C. szczególne : miodowe końcówki włosów, blada twarz, blizna na prawym przedramieniu po szponach sokoła, blizny na lewej dłoni i ręce po kugucharze, nosi mugolskie ciuchy
Całkiem przyjemna i przytulna sala służąca do prowadzenia spotkań pozalekcyjnych kółka Stowarzyszenia Miłośników Przyrody, która od czasu do czasu wymaga posprzątania. To tutaj w niewielkim kantorku znajdują się odpowiednie przedmioty w postaci karm dla zwierząt, akcesoriów, jak również wszystkie inne rzeczy służące do pielęgnacji roślin - a to wszystko dość blisko wstępu na błonia. W pomieszczeniu unosi się zapach roślin i piżmu.
Ostatnio zmieniony przez Hawk A. Keaton dnia Wto 23 Lis 2021 - 16:17, w całości zmieniany 1 raz
Hawk A. Keaton
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 22
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 183
C. szczególne : miodowe końcówki włosów, blada twarz, blizna na prawym przedramieniu po szponach sokoła, blizny na lewej dłoni i ręce po kugucharze, nosi mugolskie ciuchy
Stowarzyszenie Miłośników Przyrody - 2021/11 Zadanie
Z prywatnych powodów nieco trudniej było mi ostatnio wystosować odpowiednią dozę czasu, by zebrać się w jedną całość i tym samym zająć obowiązkami w poszczególnych klubach, w których to działałem raczej na uboczu, choć wszelkie polecenia i informacje docierały przede wszystkim poprzez istnienie odpowiednich, przystosowanych ku temu tablic. Zresztą, przedstawiona przez profesora Swanna jawnie udowadniała, że przydałyby się ręce do pracy, a ze zwierzętami byłem zaznajomiony w zadowalającym stopniu. To, czego nauczył mnie ojciec, nigdy nie zamierzało przeniknąć w odmęty zapomnienia, gdy rozumiałem mowę ciała zwierząt i potrafiłem się nimi zająć. Jakoby z pokolenia na pokolenie całe doświadczenie nie znikało, a wręcz przeciwnie - przedostawało się w jeszcze większym stopniu do pozostałych osób wywodzących się z rodu Keatonów. Tym razem nie jestem sam, a spotykam zamiast tego Mererid, która też podejmuje się zadania przedstawionego przez profesora Swanna. Miło jest widzieć, że ktoś postanawia dopomóc szpiczakom, które nie miały tyle szczęścia i przez czysty przypadek urodziły się, no cóż, nieco później niż powinno mieć to miejsce. - H-hej, Mer. - witam się z nią nieco speszony, gdy pojawiamy się razem w odpowiedniej sali, jako że dla maluchów jest już nieco za zimno, by mogły przebywać na zewnątrz. - Opiekowałaś się kiedykolwiek s-szpiczakami? - pytanie opuszcza moje usta, gdy maluchy znajdują się w odpowiednio przygotowanym przez nauczyciela ONMS miejscu. Są młode, urocze, ale wymagają odpowiedniego podejścia.
W tym roku postanowiłam się mocno spiąć jeśli chodzi o kółka - szczególnie te które leżały w moich kręgach zainteresowań. Niestety ani zielarstwo ani artystyczna część mnie nie interesowała, więc musiałam bardzo wybiórczo wybierać dni w których bardziej się staram. Niestety nie byłam nigdy tak pilna by szkolić się z każdej dziedziny. Ale opiekowanie się szpiczakami brzmiało aż za dobrze! Z wielką przyjemnością wzięłam jakąś gigantyczną książkę z biblioteki dotyczącą tych stworzeń (z nadzieją, że ją naprawdę przeczytam) i pobiegłam zajmować się nimi dzisiejszego dnia. Próbowałam równocześnie otworzyć księgę i dowiedzieć się czegokolwiek więcej niż moja dość podstawowa wiedza. Co nie było proste, bo ja jestem mała, podręcznik wielki, więc ledwo przeczytałam jedno zdanie i olałam to co miałam robić. Szczególnie, że zobaczyłam Hawka idącego w tą samą stronę co ja i otwierającego właśnie salę. - Hej, hej Hawk! Też idziesz do szpiczaków? - pytam rozentuzjazmowana i zamykam książkę, by pokazać mu okładkę tego co czytam. Na jego pytanie kręcę głową, wprawiając ledwo w ruch ułożone idealnie loki. - Jeszcze nie! A ty? - dopytuję i już podchodzę do tych przeuroczych stworzeń. - Och, jakie cudowne - mówię podekscytowana i już niemalże leżę na ziemi i próbuję wyciągnąć rączkę w stronę jednego z nich, by do mnie podszedł. - Nie mam doświadczenia z nimi! Jak jest z tym mlekiem one go chcą czy właśnie nie? - pytam podstawową rzecz już otwierając wielką księgę sprawdzać co powinnam. - Och, jesteśmy kompanami od magicznych zwierząt! - zauważam radośnie i uśmiecham się szeroko do Hawka. Ponieważ jest bardzo ładnym chłopcem i na dodatek starszym zwykle bym się znacznie bardziej speszyła. Ale ponieważ on zwykle mówi z pewnym zawstydzeniem - ja jestem odrobinę pewniejsza siebie.
C. szczególne : miodowe końcówki włosów, blada twarz, blizna na prawym przedramieniu po szponach sokoła, blizny na lewej dłoni i ręce po kugucharze, nosi mugolskie ciuchy
Obycie u mnie ze zwierzętami jest zdecydowanie na plus - dodatkowo wyrobione uprawnienia na tresera zwierząt, podczas których wiele się nauczyłem pod względem opieki nad magicznymi stworzeniami, dawały mi w końcowym, widocznym efekcie więcej doświadczenia. Opiekowanie się zatem szpiczakami, które są młode i nie stanowią zagrożenia, nie stanowi dla mnie żadnego problemu. Można nawet powiedzieć, że jest przyjemnością. Kwestia przede wszystkim umiejętności doboru pokarmu, ale zgaduję, iż raczej profesor zadbał o to, by osoby, które nie miały z nimi wcześniej jakiegokolwiek kontaktu tego typu, przypadkiem nie doprowadziły do pogorszenia ich stanu. Sala Stowarzyszenia Miłośników Przyrody jednego dnia potrafi przypominać normalną salę, a innego... no cóż, ruderę. Nie przeszkadza mi to aż tak, ale wolałbym, by wszystko było ustawione na swoim miejscu niezależnie od tego, czy jest wczoraj, czy jednak jest dzisiaj. Skupiam się zatem na zadaniu, nie stresując się ani trochę, choć podczas chodu dołącza do mnie Mer, którą witam nieśmiało. Jest ona miła i nie mogę jej tego odmówić, do tego nie napiera do rozmowy jak Eskil, jakiego to unikam od dłuższego czasu na szkolnych korytarzach. - Tak, w ramach k-kółka. - odpowiadam uprzejmie, choć nadal speszony; po chwili dowiaduję się, że Tew nigdy nie miała okazji karmić maluchów, co może być nieco problematyczne na początku, ale każdy przecież zaczynał i tego się akurat trzymam. - M-Mieszkam w Dolinie Godryka, więc... więc mam tam z nimi do czynienia często. - słowa te opuszczają moje usta, kiedy patrzymy na szpiczaki, małe i urocze, wymagające oczywiście opieki. - Em... nie tolerują laktozy, to jest właśnie ta... kwestia. Z-Zazwyczaj karmi się je właśnie strzykawką z preparatem m-mlekozastępczym. - odpowiedź nie jest trudna, wręcz przeciwnie - szpiczaki różnią się od standardowych jeży tym, że nie brną do mleka, uznając je za truciznę. - O-otóż... tak, jesteśmy. - mruczę speszony, kiedy patrzę na to, co zostawił profesor Swann. Jak się okazuje, sami musimy przygotować odpowiedni dla młodziachnych szpiczaków posiłek; chwytam za jeden z półmisków. - P-Pierwsze musimy zrobić karmę. Widzisz ten... błyszczący proszek w słoiku? - dotykam go bladą dłonią. - Rozcieńczamy go w wodzie. Proporcje jawią się następująco... dwie objętości wody i jedna objętość proszku. - mówię bez zająknięcia się, co wynika z tego, że jesteśmy w towarzystwie zwierząt i rozmawiamy o zwierzętach. - Czyli jak dajesz jedną miarkę proszku, to dajesz dwie miarki ciepłej wody. P-Proste, nie? - zaczynam to robić, doglądając, jak idzie praca Gryfonce, choć robię to ostrożnie i bez nachalności, prędzej męcząc się nawet z najprostszymi zaklęciami.
Kostki:
Mererid, rzuć sobie kostką k6 na to, jak poszło Ci tworzenie pokarmu dla młodych szpiczaków. Za każde 10pkt z ONMS możesz wykonać jeden przerzut.
1, 2 - co on tam mówił? Nie masz bladego pojęcia, ale nie dość, że jest starszy, to jeszcze przykuwa na sobie uwagę, gdy opowiada prawie bez zająknięcia o tworzeniu pokarmu... Ups. Dwie miarki proszku i jedna miarka wody to nie jest to, co chciałaś osiągnąć! Musisz to naprawić.
3, 4 - wszystko idzie Ci bez najmniejszego problemu, proszek gładko rozpuszcza się w wodzie o odpowiedniej temperaturze, a Ty możesz odetchnąć z ulgą. Przynajmniej pierwszy etap zakończony, potem będzie nieco trudniej, ale karmienie musi być naprawdę urocze.
5, 6 - Twoja woda nie ma odpowiedniej temperatury, więc proszek się nie rozpuszcza i powstają grudki. Nie jest to jakiś poważny błąd - możesz go naprawić, rzucając na powstałą mieszankę odpowiednie zaklęcie nagrzewające miskę lub wodę.
Dla mnie oczywiście opieka nad szpiczakami również jest czystą przyjemnością - uwielbiam otaczanie się przeuroczymi zwierzakami i pomaganie im. Jednak u mnie łączyło się to z lekkim stresem, że może nie uda mi się odpowiednio wywiązać z obowiązku. Przecież gdyby na mojej warcie cokolwiek stało się tym przesłodkim stworzeniom - zwyczajnie bym umarła z żałości. Dlatego kiedy słyszę, że Hawk już kiedyś robił to wszystko - wlepiam w niego błagalne spojrzenie w nadziei, że pomoże mi być, hm, pomocną. Kiwam głową pośpiesznie kiedy rozjaśnia mi kwestię laktozy i mleka. Mam wrażenie, że nawet mimo tego że mi to dzisiaj powiedział - ja nadal nie zapamiętam tego co mi mówi i znowu będę się głupio pytać przy szpiczakach o to samo. W tej chwili jednak jestem zmotywowana, by tego nie zrobić więc powtarzam sobie informacje pod nosem. Hawk nie wydaje się być uradowany faktem, że został akurat moim kompanem kółkowym, jestem więc zdeterminowana, by zmienił o mnie zdanie na lepsze! Słucham więc wszystkiego co ma do powiedzenia i kiwam głową. Biorę iskrzący się proszek z dużą pewnością siebie i zaklęciem podsuwam pustą miseczkę. Zaczynam od wlania odpowiedniej ilości wody, a potem zaklęciem podgrzewam ją odpowiednio. Robię to naprawdę szybko i sprawnie, jakbym doskonale wiedziała kiedy przestać. Bo tak jest - to przecież zwyczajne gotowanie, które było dla mnie banalne. Nie sprawia mi też trudności odmierzenia odpowiedniej ilości proszku. Mieszam wszystko i zerkam na to co stworzyłam. - Proste - oznajmiam i uśmiecham się do Krukona. - To prościutka wersja gotowania. Moja rodzina ma piekarnie. Siedzę w kuchni od dziecka. O! Może powinnam wymyślać przysmaki dla zwierząt i połączyć te dwie dziedziny! Co dalej, możemy już je karmić? - najpierw zarzucam go potokiem słów, ale przecież bardzo długo milczałam wcześniej kiedy przykładałam się do roboty. A potem aż rwałam się do pytania o karmienie - nie mogłam się doczekać tej części.
C. szczególne : miodowe końcówki włosów, blada twarz, blizna na prawym przedramieniu po szponach sokoła, blizny na lewej dłoni i ręce po kugucharze, nosi mugolskie ciuchy
Obserwuję zatem, jak Mererid zajmuje się pierwszą kwestią w postaci przygotowania odpowiedniego pokarmu. Nieco starsze jeże - to znaczy się, nadal młode, ale starsze - mogą jeść już naprawdę wszystko, w tym pokarm dla psa. Wybredne nie są, a ich łagodne usposobienie pozwala w sumie na to, by stawały się zwierzętami domowymi. Obycie z istotami magicznymi posiadam w sumie od dziecka - jakby nie było, moja rodzina od pokoleń zajmuje się tego typu rzeczami. To, że prowadzimy hodowlę magicznych i niemagicznych ptaków, wcale nie oznacza, iż na resztę jesteśmy kompletnie ślepi, jakoby w naszych żyłach płynęła krew kretów. Nic się nie stanie - nie stresuję się zatem ani nie tworzę w głowie najczarniejszych scenariuszy. A jako że unikam zazwyczaj spojrzenia oczu innych, nie zauważam, jak błagalną nadzieję przejawia Tew. Moje kontakty międzyludzkie nadal są... takie, jakie są. Nie stanowię dobrego kompana do rozmowy, nie potrafię się otworzyć, a przynajmniej nie w takim stopniu, by opowiedzieć nieco więcej o swoim prywatnym życiu. Współczuję zatem Gryfonce, że akurat musi ze mną pracować - bo równie dobrze mogłaby mieć obok kogoś bardziej wygadanego, jak chociażby poznany przeze mnie na lekcji Działalności Artystycznej James. Obserwuję jej poczynania, samemu tworząc też odpowiedni dla szpiczaków pokarm. Wiem jedną rzecz na pewno - muszę następnym razem dobierać takie pory działania na rzecz kółka, by nikt nie chciał być o poszczególnej godzinie. Bo pod kopułą czaszki tworzę scenariusz, jakoby Mer się ze mną zadaje z litości. - S-słyszałem, że posiadanie piekarni jest... jest ciężkie. - mówię w jej kierunku, bo wstawanie wcześnie rano, przygotowywanie ciasta i wszelkie te rzeczy, które kojarzę, wymagają włożenia przez człowieka serca w podejmowaną czynność. - To... to nie jest z-zły pomysł. - mruczę na jej chęć połączenia magicznego gotowania i ONMS, jako że asortyment zwierzęcy nie zawsze jest szeroki i czasami by się przydało, by jakieś nowe rzeczy pojawiły się dla poszczególnego gatunku zwierzęcia. - T-tak, możemy. Ogólnie szpiczaki karmi się zazwyczaj przez właśnie nabranie s-strzykawką pokarmu... - nabieram do pełna, jako że nie wiem, jak bardzo wybrany przeze mnie wzrokiem maluch będzie głodny. - A potem bierzesz szpiczaka w dłoń n-niewiodącą. - demonstruję, chwytając ostrożnie jednego z maluchów, by pleckami leżał do wierzchu dłoni, a resztą bladych palców polepszam chwyt. Siadam na jednym z krzeseł, by było mi wygodniej. - Następnie... Podajesz mu na jednym końcu lub drugim końcu pyszczka strzykawkę z pokarmem i powoli naciskasz tłok. - przedstawiam to, podając maluszkowi to, co najchętniej chciałby zjeść. Ten zaczyna się zajadać, jak i odpychać swoimi małymi łapkami dłoń. - Z przodu pyszczka n-nie podajemy, bo szpiczak może się zakrztusić. - tłumaczę powód, dlaczego się tak dzieje. - S-spróbuj, to nie jest trudne. - zachęcam Gryfonkę do spróbowania, karmiąc nadal magiczne stworzenie.
Mechanika:
Mer, jak chcesz, to sobie rzuć kostką k100 na to, jak idzie Ci ten proces! Za każde 10pkt z ONMS przysługuje Ci jeden przerzut.
1- 20 - gubisz się już na starcie, zapominając większość rzeczy. Musisz poprosić Hawka o pomoc i powtórzenie pewnych kwestii; dopiero potem podejmujesz się próby nakarmienia. Rzuć ponownie kostką k100! Jeżeli trafisz w ten przedział, przerzuć kostkę (za darmo, oczywiście).
21 - 40 - idzie Ci... naprawdę średnio. Masz problem z chwytem szpiczaka w dłoń, może obawiasz się kolców, które mimo wszystko się nie wbiją w skórę, a może nie masz wyczucia - wolna wola! Dopiero po paru minutach dajesz sobie z tym rady, a karmienie idzie Ci w porządku.
41 - 60 - chwytasz szpiczaka, podsuwasz z boku pyszczka strzykawkę, ale... ten Cię odpycha łapkami! I nie wiesz, co to w ogóle oznacza, czy masz go karmić, czy wręcz przeciwnie. Może panikujesz, że coś źle robisz, a może zadajesz pytanie? To, jak zareagujesz, zależy tylko i wyłącznie od Ciebie.
61 - 80 - masz naturalny talent i z łatwością sobie radzisz z zadaniem, jakie dał profesor Swann w ramach kółka pozalekcyjnego. Szpiczak zajada się pokarmem, co wygląda wręcz przeuroczo, a Ty możesz odetchnąć z ulgą. Pora karmienia mija spokojnie i bez problemów, które mogłyby się pojawić.
81 - 100 - nie masz szczęścia - podajesz pokarm z przodu, być może strzykawka Ci się osunęła, a może zapomniałaś o tym, jak należy to robić. Alarm bojowy, szpiczak się krztusi, bo trafiło nie do tej dziury, co trzeba! Jak reagujesz?
Oczywiście, nie dziwne że Hawk miał większe pojęcie o różnych zwierzakach niż ja. On obracał się w tym od dziecka. Ja dopiero w wieku jedenastu lat odkryłam, że w ogóle istnieje coś takiego jak magiczne stworzenia! To jakby on niedawno odkrył dopiero piekarnik, nie mógłby się ze mną wtedy równać w dziedzinie pieczenia! Nie zauważam, żeby Krukon był w jakimkolwiek stopniu złym kompanem i nawet mi nie przychodzi na myśl, że może mieć tak niską samoocenę. Jakbym sama była jakąś niesamowitą osobowością, która rozświetlała wnętrza! Oczywiście, nie miałabym nic przeciwko żeby mój najlepszy przyjaciel siedział tu z nami - ale nie wymieniłabym w tej sytuacji chłopców. W końcu na on nie pomógłby mi tak sprawnie jak Krukon! - Nie wiem czy cięższe niż inne rzeczy na mugolskiej wsi. Pewnie młodzi czarodzieje mają łatwiej - mówię i lekko wzruszam ramionami. Wolałam poranne piecznie w piekarni niż chodzenie po polu jak część moich rówieśników w rodzinnej miejscowości. Uśmiecham się wesoło kiedy aprobuje mój pomysł. Wkrótce jednak zapominam o czym mówiłam. Bo Hawk bierze na ręce te urocze stworzenie i rozpoczyna proces karmienia. Niestety zamiast słuchać jego rzeczowych informacji, przez większość czasu mówię coś w stylu och jaki słodki, o zobacz jak przebiera łapkami, ojejej! I tyle jest z mojej uwagi odnośnie karmienia szpiczaków. Dopiero kiedy nadchodzi moja kolej i układam odpowiednio zwierzę na wierzch dłoni, orientuję się, że nie mam pojęcia co teraz robić. Dlatego na początku świergoczę do magicznego stworzenia jaki jest słodki przez parę chwilę. - Możesz powtórzyć? - pytam w końcu, rumieniąc się mocno. Bo niestety nie chodzi mi o powtórzenie kilku ostatnich słów, a dosłownie krok po kroku wszystko co mówił. - Wybacz, są strasznie rozpraszające - mamroczę i tym razem zgrabnie nabieram pokarm do strzykawki. Przykładam bardzo starannie strzykawkę. Przy tym oczywiście mówię słodkim głosem do stworzenia, głównie dopytując jak może być taki kochany. - Teraz tak każdego po kolei? Hm... Może ukradniemy kilka? - proponuję Hawkowi, bo z każdą minutą kochałam mojego podopiecznego coraz bardziej.
C. szczególne : miodowe końcówki włosów, blada twarz, blizna na prawym przedramieniu po szponach sokoła, blizny na lewej dłoni i ręce po kugucharze, nosi mugolskie ciuchy
Lubię magiczne stworzenia. Mam z nimi styczność praktycznie od początku, ale to głównie przez Spencera, choć w Dolinie Godryka wiele razy spotykałem nieśmiałki chroniące drzewa. Gdy matka starała się wpoić mi dobre zasady i maniery godne błękitnej krwi, ojciec postanowił podejść do mnie w kompletnie inny sposób. Dla niego status nie jest ważny, co zdążyłem zauważyć dopiero wtedy, gdy pewne rzeczy bardziej stały się dla mnie oczywiste. Koniec końców dziecko inaczej myśli niż dorosły, który niesie na swoich barkach bagaż znacznie poważniejszych problemów. Chyba że rodzice zawodzą w zakresie opieki - młoda istota przecież nie powinna się tego typu rzeczami zajmować. Dotyk, wdech, wydech, czas spowalnia. Chodzę po mniej uczęszczanych korytarzach, nie zwracam na siebie uwagi. Nic dziwnego, że mój instynkt wskazuje mi na coś, co kompletnie nie ma sensu, ale nie uważam tego za coś błędnego. A nawet jeżeli uważam, to nie mogę z tym niczego zrobić. Mer pozostaje uśmiechnięta, co chwilę dosłownie oświetla pomieszczenia, a ja? Ja podpieram ścianę, jedynie się przyglądając. Dusza towarzystwa zniknęła z moich żył i mojego serca wraz z momentem, w którym zdałem sobie sprawę, że nic nie będzie już takie same. - C-Chyba tu i tu jest równie... ciężko. - mówię w jej kierunku. Nie byłem jako tako nigdy na wsi, w szczególności na tej mugolskiej. W moich wspomnieniach znajduje się chodzenie po sklepach sprzedających ubrania z drugiej ręki, jako że moda niemagiczna bardziej mnie przekonuje poprzez wygodę, co nie zmienia faktu, że nadal nie wiem naprawdę wielu rzeczy na temat tego świata. Nadal nie ogarnąłem, do czego służy jakaś śmieszna karta, która nie wymaga dawania gotówki. Na jakiej zasadzie to działa? Jakaś magia mugolska? Nie no, to nielogiczne. Towarzystwo zwierząt pozwala mi się rozluźnić, a i skupiam się na wytłumaczeniu pewnych kwestii, które są ważne w tym przypadku. Prezentuję, ale Gryfonka nie może się na niczym innym skupić oprócz komplementowania tego, jak uroczy jest malutki szpiczak. Owszem, jest przesłodki, czasami nawet posyłam bardzo delikatny uśmiech, ale nie jest on aż nadto widoczny. Po prostu zwierzęta poprawiają mi humor i dodają pewności siebie. - T-tak, nie ma problemu... - odpowiadam, przytakuję, bo zauważyłem, że raczej wiele z tego nie zdoła zapamiętać, gdy ciągle patrzyła się na nie pod względem nie karmienia, a właśnie... słodkości. - Nic... Nic się nie dzieje. - mruczę na jej kolejną wypowiedź, prezentując wszystko, o czym ta zdołała zapomnieć. Obserwuję również, jak Mer pobiera pokarm i podaje go następnie małemu jeżykowi, mówiąc przy tym wiele słów, które świadczą o tym, jak bardzo jej się podoba to zajęcie. Samemu karmię go trochę w ciszy, czasami coś wydobywając spomiędzy własnych ust. Szpiczak przebiera łapkami, a gdy już nie jest głodny, kładę go ostrożnie do przygotowanego łoża. - U-Ukraść? - pytam się nieco zdziwiony w kierunku Mer, bo nie spodziewałem się, że ta coś takiego zaproponuje. Owszem, szpiczaki są urocze, nie mogę im tego odmówić, ale nie zamierzam chyba ich zabierać profesorowi Swannowi. Raczej by nas zjadł za taki proceder swawoli. - Chyba... Chyba lepiej nie... N-nie chciałbym z tego konsekwencji... - mówię, bo chcę naprostować tę kwestię. Szkoda byłoby mimo wszystko trafić w objęcia kolejnych problemów. - Jeszcze trzeba b-będzie je zważyć. Widzisz? - chwytam za kolejnego malucha po tym, jak napełniłem strzykawkę. - Każdy z nich ma kolor na łapce. Ułatwia to ich i-identyfikację. - to w sumie logiczne, bo każdy z nich wygląda tak samo i w innym przypadku byłoby trudno ogarnąć... cokolwiek. W międzyczasie, gdy pokarm trafił do brzucha kolejnego malca, przygotowuję magiczną wagę, by zważyć te istotki. Zapisuję także godzinę, kiedy to wszystko ma miejsce. - Będę o-odczytywał wartości, dobrze...? A ty będziesz je k-kładła, każdego osobno... - proponuję taki układ.
Mechanika:
Mer, teraz mechanika jest nieco prostsza - polega na rzucie kostką k6, by dowiedzieć się, jak idzie Ci współpraca z malcami.
Za każde 10pkt z ONMS przysługuje Ci jeden przerzut.
1, 2 - są tak nakarmione, że wręcz aż zasypiają w Twoich dłoniach, czując narastające ciepło. Ważenie ich nie sprawia żadnego problemu, bo jak mają, skoro w sumie są rozleniwione i czasami ziewają?
3, 4 - kto by pomyślał, że małe szpiczaki mają tyle energii? Próbują się wyrwać z Twoich rąk, prezentując tę bardziej krnąbrną naturę. Musisz nieco bardziej na nie uważać podczas chwytania!
5, 6 - szpiczaki są na tyle urocze, że w pewnym momencie bierzesz aż dwa i kładziesz je na wagę bez żadnego pomyślenia. Czy to nie ma być tak, że waży się po jednym maluchu...?
W głosie Hawka znowu zabrzmiała niepewność - bardzo często słyszę u niego ten ton. Tylko kiedy mówi tylko o zwierzakach i skupia się na nich jakby to im tłumaczył wszystko, a nie mi - wydaje się być jakoś bardziej pewny siebie. Uśmiecham się lekko mimo wszystko i zerkam na chłopaka. - Nie znasz się na mugolskim świecie - raczej stwierdzam, a nie pytam. Wiem, że jest z lepszego rodu, zakładam że niewiele zna się na świecie bez magii. Ja musiałam poznawać całkowicie czarodziejski od podstaw, a teraz uczyć się żyć jak osoba z dwiema osobowościami. Zazdrościłam wszystkim, którzy urodzili się w magicznych rodzinach. Nie musieli okłamywać swoich mugolskich przyjaciół, znosić pytania nierozumiejącej nic rodziny... Kto wymyślił taki okropny system. Na szczęście mój towarzysz jest cierpliwy i powtarza mi dokładnie wszystko o szpiczakach co zdążyłam zapomnieć w dosłownie kilka sekund. Uśmiecham się z wdzięcznością w jego kierunku (tym razem pochylam się tak, by musiał zobaczyć mój uśmiech, a nie gapił się gdzieś na zwierzęta), a potem zabieram się do roboty. Jestem entuzjastyczna i bardzo sprawna. Całe szczęście, że miałam dryg do jakichkolwiek stworzeń. Mogłam się jedynie rozpraszać ich uroczymi łapkami i noskami, kiedy karmiłam jednego po drugim. Ale mimo, że rozpływam się ze słodkości, staram się być skrupulatna. Keaton pracował znacznie ciszej i kiedy podawał mleko nie wydawał się być tak przejęty stworzeniami jak ja. Na tyle, że nie przystaje na mój świetny pomysł kradzieży maluchów. Robię minkę w podkówkę kiedy ten odmawia chociaż muszę przyznać, że nie jestem pewna czy bym się na coś takiego zdecydowała. No dobra, co ja mówię - gdyby on powiedział tak, na pewno porwałabym jednego szpiczaka. Tak naprawdę wystarczyło mi słowo złego podszeptu. - Po co mamy je ważyć? - pytam prędko by zapomniał o moim niecnym planie. W międzyczasie jakimś cudem trzymam jakiegoś szpiczaka jak dziecko, bujając go jakby był moim podopiecznym. Kiwam głową na krótkie wyjaśnienie chłopaka i podchodzę pomóc Hawkowki. - Czemu macie kolorki, a nie imiona na łapkach, co? - pytam zwierzątka i wyjmuję z torby pióro. Nie zważając na to czy powinnam czy nie, na identyfikatorze piszę bardzo drobnym pismem wymyślne imię dla każdego zwierzaka, którego ponoszę. Tak strasznie skupiam się na starannych przenosinach zwierząt z jednego miejsca do drugiego, aż nie zauważam, że Ptolemeusz oraz Kunegunda, wylądowali właśnie razem na wadze.
Hawk A. Keaton
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 22
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 183
C. szczególne : miodowe końcówki włosów, blada twarz, blizna na prawym przedramieniu po szponach sokoła, blizny na lewej dłoni i ręce po kugucharze, nosi mugolskie ciuchy
Niepewność utrzymuje się w moim zachowaniu zazwyczaj przy relacjach międzyludzkich. Boję się - boję się, że pewnego dnia moja spokojna egzystencja i oczekiwanie na kolejne decyzje, gdy strach dyktuje moją ścieżkę działania, spowodują, że stanę się problemem. Ciężko jest prowadzić normalne życie, gdy wiem, że prędzej czy później wszystko runie - cała twierdza, którą staram się utrzymać w jednym kawałku, cała świadomość i to, że koniec jest bliżej, niż mógłbym się tego spodziewać. Nie chcę zepsuć komuś przyszłości tak samo, jak ja posiadam ją częściowo zepsutą. Jeżeli nie żyję odpowiedzialnie dla samego siebie, to zamierzam dołożyć wszelkich starań, bym żył odpowiedzialnie dla innych. - To p-prawda. Widziałem tylko zalążek t-tego, co on oferuje... - odpowiadam szczerze, bo to, że potrafię iść do lumpeksu, by kupić ubrania - koniec końców moja zdolność posiadania pieniędzy znajduje się na poziomie zerowym - nie oznacza, że znam się na innych aspektach tego świata. Nie jestem też z tych, który wywyższają się z powodu należenia do jakiegoś rodu; matka wystarczająco napsuła mi krwi, bym mógł uznać to wszystko za idealny podział. Wiem, do czego dążą tego typu rzeczy - to wpadanie w błędne koło, przekonanie, że błękitna posoka pozostaje w kategorii lepszych. Nie uważam to za prawdę. Jeżeli chcę pobyć w sferze mugolskiej stolicy Wielkiej Brytanii, muszę bardziej poznać zwyczaje i nawyki. Osoby, które mogą decydować o przynależności do obu światów, mają pod względem adaptacji nieco łatwiej, oczywiście pod względem obeznania. Każdy system posiada swoje wady i zalety, dlatego nigdy nie ma idealnego rozwiązania na wszelkie bolączki tego świata. Po wytłumaczeniu kwestii ze szpiczakami zauważam, że Mer pochyla się w taki sposób, bym nie uniknął jej uśmiechu. Posyłam nieco pytające spojrzenie, acz nie patrzę w jej tęczówki, jako że nie przepadam za tego typu... zwierzeniami. Za każdym razem, gdy zerkam w jakiekolwiek oczy, czuję się tak, jakbym naruszał pewne strefy, których naruszać nie powinienem. Może uważa, że ją ignoruję? Nie poprawia mi to wcale nastroju, kiedy z łatwością dopisuję sobie kolejne scenariusze i powody takiego, a nie innego zachowania. A może chciała mieć jakąś pewność? Nie wiem, ale w ciszy i spokoju analizuję każdy możliwy powód - dopóki oczywiście nie kończymy pierwszego etapu, a przez ścianę wlatuje Irytek, nie zamierzając dać mi w żaden sposób spokoju. - Murphy umrze z zazdrości, Hawk z Mererid w sali się gości! - aż przewracam oczami (prawie), gdy słyszę kolejne gadki ze strony poltergeista. Jakoś nie mogę się od niego uwolnić, w związku z czym nie pozostaje mi nic innego, jak zignorować w jakimś stopniu to, co ten mówi, choć robi mi się wewnątrz nieco przykro, że Tew musi tego słuchać. - Z dziewczyną? Nie spodziewałem się tego po tobie... ale ci nie zabronię. - uśmieszek nastąpił na jego twarz. - Byleby Murray tylko na tę informację nie rzygnął i w twarz nie dał, gdy cię znowu w schowku jak poprzednio by spotkał! - na szczęście jego teksty nie są jakieś wulgarne, a po czasie mniej lub bardziej wymyślnych rymów odchodzi siną w dal, śmiejąc się pod nosem i powiadając na korytarzu wszelkie te wiązanki, do których już nieco przywyknąłem. - P-Przepraszam za niego. Nie... nie daje mi spokoju. - powiadam, chcąc od razu przejść do zadania w postaci zważenia szpiczaków. - Sprawdzamy, czy dobrze rosną i c-czy nie występują jakiekolwiek... nieprawidłowości. - odpowiedź od razu nasuwa się na usta, gdy staram się zapomnieć o tym, jak poltergeist pojawił się w sali, nie dając nam należytego spokoju. Wzdycham nieco ciężej, bo mimo wszystko o tym schowku słyszała już cała szkoła, mimo że tam tak naprawdę nic się nie wydarzyło. Spoglądam tym samym na to, jak Tew chwyta za pióro, chwytając następnie za identyfikatory. Aż się zastanawiam, czy w ogóle to powinno mieć miejsce. - M-Mer... - mówię tylko, zerkając na to, jak ta je nazywa, zajmując się tym samym spisaniem odpowiednich wartości na pergamin. Z czasem okazuje się, że jeden waży za dużo, a gdy podnoszę wzrok... okazuje się, że są to dwa maluchy. - O-Och... - spoglądam na maluchy, by następnie podnieść jednego i przyglądnąć się napisowi. - Ptolemeusz? Skąd... skąd jest to imię? - pytam się, zapisując kolejne wartości, by potem odłożyć jednego z nich i skupić się na drugim. - K-Kunegunda...? - mam dużo pytań co do ich nazewnictwa, ale wykonuję swoje zadanie i zapisuję odpowiednie wartości, małym druczkiem przy kolorkach dopisując im imiona. Z czasem wszystko zostaje dopełnione. - Okej, t-to był ostatni... - mówię, spoglądając tym samym na urokliwe stworzenia. - To już w-wszystko na dzisiaj. Trzeba tylko zanieść informacje d-do profesora Swanna... - kiedy te słowa opuszczają moje usta, nic dziwnego, że zastanawiam się nad jedną rzeczą. Po chwili ta przerywa ciszę w otoczeniu. - I-idziesz ze mną? Powinien... powinien być w gabinecie... - proponuję, mając nadzieję, że to, co powiedział Irytek, nie wpłynęło na to, co Gryfonka o mnie sądzi.
Uśmiecham się miło tylko kiedy przyznaje się do niewiedzy. Zakładam, że większość czystokrwistych tak ma i wydaje mi się, że wcale nie mają ochoty na większe poznawanie świata w którym ja żyję. Mugoloznastwo nigdy nie było bardzo pociągającą innych dziedziną. Nie mam pojęcia, że Hawk tyle zdąży intepretować w ciągu dosłownie chwili kiedy próbuję jedynie złapać kontakt wzrokowy, by pokazać mu mój uśmieszek. Mam wrażenie, że nie widzi, że przyjemnie jest mi tu z jego towarzystwem i chciałam, żeby był jakiś... bardziej otwarty! Albo chociaż zauważający mnie. Niestety mam wrażenie, że to wcale nie wychodzi, a może nawet osiąga odwrotny efekt. Zanim jednak nie zapytam o cokolwiek, by rozluźnić spiętego Krukona, do sali wbija Irytek. Z otwartymi ustami słucham zdziwiona jak ten śmieje się okrutnie, a potem zaczyna opowiadać bardzo kiepskie rymy o mnie i o Hawku. Ze zdumieniem wsłuchuję się w słowa i bardzo trudno mi zrozumieć na początku o co może chodzić. Pytająco zerkam na chłopaka siedzącego obok. Mrugam jeszcze w szoku, zanim ten nie znika z pola widzenia. - Murray? Och... - mówię i nagle dopowiadam sobie historię, że pewnie Hawk jest zainteresowany chłopakiem, Irytek coś o tym wie! Ja zaś po ostatniej rozmowie z Gryfonem doskonale zdaję sobie sprawę z tego, że jest bardziej zainteresowany taką Marlą niż... cóż, jakimkolwiek chłopcem. Za to wychodzi na to, że Hawk może woleć tą samą płeć. Kiedy tylko dochodzę do takich wniosków, moje policzki wręcz parzą. - Murphy woli dziewczyny, wiesz o tym? Więc nie sądzę, że będzie... zainteresowany Tobą - mówię ostrożnie i próbuję udawać całkowicie skupienie na szpiczakach. Mam nadzieję, że również odpowie mi jakoś na to co sam woli, bo teraz aż głupio mi było, że w myślach oceniałam jego wygląd. Co by było gdybym postanowiła tu wyruszyć na wielkie podrywy! Cóż za żenująca sytuacja by tu wyszła. Może to szpiczaki, a może to myślenie o nich sprawiły, że lądowały razem w kołyskach. Wkładam jeden po drugim, a mój kompan na szczęście podchwytuje mój pomysł z imionami i teraz każdy szpiczak już miał swoją własną nazwę. - Mądry człowiek zapanuje nad gwiazdami- odpowiadam na pytanie o Ptomeleusza. - Każdy ma nazwisko osoby, której pamiętam z moich cytatów - dodaję kiedy wkładam już ostatnie zwierzę i pokazuję mu imię. Czekam na zapisanie i zrywam się z miejsca. Żegnam się czule z każdym szpiczakiem, praktycznie całując ich słodkie noski i kiwam głową, by wyruszyć razem z Hawkiem. - Pa, pa moje skarby! - krzyczę i wsadzam dość mechanicznie rękę pod ramię Keatona, by pociągnąć go do Swanna.
||zt
Hawk A. Keaton
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 22
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 183
C. szczególne : miodowe końcówki włosów, blada twarz, blizna na prawym przedramieniu po szponach sokoła, blizny na lewej dłoni i ręce po kugucharze, nosi mugolskie ciuchy
Zazwyczaj nie mam problemów z niemagicznym światem. Mimo wielu prób przekazania przez moją matkę innego zdania na ten temat, udało mi się wyrosnąć na kogoś, kto nie ma żadnych uprzedzeń. Zresztą, ciężko jest je mieć, gdy samemu należy się do pewnej kategorii niezbyt zrozumiałej, acz istniejącej - gdy proste zaklęcia nie chcą wychodzić, a życie jawi się jako te częściowe, pozbawione wcześniejszego doświadczenia. Ktoś mógłby mi powiedzieć, że ewidentnie za dużo myślę i… wcale ten ktoś by się nie pomylił. Prawda jest taka, że każdą informację analizuję powoli, własnoręcznie, jakoby przeżuwając i przeżywając pewne rzeczy znacznie intensywniej. Być może wynika to z mojej wrażliwej strony, którą staram się uchronić, a może… może taki jestem. Nie potrafię pewnych rzeczy uniknąć i boję się, że mimo dobroci serca wielu innych, wiąże się to przede wszystkim z litością i chęcią poprowadzenia mnie niczym poprzez chwycenie dłoni przez kolejne ścieżki, kolejne metry zamieniające się w mile i niekończącą się historię. Za Irytkiem niespecjalnie przepadam, ale nie ma w tym niczego dziwnego - jakby nie było, ten wystarczająco psuje mi krwi od ostatniego czasu. Nim się oglądam, a przez jego niematerialne usta przedziera się tyle nieprzyjemnych informacji - zresztą fałszywych - na które mam ochotę się skrzywić. Zakładam ręce na piersi, nie czekając na żadne przeprosiny - bo nie mogę się ich spodziewać po tak złośliwej istocie. Słowa dziewczyny nieco wytrącają mnie z toku myślenia, który prowadzę, ale nie widzę w tym niczego złego - dopowiedzenie sobie odpowiednich struktur historii wcale nie jest niemożliwe. Jest wręcz instynktowne, o czym doskonale wiem. - Murphy? N-nie jestem nim zainteresowany… Nie… nie mój typ. - odpowiadam zgodnie z prawdą, biorąc nieco głębszy wdech. Przecieram dłonią po karku, gdy powoli wykonujemy rzeczy powiązane ze szpiczakami, a wydaje mi się, że dziewczyna jest zaczerwieniona. Nie, nie wydaje mi się - wiem o tym doskonale, gdy jasnoniebieskie tęczówki dostrzegają charakterystyczne plamy. O tym, w kim jestem w stanie się zauroczyć, wie niewiele osób. Wynika to z tego, że nie mam na czole napisanej w pełni orientacji, choć przepadam zarówno za kobietami, jak i mężczyznami. Wchodzenie zatem z interakcje zarówno z nieco młodszymi, jak i znacznie starszymi osobami, nie sprawia mi żadnych problemów. - P-Po prostu zatrzasnąłem się z nim i pewnym Ś-Ślizgonem w schowku na miotły… Irytek uznał to za… no cóż… d-doskonały temat do żartów. - szczerość jest tym, na czym się w pełni skupiam. Rozmowa o tej sytuacji niezbyt miło mi się kojarzy, ale na szczęście szybko przechodzimy do tego, by szpiczaki zważyć i odpowiednio te dane spisać. - S-skąd je bierzesz? - pytam się, zanim kończę w pełni zapisywanie ostatnich danych, które mają znaczenie względem kolejnych metod karmienia i podejmowanego przez nie procesu dojrzewania. Długo to jednak nie trwa, gdy ta w pełni chwyta pod ramię, a nawet nie mam okazji się jakkolwiek lepiej pożegnać z maluchami; tak ten czas mija, że nie zauważam, jak z łatwością on przepływa przez moje palce. Idziemy z Mer do profesora zdać relację z karmienia tych urokliwych, magicznych jeży.
6/5
[ zt ]
Mulan Huang
Wiek : 21
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 176cm
C. szczególne : niewielki tatuaż z przodu lewego barku, zmieniający kolor poruszający się tatuaż chińskiego smoka na niemal całe plecy, runa jera na lewym boku na wysokości żeber, ślad po zaklęciu Agere na prawym przedramieniu, często zmienia kolor włosów oraz korzysta z magicznych i barwiących soczewek
Opieka nad szpiczakami, czy mogło być lepiej? Znaczy, oczywiście było jej niezmiernie smutno z powodu tego, że małe i bezbronne szpiczaki niemal zamarzły na śmierć. Tyle dobrego, że ktoś faktycznie odnalazł je na czas i dzięki temu mogły trafić pod opiekę niezwykle troskliwych studentów. Do pomocy zgłosiła się od razu, twierdząc, że to wcale nie będzie tak trudne zadanie. Praca w rezerwacie dawała jej możliwości obcowania z wieloma gatunkami zwierząt i dlatego była pewna, że doglądanie tych maluchów wcale nie będzie aż tak wymagające. Wystarczyło jedynie pilnować regularnego karmienia i ważenia szpiczaków, które znajdowały się w ocieplanych zaklęciami kocykach, mających zapewnić ich małym ciałkom odpowiednią temperaturę. Nie była jakimś asem uzdrawiania, by móc kontrolować ich temperaturę przy pomocy zaklęcia i patrzeć ile ona aktualnie wynosiła. Przede wszystkim polegała zatem na dotyku, wyciągając co jakiś czas ręce do szpiczaków i starając się uniknąć wbijania kolców w dłonie, dotknąć delikatnie palcami nagich brzuszków i upewnić się czy maluchy nia marzną. Ich ciepła skóra całkiem dobrze świadczyła o ich stanie. Jeśli zaś chodzi o karmienie to co jakieś trzy godziny małe ssaki potrzebowały dawki mleka, w które została wyposażona dzięki uprzejmości profesora Swanna. Przy pomocy zaklęć rozgrzewała je nieco do przyjemnej temperatury, którą sprawdzała skapując odrobinę cieczy na swoje przedramię. Normalnie jakby była matką kilku niezwykle specyficznych dzieci. Może macierzyństwo nie było tak złym pomysłem w jej przypadku? Chociaż… nie, lepiej, żeby się nie rozmnażała. Jej dzieci byłyby pojebane. Upewniwszy się już, że na pewno ma letnie i lekko ciepłe mleko w butelce, przechodziła do ostrożnego procesu karmienia małych szpiczaków, którym zdecydowanie dopisywał apetyt. Małe domagały się jedzenia, a to był dobry znak. Nic tylko patrzeć jak maluchy będą dochodziły do siebie i robiły się coraz to silniejsze. Pokarm wędrował od jednego zwierzaczka do drugiego, który wydawał z siebie wcześniej cichy pisk nim nareszcie jego pyszczek przylgnął do smoczka, z którego skapywało mleko. Miała jedynie nadzieję, że faktycznie posiłek je wzmocni I że każdy otrzyma odpowiednią porcję pożywienia. Niektóre łatwo mogłyby się przejeść, a inne nie przejawiały aż tak silnego apetytu jak bracia czy siostry. Czas na doglądaniu szpiczaków jakoś jej upływał. Te raczej nie próbowały uciekać, a nawet jeśli to Huang szybko zaganiała je z powrotem do ich małych legowisk, sycząc po cichu, gdy tylko nadziała się na ich kolce. Pod sam koniec jej zmiany przy pilnowaniu magicznych jeży nadszedł czas na to, aby zważyć z osobna każdego osobnika i zanotować jego wagę w specjalnie przygotowanym do tego celu notatniku. Cóż Swann chciał mieć podgląd na to czy malce przybierały na wadze i jak się rozwijały. Chwilowo raczej nie było powodów do obaw. Choć mogło być zdecydowanie lepiej. Niepokoiła się nieco o małego Hermenegildiusza, który miał najmniejszy przyrost wagi pomimo całkiem pokaźnego apetytu. No cóż… oby tylko było z nim wszystko w porządku.
z|t
Danielle Carlton
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 18
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 163
C. szczególne : cydrąż wyglądający z rękawa szaty, ciemne jak noc oczy, zapach jabłek
Zjawiła się w sali stowarzyszenia miłośników przyrody w prostym i jasnym celu - odnaleźć bahanocyt. Musiała zorientować się, czy szkoła posiadała jeszcze jakieś zapasy, bo od słowa do słowa dotarło do niej, że w salonie pokoju wspólnego dochodziło do pogryzień przez bahanki, które prawdopodobnie zalęgły się w tamtejszych zasłonach, jak to miały w zwyczaju. Po raz pierwszy usłyszała o tym około trzy dni temu, gdy podczas jednego z obchodów natknęła się na płaczącą na piątym piętrze pierwszoklasistkę, która opisała jej "atak dziwnego, wielkiego, kąsającego kameleona" i pokazała ślad po wbitych w skórę, niewielkich kiełkach. Musiała odprowadzić poszkodowaną do skrzydła szpitalnego, w którym pielęgniarka połączyła kropki i zawyrokowała, że była to sprawka bahanki. Informacja miała trafić do szkolnej kadry, lecz nim zdążyli cokolwiek z tym zrobić, ofiarą bahanek padło jeszcze kilkoro uczniów, zasilając skrzydło szpitalne i poważnie uszczuplając zapasy antidotum. Jeśli gdziekolwiek miała znaleźć bahanocyt, prawdopodobnie był on tutaj schowany, przynajmniej do takich wniosków doszła sama ze sobą. Przemierzyła większość zamku z Sike'iem wokół szyi zawiniętym jak szalik, a gdy przekroczyła próg, bez większego zaskoczenia spojrzała na obecnego w środku @Jamie Norwood. - Ty też po bahanocyt? - zapytała, bez cześć, bez "co u Ciebie".
Spojrzał w stronę Carlton, uśmiechając się kącikiem ust, gdy tylko zadała mu pytanie. Bez przywitania się, bez czegokolwiek, co można byłoby uznać za podstawę uprzejmości. Jednocześnie miał wrażenie, że naprawdę dawno nie mieli okazji po prostu spotkać się i pogadać, czego o dziwo, brakowało mu. Było to niespotykane odkrycie, które na moment sparaliżowało Jamiego. Przekrzywił głowę, nie odrywając od niej spojrzenia, dając chwilę na to, żeby powiedziała proste "cześć", a kiedy minęły kolejne sekundy westchnął, wspierając się dłońmi o blat biurka, przy którym stał. - Cześć DD, fajnie widzieć, że żyjesz - powiedział prosto, nie cofając spojrzenia. - Bahanocyt powinien być w szafie, a jeśli go nie ma to zapytaj woźnego. Jego kantorek jest pełen środków na wszystkie tego typu problemy - dodał jeszcze, nim na moment opuścił spojrzenie na leżące przed nim pseudo-jaja. - Przygotowuję materiały na kolejne spotkanie. Chciałem sprawdzić, czy ktokolwiek z nas zna się na ptactwie magicznym i niemagicznym. Na zielarstwie we wrześniu trafiłem na gniazdo w trawie, wyraźnie porzucone i nie wiedziałem, do jakiego ptaka należało... Pomyślałem, że będzie to dość ciekawe na spotkanie koła, ale wpierw muszę je przygotować - odpowiedział na jej pytanie, tłumacząc, co robił w tej sali właściwie sam. Nie przejmował się doniesieniami o bahankach, choć pewnie powinien, jako prefekt, ale wychodził z założenia, że są inni, którzy mogą się tym zająć, jak właśnie woźny.
______________________
Cleanse my soul free me of this anger that I hold and make me whole
Danielle Carlton
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 18
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 163
C. szczególne : cydrąż wyglądający z rękawa szaty, ciemne jak noc oczy, zapach jabłek
Jamie zastygł na moment na jej widok, zupełnie jakby zobaczył ducha i przez moment musiała się zastanowić, czy zrobiła dziś coś, co mogło wprowadzić jakąś zmianę w jej wyglądzie, która skonfundowała go w taki sposób? Może to ta nieco krzywo ścięta przez Fern grzywka tak wytrąciła go z równowagi? Dee nie widziała w niej większego problemu, bo i tak mało kto zwracał uwagę na jej fryzurę. Tego, ile się pośmiały przy tym procederze, nikt im nie odbierze. Dopiero gdy odezwał się na głos i przywitał się z nią, zorientowała się, jak bezpardonowo wpadła do sali, ani me, ani be, ani pocałuj mnie gdzieś (wiadomo gdzie). Teraz to ją wcięło, gdy zdała sobie sprawę z tego, że zachowała się bardzo dziwnie jak na samą siebie - zaskakująco swobodnie i mało oficjalnie. Czyżby Norwood nie był jej już taki straszny, jak kiedyś? - Cześć, Jamie - powiedziała w końcu, nawet niespecjalnie siląc się na uśmiech, bo sytuacja w jakimś stopniu rozbawiła ją. - Tak szybko tu biegłam, że po drodze zgubiłam dobre maniery - skomentowała jeszcze swoje faux pas, kierując dalsze kroki ku wskazanym przez niego szafkom. Nachyliła się, otwierając jedną z nich i ze zmarszczonymi brwiami przyglądając się napisom na tkwiących tam butlach. Zero bahanocytu. Otworzyła więc drugą, przy której już uklękła, by niemal zanurzyć głowę w jej wnętrzu i znaleźć choćby najmniejszy koncentrat. Wciąż nic. - Nie ma - mruknęła pod nosem, po czym wstała, by podejść do jego stanowiska pracy i przyjrzeć się temu, co szykował. - Więc co właściwie robisz? - zapytała, omiatając wzrokiem pseudo-jajka.
Teraz to i Jamie uśmiechnął się szerzej, gdy tylko usłyszał, gdzie zgubiła dobre maniery. Prawdą było, że zwykle średnio przejmował się czymś podobnym, a jednak teraz nie był w stanie tak całkowicie zignorować braku przywitania. Choć musiał przyznać, że cieszył się, że przestała chodzić obok niego na palcach. Tak było o wiele swobodniej, a mimo wszystko na tym mu zależało. Kiedy ruszyła do szaf, on sam wrócił do transmutowania kamieni w jajka o określonych wzorach, które czerpał z rozłożonych obok niego książek o magicznych stworzeniach oraz o ptactwie ogólnym. Ostatecznie nawet niemagiczne ptaki stanowiły często pożywienie pozostałych stworzeń i je również było dobrze znać. Albo potrafiły być zagrożeniem, jak kukułki. Właśnie tworzył pierwsze z kukułczych jaj, gdy DeeDee postanowiła jednak podejść do niego, zaskakując go tym samym. Spodziewał się, że jeśli nie znajdzie bahanocytu to zwyczajnie wybiegnie z sali w stronę woźnego, ale tak się nie wydarzyło. - Próbuję transmutować kamienie w określone jaja. Jednak mój poziom transmutacji jest tak marny, że potrzebuję do tego zdecydowanie więcej czasu, niż każdy inny - powiedział, wskazując na czekające do pracy kolejne kamyki, jakie powiększał, zmieniał ich kształt, a później odpowiednio barwił. - W każdym razie zobaczysz na kole, jeśli przyjdziesz. Ostatnio nie widuję cię na zielarstwie… Poddałaś się z przedmiotem, czy po przejściu na studia wybrałaś tylko te, które naprawdę będą ci potrzebne? - zapytał, naprawdę ciekaw jej odpowiedzi. Wbił w nią również jasne spojrzenie, wyraźnie nie zamierzając odpuszczać w tej chwili tematu.
______________________
Cleanse my soul free me of this anger that I hold and make me whole
Danielle Carlton
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 18
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 163
C. szczególne : cydrąż wyglądający z rękawa szaty, ciemne jak noc oczy, zapach jabłek
Ona z kolei niezwykle dbała o to, by zachowywać się zgodnie z przyjętymi konwenansami, tak więc jej własne zapomnienie się było dla niej dziwnym i surrealistycznym niemal odkryciem, szczególnie, że zapomniała się w obecności Norwooda, przed którego spojrzeniem drżała jeszcze tych kilka miesięcy temu. I prawdopodobnie wtedy nie znalazłszy bahanocytu po prostu wyszłaby z sali, cichcem umykając przed stalowym błyskiem jego oczu, zachowując się dokładnie tak, jak zakładał, że zrobiłaby. Dziś jednak zaintrygował ją przygotowywaniem materiałów na koło miłośników przyrody, które w ostatnim czasie dość mocno zaniedbała i którego nie zaszczyciła dotychczas swoją obecnością w nowym roku szkolnym. Cóż jednak miała poradzić, obowiązki piętrzyły się w jej kalendarzu i coraz trudniej było jej pogodzić sprawy dodatkowe z tymi wymagającymi jej obowiązkowej uwagi. - Rozumiem Cię - powiedziała w odpowiedzi na jego samokrytykę w kwestii transmutacji, bo była to akurat dziedzina magii, która szła jej wyjątkowo opornie. Jej Krukoński umysł potrafił objąć swoim pojęciem naprawdę wiele aspektów magii, lecz zmienianie wyglądu, kształtów, konsystencji i wręcz całej istoty jednego przedmiotu w drugi wymykało się tym ramom. - Na razie idzie Ci całkiem nieźle - dodała, uśmiechając się lekko pod nosem, bo zmienione już kamyki naprawdę wyglądały jak jajka. Nie wiedziała, czy w dotyku wciąż były twarde jak skała, ale nie zamierzała psuć jego pracy, toteż trzymała ręce przy sobie. Podniosła wzrok, napotykając swoimi czarnymi jak nos oczami jego własne, jasne, błyszczące zainteresowaniem. Nigdy nie rozumiała, dlaczego czasem patrzył na nią w ten sposób. - Spadło na liście moich priorytetów - przyznała, wzruszając lekko ramionami. Domyślała się, do czego dążył i w przypływie niezrozumiałej dla niej odwagi, zapytała. - Czemu pytasz?
Wychodziło na to, że ostatnie miesiące wywołały zmiany w Carlton, których nie dostrzegał wcześniej, a teraz niemal doznał szoku. Szcześliwie nie takiego, po którym sam miałby ochotę uciekać. Wręcz przeciwnie - teraz był ciekaw, jak wiele było w niej z bojowego chomika, w jakiego potrafiła się zamienić, gdy była na niego zła. Cieszył się też, że w czasie wakacji zdołali wszystko między sobą wyprostować i teraz mogli normalnie rozmawiać. Choć tak właściwie rozmowa i tak była czymś wielkim w jej przypadku, co zdążył już zaobserwować. A tu proszę… Bez przywitania, bez zainteresowania, bez speszenia - wpada, pyta o to, czego chce i ignoruje wszystko. Miał ochotę roześmiać się, ale zdołał nad tym zapanować i zwyczajnie odpowiadał na jej pytania, zdradzając co robił i jak z tym się czuł i z każdym słowem nabierał przekonania, że nie zdoła tych zajęć zorganizować. - Chyba będzie lepiej, jak poczekam z jajkami na wiosnę, a teraz ruszymy jesienne klimaty jednak… Przecież w tym tempie to nie zdołam nic przygotować - powiedział w końcu, poluzowując krawat na swojej szyi i rozpiął jeden guzik koszuli. Był nieznacznie zirytowany na swoje braki w transmutacji, która akurat teraz byłaby niezwykle przydatna. Zaraz też uśmiechnął się kącikiem ust, spoglądając na DeeDee, gdy oczekiwała, że wyjawi powód swojego wcześniejszego pytania. Jasne, chodziło częściowo o Minę, ale ostatnio sam też widywał się rzadziej z przyjaciółką. Podejrzewał, że gdyby między dziewczynami naprawdę coś było, zrobiłoby się to już bardziej widoczne i zastanawiał się nawet, czy nie popchnąć Hawthorne do jakiegoś działania… Jednak wtedy z pewnością zdołałby wszystko zepsuć. Odkrył za to, że rozglądał się na niektórych zajęciach za Krukonką również dlatego, że zwyczajnie dobrze spędzało mu się z nią czas i był ciekaw czy przyjdzie. Niespodziewane. - Bo moja przyjaciółka od bransoletek postanowiła zrezygnować ze wspólnych zajęć i się zmartwiłem -powiedział w końcu prosto, unosząc w górę nadgarstek, na którym miał zawiązaną czarną krajkę z Podlasia. Czy żartował? Częściowo tak. Czy chciał zobaczyć, jak Carlton na to zareaguje? Zdecydowanie. - Jakie więc przedmioty są wysoko na liście priorytetów?
Ostatnie miesiące rzeczywiście obfitowały w zmiany w jej życiu - dla jednych mogłyby wydawać się wyłącznie drobiazgami, niewiele znaczącymi kreseczkami stawianymi na osi czasu jej życia; dla niej jednak były to prawdziwe kamienie milowe, przez które (a także dzięki którym) kilka kolejnych razów musiała pokonywać własne bariery i burzyć latami stawiane mury, wychodząc ze strefy względnego komfortu, by pławić się w dyskomforcie niekiedy tak bolesnym, że aż upajającym. Nie tylko odkryła, że posiadała na tym świecie kilku członków rodziny więcej, w związku z czym jej mikroświat familijny urósł z jednej osoby i ducha do trzech osób i ducha, co w jej kategoriach było urodzajem i obfitością, jakiej nie spodziewałaby się niezależnie od ilości stawianych tarotów. Dodatkowo Sidereus był teraz przy niej, w szkole, sprawując nad nią poniekąd pieczę, a także pozwalając jej rozwijać się w kierunkach, które okazały się być zbieżne z jego pasjami. Odkrycie w nim większych podobieństw do siebie poza tymi czarnymi jak węgle oczami było dla niej szokujące, a jednocześnie pokrzepiające, bo ileż więcej potrzebowała dowodów na to, że wyrastali z jednej gałęzi genealogicznego drzewa? Poza tym zawarła kilka nowych, ciekawych znajomości, a także zacieśniła więzy w sposób, w jaki jeszcze nigdy wcześniej nie zdołała tego zrobić. Po raz pierwszy wyznała komuś prawdziwy powód swoich bolączek i przeciągłej, bolesnej alienacji i chyba właśnie zrzucenie tego ciężaru sprawiło, że nieco lżej przemierzała szkolne korytarze. Należały się więc ukłony dla Norwooda, który znacznie wcześniej rozpoczął pracę nad rozbrajaniem jej obronnych mechanizmów, poniekąd przecierając szlaki wszystkim tym, którzy przyszli po nim i szukali w Danielle czegoś wyjątkowego, czego sama nie umiała w sobie jeszcze dostrzec. - Masz jakiś plan B? - zapytała, mimowolnie podążając wzrokiem za jego palcami, które zacisnęły się na moment na węźle krawata, przesuwając go raz w prawo, raz w lewo jak w zwolnionym tempie odpuszczając jego ucisk na szyi Ślizgona. Bezwiednie przełknęła mocniej ślinę, zupełnie jakby podczas obserwacji tego gestu jej własny krawat zaciskał się na niej tym mocniej, im luźniej wisiał ten należący do Jamiego. Zamrugała szybciej, gdy pokazał jej obwiązaną wokół nadgarstka czarną krajkę, dokładnie taką samą, jaką miała przewleczoną przez własną rękę. Podciągnęła lekko rękaw koszuli, by pokazać mu, że nie był odosobniony w tym oznaczeniu. - Beznadziejna ze mnie przyjaciółka w takim razie - skwitowała ten fakt lekkim uśmiechem, a na jej lico wstąpił delikatny, ledwie zauważalny pąs, gdy odwróciła na moment wzrok. - Skupiam się głównie na astronomii. Zawsze ją lubiłam, a teraz uczy jej mój kuzyn, więc... Sam rozumiesz - wyjaśniła sprawę nieco enigmatyczniej, niż brzmiało to w jej własnej głowie, toteż nie zdziwiłaby się, gdyby Jamie nie rozumiał.
Nie miał pojęcia o jej problemach, a już zupełnie nie wiedział nic o zmianach, jakie zachodziły w jej życiu. Po prostu cieszył się chwlami rozmów czy może bardziej zaczepek, kiedy mieli do tego okazję. Choć początkowo chciał tak naprawdę jedynie zachęcić ją do chodzenia na spotkania koła, potem liczył, że za jej sprawą Mina się nieznacznie rozkręci, że przeżyje coś ciekawego, tak później… Później zwyczajnie odkrył, że lubi jej towarzystwo i nie chciał nieporozumień między nimi. Stąd też w trakcie wakacji starał się wszystko wyjaśnić i był przekonany, że osiągnął wtedy sukces. A tu po powrocie do Hogwartu nie widzieli się, nie rozmawiali, przemykali gdzieś obok i był gotów podejrzewać, że go unika, gdyby nie fakt, że nic na to nie wskazywało. Dlatego też próbował ją na moment zatrzymać rozmową, chcąc przekonać się, czy po prostu mieli pecha, czy jednak rzeczywiście całkiem ciekawa znajomość miała za chwilę mu uciec, jeszcze zanim zakończy studia. - Mam i pewnie z niego skorzystam - powiedział ostatecznie, dostrzegając, że podążała spojrzeniem za jego ruchem. W innych okolicznościach poczułby się z tego powodu rozdrażniony, ale teraz, po rozmowie z Podlasia, czuł się rozbawiony. Przekrzywił lekko głowę, zastanawiając się, czy będzie w stanie podroczyć się z nią bardziej, a później wytknąć ostatnią rozmowę. Uśmiechnął się lekko, gdy pokazała swoją krajkę. Właściwie nie wiedział dlaczego sam ją nosił, może jako pamiątkę, bo na pewno nie dla pamiętania smaków kolejno jedzonych potraw. Taka krajka na pewno byłaby właściwsza dla Carly, ale ponieważ nie robił jej wtedy sam... - Czyli porzuciłaś mnie dla gwiazd, powiedzmy że rozumiem - odpowiedział jej poważnym tonem, wciąż przyglądając jej się z przekrzywioną nieznacznie głową. Nibyjaja już dawno straciły jego uwagę, teraz zastanawiało go jedynie to, czy rumieniec na jej twarzy był wywołany zarzutem, że nie miała dla niego czasu, czy czymś innym. - Ja co prawda nie ruszyłbym na zajęcia kuzyna, ale powiedzmy, że jest to zrozumiałe. Wygląda więc na to, że teraz nie będziemy się widywać tak często... Bo mnie na astronomii raczej na pewno nie znajdziesz - dodał, przysiadając na biurku bokiem, nie odrywając od niej spojrzenia. Tak właściwie nie rozumiał dlaczego przestała pokonywać swoje słabości i została przy bezpiecznych przedmiotach. Jego zdaniem nie szło jej najgorzej, a już na pewno nie tak źle, aby naprawdę nie mogła zacząć czerpać z tego przyjemności. Jednak nie było jego sprawą to, czego chciała się uczyć, co chciała później rozwijać.