Nie bez powodu Avalon nazywają Wyspą Jabłoni. Te z pozoru zwykłe drzewa kryją w sobie magiczną moc. Ponoć skosztowanie tutejszych owoców zaspokaja wszelkie potrzeby człowieka na cały dzień: głód, pragnienie, popęd. Spotkać tu można driady, które zaopiekują się każdym, kto odwiedzi to miejsce. Rozłóż się więc wygodnie pod drzewem, wsłuchaj się w jedwabisty śpiew opiekunek i zapomnij o wszelkich problemach!
UWAGA! Przebywanie w Rajskim Sadzie przez minimum 3 posty, “leczy” wybraną traumę, z którą zmaga się postać.
Autor
Wiadomość
Joshua Walsh
Wiek : 37
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 193cm
C. szczególne : runa algiz za lewym uchem, obrączka z bladoróżowej muszli, bransoletki na lewym nadgarstku
Widział, że dziewczyna była skruszona i prawdę mówiąc, nie żałował swojego surowego tonu. Wiedział, że czasem należało dzieciaki nastraszyć, aby zapamiętały nauczkę, choć nie miał pewności, czy w tym przypadku to wystarczy. Miał nadzieję, bo cóż innego mógł mieć, że następnym razem Aurelia pomyśli, zanim coś zrobi. Jednak jej słowa sprawiły, że skrzywił się nieznacznie. Do końca wakacji - nie brzmiało to dobrze, ale lepsze to, niż pozostać częściowo rośliną do końca. Jednak nie spodziewał się tego, co usłyszał później od dziewczyny, gdy już planował, jak zagwarantować jej nocleg w pobliżu znajomych, jak sprawić, żeby była wciąż pośród ludzi. Nie musiała jeść i spać? Nie musiała tak naprawdę funkcjonować jak człowiek? Wszystko robiło się trudniejsze to zrozumienia, do przyswojenia, przez co mężczyzna wsparł jedną dłoń na biodrze, palcami drugiej uciskając nasadę nosa. - Dobrze, czyli… Należy cię podlewać, jak roślinę, musisz przebywać poza pomieszczeniami i tak do końca wakacji… Dostałaś chociaż coś ciekawego z tego lasu błogosławionych, czy zupełnie nic? - spytał cicho, kręcąc lekko głową. - Będziemy szukać sposobu na przywrócenie cię do zwykłej postaci, ale póki co… Trzymaj się mimo wszystko blisko domków, dobrze? To jest całkiem bezpieczne miejsce, a reszta wyspy jest jednak dzika. Nikt z nas nie wie, co jeszcze jest tu ukryte, co jeszcze można tu znaleźć - poprosił, uśmiechając się nieznacznie. Złość z niego wyparowała, zastąpiona troską i zmartwieniem, jak ma przekazać wieści rodzicom Aurelii, decydując się zrobić to dopiero na koniec wyjazdu, licząc, że stan dziewczyny ulegnie znacznej poprawie.
Pokręciłam przecząco głową, lekko rozbawiona. Powinnam była zachować powagę, ale jakoś było mi trudno słysząc o podlewaniu mnie. - Nie, nie, muszę po prostu pić dużo wody. - Wykonałam obronny ruch rękami, co by zaraz nie oberwać strumieniem wody z konewki. Brakowało mi jeszcze tylko, by mi kazano wskoczyć do doniczki. - Zdążyłam zauważyć, że dłuższe przebywanie w pomieszczeniu wywołuje u mnie zawroty głowy i ogólny spadek samopoczucia. Wolałam nie ryzykować i próbować, co się stanie, jak zostanę tam np. na noc. - Ostatnie kilka nocy spałam pod gwiazdami, chroniąc się jedynie przed deszczem pod niezabudowanym zadaszeniem. Pomimo bycia w części rośliną, zostało we mnie wiele ludzkich przywar i zbytnio nie lubiłam być mokra. - Oprócz tej przemiany nic. - Wzruszyłam ramionami, nie przypominając sobie, by w mojej torbie pojawiła się nowa rzecz. Przekręciłam nieznacznie głową, słuchając słów nauczyciela. Nie chciałam być uwiązana do jednego obszaru, ani też okłamywać profesora. Postanowiłam spróbować uzyskać kompromis. - Dobrze panie profesorze, ale chciałabym za parę dni móc iść dalej zwiedzać. Może być pan pewien, że drugi raz już podobnej głupoty nie popełnię. - Przynajmniej z własnej woli, dodałam jeszcze w myślach. Posłałam mężczyźnie promienny uśmiech, robiąc przy tym szczenięce oczy. Moja lista rzeczy do zwiedzenia wciąż była bardzo długa, nie mogłam zmarnować wakacji na kontemplowaniu przy domkach.
- Och, mówisz podlewać nie? Wystarczy normalnie pić? A już liczyłem, że będę mógł bezkarnie użyć na tobie aquamenti, udając, że nie jest to kara za dobrowolne narażanie się - powiedział z lekkim uśmiechem, powoli dochodząc do wniosku, że nie było tak źle z dziewczyną. Szczęśliwie nie zapuszczała korzeni, a i mogło wyjść z tego coś o wiele gorszego niż po prostu zielony kolor skóry i konieczność przebywania na dworze. Teoretycznie więc można było odetchnąć z ulgą, ale jak to zawsze w takich chwilach bywa - pewnie gdzieś był haczyk, a Walsh obawiał się go znaleźć zbyt późno. Przyglądał się uważnie dziewczynie, jakby w oczekiwaniu, że za chwilę wyda mu wszystkie swoje sekrety, czy raczej plany wobec tego, co zamierzała robić w trakcie wakacji. Skoro jedno wyjście skończyło się w taki sposób, jak miał wierzyć, że za kolejnym nie będzie gorzej? Z drugiej strony nie mógł aż tak ograniczać uczniów. Sam też tego nigdy nie lubił. - Droga panno Leveret… Niech nie chwali pani dnia przed zachodem słońca. Każdy potrafi popełnić ten sam błąd, skuszony czymś ciekawym, jakąś przygodą. Prosiłbym jednak o więcej rozsądku przy kolejnej próbie oddania krwi magicznym bytom, dobrze? - powiedział poważnie, dobrze wiedząc, że sam, choć miał nauczkę w postaci blizn na swojej twarzy, z pewnością ruszyłby na poszukiwanie miecza Króla Artura, czy innego artefaktu. Choć wiedział, jak to się może skończyć, pamiętając, że jego przyjaciel oślepł czasowo po odnalezieniu amuletu w Luizjanie. - Proszę też o informowanie mnie, gdzie się wybierasz. W razie dłuższej nieobecności i ciszy z twojej strony będę mógł ruszyć na poszukiwania. Mimo wszystko nie wiemy, co jeszcze może się tu wydarzyć - dodał, gestem proponując, aby przeszli się po sadzie, skoro i tak prowadzili rozmowę. - To jaką pamiątkę wyniosłaś z lasu błogosławionych?
Rzucenie zaklęcia unieruchamiającego faktycznie byłoby zbyt proste. No i jakby nie patrzeć mężczyzna miał też rację: kto wie czy swoimi próbami jedynie nie rozsierdziliby zbroi, która stwierdziłaby, że to była idealna okazja do tego, aby się odegrać i spróbować jakiś poważniejszych psot mogących się skończyć tragicznie. - Chyba ma pan rację, lepiej się przemęczyć niż narobić sobie większych problemów - odparła jeszcze na koniec, bo faktycznie nie chciała wpakować się w większe nieprzyjemności. Tylko tego jej brakowało na sam koniec pobytu w Wielkiej Brytanii. - Cóż, na pewno nic nam nie zrobią jeśli kulturalnie się ich o to spytamy. Tutaj akurat jestem zdania, że spróbować nie zaszkodzi - oceniła, uśmiechając się delikatnie. W końcu driady i wile nie mogły być takie złe. Jakby nie patrzeć można było się z nimi jakoś porozumieć i nawiązać kontakt. W sumie podobne spotkanie mogłoby być ciekawym polem do wymiany wiedzy i doświadczeń. - Obstawiałabym właśnie na to, że ich właściwości mogą zostać wzmocnione. Ciekawi mnie to jakby się to przełożyło na jakość eliksirów uwarzonych z lokalnych roślin. Może miałyby dłuższy efekt albo po prostu byłyby silniejsze i należałoby ograniczyć ilość dodawanych składników... Może nawet wykształciłyby się jakieś nowe bardziej magiczne efekty ich przyjmowania? Opcji było naprawdę sporo, a oni nie mieli aż tyle czasu i środków, aby zbadać to wszystko od razu. Także spora część z ich rozważań będzie musiała pozostać jedynie w sferze teorii.
The author of this message was banned from the forum - See the message
Aurelia Leveret
Rok Nauki : VI
Wiek : 19
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 165 cm
C. szczególne : Noszę pierścień Hannibala na palcu serdecznym lewej ręki.
Po takim komentarzu już trudno mi było powstrzymać uśmiech. Parsknęłam, kręcąc z niedowierzaniem głową. - Zawsze może pan to zrobić, nawet z tą wiedzą. Oprócz naszej dwójki nikt o tym nie wie. - Łobuzerski uśmiech pojawił się na ułamek sekundy, jakby zapraszając Joshuę do wypróbowania zaklęcia. Co prawda nie chciałam być cała mokra, ale byłam ciekawe jak się zachowają kwiatki na głowie, gdy podleje się je z zewnątrz. Do tej pory jakoś sama tego nie próbowałam. Na mojej twarzy wykwitło małe oburzenie. Może i miałam tylko 16 lat, ale nie byłam aż tak głupia. - O nie, nie, następnego razu to nie będzie. Moja krew czuje się najlepiej w moim ciele. - Złapałam się protekcjonalnie za klatkę piersiową, w pozycji "moje, moje". - Jestem ciekawa, ale mam też swoje granice. Tym bardziej, gdy już widziałam konsekwencje niektórych moich wyczynów. - Kiwnęłam głową z determinacją, nie godząc się na taką ocenę. Popełniłam błąd, to prawda. Byłam tylko człowiekiem i mogłam to zrobić kolejny raz, też prawda. Nie zmieniało to faktu, że ofiar z krwi składać dobrowolnie więcej nie zamierzałam. Nawet za cenę świętego Graala. - Dobrze, na to mogę się zgodzić. - Kiwnęłam głową, chociaż tak do końca to nie miałam wyboru. Brzmiało to jednak o wiele bardziej rozsądnie niż trzymanie mnie pod kluczem. Miałam tylko nadzieję, że nie będę pod stałą obserwacją. Przygoda z panem Długą Drogą była całkiem zabawna, co nie zmienia faktu, że miałam do niego żal za nieujawnienie się wcześniej. Ruszyłam obok nauczyciela, obracając głowę w jego stronę i unosząc brew. - Tak jak powiedziałam, oprócz tej przemiany nic. Może i czekała na mnie jakaś nagroda, ale gdy zaczęłam kaszleć kwiatkami a moja skóra zrobiła się zielona, to dałam przysłowiowego dyla. - Wzruszyłam ramionami, opisując swoje jakże odważne postępowanie.
C. szczególne : Blizna u dołu brzucha oraz niewielka blizna na ręce, blizny na piersi po jadzie akromantuli, ciemnogranatowe blizny na lewym ramieniu; obrączka z czarno-zielonej muszli; runa agliz na lewym nadgarstku
Chris naprawdę wolał nie drażnić zbroi, nie mając najmniejszego nawet pojęcia, do czego ta była tak naprawdę zdolna i co mogło czekać ich z jej strony. Obawiał się, że mogli paść ofiarą jakiegoś niesamowicie głupiego żartu, jeśli tylko ją rozzłoszczą, teraz zaś wszystko wskazywało na to, że żelastwo po prostu kopało w ziemi, robiąc nie wiadomo co i nie wiadomo po co. Obawiał się, że nim skończą rozmawiać, zostaną obrzuceni ziemią albo spotka ich coś podobnego i to wcale mu się nie podobało. Nie zamierzał jednak wyraźnie dyskutować w tym temacie, zauważając jedynie, że powinni mieć zbroję na oku. - Możemy spróbować. Chociaż muszę przyznać, że nie mam zbyt dobrego doświadczenia z wilami, gdyby nie Perpetua, nie wiem, jak skończyłoby się moje spotkanie z nimi - przyznał, przypominając sobie to, co działo się w Dolinie Godryka w czasie obchodów święta. To wcale nie było miłe i nie chciałby znowu wpaść w pułapkę tego typu, nie czując się z tego powodu zbyt komfortowo i nie będąc pewnym, czy aby na pewno nadawał się do takich spotkań. Nie zamierzał jednak tego całkowicie wykluczać, wychodząc z założenia, że podobna rozmowa mogłaby przynieść im wiele korzyści i nie należało odsuwać od siebie takiej sposobności, jedynie z uwagi na dawne urazy. - Wiesz, sądzę, że Maximilian mógłby pomóc nam rozwiać te wątpliwości, gdybyśmy tylko znaleźli dla niego odpowiednie zioła. Nie wiem, czy to dałoby nam odpowiedź, bo w końcu równie dobrze mogłoby się okazać, że musielibyśmy szukać w konkretnych miejscach, by dało to jakieś efekty, ale uważam, że warto spróbować. Tym bardziej że nie wiadomo, czy będziemy mieć okazję, żeby jeszcze kiedykolwiek się tutaj zjawić - stwierdził, uśmiechając się nieco szerzej, niż wcześniej. Miał coś, na czym mógł się w pełni skoncentrować i zdaje się, że w tej chwili to było mu potrzebne, by nie pochylał się za bardzo nad tym, co mogło nadejść, nad tym, co jeszcze mogło się wydarzyć w sprawie jego rodziny. Mógł po prostu płynąć, myśląc o rzeczach zdecydowanie mniej przyziemnych.
______________________
After all these years you still don't know The things that make you
beautiful
Joshua Walsh
Wiek : 37
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 193cm
C. szczególne : runa algiz za lewym uchem, obrączka z bladoróżowej muszli, bransoletki na lewym nadgarstku
- Nie będę ryzykować - odpowiedział Josh, śmiejąc się cicho i kręcąc lekko głową. Znał zaklęcie podlewające rośliny odpowiednią dla nich ilością wody, ale Aurelia nie była rośliną. Z kolei rzucenie na nią aquamenti skończyłoby się przemoczeniem dziewczyny. Choć żartował z tego, bał się, że po faktycznym podlaniu, Puchonka mogłaby zacząć zapuszczać korzenie. Ostatecznie nie znał tej klątwy, więc nie wiedział, czego się po niej spodziewać. Po kolejnej uwadze spojrzał na nią nieco przeciągle, po czym pokiwał głową, choć trudno było powiedzieć, co dokładnie się za tym kryło. Miał jednak nadzieję, że dziewczyna faktycznie nie postanowi znowu ryzykować, bo w takim tempie, z takimi pomysłami swoich podopiecznych, z całą pewnością prędko osiwieje. Miał dostatecznie wiele zmartwień, by musieć dokładać do tego kolejną chodzącą roślinę albo innego Puchona przyozdobionego rybimi łuskami. I chociaż z całą pewnością nie odmówiłby pomocy, wolałby jednak nie musieć po raz kolejny wybierać się do jakiejś doliny w środku nocy, bo komuś zbierze się na żale nad butelką. - Może w takim razie na tym poprzestaniemy? - zapytał, unosząc lekko brwi, kiedy wspomniała o konsekwencjach swoich czynów, licząc na to, że Aurelia sama dojdzie do konstruktywnych wniosków. Nie była już dzieckiem i chociaż zamierzał mieć na nią oko, żeby przypadkiem nie wpadła na kolejne, szalone pomysły, to zdecydowanie nie mógł prowadzić jej za rękę. Tak, jak powiedział Oli i Maxowi, mógł żałować podjętych przez nich decyzji, ale ostatecznie nie mógł nic z nimi zrobić. Jednocześnie dobrze wiedział, jak kuszący może być zew przygody, choć otrzymało się wcześniej solidną nauczkę. - W takim razie pozostaje nam chyba znaleźć jakieś rozmowne driady albo wile, które podpowiedzą nam, co możemy dla ciebie zrobić. Nie liczyłbym na fauny, pewnie wszystko powiedziałyby nam źle - stwierdził jeszcze, rozglądając się przy okazji, jakby zastanawiał się, czy przypadkiem nie spotkają za chwilę kogoś, kto faktycznie mógłby udzielić im pomocy w sprawie, która była co najmniej delikatna.
Niezbadana była magia na Avalonie i nawet jeśli coś wydawało się być niewinnym wyskokiem to w rzeczywistości mogło się na nich brutalnie zemścić. Dlatego też lepiej było po prostu pójść w martyrologię i jakoś zdzierżyć nawet najbardziej irytujące zachowania blaszanych kompanów, aby przypadkiem nie władować się w jeszcze gorszą sytuację. Na wspomnienie doświadczeń z wilami niemal od razu oblała się rumieńcem, przypominając sobie to jakie były jej własne. Chyba wolała większą część z tego raczej przemilczeć i nie zdradzać się z tym, że akurat sama mogła nawiązać dosyć... ekhem... pozytywne stosunki z przedstawicielkami tego gatunku. Co prawda niezwykle krótkie i jednorazowe, ale zawsze. - Cóż... są... specyficzne, ale można się z nimi jakoś dogadać. Poza tym dysponują umiejętnościami i wiedzą, które nie są tak dobrze znane czarodziejom - powiedziała w końcu, starając się wyrzucić z głowy uporczywie powracające wspomnienia nocy, którą spędziła z wilą. W zasadzie najprawdopodobniej zdecydowałyby się pomóc, gdyby było w tym coś dla nich. I jakby nie patrzeć to ze swoim usposobieniem Yuuko zapewne postarałaby się im przypodobać i zaspokoić ich wszystkie pragnienia. Niestety była zbyt uległa i w zasadzie była wychowywana tak, aby zadowalała innych także była idealną towarzyszką dla wil, które mogły dowolnie nią dyrygować. - Też tak myślę. Jego wiedza z zakresu eliksirów mogłaby się przydać jeśli tylko moglibyśmy coś więcej mu powiedzieć. Cóż sam nie jest specjalistą od roślin, ale jego wiedza nie jest taka zła w tym zakresie - stwierdziła, bo niejednokrotnie Solberg radził się chociażby jej w sprawach związanych z zielarstwem. Dlatego badanie pozyskanych gatunków zdecydowanie wymagałoby od nich bliższej współpracy, aby mogli wzajemnie wymieniać się informacjami.
The author of this message was banned from the forum - See the message
Aurelia Leveret
Rok Nauki : VI
Wiek : 19
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 165 cm
C. szczególne : Noszę pierścień Hannibala na palcu serdecznym lewej ręki.
Wykrzywiłam usta i odwiodłam ręce w geście jak pan chce. Skoro wolał nie ryzykować, to kim byłam, by go dalej podpuszczać. Jeszcze by się na mnie zezłościł i mi przywalił szlabanem. Ciekawa byłam czy i tak tego nie zrobi, jak wrócimy do szkoły. O, tak dla przypomnienia. Szanowałam cudzy czas i zdrowie, więc sama też nie byłam zbytnio zadowolona z potrzeby wołania opiekuna domu. Miał pewno wiele innych zmartwień, od szlających się po pijanemu studentach po rannych wojownikach, którym zachciało się zawalczyć z trollem albo smokiem. A te stworzenia, z tego co słyszałam, przebywały w Avalonie. Prawdopodobnie zachowywały się odmiennie od znanych nam odmian, więc większa doza ostrożności była potrzebna. Zerknęłam na Josha, ruszając ustami na boki. Widać było, że chciałam o coś zapytać, ale ostatecznie z tego zrezygnowałam. Już i tak narobiłam mu dość nerwów. Zaśmiałam się, kiwając głową. - Dobrze, postaram się. - Nie obiecałam, bo nie chciałam kłamać. To nie tak, że z pełną premedytacją pchałam się w niebezpieczne miejsca. Jakkolwiek to zabrzmi, tak po prostu wychodziło. A skoro już tam byłam...to co, miałam się wycofać z płaczem? - Mmmm, niedaleko stąd spotkałam nimfy leśne, które mnie przygarnęły. Ale chyba driady będą wiedziały więcej. Oczywiście, bez obrazy do nimf, którym dziękuje. - Szybko się poprawiłam, co by nie obrazić bardziej czułej na słowa nimfy. Co prawda żadnej z nich nie było dookoła, ale byłam pewna, że ta informacja i tak do nich dotrze. Ruszyliśmy dalej, znikając pomiędzy drzewami sadu, w poszukiwaniu odpowiedzi.
C. szczególne : Blizna u dołu brzucha oraz niewielka blizna na ręce, blizny na piersi po jadzie akromantuli, ciemnogranatowe blizny na lewym ramieniu; obrączka z czarno-zielonej muszli; runa agliz na lewym nadgarstku
Chris przestał zwracać uwagę na zbroję, która w tym czasie ewidentnie psuła coś za ich plecami, bawiąc się przy tej okazji w sposób wręcz doskonały. Nie zamierzał jej tego przerywać, wychodząc z założenia, że jeśli tylko była zadowolona, to przynajmniej nie psuła im dnia, nie psuła ich planów i nie próbowała się jakoś nadmiernie narzucać. Chociaż Merlin raczył wiedzieć, co planowała. To jednak zeszło na dalszy plan, kiedy Christopher dostrzegł swoiste zawstydzenie Yuuko, domyślając się, że ona również miała przyjemność spotkać się z wilami, ale nie czuł najmniejszej nawet potrzeby, by o cokolwiek ją wypytywać, wychodząc z założenia, iż była to tylko i wyłącznie jej sprawa, i absolutnie nikomu nic do tego nie było. Nie miał tendencji do wchodzenia w cudze życie z buciorami, teraz zaś nawet nieznacznie się zawstydził i na krótką chwilę uciekł spojrzeniem. - Być może ja nie powinienem próbować z nimi rozmawiać - powiedział jedynie, ale zgodził się z nią, że z całą pewnością wiedza, jaką posiadały wile, mogła okazać się przydatna, tym bardziej że te żyjące na Avalonie, musiały znać sporo tajemnic dotyczących samej wyspy. Były równie dobrym źródłem wiedzy, jak driady, ale zielarz nie miał najmniejszego nawet pojęcia, jak powinien podchodzić do dyskusji z którąkolwiek z tych grup. Był zresztą prawdziwie nieśmiałym trollem i nie do końca wiedział, jak miałby zabrać się do rozmowy, jednocześnie nie robiąc niczego głupiego. Jednak nie mógł i nie zamierzał się poddawać. - Mogę z nim porozmawiać. Jestem pewien, że z przyjemnością wykorzystałby zdobytą przez nas wiedzę i kto wie, być może stworzyłby jakiś nowy eliksir. Pytanie jedynie, czy Avalon pozostanie tutaj, cóż, na bardziej stałe, czy jednak zniknie znowu, gdy tylko przyjdzie czas, żebyśmy go opuścili - stwierdził z namysłem i cieniem nostalgii w głosie, choć przecież dopiero co tutaj przybyli. Wyspa zdawała się jednak ucieleśnieniem jego marzeń, jego spokojnych pragnień o tym, by nie musieć kręcić się pośród nadmiernych tłumów i dawała mu wytchnienie w obecnie ciężkim czasie.
______________________
After all these years you still don't know The things that make you
beautiful
Yuuko Kanoe
Wiek : 23
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 166cm
C. szczególne : azjatycka uroda, zawsze na nadgarstku ma bransoletkę z wiecznych fiołków i drugą czarno-żółtą z zawieszką borsuka
Czasami lepiej było naprawdę ignorować tę zbroję. Wolała nawet nie patrzeć, co ta wyczyniała za ich plecami, bo tak było po prostu łatwiej. Miała i tak wystarczająco stresu w swoim życiu i nie chciała jeszcze patrzeć na to, co właściwie blaszany rycerz psuł w tle. Szczerze powiedziawszy była też wdzięczna Chrisowi za to, że nie próbował wnikać w to jakie dokładnie miała doświadczenia z wilami. Wiedziała, że raczej nie należał on do wścibskich osób, ale zawsze mógł przeoczyć jej zawstydzenie i całkiem niewinnie zapytać o to czy owo. Mruknęła coś jeszcze ni to w potwierdzeniu ni to zaprzeczeniu, gdy tylko padła myśl, że może ktoś inny powinien się rozmówić z wilami. Nawet nie chciała pytać o to, czy to właśnie ona miała być wyznaczona na osobę, którą miałaby prowadzić ewentualne rozmowy z przepięknymi niewiastami. Znaczy niewykluczone, że faktycznie dowiedzieliby się dzięki temu akurat tego, czego chcieli, ale kto wie jak to wszystko skończyłoby się dla Yuu, która była zbyt uległa w stosunku do podobnych stworzeń? - Odpowiedź na to pytanie zna chyba jedynie sama Pani Jeziora - odparła, gdy tylko Walsh zaczął się zastanawiać nad tym czy Avalon pozostanie dostępny dla czarodziejów także poza zaplanowaną wycieczką. - Możemy nazbierać w sumie jakiś ziół dla Maxa. Jestem pewna, że by to docenił. Już od jakiegoś czasu szukała jakiegoś sposobu na to, aby w jakiś sposób pożegnać się z Solbergiem nim powróci do kraju. I może jakiś taki podarunek związany z eliksirami nie był takim złym pomysłem. Praktyczne prezenty wcale nie musiały być klapą.
Christopher Walsh
Wiek : 35
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 183
C. szczególne : Blizna u dołu brzucha oraz niewielka blizna na ręce, blizny na piersi po jadzie akromantuli, ciemnogranatowe blizny na lewym ramieniu; obrączka z czarno-zielonej muszli; runa agliz na lewym nadgarstku
Problem polegał na tym, że zbroja nie miała najmniejszego zamiaru ich zostawić i Chris miał się o tym wkrótce przekonać, gdy zupełnie nieoczekiwanie został obrzucony wykopaną ziemią. Spojrzał na blaszaną puszkę, zastanawiając się, o co dokładnie chodziło zbroi, mając wielką ochotę, żeby pokazać mu w tej chwili, co o tym wszystkim myślał. Rycerz najwyraźniej jednak uznał to za wyborny żart i zaczął się zachowywać, jakby zamierzał dokonywać nadal dzieła zniszczenia, co aż tak bardzo nie zdziwiło w tej chwili Christophera. Miał już dość tej zbroi i zaproponował Yuuko, żeby jednak spróbowali odejść od niej dalej, zostawiając ją w pobliżu innych magicznych stworzeń, które niekoniecznie musiały być zachwycone tymi wyskokami ze strony żelastwa, a przynajmniej tak właśnie podejrzewał. - Jej raczej nie zapytamy o to, co ma się wydarzyć dalej - zauważył Christopher, uśmiechając się lekko, samym kącikiem ust, a później westchnął, jakby mimo wszystko żałował takiego obrotu spraw. Nie wiedział, co miałby zrobić, gdyby spotkał faktycznie kolejną niemalże mityczną postać, ale nie sądził, by był w stanie przeprowadzić z nią poważną, sensowną rozmowę. - To zdecydowanie dobry pomysł. Możemy rozejrzeć się po sadzie albo wybrać się do lasu, jestem pewien, że tam można znaleźć więcej interesujących nas ziół. Słyszałem również, że w górach można znaleźć tutaj całkiem ciekawe gatunki roślin - stwierdził, wskazując jej, by ruszyli faktycznie dalej, zostawiając za sobą ostatecznie namolną, irytującą zbroję, którą miał ochotę zasypać ziemią, dokładnie tak, jak ona to zrobiła. Tak byłoby dla niej najlepiej, a przynajmniej tak uważał Chris, który obecnie niewiele miał w sobie tak naprawdę cierpliwości. Nie był jednak aż tak złośliwy, żeby do podobnych rzeczy się uciekać. +
______________________
After all these years you still don't know The things that make you
beautiful
Salazar Morales
Wiek : 39
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 183 cm
C. szczególne : blizny ciągnące się przy lewej nerce i po prawej stronie żeber | niewielkie, krwawe znamię w kształcie krzyża na grzbiecie prawej dłoni | krwawy znak w kształcie obrączki
Każdy kto go znał wiedział, że dba o formę, jednak nawet wychudzony Maximilian swoje ważył, więc do rajskiego sadu Paco wbiegł już nieźle zmachany i zadyszany. Mimo to bardzo powoli i ostrożnie ściągnął chłopaka ze swoich barków, z podobną delikatnością układając go na soczyście zielonej, lekko zroszonej trawie. Nie miał pojęcia, gdzie się znaleźli, ale wokoło unosił się kuszący zapach, a w uszach wybrzmiewał uspokajający śpiew driad. Póki co nie potrafił się jednak cieszyć niezwykle przyjemną atmosferą przypadkiem odnalezionego miejsca, nie kiedy jego partner leżał bezwładnie na podłożu. - Felix? – Mruknął troskliwym tonem, gładząc palcami jego policzek. Nadal przymknięte powieki sprowokowały go jednak do śmielszych gestów. Podniósł głos, starając się wybudzić omdlałego nastolatka, a kiedy i ten manewr nie zadziałał, mocniej poklepał go otwartą dłonią po twarzy, mając nadzieję że niegroźne, acz bolesne uderzenie zgoła go ocucić. – Felix, kurwa… – Powoli zaczynał się martwić, a serce jak oszalałe przyśpieszyło swój rytm, który ustabilizował się dopiero na widok jeszcze przymrużonych, ale przynajmniej już otwartych szmaragdowych ślepiów. – Wszystko w porządku? Dobrze się czujesz? – Prawdopodobnie powinien dać mu chwilę oddechu, zamiast zasypywać go pytaniami, ale nie potrafił inaczej. Ba, nawet poruszył się z miejsca, żeby zerwać jabłko z drzewa i podać owoc swemu młodszemu kochankowi. – Zjedz, odrobina cukru dobrze ci zrobi. – Zachęcił go, żeby wgryzł się w nienaturalnie wręcz zieloną skórę. Sam natomiast obserwował uważnie jego zachowanie, zastanawiając się czy przypadkiem Solberg nie nawdychał się dymu, uciekając przed panoszącymi się po wiosce językami ognia.
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Podczas, gdy Paco robił trening życia, Max znajdował się w ciemności. Nieprzytomny, na szczęście nie miał żadnych koszmarów, więc choć na chwilę mógł naprawdę się "zresetować" po tym, czego jeszcze chwilę temu doświadczył. A raczej czego cała wioska doświadczyła, bo przecież to nie tak, że tylko ich domek zajął się ogniem. Powoli zaczęły docierać do niego odgłosy i uczucie klepania po policzku. Czuł oddech unoszący jego klatkę piersiową i coś, co przypominało trawę, pod swoimi palcami. Bardzo powoli otworzył oczy, otumaniony. Nie wiedział gdzie jest i jak się tam znalazł, a sylwetka Paco dopiero po chwili zrobiła się na tyle wyraźna, by mógł ją rozpoznać. Skinął głową, jakby chciał odpowiedzieć, że wszystko w porządku, gdy nagle przypomniał sobie wszystko. Pożar, chaos i biegających wszędzie ludzi. -Pożar. Wioska.... - Zerwał się do siadu, nie potrafiąc skleić pełnego zdania. Ruch był zbyt szybki i zakręciło mu się w głowie, w efekcie czego zwrócił zawartość żołądka. Na szczęście tym razem nie na siebie, czy tym bardziej na Salazarową koszulę. -Gdzie jesteśmy? - Zapytał, biorąc jabłko i bardzo ostrożnie zatapiając w nim zęby. Nie był głodny, ale też nie miał zamiaru wdawać się w zbędne dyskusje.
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Salazar Morales
Wiek : 39
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 183 cm
C. szczególne : blizny ciągnące się przy lewej nerce i po prawej stronie żeber | niewielkie, krwawe znamię w kształcie krzyża na grzbiecie prawej dłoni | krwawy znak w kształcie obrączki
Nawet nie był teraz w stanie myśleć o płonącej wiosce. Nie obchodziło go to czy ich domek spłonął na popiół, czy pozostały po nim jedynie zgliszcza ani to czy nie zapomnieli przypadkiem zabrać z sypialni czegoś wartościowego. Liczyło się jedynie zdrowie i bezpieczeństwo Maximiliana i dopiero kiedy zobaczył jego błyszczące ślepia, a także unoszącą się delikatnie klatkę piersiową, czuł że kamień spadł mu z serca. Nie spodziewał się jednak, że Felix zwróci zawartość żołądka. Pewnie w innych okolicznościach westchnąłby ciężko i pokręcił ze zrezygnowaniem głową, ale tym razem sięgnął jedynie po swoją różdżką, używając prostego zaklęcia czyszczącego. Zaraz po tym przyklęknął obok nastolatka i mocno przytulił go do swojej piersi. – Tak, wybuchł pożar… ale już nie musisz się bać. – Spokojnie szeptał mu na ucho, dłonią gładząc jego kark. – Uciekliśmy stamtąd, nic ci już nie grozi. – Przekonywał go ciepłym, troskliwym tonem, ani myśląc o tym, by wypuścić go z ramion. Domyślał się, że po tak traumatycznych przeżyciach chłopak potrzebuje wsparcia i bliskości, dlatego odsunął się od niego dopiero po dłuższej chwili, jednocześnie podając mu zerwane z drzewa jabłko. – Hmm… dobre pytanie. – Mruknął zakłopotany, rozglądając się wokoło. Nie słyszał opowieści o rajskim sadzie, a tym samym nie zdawał sobie sprawy, że zawijając dupy w troki przed rozprzestrzeniającymi się po wiosce płomieniami tak naprawdę nie mogli lepiej trafić. – Ten sad… – Przerwał, zdekoncentrowany wyśpiewywaną przez nimfy melodią. – …chyba należy do driad. – Dokończył niepewnie, siadając tuż obok swojego młodszego kochanka, na którego kolanie położył swoją dłoń.
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Chyba już robiło się tradycją, że jak tylko odzyskiwał świadomość, to pierwszym co widział była twarz Salazara. Nie narzekał na to. Wręcz przeciwnie. Dzięki temu czuł choć odrobinę bezpieczeństwa i ulgi, które w takich chwilach zawsze były cennymi uczuciami. -Brooks, Aurelka, Darren.... - Zaczął wymieniać wszystkich bliskich mu ludzi. Miał głęboko w dupie siebie. Żył, wiedział to. To o innych się martwił i chciał wiedzieć, że wszystko z nimi w porządku. Przynajmniej Sal był tutaj i nastolatek mógł na własne oczy upewnić się, że wszystko z nim w porządku. -Możesz.... Możesz wysłać im patronusa? Muszę wiedzieć, czy wszystko w porządku. - Poprosił wciąż zafiksowany tylko na tym, czy jego najbliżsi mieli tyle szczęścia co on. Jakby nie było pamiętał wielką kulę ognia, która leciała w stronę wioski i mogła zrobić naprawdę wiele złego, gdyby trafiła w jakiegoś niewinnego przechodnia. Wtopił się w jego ramiona, próbując uspokoić skołatane nerwy i niespokojne serce. Ciężko było jednak tak po prostu się ogarnąć. Próbował zakotwiczyć się w rzeczywistości, studiując nowe otoczenie, ale nie mówiło mu ono zbyt wiele. Dlatego też przeniósł uwagę na jabłko, które było tak słodkie i orzeźwiające, jak nic czego wcześniej próbował. -Czy to są te avalońskie jabłonie? Co nieco o nich słyszałem. - Próbował zmienić temat na jakiś bardziej neutralny i odciągnąć ich myśli od tragicznej nocy, która dopiero co się kończyła, a słońce powoli leniwie budziło się na horyzoncie.
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Salazar Morales
Wiek : 39
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 183 cm
C. szczególne : blizny ciągnące się przy lewej nerce i po prawej stronie żeber | niewielkie, krwawe znamię w kształcie krzyża na grzbiecie prawej dłoni | krwawy znak w kształcie obrączki
Gdyby tylko zyskał wgląd do myśli Maximiliana, prawdopodobnie poczułby rozlewające się po sercu ciepło. Nie to, żeby cieszyło go to, że omdlenia i wymiociny powoli wpisywały się w tradycję towarzyszącą ich relacji, ale skoro już się przydarzały, przynajmniej miał szansę ulżyć chłopakowi w cierpieniu, trwając przy nim niczym anioł stróż. Cierpliwy i opiekuńczy. - Hm? – Początkowo nie połapał się w sytuacji, zdolny skupić się tylko na błyszczących, szmaragdowych ślepiach, które teraz w świetle wschodzącego słońca wydawały mu się jeszcze bardziej oczarowujące. Nie miał pojęcia, że ich urok podsycają również opary amortencji, której przypadkiem nawdychał się podczas ucieczki z płonącego miasteczka, w każdym razie zrozumiał sens wyliczanki dopiero kiedy Solberg napomknął o patronusie. – Tak, jasne. – Przylgnął na moment do jego czoła, zanim poderwał się do pionu w poszukiwaniu swojej różdżki. Wreszcie zacisnął palce na kawałku drewna, wziął głębszy oddech, żeby uspokoić zszargane nerwy, po czym świsnął bronią w powietrzu, przywołując świetlistego kojota. Nakazał mu odnaleźć nie tylko Brooks, Aurelię i Darena, ale i małżeństwo Walshów. Niby znał Joshuę nie od dzisiaj i nie wątpił, że mężczyzna potrafił sobie poradzić nawet w najgorszym położeniu, ale skoro już wysyłał patronujące mu zwierzę na zwiad, lepiej było się upewnić, że i jego przyjaciel nie leży pośród spopielałych zgliszczy. - Na pewno wróci z dobrymi wieściami. – Powrócił do swojego młodszego kochanka, starając się jakkolwiek go pocieszyć, chociaż najskuteczniejszym sposobem nadal pozostawał bezpieczny uścisk ramion. – Nie wiem, Felix. – Westchnął głośno, nie spostrzegając subtelnej próby zmiany tematu na przyjemniejszy, a przynajmniej bardziej przyziemny niż pożar w wiosce. – Coraz mniej podoba mi się to miejsce. – Przyznał szczerze. – Nie dokładnie to miejsce, ale pieprzony Avalon. – Rozwinął swoją myśl, czując napływ rozmaitych emocji, poczynając od strachu, poprzez niesamowitą ulgę, na spokoju i miłości kończąc. – Zbyt wiele razy mogłem cię stracić. - Nie był świadom ani działania eliksiru, ani otaczającej rajski sad aury, ale mimo że ich drewniany domek spłonął, miał absurdalne wrażenie, że powoli wszystko zaczyna się układać. Mroczna przeszłość przestawała odciskać na nim aż takie piętno, a Paco czuł że powinien przestać wiecznie unikać ciężaru zobowiązań… i własnych uczuć. Nawet uśmiechnął się półgębkiem na tę myśl. Pozwolił Maximilianowi dokończyć rajskie jabłko, a potem otulił dłonią jego szyję, łaskocząc czule wargami jego usta. – Y no podría perderte porque te amo, cariño. Lo sabes, ¿no? – Wyszeptał, pogłębiając jeszcze pocałunek, z którego czerpał garściami, jak gdyby miał być ich ostatnim.
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Może i w tym wypadku nie byłoby to szczególnie groźne, ale mieli już chyba dość wglądu w swoje myśli. Na ten moment potrzebowali odpoczynku, a nie kolejnego mętliku, który pewnie by z tej przeklętej umiejętności wynikł. Przynajmniej z ich szczęściem tak bywało. -Dziękuję. - Uśmiechnął się słabo, gdy zobaczył jak kilka świetlistych kojotów pędzi w świat. Jaki był zły, że musiał prosić o to Paco. Powinien sam móc zatroszczyć się o bliskich, ale nie, bo nie mógł wydobyć z siebie pierdolonej mgiełki szczęścia. Nie miał jednak czasu się wkurwiać, bo w napięciu oczekiwał na to, czy jakikolwiek patronus wróci z informacją. I oczywiście miał nadzieję, że będą to dobrze wieści, choć doświadczenie życiowe sprawiało, że spodziewał się również tych najgorszych. Paco widać nie podłapał chęci zmiany nastroju, ale jego kolejne słowa uświadomiły Maxowi, czemu sprawa wyglądała tak, a nie inaczej. -Nic mi nie będzie, nie martw się. - Zapewnił, gładząc kciukiem jego policzek. Rozumiał bardzo dobrze uczucie, które musiało teraz się kotłować w Salazarze, ale nie tak łatwo było Maxa pogrzebać. W końcu złego diabli nie biorą. -Obiecałem, że Cię nie zostawię. - Próbował dodać nutki pozytywnego myślenia. Ciepło rozlało się po jego sercu, gdy widział twarz Moralesa, która wyrażała teraz naprawdę wiele. W takich momentach Max przestawał potrzebować jakichkolwiek wyjaśnień. Przyjął delikatny pocałunek, który jeszcze dosłodził cudny smak jabłka, ale to, co usłyszał sprawiło, że serce na chwilę przestało mu bić, po czym wróciło do pracy w szaleńczym tempie. -Amas...? - Powtórzył z krótkim niedowierzeniem, gdy ich wargi się na moment rozłączyły. Chciał z całego serca odrzucić wszystko na bok, ale nie potrafił ślepo uwierzyć w te słowa. Nie po tym, jak ostatnio kompletnie nie mogli się dogadać na płaszczyźnie uczuciowej. -Paco, no tienes que... - Spojrzał troskliwie w jego czekoladowe tęczówki, znajdując w nich wszystko to, czego tak naprawdę potrzebował. Co prawda wciąż jego psychika chciała się chronić, dlatego też założył, że te słowa wypłynęły w efekcie ich ostatniej kłótni i były raczej kwestią kurtuazji, ale gdzieś głęboko w sercu czuł, że to wyznanie było jak najbardziej szczere.
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Salazar Morales
Wiek : 39
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 183 cm
C. szczególne : blizny ciągnące się przy lewej nerce i po prawej stronie żeber | niewielkie, krwawe znamię w kształcie krzyża na grzbiecie prawej dłoni | krwawy znak w kształcie obrączki
Czasami miło byłoby usłyszeć myśli Maximiliana, jednak po wizycie w białej jaskini wiedział już, że nie należy szarżować z życzeniami. Gdyby tylko którykolwiek z nich posiadł umiejętność legilimencji, prawdopodobnie drugi skończyłby zrzucony z klifu, więc mimo wszystko musieli nauczyć się wreszcie ze sobą rozmawiać i dzielić tymi pozytywnymi emocjami, których ostatnio nieczęsto mieli okazję doświadczać. Nie tylko z powodu wzajemnego niezrozumienia i kłótni, ale również nieprzychylnego dla nich losu. - Nie ma sprawy. – Mruknął nie do końca obecny. Nawet nie odwrócił się w kierunku swego młodszego partnera, a to dlatego że po ucieczce z przewieszonym przez plecy nastolatkiem opadł z sił, a wyczarowanie kilku usłużnych kojotów wymagało od niego ogromnego wręcz skupienia. Na szczęście różdżka nie odmówiła posłuszeństwa, a błyszczące psowate w końcu wyruszyły na łowy. Paco w duchu modlił się jedynie, by żaden z nich nie przywlókł złych nowin. Martwił się nie tylko o akurat zaradnego raczej Walsha, ale także o nastoletnich przyjaciół Solberga. Nawet jeżeli sam nie znał ich zbyt dobrze, wiedział przecież jak wiele znaczą dla jego towarzysza. Potrafił zrozumieć obawy chłopaka, zwłaszcza kiedy sam patrzył z niebywałą ulgą w jego żywotne, mieniące się szmaragdem ślepia i słuchał przyjemnego, acz nijak nieprzekonującego w tym momencie głosu. – Wiesz, że będę się martwił. – Westchnął, układając swoją dłoń na grzbiecie dłoni, jakby chciał pokazać mu, że jeden czuły gest nie zmieni jego nastawienia. Po kolejnych słowach Felixa trudno było mu się jednak nie uśmiechnąć. – Oby. Trzymam cię za słowo. – Prychnął cicho pod nosem, ale nie był w stanie na długo oderwać wzroku od Maximiliana, a już chwilę później całował jego usta, na których dało się jeszcze wyczuć delikatny, słodkawy smak jabłka. Początkowo nie zareagował na jego pytanie, unosząc jedynie wyżej kącik ust. Wreszcie jednak musiał przejąć inicjatywę i przeciwstawić się defensywnym zagrywkom swego kompana. – No, Félix. Tengo que. – Wyrzucił z siebie stanowczo. – Yo también necesito dejar de huir y dejar de tratar mis sentimientos por ti como una debilidad. – Wiele razy zarzucał mu, że ucieka albo zamyka się we własnym świecie, a teraz przyszła kolej na niego. Kiedyś musiał zaakceptować prawdę. – Eres mi mayor debilidad chico, pero a la vez me das fuerza. – Kontynuował tym samym ciepłym tonem, opuszkami palców głaszcząc chłopięcy podbródek i szyję. Najchętniej ponownie zatopiłby się w jego ustach, ale zrozumiał jak wiele słów jest mu winien. Szkopuł w tym, że w emocjonalnych pogawędkach raczej nigdy nie byli biegli. – Finalmente me sacaste de la tumba, ¿no? – Pozwolił więc sobie zażartować, ot dla rozładowania atmosfery, nim powrócił do jego subtelnych, słodkich warg. Tym razem jednak nie zatrzymywał się, splatając ich usta w namiętnym i płomiennym tańcu. – Y definitivamente debería invitarte a salir, no a una maldita sangrienta boda. ¿Tendrías una cita conmigo? – Wyszeptał, odgarniając palcami kosmyki włosów opadających na chłopięce czoło. Nieważne, że jeszcze kilka dni temu kołysali się w rytm szaleńczego, krwawego tanga. Nieważne, że przed paroma minutami avalońska wioska stanęła w płomieniach. Wystarczyło, że znalazł się tutaj z nim i naprawdę czuł się szczęśliwy.
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Długo nie trwało, jak zaczął biczować się w myślach za wystosowaną prośbę. Widział, jak osłabiło to Paco i poczuł się lekko winny. No tak, on tu sobie mdlał i czekał na zbawienie, a Morales w tym czasie odwalał całą robotę. Powinien go przeprosić, ale głos uwiązł mu w gardle, gdy nie minęła chwila, jak świetlisty dzik pojawił się w sadzie. Max bał się słyszeć słów zwierzęcia, a jednocześnie odczuwał ulgę. Jeśli Brooks miała siły odpowiedzieć, to oznaczało, że żyła i była w dość dobrym stanie. Kamień spadł mu z serca, gdy okazało się, że wszystko u niej w porządku, a ostatnie słowa, jakie dzik skierował do Paco tylko pogłębiły uczucie ciepła, jakie nastolatek odczuwał. Naprawdę nie wiedział, co by w życiu zrobił, gdyby nie Julka, która od prawie dekady była dla niego jak członek rodziny. Odwrócił swoją dłoń, by móc złączyć palce z Moralesem, który widać wylewał z siebie czułości, które tłumił chyba od naprawdę dawna. Ciepło jego dłoni i słowa, które szły z nim w parze dawały Maxowi poczucie, jak powrót do domu po długiej i naprawdę męczącej podróży. -Lo se, mi amor. Lo se. - Powtórzył to, co powiedział podczas tańca na popierdolonym krwawym weselu. Może kiedyś uznałby to za przejaw chęci kontroli i braku zaufania, ale narracja ostatnimi czasy widocznie się zmieniła tak samo, jak to, jak Max odbierał pewne słowa i gesty ze strony kochanka. Widać zaczynali się docierać i lepiej rozumieli swoje intencje, choć do ideału było im jeszcze naprawdę daleko. Najchętniej zatopiłby się w pocałunkach Salazara na długo, ale nadszedł czas wyjaśnić pewne kwestie, które z uporem maniaka trzymali w milczeniu przez zdecydowanie zbyt długi czas. Felix nie przerywał Paco wypowiedzi. Szmaragdowe tęczówki wpatrywały się w te czekoladowe jasno pokazując, że słowa, które nastolatek słyszy sprawiają mu radość i przynoszą pewien spokój. Powoli pozwalał, by mur jaki wokół siebie zbudował, zapadał się pod ziemię, choć przezornie nie dał mu całkowicie upaść. -Estas seguro? - Zapytał, choć nie potrzebował odpowiedzi. Pocałunek, jaki ponownie ich połączył wyrażał wszystko to, co chciał usłyszeć. Max zacisnął mocniej dłoń na tej, która należała do Paco, a drugą umieścił na jego policzku, skupiając się na tej emocjonalnej fizyczności, która w tej chwili daleka była od tego zwierzęcego pożądania, które zapoczątkowało ich burzliwą relację. -Yo te amo tambien. - W końcu i on zdecydował się ponowić swoje wyznanie z domku, który pewnie był teraz spalony na wykałaczki. Nastoletnia twarz promieniała czymś, co można by określić nawet mianem szczęścia, choć Max wciąż bał się używać tego słowa. -Con placer. Sólo promete no exagerar. - Prychnął, kręcąc lekko głową. Nie potrzebował wiele. Tak naprawdę cieszyłby go nawet zwykły spacer brzegiem morza, ale domyślał się, że Paco pójdzie o krok dalej. Dlatego też wolał poprosić, by nie zagalopował się przypadkiem za daleko.
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Salazar Morales
Wiek : 39
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 183 cm
C. szczególne : blizny ciągnące się przy lewej nerce i po prawej stronie żeber | niewielkie, krwawe znamię w kształcie krzyża na grzbiecie prawej dłoni | krwawy znak w kształcie obrączki
Czasami mógł sprawiać wrażenie oschłego albo udawać, że nie zależy mu na Maximilianie bardziej niż na którymkolwiek z innych młodych chłopców, którzy chętnie wskoczyliby mu do łóżka, ale tak naprawdę dla tego szczwanego kusiciela gotów był zrobić wiele i wcale nie oczekiwał w zamian przeprosin. Niekiedy zdarzało mu się zażartować, że Solberg jako jedyny odnalazł sposób, by owinąć go sobie wokół palca, ale w rzeczywistości po prostu czuł się przy nim szczęśliwy i pragnął znacznie częściej widywać uśmiech na jego twarzy. Nie zważał więc na własny stan, posyłając w świat kilku błyszczących posłańców, a kiedy przed ich oczami wyrósł potężny dzik, sam zaśmiał się pod nosem na słowa Brooks wciśnięte mu do pyska. – Żeby tylko z ogniem… – Rzucił dla rozluźnienia atmosfery, zerkając ukradkiem na swojego młodszego kochanka, jednak wolał nie kontynuować tematu nieszczęść, które ten przyciągał do siebie jak ponurak złe wróżby. Ot, ścisnął tylko jeszcze mocniej jego dłoń, zamykając jednocześnie jego usta w czułym pocałunku… przerwanym przez kolejne świetliste zwierzę. Tym razem aurę namiętności rozgonił bowiem majestatyczny rumak, przynajmniej dość oszczędny w słowach, podobnie zresztą jak i jego właściciel. - Mówiłem ci, że na pewno sobie poradzili. – Wtrącił szeptem, po omacku powracając do chłopięcych warg, w których najchętniej zatonąłby na dłużej. Musiał się jednak wreszcie od nich oderwać, by wypowiedzieć słowa, na które Felix zasługiwał, a przed którymi on sam wzbraniał się zdecydowanie zbyt długo. Magia roztaczająca się nad rajskim sadem pomogła mu zrozumieć własne emocje, a przede wszystkim pogodzić się z ich istnieniem, a chociaż nadal trudno było mu dzielić się z nimi na głos, tak radosny błysk w szmaragdowych ślepiach rekompensował mu wszelkie niedogodności. Nadal jednak pozostawał bardziej człowiekiem czynu niż słowa, dlatego zamiast odpowiedzieć na pytanie nastolatka, ponownie wpił się w jego usta, wiedząc że to co czuje zdecydowanie łatwiej będzie mu wyrazić gestem, nie mniej emocjonalnym od wybrzmiałych wyznań, za to wyjątkowo sensualnym i zmysłowym. Dłoń Paco wpleciona we włosy młodszego partnera jakby podążała za ruchem warg, ale już chwilę później mężczyzna przesunął ją niżej, układając chłopaka na trawie. Kąciki ust Moralesa uniosły się znacznie wyżej na skutek wyznania Maximiliana, a jeszcze szerszy uśmiech przyozdobił twarz grzesznego hotelarza, kiedy dzieciak przypomniał sobie o słownych przepychankach, wytykając mu tendencję do przesady. – Intentaré. Pero prefiero Londres a Avalon. Realmente no me gusta este lugar. – Pokręcił ze zrezygnowaniem głową, wszak jak do tej pory wyspa jabłoni nie była dla nich łaskawa. Szkoda tylko, że nie wiedział jak wiele zła miała im jeszcze wyrządzić. – Y todavía hay algo que me molesta… – Nie chciał niszczyć tego momentu, ale jak zwykle o konsekwencjach wolał wspomnieć zawczasu. – Sabes que estar conmigo no es seguro... – Zaczął poważnym tonem, głaszcząc palcami jego policzek. Wiedział, że będzie musiał zapewnić mu właściwą ochronę, ale i tak obawiał się tego, że jego szemrana reputacja mu zagrozi.
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Ta postawa Paco sprawiała, że Max czasem miotał się w tej relacji. Dzięki związkowi z Felkiem nauczył się nieco bardziej zważać na własne emocje i się z nimi godzić, więc sam już od jakiegoś czasu pogodził się z tym, że po prostu niesamowicie mu na Moralesie zależy. Wiedział, że może nie jest to ani dobre, ani poprawne, ale średnio go to obchodziło. Problem polegał tylko na tym, że nie potrafił szczerze z mężczyzną o tym rozmawiać, przez co dochodziło do niepotrzebnych starć. Odpowiedź od Julki bardzo uspokoiła Maxa, a rzucony przez Salazara żart sprawił, że chłopak prychnął lekko, choć nie miał szansy zbytnio odpowiedzieć, gdy jego usta zostały zamknięte tymi, należącymi do Paco. Może nie był to odpowiedni moment na takie czułości, ale zdecydowanie gest ten podnosił chłopaka na duchu szczególnie, że nie był to pocałunek wywodzący się typowo z pożądania, a raczej pełen ciepła i troski. Złączenie warg nie było jednak w stanie przynieść Maxowi takiej ulgi, jak kolejny patronus, tym razem ten należący do Darrena, który przyniósł dobre wieści. Solberg czuł, jak powoli się rozluźnia wiedząc, że jego najbliżsi są cali i zdrowi, bo choć pożar nie był jego winą, tak pewnie zadręczałby się mocno, gdyby okazało się, że on bezpiecznie siedzi sobie w sadzie, podczas gdy jego przyjaciele cierpią katusze. -Musiałem mieć pewność. - Zdążył odpowiedzieć, nim ponownie oddali się przyjemności pocałunku. Po ostatniej kłótni, Felix po raz kolejny nie był pewien, dokąd ich relacja zmierza. Miał mętlik w głowie tak wielki, że tylko szczelnie zbudowany mur wokół własnych emocji pozwalał mu jakoś kroczyć do przodu każdego kolejnego dnia. Co prawda krwawe wesele nieco uspokoiło nastroje, ale dopiero szczere wyznanie Salazara sprawiło, że nastolatek zaczął czuć się naprawdę dobrze. Znał go. Wiedział, że nie jest skory do podobnych słów nawet w ramach żartu, czy oszustwa. Przynajmniej nie w stronę Maxa. Dlatego też słysząc te wyznania nie miał większych wątpliwości, że były one szczere. towarzyszące słowom gesty tylko to zresztą potwierdzały. Nastolatek bez oporów podążył za tym, co dyktowało mu ciało ukochanego, układając się na trawie rajskiego sadu. -Tómatelo con calma, no tengo prisa. - Zapewnił Paco, bo naprawdę nie musiał być porwany na żadną randkę tu i teraz. I tak spędzali ze sobą większość czasu na wyspie, nie mówiąc nawet o tym, że przecież dzielili domek. Przynajmniej do dzisiejszej nocy, bo Solberg nie miał pojęcia, jak będzie wyglądać sprawa noclegu przez resztę wakacji. Zawsze mogli przecież też wyjechać w dowolnym momencie i wrócić, gdy będzie to dla nich dogodne. Uśmiech na twarzy nastolatka zbladł nieco, gdy Salazar zmienił ton na poważniejszy. Nie wiedział, czego się konkretnie spodziewać. Szczerze, nigdy nie myślał specjalnie o tym, że przez relację z mężczyzną może mu coś grozić. Pewnie wynikało to z poczucia bezpieczeństwa, jakie Morales mu dawał, ale i trochę z ogólnego podejścia Maxa do życia. -Paco....No me importa. He lidiado con un montón de mierda, puedo manejar eso también. No voy a renunciar a ti por esa razón. - Zapewnił, patrząc troskliwie w czekoladowe tęczówki. Może i miewali naprawdę wiele ciężkich spięć, ale skoro one nie potrafiły ich rozdzielić, to na pewno żaden zjeb próbujący go porwać, czy torturować tego nie uczyni. Nie od dziś było wiadomo, że Solberg żył własnym rytmem i nie miał zamiaru pozwolić, by ktokolwiek, czy cokolwiek wpływało na jego decyzję. -La única pregunta es si está preparado para correr un riesgo similar. - Jasno dał do zrozumienia, że decyzja leży po stronie Salazara. Wiedział, jak ten obawia się zbliżyć do kogokolwiek właśnie z tego powodu, że nie jest to najbardziej bezpieczne, a Max nie chciał wrzucać go w ryzyko cierpienia z powodu ewentualnej krzywdy lub straty nastolatka, gdyby ktoś jednak postanowił ich relację wykorzystać.
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Salazar Morales
Wiek : 39
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 183 cm
C. szczególne : blizny ciągnące się przy lewej nerce i po prawej stronie żeber | niewielkie, krwawe znamię w kształcie krzyża na grzbiecie prawej dłoni | krwawy znak w kształcie obrączki
Dogadywali się wręcz wspaniale na naprawdę wielu płaszczyznach. Można by rzec, że nadawali na tych samych falach, a jednak różnili się pod względem emocjonalnych priorytetów. Tak jak Maximilian potrzebował w swoim życiu stabilności i stałego, bliskiego sercu partnera, tak Moralesowi wcale nie było na rękę wchodzenie w trwały związek, zwłaszcza z osobą spoza jego własnego, parającego się szemranymi interesami środowiska. Nie bez powodu ograniczał się do jednonocnych przygód i unikał zobowiązań, trzymając innych na bezpieczny dystans… a jednak nawet on - poukładany i metodyczny – nie mógł sprawować pełni kontroli nad własnymi uczuciami. Nie potrafił zrezygnować z Felixa, a więź pomiędzy nimi zacieśniała się z każdym kolejnym spotkaniem, zmuszając wreszcie Paco do podjęcia stanowczych i nieodwracalnych decyzji. Mimo iż rozsądek podpowiadał, że powinien o nim jak najprędzej zapomnieć, potrzebował go, bo wiedział że przy nikim innym nie poczuje tego co czuł w jego towarzystwie. Pewnie nie był to najlepszy moment na czułości, ale w oczekiwaniu na powrót świetlistych kojotów mieli przecież prawo upatrywać ulgi i spokoju w niezwykle przyjemnych pocałunkach, które w świetle padających z obydwóch stron wyznań, nabrały jeszcze na znaczeniu. – Wiem. – Postanowił krótko i zwięźle uciąć wszelkie dyskusje, jednoznacznie pokazując swemu młodszemu partnerowi, że nie musi mu się z niczego tłumaczyć… poza tym, jakkolwiek uwielbiał z nim rozmawiać, tak wbrew pozorom ta odrobina szczerości wiele go kosztowała. Solberg miał rację: nie rzucał tak wielkich słów na wiatr, przynajmniej nie względem niego. Nigdy nie chciał go oszukiwać. Niewykluczone, że to dlatego ta długo wzbraniał się przed odpowiedzią, a w tej chwili… czuł się zmęczony i pragnął wyłącznie jego bliskości. – No lo haré. Esperaré a que aumente tu apetito. – Wyszeptał mrukliwym, uwodzicielskim tonem, prowokująco unosząc brwi. Jeśli miał być szczery, najchętniej porwałby go na tę randkę właśnie teraz, ale niekoniecznie tu. Miał wrażenie, że tę przeklętą wyspę jabłoni i tak zapamięta przede wszystkim z powodu ich niemalże niszczącej wszystko kłótni i popieprzonego, krwawego wesela, którego skutki odczuwał do tej pory. - Siempre te gustó el riesgo, ¿no? – Prychnął, pierwszy raz przypominając sobie o genezie ich relacji w zdecydowanie bardziej przyjaznym, żartobliwym świetle. – El rey de la adrenalina… – Podsumował również chłopaka jakże nietypowym, wyrafinowanym określeniem zanim ponownie dał się skusić jego uśmiechniętym ustom, które mógłby całować całymi godzinami… a jednak póki co ułożył się na trawie, tuż obok swojego nastoletniego partnera. – No, cariño, no lo soy. – Westchnął głośno, nie w pełni świadomie zasiewając ziarenko niepewności. – Me gusta el riesgo, pero si es para ti, prefiero mantenerlo al mínimo. – Pośpieszył jednak zaraz z wyjaśnieniami, samemu wybiegając myślami daleko w przyszłość. Czasami rzeczywiście kusiło go, by zamknąć Maximiliana w złotej klatce, ale zdawał sobie sprawę z tego, że chłopaka nie da się utrzymać na smyczy. Poza tym on sam nie chciał wiecznie ukrywać Felixa przed światem. – Sé que eres terco como un burro, pero debes escucharme y entrenar conmigo. Te enseñaré algunos hechizos que pueden salvarte el culo... – Przedstawił plan działania tonem niedopuszczającym żadnego sprzeciwu. Skoro Solberg zdecydował się wejść między wrony, musiał nauczyć się krakać tak jak one. - Tal vez la próxima vez te lleve conmigo al hombre con el tigre... - Zaśmiał się pod nosem. - ...pero primero debemos considerar dónde queremos dormir hoy. - Na razie jednak zdecydował się zejść na ziemię, przypominając o tym, że stracili dach nad głową.
+
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Jakby nie było, to właśnie upór Salazara i jego brak zdolności odpuszczenia sprawiły, że ich relacja się tak rozwinęła a obydwoje wpadli w sidła miłości. Gdyby nie to, jak Paco uparcie dążył do wspólnego spędzania czasu i chęci zatrzymania przystojnego ślizgona przy swoim boku, już dawno rozeszliby się każdy w swoją stronę i zapomnieli o własnym istnieniu. Przynajmniej zapewne dopóki młodszy z nich nie potrzebowałby przysługi, co było naprawdę mało prawdopodobne, gdy był jeszcze w związku z Felinusem. Nastroje zdecydowanie uległy polepszeniu bo kilku szczerych słowach z obydwu stron i przebłyskom szczęścia w ich oczach, które tylko były wzmocnione przez czułe gesty. Ich relacja była istnym rollercoasterem i pewnie należała do tych, które inni nazwaliby toksycznymi, ale Max nie chciał i nawet nie pomyślał o tym, żeby się nad tym zastanawiać. Łapał się każdej odrobiny szczęścia, którą los mu zsyłał wiedząc, że cokolwiek dostaje, prędzej czy później zostanie mu podwójnie, albo i nawet potrójnie odebrane. -Me muero de hambre, pero puedo esperar. - Pozwolił sobie zażartować. Naprawdę nie spieszyło mu się nigdzie. Wiedział, że nie ma sensu przyspieszać czegokolwiek. Sam zresztą czułby się z tym niekomfortowo. Wolał, by wszystko działo się naturalnie i swoim własnym tempem. -Todo yo. - Wzruszył ramionami, na to piękne podsumowanie przez Paco. O ile był zmęczony tym, jak wiele rzeczy szło nie tak w jego życiu, to jednak to ryzyko był w stanie podjąć. Może i miał fałszywe poczucie bezpieczeństwa w ramionach tego zjeba, ale sam też potrafił co nieco i nie miał zamiaru pozwolić, by ktoś tak po prostu wlazł z buciorami w jego życie i próbował mu je spierdolić jeszcze bardziej. -Paco... yo me puedo cuidar solo. No te preocupes. - Zapewnił go, kręcąc nieznacznie głową. Wiedział, że to wszystko wynika z troski, ale też Morales musiał kiedyś uświadomić sobie, że nie da rady kontrolować całego świata. -Está bien. Pero se supone que debes abordarlo normalmente. No se puede prevenir todo, lo sabes. - Zgodził się, choć niechętnie. Naprawdę nie przepadał za zaklęciami, a czarną magię znał na tyle, że czuł się dość pewny w swoich możliwościach zapewnienia sobie bezpieczeństwa. Był jednak świadom, że w tym temacie Morales nie odpuści i był gotów pójść na ten kompromis, jeśli tylko ograniczyłoby to choć trochę te chore zapędy Paco do kontrolowania każdego jego ruchu. Prychnął na wspomnienie jegomościa z tygrysem. Czy potrzebował żeby Sal brał go na podobne spotkania? Raczej nie, ale doceniał gest i przynajmniej chciał zobaczyć, jak może to wszystko wyglądać. Co prawda było jeszcze kilka kwestii, które chciał poruszyć, ale Morales wspomniał o czymś, co zdecydowanie było w tej chwili ważniejsze. -Quedémonos aquí. Aunque hoy. - Poprosił, powoli przymykając powieki. Był naprawdę wykończony i marzył tylko o tym, żeby w końcu zasnąć. Przytulił się mocniej do torsu partnera, a rytm jego bijącego serca pozwolił mu osiągnąć wymarzony spokój. Mimo braku łapacza snów nad głową, Max po raz pierwszy od dawna nie miał koszmarów, a do tego czuł, jakby cały ciężar wydarzeń z krwawego wesela rozpłynął się gdzieś między jawą a snem.
//zt x2 +
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Yuuko Kanoe
Wiek : 23
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 166cm
C. szczególne : azjatycka uroda, zawsze na nadgarstku ma bransoletkę z wiecznych fiołków i drugą czarno-żółtą z zawieszką borsuka
Oczywiście, że ich spokój nie mógł trwać zbyt długo, bo oto znowu całą tę sielankę zniszczyła zbroja, która postanowiła się uaktywnić ze swoim niesamowicie ciężkim śmieszkowaniem. Przytaknęła jedynie na propozycję Christophera, aby odejść kawałek dalej po czym sięgnęła po różdżkę, aby usunąć z mężczyzny ślady po rzuconej ziemi. Przynajmniej tyle mogła dla niego zrobić w tej sytuacji. - Cóż, trudno byłoby, żeby taka legendarna postać była tak po prostu dostępna dla każdego - stwierdziła, bo faktycznie raczej nie liczyła na to, że da radę napotkać na samą Panią Jeziora, aby zadać jej dręczące ją pytania. Takie zwykłe wile czy driady były z kolei o wiele bardziej dostępne i zapewne także bardziej skore do pomocy jeśli tylko okaże im się odpowiedni szacunek. - To całkiem dobry pomysł także możemy się przejść. W sumie im dalej od tej zbroi tym lepiej - powiedziała, ostatnie zdanie dodając już dużo ciszej jakby bała się, że blaszany rycerz ją dosłyszy i będzie próbował się za to odegrać. No, ale całe szczęście nic takiego się nie stało i mogli we dwójkę oddalić się nieco dalej, przechadzając się sadem, by później zniknąć w pobliskim lesie.
z|t x2
Percival d'Este
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 20
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 203cm
C. szczególne : Piegi, tatuaże na całym ciele, kolczyki. Chorobliwie biała cera. Krzyż Dilys na łańcuszku na szyi. Szmaragdowa blizna na dłoni, która jawi się zielonkawym świetle przy ludziach z genetyką, blizna na nodze po złamaniu.
Ustawiwszy się z Drakiem nie liczyłem na nic innego niż srogi wpierdol. Byłem w tej materii realistą, kiedy ja przez ostatnie pół roku doznawałem japońskiej serdeczności, Drake najpewniej nieustannie szkolił się w swoich umiejętnościach magicznych, słyszałem nawet, że był chyba finalistą w szkolnej lidze pojedynków. To nie byle osiągnięcie, zważywszy, że jesteśmy tym samym rocznikiem, a nad nami są jeszcze trzy, a przynajmniej były w tamtym momencie. Dlaczego więc umówiłem się z Gryfonem nie licząc na nic więcej niż przegraną? Obecnie potrzebuję jakiegoś faktycznego mierzalnego czynnika, który pokazałby mi jak wielka przepaść urosła między mną, a nim w trakcie mojej nieobecności, kiedy jeszcze pół roku temu byliśmy na podobnym poziomie magicznym. Czułem, że taka “demonstracja” dałaby mi dużo do myślenia i motywacji do dalszego ciśnięcia, by mieć jakąkolwiek szansę, by tą przepaść przeskoczyć i dorównać w przyszłości poziomem. Kto wie czy się uda, z takimi rzeczami jest jak z piłką nożną, kiedy nastolatek, aspirujący do zawodowej gry, zrobi sobie przerwę w okresie, kiedy jego potencjał wzrostu jest największy, może na zawsze utracić szansę bycia najlepszym. Dlatego więc nie zamierzałem dłużej czekać i myśleć, że może będzie dobrze, tylko wziąć swój los w własne ręce. Umówiliśmy się na szesnastą, ale tak się złożyło, że z stodoły wyszedłem bliżej czternastej i byłem grubo przed czasem, ale uznałem to za dobry moment do rozgrzewki. Zapaliwszy ostatniego papierosa w paczce, chwyciłem za różdżkę i zacząłem sobie ćwiczyć zaklęcia, zarówno te ofensywne, jak i te defensywne, czasem sięgając też do tych, które uważane są za bardziej użytkowe. Lupus Palus potrafiłem już bezbłędnie, rzucałem bez większego problemu i skupienie się na materializacji i wydawaniu komend zdawało się już proste niczym spuszczanie wody w toalecie. Z nowszych zaklęć, które opanowałem było na pewno Pluma Choro, zaklęcie, które od razu mi się bardzo spodobało i najchętniej bym je jeszcze bardziej rozwinął, by te kopie nie tyle powtarzały po mnie ruchy, co miały swoją oszukiwaną świadomość. Takie połączenie Lupus Palus z Pluma Choro, żebym myślami mógł kierować tymi “cieniami”, aniżeli one powtarzały po mnie ruchy. Teraz natomiast powtarzałem to zaklęcie raz po raz, by przyzwyczaić się do klonów i móc z nich lepiej korzystać, tak wyglądała moja rozgrzewka, aż do przyjścia Drake’a. - Elo - Przywitałem go serdecznym zbiciem piony i popatrzyłem do góry, siegając wzrokiem jego wzrost. - Kurwa stary, ja sądziłem się za wysokiego, ale ty w przeciągu pół roku urosłeś co najmniej dziesięć centymetrów, jesteś pewny, że nie masz w rodzinie olbrzyma? - Zapytałem pełen podziwu i zaskoczenia jak wielkim bykiem stał się Lilac. - No to co, pojedynkujemy się? Słyszałem, że ci nieźle poszło na liguni, gratki stary