W przeciwieństwie do poprzedniej wyspy ta nastraja wręcz pozytywnie. Zapach przejrzałych owoców, odgłos egzotycznego ptactwa, szum słonego wiatru między liśćmi palm. Można by pomyśleć, że to raj na ziemi i kto wie, może faktycznie tak jest? Świstoklik przenosi was na brzeg, a waszym oczom ukazuje się niebieski błysk. Gdy podchodzicie bliżej, okazuje się, że to tutejszy gatunek magicznej wróżki. Postanawiacie za nią ruszyć, a ta prowadzi was przez gęstą dżunglę… no właśnie, gdzie? Nie macie pojęcia, ale czujecie, że na końcu wędrówki czeka na was coś niezwykłego. I się nie mylicie! Pośród gęstych drzew i pnączy odnajdujecie niewielkie jezioro, pośrodku którego znajduje się niewielka wysepka. Wsiadacie więc do leżącej na brzegu łódki i płyniecie na wysepkę. Waszym oczom ukazuje się pradawny kamienny totem. Przyglądacie się historii wykutej w skale: widzicie dwóch rybaków podczas pełni księżyca. Jeden z nich, z siecią, nurkuje, a drugi walczy z jakimiś stworami. Najwyraźniej, chcąc dostać się na kolejną wyspę, musicie zrobić to samo, co ci pradawni rybacy.
***
Zgodnie z zaleceniami totemu, czekacie na wyspie, aż się ściemni, a księżyc osiągnie pełnię. Nagle znajdujące się na niebie gwiazdy zaczynają się odbijać na powierzchni jeziora. Wygląda to naprawdę cudownie, ale… coś jest nie tak! Z dna jeziora zaczyna wydobywać się dziwna poświata. Wygląda na to, że ktoś tu się musi zmoczyć!
Jedno z was nurkuje w celu wydobycia magicznego kamienia, a drugie – zostaje na łodzi i odpędza wściekłe wróżki i wróże, które chcą Wam przeszkodzić w wyłowieniu gwiazdy. Każde z was kula K6 na to, co wam się przytrafiło. Swoje wyniki sumujecie:
2-4 NUREK: Powoli i wytrwale płyniesz w kierunku źródła światła. Starasz się pochwycić gwiazdkę w dłoń, ale nim zbliżysz się wystarczająco blisko, woda wokół zaczyna wrzeć, parząc Twoje ręce. Sięgasz więc po srebrzystą siatkę, którą masz ze sobą i dopiero w ten sposób jesteś w stanie ją wyłowić. Wyjmujecie gwiazdę z siatki, dotykacie jej i przenosicie się na kolejną wyspę. ŻEGLARZ: Wszystko wydaje się być idealnie do momentu, gdy chmara wściekłych strażników gwiazdki postanawia zamienić Twe życie w piekło. Odganiasz je zaklęciami, ale z marnym skutkiem. Co prawda udaje Ci się je w końcu odgonić, ale przypłacasz to licznymi, bolesnymi zadrapaniami 5-8 NUREK:Z zapałem wymalowanym na twarzy sukcesywnie zanurzasz się na dno jeziora. Sięgasz po siatkę, ładujesz do niej gwiazdę… i w tym momencie następuje potężny rozbłysk, który Cię oślepia! Pomimo tego udaje Ci się dostać na łódkę razem ze swoją zdobyczą, ale w wątku na następnej wyspie jesteś niewidomy przez dwa pierwsze posty. ŻEGLARZ: Rój świetlistych demonów ruszył na Ciebie z werwą, ale byłeś na to przygotowany! Kolejne zaklęcia opuszczają Twoją różdżkę, a złośliwe potworki nie są w stanie się przebić przez postawione przez ciebie magiczne zasieki. 9-12 NUREK: Bez najmniejszych problemów udaje wam się wyłowić gwiazdę, a droga powrotna była równie łatwa, jak ta na dno jeziora. Obyło się bez oparzeń czy ślepoty. Gratulacje! Wyjmujecie gwiazdę z siatki, dotykacie jej i przenosicie się na kolejną wyspę. ŻEGLARZ: Jaki tu spokój… nic się nie dzieje… dosłownie! W czasie, kiedy Twój partner moczy się pod Tobą, Tobie pozostaje chwila na relaks. Odpręż się i ciesz spokojem, póki możesz, bo dalsza wyprawa może nie być tak łatwa i przyjemna!
Kod do zawarcia w poście:
Kod:
<zg>Kość k6</zg> sumujecie swoje kosteczki, oczywiście podlinkowując je.
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Kostka: 6 + Julkowe 6 = 12 Ekwipunek Różdżka, wiggenowy x1, pierścień Jafara no i skrzelo od pijaka
Chwilę zajęło nim pozbierał się na tyle, by zobaczyć gdzie się znalazł. Mroczna aura rozmyła się gdzieś, a zamiast tego chłopaka otaczało spokojne, wręcz romantyczne otoczenie. Wszystko byłoby pięknie, gdyby nie fakt, że nadal był roztrzęsiony po walce z boginem. Usiadł więc pod palmą i wpatrując się w magiczny blask powoli doprowadzał swoje serce do normalnego rytmu. Otarł łzy ze swoich policzków i uspokoił oddech akurat na czas, gdy przed jego oczami pojawiła się jakaś magiczna istotka. Wróżka powiedziałby, gdyby tylko uważał na ONMS i znał się na gatunkach czarodziejskich istot. Mógł tylko podejrzewać i dziękować Merlinowi, że nie jest to chochlik kornwalijski, bo chyba by się utopił w najbliższej kałuży. Istotka zdawała się wskazywać mu jakąś drogę, ale Max ani myślał ruszać się z miejsca. -Czekam jeszcze na kogoś. Jak chcesz leć sobie sama. - Nie wiedział, czy wróżka go rozumie, ale miał ogromną nadzieję, że Brooks niedługo się tu pojawi. Nie widział nigdy jej bogina i nie miał pojęcia, czy dziewczyna tak jak on, dała radę mimo wszystko pokonać swój strach i wbić mu dosłownie miecz w serducho.
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Julia Brooks
Wiek : 22
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 170
C. szczególne : grzywka, tatuaże, pedantyzm, wisiorek z osą, pierścień działania na palcu,pachnie lawendą
Zabicie samego siebie nie należało do normalności ani tym bardziej, do przyjemności. Mimo to zdołała przejść do porządku dziennego nad tym, co się wydarzyło i po prostu tego nie roztrząsać. Ot, czasem działy się niewytłumaczalne sytuacje, na które nie miało się najmniejszego wpływu i lepiej było skupić swoje myśli na czymś innym. I tak właśnie zrobiła. Po wybudzeniu się z narkotycznego snu, ze sklejonymi oczami i suchością w ustach, pierwszym, co zrobiła, było się sięgnięcie po butelkę z wodą. W drugiej kolejności zaczęła rozglądać się za Solbergiem. Przezornie zajrzała do jego czarki i gdy nie dostrzegła w niej kamyka, postanowiła wziąć własną gwiazdkę i rozejrzeć się za nim na zewnątrz. Jak że się zdziwiła, gdy kamień okazał się świstoklikiem! Z łoskotem wylądowała pod jakąś palmą, a poruszony wiatrem kokos postanowił zakończyć jej żywot i spadł ledwie pół metra od niej.
- Ja pierdolę! – warknęła wściekle i już miała poczęstować drzewo bombardą, gdy uzmysłowiła sobie, że to nie najlepszy pomysł, bo do zbuntowanego kokoska dołączą jego rozgoryczeni zaklęciem pobratymcy. Kiedy już wstała i otrzepała się z piasku, ciesząc się, że nie została 151 ofiarą drzew, w oddali dostrzegła jakiś dziwny błysk w powietrzu, a także… Solberga. A więc jednak przeszedł swoją próbę szybciej niż ona. Jak znała możliwości jego wątroby, to nawet nie poczuł na sobie działania eliksiru. Zagwizdawszy przeciągle w palce, zwróciła na siebie jego uwagę, po czym pomachała mu, idąc w jego kierunku – Ładnie tu! – rzuciła rozglądając się dookoła i z przyjemnością doceniła fakt, że tropikalny las pełen jest owoców, o czym świadczył znajomy, przyjemny zapach.
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Gdy on urządzał sobie pogaduszki z wróżką, Brooks zdążyła pojawić się już na wyspie i o mały włos uniknąć kokosowej śmierci, której tak się obawiała. Może to właśnie tę postać powinien przybrać jej bogin? Nie było to teraz ważne. Gdy tylko chłopak usłyszał gwizd i zobaczył znajomą sylwetkę poderwał się z miejsca, podszedł do niej energicznym krokiem i zamknął w mocny uścisku. Możliwe nawet, że zbyt mocnym. -Nic nie mów, po prostu daj mi tę chwilę. - Poprosił, bo choć uspokoił już ciało po tym, z czym przyszło mu walczyć zobaczenie krukonki całej i zdrowej napełniło go radością i nadzieją. Przez ten prosty gest nie tylko chciał udowodnić sobie, że stojąca tam Brooks jest prawdziwa, ale też w pewien sposób pokazać jej, że jest dla niego ważna, co nie zdarzało się zbyt często w ich relacji. Zazwyczaj przyjmowali to za niewymowny fakt, w który żadne z nich nie wątpiło. Raczej. -No. Zdecydowanie przyjemniej niż na poprzedniej wyspie. Aż chciałoby się tu zostać, co nie? - Potwierdził wypuszczając krukonkę z uścisku i ocierając jedną zagubioną łzę. Zmiękł przez ostatnie miesiące, ale to co przeżył zdecydowanie było wystarczającym powodem, by nie czuł się z tym źle. Potrzebował bliskich i nie miał zamiaru już dłużej udawać, że tak nie jest. -Ta mała istota chciała mnie wyprowadzić gdzieś w tę dżunglę. Ufamy jej? - Zapytał, bo nie chciał sam podejmować decyzji. Nie wiedzieli co czeka ich w gąszczu, ale był pewien, że nic gorszego niż boginy już nie może istnieć, więc jeżeli tylko Brooks wyraziła gotowość żwawo ruszył w tamtym kierunku pozwalając, by magiczna, świecąca istotka wskazała im drogę w nieznane.
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Julia Brooks
Wiek : 22
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 170
C. szczególne : grzywka, tatuaże, pedantyzm, wisiorek z osą, pierścień działania na palcu,pachnie lawendą
Cóż, lekcja zaklęć, podczas której bogin Julki zamienia się w kokos, byłaby jedną z tych bardziej absurdalnych. Na szczęście na Wyspach Brytyjskich palm nie było, tak więc dziewczyna nie musiała się martwić o to, czy przeżyje następny dzień. Zamiast tego mogła się skupić na bardziej racjonalnych lękach, a przynajmniej – racjonalnych dla niej. Gdy Max tylko ją dostrzegł, od razu wyszedł jej na powitanie. I tego, co nastąpiło później, się nie spodziewała. Utonęła bowiem w jego długich i chudych ramionach na dłuższą chwilę, jak gdyby chłopak się obawiał, że zniknie w momencie, gdy tylko ją puści. Odwzajemniła ten uścisk, a na sercu zrobiło jej się jakoś cieplej i można było się nawet pokusić o stwierdzenie, że uśmiechnęła się przy tym z wdzięcznością. I zgodnie z prośbą przyjaciela, zamilkła, ciesząc się tym niespodziewanym okazem uczuć.
- Yup – rzuciła krótko, bo rzeczywiście, wyspa wyglądała uroczo, zupełnie inaczej niż cokolwiek, co widziała do tej pory na Malediwach. Widząc, jak Max ociera łzę, pocieszająco pogładziła go jeszcze po ramieniu, po czym poprawiła znajdujące się na nosie przeciwsłoneczne okulary i wlepiła skryte za szkłami spojrzenie w malediwską wróżkę.
- Nie ufamy, ale czy to przeszkodziło nam kiedykolwiek we wpadaniu w tarapaty? – zapytała lekko, idąc w kierunku stworzenia. – Może po drodze uda nam się znaleźć jakieś owoce – rzuciła jeszcze beztrosko, i choć nie towarzyszył jej strach, jak podczas wędrówki przez pierwszą z wysp, to jednak w jej dłoni i tak znajdowała się różdżka.
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Musiał przyznać, że te ciepłe chwile działały poniekąd terapeutycznie. Cieszył się, że Brooks nie zakwestionowała jego prośby tylko odwzajemniła uścisk. Potrzebował tego teraz bardziej niż kiedykolwiek i cieszył się, że to właśnie z nią postanowił udać się na tę pojebaną wyprawę. -Absolutnie nigdy. - Odpowiedział z wyszczerzem bo Julka miała rację. Nieważne co się działo nie wycofywali się z podjętych działań, choć może czasem powinni. -Czyżbyś już zglodniała? - Zażartował, choć sam chętnie przyjąłby jakieś świeże owoce. Nie był jednak pewien, czy powinni cokolwiek stąd jeść nawet jeżeli jeszcze chwilę temu pił nieznany płyn z ludzkiej czaszki. A może właśnie dlatego. Sam ponownie chwycił swoją różdżkę i ruszył za wróżką w głąb dżungli. -Tyle dobrze, że nie rośnie tu brzytwotrawa. Jak Merlina kocham jeszcze raz się w to wjebię to rzucam wszystko i spierdalam w Bieszczady. - Mruknął rozkładając się uważnie wokół. Choć otaczał ich egzotyczny gąszcz, Max czuł dziwny spokój bijący z tej wyspy i dużo nie brakowało, by na chwilę zapomniał o spotkaniu z boginem. -No, pani z Soton. Chyba czas przetestować Twoje zdolności żeglarskie. - Powiedział, gdy w końcu wyszli z roślinności, a ich oczom ukazała się łódź i majacząca w oddali wyspa. -Robisz za sternika czy za mięśnie? - Pozwolił jej podjąć decyzję, przepuszczając przodem do łodzi, w którą następnie sam się wpakował. Za wygodnie to tam nie było, ale miał nadzieję, że te kilka chwil uda mu się jakoś ułożyć nienaturalnie długie kończyny, by u kresu podróży mieć jeszcze w nich czucie.
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Julia Brooks
Wiek : 22
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 170
C. szczególne : grzywka, tatuaże, pedantyzm, wisiorek z osą, pierścień działania na palcu,pachnie lawendą
Skoro zwykły uścisk potrafił tak bardzo podnieść na duchu, to może powinni robić to częściej? Zwłaszcza że w ich młodych życiach nie brakowało zmartwień. I co prawda nie zawsze padali ofiarami inferiusów, brzytwotrawy, albo cukierkowych psikusów Irytka, to każde z nich bywało w sytuacjach, kiedy potrzebowało takiego „miśka” bardziej, niż skręta czy szklaneczki szkockiej. Pytanie, czy zgłodniała, było pytaniem retorycznym, bo głodna była wiecznie. Teraz było za gorąco na ciężkie potrawy, tak więc odkąd tu przylecieli, częściej sięgała właśnie po owoce. Zwłaszcza że to rosły na drzewach, tak więc, jak tu nie korzystać z takiego dobrodziejstwa? – A jak myślisz? – zapytała, sprzedając mu delikatnego kuksańca i idąc za wróżką pośród drzewa. Po pewnym czasie przystanęła na moment, zamachnęła się różdżką i zrzuciła z gałęzi obrzmiałą od soku papaję, którą to przetarła koszulką, zanim wbiła w nią zęby. – Gdzie? – rzuciła do Maxa, gdy ten wspomniał o jakimś wyjeździe, nie mając bladego pojęcia, o czym mówi i, pogoniona przez natrętną wróżkę, przyspieszyła kroku. Ta zaprowadziła ich w końcu nad brzego stawu, czy też bardziej jeziora, gdzie też znajdowała się niewielka łódeczka. Jako że towarzyszył jej silny mężczyzna, postanowiła pozwolić mu na to, by wykazał się krzepą. – Wiosłuj, wiosłuj, skarbie – rzuciła wesoło, wgryzając się w owoc i siadając obok steru. Z takimi długimi łapami jak te Solbergowe, raz dwa dopłyną na miejsce!
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Zdecydowanie powinni robić to częściej, bo choć Ognistą wypalała smutki to jednak brakowało jej tego magicznego składnika, który dostępny był w przytulaku. Jakim cudem ta kobieta ciągle jadła i ciągle miała taką formę? Było to pytanie, które wielu sobie zadawało, ale regularny wysiłek fizyczny miał w tym bardzo duży udział i Max wiedział jak bardzo treningi wymagają apetyt. Gdy sam jeszcze latał w szmaragdowych barwach zachowywał się praktycznie tak samo, by uzupełnić stracone podczas treningu kalorie. -Że ojebałabyś tę palmę do gołego i jeszcze by Ci było mało. - Wystawił w jej stronę język. Skoro jednak pytała nie mógł zostawić jej bez odpowiedzi. -Na boga czy w Soton nie uczyli was geografii? - Pokręcił z niedowierzaniem głową. -Takie góry we wschodniej Europie. Ponoć zadupie jakich mało i można tam nieźle wychillować. Musimy tam kiedyś pojechać. - Ostatnie zdanie dodał jakby po chwili namysłu. Max był jednym z tych dzieciaków, którzy mimo magicznej edukacji nie rezygnowali z tej mugolskiej. Wciąż interesował się światem i jak tylko mógł poszerzał swoją wiedzę o to, czego w Hogwarcie im nie wykładano. -Przewidywalna jesteś, wiesz? - Przewrócił oczami, ale po chwili już poprawił okulary przeciwsłoneczne na nosie i zabrał się do roboty. Przemierzali spokojną, błyszczącą taflę wody a Max z każdą chwilą miał większą ochotę na kąpiel w tym pięknym jeziorze. Nie miał jednak pojęcia, czy jest to rozsądne, więc zamiast tego słuchał poleceń swojego sternika i machał wiosłami jak najęty. -Jak myślisz, co nas tam czeka? - Zapytał licząc na to, że może Brooks wyłapała z opowieści pijaczka więcej niż on i ma gdzieś jakieś ukryte wskazówki, którymi zechciałaby się z nim podzielić.
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Julia Brooks
Wiek : 22
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 170
C. szczególne : grzywka, tatuaże, pedantyzm, wisiorek z osą, pierścień działania na palcu,pachnie lawendą
Kolejną zaletę przytulasów, oprócz tego, że były darmowe, stanowił fakt, że na drugi dzień nie miało się kaca. No, chyba że przytulas zamienił się w coś więcej, to w takim wypadku kac moralny był jak najbardziej na miejscu. Wyrzutów mieć jednak nie mogła, jeżeli w grę wchodziło wpychanie w siebie kolejnych porcji owoców. Jak miało się na wyciągnięcie ręki takie frykasy prosto z drzewa, to głupotą było niekorzystanie z dobrodziejstw natury! No i owoce były zdrowe i miały w sobie dużo wody, a było gorąco! Palmę by jednak sobie darowała. Za duże ryzyko oberwania kokosem. I za dużo błonnika.
- Uczyli, ale myślisz, że pamiętam każde pasmo górskie w Europie? I to jeszcze wschodniej? – stwierdziła, wzruszając ramionami. Jej mugolska edukacja nie trwała zbyt długo i jedyne, co dziś pamiętała z tamtego okresu, to lekcje wychowania fizycznego, tabliczkę mnożenia i opiekę nad szkolnym królikiem imieniem Jojo. Ciężko było więc oczekiwać, aby wiedziała wszystko o wszystkim, zwłaszcza że od niemal 9 lat uczyła się warzenia eliksirów czy machania różdżką na tysiąc różnych sposobów. W tym czasie poznała równie wiele sposobów na zrobienie sobie krzywdy, ale to już temat na inną historię. – W każdym razie, brzmi nieźle. Tylko musiałoby się zrobić nieco cieplej.
Może i była przewidywalna, ale za to wypoczęta, no i miała czas na przekąskę. A zresztą, role w każdej chwili mogły się odwrócić, a Max był stworzony do bycia wioślarzem, więc nie widziała powodu, żeby nie cieszyć się tym chwilowym spokojem i odpoczynkiem.
- Nie mam pojęcia. Mam tylko nadzieję, że coś przyjemniejszego, niż na ostatniej wyspie. – Podzieliła się swoimi spostrzeżeniami i w gruncie rzeczy, miała rację. Czekał na nich bowiem totem – nieruchomy i nieszkodliwy. Julka ostrożnie do niego podeszła i zaczęła go dokładnie obserwować, zagłębiając się w wykutą w skale historię. A więc wyglądało na to, że spędzą tu trochę czasu, bo do mroku było jeszcze kilka godzin. No i chyba czeka ich nurkowanie, co niespecjalnie jej się podobało. Jednocześnie zrozumiała przy tym, skąd podarek w postaci skrzeloziela.
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
No tak mógł się spodziewać, że coś takiego nie zapadnie Brooks w pamięć. Przewrócił tylko z uśmiechem oczami, bo nie było co dyskutować na temat ich edukacji. Max w tej czarodziejskiej widział wiele problemów szczególnie, że zdarzały się przypadki, gdy ktoś został wydalony i złamano mu różdżkę, a wtedy tak naprawdę za dużej kariery w magicznym świecie raczej nie miał szansy zrobić. -Przecież nie teraz! Ferie są za krótkie by spierdolić na kilka dni, jak wtedy co mnie do Meksyku porwałaś. - Zażartował, bo chociaż Ministerstwo dobrało im się wtedy do dup Solberg nke żałował ani chwili tej wycieczki. -O to się nie martwię, gorzej się nie da. - Mrugnął, bo naprawdę wolał chyba zostać fizycznie połamany niż znów stawić czoła boginom. Jednak psychicznie był zdecydowanie słabszy i to nie od dziś. Totem zdawał się być kolejną wskazówką. Całe szczęście, że już się ściemniało, bo nie musieli przynajmniej cały dzień czekać na tę jebaną pełnię. Przynajmniej Max miał nadzieję, że na księżyc w tej właśnie fazie trafią, bo niespecjalnie chciał spędzić tu cały miesiąc naw jeżeli wyspa dawała taką przyjemną atmosferę. -Skoro ja mam być wioślarzem, to czas byś pokazała jak machasz płetwami. Gdyby cokolwiek się tam działo wyrzuć mi iskry z różdżki przypłynę Ci pomóc. - Zaproponował jednocześnie samemu mając zamiar wystosować taki sygnał gdyby zaszła potrzeba. Powoli rozkładał się w łódce i układając wszystkie ich rzeczy wcelu zabezpieczenia ich. Pozostało tylko poczekać aż księżyc w pełni pojawi się nad ich głowami i odkryje przed nimi tajemnicę tej wyspy.
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Julia Brooks
Wiek : 22
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 170
C. szczególne : grzywka, tatuaże, pedantyzm, wisiorek z osą, pierścień działania na palcu,pachnie lawendą
Życie jest zbyt krótkie, by uczyć się wszystkich pasm górskich w Europie. Ten czas można było spożytkować w dużo ciekawszy sposób. Latając na miotle na przykład. Albo ruszając na wyprawę tylko dlatego, że jakiś skołtuniony pirat dał Ci mapę z iksem. - Porwałam?! – Obruszyła się porządnie na tę zniewagę, choć szeroki uśmiech nie znikał z jej mokrej od soku twarzy. – Wypraszam sobie! Zagwarantowałam Ci niezwykłe przygody, łącznie z interwencją Ministerstwa Magii. Powinieneś dziękować stwórcy za taką przyjaciółkę – dodała jeszcze, sprzedając mu elegancką mukę w szczepionkę. Może to nauczy tego latino Szkota kultury i szacunku do starszych!
- Oj, da – pomyślała. – Zawsze się da. – Była chodzącym dowodem na to, że Prawo Murphy’ego jest czymś więcej niż żartem, bo jeżeli coś mogło się spierdolić, to tak się właśnie działo. To ona oberwała mieczem od poltergeista. To ona straciła wszystkie zmysły i rozkwasiła sobie twarz o stolik. To w końcu ona oberwała od magicznego inferiusa i spadła na nią klątwa. Cóż, jedna z trzech klątw, gwoli ścisłości. Tak więc nie podzielała zdania Solberga, ale nie zamierzała go dodatkowo straszyć, bo widziała, jak bardzo chłopak przeżył spotkanie z boginem.
Oczekiwanie na księżyc trwało dłużej niż przypuszczała, ale nie przeszkadzało jej to w ogóle. W czasie wolnym nazbierała owoców, przygotowała drewno na opał, gdyby utknęli tu na dłużej, a także zabawiła się w Jezuska i za pomocą zaklęcia transmutacyjnego zamieniła wodę w wino. Z efektów była zadowolona, choć wino wyszło cierpkie, bo orłem z transmutacji to jednak nie była. Zdążyła się również chwilę zdrzemnąć, tak więc podładowała nieco baterie przed kolejnym zadaniem.
Kiedy księżyc pojawił się na niebie, a na dnie jeziora zaczęło coś migotać, wzięła srebszystą siatkę zawieszoną na totemie, rozebrała się do bielizny i wskoczyła na łódkę.
- Do zobaczenia po drugiej stronie – powiedziała poważnie do Solberga, po czym rzuciła na siebie zaklęcie bąblogłowy. Skrzeloziele będzie musiało poczekać na inną okazję. Z zapaloną różdżką w jednej dłoni i z siatką w drugiej zaczęła nurkować, kierując się w stronę światła. Szło jej to mozolnie, gdyż używała tylko nóg i bała się nieco druzgotków, które mogły tu mieszkać, ale cały ten połów szedł jej zaskakująco bezboleśnie. Żadnych ataków, żadnego zaplątywania się w wodorosty, po prostu jedna autostrada na dno. Po kilkunastu minutach dotarła w końcu do świetlistego kamienia. Podpłynęła do niego ostrożnie i równie ostrożnie umieściła go w siatce, po czym zaczęła się wynurzać. Po kilku kolejnych minutach mokra, ale szczęśliwa wczołgała się na bujającą łupinkę.
- Mamy to – stwierdziła wesoło, pokazując magiczny kamyk. – To co, może rozbijemy obóz i spędzimy tu noc, skoro i tak jest ciemno, a nie mamy pojęcia, jaka będzie kolejna wyspa? Zresztą, i tak się muszę ogrzać przy ognisku, bo woda była cholernie zimna.
/zt x2
Theodore Kain
Wiek : 27
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 178
C. szczególne : delikatne piegi na nosie i w okolicach oczu / wyraźne oznaki niewyspania - sińce pod oczami, podkrążone ślepia
- Oby na następnych wyspach nie czekały już na nas żadne stwory. – Westchnął cierpiętniczo, bo może jemu walka z boginem nie poszła najgorzej, ale to nie oznaczało że nadal ma ochotę ryzykować życiem. Przecież nie wiedzieli nawet czy historia marynarza ma jakikolwiek sens i czy to nie jakaś misternie zastawiona pułapka. Mimo wszystko, skoro zaszli już tak daleko, głupio byłoby wracać. Kiwnął więc dziewczynie głową na znak zrozumienia, a potem na trzy-cztery chwycili w dłonie gwiazdę, przenosząc się wprost na brzeg kolejnej wysepki. Nie zdążył nawet otworzyć oczu po podróży, a już zaczynało mu się tutaj podobać. Do nozdrzy docierał przyjemny, słodkawy zapach owoców, a w uszach wybrzmiewał cichutki szum wody, przerywany niekiedy melodyjnymi ćwierkami wydawanymi przez egzotyczne ptactwo. – No i to jest wyspa, a nie tylko strachy na lachy i ludzkie kości! – Wypalił do swojej towarzyszki, może nazbyt wcześnie, wszak oślepiający, błękitny błysk równie dobrze mógł zwiastować coś niedobrego. – Chyba powinniśmy za nią pójść. – Mruknął niepewnie, ukradkiem spoglądając na reakcję Irvette. Nie zaczekał jednak na odpowiedź. Ciekawość zwyciężyła, przez co skinął tylko wymownie głową, wkraczając w głąb lasu tuż za frunącą frywolnie wróżką. Wyprzedzał dziewczynę o kilka kroków, toteż jako pierwszy spostrzegł rysujący się na horyzoncie kamienny totem. - Hej, Irvette! Patrz na to! – Rzucił entuzjastycznie, przywołując partnerkę gestem dłoni, a sam otoczył już głaz z każdej strony, próbując znaleźć kolejną wskazówkę. – Eh, znowu te cholerne malowidła… – Nie był pewien czy się cieszyć po ostatniej przygodzie z boginami, zwłaszcza że już sam obraz na skale sugerował, iż czekać ich będzie następne starcie ze stworami. – Masz większe doświadczenie, więc chyba wolę zdać się na ciebie. Powinienem zanurkować czy pilnować łodzi? – Jako dżentelmen pozwolił jej przejąć stery, i dosłownie i w przenośni, chociaż tak naprawdę sam nie był przekonany, która rola okaże się łaskawsza. W głębi oceanu zapewne też czaiły się jakieś potwory.
Irvette de Guise
Wiek : 23
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 172cm
C. szczególne : Burza rudych włosów, piegi, lawendowy tatuaż za lewym uchem, krwawa obrączka na palcu
Zgadzała się ze swoim towarzyszem. Potrzebowała nieco oddechu przed kolejnym starciem, a nie wrzucenia znów na głęboką wodę, choć z różdżką w ręku radziła sobie zdecydowanie lepiej niż z własnymi lękami. -Wow... - Wyszeptała cicho, gdy znaleźli się w tak kompletnie innej od poprzedniej lokacji. Irvette ze zdumieniem okręciła się w miejscu, chcąc jakimś cudem wchłonąć te wszystkie piękne doznania na raz. Niestety nie było to wcale możliwe, a wręcz zostało jej przerwane, gdy obok pojawiła się niewielka istotka, wyraźnie domagająca się ich uwagi. -Bądźmy ostrożni, nie wiemy czym jest. - Zgodziła się, jednocześnie wypowiadając kilka słów przestrogi. Przecież mogła to być odmiana tutejszego zwodnika, przez co za parę chwil poszukiwacze legend mogli tonąć już na dnie oceanu bez wiedzy kogokolwiek. Otoczenie w jakim się znaleźli skutecznie jednak rozwiewało te obawy. Irvette zerwała dwa soczyste mango z drzew, podając jedno Theo, a gdy dotarli na wysepkę i ujrzeli totem ślizgonka z uwagą zaczęła się mu przyglądać. -Hmmm, to wygląda jak kolejna część legendy. Widzisz, tu jest pełnia księżyca. Pewnie musimy zaczekać. - Zaczęła myśleć na głos, dojadając przy okazji swój owoc. -Nie jesteś przypadkiem likantropem, prawda? - Zmierzyła towarzysza uważnie wzrokiem, zadając to zdecydowanie mało delikatne pytanie. Skoro jednak się nie znali, chciała wiedzieć, czego może się ewentualnie spodziewać i czy ma obawiać się o własne bezpieczeństwo, czy też nie. -Raczej wolałabym zostać na łodzi. - Podjęła decyzję, choć nurkiem była równie dobrym, co żeglarzem. Liczyła jednak, że poza oceaniczną głębią będzie bezpieczniejsza.
______________________
A star becomes a sun, under the pressure of darkness.
Theodore Kain
Wiek : 27
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 178
C. szczególne : delikatne piegi na nosie i w okolicach oczu / wyraźne oznaki niewyspania - sińce pod oczami, podkrążone ślepia
Poprzednia wyspa otoczona czarną, zakazaną magią odstraszała już samym wyglądem, rozbudzając zarazem w człowieku same najgorsze emocje, natomiast na tej… na tej Theo chętnie pozostałby znacznie dłużej. Nie dość że pięknem nie ustępowała największemu, głównemu wybrzeżu, to jeszcze nęciła ciszą i spokojem, których nie można było uświadczyć w pobliżu drewnianych, mieszkalnych domków. Nie to żeby wesołe wrzaski dzieciaków miały mu zepsuć wakacje, ale jednak miło było czasami od nich odpocząć. – A może ta wyspa ma na celu jedynie uśpić naszą czujność? – Entuzjazm nieco zelżał, a i uśmiech spełznął nagle z twarzy, kiedy jego towarzyszka przypomniała o zachowaniu należytej ostrożności. Skrzywił usta, ale tak naprawdę wiedział, że dziewczyna ma rację. Po walce z boginami powinni spodziewać się najgorszego, ot choćby tego że te wszystkie dojrzałe, kuszące owoce w rzeczywistości są śmiertelnie trujące. – Dzięki. - Tak… złapał zręcznie rzucone mu przez de Guise mango, ale przez chwilę przyglądał mu się z każdej strony, zastanawiając się czy aby na pewno powinien wgryźć się w nie zębami. Widząc jednak, że Irvette nie towarzyszą podobne obawy, w końcu się skusił i musiał przyznać, że nie żałuje ryzyka. - Ejjj! – Przerwał na chwilę, żeby przełknąć to, co miał właśnie w ustach. – Masz rację! – Pochwalił ją nie bez kozery, przyznając się zresztą do błędu. – Cholera. Nie zwróciłem w ogóle uwagi na ten księżyc. – Teraz jeszcze intensywniej wlepił wzrok w naskalne malowidło, jakby w nadziei że odnajdzie w nim inne znaczące szczegóły. Najwyraźniej jednak nie był tak bystry jak towarzysząca mu rudowłosa. – Serio? Czy ja ci wyglądam na wilkołaka…? – Pozwolił sobie za to zażartować, bo chociaż wiedział że jego chucherkowate ciało nie stało na przeszkodzie likantropii, to jeszcze nikt nigdy nie posądził go o krwiożercze kły. – W porządku, pobawię się w płetwonurka, a teraz musimy pomyśleć jak spędzić czas do zmroku… – Przystał na jej plan, spoglądając ukradkiem na zegarek. Mieli jeszcze sporo czasu. – Zaproponowałbym małe zawody pływackie, ale obawiam się że akurat w tej konkurencji nie mam z tobą żadnych szans, więc może po prostu pozrywamy trochę owoców i zadbamy o prowiant na dalszą podróż? – Zaoferował połączenie przyjemnego z pożytecznym, wszak nie wiedzieli jak wiele wysp przyjdzie im jeszcze odwiedzić i czy każda będzie obfitowała w równie smaczne pożywienie.
Irvette de Guise
Wiek : 23
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 172cm
C. szczególne : Burza rudych włosów, piegi, lawendowy tatuaż za lewym uchem, krwawa obrączka na palcu
Może faktycznie wgryzienie się w mango nieco przeczyło jej wcześniejszym słowom, ale szła za swoim przeczuciem, a to nie często wprowadzało ją w błąd, jeżeli było klarowne. Uśmiechnęła się więc perliście do Theo i czujnie podążała za prowadzącą ich wróżką, która jednak zdawała się faktycznie mieć przyjazne zamiary względem tej dwójki. -Dieu est dans les détails. - Odezwała się w swoim ojczystym języku, nie wiedząc, czy angielski odpowiednik tego stwierdzenia istnieje. Faktem było jednak, że faktycznie czasem to takie niuanse bywały najważniejsze w życiu, a mając do czynienia ze starą jak świat legendą warto było zwracać uwagę na wszystko. -Nikt nie wygląda, dopóki nie przyjdzie pełnia. - Nie chciała go obrażać, ale zachowanie ostrożności wydawało jej się ważne. Ona również mogła być przecież obarczona tą klątwą i spowodować problem w ich wyprawie, ale jakoś tak świat działał, że urodziwe osoby rzadziej były posądzane o noszenie w swoich genach tej krwiożerczej klątwy. -Bardzo dobry pomysł! Prowiant na pewno nam się przyda. - Z podziwem zerknęła na swojego towarzysza, by następnie razem z nim ruszyć pomiędzy roślinność i zacząć zbierać coś, co mogło im się przydać jako jedzenie podczas dalszej tułaczki. -No więc Theo, często zagadujesz obce kobiety w barach? Skoro wybraliśmy się tutaj chciałabym dowiedzieć się o Tobie czegoś więcej. Nie kojarzę Cię ze szkoły. - Bez krępacji zaczęła swój mały wywiad, który tak naprawdę powinien odbyć się nim w ogóle zgodziła się na to szaleństwo. Teraz jednak, gdy widział już jak mdleje po walce z boginem, chciała zebrać jakiekolwiek informacje, które w razie czego mogłaby wykorzystać również na swoją korzyść, choć oczywiście nie miała wobec towarzysza złych zamiarów. Przynajmniej narazie.
______________________
A star becomes a sun, under the pressure of darkness.
Theodore Kain
Wiek : 27
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 178
C. szczególne : delikatne piegi na nosie i w okolicach oczu / wyraźne oznaki niewyspania - sińce pod oczami, podkrążone ślepia
Wróżka zdawała się na razie najjaśniejszym punktem ich wycieczki, a przynajmniej nie wyglądała na taką, która chciałaby wydrzeć z nich ich najgorsze lęki albo utopić w oceanie, a to już niekwestionowana zaleta. – Ee… – Mruknął nagle zdezorientowany, nie będąc nawet w stanie powtórzyć w myślach ledwie zasłyszanych słów. – Chyba będziesz musiała mi przetłumaczyć. – Przypomniał jej, że nie zna języka francuskiego i że w ogóle nie skumał sensu tego zwrotu. Może potrafił powiedzieć po francusku ze trzy słowa, a i tak najprawdopodobniej dziewczyna popłakałaby się ze śmiechu, słysząc jego żenujący akcent. – Spokojnie, nie gryzę. Ani w ciągu dnia, ani podczas pełni. – Zapewnił ją natomiast raz jeszcze, że nie ma czego się obawiać i że wraz z nadejściem zmroku jego cherlawe ciało nie pokryje się puszystym futrem, a zęby nie przemienią się w wilcze kły. Przynajmniej jeden problem z głowy? - Nie zbliżaj się tylko do drzewa. Spróbuję się na nie wdrapać i strącić kilka kokosów. Nie chciałbym, żeby okazały się groźniejsze od bogina. – Uprzedził ją o swoich planach, bo wbrew pozorom naprawdę wielu ludzi ginęło od spadających z palm kokosów. Chociaż nie był do końca pewien ile w tym prawdy, ot kiedyś słyszał podobną ciekawostkę. – Powiedzmy, że to mój pierwszy raz, co chyba było widać. Nadal się dziwię, że się zgodziłaś. – Rzucił żartobliwie, przymierzając się do dość wąskiego pnia. – Możliwe, że się minęliśmy, chociaż… czekaj, chyba nie powinniśmy. – Obliczenia mu się zupełnie nie zgadzały, wszak nie dzieliła ich tak duża różnica wieku. – Hmm, ok. Powinienem chyba zacząć od tego, że mam 24 lata. Za czasów Hogwartu tiara przydzieliła mnie do Hufflepuffu, przez rok pełniłem funkcję aurora, no i należałem do szkolnego klubu pojedynków. Potem chciałem zostać aurorem, ale los mi nie sprzyja, więc wylądowałem w Banku Gringotta. – Postarał się wybrać najważniejsze informacje, które pozwoliłyby go lepiej skojarzyć, a potem sięgnął po różdżkę, żeby prostym zaklęciem wyskoczyć ciałem w powietrze, zrzucając przy okazji kilka kokosów. Tak było znacznie wygodniej. – A ty pewnie studiujesz? Czym jeszcze się interesujesz poza żeglarstwem i co planujesz robić po szkole? – Zapytał wyraźnie zaciekawiony, dopiero teraz przypominając sobie że rudowłosa nie pochodzi z wysp brytyjskich. Może zaczęła naukę w Hogwarcie w późniejszym wieku i dlatego nie mieli okazji się poznać? – Powinniśmy jeszcze upleć jakiś kosz na te wszystkie owoce. – Wtrącił nagle, bo niby fajnie że postrącał te wszystkie kokosy, ale co z tego, skoro nie mieli ich nawet gdzie schować.
Irvette de Guise
Wiek : 23
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 172cm
C. szczególne : Burza rudych włosów, piegi, lawendowy tatuaż za lewym uchem, krwawa obrączka na palcu
-Och, wybacz. Tłumacząc to dosłownie, oznacza "Bóg tańczy na szczegółach". Mówimy tak, kiedy okazuje się, że zwrócenie uwagę na jakiś szczegół może odegrać decydującą rolę w danej sytuacji. - Zarumieniła się nieco, od razu tłumacząc powiedzenie, które wyrwało jej się z ust. Co prawda czasem zamieniano Boga na Diabła, ale zazwyczaj to właśnie tym pierwszym istnieniem posługiwała się Irvette, która uważała "Dieu" za dużo bardziej wdzięczne słowo i pasujące do rzekomego tańca. -Dobrze to słyszeć. W takim razie obydwoje możemy być spokojni o najbliższy zmierzch. - Tym samym zapewniła go, że sama nie zamienia się w futrzastą bestię i mogą skupić się na czymś przyjemniejszym niż obmyślanie, jak tu znokautować tę drugą osobę dla bezpieczeństwa misji. -A nie łatwiej je strącić zaklęciem? - Zaproponowała, ale widocznie już za późno, bo Theo powoli zaczynał swoją wspinaczkę. Ruda posłusznie odsunęła się więc na odpowiednią odległość, trzymając w pogotowiu różdżkę, gdyby przypadkiem musiała ratować spadającego z drzewa chłopaka. -Czasem nawet ja bywam impulsywna. - Uśmiechnęła się tajemniczo. Chłopak nie wiedział jak zdystansowana do życia była na co dzień de Guise, ale ona doskonale zdawała sobie sprawę z tego, co inni mówią na jej temat. -Co się stało, że zrezygnowałeś z aurorstwa? - Uczepiła się tej wypowiedzi, skrzętnie zapamiętując całą resztę. Skoro jednak miała do czynienia z łowcą czarnoksiężników musiała uważać. Nie chciała przecież wpaść w kłopoty. Mogła tylko mieć nadzieję, że chłopak przez rok stażu na tej posadzie, nie nasłuchał się zbyt wielu zagranicznych historyjek z branży. -W zeszłym roku rozpoczęłam studia. Po wyprowadzce do Anglii musiałam zrobić przerwę w nauce i iść do pracy, ale postanowiłam wrócić. Moją główną miłością jest zielarstwo i mam przejąć rodzinne cieplarnie, gdy tylko skończę edukację. - Patrzyła, jak chłopak dość zgrabnie ląduje na ziemi, a obok niego spadają kokosy. Całe szczęście nikt nimi nie oberwał, bo mogliby mieć poważny problem skoro żadne z nich nie było mistrzami w uzdrawianiu. -Kosz by się przydał, ale może je pomniejszymy? Będą łatwiejsze w transporcie. - Zaproponowała jeszcze. W transmutacji była beznadziejna i liczyła, że jej towarzysz popisze się nieco lepszymi umiejętnościami niż te, które sama posiadała.
______________________
A star becomes a sun, under the pressure of darkness.
Hope U. Griffin
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 20
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 165 cm
C. szczególne : Piegi na twarzy i ciele. Kilka blizn po szponach na ramionach i jedna na skroni, skrupulatnie zakrywana włosami.
Była w tak ogromnym szoku po tym, co wydarzyło się w jej głowie, że na widok gwiazdki nie wydusiła z siebie nawet słowa, ani w żaden inny sposób nie pokazała, że jakoś by ją to zaskoczyło. Posłusznie podążyła śladem Darrena i wysypała ją na dłoń, pozwalając, by świstoklik przeniósł ją w nieznane. Wrócili do raju. Nieprzyjemny chłód został zastąpiony przez malediwski upał, co przyjęła z niemałą ulgą. Zapach owoców i szum wiatru sugerował, że najgorsze jest już za nimi. Koił skołatane nerwy. Dostrzegła wróżkę jako pierwsza i bez słowa podeszła do źródła światła, mając głęboką nadzieję, że jest to kolejna gwiazdka, która leży sobie ot tak na widoku i nie wymaga od nich żadnego wysiłku. Myliła się... ale przynajmniej znalazła coś – cokolwiek. Wskazówkę, za którą powinni podążać, tak jej się przynajmniej wydawało. Mapa włóczęgi nie była im już na nic przydatna, musieli więc polegać na swojej intuicji, na przeczuciach. Podążyła więc za stworzeniem, nie pytając Darrena o zdanie i ponownie założywszy rękawiczki, weszła w gąszcz dżungli i brnęła tak daleko, aż w końcu dotarli do miejsca, które zdawało się być kolejną przeszkodą. — Jeśli trzeba będzie pływać... — zaczęła zachrypniętym od dłuższego milczenia głosem, odchrząknęła i opuściwszy wzrok, przyznała się z zawstydzeniem: — nie najlepiej radzę sobie w wodzie. Ale za to mogę wiosłować. Może kolejny fragment leży sobie gdzieś na tej wysepce i tylko czeka, aż ktoś go weźmie. Sama nie wierzyła w swoje słowa, ale zamierzała się przekonać. Dlatego też wpakowała tyłek do łódki i z wiosłami w dłoniach poczekała, aż Darren do niej dołączy; nie zamierzała pozwolić mu wiosłować, chciała w końcu na coś się przydać. No więc poprowadziła ich na tę wysepkę, na której okazało się, że co najmniej jedno z nich będzie musiało się zmoczyć. Rzuciła chłopakowi przepraszające spojrzenie i wydobyła różdżkę, gotowa bronić ich przed wróżkami. — Och, poczekaj sekundę! — przypomniało jej się nagle. Zatopiła rękę w we wnętrzu swojej torebki, pogrzebała chwilę i wyciągnęła z niej spinkę w kształcie rozgwiazdy. Zanim chłopak zdążył zareagować, zapięła mu ją na grzywce. — Przynajmniej częściowo się nie pomoczysz. — dodała ze wzruszeniem ramion. Nie musiała długo czekać na reakcję małych walecznych obrończyń gwiazdy – kiedy tylko Darren dał nura do wody, małe świecące cholerstwa rzuciły się na nią, wkręcając się we włosy, włażąc pod ubranie i drapiąc skórę swoimi małymi pazurkami. Miotała w nie zaklęciami jak szalona, rzucając wszystkim, co tylko przychodziło jej na myśl. Kiedy była już prawie przekonana, że przegra, udało jej się zamrozić kilka z nich, co najwyraźniej tak je wystraszyło, że postanowiły zwiać gdzie pieprz rośnie. No i w samą porę, bo oto dzielny Krukon wyłonił się z wody z siatką w ręce. — Zakupy się udały? — spróbowała zażartować, przygładzając ręką rozwiane na wszystkie strony świata włosy. Podała mu rękę i zanim wyplątał gwiazdkę z sieci, zdążyła doprowadzić się do jako-takiego ładu. Choć trzeba było przyznać, że z każdą kolejną chwilą tej przygody wyglądała coraz gorzej.
| z/t
Darren Shaw
Wiek : 23
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 184cm
Dodatkowo : Mistrz Pojedynków I Edycji Profesjonalnej Ligi
Kolejna wyspa była zdecydowania przyjemniejsza od poprzedniej - Darren wiedział jednak, że pozory mogły mylić, pamiętając o tym jak choćby znokautował go leprechaun w Dolinie Godryka albo ile mógł zjeść niewielki szczeniak psidwaka należący do... Krukon ściągnął usta w wąską kreskę, słuchając słów Hope, które coraz bardziej brzmiały jak marudzenie. Shaw miał tylko nadzieję, że dziewczyna nie rozmyśli się w połowie drogi - czy gdziekolwiek akurat byli - szczególnie biorąc pod uwagę to, że cała ta wyprawa była przede wszystkim jej pomysłem. Darren w ciszy pozwolił Griffin wiosłować, skoro i tak sama wyszła z tą wielkoduszną ofertą. Księżyc i gwiazdy odbijały się w wodzie w naprawdę magiczny sposób, na tafli wzburzonej dodatkowo ruchem wioseł oraz przecinanej dziobem łódki. Kiedy zatrzymali się bezpośrednio nad źródłem światła wydobywającego się spod wody, Darren od razu zdjął niepotrzebne części ubrania - korkowy hełm, sandały i T-shirt - i stanął już nad burtą w samych spodenkach, kiedy nagle zatrzymała go jeszcze Gryfonka z ostatnim podarunkiem na daleką podróż w nieznane głębie. - Dzięki - powiedział nieco niepewnie, zerkając na zwisającą mu z grzywy spinkę. Jednocześnie uniósł różdżkę i stuknął się w skroń, rzucając na siebie Zaklęcie Bąblogłowy, które miało nie tylko zapewnić mu zapas tlenu podczas ekskursji na dno, ale też... cóż, zadziałałoby tak jak prezent Hope, chroniąc włosy Darrena przed przemoczeniem. Bardziej przydałby mi się kamień u szyi - burknął w myślach Shaw, wciskając różdżkę w gacie, zaraz obok zatkniętej za pas srebrnej sieci, i wskakując do jeziora. Droga na dół minęła bez większych przygód, oprócz okazjonalnego obrócenia się w stronę powierzchni, skąd dochodziły błyski zaklęć rzucanych najwyraźniej przez Hope. To nie był czas na fajerwerki, ale Krukon był ostatecznie ostatnią osobą, która mogła komuś zarzucać trenowanie zaklęć w niewłaściwym miejscu i czasie. Dopiero na samym dnie okazało się, co los miał przygotowane w kwestii podwodnej podróży Shawa. Gdy ten sięgnął lewą ręką po błyszczący przedmiot, woda wokół niego zawrzała i praktycznie momentalnie jego cała kończyna, aż do łokcia, pokryła się zaczerwieniami. Z niemym - dla podwodnej fauny, dla samego Darrena bardzo głośnym - krzykiem Krukon cofnął rękę i podpłynął w panice z pół metra do góry. Na szczęście sama woda - już nie ta gorąca - okazała się być dość dobrym opatrunkiem chłodzącym nie tylko oparzenie, ale też umysł, gdyż Shaw prędko przypomniał sobie o sieci, którą miał za pasem. Z jej pomocą - najwyraźniej musiała jakoś niwelować zaklęcie zmieniające wodę w ukrop - wyciągnął przedmiot i ruszył z powrotem na łódź. Na powierzchni mężczyzna zastał Hope otoczoną paroma zamrożonymi wróżkami. Rzucił siatkę gdzieś na dno łodzi, samemu wspinając się nieporadnie za pomocą dziewczyny i własnej jednej ręki. Kiedy Bąblogłowa przestała działać, Griffin zamiast odpowiedzi na swoje pytanie usłyszała jedynie syk bólu i inkantację Fringere, która pokryła lewą rękę Krukona cienką warstwą czegoś przypominającego piankę. - Sparzyłem się na tej transakcji - powiedział z kamienną twarzą, wyplątując z włosów spinkę i oddając ją Hope, jednocześnie wskazując podbródkiem na ich zdobycz - Na trzy...? Chwilę później rozległ się gwizd świstoklika, a niebiesko-czerwona para ruszyła w natychmiastową podróż na kolejną wyspę.
z/t
Theodore Kain
Wiek : 27
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 178
C. szczególne : delikatne piegi na nosie i w okolicach oczu / wyraźne oznaki niewyspania - sińce pod oczami, podkrążone ślepia
- Hmm… Diabeł tkwi w szczegółach? – Potrzebował chwili, by odnaleźć odpowiadające temu francuskiemu przysłowie w wersji, którą on sam znał. Uśmiechnął się również, widząc delikatne rumieńce na jej twarzy, nawet jeżeli nie potrafił zrozumieć towarzyszącego jej zakłopotania; wszak bardzo dokładnie i szczegółowo przetłumaczyła mu sformułowanie, jakie przypadkiem wyrwało jej się z ust. Musiał przy tym przyznać, że zamiana Diabła na Boga czyniła powiedzonko nieco wdzięczniejszym i… bardziej optymistycznym w swym wyrazie? Przynajmniej jemu się podobało, zwłaszcza że słowo „Dieu” ładnie wybrzmiewało w jej ustach. Na wilkołacze pogawędki skinął jedynie porozumiewawczo głową. Domyślił się, że futerkowy problem jej nie dotyczy, skoro sama wyparowała z tym pytaniem. Poza tym myślami był już gdzieś indziej, a mianowicie: zastanawiał się jak najlepiej będzie strącić kokosy z drzewa. Sęk w tym, że nie był dzisiaj chyba w najlepszej formie i nie szczycił się bystrością umysłu. – Fatycznie… mogłem po prostu użyć Diffindo. – Niechętnie przyznał jej rację, bo teraz czuł się jak skończony kretyn, ale nie było tego złego co by na dobre nie wyszło. Zdobył kilka obfitych w mleko i wiórki owoców, a że się przy tym na własne życzenie namęczył… No cóż, ciało wymagało odrobiny ruchu. Postanowił więc potraktować swój błąd jako rozgrzewkę przed kolejnymi przeszkodami, jakie mogą pojawić się podczas podróży. - Czasami warto zaryzykować, nawet jeśli zachęta to marny tekst na podryw? – Zaśmiał się, ale nie ukrywał że ucieszył się na jej zgodę. Nie mógł również narzekać na jej towarzystwo, póki co współpraca układała się bowiem owocnie. – Dziwna historia… powiedzmy, że biuro miało innych kandydatów na oku? Niezbyt fair, ale nie ma co płakać nad… – Wtem zobaczył, że jedna ze zrzuconych przez niego włochatych kul pękła wpół. – …rozlanym mlekiem? Albo pękniętym kokosem. – Nie chciał przywoływać w pamięci dawnych dziejów, ani uskarżać się na okrutny los, który czystokrwistym czarodziejom kłaniał się do stóp, a mugolakom rzucał kłody pod nogami. Naprawdę tak było, miał pecha, ale potem wiele razy w życiu miał okazję przekonać, że ci o szlachetnej krwi miewają również i szlachetne serca. - Oh, rośliny. – Nie odpowiedział aż tak entuzjastycznie, jakby chciał. – Znaczy się, nie to miałem na myśli. Niektóre są potężne, ot takie diabelskie sidła dajmy na to, ale wiesz… masz do czynienia z człowiekiem, który ususzyłby nawet kaktusa. – Przyznał się do swej własnej indolencji, bo o ile lubił obcować z przyrodą i spędzać czas na świeżym powietrzu, tak świat flory i fauny skrywały przed nim wiele tajemnic. Za to mógł się pochwalić zdolnościami trasnmutacyjnymi. – Widzisz, może i zagaduję do obcych kobiet w barach, ale jednak dobrze trafiłem, zabierając ze sobą całą kopalnię doskonałych pomysłów. – Policzki pokryły się intensywnym rumieńcem, kiedy tylko zdał sobie sprawę z tego, że jego słowa znowu zabrzmiały jak jakiś żenujący flirt. Żeby zmazać z siebie ten wstyd, sięgnął naprędce po różdżkę, i pomniejszył kokosy tak, że teraz przypominały włochate, brązowe borówki. – W sumie nie wiem czy nadal potrzebny nam ten kosz, skoro teraz pomieścimy je w kieszeniach, ale czymś trzeba zająć czas do wieczora, czyż nie? Tylko mamy pewien problem… nie ogarniam zupełnie w takie rzeczy. Potrzebujemy czegoś poza liśćmi? – Odwrócił się w jej kierunku, wyciągając do niej dłoń, by przekazać jej garść genetycznie zmodyfikowanych transmutowanych kokosów.
Irvette de Guise
Wiek : 23
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 172cm
C. szczególne : Burza rudych włosów, piegi, lawendowy tatuaż za lewym uchem, krwawa obrączka na palcu
Choć posługiwała się płynnie językiem angielskim, tak bywały idiomy, które sprawiały jej problem o to był właśnie jeden z nich. Przez te trzy lata, które siedziała na Wyspach nauczyła się już, że nie wszystko jest tak łatwe do przetłumaczenia lingwistycznie, jakby się tego chciało. -Diabeł tkwi w szczegółach.... - Powtórzyła, bo sobie to zapamiętać. Ta wersja wydawała jej się bardziej... Zabawna? Nie potrafiła znaleźć odpowiedniego słowa, ale zdecydowanie chciała zachować sobie ten idiom w pamięci. Podczas, gdy Theo flexował się swoją zręcznością, na zastanawiała się, czy same kokosy im wystarczą. Jakby nie było, surowiec z tych owoców był niezły. Nie dość, że kokosy były naprawdę pożywne, to jeszcze z ich łupin można było co nieco zrobić. Przynajmniej jeśli się potrafiło, w czym Ruda niestety nie była wybitna. -A może to właśnie to mnie do Ciebie przekonało. Nie zwykłam słyszeć podobnych tekstów, czy to w luźnej konwersacji, czy to podczas faktycznego podrywu. Mężczyźni wokół mnie są zazwyczaj nieco...Bardziej formalni. - Nie wiedziała, jak to ubrać w słowa, ale faktycznie poza Harielem, który kulturę wyraźnie miał w poważaniu, przynajmniej w wielu rozmowach dotyczących spraw damsko męskich, wszyscy osobnicy płci przeciwnej, którzy jakkolwiek się do niej zalecali bywali zazwyczaj niesamowicie poprawni i nawet oziębli. Irv była do tego przyzwyczajona i sama zachowywała się względem nich w ten sam sposób, by tylko nie złamać swojego dobrego wizerunku, ale nie zmieniało to faktu, że w głębi serca pragnęła czegoś innego. Nawet, jeżeli nigdy nie miało być jej to dane. -Och, chyba rozumiem... - Zmartwiła się nieco, patrząc na tę chłopięcą twarz. Jeżeli cokolwiek rozumiała z dyplomatycznej mowy to właśnie robiła z tego użytek, by odnaleźć ukryte w tej wypowiedzi dno. Nie od dziś było wiadomo, że posady w Ministerstwie rządziły się swoimi, często politycznymi prawami, a członkowie bogatych, bądź szlachetnych rodów zawsze mieli pierwszeństwo. -Chciałbyś kiedyś wrócić do zawodu? - Dopytała jeszcze, zbierając rozbite połówki owoca i przechylając jedną z nich do swoich ust. Woda kokosowa była nie tylko przepyszna i orzeźwiająca, ale działała cuda na skórę. -Tak, rośliny. - Potwierdziła z kamienną twarzą. Wiedziała, że mało kto pałał do tego zajęcia tym samym entuzjazmem jak ona i nie miała tego nikomu za złe, a jednak opowiadała teraz o swojej pasji i nie spodziewała się aż takiego rozczarowania w głosie Theo. -Widzisz, rośliny są jak inne żywe istoty. Nawet ludzie. Każda ma swój charakter i swoje potrzeby, o uroku nie wspominając. Jeżeli trzymasz je tylko po to, by ładnie wyglądały na parapecie, nigdy nie dojdziesz z nimi do porozumienia. - Musiała się nieco wymądrzyć, ale jeśli zielarstwo pojawiało się w rozmowie, ciężko było ją jakkolwiek zatrzymać. Uśmiech ponownie zawitał na jej twarzy, wraz z rumieńcami, gdy usłyszała kolejne słowa Theo, który był niewiele bardziej zaróżowiony od niej. Widać trafił swój na swego jeśli chodziło o krążenie w ich policzkach. -Przestań mi tak słodzić, bo jeszcze naprawdę pomyślę, że mnie podrywasz. - Puściła do niego oczko, po czym zaraz przywołała się do porządku. Przecież nic nie wiedziała o tym mężczyźnie. Co prawda był przystojny i wcale nie tak wiele starszy, a do tego miał naprawdę dobrą pozycję w zawodowym świecie, ale co jeżeli jego rodzina, nie odpowiadała temu, czego Irv była zmuszona szukać? Przecież nie mogła sobie tak bezwstydnie pozwolić na romans z mugolakiem, a już na pewno nie w tak jawny sposób! -Świetnie! Musisz kiedyś mnie podszkolić z transmutacji. - Zadecydowała patrząc, jak na życzenie Theo, kokosy zmniejszają się, by następnie zmieścić się w dwóch skromnych garściach ich rąk. Wzięła swoją porcję i schowała do kieszeni spodenek, ledwo odczuwając ciężar zebranych owoców. -Myślę, że nie ma co zabierać zbyt wielu rzeczy. W razie czego będziemy myśleć na bieżąco. Gdyby doszło do walki musimy mieć swobodę ruchu. - Jak zwykle pokierowała się logiką, która po spotkaniu z boginem, kazała dziewczynie być gotowym na atak z każdej możliwej strony. W końcu nadszedł wieczór, a księżyc w pełni wraz z milionem gwiazd zaświecił nad ich głowami. Był to znak, na który czekali, by móc w końcu wypełnić historię opowiadaną przez malowidło. -Użyjesz skrzeloziela, czy zaklęcia? W razie problemów od razu mnie wzywaj, będę tuż nad Tobą. - Powiedziała, powoli wchodząc do łódki. Widok miliona światełek odbijających się w tej krystalicznej wodzie był zapierający dech w piersiach i Ruda poświęciła chwilę na podziwianie tego widoku nim odbiła od brzegu. Miała tylko nadzieję, że tym razem nie wyjdzie z tej próby nieprzytomna.
______________________
A star becomes a sun, under the pressure of darkness.
Ostatnio zmieniony przez Irvette de Guise dnia Pon Lut 21 2022, 22:59, w całości zmieniany 1 raz
Theodore Kain
Wiek : 27
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 178
C. szczególne : delikatne piegi na nosie i w okolicach oczu / wyraźne oznaki niewyspania - sińce pod oczami, podkrążone ślepia
Chętnie powtórzyłby wersję przysłowia przedstawioną mu przez Irvette, ale z jego znajomością języka francuskiego, a raczej kompletnym jej brakiem, wolał nawet nie próbować. Zamiast tego skupił się na zbieraniu strąconych na ziemię kokosów. – Szlachetna, błękitna krew zamknięta w murach sztucznej kurtuazji i etykiety? – Rzucił rozbawionym tonem, jednak bez grama szyderczości czy kpiny. Czasy wyśmiewania wyższych sfer i próby sprowadzenia ich do parteru na szczęście miał już za sobą. Zrozumiał, że szufladkowanie ludzi nie ma najmniejszego sensu, bo i pośród rodów z długoletnią tradycją trafiały się tolerancyjne i nieco bardziej elastyczne jednostki. – Gdybyś potrzebowała odrobiny luzu i odpoczynku od wystawnych bankietów przy kieliszku szampana, przynajmniej wiesz już do kogo napisać. – Zaoferował swoje towarzystwo, skoro już przeżyli razem walkę z boginami. Miło mu się zresztą z panną de Guise rozmawiało, więc nie widział powodów, dla których ta znajomość miałaby zakończyć swój byt wraz z odnalezieniem mitycznego smoka… albo innego dziwnego stwora, o którym stary marynarz nie raczył wspomnieć. - Różnie w życiu bywa… – Westchnął głośno, bo mimo że w pewnym sensie pogodził się z niesprawiedliwością świata, tak proces rekrutacyjny do biura aurorskiego na pewno nie był miłym wspomnieniem. – Szczerze? Nie jestem pewien. Czasami mnie korci, chociaż praca w biurze rzeczoznawców okazała się bardziej intrygująca niż mi się wydawało... – Nie chciał jej okłamywać, sam nie potrafił w pełni uczciwie odpowiedzieć sobie na to pytanie. Nadal miał żal do pracowników ministerstwa, a poza tym czy w tym wieku ktokolwiek wręczyłby mu jeszcze odznakę? – …chociaż ostatnio trochę się pokomplikowało. – Nie planował tego wcale powiedzieć, słowa same uwolniły się z jego ust. Zdał sobie sprawę z tego z niemałym opóźnieniem, dlatego odchrząknął zakłopotany, jak najszybciej pragnąć zmienić temat. Nie znali się przecież na tyle dobrze, by gawędzić o tak prywatnych sprawach. Na szczęście znienawidzone zielarstwo przybyło mu z pomocą. – Wybacz, ja po prostu nie potrafię się nimi zajmować. – Przeprosił za ten brak entuzjazmu, nie chcąc by dziewczyna pomyślała, że nie docenia jej pasji. – Za to widzę, że ty naprawdę kochasz rośliny i potrafisz pięknie o nich mówić. Mam nadzieję, że uda ci się spełnić marzenia. – Darował jej urokliwy uśmiech, niejako w ramach rekompensaty, bo niestety w kwestii flory zdecydowanie nie był najlepszym rozmówcą. Cóż… przynajmniej łączyła ich tendencja do rumieńców, a po tym jak rudowłosa ponownie wspomniała o podrywie, oboje czerwienieli się jak buraki. – Miałbym jakiekolwiek szanse? – Próbował obrócić sytuację w żart, chociaż jak się domyślał, brudna krew dyskwalifikowałaby go w przedbiegach. Irvette wyglądała na przywiązaną do rodzinnych tradycji, więc pewnie i pozostawiała wierna tym wszystkim ustawianym mariażom i innym dziwnym praktykom towarzyszącym czystokrwistym rodom. A może źle ją rozczytał? - Nie ma problemu. – Wzruszył delikatnie ramionami, bo nauka kilku transmutacyjnych zaklęć zdawała się dobrą okazją do spotkania. Schował pomniejszone kokosy do kieszeni, podobnie postąpił również z kilkoma owocami mango, jakie zebrali po drodze, po czym skinął kompance głową na znak zgody. – Racja, nie ma co przeginać, potem będziemy obładowani jak osły. – Na tym zakończyli przygotowania, a tym samym mogli odpocząć przed wieczorną eskapadą. Wreszcie księżyc w pełni zabłysnął na niebie, a oni wgramoli się na łódkę, by odtworzyć scenę wymalowaną na kamiennym głazie. – Hmm… chyba spróbuję ze skrzelozielem. A co mi tam, może przekonam się do zielarstwa? – Postanowił zadziałać wbrew swoim nawykom, spróbować czegoś nowego, więc wcisnął sobie te dziwne, magiczne glony do ust, spoglądając raz jeszcze na partnerkę. – Powodzenia, nie daj się tym stworom. – Puścił jej oczko, a potem zanurkował pod wodą, powoli płynąć w kierunku światła. Przyśpieszył tempa, kiedy wypatrzył lśniącą gwiazdę, ale wtedy woda około niego zaczęła wrzeć, boleśnie parząc jego ręce. Ledwie powstrzymał się od jęku, przypominając sobie że lepiej nie otwierać ust. Przygryzł wargę, wychylając głowę ponad powierzchnię i dopiero wtedy przeklął pod nosem, naprędce sięgając po srebrzystą siatkę. Dopiero z jej użyciem udało mu się wyłowić znalezisko. – Dobra, mam! To chyba kolejny świstoklik. – Wykrzyknął do Irvette, proponując jej by po raz kolejny już złapali przedmiot na o odliczeniu do trzech.
Drake Lilac
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 20
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 218 cm
C. szczególne : Bardzo wysoki i barczysty. Praktycznie cały czas nosi na palcu pierścień tojadowy - tak na wszelki wypadek.
Po dotknięciu gwiazdy gdzieś ich wzięło i wywiało. Całe szczęście że okazał się to świstoklik. Jakoś nie specjalnie mu się chciało wracać przez te kępy brzytwotrawy i burze komarów. Do jego nosa docierał przyjemny zapach, było słychać skrzeczące tutejsze ptactwo. Wylądowali na innej wyspie i to na plaży. - No... Po poprzedniej wyspie jest to zdecydowanie miła odmiana. - Trochę się z Ruby tam pokaleczyli, a Drake zaczął żałować że nie nosił przy sobie eliksirów wiggenowych. Na szczęście Williams dosyć dobrze uczył uzdrawiania, więc dało się to nadrobić kilkoma zaklęciami. - Pokaż te rany, spróbuję coś z nimi zrobić. - Musiał się kierować tylko jedną myślą. Nie bądź jak Brooks i nie wysadź ran w powietrze. Rzucił ich całkiem sporo. Zaczynając od tych co oczyszczają rany, przez te które hamują krwawienie kończąc na tych które leczyły drobne urazy. O sobie aż tak nie myślał, dlatego siebie opatrywał mniej dokładnie i troszkę bardziej na szybko. Przy okazji jego oczy dojrzały niebieskawe światełko które wyglądało jak wróżka albo elf. Podchodząc bliżej ta zaczęła ich prowadzić bardziej w głąb dżungli.-Chyba ta wróżka chce żebyśmy za nią poszli.
Skinęła tylko głową na jego słowa. Theo podsumował idealnie nie tylko jej zwyczajne towarzystwo, ale i samą Irvette, co nieco ją ubodło, ale nie dała po sobie tego poznać. Doskonale wiedziała jaka jest i co ludzie mówią na jej temat. Sztywna panienka, trzymana pod kloszem damulka z kijem w dupie i sztuczną uprzejmością. -Nie omieszkam się do Ciebie zgłosić. - Zapewniła go mając nadzieję, że ma nieco inne pojęcie o wyluzowaniu niż Harry i nie będzie wciąż nawiązywał do seksu, czy innych podobnych rzeczy. Theo wydawał jej się sympatyczny i kulturalny, a to zdecydowanie podchodziło pod jej towarzyskie gusta. -Pokomplikowało? - Zapytała, nie ciągnąc go jednak specjalnie za język. Sama raczej nie miała problemów w swojej pracy, ale też ona była zielarką w cieplarniach, a nie rzeczoznawcą w największym magicznym banku. -To pewnie tylko chwilowy spadek, na pewno niedługo wszystko się unormuje. - Próbowała jakoś go pocieszyć, ale średnio wiedziała, jak ma to zrobić skoro nawet go nie znała. Skupiła się więc na czym innym, by odwrócić uwagę od tego, jak niezręcznie wyszła jej ta próba podniesienia go na duchu. -Och, nie przepraszaj. Rozumiem, że to nie jest zajęcie dla każdego. Ja zostałam wychowana w cieplarniach, nie znam niczego innego. - Dodała nieco kontekstu do swojego zamiłowania tą właśnie dziedziną. Gdyby od dziecka otaczały ją teleskopy i gwiazdy pewnie wyrosłaby na niezłą astrolożkę, a może nawet zajmowałaby się rysowaniem map nieba. Wiele zależało w końcu od tego z jakiego domostwa się pochodziło, a u Irvette był to naprawdę ważny czynnik. -Kto wie? W końcu zaszłam z Tobą aż tutaj, prawda? - Odpowiedziała niejednoznacznie, ponownie karcąc się w myślach. Zdecydowanie te Malediwy ją rozluźniały. Byle tylko nie rozluźniły jej zbyt mocno. W końcu kokosy znalazły się w ich kieszeniach, a podróżnicy mogli zająć się tym, czego ta wyspa od nich wymagała, by przepuścić parę do kolejnej porcji smoczej legendy. Ruda pakowała się do łódki, a Theo szykował się do skoku w głębiny oceanu. -Pamiętaj w takim razie, że masz tylko godzinę. - Ostrzegła go jeszcze, a gdy życzył jej powodzenia bezmyślnie wspięła się na palce i złożyła delikatny pocałunek na jego policzku. -Do zobaczenia na powierzchni. - Powiedziała jeszcze, rumieniąc się bardziej, po czym patrzyła jak chłopak daje nura. Nie miała pojęcia, co jej odbiło, ale było już za późno. Ewentualne skutki mogła próbować eliminować w późniejszym czasie. Sama natomiast musiała teraz skupić się na czymś innym, bo choć otoczenie wydawało się cudne i bajeczne, tak to, co nastąpiło chwilę po tym, jak wypłynęła na szerokie wody, dalekie było od sielanki. Nagle magiczne wróżki, podobne do tej, która zaprowadziła ich na wyspę, zaczęły atakować rudowłosą całą gromadą. Irv broniła się jak mogła nie tylko zaklęciami ale i własnymi dłońmi, ale niestety liczebność istotek działała na ich korzyść, a ostre pazurki i zęby zostawiły wiele śladów na ciele ślizgonki, która na szczęście ostatecznie wygrała z tą hordą małych agresorów. Jako że uzdrawianie nie było jej mocną stroną, próbowała jako tako chociaż zająć się swoimi obrażeniami czekając aż Theo wynurzy się spod powierzchni wody. Jeśli dobrze liczyła miał jeszcze sporo czasu nim skrzeloziele przestanie działać, ale też nie miała pojęcia, co chłopak zastał w głębinach. Na szczęście nie minęło wiele czasu, a głowa mężczyzny wychyliła się ponad taflę wody, a on oznajmił, że znalazł kolejne kule. -To na trzy. Raz, Dwa... - Powietrze przeszył świst, a ich ciała rozpłynęły się w powietrzu rozpoczynając kolejny etap legendarnej przygody.
//zt x2
______________________
A star becomes a sun, under the pressure of darkness.
Ruby Maguire
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 20
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 160
C. szczególne : golden retriever energy | irlandzki akcent | duże oczy | zapach cytrusów
Nienawidziła teleportacji i świstoklików. Fakt, że przed kilkoma minutami walczyła na m i e c z e ze swoim boginem wcale jej nie pomagał przy utrzymaniu śniadania w żołądku. Przyłożyła więc dłoń do ust i zatrzymała się na chwilę, tuż po tym, jak całkowicie niezgrabnie wylądowała na kolejnej wyspie, a uczucie pociągnięcia w okolicy pępka minęło. Powstrzymała mdłości resztkami swojej silnej woli i rozejrzała się dookoła, unosząc nieznacznie brew. Tu było… ładnie, naprawdę ładnie i uznała to za fantastyczną odmianę po ostatniej wyspie. Może te złe rzeczy już minęły? Może to tak jak ma się obiad i najpierw jesz to co lubisz mniej, żeby potem było fajniej. — Myślisz, że ta pierwsza wyspa, to była jakaś eee… ceremonia przejścia? — zapytała, drapiąc się po ramionach, bo ugryzienia moskitów nie dawały jej żyć dosłownie. Drake mógł żałować, że nie wziął wiggenowych, za to Ruby w ogóle o tym nawet nie pomyślała, bo nienawidziło eliksirów. Za to miała wrażenie, że odrobinę zna się na uzdrawianiu, rzecz w tym, że nadal była jakaś taka roztrzęsiona i wolała nie ryzykować, bo zrobi sobie większą krzywdę. — Dzięki — uśmiechnęła się z wdzięcznością i oparła się o najbliższą palmę, chowając swoją dumę głęboko do kieszeni, bo to nie był na to czas. Nie wiedziała przecież co jeszcze ich czeka, wolała więc pozbyć się tych wszystkich skaleczeń. Przeszła się kawałek po wyspie, dając Drake’owi czas na zajęcie się swoimi ranami i chociaż było jej głupio, że nie proponowała swojej pomocy, to naprawdę średnio czuła się na siłach, żeby ktokolwiek powierzał jej swoje zdrowie. Jej oczy zaświeciły się z ekscytacją, kiedy zauważyła niebieską wróżkę, bowiem wszystkie magiczne stworzenia ją niesamowicie fascynowały. Kiwnęła głową na słowa chłopaka i już ruszała za stworzonkiem, nawet dwa razy się nie zastanawiając, no bo i po co. Zatrzymali się na brzegu wielkiego jeziora, i Ruby mogła przysiąc, że to było najpiękniejsze co w życiu widziała. — Wow… — wymsknęło jej się, a potem zwróciła się do Drake’a — Płyniemy! — rzuciła i już władowała się do łódki, woda była tak ładna i przejrzysta, że aż chciała się w niej zanurzyć, wpatrywała się więc w nią z nieskrywanym zachwytem, żeby po kilku chwilach lekko się zarumienić, bo przecież nie była tą dziewczyną, która zachwyca się każdą błyskotką. Rozejrzała się na wysepce i uniosła brwi, widząc tratwę. Przeniosła spojrzenie na Gryfona i prychła, uświadamiając sobie, że Drake był żyrafą. Czy ona zawsze musiała się szlajać z wyrośniętymi Gryfonami? — No, miejmy nadzieję, że ta tratwa jest magiczna, kupo mięśni. — poklepała go po ramieniu i usiadła na brzegu, patrząc w niebo, w końcu rysunek jasno mówił, że ma być ciemno i ma być księżyc. Na pełnię nie zwróciła najmniejszej uwagi, nie robiło jej to przecież zbytniej różnicy. Z góry jednak zakłożyła, że to ona będzie nurkować. Nie nadawała się do walki, tym bardziej z magicznymi stworzeniami, zawsze było jej szkoda wszystkich zwierzątek.
Szczerze? Nie mam pojęcia, ale miejmy nadzieję że więcej boginów tego dnia nie spotkamy. - Jakoś nie miał za bardzo ochoty widzieć swojego przystojnego wilkołaczego pyska ubabranego krwią osoby która była dla niego ważna. Wolał go widzieć tak jak co miesiąc, - z pominięciem ostatniego listopada - czyli cudny i niegroźny dla otoczenia. No i szczerze nie spodziewał się że świecąca latająca mucha zaprowadzi ich do łódki żeby dopłynęli na wyspę, która była wewnątrz wyspy. Oby nie było to jakieś zapętlenie że na tej wyspie też będzie wyspa i tak dalej i tak dalej. To raczej mocno by go zirytowało. Wlazł do łódki zaraz za Ruby i zaczął machać wiosłami żeby naj najszybciej dopłynąć na drugi brzeg. Kiedy wyszedł nieco się rozejrzał i jego wzrok odrazu padł na tratwę. - Nie no... Wydaje się być wytrzymała. - Na pewno umagiczniona jak to w magicznym świecie bywa. On stał jeszcze i gapił się na totem. Ewidentnie wskazywało to że będą musieli czekać do późna, a miał nadzieję że wyrobią się z tym skarbem przed wieczorem. Nawet jeśli pełnia tu była sztuczna, to co z tego skoro dziś była też ta rzeczywista? Oczywiście był na tojadowych, ale nie zmieniało to faktu że Rubs może być niezbyt zadowolona faktem że za drzewem dosłownie się jej tu przemieni i będzie gigantycznym ludziowilkiem. Niby powinien jej o tym powiedzieć, bo i tak się dowie a i pewnie zmniejszyłoby to prawdopodobieństwo tego że zejdzie mu tu na zawał. Czekał coraz bardziej i bardziej aż w końcu zaczęło się ściemniać. - Ej Ruby bo wiesz... Szlag, po prostu obiecaj że nie dostaniesz zawału dobra? - Wycofał się za klika drzew, rzucił lekkie fumos żeby nawet jeśli Ruby postanowiła go podejrzeć to nie zobaczyła tego czego zdecydowanie nie powinna, kiedy szybko zaczął zrzucać ciuchy. Dosłownie był to wyścig z czasem żeby przypadkiem ciuchów mu przemiana nie rozwaliła. I zdążył na styk, bo dosłownie moment po odłożeniu różdżki pojawiła się pełnia, a on zaczął się przemieniać. Oczywiście bolało w cholerę tak jak zawsze, a koniec przemieniania się oświadczył tradycyjnym wyciem do księżyca głośnym jak cholera. Złapał w zęby swoje ubrania ułożone na kupkę i zaczął iść w kierunku Ruby łamiąc po drodze chyba jakąś gałąź na którą stanął. Ważył duuuużo więcej niż przed przemianą więc pozostawało mieć nadzieję że tratwa go utrzyma.