C. szczególne : blizny ciągnące się przy lewej nerce i po prawej stronie żeber | niewielkie, krwawe znamię w kształcie krzyża na grzbiecie prawej dłoni | krwawy znak w kształcie obrączki
Stolica i największe miasto Irlandii, położone w prowincji Leinester, na wybrzeżu nad Morzem Irlandzkim, u ujścia rzeki Liffey do Zatoki Dublińskiej. Znaki rozpoznawcze? Deszcz i kufel guinnessa. Poza tym warto odwiedzić to miejsce przede wszystkim podczas obchodów Dnia Świętego Patryka, kiedy na prowincjonalnych ulicach wybrzmiewa tradycyjna folkowa muzyka, a wokoło można spotkać przebierańców i miłośników zielonego piwa.
Święty Patryk:
Dzień Świętego Patryka
Smoki smokami, ale jedno było pewne - nie da rady powstrzymać Irlandczyków od celebrowania Dnia Świętego Patryka. W Dublinie już od dawna przygotowywany był festyn, sponsorowany przez całą masę irlandzkich (i nie tylko!) magicznych firm. Świętowanie rozlało się po całym mieście zielonymi stoiskami, w dodatku Dublin na ten jeden dzień został otoczony potężną i wymagającą magiczną barierą, mającą chronić przed magicznymi stworzeniami i alarmować o ich ewentualnym zbliżeniu się. Zaproszeni są wszyscy bez wyjątku, a jednak w celu opłacenia kosztów postawionej bariery oraz wsparcia Ministerstwa Magii i prywatnych leprekonusowych ochroniarzy - wstęp wymaga drobnej opłaty pieniężnej! Choć w centrum Dublina celebracje są głównie mugolskie, to na obrzeżach znajduje się magiczna dzielnica, w której szaleją czarodzieje! To też tutaj na bramkach stoją ochroniarze, którzy przyjmują należną opłatę - dla pełnoletnich (ukończone 17 lat) jest to 10 galeonów, zaś niepełnoletni muszą zapłacić 30 galeonów. Impreza przeznaczona jest głównie dla dorosłych, więc młodsi uczestnicy muszą brać pod uwagę czujnie pilnujące ich spojrzenia uważnych leprokonusów... i może unikać nauczycieli? Jest zielono, złoto, piwnie i wesoło. Wszędzie gra huczna muzyka, wszyscy biegają i tańczą z szerokimi uśmiechami na ustach, a o smoczych problemach nikt nie ma ochoty rozmawiać. To czas na odetchnięcie, wsparcie lokalnych biznesów i zabawienie się tak, by przez cały rok wspominać!
Magiczne piwa
Cóż, piwa jest tutaj pod dostatkiem! Gdzie nie spojrzeć tam przelewające się złotem fontanny, ogromne beczki z kranami czy bardzo eleganckie wieżyczki z kufli. Niektóre piwa są jasne, inne ciemne, a jeszcze inne po prostu zielone! Stoisk jest mnóstwo, każdy ze sprzedawców woła i zachęca, a także oczywiście daje minikufle na spróbowanie, może tylko trochę oczekując za to jakiegoś napiwku. Wszystkie piwa mają swoje bezalkoholowe odpowiedniki, jednak te nie znajdują się na wierzchu. Musisz zapytać, ale wtedy liczysz się z mało przychylnymi spojrzeniami... i pewną dozą losowości! Jeśli chcesz bezalkoholowe piwo, musisz rzucić kostką na to, które ci się trafiło.
Wszystkie efekty magicznych piw trwają minimum 2 posty, ale jeśli ktoś ma taką ochotę - mogą trwać i przez cały festyn! Można sobie wybrać piwo, bądź wylosować je rzutem k6 (wyjątkiem są osoby pijące bezalkoholowe wersje, które muszą losować!).
1 - Guinessitaserum - Ciemne piwsko, które w smaku odpowiada absolutnie każdemu! Wydusza z ciebie prawdę, ale w jakiej postaci? Jeśli nie posiadasz żadnej genetyki, efekt tego piwa sprawia, że nie możesz kłamać i dzielisz się z przynajmniej jedną osobą swoim veritaserum. Jeśli posiadasz genetykę, efekt kłamstw i veritaserum jest opcjonalny, ale za to twoja genetyka musi się ujawnić! Sprawdź co to oznacza:
Efekty genetyk:
Jeśli posiadasz dwie genetyki, możesz wybrać efekt dowolnej z nich lub zastosować się do obu efektów (dopasowując je tak, by miały sens)!
Animagia - Przemieniasz się w swoją zwierzęcą postać, przy czym nie działa to dokładnie tak, jak powinno, bo… mówisz dalej ludzkim głosem! Hipnoza - Wszystko, co powiesz, staje się rozkazem… albo i nie? Rozsiewasz hipnozę dookoła, jednak każda twoja ofiara zmuszona jest do robienia dokładnego przeciwieństwa tego, co sobie życzysz! Jasnowidzenie - Nie tylko przeczuwasz absolutnie wszystko, ale dodatkowo na twoim czole pojawia się prawdziwe trzecie oko. W swoich wizjach widzisz nie tylko przyszłość, ale i przeszłość! Legilimencja - Automatycznie zaczynasz słyszeć myśli wszystkich dookoła, więc może być nieco głośno… Oklumencja - Masz wrażenie, że obserwujesz wszystko zza grubej szyby. Jesteś nieco otumaniony, ale za to wszyscy czują się przy tobie doskonal, bo rozsiewasz dookoła aurę niezmąconego spokoju. Magia bezróżdżkowa - Twoja moc się zwiększa, ale niekontrolowanie. Każdy gest wyzwala jakieś przypadkowe zaklęcie z kategorii wczesnoszkolnych lub prostych - twoje dłonie randomowo rozpalają się Lumosem, twoje włosy zmieniają kolor przy każdym podmuchu wiatru, a każdy twój krok pozostawia po sobie skupiska kwiatów. Uważaj, żeby przypadkiem czegoś nie podpalić… Metamorfomagia - Zmieniasz swój wygląd tak, by robić za sobowtóra każdej osoby, z którą akurat rozmawiasz - a jeśli siedzisz cicho, to transmutujesz się automatycznie w każdego, na kogo spojrzysz… Potomek wili - Nie panujesz do końca nad swoim urokiem, więc przyciągasz uwagę absolutnie każdego… ale czy na pewno chodzi o piękno? Twoje rysy twarzy wyostrzają się znacząco, oczy ciemnieją, paznokcie zmieniają się w pazury - przypominasz nieco harpię, na szczęście nie jest to wywołane furią! Wężoustość - Tracisz zdolność ludzkiej mowy, mówisz tylko w języku węży. Bardzo ciężko cię zrozumieć, a w dodatku za tobą snuje się wianuszek posykujących radośnie węży. Jeśli ktoś za bardzo się do ciebie zbliży, to mogą gryźć po kostkach! Wilkołak - Przemieniasz się w swoją wilczą postać! Jest to proces niezbyt przyjemny, ale mniej bolesny niż zazwyczaj - co więcej, zachowujesz pełnię ludzkiej świadomości i nie możesz nikogo zarazić. Wyglądasz zatem jak przerośnięte wilczysko, a po przemianie z powrotem… cóż, lepiej skombinuj sobie nowe ubrania?
2 - Whisky ale - Bardzo bogata w smaku mieszkania whisky i piwa. Trunek ten jest wyjątkowo mocny - powoduje splątanie języka, przez co ciężko się wysłowić... a poza tym zachęca do tańca i poprawia humor! Co ciekawe, podczas tańca po 'whisky ale' można zaobserwować niesamowitą lekkość ruchów, która powoduje nawet lewitowanie do kilku metrów nad ziemią!
3 - Leprechaudrink - Piwo o zielonym kolorze - smakuje nieco trawą, a krążą wokół niego plotki, że sekretnym składnikiem jest czterolistna koniczyna. Po wypiciu tego piwa każdy czuje się największym szczęściarzem i zdobywa opcję bonusowego przerzutu jednej kostki w każdej z dostępnych na festynie atrakcji.
4 - Złoto pijaków - Po wypiciu tego piwa każdy zdobywa moc złotego dotyku - wszystko, czego się dotknie, pokrywa się złotym kolorem. Nie ma to żadnej wartości i nie można w ten sposób zmienić faktury, bowiem jest to tylko barwa; wygląda jednak niesamowicie połyskująco i tylko trochę tandetnie!
5 - Syrenie ale - Ma zielonkawy, nawet nieco morski odcień i bardzo gęstą białą pianę. Co ciekawe, nie posiada kompletnie żadnego smaku, więc można je wypić z jeszcze większą łatwością, niż wodę! Po wypiciu w randomowych miejscach na ciele pojawiają się zielone i złote łuski, ale główny efekt 'syreniego ale' to wzrost pragnienia. Nie ma możliwości poprzestać na tym drinku - po jego wypiciu trzeba jak najszybciej znaleźć kolejne piwo, w przeciwnym wypadku podobno można całkiem uschnąć!
6 - Miodownik szczęściarzy - Piwo z domieszką miodu, dzięki czemu w smaku jest słodkie i rozgrzewające - przypomina nieco kremowe piwo, ale zdecydowanie nie brakuje w nim procentów! Każdy, kto je wypije, odczuwa przyjemne ciepło i ma ochotę pozbyć się kilku (albo wszystkich) warstw ubrań, a poza tym chętnie wszystkich komplementuje i lgnie do kontaktu cielesnego bardziej, niż kiedykolwiek.
Garnek złota
Prawdziwym gwoździem patrykowego programu okazuje się być zabawa zaczerpnięta chyba z Nocy Duchów! Pośrodku placu porozstawiane są wielkie kotły, z których można łowić skarby - oczywiście, należy to robić ustami! Słynna zabawa łowienia jabłek z wody została przerobiona tak, by łowić złote monety z... cóż, a jakżeby inaczej, piwa! Warto zwrócić uwagę na to, że wszystkie monety można zachować dla siebie, ale niestety niektóre nie są prawdziwe...
Zabawa polega na tym, by rzucić k6 i sprawdzić ile monet (1-6) udało się wyłowić - następnie na każdą z nich należy wykonać dorzut Literki, by zobaczyć jaki jest efekt. Złoto można łowić maksymalnie dwa razy na postać, ponieważ za trzecim razem monety zaczynają znikać, a piwo mocno uderza do głowy...
Literki:
A - Niestety, jest to złoto leprokonusów - ledwo je wyławiasz, a już znika! B - Trafiła ci się prawdziwa moneta, w dodatku jest to równowartość 50 galeonów! Uwaga! Pełna nagroda za tę kostkę jest do zdobycia tylko raz na osobę; każde kolejne wyrzucenie tej literki równa się tylko 10 galeonom. C - Moneta zaczyna się dziwnie rozpływać, jakby szukała swojej nowej formy... Po chwili okazuje się, że jest to figurka chochlika gadatliwego! Zgłoś się po nią w odpowiednim temacie! D - Wyłowiony galeon jest jakiś wyjątkowo duży - okazuje się, że to tak naprawdę złote pudełeczko, w którym znajdują się magiczne soczewki. Zgłoś się po nie w odpowiednim temacie! E - Po wyjęciu z wody wokół monety pojawia się zielony dym, a kiedy ten opadnie możesz dostrzec, że galeon zmienił się w (na)strojny wianek. Zgłoś się po niego w odpowiednim temacie! F - Trafiła ci się prawdziwa moneta, w dodatku jest to równowartość 20 galeonów! G - Twój galeon jest czekoladką i z jakiegoś powodu kompletnie nie możesz się powstrzymać od natychmiastowego zjedzenia go. Okazuje się, że jest to któraś z bombonierek lesera...
H - Niestety, jest to złoto leprokonusów - ledwo je wyławiasz, a już znika! I - Wyłowiona moneta jest sztuczna, w dodatku wylewa się z niej jakiś płyn i zaraz jesteś nim cały oblepiony. Niezależnie od czyszczenia, otulają cię perfumy ze wzmocnioną nutą amortencji, więc pięknie pachniesz i zwracasz na siebie pozytywną uwagę każdego w okolicy! J - Wyłowiony galeon rozpływa się w twoich ustach, a nawet z nich wycieka... ma słodki posmak, ale jego głównym efektem jest ruda broda godna leprokonusa! Dorzuć kostkę k6, by sprawdzić przez ile postów efekt się utrzyma!
Pole koniczyny
Nieco na uboczu znajduje się rozległa polana, która była pielęgnowana już od dłuższego czasu przez leprokonusy, by rosła na niej głównie magiczna koniczyna! Dzięki tym zabiegom, teraz możliwe jest rozpoczęcie zabawy poszukiwania czterolistnej koniczyny, która ma przynosić szczęście. Zawody są mierzone w czasie, a ponieważ może się trafić kilka okazów, to przygotowano kilka nagród dla najszybszych i najbardziej spostrzegawczych. Trzeba tylko pamiętać o tym, że leprokonusy zadbały o kilka niespodzianek, które mają urozmaicić poszukiwania...
Nagrodę główną otrzyma 6 pierwszych osób! Po wyczerpaniu puli nagród dalej można szukać koniczyn, tak dla samej zabawy.
Dla zwycięzcy:
• 70 galeonów • Odznaka • Unikatowy przedmiot, czyli "Naszyjniszek". Jest to naszyjnik ochronny z wisiorkiem w kształcie bazyliszka z czerwonymi kryształkami na miejsce oczu. Pod wpływem dotyku ślepia rozświetlają się, przyciągając uwagę - wystarczy jedno poświęcone im spojrzenie, by ofiara została całkiem sparaliżowana. Choć świadomość pozostaje wraz z niezbędnymi do życia czynnościami, postać nie ma możliwości mówić ani się ruszać. Choć efekt jest mocny, do jego zdjęcia wystarczy rzucić na ofiarę Finite! (+1 OPCM, +1 CM)
Zdobyte nagrody: 6/6!
Mechanika polega na tym, że podczas każdego postu z poszukiwaniami należy rzucić jedną k100. Odnalezienie koniczyny następuje w momencie, w którym wylosuje się jedną z podanych liczb. Jeśli poszukiwania będą szły wolno, pula udanych liczb zacznie się powiększać.
Są to liczby wyłączone z dodatkowych efektów. Wylosowanie jakiejkolwiek innej liczby wymusza zastosowanie się do poniższych zdarzeń, więc należy znaleźć przedział, w którym liczba się znajduje:
Dodatkowe efekty na zdarzenia:
2-16 - Na twojej drodze stają Diabelskie Sidła, skryte pod jakimiś wyrośniętymi krzaczkami. Łapią cię niesamowicie szybko, więc masz mało czasu na reakcję! Jeśli posiadasz 10 punktów z Zielarstwa, udaje ci się wyswobodzić bez większego problemu i zdobywasz możliwość jednego przerzutu w kolejnym poście. Jeśli nie posiadasz 10 punktów z Zielarstwa, zostajesz szybko unieruchomiony i potrzebujesz pomocy - jeśli zrobi to jakaś postać, która posiada 10 punktów z Zielarstwa, nic ci nie jest. Jeśli nie masz takiej pomocy, ratuje cię leprokonus i robi to z pewnym opóźnieniem, więc masz mnóstwo siniaków i otarć, a przy okazji z twojej kieszeni wypadło 20 galeonów, których utratę musisz odnotować w odpowiednim temacie. 17-33 - Wkraczasz prosto na grządkę karmazynowego szeptnika, który prędko wdziera się do twojego umysłu. Twój humor ulega natychmiastowemu pogorszeniu... Jeśli twoja k100 jest parzysta, dopada cię przygnębienie i w tym smutku wpadasz w ospałość. Na szczęście wystarczy nieco uwagi innych i może trochę rozmowy czy bliskości, byś się otrząsnął! Jeśli twoja k100 jest nieparzysta, parszywy nastrój przemienia się w złość. Nic ci się nie podoba, wszystko cię denerwuje i jesteś na granicy dopuszczenia się do rękoczynów, jakiekolwiek by one nie były. Efekt utrzymuje się do momentu, w którym kogoś nie uderzysz bądź czegoś nie zniszczysz. 34-49 - Trawa pod tobą gwałtownie wybucha zielonym dymem, który dostaje się absolutnie wszędzie! Gdy opada, ty jesteś cały pokryty zielonym proszkiem, którego nie sposób się pozbyć. Niby nie ma tego złego, ale jednak wydaje się nieco klejący - jeśli ktoś cię dotknie, to już raczej nie puści! Potrzeba dużej ilości wody, by się odkleić... czas na wspólny prysznic? 50-65 - Pod twoimi nogami pojawia się dym... Okazuje się, że nadepnąłeś na jaja popiełka i trawa dookoła zaczyna się palić! Na szczęście szybko udaje się zaradzić tej sytuacji, ale masz całkiem zniszczone buty i pozostaje ci tylko chodzenie boso - jest ci za to bardzo ciepło i rozsiewasz to gorąco również na innych, a przy tym wydaje się, że każdy patrzy na ciebie dużo bardziej przychylnie, niż wcześniej! 66-81 - W trawie chyba coś się świeci... Jeśli twoja k100 jest parzysta, znajdujesz 50 galeonów i możesz je zachować, o ile zgłosisz się po nie w odpowiednim temacie. Jeśli twoja k100 jest nieparzysta, znajdujesz broszkę Świętego Patryka i możesz ją zachować, o ile zgłosisz się po nią w odpowiednim temacie. Uwaga! Jeśli drugi (i każdy kolejny) raz trafi ci się ten efekt, niezależnie od parzystej/nieparzystej kostki otrzymujesz tylko bonusowe 20g. 82-98 - Ciągle coś znajdujesz, tylko oczywiście nie tę nieszczęsną czterolistną koniczynę. Wita się z tobą przyjazny nieśmiałek, zza drzewa połypuje na ciebie lunaballa, wpadasz na różne ciekawe rośliny... Dobrze się bawisz i poszukiwania są niesamowicie przyjemne. Co więcej, możesz z nich wynieść jeden dowolny składnik eliksirów roślinnego pochodzenia, o ile zgłosisz się po niego w odpowiednim temacie. Zdobywasz darmowy przerzut kolejnej kostki k100!
Podczas poszukiwań obowiązuje kilka modyfikatorów, z którymi koniecznie należy się zapoznać:
Modyfikatory:
• Jeśli drugi raz wyrzuci się tę samą k100, istnieje możliwość darmowego przerzutu LUB dodania do kostki dowolnej ilości oczek w zakresie +/- 5; • Posiadacze cechy eventowej "Świetne zewnętrzne oko" mają możliwość rzucania w każdym poście dwóch k100 i wybierania sobie tej, która bardziej im odpowiada; jeśli doprecyzowaniem cechy jest "Spostrzegawczość", istnieje możliwość dodania do kostki dowolnej ilości oczek w zakresie +/- 5; • Posiadacze cechy eventowej "Magik żywiołów" mają jednorazowy przerzut jednej kostki; jeśli doprecyzowaniem cechy jest "Ziemia", istnieje możliwość dodania do kostki dowolnej ilości oczek w zakresie +/- 5; • Każdy jasnowidz dostaje jednorazowy przerzut jednej kostki; jest też możliwość dorzutu k6, gdzie wynik parzysty pozwala na zignorowanie efektu dodatkowego nieudanej liczby. • Jeśli Zielarstwo jest twoją najwyższą statystyką w kuferku (lub jedną z trzech najwyższych), możesz dodać sobie do kostki dowolną ilość oczek w zakresie +5/-5; • Jeśli otrzymasz pomoc od osoby, która posiada minimum 5pkt z Zielarstwa, możesz do swojej kostki dodać dowolną liczbę oczek w zakresie +/- 2;
Tęczowy labirynt
Jak pewnie wszyscy zauważyli, na niebie rozciąga się piękna, niczym niewzruszona tęcza - co więcej, jej koniec wydaje się być dość blisko... Być może na samym końcu labiryntu z wysokiego żywopłotu? Radosne leprokonusy chętnie zapraszają do wejścia i rozpowiadają plotki o skarbach, które podobno można znaleźć na samym końcu tęczy. Jeśli tylko ktoś się odważy, ma szansę przejść serię prób i... zobaczyć, czy było warto?
W przypadku tej atrakcji obowiązują dwa wyzwania, każde z nich należy rozpisać w osobnym poście!
K6:
Tą kostką rzuca każdy, nawet jeśli wchodzicie do labiryntu w parze bądź grupie. Zaraz po wejściu mierzysz się z widmem, które musisz jakoś pokonać... 1 - Na twojej drodze staje wielka kobra królewska - a przynajmniej tak ci się wydaje. Jeśli posiadasz 10 punktów z ONMS, rozpoznajesz w zwierzęciu iglicę i wiesz, że najlepiej odnieść się do jej strachu przed wodą; jeśli nie posiadasz 10 punktów z ONMS, iglica strzela w ciebie ładunkiem elektrycznym i jesteś nieco otumaniony, a poza tym do końca przemierzania labiryntu pod wpływem dotyku każdego lekko "strzelasz" prądem. 2 - Z korytarza obok wypełza Bazyliszek... albo raczej zmora, która go przypomina. Zostajesz zupełnie sparaliżowany i jedyne, co możesz zrobić, to mówić! Bazyliszek zaraz znika w labiryncie, ale ty potrzebujesz pomocy. By się wydostać z tej pułapki, musisz zdradzić na głos swój sekret (veritaserum w kuferku?)... podpowiada ci o tym przelatujący niedaleko leprokonus! 3 - Znikąd obok ciebie pojawia się sfinks, który już czeka z wysuniętymi pazurami. Okazuje się, że aby przejść dalej, musisz wymyślić jakąś zagadkę bądź rebus - lepiej tylko niech nie będzie to nic całkiem banalnego, bo sfinks znajdzie cię nawet po czasie, by się zemścić! 4 - Robi się podejrzanie chłodno, a później przed tobą pojawia się dementor. Nie jest to prawdziwa zjawa, a jedynie jej widmo - w związku z tym efekt odczuwa jedynie osoba, która wylosowała tę kostkę, nikt inny. By wyrwać się spod uroku dementora potrzebujesz patronusa i jeśli sam nie umiesz go wyczarować... czekasz, aż ktoś inny to zrobi! 5 - Coś się trzęsie w żywopłocie obok ciebie - prędko dowiadujesz się, że jest to bogin! Zmienia się w to, czego się najbardziej boisz (to, co masz w kuferku?). Rozwiązanie jest proste, bo wystarczy zaklęcie Riddikulus, ale nerwy pozostają nadszarpnięte... 6 - Przed tobą pojawia się żmijoptak! Okazuje się, że ma bardzo przyjazne nastawienie i prowadzi cię do swojego gniazda, gdzie możesz znaleźć puste skorupki po jego jajach. Dorzuć k6, by sprawdzić czy są one coś warte!
Jaja żmijoptaka:
1, 2 - Niestety to tylko bezużyteczne okruchy 3 - Otrzymujesz 10g za swoją zdobycz 4 - Otrzymujesz 30g za swoją zdobycz 5 - Otrzymujesz 50g za znalezione skorupy! 6 - Nie dostajesz pieniędzy, ale za to możesz wymienić skorupki na broszkę Świętego Patryka! Zgłoś się po nią w odpowiednim temacie.
Eliksir:
W labiryntowym korytarzu pojawiają się leprokonusy, które niosą tace z niepodpisanymi w jakikolwiek sposób kielichami. By przejść dalej, należy wypić calutką zawartość! Mechanicznie należy rzucić kostką Eliksirów - w ten sposób dowiecie się co wypiliście i jaki efekt się u was pojawia! Niestety, te eliksiry zostały lekko zmodyfikowane... Plus jest taki, że jeśli w labiryncie jesteście parą bądź grupą, możecie dowolnie powymieniać się między sobą wylosowanymi kielichami. Jeśli chcecie, jedna osoba może wypić ze wszystkich kielichów, ale wtedy przypominam o uwzględnieniu wszystkich efektów i odpowiednim wzmacnianiu ich w przypadku wypicia większej ilości tego samego!
Efekty:
Utrzymają się do końca pobytu postaci na festynie - dla chętnych jest opcja korzystania z nich również przez jeden kolejny wątek! Bujnego owłosienia - Początkowo wydaje ci się, że to jednak jego przeciwieństwo - twoje włosy na całym ciele zaczynają gwałtownie wypadać. Dopiero kiedy jesteś już całkiem łysy, włosy zaczynają odrastać... a przynajmniej te na głowie. Kolor co chwilę się zmienia, a poza tym loki rosną aż do pasa. U panów pojawia się też zarost, zaś u pań zmiany koloru obejmują również brwi i rzęsy! Euforii - To prawdziwy eliksir euforii, więc czujesz się fenomenalnie - ale nie możesz przestać chichotać i masz ochotę łapać wszystkich za- cóż, nie tylko za nosy! Postarzający - Ulegasz gwałtownemu postarzeniu o 10 albo 20 lat, zależnie od swoich preferencji! Amortencja - Klasyczny efekt amortencji - bezgranicznie i bezmyślnie zakochujesz się w pierwszej osobie, na którą spojrzysz! Gregory'ego - Zdecydowanie nie jest to zwykły eliksir Gregory'ego. Całkowicie zapominasz o wszystkich swoich przyjaciołach - możesz zupełnie nie pamiętać o ich istnieniu, albo nawet uważać ich za swoich wrogów... Spokoju - Albo nie-spokoju? Eliksir działa pobudzająco! Felix Felicis - Czujesz gwałtowny przypływ szczęścia i już wiesz, że to Felix Felicis - nic bardziej mylnego, bo spływa na ciebie pech. Pomimo najszczerszych chęci i pewności, ciągle się potykasz, wszystko leci ci z rąk i z niczym sobie nie radzisz. Ridikuskus - Nie możesz powstrzymać śmiechu... i płaczu! Na przemian cieszysz się i smucisz... Veritaserum - Masz ogromną ochotę mówić, ale to nie jest prawdziwe Veritaserum - to prześmiewcza podróbka, przez którą jesteś zmuszony do nieustannego kłamania. Bełkoczący napój - Najpierw zaczynasz bełkotać, a później zupełnie tracisz głos i nie możesz wydusić z siebie ani słowa!
Wreszcie udaje wam się wyjść z labiryntu! Rzeczywiście tęcza zjawiskowo kończy się w wielkim garnku - a może tak naprawdę się w nim zaczyna? By zdobyć zasłużoną nagrodę, musisz zajrzeć do środka!
Literka - nagroda:
Rzut literką jest obowiązkowy dla każdej postaci osobno! A - Nie ma tu niczego materialnego, ale twoje włosy zostają magicznie pofarbowane na tęczowo! Efekt utrzyma się przez jeden kolejny wątek. B - W garnku znajduje się jakiś płyn... w jego tafli dostrzegasz odbicie, ale nie jest ono twoje! Zamiast siebie widzisz twarz osoby, którą kochasz. Możesz zgarnąć nieco tego płynu dla siebie - w ten sposób zostaniesz posiadaczem nieco zmodyfikowanej amortencji, zgłoś się po jedną porcję do swojego kuferka! C - Czujesz spływającą na ciebie wiedzę... Otrzymujesz jedną bonusową samonaukę, którą możesz wykorzystać do końca kwietnia! D - W garnku dostrzegasz wizję nadchodzącego bogactwa. Dzięki tej przyjemnej wizji możesz w marcu otrzymać maksymalne kieszonkowe (efekt dla uczniów), bądź 100% wypłaty (efekt dla dorosłych). Pamiętaj, by w zgłoszeniu po kieszonkowe/wypłatę wyjaśnić swoją nagrodę. E - Znajdujesz różdżkę Fairwynów w oryginalnym opakowaniu! Jakimś cudem jest ona idealnie dobrana pod twoje potrzeby, możesz samodzielnie wybrać odpowiedni rdzeń, długość i drewno, a następnie zgłosić się po zdobycz w odpowiednim temacie. F - Znajdujesz bon na -50% do dowolnego sklepu w Hogsmeade! Koniecznie zgłoś się po niego w odpowiednim temacie! G - Na dnie garnka znajduje się unikatowy przedmiot, jest to Bazyliszkowy pierścień! Nie wygląda szczególnie zjawiskowo - jest to wykuta z kamienia obrączka. Po założeniu, właściciel bazyliszkowego pierścienia może dotykiem przemieniać każdy obiekt nieożywiony w kamień. Magia absolutnie nie działa na istoty żyjące! (+2 Transmutacja) H - W garnku znajduje się jakiś płyn... w jego tafli dostrzegasz spełnienie swoich marzeń! Okazuje się, że jest to felix felicis i możesz nalać sobie nieco do drobnej fiolki, zgłoś się po jedną porcję do swojego kuferka! I - Radosna wizja na dnie garnka umożliwia ci jeden darmowy przerzut dowolnej kostki, podczas poszukiwań kamieni w strumieniu z Doliny Godryka. Uwaga! Jeśli jesteś postacią niepełnoletnią, otrzymujesz zamiast tego jeden darmowy przerzut na wejście do lokacji trudnodostępnej w Hogwarcie bądź Hogsmeade. J - Jesteś prawdziwym szczęśliwcem. Po zajrzeniu do garnka czujesz nagły przypływ energii i w tej jednej chwili jesteś stuprocentowo pewien, że było warto. Możesz zgłosić się w odpowiednim temacie po 2 punkty do dowolnej umiejętności.
Zasady
• Fabularnie festyn odbywa się oczywiście 17 marca, w Dzień Świętego Patryka! Mechanicznie zabawę należy kończyć wraz z 31 marca. • Wstęp na event jest płatny! Wszystkie informacje znajdują się w jego pierwszej części. Wszelkie kwestie pieniężne należy odnotowywać w tym temacie, a przedmiotowe w tym. • Proszę o zawieranie w postach kodu:
Obowiązkowy kod:
Kod:
<zg>Opłata na wstęp:</zg> [url=LINK]tutaj[/url] <zg>Atrakcja:</zg> Piwo/Garnek/Pole/Labirynt i podlinkuj ewentualne kostki <zg>Efekty:</zg> tu wpisz zdobycze/utraty/efekty
C. szczególne : podobny do Camaela, wręcz myląco gdyby nie oczy i pieprzyk nad górną wargą | pachnie perfumami z nutą sosny | nosi super buty, które tworzą za nim kwiatkowy korowód | zawsze ma kolorowe okularki na nosie
Opłata na wstęp:tutaj Atrakcja: Piwo - 6 Efekty: chcę się tulić
Jak to się stało, że ostatni rok unikaliśmy się nawet na szkolnych korytarzach, a teraz złapaliśmy się na wyjazd na Patryka? Sam nie wiem. Ale zagadałem do Ruby kiedy jakimś cudem siedziałem z nią w ławce na zajęciach Historii Magii, nie wiedząc nawet czemu przycupnąłem obok niej. Ani też co ona tam robiła, pewnie coś pomyliła, bo większość zajęć spała, kiedy ja próbowałem ją delikatnie budzić i zagadywać. Gdzieś między moimi próbami nawiązania konwersacji, by nie zaczęła chrapać na całą klasę, zacząłem gadać o tym, że musimy jechać do Dublina na to boskie święto, bo przecież nie chcemy tam jechać z rodowitymi Irlandczykami takimi jak Ricky i Marla, bo nas zamęczą swoją irlandzkością i musimy trzymać się razem. Ku mojemu zdziwieniu, naprawdę razem polecieliśmy na tą imprezkę. To co najlepsze było w tym święcie (oprócz piwka) to fakt, że mogłem ubrać jedną z moich ulubionych zielonych stylówek. Czy bałem się, że jakieś irlandzkie rzezimieszki zerwą ze mnie te dość drogie kamienie? Raczej nie, bo pewnie większość zakładała, że nikt nie jest taki głupi, żeby zakładać na takie święto prawdziwą biżuterię! - Chcesz być kapitanką qudditcha? Słyszałem od Irlandczyków. Moim zdaniem to przedni pomysł! - mówię wesołym tonem kiedy kierujemy się do budki z piwkami. - Może też powinienem się zgłosić, skoro w Slytherinie ewidentnie nikomu nie chce się tego robić... Nie to, że mi chce. Ale nie sądzisz, że nasze wspólne starcie jako dwóch kapitanów byłoby przednie? - pytam i próbuję przyjąć groźną minę i postawę. Na pewno mi to wychodzi w moim zielonym wydaniu. - I kazałbym im tańczyć podczas treningów... boże totalnie to zrobić - mówię nagle niesamowicie rozbawiony pomysłem dansujących wesoło Ślizgonów, którzy prawie nigdy nie byli weseli. Biorę kilka łyków piwka i mam nieodpartą chęć objęcia Ruby kiedy tak uroczo wygląda, taka drobna przy mnie z tymi pięknymi, wielkimi oczami! Kierowany magicznym alkoholem przytulam się do niej kompletnie bez sensu, a potem wypuszczam ją z ramion kompletnie nieprzejęty swoim zachowaniem. - Nie mogłem się powtrzymać. Pewnie piwko ma coś w sobie. Zawsze ma... a ja mam ochotę zamknąć się z tobą w jakimś brudnym wychodku i wycałowywać. A uwierz lub nie, nie miałem takich planów kiedy tu przyszliśmy! Bo zakładałem, że mogłoby to udziwnić nadmiernie naszą relację póki co, nie to że coś mi nie pasuje. Gdzie idziemy? Trzymaj mnie chociaż za rękę - paplam i paplam, popijam piwko przez co jeszcze bardziej nie mogę się powstrzymać od bycia coraz bliżej Ruby i teraz dyskretnie staram się powąchać jej włosy. Dopóki nie orientuję się co wyprawiam i aż w końcu trochę zażenowany powstrzymuję się od wzięcia kolejnego łyka.
C. szczególne : zmieniający się kolor brwi | dresiki i bluzy z kapturem | okrągłe kolczyki w uszach | szkocki akcent | pachnie super kosmetykami czarodidasa
Opłata na wstęp:tutaj Atrakcja:Piwo 5 i potem 1 Efekty: wyglądam jak Marla w złotych łuskach
Święto Patryka to dla mojej rodziny idealny dzień na załatwianie tych mniej legalnych interesów, które ostatnimi czasy zdecydowanie się mnożyły. Staram się nie uświadamiać sobie, że możliwe że moim rodzicom nie wiodło się tak dobrze jak zwykle i po prostu robię to co mi kazali. A ponieważ Dublina nie znam wcale - proszę o pomoc Marlę. Nie tylko przez fakt, że jest Irlandką, ale ona też widziała jako jedna z nielicznych mój nowy oficjalny wygląd w którym akurat dziś musiałem wozić się po mieście. O'Donnell była całkiem pomocna podczas spotkań, bo wielu gości było wręcz oczarowanych taką śliczną, młodą dziewczyną. Stare oblechy śmiały się lubieżnie kiedy tylko ta coś zażartowała i starali się zwrócić jej uwagę. Niekoniecznie podobało mi się, że na to pozwalam, ale trzeba było przyznać - byli znacznie bardziej hojni, dając mi znacznie lepsze ceny na świstokliki które miały prowadzić na nielegalne wyścigi czy zwiększając możliwą ilość osób do ukrycia na danym terenie. Zakładam, że tylko moje nieprzyjemne spojrzenia rzucane od czasu do czasu sprawiały, że poza maślanymi oczami i obrzydliwymi chichotami, nic nie zrobili. Ostatni gość otwarcie zapytał się czy może ją gdzieś zaprosić na co musiałem mówić że jest ze mną, pozłościć się aż blond włosy mi poczerniały, więc dam nam spokój. Miałem grzecznie wracać do domu, ale trzeba było przyznać, że tak się napracowaliśmy - może należy nam się czillowanie. - Odprowadzę Cię i znajdziemy Twojego brata - mówię uprzejmie, ale kiedy dochodzimy na miejsce, stwierdzam że znalezienie Rikiego będzie istną masakrą. Dlatego zgadzam się, że najpierw powinniśmy napić się piwka. Pijemy jedno, a ja mam wrażenie, że już w tej chwili muszę napić się kolejnego i zamawiam dalej. Ale oczywiście w tych piwkach zawsze coś jest. A ja zawsze trafiam na najgłupsze. Nie mam pojęcia, że rosną na mnie łuski ale trudno nie zauważyć jak maleję, chudnę jeszcze bardziej, ale równocześnie... hm, nabieram kształtów. Z jawnym przerażeniem patrzę na swoje złote, łuskowate ręce, znacznie chudsze niż moje zazwyczaj. Odczuwam też wyraźne braki w swojej nowej sylwetce. - Jestem dziewczyną - mówię do Marli i gapię się na nią ze zgrozą. - Kurwa mać, co to za piwo - pytam wściekły i aż odwracam się do sprzedawcy i łapię go za przód koszuli, by przyciągnąć do siebie. Pewnie nikt się wokół by nie zdziwił widząc nadpobudliwą Marlenę.
______________________
I'm almost never serious, and I'm always too serious.
Eli Rosley
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 164
C. szczególne : Charakterystyczne pieprzyki rozmieszczone symetrycznie pod oczami. Nieproporcjonalnie długie i nieco krzywe palce. Niezwykle bogata mimika twarzy, bo i łatwiej mu się tak komunikować.
Opłata na wstęp:Zapłacone Atrakcja:garnek złota + literki Efekty: magiczne soczewki + znikające złoto + krwotok z nosa
Okej, okej, ja muszę powiedzieć, że wbrew pozorom - on całkiem pozytywnie podchodził do całej tej wyprawy! Może dlatego, że była to szansa wyrwać się z Hogwartu, na co ostatnio całkiem często marudził? Albo po prostu - bo była to szansa na miłe spędzenie czasu, na co przecież pozwalał sobie tak rzadko, wierząc, że teraz już na wieki wieków musi się przykuć łańcuchami żałoby. A najlepiej to do pianina, żeby zachować wizerunek. Niee, dajmy mu też czasem być człowiekiem.
I to takim, który ma przed sobą perspektywę spędzenia festynu ze swoim dumnie ozwanym młodszym bratem. To nie zwiastuje żadnych kłopotów, no nie? Hałas przytłoczył go nieco, początkowo - ciężko się dziwić, biorąc pod uwagę jak wrażliwy słuch ma kompozytor - po chwili jednak przywykł, podejmując ochoczą wędrówkę za Arthurem w stronę pierwszych atrakcji. Łowienie złota? Niech będzie i tak. Choć czy to, co udało mu się zdobyć, możemy w pełni nazwać szczęściem... hm. Soczewki, owszem, nawet szybko zrobił sobie w głowie obraz tego, komu chciałby je podarować - bo przecież po nim emocje i tak i tak widać, a pozbywanie się czarnych dziur zamiast oczu wcale go nie bawiło. Znikające złoto to jednak smutne rozczarowanie, a krwotok z nosa tylko to dobił. Bezradnie spojrzał na krople krwi na swojej dłoni, gdzie jeszcze przed chwilą mieniły się galeony i-
- roześmiał się bezgłośnie, przytykając rękaw marynarki do twarzy, wolną ręką wykonując gest spirali. No tak, bo zwykle to przecież Artiego rolą było dramatycznie krwawić z nosa więc fakt, odwróciło się... pamiętacie jak mówiłem, że na pewno nic złego się tu nie stanie? No ten. Następne słowa Gadda zmroziły go jednak w miejscu; zmarszczył brwi, potem je uniósł, potem pokręcił przecząco głową, odrywając przy tym materiał od nosa. Rozłożył bezradnie ręce (bo JAK ma się tu komunikować, no jak?!), przyłożył dłoń do twarzy niczym w klasycznie znanym nam wyrazie załamania, a potem pstryknął bezceremonialnie Artiego w nos. Powiedzmy, że było to swego rodzaju pogadamy o tym potem. Rozejrzał się jeszcze, jakby dla upewnienia, że nikt tego nie słyszał, a następnie posłał błagalne spojrzenie sprzedawcy - nie, żeby to też cokolwiek załatwiało. I brudził sobie koszule. Piękny widok no, świetnie się zaczyna.
Benjamin Auster
Wiek : 30
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 180 cm
C. szczególne : zagojone blizny po cięciach na przedramieniu zakryte zazwyczaj koszulą z długim rękawem
Opłata na wstęp:fiuu Atrakcja: Garnek, 2 monety, literki: H i D Efekty: bonusowy przerzut 1 kostki w każdej lokacji, magiczne soczewki
Poczuł jej ręce na swojej szyi i błogo się uśmiechnął. Chciał, aby ta chwila nigdy się nie kończyła. Benjamin miał problem z odmawianiem sobie przyjemności. Stawianie granic to był dla niego nieśmieszny żart. Był świadomy tego, że żyje się tylko raz i z tego powodu nie zamierzał się ograniczać. - Uważaj, czego sobie życzysz - odpowiedział zaczepnie, a jego oku błysnęło coś niebezpiecznego. A potem dostrzegł w jej spojrzeniu ufność i poczuł w sercu ukłucie. Czuł, jak nad jego losem ciąży fatum, nieodmienna świadomość tego, że prędzej czy później ją zrani. Zignorował jednak tę nieprzyjemną myśl, dając się porwać chwili. Obrócił się wokół własnej osi, a potem poczuł jej nogę na swoim biodrze. Gdy wpiła się w jego usta, przypomniał sobie o obecności Pats. Korzystając na tym, że Laena zamknęła oczy, zerknął w kierunku byłej dziewczyny. Spodziewał się przynajmniej dramatycznego wpierdolu i już był gotowy bronić piękną jasnowidzkę ale… nie dostrzegł tamtej w tłumie. Dziwne, pomyślał. Nie miał jednak czasu się nad tym dłużej roztkliwiać, zupełnie nie spodziewając się, jak bardzo zranił tym Brandonównę. Bo ich namiętny pocałunek, podczas którego trzymał ją w ramionach jakby jutra miało nie być, tak nagle się skończył. Gdy kobieta otworzyła oczy, była wyraźnie zadowolona. Auster również nie krył, że owe czułości znacznie poprawiły i tak świetny humor. - Jesteś słodka jak miód, ale musimy się chyba nieco opamiętać - wyszeptał jej do ucha. Ludzie wirujący wokół nich patrzyli z lekką dezaprobatą. A może jedynie mu się to wydawało? W każdym razie w tłumie dostrzegał kilka osób w wieku szkolnym. Pomimo chuci musiał się opanować, nie chciał psuć jej nieskazitelnej (w jego mniemaniu) reputacji. - Chodźmy. Noc jest jeszcze młoda, zobaczmy co dla nas przygotowali - powiedział, łapiąc ją za rękę i prowadząc do następnego stanowiska. Kierował swe kroki do garnków ze złotymi monetami. Tę zabawę kojarzył przede wszystkim z Haloween i bardzo ją lubił. Polubił ją jeszcze bardziej, gdy spostrzegł, że garnkach nie znajduje się ni woda, ni poncz a piwo. Wytłumaczył naprędce zasady Laenie, ale nie mógł zbytnio się skupić, w końcu miała na sobie tylko tę kusą sukienkę. Noc była chłodna, a jej policzki rumiane, dlatego w przypływie wspaniałomyślności zrobił coś, czego nie robił nigdy. Narzucił na jej ramiona swoją marynarkę. A potem spojrzał na nią podekscytowany, pytając. - Na trzy? Raz, dwa, trzy! - i zanurzył usta w piwie. Wyłowił aż dwie monety. Wow, co za szczęście - pomyślał, widząc jak jedna z nich znika na jego oczach. Jednak druga była wyjątkowo duża, okazało się nawet, że to wcale nie było złoto. Wyłowił pudełeczko, które skrywało w sobie magiczne soczewki. Pokazał swoją zdobycz Laenie, posyłając jej uśmiech. - A ty? Co tam masz? - zapytał, próbując się nie skupiać się na kroplach cieczy kapiącej z jej podbródka na biust. Co było bardzo, bardzo trudne. Dopiero po chwili rozejrzał się wokoło i dostrzegł pośród ludzi zgromadzonych przy kociołkach nie jedną, a dwie znajome postacie. Na widok jednej z nich uśmiechnął się i pomachał ręką. A gdy ujrzał drugą, zaklął cicho pod nosem. Na Merlina, świat jest przecież taki duży. Czy ciągle musiał spotykać tych, którzy szczerze go nienawidzili?
Miałem skrawek sumienia Myślałem, że mam ich, a tylko znałem imienia Miałem swój stres, swój gniew, chwałę, cierpienia Wartości się jak olej w aucie wymienia
~
Laena Aasveig
Wiek : 26
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 170 cm
C. szczególne : Duże, kryształowo-błękitne oczy, często chodzi z wiankami na głowie
Opłata na wstęp: Si Atrakcja:Garnek 3, B, A i F Efekty: 50 galeonów i 20 galeonów, od piwa mi ciepło więc chodzę w kusej sukieneczce
- Oh, ależ ja nawet jeszcze nie zaczęłam niczego sobie życzyć – odparła z zadziornym uśmiechem. By zaraz porwać ich w taniec i pocałunek, oddając się w całości jemu, a nich samych zabawie. Nie mogła wiedzieć, że gdy ona postanowiła tej nocy być w pełni dla niego, śmiechem, sercem, słowem i każdą myślą, on swe własne dzielił z inną kobietą. Czując jego ramiona na sobie, nigdy by się tego nie spodziewała. A gdy przerwała ich namiętny pocałunek, choć wydawało jej się przed chwilą, że mogliby w nim trwać wiecznie, wzrok mężczyzny znów spoczywał tylko na niej. Jakby żadnej innej nigdy nie było. - I już tylko pozostaje pytanie, czy słodka sama z siebie, czy przez ten miodownik – wetchnęła i powiodła za nim zaczepnym wzrokiem, idąc do kolejnej atrakcji. – Jak widać już nie sprawdzisz – szepnęła, uśmiechając się łobuzersko i tanecznym krokiem ruszyła w stronę garnków, chichocząc pod nosem. W końcu i ona potrafiła się bawić i kusić, a tak wesoły dzień i wcześniejsze piwo, które cały czas sprawiało, że chciała być blisko Benjamina, wcale nie stopowały jej drobnych zaczepek. Przyjrzała się dokładniej osobom wygłupiającym się przy garncach złota, wyglądało to zabawnie, a skoro jej kompan chciał tego spróbować, co jej szkodziło? Szczególnie kiedy tak bardzo się ekscytował, a uśmiech nie schodził z jego twarzy. Chociaż wszystkie troski, jakie zobaczyła wtedy u niego na klifie na pewno nie minęły, chciała cieszyć się razem z nim, tym wieczorem, wydarzeniem, ich obecnością, jakby jutro miało nigdy nie nastać, jakby ten śpiew miał już nigdy ich nie opuścić. - Dziękuję – powiedziała słodko, nieco zaskoczona, gdy mężczyzna położył jej marynarkę na ramionach. Wcale nie było jej zimno, ale przyjęła ją z wdzięcznością i podeszła bliżej do Benjamina, jakby chciała wtulić się nieznacznie w jego bok w podziękowaniu. A zaraz zgarnęła burzę swoich białych loków do tyłu, by przypadkiem nie umoczyć ich w piwie. Omal się nie skrzywiła, gdy zamoczyła w nim usta, ono wcale nie było tak słodkie jak poprzedni trunek, a jego gorycz i procenty były dla Laeny nieprzyjemne. Jednak było tak tylko w pierwszej sekundzie, bo gdy zobaczyła z jakim rozbawieniem mężczyzna próbował łapać nagrody, sama podłapała jego entuzjazm. „A co tam?!” pomyślała sobie, zapominając o tej chmielnej goryczy i po prostu próbowała łapać galeony, śmiejąc się wręcz śpiewnie pomiędzy kolejnymi zanurzeniami. Całe jej serce biło szybciej i radowało się na ich wspólne zabawy, czuła się zupełnie jak dziecko poznające i cieszące się nową tradycją. - Zobaczmy… – chciała pokazać mu jedną ze złowionych monet, ale dosłownie rozpłynęła jej się na dłoni. Zachichotała. – Ciekawie się tu bawicie magią – zażartowała, myśląc, że i dwie kolejne zmienią się w nicość. Ale nie, to były najprawdziwsze galeony! – O! A jednak miałam rację! – pokazała mu złowione monety, patrząc na niego z tym ciepłem i uwielbieniem w oczach. – Przy tobie nawet trójlistna koniczyna przynosi szczęście – i cmoknęła go w policzek, jakby ten łup był w pełni jego zasługą.
Ruby Maguire
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 20
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 160
C. szczególne : golden retriever energy | irlandzki akcent | duże oczy | zapach cytrusów
Opłata na wstęp:tutaj Atrakcja:piwo - 2 Efekty: bełkoczę - post 1/2
Dzień święty należało święcić, a dzień świętego Patryka był dla każdego Irlandczyka najważniejszym dniem w roku i Ruby wcale nie była wyjątkiem. Co prawda nie miała pojęcia jak to się stało, że była umówiona z Harrym, a nie Rickym i Marlą, ale ważne, że miała towarzystwo. Nie pamiętała kiedy dokładnie Hariel jej to zaproponował, ale istniała taka możliwość, że przypadkiem pojawiła się na historii magii i pomiędzy jej drzemkami coś tam o tym wspomniał. Szczerze nie przeszkadzało jej to, że wybierała się na największą imprezę w roku ze Ślizgonem, uratował jej życie na feriach, więc nie zamierzała go unikać - w ogóle nie miała do tego powodów. Pojawiła się więc na miejscu, namawiając wcześniej Ryana, żeby ją zawiózł, bo przecież sama zamierzała wypić hektolitry piwerka i nawet się z tym nie kryła. Wspaniale było być Irlandką w ten dzień, nic jej nie powstrzymywało. Wyszczerzyła się do Harry’ego na miejscu, poprawiając swoje epickie okulary, które wspaniale dopełniały jej zielony outfit i od razu niemal skierowała się do budki z piwami. No przecież nie będzie się bawić o suchym pysku! — Taki mam plan, trochę się boję, że nie dam rady, ale gorzej z drużyną już nie będzie — machnęła ręką. Miała zaplanowany trening i w ogóle cały sprytny plan jak poprowadzić Gryfonów ku pucharowi q, nie chciała jednak zapeszać i mówić wiele więcej, więc z ulga przyjęła fakt, że kolejka przesuwała się zaskakująco szybko. Rzuciła na ladę parę sykli, mamrocząc pod nosem, że to zdzierstwo, ale prędko usunęła się z drogi innym kolejkowiczom. — Ja mam pałkę, jestem na wygranej pozycji — dodała jeszcze, bo z tego co kojarzyła, to Hariel był ścigającym. Siebie nie wyobrażała na żadnej innej pozycji niż pałkarza, w razie jak nie będzie mogła odbić kafla, to zawsze może rzucić po prostu pałką. Chociaż kiedy zwierzała się z tego wspaniałego planu Marlenie, to pech chciał, że Walsh akurat ją usłyszał i zagroził wyrzuceniem z drużyny. Szkoła podcinała skrzydła, takiego była właśnie zdania, zamiast nagradzać za kreatywność, to chcieli ją zawiesić, a jeszcze nic nie zrobiła! Może piwsko nie trafiłoby ją tak od razu, gdyby nie wypiła trzy czwarte kubka na raz. Rzecz w tym, że po wzięciu oddechu dokończyła kubek tak samo szybko, lekko się krzywiąc, bo to chyba nawet nie było piwo. Domyślała się, że trunki będą magiczne, w końcu byli na czarodziejskich obchodach tego pijackiego święta, ale przypuszczała, że nagle będzie świecić na tęczowo, a nie nie potrafić się wysłowić. W dodatku Whitelight właśnie ją przytulał, co było dla niej tak dziwne, że nie wiedziała w ogóle co zrobić. Ruby była raczej niedotykalna. — Arry co y rois — bełkotała, jakby co najmniej litr wódki właśnie w siebie wlała i marszczyła brwi, ale zaraz się od niej odsuwał i mówił rzeczy niestworzone. Może i ich relacja jakoś się poprawiła i MOŻE kiedyś tam by go nawet nazwała przyjacielem (choć jeszcze nie teraz), to już na pewno nie zamierzała zamykać się z nim w wychodku. — Upi eś — chciała powiedzieć, że jest głupi, ale wychodziło jej to średnio. W każdym razie zamiast chwycić go za rękę, co było szalonym pomysłem! To położyła mu dłoń na ramię i trzymała go na odległość swojej ręki, prowadząc po garnek złota.
Brunet jak się okazało, miał słabszą głowę do alkoholu niż mogłoby się wydawać, dlatego też był nieco odcięty od świata. Mimo to posłuchał się Harmony i zaczął opowiadać Valerie jakieś głupkowate żarty z których tylko on się śmiał… No niestety, akurat wszyscy wokoło panikowali, a on nie wiedział o co chodzi. Po paru żartach każdy zdawał się być bardziej ucieszony, więc Jin był dumny z siebie, że umie opowiadać aż tak dobre żarty. Nagle zaraz przed jego nosem pojawił się żywopłot, a chłopak odskoczył w popłochu. Odetchnął z ulgą, gdy ogarnął, że żywopłot jednak nie chce go zjeść. Powędrował za Val oraz Remy, ponadto ucieszył się niesamowicie, gdy Leprokunusy przyniosły dla nich eliksiry. Brunet jeszcze przez dłuższą chwilę wpatrywał się w swoją buteleczkę z niebieskim płynem, który ponadto miał w sobie jakieś dziwne śmieszne sprężynki! Chłopak nawet nie odpowiadając przyjaciółce wypił zawartość butelki na raz. Poczuł się dziwnie, a już sekundę później był jeszcze bardziej rozbawiony i rozbrykany niż wcześniej. Był jak rybka w wodzie! Praktycznie cały czas się śmiał i pośpieszał dziewczyny aby już poszli dalej. - No dalej! Szybko szybko! Musimy iść! Musimy być pierwsi! – aż lekko podskakiwał. Aby szybciej znaleźć wyjście z labiryntu nagle złapał przyjaciółki za nosy i zaczął biec gdzieś przed siebie. - Mam wasze nosy mam wasze nosy! Nie złapiecie mnieee! – krzyczał na cały głos… A po paru metrach wywalił się… Albo raczej wbiegł w żywopłot. - Nic mi nie jest! – wstał wciąż czując się wręcz fenomenalnie. Cały czas udawał, że trzyma w dłoniach nosy Valerie oraz Harmony. Po parunastu kolejnych zakrętach cała trójka ujrzała koniec tęczy! Wyglądało to wręcz nieziemsko. Jin od razu zajrzał do środka i dostrzegł w nim jakby… Bogactwo? Nie był w stanie tego opisać, lecz czuł, że w przeciągu następnych paru dni los uśmiechnie się do niego i zostanie milionerem!.. No może nie do końca. - Dziewczyny ja jakoś tak… Czuje się… Jakbym miał zaraz dostać fortunę… Wspaniałe uczucie – zachwycony wyprostował się zerkając na nastolatki.
Artie Gadd
Rok Nauki : VII
Wiek : 18
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 178
C. szczególne : pierścienie i sygnet + blizny na palcach; bandaż na lewej ręce; sińce pod oczami; częste krwotoki z nosa; pieprzyki na twarzy; blizna w kształcie kluczy tuż nad sercem
Kostki i literki:tutaj Atrakcja: łowienie złota Aktywne efekty: mówię samą prawdę (piwo; 2/2); potrójnie pachnę amortencją (3x I); ruda broda (2x J, 1/5)
Dziwne to piwo. Miał ochotę odpowiadać na wszystkie pytania, jakie słyszał dookoła, a jednak powstrzymywał go tylko fakt, że pewnie nie były kierowane wprost do niego, dzięki czemu trzymał jeszcze język za zębami. I patrzył, co wyczynia przyjaciel; jakie wspaniałe monety i on wyławia, podczas kiedy sam kończył niewielką buteleczkę, kulturalnie zwracając ją do sprzedawcy; o ile ten oczywiście zdecydował się ją przyjąć, a nie wskazał mu na najbliższy kosz na śmieci.
Na zauważalny krwotok u Eliego, podał mu jeden ze swoich eliksirów, dodając przy tym: - Mam ich sporo przy sobie, tak na wszelki wypadek - a patrząc na jego koszulkę, wyjął różdżkę i mruknął tergeo, patrząc, jak plamy znikają. A kiedy Rosley przyjął od niego eliksir, sam schował resztę i zdecydował się raz jeszcze spróbować szczęścia i zanurkować w garnku z monetami. Trochę przeliczył swoje szczęście, bo jedyne czego się nabawił, to sztucznego złota, kolejnego zapachu i...
Co to za słodki smak? Nawet nie miał tym razem w rękach galeonów, ale jak odwrócił się w stronę Eliego, miał wrażenie, że coś mignęło mu na dole jego brody...
- Wyglądam inaczej? - zmarszczył minimalnie brwi, niezbyt zachwycony tym, że chyba dostał jakiś dodatkowy element garderoby. Przy okazji czuł, że powoli wraca mu umiejętność mówienia tak, jak chce mówić. Piwo chyba traciło efekt.
Harmony Seaver
Rok Nauki : VII
Wiek : 18
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 156 cm
C. szczególne : Wiecznie obecny, promienny uśmiech (SeaverSmile™). Często chodzi z łyżwami przewieszonymi przez ramię. Bransoletka z charmsami. Tatuaż na lewym przedramieniu - fiolka zamknięta zwojem, z którego wypływa syrenka, otoczona falami. Blizna w kształcie kluczy nad sercem.
Opłata na wstęp: Si Atrakcja: Labirynt 2 i Felix Felicis oraz nagroda H oraz Garnek Złota 4 i E, F, A, B Efekty: Pachnę amortencją z podwójną siłą (!!!), 70g, nastrojny wianek, figurka chochlika gadatliwego, główne nagrody koniczynki
Wszystko w labiryncie stało się tak szybko, że Remy miała wrażenie, że działy się na przyspieszonym tempie. Gdy wołała Carly nie zauważyła całego przezabawnego stanu, w którym była. Dopiero gdy uwolniła Val swoim patronusem, ujrzała pełnię świętopatrycznej magii, cała była zielona, przyklejona do @Basil Kane i, to akurat nic nowego, roześmiana. Jej kolega także był zielony, a w dodatku… Tak pięknie pachniał. Dziewczynie aż zaświeciły się oczka. - Jeju, Basil, od kiedy pachniesz koralowcem – już chciała podejść bliżej, ale żywopłot ich rozdzielił, jak widać uznając, że ich trójka już pokonała tę część wyzwania. – Co się właśnie…? – chciała zapytać i znów jej przerwano, tym razem kielichami. Długo nie zastanawiała się nad wypiciem. Jak do dna, to do dna. - Zdrowie! – wykrzyknęła, śmiejąc się w głos. Z początku miała wrażenie, że jej eliksir nie działał, nic zresztą dziwnego, że takie wnioski jej się właśnie nasunęły, kiedy na dwójkę jej przyjaciół wpłynął z kopnięciem. Val zaczęła skakać wokół nich, zupełnie tak, jak to zazwyczaj Remy robiła, gdy była podekscytowana, a z kolei Jin, ten spokojny, wycofany Jin złapał je za nosy i zaczął uciekać. - Ty małpko! – rzuciła za nim rozbawiona. – Val, musimy odzyskać nosy! – zapiszczała i złapała przyjaciółkę za rękę, by za nim pobiec… Omal się przy tym nie wywalając. A później raz jeszcze. I znowu. „Niedziałający eliksir” nagle nabrał sensu. Co jak co, ale akurat koordynacji i balansu dziewczynie nie brakowało, była łyżwiarką na litość Merlina! A jak widać eliksir odciął całe jej poczucie równowagi i co chwila się o coś potykała, zupełnie, jakby labirynt podstawiał jej korzenie pod nogi specjalnie! Nie przejmowała się tym jednak, chichrała się całą duszą i sercem, bawiąc się cudownie. Aż w końcu dotarli do końca tęczy! I faktycznie był tam garniec złota, który rozbłyskiwał w swoich złotych monetach wszystkimi widzialnymi dla oka barwami! - Jaki niesamowity! – wykrzyknęła z zachwytem. – Ustawcie się do zdjęcia! O tak! I cyk! Teraz niech mi ktoś zrobi! – zrobiła kilka iście fotomodelingowych póz i zaraz wpadła na kolejny pomysł. Dała aparat jednemu z leprekonusów, uśmiechając się do niego najsłodziej jak tylko potrafiła. – Mógłby nam pan zrobić grupowe zdjęcie? – jej urok, tudzież amortencja, musiały podziałać, bo istotka zrobiła im całkiem sporo pamiątkowych fotek i to z kilku różnych kątów. – Dziękuję! – wyćwierkała i szybciutko podbiegła do leprekonusa, żeby dać mu buziaka w policzek w podziękowaniu. No co? Było święto, była przeszczęśliwa i to był czas zabawy! Tak się podekscytowała wizją pójścia na kolejną atrakcję, że omal nie zapomniała odebrać nagrody. Opłacało się jednak dać buziaka leprekonusowi, bo to on zawołał ja o odbiór. W garncu znalazła jakiś eliksir. Oh ironio, był to ten sam, którego zmodyfikowaną wersję wypiła w labiryncie. Tylko ten wyglądał na jak najbardziej autentyczny i poprawny. Zadowolona z sesji zdjęciowej, pokonania labiryntu i swojej zdobytej nagrody, złapała przyjaciół pod ramiona i skocznym krokiem ruszyła z powrotem do łowienia złota w garnkach z piwem. - Skoro tak czujesz, musisz jeszcze raz spróbować szczęścia! – oznajmiła wesoło, ciągnąc ich do najbliższego garnka. – Dobra! Wszyscy na raz! Trzy, czteeeeeee-RY! – w jednym momencie wcisnęła głowy przyjaciół pod taflę piwa i sama zanurkowała. Czy kolejne opicie się alkoholem było rozsądne, szczególnie gdy pachniało się amortencją? Oczywiście, że nie, ale wtedy o tym nie myślała, po prostu chcąc imprezować i się dobrze przy tym bawić! Czuła, jak szybko kolejne chmielne bąbelki uderzają jej do głowy, a z każdym kolejnym łykiem coraz uporczywiej łowiła nagrody. - Jin! – wykrzyknęła gdy skończyła. – Chyba dopisało mi twoje szczęście, patrz! – pokazała mu uradowana wyłowione monety. – Wszyscy będziemy bogaci! – wypiszczała przeszczęśliwa i spojrzała na kolejny prezent z garnca. Wianek. – Ojeju, Val! Matching wianki! Szybko, zróbmy sobie fotkę! – włożyła wianek na głowę i ten od razu zmienił jej włosy na fioletowe. Zaczęła pozować do selfi z przyjaciółką, robiąc różne najgłupsze miny, a zaraz znów wciągnęła przed obiektyw i Jina. – Dawaj! Zrób groźną minę! Powiedz rawr!
Ostatnio zmieniony przez Harmony Seaver dnia Sro Kwi 05 2023, 10:53, w całości zmieniany 1 raz
Antonio Díaz
Wiek : 39
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 180 cm
C. szczególne : Wielka rana na plecach, rana po poparzeniu na ramieniu
Opłata na wstęp:pyk Atrakcja: Piwo, syrenie ale Efekty: zielone i złote łuski na ciele, nienasycone pragnienie
Być może to to piwo, być może jego urok - w każdym razie Tony wpadł na gościa, który wydawał mu się znajomy. I nie byłoby to nic dziwnego, gdyby nie fakt, że jego skórzana kurtka zaślniła nagle złotym kolorem. A to ci heca, pomyślał. - Dotyk Midasa - powiedział lakonicznie, upijając kolejny łyk piwa. Nie był zły, na jego twarzy wymalowane było raczej zaskoczenie. Po pierwsze nie spodziewał się nagłej zmiany jego starannie dobranej stylówki. A po drugie on również odnosił wrażenie, że gdzieś już kiedyś spotkał mężczyznę stojącego naprzeciw niego. - Spokojnie, gringo. Nic się nie stało - dodał po chwili, odkładając niedopite piwo na blat. Zmierzył go spojrzeniem, próbując sobie przypomnieć okoliczności ich pierwszego spotkania. Coś mu świtało, że nie był wtedy w najlepszym stanie i że spory udział miała w tym czarna magia. Huxley, jak się przedstawił, nie odmówił mu wtedy pomocy. A Díaz był niezmiernie pamiętliwy w tych sprawach. - Antonio - Katalończyk skinął z szacunkiem głową, a następnie szeroko się uśmiechnął, zupełnie jakby zobaczył starego druha. - Choć może wtedy mogłem mówić coś innego. Zwrócił się w kierunku barmana, unosząc niemal pusty już w tej chwili kufel. - Panie dobrodzieju! Następną kolejkę dla tego pana stawiam ja! - rzucił wesoło, zerkając przelotnie na jego reakcję. Dopił resztki napoju, prosząc o jeszcze jedno syrenie ale, a na jego ciele pojawiło się jeszcze więcej łusek. Nie mógł jednak o tym wiedzieć, choć gdyby dotknął w tej chwili swój policzek opuszkiem palców, poczułby jedną z nich. - Świat jest jednak mały, nie sądzisz? Najpierw spotykamy się Paryżu, potem w Dublinie. Co dalej, Nowy Jork? - zażartował, przenosząc ponownie spojrzenie swoich ciemnych tęczówek na Huxley’a. - Swoją drogą dziękuję. Pomogłeś mi, choć wcale nie musiałeś. Jestem ufny, że zachowałeś również należytą dyskrecję? Zapytał, iście retorycznie, bowiem przez kilka dni spędzonych w jego domu odniósł wrażenie, że może mu zaufać. Przecież nie wydał go od razu władzom, chociaż… zaufanie to śliska sprawa. Jego Bea powierzyła serce i życie Tony’emu, a jednak dziś gniła w Azkabanie. A on bardzo nie chciałby podzielić jej losu.
Opłata na wstęp:tutaj Atrakcja: Piwo (5, potem 4) Efekty: mam łuski i zmieniam wszystko w złoto
Bez problemu zgodziła się pomóc Augustowi w jego szemranych rodzinnych interesach. Może i działania jego rodziny budziły wątpliwości i kłóciły się z jej zasadami moralnymi, tak z drugiej też strony wiedziała, że jej potrzebuje. A to wystarczyło, żeby bez zawahania udała się do Dublina, aby tam robić za przewodnika, kokietować uroczym uśmiechem, beztrosko zagadywać czy też po prostu być sobą – miłą, w miarę oczytaną i przyjemną dla oka dziewczyną sypiącą anegdotami czy żartami na prawo i lewo. Nie zawsze czuła się komfortowo w towarzystwie śliskich typów, którzy sprowadzali ją tylko do roli ozdoby, ale lojalność wobec przyjaciela i wręcz altruistyczna chęć pomocy sprawiały, że znosiła te w większości nieeleganckie komplementy, chujowe odzywki czy nieumiejętne flirty. Zwłaszcza kiedy widziała w oczach Augusta zażenowanie jakąś sytuacją i gotowość do bronienia jej, gdy była taka potrzeba. Dziś jednak błyszczała i przechodziła samą siebie w nieoficjalnych negocjacjach, bo tylko czekała aż skończą i udają się, aby świętować najważniejszy dzień w roku. – Prędzej natkniemy się na naszych rodziców niż znajdziesz tu jego – ostrzegła, bo doskonale znała imprezowe usposobienie Ryśka, który na obchodach Dnia Świętego Patryka był jak psidwak spuszczony z łańcucha – szedł w tango i odpalał tryb imprezowicza dekady. I faktycznie, kiedy tylko zobaczyli tłum szalejących Irlandczyków, okazało się, że znalezienie tu Ricka graniczyło z cudem. – Poszło ci dzisiaj tak świetnie, że musisz opić ten sukces. Jedno piwko cię nie zbawi, chodź, być w Dublinie w takim dniu i nie skorzystać z jakiejś atrakcji to po prostu grzech – oznajmiła i pociągnęła go w stronę browarów, gdzie dostali po kuflu. Jedno piwo okazało się oczywiście dopiero wstępem do prawdziwej zabawy; ani się obejrzała, a już pili kolejne zaśmiewając się w najlepsze. Na chwilę wyciągnęła szyję w stronę tłumu, ignorując słowa przyjaciela i zbywając je machnięciem ręką, bo była niemalże pewna, że dostrzega gdzieś Ruby, a kiedy z powrotem obróciła się do Augusta, zobaczyła jak jakaś syrenia kopia jej samej szarpie się ze sprzedawcą. Zamrugała zdziwiona, dopiero po paru sekundach łącząc kropki, że ta pokryta łuskami, łudząco podobna do niej dziewczyna to Edgcumbe, najwidoczniej nie do końca świadomy, że robi burdę w jej imieniu. – August, wieśniaku, opanuj trochę metamorfomagię, bo masz mój ryj – odciągnęła go od biednego, totalnie nieogarniającego sytuacji mężczyzny i wtedy też zorientowała się, że koszula Krukona zrobiła się złota w miejscu, w którym go dotknęła. – To te piwa tak namieszały, co roku robią coraz – pomachała palcami jakby pokazywała mu gestem cudzysłów – śmieszniejsze efekty. Bardzo pana przepraszamy, wszystko jest git, uszanowanko – odezwała się do sprzedawcy piwa, po czym wróciła wzrokiem do Augusta: – Teraz musisz się zachowywać z klasą, skoro jesteś mną – pogładziła go po policzku w ramach uspokojenia, zmieniając jego skórę w złoto. – Zostawmy już te piwa na razie i chodź – splotła ich dłonie, żeby nie zgubili się wśród innych – tam są lepsze rzeczy. Słyszałeś kiedyś o złocie leprokonusów? Można dostać rewelacyjne fanty, tylko błagam, nie rób już żadnych awantur – poprosiła przyjaciela i pomknęła w kierunku garnków pełnych kosztowności. – Jak się czujesz jako ja? Boże, dobrze, że wyglądasz bardziej znajomo, twój poprzedni wizerunek przeznaczony do interesów strasznie mi do ciebie nie pasuje i muszę sobie ciągle przypominać, że.. ty to ty.
______________________
Bee May Valentine
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 20
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 177cm
C. szczególne : Słodki zapach - miód, kwiaty i owoce;
Opłata na wstęp:tutaj Atrakcja: Piwo - Miodownik szczęściarzy Efekty: Ciepło mi i chcę macanka
Kompletnie nie miał ochoty na to wyjście, ale też nie chciał już alarmować swoich znajomych - a przynajmniej nie bardziej, niż już to zrobił. Było mu głupio, że tak całkowicie zniknął zaraz po przedwcześnie zakończonych feriach... że w swoim smutku przełknął dumę i przeleżał nieco w domu zrzędzącej mu nad uchem matki, że później zakopał się w hogwarckim dormitorium i udawał chorobę, dopóki nie zaczęto grozić mu zawołaniem pielęgniarki. Przede wszystkim było mu głupio, że aż tak przeżywał zerwanie, które nawet nie dotyczyło prawdziwego związku, o czym pewnie należało pamiętać nieco wcześniej. - O, nie wiedziałem, że wstęp ma być płatny - przyznał, nieszczególnie tym zrażony, bo przecież absolutnie nie miał prawa mieć z tym problemu, skoro w ramach prób zebrania się z powrotem do życia poświęcił całą masę oszczędności na nowe elementy garderoby. Przynajmniej mógł teraz wyciągnąć dziesięć galeonów z zupełnie nowej skórzanej kurtki, która ładnie opinała się na dopasowanym t-shircie, który podobno miał mieć zielony kolor. - Basil do nas dołączy? - Dopytał uprzejmie, bo nie słuchał zbyt dokładnie paplaniny @River A. Coon, w pewnym momencie po prostu ulegając i decydując, że oczywiście pójdzie z nim na ten cudowny festyn; nie zmieniało to faktu, że nieszczególnie uśmiechało mu się teraz obserwowanie szczęśliwej parki. W ogóle niewiele mu się uśmiechało, bo chociaż bardzo się starał, to nawet obchody Świętego Patryka wyglądały na szare, zimne i niemalże niebieskie. - No dobrze, widzę kilka plusów... - zaśmiał się cicho, chętnie przyjmując piwo z jednego z pierwszych stoisk, bo w tej kwestii chyba nie było sensu wybrzydzać. Skoro już tu byli... - Jak myślisz, co to? - Palnął, wskazując na roztarte po niebie pasy, które znikały gdzieś na drugim końcu żywopłotowego labiryntu.
River A. Coon
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 19
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 174
C. szczególne : Ruchome tatuaże, drobna przerwa między lewą jedynką a dwójką, melodyjny głos, lekko włoskie zaciąganie, zapach (figa, cytryna, czarna porzeczka, cedr)
Kontrola Bazyla od początku działała tylko w jedną stronę. Jeden z nich zawsze wiedział, gdzie jest drugi, co robi i z kim. Drugi wiedział natomiast, że ten pierwszy zawsze patrzy i słyszy, bo nawet jeśli nie ma go nigdzie obok, to w ułamku sekundy może się to zmienić. Przez większość czasu nie przeszkadzało mu to zbytnio, nawet jeśli i wymagania wierności początkowo kładły nacisk na jedynie jednego z nich, a jednak nie mógł wyzbyć się wrażenia, że od ferii coś się zmieniło. Poprzestawiało. Siedząc w pustym domu nie potrafił nie zastanawiać się gdzie Bazyl się szlaja w wolny dzień i ta niewiedza doprowadzała go do szaleństwa. Sam nie wiedział kiedy podążył za myślą, że musi wyjść z domu, nie chcąc marnować więcej czasu na przysypianie w łóżku, ale nie miał w ogóle wątpliwości co do tego, komu przyda się dokładnie to samo. Dlatego też przepędził całą swoją niepewność i uśmiechał się szeroko, gdy tylko udało mu się już wpakować Bee do Błędnego Rycerza, bo przecież teleportacja jest dla nudziarzy, którzy mieli z niej zdany egzamin i zaczął pogodnie paplać mu o bardziej lub mniej istotnych rzeczach. - Przecież to tylko dziesięć galeonów - zbył puchońskie marudzenie, niezbyt biorąc pod uwagę, że sam jeszcze pół roku temu mógłby nie mieć nawet takiej kwoty przy sobie, bo i z luźnym podejściem do pieniędzy łatwo było nie przejmować się tym kiedy właściwie ma się ich więcej, a kiedy mniej. - Eee... - zaciął się nagle pod zadanym mu pytaniem, na moment przerywając przeliczanie trzymanych na dłoni syklów do brakującego galeona, bardzo nie chcąc brzmieć tak, jakby cokolwiek między nim a Bazylem nie było idealnie. Bo przecież było. Musiało być. - Może. Ma dziś dużo pracy, więc kto go tam wie - skłamał, teatralnie wzruszając ramionami, więc i zaraz musząc poprawić nieco przydużą na niego zieloną marynarkę, na nowo zakasując jej rękawy. - Na przykład moje towarzystwo - dodał do Beethovenowej wypowiedzi, stukając ledwie złapaną butelką piwa o butelkę Puchona, nim nie upił z własnej kilku solidnych łyków, dopiero po tym mogąc rozejrzeć się ciekawsko, już-już łapiąc jego przedramię, by zaciągnąć go w stronę wyławiania nagród, a jednak musząc zatrzymać się, by ciekawsko zerknąć na niebo, chcąc dojrzeć to, co tak zdezorientowało jego towarzysza. - Czy ty się mnie, kurwa, pytasz, czym jest tęcza? - zapytał w mieszance niedowierzania, mieszającego się powoli z oburzeniem, by zaraz już puścić, stając naprzeciw ze ściągniętymi brwiami. - Masz mnie za jakiegoś debila czy sam jesteś jakiś niedo... - podjął od razu głośniej, na granicy krzyku, by jednak przerwać sobie zachwyconym gaspnięciem, gdy spojrzenie opadło mu na złotą butelkę, którą szturchnął znacznie bardziej umięśnioną od swojej pierś Bee. - Oh mios dio, JA TO ZROBIŁEM? - podekscytował się nagle, przeskakując ze skrajności w skrajność, musząc zaraz gaspnąć raz jeszcze, bo gdy gestykulując przy "ja" ułożył dłoń na własnej piersi, zmienił kolor swojego crop topu na złoty. - Dawaj, wybieraj, czego Ci dotknąć, co chcesz mieć złote? - wyrzucił z siebie błyskawicznie, przydreptując w miejscu z ekscytacji, gdy już tańczył magicznymi palcami przed oczami Bee, tylko czekając na jego wybór.
Bee May Valentine
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 20
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 177cm
C. szczególne : Słodki zapach - miód, kwiaty i owoce;
Opłata na wstęp:tutaj Atrakcja: Piwo - Miodownik szczęściarzy | Garnek złota Efekty: Ciepło mi i chcę macanka | 1 moneta i A, złoto leprokonusów
- No pewnie, przede wszystkim twoje towarzystwo - przytaknął, dając się poprowadzić dalej, by również przystanąć - nie tyle w oburzeniu, co zaskoczeniu. - Och, tęcza... - przytaknął, spoglądając z powrotem na niebo, by z lekkim wzdrygnieniem powrócić zaraz spojrzeniem do swojego towarzysza. Zdążył otworzyć usta, by przeprosić go za głupie pytanie i może nawet nieco wyjaśnić w czym był problem, a jednak dał się zbić z tropu tylko mocniej tą gwałtowną ekscytacją, której też nie rozumiał. Może faktycznie crop top Rivera wydawał mu się wcześniej... ciemniejszy?... - Aaaa nie wiem, pasuje mi złoty w ogóle?... - Wydusił, przez chwilę jeszcze próbując udawać, że naprawdę się nad tym zastanawia. - Ej, bo ja- bo ja trochę nie widzę tego twojego złota - przyznał ostrożnie. - W sensie, jestem daltonistą, mam caecitas affectuum, dlatego t-też pytałem o tęczę, dla mnie to jest takie... nie wiem, niebieskie chyba, różne odcienie niebieskiego, jakby coś się popsuło na niebie - prychnął cicho, upijając jeszcze jeden łyk piwa i wreszcie zdejmując swoją kurtkę, bo zaczynało mu się robić nieco za ciepło - być może od kręcącego się dookoła nich tłumu, wypitego alkoholu, szczerości czy też nerwów. - Chodź, może jak zmienisz w złoto cały garnek, to dostaniemy jakiś bonus... - podsunął, łapiąc pospiesznie chłopaka pod ramię, by pociągnąć go w stronę tutejszych zabaw. - Czy to... piwo? Te monety są w piwie? - Zdziwił się szczerze, marszcząc brwi przy mocnym zapachu i charakterystycznej pianie, która raz za razem zakrywała powrzucane do kociołków monety.
Huxley Williams
Wiek : 45
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 183
C. szczególne : biegające po ciele tatuaże, w pracy przykryte długimi rękawami, chociaż wychodzą na ręce i czasem na szyję | pojedynczy kolczyk szeherezady w uchu
Opłata na wstęp:tutaj Atrakcja: Piwo Efekty: zamieniam wszystko w złoto
Nie wiem czym jestem bardziej zaskoczony - faktem że zamieniam wszystko w złoto, tym że u mężczyzny na przeciwko mnie pojawiają złote łuski na ciele (czy to też ja?), że wydaje mi się jego twarz znajoma, a może tak naprawdę fakt nazwania mnie gringo jest dla mnie najbardziej zadziwiający. Załuskowany mężczyzna uśmiecha się nagle szeroko, a ja niepewnie go odwzajemniam. - Tak... e... Huxley. I wtedy... też tak się przedstawiłem - odpowiadam z wyjątkowo małą pewnością siebie w przeciwieństwie do tego jaki byłem zazwyczaj. - A ty... Tak chyba Antonio nie byłeś - potwierdzam jego podejrzenia, bo wystarczyła mi chwila żeby skojarzyć imię. W końcu nie na co dzień zajmowałem się takimi podejrzanymi sprawami. Bez słowa przyjmuje piwo od mężczyzny, póki co zbyt zdziwiony by się jakkolwiek sprzeciwić się temu co proponuje, więc tylko kiwam głową na potwierdzenie. - Może jakiś Pekin, żeby było ciekawiej - odpowiadam i upijam łyk jednego z piwek, bo teraz piję aż dwa na raz najwyraźniej. To spotkanie to jakaś niekończąca się dla mnie karuzela zdziwienia, bo oto ten pyta o dawne sprawy, a ja aż mrugam, niedowierzając co słyszę. - No... gdyby było inaczej pewnie nie spotkalibyśmy tak swobodnie - zauważam już odrobinę bardziej bystro, niż moje wcześniejsze odpowiedzi, bo przecież już trochę minęło od tej zatrważającej przygody. - Czym się teraz... zajmujesz? - zagaduję ostrożnie i już stwierdzam, że pewnie to wcale nie jest odpowiednie pytanie. - Nieważne. Jesteś cały w łuskach, wiesz o tym? Ja pracuję w Hogwarcie, jako nauczyciel uzdrawiania - zasypuję go informacjami, by nie kłopotał się odpowiadaniem na moje pierwsze pytania. Równocześnie podnoszę do góry jego dłoń, by zaprezentować mu jego łuski, ale zamiast tego zamieniam go w złoto. Tatuaże na moich rękach pędzą jak szalone przez moje zmienne emocje. - O rety, chodźmy może bo zaraz będziesz cały złoty - mówię i macham w kierunku pierwszej lepszej atrakcji.
- Aaaniepierdol, do każdego pasuje złoto - zaprotestował, bo i z szerokim uśmiechem próbował przyjrzeć się swojej koszulce, cały wyginając się w tył i wypinając dumnie pierś do przodu. - No... nie ma idealnego odcienia, ale- co? Jak to nie widzisz? - zdezorientował się nagle, z drobnym opóźnieniem, prostując się pod powagą obcych słów. - Kacitasefektum? - powtórzył tępo, pierwszy raz słysząc takie słowa, więc i nie do końca potrafił je nawet powtórzyć, krzywiąc się nieco w niedowierzaniu. - Brzmi jak bullshit - dodał nieufnie, ale faktycznie podążył znów spojrzeniem na tęczę, powracając do jasnych oczu chłopaka z pewnością, że ten by go w tak idiotyczny sposób nie okłamywał. Uśmiechnął się nawet lekko, by wycofać się nieco ze swojej ostrzejszej reakcji i sięgnął dłońmi do blond włosów chłopaka, by przeczesując je palcami nadać im złotych pasemek. . - To co, wszystko widzisz na niebiesko? - podpytał powoli, bo i wciąż nieco oszołomiony nowo nabytą wiedzą, gdy tępo dawał prowadzić się Bee pod ramię dokładnie tam, gdzie sam jeszcze przed chwilą chciał się udać. - Od zawsze tak miałeś czy Ci się tak porobiło? - dodał, widocznie zafascynowany tym bardziej niż nawet garnkiem pełnym piwa i złota, bo choć oparł już dłonie o krańce naczynia, to nie pozwolił sobie na zanurzenie po nagrodę do momentu, aż nie otrzymał pożądanej odpowiedzi. Nie był pewien czy oszustwem był fakt, że w zgarnięciu monet pomógł sobie językiem, ale niezbyt się tym przejmował, gdy wynurzając się z gęstej piany zdał sobie sprawę, że tylko jedna z jego monet rozpadła mu się pod zębami, przez co ten musiał prychnąć od uderzającej mu w nos mieszanki zapachów wynurzających się z chmielowego odoru piwa. Wypluł zdobyte przez siebie monety na ręce i w pierwszej chwili to zielony dym, który zaczął gęstnieć mu wokół zdobyczy, uznał za źródło tytoniowego zapachu, nim nie uderzyła w niego nuta tymianku i bergamotki. - Twoja kolej - zachęcił, zawieszając sobie aż trzy wianki na przedramieniu, by uwolnić choć jedną ze swoich dłoni (w drugiej trzymał bowiem chochlika i jedyną prawdziwą monetę), dopiero wtedy mogąc zaczesać mokre od piwa włosy w tył. - Chcesz spróbować jeszcze raz czy wystarczy Ci nagroda pocieszenia ode mnie? - podpytał od razu z szerokim uśmiechem, gdy tylko dostrzegł, że Bee najwidoczniej nie miał tak sprawnych ust jak on sam, gotów od razu udekorować jego głowę (złotym) wiankiem, a nawet oddać mu swoją jedyną monetę.
Bee May Valentine
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 20
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 177cm
C. szczególne : Słodki zapach - miód, kwiaty i owoce;
Opłata na wstęp:tutaj Atrakcja: Piwo - Miodownik szczęściarzy | Garnek złota drugi raz Efekty: Ciepło mi i chcę macanka | 1 moneta i A, złoto leprokonusów | 3 monety i CCA, więc dwa chochliki i złoto leprokonusów
- No, jest dość chujowe, ale działa - mruknął ze wzruszeniem ramionami, bo też wcale nie widział sensu w jakimś wielkim opowiadaniu o tej życiowej tragedii, jaką było nieustanne mieszanie kolorów; nie chciał robić z siebie większej ofiary, niż udało mu się do tej pory. Odwzajemnił riverowy uśmiech, uznając, że przynajmniej uniknęli kłótni o tę nieszczęsną tęczę. - Nie, nie jest wszystko na niebiesko... no, może trochę? - Zamyślił się nieco, dopiero teraz zaczynając się nad tym zastanawiać. Nie obchodziły go kolory - ważne dla niego było tylko to, że nie widział już czerwieni, że róże znacząco wybladły i że żółci brakowało nawet w Pokoju Wspólnym Hufflepuffu. Nic innego nie miało większego znaczenia. - Ale ogólnie różne kolory to różne emocje, więc to się zmienia w zależności od tego, co czuję... i zawsze tak miałem, chyba, po prostu jak byłem młodszy to raczej nikt nie zwracał na to uwagi, bo dla mnie to norma... - wyjaśnił, odstawiając butelkę piwa na trawę, by samemu również pochylić się nad jednym z garnków. Kompletnie nie rozumiał jakim cudem ma cokolwiek zdziałać, skoro łagodnie gazowane piwo szczypało go w nos i oczy; złapał jedną monetę, a wszystkie inne mu pouciekały. - Okej, to jest trud- och - urwał, bo ledwo się wynurzył, a już patrzył jak jego moneta zaczyna się rozpływać w powietrzu. Jeden z przelatujących obok leprokonusów wybuchnął śmiechem, a Bee zmarszczył tylko brwi w drobnym niedowierzaniu. - Czekaj, jeszcze raz - poprosił Gryfona, od razu nurkując z powrotem, teraz jeszcze bardziej zdeterminowany, bo przecież nie mógł być tragiczny w absolutnie wszystkim. Z trzech monet i tak zostały tylko dwie, a i one prędko przemieniły się w figurki chochlików. - Toooo co z tą nagrodą pocieszenia? - Zaśmiał się z drobnym zakłopotaniem, upychając zdobycze po kieszeniach i próbując wycisnąć jak najwięcej piwa z mokrych włosów, gdy odsunął się już od garnka i podszedł z powrotem do Rivera. - Nie wiem kto wymyślił zanurzanie się w piwie, mam wrażenie, że teraz strasznie się kleję i... ej - przerwał sam sobie, mrugając w drobnym zaskoczeniu. - Też czujesz ten zapach? Trochę taki... ananas, goździki, bursztyn i... nie wiem, coś jeszcze... - zawiesił się nieco, gwałtownie przypominając sobie co czuje i gdzie zawsze brakowało mu jednego składnika, przez który nie potrafił odwzorować tego zapachu w żadnej świeczce, choć próbował przecież wielokrotnie. Odruchowo poprawił włosy i koszulkę, rozglądając się na boki czujniej, niż do tej pory, jakby Vincent naprawdę miał zaraz wyskoczyć do niego z tłumu. - Chyba zwariowałem - wymamrotał.
Leonardo O. Vin-Eurico
Wiek : 28
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : Ok. 222cm
C. szczególne : Wzrost; blizny na udzie i łopatce; umięśniony
Tak jak się spodziewał, jego pierwsze zadania w pracy były raczej proste, a chwilami nawet i nudne - musiał zapoznać się z całą biurokracją, która chyba nikomu nie sprawiała przyjemności, a poza tym musiał odczekać swoje, by trafiło mu się cokolwiek ciekawego. Nikt nie chciał, by byle nowicjusz mógł za szybko się wykazać, więc też nikt nie zamierzał ryzykować. Leonardo absolutnie nie mógł narzekać, szczerze zafascynowany wszystkim, od wchodzenia lekkim krokiem do Ministerstwa Magii przez słuchanie opowieści starszych aurorów, aż po swoje własne obowiązki, do których zaczynał się przyzwyczajać. Prędko uznano, że należy mu się nieco praktyki, a ciężko było patrzeć na niego i nie widzieć, cóż, ochroniarza... więc też do tej roli został sprowadzony na część hucznych obchodów Dnia Świętego Patryka. Pomagał przy wzmacnianiu postawionej bariery, kręcił się przy bramkach i nawet musiał wyrzucić dwóch stanowczo zbyt pijanych imprezowiczów, aż wreszcie okazało się, że wybiła szesnasta, a wraz z nią nieco wolności, którą Leo planował spożytkować właśnie tutaj - wystarczyło dorzucić kilka monet do skrzynki i przystanąć za bramkami, ciekawskim spojrzeniem wypatrując swojego gościa. - Atlas! - Zawołał wreszcie, przestając bawić się swoją odznaką. Czym prędzej zgarnął w jedną rękę dwa kufle piwa i podszedł do bramek, by przepuścić jasnowłosego tak po VIPowsku, bokiem, bo przecież już i tak za niego zapłacił. - Wyglądasz zjawiskowo, jak zawsze... mi musisz wybaczyć, ja dopiero skończyłem tu pracę - zaśmiał się lekko, pochylając się do cmoknięcia atlasowego policzka, gdy oferował mu już napitek - do wyboru, choć sam jeszcze do końca nie wiedział co kryje się pod nazwą syreniego ale bądź złota pijaków. Rzeczywiście nie mógł pochwalić się żadnym wymyślnym strojem, bo chociaż faktycznie nie musiał odstawiać się w nic biurowego, to jednak motywem przewodnim miała być stonowana czerń.
Dzień świętego Patryka był jednym z tych lokalnych świąt, których ani genezy ani historii Atlas nie znał, ale jak się okazywało, sama koncepcja piwopicia wcale nie była mu obca. Oktoberfesty były obchodzone w jego okolicach bardzo hucznie, a choć Rosę dużo łatwiej było złapać z kieliszkiem wina w ręku, to kufle piwa też nie były mu obce - rzadko to rzadko, ale zawsze. Problem polegał na tym, że piwskiem upijał się jak bąk. Ubrany w wąskie, beżowe spodnie i jedwabistą, luźną koszulę w kolorze szmaragdów, na której zakwitały magicznie zaklęte, maleńkie, złote koniczynki, kierował się w stronę festynu za tłumem i choć czuł się dość swobodnie, to jak zwykle odstawał. Nazywanie go zjawiskowym nie było przecież przesadą, był półwilem, to raz, na dodatek półwilem wcale nie żałującym swojej półwilowatości. czarującymi uśmiechami pozdrawiał nawet obcych ludzi, których spojrzenie krzyżowało się z jego własnym, bo jednak znacznie żywiej i znaczenie bardziej rozochocony się czuł w takich miejscach. Lubił obserwować, przyglądać się ludziom, poznawać ich, patrzeć na to jak się bawią. Byli niezwykle czarujący, bajeczni, szczególnie tacy podpici i rozhulani, ubawieni i półprzytomni, brylował pomiędzy nimi jak motyl. Uniósł dłoń, widząc już z daleka barczystą figurę Meksykanina. Posłał mu piękny, wesoły uśmiech, potraktowany tak po vipowsku, po raz kolejny z niesłabnącym rozbawieniem unosząc głowę wyżej do tego cmoka w policzek, bo tak nienaturalne było dla niego zadzieranie głowy. - Nigdy się do tego nie przyzwyczaję. - przyznał lekkim tonem, przyjmując od bruneta kufel - Ubrania są... nieważne. - rzucił luźno, oglądając się na wchodzących przez bramki ludzi. W jego mniemaniu ładnemu to i w garnku na głowie ładnie, no ale łatwo mówić, będąc półwilem. Inna sprawa, że przy gabarytach i aparycji Leonardo mógłby przyjść i w worku jutowym, przewiązanym sznurkiem i wyglądałby bosko. - Jaką pracę? - zapytał wprost, unosząc kufel do ust i pociągając pierwszych kilka łyków.- Nie mów, zgadnę. - zmrużył oczy, oceniając jego outfit, jednak każdy kolejny pomysł wydawał mu się jeszcze bardziej nieprzyzwoity od poprzedniego więc potrząsnął złotymi puklami- ...albo lepiej niech nie zgadnę. - rozkleił usta w uśmiechu, rzucając mu zaczepne spojrzenie.- Za leprokonusa raczej nie masz szans się przebrać, więc?
River A. Coon
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 19
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 174
C. szczególne : Ruchome tatuaże, drobna przerwa między lewą jedynką a dwójką, melodyjny głos, lekko włoskie zaciąganie, zapach (figa, cytryna, czarna porzeczka, cedr)
Zachichotał mimowolnie na widok ociekającego piwskiem Bee, który przyznał się do porażki zgodą na przyjęcie nagrody pocieszenia, więc i z szerokim uśmiechem ułożył na jego pozłacanych włosach jeden ze swoich wianków, drugi z nich mając już na własnych mokrych i zlepionych alkoholem loczkach. - Nie marudź, większość osób się tak tutaj klei, to część uroku festiwali, że się wszystko lepi od piwa - zbył jego narzekania, szturchając go łokciem, gdy rozglądał się już za kolejną atrakcją, ledwo rejestrując co tam Bee do niego gada, by nagle przeskoczyć do niego całą swoją uwagą, przekrzywiając głowę pod ciążącą mu w niej analizą. - Nie zwariowałeś - zaprzeczył poważnie, bo nawet jak nie był orłem intelektu, to akurat te kilka kropek potrafił ze sobą połączył, gdy sam doskonale wiedział co i kogo czuł, słysząc też przecież wyraźnie, że Bee czuje inne zapachy i za kimś innym się rozgląda. - To amortencja. To musi być amortencja, czuję ją na sobie, ale nie martw się, nie jestem pod wpływem - dodał, uśmiechem i wygiętymi brwiami balansując na granicy rozbawienia i smutku, bo i patrząc na to jak chłopak męczy się po zerwaniu naprawdę było mu żal nie tylko jego, ale i siebie samego, że mógłby skończyć jeszcze gorzej. Złapał więc Bee pod rękę, ciasno, blisko, w ten sposób prowadząc go w stronę labiryntu, nie wiedząc jak lepiej zbalansować rozproszeniem pytania, które chciałby mu zadać czy wcisnąć mu odpowiedzi, o które wcale nie pytał. - Toooo... Od dawna jest tak na niebiesko czy może raczej tak od końca ferii? - podpytał, wchodząc na wyżyny swojego intelektu, gdy wchodzili już w drugi zakręt labiryntu, a on sam poczuł, że w ten sposób zyskali na nieco większej prywatności. - Bo wiesz, to nie tak, że... - urwał, zatrzymując ich gwałtownie, równie gwałtownie dając poprowadzić się instynktowi do tego, by wyciągnąć swoją różdżkę z jednoczesnym odsunięciem Bee w tył, a jednak nie zdążył pomyśleć nawet o tym, z jakiego zaklęcia powinien skorzystać, a już spinał się cały pod paraliżującym gorącem ataku kobry. Wyrzucił z siebie całą wiązankę włosko-hiszpańsko-brytolskich przekleństw, poddźwigając się z kolan, na które opadł mimowolnie i splunął na ziemię, jakby to naprawdę mogło pomóc mu w pozbyciu się magnetycznego posmaku w ustach. - Nie rozumiem czego się za nim rozglądasz, jakbyś miał nadzieję, że nagle wróci. Chuj wyjechał i tyle, powinieneś być na niego wściekły - wyrzucił z siebie na fali własnej złości, ruszając przed siebie, bo i czując jak adrenalina krąży mu po ciele, prowokując do bezmyślnej szczerości. - Jak się jest z kimś w związku, to się nie znika z dnia na dzień, tylko się przegaduje, nie wiem, jakieś opcje alternatwy.
Bee May Valentine
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 20
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 177cm
C. szczególne : Słodki zapach - miód, kwiaty i owoce;
- Och - wyrwało mu się tylko szalenie elokwentnie, bo przecież mógł sam na to wpaść, zwłaszcza jeśli podawał się za kogoś dobrego z Eliksirów. Najwyraźniej wystarczyło nieco sztucznej miłości, by kompletnie stracił głowę i zapomniał o jakimkolwiek rozsądku, który jeszcze kiedyś może posiadał. - No tak, sensowne - przytaknął jeszcze tylko sucho, nie za bardzo wiedząc jak zareagować; chętnie więc wczepił się w riverowy bok, z każdym wdechem próbując coraz bardziej desperacko rozpoznać nieznany sobie składnik, bo i dopiero teraz dotarło do Puchona, że nie ma jak go znaleźć. - Mhm, to od zerwania, nie lubię niebieskiego - mruknął, nieco zażenowany tym jak szybko River połączył kropki. Wydawało mu się, że on sam jest aż paskudnie spowolniony - nawet różdżkę wyciągnął opóźniony, nie mając najmniejszej szansy rzucić chociażby Protego, gdy obserwował z gaspnięciem na ustach jak wąż atakuje Gryfona. Posłał w stronę kobry szepnięte na wdechu Flipendo, ale ta już i tak zniknęła, ewidentnie nie potrzebując do tego żadnego popchnięcia. - Nic ci nie jest? - Zmartwił się szczerze, od razu podążając niemalże truchtem za Gryfonem, by przyjrzeć mu się uważnie i poprawić jego wianek, nawet jeśli przy tym poczuł dziwne, elektryczne sptryknięcie. - To nie- no, to nie do końca tak... znaczy... uh, nie wiem, jestem wściekły, ale to mi już w ogóle nic nie daje. Mogę być wściekły tylko na siebie, jeśli już - wyrzucił z siebie szybko, nerwowo obracając różdżkę w palcach. - Bo to nie jest tak, że- to nie do końca był taki związek, to był bardziej... układ. To się zaczęło wszystko jako układ i umówiliśmy się, że nikomu nie powiemy, żeby wszyscy myśleli, że to związek. I myślałem, że to jednak jest trochę związek, albo chociaż trochę równiejszy układ, a on po prostu- po prostu zerwał ten układ, bo już mu się najwyraźniej nie opłacało płacić za mój czas. Nie wiem czemu, pojechałbym z nim do tej durnej Francji, jeśli to o to chodziło! - Wyjaśnił chaotycznie, ściągając mocniej brwi w trzymającym go żalu. - W sensie... nie chodziło tylko o seks, to źle brzmi. Płacenie za czas źle brzmi. To było bardziej tak całościowo... chciał żebym mieszkał w jego mieszkaniu, zabierał mnie na randki, nawet poznałem jego brata... tobie też jest tak zimno? - Zdekoncentrował się, oglądając za siebie w sam raz, by zobaczyć jak z bocznego korytarza wylatuje dementor. I chociaż Bee miał gdzieś z tyłu głowy, że to nie może być prawdziwy potwór, to jednak poczuł zupełną bezwładność chwytającego go gwałtownie smutku - zupełnie tak, jakby ostatnie dni zlały się nagle w ten jeden moment, gdy fala błękitu rozlała się po całym labiryncie, prowadzona kościstą łapą. Może dementor nie mógł odebrać mu duszy, ale dotkliwie przypominał o tym, że przecież River miał rację - nie było sensu w takim tęsknym rozglądaniu się, bo Vincent wcale nie miał po co wracać.
Leonardo O. Vin-Eurico
Wiek : 28
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : Ok. 222cm
C. szczególne : Wzrost; blizny na udzie i łopatce; umięśniony
Opłata na wstęp:tutaj za Leo i Atlasa Atrakcja: Atlas i piwo Efekt: ...zauroczenie i mój dotyk zmienia w złoto!
- Do czego się nie przyzwyczaisz? - Zagaił, gubiąc wątek już na samym jego początku. Uwielbiał takie imprezy właśnie za ten lekki chaos, za przyzwolenie do bycia sobą i za to, że każdy miał szansę znaleźć dla siebie nieco zabawy. - Są jeszcze mniej ważne jak już się je z siebie zdejmie, ale to może później... - napomknął tak niewinnie, jak tylko potrafił, czyli właściwie wcale. Parsknął cichym śmiechem, dając Atlasowi czas na namyślenie się w kwestii pracy, bo samemu upijając już nieco łyków ze swojego kufla, co opróżniło go właściwie do połowy. W kwestii picia piwa Leonardo nie miał zbyt wielu równych sobie, a i upijanie się przy jego gabarytach nie należało do szczególnie ekonomicznych zabaw. - Niestety, nie wcisnąłem się w żadne leprokonusowe wdzianko - przyznał z udawanym żalem, nim nie wyciągnął z kieszeni schowanej tam dopiero co odznaki. - Uciekłem z Hogwartu na rzecz Ministerstwa Magii, robię teraz za młodszego aurora - zdradził wreszcie, może nie podszywając tych słów przesadną dumą, ale brzmiąc jednak na całkiem zadowolonego. - Więc pomagałem tutaj tak trochę ochroniarzowo... co oznacza, że bujam się tu właściwie cały dzień, także to ty decydujesz co robimy dalej - oznajmił, dopijając swoje piwo i odstawiając kufel na jakiś pusty stolik z boku. Kompletnie też przy tym nie zauważył, że zarówno szkło, jak i blat, zmieniły swój kolor na złocisty. - Tam są takie garnki z piwem, z których można łowić monety, jak jabłka na Noc Duchów... tam jest pole z koniczyną, ale to były jakieś zawody i chyba wszystkie główne nagrody się wyczerpały - opowiadał, żywo przy tym gestykulując. - A tam jest labirynt z żywopłotu, trzeba znaleźć w nim koniec tęczy i to zapewnia jakieś magiczne nagrody. Możemy też poszukać więcej piwa, alboooo... - urwał na chwilę, by ująć atlasową dłoń i przyciągnąć sobie mężczyznę bliżej. - ...możemy zatańczyć - zaproponował, unosząc lekko brew w zaskoczeniu, gdy obserwował jak palce Rosy pokrywają się połyskującym złotem, nie tracąc jednak na swojej miękkości. - Co tylko chcesz.
River A. Coon
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 19
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 174
C. szczególne : Ruchome tatuaże, drobna przerwa między lewą jedynką a dwójką, melodyjny głos, lekko włoskie zaciąganie, zapach (figa, cytryna, czarna porzeczka, cedr)
Zatrzymał się gwałtownie, obracając się przodem do Bee, by spojrzeć na niego spod ściągniętych w irytacji brwi, bo przecież wiecznie zawsze wszystkim powtarzał, że związki to pasmo cierpienia i absolutnie nikt go nie słuchał. Nawet on sam siebie nie słuchał. Z każdym kolejnym słowem brwi jednak unosiły mu się nieco wyżej, przechodząc od złości w dezorientację, a z niej wprost w szczere współczucie, bo jeśli sam choć przez chwilę czuł się chujowo po jednej niefortunnej nocy z Moralesem czy po jednym tragicznie zakończonym związku, to nijak nie mógł nawet porównać tego do uczuć, jakie musiał nosić w sobie teraz biedny wykorzystany przez jakiegoś starucha Puchon. - Dios Mio, Bee... - wyrwało mu się mimowolnie, ledwie słyszalnie, bo aż gardło ścisnęło mu się z emocji, ale też i niewiedzy, jak miałby go teraz oświecić, że naprawdę w tym wszystkim był tylko ofiarą manipulacji i tym bardziej powinien być wściekły na wszystkich, tylko nie na siebie. Pokiwał więc też głową na zadane mu pytanie, będąc święcie przekonanym, że to empatia przegnała chłód po jego ramionach i zacisnęła lodowatą dłoń na sercu, a nie czający się za jego plecami dementor, więc i w pełnej nieświadomości swojego zagrożenia z elektrycznym kopnięciem objął po prostu Bee w ciasnym przytuleniu, nie wiedząc jak w inny sposób mu pokazać swoje wsparcie.
Basil Kane
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 20
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 182
C. szczególne : heterochromia, wiecznie pogryzione wargi
Opłata na wstęp:dokonana Atrakcja: Garnek złota - kostki: 3, litery: C, E, G Efekty: figurka chochlika gadatliwego, magiczne soczewki, jestem otulony chmurą amortencji, pachnę pięknie i wszyscy mnie kochajcie, jestem zielony
Rzadko pozwalał sobie na takie rozprężenie, a fakt faktem, dobrze mu to zrobiło trochę spuścić ciśnienia z tego zarobienia, w jakie się sam wpakował ze wszystkim. Doceniał irlandzkie święta właśnie za to, że były tak rozstawione w roku, by dać ludziom troche odpustu od codzienności. Magiczne świętowanie dnia Patryka było cudowną rozrywką, tym bardziej, że przecież nie byli jedynymi w okolicy usmarowanymi różnymi rzeczami, zielonymi dzikusami. I nikomu zupełnie nie robiło to różnicy. Zanurkował japą ponownie w garncu ze złotem, opijając się piwskiem jak głupi i wynurzył wesoło szczerząc do Norwoodówny zęby. - To całkiem smacznie! - podsumował, upewniwszy się, że to jakaś amortencjowa nuta, bo dla niego pachniały w kierunku zupełnie innym niż wanilia, choć wciąż lekko cytrynowym. Przetarł palcami wyłowione monety, ciesząc się zdobyczami, ale tylko przez chwilę, bo zaraz przyklejony do Scarlett został powleczony w głąb labiryntu, raz po raz będąc zadziwionym, jakim cudem ta dziewczyna była w stanie tak nim miotać, będąc takim drobnym stworzeniem. - Na majty Merlina, co tu sie dzieje... - powiedział, próbując zorientować się w rzeczywistości, bo już mu szumiało w głowie na tyle, żeby było mu trochę wszystko jedno. Rozejrzał się po labiryncie zupełnie nie łapiąc się na potyczkę z dementorem - może to i lepiej, jego patronus wciąż wyglądał jak strzępek bezkształtnego bloba z czterema nogami. Niepokoił go niestety za to pomruk, dochodzący z zarośli tuż obok. - Carly, słyszysz to, czy ja sie już najebałem... - zmarszczył brwi mrużąc oczy, bo on źle widział i na trzeźwo, a wbrew legendom i powiedzonkom, po alkoholu widzi się dwa razy więcej ale niekoniecznie wyraźnie.
Hariel Whitelight
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 25
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 184
C. szczególne : podobny do Camaela, wręcz myląco gdyby nie oczy i pieprzyk nad górną wargą | pachnie perfumami z nutą sosny | nosi super buty, które tworzą za nim kwiatkowy korowód | zawsze ma kolorowe okularki na nosie
Opłata na wstęp:tutaj Atrakcja:garnek Efekty: chcę się tulić, pachnę amortencja, ruda broda 1/4, a teraz mdleję
Kiedy tylko spotykam się z Ruby chwalę bardzo jej okulary i ubolewam nad tym, że sam takich nie mam. Jakim cudem w mojej kolekcji mogło czegoś takiego zabraknąć? Napotykam się mniejszym lub większym oporem przed wymianą okularów (na zawsze. nie tylko dziś), więc postanawiam sobie wrócić do tego kiedy będzie bardziej pijana. Chciałem też męsko zaproponować, że może zapłacę za nią wejście, ale zanim na to wpadłem ta już płaciła za siebie, gadając coś na drożyznę. - Ja też byłem na pale głównie, może do tego wrócę. Przeniosłem się bo mnie Will prosił, ale teraz jak go nie ma mogę wrócić gdzie byłem. I tak nikt nas nie pilnuje - zauważam, że przecież do tej pory chyba w jednym meczu tylko byłem na pale, głównie dlatego że nie było nikogo kto mógłby być w miarę dobrym ścigającym. W każdym razie weszliśmy wesoło do środka. Okazało się, że piwa są magiczne w ten gorszy sposób - czyli nie byliśmy zielonkawi albo coś w tym stylu, a mieliśmy pragnienia by robić idiotyczne rzeczy (w moim przypadku) albo straciliśmy podstawowe zdolności człowieka (w przypadku Ruby). - To nie moja wina! Przecież mówię, że to piwko! - tłumaczę się nadal starając się przytulić do Rubsona, który póki co mnie świetnie unikał. - Nie upiłem się przecież tak szybko, prędzej ty! - dodaję jeszcze, bo źle zrozumiałem jej bełkot. Jestem odrobinę oburzony, że trzyma mnie na odległość ręki i kiedy tylko jesteśmy w tłumie staram się być jak najbliżej jej i raz za razem łapię jej rękę niefrasobliwie. Zanurzam się po te całe monety. Najpierw trafiam na złoto, potem mój krążek się rozwala i zaczyna mnie coś oblepiać. - Co do... - zaczynam, ale okazuje się, że mogę dalej łowić, więc oczywiście próbuję! Kolejny to znowu jakiś szit, więc zagłębiam się dalej, nie wiedząc nawet jeszcze że zaczyna mi rosnąć broda. Kiedy wynurzam się z czymś zjadliwym i nie mogę się oprzeć pożarciu cukierka. Orientuję się, że coś mi wyrosło na paszczy. - Boże, Ruby! Jak ja wyglądam? - pytam i dotykam swojej zarośniętej mordy. Pewnie ze zgrozy na myśl jak kompletnie tragicznie mogę wyglądać... mdleję w ramiona Ruby, od razu po zjedzeniu cukierka.
Opłata na wstęp:tutaj Leo sugar daddy Atrakcja: garnek Efekt: dwa wianki i krwotok z nosa (to pewnie na widok Leo)
Zaśmiał się, szczerze rozbawiony pytaniem, unosząc brwi w zdziwieniu, kiedy zrozumiał, że Leo na poważnie pyta o to, co miał na myśli. - Do Twojego rozmiaru, Leonardo. - powiedział więc, próbując uspokoić drżące w śmiechu wargi- Podejrzewam, że nikt nigdy Ci tego nie mówił, ale jesteś bardzo... duży. - pokręcił głową pociągając łyk piwa, od którego w widowiskowy sposób jego kości policzkowe i odsłonięte obojczyki pokryły się połyskującymi jak cekiny, drobnymi, zielonymi łuskami.- Później? Czemu by nie teraz. - przyglądał mu się jasnym spojrzeniem z wyrazem, po którym trudno było powiedzieć, czy to żart, czy go podpuszcza, czy może rzeczywiście nie rozumie konwenansu ubierania się, skoro bez ubrań było wygodniej i znacznie bardziej komfortowo. Zaraz jednak w zasięgu wzroku dostrzegł swoich uczniów, więc ten jego uśmiech samozadowolenia nieco przygasł w świadomości, że nie może po prostu dobrze się bawić, bo pozostawał pod czujnym okiem swoich podopiecznych, nawet jeśli byli poza terenem szkoły. Stanowisko pedagoga miało swoje plusy i minusy. Przeniósł spojrzenie na Leo, wyciągając chciwą rękę po odznakę i przesunął po niej kciukiem, przyglądając się jej. - Rozumiem, panie władzo, że mam powstrzymać się przed rozbojem, bo będziesz mi bacznie patrzył na... ręce? - uniósł brwi, dopijając swoje piwo. Z pewnym zdziwieniem zauważył, że weszło dosłownie jak woda, a co gorsza, pozostawiło po sobie jedynie uczucie suchości i jeszcze większego pragnienia - Przyznam, że z jednej strony nie jestem zaskoczony. Gdybym mógł sam bym Cię zatrudnił jako ochroniarza. Z drugiej... - zmarszczył lekko delikatne brwi- moje pomysły były.... bardziej egzotyczne. Rozkleił usta w zaskoczonym uśmiechu, to już chyba miało być stałym elementem ich relacji, Atlas niespodziewający się bycia poniewieranym, zaskoczony lekkością, z jaką potężny Meksykanin operował jego wcale nie takim drobnym ciałem. Zawiesił jednak spojrzenie na pokrywających się złotem palcach, przez całkiem próżną, krótką chwilę unosząc się na balonie swego wybujałego ego, w fantazji, że mu to przecież tak bardzo pasuje. Złote dłonie. Całe życie myślał, że były duże, a jednak były takie małe w palcach Leonardo. - Tańczyłbym z Tobą tak, że straciłbyś oddech - powiedział cicho, korzystając z tej intymnej bliskości bycia przyciągniętym do niego. Może mogło mu się odrobinę ulać uroku, a może i wcale nie, kiedy w jego czekoladowych oczach widział odbicie siebie samego - obawiam się jednak, że muszę się najpierw czegoś napić, bo od samego wyobrażania sobie Twoich kocich ruchów zaschło mi w gardle. - uśmiechnął się przy tym wesoło, mrużąc jedno oko. Akurat to było prawdą, bo mu rzeczywiście zaschło. Zaplatając palce wokół małego palca Vin-Eurico pokierował się w stronę garnca ze złotem z myślą, że taka ilość piwska na pewno ugasi jego pragnienie. Obawiał się, że Leo będzie musiał go nieść do domu, ale akurat w tym wypadku nie martwił się, czy ten sobie z tym poradzi. Kogo jak kogo, ale tym razem trafił na dobrego kompana alkoholowych konsumpcji. - To co, sprawdzimy kto ma większe umiejętności operowania paszczęką? - zaproponował podchodząc do jednego gara- Chociaż... to może być kwestia szczęścia. - zamoczył głowę śmiało w piwsku, opijając się go głupio i złapawszy jedynie kilka monetek wynurzył się niby ta gwiazda reklamy eliksiru na piękne włosy. Nim zdążył skomentować, jak dwie z nich w jego dłoniach zaczęły przemieniać się w piękne wianuszki, trzecia rozpłynęła się w ustach, okazując czekoladową Bąblówką Krwawą. Stał więc tak przed Leo, z jasnymi włosami lśniącymi piwną wilgocią, wiankami w obu rękach, bezradnym spojrzeniem i najbardziej potwornym krwotokiem z nosa jaki mu się w życiu przytrafił. Czy w takim układzie można się jakkolwiek prezentować i jednocześnie dlaczego wyglądał tak uroczo?