C. szczególne : Jest drobna i wygląda zdecydowanie młodo. | Na lewym barku ma blizny po Sectumsemprze, a pomiędzy łopatkami ma tatuaż. | Posiada kolczyk w nosie. | Końcówki włosów pofarbowane są na żółto.
Z zewnątrz budynek wygląda na zwykłą, niepozorną, drewnianą chatę, dla której czas nie był najłaskawszy. Nie trzeba posiadać wprawnego oka, by zauważyć, że dach nad lewą izbą ledwo powstrzymuje się przed zapadnięciem, a przeżarte przez korniki okiennice po jednym dotknięciu obrócą się z kurz. Prawa część chaty jest w znacznie lepszy stanie, nie mniej wciąż niejeden konserwator zapłakałby nad jej stanem. Kiedy jednak, zmuszeni chorobą, czy innym uszkodzeniem ciągłości kości, przekroczycie próg walącego się domu, spostrzeżecie, że wewnątrz, pomimo surowego wnętrza i pewnego bałaganu, wszelkie zniszczenia nie są widoczne.
Zapewne zaraz potem na przywitanie wyjdzie wam wysoka, szczupła kobieta, o absurdalnie długich, białych włosach i zmartwionym, acz pokrzepiającym uśmiechu, gotowa pomóc najlepiej, jak tylko potrafi. Rozsiewa wokół siebie aurę, dzięki której nawet ciężko ranna osoba jest w stanie uspokoić się i z pełnym zaufaniem oddać w opiekuńcze ręce wili.
Kostki przy ukąszeniach żądlaka:
W tej niesłychanie trudnej mechanice należy rzucić 1k6, by dowiedzieć się, jak poszło leczenie:
1 - Wila, po dłuższej chwili szperania w swoich zapasach oznajmia, że nie ma pewnego odwróżkowego składnika, który wymagany jest do przyrządzenia lekarstwa. Prosi Twojego towarzysza - jeśli jesteś sam/sama, prosi o wezwanie pomocy - by tak troszeczkę go załatwić, wspominając jedynie, że chodzi o jakiś pyłek. Albo... sproszkowane coś?
Jeśli masz co najmniej 15 punktów z ONMS, będziesz wiedział, że nie chodzi o to, by powyrywać wróżką skrzydełka, ususzyć je i ucierać w moździerzu tak długo, aż powstanie z nich proszek, a o delikatne i bezbolesne zebranie produkowanego przez nie pyłku.
2, 3, 4 - Miejsce ugryzienia dalej boli, a sama znachorka nie wygląda na szczególnie zachwyconą, jednak zapewnia cię, że nie umieranie raczej już nikomu nie grozi. Na odchodne zaleca jedynie, by nie wystawiać bolącego miejsca na zbyt duże słońce, nie moczyć go, a najlepiej byłoby się położyć i myśleć pozytywnie. W następnym wątku uwzględnij niedogodności związane z niedoleczonym ukąszeniem.
5, 6 - Leczenie było jak zjechanie bułką po ciepłym masełku; trochę surrealistyczne, dziwne i, na Merlina, trudno było odgadnąć, dlaczego pewne kroki zostały podjęte, jednak rezultat zdecydowanie należy do zadawalających. Jesteś zdrów jak ryba i możesz dalej cieszyć się absolunie fantastycznymi wakacjami.
Drake Lilac
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 20
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 218 cm
C. szczególne : Bardzo wysoki i barczysty. Praktycznie cały czas nosi na palcu pierścień tojadowy - tak na wszelki wypadek.
Po pechowej przygodzie z przeszukiwaniem okolic mogił i dwoma solidnymi użądleniami na plecach, jego pierwszym celem była lokalna znachorka. Gdyby były to zwyczajne osy to pewnie aż tak by nie panikował. Co innego że nie dość że nie znał tego gatunku za bardzo, to jeszcze jak zdążył się przekonać podczas drogi były cholernie jadowite. No chyba że halucynacje i zaburzenia wzroku miał dlatego że czegoś się nawdychał podczas drogi. W końcu Avalon to miejsce równie niebezpieczne co piękne, a jako że na pierwszy rzut oka było niemalże rajem, to w wielu miejscach można było mieć tu konkretnie przewalone. Znachorka widząc jego stan natychmiast rozpoznała symptomy i usadziła go na łóżku, a on przy tym był potulny jak mały szczeniaczek. A działo się to chyba głównie ze względu najprawdziwszego uroku wili, któremu będąc w tym stanie nawet gdyby chciał stawić czoła, to nie byłby w stanie. Zanim w ogóle lokalna uzdrowicielka zajęła się jego ranami, podała mu jakiś dziwny napar który mimo wszystko musiał zażyć. Nie stawiał jednak przy tym większego oporu wychodząc z założenia że naprawdę niewiele rzeczy jest w stanie smakować gorzej niż wywar tojadowy. I tu się na szczęście nie pomylił. Ciecz którą podała mu kobieta była wyjątkowo dziwna w smaku i do tego miał wrażenie że coś chyba mu osiadło w przełyku po wypiciu tego. Halucynacje powoli zaczynały ustawać, ale sprawa z samymi ranami nie była już tak wesoła. Wila robiła chyba wszystko co mogła żeby je zaleczyć, ale wyraźnie stawiały one trudności. Nie było jednak tego złego. Dostał od niej zapewnienie że śmierć już mu nie grozi... W tym też momencie zrozumiał że jego życie było zagrożone. Nie żeby bardziej go to uderzyło. Sytuacje w których było ono zagrożone był w stanie ledwie zliczyć na palcach. Jak to jest że zawsze się pakuje w jakieś bagno? Tak czy inaczej... Kobieta mimo że nie doleczyła jego ran do końca, poleciła mu odpocząć i uniknąć moczenia ran czy wystawiania ich na słońce. Przytaknął jej i wyszedł z jej domku. Niby kusiło go jeszcze wrócić do mogił żeby spróbować kopać, ale lepiej jeśli nie będzie się nadwyrężał tylko odpocznie jak obiecał. Zwłaszcza że jeśli wróciłby do niej dosłownie kilka chwil później w jeszcze gorszym stanie, to chyba by mu głowę urwała.
z.t
Violetta Strauss
Wiek : 22
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 168cm
C. szczególne : wyjątkowo niski i zachrypnięty głos | tatuaż z runą algiz na wnętrzu lewego nadgarstka | na palcu prawej dłoni zawsze obrączka Bruhavena, a nad nią krwawy znak | blizny: na palcach i wierzchu lewej dłoni oraz jedna biegnąca w poprzek jej wnętrza, na łydce po ugryzieniu inferiusa, w okolicach zregenerowanego lewego ucha
Nieco czasu zajęło jej odnalezienie chaty należącej do lokalnej znachorki, czego udało jej się w końcu dokonać dzięki pomocy uprzejmych współurlopowiczów, którzy pomogli jej wskazać odpowiedni kierunek. Nie dziwiła się, że wcześniej ją przeoczyła. Chatka wyglądała całkiem niepozornie. Nie wyróżniała się niczym szczególnym. Była mała i podniszczona także z łatwością można było ją ominąć lub zignorować. W normalnych okolicznościach pewnie sama postanowiłaby zająć się swoimi ranami albo poprosić kogoś z Hogwartu o wsparcie. Niestety szybko zorientowała się, że sytuacja była zdecydowanie poza jej zakresem umiejętności uzdrowicielskich, a jakimś cudem w pobliżu nie znajdował się żaden z jej zaufanych prywatnych uzdrowicieli. Nie miała więc innego wyboru niż wybrać się do znachorki, która najlepiej powinna znać się na przypadłościach dotykających ludzi w Avalonie. Już za progiem uderzył ją mocny i intensywny zapach ziół składowanych w ciasnej izbie, w której krzątała się wysoka i szczupła kobieta. W pierwszej chwili nie pasowała ona Strauss do wizerunku uzdrowicielki. Dopiero po chwili zorientowała się dlaczego tak było. Trafiła pod opiekę wili. Mogła się w sumie domyślić tego, że skoro wycieczka szkolna była pierwszymi ludźmi od wieków w Avalonie to raczej nie uświadczy tutaj innego ludzkiego mieszkańca. Sama mogła być zaskoczona tym jak posłuszna była w przypadku otrzymywanych od wili komend. Bez większego problemu pozwoliła jej na to, aby dokładnie obejrzała przygniecioną wiekiem trumny rękę. Starała się nie dać po sobie poznać bólu jaki odczuwała, gdy kobieta dokonywała oględzin kończyny, aby móc w pełni ustalić, co też dokładnie jej dolegało i jak temu zaradzić. Nie zareagowała nawet w żaden sposób, gdy tylko siwowłosa piękność pogładziła ją po policzku, nazywając biedactwem. W najlepszym wypadku mogła jedynie przytaknąć jej i spytać o to czy ma psa, bo jeśli nie to Viola chętnie zaszczeka na jej rozkaz. Zamiast tego trwała jednak bez słowa na jednym z krzeseł ustawionych w ciasnej izbie i pozwalała na to, aby wila działała. Nie miała dokładnie pojęcia na czym polegała właściwie jej magia. Z pewnością nie byłaby w stanie tego sama powtórzyć, ale wiedziała, że niemal natychmiast odczuła efekty wdrożonego leczenia. Może i jej ręka nie była w stanie powrócić od razu do stanu przed wypadku, ale przynajmniej ból zelżał i mogła nią poruszać chociaż w ograniczonym stopniu. To było dla niej najważniejsze. Przez jakiś czas siedziała jeszcze we wnętrzu chaty, wsłuchując się w melodyjny głos wili, która tłumaczyła jej dokładnie jak powinna dbać o ramię, aby dojść do formy w jak najkrótszym czasie. Niestety nawet w takim wypadku przewidywała, że powrócenie do dawnej sprawności zajmie jej kilka tygodni. Mogła się tego spodziewać, ale lepsze było to niż kompletne wyłączenie kończyny z użytku. Z pewnością jakoś to przetrwa. Nie było innej opcji. Podziękowała jeszcze znachorce, gdy ta skończyła już swój wywód i mogła już zabrać się do wyjścia. Powinna teraz na siebie uważać i nie przeciążać ręki. Tyle dobrego, że i tak nie używała zbyt często lewej, gdy nie wymagała tego od niej sytuacja.
z|t
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Nie miał pojęcia, co się z nim działo po tym, jak wydusił z siebie tamte dwa słowa w Lesie Błogosławionych. Świat przestał dla niego istnieć, a ciemność otoczyła wszystkie jego zmysły. Niestety, nie było to takie przyjemne, jak mogłoby się wydawać. Poranione ciało i przede wszystkim psychika chłopaka, dawały o sobie znać nawet podczas śpiączki. Maximiliana męczyły okropne koszmary, w których zawierały się wszystkie jego traumy i lęki, jakie na co dzień dusił gdzieś głęboko. Niestety nie miał nawet szansy się spod tego uwolnić, zdany tylko i wyłącznie na łaskę znachorki, u której właśnie nieświadomie spoczywał. Gdy tylko nastolatek został do niej odstawiony, kobieta zrobiła wywiad z Salazarem i Aurelią, by dowiedzieć się, co takiego miało miejsce. Nie była zadowolona słysząc tę historię i nawet tego nie ukrywała. Wygoniła więc stanowczo niepotrzebnych gapiów i w samotności zaczęła pracę nad przywróceniem nieprzytomnego chłopaka do zdrowia. Upewniła się, że nastolatek żyje, po czym zajęła się obrażeniami od żądlaków. Niestety, drzwi jej chaty otwierały się i zamykały jak drzwi lodówki studenta na gastrofazie, przez co niestety wkradło się kilka niedoleczeń. Ważne jednak, że chłopak nie wyglądał już jak opuchnięta piłka. Przyszedł więc czas, by zająć się jego psychiką. Znachorka znała legendy o Mors Lilium i już wcześniej miała u siebie pacjentów, którzy zadarli z tym kwiatem, lecz niestety nigdy nie była w stanie do końca im pomóc. Miała teraz przed sobą kolejną próbę, kolejne wyzwanie i kolejne życie we własnych dłoniach, które musiała przywrócić. Zaczęła od przygotowywania maści. W tym celu zaczęła zbierać swoje porozkładane po chacie zioła i przygotowywać je odpowiednio, mrucząc do tego avalońskie zaklęcia. Miała nadzieję, że po ostatnim idiocie, który wmówił sobie, że uda mu się odnaleźć legendarny kielich, wyciągnęła odpowiednie wnioski i będzie w stanie teraz popełnić o jeden błąd mniej. Najlepiej to wcale, ale na to nie liczyła. Mors Lilium było wyjątkowo niebezpieczne jeśli chodziło o zatrucie organizmu i swoją obecną wiedzę niestety przypłaciła też kilkoma życiami nieszczęśników. Starała się teraz o nich nie myśleć, a skupić się na tym, który teraz wymagał jej opieki. Nie miała pojęcia, co takiego dzieje się w umyśle Maximiliana, więc i nie poradziła nic na jego okropne koszmary. Pracowała nad tym chłopakiem półtora dnia, praktycznie bez wytchnienia, w międzyczasie zajmując się też innymi, którzy odwiedzili jej chatę, by uzyskać pomoc. Dopiero po tym czasie musiała przyznać, że nie jest w stanie na ślepo nic więcej zdziałać i podała Felixowi eliksir, który miała nadzieję, że pomoże mu wybudzić się ze śpiączki szybciej niż innym.
//zt
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Salazar Morales
Wiek : 39
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 183 cm
C. szczególne : blizny ciągnące się przy lewej nerce i po prawej stronie żeber | niewielkie, krwawe znamię w kształcie krzyża na grzbiecie prawej dłoni | krwawy znak w kształcie obrączki
Kiedy tylko mógł – co oznaczało również przyzwolenie ze strony starej, doświadczonej znachorki – starał się trwać przy łóżku Maximiliana w oczekiwaniu aż chłopak wreszcie otworzy swe powieki. Musiał przyznać, że jego stan napędził mu jeszcze większego stracha niż spadająca na ramiona i barki zawilgotniała ziemia, pod którą przez moment myślał, że ugrzęźnie na wieki. Najwyraźniej obydwaj mieli sporo szczęścia w nieszczęściu, mając u boku tak drobną, a jednak tak dzielną kompankę, jaką okazała się panienka Leveret. Dziewczyna stanęła na wysokości zadania, wyciągając go spod mogilnych gruzów, ale niestety sytuacja z Solbergiem zdawała się o wiele bardziej skomplikowana. Przynajmniej z tego co wyznała poczciwa kobiecina, którą Morales zdążył już chyba wypytać o wszystko, co mogło pomóc w ozdrowieniu jego młodszego kochanka. Nie podobał mu się widok jego bladej, poranionej skóry. Przeklął również każdego pieprzonego żądlaka i śmiercionośną lilię w okolicy, a to dlatego że najzwyczajniej w świecie martwił się o nastolatka, a każda kolejna minuta czy godzina jego błogiego, a może wcale niekoniecznie błogiego snu, dłużyły się niemiłosiernie. Potrzebował wreszcie spojrzeć w uwielbione szmaragdowe ślepia, doświadczyć tego łobuzerskiego uśmiechu i usłyszeć ten pyskaty głos, za którym przez to półtora dnia naprawdę zatęsknił. Nie miał pojęcia jak długo tutaj siedzi, mimo że ukradkiem zerkał co jakiś czas na zegarek dla ukojenia nerwów. Nie trzeba chyba mówić, że podobne gesty niewiele gadały, a siłą nawyku sięgał już po paczkę papierosów skrywaną w kieszeni spodni. Ledwie wsunął jednak fajkę do ust, kiedy dostał od staruszki po łapach. Westchnął głośno, zastanawiając się czy nie wyjść na tę parę minut na zewnątrz, ale wtedy odniósł wrażenie, że Solberg poruszył palcami. Odrzucił więc merlinowe strzały na bok, nie patrząc nawet gdzie dokładnie, i zbliżył się do dziewiętnastolatka, delikatnie przytrzymując jego rękę. – Felix? Słyszysz mnie? – Zagadnął dość głośnym, jednak spokojnym tonem. – Powiedz, że mnie słyszysz… – Poprosił raz jeszcze, jakby każda kolejna próba zwiększała szanse na wybudzenie go ze śpiączki. Doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że to tak nie działa, ale miał już dosyć własnej bezsilności. Po prostu chciał, żeby wreszcie wrócił.
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Spał. Nie z własnej woli i zdecydowanie nie wypoczywając, ale inaczej nie dało się tego stanu opisać. Funkcje życiowe działały, co oznaczało, że chłopak nie jest do końca stracony, ale mijały godziny, a on nie dawał większych znaków świadomości. Znachorka nie wiedziała co o tym sądzić. Inni pacjenci wybudzali się po kilku dniach, tygodniach, czy - w najgorszym wypadku - zasypiali już na wieki. Z tym chłopakiem mogło być tak samo i choć próbowała mu pomóc, kończyły jej się zasoby i pomysły, a kręcący się wciąż w pobliżu mężczyzna zdecydowanie nie ułatwiał jej zadania, choć po którymś razie przestała już atakować go werbalnie i tłumaczyć, że ma dużo pracy, a ograniczyła się tylko do posyłania mu złowrogich spojrzeń. Solberg nie wiedział ile czasu minęło, gdy nagle do koszmarów, jakie miał zaczęły przebijać się znajome dźwięki. Dźwięki codzienności. Dźwięki kogoś krzątającego się po pokoju, ucieranych w moździerzu ziół, a nawet jakieś niewyraźne szepty, których nie był w stanie zidentyfikować jako konkretne słowa. Zdawało się, że świadomość powoli do niego wraca, gdy znów zapadł głębiej w stan śpiączki. Znachorka od rana podawała Maxowi różne eliksiry i maści, szeptając nad nim lokalne zaklęcia, które miały poprawić jego stan i zwiększyć szansę na dożycie kolejnego dnia. Przerwała dopiero, gdy w drzwiach pojawił się Paco. -Wciąż śpi. Nie wiem, po co tyle się tu kręcisz. - Jednak nie powstrzymała się od komentarza, ale pozwoliła mężczyźnie zajrzeć do środka, nie pozwalając mu jednak czuć się tu zbyt swobodnie. Minęło sporo czasu nim coś faktycznie się wydarzyło. Nastolatek poczuł mrowienie w bliżej nieokreślonej płaszczyźnie, ale wiedział, czuł, że jest to część jego ciała. Dźwięki coraz bardziej zaczynały do niego docierać, a koszmary blednąć. Podjął więc próbę, słabą, ale zauważoną przez Paco, poruszenia dłonią. Nie był w stanie jeszcze otworzyć oczu, a co dopiero ust. Słysząc więc słowa Moralesa ponownie podjął wysiłek ruszenia swoimi długimi kończynami, tym razem chcąc zgiąć dłoń w pięść, by zmiana w jego postawie była bardziej zauważalna.
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Salazar Morales
Wiek : 39
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 183 cm
C. szczególne : blizny ciągnące się przy lewej nerce i po prawej stronie żeber | niewielkie, krwawe znamię w kształcie krzyża na grzbiecie prawej dłoni | krwawy znak w kształcie obrączki
Nie mógł powiedzieć, by ze znachorką łączyły go przyjazne relacje i bynajmniej przeszkodą dla ich rozwoju nie był wyłącznie wyciągnięty nieprzemyślanie papieros, a raczej nieprzystępny charakter właścicielki przybytku, która spoglądała na Moralesa złowrogo za każdym razem, kiedy ten starał się wtargnąć do wnętrza chaty. Gdyby tylko dłużej się nad tym zastanowił, pewnie gotów byłby ją zrozumieć. Avalon gościł przecież wielu zaintrygowanych legendarną krainą podróżników, niezaznajomionych z tutejszą fauną i florą, które mimo przepięknego wyglądu często niosły za sobą również choroby, zniszczenie, a nawet i śmierć. Staruszka miała ręce pełne roboty, toteż kręcący się pod stopami mężczyzna, który dodatkowo zadawał tysiące pytań o stan zdrowia Maximiliana, prawdopodobnie działał jej na nerwy. Kto wie, czy współczuła Salazarowi z dobroci serca czy z czasem dotarło do niej jak bardzo facet jest uparty, ale na jego szczęście, udało im się wypracować niepisany kompromis, a zielarka zaczęła powoli przymykać oko na jego odwiedziny. Przynajmniej do teraz. - Nie chcę, żeby był sam kiedy już się wybudzi. – Odpowiedział stanowczo, omiatając pomarszczoną twarz kobiety wzrokiem zanim przekroczył próg izby, w której ułożony był jego młodszy partner. Nie był pewien czy subtelny ruch dłoni Solberga to rzeczywistość czy jedynie obraz podszeptywany przez jego własną wyobraźnię, wywołany myśleniem życzeniowym, ale nie zastanawiał się długo przed chwyceniem ręki chłopaka. Przytrzymywał ją przez dłuższą chwilę, wyraźnie rozczarowany, kiedy wreszcie poczuł jak nastolatek zgina palce. – Chyba się wybudza. – Rzucił nieco głośniej, chcąc przywołać postać o wiele bardziej doświadczonej od niego znachorki, jednak sam nie opuszczał Felixa na rok. Wręcz przeciwnie, ścisnął jeszcze mocniej jego dłoń, zaś drugą przyłożył do twarzy chłopaka, jakby właśnie sprawdzał temperaturę jego ciała. Prawdę powiedziawszy, nawet nie miał pojęcia czy ma ona jakiekolwiek znaczenie. Po prostu potrzebował być blisko niego, również przez wzgląd na towarzyszące mu poczucie winy. W końcu miał chronić Maximiliana, a jak widać, nieszczególnie dobrze mu to wyszło. – No otwórz wreszcie te oczy, cariño… wyspałeś się po wsze czasy. – Podjął kolejną próbę, niby to żartobliwym tonem, chociaż tak naprawdę wcale nie było mu do śmiechu. Ot, reakcja obronna, o którą nie było trudno wysłuchując pesymistycznych prognoz avalońskiej specjalistki z zakresu ziołolecznictwa.
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Póki nie kręcił jej się pod nogami, Morales był nawet znośny. Nie miała czasu tłumaczyć mu, że ten stan może się utrzymywać przez naprawdę długi czas, więc po prostu poszła mu lekko na rękę, pilnując jednak go uważnym okiem. Max natomiast nie był nawet świadomy obecności swojego kochanka. Co prawda, świadomość powoli do niego powracała, ale nie potrafił jeszcze tak dobrze wszystkiego rozpoznać, a i trochę się bał otwierać oczy. Poczuł tylko coś delikatnego i ciepłego na swojej dłoni, której palce następnie niezdarnie lekko ugiął, nim znów bezwładnie wróciły do poprzedniego stanu. Dopiero znajomy głos sprawił, że mógł zidentyfikować, z kim się tutaj znajduje. Oczywiście nie miał pojęcia, do kogo Paco może mówić, ale to przynajmniej oznaczało, że gdziekolwiek jest, nie został zostawiony na pastwę losu. Próbował wyczuć miękką trawę Lasu błogosławionych pod swoimi plecami i palcami, ale zamiast tego miał wrażenie, że napotyka na jakiś materiał. -Wiedziałem, że nawet po śmierci będziesz mnie nękał. - Z wielkim trudem i bardzo słabym, zachrypniętym głosem w końcu udało mu się odezwać, a powieki ociężale ruszyły ku górze. Zobaczył niewyraźną twarz Moralesa, ale nie miał siły dłużej na niego patrzeć, więc ponownie zamknął oczy. Nie musieli długo czekać, jak z drugiej strony jego pryczy już zaczynała krzątać się znachorka, sprawdzająca funkcje życiowe chłopaka i robiąc podstawowe oględziny. -Masz, wypij to. Tylko całe! - Odchyliła delikatnie jego głowę i wlała do środka tajemniczy płyn, który nie smakował jak cokolwiek, co Solberg znał. A smakował naprawdę ohydnie. Nastolatek dzielnie jednak przełknął wywar czując, jak powoli coraz szybciej wraca do sił.
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Salazar Morales
Wiek : 39
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 183 cm
C. szczególne : blizny ciągnące się przy lewej nerce i po prawej stronie żeber | niewielkie, krwawe znamię w kształcie krzyża na grzbiecie prawej dłoni | krwawy znak w kształcie obrączki
Znachorka i tak miała szczęście, że spośród wielu potencjalnie natrętnych gości trafiła akurat na Moralesa, który na tych wszystkich ziółkach, kwiatkach i innych roślinkach nie znał się zbyt dobrze, a tym samym nie zamierzał wchodzić jej w paradę i podpowiadać innych, wymyślonych na poczekaniu metod leczenia. Jeżeli ktokolwiek tutaj miał podobnie dużą wiedzą o składnikach i eliksirach to był to przykuty do łóżka Maximilian. Paco żałował, że nie może telepatycznie zapytać go, co najskuteczniej by mu pomogło, a skoro tak… wolał zdać się na łaskę kobiety, która przynajmniej sprawiała wrażenie takiej, która niejedną driadę i niejednego fauna poskładała do kupy niczym puzzle. Oby tylko miała tak samo dobre doświadczenia z czarodziejami… Nie wiedział czy te ledwie zauważalne ruchy i zgięcia palców to preludium wybudzenia się Solberga z niezaplanowanej drzemki, jednak trudno było nie odebrać ich jako pozytywny sygnał. Przynajmniej wreszcie ujrzał jakiekolwiek przejawy życia. Nic więc dziwnego, że zaaferowanym głosem wezwał do chłopaka znachorkę, mając ogromne nadzieje na to, że staruszka znajdzie sposób, by wspomóc jego młodszego towarzysza w podróży do świata żywych. Chociaż… jego waleczny cariño całkiem dobrze zaczął sobie radzić chyba nawet i bez jej pomocy. Tak… Felix wybrzmiał nienaturalnie słabo, ale i tak po tych kilku wyduszonych słowach Paco poczuł jak ciężki kamień spada mu z serca. – Najpierw musiałbyś umrzeć, a nie ma mowy, żebym ci na to pozwolił. – Mruknął do chłopaka, opuszkami palców gładząc jego policzek. Przestał dopiero wtedy, kiedy właścicielka chaty zaczęła wlewać do gardła nastolatka jakiś tajemniczy płyn. – Co to? – Zareagował niemalże błyskawicznie. Nie to, żeby nie miał do niej zaufania, ale wolał być poinformowany o kolejnych krokach. – Podobno nawdychałeś się jakiegoś pyłu. – Tym razem zwrócił się już bezpośrednio do Maximiliana, z pominięciem kobiety, która niewątpliwie lepiej potrafiłaby wyjaśnić skutki zetknięcia się z trującą lilią.
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Cóż, miło było, że Morales tak mu ufał, ale Max też nie posiadał całej wiedzy świata, co zresztą niemiłosiernie go wkurwiało i w tym temacie nie byłby w stanie nic dopomóc. Choć pewnie gdyby role się odwróciły i to on czuwałby przy łóżku kogoś w jego sytuacji, zdecydowanie patrzyłby bardzo uważnie na ręce znachorki. -Ty i ta Twoja kontrola. - Wydusił, dając radę nawet lekko unieść kąciki ust. Prawdą było, że mimo tego, jak mogło to brzmieć, naprawdę cieszył się z obecności Salazara. Wiele razy budził się w szpitalu sam i raczej nie były to najlepsze chwile jego życia dlatego świadomość, że tym razem ma obok oparcie, naprawdę wiele mu pomagała. -Eliksir z avalońskiej jabłoni. Nie otruję go. - Odpowiedziała szybko, nie zdradzając jednak nic więcej. Popełniła jednak błąd, bo choć w kondycji żałosnej był obecnie Max, to jednak nawet teraz nie potrafił nie zareagować na wspomnienie o miksturze, której nie znał, a która naprawdę działała. Dowodem na to był chociażby fakt, że jego powieki bez problemu się otworzyły i spojrzały na znachorkę. Szmaragdowe ślepie błyszczały podekscytowane, co kłóciło się z jego marnym wyglądem, ale idealnie odzwierciedlały to, jak wiele pytań nagle miał i jak bardzo nie w temacie własnego zdrowia. Nim jednak otworzył usta, Paco przemówił i Max powrócił na ziemię. -Pyłu? - Powtórzył, próbując podnieść się do siadu, ale wciąż był jeszcze zbyt słaby. Dopiero teraz zauważył, że jest w jakiejś drewnianej chacie wypełnionej ziołami i miksturami. -Mors Lilium, jeśli mam być dokładna. Przeklęty badyl wyrasta gdzie i jak mu się chce, a chojraki Twojego pokroju myślą, że jak sobie zaszkodzą to Graal wpadnie im sam w ręce. - Widać było, że kobieta niespecjalnie jest zadowolona z tego wszystkiego. Zajęła się zaklęciami leczniczymi, kontynuując opowieść. -W każdym razie pyłek tego kwiatu potrafi naprawdę wyrządzić wiele szkód. Masz szczęście, że nie jesteś pierwszy, bo udało mi się ograniczyć skutki do śpiączki. Nie wiem jednak, co będzie dalej. Musisz mi powiedzieć wszystko co pamiętasz sprzed utraty świadomości i to, co działo się później. - Tłumaczyła cierpliwie, nie przerywając opieki nad chłopakiem. Przygwoździła go dobitnie do wypłowiałego materaca, gdy ponownie próbował się podnieść i czekała na to, co ma jej do powiedzenia. Solberg jednak właśnie dochodził do siebie i zdał sobie sprawę z tego, że pamięta. A przynajmniej miał świadomość kim jest i kim jest siedzący obok mężczyzna, a to było ogromne pocieszenie dla jego umysłu, który ostatnim razem musiał mierzyć się z naprawdę potężną amnezją. -Paco... - Wydusił, jakby delektując się tym, że faktycznie pamięta, po czym świat przed nim zawirował, a makabryczne obrazy powróciły. Początkowo jego ciało zaczęło drżeć, ale gdy mózg podsunął mu obraz zakopywanego żywcem Moralesa, a nozdrza poczuły ten znienawidzony, kwaśny zapach, nastolatek nie mógł już opanować własnych reakcji i po prostu jak leżał, tak przewrócił się na bok i zwymiotował, po czym zacisnął ponownie powieki po części żałując, że takim kosztem musi wracać do rzeczywistości.
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Salazar Morales
Wiek : 39
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 183 cm
C. szczególne : blizny ciągnące się przy lewej nerce i po prawej stronie żeber | niewielkie, krwawe znamię w kształcie krzyża na grzbiecie prawej dłoni | krwawy znak w kształcie obrączki
Mania kontroli sprawiała, że i Paco patrzył uważnie na ręce znachorki, chociaż z jego nikłym stanem wiedzy sama spostrzegawczość niewiele tak naprawdę dawała. Cóż, przynajmniej uśmiechnął się łagodnie na wyduszony komentarz chłopaka okraszony delikatnym uniesieniem ust. Skoro nawet żarty się go trzymały, istniało spore prawdopodobieństwo, że nie wykituje mu na tej marnej jakościowo leżance. – A jednak nieraz zawodzi… – Prychnął niekontrolowanie, chyba znowu w obronnym geście, kiedy wyrzuty sumienia zaczęły dobitnie przebijać się do świadomości. – Nie powinienem was narażać. – Dodał przepraszająco, a potem zamilknął na dłuższą chwilę, skupiając się na ruchach starszej kobieciny. Eliksir z lokalnych jabłoni swą nazwą nie przypominał trucizny, a i trzymająca go w dłoni siwowłosa nie wyglądała na seryjną morderczynię, acz i tak był jej wdzięczny za to krótkie i dosadne zapewnienie… a nawet dopomógł jej w przytrzymaniu Felixa w ryzach, poznawszy to rozentuzjazmowane, błyszczące spojrzenie. – Pytania zostaw sobie na potem. – Pozwolił sobie upomnieć chłopaka, za to sam zwrócił się w kierunku ekspertki do spraw zielarstwa, żeby dowiedzieć się nieco więcej o kwiecie, którego części zabrał przecież ze sobą. - Mors Lilium. – Powtórzył po niej, rozkładając informacje które do tej pory usłyszał na czynniki pierwsze. – Wiele osób zrywało jego kwiaty lub zbierało pył… skoro są trujące, jak je przechowywać, żeby zachować niezbędne środki bezpieczeństwa? – Wtrącił się, nie do końca chętny przyznać, że on sam był jednym z wielu, którzy skusili się na łatwą zdobycz. Cóż… jak się okazuje wcale nie taką łatwą, a przynajmniej nie dla wszystkich. Po prostu miał od swego młodszego kompana znacznie więcej szczęścia niż rozumu podczas tej eskapady. Na razie jednak powstrzymał pragnienie wiedzy i nie zadawał zielarce kolejnych pytań, mając świadomość że wywiad przeprowadzony z pacjentem jest na wagę złota. Pozostawał więc blisko chłopaka, ale jedynie przypatrywał się jego twarzy, zamieniając się w słuch. Ciekaw był jak zdarzenie wyglądało z jego perspektywy. Problem w tym, że z ust Maximiliana, poza jego imieniem, nie wydobyło się żadne inne słowo. Paco nie był pewien, co dokładnie się wydarzy, ale instynktownie jedną dłonią chwycił partnera za rękę, drugą zaś za ramię, przyciągając do siebie jego drżące ciało… co chyba nie było najrozsądniejszym pomysłem, ale czy to pierwszy raz, kiedy nastolatek zwymiotował na jego koszulę? W duchu przeklął siarczyście, ale na zewnątrz nie dał po sobie poznać, że cokolwiek jest nie tak. – Todo está bien ahora. Relax. Estoy aqui contigo. – Wyszeptał Felixowi na ucho, gładząc jego włosy. Wiedział, że będzie musiał wyczyścić zaklęciem swoje ubranie, ale na razie wolał nie wypuszczać chłopaka ze swoim ramion.
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Nie miał pojęcia, o czym to Morales mówi. Co prawda nie odtwarzał jeszcze tego, co się wydarzyło, ale czy to miała być prawda, że jego czyny położyły Solberga w dwudniową śpiączkę i naraziły na te wszystkie koszmary? -Nie Twoja wina. - Zapewnił go krótko, bo na więcej jeszcze nie miał siły, ale jakoś nie miał zamiaru kogokolwiek obarczać swoim stanem. Szczególnie, że już nie raz wcześniej lądował w podobnych okolicznościach u uzdrowiciela i naprawdę dużo bardziej prawdopodobne było, że sam się w coś znowu wjebał. Spojrzał zrezygnowany na kochanka, acz posłusznie nie wdawał się w dyskusję. To chyba bolało go bardziej niż cokolwiek innego, co właśnie się działo, a przyjemnie zdecydowanie nie było. Odetchnął jednak z ulgą, gdy Morales postanowił swoim głosem wypowiedzieć choć jedno z tych pytań, które go dręczyły. No, prawie. -Świetnie. Kolejna plaga mi się szykuje... - Znachorka westchnęła pod nosem, otrzepując dłonie i zakładając ręce na biodra. Widziała, że milcząc się ich nie pozbędzie, a może dzięki kilku zdaniom oszczędzi sobie roboty. -Pył jest trujący jeśli dostanie się przez drogi oddechowe do płuc. Tak jak miało to miejsce tutaj. - Palcem dźgnęła Maxa w chudą klatkę piersiową, jakby chciała ich nauczyć anatomii. -Płatki z kolei mają właściwości lecznicze. Wprawny eliksirowar, bądź zielarz jest w stanie stworzyć z całego kwiatu cuda, o jakich się nikomu nie śniło. Odpowiednio dobrane proporcje mają olbrzymią moc, ale do tego trzeba najpierw te badyle zerwać. - Widać było, że fanką nie jest i woli radzić sobie bardziej klasycznymi metodami. -Najbezpieczniej jest przechowywać pył szczelnie zamknięty w miejscu o dużej wilgotności powietrza. Wystarczy szczelne pudełko z otwartą fiolką wody w środku. Przy zbieraniu też poleca się najpierw pozbyć otaczającej kwiat suchości, a jeszcze lepiej najlepiej go nie tykać i dać mu rosnąć. - Pouczyła na koniec, bo dla niej rzeczy święte nie powinny być w ogóle ruszane, a Mors Lilium jedną z takich był ze względu na swoją moc i rzadkość występowania. -To pierwszy przypadek, który wybudził się ze śpiączki już po dwóch dniach. Niektórzy zasnęli na wieki, a przyjęli zdecydowanie mniejszą dawkę. - Zlustrowała nastolatka wzrokiem, jakby zastanawiając się, czy to jego zasługa, czy jednak badań jakie przez lata poczyniła nad tą rośliną. Max słuchał tego uważnie, próbując dowiedzieć się, czego mógł o truciźnie, jaka zatruła jego organizm. Fakt, że zmarnował całe dwa dni niesamowicie go wkurwił, ale nie miał czasu tego wyrazić, bo już brudził Moralesowi koszulę, jak za starych, nie tak dobrych czasów. -Lo siento... - Wyszeptał, nie tylko ze względu na koszulę, ale i na to, że w ogóle taka sytuacja miała miejsce. Powoli przypominał sobie, co zaszło, choć chodząca po znachorce jaszczurka nie ułatwiała mu skupienia. Nie miał pojęcia, że nikt poza nim jej nie widzi, bo po prostu nic takiego nie ma miejsca. Zabrał się więc za opowieść licząc, że cokolwiek to pomoże. -No, więc poszliśmy do Lasu Błogosławionych. Aurelia prosiła, żebym poszedł z nią na te całe groby, a że... - Urwał, odwracając wzrok, bo nie miał zamiaru mówić o dalszej przyszłości niż dwa dni temu. -Nie czuję się najbezpieczniej na cmentarzach, więc wziąłem ze sobą Salazara. Na miejscu faktycznie były te mogiły i tylko on postanowił w nich kopać, my z Aurelią rozglądaliśmy się gdzieś po powierzchni. Wtedy usłyszałem krzyk. Akurat oglądałem te przeklęte lilie i... No nie wiem, chyba je trąciłem, czy coś, gdy biegłem żeby wyciągnąć Paco z... Żeby uratować go od... Żeby... - Nie potrafił skończyć, tak niekontrolowanie się już trząsł. Pozwolił więc, by jego ciało bezwładnie opadło tam, gdzie akurat miało ochotę, czy to w ramiona mężczyzny, czy na stary materac. Powieki szczelnie zamknął, ale nie był to najlepszy pomysł, bo znów opanowały go mdłości. -A Ty co tu robisz. No tak. Pierdolone lilie. Mogłem się domyślić, że się stęskniłaś. - Wycedził, gdy jego szmaragdowe tęczówki nieprzytomnie patrzyły gdzieś ponad Paco i Znachorkę. -Wiedziałem, że trafię do piekła, ale nie liczyłem, że będę w tym samym sektorze co Ty. Wolałem milsze towarzystwo samego szatana. Weź spierdalaj. - Splunął, dając wyraz pogardzie wobec własnej matki, która stała w drzwiach izby i szyderczo na niego patrzyła. -Ludzka spierdolina.... - Zjawa wyszeptała zimnym głosem, po czym zaśmiała się chłodno, na co Max zebrał w sobie wszystkie siły, chwycił, co akurat miał pod ręką i rzucił w kobietę, której wcale tam nie było.
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Ostatnio zmieniony przez Maximilian Felix Solberg dnia Wto Lip 26 2022, 12:49, w całości zmieniany 1 raz
Salazar Morales
Wiek : 39
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 183 cm
C. szczególne : blizny ciągnące się przy lewej nerce i po prawej stronie żeber | niewielkie, krwawe znamię w kształcie krzyża na grzbiecie prawej dłoni | krwawy znak w kształcie obrączki
Paco sam nie był do końca pewien co wydarzyło się w lesie błogosławionych, ale niezależnie od chronologii, i tak czuł się winien temu, że nie zapewnił chłopakowi odpowiedniej opieki. Historia o legendarnym artefakcie pod postacią świętego Graala oraz własna arogancja – podług której miał wyręczyć młodzież w najbrudniejszej robocie – sprawiły że zapomniał o swej roli obrońcy, zamiast tego bawiąc się w grabarza. Na domiar złego nie tak ostrożnego, jak okoliczności wymagały. Mimo to nie odpowiedział Maximilianowi, żeby nie wdawać się z nim w zbędne dyskusje, na które dzieciak niewątpliwie nie miał obecnie siły. Miał nadzieję, że przyjdzie im jeszcze porozmawiać w znacznie lepszej kondycji, a na razie wszelkie nadzieje na poprawę pokładał w umiejętnościach doświadczonej znachorki, którą zresztą uprzedził o potencjalnej fali kolejnych pacjentów, którzy padli ofiarą krwiożerczej rośliny. Słuchając wyjaśnień kobiety, zaczął się zastanawiać czy dobrze zrobił, zgarniając płatki i pył ze sobą, zwłaszcza że w przypadku tego ostatniego powinien zadbać o lepsze zabezpieczenia, ale akurat pewnego wprawnego eliksirowara znał… więc może jednak zdołał ubić dobry interes. Inna sprawa, że wolałby chyba przetestować działanie mors lilium najpierw na sobie, żeby nie narażać Felixa na jeszcze inne konsekwencje zdrowotne. Pokiwał tylko ze zrozumieniem głową, chociaż tak naprawdę zrozumiał niewiele, a sposób obchodzenia się z liliowymi kwiatami wydał mu się więcej niż skomplikowany. Poza tym całą swoją uwagę skupił na zupełnie innej części wypowiedzi staruszki, która porównała okres rekonwalescencji jego młodszego kochanka do innych, zdecydowanie mniej szczęśliwym pacjentów. Morales aż wzdrygnął się na samą myśl, że ten mały łobuz mógłby się nigdy więcej nie obudzić, a chociaż osobą wierzącą nie był, tak teraz począł nagle dziękować wszystkim bogom, że w wątłym ciele partnera kryje się jednak wyjątkowo silny duch. Nawet najsilniejszy potrzebuje jednak niekiedy uścisku… i wyrzucenia swych wnętrzności na wierzch. – Está bien chico. – Zapewnił go spokojnym tonem, przesuwając czule dłonią po jego plecach, jakby wystraszył się, że zaraz znowu go straci. Negatywne emocje przejmowały nad nim górę, dlatego usilnie próbował obrócić sytuację w żart. – Me acostumbre. – Mruknął więc nieco weselej, unosząc delikatnie kąciki ust, by chwilę później ucałować chłopięcy policzek. Nawet nie zważał na obecność siwowłosej. Po prostu nie mógł i nie chciał wypuścić Felixa z rąk, a swoją bliskością starał się wesprzeć go w opowieści, która chyba wcale do najłatwiejszych nie należała. Dotychczas nie miał pojęcia, że odcisnęła na nim aż tak wyraźne piętno. - …żeby wyciągnąć mnie z mogiły, która niemal zasypała mnie żywcem. – Dokończył za swojego młodszego partnera, amortyzując dłońmi jego bezwolny upadek na materac. Pomyślał, że może chłopak lepiej poczuje się w leżącej pozycji, a korzystając z okazji sięgnął po różdżkę i oczyścił swoją koszulę. Kolejne słowa uwalniające się z ust Solberga przekonały go jednak, że nie powinien się od niego oddalać. Złapał go dość mocno za ramiona, przyciągając znowu do swojego ciała. – Felix. – Wypowiedział jego imię głośno i wyraźnie, starając się przebić do jego świadomości. Kiedyś, podczas niewątpliwie zbyt białych świąt nie wiedział o nim jeszcze tak wiele, ale teraz znał go już na tyle, by domyślić się kogo widzi na drugim końcu pomieszczenia. – Nie ma jej tu. To tylko twoja wyobraźnia. – Ściszył głos do szeptu, jednak nie zatracił ani grama stanowczości. W międzyczasie odwrócił za to głowę w kierunku właścicielki chaty. – Ma omamy. Możemy mu jakoś pomóc? – Wytłumaczył pokrótce avalońskiej opiekunce, widząc że towarzyszące chłopakowi halucynacje jedynie nabierają na sile, o czym świadczyć mógł rzucony przez niego w pustą przestrzeń przedmiot. – ¿Te acuerdas? Estoy aqui contigo. No ella. – Zaczął również znowu zagadywać Maximiliana w swoim ojczystym języku, licząc na to że jego brzmienie wybudzi go z toksycznego transu.
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Pewien wprawny eliksirowar już kurwił w myślach, że w ostatnich podrygach świadomości nie dał rady zamknąć w dłoni choć najmniejszego kwiatka, który zgotował mu ten los. Wiedział jednak, że wypowiadanie tego na głos nie przyniesie mu teraz nic dobrego, więc z wielkim trudem ugryzł się w język próbując skupić uwagę na dojściu do siebie. A to wcale nie było takie proste. Słuchał więc w milczeniu słów znachorki nie wierząc, że po raz kolejny miał tyle szczęścia. Widać coś naprawdę nad nim czuwało, skoro jeszcze nie był w zaświatach. Znaczy się był, ale nadal żywy, a to z jego trybem życia był cud nad cudy. Obiecał sobie w duchu, że jeśli anioły stróże istnieją i spotka kiedyś swojego, to postawi mu całą destylarnie whisky z wdzięczności. Uśmiechnął się półgębkiem. Faktycznie Paco miał wystarczająco okazji, by przyzwyczaić się do soków żołądkowych nastolatka lądujących obok, czy bezpośrednio na nim i o ile Max nienawidził tych momentów bezsilności i uważał się za żałosną karykaturę człowieka, to jednak był ogromnie wdzięczny, że mężczyzna nie odtrącał go w tych chwilach od siebie. Potrzebował tego wsparcia i bliskości. Potrzebował jego. Pozwolił pomóc się położyć i skinął głową na słowa Moralesa, które kończyły tę całą historię. Dźwięk tego zdania sprawił jednak nawrót nieprzyjemnych wspomnień, kolejną falę żółci wyrzuconą na materac i krwawą smugę pod żebrem, która powstała pod naciskiem paznokci zlęknionego nastolatka. Max nie wiedział dokładnie czemu reaguje aż tak mocno. Był wkurzony i słaby jednocześnie. Chciał do domu, chciał zamknąć oczy i zniknąć, choć obawa przed koszmarami blokowała jego opadające powieki. -Aurelia... Ty... Wszystko dobrze? - Zapytał, gdy popchnął kolejną porcję eliksiru, bo poprzednia została nieprzyjemnie wyrzucona z żołądka, co Solberg natychmiast odczuł w postaci pogarszającej się kondycji. Trząsł się jak galareta, ale na szczęście mikstura była w stanie opanować to mimowolne drżenie całego ciała i dać mu trochę oddechu. Wpatrzony w zjawę, nawet nie zauważył, że ponownie znalazł się w ramionach Paco. Historia wyglądała bardzo znajomo. Nie raz przechodzili podobne chwile, gdy młody gniewny zbyt mocno dał się ponieść imprezie i przyszedł czas wytrzeźwieć. Teraz jednak było inaczej. Gorzej, bo Max nie miał pojęcia w jakim jest stanie i co go spowodowało dokładnie, a co za tym szło, nie był taki pewien, czy normalne metody przywrócą mu normalność. -DAJ MI W KOŃCU SPOKÓJ!!! - Wydarł się do kobiety, która ani myślała znikać. Stała tam, uśmiechając się kpiąco, jakby widok syna w takim stanie sprawiał jej nieopisaną radość. Oddech Maxa gwałtownie przyspieszył i spłycił się, gdy próbował wyrwać się z uścisku Salazara. Miał ochotę wstać i przyjebać Freyi tak mocno, że jej twarz nie byłaby w stanie wyrazić już żadnej emocji. Głos Paco dochodził do niego, ale wciąż nie wystarczająco mocno, by zakotwiczyć spanikowany umysł w rzeczywistości. -Przytrzymaj go. Byle mocno. - Kobieta nie traciła zimnej krwi. Wyszła na chwilę z izby, po czym wróciła z fiolką płynu tak srebrzysto-złotego, że aż raził po oczach. -Uszykuj mi jego rękę. - Sięgnęła po leżący nieopodal rzemyk, który zacisnęła na wątłym bicepsie chłopaka, a następnie różdżką pobrała płyn z fiolki i niczym strzykawką, wtłoczyła substancję prosto w wystające z wysiłku żyły nastolatka. -Koncentrat z jabłoni. Powstrzyma halucynacje i nieco go uspokoi, ale polecam przez najbliższe tygodnie podawać eliksir spokoju. Po miesiącu-dwóch można próbować odstawić, jak omamy i panika wrócą, od razu podać podwójną dawkę. A najlepiej to przyjść prosto do mnie. - Mówiła bezpośrednio do Paco wiedząc, że z nastolatkiem i tak się teraz nie dogada. Max strzepywał właśnie z siebie kilka robaczków, które według jego wyobraźni właśnie pięły się po jego ramieniu ku szyi.
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Jessica Smith
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 22
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 176cm
C. szczególne : Biały znak Zorzy łączący wewnętrzne kąciki oczu | Złote okulary (tłumaczki) | Krwawa 'obrączka' na lewej dłoni | Rude włosy | Brisingamen, Ijda Sufiaan i druidzki amulet na szyi | Delikatny zapach frezji
Jeszcze przed momentem znajdowała się nad grobem - trochę w przenośni, bardziej dosłownie - kiedy na jej płaczliwą prośbę o teleportację do uzdrowiciela, Boyd aportował ich niemal idealnie pod same drzwi miejscowej znachorki. Smith nawet nie do końca zdążyła zarejestrować co mówiła do niej Julia w Lesie Błogosławionych, zbyt zajęta zaciskaniem zębów i kurczowym przyciskaniem do siebie pogruchotanej ręki. Gdyby sytuacja była z goła inna, to zapewne skorzystałaby z pomocy drugiej Krukonki albo i sama bez większych problemów teleportowała się (a może nawet przeszła) do uzdrowicielki. Szok spowodowany nie tyle bólem, co widokiem ale i BEZWŁADNOŚCIĄ jej własnej, lewej ręki zrobił swoje. Prawdziwym łutem szczęścia Callahan wyszedł z tej wyprawy na groby Tristana i Izoldy w jednym kawałku - i Jess, choć zwykła raczej radzić sobie samodzielnie, mogła oprzeć się na chłopaku i liczyć, że ten jej pomoże. Nawet nie brała pod uwagę możliwości, że by odmówił - raczej nie miała czasu, żeby w ogóle poddać to w wątpliwość. Tak jak nie zastanawiała się wiele, kiedy sama wyciągała Gryfona spod hałdy mokrej ziemi. W akompaniamencie tłumionych jęków - choć ból dochodził do niej stłumiony i właściwie całkiem do zniesienia - dała przeprowadzić się przez próg chatki, gdzie pod swoje skrzydła przyjęła ją miejscowa... wila. Dziewczyna może nawet zdążyłaby zachwycić się urodą istoty, gdyby nie fakt, że nie przyszła tutaj w celach towarzyskich ani turystycznych, tylko z pogruchotaną ręką. Z ledwością dała się odkleić od właściwie przytrzymującego ją w pionie Boyda i usadzić na jednym z sienników. W nieco desperackim geście zdążyła jeszcze chwycić Callahana za rąbek jego koszulki. — P-Poczekasz? — poprosiła, mimo wszystko nie chcąc rezygnować z komfortu znajomej twarzy, kiedy znachorka podsuwała jej flakoniki eliksirów do wypicia. Może egoistycznie, ale absolutnie nie chciała zostać tu sama, kiedy świadomość rozpłynęła jej się pod wpływem leczniczych dekoktów wili. Nie wiedziała co stało się potem, ale może to i dobrze. Uzdrowicielka musiała pochylić się nad jej ręką, żeby odpowiednio zdiagnozować obrażenia, których Smith dorobiła się na swoje własne życzenie, niemal włażąc do mogiły pięknej Izoldy. Potężne dębowe wieko opadające z impetem na jej dłoń i przedramię - zupełnie jakby zatrzaśnięte przez wściekłego avalońskiego ducha, a nie przypadek - zebrało swoje żniwo. Nie tylko skóra dziewczyny była w opłakanym stanie, ale przede wszystkim oberwało się jej po kościach - i nerwach, które absolutnie nie chciały współpracować. Lecznicza, biała magia z trudnością regenerowała uszkodzenia, jakby nie był to tylko uraz fizyczny, a Jess przy okazji nabawiłaby się jakiegoś uciążliwego uroku. Jeśli takie były koszty wzięcia udziału w poszukiwaniach Złotego Graala... To były to poszukiwania naprawdę dla zdeterminowanych - albo beznadziejnie ciekawskich, zupełnie jak Smith. Nie wiedzieć kiedy, wróciła jej świadomość - dziewczyna poczuła się tak, jakby wypływała przez gęstą, ciemną ciecz, aż w końcu uchyliła powieki. Przytłumione światło chatynki na szczęście nie raziło, pozwalając jej powoli zogniskować wzrok. Poruszyła delikatnie lewą dłonią, z obezwładniającą niemal ulgą odnotowując fakt, że mogła to zrobić. — Do prdele... — zaklęła cicho, unosząc się do siadu - odnajdując szarym spojrzeniem siedzącego niedaleko Gryfona. Poczuła jak zakłopotanie pełga jej po kręgosłupie - a rumieniec wypływa na blade policzki. — Przepraszam, nie dałabym rady... sama się teleportować — zaczęła swoje wyjaśnienia zupełnie od sklątki strony, nagle przypominając sobie jak wtuliła się - płacząca - w chłopaka. — Jesteś cały? — W końcu w lesie nie zdążyła o to spytać.
Salazar Morales
Wiek : 39
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 183 cm
C. szczególne : blizny ciągnące się przy lewej nerce i po prawej stronie żeber | niewielkie, krwawe znamię w kształcie krzyża na grzbiecie prawej dłoni | krwawy znak w kształcie obrączki
Pewien zdecydowanie mniej wprawny zielarz, który tym razem mógł liczyć na łut szczęścia zgromadził nie tylko płatki tajemniczej, toksycznej rośliny, ale i ich pył. Wiedział, że sam nie uczyni z nich właściwego użytku, jednak na razie wolał nie informować Maximiliana o swojej zdobyczy, i to wcale nie dlatego, ze popsułby mu niespodziankę. Chłopak musiał odpoczywać, a niestety Paco doskonale zdawał sobie sprawę z tego jak zareagowałby na wieść o nie jednej, a dwóch porcjach legendarnego, niemożliwego do zdobycia na brytyjskich wyspach składnika. Milczał więc jak grób, w duchu również dziękując aniołowi stróżowi swego młodszego partnera za to, że ma tego nieszczęśnika w opiece. Najwyraźniej Solberg miał już u swojego boku co najmniej dwie osoby, które nie opuszczą go niezależnie od okoliczności, w tym wymiocin lądujących na dywanie lub pstrokatej, barwnej koszuli. Morales nawet w tych chwilach nie uważał nastolatka za bezsilną, żałosną karykaturę człowieka, a raczej za pogubionego młodzieńca, któremu należy pomóc wrócić na dobre tory. Po prostu zdążył się już do podobnych obrazków przyzwyczaić, a przywiązanie do szmaragdowych ślepiów i łobuzerskiego uśmiechu, sprawiało że nie potrafił się dalej na dzieciaka wkurwiać. Prędzej współczuł mu tak opłakanego stanu, a w konsekwencji pragnął pozostać blisko niego. Pozwolić mu uwierzyć, że będzie już tylko lepiej. Dokończył zdanie niechętnie, wszak po urwanym wpół głosie Felixa wiedział już jak ogromne piętno na psychice odcisnęły na nim wydarzenia z avalońskiego cmentarza. Próbował nawet powstrzymać chłopaka przed okaleczeniem własnego ciała, ściskając mocniej za jego nadgarstek, ale niestety nie zdołał go uchronić przed kolejną krwawą bruzdą ani falą żółci, jaka opuściła jego organizm. Nie zamierzał go krzywdzić, jednak stara, doświadczona znachorka musiała poznać całą historię, żeby wyciągnąć odpowiednie wnioski. – Tak. Nic nam się nie stało. – Zapewnił osłabionego pacjenta, acz wydawało mu się, że winien powiedzieć znacznie więcej. – Rzuciłeś się, żeby mnie wyciągnąć. – Dodał z uśmiechem, pomijając udział panny Leveret w akcji ratunkowej. Nie dlatego, że nie doceniał siły, którą udało się wykrzesać tej drobnej istotce. Po prostu to, kto ostatecznie wyszarpnął go za fraki spod zatęchłej ziemi nie miało żadnego znaczenia. Przyświecał mu zupełnie inny plan. Nienawidził przyznawać się do własnych słabości, ale dobrze pamiętał z jakimi wyrzutami sumienia Maximilian opowiadał mu o spotkaniu z pustnikiem. Wówczas zamarł, niezdolny wesprzeć swojego przyjaciela. Chciał pokazać mu, że tym razem nie zabrakło mu odwagi… chociaż nie był pewien czy to go pocieszy. Nie mógł zresztą wiedzieć, czy słowa te w ogóle dotarły do świadomości wężowego przyjaciela, którą obecnie zawładnęły liliowe toksyny i halucynacje. Nie zastanawiał się nad następnym krokiem; instynktownie chwycił Felixa w swe objęcia, starając się rzucić mu koło ratunkowe swym spokojnym tembrem głosu. Nie zważał na jego wrzask ani usilne próby wyrwania się z uścisku ramion. – Ella no está aquí, cariño. – Kontynuował niczym mantrę, licząc na to, że w którymś momencie zwycięży z śmiertelną lilią. Znał jednak potęgę magicznych roślin czy eliksirów na tyle, by w międzyczasie poprosić właścicielkę chaty o pomoc. – Solo somos tú y yo. Nada ni nadie te está amenazando. – Mruknął jeszcze ciepłym tonem, zanim odwrócił się w stronę kobiety, skinieniem głowy wyrażając swoją gotowość. Przytrzymał mocniej rozemocjonowanego nastolatka, acz zawahał się gdy staruszka zarekomendowała wstrzyknięcie mu jakiejś dziwnej substancji. Przez moment stał jej na drodze, gotów uchronić Maximiliana przed potencjalnym niebezpieczeństwem, ale po krótkich wyjaśnieniach uzdrowicielki zrozumiał, że to konieczne, więc odsunął się z jej pola manewru. – Nie ma mowy o żadnych zamiennikach? – Zapytał jednak, słysząc o eliksirze spokoju. – I tak zbyt często go zażywa… – Westchnął cicho, bo co jak co, ale faszerowanie Solberga magicznymi miksturami miało również wiele wad. Między inny taką, że chłopak miał nienaturalne ciągoty do środków odurzających, a przyjmowanie tak silnego wywaru przez tak długi czas niosło za sobą ryzyko uzależnienia od kolejnej. Patrząc na jego stan, Paco odnosił jednak wrażenie, że to nieuniknione i że jakimś sposobem będą musieli przez to przebrnąć, a potem nauczyć się żyć bez ściskanej w kieszeni fiolki.
Poczekał, oczywiście. Nie musiałaby nawet o to prosić, i tak by poczekał, w końcu ktoś musiał dopilnować, żeby niedorzecznie piękna i miła znachorka - której mimo tego, tak dla zasady, za grosz nie ufał - rzeczywiście doprowadziła rękę Jess do porządku, a potem pocieszyć po bolesnych przeżyciach i odstawić z powrotem do pokoju. I nawet się nad tym nie zastanawiał, bo wydało mu się oczywiste, że to właśnie jego rola. Przycupnął więc gdzieś w kącie, gdzie nikomu nie przeszkadzał, ale miał oko na wszystko, i najpierw łypał podejrzliwie na wilę krzątającą się wokół pacjentki z całą apteką eliksirów i wykonującą skomplikowane czary i opatrunki, a potem, kiedy dziewczyna napojona kolejnym specyfikiem zasnęła, czekał cierpliwie aż się obudzi. Trwało to niemiłosiernie długo, ale ani myślał narzekać - świadomość, że niewiele brakowało, żeby sam wylądował na jednym z sienników jako pacjent, sprawiał że nerwowe wiercenie się na niewygodnym wiklinowym krześle było istnym luksusem. Kobieta niby trzy razy zapewniła, że już wszystko w porządku, ale wiedział, że napięcie ściskające mu żołądek nie odpuści, dopóki nie przekona się na własne oczy, że Jess jest cała, zdrowa i sprawna; ciche do prdele było dobrym znakiem - że jest przytomna. Jak na komendę otworzył przymknięte na chwilę, znużone powieki i przetransportował natychmiast z tego kąta na skraj leżanki, w gotowości żeby sprawdzić, czy z dziewczyną wszystko w porządku - i pogodzony z tym, że zaraz nieźle mu się oberwie za to, że zachęcił ją do eksplorowania zaczarowanych grobów. Należało mu się. Tymczasem... usłyszał przeprosiny. - Ochujałaś? - zdziwił się kulturalnie, zerkając na czoło dziewczyny jakby się spodziewał, że zobaczy tam siniaki wskazujące na to że doznała jeszcze przy okazji jakichś urazów głowy - Za co niby? Ja cię powinienem przepraszać, że zacząłem w tych grobach grzebać i poszłaś ze mną - przypomniał jej, zupełnie wytrącony z równowagi jej reakcją i uznał że najwyraźniej jeszcze była w szoku albo znachorka podała jej jakieś otępiające eliksiry, po których nie myślała logicznie i dostrzegała w całym zajściu coś, za co powinna się kajać. - Tak, spoko - zapewnił szybko, żeby przypadkiem nie przyszło jej jeszcze do głowy martwić się o niego, bo to było w tym momencie zupełnie niepotrzebne - w końcu ostatecznie tylko najadł się strachu. W przeciwieństwie do niej. - Jak twoja ręka? Rusza się? Co tam się w ogóle odjebało? - zarzucił dziewczynę pytaniami, spoglądając z przejęciem na ranną dłoń, która, choć nadal poturbowana, wyglądała już nieporównywalnie lepiej. Ale wygląd to nie wszystko.
+
Scarlett Norwood
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 20
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 160 cm
C. szczególne : Rytualny krwawy znak na wskazującym palcu lewej dłoni
Nie miała absolutnie zielonego, czerwonego albo nawet i kropkowanego pojęcia, gdzie się tak naprawdę znajduje. Uniosła powieki, rozglądając się po wnętrzu, cóż, chaty, czy czegoś podobnego, starając się zrozumieć, co się ostatnio działo, ale przez długą chwilę nie była w stanie tego zrobić. Czuła się, jakby spała przynajmniej sto lat, nie miała pojęcia, co ją spotkało, ani jaki był dzień, miesiąc, czy rok, zupełnie, jakby faktycznie zamieniła się w śpiącą królewnę i skończyła, jak skończyła. Zaraz też zamknęła znowu oczy, mając wrażenie, że miesza jej się potwornie w głowie, aczkolwiek nie była w stanie powiedzieć, co mogło to wywołać, dopiero po chwili uświadamiając sobie, że ostatnie, co robiła, to grzebanie w grobach razem z bratem. Zatem, jak wywnioskowała na wpół śpiąc, najwyraźniej spotkała ją paskudna zemsta ducha. Poruszyła się i wtedy właśnie wrócił do niej ból lewej ręki, która wydawała jej się martwa. Syknęła, przekręciła się i wrzasnęła, kiedy nagle znalazła się oko w oko z piękną, długowłosą i niewątpliwie zmartwioną kobietą, która uważnie się jej przyglądała. Scarlett czuła, jak jej serce rozbija się wściekle w piersi, jak przyspiesza, kiedy ona łapała głębokie oddechy, jednocześnie zadając pytania o to, gdzie była, co się działo, co się działo z jej bratem i wszystko, co jeszcze przyszło jej do głowy. Odetchnęła nieco głębiej, gdy została zapewniona, że Jamie spał spokojnie w domku, ale ona musiała trafić tutaj z powodu problemów z jej ręką, która, cóż, sprawiała wrażenie, jakby uschła albo faktycznie postanowiła przemienić się w martwą tkankę, która zamierzała całą Carly pochłonąć. Dziewczyna nie wiedziała dlaczego, ale w jej sercu gwałtownie narosły z tego powodu lęki, których nie umiała powstrzymać, ale jej opiekunka jedynie pokiwała głową, dopytując ją, czy przypadkiem nie dotykała kwiatów i tak oto tajemnica zaczęła się powoli wyjaśniać. Teoretycznie, bo Scarlett powoli przestawała coś z tego rozumieć. Na całe jednak szczęście okazało się, że jej rękę da się uratować, a znachorka zapewniła jej, że zaczęła już podawać jej odpowiednie leki. Nie można było bowiem zwlekać i czekać, aż Puchonka się wybudzi ze śpiączki, nie było wiadomo, jak prędko postępowałyby zmiany, które zaszły po tym, jak odważyła się zajrzeć do grobu Izoldy. Teraz pomysł, żeby zostać z nią tam na zawsze wydawał się Carly nie tylko idiotyczny, ale wręcz zabójczy i otrzepała się prawie jak pies, gdy tylko o tym pomyślała. Z wdzięcznością przyjęła kolejną porcję leku, pokiwała również głową na znak, że oczywiście będzie robiła wszystko, co zostanie jej zalecone - aczkolwiek nie mogła obiecać, że nie pójdzie znowu w jakieś niebezpieczne miejsce, te jak widać, zdawały się przyciągać ją w jakiś nieopisany sposób. Była jedynie zła z powodu tego, że prawie całkowicie niesprawna lewa ręka wiele rzeczy jej komplikowała, by nie powiedzieć, że właściwie całkowicie blokowała. Pieczenie ciast mogło okazać się trudniejsze, ale wszystkie inne czynności, jak choćby mycie się, było równie skomplikowane, co mocno kłopotało Puchonkę, gdy została ostatecznie wystawiona ze drzwi znachorki. Musiała zatem coś wymyślić, na dokładkę szybko, jeśli nie chciała cierpieć do końca wyjazdu i tym razem pomyślę o tym jutro zdecydowanie nie zdawało egzaminu.
z.t
______________________
I come from where the wild
wild flowers grow
Jessica Smith
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 22
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 176cm
C. szczególne : Biały znak Zorzy łączący wewnętrzne kąciki oczu | Złote okulary (tłumaczki) | Krwawa 'obrączka' na lewej dłoni | Rude włosy | Brisingamen, Ijda Sufiaan i druidzki amulet na szyi | Delikatny zapach frezji
Zaćmiona jeszcze nieco eliksirami, miała wrażenie, że wszystko dzieje się wokół niej to w przyspieszonym - to znowu w spowolnionym tempie. Nie wiedzieć kiedy, Boyd zajął koło niej miejsce na sienniku - a Jess prócz zażenowania poczuła kolejną falę ulgi rozchodzącą jej się po ramionach. Może przez uspokajające napary, może przez to, że Gryfon istotnie był cały, a może przez to, że poczekał - tak jak go o to prosiła. Tylko to już chyba nie była ulga... czego też nie zdążyła zidentyfikować, bo Callahan bardzo kulturalnie na nią wsiadł. Werbalnie, oczywiście. Ściągnęła brwi niemal w prostą linię. — Nie? — odparowała, obracając głowę, gdy Boyd zaczął intensywnie wpatrywać się w jej czoło. — Za to, że musiałeś się mną zająć. Bo się do Ciebie... przyczepiłam — wyjaśniła, przygryzając w przejęciu wnętrze policzka. Ciągle też delikatnie starała się poruszać palcami lewej dłoni, sprawdzając swój zakres ruchu. Jeszcze nie mogła wiedzieć, że kiedy eliksiry przeciwbólowe puszczą, to czeka ją prawdziwy dramat. — Nie masz za co mnie przepraszać. Mam swój rozum, do grobu mnie nie wrzuciłeś — skwitowała dobitnie, absolutnie o swojej racji przekonana. Skinęła głową na zapewnienie Gryfona o jego własnym stanie zdrowia, następnie kierując szare spojrzenie na swoją rękę - anatomicznie całą i w idealnych proporcjach, choć dosłownie we wszystkich kolorach tęczy... tylko takiej sino-fioletowej. Środek przedramienia nabiegł ciemnofioletowym krwiakiem, który przechodził płynnie w zieleń. Wierzch jej dłoni wyglądał tak, jakby ktoś przytrzasnął jej z całym impetem drzwi na ścięgnach. Co wcale nie mijało się tak bardzo z prawdą. — Jakoś ruszam... Powinno być dobrze — mruknęła, bardzo ostrożnie unosząc przedramię w powietrze i poruszając nim - i palcami - delikatnie. Skupiła wzrok na lekko spuchniętym nadgarstku. — Odchwaściłam jeden z grobów, aż odsłoniłam trumnę... Byłam pewna, że w środku będzie jakaś inskrypcja, gliniana tabliczka, pergamin, no cokolwiek. Ale tam była Izolda, jak żywa... tylko śpiąca. — Zacisnęła powieki na krótką chwilę, potrząsając głową. — Nie wiem co się potem stało, jak przez mgłę pamiętam. Chyba chciałam do niej... dołączyć? To znaczy, sakra, oczywiście, że nie chciałam, ale w tamtym momencie tak — zamotała się w swojej opowieści, zdrową dłonią rozmasowując skroń. — To chyba był jakiś urok... no i wtedy spadło na mnie wieko trumny. W sensie, na moją rękę. — Jakby dla podkreślenia - co już absolutnie podkreślenia nie potrzebowało - poruszyła sztywno palcami. — Wyprysnęłam z tego dołu i zaczęłam się rozglądać za Tobą. N-Nie było Cię. Nie zwróciłam wtedy uwagi na... to co się ze mną stało, d-dopiero potem... — głos jej się złamał, kiedy z typowej dla siebie rzeczowości przeszła nagle w emocje, które ją w tamtej chwili ogarnęły. Wzdrygnęła się, chcąc podjąć dalej, ale wnętrze chaty rozświetlił maleńki, srebrzysty konik morski, który zawisł przed twarzą Smith - i odezwał się mrukliwym tonem Edgcumbe'a. W pierwszym momencie dziewczyna uśmiechnęła się lekko - ale potem miękki łuk wygiętych ust przeszedł w krzywy grymas. Mimo to rozejrzała się za swoją różdżką, chcąc odpowiedzieć przyjacielowi - nawet mimo tego, że od kilku dni... skutecznie się unikali. — Ja chyba... nie jestem w stanie wysłać patronusa... — stwierdziła, nagle odczuwając podwójny żal do Augusta - kiedy jej zawsze posłuszna różdżka ani drgnęła, gdy próbowała wypowiedzieć zaklęcie. Winne były wspomnienia - wcale nie wesołe, wiszące jej przed oczami, gdy próbowała przywołać świetlistą lunaballę. Zaklęła szpetnie pod nosem, obrzucając siedzącego obok Boyda nieokreślonym spojrzeniem: trochę przepraszającym, trochę zirytowanym, trochę zawiedzionym. — To mój przyjaciel, nie dogadujemy się ostatnio — wytłumaczyła lakonicznie, chrząkając zaraz i podejmując: — Mógłbyś mu po prostu odpowiedzieć, że wszystko ok...? — poprosiła cicho, poniżona, że znów nie dała rady zrobić czegoś sama. — Nie będę już o nic więcej prosić, obiecuję. Musisz mieć już dość — stwierdziła gorzko, nagle wręcz przekonana, że to by było na tyle, jeśli chodzi o jej beztroską znajomość z Callahanem.
No nie spodziewał się, że usłyszy niemalże gniewny protest i gdyby sytuacja nie była poważna i przykra, to uznałby to za całkiem zabawne, że Jess postanowiła się wykłócać czy ochujała czy nie; westchnął tylko ciężko na jej słowa, bo najwyraźniej nadal do niej nie dotarło to co mówił i trzymała się usilnie swojej wersji. - Myślisz, że jakbyś się nie przyczepiła, to bym się nie zajął? - zapytał, szczerze zdziwiony że naprawdę dopuszczała możliwość w której zostaje przez niego porzucona na pastwę losu w lesie. Taka inteligentna Krukonka, a gadała zupełnie nielogiczne głupoty. - Nie wątpię w twój rozum. Właśnie myślę, że jakbym poczekał aż to przemyślisz zamiast rzucać się jak pojebany do kopania, to byś oceniła ryzyko i ogarnęlibyśmy to sensowniej - dodał, równie dobitnie wypowiadać pierwsze zdanie, bo przecież nie chciał zabrzmieć, jakby uważał Jess za bezmyślną owcę która beztrosko rzuciła się prosto do grobu tylko dlatego, że on tak powiedział. Miała rację, że ostatecznie to była jej decyzja... Co nie zmieniało faktu, że było mu zwyczajnie głupio, że ją zachęcał. Odetchnął z ulgą, widząc jak palce dziewczyny unoszą się lekko i chociaż trudno było mówić o jakimś spektakularnym efekcie, to niewątpliwie znaczyło, że udało się ją uratować. Patrząc na dłoń, doszedł do wniosku, że oprócz ciężkiego wieka trumny ewidentnie musiała paść przy okazji ofiarą jakiejś paskudnej magii - bo przecież zwykle obrażenia pod wpływem zaawansowanych czarów i eliksirów powinny zagoić się od razu. Potrafiły przecież działać cuda. W tym przypadku cudem jednak było to, że Jess w ogóle odzyskała władzę w ręce - i na tym się skupił. Na pozytywach. - Będzie - powtórzył po niej tak pokrzepiająco, jak tylko potrafił, a potem zamilkł żeby wysłuchać w spokoju jej relacji wydarzeń znad grobu. Brzmiało to wszystko dosyć makabrycznie i prawie się wzdrygnął na wzmiankę o chęci dołączenia do martwej Izoldy. Nagłe uczucie do martwej typiary, zmiażdżona dłoń i ziomek zakopany w grobie - nic dziwnego, że połączenie tych wszystkich przeżyć tak sponiewierało dziewczynę. - To musiała być jakaś pojebana magia... Mnie też nagle samo zakopało. Ehm... I dziękuję, że mnie stamtąd wygrzebałaś - zamiast ratować siebie i szukać pomocy. Byłoby zupełnie zrozumiałe, gdyby tak zrobiła. - Powinniśmy byli przewidzieć, że to nie będą normalne groby, nie? Następnym razem nie możemy się rozdzielać tylko ogarniać jeden razem. Wiesz, przytrzymałbym ci to wieko wtedy i tak dalej - stwierdził -Znaczy, nie żebym planował kolejne cmentarne grabieże z tobą... Ale nigdy nie wiadomo - sprecyzował, bo prawdę powiedziawszy, ten incydent znacznie ostudził jego archeologiczny zapał. Może nie miał zamiaru całkowicie zaniechać szukania wskazówek o Graalu, ale na pewno od teraz z większą rozwagą. Rozmowę przerwało pojawienie się uroczego konika morskiego, który głosem podobnym do łysego Edgcumbe'a wymamrotał jakieś zaniepokojone słowa; podał tylko dziewczynie jej różdżkę, którą trzymał, zakładając że będzie chciała odpowiedzieć. I chciała - ale nie mogła. - Jasne, ee, chociaz nie obiecam że zadziała, chujowy ze mnie zaklęciarz - zapowiedział, zaraz przystępując do wyczarowania swojego patronusa, a kiedy z różdżki wystrzeliła srebrzysta krowa z zajebistymi rogami, Jess dokończyła wypowiedź, a Bogdan spojrzał na nią jak na wariatkę. - Ale wiesz, że teleportacja i wyczarowanie jednego zaklęcia to nie jest żadna fatyga, nie? - uświadomił ją - Nie pierdol głupot, nie mam dość - słowa były dosyć... dosadne, co, jak się po chwili zreflektował, mogło nie zostać najlepiej odebrane przez wyraźnie przygnębioną tym wszystkim dziewczynę, więc sprobował poprzeć wypowiedź ciepłym uśmiechem żeby jakoś ją złagodzić. - Serio mówię. Dobra... coś jeszcze mu przekazać albo, nie wiem, powiedzieć żeby tu przyszedł? - zaproponował jeszcze, wstrzymując się z wysłaniem bawolego posłańca w świat, bo przyszło mu do głowy że może Jessica wolałaby towarzystwo Augusta. - Bo wiesz...Dogadujący się czy nie - przyjaciel to przyjaciel.
Jessica Smith
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 22
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 176cm
C. szczególne : Biały znak Zorzy łączący wewnętrzne kąciki oczu | Złote okulary (tłumaczki) | Krwawa 'obrączka' na lewej dłoni | Rude włosy | Brisingamen, Ijda Sufiaan i druidzki amulet na szyi | Delikatny zapach frezji
Próbowała właśnie podejść do tego... na chłodno. Logicznie. Jak widać jednak bardzo trudno sparować pragmatyczne myślenie z niecodzienną (niebezpieczną) sytuacją - dodając jeszcze do równania dopiero krystalizującą się relację. Bo przecież było dobrze i zabawnie póki było dobrze - zawsze było gorzej jak już zaczynały się schody. Smith z kolei bardzo nie chciała, żeby było gorzej. — Tak. To znaczy nie! — Najpierw szybko potwierdziła, jednak prędko zdała sobie sprawę jak mogłoby to zabrzmieć i speszyła się widocznie. — Nie sugeruję, że zostawiłbyś kogoś w potrzebie, nie o to mi chodzi — zreflektowała się skruszona - czerwieniejąc jeszcze w dezaprobacie nad samą sobą, kiedy Boyd docenił jej intelekt i objaśnił jak on to widział. Musiała przyznać, że wypowiadał się zdecydowanie bardziej sensownie od niej - i sama zaczęła się zastanawiać kto z ich dwójki był rozumem, a kto sercem. — Cóż, no, mogliśmy to rozegrać inaczej... ale nie mam Ci niczego za złe, Boyd — wyjaśniła jeszcze, bo ostatecznie w tym całym nieszczęściu nie było żadnego winnego. Tylko ten, któremu się poszczęściło i ten, któremu się oberwało - cud, że tylko jedno z nich dostało po łapach za bezczeszczenie starożytnych grobów. I to dosłownie, choć żeby być bardziej precyzyjnym: po łapie. Smith właściwie była nieco skonsternowana nad stanem swojej ręki, która przecież po zabiegach magicznych powinna być jak nówka sztuka - tymczasem wyglądała jak miniaturowe dzieło Frankensteina, a i funkcję ruchu miała widocznie zaburzoną. Avalon. — Oby. W każdym razie, to nie moja magiczna — dorzuciła jeszcze lekkim tonem, z wdzięcznym uśmiechem spoglądając na Callahana, który wyraźnie próbował ją pokrzepić. Na szczęście jednak - pomimo swojej gwałtownej reakcji na taki a nie inny uraz - Jess nie przejmowała się szczególnie fizycznymi niepełnosprawnościami. Znacznie gorzej przyjmowała te magiczne bądź mentalne: dlatego też zdecydowanie bardziej dotknął ją fakt, że właściwie straciła rozum, kiedy tylko uchyliła trumnę Izoldy. Parsknęła śmiechem na podsumowanie towarzysza - pojebana magia, zdecydowanie. — Magia miłości, więc tak, pojebana — przyznała, przypominając sobie nagle o flakoniku, który wpadł jej w ręce, kiedy wygrzebywała się z grobu Złotowłosej. Olśniło ją - i była tak zaaferowana przetrząsaniem kieszeni spodni, że tylko skinęła głową na podziękowania Gryfona - zamarła dopiero słysząc jego kolejne słowa. Mimowolnie się uśmiechnęła. Następnym razem? — Nauczka na przyszłość, jak w bajkach: praca zespołowa — przytaknęła chłopakowi, jednocześnie wyjmując ze spodni flakonik eliksiru - w kształcie serduszka. — Co do bajek, pamiętasz jak mówiłam o napoju przez który Tristan i Izolda się w sobie zakochali? — Pomachała fiolką w powietrzu. — Znalazłam to w jej grobie i myślę, że... Nie miała jak dokończyć myśli - za to miała okazję jeszcze bardziej się przygnębić. Może nawet i z podziwem przyjęłaby pojawienie się potężnego, patronusowego bawołu - gdyby nie fakt, że sama nie mogła swojego strażnika przywołać... I miała wrażenie, że narzuca się przez to Merlinowi tiarę winnemu Boydowi, który po prostu ma tego pecha zadając się z nią. Wpaść do grobu, zostać przysypany żywcem, a potem być zmuszonym do ratowania jej panikującej dupy, do czekania aż się wybudzi - a teraz jeszcze do bycia gołębiem pocztowym. Wszystko to rosło w jej oczach do monstrualnych rozmiarów... póki Callahan się nie odezwał. — Oh — mruknęła tylko krótko, mrugając z zaskoczeniem oczami, ewidentnie podsumowana. Zakłopotana potarła oblany rumieńcem obojczyk, naprawdę nieśmiało odwzajemniając uśmiech chłopaka. Zrobiło jej się jakby... lżej. — Nie, tylko to, że jest w porządku. Bo... jest w porządku — oznajmiła niezwykle błyskotliwie, ciągle nie tracąc uśmiechu - obrzuciła jednak Boyda powątpiewającym spojrzeniem. — Miło mi, że o mnie pomyślał... ale nie chciałabym go teraz tutaj — powiedziała ostrożnie, podbródkiem wskazując na ściskany dalej flakonik. — Mam w końcu jeszcze do obgadania kilka spraw z moim partnerem w zbrodni — zaśmiała się nawet lekko, czując jak ciężar za mostkiem po prostu ulatuje.
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Piętno avalońskich grobów nie byłoby tak dotkliwe, gdyby nie to, co już i tak siedziało w głowie nastolatka. Zbyt wiele razy widział, jak ktoś na jego oczach staje na krawędzi śmierci i zbyt wiele razy sam doświadczał podobnej sytuacji. Fakt, może nie powinien pchać się w podobne akcje, ale wciąż był uzależniony od adrenaliny, a tym razem poszedł w przygodę, by chronić przyjaciółkę. Oczywiście chciał dobrze, a wyszło jak zwykle i miał nadzieję, że zarówno Paco jak i Aurelii naprawdę nic nie było, a mężczyzna nie mówi tak tylko po to, żeby uspokoić świeżo wybudzonego ze śpiączki nastolatka. Niestety chwilowo nie mógł docenić wysiłków Paco, całkowicie skupiony na otaczających go halucynacjach. Freya powoli gniła na jego oczach, a robale zaczęły zagnieżdżać się między zielarskimi skarbami znachorki. Początkowo też nic nie robił sobie z tego, że Salazar nagle zmienił ustawienie jego ciała. Dopiero, gdy zobaczył idącą ku jego żyle różdżkę, a omamy zamieniły ją na strzykawkę, zaczął być niespokojny. -Nigdy do Ciebie nie dołączę! - Wysyczał w złości, zaciskając dłoń w pięść. Na szczęście Morales miał na tyle siły, by spacyfikować kochanka odpowiednio długo, żeby eliksir mógł bez przeszkód trafić do jego krwioobiegu i tym samym zaczął działać. -Zamienniki? Jak często zażywa i w jakiej dawce? Jeśli organizm jest przyzwyczajony muszę pomyśleć o odpowiedniej substancji. - Kobieta podeszła do sprawy profesjonalnie. Dobrze wiedziała, że jeśli ciało zbyt chłopaka zbyt długo narażane było na eliksir spokoju, to zwykłej dawki nawet nie poczuje. Pytanie tylko, jak mocnego kopa potrzebował. -Solo Tu i yo... - Mruknął Max, gdy eliksir z jabłoni zaczął działać na jego organizm, opanowując zmysły i drżenie mięśni. Coraz wyraźniej czuł obecność Paco i zaczynały dochodzić do niego słowa mężczyzny, a zjawa i robaki zaczynały znikać sprzed spojrzenia zielonych tęczówek. -Dziękuję... - Wyszeptał, zatapiając się w ramionach Salazara. -Że przyszedłeś... - Dodał, bo nie tylko opieka, jaką mężczyzna nad nim roztaczał była dla nastolatka ważna, ale przede wszystkim jego obecność. -Pomożesz mi się zebrać? - Zapytał, ponownie próbując usiąść o własnych siłach i zmotywować mięśnie. W końcu skoro się wybudził, mógł opuścić tę leżankę i wrócić do domku, jaki był mu przydzielony. -Żadne zebrać się. Wypuszczę Cię jutro po obserwacji. - Kobieta powiedziała stanowczo, spoglądając twardo na młodzieńca, by następnie podobne spojrzenie posłać Moralesowi, by dać mu do zrozumienia, że sprzeciwu nie przyjmie.
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Nie do końca miała rację - bo kogoś na pewno by bez wahania zostawił w potrzebie i może nie byłaby to długa lista, ale bez problemu mógłby wymienić parę osób, którym z przyjemnością sam zatrzasnąłby to wieko na łapskach; zadając swoje pytanie, odnosił się konkretnie do niej. Jej by nie zostawił, bo nawet jeśli ledwo się znali, to przecież została już zakwalifikowana do ekskluzywnej kategorii osób lubianych - a takowe mogły na niego liczyć zawsze. Na dobre i na złe. Kto jak kto, ale on doskonale wiedział, że nie zawsze było lekko i zabawnie, więc absolutnie tego nie oczekiwał i ani trochę go to nie zniechęcało. Nie drążył już jednak tematu i tylko kiwnął głową na znak, że przyjął do wiadomości że Smith nie ma mu niczego za złe - wierząc, że to szczere słowa. - Chociaż tyle - potwierdził, kiedy wspomniała o magicznej dłoni, bo rzeczywiście to że ranna ręka nie była tą dzierżącą różdżkę zdawało się stanowić jakiś blady plus w całej tej fatalnej sytuacji; dobrze, że Jess była w stanie go dostrzec. - Kiepskie pocieszenie, ale serio mogło być dużo gorzej. Dla nas obu - skwitował bardzo optymistycznie i chociaż trudno w tej sytuacji mówić o szczęściu, to nawet nie próbował sobie wyobrażać co by było, gdyby mieli go trochę mniej... ale najprawdopodobniej ona mogłaby skończyć bez żadnych rąk, a on uduszony w trumnie. Roześmiał się cicho na piękne - jakże trafne - podsumowanie magii Tristana i Izoldy i przytaknął na propozycję wyciągnięcia z tej przygody nauki w postaci pracy zespołowej, jednocześnie z jakby ulgą rejestrując, że tak zwyczajnie się z nim zgodziła, a nie obruszyła się wcale, że nie ma zamiaru już nigdzie z nim chodzić, bo ewidentnie przynosi pecha i przyciąga kłopoty... choć prawdopodobnie to byłoby z jej strony rozsądne zachowanie. W końcu wystarczyło tylko na niego spojrzeć, żeby się zorientować, że prawdopodobnie nie jest najlepszym kompanem do niebezpiecznych wypraw. Z zainteresowaniem zerknął na wyciągnięty z kieszeni flakonik, od razu wyciągając jedyny nasuwający się wniosek: że to amortencja, ale zanim zdążył cokolwiek powiedzieć, przerwał im patronus. Całe szczęście, do kajającej się znów bez sensu Jessicy najwyraźniej dotarło jego zapewnienie, że naprawdę to wszystko to dla niego żaden problem, bo chociaż przez moment wyglądała na zaskoczoną, to w końcu się zamknęła i przestała opowiadać te swoje farmazony. I nawet się uśmiechnęła, co stanowiło krótką, ale miłą odmianę od tego nieszczęścia, które wypisało się jej na twarzy po wizycie konika morskiego. - Jest w porządku? To... to w porządku - skomentował równie bystro i nie dał po sobie poznać, że bardzo zaciekawiło go, co takiego musiało zajść między parą Krukonów, że Jess nie miała ochoty na towarzystwo Augusta mimo tego że ten ewidentnie się o nią troszczył, bo w końcu to nie była ani trochę jego sprawa. Zwłaszcza, że na głowie mieli jeszcze jedną, ważniejszą - tą niepozorną fiolkę. Posłał w świat bawolego posłańca i odłożył niedbale różdżkę gdzieś na łóżko, po czym sięgnął po flakonik i spojrzał na zdobycz dosyć... sceptycznie. - Amortencja, hm? - potwierdził na głos oczywistą oczywistość, obracając buteleczkę w kształcie serca w dłoniach - Jesteś w stanie znaleźć chociaż jedno zastosowanie tego gówna, które nie jest... po prostu... uh, złe? - zapytał, wreszcie oddając dziewczynie eliksir, szczerze ciekawy jej opinii. Osobiście uważał, że eliksir powinien w ogóle nie istnieć, a już na pewno nie być dodawany na prawo i lewo do napojów na co drugiej imprezie - O, gdyby ludzie po rozstaniach ją wąchali, żeby sprawdzić czy na pewno już się wyleczyli ze swoich byłych - sam sobie odpowiedział żartem, zerkając na butelkę i przez moment tylko się zastanawiając, jaki zapach by poczuł, gdyby ją odkorkował; nie myślał jednak wcale o tym, żeby naprawdę się przekonać. Bardziej był zainteresowany tym, co dziewczyna zamierzała ze znaleziskiem zrobić. - Ciekawe jak długo tam leżała. I czy jak zajebałaś ją samej Izce, to czy jest zwykła czy to jakaś... taka... - aż podrapał się po głowie w tak wielkim zamyśleniu nad tym, co chce powiedzieć -nadamortencja - zastanawiał się, chociaż rozważania te nie miały wiele sensu, bo były czysto teoretyczne. Przecież nawet nie mieliby tego jak sprawdzić.
Salazar Morales
Wiek : 39
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 183 cm
C. szczególne : blizny ciągnące się przy lewej nerce i po prawej stronie żeber | niewielkie, krwawe znamię w kształcie krzyża na grzbiecie prawej dłoni | krwawy znak w kształcie obrączki
Nawet poznając wszystkie dramatyczne historie z życia Maximiliana, można byłoby z łatwością pogubić się w dotykających go traumach, a Paco nie usłyszał jeszcze przecież ich wszystkich. Nie miał pojęcia, że sam widok cmentarza przywołuje ciarki na chłopięcych plecach, a zatrucie magiczną lilią w połączeniu z walką z ziemnym żywiołem próbującym zakopać kogoś bliskiego w mogile jedynie przechyliły szalę goryczy, pogarszając jego stan i wzmagając drzemiące wewnątrz demony i lęki. Morales rozumiał tę chorobliwą pogoń za adrenaliną, ale gdyby wiedział, prawdopodobnie postarałby się utrzymać Solberga z dala od lasu błogosławionych oraz mglistych mrzonek o pozyskaniu na własność potężnego, legendarnego artefaktu w postaci świętego kielicha… o ile w rzeczywistości Graal w ogóle wyglądał jak kielich, wszak w świecie czarodziejów nie było nic pewnego. Nie udało mu się jednak uchronić nastolatka przed czyhającymi na niego w buszu niebezpieczeństwami, a w konsekwencji ściskał teraz mocno jego ramiona, aby ułatwić pracę znachorce. Mógł kłamać, że zdążył już przyzwyczaić się do podobnej szarpaniny, nieskutecznych prób wyrwania się przez Felixa z jego stanowczego chwytu czy też jego krzyku, ale tak naprawdę nie dało się przywyknąć do takich sytuacji w pełni, a nieobecne spojrzenie szmaragdowych ślepiów nadal sprawiało mu wiele bólu. Wolałby nie być świadkiem cierpienia swego młodszego kochanka, ale nawet jeżeli serce mu się krajało, nie był w stanie zostawić go samego. Nie darowałby sobie, gdyby zawiódł go po raz kolejny. – Emm… – Mruknął zakłopotany w odpowiedzi na pytanie kobiety. – Nie jestem pewien. Nie mówi mi o wszystkim. – Przyznał niechętnie, wzruszając bezradnie ramionami. Zdawał sobie sprawę z tego, że chłopak nadużywa eliksiru spokoju, zwłaszcza kiedy zmuszony jest spędzić nos bez wiszącego nad głową łapacza snów, ale nie potrafił podać dokładnych dawek. Cichy pomruk Maximiliana skutecznie wyłączył go zresztą z dalszej rozmowy, przywołując szczery uśmiech na jego twarz. Powtórzył jeszcze raz w myślach te kilka słów zanim pochylił się nad swoim młodszym partnerem, składając delikatny pocałunek na jego ustach. Nadal trzymał go również za rękę, przynajmniej do momentu w którym pozwolił chłopakowi utonąć w swoich ramionach. – Nie musisz mi dziękować. Wiesz, że nie mógłbym cię zostawić. – Wyszeptał do niego, gotów nawet przenieść go do domku na plecach, kiedy nagle napotkał nieznoszące sprzeciwu spojrzenie staruszki. – Sam słyszałeś, cariño… chyba jednak utknęliśmy tutaj na dłużej. – Westchnął niby rozczarowany, ale uniesione kąciki ust wyraźnie wskazywały, że jest w stanie znieść każdą niedogodność, skoro tylko jego chłopiec otworzył oczy. Zapewnił go także, że zostanie tutaj z nim, i tym razem to on obdarzył właścicielkę chaty stanowczą mimiką, nie dopuszczając możliwości odmowy.
+
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Wiele jeszcze drogi było przed nimi, nim Max były w stanie opowiedzieć bez problemu o każdym z ciężkich wydarzeń. Nie żeby nie ufał Moralesowi. Może nie było to bezgraniczne zaufanie, ale zdecydowanie dużo większe niż jeszcze pół roku temu. Po prostu chłopak sam nie był do końca gotów się z tym wszystkim zmierzyć, a co dopiero znosić reakcję kogoś...cóż, bliskiego. Max też nie był najszczęśliwszy, gdy spędzali czas w taki sposób. Wolał te uściski, które wychodziły z przyjemnych chwil, poprzedzone lub poprzedzające pocałunki lub typowe dla nich cięte wymiany zdań. Gdyby mógł, najchętniej podobne akcje, jak ta obecna, kompletnie wyciąłby z repertuaru, ale widać nie było to zbytnio możliwe. -W takim razie nie będę mogła mu pomóc. Potrzebuję jakiegokolwiek zaczepienia. Ile przyjął w ciągu ostatniego tygodnia? - Próbowała się czegoś dowiedzieć, by dostosować leczenie, ale było to niestety ciężkie, gdy Paco na większość pytań nie znał odpowiedzi. Albo nie chciał ich podać. Max jęknął, gdy usłyszał, że nie może sobie po prostu wstać i wyjść. Przecież był wyleczony. Nie spał już, a to znaczna poprawa jego stanu, prawda? Cóż kobieta nie wyglądała na taką, z którą mógłby się kłócić, a i nie miał na to siły. -Skoro trzeba...Ale będę miał wiele pytań. - Powiedział, bo na pewno nie było opcji, żeby do jutra wytrzymał bez dowiedzenia się czegoś więcej o tym całym Mors Lilium, które tak go urządziło. -Skoro musisz. W tej chwili jednak muszę skończyć wywiad z pacjentem. W cztery oczy. - Skoro nie było opcji, żeby mężczyzna się wyniósł z jej chatki, to musiała iść na jakiś kompromis, choć robiła to niechętnie. -Pół godziny i możesz wrócić. - Dodała, by nie wdawać się w kolejne niepotrzebne dyskusje. Skoro nastolatek miał powody, by nie opowiadać o swoim zażywaniu eliksirów temu facetowi, to musiała to uszanować, ale dla dobra jego kuracji potrzebowała chociaż ogólny obraz sytuacji. Gdy wywiad został skończony, znachorka przygotowała odpowiednie zalecenia, które spisała na przestarzałym pergaminie, a w sakiewkę dorzuciła zioła i eliksiry, które mogły pomóc uporać się z konsekwencjami zatrucia pyłkiem Mors Lilium. Nim Paco powrócił do izby, Max był już pogrążony w głębokim śnie. Tym razem tym, stworzonym tylko po to, by organizm mógł odpocząć i odpowiednio się zregenerować.
//zt x2
+
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Jessica Smith
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 22
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 176cm
C. szczególne : Biały znak Zorzy łączący wewnętrzne kąciki oczu | Złote okulary (tłumaczki) | Krwawa 'obrączka' na lewej dłoni | Rude włosy | Brisingamen, Ijda Sufiaan i druidzki amulet na szyi | Delikatny zapach frezji
Summa summarum rzeczywiście oboje mieli szczęście - Smith może odrobinę mniejsze, ale ostatecznie... cóż, nie straciła ani jednej ręki. Może jedynie odrobinę godności, ale to nie byłoby nic, czego nie mogłaby nadrobić z czasem. Po głębszym zastanowieniu to nawet zyskała na tej niekomfortowej sytuacji - miała za sobą pierwszy poważniejszy uraz i jeśli dojdzie do kolejnego (oby, kurwa, nie) to BYĆ MOŻE podejdzie do niego z większym spokojem. Poza tym upewniła się, że August jednak dalej jest jej przyjacielem - o czym świadczył uroczy konik morski składający jej wizytę - a przede wszystkim... że zyskała nowego towarzysza, na którym mogła polegać (a którego wcale nie uważała za przyciągającego nieszczęścia - w końcu już zdążyła stwierdzić, że jej wypadek nie miał żadnego winnego). I było to co najmniej pokrzepiające. W sumie mogłaby dać sobie strzaskać za to rękę jeszcze raz - gdyby przynajmniej to tak cholernie nie bolało. Powiodła wzrokiem za radośnie kopytkującym bawołem - mając nadzieję, że Edgcumbe'owi taka wiadomość w zupełności wystarczy. Już teraz postanowiła sobie, że odezwie się do przyjaciela jak tylko wróci do domku - choć, zupełnie szczerze, nie była z tego powodu szczęśliwa. Niemniej, sama nie chciałaby zostać jakkolwiek zignorowana na jego miejscu. Ale miała teraz zdecydowanie przyjemniejsze rzeczy nad którymi mogła rozmyślać, aniżeli jej niemy spór z drugim Krukonem. — Podejrzewam, że to też przez nią tak... Emm, ciągnęło mnie do Izoldy — stwierdziła, obserwując jak Boyd przypatruje się flakonikowi eliksiru. Może ciało nieszczęśliwej kochanki Tristana było w jakiś sposób zakonserwowane dzięki tej amortencji? Albo był to po prostu inny rodzaj uroku. — Już afrodisia ma więcej logicznych zastosowań... — odparła na pytanie Callahana, przejmując od niego fiolkę. Uniosła ją przed swoje oczy, śledząc maleńkie bąbelki wewnątrz - które również do złudzenia przypominały serduszka. — Sądzę, że amortencja miała szersze zastosowanie w przeszłości. Wiesz, aranżowane małżeństwa, dworskie intrygi, te sprawy... Obecnie to tylko tak jak mówisz. Albo dla wyklarowania własnych uczuć, jeśli ktoś potrzebuje potwierdzenia dla swojego zauroczenia. Podawanie jej jest... — skrzywiła się z niesmakiem, próbując dobrać odpowiednie, niewulgarne słowo. — ... kompletnie amoralne. Amor-alne — prychnęła śmiechem na swój błyskotliwy wybór. — Teraz przez Ciebie jestem ciekawa czy moja podświadomość tęskni za Shawem, ale chyba bym sczezła, gdyby okazało się, że tak — przyznała nagle całkiem szczerze, ostrożnie odkładając flakonik na pościel - jakby dosłownie miał jej pęknąć w dłoniach. — Czasem wolę nie wiedzieć. — Tak, nawet ona wolała zostawić tak delikatne kwestie w sferach domysłu. Poprawiła się na sienniku, krzywiąc delikatnie, gdy próbowała podeprzeć się na poduszkach lewą ręką - palce miała jeszcze odrętwiałe, ale znieczulenie powoli, konsekwentnie puszczało od poziomu jej obojczyka. Zupełnie jakby zaczynała boleć ją głowa - tylko w ramieniu. Zagłuszyła jednak to wrażenie przygryzieniem policzka, starając się skupić na słowach towarzysza - wyjątkowo interesujących. Były w końcu rzeczy ważne i ważniejsze. — Myślisz, że to mogłaby być ta amortencja? — To był naprawdę ciekawy wniosek - i jednocześnie dość niepokojący. — Mam wrażenie, że na Avalonie magia działa zupełnie inaczej, więc może i amortencja działa... prawdziwiej? O ile można mówić o prawdziwości wobec sztucznie wywołanego uczucia. — Wydęła usta, podpierając podbródek zdrową dłonią. Miłosna magia była naprawdę pojebana i Jess przyznawała to bez bicia.