C. szczególne : znamię na karku odporne na metamorfo; okulary do czytania, na szyi drewniana zawieszka w kształcie aparatu fotograficznego. Na prawym przedramieniu rozległa blizna ukrywana metamorfomagią i ubraniami
Ogród otaczający rezydencję Swansea jest duży i pełen tajemnic. Tak jak w całym domu, panuje w nim kontrolowany, artystyczny chaos. Porasta go gęsta roślinność, zapewniająca cień i spokój. W gęstwinie tej kryją się gnomy, szpiczaki i pomniejsze magiczne stworzenia, można też znaleźć tu tworzone przez członków rodziny rzeźby – te pozostawione przed laty, które zaczęła porastać bogata flora i te, które pojawiły się tu całkiem niedawno. Centrum ogrodu stanowi altana, która dzięki nałożonym na nią zaklęciom stanowi schronienie nawet w środku zimy. Nieco na uboczu znajduje się zaniedbany staw, w którym prawdopodobnie żyją jakieś rybki.
Elijah J. Swansea
Wiek : 24
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 183 cm
C. szczególne : znamię na karku odporne na metamorfo; okulary do czytania, na szyi drewniana zawieszka w kształcie aparatu fotograficznego. Na prawym przedramieniu rozległa blizna ukrywana metamorfomagią i ubraniami
Czerpał z ostatnich ciepłych promieni wrześniowego słońca. Czerpał z nich całymi garściami. Przez ostatnie dni większość czasu spędzał w ogrodzie, czy to w altanie, czy w niewielkiej szklarence wypełnionej ziołami, czy włócząc się bez celu po labiryncie roślin, napotykając dobrze znane mu rzeźby. Choć lubił chłód, jak każdy człowiek potrzebował słońca i wszystko wskazywało na to, że próbował nałapać go na zapas. Tego popołudnia przesiadywał w altanie już od dobrej godziny, rozłożony na brzuchu na swojej ulubionej kanapie, z kilkoma książkami leżącymi obok niego. Nie czytał ich, zajmował się teraz namiętnym skrobaniem w pamiętniku – pokrywaniem nieco pożółkłego papieru ciągiem zgrabnych, niemalże kaligraficznych liter, które układały się w jego myśli. Tych miał zaś dużo, czasem aż zbyt wiele. Po pierwszym treningu quidditcha odzyskał nieco spokoju ducha, a i pasmo porażek towarzyszące mu już od dłuższego czasu, w końcu zostało przerwane. To pozwalało mu skupić się na swoim wnętrzu, na emocjach i odczuciach; przelewanie ich na papier umożliwiało mu zaś ułożenie sobie tego w głowie i zapamiętanie pewnych faktów, które w normalnie prędko uleciałyby z jego głowy. Zwinięty w kłębek, nieprzerwanie mruczący Meowzart leżał spokojnie na jego plecach, to przysypiając, to sennie spoglądając w stronę wejścia, zupełnie jakby pilnował, by nikt nie zakłócał ich błogiego spokoju.
Schwytanie kota, kiedy ten nie chce być schwytany imało się miana sportu ekstremalnego. Podczas, gdy Eli wraz z kotem wylegiwali się w ogrodzie, Ela próbowała pojmać drugiego i jakże narwanego kociego jegomościa. Tajemniczym sposobem wcisnął swoje małe ciałko w jej bransoletkę, która potrafiła dostosowywać się do obwodu nadgarstka. Będąc na ciele kota elegancko zacisnęła się w połowie jego grzbietu i ani myślała spaść. Jak wyjaśnić kotu, że należy zdjąć z niego biżuterię? Matka zawołała donośnie, aby powstrzymała kota przed zdemolowaniem kuchni, co też się stało bowiem kot niczym z procy wystrzelił w kierunku ogrodu. Biegła więc za nim i go nawoływała zniecierpliwionym tonem. - Na Merlina, wracaj tu! Nie mam sił już cię gonić! - z rozwianym włosem zbiegła bosaka po schodkach, przeskoczyła ostatni stopień i pomknęła po trawie za białą torpedą. Kociak zaś wiedział gdzie się schować; w kilku podskokach wpadł wprost na kanapę, przebiegł Elijahowi po zszycie i wcisnął się w kąt między filarem ściany altany a łóżkiem - dokładnie tam, skąd będzie problem go wyciągnąć. Westchnęła i resztę drogi do altany pokonała spacerkiem. - Czemu to stworzenie nie może być leniwe jak Meowzart? - zapytała zamiast powitania i usiadła na kanapie obok brata, dając sobie i kotu moment na odsapnięcie. Popatrzyła na brata z ciepłym, choć zmęczonym uśmiechem. Zaniedbała ostatnio swój sen biorąc na barki hogwardzkie patrole albo szwendając się wieczorami z Riley'em. - Eli… pomóż mi proszę go stamtąd wyciągnąć. Masz lepszą rękę do kotów, a ja mu już dzisiaj podpadłam. Buszował w mojej biżuterii i ubrał bransoletkę, którą dałeś mi w zeszłym roku. - wyjaśniła w czym problem. Ostatnie dni tak niewiele spędzała w domu, a gdy już udało się zostać na dłużej niż pół dnia, to zajmowała się łapaniem własnego kociaka. Sięgnęła dłonią do Meowzarta i podrapała go za uszkami. Nabrała ochoty aby położyć się obok i spędzić tak całe popołudnie. Elijah zawsze miewał dobre pomysły.
Elijah J. Swansea
Wiek : 24
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 183 cm
C. szczególne : znamię na karku odporne na metamorfo; okulary do czytania, na szyi drewniana zawieszka w kształcie aparatu fotograficznego. Na prawym przedramieniu rozległa blizna ukrywana metamorfomagią i ubraniami
Jeśli w ogóle dało się słyszeć krzyk Elaine, w pierwszej chwili nie zdał sobie z niego sprawy. Nic nie ostrzegło go przed tym, co miało nadejść. Jego spokojny, senny, przepełniony marzeniami i leniwymi słowami wszechświat został doszczętnie zniszczony w najbardziej niespodziewany i gwałtowny sposób. Chaos tak już ma, że zazwyczaj atakuje znienacka, Łobuz był zaś futrzastą formą chaosu w jego najczystszej, najbardziej destrukcyjnej postaci. Przebiegł po świeżo naniesionym atramencie, nie tylko rozmazując zgrabne słowa w czarną, bezkształtną, nieczytelną plamę, ale i odbijając pobrudzone kocie łapki na odsłoniętym przedramieniu oraz, o zgrozo, na rękawie śnieżnobiałej koszuli. Swansea w pierwszej chwili jęknął, potem zaś roześmiał się szczerze, odkładając otwarty dziennik na pobliski stolik. Nie bał się, że Elaine do niego zajrzy, bo wiedział, że rozumie jak ważny jest to dla niego przedmiot. Zapisywał swoje myśli od lat i była to jedna z niewielu rzeczy, którą zachowywał tylko dla siebie. – Meowzart nie jest leniwy – zaprotestował w obronie swojego kota – jest spokojnym pacyfistą. To różnica. – pozwolił sobie na szeroki, ciepły uśmiech. Miał dziś naprawdę dobry humor i, paradoksalnie, huczne nadejście siostry tylko mu go poprawiło. Biały kociak, jakby wyczuwając, że się o nim mówi, wstał powoli, przeciągnął się, wbijając pazurki w plecy swojego opiekuna (co ten skwitował cichym syknięciem) i zgrabnie przeszedł na kolana Elaine, domagając się większej ilości pieszczot. – Och, tę z kamieni księżycowych? Mały Łobuz, to moja ulubiona. Zaraz ją jakoś odzyskamy. – Uwolniony od małego śpiocha, Elijah obrócił się na bok, a potem powoli przeszedł do pozycji siedzącej, przeczesując palcami zmierzwione od intensywnego wylegiwania się włosy. – Zmęczona? – zagaił, jednocześnie zaglądając za kanapę. Łypnął na niego błyszczący, czysty błękit kocich oczu – ale chyba nie gonieniem kota, hm? W każdym razie nie tylko. – uśmiechnął się pod nosem, zajęty kombinowaniem w jaki sposób wydobyć Łobuza z ciasnego kąta. Ton jego głosu jasno wskazywał co ma na myśli i był święcie przekonany, że bliźniaczka jak zwykle bez problemu odczyta jego intencje. Spróbował sięgnąć ręką po upartego kocurka, ale odpowiedziało mu gniewne machnięcie białej łapki, sugerujące, że nie podda się bez walki. Marszcząc brwi, wsadził rękę do kieszeni, licząc, że zapałętał się w nim jakiś koci przysmak.
Elaine J. Swansea
Wiek : 24
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 174 cm
C. szczególne : pomalowane usta, wyprostowane plecy; metamorfomagicznie zwiększony wzrost;
Od jakiegoś czasu rozważała zmianę imienia kotu, właśnie na Chaos. Miał bardzo krnąbrny charakter, zaczepiał wszystko i wszystkich wokół, a zachowywał się jak wieczny kociak, a nie jak półroczny wyniosły kocur. Dorzucić do tego jawną awersję do obcinania pazurów oraz skłonności uciekania pod sofy i niskie komody... dostarczał jej wrażeń. Uwielbiała go nad życie, jednak czasami opadała z sił, kiedy wpadał w tarapaty i nie dawał sobie pomóc. Wakacyjna rozłąka z nim niezbyt dobrze na nich wpłynęła - od nowa muszą się nastrajać na własną obecność i przypomnieć zasady panujące w tejże relacji. Przede wszystkim: kot nie nosi biżuterii swojej właścicielki. - Och. - sięgnęła po Meowzarta i uniosła go na wysokość swoich oczu. - Przepraszam pana, panie Meowzart za moje krzywdzące słowa. Co temu twojemu bratu odbija? Nie mógłby być taki jak mój? Spokojny, rozumiejący mnie bez słów i przytulający się bez niesienia wokół siebie zniszczeń? - zapytała kociaka, tuląc przez moment doń policzek. Ułożyła go z powrotem na kolanach i rozpoczęła proces drapania pod brodą. Uprzednio zsunęła bransoletki z nadgarstka i ukryła je w szufladce, bowiem znała zapędy Łobuza, a i nie wiadomo czy Meowzart nie odnajdzie w sobie narwańca na widok dyndających zabawek. Spojrzała na rozleniwionego brata i uśmiechnęła się doń czule. Lubiła go oglądać takiego trochę zaspanego i roztrzepanego. Wyglądał wówczas rozbrajająco uroczo i wydawało się jej, że gdy jest w takim stanie to łatwiej jest go do czegoś przekonać bądź namówić. Wywróciła oczami słysząc pytanie, ale zaśmiała się pogodnie, bezbłędnie odczytując niemy przekaz. - Owszem, paroma rzeczami, a widzę, że tobie to coś za dobrze. Niestety, musisz się podzielić teraz ze mną kanapą i ramieniem. - dodała z wyraźnie brzmiącą w głosie tęsknotą. Cóż z tego, że widzieli się dzień w dzień, skoro w ostatnich tygodniach non stop gdzieś wychodziła o poranku, a wracała pod wieczór albo wcale? Raz na jakiś czas zaglądała do domu na pół obiadu i znów jej nie było. Zaczęło się to w ostatnim tygodniu pobytu na Saharze i trwało aż do dzisiaj. - Widziałam zapaloną lampkę w twoim pokoju. Czekałeś tak późno aż wrócę. - to nie było pytanie. Oznajmiała, że to zauważyła i to ją wzruszyło. Co prawda tamtej nocy nie rozmawiali już - zasnęła dosłownie dwie sekundy przed ułożeniem głowy na poduszce - a jednak wiedziała, że sam nie zasnął dopóki nie upewnił się, że jest u siebie. Wspomnienie tego wieczoru, kiedy dowiedziała się o Riley'u tak wiele... poczuła wokół serca miłe, miękkie ciepło. Innego rodzaju niż te, które żywiła do Elijaha oraz tego do rodziny. - Mam dziś urlop. Mogę tu leżeć do wieczora dopóki nie przypomnę sobie co mam do zrobienia w Hogwarcie. Zamawiamy jakieś jedzenie i obijamy się? - zaproponowała roztaczając przed nim wizję błogiego lenistwa we dwoje. Stwierdziła, że bardzo stęskniła się za takim spokojnym dniem, kiedy oboje mogli darować sobie jakiekolwiek obowiązki i po prostu obok siebie być. Zazwyczaj ograniczał ich czas, który mogli sobie poświęcić - albo on miał jakiś plan albo ona. Warto więc skorzystać z obecnej sytuacji, skoro jeszcze nie przypomniała sobie o wpisaniu się do patrolów prefekta na październik i dogadania się z pozostałymi co do godzin.
Elijah J. Swansea
Wiek : 24
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 183 cm
C. szczególne : znamię na karku odporne na metamorfo; okulary do czytania, na szyi drewniana zawieszka w kształcie aparatu fotograficznego. Na prawym przedramieniu rozległa blizna ukrywana metamorfomagią i ubraniami
Wiedziała dokładnie co powiedzieć i w jaki sposób to zrobić, by jej słowa trafiły prosto w jego serce, roztapiając je, jakby było w całości zrobione z czekolady. Nie skomentował słów wypowiedzianych do kociaka, które w gruncie rzeczy były skierowanym do niego komplementem, ale oczy mu pojaśniały i zabłysnęły, i musiał mocno przygryźć wargę, żeby nie szczerzyć się jak głupi do sera. Nie chodziło o to, że musiał się przy niej ograniczać, po prostu chciał zachować jakiekolwiek pozory, zamiast prosto z mostu pokazać jej, że znów udało jej się zmiękczyć go aż do formy galarety. – Mam teraz więcej czasu, więc go wykorzystuję – odpowiedział, nie od razu przechodząc do sedna. Nie przyznał się nikomu do tego, że rzucił pracę w herbaciarni. To nie tak, że uważał to za coś złego lub bał się, że rodzina tak o tym pomyśli – po prostu dziwnie było mu z myślą, że zabraknie pracy, która towarzyszyła mu od ponad pół roku. W gruncie rzeczy była dlań bardziej przyjemnością, aniżeli koniecznością; było ich stać na to, by nie musieli pracować na studiach. – Złożyłem wymówienie w Herbaciarni. – przyznał się, zerkając na nią krótko. Po niedługich poszukiwaniach udało mu się wydobyć z kieszeni ostatni, nieco zgnieciony i przyschnięty przysmak. Jeśli by się zastanowić, fakt, że trzymał je w spodniach, był nieco obrzydliwy, ale chęć rozpieszczania kota była pod tym względem silniejsza. Wychylił się znowu, pokazując Łobuzowi przysmak i wołając go cichym "kici kici". – Mogłem przecież czytać książkę... – niby zaprzeczył, choć wcale się nie bronił. Nie bał się okazać, że się o nią martwi, a martwił się bez dwóch zdań. Była to kwestia nie wzmożonego towarzystwa Krukona, a faktu, że rzadko zdarzało jej się wracać tak późno, kiedy nie byli gdzieś razem. – ...ale masz rację, czekałem na Ciebie. I dobrze, bo gdybym nie czekał, sporo by mnie ominęło. Riley Fairwyn, hm? Podejrzewam, że Wasze spotkania nie polegają na omawianiu... – przerwał, bo zainteresowany potencjalną przekąską kociak wychynął ze swojej kryjówki, pokazując światu parę zgrabnych, bielusieńkich uszek. W porę cofnął rękę, zmuszając go do tego, aby jej śladem wyszedł na powierzchnię, a kiedy to się stało, złapał futrzaka i posadził go na swoich kolanach, podsuwając mu przysmak pod mordkę. Roześmiał się, chyba nieświadomie – ...omawianiu quidditchowych taktyk. Podniósł na nią roześmiane oczy, podczas gdy szczupłe palce same odnalazły białe futerko, które bezmyślnie pogładziły. Żartował sobie z niej, nic poza tym. Wbrew pozorom nie oczekiwał od swojej drużyny zainteresowania sportem w takim stopniu, w jakim sam je przejawiał. – Potem zrobię brownie, pomożesz mi? Poobijać możemy się już teraz, tylko zdejmijmy z niego tę nieszczęsną bransoletkę. Przytrzymam go. – jak powiedział, tak też zrobił – chwycił kociaka w taki sposób, by ten nie uciekł mu, ani go nie podrapał. Musieli to zrobić już teraz, bowiem zjadł swój kąsek i powoli tracił już zainteresowanie. – Powinienem się obrazić, że nie mówisz mi już o swoich randkach? – zapytał w trakcie całej kociej operacji. Z tonu jego głosu łatwo można było wywnioskować, że jest daleki od strzelenia przysłowiowego focha.
Elaine J. Swansea
Wiek : 24
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 174 cm
C. szczególne : pomalowane usta, wyprostowane plecy; metamorfomagicznie zwiększony wzrost;
Z całego tego rozkojarzenia czasami zapominała jaki mają dzień tygodnia. Dopiero usłyszawszy o wypowiedzeniu umowy zorientowała się, że faktycznie Elijah powinien być w pracy, a wybnie rozespany w altanie. Zaskoczył ją, jednak nim zdołała je okazać cichutko się zaśmiała. - Jesteś niemożliwy. Uwierzysz, że w zeszłym miesiącu stwierdziłam, że chyba nie będę przedłużać umowy w kawiarni? - zwróciła uwagę na ten zbieg okoliczności, które zdarzały im się naprawdę często. Mimo wszystko takie same rozważania i plany, bez konsultacji z bliźniakiem, były naprawdę godne podziwu. Ich więź wychodziła nawet poza wzajemne emocje. - Pani Puddifoot cię podrywała? - zażartowała i popatrzyła nań łagodnie, aby się nie obraził. Brak pracy nie uznała za nic niestosownego. To jedynie dodatek, forma nabywania jakiegokolwiek doświadczenia, wypełnienia dnia obowiązkiem i przyzwyczajaniem się do pracowania. Widząc kocią przekąskę zanotowała sobie w myślach, by takowe nosić częściej przy sobie. Z drugiej strony, jeśli tak dalej pójdzie, to zamiast szczupłego kota będzie miała zaokrągloną wiecznie głodną kocią kulkę. Głaszcząc zwierzaka obserwowała poczyniania brata i po chwili pokręciła z niedowierzaniem głową. Elijah był niemożliwy, mogła domyślić się, że zerkał przez okno na werandę. - Nie ominęłoby cię nic, bo bym ci powiedziała. Dziś albo jutro... albo pojutrze... zresztą, już wiesz. - nic nie mogła poradzić na delikatne rozmarzenie czające się w głosie. Próbowała sobie przypomnieć czy rozmawiali o quidditchu. Oj nie, zdecydowanie nie. Tematy były zgoła inne, bardzo intensywne, którymi żyła aż do dzisiaj. Tamtego dnia była niezwykle rozkojarzona, a wieczorem wróciła zmęczona i rozżalona, że musiała oddać mu jego rękę i nie mogła jej zabrać ze sobą do łóżka... Poza tym zwróciła uwagę, iż Elijah wspominał o spotkaniu w liczbie mnogiej, a więc oczywistym było, że zauważył jej narastające zainteresowanie Riley'em. Czy przypadkiem na jej policzkach nie pojawił się ledwie widoczny rumieniec? To chyba gra świateł. - Brownie z tobą brzmi jak super plan. - pozostawiła jednego kociaka na kolanach i sięgnęła do Łobuza. Mając pewność, że ten nie ucieknie mogła bez większego problemu obrócić koralik z kamienia księżycowego, dzięki czemu bransoletka zrobiła się nieco większa. Kilka stresujących, przerywanych pretensjonalnym miaukiem, chwil i kociak został uwolniony, zaś bransoletka wróciła na jej lewy nadgarstek. - To nie była randka mimo, że mogło to tak wyglądać. - sprostowała, głaszcząc oba kociaki, które się nagle sobą zainteresowały. - W sumie... nie wiem nawet jak to określić. - wiedziała, że może być przy Elijahu szczera, a więc popatrzyła na niego z ufnością. - Słowo "randka" tutaj nie pasuje. To spontaniczne spotkania, a przy tym ostatnim to trochę straciłam poczucie czasu. Nie musiałeś czekać... - korzystając z faktu braku butów, usiadła obok Elijaha i oparła się o niego ramieniem, domagając się tym samym atencji. - ... ani spoglądać przez okno. Jak dużo widziałeś? - pytając popatrzyła na niego podejrzliwie, jednak uśmiech łagodził jakiekolwiek wrażenie, że ma mu cokolwiek za złe.
Elijah J. Swansea
Wiek : 24
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 183 cm
C. szczególne : znamię na karku odporne na metamorfo; okulary do czytania, na szyi drewniana zawieszka w kształcie aparatu fotograficznego. Na prawym przedramieniu rozległa blizna ukrywana metamorfomagią i ubraniami
Zbiegi okoliczności towarzyszyły im odkąd tylko pamiętał. Czasem były to drobnostki, takie jak ochota na ten sam smak lodów, czy wybór książki, z którą spędzą wieczór przed kominkiem, niekiedy jednak zdarzało im się nieświadome podejmowanie nieco większych wspólnych decyzji. Do takich sytuacji należało podjęcie pracy w tej samej branży, zrobienie kursu na lokaja, a teraz także porzucenie jej bez mała w tym samym momencie. I to wszystko bez żadnej konsultacji. Choć nie wiedział czy to prawda, lubił myśleć, że jest to ta mistyczna bliźniacza więź, która sprawiała, że ich myśli tak często szły tym samym torem. Zresztą... chyba coś w tym było, prawda? W tej rezydencji Elaine nie była mu jedyną towarzyszką, a mimo to z nikim nie dogadywał się w takim stopniu – nawet z Gabrielem, który był mu przecież bliski. – Ona akurat nie. Całe szczęście, to byłoby okropnie niezręczne. – Roześmiał się, bo z perspektywy czasu rzeczywiście było to zabawne. Raz bezczelnie podrywał go facet, a raz starsza pani, której podał adres Tylera, byle tylko się od niego odczepiła. Nie można powiedzieć, było wesoło, ale trzeba było pójść na przód, by do końca życia nie podawać herbaty w nie swoim lokalu. – Ostatnio mi nie szło, ale nawet nie w tym rzecz. Chcę skupić się na fotografii, myślę nad wynajmem mieszkania i zrobieniem z niego studia. Udało mi się odłożyć trochę pieniędzy, a potrzebuję mieć kąt tylko dla siebie. Użyta przez niego liczba mnoga w kwestii liczby spotkań była celowym zabiegiem – nie miał co do tego pewności, jedynie przeczucie delikatnie poparte obserwacjami, które mogły być przecież błędne, liczył więc, że jeśli się pomylił, zostanie upomniany. Elaine nic nie powiedziała, wyglądała za to na rozmarzoną, co skwitował dyskretnym uśmiechem. – Jutro albo pojutrze mnie nie satysfakcjonuje. Chcę wiedzieć co się u Ciebie dzieje na bieżąco, nie z opóźnieniem. – nie strofował jej i starał się nie brzmieć jakby robił jej wyrzuty, choć trzeba przyznać, że w pierwszej chwili miał jej trochę za złe. Szybko zrozumiał jednak, że nie ma to większego sensu – że siostra nie działa przeciw niemu, a zwyczajnie buja w obłokach. – Nie-randki są lepsze. Tak sobie myślę, że przyjemniej jest kiedy nie spodziewasz się, że nie-randka może nagle stać się randką. – kiedy zdjęła z niego bransoletkę, uniósł nachmurzonego kota na wysokość swojej twarzy i, nie zważając na prawdopodobne protesty, ucałował białe futerko na samym środku kociej główki. – Randki z prawdziwego zdarzenia bywają zbyt oczywiste. Aż przypomniała mi się Esther... tyle się za nią uganiałem i było obiecująco, ale na randce czar jakoś... prysnął. Wypuścił kota, który, o dziwo, nie pobiegł w siną dal, a całkiem spokojnie obwąchał swojego brata. Elijah natomiast zwrócił się przodem ku niej i objął ją obiema rękoma, kładąc policzek na jej barku. Przymknął powieki, ciesząc się ciepłem i znajomym zapachem jej skóry. – Przecież Cię nie podglądałem, zerknąłem tylko – usprawiedliwił się z rozbawieniem – zobaczyłem kto taki ma czelność kraść moją siostrę i odpuściłem. Pytasz, bo było tam coś wartego zobaczenia?
Elaine J. Swansea
Wiek : 24
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 174 cm
C. szczególne : pomalowane usta, wyprostowane plecy; metamorfomagicznie zwiększony wzrost;
System pracy nie pozwalał im na wzajemne odwiedziny w ciągu dnia. Nie dość, że w większości spraw mieli identyczne myślenie, to i zmiany zdarzały się też takie same. Uzupełniali się na wielu płaszczyznach, porozumiewali samym spojrzeniem czy dotykiem, a brak konsultacji w pewnych aspektach absolutnie nie wadził w utrzymywaniu między sobą bliźniaczego podobieństwa. Tak bardzo, bardzo go kochała... czasami miała wrażenie, że nie zdoła utrzymać miłości wobec bliźniaka i kiedyś od niej pęknie. Bez niego nie umiałaby poprawnie żyć, bowiem nie znała życia bez jego obecności. Są nierozłączni, jednak w granicach rozsądku. Podkreślają swoją indywidualność, mają inne wady i zalety, jednak usilnie potrzebowała się z nim widzieć. Poranki, wieczory, wykłady w Hogwarcie, czasami wspólne posiłki... oczywistość, ktoś ośmieliłby się powiedzieć - rutyna (!) - a ona naprawdę doceniała ten wspólnie spędzony czas. - Pomogę ci w czymkolwiek zechcesz. Jestem zielona w tworzeniu jakiegokolwiek studia, ale mogę pomóc ci znaleźć jakieś lokum. W Dolinie czy wolisz dalej, w Londynie? - okazała pełnię gotowości do działania, zbierania informacji, przesiewania ich i przedstawiania mu najlepszych ofert. Nie musiałby się kłopotać chociaż tym, a ona by miała potwierdzenie, że go aktywnie wspiera w jego przedsięwzięcu. A co, gdyby dała kilkorgu znajomym cynk, że mógłby zrobić im sesję zdjęciową? Zorganizowanie mu dodatkowych zleceń brzmiało jak plan genialny. Niegroźnie zganiona, zasznurowała jedynie usta i po chwili uśmiechnęła się cieplutko. - Nie bocz się już, wszystko ci powiem, dlatego wzięłam wolne, bo liczyłam, że cię złapię. - oparła się o niego, sadowiąc się wygodnie, kiedy i on to zrobił. Opatulona jego ramionami czuła się bezpiecznie, miło i przyjemnie. Idealne okoliczności do zwierzeń, na które przyszedł właśnie czas. Koci kryzys zażegnany, to się liczy. - Miałam wrażenie, że idę na randkę, ale one nie są z reguły śniadaniami. Tak, rano też się z nim widziałam, a później wieczorem. - od razu uzupełniła informacje na wypadek, gdyby nie zorientował się, że w ciągu jednego dnia zniknęła na dobre parę godzin dwukrotnie. Przy wzmiance o Esther cicho westchnęła. - Czyli spontaniczne randki dalej są na prowadzeniu. Coś w tym jest. - umawianie się na nie było takie... oficjalne. Przymuszało do zachowania powagi, kojarzyło się jej z rodzinnymi bankietami, eleganckimi obiadami, gdzie każdy zwracał uwagę na maniery. Wolała swobodę i improwizację. Przechyliła głowę, aby ich policzki oparły się o siebie i wzajemnie grzały. Uśmiechnęła się, co musiał najpierw poczuć, a dopiero potem usłyszeć. - Było.- przyznała, mając na myśli Riley'a we własnej osobie. - Ach, Eli, to takie... nie do opisania. Odkryłam, że fajnie nam się rozmawia. Wiesz, że wywołałam u niego słowotok? Lubię słowotoki. - musnęła palcem plamy atramentu na jego rękawie i ujrzawszy, że są wysuszone wyciągnęła z bocznej kieszeni spodni różdżkę. Bez słów leniwie czyściła plamy, ogrzewając go teraz światłem zaklęcia. - Im więcej z nim rozmawiam tym bardziej mnie ciekawi. Muszę się czasami gryźć w język i pilnować, żeby go nie wystraszyć. Eli, czy ja jestem czasami zbyt namolna albo nachalna? Wiesz, dla innych, spoza rodziny. - zapytała, skończywszy usuwanie jednej z większych plamek atramentu w kształcie kociej łapki. Wciąż miała przeświadczenie i coraz realniejsze obawy, że kiedyś przesadzi i wystraszy Riley'a. A tak bardzo zaczynała go lubić!
Elijah J. Swansea
Wiek : 24
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 183 cm
C. szczególne : znamię na karku odporne na metamorfo; okulary do czytania, na szyi drewniana zawieszka w kształcie aparatu fotograficznego. Na prawym przedramieniu rozległa blizna ukrywana metamorfomagią i ubraniami
Uważał jej wyraźną chęć pomocy za niezwykle uroczą. Nie potrzebował jej pomocy, poradziłby sobie bez najmniejszego problemu – miał środki, wiedział czego chce i znał już trochę Londyn. Był młodym mężczyzną, który potrafił sam załatwiać swoje sprawy i po prawdzie czuł, że trochę samodzielności znacznie poprawiłoby jego samopoczucie. Miał ochotę udowodnić coś i sobie, i rodzicom, ale nie znaczyło to bynajmniej, że potrafiłby jej odmówić. Nie jej. Nie kiedy mówiła do niego z taką troską i entuzjazmem. Właśnie dlatego skinął głową, bez wahania zgadzając się na jej pomoc, nawet jeśli wiedział, że we dwójkę może im to pójść mniej sprawnie. – Kocham Dolinę, ale studio fotograficzne w tak spokojnym miejscu nie miałoby sensu. To musi być Londyn, po prostu musi. – z tonu jego głosu można było łatwo dopowiedzieć sobie, że Londyn kocha jeszcze bardziej niż Dolinę. Zresztą Elaine na pewno była tego świadoma, przecież zdarzało mu się tyle o nim mówić i na całe długie godziny znikać w jego uliczkach – często tych mugolskich. Przebywał w mieście w wolnych chwilach odkąd tylko zyskał możliwość swobodnego podróżowania, a o mieszkaniu w nim marzył jeszcze będąc uczniem. – Spontaniczność tak w ogóle jest na prowadzeniu – wtrącił dość gorzko, bo przypomniało mu to sytuację z połowy maja, kiedy to udał się na długo wyczekiwane spotkanie z obiektem korespondencyjnego zauroczenia. Wszystko wtedy zaplanował, każdy szczegół, najmniejszy detal. Miało być idealnie, a skończyło się gorzkim rozczarowaniem i długim miesiącem depresji tak głębokiej, że nie wiedział, czy da radę z niej wyjść. Gdyby tyle nie myślał, gdyby nie dążył do swojej wymarzonej perfekcji, pewnie nie zawiódłby się w takim stopniu. Właśnie dlatego od tamtego momentu starał się nie planować zbyt wiele. Dawał ponieść się chwili. – Śniadanie i kolacja? A deser? Może próbuje Cię podtuczyć? – zaśmiał się do swojej wizji Elaine, która po dłuższym okresie regularnych spotkań miałaby mocno przybrać na wadze – tylko jeszcze nie wiem w jakim celu. W każdym razie zachowaj czujność. Poczuł ruch mięśni jej twarzy, świadczący o szerokim, błogim uśmiechu i poczuł, że zalewa go fala przyjemnego ciepła i spokoju. Dobrze było widzieć ją w takim stanie, od tak dawna nie czuła motyli w brzuchu. Po prawdzie od jakiegoś czasu zaczął się martwić, że może islandzki labirynt trwale w niej coś zniszczył – jakąś cząstkę, która odpowiadała za zaufanie obcym ludziom. Cieszył się, że się pomylił; że jego siostra była zupełnie taka jak kiedyś; że cokolwiek przykrego ich spotkało, poradzili z tym sobie na tyle, by powrócić do normalności – w większym lub mniejszym stopniu. – Potrafisz wywoływać słowotoki jak nikt inny – przyznał jej, ale zaraz dodał – tylko daj mu czasem odetchnąć. W szkole zawsze wydawał się raczej małomówny. – Pozwalał czyścić swoją koszulę, wdzięczny, że pomaga mu z plamami na białym materiale. Kocie łapki były urocze, ale nie sądził by kadra nauczycielska patrzyła na taką ozdobę szczególnie przychylnym okiem. Słysząc jej pytanie, oderwał policzek od ciepłego barku Elaine i odgarnął kilka jasnych kosmyków za jej ucho, a potem wyprostował się i przeczesał je palcami, rozdzielając je na trzy części, aby spleść je w warkocz. Lubił kiedy były splecione i lubił to robić. W tym prostym geście było coś bardzo pufałego, bliskiego i ciepłego. – Nachalna? Nie, Iskierko, nie jesteś nachalna. Jesteś... ekspresyjna i ekstrawertyczna. Ale to dobrze. – zamilknął na krótką chwilę, skupiając się na pełnym wprawy poruszaniu palcami w taki sposób, by miękkie kosmyki układały się według jego woli. Dopiero po momencie doszedł do wniosku, że powiedział za mało. Zdecydowanie niewystarczająco. – Potrafisz zarazić innych swoją gadatliwością, dostrzec obudzić w nich coś, co nie zawsze jest dla wszystkich widoczne. Umiesz wyciągnąć z ludzi to, co głęboko w sobie skrywają i robisz to w taki sposób, że czynią to z własnej woli. To nie jest namolność, to dar. Jak myślisz, jak wiele osób uwierzyłoby w nasze długie rozmowy? – to, że przez wielu postrzegany był jako milczek, a czasem i mruk, nie było dla niego ani nowością, ani tajemnicą. Lubił towarzystwo innych ludzi, ale zadziwiająco często nie byli oni warci strzępienia sobie na nich języka. Wolał słuchać, niż mówić... ale ta zasada nie istniała w towarzystwie Elaine. Lubił ich rozmowy – szczere i długie, czasem ważne, a czasem o zupełnych głupotach. Przy niej potrafił trajkotać jak nakręcony, tak jakby potrzebował nadrobić całą małomówność z danego dnia. – Jak to się stało, że zaczęliście rozmawiać? Wcześniej rzadko widywałem Was razem.
Elaine J. Swansea
Wiek : 24
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 174 cm
C. szczególne : pomalowane usta, wyprostowane plecy; metamorfomagicznie zwiększony wzrost;
Nie dziwiła ją decyzja Elijaha. Wydawało się jej, że mógłby chcieć się nawet tam przeprowadzić i opuścić ich rodzinny dom, jednak wiedziała, że jeszcze na czas studiów będzie w rodzinnym gnieździe. Dolina była pięknym, spokojnym i urokliwym miejscem, gdzie nie działo się tak wiele jak w zatłoczonym Londynie. Osobiście lubiła obie lokacje i czuła się dobrze w każdych warunkach. Oczywiście najlepiej było u boku Elijaha lecz miała świadomość, że czasami potrafiła przeszkadzać niźli pomagać, jeśli chodzi o jego fotografowanie. Potrafił jednak jej wytknąć to w taki sposób, że potem oboje się z tego śmiali. Opanowywał jej roztrzepanie i czuła się przez niego kochana, gdy nie odbierał jej naturalnej wszędobylskości jako wady. - Londyn żyje pełną piersią. Masz też tam większe szanse na rozgłos, więc doskonale rozumiem czemu akurat Londyn. - pogłaskała uwydatnione żyłki na jego dłoni na znak pełnej akceptacji i wsparcia jeśli zajdzie taka potrzeba. Był świetnym fotografem nawet, jeśli nie oceniała go obiektywnie. Dla niej Elijah zawsze był ideałem mimo, że znała wszystkie jego wady. A może zwłaszcza przez te wady. Nie patrzyła mu w oczy zatem nie wyczuła o czym pomyślał wspominając o spontanicznych spotkaniach. Zawsze je wybierała, działała pod wpływem chwili i emocji, bo wówczas rozczarowanie miało mniej gorzki smak. Może nie należało to do zbyt dorosłych i dojrzałych zachowań jednak nie przejmowała się tym. Miała jeszcze czas na odrobinę nieodpowiedzialności i ryzyka w improwizowanych spotkaniach i pomysłach. Zaśmiała się z jego wizji, czując jednocześnie wewnętrzną trwogę przed zaokrągleniem się. Zbyt ceniła swój własny wygląd zewnętrzny, aby dać się podtuczać deserami. - Wieczorne spotkanie było bez kolacji i nie dam zrobić z siebie kulki. Jeszcze lustro by uciekło przede mną z krzykiem. - sprostowała i zażartowała jednocześnie z wyobraźni. Słowa Elijaha dały jej do myślenia. Powinna zatem odpuścić nieco Riley'owi? Miał rację, że należał do małomównych - nawet bardziej niż czasem Eli - jednak z trudem opierała się przed wyciąganiem z niego informacji. Za bardzo ją zaciekawił sobą, aby miała siedzieć cicho i jedynie kiwać głową. Mimo wszystko wzięła sobie słowa Elijaha do serca, mając nadzieję, że będzie o nich pamiętać, gdy znów spotka Riley'a. Westchnęła z uczucia przyjemności, gdy zajął się jej włosami. Ledwie ich dotknął i rozdzielił, a wydłużyły mu się w dłoniach do krańca łopatek i zalśniły wesołym, pełnym blasku blondem. Zastanawiała się nad sobą zaś opinia brata miała dla niej istotne znaczenie. Trzymała w sobie wiele energii i ciepła, a ta mieszanka sprawiała, że przytulała wiele osób w ciągu dnia, ekspresyjnie okazywała radość, smutek, niezadowolenie czy rozmarzenie. Wierzyła w ludzi, bowiem jeszcze nie spotkała takiego człowieka, który zachwiałby jej wiarę. Nie było po niej widać zimowych wstrząsów, co zawdzięczała obecności rodziny i przede wszystkim Elijaha, który zrobił dla niej najwięcej mimo, że cierpiał dwakroć bardziej. Jego to zmieniło, czuła to w samym środku serca. Nie była jeszcze pewna czy to dobra czy zła zmiana, jednak zachowywała czujność. Temat zamiłowania do adrenaliny wydawał się wygasnąć i być już nieaktualnym, ale jednak coś musiało być jeszcze na rzeczy. Tak długo chodził smutny i przygnębiony… a ona dawała mu tyle czasu ile potrzebował, raz na jakiś czas przytulając się do jego boku czy pleców, gdy widziała, że zbyt intensywnie marszczy brwi i zaciska szczękę. Podniósł się, ale nie mówił o Gabrielle. Ona też nie wymawiała jej imienia świadoma, że Elijah sam musi do tego dojrzeć. Mogła czekać i eony i mieć pewność, że w końcu o tym porozmawiają. Nie widziała go, a więc utkwiła wzrok w Łobuzie dokuczającym zaspanemu Moewzartowi. Z trudem odczekała aż skończy zaplatać warkocz, jednak nie dała mu go związać gumką, bowiem odwróciła się przodem z roziskrzonymi oczami słysząc cudowne słowa na swój temat. Przez chwilę zastanawiała się czy aby mówi o niej, jednak widząc jego wyraz oczu uzyskała niezaprzeczalne potwierdzenie. - Chyba znów to zrobiłam. - uśmiechnęła się szeroko i pogładziła go po policzku z wdzięcznością. - Dziękuję, jesteś kochany, ale chyba oglądasz mnie w zbyt złotych barwach. Co, jeśli ktoś ucieknie przez moją ciekawość? Nie chcę, by Riley uciekł. - ośmieliła się nieco zabrudzić wątpliwościami pięknie przedstawiony obraz jej samej. Zmarszczyła czoło, wyznając przy tym, że to naprawdę zależy jej na byciu przed niego lubianą. Gdyby go spłoszyła, zabolałoby ją to bardziej niż powinno. Opuściła wzrok na swoje dłonie i cicho westchnęła. - Trochę startowałam go w księgarni, więc wyciągnęłam go w ramach rekompensaty na spontaniczne koktajle. Nie jestem pewna czy dałam mu nawet wybór… ale poszedł i wtedy jakoś się tak złożyło, że zaczęłam go zagadywać, a on odpowiadać. - wyjaśniła, uśmiechając się do wspomnienia. Czy powinna wspomnieć, że wyglądał na spłoszonego jej otwartością i energią? Popatrzyła w ciepłą niebieską toń tęczówek Elijaha. - Chcę go naszkicować ale wstydzę się go o to zapytać. - nikomu innemu nigdy by tego nie wyznała. Wstydziłaby się, a przy nim jedynie splotła własne dłonie i nieco wykręciła palce jednej z nich. Pomyślała o spokojnym i jednocześnie spędzonym wyrazie oczu Riley'a, a po chwili o odsłoniętej iluzji metamorfomagicznej, która ją wówczas wystraszyła. Zadrżała, a uświadomiwszy sobie, że ma na sobie czujny wzrok Elijaha, nieco spłoszyła się w obawie, że to wyczuje. Cóż ona miałaby wtedy mu powiedzieć? - Nie mów nikomu, ale lubię go. Nie chcę tego zepsuć. - dodała, a w jej słowach zdradzała się doza ciepła… Tego konkretnego, zarezerwowanego dla zauroczenia. W tej sytuacji nie wzdychała z zachwytu a zachowywała niejako ostrożność. Zależało jej. Sięgnęła po poduszki, ułożyła je przy ściance i się tam usadowiła, dając Elijahowi szansę dokończenia zaplatania warkocza bądź przytulenia.
Elijah J. Swansea
Wiek : 24
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 183 cm
C. szczególne : znamię na karku odporne na metamorfo; okulary do czytania, na szyi drewniana zawieszka w kształcie aparatu fotograficznego. Na prawym przedramieniu rozległa blizna ukrywana metamorfomagią i ubraniami
Gdyby miał świadomość jak bardzo jego słowa utkwią w jej głowie, w porę ugryzłby się w język. Nie chciał strofować jej i tłamsić jej silnego charakteru. Jego zamiarem nie było to, by na siłę się powstrzymywała – powiedział to raczej w charakterze żartu, nieco ironicznej, przyjaźnie kąśliwej uwagi, do której nie przywiązał nawet większej wagi. Zrobił to, co ze względu na małomówność zdarzało mu się rzadko – chlapnął bezmyślną głupotę i nawet nie wiedział jak bardzo krzywdzi tym siostrę. Całe szczęście, że to, co powiedział chwilę później, choć w małym stopniu wynagrodziło wcześniejsze słowa, sprawiając, że odzyskała swój uśmiech. Zacmokał z niezadowoleniem gdy jasne kosmyki wyślizgnęły się spomiędzy jego palców, ale roziskrzone spojrzenie i szeroki uśmiech w pełni (a nawet z nadwyżką) wynagrodziły mu tę drobną niedogodność. – Chyba tak – wtrącił z ewidentnym rozbawieniem, gdyż w istocie porządnie się rozgadał, a przecież nawet nie zdawał sobie z tego sprawy. Przymrużył powieki pod wpływem przyjemności płynącej z drobnego czułego gestu. Przykrył jej dłoń swoją, przytrzymując ją przy swojej skórze, a potem ujął ją i zamknął w obu swoich, delikatnie gładząc jej wierzch. – Jeśli ucieknie przez Twoją ciekawość, to okaże się idiotą. – powiedział z powagą, która przełożyła się na jego minę i przede wszystkim wyraz oczu. Chciał, by jego słowa mocno do niej dotarły, choć nie wiedział jakie są na to szanse. – Twoje zainteresowanie to nie udręka, tylko zaszczyt. Jesteś dumnym łabędziem, musisz częściej o tym pamiętać. – Żartobliwie trącił palcem czubek jej nosa, licząc, że udało mu się poprawić jej humor, a potem sięgnął ponownie do jej włosów, chcąc dokończyć prosty splot. Nie był szczególnie piękny, Elijah nie miał w sobie zapędów fryzjerskich, ale podobał mu się sam proces jego tworzenia. – Tylko nie wydłużaj ich już bardziej bo nigdy nie skończę – zaśmiał się cichutko, wbrew swoim słowom zbliżając się do końca – A więc koktajle, hmm... skoro po takim szoku chciał spotkać się z Tobą znowu to nie masz się czego bać. Bądź sobą, Iskierko, to najlepsze co możesz zrobić. A jeśli chcesz go naszkicować, to śmiało. To przecież nic dziwnego, jesteśmy Swansea i zajmujemy się sztuką. W innym wypadku ten szkic będzie za Tobą chodził i nie da Ci spokoju. Sięgnął do jej nadgarstka, po gumkę, która zazwyczaj znajdowała się tam „na wszelki wypadek” i zawiązał splecione włosy. Na koniec palcami po całej długości warkocza, ciesząc się jego gładkością. – Możesz też narysować go, nie pytając. Ale wiesz... w ten sposób może cię coś ominąć. Potraktuj to jak nie-randkę. – uśmiechnął się do niej ciepło, lustrując ją spojrzeniem. Była zmęczona, to fakt, ale mimo to cała promieniała. Na całym świecie nie było piękniejszego widoku niż szczęśliwa Elaine. – Zgłodniałem już, idziemy robić ciasto?
Elaine J. Swansea
Wiek : 24
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 174 cm
C. szczególne : pomalowane usta, wyprostowane plecy; metamorfomagicznie zwiększony wzrost;
Wsparcie Elijaha było dla niej kwintesencją posiadania wiary we własne możliwości. Miała tę pewność, że powiedziałby jej szczerze, gdyby w którymś aspekcie przesadzała. Szanował jej emocje, ale potrafił w sposób niezwykle delikatny uświadomić jej błędy. Znał wady swojej bliźniaczki, zatem też posiadał wiedzę skąd brały się takie, a nie inne pytania. Ogrzana ciepłem jego dłoni i roztopiona pełnym miłości braterskim spojrzeniem czuła, jak się uskrzydla, a wątpliwości się rozwiewają. - Ostatnio mam zwiększoną potrzebę cudzej atencji. - posłała mu pełen czułości uśmiech, czerpiąc niesamowitą radość z powodu jego słów. Wierzyła mu i przynajmniej przez najbliższy czas nie będzie męczyć się wątpliwości i powoli i ledwie zauważalnym podupadaniem pewności siebie. Pozostawiła resztę słów w powietrzu, aby mogła się nimi delektować i w nie w pełni uwierzyć. Przez ten czas Elijah majstrował przy jej włosach, dzięki czemu relaksowała się tak, jak potrafiła tylko w jego obecności. Oznaczał bezpieczeństwo, dom, zrozumienie, akceptację i miłość. - Chyba masz rację. Skoro nie uciekł po koktajlach to jest nadzieja, że jednak mnie lubi. - zaśmiała się, niby to żartując, a oczywistym było jakie to dla niej ważne. Przy Elijahu łatwiej szło jej układanie własnych myśli oraz rozpoznawanie uczuć. Jak nikt inny potrafił wskazać jej inny punkt widzenia, który nie brała pod uwagę. Uspokajał, znieczulał swoim dotykiem i obecnością, jeśli tylko zaszłaby taka potrzeba. Miała szczęście posiadając tak bliskiego sercu brata. - Sęk w tym, że już ten szkic za mną chodzi. - przyznała i wysunęła w jego kierunku nadgarstek z gumkami do włosów. Chłodny wiatr owionął odsłonięty połowicznie kark i pokrył jej ciało gęsią skórką. To idealny pretekst, aby się wtulić w Elijaha i ukraść trochę jego ciepła. - Kiedyś go o to zapytam i to będzie ostateczny test jego wytrzymałości mojego towarzystwa. - zawyrokowała świadoma, że prędzej czy później Riley trafi do szkicownika zgodnie bądź wbrew własnej woli. Zbierze się tylko na odwagę, aby mu to zaproponować. Uniosła dłoń i pogłaskała policzek Elijaha. Ot tak, bez powodu. Nie musiała go mieć, by móc go tym obdarzyć. - Jasne. Może Faworek udostępni nam kawałek pieca. - wstała, ciągnąc Elijaha za sobą. Sięgnęła po kociaka, wycałowała jego główkę czekając aż brat zabierze swojego pupila oraz pamiętnik. Trawa mile łaskotała jej bose stopy, gdy wracali do domu, by przypuścić szturm na kuchnię. Czas na nęcenie czekoladowym zapachem wszystkich Swansea w promieniu pięciu kilometrów. Ciekawe kogo tym zwabią?
zt x2
Gunnar Ragnarsson
Wiek : 26
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 188 cm
C. szczególne : blizna z pazurów wzdłuż kręgosłupa do połowy pleców; na ramionach tatuaże run nordyckich wpisanych w islandzką, mistyczną symbolikę i zarys skalnych grani
Nic nie zapowiadało szybkiego oswojenia wilczaka. Po pierwszych próbach gryzienia i niszczenia wszystkiego na swojej drodze, oraz pozostawianiu za sobą śladów w postaci cuchnących placków, dziki pół-wilk, a pół-pies walczył o dominację. Wykazywał się, próbował prowadzić niewyjaśnioną batalię o zdobycie pokarmu. Mimo, że Gunnar dbał o niego niezależnie od jego chimerycznych zachowań. W pewnym momencie nawet jemu zabrakło cierpliwości. Modlił się w duchu, żeby Cassius nie zauważył pogryzionych pędzli i połamanych sztalug w jego pracowni, choć marne były na to szanse, skoro oprócz jego własnej sypialni było to jego ulubione miejsce do spędzania w nim czasu. Dla bezpieczeństwa, Gunnar po szkodach jakie (w miejscu artystycznego wyładowania Cassiusa) wyrządził jeszcze nienazwany wilczek, trzymał się wraz z nim z daleka od tego konkretnego pomieszczenia w całym domu. Jakby chciał zatrzeć przez to ślad po już dokonanych zniszczeniach. Dzień za dniem ciągnął się Ragnarssonowi w nieskończoność. Tym bardziej im mniej miał nadziei na to, że zwierzę w końcu się z nim oswoi. Próbował go do siebie przyzwyczajać. Spędzał z nim większość swojego wolnego czasu, a nawet ten jaki powinien uczestniczyć w lekcjach. Odpuścił sobie część zajęć na rzecz przypilnowania małej gnidy, która robiła wokół siebie dużo rozgardiaszu, a z którą Cassius mógłby wyrzucić Gunnara za próg. Sam Ślizgon zdążył już przywyknąć do wygód jakie oferował mu dom rodziny Swansea. Nie chciał z nich rezygnować przez złe zachowanie jeszcze nieokiełznanej małej, puchatej bestii. Jeszcze bardziej nie chciał odpuszczać sobie wychowania tego szczenięcia. Mało było okazji do hodowania zwierzęcia, które w połowie było wilkiem. Kiedy w końcu Gunnar załapał, że zwierzę, mimo iż nie było długo wychowywane przez matkę, instynktownie szuka w nim członka stada, kontrola nad nim wydała się wtedy prostsza. Nie absolutna, bo tak dzikie zwierzę, które w genach odziedziczyło niezależność i instynkt stadny wilków, nie było możliwe do całkowitego okiełznania. Niemniej, po jakimś czasie i po nastu zagryzionych kantach najróżniejszych mebli, mały w końcu zaczął traktować Gunnara z większą wyrozumiałością. Sukcesywnie, ale z biegiem kolejnych dni ślizgon odniósł wrażenie, że schwytane zwierzę przyswoiło sobie nawet jego zapach. Poznawało go jeszcze zanim wkraczał do pomieszczenia. O ile na wszystkich innych powarkiwał, łypał nieufnym spojrzeniem i groził im z wysuniętymi kłami i nastroszoną sierścią, o tyle po jakimś czasie przestał reagować w ten sposób na woń, jaką roznosił wokół siebie Ragnarsson. Po upływie kilku tygodni Gunnar mógł w końcu uznać, że młode szczenię w końcu zaakceptowało go, może nie jako swojego pana, ale jako równoprawnego czlonka stada. Widocznie matka wpoiła mu przed śmiercią odpowiednie pojmowanie hierarchi, albo wyssał podobne traktowanie z jej mlekiem, bądź obudził się w nim jego instynkt. Jaki by nie był powód, Ragnarsson po kilku tygodniach męki, nieprzespanych nocy i opuszczonych lekcji, w końcu mógł odetchnąć i zasnąć z wiedzą, że to małe, schwytane i uratowane przez niego zwierzę nie zagryzie go we śnie w przeczuciu, że stwarza dla niego zagrożenie. Sen wydał się lekki i przyjemny ze świadomością, że zyskał nowego pupila.
| zt
Przebieg oswajania:
4 – stopniowo, powoli zwierzę się do Ciebie przyzwyczaja. Jest małe, dlatego łatwiej jest mu się oswoić z nową sytuacją poza tym najwyraźniej polubił Twój zapach. Z początku jest bardzo nieufne, powarkuje i gryzie kanty mebli, jednak Twoja cierpliwość sprawia, że stopniowo zaczyna traktować Cię jak członka stada.
...Dawno nie było tak pięknej wiosny. Pogoda wręcz wypychała czarodziejów z domów i mieszkań, a oni poddawali się jej i wypełzali do parków, lasów, nad strumienie. A Éléonore miała ten komfort, że posiadała swój własny, zaciszny ogródek. Prawdziwie magiczne, urokliwe miejsce. ...Od dziecka uwielbiała przebywać w przydomowym ogrodzie, napawać się spokojem, wonią różnobarwnych kwiatów i słuchać śpiewu ptaków. Często im zazdrościła tego czystego, przenikliwego głosu. Cóż, chyba łabędzie geny dawały się mocno we znaki, bo wokal nie był jej najmocniejszą stroną. A przecież była aktorką! I to musicalową... Oczywiście coś tam potrafiła, śpiewała czysto i trafiała w odpowiednie dźwięki, ale nie było to wybitne, ani nawet ponadprzeciętne. Dlatego nigdy nie miała odwagi ubiegać się o główne role, zawsze wybierała te poboczne, gdzie więcej było tańca i samej gry aktorskiej. Jednak jej determinacja i ambicje nie pozwalały na brak rozwoju. Chciała podciągnąć swój poziom i podnieść osobistą, wyimaginowaną poprzeczkę. A nauka śpiewu w cichym ogrodzie, bez świadków i krytyków zdawała się wręcz idealnym rozwiązaniem. ...Zabrała ze sobą nuty, odręcznie napisany tekst piosenki i gitarę smyczkową. Skierowała swoje kroki w stronę altany, ale ostatecznie zmieniła plan i udała się pomiędzy kwiatowe rabatki, by nie rzucać się w oczy domownikom. Czyżby... trema? Cóż, dużo łatwiej jest zaprezentować swoje umiejętności (lub ich brak) przed obcymi ludźmi niż przed własną rodziną. Zasiadła na miękkiej trawie i wsparła się plecami o pień drzewa. Nastrojenie gitary zajęło jej kilka chwil; nadal nie była w tym mistrzynią, powinna zdecydowanie częściej na niej grać. Gdy uporała się ze zdradzieckimi strunami, mogła w końcu rozpocząć grę. Choć magiczna gitara skora była do współpracy z różdżką, to Swansea na początku posługiwała się wyłącznie mocą swoich dłoni. Zaczęła od prostych melodii, wszak musiała rozgrzać palce. A po kilku minutach zaczęła nucić słowa prostej piosenki. Sporym wyzwaniem okazało się jednoczesne granie i śpiewanie. Akordy nie wychodziły perfekcyjnie, a gdy bardziej oddawała się prawidłowej technice, to zapomniała o oddechu i wypadała z rytmu. Przyszła tutaj, by szlifować śpiew, więc koniec końców poddała się i chwyciła za różdżkę. Zaczarowana gitara zaczęła grać harmonijnie i bezbłędnie, a Éléonore miała teraz dogodne warunki do odbycia prób. ...I nie była zadowolona z pierwszych odważniejszych dźwięków. Praca przeponą w praktyce okazała się czymś trudniejszym niż w teorii. W głowie miała mnóstwo porad, które na przestrzeni lat dostała od swoich nauczycieli śpiewu, czy od kolegów ze studiów i pracy. Starała się wcielać je w życie, była uparta i zdeterminowana. Gardło miała jednak ściśnięte, a jej śpiew nie był wystarczająco głośny. Czyżby nadal się... krępowała? Gdy doszła do refrenu, który powtarzała wciąż na nowo, by wybrzmiał zadowalająco, wstała z ziemi i, wciąż śpiewając, przeszła się wzdłuż kwiecistej alejki. Przymknęła powieki, wystawiła twarz do słońca i pokusiła się o mocniejsze, pewniejsze tony. Piosenka nie była niezwykle trudna i po kilku powtórzeniach mogła ocenić samą siebie na Powyżej Oczekiwań. W rozśpiewaniu się pomógł jej zaciszny klimat ogrodu. Kolejne powtórzenia wychodziły coraz to lepiej, a jej głos niósł się pomiędzy krzewinkami i rabatkami. Mogłaby już na tym zakończyć swoją naukę, ale przecież nie byłaby Swansea, gdyby nie spróbowała czegoś więcej. ...Jeśli chciała kiedyś wyjść ze swojej strefy komfortu i zostać solistką w teatrze, to powinna poćwiczyć najtrudniejsze musicalowe klasyki. Od dawna oczarowana była Czarnoksiężnikiem z Krainy Oz. Wzięła więc głęboki wdech, zamknęła oczy i wyobraziła sobie, że stoi na scenie. A potem zaczęła śpiewać pierwsze wersy jednej z piękniejszych piosenek świata. I choć była względem siebie surowa, to po paru minutach zaczęła... spływać na nią radość z własnych możliwości. I radość z samego śpiewu. A chyba o to chodziło, prawda? Słyszała, że brzmi już o wiele lepiej, że wyprawa do ogrodu była dobrym pomysłem. Była z siebie całkiem dumna. Udało jej się zaśpiewać całą piosenkę czysto, bez zająknięcia i ubarwiać ją charakterystycznym dla tego stylu vibrato. ...W swoim skupieniu i muzycznym transie nie zorientowała się, że słońce zaszło już za drzewa, a temperatura znacznie spadła. Nie miała innego wyjścia, jak tylko wrócić do domu i zaparzyć sobie rozgrzewającej herbaty, oczywiście w wielkim kubku, bo troszkę zaschło jej w gardle. Drogę powrotną odbyła jednak wraz ze swoją nową znajomą - satysfakcją.
Charakterystyczny dźwięk przeszył powietrze, gdy pojawiam się przed wejściem do rezydencji. Ile to już lat się nie widzieliśmy z Rafem? Nie potrafię dokładnie powiedzieć, ale zdecydowanie zbyt wiele. Całe szczęście mój wygląd praktycznie nie uległ zmianie, poza kilkoma nowymi bliznami przykrytymi obecnie luźnym i przewiewnym materiałem moich ubrań. Muszę przyznać, że zbyt mocno odzwyczaiłem się od Angielskiej pogody, ale na szczęście jestem czarodziejem, więc szybko pozbywam się tej małej niedogodności w postaci przeszywającego mnie chłodu. Rozglądam się ostrożnie wokół, po czym poprawiał szmaciany worek na plecach i przekraczam granicę terenu należącą do Swanseach, by skierować swoje kroki do ogrodu, który od zawsze był moją ulubioną częścią tej rezydencji. Aż zatęskniłem za spędzonymi z Rafem nocami przy ognisku, kiedy on zajmował się moją nieokrzesaną fryzurą, a ja próbowałem się odwdzięczyć wymyślonymi historyjkami o znaczeniu gwiazd i planet. Jakbym miał o tym jakiekolwiek pojęcie.... Niestety nasze drogi w końcu się rozeszły, a ja nie potrafiłem zagrzać nigdzie dłużej miejsca, ostatnie trzy lata spędzając w Kenii. W końcu przyszedł czas powrotu na stare śmieci i nie wyobrażałem sobie, by po wylądowaniu w Wielkiej Brytanii zrobić cokolwiek innego niż posłać sowę do Rafa. Idąc tak przez zadbany ogród w końcu zauważyłem jego sylwetkę, odwróconą do mnie tyłem. Od razu wiedziałem, jak przywitam starego przyjaciela. Nie minęła sekunda, a na miejsce mojej ludzkiej postaci pojawiła się malutka ryjówka, która przebierała łapkami jak szalona kryjąc się w trawach i zbliżając do upatrzonego przez siebie celu. W końcu docieram do jego stopy, a następnie zahaczając łapkami o materiał zaczynam się wspinać, co wcale nie jest taką prostą pracą. Z powodu braku wprawy w podobnych wysiłkach decyduję się nie docierać do ramienia Rafa. Wystarcza mi znalezienie się na wysokości jego biodra, co pozwala mi swobodnie ugryźć go w zwisającą obok dłoń, tym samym witając się ze starym przyjacielem.