Klamka w drzwiach ma kształt traszki, po wejściu ma się wrażenie, że się właściwie gdzieś wyszło. W pokoju jest mnóstwo wszystkiego, szczególnie roślin zielonych. Atlas kolekcjonuje przeróżne spreparowane okazy unikatowych przedstawicieli wszelkich gatunków, oczywiście pozyskanych w sposób humanitarny w celach naukowych. Poza wystawą przeróżnych cudowności wszędzie leżą jakieś książki. Centralna przestrzeń gabinetu jest pusta, po jednej stronie pomieszczenia jest kominek, po drugiej kanapo-leżanki. W głębi, za niepozornym obrazem przestawiającym szmer szpaków, są jego prywatne kąty, w których ukrywa swoje drobiazgi i sypia. Bardzo charakterystyczny jest zapach wilgotnej ziemi, mimo że na podłodze rozpina się miękki dywan. Słychać z różnych kątów to chrobotanie, tuptanie, cykanie, czasem jakieś szmery, ptasie świergoty czy bzyczenie, co jedynie może sugerować, że w tym gabinecie nie urzęduje sam.
Chwycił w palce lewitujący w jego stronę, elegancki kubeczek z naparem, kiedy dalej przeglądał swoje drobiazgi, które, choć poukładane schludnie na półeczkach i w szufladkach, to jednak okazywało się, że w ilości dość dużej, co sprawiało mu pewien problem w odnalezieniu poszukiwanej maści. Odkąd kupił mieszkanie, część z rzeczy zaniósł tam i teraz zaczął się zastanawiać, czy w ogóle smarowidło z gumochłona było w jego gabinecie. - Moglibyśmy się skupić na roślinach i szkodnikach. Widziałem kilka okazów magicznych owadów w szklarni numer cztery. Jestem pewien, że mógłbym zdobyć kilka więcej, by urozmaicić zajęcia. - przyznał, zaglądając do szkatułki stojącej na kominku- Gdybyś mógł mi przysłać informacje na temat tego jakie rośliny chciałbyś im zaprezentować, mógłbym rozejrzeć się za czymś w swojej dziedzinie, co mogłoby do nich pasować. - dodał- Mam! - z zadowoleniem, popijając herbatę, wrócił do swojego gościa i wręczył mu małe pudełeczko ze specjalną maścią o samych naturalnych składnikach, trochę propolisu, szałwii, śluzu gumochłona.- Powinno pomóc natychmiast. - posłał mu jeden ze swoich bajecznych, czarujących uśmiechów, a słysząc kolejne pytanie przeniósł spojrzenie na sowy. Ptaki wyglądały jak zazwyczaj, po prostu nieco senne za dnia, rozleniwione, szkolne sowy. Mimo to, Atlas zdawał sobie sprawę z tego, że atakowały praktycznie niesprowokowane, więc nie mógł ręczyć, że i teraz zachowają spokój. - Nie wiem jeszcze, co prowokuje ich gwałtowną agresję. - przyznał - Podejrzewam, że częściowo są nieprzywykłe do gwaru i ruchu panującego w wieży Ravenclawu, może to też być trauma z powodu zniszczeń i wypadków... - westchnął, popijając herbatę- Póki co, te zostaną u mnie. Notoryczne sadystki... - uśmiechnął się łagodnie do ptaków, gładząc jednego po brzuchu. Tego akurat musiał wyplątywać z włosów jednej ze studentek, zanim odesłał ją do Williamsa na wyleczenie ran po dziobach i pazurach na twarzy. - Mam nadieję, że to wszystko się w końcu uspokoi... - przyznał cicho.
Christopher Walsh
Wiek : 35
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 183
C. szczególne : Blizna u dołu brzucha oraz niewielka blizna na ręce, blizny na piersi po jadzie akromantuli, ciemnogranatowe blizny na lewym ramieniu; obrączka z czarno-zielonej muszli; runa agliz na lewym nadgarstku
Chris upił łyk herbaty, słuchając tego, o czym mówił Atlas, kiwając do siebie głową. Podane przez niego propozycje były całkiem dobre i możliwe do wykonania, chociaż nadal nie był pewien, czy było w nich coś ciekawego, czy było w nich coś, po co uczniowie chcieliby sięgać. Wydawało mu się czasami, że naprawdę woleli same niebezpieczeństwa, chociaż w ostatnim czasie coś mogło się zmienić, coś mogło skłonić ich do myślenia, że jednak zajmowanie się kwiatami i motylami, było lepsze, od uganiania się za jakimiś potworami w samym środku pożogi. Oczywiście, dla niektórych coś podobnego byłoby po prostu żałośnie nudne, żałośnie śmieszne, ale też Christopher nie zamierzał wymuszać na nich zmian zachowania, zmian podejścia do tego, co czuli i o czym myśleli. - Postaram się wybrać coś bardziej kwietnego albo coś atrakcyjnego dla owadów. Nie chciałbym tylko wybierać czegoś, co może je zjadać, bo nie sądzę, żeby to była wtedy przyjemna lekcja. Mógłbym również zabrać ze sobą Bawełnę. To puchatka biała, ale znowu, musiałbym znaleźć sposób na to, żeby odpowiednio imitować dla niej warunki nocne - odparł, kiwając lekko głową, ale uznał, że faktycznie najlepiej będzie poszukać czegoś z tego obszaru, czegoś, na czym będą mogli się wspólnie skupić, czegoś stosunkowo spokojnego, żeby nie musieli mierzyć się z problemami, z jakimi obecnie mieli do czynienia. Obawiał się również, że problemem mogą być Gryfoni ziejący ogniem, ale starał się na razie nadmiernie tym nie przejmować. Napił się znowu herbaty, nim podziękował za podaną maść, czując jednocześnie, że delikatnie się zarumienił. Mimo wszystko w zachowaniu Atlasa nadal było coś, co go onieśmielało, chociaż wydawało mu się, że nie powinno tak być. Widać jednak - mylić się, było rzeczą ludzką, a Chris zdecydowanie był człowiekiem z krwi i kości. Odstawił filiżankę, później zaś zaczął spokojnie smarować rany, jakie zostały na jego ciele, domyślając się, że nim tego dnia opuści zamek, zostanie jeszcze nie raz i nie dwa zaatakowany, bo najwyraźniej z jakiegoś powodu prowokował te biedne sowy. - Pewnie masz rację, ostatecznie zmiany, jakie zaszły w zamku, dotyczą nas wszystkich. Ludzie też są bardziej drażliwi, chociaż powiedziałbym, że niektóre dzieciaki doskonale bawią się plując ogniem albo zamieniając, co popadnie, w jedzenie. Nie mówię, że to coś złego, pewnie w ten sposób odreagowują to, co się wydarzyło, ale to również jest męczące. Nie wybiegałbym aż tak daleko spojrzeniem, żeby twierdzić, że sowy to wyczuwają, ale kto wie - dodał, odkładając maść na stolik i sięgnął jeszcze po herbatę, czując mimo wszystko prawdziwą ulgę, wiedząc, że rany będą go jeszcze nieco piekły, ale wolał porządnie zająć się nimi dopiero w domu. - Jak wszyscy, Atlas. Mam nadzieję, że kiedy wyjedziemy na ferie, ktoś porządnie zajmie się problemami zamku - przyznał, nim westchnął i obiecał mu, że zastanowi się nad roślinami, o których wcześniej mówili i da mu znać, kiedy tylko dokona odpowiedniego zestawienia.
+
______________________
After all these years you still don't know The things that make you
Uśmiechnął się pięknie, kiwając głową. Szkoda byłoby tracić piękne żuczki i muszki na rzecz łakomych, mięsożernych roślin. Zamyślił się na chwilę pocierając gładką brodę. - A może jest to plan? Właśnie w nocy budzi się wiele stworzeń, które można zaobserwować wokół szklarni. Znasz jakieś świetliste rośliny, które mogłyby nam pomóc je odnaleźć? - mu osobiście żadna taka nie przychodziła do głowy. Co innego magiczne świetliki, bądź zaklęcia odbijające sztucznie światło księżyca... Machnął ręką jednak i skinął głową, polegając na tym, by najpierw Walsh zdecydował, jakie rośliny będą tematem jego zajęć, a później Rosa dopasuje odpowiedni inwentarz stworków i potworków. Odszedł od sów i znów przysiadł na krawędzi stolika, popijając swoją herbatę. Uśmiechnął się do zielarza, było mu przyjemnie, że w Hogwarcie nawiązał tyle pozytywnych relacji zawodowych. Przyjazd do Anglii był marzeniem, później stał się przekleństwem, a teraz? Starał się przekuwać je na nowo, w zupełnie inne życie. Rozmawiając z takimi osobami jak Chris, czuł się zrozumiany, czuł, że inny pedagog zapatruje sie na wydarzenia podobnie do niego, podobnie jak on ma na uwadze dobro studentów i podobnie jak on, czuje wiele wątpliwości związanych z sensem tego co działo się wokół. Nawet, jeśli ani jeden ani drugi nie mówił o tym głośno. - Możesz go wziąć. Narzeczona mojej siostry mi je przygotowuje i przysyła. - uśmiechnął się na wspomnienie Arabeli, której nie widział wprawdzie wieki, a jednak zawsze przygotowywała mu takie miłe paczki pełne naturalnych produktów. Dopiwszy herbatę zgodzili się na pewne ustalenia względem wspólnie przygotowywanych zajęć. Dobro i samopoczucie uczniów stawiając za priorytet, chcieli przecież, by były to lekcje ciekawe, ale dające przestrzeń na chwilę spokoju i relaksu. Odprowadził gościa do drzwi.
Po południu po zajęciach wrócił do swojego gabinetu odświeżyć się i zaplanować nadchodzący egzamin. Chciał jednocześnie upewnić się, że uczniowie przyswoili pewne zasady obcowania ze zwierzętami, ale nie zależało mu na wybitnym traumatyzowaniu ich, czy maglowaniu sprawdzianami pisemnymi. Praca ze zwierzętami wymagała wiedzy, jednak na ich poziomie i patrząc przez pryzmat ich potrzeb, nie sądził, by taka wiedza miała im się przydać. Według profesora, dopóki nie zamierzali wybrać ścieżki kariery magizoologa nie było żadnej potrzeby ani wskazań do tego, by sprawdzał ich wiedzę specjalistyczną. Zależało mu na tym, by znajdowali w sobie wrażliwość i troskę o braci mniejszych, nawet jeśli niekoniecznie planowali zaraz obstawiać własne domy adopciakami, to jednak stojąc twarzą w twarz z różecznikiem czy żabertem, chciał, by nie przerażała ich perspektywa obcowania z dzikimi stworzeniami. Siedząc na krawędzi niskiego stolika, przeglądał własne notatki, które robił o swoich uczniach, z pewnym uśmiechem samemu sobie przypominając, jak przeklinali w Beauxbatons uczniowskie kartoteki jakie prowadzili im niektórzy nauczyciele. Teraz stał się jednym z nich, posiadającym akta i pamiętającym o wszystkich przewinieniach, ale i zasługach. Kilka uczennic wyjątkowo bardzo przykuwało jego uwagę i chciał zadbać o to, by rozważyły zoologię jako potencjalną przyszłą karierę, szkoda bowiem byłoby zmarnować taki potencjał i rękę do zwierząt. Słysząc pukanie do drzwi, zerknął machinalnie na zegarek na ścianie, na którego tarczy odpoczywała, rozkładając i składając skrzydła, wielka ćma atlas. - Proszę! - zawołał, składając papiery i posyłając je zaklęciem do szuflady w kredensie. Przeczesał palcami włosy, odwracając się do drzwi z pewnym zamyśleniem wymalowanym na czole w kwestii swojego niespodziewanego gościa, widząc jednak młodą Maguire'ówne uśmiechnął się ciepło- Och, Ruby... - niemal umknęła mu z pamięci tamta rozmowa, tamta myśl, był jednak zadowolony, że zdecydowała się przyjść do niego do gabinetu- Proszę, wejdź, wejdź... - wskazał zachęcająco wnętrze swojego pracowego pomieszczenia, które, chyba ze względu na brak biurka, trudno było na pierwszy rzut oka określić gabinetem.
Ruby Maguire
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 20
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 160
C. szczególne : golden retriever energy | irlandzki akcent | duże oczy | zapach cytrusów
Trochę się wahała. To nie tak, że chciała porozmawiać, ale bała się, że nie potrafi w ogóle tego zrobić. Przywykła do ciągłego potakiwania, że wszystko jest w porządku, ale przyszedł czas, że musiała przyznać przed innymi i samą sobą przede wszystkim, że jest zwyczajnie wykończona. Nie wiedziała w co ma wsadzić ręce, opuszczała zajęcia, jednocześnie czując te gryzące wyrzuty sumienia i obawy, że przez to nie zda roku. Balansowała na krawędzi swoich obowiązków, jednocześnie będąc już jedną nogą nad przepaścią, która sprawi, że we wszystkim utonie. Martwiła się o tatę, martwiła się też o swoje rodzeństwo i o przyjaciół, martwiła się o swoje zwierzaki, które zostawiała same sobie dłużej niż chciała. Cały swój wolny czas spędzała na nich, starała się jak mogła, ale w głębi czuła, że było to niewystarczające. Koszmarnie się obawiała, że przyszedł czas, by któreś oddać lepszej opiece. Kochała każde stworzenie, które znalazło swój kąt w jej domu i dokładnie ze względu na tę miłość obawiała się, że przyszedł czas, by zrozumieć, że nie była wystarczająca. Wahała się, bo wiedziała, że jeśli tutaj przyjdzie, to klamka zapadnie, a ona w pełni zrozumie potrzebę tego, co powinna zrobić. Doskonale wiedziała też, że jej serce się wtedy nieco złamie i nie była pewna, czy miała na to siły. Uniosła jednak dłoń i zapukała w drzwi, obserwując klamkę w kształcie traszki. Usłyszała wołanie i przekroczyła próg, rozglądając się za nauczycielem, choć jej wzrok przyciągnęła ilość roślin i zapach ziemi. W pierwszej chwili nie zauważyła nawet nauczyciela w tej dżungli, nie miała pojęcia, że profesor Rosa darzy takim zamiłowaniem również rośliny. Cóż, o sobie nie mogła tego powiedzieć, chociaż ładne były, przyjemne dla oka i otoczenia. — Nie wiedziałam, że do roślin też pan ma rękę — powiedziała ze słyszalnym zdumieniem głosie. Nigdy wcześniej nie była w tym gabinecie. Miała kilka przewinień na koncie, ale nie często lądowała na dywanikach nauczycieli. Nie potrafiła też od razu przejść do rzeczy. Walczyła sama z sobą, między tym co powinna i tym czego pragnęła całym sercem. Nie chciała się z nikim rozstawać, zwierzaki wypełniały dziurę w jej sercu, przypominały o tym, że musi się trzymać choćby nie wiem co, dla nich i dla reszty. — Mam nadzieję, że nie przeszkadzam, ale sam pan zaproponował i staram się być dorosła w tym o co chcę, to znaczy nie chcę wcale, ale powinnam pana poprosić… — powiedziała, stając gdzieś na środku nieco przytłaczającego gabinetu i spojrzała na nauczyciela, bo w końcu go odnalazła.
Wielka ćma odkleiła swoje puchate ciałko od zegara, by z wyraźnie słyszalnym trzepotem skrzydeł przemknąć między liśćmi i zniknąć gdzieś w ich gęstwinie jak okruszek brązu między soczystą zielenią. Rosa wychynął zza wielkiej draceny, z pewnością dziwnie większej niż te normalnie widywane w salonach czy ogródkach i zmrużył oczy, uśmiechając się promieniście jak słońce, jak to tylko półwile potrafią. - Bardzo się ciesze, że przyszłaś. Napijesz się czegoś? - zapytał, zachęcając ją, żeby weszła głębiej, zamiast stać tak niezręcznie na środku gabinetu. Meandry ścieżek między książkami, donicami i meblami dźwigającymi przeróżne gablotki prowadziły do części centralnej, gdzie nawet można było sobie przycupnąć. Na jednej z poduch wylegiwała się serdeczna przyjaciółka Atlasa, jeż Matylda, a tuż obok niej znajomy z dzisiejszych porannych zajęć, spasiony szpiczak będący na krótkim pobycie rekonwalescencyjnym. - Proszę, wejdź. Możesz zgonić Matyldę, ledwie się poznali, a już się od niego nauczyła leniuchować. - machnął lekko ręką na jeżycę, zwracając kroki w stronę kredensiku. Kiedy go otworzył zorientował się niestety, że ma tylko wino, więc spojrzał przez ramię na Maguire'ównę, starając się na szybko w pamięci policzyć jej wiek i ocenić, w skali niemoralności, jakim nietaktem byłoby zaproponowanie jej kieliszka. Jasne spojrzenie, choć przepełnione ciepłem i sympatią, badawczo i z wielką uwagą przyglądało się temu, jak dziewczyna się trzymała. Z pewnością miała na policzkach trochę więcej rumieńca życia i w oczach jakiegoś wigoru, niż o czwartej nad ranem, jednak nie potrafił oprzeć się wrażeniu, że tak bardzo próbuje utrzymać fasadę zaradności, że zaraz złamie się jak gałązka. Malutki raniuszek wypadł spomiędzy krzaczków i tradycyjnie już, jak każdego innego gościa, przywitał siadając jej na głowie.
— Herbaty — odparła i wzruszyła ramionami, weszła też głębiej do gabinetu i nawet przysiadła na jednej z kanap, uważając, żeby nie naruszyć spokoju i przestrzeni ani jeża, ani też szpiczaka, którego rozpoznała w mgnieniu oka. Splotła nieco niezręcznie dłonie i zaczęła bawić się swoimi palcami. Było jej ciężko, w ogóle i w tej chwili, nie miała pojęcia jak to wszystko ubrać w słowa. Ponadto unikała nieco tematu wypadku taty i szczególnie tego, który oscylował wokół jej samopoczucia. Ruby zawsze udawała przed wszystkimi, że było dobrze. Nawet kiedy smok jej odgryzł rękę, miała wrażenie, że to ona bardziej pocieszała Tomka, niż on ją. Taka już była, nie lubiła kiedy ludzie się o nią martwili, przytłaczało ją to trochę. Złotym środkiem więc było udawanie, nikt jej nie wierzył, ale też mało kto na nią naciskał. Mimo wszystko była silna, za taką się przynajmniej miała. Niełatwo było ją złamać, a czasem miała wrażenie, że nieszczęścia na stałe przyczepiły się do jej rodziny, jak rzep do psiego ogona. Radziła sobie, zawsze i mimo wszystko. — Och — wymsknęło jej się, kiedy poczuła jak coś siada jej na głowie. Zaraz potem zachichotała, kiedy ptaszek odleciał, gdy sięgnęła do niego dłonią. — O cześć przyjacielu — powiedziała i uśmiechnęła się delikatnie. Ostatnio łapała się na tym, że coraz częściej się uśmiechała, co uznawała za dobry znak. Wciąż jednak była cieniem samej siebie, która miała za dużo na głowie i to wszystko sprawiło, że z dnia na dzień musiała dorosnąć. Nie podobało jej się to, lubiła tę dziecięcą część siebie, ale to nie tak, że miała jakiś wybór. Ostatni rok był dla niej jazdą bez trzymanki, w trakcie którego straciła nawet rękę, którą całe szczęście udało się odzyskać i przyszyć. Takie coś jednak zostawia pewne blizny. — No dobrze, więc mam fogsa, psidwaka, kota, sowę i młodego chaplau i wszystko byłoby dobrze, gdyby nie to, ze Archie zostawił mnie jeszcze z wielkiórką i świnksem, dwa ostatnie mają zrobione wybiegi na ogrodzie, ale to dużo i czas przyznać, że samej mi jest ciężko — wyrzuciła z siebie i dopiero teraz uświadomiła sobie, że naprawdę miała małe zoo w domu i była z tym sama. Nic więc dziwnego, że była aż tak zmęczona. Domowy skrzat natomiast nie wchodził w grę, nienawidziła myśli, że wykorzystuje inne magiczne stworzenie. — Proszę się nie martwić, mam licencję na posiadanie magicznych stworzeń — dodała nieco ciszej i westchnęła sobie. Miała nadzieję, że będzie jej jakoś w stanie pomóc.
Zaśmiał się lekko na widok gościnnego i przyjacielskiego ptaszka, moszczącego się chwilę we włosach gryfonki. Mógłby przeprosić, gdyby potrafił przepraszać, ale jego głowa natychmiast usprawiedliwiła wszystko, przypominając mu, że to przecież Ruby Maguire, jego prymuska z ręką do zwierząt i przecież nie spłoszy jej byle raniuszek, pajęczak czy nornica, która swoją drogą właśnie wychyliła się spod jednej z szafek i niuchając noskiem popatrzeć na źródło obcego zapachu w swojej przestrzeni. Skupił się na zadaniu znalezienia herbaty, pewien był bowiem, że gdzieś Patton Crane mu podrzucił jedną ze swoich ulubionych ziołowych mieszanek, a trzeba było przyznać, że stary angol miał nosa do herbat, nawet jeśli by spędzić z nim czas Atlas musiał naprawdę namęczyć się z porcjowaniem uroku wili, by się dziadoszek nie krzywił na każde jego słowo. Zdołał zaczarować imbryczek, by podgrzewał wodę, a na filiżance wylądowało sitko z suszonką, którą zaraz zalał wrzątek z lewitującego naczynka. Atlas przycupnął na powrót na niskim stoliku, zazwyczaj stawiał na to miejsce siedzenia rozmawiając szczególnie z uczniami, by zbudować uprzejmą atmosferę zaufania, a ze swoimi gabarytami górował nad nimi większość czasu, więc siedzenie na krawędzi niskiego stolika czyniło go przynajmniej odrobinę mniejszym. Przyglądał się Ruby, tej dziwnej niezręczności zaklętej w jej nerwowej zabawie palcami, próbował schwycić jej spojrzenie, chcąc uspokoić ją, upewnić w tym, że akurat w jego gabinecie mogła wygadać się w związku ze wszystkim. Jako członek rady pedagogicznej poniekąd wiedział, że Maguire'owie przechodzą pewne trudności rodzinne. Bez większych szczegółów, ale czy ich potrzebował, widząc, jak pani kapitan dzielnie próbuje ukryć swoje troski, stawiając czoła przeciwnościom każdego dnia? Wysłuchał jej wypowiedzi, podając jej filiżankę i pokiwał głową. To z pewnością nie był dobry moment na pouczanie odnośnie mierzenia sił na zamiary i ilości zwierząt na możliwości. Zresztą, po każdym innym uczniu mógł się spodziewać braku odpowiedzialności, ale nie po Ruby. - Jestem pewien, że masz. - uśmiechnął się. Współdziałał przy okazji jej adopcji psidwaka, miał okazję się w tym temacie upewnić- Hmm. To poważne zobowiązanie. - przyznał, rozumiejąc intencje, jakie miała, dzieląc się tym wyznaniem- Nie ma nic złego w tym, by czasem przyznać, że nie damy rady samic. - zaznaczył ostrożnie, pochylając się lekko w jej stronę.
Było to ciche popołudnie, gdzie kudłoń znajdował się w swoim ulubionym kąciku gabinetu Atlasa. Rosa stanął przed zadaniem sprawdzenia stanu zdrowia tego uroczo pierzastego stworzenia, jako, że nawinął mu się on pod nogi podczas początkoworocznych obchodów terenów szkolnego lasu. Kudłoń leżało wygodnie na swoim małym gniazdku, wcześniej przygotowanym przez opiekuna, delikatnie kiwał głową i puszył swoje kolorowe pióra, jakby chciał się przywitać. W ocenie Atlasa coś było z nim nie w porządku, zachowywał się inaczej, niż powszechnie zakładano zachowania kudłoni jako normę. Postanowił mieć ten okaz na oku i obserwując go prowadził skrupulatne notatki różnicy w jego nastroju i zachowaniu w zależności od pory dnia. Dziś przyszedł czas na higienę i karmienie. Najpierw, opiekun przyjrzał się uważnie piórom kudłonia, sprawdzając, czy nie ma żadnych uszkodzeń ani oznak choroby. Każde piórko było przez niego dokładnie badane, a kudłoń, ku szczeremu zdziwieniu Rosy, cierpliwie pozwalał na wszystko, wcale nie przeszkadzając w badaniach. Atlas notował skrupulatnie swoje obserwacje, porównując je z tymi, które zrobił dzień i drugi wcześniej. Chciał zarejestrować wszystkie potencjalne zmiany, by znaleźć ich schemat. Następnie przyszedł czas na karmienie. Opiekun przygotował specjalny posiłek, który składał się z ulubionych smakołyków kudłonia - robaki, ziarna, suszone kwiaty. Mieszanka może dość obrzydliwa, ale Kudłoń chętnie podniósł swoją głowę i zaczął smakować posiłek. Był to widok pełen uroku, rozmiękczający i tak wcale nie twarde serce nauczyciela. Po posiłku przyszedł czas na kąpiel. Rosa miał pewne obawy jak zwierze zareaguje na taką propozycję - ptakowate miały swoje własne schematy higieny. Kudłoń został delikatnie przez niego przeniesiony do specjalnie przygotowanej bali, gdzie czekała ciepła woda z kilkoma kroplami eliksiru oczyszczającego. Oczy opiekuna błyszczały z radości, patrząc, jak kudłoń pluska się w wodzie, rozwijając swoje piękne pióra, z niedowierzaniem dostrzegając w jego zachowaniu tak wiele z zachowań zwykłych, kolorowych papug. Po kąpieli przyszedł czas na wysuszenie i czyszczenie piór. Atlas uważnie wycierał pióra kudłonia, dbając o to, aby były czyste i lśniące - chciał uniknąć sklejenia lotek i piór strzałkowych, jednocześnie pozwalając zwierzęciu pomagać mu w układaniu swojej okrywy. Notował obserwacje z tego zachowania w swoim notatniku, przygotowując w podsumowaniu pracę naukową odnoszącą się do zachowań tego jednego okazu - wiedział bowiem, że będzie musiał porównać z przynajmniej drugim, dzikim egzemplarzem, nim postawi jakiekolwiek wnioski. Kudłoń wydawał się być bardzo zadowolony z tej pielęgnacji, mruczał cicho swoim dziwacznym głosem i rozrzucał piórka po gabinecie, czyniąc otoczenie, zapewne w swoim mniemaniu, jeszcze piękniejszym. Dzisiejsza opieka nad kudłoniem zakończyła się obserwacją jak zwierze układa pobieżnie przygotowane legowisko według własnej wizji. Rosa dokładnie zapisywał sobie schemat zachowania zwierzęcia i geometrię wyboru układania elementów legowiska, znajdując ten element niezwykle intrygującym. Kiedy magiczne stworzenie ułożyło się do popołudniowej drzemki, półwil uśmiechnął się, przyniosło mu ono dziś wiele radości i uroku w trakcie inspirowania do pogłębienia swojej wiedzy o tym gatunku. + zt
Po zajęciach wrócił do gabinetu, zamiast kierować kroki odrazu na ranczo. Miał do rozmówienia jeszcze jedną, konkretną sytuację, w związku z czym wysłał sowę swojemu skrzatu z instrukcjami jak zająć się ranczem do jego powrotu, choć miał nadzieję, że to nie potrwa długo. A może właśnie powinno? Zaklęciem osuszył wilgotne od mżawki włosy, na tyle tylko, by zaczesane do tyłu nie spadały mu na powrót na twarz, kiedy w oczekiwaniu na pojawienie się wezwanej uczennicy uzupełniał karmniczki swoich małych, gabinetowych podopiecznych. Geronimo, stepowy żółw, już siedział zagrzebany w donicy w oczekiwaniu na nadchodzącą zimę, na co jego uwagę zwróciła Matylda, wyraźnie tym faktem niepocieszona. - Zasnął Ci przyjaciel? - uśmiechnął się do jeżycy, wystawiając dłoń, by pogładzić ją po ruchliwym nosie. Seaverówna nie spieszyła się, co było po części powodem wezwania jej tutaj, w związku z czym zniknął za obrazem, by zmienić strój roboczy i szatę nauczycielską na coś, w czym potem będzie wracał do Doliny, po czym wyszedł, by przygotować trochę jakiejś egzotycznej herbaty. Zapachy genmaichy spędzały mu sen z powiek, odkąd Ginan przysłała mu paczuszkę ze swojej dalekiej, fotograficznej podróży, więc zaraz niewielką przestrzeń zaczął wypełniać on po brzegi. Atlas zatrzymał się przy kominku, spoglądając na leniwie maszerującą jego brzegiem caribenę versicolor. Jej obły odwłok miał kolor głębokiej burgundy, a kudłate ciało kusiło do głaskania. Uśmiechnął się. - Muszę was wszystkich stąd w końcu zabrać. Biedne skrzaty pewnie nie wiedzą, co z wami począć. - ujął pająka w dłonie, pozwalając mu przespacerować się po rękawie swetra, w stronę barku, nim słysząc pukanie do drzwi odpowiedział po prostu - Wejdź.
Symphony O. Seaver
Rok Nauki : VII
Wiek : 18
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 167cm
C. szczególne : Piegi porozsypywane po całej twarzy
Zwołanie do gabinetu profesora zdecydowanie nie należało do jej ulubionych rzeczy w ciągu dnia, zwłaszcza w momencie kiedy nie miała zielonego pojęcia za co tak w zasadzie dostanie ochrzan. List który dostała od profesora Rosy pokazała od razu Cleo, swojej ukochanej kuzyneczce, która zdawała być się równie bardzo zdezorientowana. Mimo to szatynka stwierdziła, że nie może sobie pozwolić na ignorowanie listu od swojego profesora i to w podobno tak ważnej sprawie.
Stukot jej butów roznosił się echem po całej długości korytarza kiedy to zmierzała do gabinetu pana profesora. W Hogwarcie było o wiele ciszej niż z samego rana, większość osób była już w swoich dormitoriach więc Symphony zmuszona była udać się tam sama, bez jakiegokolwiek towarzysza nawet w drodze do pokoju. W końcu stanęła przed drzwiami i wzięła głęboki wdech i wydech, po czym zapukała. Dreszcz ją przeszedł kiedy to od razu dostała odpowiedź zza ściany. Weszła do środka przy okazji zamykając za sobą drzwi, rozejrzała się po pomieszczeniu i zaraz po tym jej wzrok skupił się na mężczyźnie. - Dobry wieczór Panie Profesorze, jestem tutaj odnośnie tego... Listu - odetchnęła głęboko po zaczęciu konwersacji. Szczerze miała nadzieję, na jakieś szybkie wyjaśnienia odnośnie tego, co zrobiła źle, bo przecież jak na grzeczną nastolatkę przystało - nie łamała regulaminu szkoły, ani nic z tych rzeczy.
Odwrócił się od kominka, z pająkiem niczym papugą siedzącą mu na ramieniu i posłał krukonce swój czarujący, wilowy uśmiech. Cieszył się, że zdecydowała się jednak przyjść, bo co innego zostać zaproszonym do gabinetu na poważną rozmowę, a co innego zostać zaproszonym i zignorować takie uprzejme zaproszenie. Wtedy do gry wchodzą wyjce, a tego przecież nikt nie lubił. - Siądź sobie, proszę. - wskazał jej dłonią jedną z ukrywających się między wysokimi fikusami sof- Napijesz się herbaty? - zapytał, machnięciem różdżki przywołując imbryczek, w którym parzył się ten aromatyczny susz, którym się tak zachwycał, nie dając jej zbytnio wyboru, by powiedziała nie, kiedy na niskim stoliku, tuż przed nią, wylądowała filiżanka, a imbryczek natychmiast zapełnił ją naparem. Rosa sam sięgnął po swoją filiżankę, obchodząc stolik dookoła i przycupnął na nim, przechylając głowę. W odróżnieniu od innych gabinetów nauczycielskich Atlas nie posiadał biurka. Porąbał je na kawałki i spalił w kominku pierwszego dnia kiedy objął stanowisko nauczyciela. Nienawidził biurek, były symbolem budowania bezsensownej przestrzeni wielkim meblem między nim a rozmówcą, a on był rozmówcami swoimi szalenie zainteresowany. Szczególnie w takich okolicznościach sam na sam. Uniósł filiżankę do ust, przypatrując się Seaverównie jasnymi oczami, w których kryła się zarówno nutka rozbawienia, jak i jakaś niespodziewana przestroga. - Jak Ci minął... hmm. -przełknął herbatę, drugą dłonią zbierając pajęczaka z ramienia i puszczając go na jedną z nisko wiszących gałęzi palemki rosnącej za oparciem sofy- Dzień? - powrócił do niej spojrzeniem - Tydzień? Miesiąc? - przekrzywił głowę. Do czegoś zmierzał, ale tak pięknie się uśmiechał, tak uważnie przyglądał.
Wiele osób uważa, że wiek to tylko liczba. No i poniekąd młoda Seaverówna podziela ich zdanie, przynajmniej jeśli mówimy o... Ładnych oraz niezbyt starych profesorach. Oczywiście swoją skromną opinie trzyma w sekrecie i wie o tym jedynie Harmonijka i nikt po za tym. Dodatkowo Profesor Rosa był według niej wyjątkowo urokliwy, zwłaszcza biorąc pod uwagę jego krew półwila, której ciężko było się oprzeć.
Ukrywając jakiekolwiek uczucia z wyjątkiem czystego stresu posłuchała się mężczyzny i usiadła na krześle otoczona wieloma stworzeniami oraz roślinami. - Z chęcią, dziękuję. Ostatnio w zamku jest o wiele chłodniej - stwierdziła godząc się na herbatę. Było to zresztą pretekstem, aby została minimalnie dłużej, w końcu pijąc gorący napój byłoby ryzyko, że się oparzy. Wpatrywała się przez chwilę w swoją filiżankę przyglądając się zdobieniom na niej, aż w końcu uniosła głowę i złapała kontakt wzrokowy z Panem Profesorem gdy ten zaczął rozmowę. Zanim zastanowiła się nad odpowiedzią sama spróbowała wziąć łyka herbaty, jednak prędko odsunęła ją od siebie nie chcąc skończyć z poparzeniem. - Zaskakująco dobrze i choć mam minimalne problemy z wyuczeniem się całego materiału, to powiedziałabym, że radzę sobie z przygotowaniami do egzaminów końcowych - wyjaśniła swoją sytuację dość spokojnym tonem, chociaż z twarzy widać było jej stres.- A jeśli mogę spytać... Czy stało się coś konkretnego przez co musiał przesłać mi Pan ten list? - Dopytała jeszcze szczerze zaciekawiona, czy coś sknociła nawet o tym nie wiedząc.
Pokiwał powoli głową, przyglądając się krukonce, badawczo, oceniając jej samopoczucie, czytając jej zachowanie. Wciąż była taką młodą nastolatką, mogła być jego młodszą siostrą, kto wie, może bratową? Romeo nie był w stanie utrzymać swojej chuci na uwięzi odkąd świat światem, mając w sobie znacznie mniej rozsądku i zachowawczości od Atlasa. Ten jednak preferował relacje opierające się na grze w szachy - szczególnie pomiędzy nim a jego uczniami, a Symphony niewątpliwie wciąż była częścią tego zacnego grona. - Podejrzewam, że list od nauczyciela z wezwaniem do rozmowy nie jest czymś, co przyjmuje się najlżej. - westchnął, stawiając filiżankę na spodku i spoglądając z jakąś nostalgią w dal - To bardziej od Ciebie chciałbym się dowiedzieć co się stało. - powiedział ze szczerością. Zamilkł na chwilę w zamyśleniu: - Zdaję sobie sprawę z tego, że profesor Voralberg jest opiekunem Twojego domu, jednak wiem też, że ostatnio frasuje go dużo obowiązków, a ja... cóż - przeniósł na nią piękne spojrzenie jasnych oczu, posyłając jej pełen uroku uśmiech - Martwię się, że tak mało widuję Cię na zajęciach. - jego twarz wydawała się nieodgadniona. Czy mówił szczerze? Czy ją podpuszczał? Czy mówił o ogóle, czy o tym, że nie przychodziła na zajęcia z opieki nad magicznymi stworzeniami?- Chciałbym wiedzieć, czym to jest spowodowane. - zabrzmiało to zaskakująco twardo i wymagająco, jednak zaraz dodał znacznie łagodniej - By wiedzieć, czy mogę Ci jakoś pomóc, oczywiście. - uniósł filiżankę do ust, nie spuszczając z niej wzroku.
Symphony O. Seaver
Rok Nauki : VII
Wiek : 18
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 167cm
C. szczególne : Piegi porozsypywane po całej twarzy
Za każdym razem jak wykonała choć najmniejszy ruch czy wypowiedziała choć jedno słowo, to czuła się obserwowana. W zasadzie to nie tylko przez profesora ale także i przez wszystkie stworzenia znajdujące się w pomieszczeniu. Szatynka niby lubiła być w centrum uwagi, jednak tym razem uwaga była inna, a ona czuła się zakłopotana i co jakiś czas uciekała od mężczyzny wzrokiem onieśmielona. Słuchała go jednak uważnie i przytakiwała głową.
Złapała z nim ponowny kontakt wzrokowy gdy ten powiedział, że ona sama musi wyjaśnić co takiego zaszła. Kompletnie nic nie przychodziło jej do głowy, po za oczywiście nieobecnościami o których profesor wspomniał dosłownie chwilę później. W końcu skupiła na nim wzrok na dłużej, niż tylko parę sekund w międzyczasie popijając swoją herbatę, musiała się jednak nieco opanować, gdyż ciężko by jej było kompletnie poddać się jego krwi wila i zabujać po uszy. To wciąż był jej nauczyciel, więc nie mogła sobie pozwolić na za dużo.
Odsunęła w końcu filiżankę od twarzy, żeby chwilę później odpłynąć myślami gdzieś daleko. Rozmyślała jak mogłaby wybrnąć z tej sytuacji, faktycznie zdarzało jej się opuszczać zajęcia, jednak siedziała godzinami z nosem w książkach oraz nadrabiała materiał dzięki przyjaciołom z jej rocznika. - Cóż... Prawdę mówiąc, niedawno udałam się w tej sprawie do Profesora Voralberga, aby powiedzieć o swoich żalach co do aktualnego roku - zaczęła mówić z nieco niestabilnym głosem, jednak prędko podłapała dobry ton i lekko wyprostowała się, żeby brzmieć bardziej wiarygodnie. - Mam w tym roku problemy z nauką, nie tylko z Pana przedmiotem ale również z innymi. Jednak niesamowicie staram się poprawić, tak abym miała wysokie wyniki na egzaminach końcowych. Umiem uczyć się systematycznie, aczkolwiek faktycznie w tym roku jest ze mną gorzej za co przepraszam. Wiem, że muszę się poprawić, rozważałam nawet dołączenie do różnych kółek poza lekcyjnych, w tym do Stowarzyszenia Miłośników Przyrody, ponieważ chcę dowiedzieć się więcej z dziedziny zielarstwa oraz opieki nad magicznymi stworzeniami. - Niesamowicie rozgadała się, w tym przeprosiła oraz uargumentowała swoje nieobecności. Wzięła głęboki wdech i wydech po zakończeniu monologu, oraz wzięła kolejny łyk herbaty, chcąc nieco opanować nerwy.
Ptasi trel, dźwięczny i szczebiotliwy, zapowiedział lot koszący maleńkiego raniuszka, który wylądował na jej kolanie i przekręcił główkę, wpatrując się w jej czarne koraliki oczu. Jedna z wielu żyjących w tym gabinecie w sekrecie przed światem istotek. Podskoczył, kiwając ogonkiem, jakby sam oczekiwał jej odpowiedzi niemniej zainteresowany, niż przysiadły na stoliku Atlas, który ukrywał swoje usta za krawędzią trzymanej w dłoni filiżanki, znad której widać było tylko jego nieugięte, uważne spojrzenie. Nie poganiał, nie naciskał. Cierpliwie czekał na to, aż krukonka zbierze słowa. Trudno byłoby mu powiedzieć, dlaczego akurat na jej zaległościach w nauce tak skupił swoją uwagę, jednak zdawało mu się, że widzi w niej potencjał, którego chyba nawet ona sama nie dostrzegała. Chciałby wiedzieć, czy pochopnie tak dobrze ją ocenił, ale nie była to rzecz, którą można poznać na jeden rzut oka. Wyczekiwał więc tego, co zamierzała powiedzieć. Przechylił głowę, gdy zaczęła. Nie chciał podważać profesjonalizmu opiekuna domu Roweny, ale coraz częściej miał wrażenie, że uczniowie domu reprezentowanego przez kruka coraz słabiej radzą sobie na lekcjach, a osoba, której rolą jest być ich wsparciem - cóż - zawodziła. - Czym to jest spowodowane, Symphony? - zapytał łagodnie, odstawiając filiżankę na blat i pochylając się w jej stronę, oparłszy łokieć o kolano- Nie jesteś tu, żebym mógł prawić Ci morały czy sprawiać dyskomfort. - zdawało się, że mówiąc to, celowo manipulował swoim urokiem, by dziewczynę wpędzić w znacznie milsze i cieplejsze sfery uczuć i komfortu- Chcę lepiej zrozumieć co jest problemem, żeby móc Ci pomóc z podciągnięciem ocen. Niedługo egzaminy. - zauważył rzeczowo. Rozważał, czy nie podrzucić jej kilku zadań dodatkowych w ramach poprawy wyników z opieki nad magicznymi stworzeniami, jednak wciąż nie był pewien, czy ten przedmiot jest jej pierwszym wyborem jeśli chodzi o karierę rozwoju.
Symphony O. Seaver
Rok Nauki : VII
Wiek : 18
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 167cm
C. szczególne : Piegi porozsypywane po całej twarzy
Centrum uwagi nie zawsze jest tym dobrym doświadczeniem i choć ona ową uwagę uwielbiała, to tym razem była zestresowana i chciała już pójść do swojego dormitorium. Mimo to starała się zachować powagę i przynajmniej choć trochę uważać na swoje słowa czy gesty. - Nie mam pojęcia, proszę Pana. Naprawdę, sama niesamowicie chciałabym wiedzieć, czemu moja nauka wygląda tak, a nie inaczej w tym roku - westchnęła ciężko po czym spuściła głowę. Wciąż go słuchała rzecz jasna, jednak musiała zebrać się sama w sobie myślami i tym, co ma dalej zrobić. Wciąż ciekawiło ją czemu akurat na jej ocenach skupił się profesor Rosa, no bo w końcu jakby kogoś jeszcze prosił do swojego gabinetu po godzinach to w mgnieniu oka by o tym wiedziała.
Skupiła na nim swój wzrok dopiero gdy mężczyzna wspomniał o egzaminach. No tak, egzaminy o których gadają jej od samego września... - Tym się najbardziej martwię, choć wiem, że moja wiedza nie jest aż tak zaniżona. Oprócz tego mam ostatnio więcej wolnego czasu kiedy się nie uczę, więc tak jak już wspomniałam planuję dołączyć do Stowarzyszenia Miłośników przyrody - powtórzyła się, jednak stwierdziła, że wspomnienie o owym kole po raz drugi nikomu nie zaszkodzi, a może nawet utwierdzi pana Rose w przekonaniu, że Symphony się stara. No i oprócz tego samą szatynkę, że faktycznie tam dołączy i zajmie się sowiarnią. - I oczywiście jeśli moje oceny nie podniosą się wystarczająco, to będę zmuszona pomyśleć nad korepetycjami - dopowiedziała jeszcze, nieco bardziej zestresowana właśnie zajęciami dodatkowymi, niż samymi w sobie kółkami.
Wskazał ręką, by korzystała z herbaty. W końcu miała ona rozluźniające, uspokajające właściwości, a Seaverówna nie miała na sumieniu niczego, czym mogłaby się denerwować... prawda? Pokiwał głową na jej odpowiedź. Z jednej strony chyba chciał usłyszeć, że coś się stało, że jest jakieś wyjaśnienie jej opuszczenia się w nauce, chociaż przecież to nigdy nie są dobre powody. Z drugiej, chyba musiał zaakceptować, że po prostu niektórym się nie chce. Byłby hipokrytą, gdyby to komukolwiek wytykał, bo sam miał w szkole okres, kiedy nie robił nic, a oceny zbierał urokiem wili, którym zmuszał innych do pracy za niego. - Cieszę się w takim razie, że nie stało się nic poważnego. - powiedział miękko, chcąc okazać jej wsparcie i zrozumienie - Stowarzyszenie to bardzo ciekawy pomysł. Profesor Walsh prowadzi wciągające zajęcia i jego wkład w rozwój i bogactwo naszych szklarni jest nieoceniony. - -przyznał - Czy top jest kierunek, który chcesz obrać w przyszłości? Związać się z jakąś dziedziną przyrody? - zapytał- Jeśli będę miał możliwość, zawsze możesz liczyć na moje wsparcie. - dodał ze spokojem. Szczególnie, jeśli planowała swoją przyszłość związać z magicznymi stworzeniami, bo jeśli planowała zostać mistrzynią transmutacji to niestety - nie ten adres. Dopił swoją herbatę i podsunął dłoń do jej kolana, po to, by pozwolić maleńkiemu ptaszkowi przeskoczyć na jego palce. Był taką wyrośniętą wersją księżniczki z bajek Disney'a.
Pogoda na zewnątrz nie była najbardziej sprzyjająca. Dużo wygodniej siedziało się w ciepłym gabinecie na pierwszym piętrze. Na szczęście było to tylko pierwsze piętro, bo dla młodego puchona, który wyglądał, jakby goniło go stado pustników, większa ilość schodów mogłaby być zabójcza. Widać było, że po drodze raz, czy dwa poślizgnął się i upadł, bo jego ubranie było brudne i przemoczone. Uczeń zdawał się jednak nie zwracać na to uwagi tak samo, jak na ogromną zadyszkę, która obecnie go męczyła. Nie przejmując się za bardzo kulturą, ani niczym innym, wparował do gabinetu. -Profesorze Rosa... - Wydyszał z trudnością, schylając się i łapiąc za kolana, by złapać oddech. -Gremlin. Zdaje się, uciekł z zagrody. Biega po błoniach. - Z wielkim problemem przekazał Ci informacje na temat hipogryfa, który mieszkał na terenie szkoły i którego wielokrotnie używano podczas zajęć Opieki Nad Magicznymi Stworzeniami. -Pierwszaki wpadają mu pod kopyta... - Dodał jeszcze, by zobrazować poziom chaosu, jaki dział się na szkolnych terenach.
Zaskoczony spojrzał w kierunku drzwi, unosząc lekko rękę by Symphony zaczekała ze swoją wypowiedzią. Zamrugał, posyłając puchonowi ciepły, wspierający uśmiech Atlasa nr 4. - Panie Collins, proszę złapać oddech. - zachęcił miękko, podnosząc zadek z komódki i kierując kroki w jego stronę. Zmarszczył brwi w lekkim zmartwieniu, słysząc, że szkolny hipogryf znów uporał się z prowizorycznym ogrodzeniem, za którym rezydował i westchnął, notując w duchu, by poprosić Camaela o wyczarowanie czegoś solidniejszego i trwalszego, żeby Gremlin nie siał postrachu pośród pierwszorocznych. - Dziękuję za szybką reakcję. - położył dłoń nma ramieniu chłopca i przeniósł spojrzenie na Seaverównę - Symphony, dokończymy tę rozmowę przy następnej okazji. - uśmiechnął się łagodnie, zapraszając ją gestem do wyjścia - Mam ważną misję niecierpiącą zwłoki... - wyjaśnił, bo cóż, zasadniczo ratowanie uczniów przed stratowaniem było priorytetem, nawet jeśli wolałby popijać herbatkę w swoim gabinecie. Po chwili wszyscy opuścili pokój.
wszyscy zt
+
Scarlett Norwood
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 20
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 160 cm
C. szczególne : Rytualny krwawy znak na wskazującym palcu lewej dłoni
Skoro już wyciągnęła graculusa z flaków, jakie znalazła w legowisku yeti, nie zamierzała pozwalać mu na cierpienie, nie zamierzała go również porzucać, nie zamierzała zostawiać go za sobą. Przemyciła go, jeśli mogła tak to nazwać, na Wyspy i kiedy tylko miała ku temu okazję, spakowała go do przykrytego, wiklinowego koszyka, który wcześniej odpowiednio wymościła i skierowała się do gabinetu profesora Rosy, będąc pewną, że go tam zastanie. O tej porze zwykł czekać na uczniów i studentów, którzy chcieli dowiedzieć się od niego czegoś więcej i jak Carly podejrzewała, na tych, którzy zwyczajnie chcieli sobie na niego popatrzeć, a nie umieli zbyt dobrze wymyślać powodów do tego, by spędzić z nim więcej czasu. Ona miała akurat bardzo dobry powód, żeby wybrać się do profesora i dzielnie zapukała do drzwi, by gdy tylko uzyskała odpowiedź, choć wcale nie była pewna, czy była to zachęta, wejść do środka. - Dzień dobry, profesorze - rzuciła, uśmiechając się ciepło, jak miała w zwyczaju, zdając sobie sprawę z tego, że graculus leżący spokojnie w koszyku, wydał z siebie jakichś dźwięk, który jej zdaniem zdecydowanie przypominał próbę powtórzenia wymówionych przez nią słów. Zorientowała się już, że znalazła niesamowicie inteligentne zwierzę, rozumne i zdolne do tego, żeby zapamiętywać słowa czarodzieja, ale na razie zupełnie nie wiedziała, jak dokładnie to działało. Była pewna, że istota była młoda, ale nie miała nawet pojęcia, czy był to samczyk, czy samiczka. W tej jednak chwili najbardziej martwiło ją złamane skrzydło i potencjalne inne problemy, jakie mogły dotyczyć jej skarbu wykradzionego bezczelnie z legowiska yeti. - Wygląda na to, że jestem beznadziejną ratowniczką, a system dostarczania magicznych stworzeń wcale mnie nie chce ominąć i mam tutaj pewien przypadek, którym koniecznie muszę się zająć, ale wiem tylko, że ptaki karmi się przeważnie ziarnem i robactwem, a połamane skrzydła to wielki problem - zakomunikowała, przeciągając lekko słowa, jakby chciała tym zainteresować jeszcze bardziej profesora.
Bywał w swoim gabinecie coraz rzadziej, szczególnie odkąd w jego życiu pojawiło się ranczo, na którym to ciągle znajdował powody i okazje do zajmowania sobie wolnego czasu. Pomieszkiwał już w Hogsmeade, przez co jego pobyty w szkole były rzadsze, teraz jednak zastać go tu było można głównie na dyżurach, których miał zasadniczo niewiele. Zawsze jednak, kiedy były jego godziny konsultacji, był obecny i gotów do współpracy. Tak, jak i dziś. Rosa stał przy kominku, w którym wesoło trzaskał ogień, konsumując połamane skrupulatnie zaklęciem biurko, które wepchnął do paleniska. Z jakiegoś powodu woźny uznał, po raz kolejny w tym roku, że w jego gabinecie brakuje biurka, a że Atlas nie uznawał konieczności posiadania takiego mebla w swoim miejscu pracy, nagminnie odsyłał je do jednego ze składzików. Dziś nadszedł dzień, w którym uznał, że przestanie odsyłać ten kawałek drewna. Pozbędzie się go na zawsze! Podniósł wzrok na drzwi, kiedy usłyszał pukanie i zachęcił do wejścia do środka, poprawiając wielki sweter, w który był zawinięty jak w szlafrok. - Och, Carly! - uśmiechnął się na widok blondwłosej puchonki- Proszę, proszę... - zachęcił gestem, by weszła do środka i rozgościła się na jednej z ciemnozielonych kanap. Spojrzał na trzymany przez nią koszyk z ciekawością, szczególnie po tym, jak zawartość wydała z siebie skrzek. Na tym etapie był przyzwyczajony do prób przyniesienia mu ciastek, raz nawet solidnie nasączonych amortencją, ale żadne z nich nigdy nie skrzeczały! Piętą dopchnął wystającą z kominka nogę biurka i wyciągnął różdżkę, by przywołać imbryczek z jednej z półek nad kominkiem. - Herbaty? W taką paskudną pogodę aż szkoda odmawiać. - zapewnił. Parzyła się w nim jakaś aromatyczna mieszanka zimowa, z dodatkiem ziół, które skrzat Atlasa z wielką lubością hodował w przydomowej szklarni- Siadaj, siadaj. - sam przycupnął na krawędzi niskiego, solidnego stolika, przy którym stały kanapy, by tak nie górować nad drobną dziewczyną. Wysłuchał jej z absolutną uwagą i pełnym skupieniem, zawsze szalenie zainteresowany każdym swoim rozmówcą, niezależnie od tego, czy był to skrzat, uczeń czy pani dyrektor. Pokiwał głową. - Rozumiem. Zobaczmy, co to. - wyciągnął do niej dłonie, by przyjąć koszyk z pacjentem.
Scarlett Norwood
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 20
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 160 cm
C. szczególne : Rytualny krwawy znak na wskazującym palcu lewej dłoni
- Dziękuję! Ma pan profesor może miód? Muszę przyznać, że mam do niego prawdziwą słabość i wszystko nim słodzę… Ale to pewnie nie jest takie ważne, żeby o tym mówić – powiedziała, kiedy już została zaproszona do środka i faktycznie zajęła miejsce na wskazanej kanapie, sadowiąc się tam wygodnie, żeby nie musieć sterczeć jak kołek w płocie i w ten sposób opowiadać wszystkiego Atlasowi. Zerknęła oczywiście w stronę kominka, bo wydawało jej się, że płonące tam szczapy były jakieś nie do końca takie, jak być powinny, ale zaraz potem skoncentrowała się na czymś innym. W końcu przyszła tutaj w konkretnym celu i nie zamierzała inwigilować profesora Rosy. Chociaż, jak wszyscy wiedzieli, była potwornie ciekawska, więc mimowolnie rejestrowała to, co ją otaczało, zastanawiając się, z jakiego właściwie powodu ten gabinet wyglądał w taki, a nie inny sposób. Ale znowu, to nie był powód jej wizyty, bo ten wiercił się w koszyku, który przekazała profesorowi, gdy tylko usiadł na stoliku. Ach, zatem to widziały w nim wszystkie jej koleżanki. Carly lekko przekrzywiła głowę, a później uznała, że faktycznie wszyscy podobni jej bratu mieli w sobie coś na kształt pewnej maniery, jaką była w stanie już rozpoznać. A przynajmniej tak jej się wydawało, jednak zupełnie nie po to tutaj przyszła i jedynie metaforycznie zamachała ręką na te swoje rozważania, które do niczego nie prowadziły i westchnęła ciężko. - Więc wyciągnęłam go… ją? Zupełnie się na tym nie znam, z legowiska yeti w Himalajach i skrzydło musi go bardzo boleć, ale ja nie jestem za dobra w uzdrawianiu, więc starałam się go karmić i poić wodą, i oczywiście wyczyściłam całego, ale to zdecydowanie za mało, prawda, profesorze? I wydaje mi się, że on dużo rozumie, no, ale podobno one potrafią powtarzać słowa czarodziejów – rozgadała się, patrząc na graculusa, który siedział na dnie koszyka, jakby przestraszony tą całą sytuacją i właściwie mu się nie dziwiła, skoro zabrała go w miejsce, jakiego zupełnie nie znał. Nie zdziwiła się więc zupełnie, że był spłoszony. Bardziej zdziwiło ją to, że poczuła nagle niesamowicie smakowity zapach...
Zamyślił się na jej pytanie, spoglądając w stronę zastawionych cudownościami półek. - Myślę, że gdzieś mam słoiczek od Honeycottów. Jeden z ich kuzynów hoduje trzmionki. - pokiwał głową. Całe szczęście miód, jako produkt, nie mógł się nigdy zepsuć. Zresztą bez przesady, nie leżał gdzieś na jego półce przez stulecia. Zawinął się do wnętrza gabinetu, by odszukać podarek od nauczycieli gotowania, bo takie drobne gesty nie kosztowały go nic, a jeśli mogły umilić uczniom czas w tym trudnym okresie, gdzie halucynacje nakładały się z koniecznością przygotowań do egzaminów - zamierzał zawsze to uczynić. Ugościwszy Scarlett czym chara, czy też może gabinet bogaty przycupnął na blacie, jednak spojrzeniem podążył za jej wzrokiem, do swojego kominka. Posłał jej piękny uśmiech Atlasa: - Och. To takie uparte biurko. - zdradził jej tajemnicę porąbanego mebla - Ile razy nie odsyłałem go do składziku, po dłuższej przerwie pojawiało się znów w tym pomieszczeniu. - uniósł brwi - A ja nie lubię biurek, tworzą niepotrzebny dystans między pedagogiem a uczniami. - oczywiście nie był propagatorem kompletnych poufałości ze swoimi studentami, ale nie był fanem ani nie praktykował średniowiecznych metod wychowania, opartych na budowaniu swojego majestatu tym, że się okupowało wielki mebel i jeszcze większy za nim tron. Pokiwał głową, słuchając historii ptaka i obserwując jego zachowania w koszyku. Nim zamierzał włożyć do środka dłonie, chciał upewnić się, czy jest on spokojny, stabilny, czy go tym nie spłoszy. - Legowiska yeti..? - nie omieszkał zwrócić uwagi na to, co powiedziała - Cóż za szalenie interesująca destynacja wycieczki... - w kącikach jego ust zakręcił się grymas rozbawienia, choć chciał brzmieć poważnie, w końcu to nieodpowiedzialne, by uczniowie pakowali się do siedlisk stworzeń niebezpiecznych. - Graculusy, graculusy... - zmarszczył lekko brwi - Mam wielką przyjemność być towarzyszem jednego z tych himalajskich kruków. Rozumieją znacznie więcej, niż może się nam wydawać, choć skusić je do rozmowy to zupełnie inna kwestia. - przyznał rację jej słowom i wiedzy o tym gatunku. Sięgnął dłonią w głąb koszyka i pozwolił, by ptak w swoim tempie namyślił się, kiedy zechce wstąpić mu na dłoń, a gdy do tego doszło, wyciągnął go ostrożnie i uśmiechnął się - Wygląda na bardzo młodego. - przyznał, zaraz jednak spojrzał na uczennicę zachęcająco - To bardzo dobrze, im wcześniej nawiążesz relację z takim ptakiem, tym silniejsza ona będzie. Krukowate dożywają nawet piętnastu lat. - gładził palcem brzuch swojego niespodziewanego pacjenta, pozwalając, by ten zaznajomił się ze wszystkim, co się działo w gabinecie, z dźwiękami, obecnością obcego człowieka, jego dotykiem.
Scarlett Norwood
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 20
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 160 cm
C. szczególne : Rytualny krwawy znak na wskazującym palcu lewej dłoni
Ach, zatem miód był jak najbardziej dostępny i była z tego powodu zachwycona, tym bardziej że zapach, jaki roznosił się po całym gabinecie Atlasa powodował, że żołądek zaczynał zwijać się jej w trąbkę, domagając się czegoś niesamowicie smakowitego. Była pewna, że jedzenie, jakie się tutaj kryło, musiało być spełnieniem jej marzeń, a jednocześnie była przekonana, że tak naprawdę nie mogła zapytać o to profesora, bo już i tak zachowywała się, jak na herbatce u babci, domagając się tego i owego. Trzymała się zatem w ryzach, chociaż prawda była taka, że aż szalała wewnętrznie, będąc przekonaną, że nigdy, ale to nigdy wcześniej nie czuła tak pociągającej woni jedzenia, co oznaczało, że musiała popracować nad swoimi zdolnościami kulinarnymi. - Nie sądzi profesor, że problem pojawi się, kiedy to biurko uzna, że znowu chce się tutaj pojawić? Może jest jakimś złośliwym poltergeistem, który próbuje zmienić pana przekonania - powiedziała na to, uśmiechając się przy tej okazji swobodnie, odnosząc wrażenie, że za chwilę zacznie jej głośno burczeć w brzuchu. Nie była tutaj jednak z powodu jedzenia, a z powodu graculusa, który martwił ją, a jednocześnie niesamowicie ją ciekawił, w końcu miał w sobie jakąś mądrość, jakiej nie umiała pojąć, a na dokładkę był jej skarbem. Nic zatem dziwnego, że zaśmiała się wdzięcznie, kiedy Atlas powtórzył za nią dwa proste słowa, a później całkowicie beztrosko przyznała, że życie byłoby nudne, gdyby człowiek chciał spędzić je jedynie w kuchni. To nie tak powinno wyglądać, a może po prostu los uznał, że powinna znaleźć się w tym, a nie innym miejscu, żeby uratować to stworzenie. Która w końcu zdecydowało się wyjść z koszyka, niejako martwiąc ją jeszcze bardziej, bo widać było, że coś nie było do końca w porządku. - Widzi profesor, że nie jest w dobrym stanie, a ja naprawdę z chęcią bym sobie z nim porozmawiała, a przede wszystkim dowiedziała się, czy powinnam mówić do niego Pralinka, czy Pralinek, bo to jest bardzo, ale to bardzo istotna kwestia. Starałam się trzymać go blisko siebie, żeby sobie nie pomyślał, że wyjęłam go z... niebezpieczeństwa, tylko po to, żeby go zjeść, i chyba nawet zaczął mi ufać, ale pewnie bardziej by mi ufał, jakbym go wyleczyła - powiedziała, kiwając głową na informacje, jakie przekazał jej nauczyciel, zdając sobie sprawę z tego, że z zadowoleniem przyjęła informację o młodym wieku i fakcie, że krukowate mogły żyć tak długo, bo to oznaczało, że nie będzie musiała rozstawać się z graculusem zbyt wcześnie. To była ulga, w przeciwieństwie do narastającego w niej głodu, jaki powodował, że mimowolnie zaczęła się zastanawiać, co powinna zjeść.
Zawsze było mu niezwykle miło gościć uczniów w swoich kątach, choć teraz, kiedy miał na głowie ranczo, rzeczywiście było go w szkole mniej. O ile słoiczek z miodem się gdzieś uchował - skończyły się czasy, kiedy rozchichotane studentki przynosiły mu do gabinetu ciastka i kanapki, by przypadkiem nie zgłodniał, więc nie miał za bardzo nic więcej, czym mógłby ugościć Scarlett w ramach poczęstunku. - Och, mam nadzieję, że nie! - powiedział, markując przejęcie łamane rozbawieniem - Biurko-upiór, tego chyba jeszcze w tej szkole nie było. - pokręcił głową. Chociaż kto wie, Hogwart wydawał się miejscem koniunkcji wszystkich tragedii dotykających tę część czarodziejskiego świata. Może i generowały się tu zjawy przedmiotów nieożywionych? Pokiwał głową na jej słowa. Sam był od zawsze zainteresowany zewnętrzem bardziej, niż eksploracją zamków czy ludzkich budowli. Był w stanie całkowicie zrozumieć taką fascynację i chęć zobaczenia wszystkiego tego, czego - kto wie - może wcale już nie być okazji zobaczyć. - Dymorfizm płciowy u krukowatych, szczególnie w tak młodym wieku, jest niemożliwy do ocenienia na pierwszy rzut oka. Metoda endoskopowa, bądź wykorzystanie odpowiednich zaklęć, może pozwolić na ocenę różnic w budowie gruczołów rozrodczych u ptaków, jeśli spieszysz się z poznaniem odpowiedzi na tę zagadkę. - uśmiechnął się - Jeśli nie, proponuję zostać przy gender-neutral Toffie do czasu jak podrośnie. - zaraz rozejrzał się, trzymając graculusa w dłoni, po półkach zastawionych książkami, bo zdawało mu się, że miał gdzieś mały tom o hodowli ptaków pocztowych, w którym był rozdział o seksowaniu piskląt. Ptak wydał z siebie jakieś niezadowolone mruknięcie, jakby domagał się, by cała uwaga była natychmiast zwrócona na powrót ku niemu, na co Atlas zaśmiał się lekko: - A już, przepraszam, no tak. - musnął pacjenta palcami po dziobie, by przenieść dotyk do jego nasady, wokół nozdrzy i oczu ptaka. Delikatnym masażem chciał go uspokoić. Obejrzał powoli zwierzaka, skupiając się na tym, w jakiej kondycji była skóra jego nóg, okolice oczu, przyjrzał się puchowi, ukrytemu pod rosnącymi, długimi piórami w kolorze absolutnej czerni. Delikatnie wsunął palce pod jedno, potem drugie skrzydło, oceniając ułożenie ich i to, jak się miały w stosunku do siebie nawzajem. - Spójrz. - zachęcił, by usiadła obok niego, kiedy ułożył ptaka na swoich kolanach i powoli rozprostował mu skrzydła - Widzisz tę asymetrię? Jedno jest nieco wyżej niż drugie. Najprawdopodobniej unosi je z powodu złamania, albo pęknięcia kości paliczkowej. - wyjaśnił - Na szczęście ze wszystkich uszkodzeń, jakie mogą się ptakom przytrafić, to jedno z bardziej szczęśliwych. - zapewnił, wydobywając różdżkę i wyczarowując zaklęciem bandaż w odpowiednim rozmiarze - Pokażę Ci jak obandażować to skrzydło w ósemkę. - poinformował, po czym delikatnie ułożył skrzydło w pozycji fizjologicznej. Powoli owinął najpierw od strony brzucha, przez stronę grzbietową, następnie delikatnie w poprzek obolałego ramienia i wokół ptasiego nadgarstka. Mówił do graculusa jakieś ciepło brzmiące słowa po francusku, zapewniając o jego dzielności i szybkiej rekonwalescencji. - Musisz pilnować, by się nie forsował przez jakieś dziesięć, dwanaście dni. - posadził pacjenta na krawędzi koszyka - Później będzie mu potrzebna fizjoterapia, trochę takiej... rehabilitacji. - spojrzał na puchonkę, by upewnić się, że cały proces i ilość wskazówek jej nie przerasta.