Niesamowicie malownicza część lasu, po której absolutnie nie da rady chodzić normalnie. Jedyną opcją na przejście dalej jest wspinanie się po fikuśnie powyginanych gałęziach gęsto rosnących drzew. Podobno jak już raz wejdzie się w ten gąszcz, to potem nie można się wycofać... a przynajmniej nie jest to takie proste, ponieważ drzewne tunele bywają bardzo wąskie, a gałęzie lubią zmieniać swoje położenie i prowadzić gości okrężną trasą. Warto jednak nadmienić, że tutejsza roślinność jest zwyczajnie stęskniona towarzystwa i nie zamierza nikogo krzywdzić - to doskonałe miejsce na zabawę! Trzeba tylko uważać na wielkiórki, ponieważ uwielbiają te okolice i chętnie płatają psikusy zabłąkanym w labiryncie stworzeniom.
Ekwipunek: różdżka, łańcuch scamandera, rękawice Wylosowane kości: atak paniki - 73 bombarda NPC - E Efekty i urazy: obrażenia od zaklęcia Alexa, obrażenia od bombardy NPC
Przejmował się stanem swojej uczennicy, jednak bystrość jej umysłu pomimo osłabienia nie zmalała. Dzięki temu, po chwili, wszyscy wylądowali w zupełnie innej lokacji, po raz kolejny zadziwiając opiekuna zwierząt tym, jak nieudolny musi być Ministerialny wydział transportu. Po lądowaniu w lesie, skinął głową sam do siebie, widząc, że Mistrz Zaklęć zaczyna okładać teren ich nędznego, pozbawionego namiotu obozowiska zaklęciami, samemu skupiając się na rozeznaniu w najbliższym terenie. Starał się zwrócić uwagę na tropy i ślady bytujących tu stworzeń, by w razie czego mieć pojęcie z czym mogą się tu spotkać - las jednak skrzętnie ukrywał swoje tajemnice, a Atlas, mimo uwagi i skupienia, nie był w stanie ocenić obecności żadnego żywego ducha poza nimi. To nigdy nie wskazywało na nic dobrego - brak stworzeń sugerował, że ich też tu nie powinno być. - Zajmę pierwszą wartę. - zaproponował, kiedy już rozłożyli śpiwory i jak powiedział tak zrobił, niestety, jego umysł nie miał się nijak do potęgi mocy Smoka, on również zapadł w sen...
W pierwszej chwili myślał, że po prostu się ocknął. Przetarł oczy i spojrzał na śpiwory pozostałych członków wyprawy, poruszające się, jakby i oni się przebudzili. Czego się nie spodziewał, to białe twarze, z wymalowanymi karykaturalnie ustami i oczami, kiwające się na boki w rytm muzyki, której nie ma, ściskające swoje piszczałkowate nosy, potrząsając loczkowanymi, czerwonymi czuprynami. Nie zdołał powstrzymać krzyku przerażenia, kiedy cztery klauny ruszyły w jego stronę, a on, spanikowany zaczął cofać się, wpadając po drodze na krzew i potykając się o niego. W pewnym momencie, jeden z klaunów wyciągnął różdżkę i zdzielił go drętwotą, która jedynie wzmogła panikę, pozbawiając go ruchu, petryfikując go i pozostawiając na łaskę i niełaskę upiornych, cyrkowych zabawiaczy. Nie poruszył go nawet wybuch, spowodowany przez rzuconą przez innego z klaunów bombardą, ani solidny odłamek drewna, który wbił mu się głęboko w zesztywniałe od zaklęcia udo. Jedyne co mógł robić, to topić się we własnym strachu.
Mulan Huang
Wiek : 21
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 176cm
C. szczególne : niewielki tatuaż z przodu lewego barku, zmieniający kolor poruszający się tatuaż chińskiego smoka na niemal całe plecy, runa jera na lewym boku na wysokości żeber, ślad po zaklęciu Agere na prawym przedramieniu, często zmienia kolor włosów oraz korzysta z magicznych i barwiących soczewek
Ekwipunek: strój ochronny ze smoczej skóry (+2pkt ONMS), różdżka (+5 transmutacja), eliksir chroniący przed ogniem, eliksir wiggenowy, rękawice ze skóry węża morskiego (+1pkt ONMS) Wylosowane kości:44 na spanie, Blaze nie trafia Efekty i urazy: na razie nic
Świstoklik może i stanowił jedyny środek transportu, ale na pewno w stanie podobnego osłabienia nie powinna się porywać na podobne przygody. Niestety, ale to była jedna z tych sytuacji, gdzie nawet jeśli by tego chciała to nie istniała możliwość wycofania się. Mogła jedynie trzymać się grupy i brnąć razem z nią na spotkanie ze smokiem. Nie sprawiało to jednak, że pod względem psychicznym czuła się z tego powodu lepiej. Nienawidziła siebie. Nienawidziła tego, że okazała się w tym momencie najsłabszym ogniwem, które nie było w stanie niczego zdziałać. Czuła się jak zbędny balast. Zwłaszcza w momencie, gdy jedyne co mogła zrobić to zgiąć się wpół, wsparta o pobliskie drzewo i oddać się targającymi jej ciało torsjom. Żołądek zaciskał się raz po raz, próbując wypchnąć z jej organizmu resztki jedzenia, których na próżno tam szukał. Jedyne na co mogła liczyć to ból spiętych mięśni i ohydna żółć, która zdawała się pozostawić na jej języku trwały gorzki posmak. Była naprawdę żałosna. Otarła usta rękawem kurtki i pozwoliła na to, aby Voralberg nałożył na nią serię jakiś zaklęć, które miały sprawić, że poczuje się lepiej. Nie czuła jednak szczególnej różnicy. Na pewno jednak ulgę poczuła w momencie, gdy Blaze obwieścił, że będą rozbijali obóz i najlepsze, co teraz mogą zrobić to przenocować, by zregenerować siły i poczekać na to, aż zrobi się widno. Wędrując po ciemku mogli jedynie napytać sobie biedy. Gryfonka starała się być tak pomocna jak tylko mogła w czasie przygotowywania obozowiska. Zdawała sobie sprawę, że jej stan nie jest wynikiem zwykłego zmęczenia czy też jakiejś pospolitej choroby, ale miała nadzieję, że sen i odpoczynek pomogą jej w jakiś sposób zregenerować siły. Przynajmniej do pewnego stopnia. Być może był to wynik jej niezwykle słabego samopoczucia i zmęczenia, ale nie miała większego problemu z zaśnięciem, gdy tylko położyła się w śpiworze. Niemal od razu osunęła się w ciemność. Miała wrażenie jakby jej umysł zaczął spadać w bezdenną przepaść chociaż ciało znajdowało się w miejscu. Oderwała się jednak od rzeczywistości i znalazła się wewnątrz snu, który na początku oferował jej wyjątkowe wytchnienie. Nie było zmęczenia. Nie było bólu. Znajdowała się za to w dobrze jej znanym miejscu, które kojarzyło jej się przede wszystkim z beztroską dzieciństwa i rodzinnymi wakacjami. Odetchnęła głęboko, czując jak jej płuca wypełnia zapach dochodzącej znad morza bryzy wymieszany z wonią kwiatów rosnących w ogrodzie. Bosymi stopami stąpała po starych podłogowych deskach, by przekroczyć próg pomieszczenia, w którym zwykle spędzała popołudnia z dziadkami. Zamarła jednak w półkroku, gdy tylko dostrzegła twarz swojej babci. Wiedziała, że coś było zdecydowanie nie tak. Jej twarz, poznaczona już zmarszczkami i okolona wciąż gęstymi włosami w odcieniu niemalże srebrzystej szarości, była ściągnięta niesamowicie surowym wyrazem. Spojrzenie czarnych oczu zdawało się niemalże przewiercać ją na wskroś i sprawiać, że ciało Mulan przenikał chłód jakiego jeszcze nigdy w życiu nie czuła. Usiadła naprzeciw. Podążała za instrukcjami, które kobieta wydała jej po mandaryńsku niesamowicie oschłym i szorstkim jak papier ścierny głosem. Czuła jak przechodzi ją dreszcz, a pot zaczyna spływać po karku. Na niskim stoliku przed sobą dostrzegła papiery. Wyglądało na to, że znajdowało się tam wszystko, co chciałaby zatuszować przed swoimi najbliższymi. Szkolne raporty, wyniki badań ze świętego Munga świadczące o kolejnej przebywanej chorobie wenerycznej, zdjęcia z różnych imprez, na których poruszała się w objęciach wielu ludzi różnych płci w niezwykle wyzywających czy też jednoznacznych pozach. Wiedziała, że już sam widok odważnych stylizacji mógłby stanowić wstrząs dla konserwatywnej babki. Zawsze starała się przed nią jawić jako obraz cnót. Tymczasem zdawało się, że teraz starowinka znała każdy jej najmniejszy i najbardziej kompromitujący sekret. Chociaż przygotowywała się na usłyszenie słów, które zaczęły padać z ust kobiety to jednak każde z nich było niczym smagnięcie batem po nagim grzbiecie. Dziwadło. Tak, bo nigdy nie powinna zbytnio eksperymentować ze swoim wyglądem. Nie powinna farbować włosów na wymyślne kolory. Nie powinna nosić ubrań odkrywających zbyt wiele ani przekuwać języka czy też wykonywać jakiegokolwiek tatuażu. Hańba. Każdy jej durny pomysł nie powinien mieć racji bytu. Dosiadanie akromantul? Smocze wyprawy? Wjazd na dumbaderze? Nieważne, co robiła, ale każda kolejna akcja przebijała poprzednią pod względem wstydu jaki przynosiła rodzinie. Bezwstydna dewiantka. Starała się uciec wzrokiem od postaci babki, ale zamiast tego natrafiła na dwie ruchome fotografie z przyjęcia bożonarodzeniowego. Na jednym z nich siedziała na kolanach jednego z kolegów, obejmując go swobodnie ramieniem, gdy jego dłoń spoczywała na jej kolanie. Sama nie widziała w tym wtedy nic seksualnego, ale z perspektywy starej Chinki podobne zdjęcie na pewno przedstawiało zupełnie inną historię. Nie musiała nawet zastanawiać się, co też zdrożnego było na drugim z nich, które uchwyciło moment, gdy musiała skraść całusa koleżance z roku po tym jak wpadły na siebie pod jemiołą. Pospolita dziwka. Z przestrachem zarejestrowała w rogu pomieszczenia obecność pudełka, które zdecydowanie nie powinno się tam znaleźć. Było bowiem skrzętnie ukryte głęboko na dnie szafy Mulan i zawierało kolekcję smoczych zabawek, które swego czasu zakupili z Longweiem, nie wiedząc co właściwie sobie sprawili. Wiedziała dokąd zmierza cały ten wywód. Mimo wszystko jednak zbladła niczym duch i poczuła jak wnętrzności wykręcają jej się, gdy tylko usłyszała, że przynosi jedynie wstyd rodzinie Huangów. Miała wrażenie jakby ktoś zdzielił ją czymś ciężkim w głowę, gdy babka powiedziała, ze nie jest godna tego, by nosić ich nazwisko. Wyrzekali się jej. Niezależnie od tego, co Gryfonka przeszła w przeszłości to właśnie tego obawiała się najbardziej. Bała się tego, że będzie napiętnowana z powodu tego, że chciała po prostu korzystać z życia i być sobą bez większych ograniczeń. Przerażała ją myśl o tym, że ta bardziej konserwatywna strona rodziny, która jednak była niezwykle bliska jej sercu nie będzie w stanie zaakceptować jej takie jaką była; całkowitym przeciwieństwem skromnej i ułożonej dziewczyny, która daje się stłamsić panującym konwenansów. Dotychczas udawało jej się uciekać od podobnych wizji, które nigdy nie miały okazji do tego, aby rozwinąć się aż do tego stopnia. Przy spotkaniach z boginami, zwykle udawało jej się je unieszkodliwić nim zagłębiły się wystarczająco głęboko w istotę jej strachu. Teraz jednak była uwięziona w swoim koszmarze, który jeszcze nigdy nie był tak rzeczywisty i namacalny. Najgorsze jednak, że nie mogła samodzielnie się z niego wydostać. Głównie dlatego, że nie była świadoma tego, że był to jedynie sen spowodowany przez otaczającą ją magię.
Alexander D. Voralberg
Wiek : 39
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 198
C. szczególne : wysoki i wychudzony | blady | blizny wokół ust i na twarzy | nienaturalnie białe oczy i mogące wywołać niepokój spojrzenie
Ekwipunek: amulet laveau schowany pod koszulką (+10CM), różdżka z włosem bagnowyja (+3CM) Wylosowane kości: druga tura 8 (łącznie 51, nie budzę się), obrywa Fire (broni się) https://www.czarodzieje.org/t21604p728-kostki-eventy#745601 Efekty i urazy: brak
Koszmar. Koszmar. Koszmar. Koszmar na jawie. Serce waliło mu jak oszalałe, oddech przyspieszył, a ciało zlewało się strugami potu. Nie miał pojęcia co się działo, skąd się tam wziął, jak to się stało, ale nie miał też czasu się nad tym zastanawiać. Było to okrutne. Nie wpadłby na to, że znajduje się we śnie, w końcu amulet Laveau od wielu miesięcy skutecznie uspokajał jego koszmary, które przed posiadaniem artefaktu nawiedzały go od czasu do czasu. Żaden z nich jednak nie był tak realny i tak przerażający jak ten. Ciskał zaklęciami na lewo i prawo atakując wyimaginowanych śmierciożerców, w niektórych przypadkach będących jego towarzyszami wyprawy. Tak było z Atlasem, ale Voralberg nawet nie zdawał sobie sprawy z tego, że trafił chłopaka. I kiedy się zorientuje, na pewno będzie pluł sobie w brodę i nie pozbędzie się wyrzutów sumienia. Tak też miało być z Fire. Na szczęście, kiedy w jej kierunku pomknęło Erupto Ignem to była w stanie się przed nim obronić. I dzięki Merlinowi, że w zasięgu wzroku Voralberga pojawił się inny przeciwnik, bo widząc obronę Blaithin-Śmierciożercy, zacząłby ciskać zaklęciem za zaklęciem. Coraz bardziej wkręcał się w walkę, czując buzującą w żyłach adrenalinę. Na dodatek zaczynał się stresować, a to nigdy nie wróżyło dobrze. To cholerne uczucie w brzuchu zawsze, powoli, zaczynało wywoływać w nim niekontrolowaną wolę walki. Niestety nawet nie zdawali sobie sprawy z faktu, że trzeba się obudzić. A im dalej w las, tym gorzej to wszystko zdawało się wyglądać. Ile jeszcze szkód wydarzy się, zanim ich umysły wrócą do rzeczywistości?
Blaithin 'Fire' A. Dear
Wiek : 25
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 160cm
C. szczególne : chuda, opaska na twarzy, blizny, tatuaż, zapach damasceńskich róż
Ekwipunek: różdżka, złota opaska Chatterino, bransoletka z ayahuascą, ujawniacz Wylosowane kości: Budzenie się: 88 + 44 = 132 - BUDZĘ SIĘ i Alexa 4 i I - obrona przed Alexem UDANA Efekty i urazy: Brak oka
Fire wpadła w szał i definitywnie nie był to zwykły gniew, jaki zazwyczaj przepełniał serce Szkotki. Ze wszystkich emocji tę odczuwała najczęściej i najsilniej. Paliła dziewczynę od środka, pozostawiając jedynie sczerniałe zgliszcza. Opętana nienawistną furią ani myślała powstrzymywać się przed niewybaczalnymi klątwami. O nie, pragnęła po raz pierwszy w życiu użyć Avady Kedavry, ale najpierw musiała zadać temu skurwysynowi ból, po którym straci rozum... użyje na nim każdej znanej klątwy, a tych zdecydowanie było bardzo wiele. W końcu sam sczeźnie po tylu torturach, a wtedy Blaithin pozostanie tylko pustka. Że zwinnością w smukłym ciele przemknęła pomiędzy drzewami, zdeterminowana jak nigdy, aby tę walkę zwyciężyć. Uniknęła odłamków kory oraz drzazg, jakie posłał we wszystkie strony jej przeciwnik, namierzyła go już, aby ponownie ugodzić, gdy nagle... teleportował się, pojawiając po lewej stronie rudowłosej. Nie straciła przez to ani odrobiny skupienia, natychmiast szykując się do obrony, bo już jakieś perfidne zaklęcie mknęło, aby ją zranić. Nie walczył tak źle, ale to oczywiste, że Dear walczyła lepiej. I nagle, bardzo nagle bystry umysł dziewczyny wyciągnął ją samodzielnie z koszmaru, jakby ściągając fałszywą zasłonę. Magia smoka straciła swój wpływ, nie umiejąc dłużej utrzymać Fire pod kontrolą. Zerwała psychiczne więzy. Leonardo żył. Nigdy go tu z nimi nie było. Aż opadła za jedno z grubych drzew, dysząc i wybuchając szaleńczym śmiechem. Tak ogromna fala ulgi przeszła po Fire, że cieszyła się teraz jak głupia. Za nią Mulan po bardzo ciężkiej przeprawie teraz leżała jak martwa i kompletnie nieprzytomna, Atlasa również coś zaatakowało, a ogromna rana na udzie mocno krwawiła, natomiast Alex... Alex zaraz kolejną osobę zechce wysłać na tamten świat. Kilka sekund poświęciła na dochodzenie do siebie, ciśnienie zeszło z Dear jak z przekłutego balona, dziękowała każdemu wyniesionemu do rangi boga czarodziejowi za oszczędzenie Vin-Eurico i z trudem ściskała różdżkę. Kurwa! Leo żył. To się liczyło. Wyskoczyła zza gąszczu, jak tygrys, w końcu dokładnie takiego ma patronusa. Fire sprytnie wybrała miejsce tak, aby Alex nie do końca zdążył ją zauważyć, ewidentnie przejęty innymi. Co widział to tylko on wiedział. Może jemu też ktoś wymordował przyjaciół. Blaithin doskoczyła do mężczyzny, licząc na to, że nie otrzyma w ostatniej chwili zaklęciem prosto w twarz. - To jest sen, Voralberg! Obudź się! - wykrzyczała, nie hamując się przed strzeleniem otwartą dłonią w policzek byłego profesora, tak na orzeźwienie i dla własnej przyjemności.
Alexander D. Voralberg
Wiek : 39
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 198
C. szczególne : wysoki i wychudzony | blady | blizny wokół ust i na twarzy | nienaturalnie białe oczy i mogące wywołać niepokój spojrzenie
Horror trwał. Kiedy miał się skończyć - tego nie wiedział nikt. Względnie wiedziała to Fire, która ku niewiedzy wszystkich [nie]obecnych, już wkrótce miała się wybudzić. Oni natomiast, cóż, trwali w tym marazmie już nie wiadomo ile czasu, a robiło się coraz bardziej intensywnie. Przynajmniej w śnie Voralberga. Mówiąc szczerze, to robiło się również niebezpiecznie. Zarówno dla niego, jak i jego towarzyszy, bowiem nabuzowany Alex, to Alex niebezpieczny, a zdaje się, że już dawno zamiast jego krwi płynęła czysta adrenalina. Wciąż przed jego oczami pojawiali się kolejni (a może Ci sami?) śmierciożercy, w których ciskał zaklęciami jednym po drugim. Coraz mniej precyzyjnie, ale z coraz większą siłą. Pobojowisko wokół też zdawało się być coraz większe, zmuszające go do wymijania gruzów i unikania kolejnych zawaleń. W pewnym momencie, pojawił się również ogień. Bliski i gorejący, niezwykle intensywny i odgradzający mu drogę od dalszej walki. Zacisnął usta i machnął różdżką wyrzucając z niej zwały wody przy pomocy prostego Aquamenti. I wtedy się ocknął, czując na policzku żar, jakby ogień go dotknął. Nie zakończył zaklęcia, wręcz przeciwnie, woda w zasadzie została z niego wyrzucona, ostatni raz, w zapewne niespodziewającą się tego Fire. Źrenice miał rozszerzone w zasadzie do granic możliwości, oddychał szybko, wciąż do połowy będąc jeszcze na haju spowodowanym snem. Rozglądał się nerwowo, krążąc i powoli zdając sobie sprawę, że są bezpieczni. Przynajmniej w teorii. - Co się stało? - rzucił do przemokniętej dziewczyny, w ogóle nie zwracając uwagi na to, że oberwała. Jak dziki zwierz wciąż szukał przeciwników obserwując otoczenie w ich poszukiwaniu. Dopiero po paru minutach doszedł do siebie i nieco się uspokoił, dysząc ze zmęczenia. Adrenalina zaczęła z niego ustępować. Rozejrzał się po innych, u których najwyraźniej wciąż magia smoka działała. W pierwszej kolejności zwrócił uwagę na Mulan, do której podszedł i zaczął rzucać zaklęcia cucące, mając nadzieję, że jak najszybciej rozbudzą resztę.
Blaithin 'Fire' A. Dear
Wiek : 25
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 160cm
C. szczególne : chuda, opaska na twarzy, blizny, tatuaż, zapach damasceńskich róż
Ekwipunek: różdżka, złota opaska Chatterino, bransoletka z ayahuascą, ujawniacz Wylosowane kości: - Efekty i urazy: Brak oka
Później przyjdzie czas na radość i dumę z tego, że zdołała postawić się starszemu smokowi, jaki cały Avalon trzymał w ryzach. Blaithin chciała wierzyć, że to dzięki sile swojego umysłu, który od samego dzieciństwa narażony był na trudne oraz wymagające doświadczenia. Musiała się zahartować, aby przetrwać terror ojca, którego fascynowały nie tylko fizyczne katusze, ale przede wszystkim te psychiczne. Nie było innej opcji, jak się udorponić, a jednocześnie stać zimną oraz zdystansowaną. Niewątpliwie w odniesieniu sukcesu pomogła też złota opaska przytrzymujące ogniste włosy, a także wieloletni trening hipnozy, bo ćwiczenie skupienia oraz uwagi miała już opanowane w naprawdę wysokim stopniu. Dlatego zdołała w miarę prędko przeskoczyć z rzeczywistości koszmaru, gdzie walczyła z mordercą przyjaciela do sytuacji obozowej, gdzie wszyscy borykali się z halucynacjami... ale poza tym niczym więcej. Nic nie wyskakiwało z krzaków. Blaithin ze śmiałością doskoczyła do mężczyzny stanowiącego największe zagrożenie. Hawthorn po swoim wybuchu zdawał się dochodzić również samodzielnie do siebie, więc jego teoretycznie mogła zignorować. Za to Alexa nie. Były profesor trysnął różdżką prosto na Dear, która zakrztusiła się wodą wpadającą do otwartych ust. Fala popchnęła dziewczynę aż wyłożyła się na plecy, a kawałek wystającego spod ziemi korzenia drzew nieprzyjemnie ubódł jej kręgosłup. Podniosła się szybko na łokcie. - No do jasnej... - zazgrzytała zębami ze złością. Nie znosiła być mokra. Błękitnym spojrzeniem obserwowała, jak Alexander powoli orientuje się w sytuacji, w czym mu nie pomagała. Sam sobie poradzi najlepiej. Teraz nie potrzebował dodatkowych bodźców w postaci "uspokajających" słów Dear, dlatego zerknęła jeszcze tylko kontrolnie, czy aby na pewno się wyrwał ze szponów czarnej magii. Mieliby ciut przesrane, gdyby ten dziki manewr nie wyszedł. Fire widziała, jakie potężne zaklęcia potrafił rzucać białooki. Gdyby tak trafił kompletnie nieruchomą i bezbronną Mulan... Podniosła się z trudem, bo szata ciążyła niesamowicie, po czym różdżką osuszyła włosy oraz ubrania. Potem przypomniała sobie, że przecież widziała rannego Atlasa i musi zrobić cokolwiek, aby mu pomóc. Kiedy poszukała wzrokiem urodziwego blondyna dostrzegła, że i Blaze przy nim klęczał. Ściągnął z niego unieruchamiające zaklęcie, a teraz także wyciągał ze szponów smoczej magii. Dobrze, wybudzą się wszyscy. To nie była dobra noc. - Hej. - powiedziała do Atlasa, powstrzymując niewyjaśnioną chęć odgarnięcia jasnych kosmyków włosów z jego czoła. - Przynajmniej nadal jesteś piękny. - zabrzmiało to ciut sarkastycznie. Popatrzyła na kawał drewna wbity w udo mężczyzny. Krwawił obficie i wyglądało to źle. Szczerze mówiąc, Fire bardzo chciałaby przejąć na siebie tę ranę oraz ból, jaki musiał być ciężki do zniesienia. Wolałaby oszczędzić mu tego cierpienia. Blaithin powiedziała Hawthornowi, aby ułożył poszkodowanego na którymś ze śpiworów, a potem przypomniała sobie jakieś resztki medycznej wiedzy. Za pomocą Diffindo rozcięła nogawkę tak, aby mieć pełny ogląd paskudnej rany. Nie wydawała się w najmniejszym stopniu wzruszona tym widokiem. - Haemorrhagia iturus - wymruczała, kierując różdżkę na czerwień spływającą strumieniem po bladej skórze mężczyzny. - Duritio. Lepiej? - dopytała, gdy czar zniwelował ból. - Astral Forcipe. Emmm... teraz chyba Ferula? Ferula. Merlinie, w życiu tylu zaklęć leczniczych nie rzucała naraz, aż kropelka potu wystąpiła na czoło rudowłosej. Jednak chyba wszystko wyszło, w końcu to były dosyć podstawowe środki pomocy, nic wykwintnego. Fire zdobyła się na niewielki uśmiech w stronę Atlasa. Wyliże się.
Mulan Huang
Wiek : 21
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 176cm
C. szczególne : niewielki tatuaż z przodu lewego barku, zmieniający kolor poruszający się tatuaż chińskiego smoka na niemal całe plecy, runa jera na lewym boku na wysokości żeber, ślad po zaklęciu Agere na prawym przedramieniu, często zmienia kolor włosów oraz korzysta z magicznych i barwiących soczewek
Czuła jak jej klatka piersiowa zamykała się w pełnym paniki uścisku wokół organów. Ucisk sprawiał, że każdy kolejny oddech przychodził jej z coraz większym trudem. Gardło również zaciskało się nieprzyjemnie, a oczy zaczynały piec od zbierających się w nich łez. Nigdy nie sądziła, że będzie przeżywała coś podobnego. Co prawda miała przed sobą swoje najskrytsze obawy, ale zawsze starała się je ignorować i spychać coraz głębiej do podświadomości. Jednak jak widać i tak to wszystko musiało ją dopaść. Musiał nadejść dzień, gdy nie będzie mogła stanąć naprzeciwko swojego największego lęku, przygotowana na to, aby się z nim zmierzyć. Bo w końcu za każdym razem, gdy przychodziła do klasy OPCM to liczyła się z możliwością, że przed nią może pojawić się jakiś bogin. Tutaj jednak całkowicie opuściła gardę już w momencie, gdy położyła się w obozowisku. Była zbyt zmęczona, aby zapaść w jedynie półsen i pozostawać czujną. Musiała osunąć się głębiej w krainę Morfeusza. Choć może był to jakiś magiczny efekt? Nagle jednak zaczęły się do niej przebijać jakieś dziwne dźwięki. Świat wokół zaczynał się rozmywać, tracić szczegóły, aż w końcu zaczerpnęła głębszy oddech i zorientowała się w tym, że znajdowała się w środku ciemnego lasu. Tuż przy niej znajdował się Voralberg, który najwyraźniej musiał ją obudzić z koszmaru. Rozejrzała się wokół, próbując się zorientować co się stało. Biorąc pod uwagę, że dopiero, co została wyrwana ze snu nie miała pojęcia, co właściwie zaszło, ale mogła się domyślać, że doszło do jakiegoś... starcia? Całe szczęście, że udało jej się uniknąć zaklęć ciskanych wokół przez Hawthorna, bo inaczej zapewne nie byłaby w stanie tak po prostu siedzieć i rozglądać się wokół. No, ale cóż... Wyglądało na to, że przynajmniej na razie sytuacja była opanowana chociaż nie wyglądało to najlepiej. Zdawało się, że jej nie zostało w zasadzie nic do zrobienia. - To ja pójdę nazbierać grzybów... - oświadczyła całkiem niespodziewanie, wyplątując się z objęć śpiwora i podnosząc się z podłoża. Wciąż nie czuła się zbyt pewnie na nogach, ale miała nadzieję że to minie, a złe samopoczucie wynika jedynie z tego, że była zaspana. Musiała się rozbudzić i rozruszać. Wtedy na pewno poczuje się lepiej. A przynajmniej tak sobie wmawiała.
Leżał sparaliżowany nie tylko strachem, ale i solidnym zaklęciem, przez czas, który wydawał mu się wiecznością, czując promieniujący ból w udzie, choć w tej pozycji nie był w stanie zrozumieć skąd się on brał. Dopiero kiedy Hawthorne pomógł mu pokonać koszmar i ocknąć się ze snu, przez solidną jego część nosząc twarz upiornego clowna, zaczęły do Rosy docierać bodźce z otoczenia. W tym nasilający się ból i zimno w dolnej kończynie, spowodowane szybką utratą krwi. Pracownik Ministerstwa coś do niego mówił, starając się utrzymać go w pozycji leżącej, opiekun zwierząt jednak usilnie próbował podnieść się przynajmniej do pozycji siedzącej, by ocenić stan ich grupy, co przychodziło mu z trudem, walcząc z oszołomieniem i bezwzględnie nacierającą utratą przytomności z wykrwawienia. Zobaczył taflę rudych włosów, lśniących w półmroku wilgocią, nadającą im odcień głębokiego rubinu. Wyciągnął rękę, by uchwycić nadgarstek Fire jakby tylko tym gestem był w stanie utrzymać się przy rzeczywistości, czyniąc z niej kotwicę swojej świadomości. Tak długo, jak skupiał się na tym kontakcie fizycznym, wiedział, że nie może zemdleć. - Jak... jak reszta? - zapytał, krzywiąc się z bólu, gdy Hawthorne zaczął majstrować przy wielkim odłamku drewna wbitym w jego udo. Typowy Rosa, to rodzinne, przedkładanie dobra innych ponad swoją wygodę. Transportowany do śpiwora zacisnął zęby, patrząc na stan swojej nogi, bliski tego, by zacząć przekonywać grupę do tego, by go tu jednak zostawili. Nie stanowił dla nich wsparcia i nie był w kondycji do dalszej drogi. Dearówna jednak, niesiona niejasną chyba dla nikogo potrzebą pomocy, obłożyła jego nogę serią zaklęć, która nie tylko skutecznie uśmieżyła ból, ale i zatamowała krwawienie z wielkiej rany, pozostałej po wydobutym z uda drewnie. - Świetna robota. - pochwalił dziewczynę cicho, biorąc w ręce wyczarowany przez nią bandaż i owijając sobie powoli nogę. Na jej nieśmiały, niewielki uśmiech odpowiadając swoim pięknym, wilowym spojrzeniem wdzięczności- Dziękuję. - skinął lekko głową- Dziękuje, Fire. - zawiązawszy stabilnie bandaż wsparł się o Blaze'a, by spróbować stanąć pewniej na nogi i rozejrzał uważnie, chcąc upewnić nerwy w tym, że pozostali byli cali i zdrowi. Z pewnością calsi i zdrowsi niż on sam.
Alexander D. Voralberg
Wiek : 39
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 198
C. szczególne : wysoki i wychudzony | blady | blizny wokół ust i na twarzy | nienaturalnie białe oczy i mogące wywołać niepokój spojrzenie
Co tu się działo. Voralberg nadal miał ograniczone pojmowanie, ale dość szybko zrozumiał, że Mulan właśnie wstała i zwyczajnie sobie poszła informując go o chęci nazbierania grzybów. Z jednej strony brzmiało to dość abstrakcyjnie, z drugiej - chyba niewiele go po tej akcji już tu dziś zaskoczy. Może akurat Gryfonce całkowicie siadło na umysł i teraz nie wie co się dzieje tak jak on kilka minut temu? Nie było czasu żeby o tym rozmyślać. - O nie nie, nigdzie nie idziesz. - rzucił, podnosząc się i łapiąc ją - może nieco zbyt mocno - za ramię, aby zawrócić ją w kierunku reszty i zwyczajnie ją tam doprowadzić. Opór był niewskazany. W razie czego rzucił na nią jeszcze jedno zaklęcie otrzeźwiające, a później ponownie wzmacniające, bo nie wyglądała najlepiej. - Wiesz kim jestem? - zapytał dla pewności, na wszelki wypadek. - Żadnych samodzielnych wypraw. - zwrócił ku niej palec wskazujący, żeby podkreślić ten zakaz. - Wszyscy są cali? - zapytał, dopiero wtedy zwracając uwagę na zabandażowaną nogę Atlasa, patrząc pytająco to na niego, to na Fire. Chciał wiedzieć? Póki co żył (czy raczej chciał żyć) w błogiej nieświadomości, że ich sny były wyłącznie snami bez odzwierciedlenia w rzeczywistości. - Co się stało?