Niedaleko centrum Ellan Vannin można znaleźć zarośniętą drewnianą ławkę, postawioną nieco na uboczu. Wbrew pozorom, siedziska są niesamowicie wygodne! W tej okolicy podobno rosną chowanki świetlne, ale ławeczka potrafi przed nimi nieco obronić... Kiedy ktoś na niej usiądzie, jego głos zupełnie zaniknie - będzie słyszalny tylko dla tych, którzy zajmą miejsce obok. Wychodzi na to, że ławka zapewnia magiczną prywatność i można się na niej śmiało dzielić swoimi sekretami!
Victoria zamknęła oczy, czując, jak zaczyna robić się chłodniej. Nie była jeszcze na tyle zmęczona, by myśleć o położeniu się spać, nie była właściwie w ogóle znużona tym pierwszym dniem wyjazdu i po prostu próbowała rozkoszować się chwilą ciszy, jaką udało jej się znaleźć, z daleka od bliskich i przyjaciół, z daleka od własnych myśli. Trzymała pewnie Paskudę, która drzemała w jej ramionach, nie przejmując się tym, że jej pani spacerowała, i głaskała ją ostrożnie, ruchem niesamowicie jednostajnym, wyraźnie wyuczonym, obecnie zaś całkowicie bezwiednym. Nie myślała o niczym, po prostu unosząc się gdzieś na fali nicości, pozwalając by to, co ją otaczało, zbliżało się do niej, by miało do niej dostęp, by rzucało w jej stronę zapach nieco wilgotnej ziemi, by szemrało opowieścią, jaka nieodzownie kojarzyła jej się z latem. Było w tym coś dziwnego, a jednocześnie naprawdę kojącego, więc po prostu poddawała się temu, pozwalając, by dzień powoli przechodził w noc, wraz ze śpiewem ptactwa, które wieczorem wyruszało na żer. Paskuda poruszyła się nieznacznie, przeciągając i rozciągając palce we wszystkich łapach, ziewnęła przeciągle, po czym odwróciła się na drugą stronę, westchnęła ciężko i zapadła ponownie w sen. Nie była już najmłodszą kocicą, co czasami Victorię bardzo martwiło, ale kochała jej obecność i ciepło, wiedziała więc, że musi zabrać ją ze sobą, że nie może zostawić jej na kolejne tygodnie w Norfolk, choć była pewna, że Paskuda miałaby tam iście królewską opiekę. Należała jednakże do niej i nie zamierzała się z nią rozstawać, mając pewność, że kocica już pierwszej nocy wdrapie się pospiesznie na jej biodro albo plecy, by przespać tak kilka godzin. Victoria musiała przyznać, że czuła się teraz dziwnie błogo, jakby wszystko, co jej dotyczyło, zostało gdzieś daleko, jakby zniknęły wszystkie troski, ambicje i wyzwania, jakie przed sobą stawiała, pozostawiając ją w błogiej nieświadomości, w błogiej obojętności, jaka nie była wcale taka zła. Czasami bowiem każdy potrzebował tego, by poddać się delikatnemu kołysaniu, jakie gwarantowało im życie. Było to dziwnie słodkie, a jednocześnie jakby w dużej mierze melancholijne, pozwalało jej jednak przypuszczać, że naprawdę zdoła wypocząć przed kolejnym rokiem akademickim, że będzie w stanie poszukiwać tutaj pomysłów na przyszłość, że nabierze sił i doświadczenia, jakiego potrzebowała. Spojrzała na Paskudę, kiedy ta ponownie się poruszyła i nastawiła uszu, spoglądając przed siebie z zaciekawieniem i uwagą, jaką wykazywała się zawsze wtedy, kiedy na coś polowała. Widać było, że coś ją zaciekawiło i nie trzeba było długo czekać na to, by Victoria zorientowała się, co dokładnie zaprzątało myśli kocicy. Był to bowiem psidwak, naprawdę niewielki, który kierował się w ich stronę w dość radosnych podskokach, sprawiając wrażenie, jakby naprawdę był kulką i w tym jednym musiała przyznać rację Larkinowi.
Arenaria, gdy już zdołała przywyknąć do obecności LJ w swoim otoczeniu, kiedy upewniła się, że ten nigdzie nie zniknie i zawsze ma w swoim pobliżu coś ciekawego do zjedzenia, wyraźnie się ożywiła. Dopiero teraz Swansea widział, jak wiele ruchu potrzebowała, jak wiele czasu musiał jej poświęcić i choć cierpiały na tym jego prace, nie narzekał. Przekonywał się jednak, że będzie musiał po powrocie z wakacji pomyśleć o skrzacie domowym. Owszem, mieszkał w rodzinnej rezydencji, więc jego skrzat będzie musiał współpracować ze skrzatami pozostałych członków rodziny, ale przynajmniej miałby dodatkowa opiekę nad psidwakiem. Wtedy mógłby więcej czasu spędzić w pracowni i zdecydować, co tak właściwie chciał robić, w którą stronę chciał się udać. Wybrał się ze swoim psidwakiem na spacer, znajdując miejsce, gdzie mógł ją swobodnie puścić biegać. Szczęśliwie zaczęła reagować na swoje imię i nawet przybiegać do niego, choć jeśli coś ją zainteresowało to uciekała w tego stronę. Nie inaczej było, teraz kiedy zaczynając niemal skakać, kierowała się w stronę Victorii. - Arenaria! - Larkin ostatni raz krzyknął jej imię sprawiając, że szczenię zatrzymało się w miejscu, niemal przewracając się i spojrzało w jego stronę merdając radośnie ogonem. Właściwie dało się wyczytać z jej spojrzenia, że zwyczajnie pogania swojego właściciela, aby szybciej za nią szedł. Kiedy LJ westchnął, suczka ruszyła znów biegiem, dopadając w końcu do Victorii, którą zaczęła obwąchiwać, podskakując w miejscu, gdy tylko próbowała polizać czarownicę. Nie trwało to jednak długo, gdy dostrzegła kota. Usiadła w miejscu, spoglądając na drugie zwierzę, aż zaszczekała i skoczyła wyżej - w stronę Paskudy, z wyraźną chęcią zabawy. - Wygląda na to, że tu kończy się nasz spacer. Można dołączyć? - odezwał się prosto LJ, gdy tylko podszedł do Victorii, uśmiechając się lekko, jakby zaczepnie. Nie wiedział, czy jego towarzystwo było jej choć trochę miłe, choć widział nadzieję w listach, które ze sobą wymienili tuż przed wakacjami. Zgodziła się na wspólną naukę, a to był już krok do przodu. Pamiętał także słowa Liz, które w jednej chwili rozbrzmiały w jego głowie. Postawa obronna i poszukiwanie nowej siebie? - No chyba, że to miał być czas tylko dla was i wolałabyś, żeby tak pozostało. Wtedy powiedz słowo, a spróbuję odciągnąć kulkę od was i jakoś zniknąć, choć wolałbym tego nie robić i spędzić wspólnie z wami czas inaczej niż w dodatkowym towarzystwie mojej siostry i Violi - dodał, stając tuż obok niej, nie zdając sobie sprawy z tego, jak miękko zabrzmiały jego słowa na koniec, jak ciepło się uśmiechnął. Chciał spędzić z nią czas. Chciał rozmowy nie na papierze. Lei sugerowała, żeby po prostu był, był sobą. To była najdziwniejsza rada, jaką dostał, ale też sprawiająca, że zaczął zastanawiać się, czy mimowolnie nie próbował udawać przy Brandon kogoś, kim nie był. Próbował jednak przestać o tym myśleć, czekając na zgodę bądź odmowę wspólnego wieczoru.
Paskuda spojrzała na psa z wysokości ramion Victorii, robiąc taką minę, jakby coś jej tutaj bardzo zaczęło śmierdzieć. Nastawiła wąsy i uszy, obserwując psa, który nieoczekiwanie zaczął kręcić się wokół nóg jej pani, zachowując się zupełnie tak, jakby zwariował. Widać było, że kocica ani trochę nie boi się tego nieoczekiwanego gościa, że gdyby tylko mogła, po prostu dałaby suczce w mordkę, by ta się uspokoiła, ale najwyraźniej Paskudzie nie chciało się nawet poruszać i po prostu zamierzała przyjemnie spędzić ten wieczór. Tak, jak sama sobie to wybrała, bez wścibskiego dzieciaka w postaci szczenięcia, które nie umiało się opanować, które nie umiało się zatrzymać i nie wiedziało zupełnie, czym były maniery. Pod tym względem Paskuda zdawała się podobna do swojej pani, nieco chłodna w obejściu i zapewne, jak każdy kot, przekonana o swojej wyjątkowości i królewskiej wręcz naturze. - Jesteś pewien, że zdoła położyć się w miejscu i nie poruszać się przez pięć minut? - zapytała, unosząc lekko brwi, ale w kąciku jej ust pojawił się łagodny, ledwie dostrzegalny uśmiech. Nie miała niczego złego na myśli i nie czuła się również źle w obecności szczenięcia. Nie czuła się również źle w obecności Larkina, choć musiała przyznać, że wciąż nieco bolało ją jego zachowanie z czasu ich ostatniego spotkania, nawet po tym, jak ten się wytłumaczył, jak przedstawił jej swoje spojrzenie na tę sprawę, nawet kiedy w swoisty sposób ją przeprosił. Victoria najwyraźniej była człowiekiem, który pod całą tą pewnością siebie, pod siłą, jaką się cechowała, nosiła wieczne przeświadczenie, że wszystko, co szło nie tak, jak pójść powinno, czegokolwiek miałoby to nie dotyczyć, było tylko i wyłącznie jej winą, nie kogoś innego. Dziewczyna spojrzała teraz na Larkina, przekrzywiając lekko głowę, ledwie dostrzegalnie marszcząc brwi, jakby zastanawiała się, czemu ten chciał tutaj tak naprawdę zostawać. Zmęczył się spacerem? Czy może, chcąc naprawić ich ostatnie spotkanie, zamierzał teraz nie powstrzymywać się i opowiedzieć jej o tym, o czym chciał powiedzieć wtedy, w Dolinie Godryka? Jakkolwiek by nie było, Victoria tak naprawdę nie widziała powodu do tego, żeby kazać mu odejść, był w końcu wolnym człowiekiem, a ona nie widziała powodu, dla którego miałaby go stąd przegnać. Ostatecznie nie zrobił jej krzywdy, nie zrobił czegoś, czego miałaby się bać, wycofując się, gdy tylko dawała mu ostrzeżenie. Była również pewna, że gdyby tylko tego chciała, mogłaby wstać i odejść, po prostu po raz kolejny zostawiając go samego, odcinając się w ten sposób od jego słów. - Znasz sposób na to, żeby nas przekupić? - zapytała cicho, podchodząc do ławki, nie odrywając od niego spojrzenia, ciekawa, czy ten aż tak bardzo chciał tutaj zostać, by być skłonnym pogrywać w gierki, które nie były ani mądre, ani do niczego potrzebne i tylko z jakiegoś powodu czepiały się ostatnimi czasy coraz częściej Victorii. Najwyraźniej bowiem faktycznie się zmieniała i zaczynała coraz lepiej rozumieć to, że nie musiała być niczym wyciosana z jednego kamienia, że nie musiała być bryłą lodu. Choć ta ostatnia myśl spowodowała, że odwróciła spojrzenie, ostatecznie na moment zamykając oczy, starając się zapanować nad nieprzyjemnym uczuciem, jakie znowu pochłonęło jej serce. Nie było w tym absolutnie niczego dobrego, ale widać o wiele trudniej było jej wyzbyć się takich rzeczy, które w siebie wmówiła, niż innych. Ostatnie słowo wypowiedziała, siadając na ławce, nie zdając sobie sprawy z tego, że Larkin nie mógł jej przez to usłyszeć.
Jej ucieczkę spojrzeniem dostrzegł Larkin, przez chwilę zastanawiając się, czy powinien próbować spędzić z nią trochę czasu. Ostatecznie uznał, że ten jeden raz spróbuje nie odbierać jej zachowania jako niechęci wobec niego. Uśmiechnął się więc szerzej, zamierzając podjąć rzucone mu wyzwanie. Rozejrzał się wokół nich, aż dostrzegł dwa kamyki. Zwykłe, nie kryjące w sobie niczego specjalnego. Wziął je w dłoń i podniósł się, aby usiąść obok Victorii, mając wrażenie, jakby przestrzeń wokół nich stała się dziwnie wyciszona. Czyżby z tego powodu nie słyszał do końca wypowiedzi dziewczyny? - Nie słyszałem ostatniego słowa, ale zakładam, że byłaś ciekawa czy zdołam was przekonać do wspólnej rozmowy… Trudno będzie namówić twojego kota, skoro nie dogaduję się za bardzo z tymi stworzeniami, ale ciebie mogę spróbować przekonać, że nie jestem całkowicie złym towarzystwem - odparł, wyjmując różdżkę, po czym zaczął rzucać kolejno zaklęcia na kamyki, powiększając je nieznacznie, transmutując w puchary, którym w końcu zmienił materiał na szklany, kiedy skończył dodawać proste roślinne wzory. Jeśli chciał zaproponować toast pokoju, chciał, żeby mogli napić się z czegoś, co będzie przynajmniej odpowiednio wyglądać. Chciał kontynuować rzucanie czarów, kiedy Arenaria zaczęła głośniej domagać się uwagi. Spojrzał na nią, wahając się przez chwilę, aż ostatecznie uniósł z ziemi jeszcze jeden kamyk, transmutując go w piłkę, którą mógł rzucić szczeniakowi do zabawy. - Odpowiadając na twoje wcześniejsze pytanie - nie wiem czy usiedzi pięć minut. Jest bardziej energiczna niż myślałem i zaczynam poważnie się zastanawiać nad sprawieniem sobie skrzata domowego, żeby pomógł mi z opieką nad nią - wyznał Victorii, wracając do rzucania zaklęć. Po chwili puchary, stojące na ławce pomiędzy nimi, wypełniły się wodą. LJ przez chwilę przyglądał się swojej towarzyszce, zastanawiając się, czego mogłaby chcieć się napić, aż w końcu rzucił ostatni czar, przemieniając wodę w wino, którego smak pamiętał, które lubił i miał nadzieję, że zasmakuje także jej, o ile zgodzi się z nim napić. - Czy taka forma toastu będzie odpowiednia, panno Brandon? - spytał cicho, unosząc jeden z pucharów, podając go Victorii, nie odrywając od niej spojrzenia, pomimo Arenarii, która wróciła do nich i domagała się ponownego rzucenia piłką. - Co powiesz na to, żebyśmy spróbowali się poznać nieco bardziej niż w listach? - zaproponował, zastanawiając się, czy mimo wszystko było to coś, czego oboje chcieli. W końcu nie miał pewności, czy Victorii nie odpowiada obecny stan rzeczy. Mimo to miał nadzieję, że zdoła dowiedzieć się czegoś więcej o niej, co nie będzie tylko powierzchowną wiedzą.
Victoria spojrzała na niego nieco niepewnie, nie wiedząc, skąd takie stanowisko względem kotów, ale nie sądziła, żeby powinna o to pytać. Uniosła jednak lekko brwi, najwyraźniej ciekawa tego, co mogło kryć się za tym prostym stwierdzeniem, jednocześnie obserwując to, co Larkin robił, starając się jednocześnie przejrzeć jego plany. Nie znała go na tyle dobrze, by wiedzieć, co dokładnie chodziło mu po głowie, ale musiała przyznać, że ją to ciekawiło, tak po prostu zastanawiała się, co dokładnie ten mógł planować, zupełnie nie wiedząc, jak zachowywał się w stosunku do innych osób. Bo to, że przy niej postępował inaczej, było dla niej oczywiste. Rozproszyła się jednak wyraźnie, kiedy zajął się zabawa z psidwakiem, musząc jednocześnie przyznać, że wbrew jej podejrzeniom, Larkin wiedział co robi i pamiętał o suczce, dbał o jej potrzeby, zabrał ją nawet ze sobą na wyjazd, chociaż wcale nie musiał tego robić. Ostatecznie ta mogła zostać w jego rodzinnym domu, pod opieką skrzatów oraz innych członków rodu Swansea. Dokładnie tak jak Paskuda, która z pewna dozą powątpiewania spoglądała na psidwaka, mając taką minę, jakby chciała powiedzieć, że pies był całkowicie niepoważny i dziecinny. Podobnie, jak jego pan, który postanowił przekupić swoją towarzyszkę alkoholem, nie do końca tym trafiając, bo zdecydowanie bardziej ciekawiły ją rzucane przez niego zaklęcia i to, że posługiwał się nimi stosunkowo gładko. Miała mu nawet odpowiedzieć dość gładki, gdy zadał jej pytanie, kiedy ponownie się odezwał, a ona zacisnęła mocno zęby i palce na pucharze, który dopiero co od niego odebrała. Victoria starała się nad sobą w tej chwili wyraźnie zapanować, choć jej serce rozbijało się jak oszalałe w piersi. - Nie znoszę ludzi, którzy na innych naciskają i próbują coś wymusić. Nie znoszę osób, które uważają, że w ten sposób coś osiągną, Swansea, że dostaną to, czego chcą, bo po prostu tego oczekują. Ich intencje nigdy nie są czyste - powiedziała cicho, nie odrywając od niego spojrzenia, a w jej jasnych oczach odbiła się gorycz i gniew, których nie potrafiła w tej chwili ukryć, mając wrażenie, że wspomnienia atakują ją z każdej możliwej strony. Pamiętała, jak zachowywał się Filin, ale dopiero w tej chwili zdała sobie w pełni sprawę z tego, jak podobne namowy, choć łagodne i pozornie niegroźne, pozornie zwyczajne, na nią działały. Czuła się przez nie osaczona, jak zwierzę złapane w pułapkę, bez możliwości ucieczki, bez możliwości wyjścia z tego z twarzą. Przede wszystkim zaś widziała w tym coś złego, coś co siłowo łamało jej wolę, co ją niszczyło w sposób, którego nie dało się opisać. Jej słowa nie były jakoś wyjątkowo ostre, nie piętnowała go bezpośrednio, brzmiąc bardziej, jakby go upominała, bo mimo wszystko nie naciskał na coś, co byłoby jej absolutnie niemiłe, ale nie czuła się z tym komfortowo. Była również przekonana, że Larkin nie do końca zdawał sobie sprawę z tego, jak można było odebrać jego słowa, zapewne uznając je za coś normalnego i zapewne w przypadku normalnej osoby, normalnej dziewczyny, dokładnie tak by podziałały. Z Victorią było jednak, jak zawsze, inaczej. Zacisnęła zęby na dolnej wardze, a później uniosła puchar, który wyglądał naprawdę elegancko, co musiała przyznać bez najmniejszego zawahania, a później upiła solidny łyk trunku, zastanawiając się mimowolnie, czy ich rozmowy zawsze musiały tak wyglądać. Wystarczyło jedno słowo, w którym widziała coś złego i zrywała się niby koń z uwiązu, kopiąc i niemalże gryząc. Nie umiała jednak zbyt wiele na to poradzić, mając wrażenie, że Larkin w wielu kwestiach chciałby za bardzo traktować ją jak kogoś, kto ulega prostym namowom, taka zaś nie była i motała się coraz to mocniej w tym, czego chciała. - Więc miałam rację. Wyobraźnia i zdolności artystyczne są podwalinami transmutacji - stwierdziła cicho, spoglądając ponownie na puchar, przekręcając go ostrożnie w palcach, mając jednocześnie wrażenie, że gdyby tylko Larkin chciał, gdyby miał czas, byłby w stanie za pomocą zaklęć stworzyć coś równie pięknego, jak przy pomocy dłuta.
Dostrzegł jej spojrzenie i pokręcił lekko głową, wspominając krótko, że Pan Kot od Lei niezbyt za nim przepada, dodatkowo będąc powodem, jego własnej niechęci wobec tych zwierząt. Nie uważał, aby była konieczność rozmawiać na ten temat, szczególnie że już po chwili dał się pochłonąć rzucaniu kolejnych zaklęć transmutacyjnych. Czuł dziwną radość, niemal ekscytację na to, co chciał zrobić, co miał nadzieję, że się uda. Czuł zadowolenie, które zniknęło jak bańka mydlana za sprawą słów Victorii. W jednej chwili poczuł, jak budzi się w nim irytacja, jak ma ochotę wytknąć jej niszczenie wszystkiego, co próbował zawiązać między nimi, a jednocześnie nie doprowadzanie do zupełnego zerwania relacji. Czuł się zmęczony ciągłymi sprzeczkami, które rodziły się często przez jedno słowo. Czy zachowywał się inaczej przy niej? Tak. Uważniej dobierał słowa, a i tak kończyło się, jak w tej chwili. Urażonym, zirytowanym, bądź wściekłym spojrzeniem dziewczyny, która odbierała jego słowa jak atak, przytyk, pułapkę. Nigdy nie wiedział, co powinien zrobić i nie inaczej było w tej chwili. Zdołał jednak zapanować nad sobą, głównie dzięki suczce, która przybiegła do niego z piłką, domagając się ponownego rzucenia jej. - Wino nadaje się do wznoszenia toastów, ale zawsze można zrobić to wodą. Jeśli z kolei nie chcesz uzupełnić braków w wiedzy na mój temat, jeśli nie chcesz mnie zwyczajnie poznać, to wystarczy jedno słowo. Naprawdę ostatnie, co chcę, to zmuszać cię do czegoś i myślałem, że o tym wiesz, że jednak pokazałem to wycofując się ilekroć pokazałaś, że coś nie jest ci miłe - powiedział spokojnie, sięgając po piłkę, którą od razu rzucił daleko, dopiero wtedy sięgając po swój puchar. Kątem oka dostrzegł, że mimo wszystko Brandon napiła się wina i miał ochotę westchnąć ciężko, ale dziewczyna znów się odezwała i nie mógł nie uśmiechnąć się do tego. Zdecydowanie wolał odpowiedzieć jej na te słowa niż próbować znów się tłumaczyć. Był przekonany, że zestawiła go ze swoim byłym, o którym od Zoe dowiedział się wszystkiego, co najgorsze. Nie była to przyjemna myśl, ale wiedział, że nie zmieni jej zdania o sobie ot tak. nie zamierzał też robić niczego na siłę, choć mogła odnosić takie wrażenie. Choć z drugiej strony - usilnie starał się sprawić, aby spojrzała na niego łagodniej, aby przekonała się do niego. Być może nadchodził czas, aby częściowo odpuścić. Częściowo, gdyż całkowicie nie byłby w stanie zerwać kontaktu, a po pamiętnym nocnym liście dziewczyny, odnosił wrażenie, że ona także nie chciała zrywać z nim znajomości. Musieli jedynie znaleźć własny złoty środek w otaczającym ich chaosie, znaleźć wspólny rytm w tym tańcu nieporozumień i sprzeczek. - Wyobraźnia tak, zdolności artystyczne już niekonieczne. Wszystko zależy od tego, co chcesz stworzyć - odpowiedział, pochylając się, aby unieść kolejny kamyk, który położył między nimi na ławce. - Można z niego po prostu stworzyć puchar i do tego nie potrzeba zdolności artystycznych. Wystarczy pamiętać jak wygląda puchar. Każde kolejne zaklęcie, dodające wzory, zmieniające materiał - nie potrzebujesz do nich zdolności artystycznych, ale pomaga wyobrażenie, jak uzyskać pożądany efekt w innej dziedzinie. Jeśli jednak masz ogromną wyobraźnię, stworzysz wszystko i bez manualnych zdolności artystycznych - rozwinął myśl, rzucając kolejne zaklęcia na kamień, tworząc kolejny puchar, na którym pojawiały się roślinne wzory przypominające pnącza bluszczu, jakby utrzymywały czarkę w swoich liściach. Nie zmienił jednak materiału, pozostawiając puchar kamiennym, nim ostatecznie spojrzał na Victorię. - Zawsze dla wprawy możesz spróbować rzeźbienia, albo malarstwa, albo chociaż rysunku. Z dwoma ostatnimi z pewnością chętnie pomogłaby ci Lei. Ja malarstwo porzuciłem jeszcze za dzieciaka, a rysunek… Jest w tym lepsza. Ja używam szkiców jedynie jako pomoc przy późniejszym rzeźbieniu, ale może mogłabyś w ten sposób myśleć nad miotłami. Mogłabyś oswoić się z kształtem, jaki chcesz uzyskać, narysować go z każdej perspektywy, aby później swobodniej wydobyć ten kształt z kawałka drewna - dodał ostrożnie, wiedząc, że temat pracy był naprawdę delikatny i nie chciał znów doprowadzić do kłótni, ale uważał, że trening rysunku mógłby jej dobrze zrobić, o ile nie wprowadziła tego do harmonogramu codziennych zajęć.
Victoria nie skomentowała w żaden sposób rewelacji dotyczących kotów, po prostu przyjmując je do wiadomości. Nie miała zresztą tak naprawdę czasu, żeby się nad tym zastanowić, bo po chwili nastrój znowu się zmienił, a ona wycofała się pospiesznie, mając wrażenie, że mimo wszystko wolałaby uciec. Nie znosiła tego, nie była w stanie przejść do porządku dziennego ponad pewnymi uwagami, sposobem ich wyrażenia, ponad prostymi prośbami, które zapewne komuś normalnemu wydawałyby się wręcz zwyczajne. Ona jednak widziała w nich coś więcej, chociaż nie powinna, nie po ich rozmowie na imprezie Brooks, nie po tym wszystkim, co zdołali ustalić. Nie powinna, a mimo to nieustannie zachowywała się, jak idiotka, zaczynając być tym zwyczajnie zmęczoną. Uniosła rękę, by odgarnąć włosy za ucho i odwróciła głowę, marszcząc brwi, wpatrując się w trawę przed nimi, czując jednocześnie, jak gwałtownie się rumieni, jak zdradziecka czerwień wypełza na jej uszy, na szyję, jak odbiera jej mowę, a serce zaczyna bić zdecydowanie zbyt szybko. Zacisnęła tak mocno zęby na wewnętrznej stronie policzka, że naprawdę sprawiła sobie ból, ale gdyby w tej chwili zaczęła się z nim spierać, gdyby zaczęła wypominać mu, jak mogły brzmieć jego słowa, zapewne pokazałaby mu, jak bardzo była szalona albo skrzywiona, albo jak bardzo bała się czegoś podobnego. Przesunęła rękę, by potrzeć czoło, a potem na chwilę zasłoniła oczy, zastanawiając się, jakim cudem była w stanie normalnie rozmawiać z innymi ludźmi, z innymi chłopakami, a przy Larkinie zawsze zachowywała się, jak niespełna rozumu. Nie miała na to odpowiedzi i choćby próbowała ją znaleźć, wiedziała doskonale, że nigdzie na nią nie trafi, bo ta po prostu nie istniała, nie została nigdzie wygrawerowana, nie została jej dana, nie doznała oświecenia, które mogłoby na nią spłynąć i pokazać jej dosłownie wszystko, co było nie tak. Z nią, z jej sposobem myślenia, ze wszystkim. - Nawet puchar nie będzie pucharem, jeśli nie znasz się w choćby minimalnym stopniu na sztuce - powiedziała cicho, odwracając się w końcu w stronę Larkina, by pochylić się ponad Paskudą po kolejne kamyki i zademonstrowała mu, co miała na myśli, rzucając dość niedbale zaklęcie, sprawiając, że faktycznie mieli przed sobą kolejne naczynie do picia, ale było dość mocno koślawe, zupełnie, jakby wyciosane ręką kogoś, kto zupełnie nie przejmował się walorami estetycznymi tego, co chciał osiągnąć. - Jest użyteczny i można z niego pić, to prawda, zatem transmutacja zadziałała, ale prawda jest taka, że ta dziedzina magii jest najbliższa sztuce. Istnieje po to, by można było stworzyć coś z niczego, by ci, którzy nie mają talentu twórczego, byli w stanie nadać innym obiektom tych walorów, jakich w nich poszukują. Ale nigdy, nie mając zdolności artystycznych, nie osiągną tego, co prawdziwi twórcy - stwierdziła, koncentrując się na kolejnych zaklęciach, próbując powtórzyć jego czary, ale widać było wyraźnie, że jej dzieło dalekie jest od piękna, jakie próbował z kamienia wydobyć Larkin. Było poprawne, skrojone na właściwą miarę, zapewne można byłoby powiedzieć, że w pewnej mierze było również gustowne, jednak nie było dostatecznie eleganckie, zupełnie, jakby coś kulało w tej twórczości. Zaraz też Victoria zaśmiała się cicho, kręcąc lekko głową. - Nie mam zdolności plastycznych, Larkin. Jestem rzemieślnikiem, nie artystą i doskonale było to widać na wszystkich zajęciach z działalności twórczej. Zwłaszcza we Francji - przyznała cicho, uśmiechając się nieco krzywo, przyglądając się pucharom, jakie pomiędzy nimi stały, czując, jak Paskuda wierci się na jej nogach. - Gdybym kazała ci stworzyć miotłę, stworzysz małe dzieło sztuki, a ja nie będę umiała wydobyć piękna z kawałka drewna. Każde z nas zostało zatem stworzone do czegoś innego - dodała, wyraźnie niezadowolona z powodu tego, że znowu z czymś zostawała w tyle, ale zamiast się nad tym rozwodzić, wypełniła wszystkie puchary wodą, by następnie przemienić ją w alkohol i wznieść niemy toast, Merlin raczy wiedzieć, za co albo za kogo.
Widział jej reakcję i w pewnym sensie chciał dowiedzieć się, o czym myślała. Chciał upewnić się, co myślała, że zamierzał jej zaproponować, choć jednocześnie miał wrażenie, że doskonale wie. Wszystkie jej uniki, nagłe napięcie, nagłe ataki brały się w podobnych sytuacjach, sugerując, czego nie chciała. Miał wrażenie, że w tym względzie mógł z niej czytać, jak z otwartej księgi, przez co postanowił odpuścić, pozwolić, aby temat sam odszedł w niepamięć, ciesząc się z tego, że jednak nie odeszła. Mogła w końcu zostawić go samego na ławce, ale zamiast tego siedziała z nim i najwyraźniej planowała kontynuować rozmowę. Przyglądał jej się uważnie, gdy sięgała po kamienie, a także, gdy transmutowała je w puchary, tłumacząc swój punkt widzenia tej dziedziny magii oraz powiązań z wyobraźnią, oraz zdolnościami artystycznymi. Widząc jej demonstrację, Larkin nie był w stanie nie przyjąć jej słów, nie zgodzić się z nimi choćby w minimalnym stopniu. - Częściowo masz rację, choć zadam inaczej pytanie - jak często do tej pory, próbowałaś swoich sił w sztuce? Wiesz zapewne, że talent jest niewielką składową sukcesu. To, czy coś wygląda prosto, czy wybitnie jest jedynie kwestią praktyki, ćwiczeń, ponieważ naprawdę wszystkiego można się nauczyć - odpowiedział, spokojnie celując różdżką w jednej z pierwszych stworzonych przez nią pucharów, nieznacznie zaczynając go poprawiać, odczuwając przyjemne ciepło na myśl, że właściwie tworzyli coś razem. Rozmawiali, rzucali zaklęcia i nie sprzeczali się. To było coś tak odmiennego, tak wyjątkowego, że Swansea bał się przypadkiem to zniszczyć. Jednocześnie nie chciał przerywać rozmowy, nawet jeśli mieli mieć odmienne zdanie, co nie zdziwiłoby go za bardzo. Uniósł puchar, gdy tylko Victoria wzniosła niemy toast, czując, że jego ego zostało mile połechtane jej ukrytym komplementem. Nie pamiętał, kiedy słyszał od niej wprost słowa uznania. Z pewnością nie przed jej wyjazdem do Francji, a to oznaczało, że prawdopodobnie oboje się zmienili — ona, wyraźnie mówiąc więcej z tego, co myślała, a on być może tworzył lepsze dzieła niż wcześniej. - Nawet jeśli miotła w moim wykonaniu byłaby dziełem sztuki, nie mogłaby latać. Z kolei do szybkiego latania nad boiskiem nie potrzeba czegoś, co będzie zapierało dech w piersi, prawda? Jednak… Skoro zgodziłaś się przyjąć moją pomoc w zakresie obróbki drewna… Możemy spróbować rozwinąć twoje zdolności artystyczne, zamiast skupiać się tylko na zrozumieniu tego, jak obchodzić się z drewnem. Jeśli oczywiście wytrzymasz tyle czasu w moim towarzystwie, panno Brandon - odpowiedział, na końcu pozwalając sobie na nieco zaczepny ton, mrugając przy okazji do niej z figlarnym błyskiem w oku. Zaraz też uniósł dłoń w obronnym geście, odstawiając puchar na ławkę, aby złapać piłkę, którą Arenaria przyniosła i rzucić ją znów daleko. - Kiedyś malowałem, jak Lei, jak nasz ojciec. Przestałem dość wcześnie, gdy nie potrafiłem przejść przez etap stworzenia autoportretu. Chodzi mi jednak o to, że nauczyłem się malować, ale gdybyś kazała mi oraz mojej siostrze namalować, chociażby krajobraz, to jej dzieło wywołałoby w tobie jakiekolwiek uczucia. Mój twór byłby zwyczajnie poprawny, może realistyczny, ale nie zapierałby tchu w piersi, jestem tego świadom. Jeśli więc chodzi o tworzenie czegoś, choćby pucharu i zdolności… Możemy je wspólnie szlifować, ale bez magii, w nieco mugolski sposób. Żebyś mogła… czuć to, co chcesz wydobyć z drewna. Wydaje mi się też, że choć będzie to długotrwały proces, nakładając mniej zaklęć na drewno, zachowasz jego naturalną wytrzymałość - wrócił do przerwanego tematu, dość szybko poważniejąc, po chwilowej zaczepce. Naprawdę chciał jej pomóc, a jeśli było coś, na czym się znał, to tylko na rzeźbieniu i surowcach do tego wykorzystywanych.
Były takie rzeczy, nad którymi Victoria nie panowała, reagowała na nie po prostu podświadomie, działając w sposób, którego nie umiała opisać i nie umiała powiedzieć, skąd jej się właściwie brał. Po prostu nagle dostawała niemalże ostrogami po bokach, ruszając naprzód bez żadnego zastanowienia i chociaż wiedziała, jak głupie i szalone było to z jej strony, nie umiała nad tym zapanować. Wciąż jeszcze miała tylko dziewiętnaście lat i po prostu pozwalała na to, by sprzeczne emocje brały nad nią górę, teraz zresztą robiąc to częściej, niż do tej pory, pozwalając sobie na bycie człowiekiem z krwi i kości, a nie tylko na bycie idealnym posągiem, który został wyciosany w jakimś zimnym kamieniu. Nie zamierzała jednak o tym dyskutować, bo to nic by nie zmieniło, nie dałoby jej również podstaw do tego, by się zmienić, więc zapiąwszy ponownie swój gorset, postanowiła w pełni skupić się na innych sprawach. - Niewielką, acz znaczną. Nie zostanę genialnym wróżbitą, jeśli w ogóle nie przejawiam zdolności w tę stronę, prawda? Trudno byłoby również oczekiwać od kogoś, że będzie miotał zaklęciami na lewo i prawo, jeśli nigdy nie pokładał w tym swoich nadziei - zauważyła spokojnie, aczkolwiek bardzo poważnie, bo mimo wszystko nie była w stanie zgodzić się z Larkinem. Talent był niewielkim ułamkiem tego, co można było osiągnąć, ale najpierw należało go w ogóle posiadać, by móc go doskonalić, pomnażać i rozbudowywać. Obserwowała go w ciszy, nie poruszając się, jedynie delikatnie głaszcząc Paskudę, która najwyraźniej była bardzo zadowolona z tego, co się działo. Mogła spać, z dala od tłumów, po prostu błogo sobie chrapać i nikt jej w tym nie przeszkadzał, bo głębokie wywody jej pani najwyraźniej nie robiły na niej absolutnie żadnego znaczenia. Victoria zaś zdecydowanie wciągała się w dyskusję, jaką prowadziła z Larkinem, odkrywając, że mimo wszystko potrafili dzielić się takimi myślami również na żywo, nie zaś za pośrednictwem papieru. - Jeśli sądzisz, że nie zdołam zbyt długo wytrzymać w twoim towarzystwie, to powinieneś wybrać się ze mną do zamków. Chyba że boisz się, że okażę się groźniejsza od potworów i smoków, jakie można tam spotkać - powiedziała pospiesznie, wyraźnie pod wpływem impulsu i chociaż miała świadomość, jaka to była nierozważna decyzja, nie zamierzała wycofywać się z tego wyzwania, jakie właśnie rzuciła mu prosto w twarz, zastanawiając się jednocześnie, czy znajdzie w sobie na tyle odwagi, żeby faktycznie pójść z nią na tę wyprawę. Nie miała go za tchórza, ale to zdecydowanie nie był spokojny spacer po łące, czy nawet taniec na cmentarzu w środku nocy. - Dlaczego ma nie być dziełem sztuki? To również coś, co warto pokazać światu, udowodnić, że miotła to nie tylko środek transportu albo przedmiot, dzięki któremu możemy sięgnąć po wygraną. Gdyby tak było, to ani powozy, ani samochody nie byłyby w swojej masie uznawane za piękne, czyż nie? - odparła, wracając do głównego tematu ich rozmowy, przekręcając różdżkę w palcach, wyraźnie się nad czymś zastanawiając, nie wiedząc jednak do końca, jak poprawnie ująć to w słowa. Nie zgadzała się jednak ze stanowiskiem Larkina, dostrzegając piękno również w prostych przedmiotach użytkowych. Niemniej jednak jego kolejne słowa, jego uwaga na temat czucia, spowodowała, że Brandon zaśmiała się wdzięcznie, odrzucając głowę do tyłu, a później ponownie napełniła ich puchary, uciekając się do nieco słodszego alkoholu, by wznieść ponownie toast, choć ten był zdecydowanie ironiczny w swym wydźwięku. - Królowa Śniegu miała serce skute lodem - powiedziała jedynie, uśmiechając się do niego, nim wypiła alkohol, czując doskonale, jak gwałtownie pali jej przełyk, ale to wcale nie powstrzymało jej przed tym, żeby wypić aż do dna. Nie znosiła zbaczać na te tory w rozmowach, wiedząc doskonale, że była typowym mędrcem, który wszystko pojmował przez szkiełko i oko, nie zaś sercem. - I nie zaprzeczam temu, że wasze dzieła są piękne, ale wierz mi, ja ich zdecydowanie nie czuję. Jestem Brandonem, nie Swansea.
- Touché - odpowiedział, pochylając głowę, gdy tylko wspomniała o dokładnie jego przykładzie. Wiedział, że nigdy nie zostanie wybitnym zaklęciarzem, skoro od samego początku swojej nauki traktował tę dziedzinę magii po macoszemu. Wiedział, że powinien to zmienić, że mimo wszystko powinien skupić się nieco bardziej na nauce zaklęć gdyż nigdy nie było wiadomo, co się stanie w życiu i jakiej magii będzie potrzebował. Jednak nawet gdyby zaczął skupiać się na nich, nie osiągnąłby takiego poziomu, jaki prezentowała chociażby siedząca przy nim Victoria. Mimo to był zdania, że zdołałaby nauczyć ją rzeźby na tyle, aby jej miotły były piękne. Czuł jej wzrok na sobie, widział, że uważnie nie tylko go słucha, ale i patrzy na to, co robi. Było to tak odmienne od poprzednich ich spotkań, że aż trudno było uwierzyć, że jest prawdziwe. Tak samo, jak spokojna zupełnie ich rozmowa. Zero ucieczek, wykrętów, spięć, jeśli nie liczyć początkowego nieporozumienia. Mimowolnie zastanawiał, czy wpływ na to miał spożywany alkohol, czy udało mu się trafić w dobry dzień Brandon. Niezależnie od powodu, nie potrafił nie cieszyć się z chwili, starając się wyciągnąć z niej jak najwięcej. Słysząc jej słowa, aż wyprostował się, wpatrując uważnie w jej twarz, zawieszając spojrzenie na błękitnych tęczówkach dziewczyny. Szukał żartu, fałszu, czegoś, co świadczyłoby, że nie zamierzała tak naprawdę nigdzie z nim iść. Nie dostrzegając niczego takiego, uśmiechnął się lekko, czując, że mimo wszystko serce uderzyło mu mocniej z dziwnej radości. Nawet jego włosy zmieniły barwę, rozjaśniając się, przechodząc w ciepły blond, z czego Larkin nie zdawał sobie sprawy. - W takim razie zostaje nam ustalić, kiedy dokładnie ruszamy na wyprawę po zamkach, gotowi na pokój lub wojnę między sobą - przyjął ostatecznie wyzwanie, uśmiechając się lekko, ciepło. Nie zamierzał zrezygnować z takiej okazji z wielu względów - nie wiedział, co może ich tam czekać, więc dobrze było iść z kimś, kto jest dobry z zaklęć, a do tego mogli się jeszcze lepiej poznać z Victorią, poznać słabości i mocne strony, znów prowadzić rozmowy o wszystkim i niczym. Taki plan mu się podobał. W chwilę później uśmiechnął się jeszcze szerzej, opierając się nonszalancko o ławkę, pijąc z pucharu, nie odrywając spojrzenia od swojej rozmówczyni, poświęcając jej całą swoją uwagę. Nie przeszkadzała w tym nawet Arenaria, która wróciła z piłką i położyła się obok jego nóg, chwilowo zmęczona. - Sztuka użytkowa? Pamiętam, że już kiedyś próbowaliśmy o tym rozmawiać, gdy przyłapałaś mnie na poprawie poręczy schodów. Pisałem o niej teraz pracę - pokręcił lekko głową, wypijając zawartość pucharu. - Nie uważam, że nie mogą być piękne. W takim razie… Chętnie dowiem się, jak chciałabyś żeby twoja miotła wyglądała. Czy miałaby mieć na sobie zdobienia z motywem roślinnym, czy żeby cechowała się elegancką prostotą - rozwinął myśl, przekrzywiając nieco głowę, wyraźnie będąc ciekaw jej odpowiedzi, ciekaw jej wizji na własne dzieło. Nie spodziewał się jednak jej śmiechu i wytknięcia baśni o Królowej Śniegu. Nieznacznie skrzywił się, gdy tylko dotarło do niego, że zupełnie nie rozumiał określenia, przydomku, który jej nadal. Nie wiedział jednak, czy był to odpowiedni moment do tego, żeby tłumaczył jej swoje stanowisko. Pokręcił lekko głową na jej słowa, a gdy dostrzegł, że mają puste puchary, napełnił je znów woda, przemieniając w cydr. - Może i jesteś Brandonem, ale to nie znaczy że nie jesteś wrażliwa na sztukę. Może po prostu nie przemawiają do ciebie obrazy, czy rzeźby. Chociażby buty i ich zdobienia. Te, które zostawiłaś na cmentarzu, były przepiękne - odpowiedział, samemu tym razem wznosząc toast.
Victoria uśmiechnęła się ledwie widocznie, aczkolwiek zdecydowanie mogła sobie poczytywać to za małe zwycięstwo, a to w ich rozmowach zawsze było dla niej bardzo ważne. Trudno było jej powiedzieć, dlaczego tak właściwie, ale mimo wszystko sprawiało jej to przyjemność, znajdować się gdzieś w górze, gdzieś ponad wszystkim, gdzieś ponad każdym z możliwych problemów, gdzieś ponad omawianymi rzeczami. Zupełnie, jakby musieli nieustannie się o coś przepychać, albo jakby uważała, że może z nim dyskutować jedynie wtedy, gdy nie okazywało się, że była na coś podobnego za głupia. Nie umiała dokładnie opisać tego, co czuła, ani tego, co myślała, kiedy spotykała się z Larkinem, ale nie miało to aż tak wielkiego znaczenia, a przynajmniej tak starała się uważać. W głowie oczywiście wciąż miała miliony pytań Zoe, ale odsuwała to na bok, nie chcąc za bardzo dawać jej posłuchu, obawiając się, że w innym wypadku ulegnie temu, co jej kuzynka miała do powiedzenia. - Jak najszybciej. Po co zwlekać, skoro nie wiadomo, czy przypadkiem nie zaprowadzę cię do leża smoka - stwierdziła dość poważnie, aczkolwiek równie dobrze można było uznać, że w jej słowach kryje się coś żartobliwego. Był to jednak zdecydowanie jej sposób spoglądania na świat, jej sposób prowokowania innych i nie sądziła, by ludzie faktycznie chętnie go przyjmowali. Był bowiem, jaki był, ale towarzyszący jej mężczyzna niewątpliwie zdawał sobie z tego sprawę. Ostatecznie bowiem znał ją nie od dzisiaj i znał ją również od jak najgorszych stron. Przyglądała mu się, kiedy wypowiedziała te słowa i później, gdy ten tak spokojnie oparł się o ławkę, przypominając w tej chwili o wiele bardziej chłopaka, którego znała. Nie wiedziała, czy próbował zatem przy niej grać, czy wręcz przeciwnie, pokazywał jej to, czego nie wiedzieli inni. Nie przypominała sobie bowiem, by do tej pory Larkin bywał poważny w towarzystwie ich znajomych, aczkolwiek nie przebywała z nim na tyle często, by móc się wypowiadać w tym akurat temacie. Zaraz zresztą żachnęła się wyraźnie, kiedy przypomniał jej o sytuacji sprzed ponad roku, albo i więcej, powodując, że nieznacznie się zarumieniła i skrzywiła. - Nie spodziewałam się niczego innego - stwierdziła, gdy wspomniał o swojej pracy dyplomowej, jakby to było coś wręcz oczywistego, a potem zamknęła na chwilę oczy, odchylając się w tył, by ostatecznie spojrzeć w stronę nocnego nieba. - Jeśli mówimy o miotle sportowej, musiałaby się cechować prostotą i elegancją, zawsze chciałam, by została wykonana z ciemnego drewna, najlepiej barwionego na czerń, by zachowała swoistą klasę. Nie może posiadać ozdobników, bo to ograniczałoby pole manewru zawodników i prowadziło do różnych problemów, których wykluczenie byłoby zapewne bardzo skomplikowane. Poza tym nie zdziwiłabym się, jakby ozdoby zostały uznane za jakiegoś rodzaju oszustwo, tego też nie da się ostatecznie wykluczyć. Zamilkła, nadal przypatrując się niebu, jakby było w nim coś niesamowicie fascynującego, by później uśmiechnąć się, aczkolwiek w uśmiechu tym czaiła się również gorycz, której mimo wszystko nie mogła się pozbyć. Potrząsnęła głową na jego słowa, koncentrując się przez chwilę na alkoholu, jaki ponownie przełknęła bez gadania, nawet się nie krzywiąc, czując jedynie, że nieznacznie szumi jej w głowie, w sposób niesamowicie przyjemny, ale i nieco męczący. - To dzieło mojej mamy, tak samo jak większość moich ubrań. Umiem je ze sobą zestawiać i podziwiać, dostrzegając w nich coś wyjątkowego, ale nie, to zdecydowanie nie jest odczuwanie sztuki - stwierdziła, kręcąc ostatecznie głową na znak, że mimo wszystko nie była w stanie się z nim zgodzić i to nawet nie tylko dla zasady, ale dlatego, że po prostu wiedziała, jaka jest. Brakowało jej tego czegoś, tego zmysłu, tego poczucia.
Przyglądał się jej właściwie przez cały czas, jaki spędzali wspólnie na ławce i nie mógł ignorować tego, co czuł - dziwnego spokoju podszytego mimo wszystko ekscytacją. Niemal spijał każde słowo z jej ust, ciesząc się nim, bawiąc, jak gdyby pierwszy raz od dawna podejmował z kimś ten taniec wokół siebie. Choć początek wskazywał na porażkę, w tej chwili bawił się przednio, nie mogąc uspokoić bijącego szybciej serca, gdy tylko zgodził się na wspólną wyprawę w góry, aby zwiedzić tutejsze zamki. Nie było wiadomo, czego mogli spodziewać się po nich, ale ze wszystkich osób, z którymi Victoria mogła iść, zdecydowała się zaproponować to jemu. Owszem, było to wyzwanie, test właściwie dla nich obojga, czy wytrzymają w swoim towarzystwie tyle czasu, ale Larkin nie potrafił patrzeć na to inaczej, jak na okazję do prawidłowego zbudowania relacji, która miałaby możliwość się rozwinąć. Wszystko bowiem wskazywało na to, że mogliby się zaprzyjaźnić, być bliżej ze sobą, niż w tej chwili byli, a właśnie na tym mu zależało. Nie potrafił też zaprzeczyć pragnieniu, jakie w nim narastało, a jakie już go raz zgubiło - chęci pocałowania jej. W tej chwili, gdy dostrzegał tak wiele emocji na jej twarzy, gdy miał wrażenie, że opuściła wzniesiony wokół siebie mur, pozwalając mu ujrzeć coś więcej niż tylko perfekcję, niż ambicję, chciał ją pocałować. Tę prawdziwą Victorię, która miała świadomość swoich mocnych stron, pogodzoną z tym, że nie we wszystkim była idealna, tę szczerą Victorię. Musiał sięgnąć po puchar, wypijając jednym łykiem jego zawartość, aby nie zrobić błędnego ruchu, jak za ostatnim razem na cmentarzu. Bezpieczniej było skupić się na rozmowie. - Nie jest to odczuwanie sztuki, ale dostrzegasz piękno, a to już krok ku sztuce - stwierdził prosto, cicho, odrobinę zachrypniętym głosem, po gwałtownym wypiciu cydru. Odchrząknął, sięgając do kieszeni, z której wyjął szkicownik, w większości już zapełniony. Otwarł na pustej stronie, aby zaraz zacząć tworzyć zarys miotły innej niż wszystkie. -Gdybym ja miałbym stworzyć miotłę, zrobiłbym coś takiego… Chciałbym, żeby jak najbardziej przedstawiała naturę, żeby wyglądała, jakby samo drzewo ją zrodziło, dając wybitnemu graczowi… Dlatego trzonek nie byłby gładko wypolerowany, wyglądałby jak spleciony z wielu gałęzi wierzby szermierczej. Opaski na witkach przypominałyby bluszcz, który oplatałby witki. Próbowałbym stworzyć miotłę godną wil, leśnych nimf… Ale z pewnością nie nadawałaby się do latania - mówił, a z każdym jego słowem, na szkicu pojawiały się omawiane zdobienia, gdy szybkimi ruchami próbował zobrazować to, o czym mówił. Na końcu jedynie uśmiechnął się półgębkiem, kręcąc głową, gdy pokazywał jej szkic. - Jeśli chodzi o twoją wizję eleganckiej miotły… Mogłabyś spróbować zrobić ją z hebanu. Płacąc odpowiednio, dostaniesz czarne drewno, bez konieczności barwienia go. Jest wytrzymalszy od grabu, odporny na mechaniczne uszkodzenia. Przez to rzeźbienie w nim jest naprawdę trudne, jednak powinnaś bez trudu wydobyć z niego odpowiedni kształt dla miotły, jak wcześniej poćwiczysz. Mam jeszcze trochę hebanu w domu, po zamówieniu na szachy w naprawdę dużym formacie. Mógłbym dać ci go do testów, gdy wpierw poćwiczysz na łatwiejszym drewnie - dodał, spoglądając na nią z powagą na twarzy. Nie zwykł żartować, gdy przychodziło do rozmowy o rzeźbieniu, czy nauce tej dziedziny sztuki. Skoro obiecał jej pomóc, czy raczej zaproponował, a ona się zgodziła, zamierzał dotrzymać słowa. Teraz też wiedział więcej w sprawie tego, co chciała osiągnąć, więc wiedział, ku czemu powinni się kierować w swoich próbach.
Znalezienie równowagi pomiędzy nimi było naprawdę trudne i Victoria zdawała sobie z tego sprawę, nie była jednak pewna, czy powinna jej szukać, czy to było naprawdę coś, czego potrzebowała, coś, czego chciała. Wiedziała doskonale, co twierdziła Zoe, ale nie chciała ślepo podążać jej ścieżkami, jednocześnie jednak musząc przyznać jej rację, przynajmniej w niewielkim stopniu. Z jakiegoś względu Larkin był w stanie ją zdenerwować, był w stanie wywołać w niej jakąś plątaninę myśli, plątaninę emocji, które po prostu w niej płonęły, powodując, że nie była w stanie nad nimi do końca zapanować. Nie była w stanie powiedzieć, co dokładnie ją w nim drażniło, a jednocześnie wiedziała to i to powodowało, że się denerwowała w jego obecności. Pewnie z tego powodu o wiele łatwiej było, gdy wymieniali się listami, gdy prowadzili dyskusję za pomocą papieru i atramentu, a nie twarzą w twarz, choć musiała przyznać, że w istocie znaleźli teraz ten złoty środek, to wyważenie, którego im wcześniej brakowało, to coś, czego potrzebowali, by być w stanie prowadzić poważne i spokojne dyskusje. Nie miała jednak pojęcia, co czeka ich, gdy faktycznie ruszą na wyprawę na zamki Avalonu, gdy postanowią je zdobywać wspólnie, bo była przekonana, że to nie będzie łatwa droga. Spojrzała nieco niepewnie na Larkina, gdy ten sięgnął po szkicownik i obserwowała go, gdy rysował, marszcząc lekko brwi, mając wrażenie, że pod pewnymi względami Lei była do niego podoba. Albo też on do niej, trudno było to stwierdzić, ale zamiłowanie do sztuki i zdolności kreacji mieli naprawdę podobne, i zdaje się, że lubili się do nich uciekać, znajdując w nich nie tylko sporo przyjemności, ale i samych siebie. Musiała przyznać, że Larkin stawał się kimś zupełnie innym, gdy opowiadał o tym, co tworzył, gdy w ogóle przykładał rękę do rysunku, jednocześnie zapadając się w tym świecie, którego ona nie znała i dzieląc się nim, jakby chciał, żeby wszyscy inni mogli również się tam znaleźć. Victoria nie przerywała mu, pozwalając by mówił, ostatecznie jednak sięgnęła po szkicownik, by uważnie przyjrzeć się jego rysunkowi, przesuwając po nim ostrożnie palcami, by go nie zniszczyć. Skrzywiła się lekko, mając pełną świadomość, że nigdy nie stworzy czegoś podobnego, że nawet nie zbliży się do tego poziomu, jednocześnie będąc pełną podziwu dla jego zdolności, które wcześniej zwykła ignorować. Zupełnie niepotrzebnie i jednocześnie strasznie dziecinnie, z czego zdała sobie sprawę dopiero niedawno, teraz zaś dostrzegała to jeszcze wyraźniej. - Nikt nie powiedział, że musiałbyś tworzyć miotłę sportową - zauważyła spokojnie, mając świadomość, że to, co jej pokazał, z całą pewnością nie nadawałoby się zawody, nie nadawałoby się na wyścigi, ale nikt nie powiedział, że taka miotła nie miałaby innych zastosować. Zależnie od tego, jak wyprofilowano by sam trzon oraz ozdoby, mogłaby mieć ostatecznie odpowiednio opływowy kształt, by móc wznosić się bez większych problemów, aczkolwiek Victoria była pewna, że taki twór nie uzyskałby nadmiernej prędkości. Nie zdawała sobie nawet do końca sprawy z tego, że o wszystkim tym mówiła cicho, zatrzymując palec przy każdym z kolejnych elementów, wyraźnie konstruując już miotłę w swojej głowie, starając się dobrać odpowiednie parametry i miejsce umieszczenia zdobień, by ta nie straciła na stabilności. Potrząsnęła w końcu głowa, unosząc spojrzenie na Larkina, gdy ten zaczął mówić o drewnie, dając jej kolejne dobre rady i chociaż niewątpliwie mogłaby to uznać za pouczanie, co pewnie zrobiłaby jakiś czas temu, tak teraz jedynie lekko kiwała głową. - Zniszczę jeszcze wiele kawałków dobrego drewna, nim w ogóle zdołam osiągnąć coś, co nadawałoby się do pokazania światu, więc zastanów się, czy naprawdę tak zupełnie dobrowolnie chcesz mi je oddać. Stracisz je zapewne bezpowrotnie, bo przy pierwszej lepszej okazji roztrzaskam je o mur - powiedziała, patrząc na niego uważnie, chcąc poznać jego ostateczne stanowisko w tej sprawie. - Muszę jednak wiedzieć, jak zachowa się konkretny rodzaj drewna, a nie jego zamiennik, w końcu ten w powietrzu może postępować zupełnie inaczej, niż dąb, buk, czy jakiekolwiek inne drzewo, nie wspominając zupełnie o ich podatności na magię, a miotły zdecydowanie chłoną jej o wiele więcej, niż choćby rzeźba.
Tym razem to Larkin zaśmiał się cicho, ciepło, gdy usłyszał jej słowa. Było w nich coś miłego, ale miał pełną świadomość, że stworzona przez niego miotła nie nadawałaby się do niczego. Pochylił się nieznacznie w jej stronę, zaglądając na stworzony przez siebie szkic miotły, aby zaraz pokręcić głową. Mimo to słuchał dalej jej słów, wpatrując się w Victorię, jak ta delikatnie przesuwała palcami po szkicu i mimowolnie zastanawiał się, czy podobnie robiła z niewielkimi rzeźbami, figurkami, które zdarzyło mu się jej przesłać, gdy była we Francji. Zaraz odsunął od siebie te myśli, skupiając się na tym, o czym właściwie rozmawiali, odsuwając się znów od niej, aby nie zdać się natrętem. - Nawet jeśli zrobiłbym taką miotłę, nie służyłaby do niczego. Podejrzewam, że nie mogłaby rozwinąć za bardzo prędkości, a na rodzinną też nie jest odpowiednia. Może, co najwyżej, byłaby dobra dla panny młodej, gdyby ktoś chciał zrobić ślub z wielkim wejściem. Wiesz… Panna młoda, ubrana w suknię, z jakimś wiankiem, tak aby sama wyglądała jak leśna nimfa. Wtedy może taka miotła miałaby zastosowanie, ale tak… Mogłaby jedynie cieszyć oko - stwierdził, wracając tematem do narysowanej miotły, nim skupił się na jej ostrzeżeniu przed zmarnowaniem drewna. Zabawne, że w jego oczach nie było to marnowanie, a zyskiwanie czegoś ważniejszego, ale nie mógł powiedzieć tego głośno. - Wiedziałem, na co się zgadzam, gdy proponowałem ci pomoc. Wciąż też myślę, że mogłabyś nauczyć się kształt nadawać ręcznie, bez zaklęć. Wtedy drewno powinno wytrzymać bardziej obłożenie zaklęciami. Jeśli wybierzesz odpowiednio trwałą podstawę, to i miotła wytrzyma więcej - stwierdził prosto, po czym odchylił na moment głowę, spoglądając w niebo. - Do tworzenia rzeźb nie używam zaklęć, poza tymi, które pomagają w oczyszczeniu kamienia, w wysuszeniu drewna. Jedyne zaklęcie, jakie mógłbym nałożyć i chcę, to te z zakresu imagem animati, ale… Wpierw musiałbym się go nauczyć. W każdym razie, gdy wszystko, co nas otacza, jest magiczne, lubię tworzyć ręcznie. Mało czarodziejskie, prawda? Może jednak powinienem kupić samorzeźbiące dłuta - wyznał poważnie, uśmiechając się na końcu lekko, niemal zaczepnie, gdy spojrzał znów na Victorię. - Poradzimy sobie z twoją wiedzą na temat drewna, żeby miotły wychodzące spod twojej dłoni były wyjątkowe i zniszczymy tyle jego kawałków, ile będzie trzeba. Skoro coś zaproponowałem, nie myśl, że się wycofam. Dotrzymuję danego słowa, panno Brandon - zapewnił, miękko wymawiając jej nazwisko. Wiedział, że będą chwile, gdy będzie przeklinał własną propozycję, był również pewny, że pożałuje oddania jej jakiegoś kawałka drewna, ale chciał jej pomóc, chciał widzieć, jak wznosi się na wyżyny swoich umiejętności. - No i proponowałbym jednak skupić się na tych trzech gatunkach z uwagi na ich właściwości - heban, dla koloru, którego pragniesz i jego wytrzymałości na uszkodzenia mechaniczne, więc przy zderzeniu z tłuczkiem nie powinna się połamać, wiąz, o którym ostatnio napomknąłem, a który jest plastyczny w obróbce, ale trwały na powierzchni i w wodzie oraz mahoń, sprawdzony już przy okazji produkcji Nimbusów - dodał jeszcze, marszcząc lekko brwi, gdy zastanawiał się, czy były inne rodzaje drewna, których chciałby użyć w podobnej sytuacji, ale na ten moment nie mógł się na tym odpowiednio skupić.
- To brzmi jak intrygujący plan - stwierdziła, uśmiechając się do niego kącikiem usta, ale zaraz zmarszczyła lekko brwi i pokręciła nieznacznie głową, koncentrując się ponownie na jego rysunku, dostrzegając w nim o wiele więcej, niż dostrzegał sam Larkin. Wiedziała, że to było dzieło sztuki, ale odpowiednio dostosowane nadawałoby się do czegoś więcej, niż spoczywania na piedestale, co do tego nie miała najmniejszych wątpliwości. W końcu zauważyła cicho, że zdobienia mogły zostać zawsze wyrzeźbione wprost w drewnie, a następnie uzupełnione w ten, czy inny sposób, by nadać miotle stosownej gładkości. Oczywiście, pomysł ten wiązał się z koniecznością odpowiedniego wyważenia stworzonego dzieła, ale nie zamierzała mówić, że jest to całkowicie niemożliwe, gdy była pewna, że jest zupełnie inaczej. Być może nie byłaby to zbyt popularna miotła, ale z drugiej strony była przekonana, że znaleźliby się również tacy sportowcy, którzy chcieliby popisać się miotłą stworzoną specjalnie dla nich, elegancką i odpowiednio drogą, która reprezentowałaby ich status majątkowy, czy Merlin raczy wiedzieć, co jeszcze. Jej myśli uciekały jednak do propozycji Larkina, jakby uważała to za coś, co najmniej ekscytującego, ale nim mocniej się na tym skupiła, ten odezwał się ponownie, nieco wybijając ją z toku jej myśli. - Nie wiem, czy nie przeceniasz moich zdolności uczenia się - stwierdziła prosto, przymykając na chwilę powieki, czując znowu, że jest w czymś zdecydowanie gorsza i chociaż obiecywała sobie, że będzie z tym walczyć, tym bardziej że faktycznie wybrała swoją życiową drogę, podjęła decyzje, co robić dalej i miała świadomość, że nie może zostać alfą i omegą. Nikt nie mógł, choćby niesamowicie się starał, a twierdzenie, że jeśli ktoś jest dobry ze wszystkiego, najczęściej nie jest dobry z niczego, również wydawało jej się w dużej mierze słuszne. - Tego mogę cię nauczyć - powiedziała, gdy wspomniał o zaklęciu i ostatecznie oddała mu szkicownik, spoglądając na Paskudę, która przeciągnęła się i ostatecznie zeskoczyła z jej kolan, najwyraźniej z zamiarem skierowania się gdzieś przed siebie, być może do centrum wioski, bo najwyraźniej tam pokierowały ją łapy. Zatrzymała się, by obejrzeć się na swoją panią, sprawiając wrażenie, jakby na nią czekała, a Victoria nieoczekiwanie zdała sobie sprawę z tego, że zrobiło jej się chłodno bez ciepłego, kociego ciała na udach. Potem zaś, słysząc jego kolejną uwagę i propozycję zarazem, zaśmiała się i spojrzała na niego uważnie, zaś w jej lodowatych oczach płonął dziwny ogień, zupełnie, jakby zamierzała mu powiedzieć, że zamierzała podjąć się tego wyzwania. - Nie ma mowy - rzuciła ostro. - Nie będę w żaden sposób kopiowała Nimbusów, ich ostatnia miotła jest skończoną porażką i nie zamierzam powielać ich błędu. Ani teraz, ani nigdy, więc drewno, którego używają, w tej chwili ląduje na śmietniku historii - stwierdziła, nim dodała, że powinni wracać do domku, bo zaczęło robić się naprawdę późno. Wstała z ławki, by podążyć za Paskudą, czekającą na jej decyzję, jednocześnie jednak oglądając się na Larkina, jakby spodziewała się, że ten zamierzał jeszcze coś dodać, że zamierzał w tej chwili wymyślić inne rozwiązanie, skoro tak gładko odrzuciła jedną z jego propozycji, wyraźnie unosząc się po prostu dumą. Nie czuła się jednak z tego powodu źle, wręcz przeciwnie i zamierzała trzymać się swojego postanowienia. Również tego dotyczącego współpracy ze starszym od niej chłopakiem. +
z.t x2
______________________
they can see the flame that's in her eyes
Nobody knows that she's a lonely girl
Scarlett Norwood
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 20
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 160 cm
C. szczególne : Rytualny krwawy znak na wskazującym palcu lewej dłoni
Było jej zdecydowanie daleko do zachwytu, w końcu nie słyszała jeszcze o tym, żeby ktoś był bardzo, ale to bardzo zadowolony z tego, że musiał okładać swoje dłonie grzybami. Może gdyby były elementem jakiegoś kremu upiększającego, byłoby jej łatwiej, ale tak, kiedy wiedziała, że muchostworki, czy jak to się ostatecznie nazywało, były zerwane prosto z drzewa, czuła się dziwnie ze świadomością, że miała pozwolić na to, żeby te żyjątka przyczepiły się do jej skóry. Nie mówiąc w ogóle o tym, że nieco obawiała się takiej zwariowanej kuracji, bo w końcu co takiego grzyby miały poradzić na spaleniznę? Nie wiedziała, ale wszystko wskazywało na to, że za chwilę miała się przekonać, modląc się jednocześnie nie wiadomo do kogo - mówiąc inaczej, do kogokolwiek - żeby tylko to nie pogorszyło jej stanu. Wierzyła w to, że wila nie wprowadziłaby jej specjalnie w błąd, ale mimo wszystko czuła się jak idiotka, medytując nad tymi specjalnie przygotowanymi grzybami. Carly jeszcze przez chwilę marudziła nad grzybami, zastanawiając się, czy naprawdę to, co miała zrobić, było konieczne, po czym westchnęła ciężko uznając, że gorzej już nie będzie. Wystawiwszy czubek języka, zaczęła powoli, bardzo starannie, okładać swoje ręce, tak, by specyfik przylegał do jej poparzonej, zniszczonej skóry. Nie czuła, by było to w jakiś sposób nieprzyjemne, bolesne, czy coś podobnego. Właściwie to musiała przyznać, że nie czuła nic i to zaczęło ją poważnie zastanawiać, bo w końcu kuracja powinna przynosić jakieś skutki. Nie wierzyła co prawda w to, że od razu, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki (chociaż to też była bujda na resorach), wszystko jej zniknie, ale coś jednak powinno się wydarzyć. I coś, jak wkrótce stwierdziła, na całe szczęście się wydarzyło. Ból w końcu zaczął się łagodzić, a grzyby zaczęły sprawiać wrażenie, jakby zamierzały dość swobodnie się rozpuścić, czy zrobić coś podobnego. Carly uznała, że nie będzie się im przyglądać, bo to zapewne w niczym nie pomoże i tak trwała przez długi czas, pozwalając, by muchostworki robiły, co do nich należało. Wyglądało zaś na to, że ta roślina, czy czym to coś było, faktycznie wiedziała, jak działać, bo ostatecznie ręce Scarlett wyglądały o wiele lepiej. Trzeba było najwyraźniej jednak kurację raz jeszcze powtórzyć.