Położony na wzgórzu sąsiadującym z rezydencją rozległy ogród zachwyca ogromem roślin oraz drzew, a także przykuwa uwagę przez swoją tajemniczość. Prowadzą tutaj kręte schodki wybudowane w ziemi. Wszystko tworzy dziki, kontrolowany wyłącznie przez naturę chaos, a gdzieniegdzie chaszcze są tak gęste, że kompletnie blokują ścieżki. Rosną tu zarówno magiczne, jak i zwykłe rośliny różnego rodzaju. W tylnej części ogrodu jest oczko wodne, gdzie pluskają się drobne wodne stworzenia, a w centrum znajduje się drewniana altanka z paleniskiem i ławkami, na którą nałożono zaklęcia chroniące przed pogodą nawet jesienią i zimą. Gdzieś wśród krzewów stoi również stara, rozpadająca się niemal szklarnia oraz budynek gospodarczy przepełniony wszelkimi potrzebnymi do ogrodnictwa narzędziami. Obok jest też studzienka i fontanna. Ciekawość mogą budzić marmurowe rzeźby magicznych zwierząt, które może znaleźć w paru niespodziewanych miejscach. Zdaje się, że czasami pojawiają się gdzie indziej niż były wcześniej.
Asfodelus: E = 50% + 10% = 60% Asfodelus próba 2: H = 80% + 10% = 90%
Nawet w ogród w nowej rezydencji nie uniknął konieczności rozstawienia w nim kilku pudeł z rzeczami, które przez ostatnie dni zwoziła do Doliny Godryka Ariadne. Przeprowadzka okazała się wybitnie trudnym przedsięwzięciem, biorąc pod uwagę malutkie zasoby wolnego czasu dziewczyny oraz fakt, że większość rzeczy sprowadzała aż z Alaski. Jeszcze tydzień pracy i wszystko powinno się unormować... prawda? Na razie siedziała w ogródku, sprawdzając jak sprawują się rośliny przewiezione z magicznych plantacji za Londynem. Bywała tam ostatnio, bo nie posiadała własnego zielarskiego kącika, ale to już przeszłość, skoro ma pod ręką teraz ten ogromny ogród. Bez trudu znalazła miejsce do którego przesadziła zarówno asfodelusa, jak i rosę księżycową. Niemożliwe, aby asfodelus o tej porze roku wypuszczał pąki, więc w inny sposób obserwowała, jakie przyszedł czas na zbiory. Roślina urosła na niemalże metr. Ariadne z dumą przyjrzała się swojemu pierwszemu roślinnemu dzieciątku. Niestety, ale teraz musiała wyciągnąć ją z donicy oraz odkroić możliwie, jak najwięcej korzenia. Liście miała niestety zbyt drobne, aby nadawały się do zbiorów. Po długim czasie gmerania w ziemi i całkowitym wybrudzeniu się, jasnowłosa w końcu dokończyła robotę.
Rosa księżycowa: D = 40% + 10% = 50% Rosa księżycowa próba 2 i 3: najpierw B, potem H = 80% + 10% = 90%
Rosę księżycową posadziła w zacienionym miejscu blisko kamiennego murka. Ariadne martwiła się nieco o roślinkę, ponieważ wydawała się rosnąć dość mizernie. Przy asfodelusie zdecydowanie wyglądała blado. Pomimo że według kalendarzyka młodej zielarki, powinna już nadawać się do zbiorów, nadal nie wypuszczała pąków. Co jeśli pełnia minie i nie uda się zebrać rosy? Codziennie zaglądała do kwiatka, próbując powstrzymać narastający niepokój. Niektóre listki odpadły, pewnie nękane przez szkodniki. Dopiero któregoś dnia okazało się, że rosa wypuściła kwiaty, których pęki nadawały się do zebrania. Wielki kamień spadł z serca Wickens. Wróciła wcześniej do domu, aby usiąść przy roślinie i się nią zaopiekować. Wzięła mały sekator i pieczołowicie odcinała wszystkie kwiaty. Następnie układała je w koszyczku. Wyglądały ślicznie, a do tego przydadzą się do wielu eliksirów uzdrawiających. Skończyła po kilkunastu minutach. Teraz łysa łodyga nadawała się tylko do wyrzucenia jej do kosza, co też zrobiła, sprzątając również wszystkie pozostałości po pracy w ogrodzie.
Nadszedł czas, aby powrócić do ukochanego ogrodu. Ariadne zamierzała stworzyć tutaj coś swojego, na co mogłaby nawet po latach spoglądać z dumą. Rosło tu już oczywiście dużo roślin, które posadzili poprzedni właściciele, ale jasnowłosa zapragnęła dołożyć do tego swoje trzy galeony. Wierzyła, że posiada całkiem przyzwoite umiejętności w kwestii zielarstwa i udaje jej się przyczynić do zasadzenia zupełnie nowych gatunków roślin, krzewów i drzew na terenach otaczających posiadłość. Wickens klęczała właśnie przy dorodnym gaiku starych wiggenów. Robiła ponad półgodzinny obchód, a i tak nie zdołała zorientować się nawet w części rosnących tu roślin. Wiggeny jednak rozpoznała dość prędko, jako że natrafiła na te drzewa jakiś miesiąc temu na magicznych plantacjach. Pozwoliła sobie wtedy zebrać trochę kory, aby móc przygotowywać eliksiry lecznicze, ale nie chciała wiecznie pasożytować na cudzych plonach. Wolała zamiast tego po prostu wyhodować roślinę u siebie, bo nie było to trudne. A wręcz dość proste, jeśli wie się jak pobrać sadzonkę, a następnie wybrać jej odpowiednią ziemię. Ariadne rozważała zwykłe nasiona, ale stwierdziła, że teraz ma tak mało pieniędzy, że nie może pozwolić sobie na kupowanie właściwie niczego nowego, co nie jest jej niezbędne do przeżycia. Zamiast tego szukała więc we własnym ogrodzie ewentualnych sadzonek. Natrafiła na bardzo stary gaj, gdzie rosły wieloletnie wiggeny, które zdążyły już wyschnąć i sczernieć. Uznała, że to piękne miejsce warto odbudować za pomocą zasadzenia nowych drzew. Wtedy wszystko mogłoby na nowo odżyć, bo na razie gaik prezentował się bardzo martwo. Przystąpiła do sprzątania nadgniłych gałęzi i w międzyczasie poszukiwała też sadzonek, ale kompletnie niczego nie mogła znaleźć. Wszystkie wiggeny były tutaj zaledwie wspomnieniami po dawnych, wspaniałych drzewach. Dziewczynę ogarnęła przykrość, że nie będzie mogła poradzić sobie bez zakupy nasion w sklepie, ale okazało się, że miała wyjątkowe szczęście. Co prawda w obumarłym gaju nie natknęła się na nic ciekawego, ale w drodze do domu, kiedy podjęła już decyzję, aby zrezygnować, bystrym wzrokiem wypatrzyła nieduże poletko, gdzie nieśmiało nad ziemię wychylały pędy jakichś roślin. Tknięta przeczuciem natychmiast pobiegła do tego miejsca i pochyliła się. Tak, znalazła jedną sadzonkę młodego wiggena! Dopiero co się rozwijała. Jak doszło do tego, że akurat tutaj postanowiła wyrosnąć - tego dziewczyna nie wiedziała. Być może któryś z często odwiedzających te ogrody ptaków przyniósł nasiona w swoich odchodach. Uradowana Ariadne stwierdziła, że akurat ta część ogrodu średnio będzie służyła drzewku, więc zdecydowała się na transport do gaiku. Wzięła łopatkę i wiadro, po czym ostrożnie naruszyła ziemię dookoła pędu. Bardzo nie chciała stracić swojej szansy. Dopiero po żmudnej pracy mogła odetchnąć z ulgą, bo udało się w miarę nie naruszyć korzonków i wyciągnąć sadzonkę. Następnie ułożyła ją w wiadrze razem z garstką ziemi. Z uśmiechem planowała już w którym konkretnie miejscu w Wiggenowym Gaju zasadzi to maleństwo. Miała nadzieję, że później będzie tych drzew już cała grupa. Jak cudownie było przyczyniać się do odbudowy czegoś.
Samonauka - Zielarstwo | Pozyskanie sadzonki wiggen i jemioła
Ariadne miała w życiu naprawdę bardzo dużo szczęścia, ale i jej raz na jakiś czas przydarzał się straszliwy pech. No, może obiektywnie patrząc to wcale nie aż tak straszliwy, ale dziewczyna mocno przeżyła wszelkie potknięcia. Przyzwyczajona była do wymagania od siebie perfekcjonizmu i choć nie sięgało to jeszcze chorobliwych poziomów, to dość mocno smutniała po nieudanym przedsięwzięciu. Kiedy sadzonka wiggenu zebrana zaledwie dzień wcześniej zdołała całkowicie i bezpowrotnie zwiędnąć, zacisnęła oczy, aby nie uronić łzy. Nie tylko odczuwała przykrość, bo nie udało jej się sprostać zielarskiemu wyzwaniu, ale też dlatego, że gdyby nie ona to sadzonka jak najbardziej by sobie dalej rosła tam, skąd ją wzięła. Schrzaniła więc po całości. Wiedziona tym smutkiem poszła poszukać nasion jemioły, ponieważ uznała, że może chociaż z tym sobie poradzi. One także mogły bardzo przydać się w lecznictwie, więc chętnie miałaby zapas owoców tego krzewu w swojej spiżarni. Na szczęście odnalazła w ogrodzie obok rezydencji spory krzak, na którym wisiało jeszcze kilka owoców zawierających nasiona. Nie szczycił się wielkością, bo średnicę miał ledwo półmetrową. Liczne pędy zdobiły zimnozielone pędy. Pod krzaczkiem Ariadne dostrzegła parę opadłych kwiatów. Roślina ta nieodmiennie kojarzyła się wszystkim z zimą i Wickens liczyła na to, że jeśli ją zasadzi to przeżyje jakoś jesienne mrozy. W razie czego miała oczywiście do użytku cieplarnię, ale budyneczek był na tyle skromny, że wolała pozostawić go na naprawdę wymagające ciepła rośliny. Jemiołę posadzi gdzieś przy wejściu do ogrodu od strony domu, aby przyozdabiała bramy niczym dekoracja. Przez chwilę zapomniała o odczuwanym żalu, kiedy mogła podziwiać owoce z bliska. Wszystkie jagody, czyli w sumie w liczbie około piętnastu, miały czerwony kolor. Jasnowłosa wyciągnęła malutki, pleciony koszyk, po czym nucąc pod nosem jedną z melodii swoich ulubionych piosenek, zbierała powoli owoce. Nie zajęło jej to długo. Zadanie ciężko byłoby zepsuć nawet komuś całkowicie nieobeznanemu w zielarstwie, a Ariadne jednak była obyta w temacie. Wiedziała, że w jagodach jest miąższ okalający maleńkie nasionka. Oby choć z jednego zdołał wyrosnąć taka krzewinka. Zdecydowała się wracać, bo szczerze mówiąc, siąpił zimny deszcz i zdążyła nieco zmarznąć, kiedy coś zobaczyła. Podobnie jak poprzednim razem natknęła się niespodziewanie na młodziutką sadzonkę drzewa wiggen. Szczęście w nieszczęściu? Czy los się zlitował i zamierzał dać aspirującej zielarce kolejną szansę? Ariadne aż przetarła oczy w niedowierzaniu. Już naprawdę nie liczyła na kolejne tego typu wyjątkowe znalezisko. Darowanemu koniowi nie zagląda się jednak w zęby. Skoro mogła podjąć kolejną próbę to nie zamierzała się wycofywać. Bądź co bądź, w charakterze jasnowłosej nie leżało za bardzo coś takiego jak poddawanie się. Pewnie dzięki temu osiągnęła tak wysokie stanowisko w Ministerstwie Magii. Podreptała do sadzonki, odkładając koszyk z jagodami jemioły na bok. Tym razem poświęciła niemalże godzinę, aby odpowiednio wyciągnąć i zabezpieczyć sadzonkę. Serce by jej pękło, gdyby znowu coś sknociła. Bo wierzyła, że zwiędnięcie poprzedniej rośliny było właśnie jej winą, a nie, na przykład, szkodników lub po prostu zwykłego trafu. Przeniosła sadzonkę od razu pod zadaszony tarasik, aby deszcz nie uczynił jej szkód. Aktualnie nie miała czasu na sadzenie zarówno jemioły jak i wiggena, bo chciała odwiedzić przyjaciółkę, ale wieczorem bardzo chciała już umieścić je w wygodnej glebie.
Wiggen, pierwsza sadzonka: B = 20% + 10% = 30% SADZONKA UTRACONA Wiggen, druga sadzonka: H = 80% + 10% = 90%
To, co przeżywała w związku z sadzeniem wiggena to istny dramat. Głównie przez to, że Ariadne niesamowicie się stresowała. Pierwsza sadzonka natychmiast umarła, pozostawiając po sobie zwiędnięty, przerażająco smutny pędzik. Przez myśli jasnowłosej przemknęło podejrzenie, że może martwy stary gaj wiggenowych drzew się do tego przyczynił. Może ziemia była już wyjałowiona? Albo plaga szkodników tam się zalęgła? Ale oględziny wykazały, że w ogóle nie o to chodziło. Nie tylko gaj jest wolny od wszelkich niemiłych robactw, ale też tamtejsza ziemia idealnie nadaje się do hodowli właśnie tego gatunku drzew. Nic dziwnego, że tak wiele do tej pory tam rosło. Ariadne musiała pogodzić się z tym, że ewidentnie to ona była winna śmierci pierwszej sadzonki. Z drugą postępowała szalenie ostrożnie. Wszystko robiła w delikatnych rękawiczkach, możliwie pomagając sobie różdżką w najdrobniejszych sprawach. Chyba bardziej ufała magii niż własnym dłoniom. Na niej się jeszcze nie zawiodła. Wybrała miejsce możliwie jak najbardziej sprzyjające rozwojowi. Pełne słońca, z niewielką ilością traw. Usunęła wyschnięte konary starszych drzew i odsunęła gałązki. Za pomocą różdżki wykopała niewielki dołeczek. Umieściła tam pieczołowicie drobną sadzonkę, po czym odrobinę przyklepała ziemię. Upewniła się, że sadzonka jest całkowicie bezpieczna. Nie zamierzała podlewać rośliny, bo niedawno padało wiele deszczy i ziemia nadal była dość mokra. Życzyła jej w myślach powodzenia, po czym pospiesznie odeszła zająć się jemiołą.
Jemioła mogła poczuć się trochę niekochana. Przy wiggenie Ariadne niemalże stawała na rzęsach, żeby wszystko zrobić perfekcyjnie. Natomiast jagody jemioły co prawda nie traktowała po macoszemu, ale z większą swobodą. Wiedziała, że ten krzew nie jest trudny do wyhodowania, a przyjmuje się w prawie każdej glebie. Przeszła się razem z koszyczkiem pełnym owoców przez ogród, dochodząc do jednej z wysokich bram, po których pięły się różne pnącza. Przystanęła obok i zabrała się za użyźnianie gleby. Okazała się trochę zbyt wilgotna przez deszcze, więc osuszyła ją delikatnie różdżką. Pewnie i tak niedługo znowu będzie padać, a nie chciała, by sadzonka miała przez nadmierną wilgoć kłopoty. Wybrała miejsce lekko zakryte i osamotnione. Krzew potrzebował trochę miejsca do rozwoju, ale nie aż tak wiele. Powinien wpasować się idealnie w otaczającą bramkę zieleń. Wyciągnęła wszystkie jagody i wrzuciła je do rozkopanej nieco ziemi. Wolała zużyć je wszystkie, aby mieć większe szanse, że któraś z nich faktycznie zdoła wyrosnąć. Następnie przykryła je płytko ziemią, bo ptaki latające po ogrodzie tylko czekały aż znajdą jakieś smaczne owoce w ściółce. Po zasadzeniu jemioły, zabrała się również za wbicie obok niewielkiego palika z tabliczką głoszącą "JEMIOŁA", aby pamiętała dokładnie miejsce rośliny. Za jakiś czas przyjdzie tu na pewno, aby zobaczyć czy coś już się pojawiło czy jednak nie.
Obiecała sobie, że nie będzie zaglądać do ogrodu zbyt szybko, aby nie rozczarować się, jeśli nic się jeszcze z nowymi sadzonkami nie zaczęło dziać. Zresztą i tak nie miała czasu. Od rana do południa siedziała w pracy, a wieczorami u przyjaciółki, pomagając jej ojcu w obowiązkach domowych. W weekend do tego pierwszy raz od przeprowadzki do Wielkiej Brytanii, podróżowała świstoklikiem na Alaskę, gdzie nocowała u rodziny. Pomimo że był to naprawdę mile spędzony czas to czuła się wybitnie zmęczona. Jednak nawet znużenie nie powstrzymało jasnowłosej przed ubraniem się ciepło i wyjściem na chłodne, jesienne powietrze. Ogród wyglądał o tej porze roku wspaniale. Nie mogła za długo się nim zachwycać, od razu podreptała najpierw do jemioły. Była po prostu bliżej. Jednak po zaledwie paru dniach nie zobaczyła tam żadnych pędów. Sadzonka wiggena również się nie zmieniła. Dopiero po dwóch tygodniach rośliny znacznie wybiły się w górę. Drzewko rosło naprawdę błyskawicznie, sięgając już niemalże do piersi Ariadne. Zajmowała się nim niczym malutkim dzieckiem wymagającym opieki. Przycinała delikatnie listki, psikała preparatami odstraszającymi szkodniki, pieliła ziele, które próbowało przygłuszyć młodego wiggena. Kontrolowała również wilgoć ziemi, bo przez nieustanne deszcze musiała być czujna. Na szczęście drzewko wydawało się naprawdę zdrowe. Wprost jaśniało na tle poczerniałych, martwych pobratymców, których resztki nadal spoczywały w gaju. Miało być pierwszym nowym życiem tutaj od prawdopodobnie kilkunastu lat. Ono zapoczątkuje nową generację, nową erę Wiggenowego Gaju! Z uśmiechem odwiedzała również jemiołę, która wypuszczała pędy. Niektóre pięły się wręcz po ziemi, inne sięgały ochoczo metalowych prętów bramki do ogrodu. Wyglądało na to, że roślinie spodobało się wybrane dla niej miejsce. Co prawda, bardzo dużo innego ziela również chciało tutaj zamieszkać. Wickens co drugi dzień musiała przychodzić i wyrywać drobne trawy, które błyskawicznie wyrastały na nowo. Aż żałowała, że nie zna jakiegoś dobrego zaklęcia niwelującego rozrost ziela... może sama takie wynajdzie? Na ten moment po prostu poświęcała odrobinę czasu wolnego, aby przychodzić do ogrodu i pielęgnować roślinę. Dzięki temu rozwijała się bardzo ładnie, ciesząc oko zielenią. Rosła w oczach, niebawem urastając do miana niedużego krzaczka. Któregoś dnia Ariadne rankiem zauważyła nawet obok kryjącego się w jemiole szpiczaka, który jednak błyskawicznie zwiał z zasięgu wzroku czarodziejki. Wickens nie chciała odstraszać tego typu zwierzątek, ale musiała też pilnować, by nie uszkodziły rośliny. Na wszelkie wypadek ją także spryskała owadobójczymi środkami. Kontynuowała pielęgnację aż do momentu, kiedy przyjdzie czas na zbiory.
Po paru tygodniach pielęgnacji i doglądania roślinek, można było przejść do zbierania wyczekiwanych owoców tej pracy. Dosłownie, jak i w przenośni. Ariadne w pewne sobotnie popołudnie przyszła do swojej rezydencji w Dolinie Godryka (gdzie właściwie nie zdążyła przystąpić jeszcze do rozpoczęcia remontu), a następnie skierowała kroki ku ogrodowi. Doniosłego wiggena zauważyła już z daleka. Wyróżniał się na tle martwego gaju. Jego zieleń i piękno tym mocniej oddziaływały na wzrok jasnowłosej. Czuła się niebywale dumna, że zdołała zdobyć sadzonkę i do tego pomyślnie doprowadzić drzewo do wyrośnięcia. Teraz nadawało się na pierwszy zbiór. Młoda aurorka wzięła ze sobą ostry nożyk i koszyk. Pochyliła się nad trzonem niedużego drzewa, aby wybrać miejsce, gdzie mogłaby zebrać trochę kory. Pamiętała, by nie ogałacać wiggena całkowicie. Poskrobała trochę i z lekkim wysiłkiem oderwała kilka kawałków gładkiej, jasnej kory. Była naprawdę świetnej jakości. Żadne szkodniki nie zdołały uszkodzić w międzyczasie drzewa, ale i tak zabezpieczyła odsłonięty pień jednym ze środków owadobójczych. Przełożyła kawałki kory do koszyka, aż dziwiąc się, jak wiele zdołała zebrać. Teraz pozostawało pomyśleć, do jakich eliksirów tego użyje oraz czy opłaca się parę kawałków wysuszyć, aby wystarczyły na później.
Zanim podjęła decyzję o powrocie do domu, musiała również zajrzeć do jemioły. Być może krzaczek nie wyrósł na tak okazałe drzewo, jak wiggen, ale i tak wyglądał uroczo. Piął się teraz po ziemi, jak i po niektórych prętach bramki do ogrodu. Jego gęste ciemnozielone liście niemalże przysłaniały widok na drobne owoce kryjące się w roślinie. Ariadne odgarnęła delikatnie dłońmi kilka pędów, przyglądając się jemiole. Wyglądało na to, że i ona dojrzała. Liście były duże i intensywne w barwie, bez żadnych śladów plamek lub uszkodzeń. Ciekawe jaki dokładnie był to gatunek jemioły. Ariadne wiedziała, że była ich masa, około pięćdziesięciu, ale nigdy nie potrafiła zapamiętać bardziej czym się które charakteryzowały. Ta jemioła, którą wyhodowała, wydawała się najbardziej pospolitą odmianą, bo widziała podobne krzaczki w wielu innych miejscach. Jej kwiaty zdobiła żółtozielona barwa, były drobne i słodko prezentowały się zaczepione za uchem Ariadne. Bez zbędnego przedłużania, bo przeziębiłaby się przez tę zimną pogodę, podniosła drugi koszyk, który zabrała do ogrodu i przystąpiła do zbierania jagódek. Praktycznie wszystkie charakteryzowały się tym samym kolorem - żółcią. Okrągłe kuleczki łatwo odrywało się od pędów. Niemalże jak zbieranie porzeczki. Czy jagody jemioły można było tak po prostu spożyć? Wickens nie miała pewności. Zebrała ich dwie duże garści do koszyczka, pozostawiając zaledwie kilka na pędach. To i tak wystarczy na uwarzenie nawet kilku eliksirów. Pogładziła roślinę po liściach czule, po czym opuściła ogród.
Ponownie zawitała w ogrodzie. Zielarstwo zdecydowanie uznawała za swoją pasję, jakkolwiek nieudolnym amatorem na tym polu by nie była. Pierwszy raz spróbowała zasadzić i wyhodować coś w pełni własnego. Przyniosło to dosłownie wielkie owoce. Można powiedzieć, że szczęście Wickens dopisywało. Zachęcona sukcesami i niesamowicie dumna z siebie, ani myślała, żeby przerwać tworzenie domowego zielnika, zwłaszcza że do zagospodarowania miała mnóstwo zielonego terenu dookoła jej rezydencji. Tym razem wybrała się na długą przechadzkę, podczas której wypatrywała co ciekawszych okazów roślin. Na wszelki wypadek Ariadne zabrała ze sobą starą encyklopedię z rycinami, aby móc porównywać to, co znajdzie. Nie do końca wierzyła jeszcze w swoje nieomylne umiejętności... a nie chciałaby przypadkiem się zatruć lub zranić. Wystarczyłaby chwila nieuwagi, ale na szczęście Wickens zawsze stawiała na ostrożność oraz zdrowy rozsądek, więc nie zbliżała się nawet do podejrzanie wyglądających kłączy, jeśli nie miała absolutnej pewności, że zaraz jej to nie zaatakuje. Nie natknęła się jednak na nic niesamowicie ciekawego w okolicach swojego ogrodu, ale to w ogóle nie zraziło dziewczyny. Lubiła po prostu spacerować wśród natury, nawet jeśli wszędzie pełno było błota, a zimno mocno wdzierało się pod materiał kurtki. Skręciła w leśną ścieżkę i niedaleko dużej kępy pokrzyw, odnalazła rumianek lekarski. To akurat popularna roślina i dziewczyna nie potrzebowała konsultacji ze swoją encyklopedią, aby wiedzieć, że to na pewno to. W końcu nawet mugole wykorzystywali właściwości rumianku, zarówno w tworzeniu różnych maści, jak i po prostu pijąc napary na bazie tego ziela. W tylu eliksirach leczniczych go się używało, że każdy szanujący się zielarz powinien zawsze mieć zapas kwiatów pod ręką. Nigdy nie wiadomo, kiedy będzie trzeba uwarzyć na szybko eliksir czyszczący rany. Co prawda, jeszcze takiej sytuacji jasnowłosa nie przeżyła... Przyjrzała się małym łodygom zdobionym kolorowymi wiatkami. Później wybrała kilka okazów i zebrała je jako sadzonki, starając się nie naruszyć ich delikatnej struktury. Używała do tego małej łopatki oraz zwykłego nożyka. Niby najzwyklejsze narzędzi, a pozwalały perfekcyjnie naruszyć nieco ziemię dookoła korzeni lub przyciąć w odpowiednim miejscu łodygę - w zależności od potrzeby. Zawsze zabierała ze sobą taki zestaw, gdy szła do ogrodu. Kiedyś sadziła w doniczkach na parapecie różne małe ziółka i sądziła, że rumianek także przyjmie się bardzo dobrze. Każdej roślince starała się poświęcić tyle uwagi, ile tylko mogła wykrzesać ze swojego zabieganego, zapracowanego życia. Może teraz też wykorzysta którąś z dziesiątek ceramicznych wielkich i małych donic, jakie rozsiane były po wszystkich kątach tego ogrodu, aby wypełnić ją nowiutką ziemią i zasadzić sadzonkę. Mogłaby ją odświeżyć, przemalować i postawić na balkonie, żeby cieszyć oczy swoim własnym dziełem. Zabrała rumianek, umieszczając go w plecionym wiklinowym koszyczku. Trochę przemarznięty przez listopadowe zimno. Nawet gdyby zebrane okazy miały się nie przyjąć to Ariadne wierzyła, że nie będzie w razie czego problemów ze znalezieniem innych skupisk. Przynajmniej dopóki nie spadnie śnieg, ale to dopiero listopad, prawda? A i w zimę zdarzało się znajdować sadzonki roślin, które teoretycznie wtedy rosnąć nie powinny. Czuła, że poprawiła trochę swoje umiejętności i poradzi sobie z opieką nad trzema roślinami, a nie dwoma, jak do tej pory. Może okazać się to niewypałem, ale warto spróbować. Jeśli nie będzie stawiać sobie wyzwań to niewiele osiągnie. Miała niemałą zagwozdkę na opiekę nad jakimi roślinami postawić, ale w końcu wybrała bardzo łagodne rośliny, które służyły do uzdrawiania. Takie lubiła najbardziej.
No i powtórzyła się sytuacja bodajże z młodą sadzonką wiggena, którą jakiś miesiąc temu próbowała zasadzić Ariadne. Cała praca poszła na marne, choć wiedza wyniesiona z zajmowania się zbieraniem rumianku zostanie jasnowłosej w głowie, więc zachowywała swój naturalny optymizm. Pokładała wiarę w niezwykłe szczęście, które setki razy już zdołało wyciągnąć dziewczynę z tarapatów, podobnie jak odwrócić nieprzychylne wydarzenia na jej korzyść. Od jakichś dziesięciu minut zaglądała w ogrodzie pod wszelkie krzaki, przedzierała się przez pnącza, żeby wyjść na zaniedbaną, ukrytą polankę, przechodziła przy rozwalającym się drewnianym oraz kamiennym płocie, a wszystko po to, żeby znaleźć kolejny rumianek. Poprzedni po prostu zmarł śmiercią tragiczną, a upór Ariadne nie pozwalał na jakieś poddanie się i złożenie broni. O nie. Jeszcze znajdzie inne sadzonki i tym razem się przyjmą! Pozytywne myśli przyciągnęły chyba pozytywne wydarzenia, bo szybko znalazła parę innych kwiatków, które lepiej zniosły mróz i nie wyglądały na oklapnięte. Nawet nie pobladły aż tak bardzo, zachowując soczysty zielony kolor łodyg, a kwiaty wciąż otwierały się szeroko i łowiły najmniejsze promyki słońca. Z trudem przebijało się przez gęste chmury. Najprawdopodobniej lada chwila lunie potężny deszcz, a mniej wytrzymałe roślinki w ogrodzie będą musiały stawić czoła potężnemu wyzwaniu. Rumianek jednak dostał wyjątkową szansę, bo to przy nim uklęknęła młoda czarownica. Standardowo już za pomocą swojej łopatki oraz nożyka wyciągnęła rośliny, przycięła je nieco oraz ostrożnie ułożyła w koszyku. Takie rośliny mogłaby zbierać codziennie, bo praktycznie nie wymagały żadnych większych przygotowań. Obchodziło się z nimi bardzo szybko oraz prosto, tak że nawet ktoś kto nie odróżnia czyrakobulwy od mandragory z pewnością poradziłby sobie z zebraniem rumianku lekarskiego. A Ariadne definitywnie odróżniała czyrakobulwę od mandragory, co tylko pomagało jej przy zbieraniu sadzonek nowych roślin. Przy okazji mówiła trochę do nich, prosząc, aby zebrały w sobie siły. Ona im zrobi przepiękną donicę (już sobie wyobrażała, jak ją pomaluje oraz wyczyści aż będzie lśnić), da im dużo ciepełka oraz wody (dokładnie tyle, ile będą potrzebowały, jeszcze sprawdzi informacje w zielniku dla pewności), będzie im po prostu bardzo milutko (zwłaszcza że w domu Ariadne panował nieskazitelny spokój, żadne zwierzęta nie będą im sikać pod nogi). Później co prawda je po prostu zetnie i wysuszy, ale tego akurat nie mówiła kwiatkom. Pełna nadziei od razu wróciła do domu, aby zabrać się za zasadzenie nowych zdobyczy. Oka nie spuszczała z dopiero co zebranych okazów, pewna, że jak tylko przestanie poświęcać im uwagę to znowu coś się niedobrego stanie i nim się obejrzy - kolejne sadzonki ulegną zniszczeniu. Gdy tak nad tym rozmyślała to nie wiedziała w gruncie rzeczy czemu ją tak wzięło na to zielarstwo, bo wcześniej nie uprawiała roślin. Bardziej czasem pomagała rodzicom, gdy coś trzeba było zrobić w ogródku, przekopać grządkę z ziemniakami, wypielić maliny albo zebrać fasolę. A teraz jakby odżyła w niej ta pasja i to bardzo intensywnie. Stwierdziła, że przystopuje już z wyszukiwaniem coraz to nowych roślin, które musiała nie dość, że szukać w dziczy to jeszcze sadzić, pielęgnować i zbierać plony, co naprawdę zabierało aurorce mnóstwo czasu. Teraz pozostanie przy wybrańcach, raz na miesiąc zajmując się zbiorami. I zaoszczędzi czas, żeby móc więcej czytać albo chodzić na zakupy.
Ariadne dotrzymywała obietnic. Nigdy nie uważała się za utalentowaną artystkę, może jedynie potrafiła całkiem ładnie śpiewać, ale w kwestiach manualnych trochę kulała. Chciała jednak przygotować naprawdę wyjątkową donicę przed zasadzenie rumianka. Przypomniała sobie kilka zaklęć z zajęć artystycznych prowadzonych w Ilvermorny i... niebawem pomalowała ceramiczną niedużą doniczkę na złoto-czarne barwy. Ulubione połączenie kolorów jasnowłosej. Szalenie dumna z siebie, nie zwracała uwagi na jakieś plamy, krzywe linie czy inne drobnostki, które bez problemu ktoś mógł skrytykować. Z radości nawet kontynuowała rozmowę z rumiankiem, który leżał w koszyku obok i patrzył na całą pracę. Następnie Ariadne wzięła zamówioną już wcześniej ziemię oraz wymieszała ją z inną, tworząc bardzo skrupulatnie odmierzoną ilość. Gdy wszystko było już gotowe, a dziewczyna ubrudzona od stóp do głów, przesypała gotową ziemię do doniczki. Przetarła trochę dłonie i przeniosła tam rumianek, lokując sadzonkę w odpowiednio głębokiej dziurce zrobionej palcem dziewczyny. Przysypała korzonki oraz trochę łodygi i odsapnęła. Niby sadzenie było proste, ale jednak męczące. Podlała troszkę wodą roślinę, po czym zabrała się za sprzątanie całego bałaganu.
Zbiory roślin
Wiggen i jemioła nieudane, więc tylko rumianek :< Rumianek lekarski: J = 100% + 10% = 110%
Po zasadzeniu rośliny musiało upłynąć trochę czasu. Ariadne zamierzała pozwolić rumiankowi odetchnąć oraz przyzwyczaić się do zmiany otoczenia. Ciekawe jak to jest, kiedy rośniesz sobie w dziczy, w mokrej ziemi pełnej robaków, pada na Ciebie deszcz, a rano umierasz z zimna... a potem ktoś cię wyciąga i wkłada do donicy, w której nie ma robaków, żadne ziele na długo przy tobie miejsca nie zagrzewa, bo jesteś pielony, a w domu na balkonie panuje umiarkowana temperatura. Rumianek najwyraźniej dobrze znosił nowe warunki do życia. Ariadne nie miała czasu, aby go pielęgnować tak bardzo, jakby tego chciała, więc musiał polegać jedynie na podlewaniu. Ale to twarda roślina. Już po paru tygodniach nowe kwiatki zaczęły pojawiać się, nieśmiało wychylając pąki. Młoda zielarka niesamowicie się ucieszyła. Dała sobie kilka dni, aby rumianek mógł w pełni się rozwinąć i dopiero wtedy przystąpiła do zbiorów. Wzięła nożyk i ostrożnie przycinała gałązki. To monotonna praca, ale przyjemna w pewien sposób dla Ariadne. Obcowanie z delikatnością roślin zawsze podobało się jasnowłosej. Powoli na rozłożonej ściereczce odkładała kolejne kwiatki wraz z łodygami i liśćmi. Ułożyłaby z nich całkiem uroczy bukiecik, gdyby nie planowała wysuszyć roślin, aby móc wykorzystywać je jako składniki do eliksirów. Po skończonej pracy posprzątała rozsypaną ziemię oraz listki. Doniczka wyglądała teraz dużo skromniej, ale dalej pozostały tam zalążki innych kwiatów i kto wie, może za miesiąc znów uda się co nieco zebrać.
Nie zdążyła wrócić do domu przed zmoknięciem. Deszcz dopadł aurorkę i skutecznie zmoczył zarówno jej włosy, jak i kurtkę. Zazwyczaj szybko ratowała się przed tym odpowiednimi zaklęciami, w końcu znała ich całą masę i nie miała problemów z radzeniem sobie z niesprzyjającymi warunkami atmosferycznymi. Aczkolwiek dzisiaj miała taki dzień, że nawet ta wilgoć w ogóle dziewczynie nie przeszkadzała. Pobiegła do swojego ogrodu, kaloszami chlupiąc w okolicznych kałużach. Ciekawe jak zareagowaliby urzędnicy z Ministerstwa, gdyby zobaczyli ją teraz? Tę jasnowłosą, zawsze schludnie i elegancko ubraną, zasiedzianą w papierach i perfekcyjnie wykonującą pracę? Biegającą teraz po błocie niczym małe dziecko? Ariadne podśpiewywała pod nosem, gdy szukała odpowiedniej donicy dla rumianku. Chciała znaleźć naprawdę większą, ale ostatecznie wybrała małą, którą powiększyła zaklęciami transmutacyjnymi. Zaszyła się w szklarni, aby móc w spokoju popracować nad doborem odpowiedniej mieszanki różnych gleb. Krople bębniły o szklany sufit, tworząc wyjątkową atmosferę. Spędziła tak około piętnastu minut, wykładając na dno donicy kamienie. Od matki nauczyła się, że zawsze powinno się tak robić, aby korzenie lepiej wchłaniały wodę. Jako że w szopie na narzędzia znalazła już wcześniej kilka starych worków pełnych różnokolorowych kamyczków, zamierzała z nich skorzystać. Niektóre wyglądały naprawdę prześlicznie - Wickens polubiła zwłaszcza różowe, nieco okrągłe. Dla tojadu wybrała jednakże szare i swobodnie wsypała kilka garści na dno donicy. Ważne było, aby ich ciasno nie ubijać. Później zasypała wszystko ziemią i odmierzyła czy jest na odpowiedniej wysokości. Dopiero wtedy wyciągnęła dopiero co zdobytą sadzonkę tojadu. Wydawała się tak drobna, ale Ariadne nie zapominała, że jest również zabójcza. Po umieszczeniu jej w donicy i przysypaniu korzonków ziemią, zrobiła również drewnianą tabliczkę do wbicia obok, z podpisem "TOJAD". W teorii nikt oprócz jasnowłosej tutaj nie zaglądał, nie licząc dzikich zwierząt z lasu sąsiadującego z rezydencją, ale nie zaszkodzi napisać ostrzeżenie. Choć komuś, kto tak czy siak nic nie wie o zielarstwie to i tak wiele nie powie. Dziewczyna wyszła na zewnątrz, dostrzegając, że deszcz przestał padać i wyszło lekkie słoneczko, choć nadal było zimno. Przechadzała się po ogrodzie dopóki nie znalazła jednej z rzeźb - niedużego wilkołaka wyjącego ku niebu. Uznała, że to idealne miejsce na tojad, dlatego postawiła donicę przy łapie marmurowego stworzenia. Upewniła się jeszcze, że tutaj otrzyma odpowiednią ilość słońca. O wilgoć się nie martwiła, bo bardzo regularnie nawadniała wszystkie hodowane rośliny, żeby nigdy im tego nie zabrakło. Ale słońce to nieco inna sprawa. Ono potrafiło kaprysić. Zwłaszcza teraz, w Anglii panowała pochmurna pogoda. Niekiedy przez kilka dni z rzędu wcale tego słońca nie było widać. Ariadne obawiała się, że niektóre ziela będą źle to znosić, ale na razie wydawało się, że wszystko jest w porządku. Może niepotrzebnie się martwiła? Tojad zdecydowanie był jej najbardziej wymagającym podopiecznym, dlatego poświęcała mu sporo uwagi.
Wiggen: H = 80% + 25% = 115% Jemioła: E = 50% + 25% = 75% Tojad: H = 80% + 25% = 115% Rumianek lekarski: D = 40% + 25% = 65%
Ależ się podekscytowała. Już ponad trzy miesiące minęły odkąd zbierała owoce swojej ciężkiej pracy w ogrodzie. Musiała na dłuższy czas odłożyć na bok zielarstwo, bo praca wymagała niekiedy spędzenia dwunastu godzin w biurze. Wcale nie dlatego, że brała nadgodziny i łapała się wszelkiej dodatkowej roboty, nawet jeśli nie otrzymywała za to nagród. W weekend pojawiła się w ogrodzie ubrana w ogrodniczki, kalosze i z rękawiczkami na dłoniach. Bez zbędnego zwlekania zabrała się do pracy, najpierw zaglądając do martwego gaju, jak określała tę część ogrodu, gdzie niegdyś rosło dużo wiggenów, ale wszystkie pozostawały teraz wyschnięte. Oprócz jednego. Nowe drzewko zasadzone jesienią poprzedniego roku teraz przerastało już znacznie aurorkę. Przycupnęła przy nim ze swoim nożykiem i ostrożnie zaczęła zbierać korę. Przy zielonych liściach pojawiały się kwiatki - białe kulki, bardzo podobne do owoców, które z kolei barwiły się na czerwono. Ariadne chyba z niczego w tym ogrodzie nie była tak dumna, jak z wiggena. Pieczołowicie dłubała przy korze, odłupując jej naprawdę dużo, ale na tyle ostrożnie, aby nie wymęczyć drzewa. Na całe szczęście błyskawicznie się regenerowało, dzięki czemu będzie gotowe do kolejnych zbiorów już za parę tygodni. Dziewczyna podejrzewała, że to zasługa magicznych soków, które są wykorzystywane do regeneracji i uzdrawiania. Po wiggenie przyszła pora na jemiołę. Z tego, co Wickens czytała to ta roślina nie miała naturalnych wrogów w postaci szkodników, więc nic dziwnego, że trzymała się świetnie. Obrodziła teraz wyjątkowo mocno, bo liczne pędy krzaczka uginały się od białych jagód. W każdym kryło się nasionko. Ariadne założyła rękawice i powoli zajmowała się każdą zieloną gałązką, chcąc zebrać około połowy jagód, jakie na niej wyrosły. W ten sposób nie ogołoci do cna całej jemioły. Zaczepiała palce u nasady pędu, żeby zacisnąć je i sunąć powoli aż do końcówki. Dzięki temu łatwo odrywała jagody naraz, nie musząc skubać każdej z osobna. Tak się zbierało porzeczkę u mamy... Przeliczyła na oko ile ma w koszyku, po czym zostawiła krzew w spokoju. Wypieliła tylko odrobinę ziela, które wplątało się między niektóre pędy i zabierało światło słoneczne roślinie. Do tojadu zbliżyła się niepewnie, bo nie wiedziała czy aby na pewno się przyjmie. Wypuściła powietrze z płuc z ulgą, gdy zobaczyła, że wyrósł już bardzo wysoko, praktycznie dorównując dziewczynie wzrostem. Łodygę miał pojedynczą, bez żadnego rozgałęziania się, a liście wielkością przypominały dłonie. Na górze wypuścił kilka pąków kwiatów, które miały niezwykły kolor purpury. Ariadne zachowywała szczególną ostrożność przy obchodzeniu się z tą groźną rośliną. Powoli odcięła kilka listków, zabrała cały kwiatostan świeżo otwartych kwiatów, wyciągnęła nawet za pomocą różdżki część korzenia z donicy, żeby nożykiem odciąć sporą część. Znała się na tego typu zabiegach i wierzyła, że nie wyrządzi tym krzywdy tojadowi. Powinien znieść te drobne ubytki bez problemu. Do tej pory odnosiła wielkie sukcesy - nazbierała mnóstwo kory z drzewa wiggen, cały kosz jagód jemioły, dużo tojadu i do spełnienia potrzebowała tylko rumianku. Tutaj pojawił się problem. I to poważny. Roślina wyglądała na trochę podgniłą. Jakby coś ją łapało, może choróbsko czy jakieś szkodniki? Ariadne przyglądała jej się prawie pół godziny, obserwując co tylko mogła, ale wniosek nasuwał się jeden - nici z jakichkolwiek zbiorów. Kompletnie nic nie nadawało się do użytku w eliksirach. Nie chciała ryzykować ze składnikami, których pewna nie jest. Przeniosła roślinę do domu, na balkon, aby móc częściej się jej przyglądać i kontrolować czy całkiem nie obumrze. Ze smutkiem przyglądała się temu, jaka jest słaba. Na pewno kupi jutro jakieś odżywcze sole czy preparaty magiczne, które postawią rumianek na nogi.