Błądząc wśród leśnych kniei w górach Onchu, trafić można na niezwykłą dolinę. Pełna mchów i paproci wydaje się nietknięta przez człowieka i współczesność, a szczątki starego wozu wystające spomiędzy olbrzymich liści pokazują, że czas stanął tu w miejscu. Mieszkańcy okolicy wierzą, że szczątki jednego z druidów spoczywają w tym miejscu i przez to żyjące tu świetliki dają błękitne oraz białe światełka. Mówi się, że gdy najjaśniejszy usiądzie Ci na ręku, spełni się Twoje życzenie.
Kostki:
1,3 Udaje Ci się przemykać pomiędzy paprociami i mchem bez uszkadzania ich, przez co nie płoszysz żyjących to świetlików. Jeśli masz więcej niż 10 punktów z ONMS, przyciągasz je jak magnes, a zwierzątka przyniosą Ci szczęście w następnym wątku. Możesz przerzucić raz kostkę na następną lokację kostkową Avalonu, w której rozegrasz wątek. 2,5 Jesteś niezdarny, potykasz się o gałązki i własne nogi, aby kilka razy wylądować na kolanach. Zdawać by się mogło, że las dookoła ożył i gdy przemierzałeś kolejne metry polanki, pnącze drzewa owinęło Ci się dookoła kostki, skręcając ją i uniemożliwiając Ci ruch. Jeśli masz powyżej 12 punktów zaklęć i 5 zielarstwa, wyswobodzisz się sam, jeśli mniej potrzebujesz pomocy. Pamiętaj, że skręcenie musi obejrzeć uzdrowiciel! 4,6 Znajdujesz na polanie miejsce idealne na odpoczynek, nie przeszkadzając żyjącym tu zwierzętom. Jeśli będziesz cicho, uda Ci się nawet zauważyć jedno z magicznych stworzeń, a przede wszystkim, nie ominie Cię przepiękny pokaz świetlików.
Autor
Wiadomość
Irvette de Guise
Wiek : 23
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 172cm
C. szczególne : Burza rudych włosów, piegi, lawendowy tatuaż za lewym uchem, krwawa obrączka na palcu
Ekwipunek: bransoletka z ayuhacką, opaska chatterino, pochłaniacz magii, rękawice ochronne i różdżka ofc Wylosowane kości: Zwierzę: H -> 81 ->lewa ręka; Walka ze smokiem (scenariusz obrońcy): 15 i zbroja obrońca: B Efekty i urazy: Osłabiona przez wenerę, poparzona ręka lewa (Rhode mówiła, że wyleczy)
Po raz kolejny znaleźli się w innym miejscu i na szczęście nie musieli się tu już męczyć z żadnymi omamami. Było to mocno pocieszające dla Rudej i to zdecydowanie bardziej niż fakt, że spotkali się z resztą wyprawy, do której należała między innymi Fire Dear. Irv musiała jednak odłożyć wszelkie prywatne uczucia na bok, bo już zaraz usłyszeli głos z niebios, a do tego stali się celem rozwścieczonego smoka. Cała wyprawa w mig podzieliła się idealnie według swoich mocnych stron. De Guise przypadło bycie strażnikiem i branie na siebie smoczego ognia, tak samo jak trzem innym. Niestety to nie jedyne, z czym musiała sobie radzić. Nim Wielki Zły Jaszczur ją zauważył, dziewczyna padła ofiarą innej istoty - czarnego hebrydzkiego - smoka, który miał w sobie niewiele mniej agresji niż Starszy, którego mieli spacyfikować. Francuzka za późno niestety uniosła różdżkę i ogień mniejszego ze smoków przypalił jej dotkliwie rękę. Na całe szczęście nie była to jej magiczna dłoń, a lewa - ta zdecydowanie mniej użyteczna. Bardzo chętnie skorzystałaby z pomocy, niestety to nie były żadne ćwiczenia, a realna walka i bez względu na ból czy obrażenia, miała zadanie do wykonania. Czarne ślepie skierowane były w stronę Starszego, gdy szykowała się do rzucenia zaklęć, mających ochronić drużynę, a szczególnie dziewczynę biegnącą po magiczną harfę i tych, którzy kuli specjalny łańcuch. Nim jednak było jej to dane, u jej boku znalazła się @Rhode O. Fairley, która dopomogła rudowłosej z jej obrażeniami. Zaopiekowana kobieta w pełni mogła ruszyć do obrony innych i (nie oszukujmy się) przede wszystkim siebie samej. Zdecydowanie nie planowała wrócić z tej wyprawy jako denatka. Perfossus - rzuciła na samym początku licząc na to, że choć trochę uda im się unieruchomić bestię i przez to łatwiej ją spacyfikować, by następnie posłać w jej stronę Confringo, bo oczywiście rozerwanie przeciwnika na flaki to zawsze skuteczna metoda na zwycięstwo. Dodała też niewerbalne Rumpo, licząc na kilka połamanych kości i kolejny brak mobilności ze strony Starszego. Walka nie była łatwa i całe szczęście, że Irv nie była w niej sama, bo nawet w kilka osób, utrzymanie Smoka w ryzach zdawało się praktycznie niewykonalne.
______________________
A star becomes a sun, under the pressure of darkness.
Mulan Huang
Wiek : 21
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 176cm
C. szczególne : niewielki tatuaż z przodu lewego barku, zmieniający kolor poruszający się tatuaż chińskiego smoka na niemal całe plecy, runa jera na lewym boku na wysokości żeber, ślad po zaklęciu Agere na prawym przedramieniu, często zmienia kolor włosów oraz korzysta z magicznych i barwiących soczewek
Ekwipunek: strój ochronny ze smoczej skóry (+2pkt ONMS), różdżka (+5 transmutacja), eliksir chroniący przed ogniem, eliksir wiggenowy, rękawice ze skóry węża morskiego (+1pkt ONMS) Wylosowane kości:E i 5 Efekty i urazy: lekko gryźnięte udo
Złowieszczy szczęk metalu sprawił, że Gryfonka zjeżyła się, gdy tylko go usłyszała. Była gotowa już w tamtym momencie do podjęcia kolejnego starcia i jedynie dziękowała w duchu profesorowi zaklęć za to, że złapał ją nim ruszyła samodzielnie wgłąb lasu. To zdecydowanie był głupi pomysł. Spodziewała się tego, że wysłane ku im zbroje będą pełne morderczych zapędów także z pewnością zdziwiła się całkiem mocno na widok kłaniających się rycerzy oraz na informację, że sam Merlin zbudził się z wiecznego snu, aby zaradzić smoczemu problemowi. Żadne z nich nie oczekiwało tego, że legendarny czarodziej mógłby się zamanifestować pod jakąkolwiek postacią. Wydawało jej się to wszystko lekko podejrzane, ale nie mieli większego wyjścia. Musieli podążać za magicznymi zbrojami, które najwyraźniej działały jak świstokliki mające zabrać ich do leża smoczego króla. Wciąż była lekko skonsternowana po teleportacji, a żołądek wywracał jej się do góry nogami, gdy tylko pojawili się w nowym miejscu, ale chociaż nie targały nią silne torsje. To już była pewna poprawa. Najgorsze jednak, że znaleźli się w miejscu, które przypominało istne pogorzelisko. Mulan zdołała przeżyć już kilka pożarów lecz żaden z nich nie pozostawił po sobie takiego widoku. Nie widziała wokół czegokolwiek, co mogłoby być na tym etapie trawione przez płomienie. W jej polu widzenia znajdował się jedynie pył, który grubą warstwą pokrywał spękaną ziemię i wirował w gorącym powietrzu niczym szare okruchy śniegu. Wokół nagle zaroiło się od większej ilości czarodziejów. W tym po części znanych również jej mniej lub bardziej ze szkoły. Zamiast jednak skupić się jakoś szczególnie na innych ludziach. Nie w momencie, gdy nagle wokół zaroiło się od różnych gatunków magicznych zwierząt. Nie zachowywały się naturalnie. Huang domyśliła się, że podobnie jak smoki, również i te stworzenia znajdowały się pod wpływem Starszego, który zakodował w nich jeden przekaz: agresję. Widziała kierującego się w jej stronę kwintopeda. Wyłowiła pospiesznie różdżkę ze skórzanego kombinezonu i wtedy usłyszała jak woła ją Fire. Rozproszyła się na chwilę, odwróciła się w stronę rudowłosej, która szarpnęła ją za ramię. Nie były jednak wystarczająco szybkie. Zwierzę dopadło do nich, a jego kły zatopiły się w ciele Gryfonki, z której gardła wyrwało się coś pomiędzy sykiem, a gardłowym warknięciem niezwykle zbliżonym w brzmieniu do jakiegoś egzotycznego przekleństwa. Odruchowo próbowała kopnąć sprawną nogą, co wyszło jej dosyć pokracznie. Pierwsze z ciśniętych w kierunku kwintopeda zaklęć także odniosło marny skutek, bo ześlizgnęło się po jego sierści zupełnie jakby była antymagicznym płaszczem pokrywającym stwora. Przynajmniej Fire okazała się dużo bardziej skuteczna i nie bawiła się w zbędne delikatności okładając istotę pięściami i stosując na niej nieco bardziej skuteczne zaklęcia. Ostatnie z nich jednak wydało jej się być sporym przegięciem. Spodziewała się tego, że zraniony już raz potwór zacznie się wycofywać. Zdobyłaby też świetną okazję do unieruchomienia zwierzęcia, ale Dear miała inne plany. W momencie, gdy tylko Mulan zorientowała się w tym, że Blaithin się nie zatrzymuje, jej dłoń wystrzeliła ku ręce starszej, aby zacisnąć się na jej nadgarstku i zmusić ją do opuszczenia różdżki. - Przestań, Fire! - poleciła jej ostrym tonem, ale nie udało jej się powstrzymać dziewczyny przed wymierzeniem ostatniego zaklęcia, które przemieniło kwintopeda w poszatkowaną górę mięsa. Nacisk jej palców na nadgarstku Fire się zwiększył. Zacisnęła też mocniej szczękę jakby chciała powstrzymać się od jakiegoś ciętego komentarza. Czy nazwałaby ten widok traumatycznym? Nie. Może dlatego, że zdarzało jej się już widzieć mniej lub bardziej drastyczne sceny w samym rezerwacie, gdzie niektóre z dziko żyjących zwierząt polowały na inne. To było jednak coś innego. W momencie, gdy spojrzała na Dear w jej oczach widać było płonącą wściekłość, która zdawała się ją rozpalać od środka. Wmawiała sobie, że to również był instynkt. Że Blaithin nie potrafiła się powstrzymać i wpadła w tryb zabij lub daj się zabić. W końcu kwintoped chciał je pożreć. Jednak wciąż gdzieś w głębi kłębiło się przeświadczenie o tym, że było to niepotrzebne okrucieństwo, którego nienawidziła bardziej niż czegokolwiek innego. - Żyję. A ty? - odpowiedziała jednak łagodniej niż mogłaby się tego spodziewać. Wciąż trzymała się dosyć blisko Fire, która zdawała się nie ucierpieć zanadto w ataku zwierzęcia. Omiotła jeszcze uważnym spojrzeniem okolicę i zauważyła, że inne stworzenia były dużo mniej skłonne do tego, by się na nie rzucić. Być może była to sprawka tego, co stało się z ich poprzednim przeciwnikiem, a może po prostu wyczuwały podświadomie, że Huang nie była ich wrogiem. Wtem jednak dostrzegła nieco dalej dosyć niepokojący widok. - Kurwa, Brooks! - krzyknęła w kierunku byłej krukonki. Julia miała przed sobą najprawdziwszego wiwerna, który może i nieco różnił się od ogromnych smoków, ale był nie mniej groźny. Rzuciła się w kierunku dziewczyny, aby nieco ją wspomóc w uniknięciu ataku zwierzęcia, posyłając uprzednio kilka wyczarowanych ptaków, które poszybowały ku gadowi i przemknęły mu niedaleko pyska, odwracając na moment jego uwagę i pozwalając na to, aby Brooks jednak nie oberwała śmiertelnym jadem. Miała tylko nadzieję, że pozostali jakoś sobie radzą z innymi stworzeniami. Spojrzeniem próbowała odnaleźć Atlasa, by zorientować się w tym jak on sobie radzi. Wiedziała, że też był ekspertem w dziedzinie ONMS-u, ale nie miała pojęcia na ile podobne doświadczenie przyda się w tej sytuacji. Plus martwiła się, że jednak smok może w jakiś sposób wpłynąć na mężczyznę przez jego geny wili. Na razie jednak wolała skupić się na spacyfikowaniu grasujących wokół stworzeń i unieruchomieniu ich w jak najmniej inwazyjny sposób lub też zajęciu ich gonitwą za jakimiś małymi przetransmutowanymi z kamieni i zgliszcz żyjątkami, aby tylko przestały zwracać uwagę na uczestników wyprawy.
Ricky McGill
Wiek : 21
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 188
C. szczególne : irlandzki akcent | zapach błękitnych gryfów
Ekwipunek: różdżka Wylosowane kości:atak1 - H, obrona sasi - D, B, 62 Efekty i urazy: lekkie poparzenie ręki, twarz zaorana przez bodaka
Ulga, że wyrwali się z pełnego krwiożerczych trytonów snu trwała bardzo krótko, bo gdy wylądowali w kolejnej części Avalonu, okazało się że koszmar trwa - tylko że na jawie. Dolina Świetlików była nie do poznania, a niegdyś piękna przyroda wyglądała teraz jak pogorzelisko, cuchnące dymem, przykurzone popiołem, wrogie, smutne, jakby z każdej strony krzyczące: uciekajcie stąd. Zbroje, jakie wyszły im naprzeciw, twierdziły jednak inaczej - że muszą iść dalej. I chociaż były tylko kawałkami zaczarowanego metalu, i mówiły rzeczy w które nikt zdawał się tak do końca nie wierzyć, a cała ta sytuacja wyglądała jak jedna wielka śmiertelna pułapka, to nie mieli innego wyjścia niż ruszyć za nimi prosto do leża Starszego Smoka. Podeszli na tyle blisko, że mógł spojrzeć gadowi prosto w ślepia, patrzące złowieszczo, jakby już wyobrażał sobie jak ich wszystkich zaraz zgrilluje; ścisnął odnalezioną na oślep dłoń stojącej obok @Marla O'Donnell, trochę po to by ją wesprzeć, a trochę by pokrzepić siebie. Kiedy poprzedniego dnia spontanicznie decydowali, że dołączą do wyprawy, to doskonale wiedział na co się piszą - a jednocześnie nie miał pojęcia, jak przerażające to będzie. - Ale skurwol potęż... Czające się dookoła stworzenia kontrolowane przez smoka zaatakowały nagle, jakby gotowe poświęcić własne życia dla Starszego; było ich mnóstwo i rzuciły się na nich ze wszystkich stron, a zanim Ryszard zdążył to wszystko przetworzyć i wyciągnąć przed siebie różdżkę, zobaczył błysk fioletowych ślepi i wystrzeliwujący ku niemu i Marlenie płomień, który prawdopodobnie mógłby zrównać z ziemią połowę Hogsmeade. Jak na komendę, jakby telepatycznie uzgadniając plan ucieczki, zgodnie kicnęli w tą samą stronę, w ostatniej chwili uskakując przed ogniem smoka hebrydzkiego, który obrał ich sobie za cel i w efekcie tylko musnął im ręce. Rzucili się do ucieczki, jak dwie gibkie lunaballe lawirując między zabójczymi strumieniami i odpędzając zaklęciami ewentualne ataki innych stworów, które próbowały im przeszkodzić w wyjściu z tego cało. Z każdym krokiem dzikiego sprintu adrenalina zdawała się wypierać przerażenie i kiedy znienacka odezwał się sam M e r l i n, dający im instrukcję działania, Ryszard był już w kompletnej gotowości do tego, by osobiście wpierdolić smokowi i zapędzić go tam, skąd wyszedł - gdziekolwiek to było. I dobrze, bo właśnie taka rola przypadła mu po pospiesznym przegrupowaniu się według poleceń dowódców. No, prawie. - Ty i Camael to dream team, z palcem w nosie ten łańcuch wyczarujecie - oznajmił pewnym tonem Marlenie, która dostała znacznie inne zadanie niż on i musieli się rozdzielić do dalszej misji; uściskał ją szybko, starając się nie myśleć o tym że istnieje szansa, że widzą się po raz ostatni i dziarsko ruszył w stronę @Saskia Larson, której miał pomóc jej odnaleźć ukrytą harfę. I nie zginąć. - Oczy na harfę, Sasia, ty się niczym innym tu nie przejmuj - zapewnił przyjaciółkę, gotowy zrobić wszystko, byle tylko znalazła instrument i uspokoiła to szaleństwo, bo bez tego nie mieli przecież szans na powodzenie całej akcji. Zanim rozpoczęli poszukiwania, przezornie rzucił na nią i siebie zaklęcie Metusque, by chociaż trochę osłabić ewentualne obrażenia fizyczne i nie oberwać przypadkowo ciskanymi na prawo i lewo zaklęciami innych osób. Zaczęli się przedzierać przez zamgloną dolinę, a Ryszard skutecznie pacyfikował czarami wszystkie zbliżające się do nich stworzenia; a gdy byli już całkiem blisko i zacząl się cieszyć, że uda im się dotrzeć do celu bez szwanku, rzucił się na nich jakiś parszywy typ z płaską mordą i zaczął wymachiwać łapskami. Bodak. Zaskoczony, nie wycelował zaklęciem i zdążył tylko desperacko zasłonić Sasankę przed pazurami stworzenia, które chyba przejechały mu po całej twarzy, cudem omijając oko; całe szczęście - nie zabolało, więc udało mu się w końcu rzucić Petrificus Totalus i stwór runął bez ruchu na ziemię. Upewniwszy się, że są w dobrym miejscu i że w pobliżu nic już nie próbuje ich zeżreć, użył Accenure by na czas wykopywania harfy otoczyć ich niewidzialną barierą. Niedługo wszystko będzie w rękach Saskii.
Ekwipunek: różdżka, łańcuch scamandera, rękawice Wylosowane kości: atak magicznych stworzeń - A wróżkoskrzydły Efekty i urazy: pospiesznie połatana rana na nodze, okaleczenie dominującej ręki przez wróżkoskrzydłego
Chrzęst metalu wyrwał ich grupę z szacowania zysków i strat spowodowanych majakami sennymi. Opatrzony naprędce przez Alexandra przyglądał się jedynie zbrojom, które pojawiły się jakby znikąd, lśniąc karminem w świetle upiornego poranka. Jakiś głos rozsądku mówił mu, by nie kierować się tą pomocą, jednak nie odezwał się ani słowem w obawie, że to jakieś pozostałości koszmarnego snu jeszcze znajdowały siedlisko w jego zmęczonej bodźcami głowie. Przenieśli się, niespodziewanie lądując na pogorzelisku, które trudno było opisać słowem. Miejsce zdawało się być urzeczywistnieniem naturalnej tragedii, ukoronowanej wielkim, prastarym stworem, leżącym pogardliwie na środku, obserwującym z uwagą, choć bez większego przejęcia tę garstkę śmiałków, próbującą zmienić losy magicznego świata. Nie spodziewał się usłyszeć głosu, który zdawał się być jednocześnie w jego głowie jak i wszędzie wokół. Ugięły mu się kolana, gdy Melin przepowiedział ich porażkę. Rozejrzał sie po obecnych, chcąc tych kilka ostatnich sekund przeznaczyć na rachunek możliwości i ograniczeń, jakie niewątpliwie teraz zawężały im pole działania. Shercliffe wykazał się rozsądkiem, z którym trudno było dyskutować - pokonanie takiej istoty leżało poza ich możliwościami, szczególnie, jeśli legendarny Merlin we własnej osobie nie był w stanie tego dokonać. Przegrupowanie trwało moment, obrońcy stanęli w szeregu, oddzielając resztę wraz ze zbrojami przed Starszym Smokiem i byłoby w tym coś epickiego, godnego baśni, czwórka śmiałków stawiająca na szali swoje życie, by umożliwić innym sukces podjętej misji, gdyby nie to, że nie było tu miejsca na sentyment. Zwierzęta rzuciły się na nich wiedzione zapewne tym samym szaleństwem, jakie dotknęło Ogórka, jakie dotykało wszystkie magiczne istoty od prawie roku. Nigdy nie ignorował możliwości natury, wiedząc z doświadczenia, że nawet najmniejsze istoty mogą zaważyć na czyimś przeżyciu. Wyciągnął różdżkę, by spacyfikować atakującego go wróżkoskrzydłego, ten jednak zdołał poważnie okaleczyć jego ramię, nim Atlas zdążył wydobyć łańcuch, zwinięty u jego paska. Nie było jednak czasu na rozpacz, ignorując krwawienie i ból przemieszczał się biegiem po pogorzelisku, natychmiast doskakując @Huxley Williams, na którego szarżował omamiony wściekłością Starszego dwurożec. Zarzucił zwierzęciu łańcuch na szyję, by przerwać tę szarżę: - Huxley! - krzyknął, do uzdrowiciela, by zmobilizować go do działania, jednocześnie dostrzegając wiwerna, szykującego się do ataku na pędzących przez mgłę uczniów. Stworzeń było wiele, dużo za dużo jak na nich wszystkich, nawet avalońskie zbroje były pełne dziur i osmolonych płyt. Skupił się w pełni na swoich możliwościach, oczywiście, na codzień łatwo po prostu ulać sobie trochę wilowego uroku w rozmowie ze znajomymi, nie pamiętał jednak kiedy ostatnio z pełną premedytacją wykorzystywał urok do własnych celów. Adrenalina stanowiła w tym momencie paliwo jego magii, wpatrzył się w bestię wyciągając do niej rękę i szepcząc z przekonaniem słowa o tym, że przecież wcale nie chce zaatakować nikogo, drugą, ranną ręką nieporadnie pospieszając @Saskia Larson by razem z towarzyszącym jej @Ricky McGill, dzielnie wydobywającego z ziemi harfę, byli gotowi na wszystko. Wiwern wydawał się zupełnie ignorować czar, do momentu, w którym palce zdrowej ręki Austriaka nie dotknęły gadziej skóry. Bestia rzuciła się na dziewczynę, jednak w spowolnionym tempie, jakby gubiąc rytm i skupienie na swoim celu, finalnie nie trafiając celu.
Rhode O. Fairley
Wiek : 30
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 171 cm
C. szczególne : Amerykański akcent / Papieros w ręce / Blizna na łuku brwiowym / Całe ciało pokryte licznymi piegami, widocznymi szczególnie latem
Ekwipunek: Różdżka + razem z Huxem x2 eliksiry wiggenowe (x3 - jeden oddany Atlasowi) Wylosowane kości:D - atak dementora Efekty i urazy: Średni fizyczny stan, utracenie najszczęśliwszego wspomnienia
Nastający świt ostatecznie przerwał niespokojny sen i majaki. Chociaż to drugie poddała wątpliwości, gdy spoza umykającej mgły wyłoniły się zbroje. Jednak nie było czasu na zadawanie pytań - chociaż najwięcej miała ich do samej siebie. Jakiekolwiek argumenty miała za tym, by wziąć udział w wyprawie, teraz zupełnie do niej nie przemawiały. Czuła, że bawi się z losem, nie mając jednak żadnego pojęcia o wyniku prowadzonej gry. Gdyby miała czas zrobić rachunek sumienia, musiałaby przyznać, że popełniła więcej błędów, niż jakkolwiek przyczyniła się do osiągnięcia sukcesu. Uczucie rozgoryczenia zalewało ją od środka. Nie powinno jej tu być. Ale była i nie mogła się wycofać.
Razem z resztą dotknęła jednej z zbroi - niczym przy użyciu świstoklika, szarpnęło, zawirowało i po chwili znowu znajdowali się w innym miejscu. Coś, co kiedyś mogło być krajobrazem z widokówek, teraz na każdym centymetrze ongiś życia, dominowało zniszczenie i śmierć. Omiotła przestrzeń spojrzeniem, nie spodziewając się, że tak po prostu Starszy Smok będzie miał ich na tacy, obserwując ich każdy ruch. Przyłożyła dłoń do ust, próbując stłumić cisnący się jej na usta dźwięk przerażenia. Odrealniona to była sytuacja, na tyle, że nie zwróciła nawet uwagi na to, że oprócz ich piątki, pojawili się tu inni śmiałkowie. W porównaniu do Smoka, wydawali się kuriozalnie mali i bezbronni.
Tym razem była przygotowana - palce zaciśnięte były na różdżce, gotowe na wszystko, co miało nadejść. Niczym jakby smok sprawował telepatyczną władzę nad stworzeniami w okolicy, te rzuciły się jednocześnie w ich kierunków. Wszyscy się rozpierzchli, zaklęcia ponownie świstały nad głowami, czasem trafiając w cel, czasem chybione Co chwila docierały do niej odgłosy walki, gdy pochylona starała się robić uniki przed atakującymi zwierzętami. Rhode próbowała dotrzeć do rudowłosej towarzyszki, która tak bardzo pomogła jej zeszłej nocy, teraz sama potrzebowała pomocy. Na szybko zorientowała się w stanie ręki Irvette - poparzenie. — Daj, pomogę — rzuciła na wydechu, ostrożnie chwytając ją za nadgarstek, który ominął ogień, by mieć łatwy dostęp do zranionej tkanki. Zaczęła od znieczulenia duritio, oczyszczenia rany ze stopionych resztek materiału atral forcipe, na koniec używając zaklęcia fringere, które powinno poradzić sobie z oparzeniem. Skrzyżowała z dziewczyną spojrzenia, kiwnęła głową, potwierdzając, że to tyle, ile może zrobić w tych warunkach. Niemal w tym samym momencie obok rozgrywała się inna scena walki w trakcie której @Atlas M. O. Rosa wydawał się grać pierwsze skrzypce, ratując dwójkę nieznanych jej nastolatków. Sam jednak przypłacił to paskudną raną ramienia. Chociaż w Rhode buzowała adrenalina, trudno było ignorować jej fakt, że jest na skraju swojej wytrzymałości. Obrażenie z poprzedniego dnia przypominały o sobie z każdym urwanym oddechem i gwałtowniej postawionym krokiem. Wydobyła jednak z wnętrza kieszeni eliksir, doskakując do mężczyzny: — Eliksir wiggenowy — wysapała, wskazując ruchem brody na zranienie. Kątem oka zarejestrowała, jak nieznajomy wypija zawartość fiolki, samej szukając kolejnej osoby, która wymagałaby udzielenia pomocy.
Nagle zrobiło się chłodniej. Ciszej. Ciemniej. Dreszcz przeszedł jej ciało, a szczęka zaczęła jej nieopanowanie drżeć. W pierwszym ułamku sekundy stwierdziła, że to jej organizm buntuje się przed kolejnym wysiłkiem. Albo, że to szok przebija się przez inne emocje. Ale to nie było zwykły zimno, to penetrowało wszystkie komórki jej ciała, mościło się w narządach, rozpychało w myśli, pozostawiając w nich tylko przestrzeń na rosnącą rozpacz. Odwróciła się, intuicyjnie wyczuwając czyjąś obecność, ale nie była gotowa na to, co widziała. W powietrzu unosiła się zakapturzona postać, rzeźnik wszelakiego szczęścia. Dementor. Widok ten niemal ją obezwładnił, ale nie mogła oderwać od niego wzroku - ten zbliżył się jeszcze bardziej, a pomiędzy ich sylwetkami pojawiło się coś na kształt więzi. Nie była w stanie unieść różdżki. Otaczała ich ciemna mgła, z której wyrastała jego peleryna, niczym zapraszając kobietę w objęcia zapomnienia. Kiedy ciało było niczym spetryfikowane, umysł miotał się - nie miała nad nim kontroli, zalewała ją fala tego, co na co dzień pozostawało odepchnięte gdzieś daleko. A potem świat rozbłysnął jasnością, a coś zostało z niej wyrwane siłą i zabrane, jakby nigdy nie należało do niej.
Alexander D. Voralberg
Wiek : 39
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 198
C. szczególne : wysoki i wychudzony | blady | blizny wokół ust i na twarzy | nienaturalnie białe oczy i mogące wywołać niepokój spojrzenie
Ekwipunek: amulet laveau, różdżka z bonusem do cm Wylosowane kości:G - garboróg, wychodzę z tego z lepszym scenariuszem ze względu na cechę eventową "pojawiam się i znikam". Smok - 68 -> 51 -> 20 -> zbroja G, więc przedział niżej i nic się nie dzieje. Efekty i urazy: poobijany i wkurwiony
Wszystko zdawało się powoli układać. Atlas mimo wszystko wyszedł całkiem nieźle ze starcia z objęciami Morfeusza, a Mulan została wystarczająco wzmocniona, aby móc kontynuować podróż. Zasadnicze pytanie brzmiało – na jak długo. Nie będą mogli tułać się w nieskończoność, bo w końcu któreś z nich będzie musiało zrezygnować z powodu wycieńczenia, a za tym prawdopodobnie stanie fiasko całej wyprawy. Dopiero teraz przeszło mu przez myśl jak radzili sobie inni. Nie byli bowiem jedyną grupą, która brała udział w tym przedsięwzięciu. Z drugiej strony, gdyby dowiedział się przez co przeszli tamci, to uznałby, że jego zespołowi przytrafiło się niebywałe szczęście, że będąc w tym momencie nie wyglądali tak źle. Przynajmniej na pierwszy rzut oka. Psychiki nie da się dostrzec. Stojąc obok Blaithin i wciąż powstrzymując młodszą Gryfonkę przed rytualnym sudoku popełnionym w akompaniamencie grzybobrania, również i on usłyszał chrzęst charakterystyczny dla poruszających się zbroi. Od razu wyjął różdżkę, celując nią w kierunku nadchodzącego dźwięku i obserwując czujnie przybyszy. Nie wyglądali jakby mieli ich zaatakować, ale wolał pozostać w gotowości, bo w tym wszystkim nic nie było takie, jakie na pierwszy rzut oka wyglądało. Tak miało być i tym razem, choć w odwrotnym znaczeniu. Bez słowa słuchał o duchu Merlina, co jakiś czas zerkając na innych i nie wiedząc, czy tylko dla niego ta historia brzmiała niedorzecznie. Już niejedna rzecz zaskoczyła go, nie raz w magicznym świecie, ale w tym przypadku był bliski wyśmiania całego towarzystwa. Mimo wszystko im zaufali, bo jakie mieli wyjście? Byli pośrodku niczego, czasu było coraz mniej i wszyscy byli coraz słabsi. Trzeba było doprowadzić tę sprawę do końca. Z mocno bijącym sercem chwycił za zbroję i przeniósł się wraz z innymi. Nie miał problemu z lądowaniem i w pełnej gotowości zaczął się rozglądać po terenie, na którym się znaleźli. Zniszczenie, ciemność i popiół w akompaniamencie wschodzącego słońca dawały poczucie swego rodzaju grozy. Uniósł różdżkę do góry od razu, kiedy tylko dostrzegł wielkie cielsko wpatrujące się w nich jak w natarczywe owady. A później w mgnieniu gadziego oka rozpoczął się chaos. Wszyscy rozpierzchli się na różne strony unikając ataku magicznych stworzeń. Każdy kolejny dzień utwierdzał Voralberga w przekonaniu, że jego niechęć do tych nieokiełznanych potworów była słuszna i nawet najlepszy znawca ONMS jego zdania nie zmieni. Od razu, bez cienia namysłu zaczął strzelać zaklęciami do tych bardziej agresywnych maruderów, czując jak jego umysł nastawia się na niekontrolowaną, intensywną walkę. Białymi oczami świdrował pole walki starając się rzucać na zmianę inkantacje ofensywne, ale też i defensywne w obronie niektórych ludzi lub zbroi, które okazały się bardziej przydatne niż zakładał. Co dwie sztuczne ręce, to nie jedna, ale chyba nie chciał się o tym osobiście przekonać. Jedna była wystarczająca. Pogrążony w bitwie dopiero w ostatniej chwili dostrzegł kątem oka mknące w jego stronę stworzenie, które choć nie trafiło w niego tak jak chciało, to jednak impetem rzuciło jego ciałem na kilka metrów. Lądując na plecach chwycił nietypowo gorący wdech próbując w ogóle złapać równomierny oddech po upadku. Kamyczki wbijały mu się w plecy, a płuca walczyły o balans tlenowy. Nienawidził upadać na plecy, ta minutowa bezwładność mogła kosztować życie. Za pierwszym wyrównaniem podniósł się na nogi i czuł, jak wzbiera w nim złość. Zerknął za stworem, który śmiał go zaatakować i posłał w jego kierunku zaklęcie ogłuszające. Adrenalina rosła z każdą kolejną minutą, pozbawiając zapewne większość walczących poczucia realnego bólu, jaki dotykał ich ciała. Kątem oka dostrzegł dementora atakującego jedną z uczestniczek wyprawy, choć z tej odległości i tak nasycony emocjami raczej nie był w stanie stwierdzić której. Chwilę później z jego różdżki wydobył się srebrzysto-niebieski pył, formujący się w patronusa o postaci majestatycznego, sporego folbluta, który z marszu, galopem pomknął w kierunku dementora i swoją aurą pogonił czarnomagicznego stwora, robiąc jeszcze profilaktyczny półokrąg wokół terenu i znikając w nicości tego smutnego krajobrazu. Voralberg podbiegł do kobiety i absolutnie jej w tym momencie nie rozpoznając pomógł bez słowa wstać. Upewniając się, że pewnie stała na nogach, wrócił do ofensywnej rutyny, wciąż jednak nie odstępując jej na nawet parę metrów, na wypadek gdyby w jej stanie miało ją coś zaatakować. Ferwor przerwał z nagła głos Merlina, informując ich o beznadziejności ich sytuacji, co wściekło Alexa jeszcze bardziej. Nie mógł objawiać się ze swoimi mądrościami tak kilka godzin wcześniej? Starając się słuchać tego, co zostało powiedziane, nadal uważnie pilnował, aby stwory przypadkiem nie postanowiły zagrać z nimi w drugą rundę czarodziejskich szachów. Absolutnie też nie zdziwił go fakt przydzielenia go do grupy wsparcia ofensywno-defensywnego. Widząc, że Fairley była już w całkiem niezłym stanie pomknął pomiędzy grupującymi się ludźmi, aby znaleźć najlepsze miejsce na tego typu działania. Gad leżał w dolinie, więc to było na plus dla nich – w końcu byli mniejsi. Zasadniczym minusem był fakt, że oni również dla niego byli odkryci, ale może, choć trochę uda się zniknąć? Korzystając z pnia padłego drzewa zaczął ciskać w gada zaklęciami stamtąd, próbując odwrócić jego uwagę od już poszkodowanej Fire i innych uczestników. Momentami nie szło to dobrze, co doprowadzało go do szewskiej pasji z każdym kolejnym cierpiącym czarodziejem. Byli pewni, że tego gada nie dało się zabić? Nawet Voralbergowi przez myśl przeszło, że byłoby okrutną szkodą zabijać coś równie majestatycznego, ale nie mogli przecież pozwolić na to, aby ich powybijano jak mrówki, jakimi byli dla smoka. Uprzednio zakładając kilka zaklęć defensywnych na grupę i siebie, wyrzucił z różdżki kolejną falę zaklęć w kierunku stwora, celując w bardziej odkryte miejsca, które pokazywał przy okazji skupiania się na atakowaniu innych. Alexander podniósł również zaklęciem padłe drzewo, które choć raczej nie było zbyt twardym materiałem i wkrótce rozbiło się w pył o smocze cielsko, to jednak było świetnym odwracaczem uwagi. Były też głazy. Przeszedł się w poszukiwaniu największego, chociaż kilkumetrowego w średnicy, jaki udało mu się znaleźć na tych zgliszczach i z lekkim wyczerpaniem podniósł go do góry, czekając na odpowiedni moment, a później posłał go z niemymi pozdrowieniami prosto w bok mordy przeciwnika.
Marla O'Donnell
Wiek : 21
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 168 cm
C. szczególne : szeroki uśmiech, koścista sylwetka, bardzo ekspresyjny sposób bycia, irlandzki akcent, często wplata kolorowe apaszki we włosy
Ekwipunek: różdżka, trytoni amulet, eliksiry: wiggenowy, felix felicis Wylosowane kości: atak stworzenia - h, 9 spółgłosek + 3 zmieniam za felix felicis (łącznie 12) Efekty i urazy: b r a k
Wszystko działo się tak szybko, że nie miała czasu roztrząsać poszczególnych wydarzeń. Miała jeden priorytet – umożliwić bratu powrót do domu, dopiero potem myślała o własnym zdrowiu i bezpieczeństwie. Była zbyt zmęczona na kwestionowanie obecności zbroi, które podejrzliwie prowadziły ich w kolejne zakamarki Avalonu. Bezwiednie dała się ponieść do doliny świetlików, która przypominała raczej dolinę samego diabła. Wschodzące słońce nie przynosiło otuchy ani nadziei; była zmarnowana i zrezygnowana, ale wciąż zdeterminowana na tyle, aby przeżyć i zakończyć ten koszmar raz na zawsze. Wydawało jej się, że już przyzwyczaiła się do wszechobecnego dymu i popiołu. Patrzyła na rozległe pogorzelisko, jawny dowód okrutnych zniszczeń jakich dokonał Starszy Smok, teraz łypiący na nich z taką samą satysfakcją z jaką ona wpatrywała się w kufel zimnego piwa po upalnym dniu. Byli jego przekąską, a to, co zrobił do tej pory to była dopiero rozgrzewka. Ścisnęła palce @Ricky McGill, dodając sobie otuchy i odwagi. Wierzyła, że z nim u boku jest w stanie dokonać wszystkiego. I na przekór wszystkim znakom na niebie i ziemi dalej sądziła, że wyjdą z tego cało. Nie zdążyła odpowiedzieć Ryszardowi ani przytaknąć na jego adekwatny komentarz, bo szarża magicznych stworzeń zaczęła się tak nagle, że w pierwszych sekundach działała instynktownie. Z przerażeniem patrzyła na zwierzęta, które w większości znała tylko ze stron podręczników. Atakowały ich bezlitośnie, gotowe zginąć za najpotężniejszego ze smoków i w tamtej chwili uświadomiła sobie w pełni jaką mocą dysponował Starszy. Biegła na oślep obok brata, a gdy kątem oka dostrzegła czającego się na nich hebrydzkiego, gotowego w parę sekund zmienić ich w popiół, odskoczyła jak najdalej, byleby ominąć siejący zniszczenie promień ognia, jak gdyby umówiła się z Rysiem na ucieczkę w tę samą stronę. Z sercem w gardle i duszą na ramieniu uciekali dalej, co rusz posyłając zaklęcia w kolejne atakujące ich stworzenia, żądne krwi i ich śmierci. Zatrzymała się dopiero, wciąż czujnie patrząc dookoła, kiedy usłyszała głos znikąd. Głos, który emanował niezwykłą mocą i siłą, wręcz zmuszał do wsłuchiwania się w jego kolejne słowa, które były podpowiedzią co zrobić, aby unieruchomić smoka. Pewnie w każdych innych okolicznościach popukałaby się w czoło, ale w ostatnich dwóch dniach nic nie było normalne ani zwyczajne. Oczy jej się zaszkliły, gdy okazało się, że musi rozdzielić się z Rikim. Przytuliła go z całej siły, nie przyjmując w ogóle do wiadomości, że może to być ostatni raz kiedy są razem. – Zabiję cię, jeśli coś ci się stanie – ostrzegła go i odnalazła @Camael Whitelight, z którym musiała przetransmutować zbroje w solidny łańcuch. – Profesorze, wszystko w porządku? Mam wiggenowy, gdyby pan potrzebował – oznajmiła na wstępie i gdy zaszła taka potrzeba, oddała mu swój eliksir, bo potrzebowali się teraz nawzajem. Musieli być w pełni sprawni i silni, aby stworzyć coś, co spęta smoka na zawsze. Z pełnym skupieniem rzuciła zaklęcie kameleona na siebie i na Camaela; stali na tyle blisko siebie, że bez problemu słyszeli własne oddechy i szelest kroków. – Rzuciłam na nas zaklęcie maskujące, ale nie wiem na ile wytrzyma – przyznała, nie czując potrzeby ukrywania, że nie jest w najlepszej formie. A potem zabrali się do żmudnej pracy, stopniowo transformując zbroje w kolejne kółka łańcucha, wystarczająco mocnego, aby ujarzmić tak potężne stworzenie jakim był Starszy Smok. Była maksymalnie skoncentrowana na żelaznych pętach. Wiedziała, że jeśli choć na chwilę spojrzy w stronę brata czy innych bliskich jej osób, automatycznie pobiegnie im pomóc, a miała przecież inne zadanie do wykonania. – Myśli pan, że to zadziała? – i że wrócimy do domu, dodała podświadomie. Potrzebowała kilku słów otuchy i zapewnienia, że to, co robią, jest równie ważne jak odpieranie ataku stworzeń, które szalały w dzikiej furii po dolinie. W jej oczach było widać determinację, aby się wykazać, ale w te ostatnie dwa dni przeżyła i doświadczyła więcej niż w ciągu dwudziestu lat. Nic dziwnego, że szukała wsparcia. Kiedy skończyli, wzmocnili dodatkowo łańcuch przeróżnymi zaklęciami transmutacyjnymi, aby zyskać pewność, że gad będzie spętany na wieki wieków. Amen.
______________________
Camael Whitelight
Wiek : 29
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 185
C. szczególne : tęczówki w kolorze oceanu; bransoletka z morskiego szkła i syrenia bransoleta; zapach Lordków i drzewa sandałowego; tatuaż z Oazy Cudów na łopatce; pierścień kameleona
Ekwipunek: eliksir wiggenowy x1; różdżka (+7 CM); pierścień kameleona (+3 transmutacja) Wylosowane kości: stworzenie: J + 43 | scenariusz: 11 spółgłosek + za cechę zamieniam jedną samogłoske = 12 spółgłosek → razem z Marlą 24 – sukces Efekty i urazy: skręcona kostka
Nie potrafił stwierdzić, czy zbliżali się do końca i czy koniec kiedykolwiek nastąpi, taki jakiego chcieli. Nie było im dane odpocząć, z każdą mijaną godziną zdawali się być krok bliżej tragedii. Upewnił się jednak, że wszyscy byli w miarę cali i nie oponował, kiedy zbroja prowadziła ich w kolejne miejsce. Nie miał pojęcia czego się spodziewać, ale na tym etapie nie spodziewał się już niczego. Wylądowali wśród zgliszy i popiołów, wśród kości i czegoś, co wyglądało jak leże największego stworzenia, jakiego kiedykolwiek widział. Samo to było niepokojące, ale nie miał czasu, by się nad tym zastanawiać, by przekalkulować ich szanse. Chaos. Wszystko działo się byt szybko, nie miał chwili myśleć, działał instynktownie. Dobył różdżki szybciej, niż wziął prawdziwie pełny oddech. Ciskał zaklęciami niemal na ślepo, uciekając przed rozszalałymi stworzeniami. Próbował kontrolować otoczenie, transmutować to, co zostało z drzew, pomóc innym. Nie miał jednak do tego za wiele sposobności, kiedy dostrzegł ślepia wlepione w jego osobę. Przełknął ślinę, nigdy nie był fanem dużych magicznych stworzeń, a teraz nie był nawet pewien, czy uda mu się ujść z życiem, zanim ich prawdziwy wróg się ruszy. Smok czekał, choć nikt nie wiedział na co. Dwurożec ruszył w kierunku mężczyzny, a Cam porzucił już pomysł celowania różdżką i zwyczajnie uskoczył przed stworzeniem. Poczuł ostry ból w kostce, kiedy wylądował na niej niepewnie, krzywo. Świat na chwilę się zatrzymał, kiedy Whitelight zacisnął zęby i syknął, upewniając się tylko, że wszystkie kości były na swoim miejscu. Rzucił na siebie zaklęcie znieczulające, choć jego umiejętności uzdrawiające pozwolą mu jedynie na parę chwil ulgi. Te jednak musiały wystarczyć, kiedy otępiały bólem, zmęczeniem i sytuacją, w której nie potrafił się już rozeznać – rzucił na stworzenie zaklęcie medusy, by po chwili rozwalić powstały posąg kilkoma innymi zaklęciami. I wtedy świat się zatrzymał. Czy to było możliwe? Przez ułamek sekundy pomyślał, że być może uderzył się w głowę, że ma halucynacje, a to przecież nie było niemożliwe, biorąc pod uwagę ich sny na schodach. Zmarszczył brwi i zatrzymał się razem z całym światem. Słyszał w głowie donośny głos, głos samego Merlina. Rozejrzał się po innych, może tak samo skonsternowanych co on. Nie miał wątpliwości, że duch, którego widział był Merlinem, moc od niego bijąca, była niemal zapierająca dech. Skoro jemu się nie udało, jaką szansę mieli oni? Potrząsnął głową, chcąc pozbyć się czarnych myśli. Czas uciekał, kurczył się coraz bardziej zmniejszając ich szansę, a ta nie była wcale duża. Odnalazł @Marla O'Donnell, natychmiast rozumiejąc, że to do nich należało zadanie stworzenia łańcucha. Uśmiechnął się, choć uśmiech na brudnej od wszechobecnego popiołu twarzy był nieznaczny, niewyraźny. Położył jej jednak rękę na ramieniu, na krótki moment, który powinien wystarczyć. Zaklęcie, które rzucił na kostkę puszczało, a ból stawał się coraz większy. — Tak, a u ciebie? — zapytał i już kręcił głową — Nie teraz, nie mamy dużo czasu —powiedział, kiedy zaproponowała mu eliksir, sam miał jeszcze jeden, ale już był skupiony na ich zadaniu, ignorując narastający ból w prawej kostce, teraz nie był ważny. Był też przekonany, że inni bardziej będą potrzebowali pomocy. Bez słowa użył pierścienia, który pozwalał na maskowanie w promieniu pięciu metrów i jeszcze poprawił je zaklęciem z różdżki. Musieli współpracować, połączone zaklęcia powinny wytrzymać. — Ja też, do dzieła O’Donnell — powiedział, siląc się na swobodny ton, choć wybrzmiewała w nim nuta niepokoju, która miała go nie opuścić aż do powrotu do Anglii. Zabrali się do pracy, wyciszył swój umysł, spowolnił oddech. Rzucił pierwsze zaklęcie, i kolejne, i następne. Powoli powstawał łańcuch, zmieniali zbroje w czysty metal, przetapiając go w powietrzu, łącząc ze sobą. Był coraz dłuższy i dłuższy, po miejmy nadzieję, niezbyt długim czasie, łańcuch był gotowy. — Musi — opowiedział Gryfonce, unosząc zaklęciem wytrzymały, gruby i mocny łańcuch — Przekonajmy się — powiedział jeszcze, licząc na to, że pomoże mu naprowadzić łańcuch odpowiednio, by spętać smoka. A kiedy oplótł ogromne cielsko bestii – czekali. Ich rola się skończyła, teraz pozostawało wierzyć, że reszta podoła swoim zadaniom, a smok więcej się nie obudził. Nie pozwolił sobie jednak odetchnąć, póki nie będzie pewny, że było po wszystkim.
______________________
She couldn't care less, and I never cared more, so there's no more to say about that.
Huxley Williams
Wiek : 45
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 183
C. szczególne : biegające po ciele tatuaże, w pracy przykryte długimi rękawami, chociaż wychodzą na ręce i czasem na szyję | pojedynczy kolczyk szeherezady w uchu
Ekwipunek: różdżka, eliksiry wiggenowe 1 (oddany Atlasowi i Fire) Wylosowane kości:J, 91, Atlas na ratunek mi przybywa Efekty i urazy: wypisz wszystkie efekty i urazy
Gdybym miał ocenić całą tą wycieczkę, dałbym jej solidne dwa na dziesięć. Czyli mniej więcej tak samo jak swój występ podczas prób ogarnięcia tego całego bałaganu. Nie mam pojęcia dlaczego to ja wśród wszystkich obecnych nie potrafiłem się nawet odrobinę dobudzić przy tym całym magicznym smoczym śnie. Nie miałem co jednak nad tym dywagować i martwić się jak kiepskim oparciem byłem dla uczniów, którym obiecałem przecież pomoc. W końcu jednak nadchodzi ostateczne spotkanie ze smokiem. Musiałem przyznać, że nie wyglądało to zbyt dobrze. Z resztą większość czarodziei wokół też nie była w zbyt dobrej formie. Zakładałem, że większość już tylko marzyło żeby nawet uśpienie tego smoka. Ja przynajmniej nie oponowałbym szczególnie jeśli któryś z ludzi, którzy kierowali eventem nagle brutalnie by zmordowali to smoczysko. Nie żeby wierzyłem, że im się uda. Ale straty w traumach uczniów może były tego warte? Wiedziałem, że muszę skupić się na tym, by pomóc wszystkim którzy mogli ewentualnie ucierpieć. I przez to skoncentrowanie się na szukanie potrzebujących, zapominam że ja powinienem też martwić się o siebie. Dopiero okrzyk Atlasa sprawia, że orientuję się że wielki dwurożec biegnie prosto w moją stronę. Pośpiesznie okręcam się wokół własnej osi by teleportować się w jakieś niesprawdzone miejsce, przez co obrywam w kostkę. Rzucam sobie szybko Episkey i ponownie obracam się w miejscu i pojawiam się obok @Camael Whitelight, który pewnie nawet nie spodziewał się, że tym samym zaklęciem wyleczę i jego kostkę, nawet nie mówiąc przy tym słowa, tylko znikając by już być obok @Ricky McGill, rzucam mu Astral Forcipe oraz Vulnus alere, ale zanim nie zdążę przyjrzeć się czy czegoś bardziej nie potrzebuję, widzę już znacznie cięższy przypadek w ekipie osób, które walczyły oko w oko ze smokiem. Pod wpływem jego poruszenia jedna z kobieta runęła w dół i nie mogłem jej dojrzeć. A na dodatek gdzieś w jej stronę poleciał promień ognia. Przenoszę się tam tak szybko jak mogę. I widzę, że wygląda to naprawdę źle. Jedynie doświadczenie i mój wiek sprawiają, że nie panikuję kiedy widzę opłakany stan w jakim jest @Blaithin 'Fire' A. Dear. - Jestem - mówię bardzo spokojnie, pocieszające, jakby to było oczywiste, że przecież się pojawię; kładę jej dłoń na ramieniu i równocześnie mamroczę Analgesia areflexis , by całkowicie odjąć jej ból. Dziewczyna może na chwilę straci rozeznanie w tym co się dzieje wokół, ale na razie i tak nie było z niej żadnego pożytku. Teraz mogę zająć się wszystkimi ranami. Tworzę dłonią ochronę z prostego Protego wokół nas, a różdżką już pomagam jej wydostać się spomiędzy głazów. Odrobinę odsuwam nas dalej, rzucam Surexposition i widząc jasną sytuację, rzucam Locus dwa razy. Fringere na poparzenia, Vulnera Arcuatum na wszelkie rany zadane od kwintopeda. Mimo że obecnie Fire nic nie może czuć, podaję jej wiggenowy na dodatkowe siły. Mam szczerą nadzieję, że nie ma więcej takich przypadków, bo skupiony na kobiecie nie mogłem rozejrzeć się bardziej wokół.
______________________
Courage is not living without fear
Courage is being scared to death and doing the right thing anyway
Saskia Larson
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 161cm
C. szczególne : Duże, piwne oczy oraz charakterystyczny pierścionek z lisem na lewej dłoni.
Ekwipunek: Różdżka Wylosowane kości:80 + 20 = 100 (odnalezienie harfy) / F i 65 (atak stworzenia, anulowany bo kochany Atlas ratuje) Efekty i urazy: Oparzenie na prawej ręce po ostatnim etapie, brak w niej czucia, niemowa
Wszystko działo się tak szybko. Niczego już nie była pewna, niczemu nie ufała w pełni, a przede wszystkim nic już nie zakładała. Próbowała skupiać się na tym, co dzieje się tu i teraz, wiedząc, że to jedyne rozsądne podejście. Nie mogła jednak powstrzymać dryfujących obaw, które pchane sztormem jej myśli, płynęły w jednym kierunku - nie miała szans tego przeżyć, o ile nie przypisze jej wybitne szczęście, albo ktoś nie nastawi swojego karku, by cały czas piastować nad jej bezpieczeństwem. Saskia była świadoma, że ze szczęściem niewiele ma wspólnego, a nigdy nie wybaczyłaby sobie narażać innych. W narzuconym milczeniu, obserwowała innych, układając w głowie plan. Różdżkę schowała głęboko do kieszeni - ta i tak jej nie słuchała, nie czuła z nią tego połączenia, nawet ćwierci tego, co czuła w jaskini. Nie, różdżka pozostawała głucha na jej myśli, co równało się temu, że była całkowicie bezużyteczna. Nici z tych jej planów były, a go gdy doszło co do czego i rozpoczęła się chaotyczna walka, nie było czasu na myślenie - starała się unikać ataków rozjuszonych stworzeń, jednocześnie nie oddalając się zbytnio od grupy, bo tylko w niej miała jakiekolwiek szanse nie dołączenia do swojej najmniej lubianej grupy społecznej: duchów. Utwierdziła się w przekonaniu, że była to dobra decyzja, gdy nieomal została przekąską do wiwerna. Gdyby tylko mogła, ucałowałaby policzka profesora @Atlas M. O. Rosa, ale nie było na to miejsca, ani czasu. Posłała mu za to spojrzenie pełne wdzięczności, wiedząc, że tylko dzięki niemu wyszła z tego cało - szeptał przecież swoje pełne perswazji słowa, sprawiając, że stworzenie zgubiło rytm, zęby zatrzaskując na powietrzu, a nie jej kończynach. Ferwor walki cichnął pod naporem czyjegoś głosu. Ten zdawał się wypełniać przestrzenie i napierać na zebranych, wymuszając ich uwagę. Uniosła głowę ku niebu, gdzie zdawało się tkwić źródło dźwięku i… właściwie przez moment była pewna, że musiała się poślizgnąć, upaść na głowę i uderzyć tak mocno, że ma halucynacje. Albo wciąż tkwi w śnie? Sam Merlin do nich przemawiał, snując opowieść może i daleką od optymistycznych, ale wciąż z nutą nadziei. Nie byli w beznadziejnej sytuacji. Skoro Merlin przekroczył granicę życia ze śmiercią, by im pomóc, to wciąż mogli coś zmienić. Ten dzień mógł mógł zakończyć się, nie zabierając nikogo z zebranych. Głowy mądrzejsze od niej podjęły decyzję - trzeba odnaleźć harfę. O n a musi odnaleźć harfę. Paradoksalnie lepiej, że nie mogła mówić, bo nie powstrzymałaby się przed paplaniem ze strachu. Z jednej strony cieszyła się, że @Ricky McGill był przy niej - z drugiej, myśl, że jeśli cokolwiek pójdzie nie tak i on sam będzie musiał bronić ich dwójki sprawiała, że chciała go przegonić, gdzieś, gdzie nie jest skazany na samobójczą misję. Wymusiła jednak uśmiech, kiwając głową, dając znać, że jest gotowa do drogi. Ruszyli we wskazanym przez Merlina kierunku - w pełnym skupieniu i milczeniu, rozglądając się za czymkolwiek, co mogło w mglistej dolinie mogłoby potwierdzić, że idą w odpowiednim kierunku. Saski umysł działał na pełnych obrotach, podążała za swoją intuicją niczym za kompasem. Po prostu w i e d z i a ł a, kiedy mają skręcić, że jeszcze kilkadziesiąt metrów - o tam, za tym sporym kamieniem w paprociowej gęstwinie. Ricky dotychczas świetnie sobie radził, gdyby Saskia mogła, chwaliłaby go wniebogłosy, gdy petryfikował kolejne stworzenie. Może to pasmo sukcesów sprawiło, że opuścili na chwilę gardę - a los uwielbia takie momenty, by dawać nauczki. Bodak zaatakował ich z zaskoczenia, raniąc chłopaka. Niemy krzyk wyrwał jej się z ust, ale też był niczym kubeł zimnej wody - nie mieli więcej czasu. Nagle zwyczajnie poczuła, że są w dobrym miejscu. Jej ciało niemal odmawiało postawienia kolejnego kroku. I tam, pomiędzy liśćmi, była ona. Harfa. Zakopana niemal w całości, ale z adrenaliną buzującą w ich krwiobiegu, mieli wrażenie, że wykopywanie jej z miękkiej gleby było niemal dziecinnie łatwą czynnością.
Dmuchnęła w struny, a podmuch sprawił, że opadły z nich ostatnie grudki ziemi. Klęczała, słuchając, jak Merlin pokłada wiarę w jej dar, tłumacząc, jak powinny brzmieć akordy. — Nie jestem gotowa — chciała powiedzieć, nie wierząc, że losy świata spoczywają w jej dłoniach. O ironio, jednej sprawnej, a drugiej tak nieczułej na wszelki dotyk. Ostrożnie chwyciła ramię instrumentu, pozwalając, by ciało przejęło kontrolę nad roztrzęsioną myślą. Po raz ostatni spojrzała na Rickiego, szukając w jego spojrzeniu oparcia - i jak zawsze je tam znalazła. Już czas, usłyszała w swojej głowie, wiesz, co musisz zrobić. Grała, jakby miał skończyć się świat. Może faktycznie się kończył - a nawet, jeśli nie, to rzeczywistość tej garstki śmiałków ulegała właśnie transformacji, pozostawiając po sobie wieczny ślad. Palce szarpały struny, tworząc transcendentalną melodię, której nie dało się zatrzymać. Saskia miała wrażenie, że jest w transie. Czuła przy sobie obecność Merlina, który pilnował, by każdy dźwięk był odpowiedni, niezaburzony, czysty niczym łzy, które napłynęły jej do oczu. Nic, oprócz muzyki nie miało znaczenia. A ta płynęła wzmocniona magią pięciotrzciny, opadając na okolicę całunem snu.
Świat ucichł, kiedy wielkie cielsko bestii upadło, pogrążone w głębokim, pradawnym śnie. Przez kilka długich minut było słychać jedynie uciekające w popłochu magiczne stworzenia, które odzyskały wolność i jasność umysłu. Docierały do was również dźwięki uderzania powietrza wielkimi, smoczymi skrzydłami, kiedy stworzenia odlatywały z powrotem do swoich domów, nie zwracając na was uwagi. Wszystko stanęło w miejscu, pierś bestii unosiła się i opadała w starożytnym rytmie. Zanim ktokolwiek z was zdążył zareagować, ziemia pod Starszym Smokiem zapadła się, a potwór został pochłonięty przez Avalon, gdzie miał spać na wieki. Mogliście mieć tylko nadzieję, że już więcej nic go nie obudzi. Przyszła chwila oddechu, świsty wypuszczanego przez was powietrza przerwały gęstą ciszę, jęki rannych i szloch nad ciałem Fairwyna jeszcze przez jakiś czas będą wracały w waszych wspomnieniach, ale teraz liczyło się tylko jedno – byliście bezpieczni. Pył bitwy opadał, popiół osiadał na waszych skórach i ubraniach, brudząc go wspomnieniem otarcia się o śmierć. Straty były małe, można podejrzewać, że Merlin cały czas nad wami czuwał, tocząc walkę o wasze umysły razem ze Starszym, ujawniając się dopiero, gdy było to konieczne. Harfa rozpadła się jednak w rękach Saskii zaraz po wykonaniu zadania, zbroje padły na ziemię, zupełnie jakby zamieszkujące je duchy wreszcie odnalazły spokój. Ziemia przestała drgać, przyszedł czas na odrodzenie wyspy, psychiki i świata, który od miesięcy cierpiał. Przyszedł czas na spokój i odpoczynek. Leżące na ziemi puste już zbroje zaczęły lśnić nieznaczną poświatą, przyciągającą was do siebie, niosącą obietnicę powrotu do domu. Wylądowaliście nieopodal Londynu, dokładnie tam, gdzie spotkaliście się po raz pierwszy. To był czas na pierwszy cień uśmiechu, czas na pierwsze łzy ulgi.
~●~
Każde z was otrzymało zaproszenie na specjalną uroczystość tydzień po wydarzeniach w Avalonie, na waszą cześć, podczas której otrzymaliście podziękowania od Ministra Magii za waszą odwagę i poświęcenie. Wręczył nagrody, które nie mogły wynagrodzić wspomnień minionej wyprawy, ale być może mogły nieco je osłodzić. Byliście bohaterami, godnymi pieśni dawnych czasów. Kto wie, może stworzenia w Avalonie już taką ułożyły na waszą cześć? Minuta ciszy, upamiętniająca Franklina Fairwyna trwała w nieskończoność. Uczestniczyliście w uroczystości rozdania orderów Merlina drugiej klasy dla przewodników wyprawy, na honorowych miejscach. Uroczystość była w podniosłym tonie, dokładnie takim, na jaki zasługiwaliście. Przyszedł jednak czas, by wrócić do normalności, odnaleźć to, co zostawiliście przed podróżą w stronę Avalonu i co zabrał wam Starszy Smok.
|zt dla wszystkich chętnych więcej informacji poniżej
Urazy i efekty
• Każdy otrzymuje po evencie +1pkt CM, +1pkt ONMS oraz +2pkt do dowolnej statystyki, stosowną odznakę oraz personalizowaną nagrodę od Ministerstwa Magii, o której przeczytacie pod swoimi nickami.
•Każdy rzut kośćmi, wątek lub post, który będzie dotyczył mierzenie się z konsekwencjami musi być oznaczony hashtagiem #ostatecznestarcie, jeśli nie zamieścicie odpowiedniego hashtagu, nie będzie to liczone do waszego powrotu do zdrowia. Hashtag będzie kontrolowany przez organizatorki eventu.
• @Alexander D. Voralberg Udało ci się wyjść z tej wyprawy bez szwanku, a przynajmniej tak właśnie sądzisz. Miałeś więcej szczęścia niż inni twoi kompani, a na pewno większe umiejętności. Może to one pozwoliły ci na takie zakończenie? Twój organizm jednak nie jest taki, jak innych. To nie pierwsza bitwa, którą przeżyłeś i choć możesz nazywać się szczęściarzem, to twoje ciało uważa inaczej. Jeszcze zanim wracacie do Londynu, przeszywa cię dobrze znany ból, choć teraz zdaje się być dwa razy gorszy niż kiedykolwiek. Może na zbyt dużo sobie pozwoliłeś, może powinieneś był się oszczędzać?
Konsekwencje: Twoje ciało odmawia posłuszeństwa, przed każdym wątkiem / lekcją / jednopostówką, którą będziesz pisać przez najbliższe pięć miesięcy musisz rzucić kostką k100, jeśli wynik będzie wyższy niż 65 – masz atak bólu. Jeśli dodatkowo napiszesz standardowy wątek w św. Mungu, możesz zwiększyć powyższy próg do powyżej 75. Przez ten sam okres nie warto ruszać się bez dobrze ci znajomej laski, a eliksiry przeciwbólowe staną się twoimi najlepszymi przyjaciółmi.
Nagroda od MM:Łuska Starszego Smoka – sama w sobie nie jest niczym szczególnym, choć na pewno wyjątkowym w swoich rozmiarach, może jednak posłużyć jako owijka różdżki. By wykorzystać łuskę jako na stałe przytwierdzoną owijkę, musisz napisać post w zakładzie różdżkarskim i zapłacić 150g, różdżka z taką owijką będzie dawała stałe +3pkt do OPCM lub CM, twój wybór.
• @Atlas M. O. Rosa Nie miałeś wiele szczęścia już od samego początku, ale na końcu okazałeś się bohaterem. Trafiany zaklęciami i desperacko zaleczany, choć ostatecznie wszystko to się opłaciło. Zanim się orientujesz i zanim wracacie do Londynu tuż obok ciebie pojawia się twój skrzat, którego zostawiłeś na samym początku wyprawy. Skrzat zdaje się wykazywać skruchę i możesz się tylko domyślać, że to sprawka samego Merlina, że pojawił się teraz obok ciebie.
Konsekwencje: Ogórek jest jednak mocno osłabiony – spada o dwa stopnie niżej, musisz z statystyk skrzata odjąć 5pkt.
Nagroda od MM:Kantar Gullivera Pokeby (+3 ONMS) – po założeniu magicznemu stworzeniu, zwierzę od razu się uspokaja i przestaje panikować, pozwala prowadzić nawet najbardziej spłoszone lub agresywne stworzenie. Kantar dostosowuje się wielkością do potrzeb czarodzieja. Uwaga: po zdjęciu przedmiotu ze stworzenia efekt mija.
• @Blaithin 'Fire' A. Dear To nie było dla ciebie najszczęśliwsze zakończenie. Adrenalina i złość napędzały cię energią, choć mogło się wydawać, że w efekcie stało się to dla ciebie zgubne. Smok zebrał swoje żniwo, a ty ucierpiałaś najbardziej z całej grupy, być może wyczuł twoje zamiary? Całe szczęście pojawił się przy tobie Huxley, naprawiając tyle szkód, ile był w stanie. Wszyscy jednak byli zmęczeni, a po takim upadku, po takim ugryzieniu, osłabieniu i impecie obrażenia były naprawdę poważne. Locus nastawia kości, w czym pomógł nauczyciel uzdrawiania, nic jednak nie sprawia, że kości się zrastają. Znieczulenie pomaga, ale po czasie odpuszcza, a ty czujesz ból w obu kończynach, który niezależnie od twojego progu bólu staje się w końcu nieznośny, natarczywy.
Konsekwencje: Musisz napisać w św. Mungu dwa standardowe wątki (6 postów po min. 5 regulaminowych linijek), w których opiszesz proces leczenia i rehabilitacji po paskudnych złamaniach nóg i ugryzieniu. Dopóki tego nie zrobisz – w każdym innym wątku rozpoczętym po 1.10.23 nie jesteś w stanie samodzielnie się poruszać.
Nagroda od MM:Trytonia bransoleta – złota, szeroka bransoleta, bez specjalnych zdobień, choć z inkantacją trytoniego zaklęcia, które zaklina bransoletę tak, by czarodziej po jej założeniu nie mógł utonąć. Nie sprawia, że potrafisz pływać, ale nie pozwala utonąć, dryfujesz na wodzie i niezależnie od wszystkiego nie zanurzasz się całkowicie.
• @Camael Whitelight Chyba nikt w stu procentach nie wierzył, że dotrzecie właśnie tutaj. I że sam Merlin poprosi cię o przetopienie zbroi w żelazne pęta. Swoje zadanie potraktowałeś bardzo poważnie i włożyłeś całą swoją energię w tworzenie łańcucha, który ostatecznie spętał bestię i unieruchomił Starszego – miejmy nadzieję, że na wieki. W międzyczasie Huxley uleczył twoją skręconą kostkę, więc jedyne co ci doskwiera to niewielki ból. Chociaż początek wyprawy nie był dla ciebie łaskawy, ostatecznie udało ci się wyjść z tego bez większych obrażeń.
Konsekwencje: Przy większym wysiłku fizycznym do końca października czujesz ból w kostce, którą miałeś skręconą. Ponadto, przez dwa miesiące sporadycznie śnią ci się koszmary związane z wydarzeniami, jakich byłeś świadkiem.
Nagroda od MM:Syrenia bransoleta – delikatna, srebrna bransoleta, która w przypadku, gdy noszący ją czarodziej styka się z wodą, zaciska się ciasno na nadgarstku i pomaga oswoić lęk przed wodą. Nie niweluje strachu całkowicie, ale pozwala zachować zimną krew.
• @Huxley Williams Ta wyprawa okazała się dla ciebie zadziwiająco spokojna. Nie odniosłeś większych obrażeń, ale twój umysł został wyraźnie zasnuty mgłą, pochłonięty przez magię Starszego Smoka. To ona spowodowała, że zapadłeś w głęboki sen, z którego wyrwałeś się, by ratować innych. Twoja pomoc z całą pewnością była nieoceniona i dzięki temu udało wam się powrócić do Londynu w całkiem dobrym stanie.
Konsekwencje: Do końca października czujesz się nieco oszołomiony, senny, jakbyś w każdej chwili miał zasnąć. Kiedy już to się dzieje, najczęściej śnisz o eliksirze, który musisz przygotować dla dwójki duchów, choć przecież wiesz doskonale, że nie ma to najmniejszego sensu.
Nagroda od MM:Kolczyk Defensor (+2 OPCM) - długi złoty kolczyk, w którym zaklęte zostało potężne zaklęcie protego, umożliwiające obronę przed zaklęciami do poziomu złożonego. Jest w stanie odbić maksymalnie do czterech zaklęć na wątek/event.
• @Irvette de Guise Od samego początku wyprawy byłaś już mocno osłabiona. Te dwa ostatnie dni skutecznie pozbawiły cię energii i mocy, w końcu działałaś na największych obrotach i nadwyrężałaś się, byleby przeżyć. Ze Starszym poradziłaś sobie świetnie i może wyszłaś ze starcia z nim bez szwanku, ale wcześniej hebrydzki zranił cię na tyle dotkliwie, że skutki tego będziesz odczuwać jeszcze długo. Rhode pomogła cię znieczulić i za pomocą Fringere przyniosła ci ulgę z poparzeniem, jednak nie do końca poradziła sobie z oczyszczaniem ran. Źle rzucone Astral forcipe sprawiło, że rany na twojej lewej ręce były jeszcze bardziej zabrudzone.
Konsekwencje: Musisz napisać w św. Mungu jeden standardowy wątek (6 postów po min. 5 regulaminowych linijek), w którym opiszesz proces leczenia ręki i pozbywania się paskudnych ran po poparzeniu. Przez miesiąc odczuwasz w niej ból, chodzisz w opatrunkach i zażywasz eliksiry regenerujące i przeciwbólowe. Dodatkowo do końca roku jesteś bardzo osłabiona, na co składa się choroba weneryczna połączona z nadludzkim wysiłkiem jaki podjęłaś na wyprawie. Oznacza to, że przed każdym wątkiem/jednopostówką musisz rzucić k100, a wynik powyżej 50 to niesamowite zmęczenie, bóle głowy, mdłości, a także niemożność rzucenia zaklęć w takim stopniu, w jakim potrafiłaś do tej pory (możesz rzucać wtedy zaklęcia jedynie z progu wczesnoszkolnego i prostego, o ile oczywiście spełniasz wymagania punktowe). W związku z nadwyrężeniem, musisz napisać w szpitalu jednopostówkę (na min. 3 tysiące znaków) jak kontynuujesz kurację swojej choroby.
Nagroda od MM:Czujnik niebezpieczeństw (+2 OPCM) – jest to niewielki breloczek w kształcie tarczy, który ostrzega przed zagrożeniem. Jeśli czarodziej ma go przy sobie, a zostanie zaatakowany przez czarodzieja lub stworzenie, brelok zaczyna wibrować i wspomaga refleks, znacznie ułatwiając obronę.
• @Julia Brooks Przez cały ten czas walczyłaś naprawdę bohatersko. Niejednokrotnie wykazałaś się odwagą, rozwagą i umiejętnościami, dzięki którym zarówno ty, jak i inni uczestnicy żyjecie. Ataki magicznych stworzeń jednak cię mocno pokiereszowały, a siniaki i obite ciało to twój najmniejszy problem. Jesteś naprawdę wyczerpana, bo przez ten cały czas nie miałaś ani chwili na odpoczynek.
Konsekwencje: Musisz napisać w św. Mungu jeden standardowy wątek (6 postów po min. 5 regulaminowych linijek), w którym opiszesz proces leczenia i dochodzenia do siebie. Przez najbliższe dwa miesiące podczas każdego wątku czy jednopostówki, w trakcie której trenujesz lub wykonujesz jakikolwiek wysiłek fizyczny musisz rzucić kostką k100. Wynik powyżej 60 oznacza, że jesteś osłabiona, masz gorszy refleks i masz zdecydowanie mniej siły. Dodatkowo, ze względu na poparzoną rękę, musisz napisać jedną jednopostówkę (na 3 tysiące znaków) w szpitalu, w której opiszesz przebieg leczenia.
Nagroda od MM:Amulet Marquette – drobny wisiorek stworzony przez nowoorleańską wybitną uzdrowicielkę. Mając go na sobie, czarodziej regeneruje się szybciej niż po wypiciu eliksiru wiggenowego. Nie działa on jednak na poważne obrażenia i nie chroni przed śmiercią czy zaklęciami zakazanymi. Pozwala skrócić jednopostówki uzdrawiające o 500 znaków, a wątki o 2 posty.
• @Marla O'Donnell Pozornie wszystko jest dokładnie takie, jak być powinno. Zdołałaś przetrwać, zdołałaś umknąć przed wszystkim, co złe, choć oczywiście twoje ciało zdaje się nie do końca podzielać ten pogląd. Odmrożenie, jakiego doznałaś, zaczyna dawać ci się we znaki, kiedy tylko znajdujecie się w Londynie i dociera do ciebie, że mimo wszystko jesteś osłabiona tym, co się wydarzyło. Twoje naprężone do granic możliwości nerwy dają o sobie znać i wszystko wskazuje na to, że kilka następnych dni po prostu prześpisz.
Konsekwencje: Odmrożenie, którego doznałaś, nie jest zbyt przyjemne i przez najbliższe dwa tygodnie odczuwasz dojmujący chłód w ciele, który stopniowo mija. Dodatkowo w tym czasie śnią ci się koszmary o utracie twoich bliskich.
Nagroda od MM:Kamienny Stróż – pierścień wykonany z opalizującego kamienia, poprzecinany fantazyjnymi żyłkami. W rzeczywistości jest to zaklęta tarcza, która uruchamia się w momencie ataku na twoją osobę. Automatycznie zostajesz otoczony zaklęciem przypominającym kamienną skórę, która daje ci niewrażliwość na dwa czary albo dwa ataki magicznych stworzeń.
• @Mulan Huang Można się zastanawiać czy ta wyprawa była dobrym pomysłem, od samego początku nie czułaś się najlepiej, a osłabienie nie opuści cię jeszcze na długo. Robiłaś co mogłaś i okazałaś się niezwykle pomocna przy walce ze stworzeniem, ale mocno na tym ucierpiałaś. Eliksiry wiggenowe postawiły cię w miarę na nogi, ale jeszcze przez jakiś czas będziesz odczuwała konsekwencje tego, w co wpakował cię Starszy Smok. Koszmary, ogólne osłabienie i… migreny, które okażą się zwalające z nóg.
Konsekwencje: Przed każdym wątkiem, który napiszesz w ciągu trzech miesięcy musisz rzucić kostką k100, wynik powyżej 60, oznacza, że dostajesz migrenę w najmniej spodziewanym momencie, podczas której będziesz widzieć swój koszmar. Jeśli dodatkowo napiszesz standardowy wątek w św. Mungu, możesz zwiększyć powyższy próg do powyżej 70.
Nagroda od MM:Kliker Scamandera (+2 ONMS) – pomocny przy tresurze magicznych stworzeń, w zależności od stworzenia, z którym pracuje czarodziej, kliker wydaje dźwięk, który dla danego zwierzęcia jest najbardziej atrakcyjny.
• @Rhode O. Fairley Ta wyprawa bez wątpienia dała ci w kość. Dawałaś z siebie wszystko i choć w stresie pomyliłaś inkantację dwa razy (wcześniej ratując siebie i Fairwyna oraz teraz pomagając Irvette), możesz czuć satysfakcję, bo przede wszystkim przeżyłaś i dotarłaś aż tutaj, biorąc czynny udział w ratowaniu całej brytyjskiej społeczności. Ciężko ci się jednak w pełni cieszyć z sukcesu, bo dementor pozbawił cię najszczęśliwszego wspomnienia, pozostawiając w sercu pustkę i poczucie, że brakuje ci czegoś naprawdę ważnego.
Konsekwencje: W związku z obrażeniami, jakie otrzymałaś w ciągu całej wyprawy, musisz napisać trzy jednopostówki (na min. 3 tysiące znaków) w św. Mungu, w których opiszesz proces rekonwalescencji, zaleczania blizn i ogólnej regeneracji organizmu. Dodatkowo, z powodu kiepskiego stanu psychicznego, przez dwa miesiące przebywasz na zwolnieniu lekarskim, aby dojść do siebie (co oznacza, że nie możesz pisać wątków ani jednopostówek w pracy, ale możesz ubiegać się co miesiąc o standardowe 50% pensji).
Nagroda od MM:Bloker na różdżkę – to specjalna owijka na różdżkę, dzięki której podczas źle rzucanych inkantacji, zaklęcie jest przez nią blokowane. Możesz zamontować ją na swoją różdżkę w dowolnym zakładzie różdżkarskim. Koszt takiej usługi to 100 galeonów.
• @Ricky McGill Odniosłeś rany, które właściwie cię nie bolą, które właściwie nie są dla ciebie jakieś straszne, a przynajmniej tak może ci się wydawać. Twoje ciało ma jednak inne zdanie na ten temat i jest naprawdę osłabione, wyraźnie potrzebuje rekonwalescencji i odpoczynku, bo inaczej jesteś w stanie niemalże zasnąć na stojąco. Emocje również zrobiły swoje, ale to przede wszystkich twój brak zdolności odczuwania bólu okazał się twoim największym wrogiem, powodując, że nie do końca zdajesz sobie sprawę z tego, jak osłabłeś.
Konsekwencje: Musisz napisać jednopostówkę na minimym 3 000 znaków w szpitalu św. Munga, gdzie ostatecznie doprowadzasz się do porządku, a większość twoich urazów zostaje ostatecznie zaleczona. Niemniej jednak przez trzy miesiące czujesz się wyraźnie osłabiony, a aktywność fizyczna jest dla ciebie sporym wyzwaniem.
Nagorda od MM:Tytanowy pierścień – prosta, stosunkowo ciężka obrączka wykonana z tytanu, która dostosowuje się do palców noszącej jej osoby, dzięki czemu można swobodnie przekładać ją po całej dłoni. Została skonstruowana w taki sposób, by alarmować noszącego o odnoszonych obrażeniach fizycznych oraz łagodzić skutki ataków magicznych, które dzięki temu nie są aż tak dotkliwe z powodu choroby.
• @Saskia Larson Udaje ci się wyjść z wyprawy niemalże bez szwanku, jesteś zmęczona, a twój głos przepadł, dokonałaś jednak niezwykłych czynów. To twoja gra uśpiła Starszego Smoka, to dzięki tobie byliście zdolni go spętać i ocalić świat przed jego gniewem. Twoja ręka została poparzona, to prawda, nie odniosłaś jednak wielkich fizycznych obrażeń. Wygląda jednak na to, że twoja psychika ucierpiała na tym starciu i przez najbliższy miesiąc śnią ci się koszmary. Twój głos pozostał zaś, przynajmniej na razie, w rękach Dagoneta, który choć wam pomógł, najwyraźniej doskonale bawił się sytuacją, w jakiej się znaleźliście.
Konsekwencje: Do 31 października musisz wspominać w swoich wątkach o koszmarach, jakie cię nawiedzają, inaczej te mogą stać się wyraźniejsze i wkrótce przerodzą się w prawdziwą fobię. Dodatkowo przez najbliższe trzy miesiące twój głos powoli do ciebie wraca, zupełnie, jakbyś miała niesamowicie ciężkie zapalenie krtani. Czasem jesteś w stanie coś wyszeptać, ale bardzo cię to męczy. Z biegiem czasu jest coraz lepiej, jednak zdarzają się sytuacje, kiedy to Dagonet przejmuje nad tobą kontrolę. W każdym wątku rzuć kość k100, gdzie wynik powyżej 65 oznacza, że duch błazna przez ciebie przemawia, a ty zaczynasz chichotać nie swoim głosem i opowiadać żarty, których nikt nie rozumie.
Nagroda od MM:Lira Orfeusza (+2 DA) – mały, wykonany z białego drewna, inkrustowany białym złotem instrument, który zdaje się mieć niezwykle silne struny. Zagranie na tym instrumencie wpływa kojąco na podburzone istoty, łagodząc ich nerwy. Działa to na obszarze pięciu metrów od grającego.