Leśna droga, prowadząca przez urokliwy lasek, który otacza avalońską wioskę. Za dnia promienie słoneczne przebijają się przez rozrośnięte konary drzew, oświetlając wąską dróżkę. Nad ranem można rozkoszować się śpiewem ptaków, kryjących się wśród gęstych liści.
______________________
without fear there cannot be courage
Joshua Walsh
Wiek : 37
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 193cm
C. szczególne : runa algiz za lewym uchem, obrączka z bladoróżowej muszli, bransoletki na lewym nadgarstku
Choć nie potrafił doczekać się wyjazdu na wakacje, tak ostatnie dni był myślami zupełnie w innym miejscu. Z tego powodu niemal nie zwrócił uwagi, że w Hogsmeade zostawała Mędrka, dzięki której nie musieli zabierać wszystkich swoich pupili, próbując spakować Alexa Juniora i Borsuka do klatki. Szczęśliwie i skrzat i jego mąż uważali na niego, więc nie zrobił niczego głupiego. Wiedział też, że nie powinien dłużej rozbijać się wokół bez większego celu, bo nie wiedział, co powinien myśleć, co powinien zrobić, jak się zachować. Nic więc dziwnego, że gdy tylko opadły emocje związane z przybyciem na miejsce, kiedy już mieli bagaże w odpowiednim domku, poprosił cicho Chrisa o spacer. Wyspa zapowiadała się pięknie i czuł zadowolenie z faktu, że Ministerstwo, Wang i Pani Jeziora zdołali się porozumieć w sprawie tego wyjazdu. Teraz czarodzieje mogli odpocząć w obecności natury tak przepełnionej magią, jak żadne inne miejsce na ziemi. Z pewnością mógłby znaleźć tu miejsce związane z różnymi ziołami dla Chrisa albo jakieś miejsce, z którego będzie widać gwiazdy, ale Josh mimo wszystko nie potrafił w pełni się z tego cieszyć. Potrzebował wpierw porozmawiać z mężem - Ja… Chciałem przeprosić za to, co ostatnio się ze mną działo i w końcu wyjaśnić trochę - odezwał się po dłuższej chwili milczenia, gdy byli już zupełnie sami, jeśli nie liczyć zbroi nawiedzonej przez jakiegoś ducha, idąc przed siebie bez konkretnego celu. Nawet nie wiedział, że to duch rycerza Baudwina natrafił ich na drodze, już po chwili sprawiając, że Joshua zaczęło wypełniać dziwne opanowanie. Nie wiedział, od czego powinien zacząć rozmowę, ale czuł, jak powoli wyciszają się jego emocje, pozwalając spokojniej spojrzeć na problem. Zastanawiając się od czego zacząć, liczył, że zielarz poczeka, aż sam zacznie mówić, że nie będzie na nic naciskał, choć z pewnością sam był na granicy cierpliwości. Josh nawet się nie dziwił, skoro od rozmowy z Audrey przebywał w swoim świecie - nieustannie latając na miotle aż do wyczerpania, gdzie później zasypiał niemal od razu, wtulając się w męża. Nie był w stanie skupić się w pełni na rozmowie, przez co pewnie nie rozmawiali za wiele, nie pamiętał nawet tego. W końcu Josh westchnął ciężko, przesuwając dłonią po twarzy. Chciał powiedzieć wszystko, jednocześnie nie mówiąc wszystkiego. Chciał wyjaśnić coś, czego sam nie rozumiał. Chciał oparcia, ale nie wiedział, jak o nie prosić, a branie bez słowa miało swoje granice. - Ostatnio po treningu z dzieciakami zaczepiła mnie pewna kobieta. Chciała ze mną porozmawiać i wyjaśnić sprawę pewnych listów… Miała przy sobie wszystkie, które wysłałem kiedykolwiek do mojej matki. Kobieta nazywa się Audrey Walsh i jak się okazało, jest moją siostrą… Taką no… W pełni, z obojga rodziców… -zaczął wyjaśniać nieco chaotycznie, czując się dziwnie pusty w środku. - Właściwie… Nie wiem, co mam mówić… Może jest coś, na pewno jest, co chciałbyś wiedzieć? Po prostu pytaj. Będzie mi łatwiej mówić, bo teraz… Nie wiem, od której strony zacząć - poprosił w końcu cicho.
C. szczególne : Blizna u dołu brzucha oraz niewielka blizna na ręce, blizny na piersi po jadzie akromantuli, ciemnogranatowe blizny na lewym ramieniu; obrączka z czarno-zielonej muszli; runa agliz na lewym nadgarstku
Christopher był człowiekiem stosunkowo cierpliwym. Potrafił znieść naprawdę wiele, ale obecnie był bliski temperatury wrzenia. Nie chciał kłócić się z Joshem, nie chciał się z nim szarpać, ale naprawdę niewiele brakowało, żeby zaczął nim potrząsać, domagając się od niego wyjaśnień. Był zbyt stary na durne podejrzenia, na wymyślanie sobie problemów tam, gdzie ich nie był, ale wiedział, że coś się wydarzyło. Był skłonny podejrzewać, że jego mąż miał problemy z własnym ojcem, o którym mówił tak niechętnie, ale musiał w końcu wspomnieć mu cicho, że małżeństwo jest od tego, by ze sobą rozmawiać. Nie tylko w dobrych chwilach, ale również tych złych. I chociaż bardzo się starał, chociaż walczył sam ze sobą, by nie powiedzieć czegoś złego, czegoś, czego nie dałoby się już cofnąć, miał problem z tym, żeby spokojnie iść przed siebie. Mruknął coś niewyraźnie, gdy Josh się odezwał, zagryzając dolną wargę, obiecując sobie, że za chwilę nie zacznie krzyczeć, że nie zacznie się obrażać, pozwalając na to, by starszy mężczyzna po prostu mówił. Jego wyjaśnienia okazały się jednak nie tylko szalone, ale i całkowicie niezrozumiałe dla Christophera, który starał się poskładać w całość to, co wiedział, walcząc z obrazem, który w żaden sposób nie chciał złożyć się w całość, który sprawiał wrażenie, jakby był zniszczoną mozaiką. Odetchnął głęboko, wiedząc, że nie może w tej chwili pozwolić na to, żeby poniosły go emocje, że nie może pozwolić, żeby cokolwiek zachwiało jego pewnością siebie, żeby cokolwiek zniszczyło to, co ich łączyło. - Od początku, Josh - powiedział cicho, aczkolwiek dość stanowczo. Wiedział, że starszy mężczyzna był zagubiony, ale istniały pewne granice cierpliwości, które posiadał Christopher, istniały pewne granice związane z tym, o co mógł nie pytać, trwając w niewiedzy, wierząc w to, że mimo wszystko jego mąż wie, co robi. Teraz jednak sprawa wyglądała zupełnie inaczej i to była najwyższa pora na to, żeby mężczyzna w końcu wszystko mu wyjaśnił, żeby powiedział mu, dlaczego nie chce zabrać go na spotkanie ze swoim ojcem, żeby powiedział mu, co stało się z jego matką. Mógł unikać wyjaśnień, ale ostatecznie wyglądało to, jak gonienie własnego ogona. Który w końcu zjadł i nie wiedział, co ma teraz zrobić. - Zacznij od samego początku. Od… swoich rodziców - dodał, wyciągając do niego rękę i ostrożnie splatając z nim palce. Mówił dość surowo, choć jednocześnie widać było, iż wykazywał się wysokim stopniem cierpliwości, że był skłonny milczeć przez cały ich spacer, byle tylko zrozumieć, co dokładnie kryło się w głowie jego męża. Wiedział, że Josh z wielu powodów nie chciał się z nim dzielić przeszłością, ale wiedział również, że pewnego dnia nadejdzie ta chwila, kiedy po prostu będzie musiał to zrobić i teraz nie było już nawet o czym dyskutować.
Kość do zbroi:4 Baudwin parał się uzdrawianiem, towarzystwo zbroi sprawia, że w tym wątku Twoja statystyka kuferkowa odpowiadająca za Uzdrawianie zostaje zwiększona o 10, obyś jednak nie musiał z tego korzystać!
______________________
After all these years you still don't know The things that make you
beautiful
Joshua Walsh
Wiek : 37
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 193cm
C. szczególne : runa algiz za lewym uchem, obrączka z bladoróżowej muszli, bransoletki na lewym nadgarstku
Surowość tonu Chrisa sprawiła, że skrzywił się nieznacznie, mając ochotę znów przepraszać, choć wiedział, że to nic nie zmieni. Odetchnął głęboko, zaciskając mocno palce na dłoni męża, próbując ułożyć swoje rozbiegane myśli, gdy już wiedział, od czego powinien zacząć swoje wyjaśnienia. Nie było to nic przyjemnego, ale wiedział, że muszą przez to przebrnąć, żeby mimo wszystko móc iść dalej. On sam tego potrzebował. Szczęśliwie dziwne opanowanie, które wzięło się nie wiadomo skąd, ułatwiało rozmowę. - Keith i Eileen. On jest mugolem tak bardzo niemagicznym, jak tylko można. Nie wiem, jak się poznali, ale wiem, że od początku znajomości nie mówiła mu, że jest czarownicą. Od samego początku próbowała żyć jak mugol do tego stopnia, że schowała różdżkę. Pamiętam, że twierdziła, że jest to pamiątka po jej pierwszych wykopaliskach na studiach… - zaczął więc mówić, snując powoli opowieść o swoich rodzicach. Choć mówił niemal beznamiętnie, przeplatał dobre wspomnienia z gorszymi, trudno jednak było powiedzieć, aby sprawiało mu radość opowiadanie o nich. Mówił o ojcu, wspominając, że był wykładowcą i z tego powodu niesamowicie cieszył się, gdy Josh przyznał, że sam zajął się nauczaniem. Wspomniał, że matka była archeologiem, ale porzuciła teoretycznie pracę, aby móc być gospodynią. - Do babci jeździłem tylko, gdy ojciec musiał przygotowywać się do swoich wykładów i potrzebował ciszy, albo kiedy jechał na szkolenia. Zawsze tak, żeby nie miał możliwości jechać z nami. O tym jak było u niej i jak to się mieszało, to już wiesz… No więc potem przyszedł list z Hogwartu… - westchnął, znów mocniej zaciskając palce na dłoni męża, próbując znaleźć w nim oparcie. Nigdy nie powiedziałby, że miał ciężkie dzieciństwo, że coś było złego w jego życiu, ale też nie mógł powiedzieć, żeby nie przechodził przez żadne trudności. Zdecydowanie jednym z gorszych dni w jego życiu było otrzymanie listu, a radość mieszała się wtedy z niezrozumieniem, smutkiem, żalem. Ekscytacja magicznym światem, który się przed nim otwierał, była przeplatana z poczuciem porzucenia przez ten, który znał wcześniej. Nic nie było już później jak dawnej, a on zwyczajnie adaptował się do nowych realiów. - Dostałem list, który mnie ucieszył. Pamiętam, że z początku ojciec był przekonany, że to matka wymyśliła dla mnie jakiś urodzinowy prezent i wspomniał coś, że nie powinna nabijać mi głowy idiotyzmami. Później jednak ona próbowała mu wyjaśnić na spokojnie, że magia istnieje. Nie słyszałem całej kłótni… Wydaje mi się, że pobiegłem wtedy po moją dumę - własnoręcznie zrobiony model układu słonecznego. Chyba chciałem zapytać, czy mógłbym zabrać go ze sobą. Ojciec był już wściekły i jakoś potrącił ten układ, który zniszczył się, a piłki rozsypały. Ten obraz utkwił mi w pamięci… - przyznał, uśmiechając się blado. Wiedział, że brzmiało to co najmniej absurdalnie, ale dla niego tamten model układu słonecznego był jak ich rodzina. Zdawało się, że kręcili się wokół siebie, że byli od siebie zależni i napędzało ich wspólne zaufanie, niczym słońce planety. Jednak wystarczył jeden wybuch, aby wszystko uległo zniszczeniu i nie było możliwości, żeby wróciło do stanu poprzedniego. - Mieszkaliśmy w Caerphilly w Walii, ale tamtego dnia ojciec się spakował i wyniósł. Zamieszkał w Londynie, gdzie właściwie jest do teraz. Matka, zamiast zmierzyć się z konsekwencjami okłamywania go przez lata, postanowiła oddać mnie pod opiekę swojej matce i wyjechać do Egiptu. Mój kontakt z nimi… Do ojca pisałem początkowo listy w okolicy jego urodzin, później zacząłem go odwiedzać i nadrabialiśmy bajki Disneya. Kiedy zostałem nauczycielem, spróbowałem spotykać się z nim częściej, ale… Nie mówię o magii. Dopóki nic o niej nie wspominam, to jest dobrze. Więc dla niego jestem po prostu nauczycielem w szkole z internatem - Josh skrzywił się, wyznając, jak dokładnie wygląda jego relacja z ojcem. Zawsze trzymał się myśli, że przynajmniej jakąś ma, nauczył się z tym żyć, ale, prawdę mówiąc, czuł się tym zmęczony. - No i pojawiła się Audrey Walsh… Okazuje się, że matka, gdy wyjeżdżała do Egiptu, była w ciąży, o czym nikogo nie poinformowała. Okazało się też, że nie otwarła żadnego z listów, które do niej wysłałem, a Audrey nie powiedziała nic o rodzinie, którą zostawiła tutaj. Ona znalazła listy po śmierci Eileen i postanowiła dowiedzieć się prawdy, wyjaśnić… Będzie uczyć astronomii od września w Hogwarcie - zakończył swoją historię, zaczynając się śmiać cicho, ale Chris mógł wyczuć, drżenie Josha, który pierwszy raz od dawna czuł, że spada z niego jakiś niewyjaśniony ciężar. Czuł się jednak również zawstydzony tym, jak dziwną miał przeszłość, którą obarczał teraz również swojego męża.
C. szczególne : Blizna u dołu brzucha oraz niewielka blizna na ręce, blizny na piersi po jadzie akromantuli, ciemnogranatowe blizny na lewym ramieniu; obrączka z czarno-zielonej muszli; runa agliz na lewym nadgarstku
Christopher wiedział, że nie powinien reagować źle. Wiedział, że nie powinien się gniewać, że nie powinien okazywać rozczarowania, czy czegoś podobnego, ale jednocześnie nie umiał do końca powstrzymać goryczy, jaką czuł. Był w pewien sposób zagubiony, nie mógł do końca pogodzić się z tym, że nie miał zbyt wielkiej świadomości tego, co działo się z rodziną Josha, co działo się z nim samym i zdaje się, że to właśnie potwornie go gniewało. Milczał jednak, po prostu pozwalając na to, żeby jego mąż opowiedział mu wszystko, żeby w końcu wyrzucił z siebie prawdę, która bez dwóch zdań nie należała do łatwych. Chciał, żeby Josh ostatecznie pozbył się tego ciężaru, ale równocześnie po prostu chciał wiedzieć, chciał w pełni zrozumieć, dlaczego pozostaje gdzieś na boku, dlaczego pozostaje odsunięty. - Nigdy nie powiedziała ci, dlaczego ukrywała prawdę? - zapytał, zaciskając zęby na dolnej wardze, by nie powiedzieć na głos tego, co pomyślał o jego matce. Mogła być szaleńczo zakochana, mogła być święcie przekonana, że jej małżeństwo uda się z tego powodu, ale była chyba albo zwyczajnie głupia, albo ślepa, jeśli zakładała, że prędzej czy później coś podobnego się nie wyda. Liczyła na to, że po jedenastu latach ukrywania prawdy jej mąż zupełnie spokojnie przyjmie do wiadomości, iż istnieje świat czarodziei, iż jego dziecko nie jest do końca tak zwyczajne, jak podejrzewał? To było kłamstwo, którego Christopher nie umiałby wybaczyć, to było coś, w czym akurat był w stanie zrozumieć ojca Josha, czując, jak wszystko w jego wnętrzu skręca się z narastającej złości. To oczywiście nie była wina jego męża, ale mimo to czuł się dziwnie źle, gdy o tym wszystkim myślał. Było w tym wiele niepokojących kwestii, ale najbardziej nie podobało mu się to, że oni naprawdę to wszystko ukrywali, nie podobało mu się to, że matka Josha niejako nakłoniła go do tego, by nie mówił, czym zajmuje się jego babcia, co autentycznie nie mieściło się w jego głowie. Był skołowany, był zirytowany, był smutny, ale nie pokazywał tego w tej chwili, bo to nie było najważniejsze. Liczyło się to, żeby Josh to wszystko z siebie wyrzucił, by w końcu przyznał, jaka była prawda, by w końcu przestał oszukiwać samego siebie, co było niesamowicie trudne, w zaistniałej sytuacji. Sytuacji, którą naprawdę trudno było objąć rozumem, z której trudno było znaleźć jakieś wyjście, cokolwiek, co pozwoliłoby im wykonać właściwy krok. Chris odetchnął głęboko, starając się zapanować nad bijącym mocno sercem, które chciało mu chyba wyskoczyć gardłem, a następnie spojrzał na starszego mężczyznę. Nie mógł nim kierować, nie mógł mu powiedzieć, co ma zrobić, bo nie było to ani mądre, ani wskazane, ale z całą pewnością mógł i powinien z nim o tym wszystkim porozmawiać. - To nie jest wina twojej… siostry, że tak to wszystko się skończyło. To wasi rodzice doprowadzili do tej sytuacji i obawiam się, że o wiele więcej szkód wyrządziła twoja matka. A teraz twój ojciec zostanie postawiony przed kolejnym kłamstwem, Josh. Kłamstwami. Nie mogę inaczej nazwać ukrywania przed nim pewnych spraw i ty sam również to robisz, jedynie bardziej utwierdzając go w jego przekonaniach - powiedział cicho, odwracając spojrzenie, skupiając się na drodze przed nimi, na tym, dokąd szli, chociaż przecież nie mieli żadnego celu. - Wiem, że chciałbyś mieć z nim dobre relacje, ale to ty przypominałeś mi, że nie powinienem słuchać swojej babki, że mnie krzywdzi, że jej słowa jedynie niszczą to, kim jestem. Wygląda na to, że twój ojciec robi dokładnie to samo.
______________________
After all these years you still don't know The things that make you
beautiful
Joshua Walsh
Wiek : 37
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 193cm
C. szczególne : runa algiz za lewym uchem, obrączka z bladoróżowej muszli, bransoletki na lewym nadgarstku
Josh westchnął, resztką siły woli nie wyrywając się mężowi. Wiedział, że Chris nie miał nic złego na myśli, że nie chciał w żaden sposób mu zaszkodzić, czy zranić go, a jednak miał ochotę powiedzieć, że nie ma o czym rozmawiać i zawrócić. Zamiast tego zatrzymał się, żeby pochylić odrobinę, opierając czoło o ramię męża. Czuł się przytłoczony wszystkim, a gorycz, jaka go zalewała, była trudna do zniesienia, tym bardziej, że nie potrafił odreagować w żaden sposób, czując się zmuszonym do opanowania, do powściągnięcia emocji. - Moja babcia pochodziła z częściowo mugolskiej rodziny. Nie była to więc kwestia niechęci rodziny… Matka nigdy nie powiedziała dlaczego nie możemy mówić o magii, ale wydaje mi się, że ojciec musiał coś już na początku powiedzieć. Coś, co nie zaważyło na związku z nim, ale sprawiło, że okłamywała go… Albo była równie głupia co jej brat, który w ramach zakładu wypił źle przygotowany wywar żywej śmierci i już się nie obudził - wyznał Josh, bardziej bezbarwnym tonem, niż sam spodziewał się użyć. Być może Elieen miała jakiś psychologiczny problem, może była nałogowym kłamcą i to było silniejsze od niej. Nie wiedział i nie miał już możliwości sprawdzenia tego. - Wiem, że to nie jej wina, ale przez całe lata chciałem mieć rodzinę. Chciałem, żeby matka wróciła i żeby było znów dobrze. Nigdy nie chciałem rodzenstwa - zaczął tłumaczyć się dalej, próbując wyjaśnić swoje pokręcone uczucia względem Audrey. - Zamiast tego wraca obca mi kobieta, która jest siostrą. Obca siostra. Członkowie rodziny nie powinni być obcy, rodzeństwo nie powinno być takie. Nie potrafię patrzeć na nią, jak na kogoś mi bliskiego, co nie jest niczym dziwnym, ale nie jestem w stanie zapomnieć o tym, kim jest. Chcę ją poznać i nie chcę jednocześnie. Boję się, że zwyczajnie wyjedzie, jak matka - mówił cicho, zdecydowanie z większym opanowaniem niż normalnie. Irytował go także dźwięk chodzącej za nimi zbroi, ale nie potrafił nic z tym zrobić, czując się dziwnie pusty, jakby niezdolny do właściwego okazania emocji i wiedział, tak po prostu wiedział, że to sprawka ducha. - To pewnie głupie, ale dzięki tobie i twojej rodzinie zacząłem czuć się w końcu dobrze, na miejscu. To, jak jest z moim ojcem… Nauczyłem się grać według jego zasad, żeby nie stracić ostatniej bliskiej mi osoby. On… Nie jest złym gościem. Po prostu nie rozumie, że magia i nauka nie muszą się wykluczać… A teraz pojawia się Audrey i zwyczajnie boję się, że stracę to, co mam. Boję się, że w jakiś sposób wpłynie to na nas, na ojca, czy raczej na złudzenie więzi jaką z nim jeszcze mam. Mniej więcej też dlatego nie przedstawiłem ci go jeszcze. Wiem jak nie znosi magii, ale nie wiem co pomyślałby o naszym małżeństwie i boję się jego reakcji - wyrzucił z siebie resztę niepewności, zdając sobie sprawę, jak wielkim tchórzem mógł się okazywać, ale nie mógł nic na to poradzić. Na to irytujące poczucie, że nie jest wystarczający, skoro ojciec nie widział potrzeby aby wrócić, matka nie chciała nawet czytać jego listów. Być może siostra uzna, że nie będzie tracić na niego czasu, a Chris dojdzie do wniosku, że jednak ślub był błędem. Choć bal się to usłyszeć, czuł ulgę, że w końcu wydusił wszystko z siebie, otwierając się zupełnie. Jednocześnie cieszył się częściowo, że miał przytępione emocje, bo był pewien, że w tej chwili miałby problem przełknąć łzy.
C. szczególne : Blizna u dołu brzucha oraz niewielka blizna na ręce, blizny na piersi po jadzie akromantuli, ciemnogranatowe blizny na lewym ramieniu; obrączka z czarno-zielonej muszli; runa agliz na lewym nadgarstku
Albo była ślepo zakochana. To była jedna z tych myśli, których Chris mimo wszystko nie chciał wyrażać na głos, tak samo jak podejrzenia, że relacja rodziców Josha była jednak, na swój sposób, toksyczna. Pełna kłamstw i niezadowolenia, którego nie dało się ukryć, pełna dziwnej niechęci, jaka krążyła gdzieś w ciemności, od której nie dało się uciec, skoro para zdecydowała się na posiadanie dzieci. Chris nie był w stanie zrozumieć, w jaki sposób matka Josha chciała wytłumaczyć mężowi sprawy związane z magią, skoro przez jedenaście długich lat i zapewne o wiele więcej, ukrywała je przed nim, skoro była pozornie wzorową żoną i matką, skoro stała się kimś zupełnie innym. Myśl o tym irytowała go i powodowała, że nie czuł w stosunku do niej żadnej empatii, zupełnie, jakby z góry założył, że była jednak tchórzliwą kłamczuchą. Albo egoistką, skoro poświęciła swoje małżeństwo i dziecko dla czegoś innego, dla czegoś, czego chyba sama nawet do końca nie rozumiała. - Nikt nie każe ci ani jej poznawać, ani odrzucać, ani kochać, jak rodzonej siostry. I nikt nie oczekuje, że teraz sobie z tym wszystkim poradzisz – zauważył, przyglądając się uważnie mężowi. – Ale musisz… Trzymasz się ciągle marzeń dziecka, Josh, a wcale nim nie jesteś. Twoja matka nie żyje, ojciec się was wyparł, a… twoja siostra najwyraźniej również nie rozumie, co się tutaj dzieje. Jesteś jedyną osobą, która może jej to na spokojnie i trzeźwo wytłumaczyć, bez emocji, bez rozżalenia, że, cóż, że marzenia się nie spełniają. To nie jest twoja wina, to wynik decyzji twoich rodziców i ich, wybacz, skończonego egoizmu – dodał bardzo twardo. Może powinien być łagodniejszy, może powinien bardziej uważać na słowa, ale wydawało mu się, że kluczenie, że próba delikatnego głaskania męża po głowie, nic tutaj nie da. Josh sprawiał wrażenie, jakby rozbił się na wiele kawałków, w czym nie było nic złego, ale jednocześnie zachowywał się, jakby wciąż był dzieckiem, jakby wciąż mógł tupnąć nogą, a to po prostu zmieniało otaczającą go rzeczywistość. Och, gdyby życie faktycznie było tak proste, zapewne dawno rozwiązaliby wiele swoich problemów, problemów, które niemalże kazały im wbijać zęby w ściany. -Nie, Josh. On po prostu nie chce tego zrozumieć – powiedział cicho, aczkolwiek stanowczo, patrząc uważnie na swojego męża, zaczynając odnosić wrażenie, że ten tak bardzo pragnął akceptacji mężczyzny, który właściwie się go wyparł, że był w stanie zaprzeczyć samemu sobie. To bolało i zielarz musiał zacisnąć z całej siły zęby na dolnej wardze, żeby nie wrzasnąć, żeby nie powiedzieć kilku zbyt ostrych słów, żeby nie powiedzieć czegoś, co naprawdę byłoby bolesne, a jednocześnie wiedział, że musi. Zerknął na towarzyszącą im zbroję, która chwilowo działała mu potwornie na nerwy, ale ta milczała, więc odetchnął głębiej. - Skoro się boisz, już wiesz, co się stanie. Jeśli całe życie zaprzecza istnieniu magii i toleruje cię tylko wtedy, kiedy o niej nie mówisz i grasz w jego grę… Czy naprawdę możesz powiedzieć, że jest ci bliski? Czy naprawdę możesz powiedzieć, że cię kocha? Wiem, jak to brzmi i jakie to dla ciebie trudne, ale sam wiesz, co działo się, kiedy pozwalałem, żeby moim życiem kierowała moja babka. A ty robisz to samo, pozwalasz, żeby twój ojciec decydował za ciebie, co jest dobre i co jest prawdą – stwierdził gorzko, odwracając spojrzenie, czując, jak gwałtownie wypełnia go pustka, której nie chciał w tej chwili. Rozumiał, jak trudne jest to dla Josha, ale dla niego również nie było to najłatwiejsze, bo zdawał sobie sprawę z tego, że sam stanowił tajemnicę, która była zbędnym balastem. Wstrzymał oddech, zaciskając mocno zęby, próbując zapanować nad falą emocji, jaka się przez niego w tej chwili przetoczyła.
______________________
After all these years you still don't know The things that make you
beautiful
Joshua Walsh
Wiek : 37
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 193cm
C. szczególne : runa algiz za lewym uchem, obrączka z bladoróżowej muszli, bransoletki na lewym nadgarstku
Josh, uśmiechał się krzywo, nie wiedząc nawet dlaczego gorycz, która go przepełniała, stawała się z każdą chwilą cięższa. Być może byłoby inaczej, gdyby nie to opanowanie - przekleństwo i błogosławieństwo zbroi, która wyraźnie uznała, że jej towarzystwo jest im potrzebne w tej chwili. Miotlarz wolałby chyba jednak móc krzyczeć, móc odreagować to, co w nim się kłębiło, rozładować emocje, niż tłumić je w sobie. - Nikt nie oczekuje, że teraz sobie z tym poradzę, ale muszę. Mogę nie wiedzieć co właściwie z tym wszystkim czuję, ale mam się zachować, jak należy i wprowadzić we wszystko obcą mi osobę, ponieważ także ma prawo wiedzieć, jak nawet tobie nie byłem w stanie powiedzieć o wszystkim wcześniej. Wstydząc się swojej rodziny, która choć wydawała się mi się kiedyś idealnym modelem, tak teraz jawi się jak pluszowy tłuczek, który nawet latać nie potrafi. Marna imitacja czegoś, co jest dla mnie cenne, a jak widać, zacząłem powielać schematy rodziców - odezwał się matowo. Czuł oparcie płynące z tego, że mąż trzymał go za rękę, a jednocześnie miał wrażenie, że to pusty gest, że zaczyna wzrastać między nimi mur i nie wiedział, jak sobie z tym poradzić. Widział też, że wyraźnie Chris nie czuł się dobrze z tymi rewelacjami, co jedynie potwierdzało jego wcześniejsze przypuszczenia i wzmagało obawy. - Mówisz też, że skoro się boję, to wiem jaka będzie jego reakcja… Nas też się to tyczy? Ponieważ obawiam się, że obrączka z muszli może okazać się nietrwała - dodał cicho i wiedział, że gdyby nie zbroja, w tej chwili zwyczajnie rozsypałby się. Zamiast tego odetchnął głębiej, zaciskając mocno palce na dłoni męża, decydując się go nie puszczać, choćby wszystko miało się zawalić, choćby ten rzeczywiście miał w planach zostawić go i odejść. Rozsądek podpowiadał, że nic takiego nie będzie mieć miejsca, że gdyby chciał takiego końca, nie szukałby słów wsparcia, nie trzymałby go, nie pokazywałby że jest obok. Nie zależałoby mu, a bylo wręcz przeciwnie. - Audrey ma prawo poznać prawdę o nich, to, co tobie powiedziałem. Wiem o tym. Ona twierdzi że nie oczekuje, że nagle się do niej przywiążemy, ale została sama i odkryła, że matka ją okłamywała. Chcę jej pomóc z jednej strony, jest… Jak te zagubione dzieciaki, które uczymy. Boję się jednak, że przywiążę się do niej, a ona, jak rodzice, uzna że nie warto - kontynuował, samemu starając się znaleźć złoty środek, czując jednocześnie, zesprawa była przesadzona. Musiał powiedzieć wszystko Audrey, w większych szczegółach, niż wcześniej, przygotować ją na spotkanie z ojcem. - Ona chce poznać naszego ojca… Zastanawiałem się, czy chciałbyś wybrać się do niego ze mną i nią. Obawiam się, że bez znaczenia będzie kogo przedstawię mu pierwszego - jego zięcia czy córkę, będzie to ostatnie moje spotkanie z nim - zaproponował, patrząc niepewnie na męża, gdy przypomniał sobie jeden miły szczegół poznania Audrey. - Wiesz, że zdawała się ucieszona, gdy zobaczyła moją obrączkę? Była zaskoczona, gdy powiedziałem o mężu, ale nie w ten sposób, gdy wiesz, że ktoś tego nie rozumie. Inaczej niż narzeczona Alexa - dodał, uznając, że było to coś ważnego i chciał, aby Chris także to wiedział. Poznanie Audrey mogło nie być złe, choć mieszało w jego chaotycznie poukładanym życiu.
C. szczególne : Blizna u dołu brzucha oraz niewielka blizna na ręce, blizny na piersi po jadzie akromantuli, ciemnogranatowe blizny na lewym ramieniu; obrączka z czarno-zielonej muszli; runa agliz na lewym nadgarstku
W miarę, jak Josh mówił, w Chrisie rosła złość. Zaciskał z całej siły zęby, ale nie mógł nic poradzić na ten gniew, jaki rozlewał się w jego wnętrzu, który niemalże zaczynał go gotować, a kiedy jego mąż zaczął odwoływać się do nich, tego wszystkiego po prostu było za wiele. Nie panował nad sobą w tej chwili, nie panował nad tą falą goryczy, jaka gwałtownie przez niego przeszła, nie panował w ogóle nad emocjami, jakie spowodowały, że zaczął się wręcz trząść i chociaż nie puścił dłoni Josha, zastąpił mu drogę i po prostu uderzył go w twarz, zostawiając na jego policzku wyraźny i gorący ślad po tym ciosie. Miał świadomość tego, że zachował się w tej chwili, jak skończony gówniarz, że zachował się jak dzieciak, ale dokładnie tak czuł się w tej chwili, kiedy jego mąż zaczął nagle podważać to, co ich łączyło. - Skończ pieprzyć – warknął. – Wiem, że jest ci trudno, że cię to boli, ale nie masz prawa podważać tego, co nas łączy i moich uczuć do ciebie, słyszysz, Walsh? Nie masz prawa kwestionować moich decyzji, nie masz prawa zakładać z góry, czego chcę i co zrobię. Myślisz, że jest mi łatwo z myślą, że ukrywasz mnie przed swoim ojcem? Że nigdy nic mu o mnie nie powiedziałeś? Myślisz, że przyjmuję to z całkowitym spokojem? Nie. Robię to tylko i wyłącznie dla ciebie, ale czuję się, jakbym był twoją wstydliwą tajemnicą, jakbym był czymś, co musisz ukryć, żeby dalej mógł cię tolerować – dodał równie ostro, oddychając głęboko i zaciskając z całej siły zęby, co było doskonale widać, gdy próbował zapanować nad gniewem, jaki pchał go do wypowiadania kolejnych słów. W chwilach takich, jak ta, nie przypominał w niczym samego siebie. Przestawał być nieśmiałym trollem, przestawał chować się gdzieś z boku, jedynie biernie słuchając tego, co inni mieli mu do powiedzenia i chociaż wiedział, że niektóre słowa ranią, że niektóre słowa są ostre i twarde, wolał je wypowiedzieć, niż później żałować tego, że ukrył prawdę, zwłaszcza przed kimś, kto był dla niego najważniejszy na świecie. Patrzył teraz ostro na Josha, oddychając prędko, nie zamierzając nigdzie odchodzić, ani wyraźnie nie zamierzając go nigdzie puszczać, bo mimo wszystko trzymał go z taką siłą, że starszy mężczyzna miałby problem mu się wyrwać. W przeciwieństwie do Josha, nie był ani trochę otępiały i czuł wściekłość, jaka wypełniała go po brzegi, jednocześnie mając ochotę odesłać w cholerę zbroję, która szła za nimi, jak milczący świadek problemów, jakimi się obecnie dzielili. Christopher niemalże zgrzytnął zębami, starając się skupić na kolejnych słowach swojego męża, mając wrażenie, że się w tym wszystkim plącze. - Przede wszystkim to ty masz prawo do tego, żeby wreszcie opowiedzieć całą prawdę. Tu nie chodzi ani o mnie, ani o nią, ale o ciebie. Josh, nie możesz trzymać się czegoś, co nie jest prawdą, nie możesz błądzić wokół czegoś, co jest tylko nadziejami. Prawda jest taka, że twoi rodzice zachowali się nieodpowiedzialnie, że popełnili błędy, że zrobili z was jedynie przedmioty, które można dowolnie przesuwać. I być może na swój sposób was kochali, ale to na pewno nie jest coś, za czym powinieneś gonić – powiedział szybko, wyraźnie plącząc się w swoich własnych słowach i myślach, starając się to wszystko ułożyć i przekazać o co mu w tej chwili chodziło, chociaż było to niezmiernie trudne. W końcu nie zawsze dało się przekazać komuś swoje odczucia, pragnienia i lęki, nie dało się ich opisać i nie dało się tak naprawdę wskazać ich bezpośrednio, zwłaszcza tym bardziej, jeśli samemu się ich do końca nie rozumiało. - A jeśli chcesz, żebym go poznał, to nie widzę powodów, żeby tego nie zrobić, ale nie obiecuję ci, że to skończy się grzecznie, bo nie zamierzam… – dodał, łapiąc głębszy oddech, mając wrażenie, że wszystko się w nim gotuje, że jeszcze chwila i po prostu wybuchnie, mając wrażenie, że całe jego ciało po prostu płonie.
______________________
After all these years you still don't know The things that make you
beautiful
Joshua Walsh
Wiek : 37
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 193cm
C. szczególne : runa algiz za lewym uchem, obrączka z bladoróżowej muszli, bransoletki na lewym nadgarstku
Uderzenie nie było czymś, co powinno go zaskoczyć, nie po tym, co miało miejsce w Luizjanie. Mimo to ból rozchodził się po twarzy Josha, mieszając się z zaskoczeniem i tym chłodnym opanowaniem, którego nie chciał. Czuł również metaliczny posmak krwi, która pojawiła się w chwili, w której przygryzł pod wpływem ciosu policzek. Nie skomentował tego jednak, nie zareagował inaczej, niż marszcząc brwi, gdy zamknął oczy. Wiedział, że nie miał prawa podważać tego, co ich łączyło. Nie miał prawa twierdzić, że z powodu swojej przeszłości straci wartość w oczach Chrisa, ale miał świadomość, że swoim zachowaniem go ranił. Nie zdziwiłby się, gdyby Chris uznał, że okłamywał go od początku, gdyby powieli zachowanie jego własnych rodziców. Mógł również mówić głośno o tym, że nie ukrywał jego. Ukrywał samego siebie przed ojcem. Ukrywał to, kim był, opowiadając fałszywe historie podszyte jedynie prawdą. Opowiadał ojcu o swoim życiu w sposób, jaki potrafił przyjąć, jaki potrafił zaakceptować. Nie chciał ukrywać męża. Jednak ukrywając magię, ukrywając swoich pupili, ukrywając swoją codzienność, nie potrafił powiedzieć o małżeństwie. Chodząc do ojca zdejmował nawet bransoletki, z którymi zwykle się nie rozstawał. Odwiedzając go, stawał się równie nudnym mugolem, co jego ojciec i nawet jego uśmiech zbladł. W oczach Josha było to jednak lepsze, niż zerwanie z nim kontaktu. Jakakolwiek relacja z nim była lepsza od bycia samemu i nie zmieniało niczego to, że od ślubu miał też nową rodzinę. Miotlarz cenił sobie mocno ciepło, jakim mimo wszystko został otoczony przez rodzeństwo Chrisa, życzliwość jego rodziców. To jednak nie byli jego rodzice i wierzył, że Chris tak naprawdę to rozumie. Jednak wyraźnie złość była w tej chwili silniejsza od wszystkiego. Złość, która Josh doskonale rozumiał, a na którą nie potrafił odpowiedzieć. Ignorując więc ból, który wciąż czuł, mówił dalej, próbując wszystko wyjaśnić najlepiej, jak potrafił. - Więc brak ojca, brak kontaktu z nim jest lepszy niż to, co mam w tej chwili? Brak jakiejkolwiek więzi ma być łatwiejszy do zaakceptowania niż czekanie, aż w końcu postanowi spróbować zrozumieć? Mam zapomnieć i iść dalej, żeby być szczęśliwszym? To… To nie jest tak proste, jak chciałbym, żeby było, ale jasne, można spróbować. W końcu to nie tak, że mam cokolwiek do stracenia, prawda? Gorzej już nie będzie - stwierdził w końcu cicho, nie patrząc na męża, nie skupiając wzroku zupełnie na niczym. - I nie przejmuj się. Nawet jak spotkanie skończy się kłótnią, czy nawet gorzej. Jak mówiłem, to będzie raczej ostatnie spotkanie - dodał jeszcze, unosząc wyżej głowę, aby spojrzeć w niebo, czując jak decyzja w nim zapada. Postanowienie aby odciąć się od wszystkiego, co było związane z rodziną. Zapomnieć i żyć dalej. Z ojcem, czy bez niego. Z siostrą, czy bez niej, czy jedynie znajomą o takim samym nazwisku. To, co miał, było ważniejsze od złudzeń i na tym powinien się skupiać.
C. szczególne : Blizna u dołu brzucha oraz niewielka blizna na ręce, blizny na piersi po jadzie akromantuli, ciemnogranatowe blizny na lewym ramieniu; obrączka z czarno-zielonej muszli; runa agliz na lewym nadgarstku
Christopher miał świadomość, że nie powinien się tak zachowywać. Przemoc, nawet podyktowana emocjami, nigdy nie była dobra i nigdy nie była rozwiązaniem, ale gotowało się w nim, wręcz płonął, zddając sobie sprawę z tego, że Josh z jakiegoś powodu w nich wątpił. Najwyraźniej przekładał na nich mimo wszystko to, co spotkało jego rodziców, ich zachowania i efekt końcowy, co powodowało, że zielarz miał ochotę wrzeszczeć na całe gardło. W tej chwili czuł się naprawdę niesprawiedliwie potraktowany, czuł się zawiedziony własnym mężem, chociaż jednocześnie miał świadomość, że ten nie był do końca sobą i każdy, kto choć nieco lepiej go znał, był w stanie to dostrzec. Trudno było powiedzieć, co dokładnie tak na Josha działało, czy po prostu świadomość tego, co się dookoła niego działo, czy rewelacje dotyczące jego rodziców, czy ta kłótnia, czy może w końcu magia Avalonu. Albo zbroja, która podążała za nimi w milczący sposób, zaczynając doprowadzać Chrisa to furii, której nawet nie był w stanie do końca zrozumieć. Bardzo rzadko zdarzało się, żeby tak ponosiły go emocje, żeby nie był w stanie zapanować nad samym sobą, nad swoimi myślami i decyzjami, teraz jednak sprawiał wrażenie tykającej łajnobomby. Właściwie kilku, biorąc pod uwagę, że pierwszy z wybuchów niewątpliwie nastąpił, tym samym posyłając ich niemalże w kosmos. Wszystko się chwiało, on również się chwiał, bo taka fala emocji powodowała, że zaczynało kręcić mu się w głowie. Spróbował głęboko odetchnąć, jednocześnie nie chcąc doprowadzić się do hiperwentylacji, ale to wcale nie było tak proste, jak można było się spodziewać. Zwłaszcza że Josh milczał albo mówił w sposób, który przypominał nieco bardziej robota, niż człowieka. Był wyprany z uczuć, był wyprany dosłownie ze wszystkiego i to właśnie powodowało, że Chris po prostu drżał na całym ciele, starając się zrozumieć, co się tutaj działo, jednocześnie nie umiejąc do niego tak do końca dotrzeć. Sam się w tym wszystkim gubił, mając wrażenie, że mimo wszystko to on tutaj odgrywał rolę kogoś złego. Widział jednak, że zachowanie ojca Josha nie było dobre. Widział, że ten mimo wszystko był z jakiegoś względu osobą toksyczną, że nie był w stanie zaakceptować własnego dziecka i to go denerwowało. I przerażało, powodując, że bał się, co się stanie, jeśli faktycznie jego teść ostatecznie postanowi odciąć się od swojej przeszłości. Nie miał bladego pojęcia, jak może znieść to starszy mężczyzna, który mimo wszystko zdawał się być przyszyty jakimiś grubymi, niewidzialnymi nićmi do swojego rodziciela. Zerwanie ich było równie trudne, jak zerwanie więzów, jakie łączyły Chrisa z jego babką i zaczął się obawiać, że być może dopiero śmierć jego teścia byłaby w stanie zmienić cokolwiek w tym, co się działo. Potrząsnął na to głową, by później spojrzeć ponownie na Josha, czując, jak gniew znowu w nim narasta. Nie wiedział, w którym momencie odwrócił się od męża, żeby z całej siły uderzyć w zbroję. Tak po prostu, czując dojmujący ból, jaki rozszedł się po jego ciele, uderzając również w jego umysł, powodując, że na chwilę wszystko dookoła niego stępiało. Nie wiedział, skąd wzięły się łzy na jego policzkach, w przeciwieństwie do krwi, która płynęła teraz po jego knykciach, otrzeźwiając go i pozwalając na to, by zaczerpnął głębiej powietrza, by opanował rozszalałe myśli, które pędziły we wszystkie strony, nie tworząc żadnego, spójnego obrazu. - Pamiętasz, jak mówiłeś, że moja babka mnie ogranicza? Że przez nią ukrywam to, kim jestem? - zapytał cicho, wciąż wpatrując się w krew na swojej dłoni. - Mimo to byłem zagubiony po jej śmierci, nadal jestem, bo czegoś mi brakuje, chociaż jej słowa i obecność jedynie mnie niszczyły. Czasami kochamy tych, którzy potrafią nas krzywdzić i nie umiemy tego zmienić - dodał szeptem, wpatrując się w krew, która wsiąkała w piasek pod ich stopami.
______________________
After all these years you still don't know The things that make you
beautiful
Joshua Walsh
Wiek : 37
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 193cm
C. szczególne : runa algiz za lewym uchem, obrączka z bladoróżowej muszli, bransoletki na lewym nadgarstku
Uderzona zbroja zadrżała, po czym odwróciła się i skierowała w przeciwną stronę, zostawiając ich ostatecznie samych. Josh w jednej chwili poczuł, jak emocje niemal przygniatają go do ziemi, jak rozchodzą się boleśnie po piersi, odbierając tchu. Tym bardziej, gdy dostrzegł krew na dłoni męża. Wciągnął głęboko powietrze, puszczając w końcu Chrisa, aby jedną ręką sięgnąć po jego ranną dłoń, a drugą wyjąć różdżkę. Wypowiedział cicho zaklęcia leczące skaleczenia, mając nadzieję, że nie stało mu się nic więcej. - Wolałbym, żebyś nie ranił się z mojego powodu - powiedział cicho, przesuwając kciukiem po knykciach, które chwilę wcześniej krwawiły. Wiedział co mówił i wiedział, jak wypowiadał słowa. Nie byłby w stanie wskazać, co z tego mogło bardziej zaboleć Chrisa, ale że tak było, nie wątpił. W końcu dość niepewnie objął męża ramionami, chowając twarz w zagłębieniu jego szyi, po chwili znacząc jego ciało łzami. Nie drżał, nie szlochał, po prostu pozwolił aby emocje wydostały się z niego w sposób, w jaki chciał od dawna, a czego zabraniał sobie z nieznanych powodów. Czuł się znów dzieckiem, mając na barkach ciężar, którego nie chciał, którego nie potrafił unieść, ale też wiedział, że nie jest sam. - Poznasz go… I jeśli nie zaakceptuje… To będzie to ostatnie spotkanie… Nie wątpię też w ciebie, twoje wybory - zaczął mówić cicho, mając nadzieję, że Chris go mimo wszystko słucha. - I nie jesteś żadną wstydliwą tajemnicą… Jeśli już, to mój ojciec taką jest, nie ty. Ja… Po prostu obawiam się, że spotkanie z nim odbije się na tym, co już mamy… Jeśli chodzi o nią… Wolałbym, gdyby nie mówiła, że jest moją siostrą, wolałbym o tym nie wiedzieć. Skoro jednak tego nie cofnę… Spróbuję jej wszystko wyjaśnić, bardziej niż wcześniej… I niech sama zdecyduje, czy zostaje, czy nie. No i… Dobrze, żebyś ją poznał… Może nawet szybciej, niż ojca - dodał, w końcu milknąc. Czuł też, że łzy przestały płynąć, że na nowo zaczął odzyskiwać spokój, choć był niesamowicie zmęczony. Zupełnie, jakby wszystko, co się w nim wcześniej kotłowało, odebrało mu siły na ten dzień. - Przepraszam. Widać wciąż jestem gumochłonem - dodał jeszcze, próbując zażartować, próbując uśmiechnąć się ciepło, gdy znów się prostował, choć wyszedł z tego krzywy grymas. Otarł twarz dłonią, nie zdając sobie do końca sprawy z tego, jak bardzo się garbił, jak bardzo było po nim widać, że tak właściwie nie zniósł dobrze tej rozmowy. Policzek wciąż bolał, ale nie zamierzał o tym rozmawiać, komentować tego w żaden sposób. Być może to pomogło ich obu, a może byłoby gorzej, gdyby Chris nie rozładował własnej złości. Josh miał jedynie nadzieję, że rozładował całą, że nie czeka ich jeszcze jakaś bójka i kłótnia.
C. szczególne : Blizna u dołu brzucha oraz niewielka blizna na ręce, blizny na piersi po jadzie akromantuli, ciemnogranatowe blizny na lewym ramieniu; obrączka z czarno-zielonej muszli; runa agliz na lewym nadgarstku
Prawdę mówiąc, Christopher nawet nie zorientował się, w którym momencie zbroja po prostu od nich odeszła, zapewne urażona jego zachowaniem, tym szaleństwem, jakiego się w tej chwili dopuścił, nie wiedząc nawet do końca, do czego zmierzał. Ból pulsował w całym jego ciele, powodując, że nieznacznie drżał, ale jednocześnie otrzeźwiał go, sprowadzał go na ziemię, przypominając mu, że takie postępowanie nic nie zmieniało, nie dawało ostatecznych rozwiązań i nie pozwalało na głębokie oddechy. Nie pozwalało również na znalezienia wyjścia z sytuacji, w jakiej się znaleźli, a jego stanowcze i nieco ostre słowa z całą pewnością nie były tym, czego potrzebował teraz Josh. Niemniej jednak pogłaskanie go po głowie i obiecywanie mu, że wszystko będzie w porządku, było równie szalone i zdecydowanie niewłaściwe. Nie było tym, na czym powinni się w tej chwili skupić, bo mogłoby doprowadzić do jeszcze większych problemów, niż te, jakie mieli obecnie. Drgnął, gdy Josh się poruszył i spojrzał na niego nieco nieprzytomnie, gdy ten zaczął leczyć jego skaleczenia, jednocześnie starając się na nowo skupić na jego słowach, a nie na własnych myślach, nie na swoich wątpliwościach, nadziejach, czy złości, jaka wciąż jeszcze tliła się gdzieś na dnie jego serca. Potrzebował czasu, żeby jakoś to rozładować i odnosił wrażenie, że nie był w tym sam, że nie był jedyną osobą, która tak do tego podchodziła, że był w tym wspierany przez Josha, który również potrzebował o wiele więcej wysiłku, o wiele więcej zmęczenia, żeby móc przejść nad tym do porządku dziennego. Potrzebował tego, niczym powietrza, chociaż na razie jedyne, co był w stanie zrobić, to nadal w niezbyt składny sposób wyrzucać z siebie najróżniejsze emocje i przemyślenia, które zapewne nie prowadziły go w żadne sensowne miejsce. - Porozmawiam z nią - powiedział ostatecznie cicho, aczkolwiek stanowczo, nie zamierzając w tym względzie kłócić się z Joshem. Wiedział też, że ta rozmowa nie będzie miła, nie wspominając już nawet słowem o tym, co zapewne się wydarzy, kiedy ostatecznie pozna ich ojca, kiedy przekona się, jakim ten był człowiekiem. Zacisnął mocno zęby, nie chcąc, żeby kolejna fala gniewu z nim wygrała, nie chcąc, żeby coś więcej jeszcze uleciało z jego głowy, nie chcąc powiedzieć czegoś, co później mogłoby okazać się o wiele trudniejsze do wyprostowania, niż wszystko to, co wyrzucił z siebie do tej pory. Odetchnął głęboko, starając się zapanować nad irytacją, gdy Josh ponownie się odezwał i pokręcił głową na znak, że to mimo wszystko nie była dobra pora na takie żarty. Było za wczas, zdecydowanie zbyt szybko na to, żeby to go jakoś rozbawiło, bo na razie widział w tym kolejny powód do tego, by na Josha po prostu krzyknąć, żeby wypomnieć mu, żeby nie traktował samego siebie w taki sposób. To było zaś błędnym kołem, dyktowanym przez szalone i bliżej niesprecyzowane myśli, które nie prowadziły do żadnych, logicznych wniosków. Potrzebował czasu, żeby sobie z tym poradzić i podejrzewał, że tak naprawdę Josh również potrzebował czasu, żeby poukładać w głowie wszystko to, o czym mówili i wszystko to, co zdecydował. Dlatego też jedynie pociągnął go w milczeniu za sobą, chcąc, żeby przeszli się jeszcze trochę, żeby wyciszyli się na tyle, by mogli wrócić do wioski, by mogli po prostu dalej jakoś trwać. Poskładać się w całość, która zdawała się obecnie mocno rozbita. Chris wiedział również, że musi znaleźć sposób na to, by obaj wyrzucili z siebie ostatecznie wszystkie te złe myśli, złe rzeczy, wszystko to, co było nie takie, jak być powinno. Nie chciał i nie zamierzał zrzucać tego na Josha, wiedząc, że ten miał i tak zdecydowanie zbyt wiele na głowie. Wymamrotał jedynie przeprosiny, bo czuł, że w całej tej sytuacji nie zachował się do końca tak, jak powinien, a potem przysunął się do boku męża, dając mu znać, że mimo wszystkiego, co powiedzieli, nadal był obok niego.
z.t x2
______________________
After all these years you still don't know The things that make you
beautiful
Eugene 'Jinx' Queen
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 20
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 173
C. szczególne : Przekłute uszy; czasem noszony kolczyk w nosie; drobne i mniej drobne tatuaże; pomalowane paznokcie; bardzo ekspresyjny sposób bycia; krwawy znak
Kto to wymyślił, aby konwencjonalne metody leczenia okazywały się zbyt słabe na tak proste urazy, jak jakieś poparzenia trzeciego stopnia - w dodatku wcale nie prawdziwe! Z powątpieniem spoglądam na miejscową uzdrowicielkę, gdy mówi mi, że na jad kokatrisa nie podziałają żadne znane mi eliksiry i zaklęcia, a w zasadzie żadne znane czarodziejom z mojego regionu, bo gdyby chodziło o mnie to wcale bym się nie zdziwił. Więc zamiast regenerować się i spokojnie przerabiać w głowie traumę, której doświadczyłem pod Drzewem Obrońców, muszę zasuwać znowu po lesie i na własną rękę szukać jakichś muchostworków. Podczas następnych wyborów czarodzieje powinni poważnie zastanowić się, w jaki sposób wygląda opieka medyczna i ubezpieczenie zdrowotne oferowane przez Hogwart podczas wyjazdów wakacyjnych. Bo w tym momencie naprawdę uważam, że jest to śmiech przez łzy. Nie mam jednak wyboru i muszę iść szukać tych grzybów, jeżeli nie chcę, żeby moje ręce do końca życia wyglądały, jakbym zapiekł je sobie w ognisku. A nie chcę. Nigdy nie miałem cierpliwości do zbierania grzybów; patrzenie się pod nogi nie jest w moim stylu. Te avalońskie są podobno trochę ciekawsze, bo znajdują się na pograniczu roślin i zwierząt. W zasadzie nie wiem, dlaczego kategoryzowane są jako rośliny, skoro mają kończyny, brwi i wąsy, zgodnie z współczesnym krzykiem mody. Ich popiskiwanie także niektórzy nazywają językiem, więc sam nie wiem już, co powinienem o tym myśleć. Jeżeli coś krzyczy przy gotowaniu, to chyba jednak znaczy, że czuje, nie? Skomplikowany jest ten magiczny świat. w każdym razie dużą zaletą muchostworków jest to, że żyją w dużych koloniach, a te duże kolonie mieszkają na dużych avalońskich dębach - co sporo ułatwia poszukiwania nawet takiemu laikowi jak ja. Po niedawnych wydarzeniach wciąż jestem zmęczony - głównie psychicznie - i nawet nie szaleję tak, jak zazwyczaj, naprawdę skupiając się na celu, bo chcę jak najszybciej wrócić do drewnianego domku. Mam jednak sporo szczęścia, bo już przy czwartym z dębów udaje mi się znaleźć drobne grzybki, które sobie przysypiają na pniu. - Tylko proszę nie krzyczeć - mruczę, zaczynając zbierać grzybko-ludziki do fiolki i tym sposobem wybudzając je z drzemki i najwyraźniej motywując do ucieczki. Wyłapuję tyle, ile mogę z nadzieją, że faktycznie będzie to skuteczne i nie przeciągam dłużej tego spaceru.
[zt]
Salazar Morales
Wiek : 39
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 183 cm
C. szczególne : blizny ciągnące się przy lewej nerce i po prawej stronie żeber | niewielkie, krwawe znamię w kształcie krzyża na grzbiecie prawej dłoni | krwawy znak w kształcie obrączki
Wiele wody w rzece musiało upłynąć zanim rozprawił się z psotnymi harpiami, a nie wiedział jeszcze że te paskudztwa wyszarpały swoimi pazurami nie tylko głębokie rany na jego ciele, ale również wspomnienia, których nigdy nie chciałby utracić. Jedną dłonią przytrzymywał splamioną krwią koszulę, drugą zaś sięgnął po ukrytą za paskiem spodni różdżkę, żeby jak najprędzej teleportować się do chaty starej, doświadczonej znachorki, do której w obecnym stanie niestety dotrzeć mu się nie udało. Poczuł jedynie ścisk w żołądku, zakręciło mu się w głowie, a chwilę później wylądował po środku leśnej drogi, obolały i poszatkowany jak zarzynana świnia, a i tak powinien całować Merlina po stopach za to, że jakimś cudem nie rozszczepił się gdzieś po drodze. – Mierda. – Przeklął z bólu, próbując zwlec się z piaszczystej ścieżki, ale póki co stać go było jedynie na podniesienie się do siadu, a i ten manewr kosztował go wiele wysiłku. – Odio a estas malditas perras. – Warknął więc wściekle, zaciskając mocniej palce na swojej różdżce. Niewiele brakowało, by zaryzykował kolejną próbą deportacji, kiedy nagle dojrzał w oddali kierującą się w jego stronę sylwetkę.
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Większość czasu, gdy Paco eksplorował Avalon bez niego, Max brał się za treningi i ten dzień nie był wyjątkiem. Spanie w stodole po pożarze wraz z innymi uczestnikami tych piekielnych wakacji wcale nie było spełnieniem marzeń, ale jakoś to przełknął, póki miał obok siebie ukochanego. Wydawało się, że wszystko zaczęło im się układać, ale nie wiedzieli jeszcze, jak łatwo zostało im to odebrane. Wbił się więc w dresik i poszedł pobiegać, w uszach mając słuchawki, z których leciała energiczna muzyka. Nie usłyszał hiszpańskich przekleństw, ale zauważył znajomą sylwetkę, która zmierzała w jego kierunku. Uśmiech od razu pojawił się na nastoletniej twarzy, ale im bardziej zbliżał się do partnera, tym Max bardziej poważniał dostrzegając, że coś jest nie tak. -Paco? Co się kurwa stało? - Od razu doskoczył to wykończonego partnera, dobywając zza paska różdżkę, by móc mu jakoś pomóc. -Nie mogłeś wysłać patronusa? - Zapytał z lekkim wyrzutem, choć nie był na niego przecież zły. Niestety poczuł znajome ukłucie w żołądku, które towarzyszyło mu zawsze, gdy ktoś bliski miał kłopoty, a on nie był w stanie go przed tym uchronić.
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Salazar Morales
Wiek : 39
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 183 cm
C. szczególne : blizny ciągnące się przy lewej nerce i po prawej stronie żeber | niewielkie, krwawe znamię w kształcie krzyża na grzbiecie prawej dłoni | krwawy znak w kształcie obrączki
Wyspa jabłoni – jakże romantyczna z nazwy – niestety skrywała wiele mrocznych tajemnic, a Morales zdecydowanie nie miał szczęścia, jeżeli mowa o zwiedzaniu lokalnych zakamarków. Zamiast odpoczywać podczas tego urlopu został już niemal zakopany żywcem, potem nabawił się kilku sińców w walce z niepowstrzymanym duchem Morholta, a o krwawym rytuale i niefortunnych poszukiwaniach świętego Graala szkoda było nawet mówić. Los rzucał mu kłody pod nogi na każdym kroku… a może to zamieszkujące Avalon nimfy wyczuwały jego przywiązanie do czarnej magii, w konsekwencji starając się wyrwać go jak niepotrzebnego, niepasującego do mistycznej krainy chwasta. Podniósł bledniejącą twarz, spoglądając na nieznajomego z nieskrywanym nawet zdziwieniem. Przez moment zastanawiał się czy aby na pewno chłopak zwrócił się do niego zdrobnieniem jego drugiego imienia, ale porzucił wszelkie analizy w momencie, w którym o mało co nie przewrócił się, potykając o własne nogi. – Harpie. – Wydusił z siebie, w ostatniej chwili wspierając się ręką o ramię młodszego towarzysza. – Pierdolone harpie. – Syknął wkurwiony, bo co jak co, ale akurat tych stworzeń szczerze nienawidził. Gdyby tylko wiedział jak wielką krzywdę naprawdę mu wyrządziły i że te plamiące koszulę krwią rany to jedynie wierzchołek góry lodowej ciągnących się za nim w najbliższej przyszłości problemów… - Zamierzałem teleportować się do znachorki. – Wzruszył delikatnie ramionami, mając w planach zapytać dzieciaka skąd się w ogóle znają, ale nim zdążył się odezwać ponownie, pociemniało mu przed oczami, a jego ciało bezwładnie osunęło się na ziemię.
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Widząc zdziwienie na twarzy Paco poczuł dziwny niepokój, ale nie to teraz było najważniejsze, gdy jedna z pięknych koszul mężczyzny była cała ujebana w pierdolonej krwi. -Świetnie. - Mruknął, po czym usadził go na pobliskim kamieniu. -Siadaj i się kurwa nie ruszaj. - Przybrał nieco bardziej konkretny ton. Sam przecież nie tak dawno miał do czynienia z harpiami, które nieźle go podziurawiły i domyślał się nawet, że Morales mógł spotkać te same, co i on, ale na pytania miał przyjść czas później. Niestety nie było to łatwe, gdy Morales mu po prostu zemdlał. KURWA. - Krzyknął bardziej do siebie niż do kogokolwiek innego i ułożył najpierw Paco w bezpiecznej pozycji, po czym dzięki zaklęciu przywrócił mu świadomość. -Napij się, dobrze Ci zrobi. - Podał mu butelkę wody, po czym bez zbędnego pierdolenia zaczął odpinać guziki koszuli, którą następnie odrzucił gdzieś w kąt, by mieć lepszy dostęp do ran. -Może powinienem dać Ci kurs teleportacji, bo trochę Cię wywiało. - Puścił mu oczko, żartobliwie nawiązując do lekcji samoobrony, jakie Max miał od niego otrzymać, po czym zabrał się za leczenie ran. Najpierw powstrzymał oczywiście krwawienie, wściekły na siebie, że nie ma przy sobie swojej eliksirowej apteczki. Musiał jednak skupić się, nie pozwalając, by uczucia przedłużały mękę ukochanego. -Coś jeszcze Ci jest? - Zapytał, powoli przechodząc od rany do rany, bo skoro już robił za spoconą pielęgniarkę, to równie dobrze mógł mu pomóc we wszystkim, co mu dolegało.
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Salazar Morales
Wiek : 39
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 183 cm
C. szczególne : blizny ciągnące się przy lewej nerce i po prawej stronie żeber | niewielkie, krwawe znamię w kształcie krzyża na grzbiecie prawej dłoni | krwawy znak w kształcie obrączki
Nie miał okazji zapłakać nad piękną, jedwabną koszulą ani zastanowić się dlaczego ten młody chłopak skacze wokół niego jak wykwalifikowana pielęgniarka, kiedy mimowolnie zamknął powieki, zatracając się w otaczającej go nicości. Szkopuł w tym, że po ponownym otwarciu oczu nadal nie rozumiał niczego, a absurd sytuacji uderzył w niego ze zdwojoną siłą. Próbował przypomnieć sobie starcie z rozwścieczonymi bestiami, a także wymyślić skąd może znać twarz swojego młodszego wybawcy, ale nic sensownego nie przychodziło mu do głowy. Sięgnął więc jedynie po podaną mu butelkę wody, pociągając łapczywie kilka łyków. – Dzięki. – Mruknął, wodząc wzrokiem za palcami nastolatka, zręcznie rozpinającymi guzki jego koszuli. Dopiero teraz miał jakikolwiek ogląd na skalę spowodowanych ostrymi pazurami obrażeń i musiał przyznać, że rany wyglądały naprawdę paskudnie. – Może… ale najpierw miło byłoby gdybyś powiedział mi… – Syknął z bólu, niechętnie uwalniając z ust kolejne hiszpańskie przekleństwo. – …skąd powinienem cię kojarzyć. – Dokończył, uważniej przypatrując się bujnej czuprynie i niewinnej twarzyczce chłopaka, który niewątpliwie wpisywał się w jego gust. Nie wydawało mu się jednak, żeby kiedykolwiek się spotkali. Miał wielu kochanków, jasne. Zrozumiałby gdyby nie potrafił przywołać w pamięci imienia czy konkretnej nocy spędzonej w intymnej atmosferze, ale raczej zawsze zapamiętywał ich twarze. - Nie… chyba nie. – Podziękował gestem dłoni, podnosząc się do pionowej pozycji, kiedy nagle poczuł niesamowity, przeszywający na wskroś ból. – Malditas arpías… – Zaklął jak szewc, zanim jedną dłonią instynktownie złapał się za krocze, drugą zaś opierając o pobliskie drzewo.
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Plus był taki, że Paco przynajmniej nie marudził i dał się sobą zaopiekować, co nie zawsze było specjalnie oczywiste u tego pacana. Całe szczęście Max naprawdę podszkolił się w uzdrawianiu i podobne rany nie były dla niego większym kłopotem. W końcu sam siebie też potrafił uleczyć, choć był dość mocno osłabiony po tak porządnej utracie krwi jaką zafundowały mu harpie. -Sorki, nie opanowałem jeszcze znieczulenia. - Wytłumaczył, gdy usłyszał syk, a za nim poszło przekleństwo. Początek nie zapowiadał niczego dziwnego, ale dopiero, gdy Morales dokończył zdanie, Max zamarł. -Co to za...? -Popierdolona gierka. - Chciał zapytać, ale gdy spojrzał w czekoladowe tęczówki, poczuł jak krew odpływa z jego twarzy, a jemu samemu robi się niedobrze i słabo. Nie mówiąc już o tym cholernym bólu, który zaatakował jego serce. Nie potrzebował wyjaśnień, bo bardzo dobrze znał to spojrzenie. Widział je w lustrze przez prawie pół roku po tym, jak dostał wpierdol na cmentarzu, widział je w odbiciu oczu Olivii, gdy zapomniał o jej istnieniu i wiedział, że nie ma innego wytłumaczenia. Niestety wiedział też, jak delikatna i skomplikowana jest to sprawa i że zawalanie Moralesa teraz prawdą nie było najlepszą opcją, w którą i tak by pewnie nie uwierzył, bo przecież nigdy mu na nikim nie zależało. Przynajmniej nie dopóki poznał nastolatka, a ta część historii została obecnie wymazana z kart historii trzydziestoparolatka. -Nokturn? Sprzedałeś mi rema w zamian za seks. - Choć bardzo mocno nie chciał wypuszczać ze swoich ust tych słów, to jednak nie mógł niczego nie powiedzieć. Jasne było, że chłopak go kojarzył i z tego nie dało się już wyjść, więc chwycił po najbardziej prawdopodobną i najmniej odległą od prawdy historię, choć nie miał odwagi mówić tego patrząc mu w oczy. Powrócił więc do zajmowania się ranami Moralesa licząc na to, że uda mu się utrzymać emocje na wodzy. -Tyle dobrze. - Odpowiedział lakonicznie. Zdecydowanie przygasł, a oczy nastolatka były teraz tak zafiksowane na jego różdżce, że nawet Armagedon by ich od niej nie odciągnął.
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Salazar Morales
Wiek : 39
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 183 cm
C. szczególne : blizny ciągnące się przy lewej nerce i po prawej stronie żeber | niewielkie, krwawe znamię w kształcie krzyża na grzbiecie prawej dłoni | krwawy znak w kształcie obrączki
Nienawidził zdawać się na łaskę innych, ale teraz nie miał nawet sił marudzić. Rany piekły niesamowicie, a on sam utracił zbyt wiele krwi, by podjąć się kolejnej próby teleportacji bez ryzyka rozszczepienia gdzieś po drodze. Chcąc nie chcąc, musiał skorzystać z pomocy nieznajomego. Przynajmniej miał odrobinę szczęścia, trafiając na kogoś, kto znał kilka czarów niezbędnych uzdrowicielom. Przydałoby się jeszcze znieczulenie, ale Paco nie należał do takich, którzy by narzekali. Podniósł więc jedynie dłoń, pokazując że nie ma do chłopaka żadnych pretensji. - Emm? – Mruknął nieco przerażony reakcją nastolatka, której źródła upatrywał się we własnym ciele. Nie miał pojęcia jak wiele zła wyrządziły mu harpie, a wyraz twarzy dzieciaka zdecydowanie nie napawał go optymizmem. Nie zdawał sobie nawet sprawy, że wcale nie chodzi o kolejną szramę na jego torsie, a puste spojrzenie czekoladowych tęczówek, które nie rozpoznały ukochanych szmaragdowych ślepiów. – Czekaj… – Chciał już powiedzieć o tym, co sobie przypomniał… o tym, że atakujące go harpie z niewyjaśnionego powodu skrywały się właśnie pod jego sylwetką, ale zamilknął, gdy w uszach wybrzmiała mu inna, równie nieprawdopodobna podpowiedź. – Pamiętałbym o tym. – Rzucił ni to do siebie, ni to do swojego rozmówcy, raz jeszcze omiatając go swoim spojrzeniem. Nie był pewien, co o tym myśleć. Zaczął się nawet zastanawiać, czy chłopak nie jest podstawiony, ale szczerze wątpił, żeby jego wrogowie ganiali za nim po arturiańskiej krainie. Cóż... podobnie jak i wcześniej, ból ukrócił wszelkie analizy, zmuszając Paco do zagryzienia wargi i przytulenia się do najbliższego drzewa. Wydawało mu się, że wszystkie rany zostały zasklepione, a jednak wolałby rozdrapać je na nowo, byleby pozbyć się katuszy rozchodzących się w okolicach krocza i podbrzusza. – Klątwa. – Zdołał wydusić z siebie tylko jedno słowo, niezdolny skoncentrować się na czymkolwiek innym. Zamknął oczy, jakby naiwnie wierzył, że to pomoże, zaś głową przytulił się do szorstkiej kory.
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Całe szczęście zachowania Solberga można było zrzucić na nieprzyjemne widoki, jakie miał przed sobą, choć zdecydowanie wolałby teraz babrać się ponownie w świnksowych flakach, niż musieć przeżywać te psychiczne katusze. Tyle co wszystko było przecież dobrze. Kochał go, a teraz... Kompletnie nie pamiętał o jego istnieniu. Solberg przez chwilę pomyślał, że może jednak Sal się rozmyślił i sam zmodyfikował sobie pamięć, ale szybko odtrącił to od siebie. Nie, nie zrobiłby mu tego. Nie teraz. Max nie miał pojęcia, co się stało, ale wiedział jedno - nie było opcji, żeby zostawił tak Paco samego. Nawet, jeśli mieliby budować wszystko od nowa lub ich relacja miała pójść w zupełnie innym kierunku. -Taaaa, bo byłeś tak cudnie trzeźwy. - Przewrócił oczami, wspinając się na wyżyny aktorstwa. Musiał jakoś łatać dziury, które ten znajdywał, a innej opcji nie było. Całe szczęście ten świat był Maxowi znany aż za dobrze i miał kilka sztuczek w rękawie, które zawsze mógł wyciągnąć. -Co się dzieje? - Odruchowo położył dłoń na torsie Salazara i ze zdziwieniem spojrzał, że rana, którą musnął, od razu zniknęła. Spojrzał na swoje dłonie zdziwiony, a zaraz potem przypomniał sobie modlitwę na szczycie wzgórza, która ponoć miała zsyłać na ludzi błogosławieństwa. No tego jeszcze kurwa nie grali, żeby Solberg został cudotwórcą. Nie zastanawiał się jednak dłużej nad tym wszystkim, bo widział, jak Morales ponownie cierpi, a jego dłoń, kręcąca się w okolicach podbrzusza, jasno pokazywała źródło bólu. -Zdejmuj gacie, rzucę okiem. - Powiedział bez zbędnego pierdolenia. Może i byli na środku drogi do wioski, ale komu by to przeszkadzało. Na pewno nie Solbergowi, choć ten dla przyzwoitości wyczarował wokół nich parawan.
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Salazar Morales
Wiek : 39
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 183 cm
C. szczególne : blizny ciągnące się przy lewej nerce i po prawej stronie żeber | niewielkie, krwawe znamię w kształcie krzyża na grzbiecie prawej dłoni | krwawy znak w kształcie obrączki
Paco starał się unikać zobowiązujących relacji za wszelką cenę, ale jeżeli już podejmował decyzję, nie rzucał słów na wiatr. Nie rozmyślił się, nie zamierzał również wyrzucać z pamięci Maximiliana, ale niestety harpie miały inne zdanie na ten temat. Gdyby tylko o tym wiedział… gdyby tylko doświadczył jakiekolwiek, chociażby drobnego przebłysku ze wspólnych wspomnień… ale niestety tkwił dalej w wątpliwie błogiej nieświadomości, nie zdając sobie nawet sprawy z tego, że serce stojącego obok chłopaka właśnie rozrywa na pół. Nie miał pojęcia, a na domiar złego, na wyjaśnienia swego młodszego towarzysza jedynie zaśmiał się kpiąco pod nosem. Przez moment myślał zresztą, czy los nie pokarał go za kompletny brak taktu, zsyłając na niego nieludzkie wręcz cierpienie. Nie zauważył nawet znikającej pod wpływem chłopięcego dotyku rany, bo jedyne na czym się skupiał, to na przetrwaniu obezwładniającego wręcz bólu, na skutek którego ponownie zrobiło mu się ciemno przed oczami. – Chyba… – …sobie żartujesz. Niewykluczone, że pokusiłby się o resztki przyzwoitości, ale nasilające się tortury sprawiły, że prędko zmienił zdanie, gorączkowo chwytając za klamrę przy pasku spodni, które zaraz opadły do jego kostek. Powinien docenić gest swego rzekomo byłego kochanka, ale powiedzmy sobie uczciwie, w tej chwili miał szczerze wyjebane w wyczarowany przez niego parawan. Chciał po prostu pozbyć się tej jebanej klątwy, choroby czy czegokolwiek innego, co nie pozwalało mu myśleć trzeźwo.
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Nie zwracał uwagi na prychnięcie. Póki Paco nie kłócił się z nim i nie spierdalał, gdzie pieprz rośnie, mógł jakoś nad tym popracować, a gdy będzie miał czas znaleźć lepsze rozwiązanie tego całego gówna, choć jedyne jakie przychodziło mu do głowy raczej nie napawało serca nastolatka optymizmem. Odrzucił szybko myśli na ten temat z głowy, w czym pomogło niespodziewane odkrycie i kolejna fala bólu, jaka przeszyła ciało mężczyzny. Słysząc ton głosu Paco, nastolatek domyślał się, co ten chciał dowiedzieć, ale na szczęście problemy fizyczne były zbyt dotkliwe, by ten miał zamiar dyskutować. Opadające spodnie dały jednak młodemu eliksirowarowi nadzieję, że choć jeden z nich wyjdzie z tego spotkania w lepszym stanie.
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Salazar Morales
Wiek : 39
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 183 cm
C. szczególne : blizny ciągnące się przy lewej nerce i po prawej stronie żeber | niewielkie, krwawe znamię w kształcie krzyża na grzbiecie prawej dłoni | krwawy znak w kształcie obrączki
Poważnie…? Przemknęło mu jedynie przez myśl, jednak nie miał nawet sił, żeby skomentować tę jakże absurdalną i odrealnioną sytuację. Nie zamierzał się również wykłócać; wręcz przeciwnie, spolegliwie wykonywał każde polecenie napotkanego na drodze nastoletniego uzdrowiciela, stając przed nim w nieco szerszym niż wcześniej rozkroku. Wreszcie odważył się również otworzyć oczy, spoglądając w dół na klęczącego przed nim chłopaka. Nie potrafiłby zliczyć jak wiele razy w życiu towarzyszył mu podobny widok, jednak w zgoła innych okolicznościach. Niewykluczone, że gdyby nie przerażający wręcz ból, jeszcze by się pomylił, odruchowo wplatając dłoń w bujną czuprynę atrakcyjnego młodzieńca. – Eee… – Mruknął wyraźnie zdezorientowany. – …chyba minęło? – Ni to stwierdził, ni zapytał, unosząc z niedowierzaniem brwi. Spotkanie na leśnej drodze z każdą chwilą nabierało jeszcze dziwniejszych kształtów, zwłaszcza kiedy usta Paco skrzywione jeszcze przed momentem w bólu, nagle przyozdobione zostały jednoznacznym, prowokującym uśmiechem. – Zapytałbym czy masz wolny wieczór… ale pewnie wolałbyś nie ryzykować. – Pozwolił sobie zażartować, jako że poczuł się o wiele lepiej. Sęk w tym, że tak naprawdę nadal nie wiedział co mu dolega i czy boleści jeszcze powrócą. – Chyba powinienem się z tym jednak udać do znachorki. – Wyraził zresztą swoje obawy na głos, powoli podciągając spodnie.
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Cóż, Morales nie miał teraz szansy już się wycofać, bo Max by go nie puścił, zamieniając mu stopy w cegły, czy coś. Skoro już zabrał się za leczenie swojego, chyba byłego w tej chwili kochanka, to miał zamiar doprowadzić to wszystko do końca. Może i Sal o nim nie pamiętał, ale nie zmieniało to faktu, że Solbergowi nadal na nim zależało. Wciąż go kochał, choć wiedział, że nie może teraz zbytnio dawać tego po sobie poznać. -Minęło? - Spojrzał na Paco jak na idiotę myśląc, że ten chce się po prostu go pozbyć. Dlatego też nie przestawał badania, ale po chwili przypomniał sobie, że przecież rany po harpiach też zasklepił, więc może faktycznie leczył teraz dotykiem. Odsunął więc swoje dłonie od lędźwi Salazara, po czym wstał, otrzepał się i wyciągnął szluga. Cholernie potrzebował teraz zajarać, jeśli nie lepiej. -To dobry pomysł. Jak uzna, że wszystko jest w porządku wyślij mi patronusa. I tak miałem odzywać się o zaopatrzenie, a jestem bez kasy. Dorzuć cydr w tawernie i masz mnie na całą noc. - Z bólem, jakiego nie czuł od dawna, wywalał z siebie te słowa, ale nie chciał opuszczać Paco, a jeśli był to jedyny sposób, by spędzić z nim noc, to zdecydował się zagrać tymi kartami, które widać miały prawo bytu szczególnie, że Morales sam zaproponował wieczorne spotkanie. Zamiast żalu, na twarzy chłopaka pojawił się jednak uśmiech i Max zmusił się nawet do puszczenia Paco oczka, co tylko podsycało w nastolatku obrzydzenie do własnej osoby i faktu, jak łatwo mu to przychodziło nawet po tak długim czasie.
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees