niespodziewanie z Atlasem, do którego od razu łagodnie się uśmiechnął. - Przyszedł sprawdzić, o co tyle krzyku? - zapytał, przywitawszy się z nim, a później pokręcił głową. - Nie było tak źle, ale nie zaniosę pluszowej akromantuli Joshowi. Musiałbym się bardziej postarać. Chociaż to Mary rozbiła całe stanowisko - dodał, zerkając jeszcze w stronę krasnoluda, który marudząc, próbował wszystko naprawić i chyba nie miał o nich najlepszego zdania. Może dobrze się stało, że kobiecie udało się zniknąć w tłumie, bo kto to wie, do czego mogłoby dojść, gdyby tylko właściciel stoiska zorientował się, że to właśnie ona doprowadziła do tej tragedii. - Zamierzasz spróbować swoich sił? Myślę, że niektórzy chętnie by się temu przyjrzeli - stwierdził, uśmiechając się nieco jak chochlik, który próbował kogoś do czegoś sprowokować. Wiedział, że zapewne był częściowo pod wpływem uroku swojego rozmówcy, ale też zachowywał się inaczej, niż przy ich pierwszym spotkaniu, bo w pełni odzyskał siebie.
______________________
After all these years you still don't know The things that make you
Zaśmiał sie szczerze, perliście, jak księciunio z bajki, brakowało tylko fruwających wokół niego ptaszków. - Nie, jestem po pracy, nikomu nie mów, ale jedynie podglądam! - powiedział konspiracyjnym szeptem, pochylając się lekko i przysłaniając usta, po czym znów się zaśmiał- Święta w moich stronach to niekoniecznie urocze święto. Dzieci straszy się Krampusem, a na festynach głównie się je i pije. - powiedział prostując się i poprawiwszy rękawiczki splótł ramiona za plecami, by znów rozejrzeć się po uczestnikach. Nie dostrzegał nigdzie mary, więc założył, że mistrzyni eliksirów po prostu czmychnęła z miejsca zbrodni jak to miała w zwyczaju i uśmiechnął się pod nosem, kręcąc głową. - Cała Mary. Pokłóciła się przy tym z właścicielem stoiska? Czy postawiła na ucieczkę? - znając ją to na dwoje babka wróżyła, mogła albo naskoczyć na krasnoluda, że postawił stoisko w najgorszym, możliwym miejscu, albo poszczycić się dawaniem w długą pod byle pretekstem. Nie znalazłszy jej pięknej buzi nigdzie w pobliżu, wrócił spojrzeniem do Walsha i wpatrzył się w niego z wielką ciekawością. - Och nie, raczej nie. - uniósł dłonie w geście poddania się- Takie... - przełknął ślinę, bo mu na język cisnęła zwrot "prostackie" - brutalne zabawy nie są w moim stylu. - wyratował się jakoś i zamrugał oczami, starając się nie zgubić uprzejmości z twarzy. Co jak co, ale wolał przed swoimi uczniami nie machać siekierą, szczególnie, że teren nie był w żaden sposób zabezpieczony, a on raczej nie chciał mieć na sumieniu jakiegoś dziecka, któremu siekierę wbiłby w łeb. - Jak się dziś czujesz..? - zagaił niewinnie, ale jakby mu w myślach czytał, samemu mając w pamięci ich spotkanie w księgarni i jego kuriozalne, wtedy, zachowania.
Christopher Walsh
Wiek : 35
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 183
C. szczególne : Blizna u dołu brzucha oraz niewielka blizna na ręce, blizny na piersi po jadzie akromantuli, ciemnogranatowe blizny na lewym ramieniu; obrączka z czarno-zielonej muszli; runa agliz na lewym nadgarstku
- To chyba w takim razie całkiem miła odmiana? - zapytał Christopher, unosząc lekko brwi i uśmiechając się ponownie do swojego rozmówcy. Nie miał pojęcia, czy Atlasowi faktycznie podobało się to, co go otaczało, czy może jednak był bardziej przyzwyczajony do tego, co znał do tej pory. Nie wiedział, czy mężczyzny nie mierziło to, co go otaczało, co również było możliwe, w końcu poznawanie nowych, obcych tradycji, nie zawsze było dla człowieka przyjemne i czasami wiązało się z jakimiś nieprzyjemnościami, problemami albo zwyczajną niechęcią. Nawet wtedy, jeśli coś wydawało się pozornie proste, pozornie miłe. Ostatecznie bowiem kultury i tradycje różnych miejsc różniły się tak bardzo, że coś, co było przyjemne dla jednych, dla innych mogło być całkowicie oburzające. - Postanowiła uciec i wygląda na to, że ruszyła na poszukiwania grzańca, którym mi się odgrażała. Podejrzewam, że właśnie teraz wypija toast za swoją porażkę - odparł, kręcąc lekko głową, raz jeszcze próbując dostrzec gdzieś Mary, ale nie miał pojęcia, gdzie ta mogła ostatecznie przepaść. Podejrzewał jednak, że kobieta wolała trzymać się z dala od krasnoluda, który najwyraźniej zamierzał pokazać jej, co o niej myśli, kiedy tylko znowu ją zobaczy. To zaś oznaczało, że lepiej byłoby nie być w skórze nauczycielki eliksirów, gdy dojdzie już do konfrontacji. - Brutalne? Na pewno siłowe i nieco niebezpieczne, jeśli ktoś nie wie, jak się do tego zabrać. Jestem pewien, że Josh zmyłby nam wszystkim głowę za to, jak podchodzimy do tego zadania - powiedział, przeczesując włosy palcami, zdając sobie sprawę z tego, że jego mąż zapewne parskałby z irytacją, widząc ich próby. Po czym, bez dwóch zdań, postanowiłby pokazać im, jak należy faktycznie rzucić tę nieszczęsną siekierę, tylko po to, żeby wbić ją we własną nogę albo zrobić coś równie popisowego. - Hm? Całkiem dobrze, chociaż pogoda mogłaby zdecydowanie być lepsza - odparł, a potem rozchylił lekko wargi i zaśmiał się cicho. - Chodzi ci zapewne o to, co się działo w księgarni? To były klątwy Avalońskich bóstw. Bardzo dziwne i mało przyjemne, bo udało mi się nawet zapomnieć o istnieniu Josha. Zapewniam, że nie mam już paranoi na temat ludzi czyhających na moje życie, a rośliny nie więdną w mojej okolicy.
______________________
After all these years you still don't know The things that make you
Atlas zaśmiał się ciepło, szczerze i z rozbawieniem, kiwając lekko głową. Rzeczywiście była to miła odmiana, choć w ramach posiadanej przez niego wiedzy i tak raczej podchodził sceptycznie do zabaw, organizowanych przez krasnoludy. Były to chytre, podstępne i pozbawione zaufania względem czarodziejów istoty. Bez wątpienia były bardziej urokliwe od Krampusa, jednak wciąż wolał podchodzić do nich z dozą sceptycyzmu i zdrowego dystansu. - Miła. Miło zobaczyć kadrę i uczniów z dala od murów szkoły. Ostatni raz widziałem studentów... - skrzywił się nieznacznie, bo wspomnienie uczennic wijących się na rurach w klubie Pure Lux było czymś, co chciałby wymazać z pamięci- w mniej uroczych warunkach. - wzdrygnął się lekko. Jednak znów się uśmiechnął, kiedy Chris tak sprawnie opisał Mary i pokręcił głową, wraz zapominając o swoich pijanych uczniach w klubie. - Ach, grzaniec. Może i my byśmy się wybrali? - zaproponował, spoglądając badawczo na Walsha- Nie mam pluszowej akromantuli, ale może będę w stanie zabawić Cię samym towarzystwem? - uśmiechnął się ciepło.- A Ty opowiesz mi więcej o Joshu, bo brzmi jak fascynujący człowiek. - dodał rozbawiony wizją kogoś, kto przychodzi dać instruktaż, po czym rozwala sam sobie nogę. Rosa wskazał dłonią wyjście z placu rzucania siekierami i kiwnął zachęcająco głową. - Cieszę się, że już w porządku. Proszę, nie odbieraj tego jako oceny. - powiedział stroskanym głosem- Po prostu wydawałeś się czuć dyskomfort w moim towarzystwie i nie chciałbym Ci się dziś znów narzucać. - dodał łagodnie, miękko, przyglądając się mężczyźnie z uwagą- Ale jeśli wszystko już w porządku, to może jednak ten grzaniec? -m uniósł pytająco brwi- ja zapraszam. Przyda się na rozgrzanie.
Christopher Walsh
Wiek : 35
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 183
C. szczególne : Blizna u dołu brzucha oraz niewielka blizna na ręce, blizny na piersi po jadzie akromantuli, ciemnogranatowe blizny na lewym ramieniu; obrączka z czarno-zielonej muszli; runa agliz na lewym nadgarstku
Chris uśmiechnął się do niego lekko, marszcząc przy tej okazji nos, by zaraz unieść brwi i zapytać go, czy mógł mu zdradzić, gdzie w takim razie przyszło mu spotkać się ze studentami. Którzy, jak wynikało z tej dość lakonicznej wypowiedzi, nie zachowywali się do końca tak, jak powinni, czy może raczej tak, jak nie powinni zachowywać się w obecności kadry nauczycielskiej. Zielarz doskonale pamiętał to, co wydarzyło się w Luizjanie, jak mocno to wtedy na niego podziałało i jak bardzo nie chciałby do tego znowu wracać. Wiedział, że zapewne był wtedy zbyt zdenerwowany i zbyt spięty, że był jednak poirytowany tym, jak to wszystko wyglądało, ale wciąż, niezmiennie, miał jakieś swoje zasady i nie był przekonany, czy dzieciaki powinny pić w towarzystwie swoich profesorów. Owszem, byli studentami, ale mimo wszystko zacierające się granice nie były nigdy niczym dobrym. - Och, ja nie piję. Nie lubię smaku alkoholu, a nie sądzę, żeby krasnoludy były skłonne przygotować dla mnie ekscentrycznego drinka z samych owoców, czy czegoś podobnego - powiedział, ale uśmiechnął się lekko, bez najmniejszych problemów przystając na to, by spędzić nieco więcej czasu z Atlasem. Nie wiedział w tym nic złego, w końcu mężczyzna nie był złym człowiekiem, nie robił niczego, co mogło powodować niechęć, ból, czy strach. Być może zielarzowi nieco nie odpowiadał ten urok, jaki Rosa dookoła siebie roztaczał, ale znowu nie było to coś, co by mu nie odpowiadało, nie było to coś niemiłego, co by go irytowało do tego stopnia, że zamierzałby uciekać. Ostatecznie znał innych potomków wili i naprawdę radził sobie doskonale przebywając w ich obecności, więc nie widział powodu do tego, żeby od tego uciekać. Była jednak jedna sprawa, którą musiał zdecydowanie jasno postawić. - O Joshu mogę opowiadać ci godzinami, ale tak już jest, kiedy pytasz kogoś o jego małżonka - powiedział, wzruszając lekko ramionami, chociaż był pewien, że do tej pory Atlas zdołał się już dowiedzieć, czy zorientować, jaka łączyła ich relacja, wolał to jednak podkreślić, a później po prostu pozwolił sobie faktycznie na opowiadanie mu o wszystkim i o niczym, kiedy skierowali się w głąb wioski, rozglądając dookoła i po prostu ciesząc się spokojem, jaki tutaj panował. Z czy bez alkoholu, to nie miało najmniejszego znaczenia.
z.t dla Chrisa i Atlasa
+
______________________
After all these years you still don't know The things that make you