Las błogosławionych znajduje się na obrzeżach Ellan Vannin i jest przepełniony w dużej mierze jabłoniami. Magicznie zbite drzewa zabraniają wchodzenia oraz wychodzenia jakąkolwiek inną drogą, niż poprzez pokaźną "bramę". Choć wejść może każdy, to wyjść może tylko ten, kto zapłaci - sad błogosławionych słynie bowiem ze spełniających materialne życzenia niespodzianek. Pragniesz pamiątki z Avalonu? A może nawet sam nie wiesz czego chcesz? Gdzieś w leśnym gąszczu, gdzieś na gałęziach ciężkich od jabłek czy niemal czarnych krzakach jeżynowych, znajdziesz zaczarowane fanty, które możesz zabrać ze sobą. Jeśli postanowisz coś wynieść - brama zarośnie gęstym bluszczem, który zniknie dopiero wtedy, kiedy uda ci się wrzucić do tajemniczej nory akceptowalną przez las ilość galeonów. Legendy głoszą, że jeśli oprócz pieniędzy podaruje się również trochę swojej krwi, to można znaleźć w bluszczu dodatkowy prezent... odważysz się zaryzykować?
• Droga Przez Mgłę – starodawny pierwowzór świstoklika, sprzedawany jest w różnych formach - figurkach rycerzy, szklanych kulach z zamkiem w środku czy jako miniaturowy, tępy miecz. Odpowiednio zainstalowany w jednym miejscu (potem nie może być już przeniesiony!), po dotknięciu zawsze przeniesie chętną osobę na brzeg Avalonu. By wrócić, wystarczy poprosić o podobną usługę w Ellan Vannin - jest wliczona w cenę! Cena: 90g
• Druidzki amulet – drobna zawieszka z drewna i żywicy, często wygląda bardzo elegancko. Zawieszenie amuletu w ogrodzie zapewnia świetne plony i chroni rośliny przed szkodnikami i negatywnymi skutkami pogodowymi. Noszony w formie biżuterii zapewnia właścicielowi rękę do roślin i roztacza dookoła niego kwiecisty bądź ziołowy zapach, wedle upodobania! Cena: 120g
• Mgielna Muszla – podobno pierwowzór tego przedmiotu posiada sama Pani Jeziora i użyła go do ukrycia Avalonu. Muszla, po wypowiedzeniu magicznego słowa, wydmuchuje z siebie obłoki chłodnej mgiełki, idealnej by przynieść orzeźwienie w gorące dni. Cena: 20g
• Miniaturowy Masażer Marki Merlin – zbiór większych i mniejszych, samonagrzewających czy ochładzających się kulek jest magicznie zaczarowany tak, by samodzielnie turlać się z odpowiednim naciskiem po plecach właściciela, przynosząc ulgę napiętym mięśniom. Cena: 15g
• Płaszcz z wełny kulinga – jest druidzkim odpowiednikiem peleryny niewidki. Specjalna obróbka wełny pozwala na zachowanie magicznych umiejętności tych zwierząt. Kiedy noszący go poczuje się zagrożony, natychmiast nakładane jest na niego zaklęcie kameleona. Efekt jest niestety uzależniony od emocji noszącego, nie da się wpłynąć na to, kiedy zadziała. Cena: 100g
• Pierścienie Benulusa i Danu – dwa identyczne pierścienie, które dzielić mogą osoby ze sobą związane w dowolny sposób. Kiedy są obok siebie, mogą od czasu do czasu wyczuć silniejszą emocję swojego partnera lub przekazać sobie silną, pojedynczą myśl. Pierścienie działają na maksymalnie 50 metrów. Osoby z Legilimencją mogą w nich swobodnie rozmawiać z drugą osobą, zaś z Oklumencja wyklucza możliwość korzystania z pierścieni. Cena: 80g
• Skarpety z wełny kulinga – nie tylko wspaniale ogrzewają w chłodniejsze dni i wieczory, ale przede wszystkim doskonale sprawdzają się na długie wędrówki. Właściwości ochronne wełny tych zwierząt sprawdzają się nie tylko w przypadku zaklęć, ale i odcisków oraz otarć – ubierz je na górską przechadzkę, a twoje stopy będą się czuły tak, jakby nigdy nie wyszły z domu. Cena: 20g
• Zegar z syreną – przypomina zwykły, tradycyjny zegar z kukułką, jednak zamiast drewnianego ptaka na szczycie budki swoje włosy czesze miniaturowa syrena. Dodatkowo wyposażony jest w dodatkową tarczę, która wskazuje czas do spadnięcia kolejnego deszczu, syrena zaś nie śpiewa podczas pełnej godziny, a kiedy pierwsze krople uderzają o ziemię. Cena: 50g
Krwawa ofiara:
Jeśli chcesz, możesz odnotować w poście wylanie dowolnej ilości krwi do nory i w ten sposób otrzymać opcję rzucenia kostką na dodatkowy "prezent". Uwaga! Takie działanie można wykonywać maksymalnie raz na postać! Ponowna próba nie zostanie zaakceptowana. 1 - Znajdujesz... odnawialną butelkę cydraku - jest to lokalny czerwony, mocno barwiący cydr, o którym więcej można poczytać tutaj. Po wypiciu całej butelki, napitek magicznie pojawia się w niej na nowo! (Należy dorzucić kostkę, by określić jaka partia cydru będzie się odnawiała - wynik parzysty zapewni butelkę płynnej agresji, wynik nieparzysty płynnego zauroczenia). 2 - Znajdujesz... łuskę avalońskiego wróżkoskrzydłego - mieni się różnymi kolorami, niczym wydzielane przez tego smoka iskry. Łuskę można sprzedać u dowolnego jubilera w Wielkiej Brytanii za 150 galeonów, bądź za połowę tej ceny przerobić ją na amulet, który będzie pokazywał kolorami emocje swojego właściciela, nawet jeśli ten nie będzie akurat w jego posiadaniu. 3 - Znajdujesz... flet fauna - w rzeczywistości przypomina raczej drewniany, ładnie wyrzeźbiony gwizdek. Jak w niego dmuchniesz, to wszyscy dookoła gwałtownie zatrzymają się w osłupieniu i przez kilka sekund będą kompletnie oszołomieni, przez co nie będą wiedzieli co się wydarzyło. Dopiero po tych kilku sekundach będą mogli się znowu ruszać! 4 - Las nie jest zadowolony z twojej ofiary. Krew szybko wsiąka w ziemię, ta zaś zaczyna drżeć pod twoimi nogami. Roślinność dookoła zaczyna się zagęszczać, tobie coraz trudniej oddychać... dostrzegasz jakiś prześwit, którym możesz spróbować się wydostać z lasu błogosławionych - czujesz w sobie niezrozumiałą pewność, że teraz albo nigdy i po prostu uciekasz. Udaje ci się, ale na twoim ciele (w dowolnym miejscu) po jakiejś roślinie zostaje piekące rozcięcie, z którego sączy się zielony płyn. Po wygojeniu zostaje niemożliwa do usunięcia blizna - ta zaś będzie wydzielała delikatne ciepło i zielonkawe światło za każdym razem, kiedy znajdziesz się w pobliżu osoby posiadającej jakąś genetykę. Im bliższy kontakt, tym mocniejszy efekt. Pamiętaj, że fabularnie nie wiesz dlaczego przy niektórych blizna się aktywuje i sam musisz zobaczyć tę zależność! 5 - Krople twojej krwi zielenieją, a następnie na jej miejscu wyrastają kwiaty. Czujesz dziwny posmak na języku, który nagle zaczyna cię przyduszać - kaszlesz, wypluwasz kolorowe płatki... Twoja skóra przybiera zielonkawy odcień, w twoich włosach pojawiają się kwitnące pąki. Las stwierdził, że potrzebujesz bliskości z naturą! Jako czaroślinka potrzebujesz dużego nawodnienia i nasłonecznienia, w zamknięciu masz paskudny nastrój i tracisz siły, przez co możesz nawet mdleć. Nie musisz jeść normalnego jedzenia i nie potrzebujesz snu. Efekt utrzyma się do końca wakacji, acz będzie stopniowo słabnąć - tym szybciej, im więcej czasu spędzisz na łonie natury! 6 - Widzisz jak przelana przez ciebie krew zmienia kolor na czarny, a następnie staje w ogniu. Miałeś złe intencje, parasz się czarną magią, a może właśnie masz zbyt czyste serce jak na krwawe rytuały? Robi ci się piekielnie gorąco, a na twoim ciele randomowo pojawiają się bolesne, czarne i suche łuski. Twoje włosy i ubrania zaczynają płonąć - ogień nie powoduje u ciebie oparzeń, ale niszczy ubrania i może spalić włosy, więc lepiej jak najszybciej go ugasić. Klątwa trzyma się ciebie do końca wakacji! W każdym wątku musisz rzucić kostką, gdzie wynik parzysty będzie oznaczał jej aktywację, a nieparzysty uśpienie. Co ciekawe - jeśli napiszesz wątek z osobą, która również dostała tę klątwę, ulegną one natychmiastowej i trwałej dezaktywacji!
Autor
Wiadomość
Leighton J. Swansea
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 22
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 175 cm
C. szczególne : Duże usta, kilka pieprzyków, ślady farby na rękach
Scenariusz : nie mogiła Kostki: 98 Zdobycze/Straty/Konsekwencje: 3 pkt eventowe
Nie odpowiedziała, zacisnęła tylko usta w wąską linię, przyglądając się temu wszystkiemu pełnym niechęci wzrokiem. Początkowo bardzo cieszyła się, że nadarzyła się okazja, aby porobić coś nieco bardziej niestandardowego niż typowe wakacyjne aktywności, ale kiedy już tutaj dotarli i spojrzała na wiekowe kurhany, naszło ją zwątpienie i nie tylko obrzydzenie, ale i rozczarowanie – że potrzeba było im tak niewiele czasu, by z cudu, jakim było pojawienie się Avalonu uczynić codzienność, którą można było ryć wedle własnego uznania, byle tylko uszczknąć coś z niecodziennego bogactwa tej krainy. — Nie wiem, czy bogactwa powinny być usprawiedliwieniem — dodała ze zwątpieniem i towarzyszącym tym słowom wzruszeniem ramion. Nie potrafiła postrzegać rabowania piramid jako coś bardziej dopuszczalnego, niż poszukiwanie wskazówek w grobach. Miejsce spoczynku było miejscem spoczynku, bez względu na ilość zgromadzonych w nim wspaniałości. Oni byli tu tylko intruzami. Oczywistym było to, że i ona nie zamierzała grzebać w ziemi, a jedynie rozejrzeć się wokół, licząc, że ktokolwiek miałby zawrzeć w tym miejscu stosowną wskazówkę, nie chciałby, by uciekali się do tak paskudnych czynów. Miała ze sobą szkicownik i rzeczywiście pierwszym co zrobiła, był szybki, uproszczony szkic – nie dlatego, że tak bardzo chciała uwiecznić groby na rysunku, a raczej po to, by zawrzeć na nim każdy detal, który tylko uda jej się dojrzeć: czy miałyby to być runy wyryte w kamieniu, czy porastająca to miejsce roślinność. Chciała stworzyć coś, do czego będzie mogła potem wracać, co będzie się dało na spokojnie analizować. Nie udało jej się tego wypełnić w takim stopniu, w jakim by sobie tego życzyła – ledwie zaczęła się rozglądać, a któreś z nich wlazło, jak się potem okazało, w kwiaty, które z powodzeniem mogłyby zabić ich oboje. Z każdą kolejną chwilą w tym miejscu czuła się coraz bardziej zmęczona i słaba, aż w końcu zarządziła odwrót, bo i tak na niczym nie mogła się już skupić. Najgorsze było jednak dopiero przed nimi.
{ z t. x2 }
Eugene 'Jinx' Queen
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 20
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 173
C. szczególne : Przekłute uszy; czasem noszony kolczyk w nosie; drobne i mniej drobne tatuaże; pomalowane paznokcie; bardzo ekspresyjny sposób bycia; krwawy znak
Scenariusz : nie mogiła Kostki: 71 Zdobycze/Straty/Konsekwencje: 2 pkt eventowe, przerzut na przyszłość i 1 pkt z HMiSR
Umówmy się, nie jestem zazdrosnym typem osoby, więc zawsze szalenie cieszę się, gdy moi bliscy odnoszą sukcesy i osiągają wielkie rzeczy, ale kiedy Marlena metaforycznie macha mi kolejny raz przed nosem tym totalnie zasłużonym Orderem Merlina, to trochę kłuje mnie, że nie mam niczego, czym mógłbym podeprzeć moje ego - poza genialną osobowością, oczywiście. Poszukiwania Świętego Graala spadają mi jak z nieba. Stary kielich, który i tak zaraz zostanie skonfiskowany przez jakieś muzeum albo Ministerstwo, nie jest może aż taką motywacją, ale wieczna chwała i historia do opowiadania w barze jak najbardziej. - Ej, ale nie będziemy tam na serio kopać, Holly by mi codziennie wyjca wysyłała przez następne trzy lata, gdyby się dowiedziała, że wyciągam trupy z grobów. Ja też chyba bym się wtedy musiał nad sobą zastanowić... Zresztą, tyle ludzi już tam przeszło od rana, że Tristan i Izolda to pewnie we własnych grobach nawet nie leżą, a co dopiero ich skarby. - Macham ręką lekceważąco, bo szczerze mówiąc nie nastawiam się na znalezienie niczego specjalnego, kiedy praktycznie na ostatnią chwilę podejmujemy decyzję o rozejrzeniu się po tej okolicy. - Podzielmy się może? Ja poszukam bliżej mogił, a ty bardziej przy drzewach? I zgaduję, że tego zielska lepiej nie dotykać, za ładne jest, żeby było bezpieczne - zauważam, bo jeśli czegoś nauczyłem się na zielarstwie, to tego, że niepozorne roślinki są totalnie najgorsze. Zresztą, akurat zbieranie kwiatków nie należy do moich zainteresowań. Trochę nie wiem, jak się za to wszystko zabrać, gdzie patrzeć, czego dotknąć, żeby zaraz mnie jakaś klątwa nie trzepnęła. Z początku więc butem odsuwam pnącza, które zasłaniają jedną z mogił i dopiero, kiedy wydaje mi się, że wyryte są tam jakieś inskrypcje, przykucam i wciskam między kolczaste chwasty palce. - Kurwa, oczywiście nie może być to jakiś mech - mamroczę do siebie, no ale przecież już się nie wycofam. - Marlix, dawaj tutaj, pomożesz mi, bo coś chyba mam - wołam do przyjaciółki, prześlizgując się wzrokiem po inskrypcji, z której gówno rozumiem. Nie odwracam się jednak do niej, samemu wyciągając notatnik, by wynotować runy, przy okazji zostawiając na pergaminie krwawe smugi od drobnych ranek. - Marla?
Scenariusz : nie mogiła Kostki: 43 Zdobycze/Straty/Konsekwencje: 1 pkt eventowy i 2 krwawe rany
Czy kilka wypraw, w tym ta ostatnia, zakończona wielką bitwą z jakimś czarnoksiężnikiem, w trakcie której modliła się o życie była wystarczająca, aby raz na zawsze przestała podejmować głupie decyzje i rozsądnie dobierała destynacje swoich wycieczek? Otóż nie! Chęć kolejnej przygody była zbyt wielka, żeby słowo nie przeszło jej przez gardło, gdy Jinx obwieścił, że idą poszukać razem Świętego Graala. Zaśmiała się i poprawiła okulary przeciwsłoneczne, aby lepiej przyjrzeć się przyjacielowi. – No przestań, nie będziemy jakimiś creepami, co przekopują czyjeś groby. Ja pomijam ile tam klątw jest nałożonych, po których nasze testamenty na pewno by się przydały. A i gdyby Fiadh się dowiedziała, że wpadłam na tak świetny pomysł z tobą to dostałbyś też wyjca od niej. Nie ma co ryzykować, żeby nas wyjebali z Avalonu przez dzikie wrzaski naszych matek – skwitowała idiotyczny pomysł przeszukiwania grobu. Może i przez to mieli mniejsze szanse na odkrycie skarbu, ale swoją chwilę sławy miała już za sobą, nie potrzebowała kolejnej. – Ej, ale w sumie racja. Jakbym miała coś cennego to ukryłabym to blisko siebie, ale na pewno nie wzięła ze sobą do grobu. Przecież to oczywiste miejsce – rozłożyła ręce, bo jak zwykle okazali się sprytniejsi niż cała reszta. Kiwnęła głową, zgadzając się z takim podziałem ról. – Ale skarbem dzielimy się na pół. Cokolwiek nie znajdziemy – wyszła z uczciwą propozycją, mając tylko nadzieję, że nie znajdą czegoś, czego w żaden sposób nie dałoby się podzielić. – Jedyne zielsko jakie kiedykolwiek wezmę w ręce nie jest niebezpieczne, także luz. I świetnie je rozpoznaję – wyszczerzyła zęby, oddalając się w stronę drzew, uprzednio życząc Eugeniuszowi powodzenia. Ostrożnie badała teren, szukając jakiejś wskazówki. Po kilku minutach była już gotowa zrezygnować i wrócić do Gryfona, narzekając mu, że zdobycie Orderu Merlina przyszło jej łatwiej niż ten cały skarb Tristana i Izoldy, kiedy dostrzegła, że jedno drzewo wygląda nieco inaczej niż pozostałe. Dziarsko podeszła bliżej i zaczęła przyglądać się korze, niemalże pewna, że będą tam wyryte runy, które potem przez najbliższe dni będą rozszyfrowywać. Jakże wielkie było jej zdziwienie, gdy nic nie znalazła, a zielsko zaczęło ją atakować, perfekcyjnie dając cios w okolicy obojczyka i przedramię. Zawyła z bólu i chyba tylko adrenalina sprawiła, że miała jakiekolwiek siły, aby biec w stronę chłopaka. – JINX!!! – wydarła się; automatycznie podniosła rękę, aby mu pomachać i dopiero kolejna fala kurwitnego bólu przypomniała jej o paskudnej ranie. – Jinx… – wydyszała, pokazując drżącymi palcami zakrwawione miejsca. Nie była w stanie się odezwać, bo zaciskała zęby, aby nie krzyczeć, a łzy, choć bardzo się przed tym wzbraniała, spływały jej po twarzy. Na szczęście przyjaciel nie potrzebował żadnych słów, żeby prędko zrozumieć, że priorytetem teraz jest szukanie pomocy u lokalnego uzdrowiciela a nie jakieś durne skarby.
/zt x2 ja i jinx
______________________
Leighton J. Swansea
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 22
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 175 cm
C. szczególne : Duże usta, kilka pieprzyków, ślady farby na rękach
Wiele słyszała o tym miejscu – nie tylko dlatego, że to w jego pobliżu dopuszczono się rozkopania ważnych pod względem historycznym grobów Tristana i Izoldy, ale też ze względu na wyjątkową magię, która pozwalała zaopatrzyć się w kilka przedmiotów, a czasem oferowała nawet drobne błogosławieństwa. O przekleństwach wolała oczywiście nie myśleć. Nie byłaby sobą, gdyby w ogóle tutaj nie przyszła, chociaż tak naprawdę do samego końca nie była pewna, czy odważy się złożyć tradycyjną krwawą ofiarę, której podobno tutaj wymagano. Niesamowicie podobała jej się dzikość tego sadu i zasady, które w nim panowały. Gdyby jakiś faun czy driada rozstawili w wiosce swoje stoisko z pamiątkami, wszystko straciłoby na uroku – choć spodziewała się, że prędzej czy później i tak do tego dojdzie, jeśli Avalon pozostanie otwarty na Brytyjczyków. Wolała nie myśleć o tym za dużo. Ledwie weszła na teren lasu, a od razu zaczęła rozglądać się za ukrytymi w gęstwinie przedmiotami, nie wiedząc, co właściwie chciałaby tutaj znaleźć. Po chwili spaceru udało jej się zdobyć dwa pierścienie, o których działaniu pojęcia zielonego nie miała i coś, co wyglądało jak wymyślny masażer. Dalsze poszukiwania nie przyniosły nic interesującego, ale za to przy składaniu galeonów w odpowiednim miejscu zacisnęła zęby i upuściła z dłoni nieco krwi, zastanawiając się oczywiście, czy nie popełnia właśnie olbrzymiego błędu. Kilka jej kropli zniknęło w czeluściach dziwacznej nory i niemal od razu zmaterializowała się przed nią barwna łuska, którą ujęła w palce i uważnie obejrzała pod światło. Wyglądało na to, że czekało ją trochę lektury albo dopytywania miejscowych o to, co takiego udało jej się zdobyć. Zdecydowanie nie żałowała jednak tego, że trochę dziś zaryzykowała.
Wraz z wybiciem północy, na magicznych zegarach mieszkańców Avalonu, las błogosławionych zaczął się zmieniać. Produkujące toksyczny pyłek kwiaty Mors Lilium zamykały swoje kielichy, a mogiły nieszczęśliwych kochanków powoli zatapiały się w ziemię, by w końcu zniknąć całkowicie, nie pozostawiając najmniejszego śladu swojej obecności. Tylko ewentualne zdobycze, czy też urazy mogły być dowodem na to, że to, co tu widzieliście, nie było avalońskim snem, a wydarzyło się naprawdę.
KOCHANI! Pierwsze wyzwanie związane ze Świętym Graalem dobiegło końca. Czas odetchnąć i wyleczyć rany. Każdy, kto jeszcze tego nie zrobił, ma czas do północy z sobotę na niedzielę (30/31.07) by rozpocząć wątek lub napisać jednopostówkę wymaganą w wylosowanej przez was kostce i oznaczenie @Maximilian Felix Solberg. Proszę o zwracanie uwagi na to, jak treść kostki jest sformułowana. Dodatkowo: Osoby, które wylosowały koszmary, halucynacje i/lub stany lękowe są zobowiązane do wspomnienia o tym przynajmniej 3 razy do końca wakacji!
Uśmiecham się mimowolnie - wpierw w zadowoleniu nad tym, jak zgrabnie dobrałeś swoje słowa i jak przejrzysta w ten sposób powinna wydać się ta sytuacja nie tylko mi, ale i każdemu innemu, dopiero po chwili robiąc to jeszcze raz pod wpływem ciepła nawet tak krótkiego pocałunku. Nie wiem czy mimo mojego oczywistego talentu aktorskiego jestem w stanie ukryć przy Tobie swoje szczęście, gdy widzę już, jak gładko podążasz za mną myślą i chęcią, zanurzając się dalej w przyciągniętej przeze mnie historii. - Pierwsze pytanie, jakie powinniśmy sobie zadać, to pytanie… Czy chcemy zapłacić za kuguchara w worku? - podsuwam cicho, czujnie wpatrując się w Twoje oczy z narastającą we własnych oczach ekscytacją. - Według tego, co już słyszeliśmy, las proponuje nam różnorodne przedmioty, ale to Ty decydujesz, za które z nich będziesz gotowy zapłacić, by opuścić z nimi to miejsce. W tym wypadku to my decydujemy się na złożenie ofiary, nie wiedząc co - i czy w ogóle - uzyskamy za to w nagrodę - kontynuuję, łapiąc Twoją dłoń, by w jej wnętrzu pozostawić czuły całus, zanim nie nakreślam powolnie w tym samym miejscu łagodnej linii opuszkiem palca. - Legendy są jednoznaczne co do tego, jaka ofiara jest najlepsza i choć z czasem zaczęto symbolicznie zamiast niej podawać wino, to pewnie domyślasz się, która wersja czerwieni kryje w sobie więcej… - urywam, posyłając w najpiękniejsza zieleń Twoich oczu iskry swojego spojrzenia, rozbawionego tym, jak paradoksalna staje się ta puenta, gdy pada z moich ust słowo "...mocy". I ani przez chwilę nie wątpię, że doskonale domyślasz się o jakiej ofierze jest mowa, więc i bez żadnych wątpliwości robię teatralny krok w tył - na wyciągnięcie naszych splecionych dłoni - by przyjrzeć Ci się czujniej, oceniając czy ubrany przez Ciebie kawałek materiału podkreśla Twoje piękno czy jednak w swojej bezczelności próbuje je tłumić. - Gdyby tylko odnalazł złote jabłko Eris, bez wahania podarowałbym je Tobie - przyznaję, w otoczeniu jabłonek naturalnie lgnąc do mitu o jabłku niezgody, nie wątpiąc, że legendarny owoc dla najpiękniejszej istoty musiał być przeznaczony właśnie Tobie.
Ezra T. Clarke
Wiek : 27
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 182 cm
C. szczególne : Szczupła, nawet lekko umięśniona sylwetka, zawadiacki uśmiech, zapach Merlinowych Strzał i mięty, znamię w kształcie kruka na łopatce
- Oczywiście, że chcemy. To nie byłoby specjalnie ekscytujące, gdybyśmy wiedzieli, co nas czeka, prawda? - odparł bez nuty zawahania w przyciszonym głosie; Avalon nie mógł go zaskoczyć, jeżeli nie dawał mu na to faktycznej szansy, podążając jedynie utartymi szlakami i sztywno trzymając się tego, co najbardziej odpowiedzialne. Odsuwał od siebie świadomość, jak nieuchronnie wkraczał w etap życia, w którym każda decyzja poprzedzona powinna być refleksją - bo te nie oddziaływały już jedynie na niego - zamiast tego skupiając się na błyszczącej ekscytacją zieleni, która przypominała mu, jak przyjemna bywała lekkomyślność. - Nawet gdyby Las Błogosławionych nie dostrzegał tej różnicy, jestem przekonany, że krew byłaby tym, co przelałbyś chętniej niż dobre wino, najdroższy - zauważył z cieniem uśmieszku przemykającym po wargach, zaraz jednak musząc wyzbyć się podpierającej go złośliwości, gdy słodycz otrzymanego komplementu trafiła prosto w jeden z najczulszych punktów jego ego. - Ty i twoje złote usta... - westchnął, wznosząc oczy ku niebu, by ukryć w tym płomień lekkiego rumieńca, który zdradziecko pojawił się na jego policzku - a który nie wstępował na niego z błahych powodów. Uciekające spojrzenie łatwo wyłapało w zieleni gęstwiny błysk dwóch pierścionków. I jeżeli prawdą było, że Pani Jeziora obserwowała ich oczami drzew i magicznych istot, to nie wierzył w zupełną przypadkowość znalezienia biżuterii; nie, gdy tak wiele czułości w gestach i spojrzeniu tu wymienili. - Zamknij oczy, proszę - zasugerował miękko partnerowi, lubiąc wystawiać jego zaufanie na tego rodzaju ślepe próby. Pogładził kciukiem wierzch jego dłoni, nim wypuścił ją z uścisku, by sięgnąć po pierścionki. Zaraz też stukot szczodrze nieodliczonych galeonów mógł dobiec do virowych uszu. - Bransoletki, naszyjniki... to wszystko są dobre prezenty, doskonale utrzymujące moje myśli przy tobie, gdy nie jesteśmy razem - zaczął, ponownie łapiąc dłoń Viro i czujnie obserwując, czy wciąż oczekiwał w ciemności na rozwinięcia. - Ale jeszcze nie mamy niczego, co myśli innych zainteresowanych odsyłałoby do nas wzajemnie... - kontynuował, nieidealnie składając myśli, bo też zdając sobie sprawę, że dobierane słowa łatwo mogły znaczeniem przerosnąć intencję. Z niepewnie-czułym uśmiechem wsunął metal na palec partnera, zaraz drugi pierścień także wkładając w jego dłoń, by dać mu szansę na wzajemność. - To nie pytanie, jeszcze nie. Obietnica - uściślił, nie wątpiąc, że unoszony wzrok natrafi już na przejętą emocjami zieleń.
Niektóre z Twoich docinków potrafią wzburzyć moją zazdrość w jednej chwili; niektóre mają moc przygnębiających refleksji, z których bywa, że nie potrafię otrząsnąć się i przez cały wieczór; a jednak większość z nich bywała tak jak ten - lekka w swojej zaczepności i ciepła w rozbawieniu, które mimowolnie niosła ze sobą. - W wypadku mojej krwi i tak byłoby to dwa w jednym - zauważam więc zupełnie beztrosko, chętnie przysuwając się do Ciebie bliżej z dłonią lgnącą do Twojej talii, potrzebując fizycznego zapewnienia o tym, że żarty pozostają żartami, a prawdziwe uczucia prawdziwymi uczuciami. - Ty i Twoje usta... - odbijam zadowolonym pomrukiem, pochylając się bliżej, nie uważając, by potrzebny był Twoim ustom jakikolwiek epitet, który tylko niepotrzebnie próbowałby je ograniczać - i ja sam też, mimo swojego tęsknego spojrzenia, wybrałem dać im wolność, to do Twojej szyi się chyląc, by pozostawić na niej najsłodszy z czułych pocałunków. Mruczę cicho w zgodzie, choć i nie bez pełnego ekscytacji rozbawienia, z trudem nie otwierając oczu przy zbyt intrygujących mnie szelestach czy przy brzdęknięciu galeonów, przy którym brew sama uniosła mi się ku górze - bo i właśnie wtedy pogodziłem się z faktem braku cielesnej niespodzianki skrytej za narzuconą mi ciemnością. I choć Ty widzisz jedynie uśmiech, ja już wywracam oczami w niemym komentarzu o tym, że nie powinieneś potrzebować absolutnie niczego, by Twoje myśli wciąż do mnie wracały, tak jak i ja nie potrzebuję niczego, by moje lgnęły do Ciebie, jakbym bez tego nie mógł już oddychać swobodnie. I teraz, z zupełnej odwrotności, na moment nie mogę złapać oddechu, czując mieszankę miękkości skóry i twardości metalu, pod wrażeniem swojej nadinterpretacji błyskawicznie otwierając oczy, by wyczytać z Twojej zieleni niesłuszność moich myśli. Uśmiecham się w mimowolnym skrępowaniu, uciekając spojrzeniem w bok, by już cięższą od przyziemności refleksją zauważyć, że zupełnie inne słowa układałbyś przede mną jako wstęp przed tak ważną dla siebie chwilą. - Niczego nie obiecuję - wyrzucam więc wbrew sobie na fali buzujących we mnie emocji, pewnie wsuwając podaną mi obrączkę na Twój palec - Pewnych rzeczy wcale nie trzeba - precyzuję, czując gorzkie wspomnienie braku obustronnych obietnic, które wyjawiliśmy sobie przed rozstaniem na klifie, chcąc odciąć się od nich gwałtownie, by otoczyć podarowany mi pierścień samą słodyczą skojarzeń. Dlatego też uparcie szukam zrozumienia w Twoich oczach, tłumacząc się miękkością własnego spojrzenia i ciepłem uśmiechu, gdy łączę już nie tylko nasze dłonie, ale i nasze pierścienie, lgnąc do Ciebie z wdzięcznością za wszystko, której nawet ja nie potrafiłem ubrać w słowa żadnego z wierszy. Szukam ich nawet przy Twoich ustach, obsypując drobnymi całusami to ich kącik, to je same, gdy wolną dłonią otuleniem przytrzymuję sobie Twój policzek blisko. - Kocham Cię - zdradzam cicho, wiecznie bojąc się tego jednego wyznania, nie mogąc być przecież świadom, że pierścienie zdążyły podarować już Ci tę myśl przede mną, obdzierając mnie z decyzji czy gotów jestem nie usłyszeć niczego w zamian. - I zamierzam wierzyć, że żaden z zainteresowanych i tak by mi nie zagrażał - dodaję z przyjemną pewnością wibrującą w pomruku, gdy odsuwam się tylko na tyle, by spojrzeniem zapytać się Twojej zieleni o dalszy kierunek naszego spaceru.
Ezra T. Clarke
Wiek : 27
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 182 cm
C. szczególne : Szczupła, nawet lekko umięśniona sylwetka, zawadiacki uśmiech, zapach Merlinowych Strzał i mięty, znamię w kształcie kruka na łopatce
Nie tylko wierzył, ale i wiedział, że przyszłość w ich głowach kreślona była tymi samymi liniami, a jednak obustronność nie przychodziła im prosto. Wzajemnej obietnicy jednak od Viro nie potrzebował - wysłuchał ich już wystarczająco, gdy echem rozbrzmiewały w podarkach i między wersami wierszy, podczas gdy sam przed miesiącami zarzekał się, że żadnej nie mógł złożyć. Poczucie, że jednak mógł splotło mu się mocno z tym, że w dodatku chciał. Jednocześnie był przekonany, że wielkim słowom należały się specjalne okoliczności, dające odpowiednio wiele przestrzeni dla ich wybrzmienia; w skłonnej do odnajdywania skaz i mankamentów głowie Ezry bardzo wiele chwil nie było zatem wystarczająco dobrych, wystarczająco romantycznych, wystarczająco magicznych, jakby wciąż wierzył, że to szata krajobrazu nadawała momentom wyjątkowości. Nawet teraz, gdy zdobył się na gest dopasowanych pierścionków i gdy szczęście niczym ogień rozpalało jego serce do czerwoności przy każdym z drobnych pocałunków, słowa grzęzły mu w gardle wraz z przekonaniem, że jeszcze będzie na nie lepszy czas. Nie miał zamiaru dzielić się z Viro żarliwymi uczuciami, choć był ich całkowicie pewny, więc też przez jego twarz zaraz przemknęło zaskoczenie, gdy stało się inaczej. - Kocham cię - wyrzucił z siebie pospiesznie, wchodząc ostrą gwałtownością w miłosne wyznanie partnera, które rozbrzmiało nieuczciwą przewagą w jego umyśle. W tej podyktowanej cudzą myślą impulsywności nie miał szans zadbać o czułość tonu, bo wszystko, co się dla niego liczyło i odznaczało w zdeterminowanym spojrzeniu, to aby tylko znów nie zostać postawionym przed wyborem rozczarowującej ciszy a partykuły "też", która odbierała niezależność tak potrzebną pierwszym wyznaniom. Nie miał czasu przemyśleć, że ten impuls wypadał jeszcze gorzej, więc zaraz wymuszonym zażenowaniem śmiechem przykrył swoją niezręczność, niby kiwając głową dla potwierdzenia, że żaden z potencjalnych zainteresowanych nie powinien być zmartwieniem Viro, ale też chcąc jak najszybciej zostawić za sobą ten moment, napełniający go poczuciem niezadowolenia z podjętej decyzji. - Powinniśmy zrobić to razem - podjął wobec pytającego spojrzenia, nie oferując kontekstu, jakby temat krwawej ofiary nie przygasł kilka chwil wcześniej. - Aby żaden z nas się nie rozmyślił, jeśli magia zamieszkująca Las okaże się być przykra. Pozwól mi - poprosił, czule przebiegając opuszką po fragmencie skóry Viro, zanim naciął ją płytko zaklęciem. Przy sobie był mniej ostrożny, więc czerwień obficiej polała się, gdy ścisnął pięść, jednocześnie czując nieprzyjemne pieczenie świeżej rany i lekką słabość z samego faktu, że umyślnie rozciął sobie dłoń, zaraz potęgowaną tym, że na jego oczach krople krwi zaczęły zielenieć i przemieniać się w kwiaty. Dziwny, mdląco ziemisty posmak i wrażenie narastania pojawiły się w jego ustach, podrażniając gardło i wywołując coraz silniejsze wrażenie podduszenia, gdy nawet ostry napad kaszlu nie pomagał - przynajmniej dopóki z jego ust nie zaczęły wypadać kolorowe płatki kwiatów. - Avalon mnie chyba nienawidzi - mruknął z lekką chrypą i otarł załzawione od kaszlu oczy; a jeszcze nie wiedział, że również jego skóra i włosy przeszły metamorfozę.
Percival d'Este
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 20
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 203cm
C. szczególne : Piegi, tatuaże na całym ciele, kolczyki. Chorobliwie biała cera. Krzyż Dilys na łańcuszku na szyi. Szmaragdowa blizna na dłoni, która jawi się zielonkawym świetle przy ludziach z genetyką, blizna na nodze po złamaniu.
Krwawa ofiara: 4 Przedmioty: Druidzki amulet i Pierścienie Benulusa i Danu
Dzień pierwszy jest zawsze najtrudniejszy. Czując nieprzyjemny ścisk w żołądku rozglądałem się po swoim pokoju, w którym jedno łóżko do końca wakacji należało do mnie. Nie wiedziałem jeszcze do kogo należały pozostałe łóżka, w Avalonie byłem od niespełna godziny, a ja zapomniałem zapytać z kim przyjdzie mi spać przez prawie miesiąc czasu. Shiranu ga hotoke – powiedziałby Yuno, mój kumpel z Mahoutokoro, który towarzyszył mi przez prawie całą wymianę. W wolnym tłumaczeniu oznaczałoby to „niewiedza jest błogosławieństwem”, pod czym w wielu sytuacjach podpisywałem się obiema rękoma i nogami. Pierwszy dzień wakacji zawsze jest najtrudniejszy, a to dlatego, że jest taka mnogość możliwości, że przepych ten sprawia, że nie jestem w stanie się zdecydować i nie decyduję się na nic. Ślęczałem więc tak na łóżku, leniwie popalając ostatnie fajki z paczki spod japońskiego brandu, na łóżku trzymając różdżkę, by po każdym papierosie wywietrzyć magicznie pokój. Jeszcze by tego mi brakowało, by mój współlokator, albo współlokatorka od początku miał lub miała jakiś problem do mnie o śmierdzące palonym tytoniem pomieszczenie. Wtedy, w tej błogiej chwili robienia niczego, przypomniałem sobie, że przecież moje największe skarby na świecie, Ruby i Hope również gdzieś tu są, błąkają się po świecie. Gwałtownie wstałem, czując jak serce zaczyna mi mocniej bić rozgrzewając moje ciało pragnieniem natychmiastowego zobaczenia moich przyjaciółek. Już miałem wybiec z pokoju i wpadać niezapowiedzianie do każdego domku z osobna, by znaleźć ten, należący do moich pięknych Gryfonek, gdy nagle mój mózg zawirował i celnie zasugerował mi, żeby chociaż kupić im coś fajnego. Ubrałem się szybko w luźniejszy fit i wybiegłem dziarsko z pokoju, ruszając w stronę lasu. Tam, wcześniej zapoznawszy się chociaż odrobinę z mapą tego miejsca, ruszyłem pomiędzy wielkie jabłonie skrywające wśród swoich gałęzi soczyste owoce. Podziwiając i idąc leśną ściółką, na wolnej gałęzi znalazłem porzucony samemu sobie druidzki amulet, który idealnie nadawał się na prezent. Zaraz pod nim, wśród zrzuconych liści na mchu leżały dwa pierścienie, które również niezwykle mi się spodobały. Oba fanty schowałem do tylnej kieszeni spodni i miałem już się cofać, by wrócić do części mieszkalnej, gdy zawitała mnie ściana z gąszczu i gałęzi. Zmrużyłem oczy, patrząc na bardzo sugerującą o uiszczenie opłaty norę i bez zawahania zacząłem wrzucać tam po kilka galeonów, ciekaw czy to właśnie o to chodziło błogosławionym duszkom tego lasu. Gdy nic się nie działo, a ja traciłem kolejne galeony, zacząłem się nad tym mocniej zastanawiać i zadałem sobie pytanie czy nimfom na pewno przydadzą się moje galeony. Wpadłem więc na nieco bardziej szalony pomysł, który jednak bardziej pasował mi do takich miejsc, w pełni oddanych matce naturze. Wyciągnąłem różdżkę i naciąłem sobie skórę po wewnętrznej stronie dłoni. Zapiekło, zabolało, ale szybko zacząłem zauważać różnicę, dosłownie z każdą kroplą krwi spadającej na ziemie. W mig podłoże zaczęło drżeć, a rośliny jakby ożyły, sunąc w moją stronę. Nieco się przestraszyłem, zacząłem coraz płycej oddychać, rozglądając się za potencjalną ucieczką. W ramach desperacji wrzuciłem do nory kolejne galeony i w tej też chwili ujrzałem dziurę w roślinnym murem i nie zastanawiałem się dłużej, a pobiegłem w jej stronę, pragnąc uciec z tego miejsca. Udałem się szybko do pokoju, by tam opatrzeć ranę, która może i nie była głęboko, wciąż sączyła się z niej krew, albo coś ją przypominającą, bo samo osocze było bliżej zielonego, aniżeli szkarłatnego koloru.
| zt
Longwei Huang
Wiek : 27
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 177cm
C. szczególne : krwawa obrączka na serdecznym prawym palcu, tatuaż chińskiego smoka na lewej ręce, runa jera na karku, blizny na łydce i na plecach, łagodny uśmiech
Chciał jakąś pamiątkę, ale nie mógł na nic się zdecydować odkąd wszedł do lasu błogosławionych. Tego samego lasu, w którym wcześniej znalazł gród Tristana i Izoldy i padł snem sprawiedliwych na dłuższy czas. Trzeba przyznać, że dziwnie było tu wrócić tylko po pamiątkę. Z pewnością nie powinien także zastanawiać się, w którym miejscu powinien złożyć krwawą ofiarę. Xiāoshī poruszał się pomiędzy roślinnością, co jakąś chwilę odwracając się w jego stronę, aby zniknąć i pojawić się w innym miejscu. Wciąż nie mógł przyzwyczaić się do gdziekona, a jednocześnie nie potrafił przestać się uśmiechać. Cieszył się, że stworzonko zechciało dotrzymać mu towarzystwa i zastanawiał się, czy będzie chciał wraz z nim udać się do Londynu. To byłoby miłe, ale jednocześnie nie chciał zmuszać do niczego zwierzęcia, które całe swoje życie żyło na wyspie. Nagle jaszczurka zatrzymała się przy jednym z drzew, przy którym tkwiła dziwna nora, wyraźnie na coś czekając. Kiedy Longwei podszedł bliżej, dostrzegł ślady skrzepniętej krwi. Niewiele myśląc, rozciął opuszek swojego palca, upuszczając trochę krwi do środka, chcąc się upewnić, że w tym miejscu należało złożyć ofiarę. Chwilę czekał, a gdziekon zaczął kręcić się w kółko, również zniecierpliwiony, gdy coś zabłyszczało w norze. Mężczyzna sięgnął po to zdrową dłonią, wyjmując łuskę smoka i to nie byle jakiego, a avalońskiego wróżkoskrzydłego. Przez dłuższą chwilę przyglądał się przedmiotowi, nim ostatecznie schował do kieszeni, mając zamiar udać się z tym do jubilera i zapytać, czy mogloby zrobić z niej naszyjnik. Chodzić z łuską tak rzadkiego smoka przy sobie, to było naprawdę coś! - Chodźmy Xiāoshī - powiedział do jaszczurki, po czym skierował się powoli do wyjścia z lasu.
/zt
______________________
I won't let it go down in flames
Murphy M. Murray
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 173
C. szczególne : często chodzi po szkole z rogami lub ogonem, a w chwilach wzmożonych emocji włosy zawsze informują o tym otoczenie swoim kolorem; blizna po ranie ciętej na lewym boku na wysokości pępka
Wiem dobrze, że powoli zbliżają się urodziny Marli, i chociaż trochę napięcia ciągle się unosi miedzy nami w powietrzu (temat pracy to tabu), to nie znaczy, że trzymam jakąś urazę. Już od jakiegoś czasu szukam idealnego prezentu, dlatego któregoś popołudnia wymykam się Marli, zostawiając ją z Jinxem i ukradkiem wędruję do lasu błogosławionych obczaić stragany – a nuż tutaj coś się znajdzie. I znajduje! Wcale (wcale) nie przykuwa mojego wzroku forma obrączek. Dopytuję się sprzedawcy o funkcję pierścieni i coraz szerzej się uśmiecham, słysząc, jak działają. Bo nie mam pojęcia, czy wizualnie by się Marli taki podobał i czy by nosiła – nie znam się za bardzo na biżuterii, żeby nie powiedzieć w ogóle – ale raczej doceni gest stojący za mocą porozumienia pierścieni. Odliczam więc bez oporu galeony, płacę za produkt i zadowolony z siebie opuszczam ten przybytek, mocno zaciskając dłoń na pudełku z pierścieniami – bo póki co trochę przed sobą udaję, że to tylko ot taki sobie podarunek nic wielkiego.
/zt
Felinus Faolán Lowell
Wiek : 25
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 178
C. szczególne : Na prawej dłoni nosi Sygnet Myrtle Snow i Pochłaniacz Magii. Spokojne spojrzenie, łagodna aparycja.
Pożar, błysk, uniemożliwiający oddychanie dym, a przede wszystkim strach, obawa: to te emocje potrafiły opanować serce każdej osoby, która znalazła się w środku tragedii na skalę praktycznie nieporównywalną. Serce, mimo że biło już prawidłowo, pozbawione nasycenia adrenaliną, wymagało tak naprawdę jeszcze wielu przemyśleń, ażeby móc uznać ratowanie tego wszystkiego i powstanie z popiołów za skuteczne. Musieli powstać: musieli też wylizać rany, a ci, którzy posiadali taką możliwość, musieli w tym podjąć się wysiłku i porzucić własne dobro na rzecz tego cudzego. Nic dziwnego, że początkowo zajmowanie się rękoma należącymi do Wiktora, zajmowało asystentowi nauczyciela uzdrawiania zdecydowanie więcej czasu: w końcu każdy wymagał pomocy i mimo że chciał naprawdę wielu osobom pomóc, tak naprawdę nie mógł w żaden sposób zaradzić przyczynie; mógł tylko leczyć skutki i posiłkować się zastosowaniem metody w postaci przekazania tego wszystkiego opiekunowi Hufflepuffu. Szczerze? Lowell nie miał do czynienia tak naprawdę z tego typu obrażeniami i wymagało to od niego bardziej skrupulatnego podejścia, ale nic nie trwa wiecznie - i doskonale o tym wiedział, przedzierając się przez kolejne odmęty lasów. Nigdy nie słyszał w sumie o muchostworkach i dopiero informacje od zamieszkujących tereny nimf rozświetliły mu umysł w tym zakresie. W końcu nie był chodzącą encyklopedią, a zwykłym, szarym człowiekiem, w światach mniejszych stanowiącym prawdopodobnie iskrę jakiegoś szczęścia - może niewielkiego, ale nadal, iskrę. Poszukiwania tychże grzybków były dość specyficznym doświadczeniem - pomijając konieczność odnajdowania ich pod krzakami, natknął się początkowo na pojedyncze grzybki, które szybko okazały się nie być tym, czego szukał. Dopiero dłuższe chodzenie po terenach Wyspy Jabłoni pozwoliło mu na kolejne działania w zakresie uzyskania składników potrzebnych do zniwelowania działania trucizny na dłoniach wychowanka Hufflepuffu. Te skryły się ze swoimi niewielkimi kończynami i krzaczastymi brwiami, zasiedlając tym samym okoliczny dąb - dostanie się do nich było jeszcze gorsze. Lowell musiał użyć do tego odpowiednich zaklęć, aby przypadkiem nie upaść na własne cztery litery i nie nabić sobie guza. Początkowo szło mu tragicznie, ale po czasie udało się nazbierać tyle muchostworków (piszczących w każdym aspekcie), których ilość wystarczyłaby na robienie okładów. Odpowiednio schowane i zabezpieczone, miały konkretny cel. Nie pozostawało nic innego Felinusowi, jak ufać tutejszym mieszkańcom i obserwować dalszy stan rąk Krawczyka, aczkolwiek przystanął przy okazji, spoglądając na nietypowe przedmioty znajdujące się w jednej z części lasu błogosławionych. Nic jednak nie jest za darmo i brama zarosła gęstym bluszczem, wymagając odpowiedniej opłaty. To właśnie Pierścienie, po wrzuceniu do nory odpowiedniej ilości galeonów, zasiliły przy okazji jego kieszenie.