C. szczególne : blizny ciągnące się przy lewej nerce i po prawej stronie żeber | niewielkie, krwawe znamię w kształcie krzyża na grzbiecie prawej dłoni | krwawy znak w kształcie obrączki
Ateny to stolica, a zarazem największe miasto Grecji, położone w regionie Attyki. Nazwa pochodzi od bogini Ateny, która wedle mitologii podarowała miastu wartościowy prezent w postaci oliwnego drzewka. Na liście najsłynniejszych, antycznych zabytków greckiej stolicy należy z pewnością odnotować zespół architektoniczny Akropolu, Odeon Herodosa Attyka, Teatr Dionizosa, starożytną Agorę Grecką, Forum Rzymskie oraz Łuk Hadriana.
Autor
Wiadomość
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Nie był przyzwyczajony do tego, że jego wycofywanie się ze świata tak działa na innych. Raczej z doświadczenia wiedział, że nikt kompletnie nie zwraca na to uwagi, dzięki czemu może jeszcze lepiej chronić się przed zranieniem. Niestety, tak jak Feli uprzednio, tak i Paco teraz, nie miał zamiaru dać mu być pustym w środku w spokoju. A przynajmniej początkowo, bo widząc, że nie ma za dużych szans w tej nierównej walce, Morales w końcu ustąpił, pozwalając młodszemu z nich skończyć w pełnym skupieniu swoją robotę. W końcu Max pojawił się w progu między salonem i tarasem, racząc się w końcu zbawienną nikotyną, choć ta nie miała mocy, jakiej chłopak by teraz potrzebował. Był poniekąd wykończony, a poniekąd nawet lekko zadowolony z efektów, ale wciąż czuł, że jest za wcześnie by wrócić do pełnej gamy emocji. Nie, tego jeszcze by nie przeżył. Zamiast więc jakkolwiek nawiązać do swojego stanu, zapytał po prostu o to, co Morales na dziś zaplanował bo jakby nie było przyjechali tu razem na zaledwie pięć dni i nie było co zamykać się w apartamencie nawet jeśli, te wszystkie starożytne cuda, miały nie poruszyć tak młodego serca, jak w normalnych okolicznościach byłyby w stanie. Nie chodziło tu jednak o Solberga i to nie dla siebie zdecydował się w końcu odezwać. Skinął głową potwierdzając, że dobrze pamięta tamten moment. Zresztą, ciężko było zapomnieć coś tak wyjątkowego i popierdolonego zarazem. Paco mówił dalej, ale słowa przestały docierać do Felixa, który dostrzegł plamy krwi na hotelowej ścianie. Przeniósł wzrok, szukając ran na ciele Moralesa i wcale nie potrzebował wiele czasu, by w odnaleźć spojrzeniem poranione knykcie. Wyrzucił więc niedopałek przez ramię i podszedł do lodówki, by wyciągnąć z niej paczkę lodu, a następnie przeszedł do łazienki, by zgarnąć jakiś mały ręcznik. W końcu wrócił do salonu i klęknął na jedno kolano przed Paco, biorąc delikatnie jego zranioną dłoń w swoje ręce. -Zajmę się tym. - Powiedział, po czym zaczął opatrywać i ochładzać ranki, próbując zapobiec opuchliźnie. Może i z pozoru był pustą kukiełką bez emocji, ale to właśnie przymus i troska o matkę sprawiły, że po raz pierwszy schował się za tak silnym murem i wiedział, że tylko w tym stanie może się nią odpowiednio zajmować. Dlatego i teraz, choć nie okazywał praktycznie żadnych emocji, wciąż miał ten instynkt, który kazał mu odgrywać rolę zbawiciela. Może i beznadziejnego, ale mimo wszystko. -Nie pojebane. Chodźmy tam. - Powiedział w końcu, unosząc wzrok znad poranionej dłoni i spotykając czekoladowe tęczówki. Może nastroju na super romantyczne schadzki nie miał, ale nie oznaczało to, że miał siedzieć tu i pogarszać swój stan. Poza tym, nie chciał psuć wyjazdu kochankowi, który i tak już wystarczająco się przez ostatnią dobę przez niego nacierpiał. Nie, nie chodziło w tym wszystkim o Maxa i kiedy odrzucał wszelkie emocje, wytrzymując jeszcze tylko kilka jebanych chwil, był człowiekiem, który w głębi jego serca zawsze w nim siedział. Nie będąc targanym własnymi emocjami, mógł skupiać się całkowicie na innych i dopiero w odpowiedniej chwili samotności, pozwolić na to, by wezbrana tama hamowanych uczuć wylała, a nastolatek odreagował wszystko to, co próbował powstrzymywać.
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Salazar Morales
Wiek : 39
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 183 cm
C. szczególne : blizny ciągnące się przy lewej nerce i po prawej stronie żeber | niewielkie, krwawe znamię w kształcie krzyża na grzbiecie prawej dłoni | krwawy znak w kształcie obrączki
Nie miał szans w tej nierównej walce, przede wszystkim dlatego że pierwszy raz widział Maximiliana w takim stanie, a po wczorajszym, dramatycznym dla obydwu wieczorze tym bardziej obawiał się, że swoim zachowaniem wyrządzi chłopakowi jeszcze większą krzywdę. Zależało mu nim, ale co z tego, skoro nie miał pojęcia jak radzić sobie z jego kruchą psychiką, jego atakami, a nawet nie potrafił przyznać się do żywionych względem niego uczuć przed sobą samym, nie mówiąc już o wyznaniach, które miałby darować jemu. Nie rozumiał ludzkich emocji, nawet jeżeli kochał ich intensywność. Uwielbiał przecież ten dreszczyk adrenaliny, całe swoje życie balansował na krawędzi, ale teraz odnosił wrażenie, że wolałby poczuć zimny oddech śmierci na karku, bo do tego zdążył już przywyknąć. Ciskając zaklęciami w mrocznych alejach, nie zastanawiał się nad kolejnym ruchem. Po prostu wiedział, że musi uderzyć, a podjęcie decyzji w pojedynku, nawet o tak wysoką stawkę, zdawało mu się znacznie prostsze niż kolejne niespodzianki, które niosła za sobą relacja z tym młodym chłopakiem. Nie poddawał się, z determinacją dążył do celu, ale zastanawiał się czy czasem nie zderzył się obecnie z wyzwaniem, któremu nie był w stanie sprostać. Skinięcie chłopięcej głowy przywołało na jego usta delikatny, acz nieco bardziej wiarygodny uśmiech, ale Paco i tak instynktownie wracał do szmaragdowych ślepiów, poszukując w nich choćby iskry. Niestety nadal zdawały się tak samo nieobecne, a ich urokliwy właściciel cały czas działał pod wpływem niewyjaśnionego transu, którego Morales po prostu nie umiał zaakceptować. – Zostaw. – Powiedział spokojnie, ale stanowczo, odsuwając jednocześnie poranioną rękę. Nie potrzebował troski, zwłaszcza kiedy miał żal do samego siebie. Niewykluczone zresztą, że to właśnie dlatego się okaleczył: żeby wyrzucić ten ból na wierzch. Nie chciał jednak, żeby jego gest został odebrany przez Solberga jako wyraz agresji, dlatego otulił jego dłonie swoimi i przycisnął czoło do jego skroni, pozwalając im obu na tę namiastkę bliskości, która obecnie nie dawała żadnego ukojenia. – Nie. – Po raz kolejny przybrał zdecydowany ton i ponownie uzmysłowił sobie, że nie powinien raczyć Felixa taką bezwzględnością, nawet jeżeli ten zakopał się we własnym bezpiecznym świecie. Planował ten głupi wypad do planetarium jeszcze przed wyjazdem, i to nie tak że zmienił zdanie, ale podobnie jak jego młodszy kochanek, nie uważał by chodziło tutaj o niego. - Pójdziemy tam, gdzie ty chcesz... – Mruknął nieco łagodniej, jakby wyrażając tę myśl na głos. Nie bez powodu zaakcentował również ten jeden zaimek, pokazując chłopakowi że to on jest ważniejszy i to jego zdanie się liczy. Nie było co ukrywać, pośrednio liczył chyba także na to, że wydobędzie go z tej twardej, osłaniającej go skorupy. Chciał zobaczyć prawdziwego Felixa i jego pragnienia, a nie miraż który zastępował go podczas nagłej absencji… ale to także nie było istotne. – …a potem… – Przerwał, nie będąc pewnym czy to słuszna decyzja, ale ze swoją niewiedzą wolał niczego więcej nie spierdolić. – …mam taką jedną przyjaciółkę. Ciepła kobieta i wspaniała magipsychiatra. Mógłbyś z nią porozmawiać po powrocie? – Zaproponował, nie mając innego lepszego pomysłu. Po wieczorze na plaży wiedział, że poległ a to sprawiało, że poczuł się kompletnie bezradny.
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Max wolałby, żeby nigdy nie musiano go w tym stanie oglądać poza pewną starą ruiną na obrzeżach Inverness. Niestety z czasem jak dorastał zdał sobie sprawę, że jest to metoda, która najbardziej potrafi ochronić jego uczucia, maksymalnie minimalizując przykre skutki własnych emocji. Dlatego w skrajnych przypadkach sobie na to pozwalał, choć na szczęście był to dopiero drugi taki, poza granicami własnego domu. Adrenalina i jemu była bliższa niż ludzkie emocje. Może powinni wybrać się kiedyś wspólnie do tajemniczej jaskini w Norwegii, która potrafiła przenieść to, co się czuło na drugą osobę, by ta mogła zrozumieć, co siedzi w sercu towarzysza. Na ten moment Max jedna nie widział takiej potrzeby wiedząc, że musi poradzić sobie z tym wszystkim sam. Przynajmniej chwilowo. Przymknął oczy, gdy Paco odsunął poranioną rękę. Był nienaturalnie spokojny z zewnątrz, choć z każdą minutą burza panująca we wnętrzu chłopaka, chwilowo uspokojona przez eliksiry, wracała. Otworzył powieki dopiero, gdy poczuł czoło kochanka dotykające jego własne i wtedy, coś jakby obudziło się w szmaragdowych tęczówkach, choć Morales nie miał prawa wiedzieć, że było to idealnie wykalkulowane przez młodszego towarzysza niedoli. -Paco, proszę.... - Powiedział cicho i spokojnie, nawiązując oczywiście do dłoni, która w jego opinii wciąż wymagała opieki. Poza tym w ten sposób choć trochę mógł ukoić swoje sumienie i poczuć, że zrobił coś ku dobremu, zamiast wciąż wszystko niszczyć. Tak, nawet największe gesty altruizmu miały w sobie ziarenko egoizmu. -Chcę iść do planetarium. - Mówił wciąż spokojnie, ale stanowczo. Nie było w tym też ani odrobiny kłamstwa. Chciał podziwiać nocny nieboskłon pod profesjonalnie przygotowaną kopułą. Poza tym, skąd miał wiedzieć, gdzie indziej mógłby chcieć iść, skoro był to jego pierwszy raz w tym śródziemnomorskim kraju. Oczywiście zostawała jeszcze kwestia barów i chlania po rowach i melinach, co odpowiadało obecnie Maxowi najmocniej, ale wiedział, że akurat tę myśl musi zostawić dla siebie i zwalczyć w zarodku. Przynajmniej jeszcze przez kilka dni... -Nie ma potrzeby. - Zdecydowanie odmówił jednak rozmowy nawet z najcudowniejszą kobietą na świecie. Nie będzie woził się po psychiatrach. Radził sobie. Jakoś, ale radził. Poza tym, przecież uczęszczał na terapię i żadnemu innemu terapeucie nie miał zamiaru mówić nawet słowa więcej niż to, co padało w gabinecie w Inverness.
+
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Salazar Morales
Wiek : 39
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 183 cm
C. szczególne : blizny ciągnące się przy lewej nerce i po prawej stronie żeber | niewielkie, krwawe znamię w kształcie krzyża na grzbiecie prawej dłoni | krwawy znak w kształcie obrączki
Paco był jednym z niewielu, którzy mogliby zaświadczyć jak wyglądają białe święta Maximiliana, a chociaż wolałby tego obrazu sobie nie przypominać, tak trudno było nie porównywać aktualnego stanu chłopaka do tego, jaki towarzyszył mu po narkotykach. Wiedział, że Solberg niczego nie wziął. Po pierwsze, nie miał kiedy, po drugie jego źrenice ani trochę nie przypominały obecnie jego własnych, a jednak zdawał się tak samo nieobecny i pusty w środku, jakby cała radość z życia uleciała z niego jak powietrze z pękniętego balonika. - Bueno. Está bien… – Mruknął niepewnie, z powrotem podsuwając mu swoją dłoń, mimo że wcale tego nie potrzebował. Nie chciał żadnych opatrunków, zaklęć leczniczych, magicznych mikstur ani innych cudów, które zasklepiłyby rany i unicestwiły ból, jaki odczuwał całym sobą, spoglądając w szmaragdowe ślepia, pozbawione ich charakterystycznego, przyciągającego blasku. Póki co nie potrafił inaczej patrzeć na tę sytuację. Postrzegał Felixa w roli ofiary, siebie samego miał zaś za oprawcę, nawet jeżeli towarzyszyły mu wyłącznie dobre zamiary. Chciał dobrze, ale czuł się w tym wszystkim tak cholernie zagubiony i bezradny, zwłaszcza kiedy przypominał sobie jego ucieczkę i to jak bardzo go swoją wiarą i pewnością siebie skrzywdził. Szczerze mówiąc, nie był pewien co robi, a pamięć o ich gorących pocałunkach przewijająca się przy każdej, potencjalnej decyzji, jedynie utrudniała sprawę. Podobnie jak i świadomość, że Solberg opatruje właśnie ranę, której nigdy, przenigdy nie powinien zobaczyć. – Pójdziemy. – Zapewnił go, instynktownie chwytając jego policzek, żeby przygarnąć go do siebie. Ponownie zderzył się z nim czołem, zanim złożył delikatny pocałunek na jego ustach. – Nawet jej nie znasz… – Westchnął ciężko, w głębi duszy czując chyba dokąd zmierza ta rozmowa. – Powinieneś dać jej szansę, może obaj powinniśmy, bo ja sam… – czuję, że nie potrafię ci pomóc. Nie wypowiedział tych słów na głos. Zawahał się, próbując jakkolwiek zmienić ich wydźwięk. – Po prostu chciałbym ci pomóc. – Na razie stać go było tylko na tyle, chociaż przygaszony uśmiech i spuszczony w podłogę wzrok mogły wskazywać na to, że pod płaszczykiem tych słów kryło się znacznie więcej emocji, na które nie był jeszcze gotowy. – Zbieraj się, może zdążymy jeszcze kupić bilety. Podobno ustawiają się tam niemałe kolejki. – Przyjął na siebie rolę prowodyra, racząc go delikatnym, niby rozradowanym uśmiechem, ale na próżno było szukać w nim szczerości. Nadal zastanawiał się co dalej, nie potrafiąc skupić się na profesjonalnie przygotowanym nieboskłonie i gwiazdozbiorach, jakie mieli wspólnie oglądać. Można powiedzieć, że robił dobrą minę do złej gry, żeby jakkolwiek wyjść z tej schadzki z twarzą, ale myślami nadal krążył wokół tej niespodziewanej blokady Maximiliana i sposobów, dzięki którym mógłby się przez nią przedrzeć. +
zt. x2
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Był rozbity i wciąż nie do końca potrafił wrócić do siebie. Nie chciał wręcz, bo nie czuł się gotowy na stawienie czoła wszystkiemu, co się w nim tliło. Do tego rozszerzone źrenice Moralesa nie pomagały mu za wiele tylko przypominając o tym, że sam najchętniej uciekłby od świata w najłatwiejszy z możliwych sposobów. Musiał jednak coś postanowić, a siedzenie w hotelowym pokoju nie miało najmniejszego sensu. Odrzucał od siebie słowa kochanka, który sugerował mu rozmowę z magipsychiatrą. Nie, to nie miało znaczenia a też i Max nie wiedział po cholerę mu druga terapia. Nie potrzebował pomocy. Nie chciał jej. Wyjście do planetarium wydawało się być dobrym pomysłem, choć nastolatek nie potrafił się teraz z niego w pełni cieszyć. W drodze na miejsce starał się jednak choć trochę przełamać niektóre bariery. Nie chciał pogarszać ich sytuacji i sprawiać, że planowany wyjazd pójdzie na marne w gęstej atmosferze. Nie było to jednak takie proste, kiedy musiał sobie radzić sam, bez pomocy jakichkolwiek używek. -Mają dzisiaj jakieś specjalne show? - Zapytał widząc stojących w kolejce ludzi i ściskając w kieszeni fiolkę ze smoczym płomieniem. Może nie było to mądre, że wziął ją ze sobą, ale potrzebował trochę otuchy, a od kiedy jak idiota dał się okraść z naszyjnika mjolnira nie znalazł jeszcze innego godnego zastępstwa. Delikatne szkło podziałało od razu, uspokajając po raz kolejny zabałaganioną głowę Maxa. Kupili bilety i usiedli na sali, oczekując rozpoczęcia pokazu. -O kurwa. Dojebane miejsce. - Kulturalnie wyraził swój zachwyt, rozglądając się po sali. Fizycznie zachowywał wciąż bezpieczny dystans od Moralesa, ale psychicznie powoli się odblokowywał pozwalając, by w postawionym kilka godzin temu murze, pojawiły się prześwity i sprawdzając, na ile może sobie pozwolić, nim wszystko znów zacznie go przytłaczać, a on znów schowa się do swojej bezpiecznej skorupy.
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Salazar Morales
Wiek : 39
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 183 cm
C. szczególne : blizny ciągnące się przy lewej nerce i po prawej stronie żeber | niewielkie, krwawe znamię w kształcie krzyża na grzbiecie prawej dłoni | krwawy znak w kształcie obrączki
Pomimo zupełnie innych przyczyn, tak naprawdę towarzyszył im chyba dość podobny stan osowiałości i przygnębienia. Paco zdawał sobie sprawę z tego, że nie powinien przy Maximilianie sięgać po środki odurzające, ale po raz pierwszy od dawna poczuł, że sytuacja go przerasta, a wysypana przed nosem kreska zdawała się najprostszym i najwygodniejszym rozwiązaniem. Nie wziął tyle, żeby odsunąć na bok wszelkie troski, ale przynajmniej pozbył się przeszywającego skronie bólu, który uniemożliwiał normalne funkcjonowanie. Marne pocieszenie, skoro i tak nie miał pojęcia jak się zachować i co zrobić, żeby wydobyć swojego młodszego kochanka z jego bezpiecznego schronu, chociaż po części poprawiając mu nastrój. Nie był również pewien czy powinien wracać do tematu terapii i potencjalnego spotkania z magipsychiatrą. Nie potrafił czerpać pełni radości z zaplanowanego wcześniej wypadu, bo i inaczej go sobie wyobrażał. Nie chciał jednak wytykać chłopakowi nieszczerości, wiedział też że nie mogą kolejnych kilku dni przesiedzieć w ciasnych czterech ścianach hotelowego apartamentu, nieważne jak luksusowy by on nie był. Postanowił więc robić dobrą minę do złej gry, udając że wszystko jest w jak najlepszym porządku. Na razie nie widział innego wyjścia z niezbyt komfortowej sytuacji, w jakiej obaj nieoczekiwanie się znaleźli. – Niestety nie, ale zawsze tu pełno ludzi… Masz przed sobą jedno z najlepszych i największych planetariów w Europie, a może i na całym świecie. Kopuła ma średnicę 25 metrów, do tego realistyczny widok 360 stopni w technologii 3D, interaktywne sterowanie… – Zaczął wymieniać zalety wybranego kosmicznego kina, by po chwili uniesieniem dłoni wskazać Felixowi, żeby poczekał. Przemknął pomiędzy ludźmi na sam początek kolejki, korzystając z tych okazji, w których zawartość portfela miała ogromne znaczenie. Wystarczyło rzucić parę złotych monet na ladę, by nie musieli wystawać we wszechobecnym tłumie i ścisku. – Chodźmy. – Zaprosił go z nieco wymuszonym uśmiechem na ustach, który wyraźnie się rozszerzył na skutek niecenzuralnego komentarza Solberga. Przynajmniej przez moment Paco miał wrażenie, że wszystko wróciło do normy, nawet jeżeli w głębi duszy doskonale wiedział, że tak nie jest. - Mugole mają rozmach, co? Czasami myślę, że czarodzieje nie dorównują ich kreatywności. – Włączył się do pogawędki w oczekiwaniu na bogatą, kolorową prezentację wszechświata. Rozsiadł się też zaraz wygodnie obok Maximiliana, zerkając na niego uważniej kątem oka. Wydawało mu się, że nastolatek trzyma go na dystans, a chociaż nie umiał powiedzieć czy to dobry ruch, wyciągnął ramię na oparciu fotela, układając dłoń na barku chłopaka, by delikatnie przygarnąć go bliżej siebie.
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Oczywiście, że Paco nie mógł postać w kolejce jak normalny człowiek. Max z wyraźnym podziwem na twarzy wysłuchał informacji o tym miejscu, po czym dał mu załatwić sprawy po swojemu. Nie miał sił na kłótnie, czy przytyki. Poza tym, w tym stanie nigdy nie dążył do konfliktów. Był zupełnie inną i nienaturalnie spokojną osobą i mocniej niż zwykle spychał własne potrzeby na dalszy plan. Nie mrugnął więc nawet okiem na całe to omijanie kolejki, które normalnie na pewno by jakoś skomentował, wytykając Moralesowi, że choć raz mógłby zachować się jak normalny człowiek. Poszedł za nim grzecznie na salę i dopiero wtedy dotarło do niego, co te wszystkie wymienione przez Salazara liczby oznaczały. Kopuła była przeogromna i nastolatek szczerze nie mógł się doczekać pokazu. Wbrew temu, na co mogło wyglądać, kotłowało się w nim wiele emocji, a zachwyt nad tym wszystkim był jedną z nich, co zresztą wyraził na głos. -Ja tam zawsze wolałem mugolski świat. Nie sztuka machnąć różdżką i wyczarować sobie co chcesz. - Wyraził swoje zdanie, bo niby czemu by nie miał. Magię uważał za drogę na skróty i choć czasem była pomocna, to jednak wolał robić rzeczy w sposób, który wymagał od niego czegoś więcej. Czując dłoń na swoim barku mur wokół nastolatka znów zaczął ciaśniej się zamykać. Choć wiele działo się w jego głowie i sercu, to jednak ten gest przyszedł za szybko, gdy nie miał jeszcze czasu przetrawić pewnych słów i faktów. Życie znów umknęło z jego szmaragdowych tęczówek, ale po chwili, chłopak jakby ponownie je tam wtłoczył. Nie wiedział, czemu Paco zdecydował się przyciągnąć go do siebie, ale Max pomyślał, że może właśnie tego teraz mężczyzna potrzebuje. Zebrał więc się w sobie na tyle, na ile mógł i przywrócił twarz do względnie normalnego wyglądu, po czym posłusznie przysunął się bliżej niego. Dla Solberga też nie było to zupełnie bez znaczenia. Ten prosty gest wywołał w nim tak skrajne emocje, że musiał dość mocno skupić się na tym, by nie rozpaść się całkowicie. -Przypomnij mi, jaki tytuł ma ten pokaz? - Zapytał, próbując skupić się na czym zupełnie innym, choć nie było to wcale proste. Dłonią dalszą od kochanka wciąż machinalnie gładził w kieszeni szkło fiolki, szukając w tym ukojenia, choć nie było to żadne cudowne lekarstwo. -Oho, chyba zaczynają... - Mruknął, wskazując, że światła pociemniały, a wokół zapanowała cisza. Mając idealną wymówkę, wpatrzył się więc z całym skupieniem i zacięciem w to, co działo się na kopule ponad ich głowami, choć nie potrafił tak zupełnie nie myśleć o całej reszcie. Musiał przyznać, że już pierwsze chwile pomogły mu nieco odkleić się od problemów, gdy zobaczył ogrom całego przedsięwzięcia. Nawet nie potrafił wyobrazić sobie, że to, co ujrzy, będzie tak piękne. Wpatrzył się w gwiazdy, jakby szukał w nich odpowiedzi i sensu istnienia, a cała reszta przestała mieć dla niego jakiekolwiek znaczenie.
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Salazar Morales
Wiek : 39
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 183 cm
C. szczególne : blizny ciągnące się przy lewej nerce i po prawej stronie żeber | niewielkie, krwawe znamię w kształcie krzyża na grzbiecie prawej dłoni | krwawy znak w kształcie obrączki
Nie przywykł do wystawania w kolejkach i marnowania cennego czasu, a skoro za pomogą galeonów można było sobie ukrócić podobnej męki, nie widział powodu, dla którego nie miałby z najprostszego rozwiązania skorzystać. Poza tym nie przyszedł tutaj sam. Przyprowadził ze sobą chłopaka, o którego chciał zadbać najlepiej jak potrafił, zwłaszcza po tym jak nieumyślnie go skrzywdził, zmuszając do zamknięcia się w bezpiecznej, żółwiej skorupie. Wkurwiała go sama ta myśl. Nienaturalnie często zerkał również na twarz Maximiliana, nie bez przyczyny zmartwiony jego stanem… a właściwie to jego stanem i swoją własną niekompetencją. Czuł się na tyle bezradny, że nawet płynący w żyłach rem nie mógł dodać mu ani pewności siebie, ani też przysłowiowych skrzydeł. Mimo że odwiedził to miejsce w przeszłości już kilkukrotnie, prawdopodobnie i tym razem podziwiałby przestronną kopułę. Nie potrafił się jednak skupić na zachwycających widokach, kiedy w jego umyśle zapanował kompletny bałagan. Dopiero krótka pogawędka z młodszym kochankiem pozwoliła przynajmniej po części odgonić je na bok, chociaż gdzieś z tyłu głowy nadal tliło się to wycieńczające uczucie niepokoju. – Magia ma również swoje wady. Czarodzieje przywykli do chadzania na łatwiznę, a wygodnicki styl życia często spowalnia, a nawet powstrzymuje rozwój. – Nie to, żeby nagle zebrało mu się na filozoficzne dysputy, jednak zdawało mu się, że powinien podtrzymać rozmowę, by jak najskuteczniej odciągnąć ich obu od wczorajszych i porannych trosk. Próbował także otoczyć Felixa ramieniem, przyciągając mu bliżej siebie, ale odnosił wrażenie, że nastolatek nadal utrzymuje względem niego chłodny dystans, a co gorsza… chyba nawet mu się nie dziwił? Sumienie odezwało się bowiem po raz wtóry, podpowiadając mu że wieczór na plaży i niefortunna nauka zaklęcia patronusa to nie jedyna rzecz, którą podczas tego wyjazdu spieprzył. Zostawił go samego, zatruwając smutki alkoholem, a mógł przecież położyć się obok, przytulić go do siebie i powiedzieć, że wszystko będzie dobrze, tak jak dawniej, kiedy Solbergowi zdarzało się przegiąć z używkami. Nie powinien też ćpać tego gówna. Nie przy nim. - Narodziny Wszechświata. – Mruknął, pochylając się w stronę partnera. – Brzmi trywialnie, ale szczerze… i tak nigdy nie skupiałem się na historii tak jak na efektach wizualnych. Pokazują formowanie się galaktyk, piękne mgławice, a do tego naszą galaktykę Drogi Mlecznej i Układ Słoneczny. – Wyjaśnił mu pokrótce, kiedy światła powoli zaczęły gasnąć. – Pero la estrella más brillante está sentada a mi lado de todos modos. – Wyszeptał mu jeszcze cicho na ucho, delikatnie gładząc palcami jego bark, acz po tym podniósł już głowę, wpatrując się w mieniącą się wieloma barwami kopułę, której arkana zgłębiał niski, przyjemny dla ucha tembr głosu lektora.
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
No tak, problem był w tym, że wszystko to działo się nieumyślnie. Przynajmniej ze strony Salazara, bo Max spodziewał się, że próba odnalezienia szczęśliwego wspomnienie może skończyć się ciężką porażką. Pluł sobie w brodę, że obrywał za to Morales, ale nie potrafił jakkolwiek na to zaradzić, gdy sam był w opłakanym stanie, przez co tylko się na siebie wkurwiał i jeszcze bardziej dołował. Taaa, Maximilian Mistrzbłędnegokoła Solberg. Nastolatek starał się naprawdę skupić na tym, gdzie był, a nie na tym, co czuł. Nie miał zamiaru psuć im wycieczki, choć czuł, że na to może już być nieco za późno. Nie było jednak sensu by spędzili resztę wyjazdu w pokoju. Musieli się ruszyć i czymś zająć. A przynajmniej Max musiał wiedząc, że inaczej dostanie szału i pewnie zrobi coś, czego będzie prędko żałował. -Nigdy tego nie rozumiałem. Okej, może czasem jest szybciej i osiąga się lepszy efekt, ale gdzie tu satysfakcja? Czy jest jeszcze ktoś, kto lubi się po ludzku zmęczyć? - Zabrzmiał pewnie jak typowy boomer, ale dla niego krew, pot i łzy były mottem jak Viní, vidi, vici, czy Bóg, honor Ojczyzna. Poza tym lepiej dogadywał się z własnymi zdolnościami manualnymi niż z różdżką, co też nie było w tej opinii bez znaczenia. Oczywiście gdyby miał możliwość wejścia do umysłu Paco na pewno by się z nim zgodził. Właśnie tego potrzebował wczoraj najbardziej, nawet nie żadnych słów, zapewnień, czy przeprosin, ale po prostu jego obecności obok. Musiał jednak spędzić całą noc we własnych ramionach, z całych sił walcząc z przeszłością i umysłem, który namawiał go, by sam nastolatek poddał się używkom, które tak kochał. Jakimś cudem znalazł jednak w sobie siły, by się nie poddać, na co na pewno nie bez znaczenia pozostawała niedawna rozmowa z Beatrice, która echem odbijała się w jego zabałaganionej głowie. Że też musiał wszystko tak spierdolić. -Brzmi ciekawie. W sumie, nigdy nie widziałem czegoś podobnego. - Powiedział już nieco ciszej, gdy światła gasły i rozmowy wokół milkły zwiastując początek wydarzenia. - Según la física, las estrellas que vemos pueden estar muertas, y nos daremos cuenta demasiado tarde. - Odpowiedział melancholijnie. Normalnie, gdyby na jego twarzy gościł uśmiech, a atmosfera wokół nie była tak gęsta, pewnie zabrzmiałoby to jak dobry żart, ale teraz miało to wręcz dobijający wydźwięk. Max sam nie wiedział, skąd mu to przyszło do głowy, ale gdy tylko słowa opuściły jego usta odwrócił wzrok, wpatrując się w kopułę. Osiem minut - tyle czasu było trzeba, zanim ludzie zdadzą sobie sprawę ze śmierci słońca, a inne gwiazdy mogły być już martwe setki lat, a oni wciąż byli w stanie dostrzec ich blask na niebie. To była dopiero magia, a nie to, co wyprawiali w Hogwarcie. Nie powiedział już nic więcej, tylko zatopił się w wizualizacji nad swoją głową, która powoli pochłaniała go do tego stopnia, że naprawdę zapominał o czymkolwiek innym. Co by wiele powiedzieć, był pod ogromnym wrażeniem, a jego ciało powoli się rozluźniało, gdy obserwował to wszystko, o czym wcześniej opowiadał mu Paco. Dłoń na fiolce odpuściła, wychodząc z kieszeni, a głowa nastolatka swobodnie opadła na ramię kochanka. Szmaragdowe źrenice zawały się znów błyszczeć, gdy obserwowały wszelkie cuda dziejące się nad ich głowami. Tak, wyraźnie tego teraz potrzebował, by choć na kilka sekund zapomnieć o całym bagnie, jakim było jego krótkie życie.
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Salazar Morales
Wiek : 39
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 183 cm
C. szczególne : blizny ciągnące się przy lewej nerce i po prawej stronie żeber | niewielkie, krwawe znamię w kształcie krzyża na grzbiecie prawej dłoni | krwawy znak w kształcie obrączki
Nie mógł powiedzieć, żeby Maximilian go wcześniej nie uprzedzał, ale mimo to nie zdawał sobie sprawy, że nauka patronusa może przynieść aż tak opłakane rezultaty. Niegdyś sam miał ogromne problemy z opanowaniem zaklęcia przywołującego zwierzęcą mgiełkę, toteż przygotowany był na pasmo potencjalnych porażek oraz spory wysiłek. Nie na darmo zabrał zresztą na plażę lampiony wspomnień i dołożył wszelkich starań, aby jego młodszy kochanek poczuł się komfortowo i uwierzył, że jest w stanie podołać wyzwaniu. Wiedział jednak, że te szczęśliwe wspomnienia często pozostają ukryte między znacznie bardziej przykrymi, bolesnymi momentami z przeszłości, które niestety wracały do człowieka jak bumerang. Nie bez przyczyny wypytywał Solberga na moczarach o to jak poradzić sobie z jego ewentualnymi atakami paniki. Nie przewidział, że tego rodzaju ataki to jedynie wierzchołek góry lodowej, a chociaż naprawdę chciał chłopakowi pomóc, w swojej własnej determinacji nieumyślnie wyrządził mu jeszcze większą krzywdę. - Czasem wygoda jest dobra. – Wtrącił, wzruszając subtelnie ramionami, kiedy nagle jego twarz przyozdobił nieco szerszy, rozbawiony uśmiech. Co prawda pokaz nadal się nie rozpoczął, więc nie przeszkadzali rozmową nikomu wokoło, ale i tak pochylił się bliżej ucha nastolatka. – Ja lubię się zmęczyć. Szczególnie na arenie pojedynkowej... albo w sypialni. – Nie był to może najlepszy moment na strojenie sobie żartów, jednak ostatnie słowa świadomie wymruczał uwodzicielskim, kuszącym tonem, przynajmniej próbując rozgonić tę ciężką, ołowianą atmosferę, która towarzyszyła im od wczorajszego wieczoru. Co do sedna zgadzał się jednak z Felixem. Magia, jakkolwiek przydatna i efektowna, jednocześnie odbierała swoistą nutę satysfakcji i namiętności. – Kolejny plus jest taki, że mamy lektora, a ja nie muszę zgrywać marnego przewodnika. – Przyznał z udawanym bólem, wszak w takowej role nie wypadał wcale tak blado, chociaż akurat o wszechświecie, gwiazdach i planetach za wiele by Maximilanowi nie opowiedział. Słysząc melancholijne słowa swego młodszego kochanka, ukradkiem zerknął na jego twarz, zapominając że w półmroku sali i tak nie wyczyta z niej żadnej emocji. Czuł jednak intuicyjnie, że dzieciak nadal nie doszedł do siebie. – No les quita belleza. Además, no le tengo miedo a la muerte. Estoy acostumbrado a eso. Probablemente... Espero bailar con ella muchas veces más. – Wyszeptał więc pokrzepiającym tonem, zanim podniósł wyżej wzrok, obserwując oszałamiająco piękne gwiazdy i mgławice. Widok zachwycał tym bardziej, kiedy przypomniał sobie o bezkresnym, ciemnym niebie zwisającym obecnie nad londyńską szarugą. Dobrze było oderwać się od codziennych trosk i zmartwień, ale jeszcze milej było przytulić głowę do przylegającej do jego ramienia chłopięcej czupryny. Wiedział, że ten prosty gest nie unicestwi błędów, jakich ponownie się względem do niego dopuścił, jednak w pewnym sensie odetchnął z ulgą, czując że ten chłodny dystans i napięcie chociaż odrobinę ich odpuściły.
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Cóż, Mac przyzwyczajony był, że nie brano jego słów na poważnie i choć Salazar nie wykazywał tutaj braku szacunku dla tego, co nastolatek mówił, to jednak z góry założył sobie scenariusz, który on sam znał i który udało mu się przekuć w sukces. Niestety u Solberga było to bardziej skomplikowane, czego oczywiście nie potrafił odpowiednio przekazać słowami, a efektem bywały tego typu właśnie niekomfortowe sytuacje. -Wygoda jest pojęciem względnym. Dla Ciebie to prywatny kucharz w El Paraiso, dla niektórych zwykła możliwość podgrzania obiadu w mikrofali. - Stwierdził, wchodząc w typowe dla siebie filozoficzne przemyślenia, które tylko nasilały się, gdy nastolatek miał nieco gorszy humor. Normalnie nie myślał przecież o jakichkolwiek poważniejszych sprawach, żyjąc chwilą i czerpiąc z życia garściami. Czasem jednak świat wokół niego zwalniał, a wtedy Max zdawał się widzieć więcej niż kiedykolwiek chciał. Prychnął lekko rozbawiony na słowa Paco. Tak, tyle to już o nim wiedział, że były sprawy, gdzie ten nie szedł na skróty i pochłaniał się całkowicie pracy mięśni. Pewnie normalnie Felix zaproponowałby sprawdzenie kondycji starszego kochanka, ale zdecydowanie nie był teraz w stanie wykrzesać z siebie podobnych propozycji. Nie szczerze, a zdawało się, że już dawno przekroczyli granicę, za którą Morales przejmowałby się tym, czy jego młodszy towarzysz ma ochotę na podobne igraszki. Poza tym, ostatnimi czasy poznali się znacznie lepiej i choć w niektórych kwestiach wciąż nastolatek unikał szczerości i wychodziło mu to bezbłędnie, tak tutaj czuł, że podobne zagranie w ogóle by nie przeszło. -Nie wątpię, że lektor potrafi merytorycznie ująć to wszystko w przepiękną historię dużo lepiej niż Ty. - Przyznał, ale nie poprzestał na tym. -Wyobrażam sobie jednak, że zrobiłbyś z tego niesamowitą opowieść, może niekoniecznie prawdziwą i zgodną z faktami, ale porywającą tłumy. - Choć wciąż nie był do końca sobą, czuć było szczerość w tym stwierdzeniu, która nie miała nic wspólnego z pustym pochlebstwem. Salazar miał niezaprzeczalną charyzmę i Max wiedział, że mężczyzna potrafił tak operować słowem, że cały ten czekający na rozpoczęcie show tłum, byłby przynajmniej tak samo zachwycony tym, co ma do powiedzenia, co wizualizacjami, jakie już za chwilę mieli zacząć oglądać. Słysząc słowa Moralesa, Max mimowolnie znów spiął się do granic. Wiedział, jakie przesłanie ten miał na myśli, ale jednak obudziło w nim to kolejne nieprzyjemne wspomnienia. Miał dosyć jakichkolwiek romansów ze śmiercią. Nie tyle własnych, jeśli te zakończyłyby się w konkretnym momencie, ile tych, które spotykały ludzi jakich uważał za bliskich sobie. Zbyt wiele razy widział, jak ledwo podnoszą się, walcząc o kolejny oddech i choć ostatecznie wszystko kończyło się względnie dobrze, to jednak te ziarenka niepokoju zbierały się w Solbergu powodując, że z każdym kolejnym razem był coraz bardziej nerwowy i nadopiekuńczy nawet względem obcych. Gdy poczuł, jak Paco przytula swoją głowę do niego, konflikt w młodym sercu wzrósł ponownie, podsycony poprzednimi przemyśleniami i wspomnieniem rozmowy z Beatrice. Skarcił się w myślach, próbując uspokoić serce, które przyspieszyło tempa i skupić całą uwagę na przepięknej mgławicy, która właśnie rozpościerała się nad ich głowami. Choć mentalnie był nieco dalej, to jednak nie potrafił przejść obojętnie obok tego niezaprzeczalnego piękna, jakie tworzyła projekcja pojawiająca się na kopule.
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Salazar Morales
Wiek : 39
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 183 cm
C. szczególne : blizny ciągnące się przy lewej nerce i po prawej stronie żeber | niewielkie, krwawe znamię w kształcie krzyża na grzbiecie prawej dłoni | krwawy znak w kształcie obrączki
- Prywatny kucharz przy tylu gościach to nie wygoda, a konieczność. Niestety. – Westchnął w duchu, wszak tak naprawdę uwielbiał robotę w kuchni czy za barem i gdyby tylko jego możliwości czasowe i przerobowe na to pozwalały, najchętniej samodzielnie gotowałby i przyrządzał dla drinki dla swoich klientów. Czasami nadal zdarzało mu się zresztą wyręczyć zapracowaną obsługę, żeby chociażby przez chwilę odpocząć od męczących wzrok dokumentów. – Zaklęcia czyszczące są wygodne. Kocham porządek, ale nie przepadam za sprzątaniem. – Przyznał za to po głębszym zastanowieniu. Poza pojedynkami nie uciekał się do magicznych sposobów tak często, ale jeżeli już korzystał z jakichś czarów użytkowych, niewątpliwie chłoszczyść zajmował zaszczytne miejsce na podium. Ciche prychnięcie Maximiliana podziałało niczym miód na jego uszy i serce. Domyślał się, że pod nastoletnią kopułą nadal kłębi się niemały bałagan, ale porównując stan chłopaka do tego, który zastał nad ranem, można było dostrzec zdecydowany progres. Wydawało się, że Felix powoli otwiera się na świat, pozwala samemu sobie na odczuwanie emocji, a czego by nie powiedzieć, był to ogromny krok na przód. Ba, nawet zaczął sobie stroić z niego żarty, na co początkowo Paco zareagował skrzywieniem ust, dopiero po chwili uzmysławiając sobie że jego młodszy kochanek skrzętnie przemycił również skierowany w jego stronę komplement. – Na pewno nieprawdziwą i niezgodną z faktami. – Powtórzył po nim, śmiejąc się pod nosem. – Dzięki. – Mruknął wdzięcznie, wyczuwając jakąś nutę szczerości w jego słowach. Pewnie rzeczywiście dałby radę. Przemawianie przed tłumem nigdy nie budziło w nim nerwów ani tremy, chociaż akurat dzisiaj wolałby sobie podobne próby darować. Nie tylko Solberg cierpiał bowiem od natłoku natrętnych, natarczywych myśli, które nie należały raczej do najbardziej optymistycznych. Przytulił policzek do jego włosów, obejmując go jeszcze ciaśniej swoim ramieniem. Przez moment korciło go, by powrócić do poprzedniego tematu rozmowy, wspomnieć że właśnie to jest wygoda, ale ostatecznie obaj podziwiali kosmiczny pokaz w milczeniu. – I jak? Chyba było warto, co? – Zagadnął, zaczepnie podnosząc głowę, zanim pochwycił jego dłoń, żeby przypadkiem nie zgubić go gdzieś w tym wszechobecnym ścisku. – Masz ochotę na coś słodkiego? – Zaproponował również, bo może i miłośnikiem słodyczy nie był, ale jednocześnie wiedział, że odrobina cukru w tak grobowych nastrojach im nie zaszkodzi. – Polecałbym loukoumades, to takie hmm… greckie pączki. Niedaleko podają też całkiem niezłą baklavę. – Przedstawił chyba dwa najpopularniejsze w tym kraju desery, acz w rzeczywistości otwarty był na pomysły swego młodszego kochanka. Chciał go trochę rozkręcić i odpędzić na bok wspomnienia niefortunnej nauki patronusa, ale przedtem złapał go delikatnie za ramiona, patrząc wprost w jego błyszczące, szmaragdowe ślepia. - Lo siento, Félix. No debí empujarte. – Czuł, że powinien przeprosić nie tylko za to, co wydarzyło się na plaży, ale i w samym apartamencie. Mimo to wolał zamknąć temat w tych kilku lakonicznych słowach, by nie powracać ponownie do tych przykrych obrazów.
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
No tak, z tym porównaniem średnio trafił. Zapomniał, że Morales uwielbia krzątać się przy naczyniach, kuchenkach, czy też shakerach. Chodziło jednak o sam przekaz i to pewnie do mężczyzny dotarło. Max wciąż czekał na obiecaną degustację, jaką Paco niby miał mu zapewnić, choć obecnie było to zdecydowanie mniej niż możliwe. -Zdążyłem zauważyć. - Mruknął z delikatnym uśmiechem przypominając sobie z milion sytuacji, kiedy to przy pomocy właśnie tego zaklęcia Salazar sprzątał to, co Max wyrzygał w jego obecności. Zdecydowanie chłoszczyść była w tych momentach zbawienna. Dopóki prowadzili względnie luźną i płytką rozmowę, nie było żadnego problemu, a Max powoli burzył gruby mur, jaki postawił wokół siebie wczorajszego wieczora. Stan ten nie trwał jednak zbyt długo, gdy nieprzyjemności powróciły i choć przez chwilę na jego ustach widniał szczery półuśmiech, tak teraz nastolatek ponownie wrócił do tego zdecydowanie ciemniejszego miejsca. Gdy pokaz się zakończył, Solberg był wyraźnie rozluźniony. Dzięki milionom gwiazd nad ich głowami i opowieści lektora, jego głowa i serce nieco się wyciszyły, przez co zdecydowanie poprawił mu się też humor. -Był niesamowity! Miałeś rację, to przebija....wszystko inne. - Początkowo miał sformułować wypowiedź inaczej, ale przypominając sobie noc na mokradłach poczuł, jak znów zaczyna się wycofywać. Nie chciał tego. Może i nie było dobrze, ale nie chciał o tym myśleć. Paco wydawał się funkcjonować jak człowiek, więc i Max poczuł, że nie potrzebuje aż tak się odczłowieczać. Był jednak gotów w każdej chwili znów włączyć ten magiczny przełącznik. -Jeśli chodzi o wycieczki, zawsze trafiasz w punkt z atrakcjami. - Dodał jeszcze, łaskocząc ego kochanka, którego dłoń obejmowała jego własną. Solberg poświęcił temu faktowi zdecydowanie zbyt wiele uwagi jak na swoje gusta. Nie mógł jednak zaprzeczyć, że Morales - świadomie lub nie - wiedział dokładnie, gdzie zabrać Maxa, by miło razem spędzili czas. Tak było tutaj i tak było też na Kubie, choć wpadka z patronusem była niestety znacząca. Oczywiście ni chuja nie był głodny. Miał ochotę na wszystko poza posiłkiem, ale teraz nie miał ochoty ani się kłócić, ani też nie chciał sprawiać, by Paco po raz kolejny spojrzał na niego tym wzrokiem, który wyrażał zmartwienie, czy też po prostu zainteresowanie ignorancją dla własnej kondycji przez Maxa. -Jasne. - Odpowiedział więc krótko, słuchając możliwości, jakie Morales mu przedstawił. -Niech będą te lorkedies, czy jak to tam. - Oczywiście, że nie zapamiętał tej dziwnej nazwy, ale nie miało to chyba aż takiego znaczenia. Był ciekaw, co to za potrawa i jak długo zdoła utrzymać ją w żołądku. Nie spodziewał się, że przedtem zostanie jednak zatrzymany, a już tym bardziej tego, co po chwili usłyszał. Nie uważał, by Morales był tu winny, nie potrzebował przeprosin, zadośćuczynienia, czy czegokolwiek innego, a jednocześnie nie potrafił z nim porozmawiać o tym, co naprawdę go dręczyło. -Dale un descanso. - Powiedział więc tylko, machając na wszystko ręką. -To gdzie ta knajpa? - Zapytał, błyskawicznie zmieniając temat, nim Salazar zdążył się jakkolwiek rozgadać.
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Salazar Morales
Wiek : 39
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 183 cm
C. szczególne : blizny ciągnące się przy lewej nerce i po prawej stronie żeber | niewielkie, krwawe znamię w kształcie krzyża na grzbiecie prawej dłoni | krwawy znak w kształcie obrączki
Niezbyt trafne porównanie nie zamaskowało całkowicie przekazu, a chociaż chwilowo Paco o zmianie karty dań w hotelowej restauracji i obiecanej Maximilianowi degustacji nie myślał, tak zdecydowanie nie pogrzebał ich wspólnych planów. Po prostu odłożył je w czasie, gotów urządzić swemu młodszemu kochankowi kolację marzeń po powrocie. Miał nadzieję, że w ten sposób zdoła również pobudzić jego wilczy głód, wszak doskonale pamiętał, że ostatnio Felix apetytem nie grzeszył, a i utratę kilku kilogramów widać było gołym okiem. – Nie zamierzałem mówić tego na głos, ale racja… masz talent do robienia bałaganu. – Nie zdołał powstrzymać cisnącego się na usta prychnięcia, kiedy przypomniał sobie ile razy Solberg zapaskudził perski dywan w sypialni w El Paraiso. Zabawne, że wkurwił się jedynie za pierwszym. Potem zdołał już do podobnych przykrości przywyknąć. Każdy miał jakieś wady, ważne żeby przewyższały je zalety, a akurat tych drugich i uroku osobistego nie mógłby boa kusicielowi odmówić. Zachwycające, błyszczące gwiazdozbiory rozświetlające pokaźnych rozmiarów kopułę planetarium również Salazarowi pozwoliły nieco się rozluźnić. Poczucie winy i troska o bezpieczeństwo towarzyszącego mu nastolatka nadal przebijały się do świadomości, ale zostały przynajmniej wyciszone do tego stopnia, że nie uniemożliwiały normalnego funkcjonowania. – Wszystko inne, yhm… – Powtórzył po nim, przewracając wymownie oczami. – Chyba muszę wycofać to co powiedziałem wcześniej o twojej kreatywności. – Pozwolił sobie na żartobliwie wbicie szpilki, nie wiedząc co takiego chodziło po głowie Maximiliana, acz dla załagodzenia przytyku przyciągnął zaraz chłopaka bliżej własnego torsu. – Nie powinieneś tak karmić mojego ego, dobrze o tym wiesz. – Zareagował zaczepnie na kolejne pochlebstwo, jakie uwolniło się z ust Felixa, tym razem dokopując się również i do swoich przywar. Zazwyczaj unikał mówienia o własnych słabościach, ale przy tym małym wężu czuł się wyjątkowo wręcz swobodnie, o czym zaświadczał zresztą szeroki uśmiech przyozdabiający jego twarz. Przez krótką chwilę rzeczywiście poczuł się jak dawniej – na Kubie – ale przemykające gdzieś z tyłu głowy patronusowe wspomnienie skutecznie zaciemniało ten pozytywny obraz. - Powiem ci w sekrecie, że najlepsze są te z pokruszonymi pistacjami. – Przechylił się w jego kierunku, przykładając dłoń do policzka, jakby faktycznie zdradzał mu największą tajemnicę wszechświata, ale… mina mu trochę zrzedła, kiedy tylko nadszedł wyczekiwany moment przeprosin. – ¿Y usted? ¿Lo dejaste? – Westchnął głośno, zbyt późno zdając sobie sprawę z tego, że nie powinien wypowiadać tych słów. Instynktownie przygryzł wargę, ale palniętego głupstwa cofnąć już nie mógł. Stwierdził więc, że wygodniej będzie powrócić do tematu pączków. – Na końcu tej alei, praktycznie tuż za zakrętem. – Wyjaśnił mu trasę, skinieniem głowy wskazując, w którą stronę udają się na spacer. Krótki, nie skłamał, bo po kilku minutach marszu znaleźli się już przed niewielką, acz przytulną kawiarenką. – W sumie te ze skórką pomarańczy też są dobre. – Pokazał dłonią na słodycze, czekając z zamówieniem aż Solberg wybierze coś dla siebie. – Potem plaża? Szkoda byłoby nie skorzystać z takiej pogody. – Podpytał go także w międzyczasie, bo co jak co, ale ateńska aura ani trochę nie przypominała londyńskiej psiej pogody. Słońce paliło skórę, że aż miło.
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Planów mieli wiele, ale w tym momencie wszystkie chyba odeszły nieco w odstawkę, gdy na pierwszy plan wysunęły się ponownie problemy. Max potrzebował odskoczni, choć nie wiedział do końca jak ją sobie obecnie zapewnić. Pomyślał nawet, że może powinien napisać do Yasmine i wybrać się z nią gdzieś poza miasto, by choć trochę oczyścić głowę, ale przecież najpierw musiał wrócić z Aten, a znając ten szalony duet facetów, mogło się tu wydarzyć jeszcze wszystko. Zarówno pozytywnego jak i negatywnego. -W czymś trzeba być dobrym. - Przez krótki moment, gdy tak sobie żartowali, zdawało się, że wszystko powoli wraca do normy. Nastolatek zdecydowanie się rozluźniał, a co za tym szło i Paco lżej do wszystkiego przychodził. Niestety, taki stan rzeczy nie miał trwać zbyt długo, gdy zranione serce jeszcze nie do końca miało czas się uspokoić. Prychnął słysząc własne słowa powtarzane przez Moralesa. No tak, elokwencją się tutaj zdecydowanie nie popisał, ale tak było mu o wiele łatwiej niż nawiązywać bezpośrednio do wydarzeń na moczarach. W tej chwili wolał uniknąć wszystkiego, co związane jakkolwiek z ich relacją. -Mówiłem, że mnie przeceniasz. - Odparł, dając mu lekkiego, niezdarnego kuksańca, który wynikał przede wszystkim z ich usadowienia. Cóż, nie mógł mieć Paco za złe tego przytyku. Miał w tej chwili wiele racji. -Musisz zacząć rozróżniać pochlebstwa od bycia miłym. - Odwzajemnił mu się przytykiem, bo oczywiście wiedział, że ego Moralesa nie potrzebowało jeszcze większego podbicia. -Czasem też mogę powiedzieć coś miłego dla odmiany. - Dodał, poniekąd wskazując na fakt, że kłótni w ich relacji to było niemało. Kiedyś wręcz dominowały one nad zwykłymi rozmowami, ale na ten moment wszystko zdawało się jakby uspokajać. -Oho! Nie boisz się, że wypaplam tę wielką tajemnicę? - No i na chwilę odpalił się nawet zaczepny Max, który podniósł brew, przekręcił głowę i z zawadiackim uśmiechem zadał to proste pytanie, jakby dzielili największą tajemnicę na świecie, a nie rozmawiali po prostu o pączkach. Niestety przejście na język hiszpański szybko to wszystko zniweczyło, a Max ponownie się wycofał. -Lo dejaré. - Odpowiedział tylko beznamiętnie, nie chcąc wchodzić już w dalsze szczegóły. Poczuł więc ulgę, gdy Paco podłapał temat i zaczął kierować ich do kawiarenki, która faktycznie znajdowała się rzut kamieniem od cudnego planetarium. -Wezmę te z pomarańczą w takim razie. - Podjął szybką decyzję licząc, że orzeźwiający cytrus pozwoli mu nieco łatwiej przełknąć posiłek, na który ani trochę nie miał ochoty. -Czemu nie. Trzeba korzystać z braku dementorów. - Zgodził się, choć ponownie nie było w tym przesadnego entuzjazmu, jako że wciąż preferowałby zaszyć się w hotelu i dać upust wszystkiemu, co kłębiło się teraz w jego duszy.
+
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Salazar Morales
Wiek : 39
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 183 cm
C. szczególne : blizny ciągnące się przy lewej nerce i po prawej stronie żeber | niewielkie, krwawe znamię w kształcie krzyża na grzbiecie prawej dłoni | krwawy znak w kształcie obrączki
Rolę odskoczni od codziennych trosk miała zapewnić im ta kilkudniowa wycieczka do pięknego, antycznego kraju, ale niestety nauka patronusa przyniosła znacznie więcej szkód niż korzyści, a zważywszy na skomplikowaną relację tych dwóch dżentelmenów trudno było tak naprawdę przewidzieć co jeszcze wydarzy się podczas wczasowego wypadu. Paco czasu cofnąć nie mógł, ale miał chociaż tę świadomość, że zjebał po całości, a z tego względu starał się za wszelką cenę wynagrodzić chłopakowi poczynione krzywdy. Szkoda tylko, że nie potrafił powiedzieć Maximilianowi wprost, że mu zależy i że po prostu zachował się jak najgorszy frajer, i to pomimo towarzyszących mu słusznych zamiarów… a mówiło się, że dobrymi chęciami piekło jest wybrukowane. – Nie tylko w tym jesteś dobry. – Podniósł zaczepnie głowę, z uwodzicielskim uśmiechem wymalowanym na twarzy, wszak w jego świecie nagość i fizyczne uciechy zdawały się łatwiejsze niż emocjonalne rozmowy toczone na spacerze w romantycznym blasku księżyca. Nie przywykł do tych drugich. Prawdopodobnie dlatego wiecznie go ranił, mimo że w głębi duszy pragnął dać mu wszystko to, co najlepsze. Przynajmniej atmosfera stała się mniej gęsta, a nawet zdołali wreszcie pożartować, nie unikając przy tym wzajemnych spojrzeń. Nie da się ukryć, że od wczorajszego wieczoru zanotowali niemały progres, ale przyjacielskie przytyki czy uniesione kąciki ust nadal nie porządkowały gnieżdżącego się w ich umysłach bałaganu. – Nie przeceniam, chociaż muszę przyznać, że masz dzisiaj gorszy dzień. – Prychnął pod nosem w reakcji na sprzedanego mu kuksańca, którego ledwie poczuł z powodu jego niezgrabności. – Musisz mnie tego nauczyć. – Mruknął również zaraz, pośrednio nawiązując do nie tak dawnej pogawędki, którą właśnie sobie przypomniał. Nadal twierdził, że wiele mogą się od siebie nauczyć, i to pomimo tej wyjątkowo przykrej porażki ze zwierzęcym patronem. – Chciałbym, żeby to czasem występowało jak najczęściej. – Rzucił jeszcze lekko, wbrew pozorom doceniając, nieważne czy to pochlebstwo, czy miły ton. Może i niekiedy jego wybujałe ego dawało się we znaki, ale jednak łasy był na komplementy, zwłaszcza ze strony osób, które znaczyły dla niego więcej, a przecież podświadomie tak właśnie Solberga traktował. - Myślę, że ci ufam i że kierując się zdrowym rozsądkiem, nie wygadasz jej dalej, żeby nikt nie wykupił nam tych najlepszych. – Przybrał rozbawiony ton, unosząc wymownie brew w ślad za swoim młodszym kochankiem, a wzrok na dłużej utkwił w zawadiackim uśmiechu i diabelskim błysku w szmaragdowych ślepiach, który niegdyś skutecznie zamieszał mu w głowie. Kiedy tylko dostrzegł, że płomień gaśnie, przez moment nawet pożałował swych przeprosin, ale wiedział że musiały one paść. Westchnął więc tylko głośno, próbując nie analizować na siłę beznamiętnej odpowiedzi Felixa. Mieli przed sobą jeszcze kilka dni w słonecznej, przyjaznej aurze, więc nie mogli skupiać się jedynie na tym, co bolesne. Pączki stały się pierwszym krokiem do zapomnienia. – I mrożoną kawę? – Zasugerował nastolatkowi, wyczekując jakiekolwiek potwierdzenia, a potem złożył zamówienie, samemu stawiając na loukoumades z pokruszonymi kawałkami pistacji. – Dokładnie… – Nie zdołał dokończyć myśli, całą swoją uwagę poświęcając odliczeniu należnej sprzedawcy kwoty. – Na wszelki wypadek wynająłem jacht motorowy. Gdybyś miał ochotę stanąć za sterem albo poskakać do wody z burty. – Postanowił mu zdradzić kolejną niespodziankę, żeby trochę poprawić mu humor. Przedstawił mu też pokrótce plan działania, wedle którego mieli zajeść smutki pączkami, zahaczyć o hotel, żeby zgarnąć z pokoju kąpielówki, a potem teleportować się wprost do portu w Pireusie. +
zt. x2
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Wmusił w siebie pączki, nie chcąc robić Paco przykrości. Widział, jak ten stara się jakoś ogarnąć sytuację, ale nie mógł do końca jeszcze dojść do siebie. O dziwo Salazar przypadkowo trafił jednak po raz kolejny w coś, co Maxa ucieszyło. Od razu powiedział, że skoro już mężczyzna zadał sobie trud wynajęcia jachtu to żal to zmarnować. Zdecydowanie wolał tę opcję niż bezczynne smażenie tyłka na plaży, które tylko sprzyjało niechcianym rozmysleniom. Przebrali się więc w odpowiednie stroje i wylądowali na pokładzie, odbijając od brzegu. -Masz patent, czy tylko doświadczenie? - Zapytał ciekaw, jak daleko wypłyną. Woda zachęcała do kąpieli ale Max jeszcze nie zdecydował się wskoczyć w toń i ochłodzić ciało. Narazie jedynie zamaskował zaklęciem swoje rany po czym rozsiadł się w samych kąpielówkach na rufie łapiąc trochę słońca i przyjemnej bryzy. -Zostałbym tu dopóki ten cały syf w domu się nie skończy. - Westchnął ni to do siebie ni to do Paco. Oczywiście nie miał na myśli tylko dementorów, ale też był umówiony już z Walshem na trening a tego za nic w świecie nie chciał odpuścić. Liczył na to, że ten wysiłek naprawdę poprawi jego kondycję i samopoczucie szczególnie, gdy wróci z tego wypadu wypoczęty. Niestety na ten moment do wypoczynku było mu jednak trochę daleko. Kwestia patronus ciągnęła się z nim i nie zapowiadało się na to, by jakkolwiek miała odpuścić. Zatapiając się w swojej melancholii uznał, że ma w końcu dosyć. -Masz na tej łajbie coś do picia? - Zapytał nie mogąc już powstrzymać ochoty na drinka, chociaż wciąż chętniej przyjąłby coś mocniejszego. Niestety, a może i na szczęście, swoje eliksiry zostawił na lądzie a domyślał się, że Morales raczej odmówi mu podobnego poczęstunku nawet jeśli coś przy sobie miał.
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Salazar Morales
Wiek : 39
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 183 cm
C. szczególne : blizny ciągnące się przy lewej nerce i po prawej stronie żeber | niewielkie, krwawe znamię w kształcie krzyża na grzbiecie prawej dłoni | krwawy znak w kształcie obrączki
Nie wiedział nawet, że Maximilian wmusił w siebie pączki wyłącznie dla spokoju ducha, ale właściwie nastolatek pewnie i rozsądnie zrobił, przewidując możliwość kolejnej kłótni, której dzięki temu zdołali uniknąć. Paco naprawdę nie zamierzał wystawać nad nim z batem i pilnować czy wyjadł z miski wszystko do ostatniego kęsa, jednak martwił go ten utrzymujący się brak apetytu, zwłaszcza że po wątłym ciele chłopaka widać było efekty regularnego omijania posiłków. Nie uważał, żeby utrata kilogramów czyniła go choćby odrobinę mniej atrakcyjnym, ale powiedzmy sobie uczciwie, ważył zdecydowanie za mało jak na swój imponujący wzrost, a to mogło już nieść za sobą i wielorakie konsekwencje zdrowotne. Na szczęście loukoumades zniknęły w trymiga, toteż mogli odpuścić sobie pogawędki o piramidzie żywności, zamiast tego ciesząc się palącymi skórę promieniami słońca. - Patent… hm. – Powtórzył po nim, przecierając dłonią kark. – Podrobiony, ale mam doświadczenie. Raczej nie zginiemy. – Przyznał zupełnie szczerze, bo chociaż kiedyś odbył kurs, a jachtami motorowymi zdarzyło mu się już wiele razy pływać, tak nieszczególnie miał ochotę podchodzić do egzaminu. Znał wygodniejsze sposoby. Tak, niekiedy magia potrafiła czynić cuda, a że oszukiwał w ten sposób naiwnych mugoli? Cóż, nigdy z tego powodu nie targały nim wyrzuty sumienia. Nie zastanawiał się nad nimi również i teraz, kiedy odpalił silnik i chwycił dłońmi za ster, wypływając na głęboką wodę. Starał się pilnować kursu, jednak momentami wzrok mimowolnie umykał w kierunku siedzącego na rufie nastolatka. – Mówisz o dementorach czy o czymś jeszcze? – Podpytał, kiedy w uszach wybrzmiało mu ciche westchnięcie Solberga, po którym zresztą i sam zapragnął przedłużyć pobyt o kilka dni. Mimo chęci nie miał jednak szans podobnego planu zrealizować. Zawodowe obowiązki wzywały, a niestety w tak trudnych warunkach panujących na brytyjskich wyspach, musiał im poświęcać jeszcze więcej czasu niż zwykle. Postanowił jednak odrzuć myśli o pracy nabok, żeby doszczętnie nie zepsuć sobie wczasów. W końcu mógł zresztą dołączyć do leniącego się obok chłopaka. – Chwila. – Mruknął, wyciągając z przygotowanych zapasów dwie butelki, których chmielową zawartość schłodził za pomocą prostego zaklęcia. Poprawił jeszcze zwisającą z ramion górną część hawajskiego, kąpielowego stroju, po czym rozsiadł się obok Felixa, podając mu swą zdobycz. – Piwo może być? – Szturchnął go lekko barkiem, z zaczepnym uśmiechem na ustach. Podrobiony patent, alkohol na pokładzie… niewątpliwie łamali podstawowe zasady bezpieczeństwa, ale kto by się tym przejmował. – Powinniśmy się później przejść po samym porcie. Cumują tam jachty chociażby arabskich szejków. Gdybyś zobaczył niektóre z nich, przestałbyś gadać, że to ja szastam pieniędzmi. – Prychnął rozbawiony pod nosem, przypominając sobie jak często Maximilian przewracał oczami na jego wypchaną galeonami kiesę.
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Prychnął słysząc odpowiedź o patencie. No tak, czego innego mógł się po Moralesie spodziewać. W pewien sposób jednak cieszył się, że choć w tej kwestii mogli być że sobą szczerzy. Znów jednak przypomniała mu się rozmowa z Beatrice, która nieco zabolała jego młode serce. Odrzucił to jednak na bok, chcąc naprawdę nieco się wychillować bez natrętnych myśli. Choć przez pięć sekund potrzebował spokoju od samego siebie. -Dopóki nas nie utopisz może być nawet wyciągnięty z płatków. - Odpowiedział z uśmiechem. Doświadczenie mu wystarczało i choć sam potrafił dobrze pływać, to jednak z podobnymi machinami nie miał nigdy większej styczności. Pozwolił Paco spokojnie pracować, a sam rozjebał się, korzystając z przyjemnej chwili. Powoli naprawdę wracał do siebie, choć niestety znów zatopił się w swoich rozmyślaniach, z których wyrwało go pytanie kochanka. -Hmmm? - Odpowiedział inteligentnie. -Ta, dementory a co? - Zapytał wyrwany z własnego świata, odruchowo skłaniając się ku kłamstwu. Cóż rozmowy nie były jego najlepszą stroną a już na pewno nie z nim. Jak dotąd potrafił otworzyć się naprawdę tylko przed Felkiem i Beatrice, a Paco nie był niestety żadnym z nich. Skinął głową, czekając cierpliwie aż Morales wróci do niego z alkoholem i choć szczerze liczył na coś zdecydowanie mocniejszego, wziął butelkę i sprawnie otworzył chłodny napój przy pomocy zapalniczki. -Styknie. - Potwierdził tylko, od razu mocząc usta w trunku. Miał nadzieję, że Morales ma nieco większe zapasy, bo Max nie do końca chciał spędzać obecnie czas na trzeźwo, ale nie mówił o tym na głos, po części nie chcąc też wywoływać nieprzyjemnych rozmów, jakie mogły się z tego wywiązać. -Ci to w ogóle inna historia. Pojebani ludzie. Pewnie mają te jachty że szczerego złota i basen pełen ropy, w którym kąpią się obsyoane diamentami dziwki. - Tym krótkim zdaniem podsumował wszystko co myślał o tych ludziach. Czy im zazdrościł? Ani trochę. Wolał być tu gdzie się znajdował wiedząc, że to i tak wiele jak na to co dostawał jako dzieciak.
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Salazar Morales
Wiek : 39
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 183 cm
C. szczególne : blizny ciągnące się przy lewej nerce i po prawej stronie żeber | niewielkie, krwawe znamię w kształcie krzyża na grzbiecie prawej dłoni | krwawy znak w kształcie obrączki
Prawdopodobnie przed taką panną Carter udawałby prawilnego obywatela, ale przed Maximilianem nie musiał niczego ukrywać. Chłopak dobrze wiedział, że oszukiwany patent to naprawdę drobnostka w porównaniu ze wszystkimi szemranymi interesami, którymi parał się na boku. Papier jedynie sankcjonował uprawnienia, ale tak naprawdę liczyły się umiejętności, a swoim Morales wierzył do tego stopnia, iż miał pewność że nie skończą dzisiejszego popołudnia w morskiej toni, chyba że sami zechcą do niej wskoczyć. Taki scenariusz wydawał się natomiast dość prawdopodobny, biorąc pod uwagę to, że słońce piekło skórę coraz mocniej. Czego by nie powiedzieć o wczorajszym, nieszczęsnym wieczorze, akurat w kwietniowym terminie z pogodą lepiej chyba trafić nie mogli. - Nie utopię. – Poprzysiągł mu, przykładając dłoń do serca w teatralnym geście, przy którym trudno było mu się szerzej nie uśmiechnąć. Po tym pozwolił jednak chłopakowi na parę chwil odpoczynku, zmuszony skoncentrować się na podróży. Korciło go, by wyciągnąć z wynajętej łodzi maksimum jej osiągów, ale powściągnął wewnętrzną pokusę, nie mając pewności jak Felix zniósłby nieco wyższą prędkość. Zresztą… i tak nie potrafił skupić się na warczącym silniku, kiedy usłyszał to bolesne westchnięcie młodszego kochanka. Miał wrażenie, że trapi go nie tylko patronusowa porażka, ale próbując wybadać grunt, otrzymał od chłopaka dokładnie taką odpowiedź, jakiej się spodziewał. Nieprecyzyjną i wymijającą. – Wiesz, że możesz mi powiedzieć o wszystkim, hm? – Mruknął przyjaznym, acz spokojnym tonem, podchodząc do niego z zażyczonym piwem, ale ponownie czuł się tak, jak gdyby utknęli w martwym punkcie. Nie miał pojęcia jak do niego dotrzeć. - Przesada. Nawet dla mnie. – Podzielił jego opinię, w ślad za nim odkapslowując butelkę zapalniczką, a wreszcie umoczył usta w przyjemnie chłodnym, chmielowym trunku. – Pamiętasz mojego kubańskiego amigo, który trzymał w ogrodach tygrysa? – Przypomniał żartobliwym tonem. Co prawda nie zabrał wtedy Maximiliana ze sobą, ale opowiadał mu o snobistycznym jegomościu… chyba przy obiedzie z homarem w roli głównej. Albo może po. Nieważne, najwyraźniej sam także nie był święty. – Na pohybel dementorom? – Zaproponował nagle toast, z rozpromienionym uśmiechem, stukając jednocześnie swoim szkłem o szkło nastolatka.
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
W swoim towarzystwie nie obawiali się pokazywać swoich najgorszych twarzy, ale czy miało to sens, kiedy z kolei nie potrafili wykrzesać z siebie wystarczającej szczerości, żeby rozmawiać o tym, co było naprawdę ważne? Ta kwestia ciążyła na wątrobie Maximiliana zdecydowanie bardziej niż wszelkie wzięte w ciągu jego życia używki, co nie zmieniało faktu, że nie wiedział co z tym fantem zrobić, bo przecież zwykła konwersacja wydawała się być czymś cholernie nieosiągalnym. Przewrócił oczami widząc ten teatralny gest, choć na jego twarzy malował się uśmiech. Może to obecność wody, a może tutaj, z dala od brzegu czuł jakby wszystko co najgorsze zostawił za sobą, ale jakoś łatwiej było mu o tę szczerą radość i podobne gesty niż jeszcze nie tak dawno temu, gdy siedzieli w tłumie a planetarium, które co jak co, ale tym co oferowało o wiele przebijało toń wody i wynajęty przez Paco jacht. Spojrzał na mężczyznę zza ciemnych okularów, gdy ten wyjechał z jakże poważnym tekstem i postanowił oczywiście obrócić wszystko w żart. Wyprostował się więc, upił łyk piwa i spojrzał na Salazara z poważną miną. -Nie wiem od czego zacząć, ale.... - Tak, wyraźnie humor mu wracał, skoro zdecydował się na podobny ruch. -Po Wielkiej Brytanii rozhulały się takie ziomeczki w kapturach, które chcą całować niewinne duszyczki. Nazywają się dementory, może kiedyś obiło Ci się o uszy. - Skończył z wyszczerzem, po czym znów nonszalancko oparł się o burtę znów wlewając w siebie piwo, które ubywało w zastraszającym tempie. Solberg nie pamiętał, kiedy ostatnio pił coś tak lekkiego. Pewnie i dobrze dla jego zdrowia i głowy, ale zdecydowanie potrzebował lepszych efektów niż samo ochłodzenie organizmu, które na ten moment czuł. -Co kto lubi. - Wzruszył ramionami, bo może i jachtu i roby by nie odmówił, ale taką dziwkę wziąłby w obroty gdyby miał okazję. W końcu nie często zdarzają się w życiu podobne sytuacje. -Racja, ten to też miał fantazję. - Prychnął, przypominając sobie o kolesiu, o którym wspomniał Paco. Co prawda sam nie wiedział, na co wydałby fortunę, gdyby taką posiadał, ale miał przeczucie, że nie byłby to ani złoty jacht, ani jebany tygrys. Miał już w domu wystarczający zwierzyniec i nie potrzebował go powiększać. -A chuj im w kaptur.. - Zgodził się, stukając się z Moralesem butelką i opróżniając do końca zawartość tej, która do niego należała. Zdecydowanie miał nadzieję, że Salazar ma tego tutaj więcej.
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Salazar Morales
Wiek : 39
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 183 cm
C. szczególne : blizny ciągnące się przy lewej nerce i po prawej stronie żeber | niewielkie, krwawe znamię w kształcie krzyża na grzbiecie prawej dłoni | krwawy znak w kształcie obrączki
Pomimo jakże zaskakującej genezy znajomości prawdopodobnie ich relacja zdawałaby się o wiele prostsza, gdyby tylko potrafili uczciwie rozmawiać o tym, co czuli i dlaczego tak chętnie do siebie wracali. Można by odnieść wrażenie, że obaj utknęli w jakimś błędnym kole, nie będąc w stanie wykrzesać z siebie odrobiny szczerości, która być może wreszcie poukładałby wzrastający wokół nich bałagan. Nie tylko Maximiliana nachodziły natrętne myśli dotyczące łączącej ich więzi, czy układu… Morales nigdy nie kwapił się do nazywania tego, co istniało między nimi, ale ostatnio i jemu zaczynały ciążyć te wszystkie niedopowiedzenia czy zdania przerwane wpół, zwłaszcza teraz, kiedy w pamięci rysował się obraz ostatniej niby wspólnej, a jednak samotnej dla obydwu nocy. Gdzieś w głębi duszy czuł, że powinien się odezwać, ale jednocześnie nie wiedział jak zacząć. Próbował, ale nieudolnie, tak jak i teraz. Przez moment nawet gotów był uwierzyć, że poczynił ogromny krok naprzód. Zamienił się w słuch, wpatrując się w szmaragdowe ślepia kochanka… który niezwykle szybko sprowadził go do parteru. Westchnął tylko bezgłośnie i pokręcił ze zrezygnowaniem głową, jednocześnie sugestywnie unosząc wyżej brwi. – Mówiłem poważnie, Felix. – Nie zaśmiał się tym razem z jego żartu, za to wyciągnął się na jachtowej rufie, żeby sięgnąć po zagubioną nieopodal paczkę merlinowych strzał. Poczęstował chłopaka, a potem sam wsunął papierosa do usta, przypalając kraniec bibułki. – Kiedyś im się znudzi. – Mruknął refleksyjnym tonem, wyrażając nadzieję że ten cały bajzel niedługo ich opuści, a brytyjscy czarodzieje wreszcie zapomną o wiekopomnym odkryciu Camelotu, które to najpewniej otworzyło tę puszkę Pandory. Popił łykiem piwa wypuszczoną z ust chmurę tytoniowego dymu, odwracając głowę w kierunku swojego młodszego kochanka, który najwyraźniej podłapał lekki, wakacyjny klimat. Zaświadczył mu, że mogą porozmawiać o wszystkim, ale nie chciał zarazem psuć jego dobrego nastroju ani nadszarpnąć jego kruchej psychiki, więc postanowił nie wracać już do wczorajszych i porannych wydarzeń. – Moja matka powiedziałaby, że w dupach im się przewraca. – Rzucił z uśmiechem, przypominając sobie facjatę Danieli, za którą zdążył nawet zatęsknić. Nie pozwolił jednak tej nucie nostalgii przejąć nad sobą kontroli, zamiast tego wychylając kilka haustów piwa po wymyślonym naprędce toaście. – Co planujesz po powrocie? Praca nad recepturą nowego eliksiru? – Miał nie mówić o robocie, ale chyba sam poświęcał jej zbyt wiele czasu, skoro okazała się pierwszym, luźnym tematem, jaki przyszedł mu do głowy.
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Cóż chęci chęciami, ale dopóki nie szły za tym żadne konkretne czyny mogli tylko pomarzyć o jakiejkolwiek zmianie sytuacji. Nie mieli przecież pewności, że taka rozmowa zmieniłaby rzeczy na lepsze, a co jak co, ale kłótni ostatnimi czasy mieli wystarczająco. -Jak zawsze. - Mruknął pod nosem, bo czasem ta powaga Moralesa doprowadzała go do szewskiej pasji. Koleś znów nie wiedział kiedy odpuścić, a te słowa przypomniały mu o wieczorze z veritkową ruletką, co musiał zapić alkoholem. Zdecydowanie zbyt słabym na zalanie rzeczy, o których nie chciał teraz myśleć. -Ja to nie rozumiem czemu nie ma jakiejś metody żeby ich wyjebać w kosmos. - Przyznał szczerze, bo nie był wielkim znawcą magicznych istot i o dementorach wiedział tyle, co przeciętny jedenastolatek. Zresztą, na chuj miał się nimi interesować skoro żadna ich część nie była przydatna w eliksirach? Odpalił wziętą od Paco merlinową strzałę i zaciągnął się dymem, pozwalając, by nikotyna zdziałała swoje cuda. Kolejne uzależnienie w jego młodym życiu, ale tego akurat nie miał zamiaru się pozbywać. Chyba nigdy nie próbował na poważnie rzucić palenia i nawet nie wyobrażał sobie, jak by to na niego wpłynęło, ale domyślał się, że byłoby to szalenie trudne wyzwanie, przy którym zapewne by poległ. Jak zresztą przy każdym innym odwyku, które do tej chwili podejmował. -Pewnie słyszysz to od niej nad wyraz często. - Prychnął unosząc kąciki ust, bo skoro szejkom kobieta by tak palnęła, to pewnie własnemu synowi nie szczędziła podobnych stwierdzeń. No chyba, że akurat bogactwo Moralesa było jej na rękę. Nie znał kobiety, więc ciężko było mu tutaj wysnuć jakieś poważniejsze wnioski. -Na ten moment niewiele. Umówiłem się na jeden trening i konsultacje w sprawie kilku ziół. Zobaczymy co z tego wyjdzie. - Pytanie Paco oczywiście go zaskoczyło, bo tego się nie spodziewał ni chuja. Sam nie wiedział co dokładnie ma w planach, ale był pewien tego, że nie pozwoli sobie w żadnym wypadku na zbyt wiele wolnego czasu. Miał zamiar zajeżdżać się do granic dopóki choć częściowo pewne problemy się nie rozmyją. Czyli typowa Solbergowa taktyka radzenia sobie z życiowymi trudnościami. -Mogłem pomyśleć i zgarnąć fiolkę Somnium... - Mruknął znów do siebie, karcąc się w duchu, że przegapił tak cudną okazję. Teraz było jednak za późno. Nie miał składników pod ręką, by uwarzyć miksturę, a zakupy tutaj nie wchodziły w grę, skoro nie do końca wiedział, czego się po okolicznych sklepach spodziewać. Postanowił więc, że jak tylko wróci upichci sobie kilka porcji, by następnym razem być na takie sytuacje przygotowanym.
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Salazar Morales
Wiek : 39
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 183 cm
C. szczególne : blizny ciągnące się przy lewej nerce i po prawej stronie żeber | niewielkie, krwawe znamię w kształcie krzyża na grzbiecie prawej dłoni | krwawy znak w kształcie obrączki
Szczera rozmowa nie dawała gwarancji szczęścia ani sukcesu, ale z pewnością stanowiłaby ogromny krok naprzód w rozwikłaniu zagadek tkwiących u podwalin ich skomplikowanej relacji. Przynajmniej w tej kwestii Morales gotów był otwarcie przyznać, że od dawien dawna łączyła ich relacja, a nie interesowny układ. Czuł przecież, że towarzystwo tego chłopaka budzi w nim szeroką gamę emocji, ale niestety nie potrafił ich precyzyjnie nazwać ani tym bardziej podzielić się nimi ze swym młodszym kochankiem. Niewykluczone zresztą, że i sam - przywykły do przelotnych, przygodnych romansów - podświadomie starał się od tych emocji dystansować, jak gdyby nie widział dla siebie miejsca w podobnym, poważnym i monogamicznym związku. - Nie zawsze, Felix… ale czasami trzeba i wypada. – Wzruszył bezradnie ramionami, wszak nietrudno było spostrzec, że znowu zderzył się z otaczającym chłopaka murem. Prawdopodobnie miał do Solberga złe podejście. Uważał siebie za człowieka zadaniowego i konkretnego. Zadawał pytania i oczekiwał odpowiedzi, żeby wspólnie pomyśleć nad rozwiązaniem problemu, ale jednocześnie często zapominał o tym, co ważne. Nie dopuszczał do siebie myśli, że niekiedy nie potrzeba wywlekać wszystkich brudów na wierzch, a jedynie uraczyć partnera ciepłem i przytulić go do swojego piersi, pozwalając na moment ukryć się w bezpiecznym miejscu przed tą całą brutalnością i niesprawiedliwością świata. – Przydałaby się. Praktycznie nie stosuje się już ich pocałunków w roli kary, a Azkabanu równie dobrze mogłaby strzec grupa wykwalifikowanych czarodziejów… – Przyznał dzieciakowi rację, nie dostrzegając żadnego sensu w dalszym utrzymywaniu populacji dementorów na brytyjskich wyspach. Niestety, podobnie do Maximiliana, nie znał się na magicznych istotach, a teraz zaczął się nawet zastanawiać nad tym czy zakapturzoną postać da się w ogóle zabić czy jakkolwiek unicestwić. Prędko zdał sobie jednak sprawę, że przy swojej nikłej wiedzy nie rozwiąże tej zagwozdki, toteż skupił się na chmurze siwego dymu przyjemnie gryzącego gardziel i płuca. - Chciałbym. – Odpowiedział pokrętnie, pewnie dość zaskakująco, dlatego postanowił rozjaśnić wszelkie wątpliwości. – Nie pamiętam, żeby powiedziała o mnie cokolwiek krzywdzącego, przynajmniej nie bezpośrednio do mnie. Po śmierci Valerii stała się wręcz nadopiekuńcza, jakby cała swoją miłość do dwojga dzieci próbowała przelać na mnie. – Westchnął, bo wbrew pozorom nie było to miłe doświadczenie. Czasami potrzebował jako nastolatek kilku twardych słów, realnych porad, a zamiast tego musiał radzić sobie sam, co więcej opiekując się matką pogrążoną w żałobie. – Brzmi jak dobry plan. – Zmienił temat z ulgą. Co prawda Felix poznał już pogmatwaną historię jego rodziny, ale powiedzmy sobie uczciwie, nie lubił wracać do tych bolesnych wspomnień. – Somnium? – Zapytał również zaciekawiony, upijając kolejnego łyka piwa. Mistrzem eliksirów ewidentnie nie był, o czym nastolatek miał już okazję się przekonać, ale kojarzył raczej nazwy magicznych mikstur i ich właściwości, a tę… odnosił nieodparte wrażenie, że słyszy ją po raz pierwszy.
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Układ, związek, relacja.... Te wszystkie słowa zatraciły dla Maxa znaczenie. Nie był jeszcze gotów na cokolwiek z tego, co idealnie pokazał dosłownie kilka dni temu, gdy zaatakował Eskila który śmiał wspomnieć o Felku, prawdopodobnie nie znając bolesnego faktu, że chłopaki nie są już razem. Wywołanie harpii było jednym, ale to, jak się w obliczu tej sytuacji zachował było tym, co najbardziej Solberga męczyło i wciąż nie pozwalało w spokoju zasnąć. Nie poznawał siebie i choć nie pierwszy raz przecież miał problemy z agresją czy porywczością, to jednak nigdy wcześniej nie wyładowywał się inaczej niż poprzez zwykłe, mugolskie mordobicie. Cóż, kolejny problem dodany do listy i ignorowany z nadzieją, że rozwiąże się sam. -A przestań pierdolić. Jakbyś naprawdę przejmował się tym, co wypada. - Powiedział już ostrzej bo oczywiście poczuł, że jego prywatność jest zagrożona i musiał bronić jej że wszystkich sił. Zdecydowanie miał jednak na myśli chociażby ich relację, która sama w sobie przeczyła temu co wypada. -Zostaw te bzdury dla kogoś, na kogo one działają. - Dodał jeszcze, zaciskając nieco szczękę, co było instynktownym odruchem, ale po chwili nieco rozluźnił mięśnie, starając się zachować względny spokój. Sam nie wiedział, czego tak naprawdę potrzebuje i wymaga od Moralesa. Wiedział jedynie, że czasem zdecydowanie mijali się i działali na siebie jak drzazgi w dupie. Oczywiście zeszłej nocy potrzebował tej bliskości, ale też nie miał zamiaru się do tego przyznać. Przez postawę Moralesa nie wiedział tak naprawdę o chuj chodzi i jak ma się przy nim zachowywać. Mezczyzna raz był czuły i kochany, by chwilę później stać się chłodnym skurwysynem. Przynajmniej w oczach Maxa. -Nie uważam tego za dobry pomysł, ale niech przynajmniej pilnują tych swoich dementorów. - Wyraził po części swoją opinię. Potrafił zrozumieć pożyteczność tych istot jako strażników tak rygorystycznego więzienia, ale nie chuja nie zwalniało to rządu od pilnowania, by nie wydostały się one i nie rozprzestrzeniły po świecie, co właśnie miało miejsce. Spojrzał zdziwiony, gdy Morales udzielił odpowiedzi, której nie chuja się nie spodziewał. Słuchał więc uważnie, po części rozumiejąc co ten ma na myśli, a po części mogąc sobie tylko wyobrazić jak to wyglądało. -Sytuacja chujowa, nie zazdroszczę kontekstu, ale narzekanie na to, że ktoś się o Ciebie troszczył jest trochę... Jak Ty to ująłeś? Ahh, no czasem nie wypada. - No dobra, nie był najbardziej taktowny, ale nie potrafił zrozumieć ludzi, którzy narzekali na kochającą rodzinę. Nadopiekuńczość była ograniczająca i żaden z nich nie był typem, któremu by to pasowało, ale wciąż Max uważał to poniekąd za przywilej. -Poza tym jesteś teraz dorosłym facetem chyba widzi, że sobie radzisz? No i wybacz, ale potrafię poniekąd zrozumieć czemu tak się zmieniła. Nie mówię, że to dobre rozwiązanie, ale mogę zrozumieć. - Powiedział jeszcze, ponownie zaciągając się szlugiem. Widać było, że się nieco spiął, ale starał się mówić w miarę spokojnie, choć emocje w jego głosie były raczej chłodne. Sam zresztą stał się w dziwny sposób nadopiekuńczy, choć nie przez śmierć, co na szczęście go ominęło, ale przez zbyt wiele sytuacji, które mogły do niej doprowadzić. Wzruszył ramionami na odpowiedź Paco, bo sam nie był w stanie powiedzieć, czy to dobry plan. Zamiast tego uniósł pustą butelkę po piwie i wskazał głową na miejsce, z którego Morales przyniósł chłodne trunki. -Masz tam coś jeszcze? - Zapytał spragniony szalejących we krwi procentów, po czym wpatrzył się w lazurową wodę za burtą. -He? - Zapytał po raz kolejny szalenie inteligentnie, po czym przypomniał sobie co mamrotał pod nosem. -Somnium Sirenis. Rok temu machnąłem z kumplem miksturę, która zamienia ludzi w syreny. Nic wielkiego. - Klasycznie mówiąc o swoim największym sukcesie zdecydowanie sobie umniejszał. Było to spowodowane oczywiście jego ambicjami i faktem, że dużo bardziej skomplikowane projekty siedziały mu w głowie, a w niektórych przypadkach zostały nawet zaczęte i niestety chwilowo porzucone przez cały ten syf jaki toczył się w jego życiu.
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Salazar Morales
Wiek : 39
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 183 cm
C. szczególne : blizny ciągnące się przy lewej nerce i po prawej stronie żeber | niewielkie, krwawe znamię w kształcie krzyża na grzbiecie prawej dłoni | krwawy znak w kształcie obrączki
W przeciwieństwie do Maximiliana nie zwykł zamiatać problemów pod dywan z nadzieją, że rozwiążą się same. Raczej wolał je likwidować, najlepiej zawczasu, ale niestety o ile ta metoda działała doskonale czy to w biznesie, czy na tle jego szemranych interesów za kulisami śmiertelnego nokturnu, tak w relacji jaka połączyła go z tym nastoletnim chłopakiem Paco czuł się niczym dziecko we mgle, a jego zachowanie rzeczywiście niewiele różniło się od sposobów Solberga. Nie wiedział jakich słów użyć, by opisać to co tkwiło pomiędzy nimi. Unikał również bezpośredniości, a kiedy tylko ich rozmowy przybierały bardziej emocjonalny, intymny wyraz, wycofywał się instynktownie albo obracając wszystko w żart, albo też przerywając wypowiedź wpół. Czasami nawet zgrywał zimnego skurwysyna, bo tak było przecież prościej i wygodniej. Najwyraźniej nie chciał zaś dopuścić do siebie myśli, że być może brakuje mu odwagi, by stawić czoła wyzwaniu i że naprawdę mógł poczuć do kogoś cokolwiek więcej niż czysto fizyczny, zwierzęcy zew. - Wiesz co, Felix? Masz rację. – Zareagował oschłością w obronnym geście przed jego ostrzejszym tonem. – Chuj mnie obchodzi to, co wypada. – Przeklął siarczyście na skutek wzbierających się od samego rana, a właściwie to już od wczorajszego wieczoru emocji. Niestety tych negatywnych, wrzynających się w czaszkę i rozdrapujących rany w sercu. Prawdziwy ból odczuł jednak ponownie, kiedy przypomniał sobie to puste, beznamiętne spojrzenie szmaragdowych ślepiów. – Ojalá tuvieran un efecto en ti. – Mruknął nieco ciszej, ze słyszalną nutą rozczarowania w głosie, bardziej do siebie niż do swojego jachtowego kamrata. – ¿Qué quieres de mí, qué? – Złapał odruchowo za jego szczękę, zmuszając go do utrzymania kontaktu wzrokowego. Czekoladowe źrenice płonęły złością, chociaż po głębszym oddechu widać było, że Salazar próbuje ją w sobie stłumić. – No me importa lo que es correcto, pero me preocupo por ti. Y estoy harto de verte lastimado. Quiero... al menos estoy tratando de ayudarte. – Wydusił z siebie te słowa chyba nie do końca świadomie. Spokojnie, acz skrzywione usta i zmarszczone rysy twarzy udowadniały jak wiele go ten spokój kosztował. Dopiero po chwili zwolnił uścisk palców na chłopięcej skórze, wstając jednocześnie z zajmowanego na rufie miejsca i odwracając wzrok w kierunku falującej wody. Nie podejmował już nawet tematu dementorów. Nie miał ochoty. Zamiast tego już zawczasu sięgnął po kolejne butelki z piwem. - Pewnie jak zwykle źle to ująłem. Przez dłuższy czas to ja musiałem troszczyć się o nią, mimo że w jakimś stopniu traktowała mnie jak oczko w głowie. Nie mam jej niczego za złe. Po prostu nie powinno to tak wyglądać. – Nie wyjaśnił w pełni tego, co miał na myśli. Nie bez powodu. Przez wzgląd na tragiczne wydarzenia nie otrzymał bowiem może od rodziców, od matki, tego czego powinno dziecko od nich oczekiwać, ale przynajmniej miał z Danielą kontakt, i to nawet bardzo dobry kontakt. Widzi i prawdopodobnie byłaby ze mnie dumna, niezależnie od tego, czego bym nie zrobił – nie wypowiedział tych słów na głos. Wiedział, że to znacznie więcej niż to, co życie postanowiło zaserwować Maximilianowi, dlatego wolał nie rozwodzić się dalej na ten temat. – Tak. Pewnie tak. – Westchnął więc tylko nonszalancko, zaciągając się ponownie chmurą tytoniowego dymu, zanim wręczył chłopakowi kolejną wypełnioną chmielowym trunkiem butelkę. Przynajmniej w międzyczasie ta jakże luźna, wakacyjna pogawędka wreszcie wpłynęła na bardziej komfortowe tory. - Wynalezienie nowego eliksiru nazywasz niczym wielkim? – Podniósł zaczepnie głowę, powracając nawet do ostrożnego półuśmiechu. – Czasami może brakuje mi skromności, ale ty masz jej aż nadto… – Pokręcił z niedowierzaniem głową, przyciągając go ramieniem bliżej siebie. – Las sirenas son hermosas... y creo que puedes lograr mucho más de lo que piensas, cariño. – Wyszeptał mu na ucho i ucałował jego policzek, by zaraz po tym umoczyć usta w schłodzonym, procentowym napitku.