C. szczególne : blizny ciągnące się przy lewej nerce i po prawej stronie żeber | niewielkie, krwawe znamię w kształcie krzyża na grzbiecie prawej dłoni | krwawy znak w kształcie obrączki
Osoby:@Maximilian Felix Solberg & Salazar Morales Miejsce rozgrywki: Kuba, Havana Rok rozgrywki: grudzień 2019 Okoliczności: Paco udał się w interesach na Kubę, zabierając ze sobą na gapę Felixa... a może raczej Maxa?
Salazar Morales
Wiek : 39
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 183 cm
C. szczególne : blizny ciągnące się przy lewej nerce i po prawej stronie żeber | niewielkie, krwawe znamię w kształcie krzyża na grzbiecie prawej dłoni | krwawy znak w kształcie obrączki
- Gotowy? – Zapytał zanim obaj chwycili w dłonie świstoklik, który magicznie przeniósł ich na przepiękną tętniącą życiem ulicę w magicznej części Starej Hawany, zabudowaną kolorowymi, odrestaurowanymi kamieniczkami. Przed jedną z restauracji, w rozstawionym ogródku okoliczna kapela umilała gościom czas wygrywaną na żywo muzyką, a wokoło wszędzie dało się słyszeć gwarne rozmowy tak tubylców, jak i turystów. Ledwie złapał równowagę, obejmując Felixa mocnym uściskiem ramienia i nie do końca zaplanowanie przytulając do swojej piersi. – W porządku? – Wolał się upewnić, czy jego organizm zdołał się już uporać z fatalnym stanem, jaki zastał nad ranem, i czy ta podróż w przestworzach nie wywoła przypadkiem kolejnego skrętu żołądka i ataku wymiotów. Nie wyglądał jednak na takiego, który miałby mu się wyrzygać na buty; nawet jego twarz jakby nabrała kolorytu, toteż odsunął się jednie od niego odrobinę, dając mu trochę wolnej przestrzeni. - Nie miałeś czasu się przygotować, więc w dużym skrócie: jesteśmy teraz na Habana Vieja, w starej części miasta, utrzymanej w stylu kolonialnym… – Kompletnie się nie czuł w roli przewodnika, więc o ile normalnie zdenerwowałby się na nadgorliwość tutejszej magipolicji, tak tym razem z ulgą przyjął nieoczekiwane spotkanie z reprezentantem władz, który z jakiegoś powodu upatrzył ich sobie w tłumie, każąc się wylegitymować. Paco podał mu dokument tożsamości, zapuszczając żurawia do legitymacji chłopaka, unosząc delikatnie brew, kiedy Felix nie okazał się wcale Felixem. A przynajmniej nie do końca. Mężczyzna spisał ich dane, nie wiadomo właściwie po co, ale nie pytał. Ot, pożegnał go ze sztucznym uśmiechem na twarz, zaciskając dłoń na barku swojego towarzysza. – ¿Debería llamarte Félix o tal vez Max? – Spoglądał na niego wyczekująco, ale nie porzucił przyjaznego, rozjemczego tonu. Nie mógł mieć do chłopaka pretensji, skoro mówiąc o Felixie jako o swym prawdziwym imieniu, niby go nie okłamał. Poza tym w całym tym toksycznym rozgardiaszu, jaki mieli za swoimi plecami, tak drobne oszustwo i zdawałoby się niczym kropla w morzu. Nie miało już większego znaczenia. - Wracając… myślę że mogłaby cię zainteresować wycieczka po fabryce cygar albo muzeum rumu. Możemy też odwiedzić El Morro. Najsłynniejsza forteca kubańskiej stolicy, która miała ją chronić przed piratami. Ah, no i bym zapomniał o Kapitolu i Placu Rewolucji… – Nadawał dalej, gestykulując, a co jakiś czas zerkał czy nie stracił cennego słuchacza. Ostatecznie jednak sam stwierdził chyba, że podobne opowiastki mijają się z celem, więc wręczył mu do rąk wielostronicową broszurę, dając mu jednocześnie swobodę wyboru. Poza tym akurat skręcili w kolejną aleję, przy której rozstawione były stare amerykańskie samochody dostępne chyba we wszystkich kolorach tęczy. Buicki, plymouthy, chevrolety, cała plejada błyszczących old timer’ów. – Puedes elegir un coche y un color. Te dejaré conducirlo más tarde si quieres. – Zaproponował entuzjastycznie, z zawadiackim uśmiechem przyklejonym do ust, kiedy tylko przestąpił o krok bliżej, nachylając się do szyi Felixa. Poprawił opadające z nosa okulary przeciwsłoneczne i błękitną koszulę w złote pióra, po czym poklepał go po ramieniu i przesunął dłonią w powietrzu, jakby przedstawiając mu te wszystkie machiny z lat sześćdziesiątych i siedemdziesiątych, które na Kubie cieszyły się ogromną wręcz popularnością.
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
W Inverness zabawił nieco dłużej niż planował. Czekała go rozmowa z rodzicami zastępczymi i pakowanie manatków. Oczywiście nie powiedział im, że spierdala na Kubę z baronem narkotykowym. Przedstawił im łagodniejszą i zdecydowanie mniej prawdziwą wersję i choć Stacey i Nick namawiali nastolatka, by został w domu i najpierw doprowadził się do porządku, ten nie przystał na tę opcję. Znał siebie na tyle, że wiedział iż jak tylko Paco dotknie świstoklika, młode ślizgońskie nogi poprowadzą Maxa wprost do rudery, gdzie zacznie wykopywać ze swoich kryjówek zostawione tam działki. Ciężko było powiedzieć, że tego nie chciał, ale nie codziennie ma się propozycję wyjazdu na Kubę! Wrzucał do torby rzeczy, które mogły okazać się przydatne w międzyczasie wykonując jeszcze kilka telefonów i biorąc prysznic. Nie zdążył doprowadzić się do porządku w hotelu, więc musiał to zrobić teraz. Wyjebał stare ciuchy do prania i przywdział nowe, bardziej odpowiadające wakacyjnym klimatom, mimo że był środek grudnia. Jak zwykle na tyłek włożył jakieś dżinsy, a na tors zarzucił jasną koszulę. Wszystko jak zwykle dopełnił okularami przeciwsłonecznymi i skórzaną kurtką, w której kieszeni znajdowały się fajki, różdżka i piersiówka, z której srogo pociągnął, tym samym przepychając do gardła leki na chorobę lokomocyjną. Czuł się wciąż parszywie, ale wiedział, że nic z tym nie zrobi. Musiał przeczekać. W końcu nadszedł ten moment. Dotknęli świstoklika i już po chwili byli w zupełnie innym miejscu o zupełnie innej atmosferze. Pokręcił głową na pytanie, bo czuł jak wszystko ponownie podchodzi mu do gardła. Odruchowo mocniej wtulił się w tors Paco, przyciskając do niego czoło. O dziwo metoda ta zadziałała i już po chwili Solberg mógł otworzyć usta bez ryzyka, że zabrudzi te piękne, klimatyczne uliczki zawartością swojego żołądka. -Nic mi to nie mówi. - Przyznał szczerze, gdy Morales zaczął zabawę w przewodnika. Ta niestety szybko została przerwana przez lokalną policję, na widok której, źrenice Maxa odruchowo się zwęziły, choć na szczęście ciemne szkła skutecznie przeszkadzały komukolwiek w dojrzeniu tego. Dodatkowo mięśnie nastolatka lekko się spięły, co jednak udało mu się w miarę opanować. Poza Inverness wcale nie czuł się tak bezpiecznie na widok munduru, choć nie mół powiedzieć, by czuł przesadny strach. -Que preferias. - Wzruszył ramionami, bo było mu to naprawdę wszystko jedno już teraz. Zazwyczaj mówiono do niego Max, a Felix rezerwował na wyprawy po dragi i dla matki, która miała go za swoje szczęście. Pierdolona kurwa ćpunka. Paco miał jednak możliwość wyboru i Solberg nie miał zamiaru mówić mu jak ten ma żyć. Reagował na wszystko i jakoś nie czuł się bardziej przywiązany do którejkolwiek opcji. -Rum i cygara brzmi jak zajebista opcja na wieczór. Może byśmy się w jakieś zaopatrzyli i sprawdzili jak smakują w hotelu? - Spojrzał na niego prowokacyjnie. Oczywiście wszystkie te rozrywki brzmiały zajebiście i Max z chęcią by się im oddał, ale było też jedno zajęcie, na które miał teraz szczególnie ochotę, gdy potrzebował odciągnąć myśli od innych, bardziej popierdolonych spraw. - Potem możesz mnie wywieźć nawet na sam statek tych piratów. - Dodał jeszcze, jakby pokazując, że tym razem nie ignoruje do końca słów Paco i jest chętny na wszystko, co ta cała broszura ma im do zaoferowania. Widząc zaparkowane samochody prawie że stanął jak wryty. Nie był może autozjebem, ale zdecydowanie potrafił docenić dobrą motoryzację, a ta stała teraz przed nim i czekała aż młode usta wypowiedzą tylko odpowiednie słowa. Zamiast tego Max zareagował z nienaturalną zwinnością i odwrócił się do Paco nim ten zdążył odsunąć się zbyt daleko od jego szyi. Szybko złączył ich wargi w zadziwiająco czułym, jak na ostatnie godziny ich relacji pocałunku. -El verde. - Wyszeptał z łobuzerskim uśmiechem prosto w usta Salazara, gdy już się od nich odczepił. Nie potrzebował wiele czasu na podjęcie decyzji, choć gdy Paco wykonał gest, jakby prezentując mu stojące przed nimi auta, nastolatek jeszcze raz rozejrzał się po możliwościach, ale nie zmienił zdania. Zielony zdecydowanie przemawiał do niego najmocniej.
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Salazar Morales
Wiek : 39
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 183 cm
C. szczególne : blizny ciągnące się przy lewej nerce i po prawej stronie żeber | niewielkie, krwawe znamię w kształcie krzyża na grzbiecie prawej dłoni | krwawy znak w kształcie obrączki
Niektórym w porzuceniu planów przygrzania kolejnej działki w jakiejś obskurnej melinie pomagał odwyk, ale kimże byliby, gdyby uciekali się do tak prostych i konwencjonalnych metod? Najwyraźniej nie była to jedynie domena Felixa, ale i sam Paco który to wcale nie miał ochoty rezygnować z jego towarzystwa, dzielnie zakłamywał rzeczywistość, udając że zabawa w globetrottera rozwiąże wszystkie problemy świata i pozwolić przywrócić równowagę w przyrodzie. Nie był idiotą. Wiedział, że wcale tak nie będzie, ale nie chciał na razie zastanawiać się nad tym, co dalej. Nie zamierzał ponownie zatruwać głowy Maxa i wpieprzać się buciorami w jego życie, prędzej planując odciągnąć jego myśli od rema, zapewnić inne intensywne wrażenia, zaspokajając zarazem własną, egoistyczną potrzebę pochwycenia tego oczarowującego urodą chłopaka w ramiona i dzielenia z nim tych pięknych relaksujących chwil w egzotycznym, szczególnie dla niego, kraju. Przez moment patrzył na niego z przestrachem, obawiając się że znowu pozbędzie się własnych wnętrzności, o ile jeszcze miał w ogóle co wyrzygać, ale mimo to nie odsunął się, przytulając go ramieniem, kiedy chłopięce czoło spoczęło na materiale jego koszuli. Przesunął dłonią po jego plecach, jakby dla pokrzepienia, przekonując że ten stan minie, a chociaż nie miał na to wpływu, zdawało się że Felix poczuł się jednak drobinę lepiej. Przynajmniej na tyle, by podnieść głowę i odpowiedzieć na jego słowa, ale chyba niewystarczająco, by z podobną swobodą podejść do przypadkowego spotkania z reprezentantem władz. Widział jak młody cały się spiął, toteż gdzieś pomiędzy jednym, a drugim zdaniem zamienionym z mężczyzną, pogłaskał go delikatnie kciukiem jego bark, jakby chciał niemo przekazać mu, żeby nie trząsł się jak galareta, bo dopiero jego podenerwowanie nasuwa cień podejrzeń. Cóż, przynajmniej ratowały go przyciemniane okulary. - No lo sé todavía. Me gustan ambos. – Odwrócił za nim głowę ze szczerym uśmiechem, bo i Max w przeciwieństwie do wczorajszego bałaganu zachowywał się spokojnie i wdzięcznie, a mówiąc zupełnie uczciwie, niemal zdążył już zapomnieć jak to jest rozmawiać z nim bez nieustannego wkraczania na wojenną ścieżkę. Rozmasował palcami podbródek, a jego kąciki uniosły się jeszcze wyżej, zdobiąc rozmarzony, acz jednocześnie szelmowski wyraz twarzy, kiedy Felix prowokował go niezwykle kuszącymi planami na wieczór. – Może byśmy… Nie chcesz wcześniej odwiedzić Calle 23? To główna ulica przecinająca dzielnicę Vedado. Najlepsze kluby, tańce, restauracje… Tutejsi nazywają ją także La Rampą. – Dodał trzy knuty od siebie, unosząc brew w wymownym geście, zastanawiając się czy zdradzić mu sekret, który niewątpliwie przypadnie mu do gustu. – Pewnie nie powinienem tego mówić, ale alkohol można tu kupić od szesnastki. – A co mu tam. Mieli się dobrze bawić, więc nie zamierzał mu niczego zabraniać, licząc wyłącznie na to, że chłopak nie uchla się zanim zdąży wrócić ze spotkania, bo co by nie powiedzieć, chciał uwzględnić go w swoich planach. – Statek jutro. Wycieczka po forcie może zająć nam kilka godzin, poza tym lepiej żebyś sobie oszczędził dzisiaj choroby morskiej. – Pozwolił sobie wytknąć jego skrzętnie ukrywany to okularami przeciwsłonecznymi stan, ale nie czynił tego wcale po złości. Zresztą w obliczu stojących przed nimi old timer’ów istniała spora szansa, że ta krytyka ujdzie mu na sucho. Nie mógł powstrzymać się przed cichym prychnięciem pod nosem, widząc z jakim entuzjazmem i zwinnością chłopak przemyka pomiędzy kolorowymi autami. Czuł, że to będzie strzał w dziesiątkę. Nie dość że one same, lśniącymi maskami, zachęcały żeby tylko siąść za kierownicę, tak doskonale wiedział, że zanotuje dużego plusa, pozwalając Felixowi na coś, czego ze względu na wiek nie było mu wolno. Tak, mógł sobie kupić szklaneczkę rumu, ale do uzyskania uprawnień do śmigania samochodem po kubańskich alejach jeszcze sporo mu brakowało. Paco musiał jednak przyznać, że nie spodziewał się po nim aż takiej serdeczności. Zaskoczony nagłym, czułym pocałunkiem, potrzebował chwili, by przyciągnąć go wreszcie do siebie, z zaangażowaniem przedłużając go o te kilka cennych sekund. – El verde. - Powtórzył po nim. - Bueno, a veces incluso tú puedes ser predecible. – Wymruczał mu na ucho, zanim odsunął się od niego, wdając w rozmowę z mężczyzną obsługującym wypożyczalnię, ale nie byłby sobą, gdyby raz jeszcze nie omiótł wzrokiem łobuzerskiego, felixowego uśmieszku. Zarezerwował im wóz na cały pobyt, wręczając facetowi odliczoną sumkę, po czym odebrał od niego wszystkie wymagane tutejszym prawem dokumenty. - Nie szczerz się tak, bo jeszcze trochę tutaj postoi. – Niechętnie, ale musiał ostudzić jego zapędy, bo na Plaza Vieja prowadziły wąskie, wyłączone z ruchu pojazdów uliczki. – Najpierw coś zjemy, żebyś nie odleciał po jednej szklance rumu. – Skinieniem głowy wskazał mu kierunek, dopowiadając że siądą gdzieś niedaleko słynnego w tej części miasta placu, który niegdyś służył za miejsce egzekucji i handlu niewolnikami, potem zaś przemienił się w halę targową. – Co powiesz na homara? – Zaproponował, z zaciekawieniem upatrując jego reakcji, bo może i chełpił się teraz wypchanym galeonami portfelem, ale nie sądził żeby Max kiedykolwiek jadł obiad wart wiele więcej nawet niźli dawka sprzedawanego przez niego rema. – Pokażę ci jak go rozebrać. – Dodał dopiero po chwili, stwierdzając że nie będzie się nad nim znęcał.
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Brak świadomości co do wydarzeń minionej nocy był zbawieniem dla ślizgona, który bez problemu mógł oddać się tej wycieczce i choć ciało jeszcze nie doszło do siebie i zdecydowanie nie zapowiadało się na szybką zmianę tego stanu, to umysł już krążył wokół Kuby i jej sekretów. Poza tym fakt, że obudził się u Paco, a ten zaproponował mu ten wyjazd, jakoś podnosił go na duchu i poprawiał humor, który stał się naprawdę dobry, gdy mógł po raz pierwszy podziwiać uroki Havany. Ciężko było szukać dziś tego agresywnego, wkurwionego i naburmuszonego nastolatka sprzed kilkunastu godzin. Na młodej twarzy widniał uśmiech, a bliskość Salazara, który wbrew wszystkiemu wciąż był nieco posesywny, nie przeszkadzała Maxowi, a sprawiała, że ten miał ochotę spędzić z nim ten wyjazd. Może i nie był zabawką Paco, ale raz na jakiś czas mógł pobawić się w jego eskortę, a w takim otoczeniu nie czuł nawet wyrzutów sumienia z tego powodu szczególnie, gdy pewne poczucie bezpieczeństwa ogarnęło młodzieńca, gdy został nawet opiekuńczo objęty ramieniem. Chwila ta nie trwała długo, bo musieli natknąć się na policję. Solbergowi daleko było do paniki na widok ich mundurów, ale jego ciało jakby nagle sobie przypomniało, że jest osłabione. Dłonie wcisnął w kieszenie, jak to miał w zwyczaju i tylko grzecznie się wylegitymował chwaląc się w myślach, że nie zapomniał tak przyziemnej rzeczy jak dowód tożsamości, choć fakt, że Morales mógł bez problemu zerknąć sobie na jego niektóre dane nie napawała nastolatka radością. Może i czuł się z nim dobrze, ale nie oznaczało to, że mu ufał. -Wiesz, mogę ją pozwiedzać jak będziesz na spotkaniu. Są jednak rzeczy, które w pojedynkę ciężko jest ogarnąć. - Prowokacyjnie przygryzł lekko dolną wargę wiedząc doskonale, że te szatańskie ogniki w jego oczach Paco może sobie tylko wyobrażać dzięki mocy okularów przeciwsłonecznych. -Oho! Czyli jednak ten drink nadal aktualny? Nie mogę się doczekać. - Skomentował jeszcze legalny wiek alkoholizacji, który naprawdę go ucieszył. Nie musiał uciekać się do eliksiru postarzającego, choć i ten przezornie ze sobą zabrał, gdyby zaszła potrzeba ukrycia prawdziwej tożsamości. Na szczęście Paco nie wydawał się specjalnie przejmować tym, że wszyscy wokół widują go z nastolatkiem, więc Felix nie musiał wciąż wspierać się miksturą. -A więc będę gotowy na rejs. Nie martw się, wziąłem pełno tabletek na chorobę lokomocyjną. - Uspokoił go nieco, bo bez tego nie było mowy o żadnym wyjeździe. Max wiedział, że istnieje Kinetosis, ale mimo wszystko mugolskiemu rozwiązaniu ufał bardziej i był już do niego naprawdę przyzwyczajony. Nie chciał, by ten wypad był zepsuty przez jego problemy z utrzymaniem zawartości żołądka. Samochody były kolejnym bodźcem, którego Max teraz potrzebował. Kusiły kolorami i stylówą, która przemawiała do ślizgona bardziej niż mógł się tego spodziewać. W życiu nie wyobrażał sobie, że gdzieś na świecie może istnieć takie miejsce. A jednak! Był tutaj i mógł korzystać ze wszystkiego pełnymi garściami. Sam nie wiedział, czy pocałunek był wyrazem wdzięczności, czy co bardziej prawdopodobne, po prostu impulsem, którego nie potrafił powstrzymać. Nie żałował jednak ani sekundy tego, a gdy poczuł, jak Paco przyciąga go do siebie, jeszcze intensywniej wbił się w jego wargi dając po części upust temu, co w nim siedziało, ale też i podsycając to, co i tak już się w nim tliło. -Resalta el color de mis ojos no crees? - Zapytał zadziornie, choć oczywiście nie był z tych, co zwracają na podobne bzdury uwagę. Lubił jednak czasem wejść w rolę, a doskonale zdawał sobie sprawę, jak jedno spojrzenie szmaragdowych tęczówek potrafi nagiąć mężczyznę pod jego wolę. Odsunął się od Paco i z zamyśleniem przejechał palcami po masce wybranego samochodu, gdy mężczyzna wynajmował pojazd. Uśmiechnął się do siebie zastanawiając, jak to możliwe, że jeszcze dwadzieścia cztery godziny temu był na samym dnie w obskurnej melinie, a teraz znajduje się tutaj, jakby świat wykonał jakieś pojebane sto osiemdziesiąt. -Nie oceniaj źródła wyszczerzu po ostatniej konwersacji. Czy jakoś tak. - Zaśmiał się, bo oczywiście przez głowę zdążyło mu już przelecieć milion myśli i choć auto było jednym ze źródeł tego humoru, to nie jedynym i zdecydowanie nie najważniejszym. -Skoro trzeba... - Przewrócił oczami, bo raczej niezbyt myślał teraz o jedzeniu. Miał nadzieję, że jego żołądek da radę utrzymać cokolwiek co nie było kawą lub szklanką wody. Po takim czasie zdecydowanie powinno już być lepiej. -Homara? Pojebało Cię do reszty? - Zatrzymał się, patrząc na Salazara z niedowierzaniem. Liczył na jakąś małą przekąskę, albo jakiś szybki obiad, ale nie na jebanego homara. Naprawdę zbyt często zapominał z kim ma do czynienia i ile kasy mogą sobie przepierdolić. -Jeśli z homarami radzisz sobie tak dobrze jak ze mną, to z przyjemnością popatrzę. - Po raz kolejny musiał posłać mu ten zadziorny uśmieszek, dodatkowo mimochodem zahaczając palcami o ciało Paco. Zapowiadał się naprawdę ciekawy i fantastyczny wyjazd i choć Solberg mógł tego później żałować, postanowił sobie w myślach, że do powrotu nie będzie odmawiał Paco niczego.
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Salazar Morales
Wiek : 39
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 183 cm
C. szczególne : blizny ciągnące się przy lewej nerce i po prawej stronie żeber | niewielkie, krwawe znamię w kształcie krzyża na grzbiecie prawej dłoni | krwawy znak w kształcie obrączki
Człowiek dosyć szybko stawał się ofiarą własnych nawyków. Nawet jeżeli Paco z pełnią świadomości decydował o oddaniu Felixowi odrobiny wolności i przestrzeni, to i tak nie potrafił wyplenić do cna posesywnego i protekcjonalnego podejścia względem jego osoby. Nie patrzył już jednak na niego jak na zabawkę, a raczej małego księcia o iście szlachetnym, acz szelmowskim uśmiechu, nad którym przez wzgląd na krnąbrność charakteru i ciągoty do złego należało roztoczyć opiekę, najlepiej zamykając go w objęciu silnych ramion. – Chcesz powiedzieć, że będziesz za mną tęsknił? – Zaczepnie odpowiedział pytaniem na pytanie, a kąciki jego ust uniosły się jeszcze wyżej w wyraźnym poczuciu satysfakcji i spełnienia, które niosło za sobą darowane mu przez Maxa zainteresowanie. Chłopięca twarz promieniała wręcz szczęściem, a on sam wydawał się dziwnie spolegliwy i nieskory do wszczynania awantur. Miła odmiana, musiał przyznać, jednak przywykły do widoku palącego ognia w jego ślepiach, pozostawał czujny, chwilami zastanawiając się nawet jak długo zdołają w tej pokojowej atmosferze wytrzymać. – Uwierz, że wolałbym nie zostawiać cię samego. – by przypadkiem nie musieć cię potem szukać po pobliskich rowach. Niestety, przyjechał tu w interesach, zabierając jedynie ze sobą pasażera na gapę, więc chcąc nie chcąc musiał dać Solbergowi kredyt zaufania, modląc się że szesnastolatek nie znajdzie w okolicy zastępczej meliny. Pokręcił ze zrezygnowaniem głową, przewracając wymownie oczami w reakcji na entuzjazm Felixa w sprawie drinków, ale niczego innego się chyba po nim nie spodziewał. Z dwojga złego wolał dać mu dyspensę na alkohol, uraczyć szklanką lub butelką rumu, mając zarazem nadzieję, że dzieciak skoncentruje się też na innych, mniej odurzających urokach kubańskiego kraju; i na jego towarzystwie. – Tabletki, eliksiry, dragi… – Ostatnie słowo wypowiedział jakby ciszej i mniej życzliwie. – Myślałeś już co będziesz robił jak skończysz szkołę? Apteka Mulpeppera na nokturnie brzmi jak dobry zaczątek kariery. – Pozwolił sobie zażartować, kiedy nagle o czymś sobie przypomniał. – Właśnie. Wstąpimy jeszcze po drodze w jedno miejsce. Myślę, że może ci się spodobać. – Nie zdradzał jednak póki co swoich planów, zwłaszcza że wpierw musieli zająć się wypożyczeniem samochodu na kilka najbliższych dni, a akurat tym kilkudziesięcioletnim cackom na Havanie nie można było odmówić klasy i stylu. Po tym niespodziewanym pocałunku nie był w stanie oderwać od Maxa wzroku, i tylko przyciemniane szkła pozwalały ukryć ogień pożądania płonący żarem w czekoladowych źrenicach, który ten chłopak rozpalał z niebywałą wręcz łatwością. – Solo agregaría una llama en el capó. – Mruknął chyba nie do końca jeszcze przytomnie, całkiem oczarowany jego urodą. Dopiero po chwili palcami trącił oprawki jego okularów, zsuwając je lekko z jego nosa. Chciał zobaczyć komponujący się z podobnie szmaragdową maską auta błysk, ale jedyne co zastał pod przeciwsłonecznymi goglami to przekrwione, wymęczone ślepia. – Realmente no deberías quitártelos hasta la noche. – Westchnął, bo pozostałości ostatniej nocy ciągnęły się za Felixem bardziej, niż mógłby po jego zachowaniu przypuszczać. Przynajmniej jego skóra nie raziła już swoją bladością, a wnętrzności nie próbowały uciec z żołądka. – Ty to zawsze musisz się podzielić jakąś złotą myślą, co? – Zabawne, że się go uczepił, skoro sam wielokrotnie wciskał mu na siłę swoje mądrości, i to najczęściej wtedy kiedy dzieciak wcale a wcale nie miał ochoty ich słuchać. - Trzeba, trzeba. – Szturchnął go w bok, kiedy przemierzali kolejną aleję, ledwie powstrzymując śmiech, bo na wspomnienie o homarze Max znowu zaczął być Maxem. Złapał go za bark, leniwie przyciągając go bliżej siebie, dłonią zaś otulając jego szyję. – No sabes lo jodido que puedo estar. - Wyszeptał mu na ucho, szczerząc się również na skutek jego następnego spostrzeżenia okraszonego zadziornym uśmiechem. – Te desvestiré esta noche después de haber tomado una botella de ron o aguardiente. – Dodał jeszcze bardziej mrukliwym, kuszącym do grzechu głosem, zanim się od niego odsunął. Właściwie tylko po to, by pociągnąć go w głąb nieco węższej, choć równie kolorowej uliczki. Obiecał, że zostało im jeszcze parę minut drogi, a wreszcie otworzył przed nim drzwi, zapraszając gestem do odwiedzin zabytkowej, chociaż cały czas prosperującej apteki Johnsona. – Już wiesz gdzie przyjść, gdyby zabrakło ci eliksiru postarzającego. – Rzucił konspiracyjnym tonem, dając chłopakowi chwilę na spacer po przepięknym, utrzymanym w dawnym klimacie budynku, chociaż ukradkiem spoglądał na przewieszony przez nadgarstek zegarek. W końcu pośpieszył go, sprawnym marszem prowadząc w kierunku placu, o którym opowiadał wcześniej i usiedli obaj przy stoliku w ogródku wystawnej restauracji. Paco zamówił im po szklance ciemnego rumu na lodzie i obiecane homary, dopiero teraz zdając sobie sprawę że mogli również kupić po drodze cygara. No trudno, póki co musiał uraczyć się merlinową strzałą, których paczkę położył na stoliku i popchnął w stronę Maxa, żeby go poczęstować. Sam odpalił wsuniętego między usta papierosa i zaciągnął się chmurą tytoniowego dymu. – Co powiedziałeś rodzicom? – Zapytał niezłośliwie, z czystej ciekawości, bo trudno było mu sobie wyobrazić, że chłopak wparował do domu Inverness, oznajmiając wesoło domownikom, że spierdala właśnie na Kubę.
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Jakby nie było Max naprawdę potrzebował w swoim życiu podobnej opieki. Może nie przesadnej i zbyt posesywnej, ale przez te kilkanaście godzin Paco był w stanie zrobić dla niego więcej niż niektórzy przez całe życie znajomości z chłopakiem i choć może nie do końca entuzjastycznie zawsze do tego podchodził, tak u boku Paco czuł się jakoś wygodnie. No chyba, że ten akurat go wkurwiał, wtedy historia miała się zupełnie inaczej. -Jest taka opcja, chyba że mam znaleźć sobie inne towarzystwo w tym czasie? - Sprowokował go po raz kolejny nie odpowiadając na pytanie, a odpłacając się tym samym. Kiedy atmosfera była luźna, te ich przepychanki słowne nabierały kompletnie innego wydźwięku, a Max uwielbiał się tak bawić. Każdy, kto go znał wiedział, że jest w tym cholernie dobry i nie potrafi ugryźć się w język jeżeli tylko ślina niesie mu jakiś tekst na odgryzienie się. -Kojarzysz coś takiego jak telefon komórkowy? - Zapytał ironicznie, choć domyślał się, że Paco ma na myśli jego ciągoty do zabawy bez umiaru. Zamiast jednak odnieść się jakkolwiek do swoich słabości, pomachał Salazarowi komórką przed twarzą wskazując, że w razie co posiada takie urządzenie i mogą się bez problemu skontaktować. Szczerze Max nie wiedział nawet, czy Morales nie jest przypadkiem czystokrwisty. Dobrze wybrać się na drugi koniec świata z kimś, z kim się zna jak łyse konie... Tabletki akurat ratowały mu życie, a cała reszta była czysto hobbystyczna. Oczywiście nie skomentował tego, jako że Paco po prostu wymienił zamiłowania Maxa bez większej puenty. Zamiast tego skupił się na kolejnych słowach, które nieco zepsuły mu humor, ale ślizgon, jak to miał w zwyczaju musiał to wszystko ubrać w żart. -A gwarantujesz, że ją skończę? Jeżeli tak to na pewno nie będę siedział w żadnej podrzędnej aptece. - Prychnął, bo po pierwsze bycie sprzedawcą ni chuja do niego nie pasowało, a po drugie posiadał ten problem, że kompletnie nie potrafił wyobrazić sobie własnej przyszłości. Nie czuł się na siłach planowania czegokolwiek. Żył chwilą i czerpał garściami, a co za tym szło był prawie przekonany, że przyszłości to on nawet nie ma. Spojrzał pytająco na Paco, gdy ten wspomniał o jeszcze jednym miejscu, ale nie zapytał o co dokładnie chodzi. Zamiast tego zajął się czymś zdecydowanie przyjemniejszym. -Hablando de llamas, no veo la hora de prenderte fuego en este cochce. - Choć oczy Maxa były wciąż przekrwione, gdy tylko Paco pozbawił je zasłony z ciemnych szkieł mógł dostrzec te iskierki, które kusiły i prowokowały, ale też bez żadnej krępacji wyrażały pożądanie jakie nastolatek odczuwał. Nie był z tych, którzy wstydziliby się podobnych rzeczy i zdecydowanie nie miał zamiaru udawać, że nie pragnie Paco. Co prawda wiedział, że musi jeszcze poczekać, ale grę wstępną zacząć mógł przecież w każdej chwili i to właśnie robił. -Como quieras, pero tarde o temprano extrañarás ese mirada. - Oczywiście, że nie miał zamiaru pokazywać całej kubańskiej społeczności, jak bardzo zniszczony jest używkami. Co to by była jednak za zabawa, gdyby choć raz dla odmiany bez niczego zgodził się z Paco. Swoją drogą, Solberg nie do końca rozumiał mężczyznę, który mimo zaognionej atmosfery między nimi wciąż chciał go ze sobą targać. Widać odpowiednie spojrzenie i dotyk ust potrafiły przechylić szalę na korzyść nawet tak krnąbrnego nastolatka jakim był Solberg. -Uczę się od mistrza. - Wzruszył tylko ramionami choć ton głosu bezwzględnie wskazywał na to, że ma na myśli Moralesa. Szedł za Paco słuchając jego pierdolenia i przekomarzając się z nim, a jednocześnie wciąż podziwiał otoczenie, w jakim nagle się znalazł. Ciężko było spuścić wzrok z tych wszystkich kolorów jakimi mieniły się uliczki Havany i z ludzi, którzy odzwierciedlali duszę tego miasta, jednocześnie kusząc swoją egzotyczną urodą. Czuł się jednocześnie czuł się nieco dziwnie, ale i komfortowo, gdy Morales co rusz dążył do fizycznego kontaktu, obejmując go swoim ramieniem. Nie wiedział, czy to kwestia różnicy wieku, zachowania mężczyzny, czy po prostu własnego pojebanego umysłu, ale działało to na niego pozytywnie i dałby wiele, by móc czuć się tak częściej. Zresztą nigdy nie mówił, że tylko narkotyki trzymają go przy kontaktach z Salazarem. -Me encantaría saber. - Odrzekł zadziornie, bo choć mogło to być wszystko, od tańczenia po pijaku na barze do skórowania ludzi żywcem, to nastolatek nie potrafił odpuszczać nawet szansy tego, że adrenalina może mu znów podskoczyć. -No puedo esperar. - Również kusząco mruknął żałując, że do wieczora zostało jeszcze tyle długich godzin, które będzie musiał jakoś sobie zająć. Wiedział jednak, że będzie warto, gdy tylko pozwoli Paco znów przejąć kontrolę, co może normalnie doprowadzało krew Maxa do wrzenia, ale w łóżku tylko go jeszcze bardziej nakręcało. Jeżeli Solberg jakimś cudem mógł być jeszcze bardziej podniecony, to wejście do apteki Johnsona doprowadziło go na skraj. Stanął jak wryty z rodziawioną gębą, opuszczając okulary przeciwsłoneczne na czubek nosa, by lepiej widzieć zabytkowe wnętrze i piętrzące się bez umiaru słoje ze składnikami i fiolki z eliksirami. Chyba musiał po drodze umrzeć, bo właśnie znalazł się w raju. Paco, jego słowa i jego ciało nie miały już znaczenia. Nie patrząc nawet na towarzysza Max po prostu ruszył w swoją stronę i z czułością, jakiej mężczyzna nigdy u niego jeszcze nie widział zaczął oglądać wystawiony na półkach towar. Muskał szkło palcami, jakby miał przed sobą największe skarby świata, a w jego głowie bez przerwy zachodziła skomplikowana matematyka pozwalająca mu obliczyć ile czego może ze sobą zabrać z tego cudnego miejsca. Początkowo nie usłyszał nawet jak Morales mówi mu, że muszą już wyjść. Właśnie oglądał słoik z suszonymi liśćmi lokalnego tytoniu, który ponoć był ciekawym dodatkiem do eliksiru pieprzowego. Wwąchał się w składnik oczami wyobraźni już widząc, jak pięknie komponowałby się z niektórymi miksturami, gdy nagle Paco znów go pospieszył i Max otrząsnął się schodząc na ziemię. Apteka wzbudziła w nastolatku nie tylko ten przenośny apetyt ale i dosłowny. Siadając więc przy stoliku zdecydowanie miał już większą ochotę na tego całego homara. O rumie już nie wspominając. Choć zaopatrzony w fajki był, z chęcią sięgnął po oferowaną mu przez Paco strzałę i odpalił ją od swojej zaufanej i obdrapanej mugolskiej zapalniczki. Wciągnął do płuc nikotynę czując błogie uczucie rozchodzące się po jego tkankach. Zdecydowanie częściej powinien robić sobie taki urlop. -Ty masz jakąś obsesję na tym punkcie. Przestań się czepiać moich starych, nic Ci nie zrobią. - Jak zwykle zbył temat. Nie rozumiał dlaczego Morales tak często wchodzi na te wody choć Max za każdym razem go spławia. Może i faktycznie się o chłopaka martwił, ale wychodziło to, jak mało go znał. Solberg nie przepadał za rozmową na ten temat, a już tym bardziej na trzeźwo i w momencie, gdy miał zajebisty humor.
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Salazar Morales
Wiek : 39
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 183 cm
C. szczególne : blizny ciągnące się przy lewej nerce i po prawej stronie żeber | niewielkie, krwawe znamię w kształcie krzyża na grzbiecie prawej dłoni | krwawy znak w kształcie obrączki
Salazarowi nie potrzeba było może opieki, ale za to na miłą odskocznię od stosu papierów albo ciskających w jego stronę czarnomagicznymi zaklęciami szubrawców zdecydowanie nie mógł narzekać. Szeroki uśmiech na twarzy Felixa i wątłe w zderzeniu z jego postawną posturą ciało sporo młodszego towarzysza pozwalały mu skutecznie zapomnieć o szarej, a może nawet częściej krwawej rzeczywistości, i czerpać z życia pełnymi garściami. W półmroku nokturnowych alei potrafił raczyć wrogów wysublimowaną wręcz brutalnością, ale wbrew pozorom, uwielbiał również te powroty do normalności. Pomnażał zawartość bankowej skrytki po to, by z lubością wydawać zarobione galeony na doczesne przyjemności, a subtelny dotyk i skłaniający do grzechu szept działały na niego równie intensywnie, co pojedynek na śmierć i życie. Wszak nie tylko w ogniu szatańskiej pożogi, ale i łobuzerskiej iskierce tlącej się w szmaragdowych ślepiach Felixa potrafił odnaleźć upragniony poryw namiętności. - Nie. – Tembr jego głosu na powrót przybrał stanowczy wyraz, a mimo że była to jedynie sprytna prowokacja ze strony Solberga, tak Paco i tak omiótł go złowrogim, nieznoszącym żadnego sprzeciwu spojrzeniem, które groziło zburzeniem towarzyszącej im, luźnej i radosnej atmosfery. Dawał mu do zrozumienia, że jest tutaj z nim i że nie chce oglądać go w ramionach innych latynoskich chłopców. – Czekaj… – A jednak trochę odpuścił, a nawet uśmiechnął się półgębkiem, wiedząc że tym razem ma szansę wykorzystać element zaskoczenia na swoją korzyść. Wyciągnął bowiem swój własny telefon, machając nim przed oczami dzieciaka z wymalowanym na twarzy poczuciem wygranej. – Wpisz numer. – Nie zdradził swojego statusu krwi, ale pokazał mu, że z mugolskim światem akurat jest dość dobrze obeznany. Nie patrzył na chłopaka w chwili, w której mówił o tabletkach i pracy w aptece, dlatego nie dostrzegł spełzającego z twarzy uśmiechu. Nie musiał jednak; wystarczyło mu rażące pesymizmem pytanie i prychnięcie, jakie uwolniło się z jego ust. – Skończysz. – Nie zamierzał nagle zacząć go pocieszać. Nigdy nie był w tym dobry. – Szczególnie, jeśli egzaminy będą w formie ustnej. Ty nawet diabła byś przekonał, że ogień sparzy mu ogon. – Wolał obrócić sytuację w żart, co udowadniało zarazem, że pod pewnym względami byli do siebie z Maxem podobni. – Wiesz gdzie robiłem staż, jak byłem niewiele starszy od ciebie? W sklepie z eliksirami. Nuda jak cholera, ale od czegoś trzeba zacząć. – Podzielił się z nim drobnym, niewiele znaczącym szczegółem ze swojej przeszłości. – Jeżeli się postarasz, nie będziesz musiał w niej siedzieć, a będziesz mógł nią zarządzać. – Uniósł wymownie brwi, wszak sam był właścicielem luksusowego hotelu, a drinki gościom przyrządzał własnoręcznie tylko wtedy, kiedy naszedł go taki kaprys. Nie kontynuował jednak na siłę rozmów o przyszłości ani o wymarzonej pracy, bo i niełatwo było się skoncentrować w otoczeniu błyszczących aut i równie lśniącego uśmiechu, a także pożądliwego, prowokującego wzroku towarzysza. – Entonces deberíamos tomar un porsche nuevo, no el clásico viejo. – Mruknął równie kuszącym, rozmarzonym głosem, bo jak to nazywał Solberg… akurat on był autozjebem i kochał to uczucie wdepnięcia nogą w pedał gazu. Old timery – chociaż przepiękne i malownicze – nie dawały jednak tak dużych możliwości. – Comprobaremos de lo que es capaz. Mañana, fuera de la ciudad, donde las calles no estén tan concurridas. – Poprzysiągł mu, czując że i plany usadzenia go za kierownicą będzie trzeba odłożyć na kolejny dzień. Czas mijał nazbyt szybko, kiedy człowiek dobrze się bawił. – ¿Tarde o temprano? – Rzucił jeszcze wyzywająco na te jego przekomarzanki, nim prychnął pod nosem na ostatnią z uwag Felixa, z którą nawet gdyby chciał, nie miał jak polemizować. Przynamniej przypadła mu rola mistrza. Wędrowali dalej pośród barwnych, prześlicznych kamienic pośród radośnie gaworzącego tłumu tubylców i turystów, korzystając z uroków kubańskiego miasta. Zewsząd dobiegała również rytmiczna, latynoska muzyka wypływająca spod palców ulicznych grajków, ale Paco zdawał się zainteresowany wyłącznie uśmiechniętym chłopcem u jego boku, z którym nazbyt często poszukiwał fizycznego kontaktu. Pragnął go dotykać, przytulać do swojej piersi i nie zważał wcale na różnicę wieku ani podejrzliwe, niekiedy zgorszone spojrzenia przypadkowych przechodniów. Chciał go mieć tylko dla siebie, wynieść go na piedestał, na przekór wszystkim i wszystkiemu wokoło... i sam nie mógł doczekać się tego, co przyniesie wieczór. Na razie jednak, z bólem serca, musiał pogodzić się z tym, że zatracił całą chłopięcą uwagę. Na własne życzenie, bo o ile myślał że Max niczym typowa materialistyczna pani do towarzystwa rzuci się na mieniące się kolorami tęczy auta, tak chyba nie przewidział z jakim entuzjazmem Solberg zareaguje na pradawną aptekę, przepełnioną tajemniczymi składnikami i miksturami, których receptury znali chyba tylko najstarsi Kubańczycy. Nie wiedział o nim wiele, ale zdążył już poznać jego zamiłowanie do eliksirów i cóż… to nie samochody były strzałem w dziesiątkę, a właśnie ten budynek, wabiący turystów ciemnym, masywnym mahoniowym drewnem i zdobioną ręcznie ceramiką. Błogostan partnera udzielał się chyba i jemu, ale powiedzmy sobie uczciwie, dawno nie widział tak uroczego i wdzięcznego Felixa i gdyby tylko mógł, pozostałby z nim tutaj dłużej, pozwalając podpatrzeć zawartość każdego z tutejszych słojów. Niestety czas ich naglił, więc w końcu musiał wyrwać dzieciaka z tej wymarzonej bańki, wewnątrz której zapomniał chyba nawet o jego istnieniu. – Możemy tu jeszcze wrócić, jeśli będziesz chciał. Mamy parę dni. – Uspokoił go, nim pognali na plac, żeby po kilku godzinach podróży wreszcie wrzucić coś na ząb. Tęsknił za nikotyną, toteż rozchodząca się po płucach siwa chmura dymu wywarła na niego niemal tak anielski wpływ jak widok apteki Johnsona na jego młodszym towarzyszu. W tym przypadku szklaneczka bursztynowego, mocnego acz jednocześnie słodkawego trunku, zdawała się jedynie dodatkiem na zaostrzenie apetytu. – Może. – Odparł na słowa Maxa, nie kryjąc rozbawienia. Niewykluczone, że zdawał zbyt wiele pytań, ale chciał się dowiedzieć o nim czegokolwiek więcej. – Może dlatego, że nigdy nie chcesz odpowiedzieć na moje pytania. – Czasami szczerość okazywała się najprostszą, a zarazem najskuteczniejszą drogą do celu. Przynajmniej dopóki jej nagłego wylewu nie przerwie kelner, który akurat zechce dopytać gości czy degustacja rumu przebiegła pomyślnie. Paco przewrócił jedynie oczami, zdając sobie sprawę z tego, że to tyle z osobistych rozmów. – Będę musiał się niedługo zbierać. Zostawię ci pieniądze i adres do hotelu, gdybyś chciał skorzystać z pokoju. Rezerwacja na moje nazwisko. – Wolał ustalić kwestie organizacyjne zawczasu. – Poradzisz sobie? – Zapytał z szelmowskich uśmiechem, wyciągając w jego stronę dłoń w dość wymownym geście, pokazując że chce stuknąć się szkłem. – Na pohybel komunistom? – Nie miał zielonego pojęcia jak wiele Max wiedział o Kubie i czy jest świadom znaczenia tego toastu, ale i tak nie zamierzał mu się tłumaczyć. Po prostu cieszył się jego obecnością i chciał jakoś uczcić nie tylko wspólny wyjazd, ale i tymczasowo zakopany topór wojenny.
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Jawny i stanowczy sprzeciw z ust Paco tylko potwierdził to, czego Max już się domyślał. Słysząc to posłał mu tylko tajemniczy uśmiech, nie wypowiadając tego, co roiło mu się w głowie. Poza tym, Morales jeszcze nie wiedział, że tak naprawdę ślizgon grał do każdej bramki i nie tylko latynoskimi chłopcami czyhającymi na wdzięki Solberga powinien się przejmować. Z lekkim zaskoczeniem spojrzał na trzymany przez Paco telefon, ale w pewnym sensie nieco mu ulżyło. Skoro koleś kumał coś tak skomplikowanego jak komórka, to oznaczało, że pewnie nie jedną mugolską rzecz może kojarzyć i że następnym razem Max może go zjebać za to, że mężczyzna go śledził, zamiast po ludzku zadzwonić. -Jak mam się nazwać? Cariño? - Zażartował wklepując swój numer i przy okazji puszczając sobie głuchacza, by móc zapisać również numer Paco, którego wklepał sobie dość wymownie jako "InMorales". Schował telefon do kieszeni, przy okazji sprawdzając jeszcze czy jest wyciszony. Nie miał zamiaru od nikogo i tak odbierać, a to że go wziął było bardziej kwestią przezorności, o którą nikt by go raczej nie podejrzewał. -Tego to bym chętnie zaprosił na pogawędkę. Czuję, że byśmy się dogadali. - Obrócił temat na coś, co nie zmywało uśmiechu z jego ust. Prawdą było, że był jednym z najlepszych i zarazem najbardziej problematycznych uczniów, przez co wszyscy dziwili się jak można jednocześnie zgarniać grube galeony ze stypendium i średnio co tydzień pakować się w kłopoty. Jemu to za bardzo nie przeszkadzało. Dopóki miał dostęp do szkolnej pracowni i przylegającego do niej składzika, a w dodatku od czasu do czasu mógł sobie polatać ze znajomymi, był względnie szczęśliwy. Mimo wszystko poczuł się dość miło słysząc z ust Paco ten komplement. Nie każdy potrafił docenić jego sztukę krasomówczą. -Serio? - Zainteresował się, bo co jak co, ale Morales nie wyglądał mu na podrzędnego kasjera, choć Max domyślał się, że nie od razu imperium narkotykowe zbudowano. -Stąd podjarka na handel, czy jednak inne ambicje Ci przyświecały? - Dopytał, po czym prychnął tak, że o mało się nie zakrztusił na kolejne słowa. -Spójrz na mnie. Ja i zarządzanie sklepem? Nie ma chuja. Wolę od razu sobie żyły podciąć niż siedzieć w czymś takim. - Na samą myśl poczuł, jak robi mu się niedobrze. Stabilne życie we własnym biznesie? To nie był scenariusz dla Maxa. On potrzebował akcji. Adrenaliny. Czegoś, co przyspieszałoby rytm jego serca każdego dnia, a nie wprowadzało stabilizację i przewidywalność. Mruknięcie mężczyzny jeszcze bardziej sprawiło, że fala ciepła rozlała się po organizmie nastolatka. Nie robiło mu różnicy, czy będzie siedział w klasyku, czy w najnowszym aucie wyścigowym. Liczył się pęd i wiatr we włosach, a do tego doborowe towarzystwo, które zdecydowanie miał. No chyba, że za pięć minut atmosfera się zmieni i znów będzie chciał wbić temu skurwysynowi nóż w plecy. -Solo tu y yo? - Podobał mu się ten plan. Możliwość prowadzenia takiego pojazdu napawała go ciekawością i ekscytacją a fakt, że będzie miał obok Paco dodawał jeszcze smaczku, który miał nadzieję posmakować. -Depende de ti. - Musiał mieć oczywiście ostatnie słowo, a że nie chciał zakładać jak długo zajmuje Paco proces tęsknoty za tym szmaragdowym błyskiem, po prostu zwalił na niego całą odpowiedzialność. Wejście do apteki było wszystkim czego Max kiedykolwiek pragnął i potrzebował. Piętrzące się wokół słoiczki, fiolki i pudełeczka zdawały się tylko wołać o atencję, a chłopak nie potrafił się zdecydować, czym zainteresować się najpierw. Nic innego już się nie liczyło. Gdyby był typową lambadziarą to zajebałby w stronę Paco jakimś "jak mi kupisz fiolkę to Ci zrobię loda". Był jednak na to zbyt rozproszony, by w ogóle o mężczyźnie pamiętać. Przynajmniej do momentu, aż ten w brutalny sposób nie wyrwał go z tego raju i nie wyprowadził na ulicę. Solberg jeszcze raz rzucił w stronę apteki tęskne spojrzenie. Był pewien, że zaraz się z tęsknoty rozpłacze. Eliksiry były dla niego wszystkim i nie wyobrażał sobie nigdy w życiu z nich zrezygnować. -Zrobię wszystko za chociażby pięć minut. - Powiedział uroczo i błagalnie. Gdyby Paco zdjął mu teraz okulary zapewne zobaczyły wzrok uroczego szczeniaczka proszącego o kilka pieszczot. Alkohol zdecydowanie grał pierwsze skrzypce podczas posiłku. Nie ze względu na jakieś tam uzależnienie, ale teraz nawet taka szklaneczka była dla Maxa zbawieniem, bo chłopak wciąż potrzebował czegoś, co by nieco napędziło jego organizm i dodało kolorów bladawej skórze. -Bo ciągle pytasz o to samo. Jeszcze raz to Cię kurwa z którymś umówię jak tak Ci na nich zależy. Naprawdę, gadka o starych jakoś mnie nie nakręca, wybacz. - Powiedział nieco zirytowany, ale prawdą było, że był to dla niego bardzo drażliwy temat i nie chciał go poruszać jeżeli nie było takiej potrzeby. -Jasne. Dam sobie radę nie martw się. W razie co telefon, pamiętasz? - Po raz kolejny pokazał mu to magiczne urządzenie. Naprawdę było widać, jak bardzo mało o sobie wiedzieli. Solberg był z tych, co w każdym miejscu daliby sobie radę, a jeszcze bardziej prawdopodobne było to, że pięć minut po tym, jak ich drogi się rozejdą będzie miał już nowych towarzyszy, z którymi będzie tańczył na ulicy i popalał cygara. - Follarles el culo! - Prawie że wykrzyknął. Akurat ten kontekst znał bardzo dobrze i nie potrzebował by Paco wyjaśniał mu zawiłą historię tej wyspy. Za to nie obraziłby się, gdyby wyjaśnił mu w końcu jak się zabrać za tego nieszczęsnego homara, który wreszcie zagościł na ich stole.
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Salazar Morales
Wiek : 39
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 183 cm
C. szczególne : blizny ciągnące się przy lewej nerce i po prawej stronie żeber | niewielkie, krwawe znamię w kształcie krzyża na grzbiecie prawej dłoni | krwawy znak w kształcie obrączki
Lepiej, że nie wiedział, bo i tak dostrzegał zbyt wiele czyhających zewsząd niebezpieczeństw, przed którymi z własnych, egoistycznych pobudek, zapragnął trzymać chłopaka z daleka. Na razie mógł mieć jedynie nadzieję, że po powrocie nie napotka go na out’cie poza boiskiem, bo miał ochotę zagrać z nim jeszcze dzisiaj w drużynie, strzelając wieczorem do jednej bramki. Nie był jednak pewien, czy telefon komórkowy i wpisany naprędce numer w czymkolwiek pomoże… Przynajmniej się uśmiał, najpierw na wspomnienie pieszczotliwego określenia, jakim nazywał swojego kompana, a potem na niewybredne miano, pod jakim sam został wpisany na ekranie jego sprzętu. – Cariño suena perfecto. – Mruknął ze szczerym, szerokim uśmiechem na ustach, który wcale nie towarzyszył mu tak często. Prawdopodobnie dlatego, że na taką swobodę pozwalał sobie wyłącznie w gronie bliskich mu osób i swoich kochanków, pośród których Max powoli wypracowywał sobie bardzo silną pozycję. – Sé que me extrañarás, pero no me llames durante la reunión. No responderé de todos modos. – Chowając telefon do kieszeni, tym razem to on dołożył swoje trzy knuty, w tej niekończącej się walce o pierwszy i najwyższy stopień podium. - Nie wątpię. – Kiwnął głową, unosząc wymownie brwi, bo chociaż nie znał Maxa tak dobrze, jakby tego chciał, tak wiele raz widział jego diaboliczny uśmieszek. Chłopak potrafił zagrać na nerwach jak mało kto, ale urokiem osobistym grzeszył aż nadto, przez co Paco zaczął poważnie zastanawiać się czy nie ma czasem do czynienia z pół lub choćby ćwierć-wilem, choć w jego przypadku może prędzej należałoby mówić o manipulującym swą ofiarą, uwodzicielskim inkubie. – Serio. – Powtórzył po nim młodzieżowe, slangowe słowo, co zapewne wybrzmiało dość komicznie, zważywszy że nie używał podobnych zbyt często. – Inne. – Wydusił z siebie tylko tyle, niejako odwdzięczając mu się pięknym za nadobne, zwłaszcza kiedy refleksyjny, jakby nostalgiczny ton nadawał temu jednemu wyrazowi miano skrzętnie skrywanej tajemnicy. Nie zamierzał mu jej wyjawić, natomiast uległ pod naporem jego głosu, spoglądając wprost w szmaragdowe oczy, a raczej ich wyobrażenie, schowane nadal pod przyciemnionymi szkłami. – Puedes conseguir lo que quieras mientras apuntas alto, cariño. – Wypowiedź ta mogłaby wybrzmieć niczym puste pochlebstwo, ale jego usta nadawały jej prawdziwości. Wystarczyło przecież na niego spojrzeć. Rekin biznesu i kolorowa papuga chełpiąca się wagą swoich własnych sukcesów. Można by powiedzieć o nim wiele złego, ale akurat determinacji w dążeniu do celu nigdy mu nie brakowało. Czy mówił już o tym, z jaką łatwością Felix działał na jego wyobraźnię? Cóż, okazało się, że ten sam wpływ miało na niego nie tylko jego zgrabne, nagie ciało, ale również kusicielski, kokieteryjny szept. Szesnaście lat na karku ani trochę nie odbierało mu umiejętności perswazji, stawiając go w roli swoistego diabła na ramieniu, który zręcznie podpowiadał, jakich grzechów jeszcze nie zakreślili na swojej liście. – Solo tu y yo. – Powtórzył po nim niczym w transie, widząc przed oczami wyimaginowany obraz Solberga siedzącego w pasażerskim fotelu lśniącej jaskrawą czerwienią corvette’y, którą trzymał w londyńskim garażu. Zamarzył o tym, by wdepnąć gaz, przekraczając wszelkie dozwolone limity prędkości. – No me culpes. – Mruknął już bardziej przytomnie, choć trudno stwierdzić do kogo tak naprawdę należało ostatnie słowo. Nie chciał go wyrywać z budynku apteki, nawet jeżeli sam nie widział w niej aż tak ogromnego potencjału. Jako esteta potrafił docenić jej piękno, ale nie był obeznany z magicznymi miksturami, ani tym bardziej składnikami wykorzystywanymi przy warzeniu eliksirów, toteż nie był w stanie w pełni zrozumieć fascynacji swojego młodszego towarzysza. Nie musiał jednak zdejmować jego okularów, by zrozumieć smutek jaki nagromadził się w jego szczenięcych ślepiach, kiedy tylko oznajmił mu, że muszą stąd odejść. – Sabes que cumplo mi palabra. Volveremos aquí mañana. – Zacisnął palce na jego ramieniu, spoglądając na niego rozczulonym, ale jednocześnie naglącym wzrokiem, do tej pory nie mogąc uwierzyć, że pieprzony, zabytkowy sklep tak mocno zagnieździł się w jego serduszku. Już wiedział, że nie ma żadnego wyjścia i będzie musiał go tu przyprowadzić z powrotem. Na razie jednak mógł patrzeć na niego jedynie przepraszająco, licząc na to że szklaneczka rumu i delikatne, rozpływające się w ustach mięso homara zdoła zamaskować jego rozczarowanie. – Gdybym choć raz uzyskał odpowiedź, pewnie przestałbym pytać. – Rzucił ni to do siebie, ni to do Felixa, wzruszając przy tym ramionami, ale nie zależało mu na tym, by znowu stawać z nim w szranki, zwłaszcza kiedy z jego ust znów chyba mimowolnie wydobyło się siarczyste przekleństwo. Czasami trzeba było odpuścić, a choć jemu odpuszczał może nazbyt często, tak dostrzegał w tym i swoją korzyść. Wdzięczny uśmiech, nagły, zupełnie niespodziewany pocałunek tuż przed maską nadszarpniętego zębem czasu chevroleta. Nadal chciał się przebić przed budowany przez niego mur, ale nie kosztem tak relaksującej atmosfery. – Jasne. Telefon. – Pokiwał głową, niezbyt przekonująco, jakby nadal zastanawiał się, jakie środki ostrożności należałoby jeszcze przedsięwziąć, ale i tym razem zluzował, przypominając sobie o założonym wcześniej kredycie zaufania. Mówiąc uczciwie? Nie ufał mu za grosz, i może właśnie tego się obawiał; że chłopak wyląduje w objęciach nowych towarzyszy, skorych do zabawy, popijających rum z butelki, popalających cygara, którzy zachęcą go czymś mocniejszym, spychając jego samego na dalszy plan. Na szczęście Max nie pozwolił mu się długo na tej pesymistycznej wizji skupić. O ile wcześniej się powstrzymywał, tak teraz parsknął głośnym śmiechem, uderzając szklanką o jego szkło i upijając sporego łyka. - Najlepsze mięso znajdziesz w szczypcach. – Zaczął swój wywód, kiedy kelner postawił przed nim talerze. – Ale najpierw musisz oddzielić ogon od korpusu. Sprawnym ruchem. – Pokazywał mu wszystko na osobniku leżącym przed jego oczami, po kolei tłumacząc każdy krok i zastosowanie podanych im widelczyka i szczypczyków. Procedura wyglądała skomplikowanie, ale widać było, że Morales nie robi tego po raz pierwszy. – Daj nóż. – Wtrącił się w którymś momencie, widząc że chłopak nie radzi sobie z otworzeniem skorupy. Naciął ją więc za niego w odpowiednim miejscu, dopełniając męczącego, ale wartego rezultatu rytuału. – Smacznego. – Dodał, pociągając raz jeszcze odłożonego w międzyczasie do popielniczki papierosa, którego tym razem ostatecznie zagasił o dno, a potem sam zabrał się za wydłubywanie mięsa z iście szkarłatnego pancerza. – Cuando regrese, compraré un paquete de puros. ¿Tienes más deseos? – Zapytał dopiero po dłuższej chwili, kiedy przerwał delektowanie się subtelnym, słono-słodkawym smakiem owoców morza, sięgając po stojącą nieopodal szklankę wody.
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Uśmiech na twarzy Paco był czymś, co Max po części traktował jako nagrodę. Może i nie byli przyjaciółmi i nie ufali sobie nawzajem, ale Solberg miał w sobie coś, co sprawiało że chciał sprawiać, by inni czuli się w jego towarzystwie dobrze. Problem zaczynał się w momencie, gdy Felix zaczynał czuć od mężczyzny to, czego sam podświadomie potrzebował. Bliskość i opiekę męskich ramion, które zdecydowanie nie chciały dzielić się nastolatkiem z kimkolwiek innym. -Yo no voy. No te preocupes. - Zapewnił go, choć telefon Paco zdecydowanie mógł się przydać na inne momenty, kiedy będą od siebie oddzieleni. Nie miał na myśli pogawędek o życiu i śmierci, co to to nie, ale na pewno bardzo chętnie by trochę kolesia porozpraszał. Do wila było mu bardzo daleko tak samo, jak do innego magicznego stworzenia. Miał po prostu ten urok, który wziął się u niego niewiadomo skąd i lubił wykorzystywać go na swoją korzyść. Nic dziwnego, że laski i faceci tak łatwo mu ulegali i razem z Lucasem żartobliwie nazywali się hogwarckimi alfonsami. Nie tylko jęcząca Marta była słyszana wydając te dźwięki w zamkowych komnatach. -No to żeś się rozgadał. - Zażartował, choć nie mógł mieć do Paco pretensji, skoro sam dawał mu tyle co nic w kwestii informacji o swojej prywacie. Mimo wszystko była to dość ciekawa rzecz i Max zaczynał myśleć, że może jednak jest coś pod tą uwodzicielską fasadą, co mogłoby ich połączyć nie tylko fizycznie. Choć jak miał być szczery, nie wyczuł w wypowiedzi Moralesa zbyt dużego entuzjazmu do sztuki eliksirowarskiej, co już trochę studziło jego nadzieje. -A las estrellas y más allá. - Rzucił poetycko, po czym odchrząknął i dodał już nieco poważniej i zdecydowanie mniej radośnie. -En serio, lo que tengo es suficiente para mí. No necesito apuntar más alto. - Nie kłamał wcale, choć jego ambicje aż rozrywały młody organizm od środka. Chodziło mu jednak o to, że tak naprawdę nie potrzebuje ani milionów galeonów, ani nawet własnego interesu dopóki może siedzieć nad kociołkiem, choć nie był do końca przekonany, czy jest to kariera dla niego. Obawiał się, że rutyna zabije w nim miłość do eliksirów i już nie zostanie mu żadna radość w życiu. Ktoś mógłby powiedzieć, że w tak młodym wieku było to nieco nieodpowiednie ze strony Maxa, by tak kusić i prowokować innych. On jednak nie potrafił się powstrzymać wiedząc, jak bardzo potrafi to zadziałać i poprowadzić sytuację w pożądanym przez niego celu. Od kiedy został wprowadzony w świat seksu, jakby naturalnie nabył zdolności uwodzenia i choć przeżył już wiele porażek, miał na koncie równie dużo sukcesów, które zawdzięczał temu nienaturalnemu urokowi. To, że Morales był w stanie na chwilę zatracić kontakt z rzeczywistością tylko dzięki kilku wyszeptanym słowom tylko utwierdzało w nastolatku poczucie pewnej satysfakcji i własnej wartości, choć do ostatnie było raczej tylko powierzchowne. Opuszczenie apteki było zdecydowanie gorsze niż ponarkotykowy zjazd, ale obietnica napełniła serce Maxa nadzieją. -Gracias. - Spojrzał na niego z wdzięcznością, dłonią dotykając dłoń Paco, która spoczęła na jego barku. Naprawdę nie narzekałby nawet, gdyby cały wyjazd miał spędzić między tymi starymi, acz zadbanymi aptekarskimi półkami. -A nie przyszło Ci jeszcze do głowy, że może nie mam zamiaru z Tobą o tym rozmawiać? Słyszałeś kiedyś o zmianie tematu? Czasem się przydaje. - Odgryzł się, bo naprawdę po tylu próbach Paco powinien się domyślić, że nie jest to coś, o czym Max chciałby dyskutować. Taki stary, a taki głupi. Solberg pokręcił z niedowierzeniem głową bardziej do siebie niż do towarzysza, po czym ponownie umieścił w ustach papierosa i wypuścił z płuc chmurę dymu, odchylając się nonszalancko do tyłu tak, że Salazar mógł sobie popodziwiać jego zarysowane mięśnie klaty przez rozpiętą koszulę. Mur jaki nastolatek budował od dzieciństwa był na tyle gruby, że trzeba było porządnego tarana, by chociażby go lekko ukruszyć, a co dopiero się przez niego przebić. Nie ufali sobie nawzajem, a jednak nie potrafili zrezygnować ze swojego towarzystwa. Ten układ był w najlepszym wypadku pojebany, a w najgorszym nie powinien w ogóle istnieć. A jednak. Max nie miał zamiaru nic odjebać podczas, gdy Paco będzie dyskutował o biznesach. Chciał oczywiście trochę pokorzystać z pobytu tutaj, ale nie miał zamiaru dać się deportować już pierwszego dnia. Miał plan poczekać przynajmniej do jutra. Jedno spotkanie z mundurowymi dziennie zdecydowanie wystarczało. -Skoro tam jest najlepsze, to po chuj cała reszta? - Rzucił, po czym z uwagą zaczął słuchać i powtarzać ruchy Salazara. Faktycznie nie było to najłatwiejsze zadanie przebić się przez skorupę homara i dobrać do przepysznego mięsa. Potrzebował pomocy, więc gdy tylko mężczyzna ją zaoferował, podał mu nóż i czekał na pęknięcie pancerza. -Dzięki. To smacznego. - Uniósł niepewnie widelec do ust, ale nie wahał się. Od razu wsadził sobie część homara do buzi i rozkoszował się tym wykwintnym smakiem. Czegoś takiego zdecydowanie jeszcze w życiu nie jadł i żałował. Gdyby tylko dał dupy spotkał Paco wcześniej... -Regresa rapidamente. No necesito más que tu cigarro. - Po raz kolejny łobuzerski uśmiech zagościł na młodej twarzy. Prawdą było, że był tak tym wszystkim przytłoczony iż nie miał pojęcia, czego więcej może sobie życzyć. Oczywiście słynna Calle 23 kusiła go niemiłosiernie, ale czuł, że musi poczekać na Paco nim się tam wybierze. Zresztą był ciekaw, czy mężczyzna umie się bawić, czy tylko sztywno pierdolić o biznesie i raczyć się tym swoim wyszukanym winkiem.
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Salazar Morales
Wiek : 39
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 183 cm
C. szczególne : blizny ciągnące się przy lewej nerce i po prawej stronie żeber | niewielkie, krwawe znamię w kształcie krzyża na grzbiecie prawej dłoni | krwawy znak w kształcie obrączki
Zdecydowanie nie chciał dzielić się nim z nikim innym, chociaż podobnie do Felixa, traktował jego szczery uśmiech jak nagrodę, która mogła przynieść im obu namacalne korzyści. Mimo że układ zdawał się toksyczny, tak najwyraźniej obaj wynosili z niego właśnie to, czego potrzebowali najbardziej; i nie był to jedynie dreszczyk emocji ani zastrzyk adrenaliny. Max mógł zatonąć w objęciu męskich ramion, poczuć podświadomie upragnioną bliskość i troskę, do tęsknoty za którymi nie chciał się otwarcie przyznać. Paco z kolei miał szansę odprężyć się w doborowym towarzystwie, zapominając na chwilę o nieustannej walce, jaką toczył w czarodziejskim półświatku. Nieważne, że chłopięcą wdzięczność zyskał przede wszystkim w ramach daleko idącego przekupstwa. Przynajmniej mógł uczynić użytek z gromadzonej sukcesywnie fortuny. - ¿Lo prometes? – Mruknął z uśmiechem, retorycznie, nie oczekując od niego żadnych obietnic, którym i tak nie był gotów zawierzyć. Mimo że wodził za nim wygłodniałym wzrokiem, zaufania nie miał do niego za grosz, i nie zdziwiłby się gdyby rzeczywiście musiał go wyciągać z jakiegoś rowu albo obskurnej meliny w biedniejszej części miasta. Czy byłby wtedy rozczarowany? Pewnie tak, ale wiedział przecież z kim ma do czynienia, a z tego względu przygotowany był również i na nieco mniej optymistyczne scenariusze, które trudno było mu odsunąć na bok, nawet jeśli usilnie przypominał sobie o tych dwóch pięknie brzmiących słowach: kredyt zaufania. – Lo mismo que tu. – Wzruszył delikatnie ramionami, nie dając się pociągnąć za język. Nie musiał niczego przed nim ukrywać, wszak chłopak doskonale wiedział, że z prawem mu nie po drodze. Nie zamierzał jednak na samym wejściu pozbawić siebie cennej karty przetargowej. Jako biznesmen potrafił docenić wartość informacji. - Poéticamente. Me gusta. – Nie posiadł umiejętności legilimencji, ani żadnej innej sztuki pozwalającej czytać rozmówcom w myślach, ale i jemu to słowo nasuwało się jako pierwsze. – Todo el mundo tiene sueños y planes. No debes olvidarte de ellos. – Dobrze było umieć czerpać radość z tego, co się miało, ale odnosił wrażenie, że za słowami chłopaka kryje się coś więcej. Niewykluczone jednak, że przez wzgląd na zbywające, lakoniczne odpowiedzi Solberga i odgradzający go od świata mur, próbował sam odnaleźć i dopasować brakujący element układanki. Dzieciaki chętnie mówiły o swoich marzeniach, a ten tutaj zdawał się w ogóle nie myśleć o przyszłości, jak gdyby nie wierzył, że jakakolwiek mu się należy. Przygnębiające podejście do życia, ale niewiele mógł na nie poradzić, bo i nie miał na niego tak silnego wpływu. Wdzięczne spojrzenie Maxa prędko się ulotniło, kiedy próbował wycisnąć z niego cokolwiek więcej, wkraczając brudnymi buciorami w jego prywatną przestrzeń. Nie był głupi, rozumiał doskonale że Solberg nie ma ochoty dzielić się z nim swoją własną przeszłością i sytuacją rodzinną w szczegółach, ale mimo to upór nakazywał mu co jakiś czas uderzyć pięścią w mur, jakby w oczekiwaniu na odpowiedni moment i nadziei na to, że wreszcie skruszeje. – Zmiana tematu brzmi jak ucieczka od problemów. Zamiast uciekać wolę stawiać im czoła. – Wiedział, że to koniec i że znowu musi się wycofać, ale i tak uniósł prowokująco brew, darząc go równie zaczepną odpowiedzią. Nie oczekiwał, że jakkolwiek ona pomoże. Zresztą sam zaraz machnął ręką, jakby zapominając że o cokolwiek pytał, a powiedzmy sobie uczciwie, zapomnieć nie było trudno, kiedy przed jego oczami rozpościerał się tak wspaniały widok. Nie trzeba było mu wiele; instynktownie powiódł wzrokiem po zarysowanych na ciele mięśniach, niezwykle rad ze słonecznej pogody, która zmusiła chłopaka do rozpięcia guzików koszuli. Nie powracał do niewygodnych tematów, skupiony na sączeniu drinka i oddzielaniu homarowego mięsa od korpusu, kiedy w jego uszach wybrzmiało nagle chyba najgłupsze pytanie, jakie usłyszał w przeciągu ostatnich kilku dni. Najgorsze, że nie miał na nie żadnej sensownej odpowiedzi. Może więc jednak nie było wcale takie głupie? Parsknął śmiechem, mając szczęście że już przedtem zdążył przełknąć łyka wody. – Jedz, nie marudź. – Porada iście ojcowska, zbywająca dziecięcą ciekawość; idealna, kiedy zostajesz zaskoczony i nie wiesz, co dokładnie masz odpowiedzieć. Spojrzał na niego z nad swojego talerza, kręcąc głową z niedowierzaniem, zanim wydłubał kolejną porcję mięsa ze szczypiec, a nie wiedział jeszcze, że piorun uderzy za moment po raz kolejny. Komentarz o papierosie sprawił, że znowu prychnął pod nosem, o mało co nie krztusząc się kawałkiem homara. Odchrząknął więc głośno, próbując ukryć nieuważną reakcję, ale ten łobuzerski uśmiech Felixa niemal wrył mu się w mózg. – Bueno ... Lo veremos por la noche, hombre. – Rzucił z opóźnieniem, ciekaw czy wieczorem Felix nadal będzie tak mocno łaknął jego uwagi. Odstawił pozostałości homara na bok, gestem dłoni wzywając kelnera, żeby opłacić rachunek. W międzyczasie odpalił jeszcze jednego papierosa i dopił kilka ostatnich łyków rumu. – Tu masz adres hotelu. – Położył na stole zwitek papieru, który przesunął w kierunku towarzysza. Po chwili dołączyła do niego również sakiewka wypełniona galeonami. – Pieniądze. – Wymieniał dalej, zastanawiając się czy jeszcze o czymś nie zapomniał. – Spotkajmy się około dwudziestej w La Victoria. Mniej więcej po środku La Rampy. – Dookreślił ich wieczorny meeting point, wręczając obsługującemu ich mężczyźnie należną mu zapłatą, wraz z hojnym napiwkiem, a potem leniwie poruszył się z miejsca, dogaszając peta w popielniczce. – Yo también estoy deseando que llegue la noche. No bebas demasiado antes de mi llegada. – Nachylił się nad nim, by wyszeptać mu na ucho ostatnią uwagę, a może raczej prośbę, a potem oddalił się w stronę wypożyczalni samochodów, żeby wypróbować wybranego wcześniej przez Maxa old timera.
+
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Tak naprawdę pieniądze Paco były tylko miłym dodatkiem do tego wszystkiego. Max nigdy nie był materialistą i nie zapowiadało się na zmianę tego stanu rzeczy. Byłby jednak głupcem, gdyby nie korzystał z hojności mężczyzny skoro ten najwidoczniej nie miał problemu w dzieleniu się ze swoim kochankiem nie tylko pieniędzmi, ale i idącymi za nimi wygodami. Skinął tylko głową, jakby potwierdzając, że nie będzie truł mu dupska podczas spotkania. Miał inne plany, a poza tym posiadanie kontaktu do Salazara miał zamiar wykorzystać kiedy indziej. Paco miał rację, by obawiać się czegokolwiek, ale Max nie miał zamiaru psuć mu życia. Bardziej nadać mu kilku barw, których ten najwidoczniej jeszcze nie znał, skoro tak łatwo ulegał temu smarkaczowi nie raz tracąc ukochaną kontrolę na rzecz tych szmaragdowych tęczówek. No tak, odpłacił mu się zdawkową odpowiedzią tak samo, jak Solberg zazwyczaj traktował jego pytania, choć w tym wypadku sam Morales zaczął temat. Nie chciał go jednak dalej wypytywać. Nie był tu zawierać przyjaźnie i choć wiele osób zjebałoby go za tak nieodpowiedzialne podejście do życia, nastolatek czerpał garściami póki miał okazję. W końcu nie zawsze dzieciak z samego dna może posmakować uroków Kuby i to w pełnej okazałości. -Te dije que tengo mucho talentos. - Zadziornie nawiązał do ich rozmowy na siłowni. Może wierszokletą nie był, ale zdecydowanie wiedział jak posługiwać się językiem. Zarówno w słowach, jak i innych czynnościach. Poza tym bycie wychowywanym przez pisarkę zdecydowanie odbiło się na jego słownictwie, co w codziennej rozmowie może nie było tak oczywiste, gdy sięgał po mnogość przekleństw i potocznych sformułować, ale gdy tylko chciał potrafił zaskoczyć czymś w tym rodzaju. -Todo el mundo no jode con un tipo de veinte años mayor que les vende drogas. Y sin embargo, aquí estoy. - Rozłożył ramiona, jakby podkreślając swoją obecność w tym dosłownym jak i metaforycznym miejscu. Paco powinien już zauważyć, że Max dość mocno różnił się od społeczeństwa. To, że nie planował przyszłości nie było wcale nawet w pierwszej dziesiątce odchyleń od normy jakie można było u niego znaleźć i właśnie z szerokim uśmiechem na ustach wytknął to swojemu towarzyszowi. Westchnął słysząc upór Salazara w tym temacie. Ślizgon mocno pilnował swojej prywatności i nie miał zamiaru tego zmieniać dla kilku dni na Kubie, czy dobrej szklanki rumu. -Szanuję determinację, ale trzeba wiedzieć kiedy sprawa jest przegrana i odpuścić. Inaczej wygląda się na desperata. - Pouczył go, jakby w ogóle miał do tego prawo i jakby cokolwiek miało to dać. Sam zresztą powinien posłuchać tej swojej mądrej rady. No cóż, naczelny hipokryta znów zawitał na salonach i w dodatku wygodnie się tam rozsiadł. Zamiast jednak o tym myśleć delektował się wyobrażeniem, jak Paco zatapia wzrok w jego odkrytym ciele. Skłamałby mówiąc, że robił to nieświadomie, choć zdecydowanie mogło to tak wyglądać. Długo nie trzeba było czekać, aż ich zwyczajne przepychanki nabiorą mocy bo oto Max zadał pytanie które zagięło jego towarzysza, a odpowiedź jaką nastolatek usłyszał tylko to potwierdziła. -Sí papá. - Odpowiedział z uśmiechem satysfakcji na ustach. Oczywiście Max miał zamiar zgłębić ten temat, ale świadomość, że Morales znów musiał opuścić nieco broń podsycała jego i tak nienaturalnie wyborny humor. Wiedział, że wieczorem wszystko się zmieni, a kontrola, którą Paco tak usilnie trzymał za dnia pójdzie w odstawkę na rzecz prężącego się przed mężczyzną młodego ciała błagającego o bliskość. Na ten moment Solberg delektował się jednak tymi prowokacyjnymi zdaniami i mową ciała, która nie pozostawiała niczego do spekulacji. Zresztą to, że Salazar również był nieco bardziej rozluźniony tylko sprawiało, że Max miał ochotę przekraczać kolejne granice, a każda reakcja jaką otrzymywał jeszcze bardziej dodawała mu sił. Młodzieniec wiedział, że jeżeli nic się po drodze nie spierdoli, wieczorem będzie miał równie mocną ochotę na uchwycenie pożądania w tych czekoladowych tęczówkach co teraz. A pragnienie było naprawdę mocne. -Jasne. Dwudziesta przy Victorii. - Potwierdził jeszcze, że wszystko zrozumiał, po czym wsadził sobie ostatni kęs homara do ust. Musiał przyznać, że naprawdę nigdy w życiu nie jadł niczego takiego. -Me basta con emborracharme de ti. Recuerda acerca de mí. -Chwycił go za koszulę, by przytrzymać na chwilę i wyszeptał w odpowiedzi, by następnie musnąć wargami ucho Moralesa. Bez zbędnego słowa pozwolił mu odejść, odprowadzając jego sylwetkę wzrokiem, a gdy tylko mężczyzna zniknął z pola widzenia Max przywołał do siebie kelnera i zamówił jeszcze jednego drinka. W końcu miał małą fortunę do przepierdolenia.
//zt x2
+
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees