Jednym z tradycyjnych zawodów krasnoludów, poza oczywiście kowalstwem i wydobywaniem surowców, jest oczywiście rąbanie drzew. Głównie tych malutkich. Co roku, podczas świąt, odbywają się zawody w rzucaniu siekierką w pieniek. Na placyku stawia się jak najwyższą kłodę, a każdy uczestnik musi spróbować rzucić swoją siekierką wyżej od pozostałych.
Rzuć k100 by zobaczyć jak Ci poszło.
Modyfikatory:
jeśli jesteś pałkarzem +10
Jeśli masz 0 z GM -10
Jeśli masz brodę od karpia Mściwoja lub użyłeś aktywatora brody +10
Wyniki:
więcej niż 80: dostajesz rękawiczki do quidditcha z cielęcej skórki (+1 GM)
poniżej 20: jedna z latających jemioł uparcie wszędzie za Tobą lata, miłując Cię za bycie takim słabym drwalem. W przynajmniej dwóch różnych miejscach w wiosce musisz dać komuś całusa, inaczej nie przestanie Cię szturchać i na koniec zabawy orientujesz się, że zgubiłeś 20g!
poniżej 10: siekiera leci lotem koszącym, rozwalasz nią stoisko, a pracujący przy nim krasnolud strasznie Cię ochrzania. Masz bana na zakupy w sklepiku z pamiątkami krasnali tej zimy!
______________________
Salazar Morales
Wiek : 39
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 183 cm
C. szczególne : blizny ciągnące się przy lewej nerce i po prawej stronie żeber | niewielkie, krwawe znamię w kształcie krzyża na grzbiecie prawej dłoni | krwawy znak w kształcie obrączki
Niekoniecznie zależało mu na zwiedzaniu świątecznej wioski krasnoludów, ale skoro i tak musiał porozmawiać z Maximilianem, zimowe atrakcje w Hogsmeade jako pierwsze nasunęły się na myśl. Poza tym Meksykanin podświadomie wolał chyba uniknąć zamkniętych przestrzeni, a przede wszystkim zatłoczonych barów, mając nadal w pamięci ostatni atak paniki i omamów, który znienacka dotknął jego młodszego partnera. Niekiedy warto było sobie odpuścić procentowe trunki i spędzić czas w nieco spokojniej atmosferze, a do tego zaczerpnąć świeżego powietrza. Teleportował się w pobliże bożonarodzeniowej osady, podziwiając drewniane, oświetlone domki, które napotykał na drodze do niewielkiego placyku z ułożoną w jego centralnej części kłodą. Pokiwał krasnoludowi głową na powitanie, a w oczekiwaniu na swojego ukochanego odpalił merlinową strzałę, zaciągając się potężną chmurą dymu. Obserwował również próby nastoletnich chłopaków, którym zdecydowanie brakowało jeszcze siły w rękach, żeby w ogóle mieć szansę na zyskanie w zawodach wysokiego miejsca. Póki co niepokonany pozostaw rosły, brodaty mężczyzna, który do złudzenia przypominał drwala. - Felix! - Zawołał wreszcie, dostrzegając zagubionego w śnieżnych zaspach chłopaka, do którego zresztą zaczął powoli się kierować. Pocałował delikatnie jego policzek, uśmiechając się radośniej na widok młodej twarzyczki świeżo upieczonego właściciela Pure Luxa. - Wygrany wybiera gdzie idziemy dalej? - Zaproponował również odrobinę rywalizacji, skinieniem pokazując na leżące nieopodal siekiery.
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Max był wciąż jeszcze dość zmęczony psychicznie po otwarciu klubu. Nie miał tak na prawdę czasu porządnie wypocząć, ale skoro już się umówił z Paco, postawił się na nogi mocną, czarną kawą i opatulony w czapkę, szalik i resztę zimowego zestawu, ruszył prosto do krasnoludzkiej wioski. Miejsce to było zdecydowanie jedyne w swoim rodzaju, ale nastolatek na ten moment zainteresowany był tym, po co się tu z partnerem umówił. Miał nadzieję, że trochę agresji pomoże mu w zrelaksowaniu się po ostatnich bardzo ciężkich tygodniach. Uniósł rękę, gdy Paco go zawołał i od razu ruszył w jego kierunku. Nie zauważył, że nad jego głową pojawiła się przeklęta jemioła, ale poczuł jej moc, bo nim cokolwiek odpowiedział, wpił się zawzięcie w usta partnera, składając na nich pocałunek, jakiego już naprawdę dawno nie mieli okazji dzielić. -Pewnie. Podoba mi się. - Rzucił z uśmiechem, przyjmując ten skromny zakład, choć nie mógł się za bardzo na tym skupić, bo jedyne o czym myślał to to, by znów zasmakować tych przykrytych wąsem ust, co też zresztą po chwili po prostu zrobił.
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Salazar Morales
Wiek : 39
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 183 cm
C. szczególne : blizny ciągnące się przy lewej nerce i po prawej stronie żeber | niewielkie, krwawe znamię w kształcie krzyża na grzbiecie prawej dłoni | krwawy znak w kształcie obrączki
Chociaż ostatnimi czasy wyjaśnili sobie z Maximilianem wiele nieprzyjemnych scen i nieporozumień z przeszłości, tak Paco musiał przyznać, że nie spodziewał się aż tak wylewnego powitania ze strony ukochanego. Meksykanin zmarszczył lekko czoło, a krzaczaste brwi uniosły się wyżej w chwili, w której chłopięce usta łapczywie wpiły się w jego własne, a chociaż Paco został początkowo zaskoczony żarliwością pocałunku, szybko zdecydował się odwdzięczyć, odsuwając dłoń z papierosem od ciała nastolatka, by zaraz drugą otulić jego osłoniętą szalikiem szyję. – Nie pomyślałbym, że tak bardzo się za mną stęskniłeś. – Rzucił zaczepnie, z opóźnieniem spostrzegając fruwającą nad głową chłopaka jemiołę. Zrozumiał, że to nie do końca inicjatywa samego Felixa, ale nie mógł narzekać na to magiczne zielsko, dzięki któremu miał szansę zaznać odrobiny bliskości. Taa… odrobiny, tak naprawdę zrobiło mu się niesamowicie gorąco, a w konsekwencji nie potrafił się zupełnie skoncentrować na zawodach. - Patrz jak to się robi. amigo. – Nie wychodził jednak ze swej śmiałej, prowokującej roli, pewnym chwytem łapiąc za drewnianą rękojeść siekiery. Myślami odpłynął już do ułożonego w centrum wydarzeń pieńka, kiedy jego młodszy partner skradł mu kolejnego całusa, który w swej rozkoszy całkiem zaciemnił umysł Moralesa. Mężczyzna mógł zapomnieć o analizie odległości, o zręcznym ruchu nadgarstka… Ot, wyrzucił topór na hejnał, nie będąc w stanie wyrzucić z wyobraźni obrazu łaknących przyjemności warg. – Mierda. – Warknął pod nosem dopiero wtedy, kiedy zdał sobie sprawę z tego jak nieprecyzyjnie cisnął narzędziem, doszczętnie rozwalając przy tym świąteczne stoisko. Nie trzeba było długo czekać na reakcją krasnoluda-właściciela, który zrugał go od stóp do głów, obiecując że przekaże swoim brodatym kumplom, że temu panu zabrania się zakupu jakichkolwiek pamiątek. - Dobra, chyba już wiemy kto został mianowany przewodnikiem wycieczki. – Zwrócił się do Maximiliana z cichym westchnięciem, wszak nie wierzył, żeby nastolatek rzucił gorzej od niego. Nie dało się. – Powinienem już zapamiętać, że nie grasz czysto. – Przechylił się jeszcze bliżej swojego ukochanego, szepcząc mu na ucho, którego płatek przygryzł delikatnie, odwdzięczając się pięknym za nadobne. A co, skoro Felix miał prawo go dekoncentrować, zdecydował się skorzystać z jego niecnych metod.
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Sam też się tego nie spodziewał, ale widać magia jak zwykle robiła swoje. Nie żeby mu to w tej chwili przeszkadzało i wyglądało na to, że Salazar też nie ma nic przeciw takim powitaniom. Zresztą faktem było, że już dawno nie okazywał wobec mężczyzny fizyczności, więc nawet coś tak prostego miało prawo być sporym zaskoczeniem. -Wbrew pozorom tęsknię. - Odpowiedział niby żartobliwie, ale jednak zgodnie z prawdą. To, że trzymał partnera na dystans wychodziło z blokady, która i jego nie zadowalała, ale po prostu nie potrafił z dnia na dzień się jej pozbyć. Przynajmniej do teraz, gdy nie wiedział jeszcze, że ta potrzeba pocałunków jest wynikiem latającej nad nim jemioły. -No pokaż, jakim jesteś ekspertem. - Zachęcił go prowokacyjnie po tym, jak już ponownie zasmakował ust Paco, po czym prychnął śmiechem, gdy zobaczył wynik jego popisów. -Oj kochanie, chyba nie powinieneś bawić się ostrzami. Jeszcze kogoś skrzywdzisz. - Pokręcił głową, gdy wkurwiony krasnal ruszał z opierdolem na meksykanina. Max musiał przyznać, że widok był przekomiczny i nie zamieniłby tego na nic innego. -Oj, nie wkurwiaj się, wiem, że próbowałeś. - Poklepał go po ramieniu, a gdy spojrzał w te czekoladowe tęczówki, nie potrafił powstrzymać się przed jeszcze jednym złączeniem ich warg. Zachowywał się jak jakiś niewyżyty nastolatek, którym zresztą przecież normalnie był. Przymknął powieki czując ciepły oddech partnera na swoim karku, a następnie jego zęby na swoim uchu. -Jak Ci przeszkadza, mogę być najuczciwszym chłopakiem na świecie. - Zaproponował, przejeżdżając kciukiem po wardze Paco, wpatrując się w nią łakomie, ale jakimś cudem udało mu się powstrzymać przed kolejnym pocałunkiem. -To teraz patrz, jak to się na prawdę robi. - Odchrząknął, po czym chwycił za siekierkę, wycelował i rzucił. Było to bardzo słabe, ale wciąż lepsze niż popis Salazara. Nic dziwnego, skoro nastolatek wciąż myślał tylko o kolejnej dawce narkotyku, jaką w tej chwili były słodkie pocałunki jego partnera. -Ja przynajmniej nikogo nie wkurwiłem. - Mruknął mu prosto w wargi, które zaraz potem znów pochwycił, tym razem zdecydowanie na dłużej. Nie mógł nic poradzić na to, że najchętniej by się od partnera nie odrywał i to bez względu na karcące spojrzenia pobliskiego krasnala.
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Salazar Morales
Wiek : 39
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 183 cm
C. szczególne : blizny ciągnące się przy lewej nerce i po prawej stronie żeber | niewielkie, krwawe znamię w kształcie krzyża na grzbiecie prawej dłoni | krwawy znak w kształcie obrączki
Jeszcze nie stracił zmysłów, żeby wyrażać sprzeciw wobec umizgów ze strony młodszego partnera, który przecież zawsze działał na niego jak afrodyzjak. Zależało mu na nim i nie chciał po raz kolejny zawieść jego zaufania, dlatego nie szukał pocieszenia w ramionach innych chłopców, ale nie zamierzał ukrywać, że brakowało śmielszych gestów i fizycznej bliskości nastolatka, której teraz nie potrafił się nijak przeciwstawić. Zaczął też doceniać uroki świątecznej wioski, i to nie tylko przez wzgląd na magiczną moc jemioły. Poszczęściło im się, bo pośród wielu dni ponurej aury i panującej wokoło pluchy, wreszcie mogli uraczyć leżącego na ziemi śniegu. – Ja też. Cholernie za tym tęsknię. – Odpowiedział mrukliwym tonem, jednak akurat w jego przypadku trudno było poszukiwać żartobliwej nuty; wręcz przeciwnie, czekoladowe tęczówki zapłonęły niepowstrzymanym żarem i skrywanym dotychczas, niezaspokojonym pragnieniem. Niełatwo było skupić się na czymkolwiek innym niż przyjemność, którą oferowały chłopięce usta. Nic więc dziwnego, że Paco zamachnął się siekierą w niewłaściwym kierunku, sprowadzając na siebie gniew bożonarodzeniowych krasnoludów. Nieszczególnie się jednak nienawiścią ze strony brodatych stworzeń przejął, bardziej ubodła go zaczepka nastoletniego partnera. – Przypomnę ci twoje słowa, jak wylądujemy w kuchni. – Żachnął się urażony, spoglądając na Maximiliana spod byka, tylko czekając aż będzie mógł w jego obecności posiekać zręcznie mięso i pokroić warzywa do swej popisowej paelli. Na razie jednak musiał obejść się smakiem, i wcale nie chodziło o meksykańską kuchnię, a przegrany pojedynek na noże na siekiery. Naprawdę chciał w tym starciu zwyciężyć, ale nagroda pocieszenia okazała się niezwykle słodka, a do tego w pełni rekompensowała jego zranione przed momentem ego. – Pewnie, że mi przeszkadza. Wobec mnie zawsze powinieneś być uczciwy. – Postanowił dalej kusić go przyjemnym szeptem i gorącym oddechem, ale nie był pewien czy czasem to własnej, niezbyt silnej woli, nie wystawił na trudniejszą próbę. Lądujący na jego wargach kciuk sprawiał, że już całkiem zapomniał o zawodach, a pod wpływem tego łakomego spojrzenia szmaragdowych ślepiów tracił rozum… zdołał się opamiętać w ostatniej chwili, niechętnie odsuwając się od młodzieńca dopiero, gdy ten sięgnął po toporek. - No, no, rzeczywiście. Wspaniale nam idzie. – Skwitował równie marny popis umiejętności swojego ukochanego, którego zresztą chwycił, przyciągając ponownie do siebie. Nie potrzebował jemioły, żeby wpierw całkowicie poddać się woli partnera, a potem przejąć inicjatywę, splatając ich usta i języki w bardzo długim, namiętnym tańcu. Nawet nie zauważył, kiedy stracił równowagę, wywracając ich obu w śnieżną zaspę; upadek nie przeszkodził mu jednak w kontynuowaniu pieszczoty, którą przerwał dopiero zmuszony do złapania głębszego oddechu. – Dobra, stop. – Nie był pewien czy upomina siebie czy Maximiliana. – Może zostaniesz u mnie na noc? – Mruknął zresztą zaraz, nie mogąc darować sobie tego zaproszenia. W końcu jednak podniósł się z ziemi, wyciągając rękę, żeby pomóc również Solbergowi. – Najpierw rzeczy ważne. Chciałem z tobą pogadać o Luxie. – Zwrócił się do chłopaka z poważniejszym, spokojniejszym wyrazem twarzy. – Dopiero co się otworzyłeś, ale… nie zdziw się, jeżeli niedługo odwiedzi ci kilku chciwych frajerów dość stanowczo proponujących płatną protekcję. – Postanowił świeżo upieczonego właściciela uprzedzić, że umiejscowił swój klub w niezbyt ciekawej okolicy. – Nie płać i powiedz im, że jesteś pod moją ochroną. – Poradził mu powołanie się na własne wpływy, wszak sam z oczywistych względów nie zamierzał odbierać od ukochanego haraczu.
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Dotychczas nie mieli za bardzo okazji o tym porozmawiać, ale dzięki magii jemioły obydwoje szczerze przyznali, że brakuje im tej bliskości. Niby nic zaskakującego, ale jednak mogło mieć znaczenie w taki pokurwionej relacji jak ich. Jak zawsze musiał nieco podrzeć łacha z partnera, ale oczywiście wcale tak nie myślał. Wbrew pozorom naprawdę podziwiał go za wiele i żadna z tych rzeczy nie miała nic wspólnego z pełną skrytką u Gringotta. Co nie zmieniało faktu, że musiał go trochę podręczyć, bo nie byłby sobą. -Tam też lepiej rzucam nożami. - Udał, że nie zrozumiał tego, co Morales chciał mu przekazać, choć przecież doskonale to wiedział, że Salazar nad garnkiem radził sobie wyśmienicie. Może w siekaniu składników byli sobie mniej więcej równi, ale już zrobienie czegokolwiek co mogło zakrawać o posiłek zdecydowanie nie było domeną Maxa, a raczej jego partnera. Nie skomentował tych słów, bo miał ochotę wywalić z siebie coś zdecydowanie mniej romantycznego. Na szczęście potrzeba pocałunków skutecznie odciągnęła jego myśli od mniej przyjemnych tematów, a następnie zabrał się za rzucanie toporkiem, który trafił w pieniek, ale ledwo i wcale się w niego nie wbił. Po raz kolejny wolał wybrać czyny niż słowa i tym razem zdecydowanie postawili na zgorszenie każdej istoty, jaka mogła znaleźć się w ich zasięgu. Przylgnął do Paco, jakby po raz pierwszy miał okazję w ogóle się do niego zbliżyć, a im bardziej mężczyzna zwiększał intensywność tego gestu, tym mocniej Max go pragnął. Mimo tego, że po chwili leżeli na zimnym, mroźnym śniegu, nastolatek czuł ogromny gorąc, otaczający każdy skrawek jego ciała i duszy. Mruknął raczej z niezadowoleniem, gdy Paco ich nieco ostudził, bo wcale nie miał ochoty tego momentu przerywać. -Może.... - Odpowiedział, zahipnotyzowanym wzrokiem patrząc w czekoladowe tęczówki. Po raz pierwszy od wypadu do Edynburga czuł przez ten krótki moment, że zostawili wszelkie problemy za sobą. -Hmmm? Co z nim nie tak? - Spoważniał i od razu spiął się nieco, gdy usłyszał ton partnera, gdy już dał się postawić na nogi i otrzepał swoje ubrania nieco ze śniegu. Słuchał Salazara, ale jednocześnie wciąż powracał spojrzeniem do jego warg, na które ciągle miał tak samo wielką ochotę. -Że jakaś mafia tam działa? - Musiał na chwilę skupić się, żeby poskładać to wszystko w logiczną całość. -Spokojnie, mi amor, nie dam się. A jakby było naprawdę źle, powołam się na Ciebie. Nic mi nie będzie. - Zapewnił go, gładząc delikatnie po policzku, niby przypadkiem zahaczając znów palcem o jego wargi. Nie chciał, by Morales musiał się o niego martwić, ale też nie chciał osiągać czegokolwiek dzięki jego wpływom. Poza tym, nie był jeszcze pewien, czy "Lux" osiągnie na tyle cokolwiek, żeby jakieś typy się nim zainteresowały.
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Salazar Morales
Wiek : 39
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 183 cm
C. szczególne : blizny ciągnące się przy lewej nerce i po prawej stronie żeber | niewielkie, krwawe znamię w kształcie krzyża na grzbiecie prawej dłoni | krwawy znak w kształcie obrączki
Jemioła niewątpliwie ułatwiła im zadanie, zastępując rozmowę, której Paco nie chciał podejmować z obawy, że zostanie przez młodszego partnera niewłaściwie zrozumiany. Pragnął go przecież nie tylko swoim ciałem, ale również a raczej przede wszystkim sercem, co nie oznaczało przecież że nie brakuje mu fizycznej bliskości. Potrzebował jej, zdecydowanie nieprzywykły do długotrwałego celibatu, a teraz delektował się każdym pocałunkiem ukochanego, jakby miał nie doczekać się kolejnego, co zważywszy na podsycony przez fruwającą nad chłopięcą głową roślinę apetyt raczej nie powinno go dzisiejszego popołudnia martwić. Nie pamiętał kiedy ostatnio Felix tak wygłodniale poszukiwał jego ust, a oczarowane spojrzenie szmaragdowych ślepiów mile łaskotało ego stęsknionego za nim Meksykanina. Miał nadzieję, że tym razem nic nie zepsuje ich dobrego nastroju. Rozwścieczony krasnolud podjął takową próbę, ale zarówno Paco, jak i Maximilian ostatecznie zbyli go milczeniem, zbyt mocno skoncentrowani na sobie nawzajem. – Powiedzmy, że z grzeczności nie zaprzeczę, ale tylko dlatego, że wolałbym twoich umiejętności nie sprawdzać. – Przekręcił lekko głowę, pokazując partnerowi swoje uzębienie. Rzucania nożami nie zaliczyłby do ulubionych rozrywek, chociaż nauczony doświadczeniem, nie zdziwiłby się gdyby podczas którejś z burzliwych kłótni rzeczywiście oberwał od Felixa ostrym narzędziem. Kontrolowanie emocji nie wychodziło im najlepiej, i całe szczęście że kuszące pocałunki oddaliły od niech niebezpieczeństwo rozmowy o uczciwości, w której niestety Salazar z automatu wylądowałby na przegranej pozycji. Zrozumiałe, skoro to on zanotował na koncie nieplanowaną, gorszącą zdradę. Cóż… ważne że obecnie nie miał ochoty siać zgorszenia z kimkolwiek innym poza Maximilianem, którego swym ciężarem dosłownie wcisnął w śniegową zaspę. - Chyba nie powinniśmy kupować na święta jemioły. – Zauważył żartobliwie, nie będą w stanie oderwać wzroku od rozognionych ślepiów kochanka i jego delikatnie rozchylonych warg, które po prostu musiał pochwycić raz jeszcze, tym razem nie pozwalając jednak żadnemu na przedłużanie pieszczot w nieskończoność. Wiedział, że mają ważne tematy do omówienia, a z tego powodu wolał przyjemności odłożyć na później. – Wszystko w porządku. – Podniósł ręce w obronnym geście, wszak nie śmiałby czynić wobec nowego klubu żadnych zastrzeżeń. – Hm? – Nadal nie mógł się również skupić, czując na swoich wargach powracające nieustannie spojrzenie. – A gdzie nie działa... – Raczej stwierdził niż zapytał, wzruszając ze zrezygnowaniem ramionami. – Proste, dopóki płacisz haracz, masz spokój. Gorzej, jeżeli się postawisz. Wiele nowych pubów czy restauracji poszło z dymem. – Westchnął ciężko, bo co jak co, ale akurat z pożarami to Maximilian ewidentnie miał na bakier. – Po prostu powiedz, że jesteś chroniony, to wystarczy żeby cię nie nachodzili. – Powtórzył swą prośbę, przesuwając palcami po chłopięcym policzku. Domyślał się, że taka będzie jego reakcja, ale nie chciał przecież, żeby Felix reklamował swoją własność jego nazwiskiem. Nie uważał również, żeby takie zachowanie miało równać się osiągnięciu czegokolwiek dzięki jego wpływom. Po prostu martwił się o bezpieczeństwo partnera, który wpłynął na głębokie wody, ściągając na siebie uwagę typów spod ciemnej gwiazdy. Wiedział, że dzięki wypracowanej pozycji może zabezpieczyć interesy Solberga, i nie miał zamiaru udawać, że jest inaczej. – Nie chcę, żeby ktokolwiek próbował zniszczyć to, co sam zbudowałeś. – Dodał jeszcze, zerkając na niego wymownie i pokazując tym samym, że nie chce słyszeć słowa odmowy.
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Sam nie wiedział skąd i dlaczego tak nagle zapragnął bez przerwy całować Salazara, ale nie zastanawiał się nad tym, a rozkoszował się tymi momentami, jednocześnie nieco irytując, że nie może tak po prostu się nasycić. Nienawidził magii, a już szczególnie tej świątecznej, która ostatnio, jak pamiętał, wjebała go w kilkudniową Amortencję. -W sumie.... - Zaczął, po czym pokręcił głową, uznając to za debilny pomysł. -Tak, lepiej trzymajmy się z dala od ostrzy. - Stwierdził, choć to, co Paco miał w głowie wcale nie było tak nieprawdopodobne. Z ich temperamentami można było spodziewać się, że podczas którejś afery, jeden z nich zostanie wysłany do Munga w stanie krytycznym. Może nie spowodowanym specjalnie, ale jednak. -Powinienem się domyślić. - Pokręcił głową, na chwilę odrywając wzrok od oczu ukochanego, by dostrzec tę wkurwiającą roślinę. -Może lepiej nie. - Zgodził się po chwili z uśmiechem, jednocześnie znów czując dziwne uczucie w sercu, którego nie potrafił się pozbyć, a które szybko zostało przykryte niepokojem, gdy Morales wspomniał nowo otwarty lokal młodszego z nich. Czekał więc w milczeniu na wyjaśnienie, które było dość proste, a jednocześnie sprawiło, że Max miał ochotę sobie głośno przekląć, czego jednak nie uczynił. -Taaa, znam te historie, nie wiem czemu o tym nie pomyślałem. - Przyznał szczerze, bo jak zwykle swoje bezpieczeństwo miał w głębokim poważaniu. Może miało to coś wspólnego z tym, że nie był do końca jeszcze pewien, czy prowadzenie klubu to to, co naprawdę chce w życiu robić. -Jeśli to zrobię, przestaniesz się martwić? - Zapytał niby żartem, ale też jednak poważnie. Nie chciał przecież, żeby Paco myślał, że jego partner nie umie o siebie zadbać i ciągle potrzebuje jego pomocy. -Wiem, mi amor i doceniam. Powołam się na Ciebie. - Zapewnił, trochę dla świętego spokoju, trochę jednak rozumiejąc motyw partnera. Co prawda waleczna dusza młodzieńca wyrywała się do innych rozwiązań, ale jakimś cudem, Maxowi udało się ją uspokoić i przystać na bardziej rozsądne rozwiązanie. -Może odwiedzimy kowala? Zobaczymy, co ma do zaoferowania. - Zaproponował, chcąc zmienić już temat na nieco lżejszy. Słyszał o tym stoisku, gdy szedł na spotkanie z Moralesem i naprawdę był ciekaw, czy jest to miejsce jakkolwiek warte uwagi.
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Salazar Morales
Wiek : 39
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 183 cm
C. szczególne : blizny ciągnące się przy lewej nerce i po prawej stronie żeber | niewielkie, krwawe znamię w kształcie krzyża na grzbiecie prawej dłoni | krwawy znak w kształcie obrączki
- W sumie…? – Zagadnął, zaczepnie podnosząc głowę, jakby przewidywał że jego temperamentny ukochany poważnie zaproponuje, żeby następnym razem w kuchni porzucali sobie nożami w pieczonego indyka. Na szczęście jednak i jemu zdarzało się posłuchać głosu rozsądku. – Dyspensa na ostrza tylko przy siekaniu składników do jedzenia albo eliksirów. – Powtórzył za partnerem, wspólnie z nim uzgadniając kolejną zasadę, która miałaby obowiązywać, gdyby kiedyś zdecydowali się zamieszkać pod jednym dachem. Podczas ewentualnej kłótni lepiej było zrezygnować z noży… szkoda tylko, że o rzucaniu garnkami i talerzami nie zająknęli się ani słowem. - Fuck, mogłem ci nie mówić. – Zacisnął dłoń w pięść, uderzając się wymownie o kurtkę. Nie pomyślał, że oczarowany jego ustami chłopak nie zauważył fruwającej nad nim jemioły. Westchnął więc ciężko, chociaż tak naprawdę wcale nie żałował tego, co powiedział. Tak, sam również wolał zachować się wobec niego uczciwie. – Bez jemioły, bez kominka… niedługo zostaną nam same ciepłe skarpety. – Zażartował, przypominając że lista sprzętu domowego ostatnio ulegała dość istotnym ograniczeniom. - Dopiero zaczynasz. – Mruknął już łagodniej, stając w obronie nazbyt surowego dla siebie Maximiliana. Nie dziwił się, że nastolatek nie wziął pod uwagę kwestii bezpieczeństwa, dotychczas skupiając się, żeby dopiąć wszystko na ostatni guzik, prezentując ludziom otwarcie, którego nie zapomną przez długi czas. Po kolejnych słowach Felixa, Paco prychnął jednak pod nosem. – Nie. Nigdy nie przestanę, ale jeśli to zrobisz, na pewno będę spokojniejszy. – Początkowo pokręcił przecząco głową, ostatecznie jednak darując chłopakowi subtelny, troskliwy uśmiech, który poszerzył się na skutek solbergowych zapewnień. – Gracias – Szepnął, skradając chłopakowi pełnego wdzięczności buziaka, ale nie kontynuował już tematu, zgadzając się w całości z planami ukochanego. Potrzebowali obecnie tych lżejszych. – Czemu nie. Może z młotem poradzimy sobie lepiej niż z siekierami. – Uniósł lekko brwi, przyciągając Felixa do siebie. – Chcesz, żebym wykuł dla ciebie zawieszkę w kształcie serca? – Zasugerował rozbawiony, będąc niemal przekonanym, że to jedna z głównych atrakcji świątecznego jarmarku.
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Dużo się nie mylił w swoich domysłach, ale Max uznał, że po pierwsze nie jest to odpowiednia myśl do kontynuacji teraz, a po drugie, może nie być nigdy, więc po prostu sobie odpuścił. -Brzmi surowo, przemyślę, czy mi odpowiada. - Wyciągnął w jego stronę język, bo co jak co, ale ze swoim wiernym sztyletem się nie rozstawał i nawet teraz miał go przy sobie. Nie żeby spodziewał się ataku, czy nagłej potrzeby posiekania kilku korzonków. -Jemioła podchodzi pod kategorię Amortencyjną. Trzymaj to gówno z dala ode mnie. - Zdecydowanie nieco spoważniał, ale zaraz potem poddał się znów tej chęci pocałunku, choć nie przeginał, dając ukochanemu wytchnienie już po chwili. -Poczekaj, zaraz i skarpet nie będzie. - Zaśmiał się, nawiązując do ich pecha, który zdawał się nie opuszczać ich nawet na krok. Max zawsze był wobec siebie niebywale surowy i wkurwiło go, że nie pomyślał o czymś tak ważnym. Starał się jednak nie dać po sobie znać, że najchętniej pierdolnąłby sam sobie w ten głupi łeb i zamiast tego przyjął propozycję partnera, która była nie tylko rozsądna, ale i na pewno wiele dla Maxa znaczyła mimo, że nastolatek jak zwykle wolałby wszystko ogarnąć sam. -Zawsze coś. - Uśmiechnął się więc, bo fakt, że Paco będzie nieco spokojniejszy i jego przecież wyciszał. Rozkoszował się kolejnym buziakiem, po czym zaproponował kompletną zmianę kierunku i to nie tylko rozmowy. -Nie licz na to. I tak Cię pokonam. - Szturchnął go lekko, po czym wpatrzył się w twarz partnera zastanawiając się, czy ten mówi poważnie o tym całym serduszku. -No nie wiem, a obiecujesz, że nie będzie przeklęta? - Postanowił odbić to żartem, chwytając Paco za dłoń i powoli kierując się ku wspomnianej atrakcji.
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Salazar Morales
Wiek : 39
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 183 cm
C. szczególne : blizny ciągnące się przy lewej nerce i po prawej stronie żeber | niewielkie, krwawe znamię w kształcie krzyża na grzbiecie prawej dłoni | krwawy znak w kształcie obrączki
Wolał swojego nastoletniego partnera nie podpuszczać, dlatego nawet słowem nie wspomniał o walce na noże, przewracając za to wymownie oczami, kiedy okazało się że Maximilian wcale nie jest tak skory do zawierania bezpiecznych kompromisów. – Uparty jak osioł. – Nie wystawił języka, za to przywdział na twarz przedrzeźniający chłopaka uśmiech. – Przemyśl, inaczej zapomnij o dostępie do kuchni. – Sprzedał mu kuksańca w bok, tym samym udowadniając że wcale nie zamierza tego zakazu bezwzględnie przestrzegać ani tym bardziej chować przed nim po szafkach ostrych narzędzi. Mimo wszystko, jeszcze na tyle mu ufał i wierzył, że nie pozabijają się przy pierwszej najbliższej kłótni. Postarał się zadbać o życzenie ukochanego i nawet wyciągnął różdżkę, prosty zaklęciem odciągając zaczarowaną roślinę dalej, ale ta niestety zaraz powróciła na swoje miejsce, ani myśląc o opuszczeniu Solberga. – Chyba będziesz musiał wytrzymać. – Wzruszył bezbronnie ramionami, chowając kawałek tarninowego drewna z powrotem za pasek spodni. – Powinienem się przed twoimi pocałunkami bronić? – Zasugerował inne rozwiązanie, ale zanim doczekał się odpowiedzi, Felix znów złączył ich wargi, i powiedzmy sobie szczerze, Paco wcale nie miał ochoty się odsuwać. – Najwyżej będziemy leżeć nago pod kocem. Wystarczyłbyś mi ty. – Znów uśmiechnął się szerzej, radośniej, w pełni poddając się nastrojowej, świątecznej atmosferze, której dotychczas nie był w stanie poczuć. Teraz, w towarzystwie Maximiliana było zupełnie inaczej. Lepiej. W przeciwieństwie do nastolatka, nie winił go za błędy czy raczej niedociągnięcia. Ba, zważywszy na jego wiek, i tak uważał że poradził sobie ze wszystkimi formalnościami doskonale. Do tego wspaniale skomponował menu, nie padł ofiarą tremy podczas przemówienia. Nie bez powodu pochwalił jego osiągnięcia. – Trudno. O ile nadal będziesz mnie całował na pocieszenie, myślę że jakoś zniosę gorycz przegranej. – Parsknął śmiechem, podając chłopakowi dłoń, jednak to jemu pozwolił się poprowadzić w kierunku stanowiska kowala. Nie mógł przecież złamać danej mu obietnicy i warunków zakładu. – Przysięgam, że przeklęta nie będzie. Co najwyżej trochę krzywa, jeżeli znów mnie rozproszysz. – Puścił mu zaczepnie oczko, a potem odwrócił głowę, żeby po złości pokiwać wkurwionemu na niego krasnoludowi na pożegnanie. +
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Podpuszczanie Maxa prawdopodobnie nigdy nie było dobrym pomysłem, o czym obydwoje chyba doskonale wiedzieli. Na szczęście kwestia ostrzy została jakoś pokojowo zażegnana. Przynajmniej na chwilę obecną. -Nie ma sprawy. Jeść mogę wszędzie indziej. - Wyszczerzył się jeszcze szerzej, nie pozostawiając cienia wątpliwości, że nie ma zamiaru gotować. Nie miał pojęcia, jak świat działał, ale zdecydowanie garnek a kociołek były dla niego dwoma odmiennymi sprawami, z których jedną kochał, a drugiej wolał omijać jak najszerszym łukiem. -Cudnie. - Mruknął, widząc jak jemioła powraca nad jego łeb. Miał nadzieję, że nie jest to jakieś permanentne, bo choć nie miał nic przeciwko całowaniu ukochanego, tak wolał robić to na własnych warunkach. -Nie musisz. - Zapewnił, bo przecież sam był stęskniony tych gestów, a teraz przynajmniej na chwilę, pozbawiony był wszelkich wątpliwości, które zazwyczaj zawracały mu głowę, skutecznie odbierając chęci na jakąkolwiek bliskość. -Widzisz. Jednak potrafisz skromnie. - Choć w pewien sposób zrobiło mu się milej na sercu, postanowił nie iść w stronę patetycznych wyznań, a raczej kontynuować lekką atmosferę, której chyba obydwaj obecnie potrzebowali. Solberg oczywiście nie osiągnął tego wszystkiego sam. Radził się i korzystał z pomocy naprawdę wielu osób, którym zawdzięczał wszystko, jednocześnie wkurwiając się, że wbrew pozorom sam jeszcze nie osiągnął niczego. Potrzebował tej autowalidacji, choć ta raczej nie miała szybko zagościć w życiu młodego eliksirowara. -Zobaczymy, co da się zrobić. - Zapewnił, splatając swoje palce z tymi, należącymi do partnera, by zaraz zostawić siekierki i pieńki za sobą. -W takim razie musisz mi pokazać, jak pocisz się nad imadłem. Kto wie, może odkryję jakiś nowy fetysz. - Kontynuował żarty, stawiając stopy przez ogromne połacie białego puchu.
//zt x2 +
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Christopher Walsh
Wiek : 35
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 183
C. szczególne : Blizna u dołu brzucha oraz niewielka blizna na ręce, blizny na piersi po jadzie akromantuli, ciemnogranatowe blizny na lewym ramieniu; obrączka z czarno-zielonej muszli; runa agliz na lewym nadgarstku
Spędzanie czasu w okolicach zamku nie było zbyt produktywne i na pewno nie było zbyt fascynujące. Nawet oni, według niektórych nudni i zdecydowanie mniej aktywni, niż młodzież, nie lubili nieustannie tkwić w jednym miejscu. Człowiek po prostu zaczynał się w którymś momencie nudzić, jeśli nie próbował czegoś nowego, jeśli nie zaglądał w nieznane sobie miejsca, jeśli nie starał się poznać tego, czego do tej pory nie kojarzył. Nic zatem dziwnego, że Christopher postanowił przekonać się, czym dokładnie była ta wioska krasnoludów, co się w niej kryło, co można było tam znaleźć - oczywiście poza całym tabunem studentów, którzy uwielbiali podobne przygody i wszystko wskazywało na to, że nie zamierzali odpuszczać kolejnej okazji do tego, żeby narozrabiać. Tym razem Chris zamierzał jednak przymykać na to oko, nie czując najmniejszej potrzeby, żeby ich gonić albo robić coś podobnego. Zwłaszcza że postanowił wybrać się na tę wyprawę w towarzystwie Mary, ciekaw tego, co uda im się tutaj znaleźć i przy okazji narozrabiać. Nie liczył oczywiście na jakieś niesamowitości roślinne, czy fantastyczne eliksiry, ale mimo to był pewien, że uda mu się trafić na coś interesującego, coś, co przykuje jego wzrok i ostatecznie może zachęci go do tego, żeby zabrał tutaj Josha. Po tym, jak jego męża dopadła jedna z dziwacznych chorób w czasie ich świątecznego spaceru, uznał, że może chwilowo podaruje mu kolejne atrakcje, nie chcąc, żeby ta pora roku kojarzyła mu się w sposób jednoznacznie nieprzyjemny. - Pełno tutaj tej jemioły - zauważył, orientując się, że kilka gałązek przyczepiło się do nich i latało dookoła nich, jakby wychodziły z założenia, że należy im życie urozmaicić. Chris nie miał na to najmniejszej nawet ochoty, aczkolwiek musiał przyznać, że obecność tego wstrętnego krzaczka powodowała, że naprawdę miał wielką ochotę znaleźć się ponownie przy Joshu. To jednak nie było to, o czym chciał rozmawiać albo wspominać, zachował to dla siebie, kręcąc jedynie głową. - Założę się, że dzieciaki bardzo chętnie to wykorzystują.
______________________
After all these years you still don't know The things that make you
Zgubiłam kostki, ale mam jemiołę, nieaktywną chorobę i wywaliłam stoisko krasnoluda.
Mary lubiła wychodzić z zamku ilekroć miała okazję, lub nie. I to nie o sam zamek nawet chodziło, a po prostu, o spędzanie czasu na spacerach i wycieczkach. A to lubiła od dziecka, zwłaszcza, jeśli w grę wchodziły jeszcze jakieś procenty, tym bardziej zimą, to już w ogóle. Rozejrzała się, idąc obok Chrisa i wcale by jej nie przeszkadzało, gdyby chciał jej posmęcić jak to kocha swojego męża, to było całkiem urocze. Ano faktycznie było tutaj smarków całkiem sporo, ale też szkoły magiczne były specyficzne o tyle, że belfrów widywało się cały czas, więc widok w miejscu publicznym nauczyciela, który ma życie poza szkołą nikogo nie dziwił. Skinęła głową na tę jemiołę. - Chodźmy potem na grzańca. - Bo picie alkoholu przed rzucaniem siekierą nie było dobrym pomysłem, chociaż patrząc na kostki Marie to na trzeźwo też dobrze nie było. - Niech korzystają, to nic złego, to tylko jemioła. - Uśmiechnęła się do Chrisa podchodząc do stanowiska, żeby wypożyczyć siekierę.
Christopher Walsh
Wiek : 35
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 183
C. szczególne : Blizna u dołu brzucha oraz niewielka blizna na ręce, blizny na piersi po jadzie akromantuli, ciemnogranatowe blizny na lewym ramieniu; obrączka z czarno-zielonej muszli; runa agliz na lewym nadgarstku
Christopher nie był zbyt wylewnym człowiekiem, ale musiał przyznać, że w tej chwili, w tej całej scenerii, było coś, co niezmiernie korciło go do jakichś zwierzeń, do wspomnienia o Joshu raz, dwa, a może dwadzieścia pięć. Na razie jeszcze trzymał język za zębami, zerkając w stronę jemioły, jakby chciał zapytać, czy to aby na pewno nie ona robiła to zamieszanie, przy okazji nie pozwalając mu do końca skupić się na tym, co się dookoła nich działo. Z tego, co się zorientował, otaczało ich całkiem sporo atrakcji, z których niemalże każdy gość chciał skorzystać, było więc tutaj stosunkowo gwarno. I chociaż z reguły zielarz wolał ciszę i spokój, tak w tej świątecznej atmosferze odnajdywał coś przyjemnego. Być może dlatego, że było w niej coś innego, coś niesamowitego, coś ciepłego, co pozwalało mu myśleć, że tegoroczne święta naprawdę okażą się przyjemne. - W porządku. Chociaż ja raczej ograniczę się do kubka wielkości naparstka - powiedział, uśmiechając się lekko, nawiązując do swojej niechęci do alkoholu. Czasami jednak zdarzało mu się pić, a grzane wino albo piwo było czymś, co mu smakowało. Nie było oczywiście fikuśnymi drinkami z palemką, ale zawierało w sobie tak wiele przypraw, owoców i innych cudowności, że zielarz nie miał nic przeciwko kilku łykom. Nadal jednak wolałby zapewne herbatę pełną malin i pomarańczy, doprawioną goździkami oraz cynamonom, ale ponieważ nie był aż tak zasadniczy i całkowicie nudny, nie miał nic przeciwko temu, żeby napić się z Mary. - Wiem. Na dokładkę potwornie natarczywa, zupełnie, jakby zakładała, że wszyscy muszą się w jej obecności całować - stwierdził, parsknąwszy w stronę krzaczka. - Chyba muszę zabrać tutaj Josha, inaczej pewnie ten latający pasożyt nie da mi spokoju - dodał, przyglądając się krytycznie roślinie, po czym podszedł również do stanowiska z siekierkami, uśmiechając się lekko, mając wrażenie, że cała ta zabawa była nieco szalona, ale raczej nie przedstawiała się szczególnie niebezpiecznie.
______________________
After all these years you still don't know The things that make you
beautiful
Longwei Huang
Wiek : 27
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 177cm
C. szczególne : krwawa obrączka na serdecznym prawym palcu, tatuaż chińskiego smoka na lewej ręce, runa jera na karku, blizny na łydce i na plecach, łagodny uśmiech
chorobaaktywna, kochankowieŻycie potrafi być zarówno brutalne jak i stresujące. Bywa, że ciało jest zmęczone i zabliźnione, umysł atakowany przeraźliwymi wspomnieniami... gdzie w tym wszystkim miejsce na miłość? Postać jest przeświadczona, że jest zakochana w innej postaci, jednocześnie będąc pewną, że nie ma szansy na odwzajemnienie uczucia, pogrążając się w rozpaczy. jemiołanieparzysta siekierka80
Cieszył się, że zdołał wyciągnąć Maxa na wyjście do wioski krasnoludów. Uważał, że odrobina podobnej zabawy może pomóc mu odpędzić niezbyt przyjemne myśli. Wciąż nie potrafił w pełni zrozumieć wszystkiego, co usłyszał nie tak dawno w parku przy ich ulicy. To było zbyt skomplikowane i Longwei nawet nie próbował udawać, że zrozumiał wszystko, że wiedział, jak Max się czuł. Nie potrafił sobie tego w pełni wyobrazić, ale też nie potrzebował tego, aby wiedzieć, że jego przyjaciel potrzebuje bliskich osób obok siebie, które pokażą mu, że tak naprawdę nie miało znaczenia to, jakie imię i nazwisko nosi. Mitzrael czy Maximilian, Brewer czy Whitelight - ważne było nie to, jak go określano, a to, co robił. Jednak temat wydawał się Huangowi zbyt ciężki, żeby znów go poruszać. Zamiast tego chciał spędzić z nim trochę czasu na niezbyt poważnych aktywnościach. Nie przemyślał jednak szalonych chorób, które dopadały wszystkich czarodziei, w tym jego. Miał już wrażenie, jakby lodowate dłonie błądziły po jego ciele, miał już inne, niezbyt przyjemne odczucia, ale to, co trafiło go tego dnia, przewyższało wszystko. Czuł się zakochany, a przynajmniej tak mu się wydawało, ale dopadało go również poczucie rozpaczy, że to uczucie nie będzie odwzajemnione, że nie czeka go szczęście w miłości. Ten, którego kochał, nie kochał go, nie czuł nic do niego i choć Longwei próbował ignorować te uczucia, z każdą kolejną chwilą nabierały na mocy, sprawiając, że wahał się, czy nie powinni jednak wrócić do domu. - Więc… Brody żaden z nas nie ma, ale podobno można kupić jakiś jej aktywator… Widzę też, że jemioły już nas znalazły - powiedział, starając się brzmieć wystarczająco łagodnie i spokojnie, żeby nie dać po sobie znać, co go męczy, choć po chwili przyznał, że chyba znów dopadła go jedna z tych dziwnych chorób. - Skoro byłeś w stanie zanieść mnie na plecach do domu, myślę, że rzut siekierką nie będzie dla ciebie problemem - dodał, uśmiechając się delikatnie, spoglądając na Maxa, czując nagle ból w piersi. Wyglądało na to, że rozpacz była powiązana z jego mężem, co było jeszcze dziwniejsze.
______________________
I won't let it go down in flames
Maximilian Brewer
Wiek : 22
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 178 cm
C. szczególne : Blizny na całym ciele, które wychynęły po usunięciu wszystkich mugolskich tatuaży, runa agliz na lewym ramieniu, krwawa obrączka na palcu serdecznym prawej dłoni, blizna w kształcie błazeńskiej czapki na prawej piersi, trzy blizny przez całe plecy, blizna w kształcie kluczy tuż nad sercem, runa jera na brzuchu
Prawdę mówiąc, Max nie do końca rozumiał, dlaczego Longwei tak bardzo chciał, żeby gdzieś się wspólnie wybrali, ale nie zamierzał protestować. Lubił spędzać z nim czas, a poza tym odnosił wrażenie, że zawsze pakowali się w jakieś pojebane akcje, co potwornie wręcz go bawiło. Powodując, że jeszcze bardziej lubił z nim wychodzić, ciekaw tego, co tego dnia usłyszy albo czego znowu przyjdzie im doświadczać. Nie sądził jednak, żeby chęci jego współlokatora wiązały się z ich niedawną rozmową. Brewer nie przywiązywał do niej aż tak wielkiej wagi, może w jakimś sensie ciesząc się, że Huang wiedział już, czego mógł się po nim spodziewać, ale nie zamierzał się na tym gównie skupiać. To byłoby dokładnie jak nieustanne grzebanie w tej samej ranie, jak patrzenie na krew i brud, które się z niej wydobywały, przy jednoczesnym zastanawianiu się, dlaczego tak było. Wolał zostawić to samemu sobie, teraz zaś skupić się na tym, co ich otaczało, dochodząc do wniosku, że faktycznie było to miejsce, które było warto odwiedzić. I zapewne coś całkowicie spierdolić, co ani trochę by go nie zdziwiło. - Aktywator brody? - zapytał, unosząc brwi, a później spojrzał na jemiołę, która faktycznie postanowiła się do niego przyczepić i latała nad nim, jakby ją coś popierdoliło. Nie miał pojęcia, o co jej chodziło, ale uznał to za dość zabawne, zerkając przy okazji na Longweia, jakby chciał mu powiedzieć, że teraz był tutaj z właściwą osobą. Rzecz jasna nie zamierzał mimo wszystko przekraczać pewnych granic, w jakich się trzymali, ale wiedział, że żart, w jaki udało mu się wkręcić przyjaciela, mógłby pozwolić mu na wykonanie ruchu, za jaki normalnie pewnie dostałby porządnie w mordę. Inna sprawa, że właściwie z chęcią by go pocałował, ale zdecydowanie nie powinien o tym teraz myśleć, bo było to w chuj pojebane. Zupełnie, jak wtedy, kiedy Ola wypiła mleko jaka i jej odwaliło do tego stopnia, że całowali się na oczach połowy szkoły, co wspominał jako jeden z debilniejszych i zabawniejszych numerów, jakie przytrafiły mu się w życiu. - Bo ja wiem? Zaraz się okaże, że jest zaczarowana i tak naprawdę waży tonę. Albo jest wykonana z gumy i nie będzie się dało jej w ogóle podnieść, więc będziemy się wszyscy po kolei błaźnili - powiedział, spoglądając w stronę miejsca, w które się właśnie kierowali, zastanawiając się, czy faktycznie za chwilę nie dostanie w łeb albo nie okaże się, że siekiera będzie zrobiona z cukierków, czy czegoś podobnego. - Myślę, że te krasnoludy to jednak są podejrzane. Za chwilę okaże się, że specjalnie nas tutaj wszystkich zwabiły, żeby zrobić sobie z nas zupę świąteczną - dodał cicho, pochylając się lekko do Longweia, jednocześnie próbując odgonić jemiołę, która zachowywała się zupełnie, jakby chciała wplątać się w jego włosy, co nieprawdopodobnie go wkurwiało.
______________________
Never love
a wild thing
Longwei Huang
Wiek : 27
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 177cm
C. szczególne : krwawa obrączka na serdecznym prawym palcu, tatuaż chińskiego smoka na lewej ręce, runa jera na karku, blizny na łydce i na plecach, łagodny uśmiech
Longwei pokiwał powoli głową, zaraz tłumacząc, że słyszał wcześniej jak jeden z odwiedzających wioskę chwalił się, że kupił coś takiego w tutejszym sklepie z pamiątkami. Jednak mężczyzna nie zdołał nic podobnego kupić wcześniej, dochodząc do wniosku, że byłoby to co najmniej dziwne. Nie był pewny, co mogłoby się stać, gdyby ostatecznie aktywator okazał się eliksirem z długim czasem trwania. Jakkolwiek śmiał się, że być może z brodą byłby przystojniejszy, prawdą było, że lubił swój gładki wygląd i nie zamierzał tego zmieniać - nawet jeśli miałby mieć piękną, bujną brodę jak krasnolud. Zaraz jednak urwał, wpatrując się w Maxa, a później znów w jego jemiołę, aby na moment odwrócić spojrzenie, czując, że palą go uszy. Wszystko w nim krzyczało, że nie będzie nigdy szczęśliwy, że obiekt jego westchnień nie odwzajemnia jego uczuć. Było to niezwykle absurdalne, biorąc pod uwagę, że się przyjaźnili i nawet jeśli zostali wplątani w małżeństwo, między nimi nie było głębszych uczuć. Przynajmniej do tej pory Longwei tak uważał i był przekonany, że w tej chwili kontrolę nad nim przejmowała kolejna dziwna choroba. Jednak spojrzenie jego przyjaciela mówiło wszystko w temacie jemioły i tego z kim powinien się spotykać w takich okolicznościach. To z kolei sprawiało, że miał potrzebę przeprosić go i zapewnić, że do niczego między nim a Augustem nie doszło, co z drugiej strony również było dziwne. Wolał więc udawać, że nie dostrzegł znaczącego spojrzenia, licząc, że Max nie dostrzeże zdradziecko czerwonych uszu. - Wydaje mi się, że nie powinni robić podobnych żartów… To krasnoludy, nie chochliki - odpowiedział ostrożnie, odwracając się znów w stronę Maxa, żeby niemal w tej samej chwili poczuć większą falę rezygnacji. Po co starał się być blisko, jeśli to nie miało znaczenia? Podobne myśli zalewały głowę opiekuna smoków, który próbował zachować w tym wszystkim zdrowy rozsądek, mając wrażenie, że to było najgorsze szaleństwo, jakie do tej pory go spotkało. - Masz ochotę na zupę? Mogę ugotować później… - mruknął niezbyt przytomnie, wpatrując się w przyjaciela, nie będąc pewnym, czy dobrze słyszał jego słowa, gdy jednocześnie starał się odrzucić od siebie dziwne podszepty.
______________________
I won't let it go down in flames
Maximilian Brewer
Wiek : 22
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 178 cm
C. szczególne : Blizny na całym ciele, które wychynęły po usunięciu wszystkich mugolskich tatuaży, runa agliz na lewym ramieniu, krwawa obrączka na palcu serdecznym prawej dłoni, blizna w kształcie błazeńskiej czapki na prawej piersi, trzy blizny przez całe plecy, blizna w kształcie kluczy tuż nad sercem, runa jera na brzuchu
Max miał świadomość, że z jego współlokatorem dzieje się coś niedobrego, ale prawdę mówiąc, miał nadzieję, że to nie jedna z tych szalonych chorób, z którymi mieli już styczność. Były całkowicie pochrzanione, brały się nie wiadomo skąd i miały w sobie zdecydowanie coś z klątw, jakie udało im się przynieść z Avalonu. Jednocześnie jednak były inne, jakby specjalnie mieszając im w głowach, kpiąc z nich, czy robiąc inne, podobne rzeczy. Zastanawiał się nawet, czy aby na pewno wszyscy pozostaną przy zdrowych zmysłach, jeśli przyjdzie im jeszcze kilkukrotnie babrać się w czymś podobnym, jeśli ciągle, nieustannie, będą doświadczali halucynacji, jakie nie miały żadnego związku z rzeczywistością. Przykład absolutnie niepożądanego działania miał dokładnie pod samym nosem, dostrzegając, że z Longweiem działo się coś naprawdę dziwacznego, coś, co chyba mieszało mu w głowie i powodowało, że nie miał pojęcia, jak powinien zareagować na to, co go otaczało. Kiedy zaś zapytał go o zupę, Max uniósł wysoko brwi i nie zastanawiając się nad tym, co robi, położył dłoń na jego czole. - Masz gorączkę, czy znowu wydaje ci się, że lepiej byłoby, jakbyś wsadził na łeb akwarium? – zapytał, uśmiechając się do niego zaczepnie, aczkolwiek w jego ciemnych oczach wyraźnie dostrzegalna była powaga i troska, jakie w tej chwili odczuwał. Starał się również ignorować jemiołę, która kręciła się dookoła niego, jakby oszalała, jakby chciała powiedzieć mu coś ważnego i w tej chwili naprawdę działała mu na nerwy, nie pozwalając w pełni skoncentrować się na tym, co się działo i o czym myślał. Właściwie to zdecydowanie myślał nie o tym, o czym powinien i to zaczynało go irytować, więc spojrzał w stronę wstrętnego krzaczka i spróbował go przegonić, tylko po to, by zaraz znowu mieć go nad głową. Zupełnie, jakby jemioła uznała, że zostanie od dzisiaj jego stałym satelitą, który nie pozwoli mu na życie w samotności. Prawdę mówiąc, wolałby, żeby jednak dała mu spokój i pozwoliła na poważnie podejść do tego, co się działo, nie prowokując go do tego, żeby zsuwał się spojrzeniem na usta swojego towarzysza. - Ja tam nie wiem, jakby te całe krasnoludy nie były, jak chochliki, to ta jemioła nie próbowałaby właśnie wejść mi do ucha – stwierdził, spoglądając znowu na wściekły krzaczek, licząc na to, że mimo wszystko da mu spokój i pozwoli jakoś skoncentrować się na tym, co się działo. Zwłaszcza że naprawdę chciał się tutaj dobrze bawić, a nie zajmować się jakimiś wielkimi problemami, z którymi nie był w stanie sobie poradzić, bo nie były od niego zależne. – Ale może nie ma tutaj książek, które próbują zeżreć cię na śniadanie albo rozpoczętej partii therii, która wpakuje nas prosto na wierzbę bijącą. Chcesz się przekonać? – dodał, uśmiechając się ponownie do Huanga, starając się zrozumieć, co mu znowu odwaliło.
______________________
Never love
a wild thing
Longwei Huang
Wiek : 27
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 177cm
C. szczególne : krwawa obrączka na serdecznym prawym palcu, tatuaż chińskiego smoka na lewej ręce, runa jera na karku, blizny na łydce i na plecach, łagodny uśmiech
Niemal zadrżał, rozchylając nieznacznie wargi, gdy tylko Max położył dłoń na jego czole. Nie miało znaczenia, z jakiego powodu to robił, Longwei potrafił jedynie skupić się na tym, że przyjaciel, mąż, był tak blisko niego, a jednocześnie tak daleko. Nieosiągalny, niemożliwy do pochwycenia i nawet gdyby chciał wyznać mu już teraz uczucia, tę gorącą miłość, która w nim płonęła, to nie zdałoby się na nic. Rozpacz, niczym całun z Avalonu, oblepiała jego serce, sprawiając, że mężczyźnie było zimniej, niż wcześniej. Miał świadomość, że te odczucia były sztuczne, skoro jeszcze rano, kiedy się obudził, nic podobnego nie czuł, ale niewiele po wyjściu z mieszkania zaczął mieć wrażenie, jakby ktoś mu serce próbował wyrwać żywcem, ból związany z niemożnością pochwycenia tego, którego tak kochał. - Może próbuje cię zmusić do pocałowania kogoś… Jak mnie próbowała… - mruknął jedynie, kiedy jemioła wyraźnie starała się dać coś do zrozumienia Maxowi, jednocześnie samemu kładąc dłoń na dłoni Maxa, aby zdjąć jego rękę z własnego czoła. Nie potrafił myśleć logicznie, choć próbował, starał się. - Zdecydowanie chcę się przekonać co nas czeka i jaka będzie ta siekierka… Inaczej będzie gorzej niż w Pure Lux - dodał, uśmiechając się nieco smutno do przyjaciela. Zdecydowanie nie potrafił zachowywać się normalnie, kiedy emocje, jakie przelewały się przez niego były nad wyraz silne. Nigdy nic tak nie odczuwał, poza złością i teraz nie wiedział, jak powinien wyjaśnić do Maxowi. Ostatecznie to, co czuł, było odrobinę żenujące. Nie wiedział, jak miałby powiedzieć przyjacielowi, że w ciągu kilku godzin zdołał zakochać się do tego stopnia, że już rozpaczał, że to nie wyjdzie, kiedy przy okazji byli w takiej, a nie innej relacji, gdy nazywanie go mężem, choć z pewnością właściwe, było nieco dziwne. - Powiedzmy, że dopadła mnie rozpacz, ponieważ coś, co pragnąłbym, żeby było prawdą, nie jest możliwe do spełnienia się… Coś, czego nie pragnąłem jeszcze rano, więc zdecydowanie jest to jedna z tych dziwnych chorób i mam nadzieję, że rzut okaże się zbawienny i dojdę do siebie - powiedział w końcu, kiedy zbliżali się do krasnoludów. Poczekał, aż będzie jego kolej, po czym złapał za siekierkę. Nie było najlżejsza, ale też nie stanowiła zbyt wielkiego wyzwania. Przez chwilę przymierzał się do wykonania rzutu, aż w końcu zamachnął się i po chwili narzędzie sterczało wbite dość wysoko w pieniek. - Nie była z gumy, nie była ciężka jak ołów, ale też nie przyniosła ukojenia - powiedział do Maxa, gdy tylko zdał sobie sprawę z bólu w piersi, który wciąż czuł, gdy na niego patrzył. To byłoby nawet zabawne, gdyby nie utrudniało skupienia na tym, co działo się wokół.
______________________
I won't let it go down in flames
Maximilian Brewer
Wiek : 22
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 178 cm
C. szczególne : Blizny na całym ciele, które wychynęły po usunięciu wszystkich mugolskich tatuaży, runa agliz na lewym ramieniu, krwawa obrączka na palcu serdecznym prawej dłoni, blizna w kształcie błazeńskiej czapki na prawej piersi, trzy blizny przez całe plecy, blizna w kształcie kluczy tuż nad sercem, runa jera na brzuchu
Wszystko wskazywało na to, że powinien zacząć martwić się o przyjaciela, a nie bezczelnie sobie z niego żartować. Nie wiedział jednak nadal, co się z nim właściwie działo, sprawiał jednak wrażenie, jakby miał gorączkę, jakby życie go męczyło, jakby nie był w stanie na niczym się skoncentrować. Odpływał, a jednocześnie zdawał się boleśnie świadom czegoś, co się dookoła nich działo, czegoś, czego z kolei nie był w stanie zrozumieć Max i ostatecznie znajdowali się w jakiejś szalonej matni, w tyglu, z którego nie umieli się wydostać. Gdyby tego było mało, jemioła faktycznie zachowywała się, jakby zamierzała go do czegoś przymusić, jakby sam nie czuł już wewnętrznego naporu, wewnętrznego nacisku na to, żeby faktycznie pocałował Huanga. Myśl ta chodziła za nim niemalże od chwili, w której zjawili się w wiosce krasnoludów, ale starał się nad sobą zapanować, wiedząc, że nie powinien jeszcze bardziej mieszać w ich relacji, żeby przypadkiem nie doprowadzić do sytuacji, z której nie będzie absolutnie żadnego, logicznego wyjścia. - Bezczelny krzak – stwierdził, parsknąwszy, po czym dodał, że w takim razie zdecydowanie krasnoludy były paskudne i z całą pewnością planowały zrobić z nich jakąś przystawkę do pierników, albo coś podobnego. Przymknął powieki, kiedy tylko Longwei położył dłoń na jego dłoni, mając wrażenie, że mimo wszystko był to ruch, który miał jak najbardziej prawo rozpalić do końca tę iskrę, jaka teraz istniała, ale nadal próbował nad sobą zapanować. Musiał jednak zacisnąć zęby na wewnętrznej stronie policzka, żeby przypadkiem nie zrobić tego ostatniego kroku naprzód, mając świadomość, że nic dobrego z tego nie wyjdzie, chociaż wmówienie sobie tego było niesamowicie ciężką walką z własnym umysłem. - Gorzej? Tym razem wydaje ci się, że jesteś rybą? – zapytał cicho, właściwie mamrocząc bardziej do siebie, niż faktycznie zwracając się do swojego współlokatora, a później przyglądał mu się przez chwilę, jakby to mogło pomóc mu w ocenieniu jego stanu zdrowia. Problem z tymi zasranymi chorobami polegał na tym, że dopadały jedynie umysły jednostek i nie było sposobu na to, żeby to jakoś zmienić, żeby jakoś nad tym zapanować, co ostatecznie prowadziło do idiotycznego kręcenia się w kółko, do tłumaczenia czegoś, co było oczywiste, choć jednocześnie nie było. Można było jedynie dostać od tego wszystkiego do łba i może taki właśnie był plan tego czegoś, co sprowadziło na nich to całe pochrzanione szaleństwo. - I czego tak bardzo chcesz? Bo wnoszę z tego, że czegoś poważniejszego, niż wody – zapytał, unosząc lekko brwi i niemalże uderzył w jemiołę, która nie chciała za nic w świecie dać mu spokoju, powodując, że zaczynał mieć ochotę na nią warczeć albo po prostu rzucić, razem z siekierą, żeby przekonać się, czy inna nie przyczepiłaby się do niego, gdy tylko poprzedni krzaczek opuściłby go. Pokręcił głową, by sięgnąć po siekierę i przekonać się, że rzut nią nie powinien być aż tak trudny, chociaż trudno było to w tej chwili stwierdzić. – To, co by przyniosło to ukojenie? – zapytał jeszcze, dość bezczelnie się do niego uśmiechając.
______________________
Never love
a wild thing
Longwei Huang
Wiek : 27
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 177cm
C. szczególne : krwawa obrączka na serdecznym prawym palcu, tatuaż chińskiego smoka na lewej ręce, runa jera na karku, blizny na łydce i na plecach, łagodny uśmiech
Gdyby tylko Longwei był świadom myśli krążących po głowie Maxa, z pewnością szybko zrozumiałby, że musiało mieć to wiele wspólnego z towarzyszącą im jemiołą, ale być może nie czułby się tak przytłoczony uczuciami, których jeszcze rano nie miał. To nie było normalne i zdawał sobie z tego sprawy, przez co jeszcze bardziej starał się nie pokazać po sobie niczego, choć wyraźnie mu się to nie udało. Zdejmując jego dłoń ze swojego czoła, Huang miał wrażenie, że wszystko w nim krzyczy z rozpaczy, że nie będzie mieć więcej możliwości, aby jeszcze raz tak złapać tego mężczyznę za dłoń. Gdyby tylko Max w tym momencie wykonał jeden ruch w przód, gdyby spróbował pokonać dzielący ich, niewielki dystans, z pewnością nie odsunąłby się. Ba, miał wrażenie, że właśnie coś podobnego mogłoby mu pomóc, ale nie miał tyle śmiałości, aby to przyznać. Nie wiedział, że i jego przyjacielowi nie było w tym momencie łatwo, choć domyślał się, że coś go dręczyło. Musiało, albo miał tak przerażające szczęście, że nic go nie spotykało, czego można było zazdrościć. Longwei marzył o spokojnym wyjściu, pozbawionym dziwnych myśli, wrażeń, odczuć. Jeszcze o ile lodowate, szczypiące, czy głaszczące dłonie mógł przeżyć, tak to, co teraz z nim się działo było przerażające. Czuł się tak, jakby chciał przyciągnąć do siebie obiekt swoich westchnień, ale robił tego, wiedząc, że jego uczucie nigdy nie będzie odwzajemnione. Byłoby to podwójnie dziwne, skoro wcześniej nie czuł tej porywającej miłości, ale też skąd mógł wiedzieć, że coś nie jest możliwe, skoro nie spróbował? Jednak nie wiedział, jak miałby powiedzieć to przyjacielowi i się nie wygłupić. - Nie, to nie jest woda… To… Chodzi o uczucia – mruknął cicho, czując się zażenowany i zmieszany. Czuł, że palą go uszy i zrobiło mu się niesamowicie gorąco. Podejrzewał, że ma całkowicie czerwony kark, choć liczył, że nie będzie tego widać spod szalika, który miał na sobie. Nie spodziewał się jednak kolejnego pytania, które w połączeniu z bezczelnym uśmiechem Maxa wywołało piorunujące wrażenie na Huangu. Mężczyzna wpatrywał się w swojego towarzysza, nim ostatecznie uniósł dłoń zwiniętą pięść do ust, zakrywając się nieznacznie. Nie wiedział co miał powiedzieć, a słowa – gdybyś mnie pokochał – nie przeszłyby mu przez gardło. Przypomniał sobie jednak słowa Maxa z Avalonu, gdy siedzieli w chacie znachorki i o dziwo, uznał, że byłby to odpowiedni moment, żeby w równie żartobliwy sposób powiedzieć, co krąży mu po głowie, jednocześnie mogąc się z tego łatwo wykręcić, gdy tylko choroba minie. - Być może potrzebuję buziaka na pocieszenie – mruknął cicho, nie mając nawet pewności, czy jego przyjaciel usłyszał.
______________________
I won't let it go down in flames
Maximilian Brewer
Wiek : 22
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 178 cm
C. szczególne : Blizny na całym ciele, które wychynęły po usunięciu wszystkich mugolskich tatuaży, runa agliz na lewym ramieniu, krwawa obrączka na palcu serdecznym prawej dłoni, blizna w kształcie błazeńskiej czapki na prawej piersi, trzy blizny przez całe plecy, blizna w kształcie kluczy tuż nad sercem, runa jera na brzuchu
Co było zadziwiające, Max naprawdę miał szczęście i poza wyjątkowymi sytuacjami, szaleństwo zdawało się go omijać. Zupełnie, jakby te dziwne klątwy doszły do wniosku, że i tak miał dostatecznie wiele problemów w życiu i nie było sensu dokładać mu kolejnych zmartwień, z którymi mógłby sobie nie poradzić. Oczywiście, zdawał sobie sprawę z tego, że były to bardziej jego pobożne życzenia, niż coś więcej, ale mimo wszystko trzymał się tej myśli, która pozwalała mu na unoszenie się na powierzchni w tym całym szaleństwie, jakie go otaczało. Nie chciał stać się jego częścią, bo obawiał się, że to może skończyć się naprawdę źle, że może stać się wtedy częścią czegoś, czego nie zdoła opuścić, a mimo to nie marzył o tym, by spędzić resztę życia zamknięty w Mungu. Patrząc jednak na Huanga, zaczynał odnosić wrażenie, że jeśli nie zostanie znaleziona przyczyna tego całego szaleństwa, jeśli nie zostanie wskazane, co właściwie się wydarzyło i skąd wypełzł cały ten syf, to więcej osób może skończyć u uzdrowicieli. Jeśli nie większość czarodziejskiej społeczności, co oczywiście rodziłoby dodatkowe, potwornie wręcz posrane problemy, z którymi mogliby sobie nie poradzić. Pewnie dlatego obserwował go uważnie, starając się zorientować, czy aby nie powinien jednak zabrać go do mieszkania, gdzie Longwei przynajmniej mógłby odpocząć. Bo jeśli problemy siedziały w jego łbie, to nie bardzo mógł coś na to poradzić, poza oczywistym przegadaniem z nim tego, co się działo. Dlatego też próbował wyciągnąć z niego, gdzie znajdował się problem, jednocześnie walcząc z upartą jak jasna cholera jemiołą, jaka próbowała się do niego przyczepić. Już wkrótce miało okazać się, że przeklęty krzak mógł zachowywać się jeszcze gorzej, że mógł się uczepić tak mocno, że faktycznie nazywanie go pasożytem miało jak najbardziej rację bytu. Na razie jednak Max skoncentrował się na tym, co miał zrobić, na tym prostym rzucie, licząc na to, że po prostu znajdą za chwilę jakieś miejsce, w którym będą mogli usiąść i może się napić. Być może odpowiedź mężczyzny, a może jakieś kolejne przekleństwo, spowodowało, że Max wykonał tak fatalny rzut, jak to było tylko możliwe. Jakimś cudem nie zabił krasnoluda, który pokręcił z oburzeniem głową, może nawet czując jakiś niesmak wywołany takim zachowaniem chłopaka. Jakimś cudem nie rozwalił wszystkiego w okolicy, ale spojrzał na swojego współlokatora, jakby widział go pierwszy raz w życiu. Owszem, słyszał o różnych urojeniach, jakie wywoływały te dziwaczne choroby, ale najwyraźniej ta, jakiej doświadczał Huang była najbardziej upierdliwa. Nim jednak zdołał mu coś odpowiedzieć, jemioła po prostu bezczelnie chlasnęła go w twarz, zmuszając, żeby zrobił krok w stronę starszego mężczyzny. Bezczelny krzak nie zamierzał mu najwyraźniej dać spokoju, przez co nie był do końca pewien, czy dobrze usłyszał to, co powiedział opiekun smoków. Uśmiechnął się jednak kącikiem ust, przyglądając mu się, jednocześnie chwytając w końcu jemiołę, która mimo to nie dawała za wygraną, niemalże szamocząc się w jego uścisku. Musiał przyznać, że jego przyjaciel wyglądał w tej chwili naprawdę dziwacznie uroczo, powodując, że Max uśmiechał się coraz szerzej, aż w końcu pochylił się do niego, by pocałować ostrożnie kącik jego ust, nie zamierzając go wystraszyć, ani skończyć nagle w środku zagrody dla smoków. Ostatecznie nie odpierdalał jeszcze takiego gówna, jak w tej chwili i chociaż próbował się przed tym powstrzymać, to uwaga Longweia i ta przeklęta jemioła, przestały go powstrzymywać. - Takiego? – zapytał cicho, zaczepnie, nie odsuwając się za mocno.
______________________
Never love
a wild thing
Longwei Huang
Wiek : 27
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 177cm
C. szczególne : krwawa obrączka na serdecznym prawym palcu, tatuaż chińskiego smoka na lewej ręce, runa jera na karku, blizny na łydce i na plecach, łagodny uśmiech
Szaleństwo, jakie się działo było trudne do zniesienia, a jeszcze mniej łatwiejsze do zrozumienia. Niektóre sprawy można było teoretycznie ignorować, przyjąć na logikę, jak wrażenie, że potrzebuje w pełni się zanurzyć w wodzie, gdy byli w Pure Lux. Jednak kiedy serce uderzało mocniej przy każdym spoglądaniu na przyjaciela, choć rano nic takiego nie miało miejsca, Huang nie wiedział, co ma zrobić. Nie chciał go unikać, czy nagle odwoływać spotkanie, ponieważ nic to nie zmieniało. Nie miał pewności, że powrót do mieszkania mógłby cokolwiek zmienić. Miał wrażenie, że walczył sam ze sobą, gdy starał się tłumaczyć samemu sobie, że nie jest tak naprawdę zakochany w Maxie, że to tylko dziwny efekt szaleństwa, ale na niewiele się to zdało. Obserwował go, jak rzuca siekierą i chciał nawet się zaśmiać, jakoś to skomentować, ale nagle jemioła zaatakowała Brewera, zmuszając go do podejścia bliżej. W jednej chwili Longwei nie wiedział, co tak naprawdę powinien zrobić. Widział jego spojrzenie, które jasno mówiło, że usłyszał jego słowa, a to wywoływało chęć odwrotu u Huanga. To była swego rodzaju granica, której nie przekraczali pomimo, czy raczej z powodu łączącej ich relacji. Byli małżeństwem, choć nie czuli do siebie nic. Największy kontakt fizyczny mieli, gdy trzymali się za ręce, choć zawsze miało to swoje wytłumaczenie. Na wszystko mieli wytłumaczenie i nic nie działo się bez powodu, ani przez zwykłą zachciankę. Jednak sam fakt, że byli małżeństwem sprawiał, że w tej chwili pocałunek nie wydawał się taki zły. Szczególnie że jemioła zdawała się uparta i wręcz atakująca Maxa, a on sam czuł się tak, jakby od odwzajemnionej miłości miało zależeć jego życie. Chciał nawet spróbować uniknąć tematu, ale młodszy mężczyzna dotknął wargami kącika jego ust, sprawiając, że Longwei znieruchomiał. Utkwił ciemne, zaskoczone spojrzenie w przyjacielu, ale nie odsunął się, ani nie wykonał żadnego ruchu, który miałby znaczyć o tym, że nie podobało mu się to, co się wydarzyło. Czuł za to jak wszystko w nim krzyczy, jak nadzieja miesza się z rozpaczą i wiedział już, co powinien odpowiedzieć, choć nie wiedział, czy mógłby powiedzieć, że jest tego w pełni świadom. - Nie. Takiego bardziej… – odpowiedział w końcu, starając się nie myśleć o tym, jak gorąco mu się zrobiło.
______________________
I won't let it go down in flames
Maximilian Brewer
Wiek : 22
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 178 cm
C. szczególne : Blizny na całym ciele, które wychynęły po usunięciu wszystkich mugolskich tatuaży, runa agliz na lewym ramieniu, krwawa obrączka na palcu serdecznym prawej dłoni, blizna w kształcie błazeńskiej czapki na prawej piersi, trzy blizny przez całe plecy, blizna w kształcie kluczy tuż nad sercem, runa jera na brzuchu
Max był pewien, że to, co się teraz działo, nie było wcale wywołane prawdziwymi chęciami. Sam nie miałby nic przeciwko temu, co właśnie zrobił, ale mimo wszystko miał świadomość, że w przypadku Longweia była niewątpliwie inaczej. Wiedział o nim dostatecznie dużo, by zdawać sobie sprawę z tego, że ten z całą pewnością nie miał na tym tle zbyt wielkich przeżyć i zapewne te wygłupy z jemiołą mógł traktować niesamowicie poważnie. Nie chciał niczego na nim wymuszać, nie chciał bawić się jego myślami, ani uczuciami, bo sam przez to przeszedł i doskonale wiedział, jak paskudne to było, więc powstrzymał się przed zrobieniem czegoś naprawdę gównianego. Tym bardziej że domyślał się już, że faktycznie jego przyjaciel znajdował się pod wpływem jednego z tych popieprzonych uroków, który najwyraźniej mieszał mu potwornie w głowie. Dlatego też robienie czegokolwiek więcej, byłoby po prostu potwornie niesprawiedliwe, idiotyczne i skończyłoby się na tym, że nie tylko wyszedłby na kretyna, ale naprawdę skończonego chuja, a tego zdecydowanie nie chciał. Nic zatem dziwnego, że uśmiechnął się teraz kącikiem ust, przyglądając się uważnie Huangowi, by zaraz obrócić go do siebie plecami i objąć ciasno, po czym w ten sposób skierował się wraz z nim w stronę wyjścia z wioski. - Więc zabierz nas do domu – powiedział cicho, wprost do jego ucha, uśmiechając się cały czas trzymając go blisko siebie, próbując również upilnować jemioły, która zdawała się nie chcieć dać mu spokoju i szamotała się w jego uścisku. Nie zamierzał jednak jej puszczać, mając świadomość, że jeśli tylko to zrobi, to na pewno zostanie smagnięty w twarz albo w inny sposób pobity przez ten popieprzony krzak, który dodatkowo mieszał w tym, co się działo. Max wychodził z założenia, że kiedy znajdą się w mieszkaniu, podobnie jak ostatnio, dziwne szaleństwo minie. Być może wyczerpie swoją moc, być może złagodnieje, a być może okaże się, że było związane z miejscem. Nie chciał, żeby Huang robił coś pod wpływem podszeptów, które nawet do niego nie należały, które były jedynie jakimiś bredniami, które coś postanowiło im podsunąć, czegoś, czego nie umieli uchwycić. Gdyby jego przyjaciel był inny, gdyby był mniej poważny albo Max wiedział, że ten był również skłonny do wolnego życia, pewnie by się nie powstrzymywał. Nie chcąc jednak niszczyć tego, co miał, a do tego miał mimo wszystko wyjątkowy talent, wolał ograniczyć swój destrukcyjny wpływ na najbliższe sobie osoby. Wiedział, że wielokrotnie je ranił i nie chciał znowu zjebać w podobny sposób, więc tym razem bardzo się pilnował.