Nie bez powodu Avalon nazywają Wyspą Jabłoni. Te z pozoru zwykłe drzewa kryją w sobie magiczną moc. Ponoć skosztowanie tutejszych owoców zaspokaja wszelkie potrzeby człowieka na cały dzień: głód, pragnienie, popęd. Spotkać tu można driady, które zaopiekują się każdym, kto odwiedzi to miejsce. Rozłóż się więc wygodnie pod drzewem, wsłuchaj się w jedwabisty śpiew opiekunek i zapomnij o wszelkich problemach!
UWAGA! Przebywanie w Rajskim Sadzie przez minimum 3 posty, “leczy” wybraną traumę, z którą zmaga się postać.
Christopher Walsh
Wiek : 35
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 183
C. szczególne : Blizna u dołu brzucha oraz niewielka blizna na ręce, blizny na piersi po jadzie akromantuli, ciemnogranatowe blizny na lewym ramieniu; obrączka z czarno-zielonej muszli; runa agliz na lewym nadgarstku
Kości:D, 6 D – DINADAN – Jakie miejsce, taki Irytek, bo Dinadan był prawdziwym żartownisiem. Zdaje się, że każde jego słowo to żart i kpina, nigdy nie mówi nic poważnie. Dodatkowo cały czas namawia wszystkich dookoła do płatania innym figli. 6 – To król unikania konsekwencji i najwyraźniej naszła go ochota, by podzielić się z Tobą tą sztuką. Z tego względu właśnie w tym wątku możesz przerzucić jednorazowo dowolną kostką, liczy się lepszy w twoim mniemaniu rzut!
Niewątpliwie radość z tego wyjazdu przyćmiewały problemy, które pojawiły się tak nieoczekiwanie, że Christopher nawet nie wiedział do końca, jak powinien do nich podejść. Potrzebowali z Joshem głębokiego oddechu, potrzebowali czegoś, co mogłoby ich zmęczyć fizycznie, zmusić do tego, żeby w końcu ruszyli się z miejsca, a nie kręcili się w kółko, jakby mieli całkowicie nierówno pod sufitem. To oczywiście nie było nic prostego, ale już teraz zielarz był przekonany, że kiedy tylko wróci do domku, oznajmi swojemu mężowi, że zabiera go na wycieczkę. Po wszystkich zamkach Avalonu, co do tego nie było najmniejszej nawet wątpliwości, ostatecznie bowiem potrzebowali faktycznie czegoś, co wyrwie ich z miejsca, co wyrwie ich z otępienia, w jakie mimo wszystko popadli. Potrzebowali czegoś, co spowoduje, że w końcu się ruszą, a nie będą nieustannie mielili w sobie i w swoich myślach to, co się wydarzyło. Chris zresztą wciąż nie wiedział, co myśleć, co mówić, wiedział jedynie, że sam musi pomówić z siostrą Josha, choć nie wiedział zupełnie, jak powinien tego dokonać, jak do tego podejść i na czym się skupić. Zamiast tego zaproponował Yuuko spacer, dochodząc do wniosku, że być może wędrówka po rajskich sadach Avalonu naprawdę go uspokoi i spowoduje, że będzie w stanie głęboko odetchnąć. Niewątpliwe było to, iż tego potrzebował, ze wszystkich sił, nie tylko na chwilę, ale po prostu musiał zaczerpnąć tchu, który sięgnąłby głęboko do jego płuc, a nie tylko otarł się gdzieś o nie. Co prawda powinien raczej obecnie przebywać sam, ale z drugiej strony takie nieustannie gniecenie w sobie tych wszystkich myśli, nie prowadziło do niczego dobrego. I gdy wydawało się, że faktycznie ten spacer może okazać się dobrym pomysłem, nieoczekiwanie przyczepiła się do nich zbroja. Nie byle jaka zbroja, bo niezwykle żartobliwa, która swoim zachowaniem przypominała, nie mniej, nie więcej, Irytka. Christopher próbował się jej kilka razy pozbyć, ale wyglądało na to, że nie miał na to najmniejszych szans i musiał pogodzić się z towarzyszem, który nie odstępował ich nawet na krok, powodując, że nauczyciel zielarstwa miał niesamowitą wręcz ochotę wywrócić oczami i w ten sposób skomentować to, co się dzieje. - Myślisz, że uda nam się tutaj znaleźć jakiś niesamowicie intrygujący rodzaj mięty? - zapytał w końcu, gdy dotarli na obrzeża Rajskiego Sadu, ignorując pierwszy z głupich komentarzy towarzyszącej im zbroi, wiedząc, że wdając się z nią w pyskówkę, osiągnie efekt dokładnie odwrotny od zamierzonego. Nie tędy zaś prowadziła droga i doskonale zdawał sobie z tego sprawę.
Im bardziej zbliżał się sierpniowy mundial, tym bardziej Brooks chodziła jak na szpilkach. Naprawdę się stresowała faktem, że niedługo przyjdzie jej latać na oczach dziesiątek tysięcy kibiców, walcząc pałka w pałkę z najlepszymi zawodnikami na świecie. Nie była w stanie zliczyć, ile ostatnich nocy zarwała, budząc się przedwcześnie, albo przeciwnie – nie będąc w stanie zasnąć pod wpływem nadmiaru emocji. Miała 20 lat, zaledwie dwa lata doświadczenia zawodowego i raptem kilka spotkań dla Anglii, w większości towarzyskich. Chcąc oczyścić głowę, postanowiła choć na chwilę zostawić za sobą Londyn. Nie chciała myśleć o quidditchu, tak więc na miejsce ucieczki wybrała Avalon, gdzie nikt o quidditchu nie słyszał. W domku, gdzie niby miała mieszkać ,spotkała Augusta i od razu się rozchmurzyła. A poczuła się jeszcze lepiej, gdy udało jej się namówić chłopaka na spacer po tej rajskiej wyspie. Dreptali tak już jakiś czas, zanim to trafili do miejsca pełnego jabłoni i driad. Dopiero tu poczuła, że jest faktycznie w raju. Momentalnie zapomniała o wszelkich wątpliwościach, zmartwieniach, zmęczeniu i stresie. Zamiast tego poczuła błogą pustkę, którą szybko wypełnił świergot ptaków, szum odległego strumyka oraz wiatru tańczącego między liściami drzew. - Słodka Roweno, jaki tu spokój – westchnęła z ulgą, przymykając oczy i zaciągając się słodkim zapachem dojrzewających owoców. Otworzyła oczy po dłuższej chwili i od razu się uśmiechnęła, widząc „płynącą” w ich kierunku driadę. Ta wręczyła im po wielkim czerwonym owocu i zachęcającym gestem wskazała na drzewo, gdzie mogli odpocząć na czymś, co wyglądało jak sofa stworzona z mchu. – Tęskniłeś za mną przez te kilka tygodni, Edgcumbe? – zapytała lekko towarzysza, krocząc delikatnie w kierunku sofy. Jednocześnie wgryzła się w jabłko, które było tak soczyste, że aż sok zaczął kapać jej z brody. Oczy rozszerzyły jej się momentalnie i aż westchnęła z wrażenia. – Wiem, że to brzmi trywialnie, ale to najlepsze jabłko, jakie kiedykolwiek jadłam. Spróbuj. – Wyciągnęła w jego kierunku dłoń z ugryzionym owocem, za nic mając fakt, że Szkot miał własne jabłuszko.
Augustine Edgcumbe
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 188
C. szczególne : zmieniający się kolor brwi | dresiki i bluzy z kapturem | okrągłe kolczyki w uszach | szkocki akcent | pachnie super kosmetykami czarodidasa
Razem z Tomkiem radośnie powitaliśmy Julkę w naszym domku! I chociaż Tomasz wyraził znacznie bardziej zadowolenie z tego powodu, ja za to pewnie znacznie bardziej je odczuwałem! Chociaż jedynie przywitałem ją objęciem i skinięciem głowy. Przez kilka wieczorków głównie ja i Tomasz namawialiśmy ją na najróżniejsze gry hazardowe aż do znudzenia (znudzenia Julki oczywiście, my byliśmy w swoim żywiole). Co jakiś czas pytałem ją pozornie nic nieznaczące jak tam?, w rzeczywistości martwiąc się bardzo jak się czuje przed takim zobowiązaniem na skalę międzynarodową. Nawet jeśli odpowiadała, że dobrze średnio jej wierzyłem. Pewnie dlatego, że się po cichu martwiłem, bez problemu namówiła mnie na jakiś spacer. Oczywiście byłem w trakcie rozmowy z jakąś zbroją kiedy ta chwaliła się kim to nie jest. Czyli to raczej był monolog. Prędko pożegnałem się z nim i idę za Julką, licząc na to że nie przyłączy się do nas. Oczywiście na marne, bo ta i tak polazła gdzieś za nami bez mojej wiedzy. Faktycznie, w Avalonie było wiele niesamowitych miejsc, ale żadne takie jak tutaj. Westchnąłem czując jak z moich chudych barków nagle zdejmowany jest cały ciężar świata, który wiecznie mnie tak przytłaczał. Przez dłuższą chwilę stałem jak idiota na środku sadu, przyzwyczajając się do tej nietypowej atmosfery. Podejrzliwie patrzę na driadę podającej nam owoce. Ale nie mam nawet sił na wyrażanie wątpliwości, bo czuję się jakby to było niemożliwe w tym miejscu. Dlatego idę po prostu razem z Julką na jakąś dziwaczną kanapę. Na jej pytanie dopiero odwracam się w jej kierunku, obrzucając ją spojrzeniem. - Hm? Eee... no - odpowiadam bardzo inteligentnie jak przystało na Krukona. - Chyba - dodaję jeszcze, bo z jednej strony nie chce być niegrzeczny, z drugiej nie chcę wyglądać na stęsknionego czy jakiegoś nadgorliwego. Całkowicie machinalnie kurczę się o kilka centymetrów, by wgryźć się w jej jabłko tak jak mi kazała. - Są takie same. To prawda są bardzo dobre - mówię i w jej kierunku tym razem wyciągam swoje jabłko. Kiedy siadamy na tej kanapie pełnej mchu z niepokojem kręcę się na niej, poprawiając czapkę z daszkiem. - Czujesz? Dziwne uczucie. Może ktoś specjalnie to zrobił, żeby nas wykorzystać, okraść czy coś - mówię staram się odgonić swoje wyluzowanie, co przychodziło mi niesamowicie trudno.
______________________
I'm almost never serious, and I'm always too serious.
Julia Brooks
Wiek : 22
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 170
C. szczególne : grzywka, tatuaże, pedantyzm, wisiorek z osą, pierścień działania na palcu,pachnie lawendą
W domku momentalnie poczuła się jak u siebie i duża w tym zasługa dwójki Krukonów, których znała lepiej, niż gorzej. Szczególnie Edgcumba, który w ostatnich miesiącach stał się, w jakiś dziwny sposób, integralną częścią jej codzienności. Nie wiedziała, jakie plany na pobyt ma Szkot. Może chciał zwiedzać? A może leżeć waflem do góry i się obijać? Nie pytając o to, momentalnie wdarła się do jego życia, ponownie, i wyrwała go na pieszą wędrówkę po wyspie. Trochę samolubnie, to prawda, ale była zdania, że nieco ruchu mu nie zaszkodzi. Wędrówka ta zyskiwała tym bardziej w jej oczach, że nie zamierzała go po drodze karmić kolejnymi ciekawostkami, tylko jabłkami. I własną nieskromną osobą.
Właściwie to czuła to samo, co August. Jak gdyby nagle presja związana z mistrzostwami stała się czymś tak trywialnym, jak założenie tych samych skarpetek. Wiadomo, nie zawsze to wychodziło idealnie, ale czy był to koniec świata? Sad, driady, sofa z mchu i towarzystwo, mrukliwe zresztą, Augusta. Dziś nie potrzebowała więcej.
- Hmm… Eeeee…. No… chyba…co z Tobą jest? Czy co druga osoba musi się jąkać na mój widok?Czy naprawdę robię aż tak złe wrażenie? – zapytała, tak dla odmiany całkiem serio, bo to nie był pierwszy taki przypadek. Ten jednak był o tyle bardziej wyraźny, bo sądziła, iż znali się na tyle długo, by nie wpadać w zakłopotanie przy byle okazji. Zagryzła krótką frustrację jabłkiem, nad którym się to rozpłynęła, jak nad najnowszym Nimbusem. I poczęstowała przy okazji chłopaka, który od razu zaczął snuć teorie spiskowe. Zareagowała klasycznie, czyli po prostu się roześmiała. I nagle do niej dotarło coś, co sprawiło, że z miejsca ucichła i nawet, pomimo magii miejsca, nieco się zmieszała. Dotarło bowiem do niej to, że nie śmiała się tak często i chętnie w towarzystwie nikogo innego. Było to dla niej zupełnie świeże spostrzeżenie. I niepokojące zarazem, bo nie wiedziała, skąd się brało.
- Tak, tak. Pochodzące z RAJU driady nas okradną z galeonów, żeby wydać je na narkotyki. W zamkniętym społeczeństwie, w którym nie znają wartości pieniądza. A jak już nas okradną, to zabiją i zakopią pod jabłoniami. Fajne wakacje, Wang – stwierdziła kąśliwie, choć uśmiech nie znikał z jej opalonej, piegowatej twarzyczki.
Augustine Edgcumbe
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 188
C. szczególne : zmieniający się kolor brwi | dresiki i bluzy z kapturem | okrągłe kolczyki w uszach | szkocki akcent | pachnie super kosmetykami czarodidasa
Na pewno nie czuła się do końca jak u siebie, bo mieszkała w wielkiej rezydencji, a teraz musiała się gnieździć z dwoma chłopami. Taki plus, że jak przyszła odrobinę posprzątaliśmy swój bajzel, który zdążyliśmy z Tomkiem narobić już pierwszego dnia. Ja chciałem tylko i wyłącznie wypoczywać. Jakimś cudem równocześnie dużo chodziłem z ludźmi podekscytowanymi wyspą. I tak samo naturalnie przyjąłem pojawienie się Brooks, z którą faktycznie spędzałem ostatnio kupę czasu, co bardzo często Tomasz lubi zauważać. Mogę też na niego zwalić moją dziwną odpowiedź, trudno jest zachowywać się normalnie przy tak częstych zaczepkach przyjaciela. No i cała atmosfer tego miejsca - najwyraźniej zbyt kojąca dla wiecznie pesymistycznego Krukona. Jednak kiedy Brooks wytknęła mi to niemrawe przywitanie na chwilę oderwałem się od walki z przyjemną atmosferą i skupiłem się na przyjaciółce. Miałem oczywiście poważny wyraz twarzy, pozornie obojętny, ale przejąłem się że powiedziałem coś nie tak. - No to tęskniłem. Lepiej? - burczę pod nosem szczerze oczywiście, tylko brzmi jak na odwal. - Kto jeszcze? - dopytuję znienacka, najwyraźniej czując odwagę przy tym całym relaksacyjnym nastroju. - Może onieśmielające wrażenie. Reprezentantka Anglii i takie tam - dodaję jeszcze niepoważnie, gryząc swoje i jej pyszne jabłko. Kiedy zaśmiała się, a potem nagle przerwała a ja byłem w trakcie snucia niesamowitych teorii, jestem przekonany że wyczuła coś nie tak. W życiu bym nie zgadł co teraz siedzi w głowie przyjaciółki. - Co? Coś nie tak? - pytam lekko nawet zatrwożony jej nagłym zamilknięciem. Okazuje się, że Julia kompletnie nie widzi, że coś może być nie tak i wyśmiewa moje obawy na co prycham lekko. Mimo to daję się ponieść temu wszystkiemu i po prostu rozkładam się na dziwnej kanapie, dając odpłynąć moim podejrzeniem. Nie miałem siły dłużej walczyć z tym wszechpanującym spokojem. - No dobra. Niech Ci będzie - mówię i biorę parę gryzów jabłka, rozkoszując się widokiem. Sadu oczywiście. No może też zerkam na Julkę. - Przez Ciebie kupiłem paczkę szlugów w domu - dodaję oskarżycielsko i trącam lekko kościstym łokciem dziewczynę. - Dziwny ten Avalon jako wakacje. Jess mówi o jakiś zamkach, że trzeba odwiedzić koniecznie. Może ma rację - rozluźnienie wpłynęło na mnie na tyle że zaczynam luźną pogawędkę o zabytkach tego miejsca jak prawdziwy turysta.
______________________
I'm almost never serious, and I'm always too serious.
Julia Brooks
Wiek : 22
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 170
C. szczególne : grzywka, tatuaże, pedantyzm, wisiorek z osą, pierścień działania na palcu,pachnie lawendą
W wielkiej rezydencji mieszkała od początku roku. August zdążył jednocześnie zapomnieć, że zdecydowanie zbyt długo mieszkała w krukońskim dormitorium. I to mając Armstrong za współlokatorę, która czyściochem nie byłą. Tak więc męska jaskinia, choćby i uprzątnięta, była dla niej czymś doskonale znanym. Zresztą, towarzystwo Tomka i Edgcumba stanowiło miłą odmianę po dwóch tygodniach spędzonych z rodzicami. - Oczywiście, że lepiej – odpowiedziała z uśmiechem, choć wolałaby nie wymuszać na przyjacielu takich deklaracji, a po prostu je usłyszeć. August był jednak jaki był. Taki już jego urok i właściwie to lubiła go za tę małomówność i mrukliwość, która bywała zabawna. – A kto nie? Ostatnio wystraszyłam syna sąsiadów moich rodziców. Mugola, więc reprezentantka Anglii i takie tam nie wchodzą w grę. No ale mniejsza o to! Cieszę się, że Cię widzę. Zdążyłeś już pozwiedzać Avalon? – zapytała, całkiem ciekawa, jakie to atrakcje czekają na turystów z Hogwartu. Ona sama, oprócz wnętrza domku i tego sadu, zdążyła jedynie pospacerować po górach i przy okazji wzbogacić się o niewielką bryłkę złota.
Nie wiedziała, jakie plany na przyszłość ma Szkot, ale zdecydowanie powinien rozważyć karierę dziennikarza śledczego, który dostrzegał zbrodnie za każdym rogiem. No i może to dlatego z ich dwójki to Brooks ładowała się w kłopoty, nie on, racjonalny i podejrzliwy Krukon? Śmiech, którym wybuchła szybko zanikł pod wpływem dziwnych myśli i zastąpiło go zmieszanie. Całe szczęście, że Edgcumbe był metamorfomagiem, nie legilimentą.
- Wszystko w porządku. Wydawało mi się, że coś słyszałam. To pewnie te złodziejskie driady, gotowe nas wykorzystać i obrabować – zażartowała, ponownie wgryzając się w jabłko, zanim to zanurzyła się w wykonaną z mchu sofę.
- Wiesz, że kupowałam je głównie dla Ciebie? Serio, normalnie nie palę i paczka mi wystarcza na kilka miesięcy, ale odkąd zacząłeś mi je podkradać, kupiłam cały karton – uśmiechnęła się szeroko, wlepiając ciemne oczy w piękne i nieskazitelnie czyste niebo.
Jakoś nie dziwiło ją to, że Jess ma zamiar latać po zamkach. Ba, jak ją zna, to dziewczyna pewnie była w siódmym niebie, mogąc spacerować po tym legendarnym miejscu. Jeżeli ktoś był stereotypowym Krukonem, to właśnie ona. Ciekawe, czy już zaczęła się uczyć trytońskiego, żeby z pierwszej ręki czerpać informacje na temat tego miejsca od lokalnych stworzeń? Nie zdziwiłaby się, gdyby faktycznie tak była. Albo, gdyby Smith już znała trytoński.
- Pewnie ma, ale ja sobie daruję. Nie po drodze mi z zamkami. Jak nie wybuchające inferiusy, to halabardy i spadające zbroje.
Może i perspektywa zobaczenia tutejszego zamku była nęcąca, ale Brooks znała siebie zbyt dobrze i wiedziała, że to niemal pewny przepis na kłopoty. A kłopotów musiała unikać jak ognia, skoro za kilka tygodni miała latać na miotle najlepiej jak potrafi. Kolejny kęs zamknął jej usta, a sok ponownie pociekł po brodzie, ale była w raju. A w raju jest perfekcyjnie nawet wtedy, gdy nie jest perfekcyjnie.
Yuuko Kanoe
Wiek : 23
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 166cm
C. szczególne : azjatycka uroda, zawsze na nadgarstku ma bransoletkę z wiecznych fiołków i drugą czarno-żółtą z zawieszką borsuka
Na tę chwilę wakacje były dla niej naprawdę przyjemne i spokojne. Głównie dlatego, że brakowało jej tego genu odkrywcy, który pchał innych w kierunku coraz to nowszych przygód i pomagał przy pakowaniu się w kłopoty. Zamiast tego ona sama skupiała się na czerpaniu garściami z dobrodziejstw Avalonu, nie zapuszczając się na tereny, gdzie mogły żyć jakieś dzikie i nieokiełznane stworzenia. Propozycja Chrisa, żeby wybrać się na spacer po pobliskim sadzie. Towarzystwo Walsha było jej zawsze miłe. Tym bardziej, że jednak miała dosyć ograniczony czas, który mogła z nim spędzić przez zaplanowany powrót do kraju. I naprawdę ten spacer mógłby być niezwykle przyjemny i miły, gdyby tylko nie obecność przeklętej zbroi towarzyszącej im na każdym kroku. Nagle zatęskniła za Irytkiem, który raczej unikał personalnych ataków i skupiał się na działalności, która po prostu miałaby uprzykrzyć życie jak największej ilości członków rady pedagogicznej i urozmaicić życie szkolnej społeczności. Ta zbroja natomiast chyba postanowiła uwziąć się szczególnie na biedną Kanoe. Kilkukrotnie już została jej podłożona... noga lub cokolwiek miała ta zbroja. Chyba nie przypadła jej ona do gustu. Wolała zdecydowanie nawet ducha, który przyczepił się do niej na wakacjach z Luizjanie, bo ten przynajmniej poza głośnymi i niewybrednymi komentarzami nie mógł nic zrobić. - Nie jestem pewna, co do mięty, ale w sumie ciekawi mnie czy przez te setki lat w odizolowaniu tutejsze rośliny zaczęły się rozwijać nieco inaczej. Tym bardziej biorąc pod uwagę fakt, że Avalon jest miejscem wyjątkowo przesyconym magią - zauważyła, również starając się ignorować przy okazji komentarze zbroi, która akurat postanowiła w tle rzucać jakieś bezmyślne i wysoce obraźliwe komentarze. Pewnych rzeczy lepiej było po prostu nie słuchać dla spokoju ducha. Nawet jeśli nieprzyjemnie brzęczały w uszach.
Augustine Edgcumbe
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 188
C. szczególne : zmieniający się kolor brwi | dresiki i bluzy z kapturem | okrągłe kolczyki w uszach | szkocki akcent | pachnie super kosmetykami czarodidasa
Może i zapomniałem. Cała ta rezydencja tak wbiła mi się w pamięć, że nie mogłem myśleć o Brooks inaczej niż w tym drogim domu. Rozważającej czy pójść dziś do sauny czy może łowić ryby na pomoście. Nie żeby to było coś złego ja okropnie nie lubiłem ciasnych domów i byłem w tej kwestii akurat całkiem snobistyczny, przyzwyczajony do wydumanych standardów szkockich magów, którzy dziedziczyli jakieś idiotycznie chłodne, ale ogromne pół - zamki. Nie wiem czy faktycznie było lepiej, ale po prostu kiwnąłem głową, przyjmując to do wiadomości. Mówię jeszcze aha na jej kolejną odpowiedź o mugolu, bo teraz mi głupio, że dociekałem nie wiem czego tak dogłębnie w tak trywialnej historii. Na pytanie o to co zwiedzałem zamrugałem z zastanowieniem i wlepiłem wzrok gdzieś w drzewa obok nas. - No... tylko jakieś lasy... Błota, nie wiem. Widziałem dziwne zwierzęta... Mogłoby tu być więcej barów - mówię niemrawo wzdychając jednak niespecjalnie przejęty. Narzekam bo narzekam, ale obecnie wcale nie czuję irytacji faktem brakiem miejsc do wypicia. Dobrze, że była tu taka atmosfera przynajmniej nie myślę o tym jakie głupie żarty robią sobie te dziwne zbroje i teraz nie zwracam sobie tym głowy. - No już, już, cicho Brooks - mówię tylko lekko pyrgając ją w ramię kiedy znowu kpi sobie z moich podejrzeń na temat altruistycznych driad. Po prostu były zdecydowanie zbyt miłe. Na jej stwierdzenie jestem nagle szczerze zdziwiony faktem, że Krukonka potajemnie kupowała dla mnie papierosy bez konkretnego powodu - po prostu żeby mieć kiedy chce się poczęstować. - Dla mnie? - pytam zaskoczonym tonem, odwracając się machinalnie w jej stronę, by sprawdzić czy mówi serio. Marszczę z zastanowieniem brwi, patrząc na rozmarzoną, zrelaksowaną Julkę. - Hm... dziękuję. Czemu nie powiedziałaś, że mam sam zapierdalać do sklepu, bo ty specjalnie dokupujesz? - dopytuję w końcu skąd jej się wziął taki gest. Miałem wrażenie, że zazwyczaj mówi wszystko od tak i jakieś potajemny uroczy drobiazg (najwyraźniej bardzo mylnie) nie kojarzył mi się z nią do tej pory. To prawda, przez to, że to Jess była w swoim żywiole; prawda że już znała trytoński - to była jej bajka nie moja i przez to znacznie więcej łaziłem niż chodziłem z drinkami. Dobrze że Tomek mnie zgrabnie ratował przed zbyt dużą ilością wysiłku. - Racja. Nie warto ryzykować - po prostu przyznaję Julce, że faktycznie czasem przyciąga zbyt dużą ilość pecha, by w tak ważne nadchodzące dni - mogła się bujać po tajemniczych miejscach. Kręcę głową kiedy ta je niechlujnie jabłko. - Jesz jak świnks - mówię i pochylam się delikatnie w jej stronę, żeby długimi palcami otrzeć jej brodę. Nie chciało mi się wyjmować różdżki na to zadanie, ale teraz musiałem o coś wytrzeć dłoń. Ze swoim krzywym uśmiechem używam w tej roli bluzki którą miała na sobie Julka, by zostawić jej ślad na boku.
______________________
I'm almost never serious, and I'm always too serious.
Julia Brooks
Wiek : 22
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 170
C. szczególne : grzywka, tatuaże, pedantyzm, wisiorek z osą, pierścień działania na palcu,pachnie lawendą
Julka nigdy nie rozważała, czy pójsć do sauny, czy też może łowić ryby na pomoście. Zawsze szła do sauny, a jezioro, w miarę możliwości, omijała szerokim łukiem. Księżyc co prawda powrócił na nieboskłon, ale ona wciąż podchodziła nieufnie do zamieszkujących wodę stworzeń, które niemal nie pożarły jej żywcem czy też nie zabrały do siebie. Nie zawsze będzie miała przy sobie Augusta, który wyciągnie ją z tarapatów, tak jak podczas lekcji astronomii.
- Lasy, błota, dziwne zwierzęta. Gdyby nie ten brak barów, to można by pomyśleć, że jesteśmy w Szkocji. – Puściła Edgcumbowi zaczepne oczko, zastanawiając się jednocześnie, jak mogły wyglądać bary, powstałe długie wieki temu. Czy wciąż grają tam bardowie? Czy można z nich spotkać wojowników? A chleb pieką w piecu opalanym drewnem? Piwo serwują w wielkich drewnianych kubkach? Im więcej o tym myślała, tym większą miała ochotę znaleźć takie miejsce, choć musiała jednocześnie przyznać, że magia sadu działała na nią tak odprężająco, że nie chciało jej się stąd ruszać, przynajmniej na razie.
Zachichotała jak chochlik kornwalijski, kiedy Szkot pyrgnął ją w ramię za to jej śmieszkowanie z przebiegłych złodziejskich driad, gotowych okraść biednego Augusta z ostatniego sykla. Oczywiście, że były miłe! Na Merlina, mieszkały w RAJU i miały nieograniczony dostęp do cydru. Czy to nie był wystarczający powód, by cieszyć się życiem i dzielić się tym szczęściem z innymi?
Julka i miłe gesty, w powszechnej opinii faktycznie nie powinny iść w parze. A jednak szły. Nieczęsto, okazyjnie i w stosunku do nielicznych, ale jednak zdarzało jej się czasami zrobić coś bezinteresownie, tylko po to, by sprawić komuś przyjemność. Tak było i z „Merlinowymi Strzałami”, które to bez słowa pozwalała sobie podkradać.
- A bo ja wiem? – Wzruszyła ramionami, nie przerywając ciemkania jabłkiem – Wydawało mi się to normalne. Zresztą, czy to ważne? Najwyraźniej uznałam, że Twoje życie jest zbyt krótkie, byś tracił czas na zapierdalanie do sklepu, jak to pięknie ująłeś.
- Jak cooo? – spojrzała na chłopaka rozbawionymi oczami, bo była święcie przekonana, że ten po prostu wymyślił sobie jakieś stworzenie, wierząc naiwnie, że Julka da się nabrać. Niedoczekanie! – Niech zgadnę, to jakiś daleki kuzyn lamorożca? Który wygląda jak świnia, je jak świnia i kwiczy jak świnia, ale to nie świnia, bo ma skrzydła i lata? Pfff… Nie ze mną takie numery, Edgcumbe – odpowiedziała wesoło, również ocierając brudną dłoń. Tak dla odmiany, jak cywilizowany człowiek, o mech, a nie o czyjąś śliczną koszulkę!
Ostatnio zmieniony przez Julia Brooks dnia Sro Lip 20 2022, 22:31, w całości zmieniany 1 raz
Christopher Walsh
Wiek : 35
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 183
C. szczególne : Blizna u dołu brzucha oraz niewielka blizna na ręce, blizny na piersi po jadzie akromantuli, ciemnogranatowe blizny na lewym ramieniu; obrączka z czarno-zielonej muszli; runa agliz na lewym nadgarstku
Obecność zbroi była co najmniej nieprzyjemna. Była równie irytująca, co Irytek, by nie powiedzieć, że o wiele gorsza od ducha, próbowała ich zainteresować swoją obecnością, a opowiadane przez nią żarty były równie smaczne, co roztopiony, brudny śnieg. Christopher starał się naprawdę nie zwracać na nią uwagi, nie mając pojęcia, co jeszcze mogło wymyślić kroczące przy nich żelastwo. Liczył na to, że spacer z Yuuko pozwoli mu nieco odpocząć, że będzie mógł złapać głębszy oddech i przestać myśleć o problemach, jakie nieoczekiwanie go dopadły, ale zamiast spodziewanego wypoczynku, czuł jedynie, jak wzrasta jego irytacja, w miarę, jak zbroja dwoiła się i troiła, żeby zwrócić na siebie uwagę, podsuwając im coraz to głupsze komentarze i robiąc wyraźnie wszystko, by ich do siebie zrazić. Nie było to ani trochę przyjemne, ale Chris bardzo starał się nie zwracać na to uwagi, zdając sobie sprawę z tego, że powinien się zdecydowanie wyciszyć i zacząć panować nad emocjami, jakie od czasu rozmowy z Joshem zdecydowanie brały nad nim górę, targając nim i powodując, że stawał się okropnym partnerem do rozmów. Nim zdołał coś odpowiedzieć, zbroja zaśmiała się, a przynajmniej wydała z siebie odgłos, który dokładnie to przypominał i oznajmiła, że z miłą chęcią poszuka specjalnie dla nich niezwykłych gatunków roślin, co Christopher potraktował z niepewnością, ale mając chęć pozbycia się nieproszonego gościa, przystał chętnie na tę propozycję, dodając jeszcze, że czeka na jakieś wytłumaczenie dotyczące różnic w rozwoju roślin. Oczywiście wiedział, że nic takiego nie uzyska, ale zbroja przynajmniej pomknęła przed siebie, wyraźnie zadowolona z myśli, iż za chwilę będzie mogła spłatać im jakiś idiotyczny żart, a zielarz odetchnął ciężko, mając wrażenie, że naprawdę robi się z każdą mijającą chwilą coraz bardziej zmęczony; zaraz też spojrzał nieco bezradnie na Yuuko. - Nie chciała się ode mnie odczepić – przyznał, wyraźnie rozgoryczony, a później potrząsnął głową, przyspieszając nieco kroku, jakby liczył na to, że zdołają zostawić zbroję za sobą, prosto na pastwę jabłoni albo innych stworzeń, które pożrą ją, kiedy tylko zorientują się, że ta robi coś niewłaściwego. – Ale to prawda, mnie to również ciekawi. W końcu to zapewne zupełnie inny ekosystem właściwie całkowicie oparty na magii więc możemy zakładać, że każda roślina, która się tutaj znajduje, jest przesiąknięta specyficzną aurą, jakiej nie znajdziemy nigdzie indziej na świecie. Mam tylko nadzieję, że nie narazimy się żadnym driadom, jeśli podejdziemy nieco bliżej do któregoś z drzew, nie chciałbym ich denerwować, ani przypadkiem zniszczyć jakiejś rośliny – dodał zaraz, starając się odsunąć od siebie kwestie związane ze zbroją, która na razie znajdowała się za ich plecami, najwyraźniej zrywając trawę albo robiąc coś równie absurdalnego, ale przynajmniej nie próbowała im robić żartów na poziomie gumochłona. - Aż korci mnie napisanie jakiegoś artykułu na temat tutejszej fauny i flory – przyznał, uśmiechając się kącikiem ust, zastanawiając się również na głos, czy być może mógłby zabrać do Wielkiej Brytanii sadzonki niektórych roślin, żeby przekonać się, jak tam będą rosły oraz pokazać je uczniom.
______________________
After all these years you still don't know The things that make you
beautiful
Augustine Edgcumbe
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 188
C. szczególne : zmieniający się kolor brwi | dresiki i bluzy z kapturem | okrągłe kolczyki w uszach | szkocki akcent | pachnie super kosmetykami czarodidasa
Może powinna przemyśleć kwestię mieszkania w swojej rezydencji. Mogę zaprosić ją do swojej piwnicy, tam na pewno nie ma żadnych wodnych niebezpieczeństw. A jak będą inferiusy, wodne stworzenia, albo wizja imprezy bez doborowego towarzystwa w saunie - będę dla Julki pod ręką. Wiedziony niesamowitym nastrojem tego miejsca, na jej zaczepkę dotyczącą Szkocji jedynie uśmiecham się leniwie. Czy tam krzywię w uśmiechu - Może masz rację. Chociaż u nas jest gorsza pogoda - zauważam z westchnięciem patrząc na czyste niebo nad nami. Moje myśli już odchodzą ze smutnych tematów dotyczących braku pełnoprawnych barów. Szczerze mówiąc nawet taki najbrzydszy, mugolski z plastikowymi krzesełkami i panem żulem nieustannie żebrzącym o pieniążki by mi wystarczył. Ale ten opisywany w myślach Julki brzmiał odrobinę lepiej. Brooks jest niewzruszona swoją miłą postawą wobec mnie, jakby ten gest był na tyle drobny, że wręcz nieznaczący. Sam przez chwilę zastanawiam się dla kogo ja bym potrafił przez długi czas kupować od tak papierosy, samemu nawet średnio z nich korzystając. I nawet nie mówić o tym co robię większość czasu. Jedyną osobą o której pomyślałam, to moja najbliższa przyjaciółka Zocha. Ale o byłoby bez sensu, bo moment w którym bym to robił zgrywał się z tym, że nie byłem pewny swoich uczuć do niej. Marszczę ciemne brwi i macham głową, odganiając od siebie zbyt daleko idące wnioski. Muszę specyfikować Tomka, żeby przestać go słuchać. - Hm. Więc dziękuję - mówię jedynie do Julki, stwierdzając że nie ma co drążyć tematu niepotrzebnie. Z lekkim rozbawieniem zerkam na Brooks, która najwyraźniej nie wierzy, że takie zwierzę istnieje. Nie wiem dlaczego jakimś przypadkiem tak często edukowałem ją na temat magicznych zwierząt. Wzruszam lekko ramionami. - Racja, masz mnie - oznajmiam tylko, pozwalając jej nie wierzyć w świnksy i liczę na to, że jeszcze je spotka w Avalonie, będzie miała super niespodziankę. Rzucam gdzieś niechlujnie ogryzek po jabłku. Sam zaś rozkładam się bardziej na kanapie z mchu, by całkowicie wyczillować. Kładę nogi na kanapie, zaś głowę na kolanach Julki. Moje odprężenie to może być tylko powód tej atmosfery rajskiego ogrodu. Ściągam czapkę, kładę ją gdzieś obok. Przez chwilę przyglądam się niebu, ale wtedy świat mi przesłania też teraz wisząca nade mną Brooks. Więc przymykam oczy, by nie świdrować jej creeperskim spojrzeniem. - A jak u Ciebie? Nie opluj mnie - dodaję jeszcze delikatnie tylko drgając rzęsami, ale nie otwierając oczu.
______________________
I'm almost never serious, and I'm always too serious.
Julia Brooks
Wiek : 22
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 170
C. szczególne : grzywka, tatuaże, pedantyzm, wisiorek z osą, pierścień działania na palcu,pachnie lawendą
Na zakończeniu roku dotarła do jej uszu pogawędka Augusta z przyszłymi współlokatorami, w tym Smith, tak więc spodziewała się, że chłopak, jak na dorosłego Krukona przystało, wyfrunie w końcu ze szkolnego dormitorium i prędzej czy później pójdzie na swoje. Więcej jednak nie wiedziała. Ona nie zwykła pytać, a August rozpowiadać na prawo i lewo o swoich planach. Trwali więc w tym niewypowiedzianym impasie – ona w swojej pełnej niebezpieczeństw wielkiej rezydencji, a on w bezpiecznej i (prawdopodobnie) przytulnej piwnicy. Edgcumbe, który nie odciął się w żaden sposób na jej werbalną zaczepkę? To było do niego niepodobne. Czyżby magia Avalonu postanowiła utemperować język młodego Szkota? A może ten po prostu się zmęczył tą słowną szermierką, która, co by tu mówić, sprawiała jej sporo frajdy?
- Macie za to wrzosowiska. Też nieźle – stwierdziła szczerze. Krajobraz Szkocji bardzo odbiegał od Southampton. Mugolskie miasto, portowe do tego, pełne doków, wielkich statków i podpitych dokerów. Ale jednocześnie – pełne słońca, zapachu słonego morza i hałaśliwej normalności. Tęskniła za Soton, a Soton tęskniło za nią, tego jednego była pewna. Ciekawe czy chłopak miał podobne przemyślenia odnośnie własnych rodzinnych stron? A może, mimo wszystko, cieszył się, że wyrwał się z zimnego szkockiego zamku, w którym, jak mniemała, spędził dzieciństwo?
- Do usług. A właśnie! Swoją drogą. Pogadaj z Tomkiem i powiedz mu, że go kiedyś zabiję. Czy on zawsze musi ustawiać milion budzików? Po co je ustawia, skoro i tak nie zamierza wstać? – zapytała, uśmiechając się przy tym. Rzecz jasna ciemnowłosy Krukon jej nie budził, bo i tak wstawała, jak zawsze, jako pierwsza, ale ciężko było rozwiązywać poranną krzyżówkę czy sudoku, obowiązkową do kubka dyptamowego, kiedy to magiczny budzik Tomaszka brzęczał jak pojebany. Jak widać, problemy codziennego dnia nie unikały takich miejsc jak rajski Avalon, choć w porównaniu do dziewczęcego dormitorium w wieżu Krukonów i tak nie było źle.
A więc jednak! Bezproblemowo udało jej się przejrzeć Edgcumbe’a i jego świński blef. – Aha, wiedziałam! – zakrzyknęła tryumfalnie, jak na znawczynię magicznych stworzeń przystało. Jeżeli jednak przyjdzie jej jakimś cudem spotkać na swojej drodze skrzydlatą świnię, to dopiero wtedy zrobi jej się głupio. A August wyjdzie na komedianta roku, który gra w szachy 3D, kiedy to ona gra w zwykłe szachy. W taką wersję wydarzeń nie byłaby w stanie jednak uwierzyć i wciąż była święcie przekonana, że istnienie świnksów jest mniej prawdopodobne, niż istnienie tysiącletniego czarnoksiężknika, który zniknął księżyc i zaprowadził chaos na wyspach. Ruchem różdżki rzuciła niewerbalną bombardę, rozwalając w drobny pył wyrzucony przez Szkota ogryzek. Byli w Avalonie gośćmi, a w gościach nie wyrzuca się resztek posiłku pod nogi. Inna sprawa, że driady nie zadbały o to, by postawić gdziekolwiek śmietnik, ale to nie zwalniało ich z podstaw dobrego wychowania.
Atmosfera zrobiła się tak przyjemna i rajska, że aż niemal senna. Upojony słodkim smakiem jabłek August rozwalił się jak paczka dropsów i położył głowę na jej kolanach, a ona bez wahania sięgnęła po odłożoną przez chłopaka czapkę i założyła ją na głowę.
- Bo co? – zapytała wesoło, rzucając mu wyzwanie. Schyliła się lekko, zbliżając swoją twarz do jego i chichocząc złośliwie, wzięła z jabłka największy kęs, jaki tylko była w stanie. Owoc ledwo mieścił jej się w ustach, mało się przy okazji nie zakrztusiła, a z brody ciekło jej jeszcze bardziej, niż zwykle. Sok rzecz jasna skapywał na czoło jej szkockiego towarzysza, ku jej ogromnej satysfakcji. Koniec końców jednak go posłuchała i go nie opluła.
Joshua Walsh
Wiek : 37
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 193cm
C. szczególne : runa algiz za lewym uchem, obrączka z bladoróżowej muszli, bransoletki na lewym nadgarstku
Jak przystało na opiekuna, gdy tylko dowiedział się, gdzie powinien szukać jednego ze swoich Borsuków, ruszył w stronę rajskiego sadu. Próbował ułożyć sobie w głowie jakieś początkowe zdania, żeby nie wytknąć dziewczynie braku rozwagi w miejscu przesiąkniętym magią. Cieszył się, że jednak zgłosiła ten fakt do niego i będą mogli przyjrzeć się temu. Żałował jedynie, że Chris nie mógł z nim przyjść, ale przynajmniej zdołał go uprzedzić o różnych możliwych klątwach, jakie mogły się wiązać z byciem, w jakimś stopniu, rośliną. Pamiętał, jakichś objawów miał się doszukiwać i niezwłocznie przywoływać patronusem Chrisa, ale miał nadzieję, że nie będzie to konieczne. - Aurelia? Panno Leveret - zawołał, wchodząc do rajskiego sadu. Wystarczyło kilka kroków, aby zaczął czuć się dziwnie. Mógłby powiedzieć, że lżej, choć to tez nie było właściwe określenie. Na moment zatrzymał się w miejscu, oddychając głęboko, czując się dziwnie spokojnie, choć jednocześnie był zdenerwowany z powodu tego, co spotkało jedną z jego podopiecznych. - Aurelia! - zawołał, ruszając w głąb sadu, rozglądając się za uczennicą.
Przyzwyczajenie się do nowej sytuacji zajęło mi o wiele mniej czasu niż się spodziewałam. Ciężko było powiedzieć bym była zadowolona z mojej przemiany, ale nie mogłam też odmówić idących z nią plusów. Nie musiałam jeść ani spać, co niezwykle ułatwiło moje wędrówki. Otrzymałam również dużą dawkę wsparcia od mieszkańców Avalonu, szczególnie od driad i nimf leśnych. Kiedy byłam gotowa na pokazanie się innym ludziom, wysłałam list z miejscem spotkania do opiekuna mojego domu. Co jak co, ale uważałam, że powinien wiedzieć gdzie podziewa się jedna z jego wychowanek. Poprosiłam driady o informację, gdyby ktoś mnie szukał i czekałam, pogrążona w rozmyślaniach. Do rzeczywistości przywrócił mnie dźwięk mojego imienia, dobiegający z nie tak dalekiej odległości. Otrzepałam się z pyłu i ruszyłam w tamtym kierunku, prawą ręką mnąc materiał mojej sukienki. Mimo wszystko byłam zestresowana, raz faktem, że się wpakowałam w tą całą sytuację, a dwa niewiedzą, jak nauczyciel zareaguje na mój wygląd. Zielonkawa skóra, pąki kwiatów wystające z włosów oraz pasujący do tego ubiór, czyli zielona sukienka w kwiatki. Ironia losu czasami nie znała swoich granic. Przystanęłam w miejscu, gdy dostrzegłam sylwetkę mężczyzny pomiędzy drzewami i zaczekałam, aż on podejdzie do mnie. - Dzień dobry. - Przywitałam się, posyłając mężczyźnie nieśmiały uśmiech. Złączyłam ręce z przodu, przygotowując się psychicznie na to, co miało mnie zaraz czekać.
C. szczególne : zmieniający się kolor brwi | dresiki i bluzy z kapturem | okrągłe kolczyki w uszach | szkocki akcent | pachnie super kosmetykami czarodidasa
Faktycznie może powinienem podzielić się w końcu moimi przeżyciami związanymi z przeprowadzką i może zaprosić do swojej piwnicy Julkę. Jednak szczerze mówiąc, oprócz tego że rzadko się wyzwierzam i mówię o sobie, to jeszcze Brooks miała wystarczająco dużo na głowie w postaci treningów i zbliżających się mistrzostwach. Nie odciąłem się, bo w zasadzie porównanie Avalonu do mojej rodzinnej Szkocji to raczej komplement, a nie udana zaczepka! Przez chwilę milczę na jej stwierdzenie, bo zbieram się w sobie by podjąć odrobinę dłuższą wypowiedź. - Mój ojciec chodził ze mną na wrzosowiska. Kazał mi patrzeć z nich na posiadłość i powtarzał: Pomyśl ile mamy w porównaniu do innych. Pamiętaj. Nasze dziedzictwo jest najważniejsze. Zawsze się denerwował jeśli mówił o genach i przodkach, a ja wyglądałem jak zazwyczaj - opowiadam historię, która w zasadzie nie jest dla mnie przyjemna, ale tutaj tak tego nie odczuwam, więc mam ochotę podzielić się nią z Julką w tym uroczym miejscu, by pozwolić się poznać od innej strony. Niezbyt ciekawej, w moim opinii, bo tradycjonalnej rodzinie. Trudno mi ocenić do jak postrzegłem swoje dzieciństwo. Rzadko cokolwiek było w nim zerojedynkowe. I nie odczuwałem takiej nostalgii co Brooks. - Ja mam pogadać? Jestem Twoim kamerdynerem? Sama spróbuj. Ja z tym żyję kilka lat - mówię o Tomku i jego budzikach z którymi tyle już żyję, że kiedy wracam do domu zapominam, że nie muszę używać zaklęcia wyciszającego przed zaśnięciem. Jak na ironię - Maguire wstawał ostatni z naszej trójki. Bardzo mnie bawi fakt, że tak ucieszyła się z tego, że wygrała i przejrzała. Teraz będę szukał tego świnksa, żeby zamknąć go na ganku. Wstanę też wcześniej niż budziki Tomaka, by widzieć jej minę kiedy spotyka magiczne stworzenie. Unoszę brwi kiedy ta robi swoje "sprzątanie", darując sobie komentarz, że takie ogryzki to przecież tak naprawdę wcale nie są prawdziwe śmieci. Pomysł z rozwaleniem się na ławeczce wydawał się przedni. Ale powinienem znaleźć jakąś bardziej kulturalną towarzyszkę. Z niedowierzeniem macham głową kiedy orientuję się co wyprawia Krukona. - Brooks! Kurwa! Ty oblechu! - krzyczę i by się jakoś bronić wystrzeliwuję łapę do góry i wyrywam jej jabłko, które odrzucam gdzieś daleko. Drugą dłonią naciągam jej swoją własną czapkę aż do nosa, by zająć czymś ten jej pusty łeb i równocześnie wycieram czoło - ponownie jej bluzką, którą miałem na wyciągnięcie... hm, czoła. - No, wiesz, jak ty mnie traktujesz - jęczę sobie jeszcze, chociaż w moim głosie nie dało się czuć prawdziwej urazy. Prawdopodobnie dlatego że nie pozwalał na to ten cały raj.
______________________
I'm almost never serious, and I'm always too serious.
Julia Brooks
Wiek : 22
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 170
C. szczególne : grzywka, tatuaże, pedantyzm, wisiorek z osą, pierścień działania na palcu,pachnie lawendą
Może i Brooks powinna jakoś zagospodarować własną piwnicę? Na razie ta stała pusta i zimna, jak często, ona sama. Myślała o stworzeniu siłowni albo, wzorem swojego taty, małego centrum rozrywki. Czy tylko na pewno potrzebowała takiego centrum? Miała już takie nie jedno, a dwa. Pierwsze z nich było mugolskim apartamentem w Londynie, a drugie – własnym, osobistym boiskiem do quidditcha. A więc chyba stanie na siłowni. Takim sprawami zajmie się jednak po mundialu, bo ten, póki co zajmował większość jej przemyśleń, a pozostałą resztę – łysy jegomość, który dziś jej towarzyszył. I nie tylko dzisiaj, bo powoli docierało do niej, że właściwie spędza z nim większość wolnego czasu. Z jakiegoś powodu.
Nieco zdziwiła się na kolejne słowa Augusta. W żadnym wypadku nie spodziewała się, że ten się przed nią otworzy. Zazwyczaj był po prostu… Augustem. Zgryźliwym, milczącym, zrzędliwym, a przy tym dziwnie… podobnym? W milczeniu wysłuchała jego historii, zastanawiając się dłużej, niż powinna nad tym, co powiedzieć. Co by go przypadkiem nie spłoszyć, bo to jak najbardziej wchodziło w grę.
- Nie jesteś swoim ojcem. I nie musisz być. Jesteś Augustem. I tyle powinno Ci wystarczyć. Tak jak wystarcza mi. – Ostatnie przemyślenie zostawiła dla siebie i zabiła własne myśli kolejnym kęsem jabłka. – Jakim byłeś dzieckiem? – Wypaliła znienacka, bo dotarło do niej, że mimo tego, że trochę się już znali, to właściwie niewiele wiedzieli o swoim życiu. Ot, on był czystokrwistym Szkotem z dobrej rodziny, a ona mugolackim harpaganem, którego w życiu interesowało tylko latanie. Tak sytuacja wyglądała na pierwszy rzut oka, ale prawda zawsze kryła się gdzieś pośrodku.
Nastrój ich pierwszej poważnej rozmowy momentalnie się zmienił na wspomnienie o Tomku. Krukonka westchnęła na głupie słowa Edgcumbe’a. Ona miała gadać z Thomasem? Niedoczekanie! To nie ona się przyjaźniła z tym wysokim kędziorkiem i to nie ona miała jakąkolwiek moc sprawczą. Oczywiście, mogła mu przywalić z rana tłuczkiem, ale to by mogło nie zostać odebrane zbyt pozytywnie. Ludzie robili się zbyt wrażliwi, takie było jej zdanie. Obrywanie tłuczkiem uczyło pokory i szacunku do bólu oraz osoby, która ten cholerny tłuczek posyłała, ale nie każdy to rozumiał. Niestety.
- Gdybyś wyhodował sobie parę cojones, to spałbyś jak dziecko. Zresztą, dam Ci przykład. Potraktuj to, jak pierwszą lekcję życia od Brooks. Kiedy Armstrong zasypiała w moim łóżku i chrapała jak pijany Irek, to przykrywałam jej twarz poduszką, aż się budziła z braku tlenu. Od tamtej pory chrapała, ale w swoim własnym posłaniu. – Podzieliła się tą jakże zupełnie normalną historią, jak gdyby właśnie opowiadała o wyższości owsianki z masłem orzechowym nad każdą inną formą śniadania. – A tak poza tym, to byłbyś chujowym kamerdynerem. Ci wstają o świcie, a nie pierdzą w pościel do południa. Nie szkoda Ci dnia?
Brooks, nieświadoma rzeczywistości, żyła w błogim przekonaniu, że świnks jest niczym innym, jak bujnym wynaturzeniem bujnej wyobraźni Augusta. Za Chiny ludowe nikt nie byłby w stanie jej przekonać, że świnia ze skrzydłami, rzucająca zagadkami, jest czymś realnym. Nawet gdyby spotkała takiego na ganku, zapewne uznałaby, że to sam Edgcumbe, który spłatał jej psikusa i sam się zamienił w takie stworzenie. Czy by uwierzyła? Nigdy w życiu. Pewna tego, że to przemieniony magią Edgcumbe, zabrałaby go na spacer po największych bagnach Avalonu i wystawiła trollom na spróbowanie w porze podwieczorku. No i oczywiście obroniła dzielnie, bo mimo wszystko nie chciałaby zobaczyć go pokiereszowanego. Nie każdy był tak odporny na ból, jak ona. I dobrze, bo złamania i pęknięcia kości oraz milion innych urazów nie były czymś, co powinno stanowić chleb powszedni żywota. Dlatego też sportowcy zarabiali tak dużo. Żeby było ich stać na wizyty u magimedyków oraz wiggenowy, pity równie często, jak poranna kawa.
Jej niewybrane zachowanie nie pozostało bez echa, jak się można było spodziewać i spotkało się z AGRESYWNĄ reakcją Edgcumbe’a, który to postanowił ją oślepić daszkiem własnej czapki. Rozbawiona zaśmiała się cicho, odprowadzając wzrokiem własny niedojedzony owoc.
- O nie, biedne jabłuszko. Będę tęskniła – rzuciła smutno, zdejmując czapkę, poprawiając zmierzwioną grzywkę i obserwując swoją równie biedną koszulkę, teraz mokrą od soku. – No już, już, mój Ty łysy aniołku. – Uśmiechnęła się delikatnie i dla załagodzenia rodzącego się sporu, pogładziła go po krótko przystrzyżonej czuprynie. Nie odjęła jednak dłoni jak spłoszony świnkś albo jakaś Smith. Zamiast tego zostawiła ją, wciąż głaskając Krukona. Jednocześnie dotarło do niej, ponownie zresztą, że mogłaby to robić częściej. Szybko się wzdrygnęła na tę myśl, bo wiedziała, a tak jej się przynajmniej wydawało, że przecież Szkot woli czystokrwiste, jak Yas czy Zoe. I w sumie to to rozumiała, bo wisiał nad nim niewypowiedziany obowiązek zadbania o rodzinną spuściznę.
Mógł odetchnąć z ulgą, gdy w końcu usłyszał głos dziewczyny, choć przez chwilę zdawał się jej nie widzieć. Kiedy zrobił jeszcze jeden krok w przód, dostrzegł ruch pośród zieleni, dopiero w tym momencie orientując się, że kilka kroków od niego znajduje się Aurelia. Trzeba było przyznać, że jednak niewiele ją przypominało. Kolor włosów i może rysy twarzy, choć zielonkawy odcień skóry mieszał się z otaczającą ich zielenią, sprawiając, że można było łatwo ją przeoczyć. Tak samo było z sukienką i kwiatami, które wyrastały z jej włosów. Chwilę przyglądał się dziewczynie, nim ostatecznie odetchnął z ulgą, która odmalowała się na jego twarzy. - Przynajmniej już mam pewność, że nie zapuszczasz korzeni, więc nie stałaś się faktycznie rośliną - powiedział w ramach powitania, uśmiechając się lekko, nim jego twarz nabrała surowego wyrazu. To, że martwił się o Aurelią to jedno, ale wciąż pozostawała kwestia jej wędrówki nie wiadomo gdzie i skończenia w takim stanie. - Może zacznę lepiej od tego, że cieszę się, że napisałaś do mnie, zamiast czekać tygodniami… Prowadzi to jednak do pytania, gdzie byłaś i co się stało, że skończyłaś objęta swoistą klątwą. Myślałem, że nie trzeba wam powtarzać, że skoro wyspa jest przesycona magią to musicie być czujni bardziej niż w Hogsmeade czy Hogwarcie - zapytał i choć w jego tonie wyraźnie brzmiała nagana, nie dało się nie dostrzec troski. Potrzebował wiedzieć, co się stało, aby wiedzieć, która z możliwości wspomnianych przez Chrisa, będzie właściwą.
Odpoczynek chyba nie był możliwy z takim towarzyszem jakim była obecna na spacerze zbroja. Yuuko liczyła tylko na to, że ta wkrótce widząc ich obojętność na jej zaczepki po prostu się podda i nie będzie próbowała dalszych zaczepek, na które nie uzyskiwała żadnej reakcji czy też odpowiedzi. Chwilowo jednak się na to nie zapowiadało i musiała jakoś żyć z tym, że stanie się obiektem żartów dla magicznie ożywionego przedmiotu. Tyle dobrego, że Walsh wymyślił sposób jak przynajmniej chwilowo pozbyć się tego nieproszonego gościa. - Jest pan pewien, że zaklęcia na tę zbroję nie działają? - zapytała dla pewności. Miło byłoby gdyby nagle okazało się, że w zasadzie mogli jakoś unieruchomić pancerz i zostawić go w jakimś wybranym miejscu. Coś czuła jednak, że niestety nie było to takie proste. Tak jak pozbycie się pewnego poltergeista. - Może zatem powinniśmy z nimi jakoś o tym porozmawiać? Jestem pewna, że tutejsze driady i wile mają niesamowitą wiedzę o roślinach jakie moglibyśmy tutaj znaleźć - zaproponowała, ale coś jej podpowiadało, że może nie był to do końca najlepszy pomysł. Zwłaszcza jeśli chodziło o wile, które... no niestety potrafiły zagrać na pannie Kanoe jakby sama była jakimś wyjątkowym instrumentem. - Taki artykuł naukowy to nie jest taki zły pomysł. Tylko wpierw musielibyśmy faktycznie jakoś zbadać te rośliny - zauważyła, podchodząc do jednej z jabłoni, do której kory przyłożyła dłoń. - W zasadzie ta wyspa ma taką aurę, że nawet z pozoru mugolskie rośliny wydają się być przepełnione magią. Jestem ciekawa czy faktycznie przekłada się to na jakieś magiczne właściwości. Chyba niczego nie można było być już pewnym w Avalonie. I zapewne potrzebowaliby dużo więcej czasu, aby przekonać się o pewnych rzeczach. Oraz odpowiedniego sprzętu.
The author of this message was banned from the forum - See the message
Aurelia Leveret
Rok Nauki : VI
Wiek : 19
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 165 cm
C. szczególne : Noszę pierścień Hannibala na palcu serdecznym lewej ręki.
Odczekałam chwilę, dając mężczyźnie czas na przyswojenie mojego nowego ja. Fakt, że początkowo mnie nie odróżnił od drzew wywołał parsknięcie śmiechu. Chyba zbytnio panikowałam z odmiennością, skoro ludzie mieli problem z rozpoznaniem mnie. Niemniej, surowy wyraz twarzy utwierdził mnie w przekonaniu, że lepiej było tą sprawę załatwić na uboczu. Przez myśl przeszło mi, by zataić fakt o krwawej ofierze, ale zdusiłam to w zalążku. Dla wszystkich było lepiej, by mój opiekun poznał całą wersję, no i kłamstwo też nie leżało przecież w mojej naturze. - Byłam w Lesie Błogosławionych. Podsłyszałam rozmowy na temat tego miejsca i możliwości zabrania przedmiotów z gałęzi, jeśli włoży się odpowiednią ilość galeonów do dziupli drzewa. Istnieje też legenda, że zamiast pieniędzmi można zapłacić krwią, no i... - Zatrzymałam się na chwilę, bo dotarła do mnie myśl jak głupią rzecz zrobiłam. Wydęłam usta w krzywym uśmiechu, wzdychając. - Skaleczyłam sobie palec i posłałam do dziupli parę kropel. Widziałam, jak krew zmienia kolor na zielony, i się zmieniłam w to coś. - Machnęłam rękami z góry na dół, pokazując na swoje ciało. - Także legenda jest prawdziwa, z małymi przeróbkami. - Podrapałam się po potylicy, strzepując przy tym kilka płatków róży. Przymknęłam oczy, gotowa na dostanie solidnej reprymendy. Ciekawa byłam, czy na wakacjach też można dostać szlaban. Jeśli tak, to w pełni na niego zasłużyłam.
C. szczególne : zmieniający się kolor brwi | dresiki i bluzy z kapturem | okrągłe kolczyki w uszach | szkocki akcent | pachnie super kosmetykami czarodidasa
Takie to dylematy miała właśnie Brooks - co zrobić ze zbyt dużą ilością miejsca w jednym ze swoich mieszkań. Tym drugim była presja związana z byciem tak młodym zawodnikiem w kadrze qudditcha w Anglii. A ostatnim spędzanie czasu z niezwykle porywającym, elokwentnym i przystojnym Krukonem. Trzeba przyznać, że bardzo trudno było współczuć jej każdej postronnej osobie. Faktycznie, nie w moim stylu było nagłe zwierzanie się, ale w końcu nie jest prawdą, że kompletnie o sobie nie mówię. Nie jestem żadną chodzącą tajemnicą (no, przynajmniej mi się tak wydaje), zwyczajnie nie przepadam za zbyt częstym paplaniu o sobie, bo nie wiem czemu miałoby to być dla kogokolwiek interesujące. Zerkam z ukosa na Brooks kiedy komentuje kwestię mojego ojca dość rozważnie i podchodząc do tematu bardzo ostrożnie. Powinienem powiedzieć oj tak, pewka, amenz pewnością siebie, godną zbyt dużo myślącego o sobie Ślizgona. - Tak, przypuszczam że masz rację - mówię zamiast tego, zgadzając się z nią, ale nie chcąc wchodzić bardziej w zawiłości związane z moją rodziną. Co nie było łatwe skoro Julka wykorzystując mój moment nieuwagi - już pytała coś na temat mojego dzieciństwa. - Nie wiem. Cichym? Dużo spędzałem z anubilisami. I... ee ciekawski? Łaziłem w różne miejsca bo często korzystałem z metamorfo. Wydłużań, skraca nóg i rąk, wygląd rzadziej, dlatego w tym pierwszym, jestem lepszy. Mam nadzieję, że ten krótki opis wystarczył Brooks, bo i tak już strasznie się zgrzałem mówiąc tak wiele rzeczy na swój temat. - A ty?- dodaję pośpiesznie, byleby ona zaczęła mówić o sobie, a nie wypytywała mnie dalej. Z tej niezbyt zręcznej z mojej strony rozmowy przechodzimy w jakieś gadanie o Tomku. Na jej pierdzielenie trzy po trzy jedynie patrzę na nią z niezbyt dużym zainteresowaniem, mimo tego że jakoś tam próbuje mnie obrażać. - Zapamiętam jeśli Tomek zacznie sypiać w moim łóżku. Ja nie mam problemu z jego budzikami. Jeśli Ty masz - jesteś dużą dziewczynką, pogadaj z nim - oznajmiam na kompletnej wyjebce, nie przejmując się problemami Julki w tej kwestii. I tak nie miała szans wygrać z przyzwyczajeniami Maguire'a. - A Tobie nie szkoda nocy? Tyle można w robić kiedy trwa - odpowiadam pytaniem na pytanie, bo ja byłem nocną osobą. Zarówno nauka mi wtedy łatwiej przychodziło jak i moje główne zainteresowania hazardowe nie były dla rannych ptaszków. Racja, moje zdolności transmutacyjne były czasem bardzo przydatne - ale w tym wypadku jedynie sprawiłyby, że Brooks nie wierzyłaby moim słowom, nawet jakbym przyprowadził jej świnksa do naszego domku. Musiałem więc liczyć na to, że sama się dowie od kogoś postronnego, a potem dotknąć tej śmiesznej świni. Chyba tylko wtedy wiara w moje słowa będzie niezachwiana. - Weź... - jęczę kiedy po moim ataku, wytrąceniu broni z ręki i brutalnym wytarciu się sokiem, Julka nazywa mnie jakimiś dziwacznymi zdrobnieniami. Jednak nie wyrywam się czy narzekam, tylko wygodniej kładę się na kolanach Brooks, dając się głaskać. Nie wiem kto bardziej byłby zdziwiony obecnymi rozmyślaniami Julki- ja czy ona kiedy w końcu udałoby jej się poskładać w pustym łbie o czym sobie tak często duma. Póki co jednak leżałem sobie dość swobodnie, szczególnie patrząc na to jak zwykle reaguje na takie rzeczy. Czując delikatne wzdrygnięcie unoszę rękę i łapię dłoń Krukonki. - Co? - pytam i czujnie rozglądam się na prawo i lewo, ale momentalnie uspokajam się pod wpływem tego miejsca oraz faktu braku krwiożerczych driad na horyzoncie. Przymykam ponownie oczy, ale moja ręka zostaje już z dłonią przyjaciółki. Splatam sobie nasze palce na chudej piersi, słodko nieświadomy jej wniosków o moich gustach.
______________________
I'm almost never serious, and I'm always too serious.
Julia Brooks
Wiek : 22
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 170
C. szczególne : grzywka, tatuaże, pedantyzm, wisiorek z osą, pierścień działania na palcu,pachnie lawendą
Oh, tak. Dylematy Brooks to typowy przykład problemów pierwszego świata. Nie musiała się zastanawiać, co włożyć do garnka, za co kupić buty dla trzydziestki rudych pociech albo jak poradzić sobie z rzadką chorobą. Nie, ona się zastanawiała nad aranżacją piwnicy albo nad tym, w którym ze swoich domów spędzić noc. Takie problemy potrafiły przytłaczać i całe szczęście, że dźwigała to brzemię ona, nie ktoś słabszy. Była Winkielriedem Narodu, dzielnie biorącym na własne barki wszystkie te nieprzyjemności, jak sława, pieniądze czy odznaczenia. Nieświadomie uśmiechała się coraz szerzej, słuchając tego, jak August opowiada o swoich wczesnych latach. Oczami wyobraźni widziała małego azjatę z łapami do ziemi jak u szympana, skaczącego z drzewa na drzewo albo uciekającego przed psami na długich jak szczudła nogach. Musiało to wyglądać komicznie.
- Brudnym. Niegrzecznym. Szczęśliwym, przynajmniej do momentu, aż wsiadłam do szkolnego pociągu. Potem to już głównie zagubionym. – Spuentowała własną młodość wzruszeniem ramion i opowiedziała to z takim znudzeniem, jak gdyby czytała z kartki przepis na jajecznicę. I już nawet nie chodziło o to, że tak działała na nią magia miejsce, a o fakt, że od tamtego czasu minęło już tyle czasu, by zdążyła się pogodzić z tym wszystkim.
Jak się można było spodziewać, utknęli w impasie. Ona nie zamierzała rozmawiać z Tomkiem, on nie zamierzał rozmawiać z Tomkiem, a Tomek nie zamierzał rezygnować z ustawiania miliona budzików, bo nie wiedział, że komuś to przeszkadza. Cóż, najwyraźniej następnym razem, to ona ustawi ich pierdyliard. A że wstawała jako pierwsza? Oopsie.
Tak, w przeciwieństwie do Augusta zdecydowanie nie była nocnym markiem. Noc i sen traktowała jako rzecz świętą, a poza tym, kiedy miało się mnóstwo rzeczy na głowie, to wstawanie wczesną porą miało więcej sensu, niż niepotrzebne zarywanie nocy i spanie do południa. Nie zamierzała jednak przekonywać chłopaka, że ma rację, bo on twierdził to samo, a prawda leżała zapewne gdzieś pośrodku.
Pewne myśli powinny być tylko myślami, a nie słowami czy czynami. Dlatego też zachowała je dla siebie. I całe szczęście, bo wyszłaby na jeszcze większą idiotkę, niż nią w rzeczywistości była. Plus był taki, że magia sadu działała jak myślodsiewnia i już po chwili jej rozważania na temat Edgcumba i jego życia miłosnego uleciały w nicość. Ponownie wypełniła ją pustka, przyjemna i odprężająca. Zdziwiła się tylko, kiedy ich dłonie splotły się na piersi chłopaka. Ściągnąwszy czapkę, złapała ją za daszek i wsłuchała się w szum wiatru między drzewami. Poczuła przy tym wilgoć i chłód, które tak dobrze znała.
- Myślę, że będzie padać – stwierdziła nagle, celując różdżką w gałąź nad głową. Potężne jabłko zakołysało się i zerwało, wpadając do Augustowej czapki. Owoc przetarła jeszcze materiałem czapeczki, zanim się w niego wgryzła. Tym razem jednak nie zamierzała świntuszyć jak świnks, dając leżącemu Edgcumbowi święty spokój.
Augustine Edgcumbe
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 188
C. szczególne : zmieniający się kolor brwi | dresiki i bluzy z kapturem | okrągłe kolczyki w uszach | szkocki akcent | pachnie super kosmetykami czarodidasa
Przynajmniej to jest coś w tym podobnego. Gdyby ktoś spojrzał na moje problemy i powodu dla których jestem zazwyczaj równie radosny co chmura burzowa - człowiek raczej nie współczułby mi specjalnie mojego ciężkiego życia. Chociaż Brooks i jej troski wyglądały jeszcze poważniej, nie można jej odmówić. W zasadzie jej wyobrażenia nie byłyby bardzo dalekie od prawdy - co prawda wtedy jeszcze nie mogłem sobie radzić z metamorfomagią jak obecnie, ale faktycznie właśnie w takich rzeczach ją wykorzystywałem. - Nie wątpię, że byłaś brudna i niegrzeczna - oznajmiam najpierw luźno na jej krótką historię dzieciństwa w zaledwie paru słowach. Przyglądam jej się też uważnie, sprawdzając czy faktycznie nie przejmuje się ostatnim zdaniem, które powiedziała czy to miejsce tak na nią działa. Nie miałem jednak pojęcia, więc tylko ponownie pyrgnąłem ją czule łokciem - tym razem pocieszająco. Istne problemy z tym Tomkiem. Podobnie jak z kwestią tego kiedy człowiek powinien spać. Jakbym ja przyjął jej taktykę - nie miałbym jak realizować swojego nałogu, jakby ona moją - ona swojego. Co prawda jej był odrobinę lepiej umiejscowiony niż mój prawdopodobnie. Chociaż qudditch - hazard, łatwo można było to połączyć. Również nieprzejęty już nawet moim odruchem, spokojnie leżałem sobie delektując się nicością w głowie. Szczerze mówiąc dobrze, że czegoś takiego nie ma w Anglii. Albo jeśli było nic o tym nie słyszałem. Od przebywania tutaj człowiek na pewno mógł się uzależnić. Pewnie wiele osób siedziałoby tutaj, by zapominać o swoich problemach. - Co? - pytam zdziwiony. Miałem wrażenie, że momentalnie po jej słowach można było usłyszeć krople zderzające się z liśćmi. Najpierw tylko odrobinę. Ale bardzo szybko ulewa narastała, a kiedy w końcu otworzyłem oczy zdziwiony, że drzewo tak nas okrywa, muszę zerwać się z miejsca - bo o ile mnie krople nie dotykały, Julka była już prawie cała mokra. - Dziwne - mówię i zakładam jej chociaż moją czapkę z powrotem na głowę. Ciągnę ją za dłoń, nakazując ucieczkę. I kiedy uciekamy przed deszczem, ja całkiem niepotrzebnie, tylko dla towarzystwa, by biec za rękę z przyjaciółką w rajskim sadzie, gdzieś po drodze nawet parskam szczerym śmiechem.
|zt ja i Julka|
______________________
I'm almost never serious, and I'm always too serious.
Christopher Walsh
Wiek : 35
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 183
C. szczególne : Blizna u dołu brzucha oraz niewielka blizna na ręce, blizny na piersi po jadzie akromantuli, ciemnogranatowe blizny na lewym ramieniu; obrączka z czarno-zielonej muszli; runa agliz na lewym nadgarstku
- Nie. Możemy sprawdzić, chociaż nie wiem, czy przypadkiem nie ściągniemy na siebie większych problemów. To chyba trochę tak, jakby drażnić Irytka. Ale jeśli masz jakiś pomysł, to z chęcią go wysłucham - odparł, oglądając się znowu na zbroję, która sprawiała wrażenie, jakby zamierzała za chwilę zrobić im prawdziwego psikusa i Christopher zaczynał się obawiać, co może kryć się w czerpie schowanym pod tą żelazną przyłbicą. Nie chciał, naprawdę nie chciał, żeby za chwilę jakieś driady oskarżyły ich o to, że niszczą okoliczną przyrodę, nie chciał się znowu im tłumaczyć i wskazywać na innego winnego, który z jakiegoś powodu próbował towarzyszyć im w tej wyprawie, jakby ta była najważniejsza na świecie. - Myślę, że moglibyśmy spróbować. Nie jestem pewien, czy będą skłonne dzielić się z nami swoją wiedzą, ale to wcale nie oznacza, że nie możemy chociaż zapytać, prawda? - stwierdził, kiwając lekko głową, dochodząc do wniosku, że propozycja Yuuko była jak najbardziej sensowna i nie było potrzeby, by od niej uciekać. Wyglądało na to, że miała nawet szansę powodzenia, o ile oczywiście niczego nie zepsują, nie zniszczą i nie pokażą się zupełnym przypadkiem od jak najgorszej strony. Zapewne właśnie dlatego Christopher rzucił kontrolne spojrzenie na zbroję, chcąc się przekonać, czy ta aby na pewno nie zamierzała rzucać w nimi jabłkami albo wykopać któregoś z drzewek, za co oficjalnie i bez skrępowania zamieniłby ją w kupę gruzu. - Prawda? Mam nadzieję, że nie zirytujemy żadnych driad naszymi poszukiwaniami, ale jestem pewien, że zerwanie kilku roślin nie powinno sprowadzić na nas ich gniewu. Wszystko dookoła wydaje się jednak zupełnie inne, niż to, co znamy i możesz mieć dużo racji, że zwyczajna roślinność przez fakt, iż wzrasta w takich, a nie innych warunkach, mogła całkowicie zmienić swoje właściwości. Nie wiem, czy możemy mówić o ich odwróceniu, ale spodziewam się, że mogły stać się jedynie mocniejsze - stwierdził właściwie od razu, marszcząc lekko brwi, uznając, że jeśli tylko znajdzie faktycznie jakąś miętę, szałwię albo rumianek, to postara się przekonać, czy magia avalońska w jakiś sposób wpłynęła na te rośliny, czy jednak nie i pozostawiła je ostatecznie zupełnie nietknięte.
______________________
After all these years you still don't know The things that make you
beautiful
Joshua Walsh
Wiek : 37
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 193cm
C. szczególne : runa algiz za lewym uchem, obrączka z bladoróżowej muszli, bransoletki na lewym nadgarstku
Joshua zwykle był spokojnym człowiekiem i nawet gdy denerwował się na swoich podopiecznych, zachowywał zimna krew. W swojej całej karierze nauczyciela jeden raz nie zachował się odpowiednio, ale to nawet nie było wobec ucznia. Jednakże, teraz gdy słyszał, co dziewczyna zrobiła, co z własnej woli zrobiła, miał ochotę na nią wrzasnąć. Jego zwykle roześmiane spojrzenie, zabłyszczało groźnie, gdy wyciszał wewnętrzny krzyk, ostatecznie wzdychając ciężko. - Nigdy nie oddawaj dobrowolnie krwi, jeśli nie wiesz, jakie będą tego konsekwencje, szczególnie gdy wciąż uczysz się zaklęć, gdy jesteś jeszcze młodą czarownicą. Nawet dorosłym zdarza się popełnić ten błąd, a później tego żałują - powiedział prosto, surowym tonem, nim pokręciło głową, wskazując ostatecznie na blizny na swojej twarzy. - Zapłaciłem krwią, żeby wejść na nawiedzony statek w Luizjanie i szczęśliwie szedł ze mną profesor Voralberg, bo byłem osłabiony i nie obroniłbym się przed inferiusem. Mam nadzieję, że jak blizny są moim przypomnieniem o nauczce, tobie będą tak się kojarzyć wszystkie kwiaty i na drugi raz zastanowisz się nad tym, co chcesz zrobić - dodał, po czym podszedł bliżej, właściwie obchodząc Aurelię, przyglądając się jej uważnie. Wyglądało na to, że jedynie miała zmieniony kolor skóry, a także z jej włosów wyrastały kwiaty. Wyglądało to jak nałożony urok, podobny do zaklęcia transmutacyjnego, który zmieniał włosy w kwiaty. Nie wyglądało tak naprawdę na groźne, choć jednocześnie nie było dobrze, żeby nie mogła przebywać w pomieszczeniach. - Obawiam się, że będzie się to utrzymywać tak długo, jak długo tu będziemy. Skoro w pomieszczeniach czujesz się źle, powinnaś spędzać jak najwięcej czasu na dworze, może to przyspieszy powrót do zdrowia… Wolałbym jednak, żebyś nie nocowała daleko od domków. Proponuję rozstawienie jakby namiotu, czy raczej baldachimu przy twoim właściwym domku. Będziesz bezpieczna, w razie problemów czy ja, czy inni opiekunowie, usłyszymy twój krzyk i nie stracisz na kontakcie z rówieśnikami. Jak znam życie, nie jesteś jedyną, która próbowała tej ofiary - zaproponował rozwiązanie, uśmiechając się w końcu ciepło, choć trudno byłoby powiedzieć, że nie był wciąż rozczarowany jej zachowaniem. Studentom niewiele mógł tak naprawdę powiedzieć, ale żeby uczennica… Nie pozostawało im już teraz nic innego, jak poradzić sobie z konsekwencjami jej ofiary.
Nieco się skuliłam pod wpływem surowego wzroku nauczyciela. Będąc uczennicą, byłam pod jego opieką, więc to on by się tłumaczył rodzicom, gdyby coś mi się stało. Nie dziwiłam się takiej reakcji, bo zapewne moja byłaby podobna, gdyby strony się zamieniły. To co mnie zaskoczyło, to ukazanie mi blizn i opowiedzenie ich historii. Powinno mnie to było nieco uspokoić, skoro również dorośli popełniali podobne błędy, ale wcale tak się nie stało. Pokiwałam głową, zgadzając się z przypomnieniem o nauczce. Może i nie postrzegałam kwiatów w taki sposób, bo nie zbrzydły mi w żaden sposób, ale zdecydowanie zapamiętałam, by nie szastać swoją krwią na lewo i prawo. Szkoda tylko, że nie uczą tego w szkole, albo nie uważałam na tych zajęciach. Podążałam głową na obchodzącym mnie mężczyzną, unosząc przy tym nieco ręce, by mógł przyglądnąć się lepiej. Byłam ciekawa, czy dostrzeże coś charakterystycznego i po pstryknięciu palcami powróci mnie do normalnej formy. Ba, liczyłam na to, przecież był dorosły! Niestety czekała mnie kolejna życiowa lekcja. - Czyli będę taka do wakacji. - Bardziej stwierdziłam, niż zapytałam. Westchnęłam, łapiąc kwiat róży, który zleciał z mojej głowy. Przejechałam po nim kciukiem, zamyślając się na kilka sekund. - Panie profesorze, nie chce się kłócić, ale... - Zawahałam się na chwile, po czym kontynuowałam. - W zasadzie to ja nie musze ani spać ani jeść. Potrzebuje tylko dużych ilości wody. - Wydęłam usta w śmieszny sposób, wzruszając przy tym ramionami. Była to chyba najlepsza część mojej przemiany. Możliwość podróżowania bez martwienia się o posiłek, brzmi niezwykle dobrze. Dla mojego opiekuna z pewnością już nie była taka kolorowa.