UWAGA! Dotrzeć tu można tylko poprzez przejście przez ciemną grotę.
Po wydostaniu się z ciemności wpadasz z pluskiem do błękitnej, czystej wody. Znajdujesz się w jaskini, do której światło wdziera się przez olbrzymią dziurę w skałach. Na ścianach dookoła tkwią wyryte runy oraz zaklęć, powietrze zdaje się pulsować od magii. Rozglądasz się i zauważasz kamienną ścieżkę prowadzącą przez jeziorko aż na jego środek, gdzie rośnie piękne, samotne drzewo. Zbliżając się do niego, widzisz, jak nienaturalnie różowe ma liście, dostrzegasz również u jego podnóży kamienną płytę z wyrytym imieniem "Morgana", niezawierającą jednak dodatkowych informacji...
Spoiler:
Rzuć kostką k6: 1,2 Przebywanie w tym miejscu sprawia, że głęboko zastanawiasz się nad magią oraz zadajesz sobie pytania, o których dawno zapomniałeś. Drzewo wydaje się słuchać, nawet rozumieć, kołysząc leniwie gałęziami w odpowiedzi. Nie wiesz, czy to tylko Twoja wyobraźnia, czy może faktycznie coś w powietrzu wydaje się nucić kołysankę, ale robisz się senny. Krótka drzemka okazuje się nieprzyjemna, dręczą Cię koszmary, zalewasz się potem. Po przebudzeniu zauważasz, że w tafli jeziora znika fragment ogona, a Ty straciłeś sakiewkę z 30 galeonami. Syrena zostawia jednak na brzegu muszlę. Gratulacje, otrzymujesz Muzyczną Muszlę (+2 DA), zgłoś się po nią w odpowiednim temacie. 4,6 Gdy tylko zbliżasz się drzewa, jego gałęzie podrywają się gwałtownie i zrzucają kilka liści. Jeden z nich spada na Ciebie i czujesz łaskotanie w brzuchu, a następnie masz zawroty głowy.. Okazuje się, że jesteś zwierzęciem mówiącym ludzkim głosem tak długo, jak przebywasz w jaskini! Rzuć kostką k6 jeszcze raz:
3,5 Siadasz przy drzewie i próbujesz znaleźć na płycie dodatkowe informacje, nie ma tam jednak niczego poza imieniem. Miejsce to pozwala Ci się uspokoić i wyciszyć, czujesz jednak narastające pragnienie. Decydujesz się wypić trochę wody z otaczającego drzewa jeziorka. Rzuć kostką k6 jeszcze raz:
Kostki:
1,2,6 -Czujesz, jak ogarnia Cię pewność siebie! Jesteś wyjątkowo piękny, a Twoja perswazja osiąga szczyty. Niezależnie od tego, jak wykorzystasz swoją urodę oraz złote usta, w następnym wątku jesteś mistrzem manipulacji, ciężko Ci odmówić i każdy wierzy w Twoje słowa. 3,5 Z przerażaniem odkrywasz, że po opuszczeniu jaskini — nie możesz kłamać! Nawet najmniejsza próba kończy się kichnięciem oraz różowymi policzkami, co na pewno dostrzeże Twój rozmówca w następnym wątku. 4 Gasisz pragnienie zimą i orzeźwiającą wodą, czując, jak przepełnia Cię siła oraz energia. W następnym wątku możesz przenosić góry, nosić trolla na rękach, ale nie jesteś w stanie wydobyć z siebie głosu!
Dodatkowo: Jeśli posiadasz genetykę animaga lub metamorfomaga, zostajesz obdarzony wizją w postaci której historii z życia pochowanej tu czarownicy. Otrzymujesz +1 punkt umiejętności transmutacji.
Longwei Huang
Wiek : 27
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 177cm
C. szczególne : krwawa obrączka na serdecznym prawym palcu, tatuaż chińskiego smoka na lewej ręce, runa jera na karku, blizny na łydce i na plecach, łagodny uśmiech
- Czy naprawdę miałem krzyczeć z odległości, gdy widziałem, że tu skręcasz? Przyszedłem właściwie od razu za tobą, aby upewnić się, że wszystko jest w porządku i zdecydowanie nie powinnaś iść tyłem - powiedział, aby po chwili ucisnąć palcami nasadę nosa, gdy tylko zobaczył, jak dziewczyna znika, wpadając w przestrzeń. Czyli jednak portal. Niewiele myśląc, ruszył za nią, mając nadzieję, że trafi do tego samego miejsca. Ku jego zdumieniu znalazł się w jakiejś jaskini, w której było niesamowicie dużo wody, a także piękne, naprawdę piękne drzewo. Jak przyciągany przez dziwną siłę, skierował się do niego, mając nadzieję dowiedzieć się, co to był za gatunek, dowiedzieć się czegoś więcej na temat tego miejsca. Martwił go jednak brak dziewczyny wokół niego, więc szybciej skierował się w stronę drzewa, uznając, że ze środka jaskini będzie mógł ją łatwiej wypatrzyć. Byłoby prościej, gdyby znał jej imię, którego nie zdążył jednak poznać. Dotarł do drzewa, a widząc wyryte imię na płycie, mimowolnie zaczął się zastanawiać, czy w tym miejscu była pochowana legendarna Morgana. Jeśli tak, to czy drzewo nie czerpało magii z ciała zmarłej czarownicy. Nim zdołał odpowiedzieć sobie na to pytanie, poczuł, jak robi się senny i nagle zamknął powieki. Sen nie trwał jednak długo, a koszmar, który go męczył, sprawił, że zerwał się nagle z ziemi. Odruchowo sprawdził, czy ma przy sobie wszystko i o ile ucieszył się, że różdżka była na swoim miejscu, odkrył, że nie ma sakwy z galeonami. Już miał przekląć, gdy dostrzegł znikający pod wodą ogon, prawdopodobnie syreny, a obok niego leżała muszla. Podniósł ją, chowając do kieszeni, po czym zaczął rozglądać się znów po jaskini. - Panno Wystraszona, jesteś tu? Byłoby dobrze wydostać się z tej jaskini, nim opiekun twojego domu zacznie cię szukać - zawołał w przestrzeń, mając nadzieję, że dziewczyna go jednak usłyszy, że naprawdę wpadli w to samo miejsce.
Teleportacja z:Schody donikąd Kostka:4,2 - zamieniam się w zwierzę wodne
Wylądowałam prosto do wody. Zachłysnęłam się wodą, nie będąc gotowa na takie spotkanie, całe szczęście miejsce lądowania nie było głębokie i zdołałam stanąć na swoich nogach. Na przemian kaszlałam i przecierałam swoje oczy, łapiąc głębsze oddechy i próbując zorientować się, gdzie trafiłam. Po krótkiej chwili, gdy byłam zdolna cokolwiek zobaczyć, rozejrzałam się osłonecznionej jaskini, z wielkim drzewem pośrodku. Zaciekawiona tym zjawiskiem podeszłam bliżej, wydostając się z wody na ścieżkę z kamieni i następnie idąc nią do centrum. Powietrze było przesiąknięte magią, a na ścianach dostrzegłam runy, zapewne broniące tego miejsca. Sprawdziłam, czy moja różdżka jest cała, odgarnęłam włosy do tyłu i przeciągle westchnęłam. Wszystko było fajnie, tylko jak mam się teraz stąd wydostać? Przejechałam wzrokiem po pobliskim obszarze, dostrzegając tablicę z imieniem "Morgana". Biorąc pod uwagę, w jakim miejscu się znajdowałam, mogło chodzić o Morganę le Fey. Poczułam ciarki na plecach, a myśl, że stąpam po grobie potężnej czarownicy, wywołał u mnie zawroty głowy. Lekko się zatoczyłam bliżej drzewa, a to ruszyło swoimi gałęziami jak skrzydłami i strząsnęło kilka swoich liści. Jeden z nich spadł na mnie, a uczucie wirowania w głowie się nasiliło. Również w brzuchu poczułam jakieś dziwne łaskotanie, a następnie...upadłam? Straciłam przytomność i się właśnie ocknęłam? Patrzyłam na teren z bardzo niskiego położenia, ale coś mi kompletnie nie pasowało. Spojrzałam w dół na posadzkę, spróbowałam się obejrzeć do tyłu, a gdy to zrobiłam, zamiast swojego ciała dostrzegłam...cielsko foki? - O mamuniu! - Krzyknęłam, zdecydowanie swoim głosem, a nie po foczemu. Poczułam nagłą chęć wskoczenia do wody, i dobrze, że to zrobiłam, bo w jaskini pojawił się mój "oprawca". Obserwowałam go z wody, wystawiając jedynie czubek głowy, niczym peryskop łodzi podwodnej. Przymrużyłam swoje focze oczy, gdy ten się położył. Postanowiłam zaczekać i sprawdzić, czy jego czeka to samo co mnie. On natomiast po jakimś czasie się przebudził, ale z lżejszą sakiewką. W żaden sposób nie przeszkodziłam syrenie, a nawet w duchu jej dopingowałam. Gdy zaczął mnie szukać, postanowiłam się z nim nieco podroczyć i powiedziałam głośno. - Tutaj jestem! - Po czym zanurkowałam w głąb wody, by pojawić się w innym miejscu i ponowić czynność trzy razy.
C. szczególne : krwawa obrączka na serdecznym prawym palcu, tatuaż chińskiego smoka na lewej ręce, runa jera na karku, blizny na łydce i na plecach, łagodny uśmiech
Być może na miejscu Longweia, każdy inny byłby co najmniej zirytowany zachowaniem dziewczyny, która wcześniej zdawała się zupełnie nie słuchać tego, co mówił, a teraz bawiła się w chowanego. Być może każdy inny, ale nie on. Cierpliwość była drugim imieniem Huanga, a praca ze smokami, która opierała się o zachowanie opanowania jedynie ułatwiała mężczyźnie zachowanie spokoju przy kontakcie z nastolatką. To, czego jednak był już pewien, to że smoki były łatwiejsze w obiegu niż uczniowie Hogwartu. Chwilę wpatrywał się w wodę w ślad za nieznajomą uczennicą, którą przemieniło w fokę. Gdyby tylko był lepszy z transmutacji, z pewnością rzuciłby w nią odpowiednim zaklęciem, w obawie, że zbyt długie przebywanie pod postacią foki, może doprowadzić do pozostania tak na stałe. - Dobrze, przynajmniej wiadomo, że nie przeniosło cię w inne miejsce. Teraz zdecydowanie powinnaś wyjść z wody. Nie wiemy, czy jeśli będziesz dłużej tak pływać, czy nie zostaniesz foką na zawsze. Powinniśmy również znaleźć wyjście z jaskini – odezwał się, patrząc chwilę jeszcze w ślad za dziewczyną, nim rozejrzał się znów po jaskini. Poza oczywistym wyjściem przez otwór w sklepieniu przez który wpadało do wnętrza światło, dostrzegł jeszcze jedno przejście. Nie wiedział dokąd prowadzi, ale z pewnością nie mogło być ślepym korytarzem. Pozostawała jeszcze możliwość teleportowania się, czego nie chciał jednak próbować, nim dziewczyna nie zbliży się odpowiednio do niego. Ostatecznie nawet jeśli była możliwość wyjścia z tej tajemniczej jaskini, z całą pewnością wejście musiało być trudniejsze i kto wie, czy nie jedynie przez tamte schody. - Czy mogłabyś się chociaż przedstawić, żebym nie musiał nazywać cię panną Wystraszoną, albo foką? – zapytał jeszcze, kucając przy brzegu.
Denerwowanie mężczyzny dość szybko mi się znudziło. Wyłoniłam swój foczy pysk z wody i zawisłam w jednym miejscu. Musiałam przyznać rację teorii, że mogę już pozostać zwierzęciem. Z drugiej strony, czy było to takie straszne? Ten bezkres wód do zwiedzenia, nawet tylko tutaj, w Avalonie. Skoro przebywała tutaj syrena, to musiała tu być ich jakaś kolonia, może by mi się udało z nimi dogadać i zamieszkać? Oferta brzmiała bardzo kusząco. Ostatecznie jednak posłusznie wyczłapałam na kamień, patrząc z dołu na towarzysza przygody. - Aurelia. - Przedstawiłam się, podając swoje focze ramię. - Panna Wystraszona? Powiedział Pan Prześladowca. - odgryzłam się, pokazując Longweiowi swój długi język. Podczłapałam pod tablicę grobową i trzepnęłam w nią odnóżem. - Chyba mnie nie lubi. - Skomentowałam, mając na myśli swoją przemianę. Przekrzywiłam łeb, wąchając powietrze. - Śmierdzi tu rybą. - Westchnęłam, zakrywając sobie łapą nos.
C. szczególne : krwawa obrączka na serdecznym prawym palcu, tatuaż chińskiego smoka na lewej ręce, runa jera na karku, blizny na łydce i na plecach, łagodny uśmiech
Spojrzał na fokę z łagodnym uśmiechem, kiedy się przedstawiła, a w jego spojrzeniu błysnęło rozbawienie. Mimo to kucnął przed nią, aby uścisnąć jej płetwę, zadowolony, że teraz przynajmniej zna jej imię. Będzie mógł zgłosić do pozostałych opiekunów, aby zwyczajnie mieli na nią oko. Zaraz też musiał zapanować nad sobą, aby się nie zaśmiać, gdy usłyszał jej następne słowa. Nie wiedział, dlaczego tak się zakręciła wokół bycia prześladowaną przez niego, skoro nie miało to najmniejszego sensu, ale nie widział powodu, żeby kłócić się z nią o to. Ważniejsze było wyciągnięcie jej z jaskini, żeby mogła odzyskać swoją normalną postać. - Podejrzewam, że czujesz własny zapach, jako foki, bo nie śmierdzi tu - zauważył swobodnie, przyglądając się uważnie jej foczemu ciału. Jego spojrzenie było poważne, gdy dostrzegł, że dziewczyna nie była już w wodzie, a mimo to nie przemieniła się na nowo w człowieka. To zdecydowanie nie powinno tak wyglądać. - A jak właściwie zmieniłaś się w fokę? Dotknęłaś czegoś? Powiedziałaś coś? - zapytał, spoglądając w stronę nagrobku. Jemu wystarczyło podejść pod drzewo, aby stał się niesamowicie senny. Nie wykluczał możliwości, że coś podobnego stało się z Aurelią.
Oburzyłam się, słysząc komentarz o moich zapachu. Odczłapałam kilka metrów od niego, mamrając coś pod nosem. Obróciłam głowę, chcąc spojrzeć z wyrzutem na mężczyznę, ale by faktycznie to zrobić, musiałam ruszyć całym swoim cielskiem. Skręciłam się prawie w literę U i potrzepałam ogonem w posadzkę. Popatrzyłam zdziwiona na ogon, jakbym się dopiero dowiedziała, że istnieje, i ponownie nim uderzyłam w posadzkę. Zaczęłam się śmiać i plaskać raz za razem. - Hm. - Popatrzyłam się na Longweia z szerokim uśmiechem, tudzież wyszczerzeniem foczych zębów. Podczołgałam się do niego tyłem i spróbowałam wspiąć się na przednich płetwach do góry, by dać mu ogonowego plaskacza. Niestety przeliczyłam się, bo zgubiłam równowagę i wywróciłam się do góry nogami. Mimo wszystko zrobiłam to ze śmiechem, turlając się na boki. - Eee... - Zatrzymałam się w miejscu, gdy padło pytanie o moją przemianę. Uniosłam płetwy na znak wzruszenia ramion. - Drzewo trzepnęło gałęziami i spadł na mnie jeden z tych liści. Zaczęło mnie łaskotać w brzuchu, a następnie byłam już foką. - Podczłapałam bliżej drzewa i dźgnęłam je nosem. -Może musi spaść na mnie kolejny?
C. szczególne : krwawa obrączka na serdecznym prawym palcu, tatuaż chińskiego smoka na lewej ręce, runa jera na karku, blizny na łydce i na plecach, łagodny uśmiech
Miał ochotę roześmiać się, gdy widział, co Aurelia w ciele foki próbowała zrobić. Mimowolnie zaczął się zastanawiać, ile miała lat, gdyż brał ją za nastolatkę, a zachowywała się jak on w dzieciństwie, gdy udawał, że jest smokiem. Było to w pewien sposób urocze, choć dziecinne. Szczególnie gdy próbowała uderzyć go ogonem. - Obawiałaś się, że jestem prześladowcą, ale teraz, gdy w razie jakiegokolwiek ataku, nie masz możliwości bronić się zaklęciami, próbujesz uderzyć tego, co ma różdżkę w ręce, prowokując go? Byłoby dobrze, gdybyś zaczęła z rozmysłem oceniać sytuację, w jakiej się znajdujesz - powiedział prosto, poważnie, pomoc uniesionych nieznacznie kącików ust. Gdyby chciał, mógłby zrobić jej krzywdę, tłumacząc się przed innymi, że nie wiedział, że ma do czynienia z transmutowaną w zwierzę uczennicą. Gdyby był choć trochę mniej cierpliwy, trochę bardziej podatny na podobne prowokacje, ale szczęśliwie dla Aurelii daleki był od podobnych zachowań, o jakich mówił. Podszedł odrobinę bliżej drzewa, zachowując mimo wszystko bezpieczną odległość od niego. Przyglądał się chwilę nienaturalnie różowym liściom, a później znów płycie z imieniem potężnej czarownicy. Jeśli to było miejsce jej pochówku, to drzewo mogło czerpać magię prosto z ciała zmarłej czarownicy, mogło przejąć jej magię w jakimś stopniu. - Myślę, że kolejny liść mógłby jedynie pogorszyć sytuację. Najlepiej będzie teleportować się stąd. Podejrzewam, że poza tą jaskinią magia tutejszego miejsca nie działa - stwierdził, po czym podszedł znów bliżej Aurelii, wyciągając w jej stronę rękę. - Teleportujesz się ze mną, czy próbujesz w tym ciele wyjść przez jaskinię sama? - zapytał, gotów teleportować ich w pobliże domków, gdy tylko poda mu swoją płetwę.
Wzruszyłabym ramionami, ale foki takich rzeczy nie potrafiły. - Gdybyś chciał mnie skrzywdzić, to już byś to zrobił. Dodatkowo, może chciałam wytrącić właśnie różdżkę, ale ciężko mi podnieść tyłek, wiesz? - Podpełzłam do mężczyzny, dźgając nosem w jego but. - Jestem w tak beznadziejnej sytuacji, że może rozbawię Ciebie na tyle, byś mnie nie przemieniał w składniki do eliksirów? - Podniosłam cielsko do góry i jak na prawdziwą fokę przystało, zaczęłam klaskać swoimi płetwami. - Ooo, ooo! Jestem przerażająca foka niszczyciel! - Zatrzymałam się, obserwując jego reakcję na to małe przedstawienie. - Razem. Przynajmniej poskarżysz na mnie w mojej obecności. - Podniosłam w jego kierunku płetwę, zastanawiając się czy po powrocie do mojego ciała będę miała ubranie. Ups.
C. szczególne : krwawa obrączka na serdecznym prawym palcu, tatuaż chińskiego smoka na lewej ręce, runa jera na karku, blizny na łydce i na plecach, łagodny uśmiech
Słuchał odpowiedzi dziewczyny, ciesząc się, że przynajmniej jedno udało jej się dobrze wydedukować - gdyby chciał jej zrobić krzywdę, zrobiłby to już dawno. Jednak tłumaczenie, że może próbowała wytrącić mu różdżkę ogonem oraz trącanie go nosem w but, sprawiły, że rzeczywiście uśmiechnął się nieco szerzej, na wpół rozbawiony na wpół zrezygnowany. Sytuacji nie poprawił jej występ, gdy zaczęła uderzać płetwami o siebie. Longwei przesunął palcami po swoich ustach, zastanawiając się, czy powinien mówić o powodzie, dla którego foki klaszczą, czy też nie. Ostatecznie uznał jednak, że nie zaszkodzi uświadomić dziewczyny w tym temacie, gdyż podejrzewał, że w tym momencie nie była w pełni świadoma co robi. - Wiesz, u fok klaszczą głównie samce i to aby odstraszyć konkurentów. Samice w ten sposób przywołują do siebie partnerów… Może lepiej uważaj, jakie sygnały dajesz, bo jeszcze się okaże, że mieszka tu jakiś samiec foki? - odezwał się, próbując odrobinę zażartować, ale zdecydowanie nie był w tym najlepszy. Pokręciło więc lekko głową, jakby chciał powiedzieć, żeby nawet nie komentowała jego słów. Kiedy tylko zgodziła się teleportować razem z nim, uśmiechnął się do niej zachęcająco, aby w końcu złapać za płetwę. Odliczył głośno do trzech, aby dać dziewczynie czas do nastawienia się na szarpnięcie w okolicy żołądka i teleportował ich poza jaskinię, nie zamierzając spędzać ani chwili dłużej w tym miejscu, ryzykując pogorszenie się stanu dziewczyny, czy ponowne okradzenie z galeonów.
/zt x2
______________________
I won't let it go down in flames
Drake Lilac
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 20
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 218 cm
C. szczególne : Bardzo wysoki i barczysty. Praktycznie cały czas nosi na palcu pierścień tojadowy - tak na wszelki wypadek.
Tak, wiele wesel kończyło się tym że budziło się na kacu całkowicie nagim pod jakimś drzewem. Na szczęście w tym wypadku Drake nadal miał na sobie ubrania, a jego kac był bardziej spowodowany wyjątkowo nieprzyjemny sen, którego z pewnością nie zapomni do końca życia. Było to spowodowane nie śladem przypominającym obrączkę, ani też welonem, a przez cholerny ból zaklęcia torturującego który zdecydowanie zasłużył na swoją paskudną reputację. Podniósł się delikatnie, nadal mając niezły mętlik w głowie. Zdjął z siebie Welon nadal będąc trochę niepewnym co się właściwie stało i ile czasu spał. I jakim cudem obudził się przed grobem pieprzonej Morgany?! Pytań było więcej niż odpowiedzi. Ślad w postaci obrączki na palcu delikatnie go zaintrygował. Wychodziło na to że naprawdę się ożenił z tamtym stworem. Oby nie niosło to ze sobą w przyszłości jakiś poważniejszych konsekwencji. Postanowił nieco się uspokoić i oddalić myśli od ostatnich wydarzeń. Dlatego więc poświęcił chwilę żeby przyjrzeć się płycie grobowej. Niestety nic poza imieniem legendarnej czarownicy się na niej nie znajdywało. Nie wiedział ile czasu spędził siedząc przy grobie, jednak zaczął już poważnie odczuwać głód i pragnienie. Niewiele myśląc napił się wody z pobliskiego jeziora i ruszył w kierunku wyjścia z jaskini, a w głowie miał dwie rzeczy. Odłożyć "prezent ślubny" do skrzyni w domku i zjeść jakąś potężną porcję jedzenia. CO TO ZA WESELE ŻE JEDZENIA NIE DALI?!
Historia sir Parcifala zaczyna się, gdy piętnastoletni chłopiec zauważa przejeżdżający przez las pochód Króla Artura i jego Rycerzy Okrągłego Stołu. Zachwycony ich odwagą i dostojnością udaje się na Dwór, gdzie udowadnia własną wartość i zostaje pasowany na członka tej elitarnej grupy. Jako jeden z wielu zakochuje się w żonie władcy i bierze udział w poszukiwaniach Świętego Graala. To jednak nie on jest bohaterem wyzwania, jakie przed wami stoi, a jego siostra, która, według legend, była oficjalną strażniczką magicznego kielicha.
Zasady
• Wyzwanie to jest przeznaczone dla solistów. Osoby poniżej 17 roku życia nie mogą wziąć w nim udziału bez zgody lub opieki dorosłego/nauczyciela.
•Przechadzając się po lesie spotykacie Sir Parcifala, który prosi was o pomoc w wyleczeniu swojego śmiertelnie chorego ojca. Duch teleportuje was do Grobu Morgany, gdzie stajecie naprzeciw siostry rycerza.
• Rzucacie literką na pomoc Dinandre w przygotowaniu lekarstwa dla ojca.
Pomoc Dindrane:
A-D Kompletnie nie potraficie pomóc kobiecie. Choć próbujecie jak najlepiej zastosować się do jej poleceń, wszystko idzie wam tragicznie. W dodatku przechodząc obok nagrobka z imieniem Morgany, wyrastają z niego kłujące pnącza i blokują wam jakąkolwiek możliwość ruchu. Dindrane informuje was, że jest tylko jeden sposób, by uwolnić się z tego uścisku - upuszczenie własnej krwi na grób czarownicy. Wasze ciało zostaje mimo wszystko poranione w zależności od stopnia waszej znajomości czarnej magii:
Rany:
-0-10pkt. Pnącza chowając się pod ziemię, wyrywają kawałek waszej skóry, zostawiając naprawdę paskudne i otwarte rany. Obowiązuje was jednopostówka na min.2000 znaków, gdzie ktoś kompetentny pozwala wam wyleczyć się z obrażeń. Mimo to jednak skóra w tych miejscach barwi się na ciemnogranatowo i nie działają na nią żadne zaklęcia lecznicze, czy transmutacyjne.
- 11-25pkt. Pnącza zostawiają niewielkie ranki, które jednak są niegroźne tylko z pozoru. Do końca października, mimo wyleczenia ran, będą się one otwierać, a wypływająca z nich ropa spowoduje natychmiastowe gnicie tego, na co akurat spadnie. Obowiązuje was przynajmniej trzykrotne wspomnienie tego efektu do końca października w swoich wątkach.
-26+ Choć rany nie są groźne i same się zasklepiają, to czujecie, że coś jest nie tak. Do końca października przy każdej próbie rzucenia zaklęć obronnych lub uzdrawiających obowiązuje was rzut literką. Samogłoska oznacza udane zaklęcie, spółgłoska porażkę.
E-I Idzie wam przeciętnie. Oczywiście wasz poziom nie jest tak zaawansowany, jak Dindrane, ale udaje wam się dość poprawnie wykonać jej polecenia. Otrzymujecie 2pkt. eventowe oraz do wyboru 1pkt. z zielarstwa lub uzdrawiania.
J - Wasza wiedza i zdolność pomocy zachwyciła nimfę. Taki team z pewnością uleczyłby każdego z nawet najbardziej śmiertelnej choroby. Nie tylko kobieta była zachwycona, ale i spoczywająca w tym miejscu Morgana. Z magicznego drzewa, spada prosto w wasze ręce kruczoczarny kosmyk Morgany. Do tego otrzymujecie 2pkt. eventowe
• W ramach wdzięczności za pomoc dostajecie możliwość wizji, która ma pomóc wam w poszukiwaniach Graala. Rzucacie k6:
Wizja:
Dindrane podaje wam liść z rosnącego na środku jeziora drzewa, który następnie macie dokładnie przeżuć. 1,3 - Liść ma niesamowicie słodki smak. Wydaje się, jakbyście mieli w ustach watę cukrową. Czekacie, aż nastąpi wizja i po chwili przychodzi, ale zupełnie nie taka, jakbyście chcieli. Widzicie ogromne pole martwych ciał. Krew spływa strumieniami między poległymi w bitwie, a na niebie ponuro świeci krwisty księżyc. Czujecie, jak wasze ciało rozsada ogromny ból, po czym tracicie przytomność. Dindrane wybudza was i ból znika, ale do końca roku kalendarzowego przy każdej pełni robicie się niezwykle agresywni i żądni krwi. Jeśli jesteście wilkołakami, przez ten czas nie działa na was eliksir tojadowy. Wymagane jest rozegranie przynajmniej jednej krwawej pełni.
2,5 - Podarowany wam liść jest kompletnie bez smaku, a do tego w konsystencji zdaje się zrobiony wręcz z kartonu. Wizja pojawia się wyraźna - aż zbyt wyraźna. Robicie się cali bladzi, a zawartość żołądka podchodzi wam do gardła. Widzicie Camelot z Królem Arturem pośrodku sali tronowej. Władca dzierży w rękach mapę, ale nim macie okazję dobrze się jej przyjrzeć, obraz rozmazuje się i znika, a wy wywalacie zawartość żołądka tuż obok Dindrane. Otrzymujecie 1pkt. eventowy.
4,6 - Trafia wam się niesamowicie gorzki liść. Jego smak przypomina najbardziej szkodliwe substancje istniejące na świecie, ale szybko przekonujecie się, że pozory mogą mylić. Wasza wizja jest naznaczona wszelkimi zmysłami, choć nie są one przytłaczające. Słyszycie celtyckie śpiewy, czujecie zapach lasu, a do tego widzicie przepięknie zdobioną szkatułkę, w której znajduje się Święty Graal. Wychodząc z wizji, czujecie przepełniający was spokój, a podany przez Dindrane owoc granatu, zabija nieprzyjemny smak liścia w waszych ustach. Ten zaszczyt kosztuje was jednak nabawienie się Vomilii. Opis choroby znajdzie w Spisie. Otrzymujecie 2pkt. eventowe oraz obowiązek jednopostówki na min.3000 znaków, gdzie walczycie z zatruciem.
•Kosmyk włosów Morgany - Zaniesiony do różdżkarza za opłatą 100g kosmyk może zostać wtopiony w rdzeń waszej różdżki, co dodaje wam do posiadanych bonusów różdżki +1 z CM
•Jedyny i nieprzekraczalny termin odpisu to północ z soboty na niedzielę 27/28 sierpnia. Wszelkie posty i zgłoszenia wrzucone po tym terminie nie będą brane pod uwagę.
<zg> Pomoc Dindrane: </zg> <zg> Wizja: </zg> <zg> Zyski/Straty/Konsekwencje: </zg>
• Pytania jak zawsze proszę kierować na pw do @Maximilian Felix Solberg lub na discorda: Caaarl#7023
______________________
Maximilian Brewer
Wiek : 22
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 178 cm
C. szczególne : Blizny na całym ciele, które wychynęły po usunięciu wszystkich mugolskich tatuaży, runa agliz na lewym ramieniu, krwawa obrączka na palcu serdecznym prawej dłoni, blizna w kształcie błazeńskiej czapki na prawej piersi, trzy blizny przez całe plecy, blizna w kształcie kluczy tuż nad sercem, runa jera na brzuchu
Pomoc Dindrane: I Wizja: 4 Zyski/Straty/Konsekwencje: 4 punkty eventowe, 1 punkt do uzdrawiania
jak właściwie wpakował się w środek tego gówna, było dla niego prawdziwą tajemnicą. Bo to, że poszedł grzecznie do jakiejś jaskini było wręcz szalone, dosłownie, ale najwyraźniej prośba o ratowanie kogoś chorego działała na niego lepiej, niż cokolwiek innego. Może po prostu Max miał słaby kręgosłup, może po prostu łatwo było nim manipulować, a może było mu wszystko jedno. Tak czy inaczej, bez większego gadania włączył się w pomoc Dindrane, wiedząc, że nie ma takiej wiedzy jak ona, ale mimo to starał się jak najlepiej pomóc, zrobić wszystko, żeby to, co się działo, na coś się zdało. Wykonywał poprawnie wszystkie jej polecenia, nie marudząc i uważnie słuchając, starając się zapamiętać dosłownie wszystko, co też kobieta miała mu do powiedzenia. Zdziwił się nieco, kiedy przeszli do jakichś jebanych liści i kwestii wizji, ale nie wycofał się, mając nadzieję, że zjedzenie tego zielska pokaże mu coś nowego, jakąś nieznaną mu do tej pory drogę. I tak właśnie się stało, chociaż liść był w chuj gorzki - zabrał go jednak daleko, do lasu, gdzie słyszał śpiewy, gdzie widział szkatułę, w której musiał spoczywać święty Graal. Wizja była niesamowicie szczegółowa, wręcz namacalna i gdy powrócił do rzeczywistości, wypełnił go spokój. Zjadł podany mu granat, który zabił posmak liścia, nie wiedząc jeszcze, że to kosmiczne i pojebane połączenie nie było najlepsze. Przekonał się o tym, kiedy ostatecznie opuścił jaskinie, czy gdzie się właściwie znajdował i zaczął rzygać, jak jakiś jebany kot. Wiedząc, że samemu sobie z tym nie poradzi, uznał, że znowu musi skierować się do znachorki, która zapewne pokaże mu kółka na czole i uzna, że jest całkowicie pojebany. Bo zapewne był, ale jednocześnie miał przeświadczenie, że dowiedział się tego dnia o wiele więcej, niż do tej pory. I to z kilku dziedzin, co było dodatkowym sukcesem.
z.t
______________________
Never love
a wild thing
Scarlett Norwood
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 20
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 160 cm
C. szczególne : Rytualny krwawy znak na wskazującym palcu lewej dłoni
Pomoc Dindrane: B Wizja: 3 Zyski/Straty/Konsekwencje: skóra nad prawą kostką barwi mi się na ciemnogranatowo po ranach; do końca roku kalendarzowego przy każdej pełni robicie się niezwykle agresywni i żądni krwi
Prawdę mówiąc, chciała się jedynie dostać do wioski. Miała dość przygód, jak na jeden dzień, ale kiedy spotkała na swojej drodze tak niesamowitego młodzieńca, nie mogła mu odmówić. Głupia była, taka prawda, bo nigdy nie władowałaby się w problem, z którym mierzyła się, chodząc za Dindrane, starając się jej w czymkolwiek pomóc. Była w tym jednak beznadziejna, nie radziła sobie z niczym, a kwestie uzdrawiania były dla niej tak pojebane, że lepiej byłoby zapewne, gdyby w ogóle się o nich nie wypowiadała się do nich nie brała. Było już na to za późno, ale najwyraźniej okolica uznała, że pora ją za to ukrać. Wpadła nieoczekiwanie w jakieś rośliny, które ją złapały, poszarpały, a ostatecznie okazało się, że żeby ją puściły, musiała nakarmić je własną krwią. Wspaniale! Obolała przyjęła podany liść, zastanawiając się, czy naprawdę chciała sprawdzać, co może zobaczyć, ostatecznie jednak uznała, że roślina pachniała całkiem ładnie, a skosztowawszy jej kawałka, doszła do wniosku, że jest przyjemnie słodka. Zjadła ją więc ze smakiem, by już po chwili okazało się, że do bolącej nogi, z której wyrwano skórę, dołączyła jeszcze potworna krwawa wizja. Carly nie była pewna, ale odnosiła wrażenie, że wyła wniebogłosy i tylko jakiś cud sprawił, że Dindrane zdołała ją obudzić, postawić do pionu i ostatecznie odesłać do znachorki, by ta się nią zajęła. Nie było w tym nic przyjemnego, ale o wiele gorsza była wizja, której doświadczyła, ta cała krew i cholera wie, co jeszcze. Wolała nie sprawdzać, bo ostatecznie krwawy rytuał pokazał jej, że dookoła niej działy się naprawdę dziwne bolesne rzeczy. Powinna uważać, powinna zdecydowanie uważać, a tymczasem jak jakaś durna ćma lgnęła do światła i w efekcie musiała kuśtykać w stronę wioski, starając się nie syczeć z powodu odniesionych ran i nie płakać z powodu tego, co widziała.
z.t
______________________
I come from where the wild
wild flowers grow
Christopher Walsh
Wiek : 35
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 183
C. szczególne : Blizna u dołu brzucha oraz niewielka blizna na ręce, blizny na piersi po jadzie akromantuli, ciemnogranatowe blizny na lewym ramieniu; obrączka z czarno-zielonej muszli; runa agliz na lewym nadgarstku
Pomoc Dindrane: B Wizja: 2 Zyski/Straty/Konsekwencje: 1 punkt eventowy; ciemnogranatowe ślady po ranach na lewym ramieniu
Nie spodziewał się, że spacerując po lesie, może spotkać Sir Parcifala. Wiedział, że Avalon był dziwnym, zdecydowanie szalonym miejscem, pełnym zbroi i Merlin raczy wiedzieć, jak wielu duchów. Nie przyszłoby mu jednak nigdy do głowy, że zostanie nieoczekiwanie poproszony o pomoc w wyleczeniu czyjegoś chorego ojca, ale Chris był zdecydowanie ostatnią osobą, która zamierzała w takim momencie odmawiać. To byłoby po prostu nieuprzejme, chociaż Christopher nie spodziewał się po sobie żadnych cudów i nie pomylił się ani trochę. Gdyby tego było mało, kiedy przechodził obok nagrobka, wyrosły z niego kłujące pnącza, które od razu go pochwyciły. Nie było w tym niczego miłego, a on wiedząc, że roślinność bywa niebezpieczna, nie próbował się nawet ruszyć, szarpnąć, czy zrobić czegoś podobnego. Wysłuchał Dindrane, gdy ta pouczała go, jak może uwolnić się z tej pułapki i chociaż wcale nie spodobało mu się to rozwiązanie, nie zamierzał czekać, wahać, czy robić czegoś podobnego. Zgodnie z jej sugestią faktycznie upuścił swej krwi, by zaraz później otrzymać od niej jakiś liść, którego nie rozpoznawał. Mimo to, choć wiedział, że to nie jest zbyt rozważne, zrobił to, czego od niego oczekiwała. Tylko po to, by zaraz po tym, jak spróbował liścia, doświadczyć wizji. Kolejnej w dość krótkim czasie, czego się nie spodziewał i przez chwilę nie wiedział, co się dzieje, gdy nagle spostrzegł samego Króla Artura. I mapę. Nie był jednak w stanie zorientować się, co się na niej znajdowało, choćby nie wiadomo, jak bardzo próbował. Ostatecznie ocknął się, nie będąc w stanie poradzić sobie z natłokiem wrażeń, a jego żołądek uznał, że to pora na zwrócenie zjedzonego liści oraz wszystkiego, co znajdowało się w nim wcześniej. Chris był osłabiony, ale tak naprawdę nie chciał przebywać tutaj zbyt długo, więc kiedy tylko zdołał na nowo stanąć na nogach, po prostu się wycofał, wiedząc, że w niczym nie pomógł. Prześladowała go również myśl o mapie, którą spostrzegł, a której nie był w stanie obejrzeć, co powodowało, iż jego wizja była właściwie całkowicie bezużyteczna.
z.t
______________________
After all these years you still don't know The things that make you
Pomoc Dindrane: C Wizja: 1 Zyski/Straty/Konsekwencje: do końca roku kalendarzowego przy każdej pełni robicie się niezwykle agresywni i żądni krwi; ciemnogranatowe ślady na lewym biodrze po ranach
Właściwie powinna wracać już do wioski, by nieco odpocząć, ale w drodze natknęła się na Sir Parsifala, którego w ogóle się tutaj nie spodziewała. Nieco podejrzliwie podeszła do jego prośby, nie będąc przekonaną, jak mogłaby pomóc jego choremu ojcu, ale mimo to - wiedziona zapewne ciekawością - poszła wraz z nim. Tak po prostu, nie zastanawiając się za bardzo nad tym, co się działo, ani do czego mogło to doprowadzić. Na miejscu spojrzała niepewnie na kobietę, która poprosiła ją o pomoc, ale Victoria była pewna, że Dindrane będzie rozczarowana tym, co się za chwilę stanie. Nie umiała jej bowiem kompletnie pomóc i plątała się jedynie pod nogami, co właściwie nie powinno nikogo dziwić, ostatecznie bowiem nie była zbyt dobra, jeśli mowa o kwestiach uzdrawiania, czy zielarstwa. Nic zatem dziwnego, że gdy nagle pochwyciły ją jakieś rośliny, jakich nie umiała rozpoznać i przez chwilę się z nimi szarpała. Próbowała je rozciąć, jak te, które znalazła przy grobie, ale nic z tego nie wychodziło i w końcu skupiła się na tym, co Dindrane miała jej do powiedzenia. Upuszczanie krwi ani trochę jej się nie podobało, ale skoro nie miała innego wyjścia, zrobiła to, orientując się, że najwyraźniej mimo wszystko zrobiła sobie w czasie szarpaniny krzywdę. Zaraz jednak otrzymała liść i chyba niewiele myśląc o tym, do czego ten może być potrzebny, zjadła go - a był naprawdę słodki, dopiero po chwili orientując się, że miała na nią spłynąć jakaś wizja. Wizja, której nie znała, której nie rozumiała i jak się po chwili okazała, której nie chciała. Znalazła się bowiem nagle w samym środku bitwy, która jedynie napędzała mocniej krew w jej żyłach, powodując, że jej wizja stawała się wręcz nie do zniesienia. Wszystko ją bolało, paliło, drażniło i Merlin raczy wiedzieć, co jeszcze. Całe jej ciało zaczęło boleć i gdy myślała, że już tego nie wytrzyma, Dindrane na całe szczęście obudziła ją, odsyłając ją ostatecznie ku jej własnym zadaniom, uwalniając ją od tego, co tutaj się działo.
Pomoc Dindrane: D > przerzut za poprzedni etap na F Wizja: 5 Zyski/Straty/Konsekwencje: +3 pkt eventowe, +1 do zielarstwa (łącznie mam 21 pkt)
Owszem, słyszał, że może zostać poddany kolejnej próbie, skoro podjął się zadania odnalezienia Graala, ale nie spodziewał się, że może zostać teleportowany z lasu do grobu Morgany. Przechadzał się spokojnie, szukając składników do eliksirów, zastanawiając się, co mógłby od razu ze sobą zabrać, kiedy napotkał sir Parcifala, który poprosił go o pomoc w uleczeniu śmiertelnie chorego ojca. Owszem, Jamie wiedział, że to tylko zjawy, że to nie mogli być prawdziwi ludzie, ale w jednej chwili pomyślał o Michelle i nie mógł odmówić. W efekcie siedział obok Dinandre, starając się wykonać poprawnie jej polecenia, czując się tak, jakby pomagał ojcu przy tworzeniu eliksirów. Uważnie słuchał instrukcji dziewczyny, wykonując czynności powoli i dokładnie. W końcu wszystko zostało właściwie przygotowane i podane ojcu rodzeństwa, zostawiając Norwooda wpatrującego się w chorego mężczyznę nieco nieobecnym wzrokiem. Kto wie, czy nie byliby zdolni wynaleźć eliksir, który mógłby leczyć oblivitrę? Gdyby mógł cofnąć czas, spróbowałby uleczyć Michelle. Jednak gdyby to się nie udało, czy jego rodzina zatrzymałaby się w czasie jak sir Parcifal z siostrą i ojcem, próbując co roku uzdrowić ciężko chorą matkę? Z zamyślenia wyrwał go głos kobiety, gdy proponowała mu żucie liścia z drzewa, które rosło na środku jeziora. Nieufnie przyglądał się różowemu liściu, który w końcu włożył ostrożnie do ust, zaczynając żuć, czując się, jakby jadł karton. Już po chwili pojawiła się wizja, całkiem wyraźna, jeśli nie zbyt wyraźna, ukazująca samego Króla Artura, który trzymał w ręku mapę. Z pewnością byli w Camelocie, pośrodku sali tronowej. Jamie już miał zobaczyć, co jest na mapie, ale obraz się rozmył, wywołując gwałtowny skurcz żołądka Ślizgona, który zwymiotował na ziemię, tuż obok dziewczyny. Podziękował jej odrobinę słabym głosem, przepraszając za swoje zachowanie, po czym chwiejnie podniósł się z ziemi, próbując wyjść z jaskini. Nie chciał więcej żuć podobnych liści, ale teraz miał wrażenie, że być może powinien zwiedzić Camelot. Jednak wpierw musiał się położyć i odpocząć.
/zt
______________________
Cleanse my soul free me of this anger that I hold and make me whole
Pomoc Dindrane: D ale wykorzystuje przerzut za pierwsze etap więc I Wizja: 2 Zyski/Straty/Konsekwencje: +3 pkt eventowe (mam 17 pkt) +1 pkt do uzdrawiania
Spacerował lasem, kiedy nagle natknął się na rycerza, młodego, jeśli porównać go do pozostałych, którym zdołał już spotkać. Rycerz prosił o pomoc w uzdrowieniu swojego ojca. Uzdrowieniu… Choć nie była to sztuka, jako taka, było to coś, czym Larkin interesował się dodatkowo i nie przegapiłby możliwości poszerzenia własnej wiedzy. Zgodził się i nagle został teleportowany do grobu Morgany. Czekała tam na niego siostra rycerza, której instrukcji przyszło słuchać Larkinowi, starając się przygotować właściwe lekarstwo. Nie było to proste, gdyż zajmowali się czymś, czego Swansea nie znał, a z zielarstwa nie był zbyt dobry, gdy nie chodziło o drzewa. Mimo to, powoli, ale dokładnie, wypełniał polecenia dziewczyny, aż w końcu otrzymali właściwe lekarstwo. W międzyczasie Swansea dopytywał o kolejne używane zioła, o ich właściwości, starając się zapamiętać, co było ważniejsze dla uzdrawiania.
Nie spodziewał się jednak, że w ramach podziękowania otrzyma możliwość zobaczenia wizji, która miałaby pomóc w odnalezieniu Graala. Przyjął podany przez dziewczynę różowy liść i bez zastanowienia włożył go do ust, krzywiąc się na jego smak, zupełnie pozbawiony jakiegokolwiek wyrazu, przywodzący na myśl karton. Jednak nie skupiał się nad tym dłużej, gdy tylko przed jego oczami ukazała się sala tronowa Camelotu z Królem Arturem na środku, na tronie. Pięknym tronie, trzeba było przyznać. Władca trzymał w dłoniach mapę i gdy już LJ miał ją zobaczyć, ta rozmyła się, wywołując tym efektem zawroty głowy u czarodzieja. Poczuł, jak zawartość żołądka dźwiga mu się do przełyku i nie był w stanie opanować wymiotów. Zanim oddalił się z jaskini, rzucił proste chłoszczyść, sprzątając po sobie. Przez cały ten czas zastanawiał się, co ukazywała mapa i czy nie powinien szukać nowych wskazówek w Camelocie.
|zt
______________________
ti dedico il silenzio
tanto non comprendi le parole
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Pomoc Dindrane: A Wizja: 4 Zyski/Straty/Konsekwencje: Do końca października przy każdej próbie rzucenia zaklęć obronnych lub uzdrawiających obowiązuje mnie rzut literką. Samogłoska oznacza udane zaklęcie, spółgłoska porażkę, Vomilia i 2pkt. eventowe
Wracał niepocieszony po wizycie w górach, gdy nagle natknął się na jakiegoś rycerza. Nie miał ochoty na konwersację, a tym bardziej z kimś w zbroi, ale słysząc problemy tego ziomeczka, nie potrtafił przejść obok obojętnie. Zgodził się więc mu pomóc, dobrze rozumiejąc jak to może dawać w kość i pozwolił mu się teleportować w miejsce, którego nigdy wcześniej nie widział, a które - jak mu rycerz wyjaśnił - miało naprawdę ciekawą historię. To jednak nie na tym musiał się skupić, bo oto przed jego oczami pojawiła się piękna kobieta i do tego ogarnięta w eliksirach. No spełnienie marzeń Maxa, jak nic. Wysłuchał tego, co ma do powiedzenia i bez namysłu zgodził się pomóc. W końcu to było coś, na czym się znał i liczył, że to odciągnie jego myśli od nieprzyjemności ostatnich dni. Za dużo się nie pomylił, choć nie miał szczęścia. Na avalońskiej roślinności nie znał się kompletnie, więc i średnio mu szło w pomocy, a jakby tego było mało, gdy przechodził obok rzekomego nagrobka Morgany, z ziemi wyrosły jakieś pnącza, które owinęły go ciasno, nie pozwalając chłopakowi wcale się poruszyć. -Dindrane? - Zwrócił się do kobiety, a ta powiedziała mu, że nie może mu pomóc, bo pnącza reagują tylko na ofiarę z krwi. Więcej nie potrzebował. Wygrzebał z kieszeni swój zaufany sztylet, który jak zawsze był ostry jak brzytwa, a następnie przeciął swoje przedramię patrząc, jak krew spływa na roślinę. Pnącza od razu gdy dostały krwi, zaczęły odpuszczać i oddawać chłopakowi wolność. Niestety, na ciele Maxa pozostały krwiste rany, które same się zasklepiły, ale jednak nastolatek poczuł, jak siły magiczne go opuszczają. Nie podobało mu się to, ale teraz niespecjalnie chciał o tym myśleć. Chciał już zmykać widząc, że nie przyda się kobiecie, gdy ta w ramach wdzięczności za próbę pomocy podała mu zerwany z drzewa liść mówiąc, że jest on wskazówką do miejsca, gdzie spoczywa święty graal. Max poszedł więc za radą i włożył liść do ust, nie nauczony, że nie powinien brać do ust wszystkiego, co mu się nawinie. Od razu pożałował, gdy poczuł cholernie gorzki smak, ale... Nagle zaczął coś widzieć. Wizje zdawały się być dość wyraźne i konkretne, a on poczuł, że jest naprawdę blisko rozwiązania zagadki. Gdy doszedł do siebie podziękował kobiecie, teleportując się do wioski, choć nie wiedział jeszcze, że tę chwilę przyjdzie przypłacić mu kolejnym choróbskiem.
//zt
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Irvette de Guise
Wiek : 23
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 172cm
C. szczególne : Burza rudych włosów, piegi, lawendowy tatuaż za lewym uchem, krwawa obrączka na palcu
Pomoc Dindrane: G Wizja: 6 Zyski/Straty/Konsekwencje: 2pkt. eventowe oraz do wyboru 1pkt. z zielarstwa lub uzdrawiania, kolejne 2pkt. eventowe oraz obowiązek jednopostówki na min.3000 znaków, gdzie walczycie z zatruciem.
Postanowiła spędzić ostatnie chwile w Avalonie na łonie natury, gdzie liczyła na ostatnią szansę na poznanie tutejszej roślinności i zgarnięcie czegoś do domu, ale i tym razem się przeliczyła. Co prawda nie spotkała żadnych smoków, czy gromoptaków, ale rycerza, który wyraźnie nie miał najlepszego humoru. Podejrzewając, że jest to próba Świętego Graala, Irv pozwoliła mu się zaprowadzić w miejsce, którego nie znała, gdzie stanęli przed kobietą - wyraźnie uzdrowicielką, która prosiła ją o pomoc w przygotowaniu mikstury leczniczej. De Guise nie do końca znała się na uzdrawianiu, ale zgodziła się posłużyć pomocą i swoją zielarską wiedzą zgodnie z wytycznymi, więc zabrała się od razu do roboty. Szło jej naprawdę nieźle i już po chwili mikstura zdawała się być prawie gotowa. W ramach podziękowania, dziewczyna dostała liść, który miała rzuć w celu wywołania wizji, która miała doprowadzić ją do Świętego Kielicha. Nieco nieufnie wzięła roślinę do ust, krzywiąc się na jej gorzki smak, ale nie musiała długo czekać na nadejście wizji. Wyraźnie widziała kamienny krąg, słyszała śpiew i czuła otaczającą ją ze wszystkich stron roślinność. Gdy tylko wizja minęła, dziewczyna podziękowała i opuściła to miejsce nie wiedząc, że jeszcze przyjdzie jej zapłacić zdrowiem za tę naturalną przekąskę.
//zt
______________________
A star becomes a sun, under the pressure of darkness.
Longwei Huang
Wiek : 27
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 177cm
C. szczególne : krwawa obrączka na serdecznym prawym palcu, tatuaż chińskiego smoka na lewej ręce, runa jera na karku, blizny na łydce i na plecach, łagodny uśmiech
Pomoc Dindrane: F Wizja: 6 Zyski/Straty/Konsekwencje: 4 pkt eventowe (mam już 13 pkt), +1 pkt do zielarstwa, vomilia
Prawdę mówiąc, nie zdołał w pełni otrząsnąć się po tym, co widział w ruinach kaplicy. Szedł przed siebie lasem, rozmyślając o tym, jak niesprawiedliwy i zaskakujący bywał los, gdy nagle został zaczepiony przez kolejnego rycerza. Ten potrzebował pomocy w uleczeniu ojca. Choć Longwei nie miał pojęcia, czy mógł jakkolwiek pomóc, a jednocześnie miał świadomość, że rozmawia z kolejną zjawą, zgodził spróbować pomóc jego ojcu. Jeśli rycerz okazałby się umęczona duszą, która szuka spokoju, mógł choć w ten sposób mu pomóc, mimo że nie znał się zupełnie na uzdrawianiu. Okazało się jednak, że zadanie, jakie na niego czekało, było odrobinę łatwiejsze, niż się spodziewał. Przy grobie Morgany czekała na nich siostra rycerza, która przekazywała mu kolejne instrukcje, jak powinien poprawnie stworzyć lekarstwo. Prawdę mówiąc, Longwei nie widział, czy robił cokolwiek poprawnie, ale wyglądało na to, że nie robił niczego źle, a to było już coś. Jakimś sposobem zdołał dość poprawnie wykonać jej polecenia i w efekcie, w ramach wdzięczności za pomoc otrzymał różowy liść z drzewa rosnącego na środku jeziora. Liść, który miał pomóc mu ujrzeć wizję, będąca kluczem do odnalezienia Graala. Liść smakował źle, wręcz paskudnie, będąc niesamowicie gorzki, jeśli nie gorzej. Jednak okazało się już po chwili, że był to wstęp do wizji. Słyszał śpiewy, z pewnością celtyckie, czuł zapach lasu. Przed sobą widział z kolei zdobioną szkatułkę, a w niej świętego Graala. Kiedy ocknął się w jaskini, tuż przy grobie Morgany, Dindrane podała muowoc granatu. Zabiło to gorzki smak liścia, ale sprawiło, że czuł się dalej źle, jakby miał ochotę znów wymiotować. Kiedy tylko upewnił się, że nie jest potrzebna dalej jego pomoc, teleportował się do domku, żeby położyć się i próbować jakoś żyć, choć miał wrażenie, że za moment zwróci posiłki z ostatnich dni.
Choć od kilku dni wielu z gości i mieszkańców Avalonu opowiadało sobie o rycerzu i jego siostrze, którzy szukali pomocy przy uzdrowieniu jego ojca, to wraz z nastaniem kolejnego dnia nikt nie był już w stanie owego mężczyzny spotkać. Grób Morgany - tajemniczy i niesamowicie magiczny, jak zawsze - owiał się spokojem i samotnością, a krwawe plamy wynikające ze złożonych tam ofiar rozpłynęły się w powietrzu, pozostawiając w powietrzu jedynie metaliczny zapach, który od czasu do czasu mógł być wyczuwalny przez docierających tu śmiałków.
Nie wiedziała. Oczywiście, że nie zdawała sobie sprawy z tego, jak jej zachowanie może zostać odebrane, bo po prostu nie rozumiała podobnych sygnałów, sugestii, nie czytała między wierszami i nie uważała równocześnie, żeby coś podobnego, jak jedno spojrzenie, mogło wszystko zmienić. Była pod tym względem faktycznie zimna niczym lód, ale skoro całe życie brała wszystko na logikę, teraz nie mogło po prostu być inaczej. Dokładnie tak podchodziła również do tego, co ich łączyło, pamiętając, że ten przyznał, iż nie ma w stosunku do niej żadnych intencji. Zapewne właśnie to ją odblokowało, bo nieświadomie traktowała Larkina jak zagrożenie, jakby faktycznie mógł jej coś zrobić, jakby mógł ją skrzywdzić. Teraz kiedy nie postrzegała go w takich kategoriach, kiedy nie przyrównywała go podświadomie do tego, co znała, wszystko okazywało się lepsze. Wciąż uwielbiała się z nim droczyć, ale nie było to już tak ostre i złe, jak dawniej. Ciekawiło ją również, jak będzie się im wspólnie pracowało, ciekawiło ją to, jak faktycznie zajmował się swoimi rzeczami, jak tworzył, czy potrzebował do tego ciszy, czy wręcz przeciwnie. Były to drobnostki, które sprawiały, że miło jej się poznawało młodego mężczyznę. Poza tym, kiedy oboje dorośli i znaleźli się w taki czy inny sposób poza murami szkolnymi, wiele się zmieniło, również w jej postrzeganiu otoczenia, a co za tym idzie, w postrzeganiu Larkina. - Nie kopie się leżącego - zauważyła na jego uwagę, przyglądając mu się w panującym dookoła nich półmroku, wiedząc doskonale, że w tej właśnie chwili wymierzała mu cios, ale nie zamierzała się z nim obchodzić jak z delikatnym przedmiotem. Choć jednocześnie czuła, że nie powinna traktować go nadmiernie źle, że nie powinna robić mu w sposób zamierzony prawdziwej, głębokiej krzywdy, bo to nie było coś, nad czym chciała się jakoś mocno pochylać. - Ale jeśli naprawdę chcesz, to możesz wyciągnąć z tego naukę, która być może pomoże ci w kwestiach związanych z szeroko pojętą transmutacją - dodała, już o wiele łagodniej, jakby mimo wszystko chciała zatrzeć to nieprzyjemne pierwsze wrażenie, bo nie wydawało jej się właściwym to, co powiedziała. Zerknęła na niego przelotnie, gdy niespodziewanie odezwał się po francusku, ale nie skomentowała tym razem jego popisu, jakby chciała sobie zostawić coś na później. Zrobiła jeszcze kilka kroków, nim zadał pytanie, a ona wciągnęła głęboko powietrze, orientując się, dokąd właściwie dotarli. Mniej więcej, bo to, co widziała przed sobą, ograniczało się do drzewa pośrodku wody, co spowodowało, że niemalże zaschło jej w gardle. Obiektywnie musiała przyznać, że to, co ją otaczało, było piękne, niezwykłe i wręcz cudowne, ale lęk zaczął wypełzać na jej serce. - Dąb byłby przyjemniejszy - powiedziała cicho, starając się nie wpadać w panikę. Wiedziała, że choćby w czasie ćwiczeń do meczu może spotkać ją coś podobnego, więc oddychając głębiej skierowała się do drzewa, krok za krokiem, nie chcąc wyraźnie żadnej pomocy, przełamując samą siebie i przypominając sobie, że wpadanie w taką panikę, w jaką wpadła w oranżerii, jest nielogiczne, śmieszne i wręcz żałosne. Kiedy jednak dotarła do drzewa, usiadła pod nim, czując, jak drżą jej dłonie, które złożyła na kolanach i spróbowała wsunąć między uda, żeby nie zacząć po chwili wyć z przerażenia. Mogła to pokonać i zamierzała sobie z tym poradzić, chociaż czuła, że zaschło jej w ustach.
Nigdy nie sądził, że aby zbliżyć się do Brandon, będzie musiał posłuchać rady siostry i Zoe. Podejrzewał też, że jednak rozmowa po imprezie u Brooks zmieniła wiele, jak i początek wakacji. Widział, że nie reagowała już nerwowo na jego bliskość, ale też nie podejrzewała o jakieś niecne zamiary. To było zabawne, choć i smutne z jednej strony, gdy docierało do niego, że naprawdę w jej oczach nie był kimś, z kim mogłaby chcieć być. Jeszcze, bowiem zamierzał to zmienić, póki co trzymając się obranego kursu. Dlatego też nie powiedział nic, nie skomentował w żaden sposób jej zachowania, tego spojrzenia i uśmiechu, które w każdym innym przypadku byłoby jak zaproszenie dla niego. Zamiast tego zaproponował jej coś, co liczył na to, że pomoże jej w poprawieniu sobie humoru, ale nagle został zlany kubłem zimnej wody. Gubił się w trakcie tego spotkania między jej surowym tonem a dziwną łagodnością, miękkością. Tak jak pierwsze słowa mógł uznać za przytyk i właściwie tak zrobił, czując znów to dziwne ukłucie, tej szept z tyłu głowy, że nie był wystarczająco dobry, tak kolejne zdanie sprawiało, że przez chwilę przyglądał jej się uważnie, aby w końcu westchnąć, kręcąc głową. - Nie mam ochoty udawać kogoś innego przy tobie - powiedział prosto, dziwnie twardo, rezygnując z tak dziwnego sposobu pomocy dziewczynie. Mógłby udawać Darrena przed Lei, żeby podroczyć się z nią, w jakiś sposób dokuczyć. Przy Victorii wystarczająco ciężko było pilnować się, aby nie ukrywać samego siebie, co czasem wydawało się łatwiejsze, choć z pewnością nie zaprowadziłoby go do miejsca, w którym ostatecznie byli. Kiedy się zatrzymała, spojrzał ponad jej ramieniem na wnętrze groty, na środku której rosło drzewo pokryte różowymi liśćmi. Wydawało mu się, że otacza je woda, jakby jezioro i ta myśl w jednej chwili sprawiła, że chciał proponować, aby zawrócili. Nim jednak zdołał się odezwać, Victoria ruszyła przed siebie, a on nie wiedział, czy czuł przedziwną dumę, patrząc na nią, czy zrozumienie połączone ze smutkiem. Może nawet zazdrość, skoro sam wciąż nie potrafił spojrzeć w swoje odbicie, nie mógł spojrzeć w lustro. Ruszył powoli za nią, starając się dać dziewczynie tyle przestrzeni, ile potrzebowała, aby poradzić sobie z własnym lękiem, a jednocześnie być blisko, gdyby była taka potrzeba. - Z dębem nie mogłabyś pokonywać własnych słabości. Za bardzo lubisz latać i niestraszny ci ból - powiedział cicho, miękko, podchodząc do niej. Usiadł tuż obok, kładąc ostrożnie dłoń na jej przedramieniu, chcąc, żeby spojrzała na niego, gdy nagle poczuł zawroty głowy. Zdążył jedynie powiedzieć, że dziwnie się czuje, gdy nagle zapadł w sen, opadając bezwładnie na Victorię, nieświadom tego, że zza niego syrena sięgnęła do jego sakwy, kradnąc galeony, choć pozostawiła po sobie muszlę.
W niektórych sprawach, a do takich należy niewątpliwie zaliczać kwestie dotyczące relacji międzyludzkich, najlepiej było rozwiązywać, jak najprościej. Bez zbędnego szukania, bez zbędnego kręcenia, kombinowania i udawania czegoś, co nie było prawdą. Bez gry, bez prób pokazania się z lepszej strony. Lei i Zoe niewątpliwie miały rację, również z jednego, niesamowicie prostego powodu - Victoria miała poważny problem z zaufaniem mężczyznom. Inaczej traktowała Thomasa, z którym lata wcześniej weszli na stopę koleżeńską, czy Darrena, którego zainteresowanie najwyraźniej znajdowało się zupełnie gdzie indziej - nie dostrzegając u nich żadnych nacisków, czy prób. Pomijając tę jedną chwilę, gdy Thomas opił się jakiejś amortencji albo zwariował pod wpływem magii, jaką roztaczała wokół siebie zbroja. To jednak nie było ani trochę zbliżone do realnych prób, do droczenia się, do robienia czegoś, co Victoria podświadomie odrzucała, nieustannie powracając do zachowania Filina. Nie zdawała sobie nawet sprawy z tego, jak głęboko w niej zakorzenił się problem związany z tym, czego chłopak chciał i tym, jak ich związek dobiegł końca. Jeśli zatem coś robiła, to robiła to absolutnie nieświadomie, nie znając zresztą powodu, dla którego momentami miękła, ani nie wiedząc, czy była jakaś szczególną podstawa tego, że lubiła się z Larkinem sprzeczać, że lubiła go niejako dręczyć i upominać. Tak właśnie było, a skoro sprawiało jej to przyjemność, nie widziała powodu do jakichś zmartwień, do prób zrozumienia, skąd to się właściwie brało. Emocje nie były w żaden sposób jej mocną stroną, logika zaś dyktowała jej przyjęcie takiego stanu rzeczy i odrzucała konieczność analizy. Było, jak było, zatem nie zamierzała tego zmieniać, ani uciekać od propozycji, jaką wcześniej przyjęła, mając nadzieję, że mimo wszystko Swansea znajdzie czas, by udzielić jej pomocy. Nie był już studentem, a dorosłe życie potrafiło naprawdę wciągnąć, potrafiło pochłonąć i skierować człowieka na zupełnie inne tory. Zmarszczyła lekko brwi na jego kolejne słowa, a potem skinęła głową, przyjmując to do wiadomości, nie zamierzając się z nim w żaden sposób szarpać, czy robić czegoś podobnego. Nie zamierzała go również do niczego zmuszać, chociaż to on pierwotnie składał jakieś propozycje. Zaraz zresztą dopytywanie o te kwestie wyparowało jej z głowy, bo miała do pokonania o wiele większy problem, jakim była woda. Rozglądała się dookoła, nie komentując na razie tego, co widziała, później również zamilkła, zerkając jedynie na Larkina, chcąc mu powiedzieć, że wcale nie zamierzała panikować. Tym razem. W tej chwili. W tym momencie była nie tylko silna, ale również pewna, że woda się nie podniesie. Skąd jej się ten pomysł wziął, nie wiedziała, ale nawet w to nie wnikała. - Latanie, a zostanie wyrzuconym w powietrze, to zupełnie dwie różne sprawy. Chcesz się o tym przekonać? - zapytała, unosząc lekko brwi, kiedy przesunęła już palcami po płycie, na której znajdowało się jedno imię, by po chwili zdać sobie sprawę z tego, że Larkin zasnął. Podobnie, jak w czasie ich wyprawy po avalońskich zamkach, choć teraz wyglądał o wiele spokojniej i z całą pewnością nie dręczyły go żadne koszmary. A przynajmniej taką miała nadzieję, gdy na niego zerknęła. Odwróciła głowę, gdy usłyszała jakiś plusk i nawet zacisnęła mocno palce na różdżce, ale nie dostrzegła nic niepokojącego. Domyślała się, że trafili w miejsce pełne kolejnych tajemnic, więc próbowała mieć się na baczności, jednocześnie pilnując Larkina, który faktycznie pogrążył się we śnie. Victoria nie wiedziała, kiedy dokładnie uniósł rękę, by przesunąć palcami po jego włosach, zastanawiając się, czy ten przypadkiem nie zmarznie, po czym potrząsnęła pospiesznie głową, by zaraz dojść do wniosku, że chce jej się pić. Nie budząc młodego mężczyzny, sięgnęła po wodę z otaczającego ich jeziora, mając nadzieję, że tym ruchem nie doprowadzi do jakiejś tragedii, a później w kompletnej ciszy siedziała po prostu obok Larkina, przyglądając mu się spod przymkniętych powiek, zastanawiając się jednocześnie, jak doszło do tego, że właściwie rzucali sobie wyzwania, jednocześnie całkiem przyjemnie spędzając wspólnie czas. Potrząsnęła jednak lekko głową, by ostatecznie samej zamknąć oczy, zaczynając mimo wszystko odczuwać zmęczenie tą nocną wyprawą.
Prawdę mówiąc, choć był zdania, że idealnie do siebie pasują i że to właśnie Victoria jest tą, z którą chciałby się związać, nie był pewien, czy sam był najlepszą partią dla niej. Dobrze wiedział, jak zachowywał się wcześniej, co obecnie zostało częściowo ukrócone. Wiedział, że inaczej spoglądali na kwestie związku, na to, jak on żył i co robił, do czego nie przywiązywał dużej wagi. Miał podejrzenia, że i na tym tle, w trakcie zwykłej rozmowy, mogliby drzeć ze sobą koty. Mimo to, trzymał się wyznaczonych przez nią granic, będąc przekonanym, że w końcu zostanie dopuszczony bliżej niej, choć może już był, skoro zdradziła mu swój sekret związany z lękiem przed wodą, skoro wędrowała z nim w rożne miejsca, przyjmując jego wyzwania i rzucając nowe. Musiał być jedynie cierpliwy, a z tym nie miał większych trudności. Chciał jej odpowiedzieć, ale nie zdołał, nagle zasypiając, nie wiedząc nawet dlaczego. Nie czuł się wcześniej zmęczonym, a wycieczka z Victorią daleka była od nudnej, aby to miało być powodem jego snu. Powodu zaczął szukać niemal od razu po ocknięciu się, zdając sobie sprawę, że trzymał głowę na ramieniu dziewczyny, co pewnie nie było dla niej wygodne. Nie poruszył się jednak od razu, próbując dojść do siebie po tej dziwnej drzemce, jednocześnie ciesząc się chwilą, momentem, wdychając zapach jej perfum, który po całym dniu był ledwie wyczuwalny, lecz z tej odległości mamił go. W końcu ruszył się, prostując, przesuwając dłonią po włosach, nieświadom, że wcześniej sama Brandon też ich dotykała. - Nie wiem co się stało… Przepraszam – powiedział cicho, niemal szeptem, mając wrażenie, że głośniej nawet nie powinien mówić. Nie chodziło o tą atmosferę, jaką wyczuwał wcześniej między nimi, jaką otoczenie stwarzało w tym momencie dla nich, co o samą jaskinię. Zorientował się, że siedzą przy nagrobku Morgany, jednej z potężniejszych czarownic i nie mógł poradzić nic na to poczucie szacunku, pokory, jakie nagle poczuł. - Chodźmy stąd. W domku będzie wygodniej się spało, a i dość chyba tu siedzieliśmy – zaproponował, sięgając w bok, odkrywając, że nie miał już swojej sakwy, a zamiast niej tkwiła muszla. Uniósł ją, przyglądając się uważnie, zastanawiając się co to było. Spojrzał w stronę wód jeziora, gdzie zdawało mu się, że widział syreni ogon. Jeśli tak, to już wiedział, kto był odpowiedzialny za dziwną podmianę galeonów. Uśmiechnął się lekko do Victorii, wstając z ziemi. - Szalona Victorio, jaka będzie następna przygoda? – zaśmiał się cicho, gdy wychodzili z jaskini, ale wyraźnie nie miał nic przeciw towarzyszeniu jej w następnym podobnym wyjściu.