Miejsce znajduje się tuż przy rzece Grismerie, jeszcze na terenie wioski. Często można spotkać tutaj najady, które chętnie korzystają z huśtawki, skacząc z niej do wody, czy też po prostu spędzając czas na brzegu rzeki. Chętnie udostępniają swoją miejscówkę gościom, a wręcz zachęcają do tego, by z niej skorzystać.
Felinus Faolán Lowell
Wiek : 25
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 178
C. szczególne : Na prawej dłoni nosi Sygnet Myrtle Snow i Pochłaniacz Magii. Spokojne spojrzenie, łagodna aparycja.
Nie ulega wątpliwości jedna, zaskakująca przypadłość - pracoholizm? Nie. Prędzej chęć pomocy i przekazywania prawidłowo wiedzy, którą chce nauczać. Felinus nie wiązał się z zawodem asystenta nauczyciela uzdrawiania od zawsze, a początkowo jego pomysły na dalsze kariery powiązane były bezpośrednio z pracą na szpitalu poprzez rozwijanie poddziedziny patologii. Jakby nie było, jest to zawód, który nie wymaga bezpośredniej styczności z ludzkim bytem, udowadniając jednocześnie, jak wszystko potrafi być kruche. Wystarczy z czymś nieostrożnie się posłużyć, ażeby obejrzeć skutki na własne oczy. Z czasem zrozumiał, co chce wykonywać, a jako że dzielenie się wiedzą szło mu co najmniej dobrze, nie zamierzał tego przerywać. Mimo pierwotnego zdziwienia nauczyciela, pod którego to skrzydłami zawodu obecnie się znajduje, zawód ten mu pasował. Nie był prosty, wymagając kreatywności w przekazywaniu wiedzy, ale za to nauczał logicznego myślenia sam w sobie i pozwalał na osobisty rozwój. Tak więc - otrzymując propozycję spotkania i nauczania kolejnej duszyczki tego, co go najbardziej interesowało - nie potrafił odmówić. Prezent od Schuestera w postaci manekina sprawdzał się doskonale podczas indywidualnych lekcji nauczania uzdrawiania, a też i szkoda mu było marnować pełen potencjał tegoż magicznego przedmiotu. Kukła sama w sobie doskonale przyjmowała obrażenia, stając się prawidłowym przyrządem do nauki zaklęć. Ale, żeby nie było tak prosto, mężczyzna zamierzał przyjrzeć się aspektom teoretycznym - wszak te bywają równie ważne, a czasami nawet i ważniejsze od przypadkowego rzucania na lewo i prawo Vulnera Arcuatum. W końcu źle zabezpieczona rana może przerodzić się w zakażenie. I zdawał sobie z tego sprawę, w związku z czym zamierzał być przygotowany pod względem zarówno informacji, jak i zdolności praktycznych. Mimo wszystko nie ukrywał się ze swoim zamiłowaniem, które obecnie trenował własnoręcznie na fantomie - czy to proste rozcięcia, czy bardziej zaawansowane złamania kości wynikające z zastosowania ofensywnej gałęzi magii i odrębnej, mniej wystawionej na światło dzienne. Raz po raz składał każde, najmniejsze złamanie, rozgrzewając odpowiednio nadgarstek, ażeby wyczuć moc płynącą z własnej sygnatury wprost do rdzenia z serca buchorożca i wydobyć pełen potencjał z własnego jestestwa. Dla niego rzucanie zaklęć nie było tylko żmudną robotą, a ewidentnie czymś więcej - analizą. Analizą drobnych szczegółów przekładających się na udaną, perfekcyjną całość. Czekał - nieustannie.
Ostatnie wydarzenia i stan zdrowia Maxa wzmogły moją chęć do nauki. Ponownie postanowiłam skorzystać z pomocy drugiej osoby, tym razem od nauczyciela. Co prawda nie tak dawno temu też był puchonem, ale z uwagi na dużą różnicę wiekową zbytnio go nie znałam. Kilka interakcji na lekcjach, i w zasadzie to tyle. Wraz z dorastaniem czułam potrzebę poznawania ludzi związanych z moimi upodobaniami i, prawdopodobnie, zawodem. Mężczyzna zaliczał się do tych osób, więc oprócz nauki liczyłam na nieco bliższe poznanie się. Zjawiłam się na miejscu jako druga, uśmiechając się kątem ust. Zazwyczaj to ja byłam pierwsza na umówionych spotkaniach, przychodząc zawczasu by się przygotować i oswoić z samą myślą, co zamierzamy zrobić. Już na start Felinus zdobył u mnie dużego plusa, samemu ćwicząc na manekinach. Aprobata uczennicy nie była czymś wielkim i nie zamierzałam się dzielić z tym na głos, ale byłam nieco podbudowana przed lekcją. Widok nauczyciela, który sam wciąż się uczy działał na mnie motywująco. - Dzień dobry. - Przywitałam się, gdy podeszłam bliżej. Przystanęłam obok mężczyzny, patrząc się na manekina. "Rany" pojawiały się i znikały, a niektóre były całkiem wymyślne i wyglądały na trudne do wyleczenia. - Jak się pan dziś miewa? - Zagaiłam z uśmiechem, przenosząc wzrok na twarz Felinusa. Przekrzywiłam głowę, z widoczną ciekawością czekając na odpowiedź.
Kiedyś - wszak przeszłość była wiążąca i nie mógł się jej pozbyć, natomiast użycie zaklęcia usuwającego pamięć byłoby karygodną metodą na zaradzenie sobie z wieloma aspektami tego, co wpływa na obecne "ja" - uzdrawianie było jedynym, co go tak naprawdę interesowało. Było metodą na odpoczynek. Czymś, co pochłaniał łatwo i czymś, do czego wkładał całą swoją energię, pomijając konieczność pomocy matce. Być może to właśnie poprzez ten aspekt starał się pomóc nie tylko sobie, ale też i bliskim w jak najlepszy sposób. Studia w końcu były wymagające, a zakres podstawowej wiedzy rozszerzył się zdecydowanie na wszelkie podgałęzi medycyny posiadającej swoje odpowiedniki w świecie pozbawionym magii. I choć zakończył "teoretycznie" naukę, tak wiele rzeczy pozostawało nieodkrytych. Czy to wykrywanie zmian patologicznych, czy to nieustanne diagnozowanie i wykrywanie, z czym tak naprawdę w ciężkich przypadkach człowiek ma do czynienia - każda wiedza była na wagę złota. W połączeniu z antyseptyką ran, czy to z aseptyką miejsca i narzędzi służących do pomocy, wszystko wymagało odpowiedniej koordynacji. To, jak obecnie leczył, niosło ze sobą pewne znamiona niedokładności w tym zakresie, bo ani środowisko, ani rany nie były w stu procentach pozbawione ognisk bakterii. Jedno jest pewne - dopóki to jest manekin, a nie żywy człowiek, na pewne rzeczy, w ramach oszczędności eliksirów i składników, można sobie pozwolić. - Dzień dobry - przerwał na pewien moment, zauważając odmienny wygląd ze strony uczennicy; nie spodziewał się takiej zmiany ze strony Puchonki, co spowodowało nie tyle natłok myśli, co prędzej snucia i przypuszczenia, jaka sytuacja potencjalnie miała miejsce - Aurelio. - uśmiechnął się w kierunku dziewczyny; podchodził na spokojnie i bez zbędnych formalności do każdego, o ile sobie ten ktoś nie życzył zastosowania bardziej oficjalnej formy - w większości przypadków. Dopóki jednak nie znał kogoś bardziej, starał się brnąć w bardziej prawidłowe elementy rozmowy, choć bez napierania na równie prawidłowy ton. Lowell zaleczył ostatnią z ran, które to stworzył poprzez zastosowanie innych zaklęć, ażeby nagrzany nieco patyczek z rdzeniem z serca buchorożca nie tyle ukryć, co wykluczyć prędzej obecnie z użytku. Starał się. Zawsze się starał i zawsze dawał z siebie wszystko. - W porządku, dziękuję. A jak tobie mijają wakacje w Avalonie? Jesteś z nich zadowolona? - odpowiedź na jej pytanie była prosta, choć prędzej był zaaferowany tym, co dotknęło wychowankę Hufflepuffu. Nie bez powodu starał się dbać o wszystkich, jak również i interesować się - w zdrowym tego słowa znaczeniu - elementami ich codzienności. Bo lubił wszystkich i kontakty międzyludzkie nie sprawiały mu żadnego problemu. - Jeżeli mogę się zapytać i nie masz nic przeciwko... co się stało, że odznaczasz się taką aparycją? - lekko przymrużył oczy, a czekoladowy odcień tęczówek stał się mniej odznaczający w tym aspekcie. - Wszystko jest w porządku i nic w związku z tą zmianą nie boli, prawda? - podstawowe pytanie, ale zapełnione troską; bo starał się dbać o każdego. Bo wiedział, że jest poniekąd jednym z ogniw łańcucha, jeżeli chodzi o udzielenie pomocy. Bo nie chciał, by ktoś musiał w sobie dusić cokolwiek, co wymagało pomocy - bo po prostu chciał być dla każdego, kto chce się choć odrobinę skryć pod skrzydłami opieki. - Co cię najbardziej intryguje w zakresie nauki uzdrawiania i czego chciałabyś się dzisiaj w związku z tym nauczyć? - powoli rozpoczął, otwierając księgę nie w dłoniach, a we własnym umyśle. Powielane raz po raz informacje zachowywały się na dłuższy czas, a i sam - poprzez aspekty logiki i prawdy - dochodził do prawidłowych wniosków. - Leczenie obrażeń czy jednak wiedza teoretyczna w zakresie tychże działań? Czy może jednak obydwa aspekty? - w tym momencie asystent nauczyciela uzdrawiania spojrzał na manekina, który pozostawał bez żadnych skaz - przynajmniej na razie. - I, co najważniejsze - jak sama byś określiła swój poziom wiedzy praktycznej i teoretycznej w tym zakresie? - musiał rozpocząć od krótkiego wywiadu.
Uśmiechnęłam się szerzej słysząc swoje imię. Była to przyjemna odmiana od wysłuchiwania typowo formalnych utytułowań. Szczególnie, że je po prostu lubiłam. Nieco wyróżniające się, to prawda, co budziło chęć poznania mnie. No, przynajmniej tak mnie się wydawało, przy mojej łatwości nawiązywania kontaktów. Rzecz bardzo prosta, błaha, a dająca wiele możliwości. Nie komentowałam posyłanych spojrzeń w moim kierunku. Byłam niemalże pewna czego one dotyczyły. Jedyne co mnie zastanawiało, to czy Walsh poinformował resztę opiekunów o moim obecnych stanie. Jak się chwilę później okazało, albo tego nie zrobił, albo nie uznał asystenta nauczyciela za dość ważnego, by taką informację posiadać. - Moja nagroda z Lasu Błogosławionych. Wszystko jest w porządku, tylko nie mogę za długo przebywać w zamkniętych pomieszczeniach, lub miejscach, gdzie nie ma dostępu światła słonecznego. Po chwili zaczynam czuć się słabo i mdleć. - Odpowiedziałam z uśmiechem, chociaż mój wzrok unikał kontaktu z oczami Felinusa. Patrzyłam gdzieś obok, mnąc materiał sukienki. Trochę mnie już zaczynało nudzić to całe tłumaczenie. Starałam się nie dać tego po sobie znać. - W sumie to nie widział mnie żaden uzdrowiciel, więc jak pan chce, to może mnie zbadać. - Mój wzrok na moment prześlizgnął się po twarzy nauczyciela, by ponownie skupić się na ruszających się na wietrze liściach. - Szczerze mówiąc to wszystko. Wiem, że to bardzo ogólna odpowiedź, jednak nie mam jeszcze określonej, konkretnej dziedziny. Po prostu chce pomagać ludziom. W chwili obecnej, biorąc pod uwagę ostatnie wydarzenia i szturm na chatkę uzdrowicielki, to chciałabym podszkolić zdolność oceny sytuacji. Ostatnio dostałam już lekcję, że rzucanie zaklęć na lewo i prawo to bardzo kiepski pomysł. - Wspomniałam naukę z Maxem, krzywiąc się przy tym z niezadowolenia. Zbytnio się wtedy nie popisałam, a pomimo upłynięcia kilkunastu dni wciąż tkwiłam w tym samym punkcie. Bycie na wakacjach nie było żadnych wytłumaczeniem. - Emm... - Zwiesiłam się, nie mogąc znaleźć odpowiedzi. Im bardziej się nad tym zastanawiałam, tym bardziej utwierdzałam się w przekonaniu, jak mało potrafię. - Uznajmy, że jest kiepsko. - Złączyłam ręce przed sobą, zapewne zaniżając swój poziom. Ostatecznie "powyżej oczekiwań" za nic nie dają.
Bo uczniowie, jak i nauczyciele, to nie są byty, które mają na celu jedynie wykonać określone czynności i się rozejść. Lowell nie był idealnym wcieleniem ani nauczyciela, ani asystenta nauczyciela, aczkolwiek starał się. Ze wszystkich sił starał się, żeby spotkania nie były formalne, przymusowe, nakierowujące przede wszystkim na odbębnieniu tego, co konieczne. W końcu, podejmując się tego zawodu, podejmował się kontaktu z drugim człowiekiem. Może i kiedyś nigdy o tym nie myślał, ale z czasem, gdy okazywało się, iż posiadał w sobie naturalny talent do wskazywania innym drogi i dzielenia się wiedzą, naprawdę chciał wykonywać ten jeden, odpowiedni dla niego zawód. Chociaż wcześniej, pod kopułą czaszki, istniały inne profesje i inne ścieżki rozwoju, nad którymi to się poważnie zastanawiał. Nie wątpił w to, że i nawet zawód aurora byłby dla niego odpowiedni, ale wątpił w to, czy chciał się poświęcać w pełni i nieść kolejne zniszczenia, dzierżąc na barkach znacznie więcej, niż mógłby na nich utrzymać. Żałował niektórych wyborów życiowych, ale nie mógł ich zmienić. Felinus, względem samego siebie, mógł starać się być szczerym. Nie, być szczerym - bo starania bywają złudne. Wyczulenie na ludzkie emocje w przypadku asystenta nauczyciela było ogromne. Sam nie wiedział, skąd to wydobył i dlaczego tak na tym mocno się opierał, co nie zmienia faktu, iż wyczuł, że rozmowa na temat tego, co się stało dziewczynie, stawała się niewygodna. - Rozumiem. Jeżeli cokolwiek by się w tej kwestii zmieniło - w szczególności na gorsze - to śmiało możesz dać mi o tym znać. - odpowiedział, nie napierając na dalsze odpowiedzi w tym zakresie. Wiedział, gdzie stawiać granicę i wiedział - nawet jeżeli w myślach nie czytał, a zamiast tego kierował się emocjami panującymi dookoła - iż dalsza rozmowa w tym zakresie nie będzie miała większego sensu. Szanował cudzą prywatność i nie zamierzał tego jakkolwiek niszczyć. - Jeżeli tylko będziesz chciała i nie będziesz miała nic przeciwko. Nie wątpię w to, że pozwoliłoby to medycynie rzucić trochę światła dziennego na twój przypadek, ale z drugiej strony nie zamierzam napierać. - pozostawiał uczennicy wolną rękę. Nigdy nie napierał. Intrygowało go to, ale nie chciał wykonywać też badań w miejscu, gdzie raczej nie byłoby to zbytnio pochwalone. Inaczej: nie wątpił w to, że dla komfortu pacjenta na pewno zalecane byłyby inne warunki niż te, z którymi mają obecnie do czynienia. I następnie wsłuchiwał się w to, co Leveret postanawiała przedostać poprzez własne struny głosowe. Nikt nie powiedział, że wszystko będzie łatwe i z górki pozwoli mu to na określenie, czego najlepiej będzie się nauczyć, ale zdecydowanie rozmowa rozjaśniała sytuację, pozwalając na zawężenie tematów. - Nic się nie dzieje, serio. Rozjaśnia mi to sytuację. - uśmiechnął się promiennie w kierunku Aurelii. Był przygotowany na różne sposobności i tak naprawdę każde takie prywatne nauczanie w jego przypadku wiązało się z kolejnym doświadczeniem w zawodzie. - Poprawimy to. W każdym drzemie talent, tylko trzeba go wydobyć. - powiedziawszy, skierował spojrzenie czekoladowych tęczówek wpierw w stronę huśtawki, a potem manekina. Zresztą, był przy poprawianiu egzaminów i wiedział, że skromność bywa często elementem odbierającym realne zdolności. - Hm... a ile wiesz na temat zaklęć diagnostycznych, jak i samych metod diagnostyki urazów? - pytanie opuściło jego usta jeszcze przed tym, aby wytłumaczyć podstawy tego, dlaczego pewnych rzeczy nie da się przewidzieć, w tym własnego zachowania. - Ocena sytuacji bywa w niektórych momentach ciężka i potrafi zawahać wewnętrznym poczuciem tego, co należy robić, a czego nie. Najważniejsze to określić - przynajmniej na samym początku - własne bezpieczeństwo i to, czy przypadkiem sama nie poniesiesz poważniejszych obrażeń. - sam to mówił, choć rzeczywistość weryfikowała ten fakt i był gotów przyjąć na siebie nawet i czarnomagiczne zaklęcia, byleby ratować. Doskonale pamiętał Arabię, która wiązała się z wydarzeniami, jakie to nie powinny mieć w ogóle miejsca. - Nigdy nie powinnaś ryzykować własnego zdrowia lub życia. Przynajmniej tak mówią podręczniki, choć świat realny kompletnie się od nich w tym przypadku różni. - westchnął. Czarno na białym jest zdecydowanie łatwiejsze do interpretacji od tego, co ma miejsce w przypadku prawdziwego zdarzenia - bo do gry wchodzą wówczas emocje. I o ile Felinus mógł się od nich odciąć, o tyle nie zawsze jest to prawidłowym podejściem. - Później dochodzi kwestia "sortowania". Wymaganą umiejętnością każdego magiuzdrowiciela jest zdolność do oceniania urazów i tego, które z nich są priorytetowe, a które można odwlec w czasie. - dał sobie chwilę wytchnienia. Za dużo się rozgadywał. Bo mógł nawoływać do Triage i systemu S.T.A.R.T - bo mógł wspominać o RTS i mógł powoływać się na inne "podręcznikowe" przykłady. Mógł wziąć pod uwagę to, jak funkcjonuje mugolska służba techniczna i jakimi metodami się posługuje. Ale nie o to w tym chodziło - chodziło o to, żeby wyznaczyć hierarchię tego, co jest najważniejsze w przypadku skaleczeń i obrażeń. Ale - na razie, dopóki nie zadawał ostatecznego pytania - błądził. Podróżował po labiryncie, poszukując odpowiedzi na to, co najbardziej było potrzebne pod względem wiedzy Puchonce. - Jeżeli mogę zapytać - tak odwołując się do tematu - na czym polegała konkretnie ta lekcja? Co się wydarzyło? - zapytawszy, podniósł spojrzenie, a samemu zaczął przygotowywać manekina do prostego, acz krótkiego testu. Nie obserwował każdego i nie miał prawa wiedzieć. Zresztą, na pewne rzeczy i tak przymykał oko.
Podziękowałam skinieniem głowy za brak nacisku do kontynuowania tematu czaroślinkowości. Rozmawianie o tym z praktycznie każdą napotkaną osobą nie należało do niczego przyjemnego. Wiele osób było bardzo ciekawskich i dopóki nie zaspokoiłam ich ciekawości, to byli do mnie przylepieni niczym agrest. Były to momenty w których podważałam swoje upodobanie do spędzania czasu z innymi. - Myślę, że może się to przysłużyć zarówno mnie jak i innym. - Miałam głównie na myśli innych obdarowanych przez las, chociaż przemienionych w roślinę z innego powodu też mogłoby to w pewien sposób poratować. Podobnie jak samą naturę magii Avalonu, będącą odmienną i potężniejszą od tej, którą znamy. Byłam zarówno bardzo ciekawa jak i przestraszona ewentualnymi konsekwencjami ingerencji w przepływ magii. A jeśli pozostanę rośliną już na zawsze? -Eee...znam zaklęcie na pomiar temperatury ciała. - I w zasadzie to tyle, dodałam już w myślach, nieco bardziej gorączkowo mnąc materiał sukienki. Przyznawanie się na głos do swojej niewiedzy było o wiele gorsze niż sama jej świadomość. Stanowiło to kolejną lekcją dla mojego charakteru, nie pozwalającego na przyznanie się do porażki. Od urodzenia mi wpajano, ze muszę być gotowa na każdą sytuację. - Obawiam się, że teoria to już leży i kwiczy. - Dodałam, a w zasadzie burknęłam. Wzięłam głęboki wdech i powoli wydmuchałam powietrze przez usta. Cała ta sytuacja mnie zestresowała. - Kwestia rozróżnienia czym powinno się zając najpierw jest już mi lepiej znana. Najpierw narządy witalne, krwawienia tętnicze i inne mocne krwawienia, czy to zewnętrze czy wewnętrzne. - Poczułam się pewniej, móc cokolwiek odpowiedzieć i mieć cień pewności, że nie gadam samych bzdur. - Mój nauczyciel uderzył się pięścią w kamień, stawiając mnie, nieprzygotowaną na coś takiego, przed wyborem co mam robić. Była to taka mała szkoła życia dla mnie. - Podrapałam się po potylicy z niepewnym uśmiechem, zaraz zamieniającym się w zaciśnięte usta. Czułam się jak idiotka, co w żaden sposób nie pomagało mi się skupić.
Nie bez powodu - bo zdawał sobie sprawę z tego, że nie zawsze napieranie jest dobrym pomysłem. Inaczej: Lowell nie poczuwał się do napierania. Nie chciał działać poprzez wymuszanie poszczególnego zachowania i tym samym przenoszenie na znajomość czegoś w rodzaju przymusu. Być może to ta jego ugodowa strona, a może po prostu próba znalezienia problemu u zarodka, a nie tylko przeciwdziałania potencjalnym efektom "po" wystąpieniu problemów. Lepiej zapobiegać niż leczyć. Przekładając te słowa nie tylko na swoją pracę i zamiłowanie; na swoje podstawy i swoje fundamenty; na swoją chęć pomocy i udzielanie tej pomocy, był w stanie osiągnąć więcej. A na pewno był w stanie zapobiegać tragediom. Bo nawet jeżeli był dorosły, tak przeszłość uderzała w niego zawsze. Ale nie dawał się jej kontrolować, zamiast tego skupiając własne myśli wokół czegoś innego. Wokól tego, aby uniknąć popełniania tych samych błędów, utykając w jednym, trudnym do wyrwania schemacie. - Po ćwiczeniach na początek pobiorę krew do badań. Jest ona w sumie jednym z ważniejszych wyznaczników. - pomijał już kwestię wyglądu, bo przecież od niej można było naprawdę wiele się dowiedzieć na temat stanu zdrowia pacjenta. Jeżeli jednak dziewczyna potrzebuje do szczęścia natury, to coś musiało się więcej zmienić niż tylko i wyłącznie własne preferencje. Bo badać lubił. Lubił wiedzieć, co się dzieje i mieć nad wieloma rzeczami kontrolę - o ile to nie były byty żywe, czujące, ludzkie, zwierzęce. Fascynowało go to, jak wiele schematów można odnaleźć nawet w najprostszych badaniach i jak można mieć na to wpływ - o ile, rzecz jasna, się tylko chce. I o ile jest się świadomym potencjalnych konsekwencji zdrowotnych wynikających z bezpośrednich problemów w zakresie niedoboru poszczególnych elementów. - Na starcie to jest dobre zaklęcie, ale przydatne poza chorobami tylko i wyłącznie w przypadku chęci stwierdzenia - po czasie leczenia obrażeń - czy przypadkiem nie rozwija się jakaś infekcja w organizmie. - każdy zaczynał kiedyś i sam wiedział, jak to było w jego przypadku. Nie zamierzał oceniać; zamierzał pomóc, bo od tego przecież był. - Przydatnymi przy urazach są przede wszystkim Flumine Sanguinis i Surexposition. To pierwsze pozwala na określenie, jak krew biegnie w żyłach, pokazując linie, po których można wykryć krwotoki i zatory. Surexposition pokazuje poprzez iskry natomiast, wcześniej prześwietlając ciało pacjenta, w których miejscach znajduje się uraz kości lub źle zrośnięta tkanka kostna. Surexposition pozwala także, w połączeniu z Episkey i Locus, na zabieg naprawy kości "od ręki". Wymaga on jednak precyzji w nastawianiu i diagnozowaniu. - tłumaczył powoli i spokojnie, bo nawet jeżeli odzywała się w nim chęć słowotoku, tak jednak zdawał sobie sprawę, że nie ma sensu zasypywać ducha winnej Aurelii nadmiarem informacji. Zauważał zestresowanie ze strony dziewczyny. Nie chciał napierać i nie zamierzał. W końcu nie miał zamiaru wystawić jej oceny, bo przecież się uczyła. Jak każdy - stawiając kroki. - Pamiętaj, że nie jestem tutaj po to, aby cię oceniać. Jestem tutaj po to, żeby ci pomóc. - powiedziawszy, sam oczekiwał od siebie naprawdę wiele. Mimo to, pochłaniając najróżniejsze lektury, zdawał sobie sprawę, jak ogromna jest presja społeczeństwa w zakresie umiejętności. Nie zamierzał dokładać cegiełki do tej dziwnej karuzeli. - Tak, to jest prawidłowa kolejność. Wiadomo, czasami dochodzi do sytuacji, w których natrafiają się dwie podobne pod względem "hierarchii" rany, ale prawda jest jedna: należy zająć się każdą. - w stosunkowo dobrej kolejności, rzecz jasna. Zresztą, przygotowywując manekina, który był prawie gotowy, zamierzał sprawdzić, które z ran byłyby pierwsze "naprawione" przez Puchonkę. Dlatego, po paru sekundach rzucania zaklęć, pokazał uszkodzonego Ziutka, który posiadał parę ran. Część z nich była neutralna i nie wymagała natychmiastowego leczenia. Druga część - zdecydowanie głębsza. Bez złamania, bo nie chciał do siebie zrażac obecnie dziewczyny rzucaniem czarnomagicznych zaklęć - dozował tę wiedzę i nie pozwalał jej przejąć władzy nad własnymi strukturami umysłu. Głębsza rana wyjątkowo blisko szyi zdobiła magiczny fantom swoim szkarłatem; na brzuchu nawet można było znaleźć parę poważniejszych "cięć". Na zgięciu łokcia zamieścił kolejną, głębszą ranę, niebezpiecznie blisko tętnicy, ale unikając krwotoku wręcz z chirurgiczną precyzją. Rany na brzuchu, choć krwawiły, nie wydobywały niczego więcej - będąc pod kątem, nie naruszały organów wewnętrznych. Stawiać to mogło dziewczynę w sytuacji, gdzie każda rana wydawała się ważna, a i też - wymagała przeanalizowania sprawnym okiem w ciągu paru sekund. - Którą raną byś się zajęła na początku i dlaczego byś ją akurat wybrała? - zadawszy pytanie, nie oczekiwał poprawnej odpowiedzi. Oczekiwał możliwości dyskusji z wychowanką Hufflepuffu i dojścia do odpowiednich wniosków w tymże zakresie. Słysząc historię z nauczycielem uderzającym pięścią w kamień... nie wiedział, co o tym sądzić - przynajmniej na początku - przenosząc spojrzenie pełne troski w stronę Puchonki. Dla każdego, kto tylko zapyta, dostępne są szkolne manekiny do ćwiczeń. Dla każdego, kto zechce i wykaże inicjatywę, są organizowane także warsztaty, nie wspominając już o działalnóści koła Laboratorium Medycznego. Tego typu czyny brzmiały dla Lowella wyjątkowo niepokojąco, zapalając czerwoną lampkę i odwołując się do przeszłości. Sam, mając problemy, uciekał się do tego typu metod. Pozwalało to jednak na działanie i poczucie odpowiedzialności. - Pozwól, że zapytam... Ale czy ten nauczyciel specjalnie uderzył się pięścią? Zapowiedział, co chce zrobić, czy jednak wyszło to zupełnie gwałtownie? - nie był psychologiem, ale widział w tym samouszkodzenia - kto wie, z czym połączone. Jeżeli w przepływie agresji, to podejrzewał zaburzenia eksplozywne przerywane, o ile te natrafiały się wcześniej również w tej formie (lub innej podobnej). Jeżeli sam z siebie, bez zapowiedzi, bo ten scenariusz wydawał się być bardziej prawdopodobny, skoro nauczyciel zaskoczył Aurelię, odczuwał wewnątrz trzymany na lejcach władzy niepokój. W umyśle nie czytał, lecz niepokoiło go to na tyle, iż czuł, że powinien poważniej zainteresować się sprawą. W końcu w ostatnich latach było za dużo targnięć. - Nie musisz odpowiadać, jeżeli nie chcesz o tym rozmawiać. - dodał jeszcze, chcąc mieć absolutną pewność, że ta nie czuje presji wynikającej z relacji w postaci asystent nauczyciela - uczennica.
Na wzmiankę o pobieranie krwi nieznacznie się wzdrygnęłam. Nie tak dawno temu obiecałam sobie nie oddawać czerwonego płynu, niezależnie od okoliczności. Z drugiej strony nie była to ofiara, ani prośba magicznego bytu, oferująca bogactwa. Przymrużyłam oczy na Felinusa, oceniając, czy jest to jakaś próba, zlecona przez Walsha. Udawał tylko, że nic nie wie? Westchnęłam, nie mogąc się zdecydować, co mu odpowiedzieć. - Ostatnimi czasy mam mały lęk przed oddawaniem krwi. Wie pan, przez tą moją przemianę. Mógłby pan zacząć od czegoś innego? - Mając magomedyków za rodziców wiedziałam o potrzebie badań krwi, będących w sumie jednymi z najbardziej podstawowych wskaźników, czy coś jest nie tak. Nie byłam jednak pewna, czy jestem w stanie w tej kwestii zaufać mężczyźnie. Ostatecznie za dobrze go nie znałam, a nie byliśmy w szpitalu albo laboratorium. Słysząc nazwy nieznanych mi zaklęć utwierdziłam się w przekonaniu o swojej skąpej wiedzy. Skłamałabym mówiąc, że ogólnie szło mi źle z uzdrawianiem, ale miałam wrażenie, że zabrałam się do nauki nie od tej strony, co powinnam. - Czyli możemy się obyć bez szkiele-wzro? Bardzo przydatne. - Podsumowałam, patrząc na Felinusa by się upewnić, czy mówię dobrze. - A te krwotoki się w jakiś sposób wyróżniają? W sensie, czy to miejsce odróżnia się, mmm, kolorem? - Byłam ciekawa, czy zaklęcie ułatwia robotę, czy mimo wszystko trzeba wytężyć swój wzrok przy analizie. - Wiem, wiem...po prostu nie jestem z siebie zadowolona. Rodzice mnie maglują na wszelkie znane im sposoby, więc myślałam, że potrafię nieco więcej. Biedny Ziutek został moją ofiarą. Przejechałam wzrokiem po ranach, oceniając je na szybko. Miałam o tyle łatwiej, że manekin nie mógł się wykrwawić, co też nie oznaczało, że mogę się ociągać z oceną. Zależało od tego cudze życie, a w tym przypadku ważna była każda sekunda. W krytycznych sytuacjach pozostawał mój pierścień, chociaż wolałam się zbytnio nie afiszować jego mocą. Byłoby to niebezpieczne zarówno dla mnie i moich bliskich. - Najpierw zajęłabym się głębszymi ranami, to oczywiste, a pierwszą w kolejności wybrałabym tą obok szyi. - Wskazałam ową ranę palcem. - Uważam, że jest ona najbardziej niebezpieczna z tych wszystkich ze względu na umiejscowienie. Zastanawiałabym się też nad tą na łokciu, gdyby doszło do uszkodzenia tętnicy. Nie widzę jednak wylewającego się dużego strumienia krwi, więc chyba mogę stwierdzić, że do takiego uszkodzenia nie doszło. Te na brzuchu byłyby niebezpieczne, gdyby oprócz krwi pojawiły się jelita, lub doszłoby do uszkodzenia narządów wewnętrznych czy przepony. - Udzieliłam odpowiedzi, cały czas ilustrując rany. Zagryzłam wargę, mając ciężki orzech do zgryzienia. Czułam, że mężczyzna się ze mną nie zgodzi, ale...czy nie po to tu byłam, by wyłapać te błędy? - Skorzystam z możliwości nie udzielania odpowiedzi. - Uśmiechnęłam się przepraszająco, nie chcąc robić Maxowi problemów. Chyba i tak powiedziałam już za dużo, za co dałam sobie w duchu naganę. Czasami za dużo paplałam i mówiłam o sprawach, o których nie powinnam. Kolejna rzecz, nad którą musiałam popracować.
Felinus, zauważywszy reakcję Aurelii, nie zamierzał naciskać. Od momentu lepszego zrozumienia ludzkiej natury i tego, jak należy zachowywać się w społeczeństwie, mimo gdzieś w środku krążącego, dawnego zachowania, które skutecznie przygasło, jego takt uległ polepszeniu. - Nie ma problemu, w takim razie zajmiemy się innymi badaniami. - odpowiedział gładko. W końcu ile osób, tyle jednak lęków znajdujących się w odmętach duszy. Nie da się tego przezwyciężyć i dopóki na szali nie znajdowało się cudze życie, pozostawał ugodowy. Inaczej: nie narzucał własnego zdania i tego, jak sam by się zachował. Bo uważał to za coś, do czego nigdy nie powinien się uciekać. Asystent nauczyciela uzdrawiania zauważał jedną, bardzo szczególną rzecz, która wyróżniała Leveret od innych osób chcących zapanować nad zaklęciami. Podczas gdy wielu uczniów spotykało się z nim w celu opanowania jednego zaklęcia, tak dziewczyna pytała się o wiedzę teoretyczną. Nie pytała o opanowywanie zaklęć. Nie pytała o nic, co wiązałoby się z machaniem na lewo i prawo drewnianym patyczkiem. - Tak, można. - odpowiedział. - Jest to jednak obarczone większym ryzykiem. I też, kość, mimo zrośnięcia, nie jest taka sama, jak w przypadku zastosowania Szkiele-Wzro. - potwierdzenie słów dziewczyny było jak najbardziej wskazane. Lowell cieszył się, że trafił na osobę, która nie żądała gotowych odpowiedzi, zamiast tego samej na nie natrafiając poprzez umiejętność wysnuwania odpowiednich wniosków. - Niestety nie. Trzeba dokładnie analizować ich kształt i przepływ krwi, do których miejsc ewidentnie nie dochodzi. - sprostowawszy, nie było to dla niego coś trudnego. Mimo wszystko zdawał sobie sprawę, że w przypadku dziewczyny to wszystko może być utrudnione. - Wiedza uzdrowicielska jest naprawdę obszerna. Są takie rzeczy, o którym to wielu magimedykom się nie śniło, a każdy przypadek stanowi odrębną sytuację, którą można byłoby opisać w pracy naukowej. Jak na swój wiek, muszę ci przyznać, chcesz się dowiadywać. - uśmiechnąwszy się, wiedział, że ta kwestia będzie wymagała kontynuacji. - Rzadko kiedy zdarza się, abym pomagał komuś w zrozumieniu tematu bez nauczania tym samym zaklęć. - przymknął na ten krótki moment własne oczy. - Czasami też odnoszę wrażenie, że dla wielu osób nie liczy się to, co kryje się za całą wiedzą z magii leczniczej, a liczy się... no cóż, po prostu efekt. Nie robią tego z pasji, a zapytani o podstawy anatomiczne... - tutaj można było odkryć, że jednak w wielu przypadkach nie była znana. - Mimo iż dobór mocy zaklęć powinien zostać przemyślany co najmniej dwa razy, mimo że budowa poszczególnych tkanek powinna być znana bez najmniejszego zająknięcia, jeżeli chce się nauczać bardziej poważnych zaklęć, tak jednak magia uzdrowicielska jest związana bardzo mocno z wiedzą teoretyczną, chęcią pomocy i wyobrażeniem. - może i było to smętne w swej postaci, ale na to nie mógł nic poradzić. Sygnatura magiczna wymaga kontroli, jak i stan samego lekarza nie może wskazywać na jakiekolwiek chorobliwe usposobienia. - Wierzę, że, jeżeli postanowisz - rzecz jasna - iść w tym kierunku, twoją przewagą będzie to, że zaczynasz od wiedzy teoretycznej. Próbujesz szukać odpowiedzi, tak jak kiedyś magimedycy starali się odnaleźć na wiele rzeczy pasującego remedium. Zawsze powinno się zaczynać od teorii, a nie od praktyki. Lepiej przyjdzie ci zrozumienie tego, jak dokładnie magia lecznicza działa i w jaki sposób można ją kontrolować do tego stopnia, aby uzyskiwać perfekcyjne rezultaty. - może i tutaj się rozgadał, ale poczuwał się do tego, aby zapewnić dziewczynę, że idzie od dobrej strony. Że nie gryzie tej całej wiedzy w jeden z gorszych sposobów, z nieodpowiednim podejściem. Zresztą, w każdej dziedzinie tak jest. Samemu wcześniej podchodził do magii - tudzież zaklęć ofensywnych i defensywnych - jako czegoś, co miało po prostu powstać. Dopiero wtedy, gdy bardziej zrozumiał działanie różdżki i przepływ z sygnatury odpowiedniej ilości mocy do ręki dominującej, efekty stały się zdecydowanie lepsze, mniej chaotyczne, a przede wszystkim kontrolowane do tego stopnia, iż rzadko kiedy tracił pewność siebie. Dopiero wtedy, gdy dopuszczał do efektów własne emocje i chęć ochrony bliskich, uzyskiwał najlepsze - w jego przypadku - rezultaty. Ale zamiast się rozmyślać nad tym szczególnie, poturbował Ziutka i pozwolił dziewczynie określić, czym by się najpierw zajęła. Z oceny wynikającej przez obserwację, trudno było się z nią nie zgodzić - punkt witalny w postaci szyi pozostawał najbardziej narażony na potencjalny krwotok. - Prawidłowo. Znajduje się ona niebezpiecznie blisko, a do tego, gdyby doszło do jej uszkodzenia, doprowadziłaby do krwotoku w ciągu kilkudziesięciu sekund. - rana na łokciu również wydawała się nieść to samo miano, ale posiadała inną przewagę nad tą, która była umiejscowiona obok tętnicy szyjnej. - Tak, w obu przypadkach nie doszło. Też, jeżeli w jakiś sposób ta tętnica później zostałaby uszkodzona, to masz tą przewagę, iż możesz założyć - jeżeli nie masz przy sobie różdżki lub nie jesteś pewna, czy znasz zaklęcie - opatrunek uciskowy lub w ekstremalnych przypadkach, gdy opatrunek nie działa lub dojdzie do amputacji kończyny - opaskę uciskową. Zawsze w miejscach, gdzie znajdują się pojedyncze kości, nie podwójne - czyli na ramieniu i udzie, tzw. proksymalna część kończyny - w przeciwnym przypadku ona nie zadziała i nie będzie tamowała krwotoku. Wynika to z budowy układu krwionośnego. - w tym momencie Felinus użył zaklęcia pokazującego przepływ krwi, a i tym samym pokazał, jak funkcjonuje to w przypadku Ziutka. - Opatrunek uciskowy polega na zastosowaniu nierozpadającego się materiału w celu zatamowaniu krwawienia - odpadają zatem wszelkie waty i inne pochodne tego typu rzeczy. Jeżeli opatrunek przecieka, to go nie zmieniamy, a dokładamy kolejny. Opaskę uciskową z pewnych względów należy zacisnąć w odpowiednim miejscu i wystarczająco mocno. Wynika to z jednego faktu - jeżeli zastosuje się niewielką siłę, to dopływ krwi do żył zostanie utrudniony, a w tętnicy będzie dochodziło do jej swobodnego przepływu. Efektem jest, w przypadku uszkodzenia tętnicy, brak zatamowania, a w przypadku żyły - zwiększenie krwawienia. - wytłumaczywszy, wziął głębszy wdech. Zawsze łapał się na tym, że tłumaczył dużo, nawet za dużo. - Tak, to prawda. Można byłoby wówczas przypuszczać uszkodzenie narządów wewnętrznych, do czego potrzebny byłby odpowiedni eliksir. Ogólnie osoba niedoświadczona w zadawaniu tego typu obrażeń często jednak uszkodzi organy. Problem z żołądkiem i jelitami jest taki, że bardzo szybko mogą doprowadzić do sepsy poprzez brak sterylności w otrzewnej. - posiadał wiedzę i nie bał się z niej korzystać. Nie bał się nią dzielić, wszak wierzył - w każdą jednostkę - że kiedyś może to komuś uratować życie. Przytaknął - nie zamierzał dopytywać. Nie zamierzał brnąć w tematy, które mogą być bolesne, jak i nie zamierzał rozdrapywać potencjalnych ran - bo wierzył, że nie ma do tego prawa. Bo był świadom pewnego błysku i faktu, że rok asystowania w skuteczności oddalił go od bycia studentem i zaufania, w którym to nie dojdzie do żadnej ingerencji. Mimo że chciał mieć kontrolę nad wieloma rzeczami, które mają miejsce w jego własnym życiu, tak nie był w stanie w pełni nad nim zapanować. Co dopiero nad cudzym, gdzie emocje i rozsądek przeplatają się w inny sposób, w innym tego słowa znaczeniu. Owszem, dążył do minimalizowania szkód i bólu poprzez próbę nakierowania innych i wskazania im drogi, ale, jeżeli próby te okazywały się bezskuteczne i doprowadzały do kolejnych zniszczeń, czasami lepiej jest odpuścić. Życie nauczyło go jednej, ważnej lekcji - na nikim nie da się wymusić zmiany. Dopóki ktoś nie będzie chciał pomocy, wciskanie jej na siłę jest jedynie marną próbą prowadzącą do kompletnie odwrotnego od zamierzonego efektu.
Ulga na mojej twarzy była widoczna bardziej, niż tego chciałam. Uśmiechnęłam się i skinęłam głową w geście podziękowania. Swoim podejściem zyskał u mnie kolejnego plusa. Szanowałam osoby, które nie wykorzystywały władzy do uzyskanie tego, co chcą. Mógł mnie zmusić do oddania krwi, zasłaniając się prawami i zasadami, nawet takimi wymyślonymi na szybko. W końcu byłam tylko głupią, prawie 17 latką. Kto by mi uwierzył w razie problemów? A propos problemów, zdecydowanie za dużo gadam. Kolejna lekcja dla mnie, by najpierw pomyśleć, a później się decydować mówić o sobie obcym ludziom. -Oh, no tak, byłoby zbyt łatwo. - Skwitowałam, wykrzywiając kąt ust. Okazywało się, że sama znajomość zaklęcia nie wiele mi dawało. Mogłam sobie machnąć różdżką i nawet zrobić to poprawnie, ale na co, skoro nic z niego bym nie zrozumiała. To jak branie kamyków i rzucanie w mur. Poza ewentualnymi dziurkami i uszerbieniami, nic więcej nimi nie uzyskam. - Dlatego chce być gotowa. Każdy człowiek inaczej reaguje na uszczerbek swojego zdrowia. Jeden będzie chciał powrócić do zdrowia, a drugi może się poddać w połowie drogi. Chciałabym swoim przyszłym pacjentom ułatwić tą drogę, w największym stopniu jakim będę mogła. - Była to postawa idealistyczna, wiem, co nie zmieniało faktu, że chciałam pomóc innym. Czułam potrzebę zapewnienia cierpiącym czegoś więcej niż miłego słowa. Zapewnienia ich, że nie są samotni w swoich problemach. Wystarczyło, że mnie to dotykało. - Dziękuje panu za miłe słowa. Muszę się jednak przyznać, że jeszcze nie tak dawno należałam do osób najpierw rzucających zaklęcie, a później się zastanawiających, czy zrobili to dobrze i co dalej. - Odgoniłam ręką jakiegoś natrętnego insekta, bzyczącego mi przed nosem. Czasami się zastanawiałam, czy one robią to specjalnie, żeby nas irytować. - Mam nadzieje, że zdołam utrzymać się na właściwej drodze. Nawet, jeśli w ostatecznym rozrachunku mój zawód nie będzie w żaden sposób powiązany z uzdrawianiem. - Czasami się zastanawiałam, czy jestem gotowa na widok chorych. Osób z pourywanymi kończynami, czarnomagicznymi ranami, chorobami deformującymi ciało...martwych, leżących w bezruchu, wciąż z odmalowanym strachem na twarzy. Czy ja, zwykła gówniara, nadawałam się do tego? Wysłuchałam dłuższej wypowiedzi, kiwając co jakiś czas głową. Potwierdzała ona moje domysły, co mnie podbudowało na duchu. Pozwoliłam sobie sięgnąć po notatnik i zapisać w nim wszystkie najważniejsze rzeczy. Nawet, jeśli wszystko to co mówił Felinus pokrywało się z moją wiedzą, to i tak chciałam się na tym pochylić w wolnej chwili. - Czyli w przypadku łokcia będzie to ramie i tętnica ramienna. - Bardziej stwierdziłam niż zapytałam, ale mimo wszystko spojrzałam na Felinusa, czy przypadkiem nie gadam głupot. - Każdy taki opatrunek musi być uprzednio zdezynfekowany? Rozumiem, że nie wolno nakładać na ranę brudnych lub zanieczyszczonych rzeczy, ale czy możemy się pozwolić na tą chwilę odkażania materiału? - Zadałam pytanie, ciekawa zdania nauczyciela. - Czyli niejako po ranie można stwierdzić, z kim miał do czynienia poszkodowany? Wie pan, w kwestii postepowania kryminalnego. - Było to w zasadzie głupie pytanie, bo profesjonalista mógł specjalnie wykonać brudną robotę, jednak nie zmieniało to faktu, że ponownie była ciekawa. Zdecydowanie za bardzo, jak dla swojego dobra.
Nie wiedział, po co miałby to robić. Dla zaspokojenia własnej ciekawości, naruszając wszelkie możliwe zasady? Może niektóry lubią oszukiwać. Może niektórzy lubią snuć formułami, jakie to mają brzmieć na tyle mądrze, aby i nastoletnią duszę - nieobeznaną kompletnie z zasadami panującymi na tle kodeksów i innych dokumentów - ale samego go do tego nie ciągnęło. Może kiedyś, gdy trzymał się z daleka i gotów pozostawał względem pociągnięć za struny, aby i samemu zysk z tego otrzymać. Trzymając się złej strony, a na pewno jakiegoś etapu jego wcześniejszego życia, wiedział, jak wiele szkód potrafi to narobić. W każdym razie, dla niego liczył się komfort osób dookoła i to, aby mogli czuć się przy nim bezpiecznie. Co z tego, że mógłby podstępami więcej osiągnąć w swoim życiu, skoro nie chciał więcej osiągać. Pasowało mu takie życie, jakie wiódł - w końcu otaczał się ludźmi. Kiwnąwszy głową na to, iż byłoby za łatwo, samemu pamiętał swoje pierwsze próby i starania wykorzystania złożoności kilku zaklęć, aby utworzyć procedurę, jaka mogłaby zastąpić Szkiele-Wzro. Może i nawet się to udało, ale nadal - w organizmie i ciele te zmiany pozostają do końca życia, o ile nie znajdzie się na nie odpowiedniej solucji. Doskonale pamiętał, jak pomagał profesorowi od uzdrawiania w zakresie jednego zaklęcia - i nie wątpił, że było ono tworzone pod ogół społeczeństwa, a prędzej pod jeden, poszczególny przypadek. Na informację o gotowości i chęci pomocy w każdym przypadku - niezależnie od przerwania leczenia, czy też i jego kontynuacji - przyczyniło się to do nawrotu pewnych wspomnień. Samemu, po jednym z uszczerbków, nie poczuwał się do znajdowania solucji. Zresztą, po uzyskaniu naprawdę sporej ilości śladów nadal wahał się przed pójściem na zabieg usuwający blizny. - Zawsze możesz sięgnąć po magipsychologię i magipsychiatrię w takim przypadku. - uśmiechnąwszy się, wiedział o tych przypadkach. I wiedział, jak ciężko jest kogoś zachęcić do dalszej walki. I samemu widział, jak ta walka potrafi przypominać labirynt bez końca, z odwiedzonymi parokrotnie pokojami; raz po raz, z poczuciem, że coś nigdy się nie skończy. - Komfort psychiczny pacjenta po urazie jest jedną z najważniejszych rzeczy pozwalających na pozytywne rokowanie pod względem stabilności po wydarzeniu. - widział, jak ludzie się zmieniają. Widział, jak sytuacje potrafią wpływać na dalsze działanie. Nie wiedział jednak, ile dusz pójdzie na dalszą drogę męczenia i poczucia bycia mesjaszem narodów. - Ale też ważny jest twój komfort psychiczny. Medycyna jest naprawdę interesującą dziedziną, ale też i pochłaniającą. Ciężko jest tak naprawdę, jeżeli pozostajesz wrażliwa na cudze cierpienie, odnaleźć złoty środek między ignorancją a nadmierną chęcią niesienia pomocy. - jeżeli mógł, to chciał ją przed tym ostrzec. - Z czasem możesz zapomnieć o tym, że także masz swoje potrzeby. Stąd łatwiejsza droga do dodatkowych problemów. - odpowiedziawszy, nie zamierzał jej zniechęcać, a prędzej podkreślić problem, z którym będzie musiała się zmierzyć. W końcu na początku swojej edukacji w Hogwarcie samemu, aby mieć czas na wszystko i dla wszystkich, brał nadmierne ilości eliksiru czuwania. Aż do momentu, w którym to organizm nie oznajmił tego utratą przytomności. Przytaknął; po prostu mówił szczerze. Cieszył się, że znajdują się nadal osoby, których nie interesuje tylko efekt, ale także i podwaliny procesów zachodzących przez odpowiedni ruch różdżką i odpowiednie wypowiedzenie słów. - Też kiedyś należałem. Liczyło się dla mnie tylko to, co zostanie uzdrowione, ale nie to, w jaki konkretnie sposób. - wypowiedział te słowa, spoglądając tym samym na Ziutka. Ten to miał dobrze, że owady względnie do niego nie ciągnęły. - Nawet jeżeli nie będzie powiązany, to uzdrawianie jest przydatną dziedziną. A na pewno intuicyjną, która może w nagłych przypadkach uratować życie. - w drogę nie wątpił; jeżeli tylko Aurelia zamierzała pielęgnować własne podejście, które opierało się na rozkładaniu ogółu na czynniki pierwsze, nie tylko pod aspektem magii leczniczej będzie mogła - jego zdaniem - wznieść się na wyżyny. W końcu nie wiedział wcześniej, co będzie chciał robić. Praca w Hogwarcie wyszła jakoś sama z siebie, udowadniając, że nie zawsze to, co wydaje się być jedynym wyjściem, zostanie ostatnim. Trzymając w dłoniach lejce nadziei, był przez nie kierowany. Przez zmiany, które pozostały w nim na dobre i nie zamierzały odpuścić. Przez zmiany, które grały pierwsze skrzypce i przez zmiany, które wybielały pewne fragmenty piór należących do skrzydeł. Ale nie wszystkie - cień poprzedniego życia jest nieodzowny i mimo że został wrzucony do otchłani, czasami się odzywa. Czy byłby w stanie pracować na szpitalu? Zapewne tak. Ale przeczuwał, że byłoby to mocno powiązane z koniecznością rezygnacji z obecnych zasad. Uśmiechnął się lekko na widok notatnika. W końcu wiedział, jak wiele rzeczy potrafi przemknąć przez struktury umysłu i zostać zapomnianymi. - Tak, a będąc bardziej szczegółowym - jest to dokładniej przedłużenie tętnicy ramiennej, nazywana tętnicą łokciową. - o tym dziewczyna mogła nie wiedzieć. Zawsze to pozwala na lepsze uznanie, gdzie dokładnie doszło do urazu, który może być potencjalnie niebezpieczny. - Powinien być zdezynfekowany. Wiadomo jednak, że w warunkach polowych nie mamy do takiego dostępu, chyba że skupimy się na zaklęciu Vulnerra Ferre, które wyczarowuje zwój bandaża. Ale tutaj też trzeba wziąć pod uwagę to, iż mimo że staramy się mieć różdżkę zawsze przy sobie, to nie zawsze będziemy mieć do niej dostęp. - odpowiedziawszy, nie dokończył jeszcze tej kwestii, w związku z czym krótkie wzięcie oddechu pozwoliło mu na dalszą rozmowę na ten temat. - Materiał też nie jest łatwy do odkażenia per se. Prawidłowa sterylizacja powinna polegać przede wszystkim na zastosowaniu wysokiej temperatury. Zdecydowanie lepiej w krytycznej sytuacji jest użyć brudnego materiału, ewentualnie wyczyszczonego na szybko urokiem. - podniósł spojrzenie czekoladowych tęczówek znad biednego fantomu. - Nawet jeżeli w późniejszym rozrachunku miałoby dojść do zakażenia, to można je powstrzymać poprzez zastosowanie odpowiednich leków. Jest to bezpieczniejsze od nadmiernej utraty krwi i zwiększenia ryzyka braku powodzenia akcji ratowniczej. - niestety, Lowell miał to do siebie, iż tłumaczył zagadnienie bardzo szczegółowo. Było widać, że się tym interesuje, ale z drugiej strony zdecydowanie zbyt mocno się rozgadywał. Niestety, tak już miał. Wcześniej, dawniej, nie mógł powstrzymać swojego kolana od charakterystycznego tiku, a teraz przynajmniej miał nad tym kontrolę. - Po części - tak. Wszystko zależy od paru czynników, na które warto zwracać uwagę, ale na które mało kto zwraca tak naprawdę uwagę. - spojrzał na Ziutka, nad którym to się pochylił. - Pierwsze pytanie, jakie warto sobie zadać, to fakt, jakie zaklęcie zostało w rzeczywistości użyte. W przypadku rany na szyi i na łokciu te są bardzo proste i mają praktycznie tę samą głębokość, co wskazuje na prawdopodobne użycie Diffindo - i to precyzyjne, z małej odległości, w skoncentrowanej formie. - od dawna interesował się tym, jak kontrolować przepływ magii w sygnaturze, aby uzyskiwać zadowalające wyniki. I chociaż nie ciągnęło go do magii bezróżdżkowej, tak jednak - gdyby tylko zechciał podążać w tym kierunku - miał naprawdę dobre podwaliny. - W przypadku rany na brzuchu zostało użyte narzędzie - nie jest ona "idealnie" prosta, plus do tego, jak spojrzysz w tym miejscu - akurat wskazał - pierwsze doszło do wbicia, a dopiero potem "pociągnięcia". Rana nie jest równomierna i chociaż unika krytyczne organy wewnętrzne. Na pierwszy rzut oka możemy stwierdzić, iż jest to jakiś niewielki nóż, ale, jeżeli doszłoby do potencjalnej sekcji po nieudanej próbie ratowniczej, wiadome by było, że nóż ten nie zostawił żadnych śladów, był idealnie ostry i zdezynfekowany. - powoli zaczął leczyć biednego manekina, przygotowując go do podróży do domku. Przynajmniej wymęczony będzie mógł sobie odpocząć. - Rana wynikła nie z manualnego narzędzia, z zaklęcia medycznego Scalpello, które wyczarowuje odpowiednio ostrze wedle woli czarodzieja. I chociaż zaklęcie wskazuje na skalpel, tak naprawdę, jako że kontrolowane jest przez użytkownika, może swoim kształtem przypominać nawet karambit lub typowe głowice drop, clip i spear. Wiadomo, że ten efekt będzie trudniejszy do uzyskania, ale przy odpowiednim skupieniu nic nie jest niemożliwe. - obserwował, jak każda z otwartych tkanek ulega powoli uleczeniu, po uprzedniej procedurze oczyszczania. Powoli mogli szykować się do powrotu, a i tym samym zakończenia tejże lekcji. Powoli, bez pośpiechu. - Zwierzęta natomiast pozostawiają charakterystyczne cechy uzębień bądź pazurów, które pozwalają na odkrycie, od którego doszło do ataku i pozostają zazwyczaj na stałe. - takich nie zastosował - i nie bez powodu. W końcu Corrogo było czarnomagicznym, zakazanym, a przede wszystkim - skrajnie nieodpowiedzialnym. Wolał, gdy mało kto wiedział o tym, jaką przeszłość za sobą kryje. - Czarnomagiczne można łatwo rozpoznać. Złamanie jest trudniejsze do złożenia i bardziej odporne na działanie zaklęć, wszelkie zniekształcenia i odkształcenia - także. Zazwyczaj najlepiej się je leczy tylko i wyłącznie Vulnerą Sanentur. Dodatkowo pozostawiają blizny na całe życie. - dodawszy, dokończył kwestię analizy ran. - Z różdżki można przeprowadzić retrospekcję poprzez Priori Incantatem, co może doprowadzić do odnalezienia sprawcy. Do tego jeszcze należy brać pod uwagę ogólną moc sygnatury magicznej oraz jej stan wraz ze stanem wiedzy. Oczywistym jest, że osoby, które mają ją osłabioną, nie mogą uprawiać żadnej poważniejszej magii, gdyż mogłaby się stać dla nich niebezpieczna. Też, bez wiedzy poszczególnego zaklęcia się nie rzuci. - wyleczył Ziutka, a następnie zaczął przenosić go zaklęciem lewitacyjnym. - Coś jeszcze cię interesuje pod względem tego tematu? - zapytawszy się uprzejmie, nie wiedział, ile czasu minęło, ale nie wątpił, iż się nadmiernie rozgadał. Może aż nadto. - Przepraszam, jeżeli się aż nadto rozgadałem. - zaśmiał się lekko, mając nadzieję, iż dziewczyna nie miała mu tego za złe. W końcu i tak się nadal uczył swojego zawodu.
Notowałam wszystko, co mówił, starając się dodatkowo zaznaczyć ważniejsze słowa. Wysunęłam nieco język, będąc skupiona na szybkim skrobaniu w notatniku. Musiałam wyglądać głupio, co mnie jakoś zbytnio nie interesowało. - Czyli jeden magomedyk to za mało. - Stwierdziłam, stawiając kropkę przy działach medycyny zajmujących się umysłem człowieka. Był to temat dla mnie bardzo drażliwy i zarazem wrażliwy. Sama nie do końca miałam poukładane w głowie, więc czego się mogłam spodziewać po rannym? Tego, że z szerokim uśmiechem podziękuje mi za pomoc? Może i tacy też się zdarzali, nie mogłam tego ocenić z moim obecnym doświadczeniem. Ludzie, z którymi miałam pośrednio do czynienia w szpitalu nie należeli do zbytnio zadowolonych. Ciągle im czegoś brakowało, leczenie przebiegała za wolno, spodziewali się innych rezultaltów...ciekawe, czy w mugolskiej służbie zdrowia było tak samo. - Zwracać uwagę na własne potrzeby. - Powtórzyłam za Felinusem, podkreślając to zdanie. Akurat na ten temat nie musiał mi robić długich wykładów, bo był mi bardzo dobrze znany. Rodzice spędzali tyle czasu na pomaganiu innym, że często zapominali o mnie. Skłamałabym mówiąc, że mnie nie kochali, ani nie poświęcali mi swojego czasu. Sprawa była jednak o wiele bardziej skomplikowana od zwykłych, prostych stwierdzeń. Byłam ważna, ale pacjent był ważniejszy. Pod każdym względem moja osoba ustępowała poszkodowanemu. Najgorsze były święta, które ze spędzanych w rodzinnym gronie, kończyły się albo na samotnych, albo w gronie dziadków. Brakowało mi ich, wielokrotnie reagowałam złością, której nie potrafili zrozumieć. Kolejne pytanie z gatunku życiowej pierwszej pomocy. Odpowiedź zbytnio mnie nie zaskoczyła, znajdując bardziej potwierdzenie w moim rozumowaniu sytuacji. Były rzeczy ważne i ważniejsze, jak w każdej sytuacji. Najpierw zapewnialiśmy pacjentowi możliwość przeżycia, a potem zastanawialiśmy się, czy nasze działania nie będą miały negatywnych skutków. Zakażony materiał mógł utrudnić sytuację, sprowadzając na pacjenta jedną z licznych chorób. Magia zapewne sobie z nimi radziła, trzeba jednak było najpierw te zaklęcia znać. Wszystko zależało od czasu dostarczenia poszkodowanego do wyspecjalizowanej placówki. Rozmyślać nad tym było lekko, gdy naszym jedynym zagrożeniem mogło być burczenie brzucha. W sytuacji kryzysowej trudniej było utrzymać się w ryzach. Kolejna wypowiedź odpowiedziała mi na więcej, niż się spodziewałam. Co jakiś czas przymrużałam brwi, ciągle dziko notując. Największa uwagę zwróciłam na zaklęcie scalpello. Jeśli dobrze zrozumiałam można nim było sprytnie ukryć udział maga w morderstwie. Przecież to mugole pchają się nożami po brzuchach, nie? Zagryzłam wargi, stawiając przy tym wielki znak zapytania. Wchodzenie w umysł mordercy było bardzo niebezpieczne, ale i dawało wejrzenie na sprawę z innej perspektywy. Takiej, na którą nikt inny by nie wpadł. Gdy tak o tym pomyślałam, dziwił mnie nieco fakt znajomości tego typu rzeczy przez Felinusa. Coś wyczuwałam, że nie jest to tylko wiedza zaczerpnięta z książek, tylko pod spodem znajduje się coś więcej. Powstrzymałam narastającą ciekawość, przypominając sobie o zasadzie nie zadawania pytań, na które nie chce znać odpowiedzi. Pokręciłam przecząco głową, chociaż dalece mi było do wyczerpania tematu. Wolałam go nie drążyć, przynajmniej nie teraz. - Nic się nie dzieje, dzięki temu więcej się dowiedziałam. - Uśmiechnęłam się, mając nadzieję, że moje oczy mnie nie zdradzą. Twarz była przystosowania do ukrywania emocji, jednak oczy...w nich można było wyczytać wiele.
Pierwsza pomoc - choć często omawiana - nie zawsze idzie w parze z trzeźwością umysłu w sytuacjach wręcz kryzysowych. Asystent nauczyciela uzdrawiania doskonale zdawał sobie z tego sprawę, a na informację o jednym magomedyku - będącym za małą pomocą - kiwnął głową. - Zależy od doświadczenia. Ale, w większości przypadków - tak. - mruknąwszy, wiedział, że zajmowanie się wszystkimi ranami samemu jest zdane na klęskę. Wiedział też, że przy zdarzeniu masowym nie ma na tyle rąk gotowych do pomocy, ażeby jej tak naprawdę udzielić. Mimo wszystko, w przypadku osób bardziej "przyzwyczajonych", ta świadomość posiadanych informacji mogła pomagać i unikać błędów kluczowych dla zdrowia drugiej osoby. Albo nawet i jej życia. Dla Lowella tematy te nie były dziwne. Inaczej: żyjąc w kraju, w którym to nożownicy wiodą prym, ciężko jest nie szukać ewentualnych możliwości w takim zakresie i prób uniknięcia zostania tym samym ofiarą. Też, zawsze wolał być przygotowany na każdy możliwy scenariusz, jakoby chwytając za karty tarota - l o s u, który powinien dać się zniewolić na lejcach władzy - i odczytując, inaczej, starając się odczytać pobliską przyszłość poprzez intuicję i przewidywanie. Może nie posiadał daru jasnowidzenia, może nie doznawał wizji prześwitujących przez umysł i duszę, ale za to mógł, poprzez bycie świadomym, uniknąć pewnych nieszczęść. Bo większość z nich wynika z beztroski, jaką przejawiają ludzie, mieszkając chociażby w Londynie i przedzierając się przez mniej bezpieczne boroughs. Nad tym asystent nauczyciela uzdrawiania także się pochylał. Biorąc pod uwagę ilości incydentów z ostrzami w dłoni, z palcami zaciskającymi się na rękojeści, to aż cud, iż brytyjscy czarodzieje nie rzucają się na siebie z różdżkami na każdym możliwym kroku. Czy to poruszając się w centrum stolicy i jednej z dzielnic, czy to preferując mimo wszystko mniej zaludnione miejsca. Ryzyko w Londynie jest zdecydowanie wyższe, a - w szczególności poprzez mocną więź ze swoim mugolskim pochodzeniem - myślał nad tego typu aspektami. Imprezy masowe? Zwyczajnie sobie odpuszczał. Przynajmniej te niemagiczne, gdzie ciężko byłoby zdziałać cokolwiek pozytywnego. - Dobrze. - uśmiechnąwszy się, zauważał pewne niedogodności, które wynikały bezpośrednio ze spojrzenia Aurelii. Zdecydowanie za bardzo zaczął drążyć temat powiązany z ranami, ale też - nawet jeżeli czarodziejska społeczność nie podchodziła do tego na poważnie, brakuje nadal paru aspektów, nad którymi powinni się pochylić bardziej szczegółowo. - Jeżeli będziesz chciała się kiedyś czegoś jeszcze dowiedzieć, to śmiało do mnie napisz. Postaram się pomóc na tyle, na ile będę mógł. - przytaknąwszy, lekko podniósł kąciki ust do góry, zbierając biednego manekina i przywracając go do normalnego, prawidłowego stanu. Pożegnał się tym samym z dziewczyną. W końcu nie ma na świecie ani całkowicie białej, ani całkowicie czarnej duszy. Spektrum szarości nie pomaga w podejmowaniu prostych decyzji, ale na pewno daje większą swobodę. Wiedział wiele; być może nawet i za wiele, co miało być jego przekleństwem na całe życie. Począwszy od różnych gałęzi medycyny, a kończąc na własnej k r e a t y w n o ś c i.
Jej ręce wyglądały o wiele lepiej i niesamowicie ją to cieszyło, bo wyglądało na to, że ta szalona kuracja z grzybów była jednak odpowiedzią na jej bolączki i rozwiązaniem, jakiego potrzebowała. Nie chciała do końca życia chodzić z poparzonymi dłońmi, wyglądając, jakby coś próbowało ją pożreć albo zrobiło sobie z niej pianki, które można było przegryzać na romantyczną kolację. Co prawda wszystko wskazywało na to, że jakąś kolacją była, bo odnosiła wrażenie, że te szalone grzyby, które zebrała razem z Miną, zjadały spaloną tkankę, oczyszczając ją stopniowo i pozwalając jej na to, żeby spojrzała na swoje nowe, zdrowe i piękne ręce. Dopiero teraz była w ogóle w stanie dostrzec ten dziwny znak na palcu, który wcześniej zauważyła już u swojego brata. Uznała, że przyjrzy mu się uważniej, kiedy skończy kolejną porcję swojej grzybowej kuracji. Usiadła wygodnie, by krok po kroku, nie spiesząc się, zacząć nakładać na ręce grzyby, robiąc to tak starannie, jak tylko się dało. Wiedziała już, czego się spodziewać i chociaż miała świadomość, że poprawa nie nastąpi natychmiast i tak niemalże przebierała nogami z niecierpliwości. Każdy grzyb, którego wykorzystywała, był przez nią zaklinany, żeby faktycznie zdołał wyleczyć poparzenia, żeby zdołał je usunąć, żeby nie musiała dłużej cierpieć. I żeby nie wyglądała tak okropnie, bo dla kogoś takiego, jak Carly, paradowanie ze spalonymi rękami było małym koszmarem. Nie mówiąc w ogóle o tym, że było to bolesne i przeszkadzało jej w wykonywaniu jakichkolwiek czynności. Nie chciała, żeby tak zostało jej do końca życia, dlatego też siedziała sobie spokojnie, starając się nie przebierać za bardzo nogami. Była mimo wszystko zdziwiona, gdy ostatecznie nie było już co zbierać, a muchostworki najwyraźniej wykonały w pełni powierzoną im robotę. Jej skóra wyglądała na zagojoną i wyglądało na to, że wkrótce przejdzie prawdziwy proces regeneracji, który pozwoli jej wrócić do dawnego stanu. Marzyła o tym, a teraz wszystko wskazywało na to, że zgodnie z uwagą wili była na właściwej drodze do osiągnięcia sukcesu. Musiała jednak na siebie bardzo uważać, bo Merlin raczył wiedzieć, w co jeszcze mogła się wpakować. Była jednak przeszczęśliwa, że zaryzykowała tę kurację, bo jak widać, była prawie zdrowa!