C. szczególne : znamię na karku odporne na metamorfo; okulary do czytania, na szyi drewniana zawieszka w kształcie aparatu fotograficznego. Na prawym przedramieniu rozległa blizna ukrywana metamorfomagią i ubraniami
Ulokowane w zabytkowej kamienicy z boku ulicy Pokątnej miejsce pełne światła i duszy. To świeżo otwarty lokal, lecz jego wnętrze ma charakterystyczny retro klimat, przez co wygląda, jakby stało tu od lat i było po prostu świetnie zachowane. Ściany zawieszone są licznymi zdjęciami autorstwa właściciela lokalu – portretami, krajobrazami, fotografiami zwierząt i fotorelacjami. Każde z nich można nabyć na własność po dogadaniu ceny z @Elijah J. Swansea. AquamenTea szczyci się sprowadzanymi z zagranicy oryginalnymi mieszankami herbat oraz autorskimi przepisami, które zmieniają się sezonowo. Poza tym zawsze można tu dostać każdy gorący napój wymieniony w tym spisie, nawet kawy, choć bez wątpienia w AquamenTea są one w mniejszości.
Menu sezonowe Herbaty autorskie – podane tu mieszanki i proporcje są sekretem właściciela
•Cha-(i)-ro latte – pochodząca z Indii herbata przygotowywana z mlekiem i aromatycznymi, rozgrzewającymi przyprawami – cynamonem, kardamonem, imbirem i kawałkami migdałów. Gęsto spienione mleko bez względu na starania pijącego zawsze pozostaje na jego górnej wardze, przyprawiając mu białe wąsy.
•Żądlibzyczek – bardzo rozgrzewający napój, głównie ze względu na zawarty w nim alkohol (z tego też powodu nie jest sprzedawany niepełnoletnim czarodziejom). Miód bzyczków sprawia, że jest idealny na przeziębienia i osłabienie organizmu; ten składnik ma jeszcze jedną właściwość – wyostrza intuicję pijącego, sprawiając, że łatwiej wyczuje złe zamiary i kłamstwo. W każdym razie dopóki nie skończy się zawartość jego kubka.
•Wiecznie ciepłe brownie – klasyczne amerykańskie ciasto czekoladowe z sekretnym składnikiem – rozdrobnionymi w moździerzu smoczymi nasionami, które sprawiają, że ciasto jest ciepłe nawet po całym dniu od wyjęcia z piecownika. Dzięki temu czekolada zawsze zachowuje płynną formę.
Herbaty zagraniczne Napoje dostępne na wyjazdach
•Chauffe – mocny napar z hibiskusa ognistego wymieszany z czarną herbatą oraz doprawiony cynamonem, a także goździkami. Rozgrzewa lepiej, niż cokolwiek innego i wedle wierzeń mieszkańców gór, nie ma nic lepszego na dopadające człowieka przeziębienie. [Mont Blanc]
•Czarny Troll – klasyczna czarna herbata liściasta o wyrazistym aromacie. Cechuje się sporą goryczką, a jej magiczne właściwości sprawiają, że nie da się jej posłodzić. Będzie gorzka nawet wtedy, gdy rozpuści się w niej tuzin łyżeczek cukru. Napój tylko dla prawdziwych smakoszy i wielbicieli herbat! [Norwegia]
•Deszczowa herbata – wyjątkowy jest nie jej smak, a sposób podania – nad kubkiem unosi się mała magiczna chmurka, z której kapie gorący herbaciany deszcz, stopniowo napełniając kubek. Kiedy napar znajduje się już w kubku, parując, tworzy chmurkę na nowo i cały proces powtarza się, utrzymując herbatę w stałej temperaturze. Chmurka rozpływa, kiedy się w nią dmuchnie, umożliwiając picie. [Arabia]
•Herbata z Alpejskiej Róży – zaparzona w odpowiedni sposób jest silnym eliksirem miłosnym. Po wypiciu na pięć postów osoba, której ją podałeś, zakochuje się w Tobie bez pamięci. UWAGA: zbyt mocne stężenie może doprowadzić do tragedii! [Mont Blanc]
Morgan A. Davies
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 162
C. szczególne : skórzany plecak, nieodłączne bransoletki
Pojawiła się w tym miejscu zupełnie nie w takim stanie, w jakim by chciała. Może nawet nie wypadało jej przychodzić tutaj z podkrążonymi oczami i w posępnym nastroju, ale nie znała aktualnie na terenie Wielkiej Brytanii lepszego miejsca ani lepszego towarzystwa na poradzenie sobie ze wszystkim co działo się w jej głowie. Nie potrafiłaby nawet zacząć wymieniać swoich zmartwień i wyrzutów - najzwyczajniej nie miałaby pojęcia, od czego powinna zacząć. I może lepiej rzeczywiście byłoby nie zaczynać wcale? - Deszczowa herbata. - mruknęła do siebie, nadal stojąc tuż za progiem i przyglądając się menu, po czym stwierdziła, że zdecydowanie był to aktualnie napój dla niej. Zbliżyła się więc do lady, powtórzyła nazwę po raz kolejny, dodając do tego jakieś niemrawe 'proszę', a następnie skierowała się w stronę jakiegoś kąta, by po zajęciu miejsca przy stoliku móc przyglądać się wystrojowi oraz zdjęciom, którymi ozdobione było, niech go dumbadery zadepczą za tę nazwę, AquamenTea. Uśmiechnęła się, bezgłośnie czytając nazwę po raz kolejny. W oczekiwaniu na pojawienie się właściciela knajpki wyciągnęła pracowniczy notatnik, a przypalone rogi na kolejnych wertowanych kartkach przypomniały jej o tym, jak wiele czasu spędziła już na organizacyjnych przygotowaniach nadchodzącego wielkimi krokami wydarzenia. Czy jednak miało się to skończyć jakimkolwiek powodzeniem? Jedynie pozytywne reakcje przyjaciół z dormitorium mogły jej podpowiadać, że warto było pójść w tym kierunku, a przecież przy tak bliskich relacjach łatwo było o zakłamanie ocen zarówno przebiegu rozgrywki, jak i satysfakcji, którą miała zapewniać. Westchnęła cicho, zawzięcie wbijając metalową końcówkę długopisu głęboko w otwartą stronę zeszytu. Może zbyt nagle się zapowiedziała?
C. szczególne : znamię na karku odporne na metamorfo; okulary do czytania, na szyi drewniana zawieszka w kształcie aparatu fotograficznego. Na prawym przedramieniu rozległa blizna ukrywana metamorfomagią i ubraniami
Jestem absolutnie przerażony. I szczęśliwy, jak jasna cholera. Po prawdzie nie pamiętam kiedy ostatnio miałem w sobie taką ilość endorfin i może nawet zasmuciłbym się tą myślą, gdyby nie prosty fakt, że absolutnie nie mam na to czasu. Nie spałem całą noc, snując rozległe plany o tym, jak będzie wyglądał ten dzień; leżałem w ciemności swojego pokoju wsłuchany w ciche mruczenie rozleniwionego kota i drapiąc go za uchem, tworzyłem w głowie listę rzeczy do zrobienia, która miała dać mi pewność, że wszystko będzie dopięte na ostatni guzik. Oczywiście tak nie jest – jedna z kelnerek postanawia nie przyjść, oczywiście nie wysyłając przy tym nawet głupiej sowy z informacją, że powinienem znaleźć kogoś na jej miejsce, a na domiar złego okazuje się, że nie ma szans, by na dziś dotarła dostawa ziół, w tym melisy, którą najchętniej podałbym sobie prosto do żyły. Normalnie byłbym już skołtunionym kłębkiem nerwów, nie potrafię znieść, gdy rzeczy idą nie po mojej myśli, ale dziś widać nic nie jest normalne. Czuję dyskomfort, ale prędko o nim zapominam; może to kwestia tego, że mam tyle na głowie? Z tego wszystkiego omal nie przeoczam wiadomości wypadającej z magicznego notatnika – liter naskrobanych na wizzengerze pismem, którego nie pomyliłbym z żadnym innym. Samo to sprawia, że nie tylko zatrzymuję się w miejscu, ale przede wszystkim jestem w stanie odetchnąć z ulgą – pełną piersią; że czuję spokój. Bazgrzę pospieszną odpowiedź i jeszcze prędzej wracam do swoich obowiązków, by jak najszybciej móc opuścić zaplecze. Po drodze instruuję baristkę, by nieco skorygowała zaklęcia i nadała chmurze ładniejszy kształt, i prędko dorzucam swoje własne zamówienie, bo w końcu ją dostrzegam. Wychodząc zza lady, zdejmuję starą zapaskę, która pamięta jeszcze czasy pracy w Hogsmeade. To szczęśliwa zapaska. Zajmuję miejsce obok niej i bez słowa, chyba bezczelnie, zaglądam przez jej ramię prosto w notatnik. Chłonę z zaciekawieniem osmolone rogi i uśmiecham się głupkowato, zupełnie tego nieświadomy. — Jak zrobisz mi dziurę w stoliku, będziesz musiała jakoś się spłacić — oznajmiam z rozbawieniem i w końcu nachylam się, by skraść nienachalny powitalny pocałunek. — Okazuje się, że prowadzenie herbaciarni nie polega tylko na piciu świetnej herbaty, wyobrażasz to sobie? — Żartuję beztrosko, ale tak naprawdę badam ją czujnym spojrzeniem, bo doskonale widzę, że coś jest nie w porządku. Oferuję swoją uwagę, ale do niczego nie skłaniam, na nic nie naciskam. Jestem.
Morgan A. Davies
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 162
C. szczególne : skórzany plecak, nieodłączne bransoletki
Zaniepokoiła się, gdy jakże znajoma postać wyłoniła się z zaplecza herbaciarni, bo odniosła wrażenie, że Swansea od nadmiaru hasających mu po głowie emocji potrafił stać na nogach już wyłącznie dzięki sile woli. W pierwszej chwili była gotowa się zerwać z z pomocą w pokonaniu tych kilku metrów zanim mógłby usiąść, ale spacerowo-roztrzęsione ruchy wyglądały na jednocześnie swobodne, nabuzowane i co najwyżej nieco zmęczone tym wszystkim. Nawet patrząc na to z zewnątrz mogła rozboleć głowa. Jakim cudem on w ogóle trzymał się jeszcze w jednym kawałku, a, co ważniejsze, nadal względnie przypominał samego siebie? Przynajmniej w tej zaciętej, zdeterminowanej i upojonej zabieganiem wersji. - Żadnych dziur w stoliku. - odparła posłusznie, doskonale zdając sobie sprawę z tego, że równie dobrze mogłaby wynieść stolik i zniknąć drzwi wejściowe, a w tym zamieszaniu i tak nikt - a już na pewno nie Eli - by się w całym przedsięwzięciu nie zorientował. Dokładanie dodatkowych atrakcji nie wchodziło jednak w grę. - Taki już chyba urok spełniania marzeń. - podsumowała po czułym powitaniu i uwadze na temat picia herbaty. Miała wystarczająco dużo czasu, aby obserwować otoczenie, oceniać wnętrze i wstępnie przyzwyczaić się do stworzonego przez chłopaka jego własnego miejsca na ziemi. Teraz więc skupiła się wyłącznie na jego twarzy, a z tej, na lelkowy klekot, dało się wyczytać o wiele za dużo naraz. - Nieźle sobie radzisz. - brutalnie skłamała, nie mogąc powstrzymać rozbawienia całą sytuacją, a przy okazji wyciągnęła jeszcze powoli rękę ku jego twarzy, a potem pogładziła wierzchem dłoni policzek ex-Krukona - zupełnie, jakby chciała sprawdzić, czy wciąż miała do czynienia z żywą, posiadającą puls osobą, a nie jedynie kłębkiem nerwów na długich nóżkach. Powinna chyba dopilnować, by po wydarzeniach dzisiejszego dnia nie zasnął na pełne trzy doby, choć zapewne bardzo by mu się to teraz przydało. Próbowała sobie też nie robić zbyt wielu wyrzutów za to, że właściwie nie pomagała mu w całym przedsięwzięciu związanym tak z remontem lokalu, jak i zamieszaniem pierwszego dnia działalności. I tak pewnie nie pozwoliłby jej się w to mieszać. Ostatecznie spełniał swoją wizję. Co, już nawet jako sama idea, cholernie ją cieszyło. - A ja - oznajmiła dumnie, jednocześnie gwałtownie zamykając notatnik i odcinając się od smoczych zapisków - znowu przerżnęłam mecz z Krukonami. - nie potrafiła już zareagować niczym innym niż szeroki, acz dość zbolały mimo wszystko uśmiech, bo przecież widok chłopaka udowodnił jej, jak błahe z zewnątrz były wszystkie szkolne problemy, gdy wyciągało się je na światło dzienne poza murami Hogwartu. Być może był to dobry sposób na nabranie do tego wszystkiego dystansu? Oparła wygodnie głowę o jego ramię i leniwie przymknęła powieki. I co teraz, maleńki świecie, mogły znaczyć wszelkie twoje zmyślne utrapienia?
C. szczególne : znamię na karku odporne na metamorfo; okulary do czytania, na szyi drewniana zawieszka w kształcie aparatu fotograficznego. Na prawym przedramieniu rozległa blizna ukrywana metamorfomagią i ubraniami
Słyszę deklarację i z rozbawieniem odkrywam w sobie przewagę rozczarowania takim obrotem spraw. No bo jak to tak, koniec psot? Po prostu? Posłuszeństwo ani trochę mi do niej nie pasuje i nie wiem sam, czy to kwestia tego, że idzie mi na rękę, czy może kryje się za tym coś więcej. Z pełnią trwogi zaczynam dostrzegać, jak mało poświęcałem jej ostatnio czasu, skupiając się na ostatecznie udanych próbach otworzenia własnego biznesu. Nie było mnie do tego stopnia, że nie potrafię jednoznacznie stwierdzić, co się u niej dzieje. Nie było, ale teraz jestem. Jestem i chcę być najdłużej, jak tylko mogę. Mam dość znikania, usuwania się w cień, odkładania na bok i na później wszystkiego, co dla mnie ważne. W ostatnim czasie poprzestawiałem swoją listę priorytetów, znacznie lepiej ją teraz rozumiejąc. To chyba właśnie to nazywają dorosłością? Niech to. — Oczywiście, że tak, zamachloiłem Puddifoot wszystkie tricki — mówię z pełnią powagi i wcale nie dostrzegam skrytym za woalem słów kłamstwem. Może gdybym nie był tak zmęczony, tak rozkojarzony, rozstrojony nadmiarem bodźców i wrażeń... może wtedy połączyłbym malujące się w oczach rozbawienie z tak oczywistym niedoborem prawdy. Zamiast tego prostuję się dumnie i czujnym wzrokiem ogarniam wnętrze herbaciarni, bo choć ufam swojemu talentowi do dbania o szczegóły, i tak spodziewam się, że kiedy tylko odwrócę na moment spojrzenie, wszystko zacznie walić się i palić. — No to teraz już z górki — wygłaszam optymistyczny komentarz, starając się brzmieć na przekonanego. Gryfoni mieli najlepszą kapitan pod Słońcem, ale mieli też coś jeszcze – przebrzydłego pecha. Do tej pory osobiście dbałem o to, by każdy mecz z Krukonami był, cóż, przerżnięty, ale teraz wcale mi już na tym nie zależało. W końcu rozsądek mógł nadążać za sercem również w kwestii Quidditcha. Nakręcam na palec rudy kosmyk, jak urzeczony wpatrując się w złote refleksy światła tańczące na pojedynczych nitkach włosów. Nigdy mi się to nie znudzi. — Ostatecznie całkiem dobrze wyćwiczyłem ich do rozgramiania Gryfonów, daj im trochę czasu żeby o mnie zapomnieli — mówiąc to, nie jestem skromny, a już na pewno nie poważny, bynajmniej nie dlatego, że uważam jej problemy za błahe. Gdybym tylko wiedział, co takiego roi się w jej głowie... — Na szczęście nie wszystko jest chyba przerżnięte? — pozerkuję na zamknięty notes, niezmiennie ciekaw jego zawartości.
Morgan A. Davies
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 162
C. szczególne : skórzany plecak, nieodłączne bransoletki
Posłała mu promienny uśmiech, którym próbowała zakamuflować swoje lekkie zakłopotanie jego przyjęciem 'komplementu', ale było też w tym uśmiechu wiele szczerości - ostatecznie była pod dużym wrażeniem tego, jak sprawnie udało mu się zbudować coś od podstaw poza murami szkoły, z której to, jak zdążyła wykoncypować jeszcze w trakcie poprzedniego semestru, w pewnym sensie wyrósł i przejadł się jej atmosferą na długo przed ostatnimi egzaminami. A przebieg minionych wakacji sprawił, że coraz bardziej rozumiała ten przesyt. - Nie spiesz się. Naciesz się widokami. - ta 'górka', na którą się wspiął z pewnością nie była jakimś szczytem jego możliwości, ale przede wszystkim dawała mu spełnienie i radość. Doskonale dało się wyczuć, ile ten lokal dla niego znaczył i jakiego zaangażowania wymagał od samego początku powstania całej idei. Nie do końca zresztą wierzyła, aby tak po prostu miało być z górki. Nie przy tych ambicjach i przywiązaniu do detali. - Jakby to był koniec to nie skończyłoby się na dziurach w stoliku. - zadeklarowała, starając się w miarę przejrzyście przedstawić sprawę. Gryfoni nadal mieli przed sobą długą drogę i wiele rezultatów we własnych rękach. Ale zdecydowanie nie startowali kolejnego etapu sezonu z pole position. Niemniej potrzebowali treningów i zachowania jedności w grupie - a jej dotychczas trudno było to wszystko podtrzymać na odpowiednim poziomie. Czy Davies była pierwszym powodem i symbolem kryzysu wśród Czerwonych? - Gdybyś się tu zasiedział, znajdę Ci wymówkę na styczniową wycieczkę do Hogsmeade. - skinęła na upatrzony przez Swansea zeszyt, jednocześnie bezczelnie zagrażając mu 'randką'. Zdawała sobie sprawę z tego, ile w ciągu szkolnego semestru mieli okazji do spotkań. Nie miała tego jednak za złe ani sobie, ani tym bardziej jemu - nawet śpiąc w granicach murów tego samego zamku, trudno było im zorganizować sobie jakąś chwilę na zastanowienie się nad sobą, sobą nawzajem, czy jakimiś własnymi zachciankami. Może tak to już wyglądało, gdy spotykało się ze sobą dwoje zabieganych ludzi? Dobrze przynajmniej, że raz na jakiś czas udawało jej się wyrwać ze szkoły i już miała taką, nawet całkiem legalną, możliwość. Inaczej rzeczywiście mogłoby się skończyć na możliwości bezpośredniej wymiany spojrzeń co jakieś pół roku.
W zasadzie dawno nie był na Pokątnej. Ostatnio jego osoba znajdowała się głównie w Hogwarcie i w domu, ale odkąd Sam miała dużo więcej pracy i nie było jej zbyt dużo w Dolinie, to z przyzwyczajenia przebywania poza zamkiem musiał zorganizować sobie jakoś czas. I choć zapewne w jego okolicy była masa sklepów, tak dzisiaj postanowił sobie zrobić dalszą wycieczkę na sentymentalną ulicę jego dzieciństwa, na której przebywał dość sporo za młodu, szczególnie kiedy musiał przygotować sobie szkolną wyprawkę. Dzisiaj szukał książek. W sumie nie byłby Voralbergiem, gdyby nie szukał książek. Ostatnio spędzał w nich jeszcze więcej czasu niż zwykle, a to nie było łatwe, bowiem już wcześniej nie wyściubiał nosa zza lektur w zasadzie wcale, czym denerwował nie tylko Sam, ale i wszystkich dookoła. A co najlepsze nie rozumiał co im wszystkim to przeszkadzało, skoro miał podzielność uwagi. Wkroczył więc do księgarni Esy i Floresy i dzięki Merlinie, że o tej porze nie było zbyt wielu uczniów i studentów. W sumie były tylko pojedyncze osoby, których twarzy w żadnym stopniu nie rozpoznawał. Z drugiej strony praktycznie im się nie przyglądał. Najwyraźniej wszyscy małolaci zrobili tu wjazd przy końcówce szkolnych ferii aby uzupełnić swoje zapasy i później świat ich tu nie widział. W zasadzie szybko zaopatrzył się w to co musiał, przy okazji biorąc kilka innych pozycji, których jeszcze nie miał, a które go zaciekawiły okładką i tytułem. Tak już miał. - Dziękuję. – rzucił do sprzedawcy, który oddał mu resztę i zapakował książki w wiecznie żywy tzw. „szary papier”. Czasami Alexa zastanawiało dlaczego mówiło się na niego szary. Był przecież brązowy… ale w sumie podobnie było z mydłem „Biały Jeleń”, które było nazywane szarym, choć w istocie było kremowe [przyp. red. bo świat czarodziejski tego mydła raczej nie zna]. Wszyscy wiedzieli o co chodzi. Tak czy siak doszedł do wniosku, że chętnie by jedną z tych lektur poczytał. Tak, teraz. Najchętniej gdzieś tu niedaleko, skoro i tak nie spieszyło mu się z powrotem do domu. Samantha zdaje się kończyła późnym wieczorem. Będzie musiał tam chyba ponownie wpaść i zrobić rozróbę, bo jak widać ostatnio nie wystarczyło. Ech. A jego pracoholizmu się czepiała. Mała hipokrytka. Skierował swoje kroki wzdłuż Pokątnej, pytając przechodnia o jakąś kawiarnię. Usłyszał, że ostatnio otworzyła się herbaciarnia za rogiem, ale podobno napój bogów dostarczający życiodajną kofeinę też posiadali. W sumie, czemu nie? Ruszył do tego miejsca i wszedł do środka nawet nie patrząc na nazwę (oburzające!). Przysiadł gdzieś na tyle, rozpakowując swój tobołek z książkami i biorąc tę, która najbardziej go zainteresowała. Poprosił o kawę kiedy tylko pojawiła się kelnerka i cóż więcej rzec – pogrążył się w lekturze.
1/x
Elijah J. Swansea
Wiek : 24
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 183 cm
C. szczególne : znamię na karku odporne na metamorfo; okulary do czytania, na szyi drewniana zawieszka w kształcie aparatu fotograficznego. Na prawym przedramieniu rozległa blizna ukrywana metamorfomagią i ubraniami
Nie do końca tak wyobrażałem sobie prowadzenie herbaciarni. O nie, zdecydowanie nie jestem rozczarowany tym, jak ostatecznie to wszystko wygląda, a już na pewno w żadnym wypadku nie żałuję decyzji o otwarciu swojego małego biznesu. Po prostu w swoich marzeniach i snach widywałem siebie za kontuarem, spokojnie przygotowującego napoje i piekącego ciasta na zapleczu. Dość naiwnie wierzyłem, że kiedy będę miał własną herbaciarnię, będę robić w niej dokładnie to samo, co robiłem przez lata, pracując u pani Puddifoot, z tą tylko różnicą, że sam będę sobie szefem. W rzeczywistości jest z tym znacznie więcej zamieszania i choć początkowo próbowałem spełnić soje plany, teraz już nie łudzę się, że kiedykolwiek będę mógł niespiesznie parzyć malinowy chruśniak i polerować łyżeczki do absolutnej perfekcji. Właściwie nawet nie ma mnie tu tak często, jak bym sobie tego życzył (a gdybym mógł wybierać, naprawdę mógłbym spędzać tu każdą minutę swojego życia) – szefowanie wymaga ode mnie bieganiny, dopełniania formalności i licznych wyjazdów w poszukiwaniu nowych mieszanek. Istne urwanie głowy. Dziś protestuję. Po przeprowadzeniu kilku rozmów o pracę wychodzę z zaplecza na salę i ani myślę wracać do papierów. Standardowo ogarniam wzrokiem wnętrze herbaciarni i chcąc nie chcąc zerkam na ręce niedawno zatrudnionej kelnerce, zupełnie odruchowo kontrolując, czy na pewno utrzymuje odpowiedni poziom. Nie potrafię (i po prawdzie nie chcę) nic poradzić na swój perfekcjonizm. — Musisz przelać kubek zimną wodą — upominam dziewczynę, dokładając do tego delikatny uśmiech, który miał załagodzić szefowską reprymendę. — Daj, pokażę Ci. I tak nie mam nic lepszego do roboty. Jest to oczywiste kłamstwo i chyba nawet ona zdaje się być tego świadoma. Niemniej ręce same rwą mi się do pracy i z chęcią zrzucam swoją nadgorliwość na chęć niesienia pomocy. Może po prostu łączę jedno z drugim. Napełniam kubek wodą, zaklęciem mocno ją ostudzam i dopiero wówczas przygotowuję całą resztę dyptamowego smakosza z godną siebie precyzją odmierzając odpowiednią ilość ziaren i wybierając spośród nich te, które pod względem koloru nie sprostały moim wymaganiom. W końcu pytam ją o stolik i postanawiam osobiście zanieść kawę, by dopilnować, że dokładnie przygotowywany napój nie zostanie zmarnowany przez nieplanowane wylanie. Chyba powinienem pozbyć się tego przeświadczenia, że wszystko najlepiej zrobię sam... znacznie ułatwiłoby mi to życie. — Przepraszam, że tyle pan czekał — mówię, skupiając się na filiżance, którą zaklęciem właśnie delikatnie odkładam na stolik. Podnoszę wzrok na swojego gościa z przepraszającym uśmiechem, który zamiera w połowie drogi... — Profesor Voralberg! — nie zastanawiam się ani chwili, po prostu wypowiadam, ba, wręcz wykrzykuję te słowa tonem ucznia przyłapanego na złym uczynku. Gwałtownie poruszam ręką i znaczna część filiżanki, którą przecież niosłem tu z taką uwagą, wylewa się na blat stolika, tworząc istny chaos i katastrofę. Gorący płyn rozpływa się po gładkiej powierzchni i skapuje na podłogę lub odzież Alexandra, a ja mam ochotę zapaść się pod ziemię. — Tergeo — mamroczę pod nosem, chcąc zapanować nad tym bałaganem i dokładnie w tym momencie – tak jak to zwykle bywało przy Alexandrze Voralbergu i/lub Pandorze – zaklęcie kompletnie mi nie wychodzi i zamiast zasysać rozlany płyn, moja różdżka postanawia rozdmuchać go na wszystkie strony świata. Czuję, że włosy zalewają mi się pełną wstydu żółcią, zupełnie jakby ktoś rozbił mi jajko na środku głowy, a na domiar złego perfekcyjnie dopasowana koszula zaczyna na mnie zwisać, kiedy nieznacznie maleję, chcąc całkiem stąd zniknąć. — Tak mi przykro...
Alexander D. Voralberg
Wiek : 39
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 198
C. szczególne : wysoki i wychudzony | blady | blizny wokół ust i na twarzy | nienaturalnie białe oczy i mogące wywołać niepokój spojrzenie
Przez dłuższy czas całkowicie zapomniał o istnieniu herbaciarni należącej do niejakiego Elijaha Swansea, być może dlatego, że Elijah był nieaktywny i biznes kupił przystojny Szejk z parabankiem na Florydzie, który przez ten czas miał tu galerię WielBłądów A6 z napędem na cztery kopyta ostatnimi czasy w ogóle nie bywał na Pokątnej, bo i nie miał po co. Teraz, kiedy na chwilę pojawił się w sklepie różdżkarskim na kompleksowe odświeżenie swojej głównego oręża, przy okazji też postanowił zajść do tego jakże zacnego przybytku, aby napić się – mimo nazwy i przeznaczenia – jednego z lepszych espresso jakie miał do tej pory okazję pić. Być może była to kwestia doskonałych ziaren sprowadzanych z najdalszych zakątków czarodziejskiego świata? A może świetnej jakości wody pochodzącej z najlepszych źródeł zaklęcia aquamenti? Kto wiedział gdzie leżał jej sekret. Voralberg wiedział jedynie, że na pewno było warto tu przyjść choć samą herbatę pijał stosunkowo rzadko, o ile nie wcale. - Dzień dobry. – rzucił krótko wchodząc do pomieszczenia, które dzisiaj było wyjątkowo zapełnione. Czy organizowano dzisiaj tu jakiś event? A może rozdają herbatę za darmo? Nie chciał się nad tym zastanawiać i od razu chwycił się przedostatniego miejsca jakie było wolne, a gdy przy nim zasiadł ostatnim było to naprzeciwko niego. Choć raczej nikt nie miał ochoty przy nim zasiadać głównie przez jego aktualną aparycję. Odwiesił cienki płaszcz zaklęciem na niedaleki wieszak i raczej mylnie zajrzał do karty dostępnych napitków, bowiem doskonale wiedział co chciał zamówić. - Podwójne espresso proszę. – powiedział do uśmiechniętej kelnerki (szefa widział gdzieś krzątającego się przy głównej ladzie!) i wyciągnął z kieszeni opasłe tomiszcze dotyczące pradawnej magii i towarzyszących jej zaklęć, które i wkrótce zaczął powoli i leniwie wertować zapominając o bożym świecie.
1/x
Thalia S. Heartling
Wiek : 28
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 1,65m
C. szczególne : czarny tatuaż armband na prawym przedramieniu || zapach miodu, szpitala i kawy
Powrót do rutyny sprawiał, że czuła się jak chaplau w wodzie. Miała serdecznie dość swojego urlopu na długo, zanim ten się w ogóle skończył i wciąż nie dopuszczała do siebie żadnej myśli, że faktycznie był jej potrzebny. Na lodowym pustkowiu wydarzyło się więcej niż mogła podejrzewać, a ona usiłowała o tym nie myśleć, wciąż sobie pewne rzeczy wyrzucając, choć całkowicie niepotrzebnie. Ponowne wskoczenie w wir pracy był dla niej jednak jak głęboki oddech, mogła na nowo zatracić się w swoich trudnych przypadkach, zapomnieć o istnieniu problemów, gdy skupiała się na tych, dręczących innych i bardziej potrzebujących. Przemykała właśnie Pokątną, wracając od Gringotta, marszcząc brwi na zbyt duże tłumy i zerkając na zegarek, by zorientować się, że do rozpoczęcia pracy ma jeszcze zapas czasu. Chyba myślała, że spędzi go więcej w banku, a gobliny uwinęły się niespodziewanie szybko. Sprawną decyzją dotarła więc do swojego niedawnego odkrycia, postanawiając, że skoro miała czas, to nie będzie piła tej ledwo przypominającej kawę cieczy ze szpitala. Była co prawda do niej całkowicie przyzwyczajona, to jednak skoro miała wybór... Weszła do środka, zastanawiając się co takiego działo się tego dnia na Pokątnej, że wszędzie było tyle ludzi. Spędzając dnie, a nawet noce w szpitalnych czterech ścianach nie była wcale nie bieżąco z aktualnymi wydarzeniami na mieście, a ilość czarodziejów wyraźnie wskazywała na to, że coś się jednak działo. Zamówiła chochlikowe cappuccino i już miała udać się do wyjścia, kiedy ktoś ją popchnął, a zawartość kubka wylądowała na jej białek koszuli. — Cholera jasna — mruknęła i szukała choć jednego wolnego miejsca, by móc odłożyć kilka teczek, który trzymała pod pachą i w spokoju wyczyścić plamę. Zauważyła tylko jedno wolne krzesło, jakby te na nie czekało i odetchnęła z ulgą, kierując się w jego stronę. — Przepraszam, wolne? — zapytała ze zwykłej uprzejmości, ale już kładła na stolik teczki ze szpitalnym logiem i nie zwracając za bardzo uwagi na odpowiedź. Nie spędzi tam przecież reszty dnia, a nie może tak się pokazać, mimo wszystko miała sztywne reguły co do swojej prezencji. Szybko pozbyła się zaklęciem śladu kawy z jasnej tkaniny i już miała się zbierać, kiedy zauważyła protezę u nieznajomego mężczyzny. Pech chciał, że właśnie tym między innymi się zajmowała i choć jasne było, że próbował ukryć ją pod rękawiczką, to Thalii nie sposób było oszukać w tych tematach. Musiała to być nowa sytuacja, skoro nie posługiwał się tą dłonią tak jak drugą. — Znam wspaniałych magirehabilitantów — rzuciła więc niby od niechcenia, ale ze szczerą chęcią pomocy nieznajomemu. Czy nie właśnie to przysięgała przed laty?
Absolutnie nie zwracał uwagi na to, co aktualnie działo się w lokalu, bo nawet jeżeli by się temu przyjrzał to i tak uznałby to wszystko za chaos. A poza tym, jego aktualna lektura była tak wciągająca, że oderwanie od niej spojrzenia białych oczu graniczyło z cudem. Może dlatego też nie dostrzegł kolejnej kobiety wchodzącej do lokalu, wyglądającej jak każda inna czarownica znajdująca się w tym jakże kulturalnym przybytku. Trzymał książkę prawą ręką, lewej co jakiś czas używając do przerzucenia strony lub do popijania tego jakże doskonałego espresso. Będzie musiał później zapytać właściciela skąd bierze te ziarna albo odkupić od niego paczkę po starej, szwagierskiej znajomości. Wszechdobiegające dźwięki zaczęły go nieco irytować, dlatego też starał się wyłączyć jeszcze bardziej i jeszcze bardziej też skupić się na czytanej lekturze. Przewertował kilka kolejnych stron od czasu do czasu analizując niektóre fragmenty i w tym czasie posyłając piorunujące spojrzenia co bardziej irytującym gościom. - Tak, tak. – mruknął pod nosem, czytając o magii Avalonu, tak interesującej ze względu na ostatnie wydarzenia. Czy dowiedział się czegoś więcej niż wszyscy zdołali odkryć? Z rozczarowaniem musiał uznać, że niestety ta książka na pewno mu w tym nie pomoże. Pytanie czy okoliczne biblioteki lub dział zakazany Hogwartu miał coś więcej? Kątem oka dostrzegał dokładane na stolik teczki, ale kompletnie nie zerkał co dokładnie robił jego towarzysz stolika (nawet nie zarejestrował, że to kobieta! bo już by zapewne oddalił się z krzykiem. Minęło kilka minut zanim dotarł do niego sens jej słów i mimowolnie zacisnął protezę na książce, prawie miażdżąc jej pięknie żłobioną okładkę z bliżej nieokreślonej acz delikatnej skóry magicznego stworzenia. - To na pewno. – mruknął mimo wszystko wciąż skupiając się na tym, aby nie podnieść wzroku na – teraz już wiedział – kobietę. I nie chciał wiedzieć skąd ona zna tych magirehabilitantów. Czy byli to jej koledzy, wyczytała o nich w Proroku czy też sama jednym była. On podziękuje za wszelką nie dość że pomoc, to jeszcze uzdrowicieli, to zapewne na dodatek kobiet. Brr. 2/x
Thalia S. Heartling
Wiek : 28
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 1,65m
C. szczególne : czarny tatuaż armband na prawym przedramieniu || zapach miodu, szpitala i kawy
Nieczęsto zagadywała nieznajomych, zwykle pochłonięta zbyt szybkim rytmem swoich dni. Rzadko zdarzały się takie jak ten, choć ostatnio starała się to zmienić. Ostatni wyjazd pokazał jej i dogłębnie uświadomił, że i ona czasem potrzebowała odpoczynku. To wcale nie znaczyło, że brała na siebie znacznie mniej, ot co, zamiast pięciu dodatkowych dyżurów brała cztery. Małe kroczki. Może to więc zrządzenie losu, że pojawiła się w tym miejscu, w tym konkretnym czasie, żeby trafić na mężczyznę, który niespecjalnie sobie radził ze swoją nową kończyną. I mógł zaprzeczać, starać się to zamaskować, ale nie uszło jej uwadze, że zacisnął dłoń zbyt mocno na czytanej przezeń książce i na pewno mocniej niż mogła to zrobić druga ręka. Zazwyczaj robiła wszystko, by do takich sytuacji u jej pacjentów nie dochodziło, że nawet z całą swoją magią nie była cudotwórcą - choć często temu zaprzeczała, upierając się, że może wszystko. Dokładnie tak było w sytuacji Nathaniela, bo przecież nie miała pojęcia jak mu pomóc i choć nie wypowiedziała słów obietnicy, to kości zostały rzucone i wiedziała, że nie wybaczy sobie, jeśli mu nie pomoże. — Szkoda takich książek — dodała, wymownie zerkając na zbyt mocno zaciśniętej protezie, która chyba niespecjalnie chciała słuchać swojego właściciela, dostroić się do niego. Zaczęła się zastanawiać, czy mężczyzna w ogóle poprosił kogoś o pomoc, spotykała już pacjentów, którzy za wszelką cenę unikali pomocy, a potem przychodzili do szpitala z protezą zaciśniętą na jakiejś części ciała. Głupota. Nie miała zamiaru pytać o przyczynę, nie zadawała pytań jeśli nie musiała i szanowała prywatność, której ludzie w jej gabinecie i tak za wiele nie mieli. Teraz jednak była w przypadkowej kawiarni, więc nie miała prawa pytać o cokolwiek. Mówiła jednak całkiem szczerze, mogła mu pomóc i tej biednej księdze, w którą tak się wczytywał. No, może nie osobiście, ale znała ludzi, którzy sobie z tym poradzą. — Thalia Heartling, można znaleźć mnie w mungu, w razie zmiany zdania — nie zamierzała przecież siłą nikogo zaciągać do szpitala, a wystarczyło jej kilka chwil, żeby rozpoznać się w sytuacji. Spotykała w pracy ogromną ilość ludzi, śmiało więc mogła powiedzieć, kiedy ktoś niechętnie podchodził do uzdrowicieli. Była już na to odporna, więc wzruszyła też ramionami.
Miał naprawdę cichą nadzieję na to, że dziś będzie miał święty spokój i będzie mógł sobie czytać do woli. Wychodził chyba jednak z założenia, że lustrowanie książek w miejscach publicznych nie jest dla niego. Co rusz ktoś go zaczepia. Czy on sam w sobie nie wygląda nieco odstraszająco? Kto normalny podchodzi do dwumetrowego gościa, wyglądającego jak trup i chudego jak testral o oczach białych jak upiór? Ano jak widać kobiety. Los robił sobie z niego jaja, zważywszy na to, że większość z nich interesowała się uzdrowicielstwem. Wait a second, być może to właśnie dlatego. Olśniło go. Czy jak zadba o siebie, to kobiety-uzdrowicielki dadzą mu spokój? Albo wszystkie kobiety? - W istocie. - mruknął, zwracając uwagę na swoją protezę, którą z delikatnym trudem odczepił od okładki bez większych strat dla książki i odłożył tomiszcze na stolik, dopiero teraz zwracając uwagę na osobę, z którą miał do czynienia. Kobieta, niska, szczupła, delikatne rysy twarzy, przynajmniej nie ruda. To był plus. - Ostatni raz jak wszedłem to Munga, to nieprzytomny i wbrew mojej woli. Więc nawet jakbym zmienił zdanie, to by się nie udało. - stwierdził, wpatrując się w nią białymi oczami i przekrzywiając lekko głowę na prawo. Po co Ty się odzywasz człowieku. Niech. sobie. idzie.
Lockie I. Swansea
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 192
C. szczególne : zawsze długi rękaw, nosi bransoletkę z ayahuascą, zapach cytrusowo-drzewny, piżmowy, ziemisty, jest *duży*, mówi z akcentem
Pomyślał, że spotkanie się w kawiarni będzie rozsądne, bo ani nie chciał spraszać jej do siebie do domu, ani szczególnie zależało mu na wpraszaniu się do jej chaty. Wprawdzie oczywiście, jeszcze z miesiąc temu obgadywał typiarę z Maxem, mówiąc o tym jak to by nie klękał przed nią i zaczął wierzyć w boga, no ale nie oszukujmy się - był tu dziś w ramach wykonywania pracy, a praca nie pozostawiała wiele miejsca na podrywy i romanse. Przyniósł torbę, w której miał kilka przykładów swojej pracy, które wykonał na przestrzeni kilku lat. Niektóre z nich już widział, że zrobiłby inaczej, inne jednak wciąż go zachwycały, tak jak za pierwszym razem, kiedy skończył je robić. Miał nadzieję, że De Guise znajdzie coś, co przypadkiem jej do wysublimowanego gustu, a to, co zamówi, nie przyprawi Swansea o ból głowy. Wiele rzeczy w jubilerstwie było przyjemnych, ale zakuwanie malutkich jak ziarna piasku diamencików, by pokryć gładką powierzchnię platyny migotliwym pyłem, było najgorszym gównem, jakiego musiał dotknąć w ramach pracy. A dotykał wielu gówien w pracy. Zamówił sobie Deszczową Herbatę i wyciągnął kilka pudełek z torby, tak samo jak i swój noteso-szkicownik, by móc na bieżąco rejestrować podawane przez nią wytyczne. Był przed czasem, więc spokojnie czekał, na pojawienie się swojej pierwszej klientki. Zapaliłby, ale nie był pewien, czy tu wolno.
Nie wchodziła zbyt często na wizzbooka innych osób ze szkoły, ale mignął jej post Swansea, którego kojarzyła z drużyny. Musiała przyznać, że obrazy, jakie tam zobaczyła na tyle ją zainteresowały, że postanowiła przetestować warsztat ślizgona. Weszła do kawiarni punktualnie, ubrana w piękną, malinową garsonkę i podeszła do stolika, przy którym siedział Lockie. -Trochę się nie widzieliśmy. - Powitała go uprzejmie, podając chłopakowi dłoń i zajmując miejsce na krześle. Zamówiła sobie herbatkę z alpejskiej róży i spojrzała na przygotowane przez ślizgona materiały. -Nie sądziłam, że aż tak się przygotujesz. Powinnam spytać, co masz do zaoferowania, czy jednak wolisz, bym najpierw określiła, czego szukam? - Jak to miała w zwyczaju, przeszła od razu do konkretów, w międzyczasie dziękując kelnerowi za swój napój.
______________________
A star becomes a sun, under the pressure of darkness.
Lockie I. Swansea
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 192
C. szczególne : zawsze długi rękaw, nosi bransoletkę z ayahuascą, zapach cytrusowo-drzewny, piżmowy, ziemisty, jest *duży*, mówi z akcentem
Uścisnął lekko jej dłoń, nie robiąc z siebie idioty, żeby jej rączki całować, jakby był cieciem z minionej epoki, ale uśmiechnął się lekko i usiadł dopiero, jak ona sama usiadła. - trochę czasu minęło. - przyznał, kiwając głową - Oczywiście, że jestem przygotowany. Ze zorganizowanej strony nie zdążyłaś mnie poznać, ale prace traktuje trochę inaczej niż lekcje Patola. - pokręcił głową, bo cóż, taka była prawda. W pracy był bardzo uporządkowany, co niewątpliwie wyrobił w sobie również pracując u Thìdley'ów. Zegarmistrz po prostu nie mógł pracować w bałaganie, bez odpowiedniego przygotowania. - Przyniosłem parę rzeczy, żeby posłużyły jako przykład, ale tak, wolałbym, żebyś mi najpierw nakreśliła, czego byś chciała. - skinął głową, otwierając notes na pierwszej, wolnej stronie - Może być bez konkretów, jeśli ich nie masz, chociaż w to, to nie uwierze. - rzucił z durnym uśmieszkiem, no przecież znał De Guise i była ona zawsze przygotowana i konkretna. Inaczej by chyba przestała oddychać.
Irvette de Guise
Wiek : 23
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 172cm
C. szczególne : Burza rudych włosów, piegi, lawendowy tatuaż za lewym uchem, krwawa obrączka na palcu
Akurat pocałunek w dłoń uznawała za przejaw wielkiej kultury, ale nie sądziła, by musiała Lockiemu sugerować aż takie przywitanie. Jakby nie patrzeć, razem się uczyli i od wychowanków Hogwartu oczekiwała zdecydowanie mniej wiedząc, jak wielką bandą rozwydrzonych bachorów byli w większości. -W takim razie, chętnie poznam tę twarz Lockiego Swansea. - Uśmiechnęła się szerzej i jakby bardziej naturalnie, bo organizacja to było coś, co kochała. Jeśli ślizgon mógł pokazać jej, jak to się organizuje, to mogła tu siedzieć nawet godzinami i słuchać, choć wątpiła, by akurat tym jej zaimponował. Ona porządki wyssała z mlekiem matki i wychowaniem ojca. Posłała mu zagadkowe spojrzenie, gdy przemówił do jej organizacji. Tak, oczywiście, że przyszła tu wiedząc, czego chce. Nie była jeszcze pewna, czy chłopak sobie z niej żartował, czy nie, ale przeszła do konkretów, o które ostatecznie przecież prosił. -Szukam czegoś na prezent. Myślałam o bransolecie i pasującym do niej pierścionku. Coś w stylu bardziej nowoczesnym, może nawet abstrakcyjnym? - Lekko się skrzywiła, gdy wypowiadała te słowa. Widać było, że dla siebie w życiu nie postawiłaby na coś tak dalekiego od klasyki i elegancji, ale nie chodziło przecież o nią. -Kolorystyka powinna oscylować między różami i fioletami. - Dodała jeszcze, kończąc tym samym litanię najważniejszych punktów, które jej zamówienie musiało spełniać. Co do konkretnych wzorów gotowa była wysłuchać propozycji jubilera.
______________________
A star becomes a sun, under the pressure of darkness.
Lockie I. Swansea
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 192
C. szczególne : zawsze długi rękaw, nosi bransoletkę z ayahuascą, zapach cytrusowo-drzewny, piżmowy, ziemisty, jest *duży*, mówi z akcentem
Puścił jej oko, bo to brzmiało prawie jak zaproszenie i gdyby miał odrobinę mniej instynktu zachowawczego (którego nie oszukujmy się - miał i tak niewiele) to by to tak odebrał. Zdążył jednak Irwete poznać wystarczająco dobrze, by sobie takie sugestie pozostawić w sferze marzeń. Słuchał tego co mówiła, zapisując słowa klucze na marginesie notesu, z lekko zmarszczonymi brwiami. - Mówiąc, abstrakcyjny, masz na myśli formy geometryczne? Czy bardziej obraz Jackson'a Pollock'a. - to też było ważne, żeby dobrze dowiedzieć się, jakie miała oczekiwania - Przyniosłem parę rzeczy, żebyś mogła zobaczyć różne rozwiązania odnośnie ilości detalu, funkcjonalności, wytrzymałości na uszkodzenia mechaniczne... - mówił, otwierając puzderka i zaczął w nich szukać, a potem wyjmować pojedyncze egzemplarze, które sam rozumiał, jako abstrakcyjne- Niektóre są delikatniejsze, bardziej praktyczne do noszenia na co dzień, ale mam też projekt zestawu, który wyglądałby spektakularnie, choć byłby do noszenia pewnie raczej od święta. - ułożywszy kilka pierścionków i bransolet w tym jeden zegarek na blacie między nimi, przekartkował swój notes, by pokazać jej szkic sporych, według szacunków, rozmiarów bransolety, która rzeczywiście wyglądała raczej jak coś, co można było założyć na bal. - A i czy chcesz, by biżuteria miała jakieś magiczne właściwości. - dodał, zaczynając kreślić pierwsze formy, jakie mu przychodziły do głowy. Najwygodniej byłoby mu pokazać jej kilka opcji tego, jak interpretował jej oczekiwania, poprosić, by wybrała, które są najbliżej jej wyobrażenia i wtedy już mógł przy tym pracować dalej.
Irvette de Guise
Wiek : 23
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 172cm
C. szczególne : Burza rudych włosów, piegi, lawendowy tatuaż za lewym uchem, krwawa obrączka na palcu
Przy pracy można było łatwo nawiązać bliższe stosunki z de Guise, ale też równie łatwo było ją do siebie zniechęcić. Nauczona przez rodzinę czarownica, oceniała ludzi przez pryzmat tego, jak podchodzili do spraw zawodowych. Uważała, że to naprawdę wiele o nich mówi i potrafi odkryć twarz, której człowiek na co dzień nie pokazuje. -Raczej Pollock. - Z pewna odrazą wymówiła to nazwisko mugolskiego malarza. Nie potrafiła zrozumieć, co ludzie widzieli w jego sztuce. Dla niej były to zwykłe bohomazy, które każdy był w stanie stworzyć. Ona doceniała sztukę klasyczną, realistyczną i oddającą rzeczywistość taką, jaką była. -Wytrzymałość idealnie największa możliwa, przy takim projekcie. - Zaznaczyła od razu, wpatrując się w próbki i pozwalając sobie dotknąć tej czy owej. -Kwestię detalu mogę pozostawić Tobie, ale stylistycznie raczej poszłabym w coś zjawiskowego. Dobra biżuteria na towarzyskie spotkania ma przyciągać oko, niekoniecznie robić pranie. - Wyjaśniła też tę sprawę. W jej kręgach, ozdoby miały swoje zastosowanie i raczej nikt nie pokusiłby się o założenie czegoś dobrego i drogiego do pracy. Irv lubiła praktyczne prezenty, ale biżuteria na bale i bankiety też taka była. Spełniała swoją rolę w kręgach, które dobrze wiedziały, co oznacza sznur pereł, a co kolia ze szmaragdów. -Co do magicznych właściwości, szczerze nie myślałam. Jestem gotowa posłuchać, co masz do zaproponowania. Raczej jeśli się zdecyduję, to na coś bardziej subtelnego. Najlepiej nałożonego na pierścień, łatwiej go zdjąć i jego absencja aż tak nie razi w oczy. - Pozwoliła Lokiemu przejąć inicjatywę, w międzyczasie odkładając kilka próbek, które najbardziej pasowały do jej wizji nie tylko pod względem materiału, ale i wykończenia, czy ogólnej prezencji.
______________________
A star becomes a sun, under the pressure of darkness.
Lockie I. Swansea
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 192
C. szczególne : zawsze długi rękaw, nosi bransoletkę z ayahuascą, zapach cytrusowo-drzewny, piżmowy, ziemisty, jest *duży*, mówi z akcentem
Uśmiechnął się lekko, wyczuwając w jej głosie nutę niechęci do Pollock'a. Sam, zanim w ogóle przejawił pierwsze talenty magiczne, dorastał pośród wielu mugolskich artystów i nauczył się, głównie przez swawolę życia Izzy i Landena, że kreatywność nie zna koloru skóry, zdolności magicznych, nie zna języków, podziałów, klas społecznych. Piękny umysł mógł pojawić się wszędzie, a rozumienie sztuki było kwestią bardzo indywidualną. Fakt, że Pollock wzbudzał w niej obrzydzenie, był już wielkim sukcesem tego malarza. W końcu sztuka - przede wszystkim - miała budzić emocje. Dyskusję. Reakcję. - Na towarzyskie spotkania, nie na co dzień. - skinął głową, odnotowując i to- Jeśli chodzi o materiały, sugerowałbym ametysty i różowe złoto. Przydatnymi funkcjonalnościami biżuterii dedykowanej na spotkania, jest takie rozwiązanie przypominajki. - zaczął, drapiąc się końcówką długopisu po skroni - Widziałem, jak go używali w zegarkach. Bardzo subtelna zmiana koloru, mająca zasygnalizować cokolwiek użytkownik w bransolecie zapisze. Upływ czasu, pojawienie się jakiegoś gościa, ilość spożytego alkoholu. - wymienił lekko. Nie miał pojęcia, czy prezent, który planowała De Guise był dla kogoś równie zorganizowanego, co ona, ale obstawiał, że nie, skoro miał on być projektem abstrakcyjnym i to w sposób chaotyczny, tak daleki od jej własnych preferencji. - Myślę, że dałoby się to też zrobić w pierścionku. - pokiwał głową. Drobna rzecz, a wygodna - Oczywiście rozwiązań jest wiele, mogę poszperać i przysłać Ci sową potencjalne opcje, które dałoby się zmieścić w pierścionku. Tak z głowy trudno min powiedzieć, szczególnie mając na uwadze, żeby był drobny i elegancki. - zmarszczył lekko brwi. Skomplikowane zlecenie jak na pierwsze zamówienie!
Irvette de Guise
Wiek : 23
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 172cm
C. szczególne : Burza rudych włosów, piegi, lawendowy tatuaż za lewym uchem, krwawa obrączka na palcu
Musiała się zgodzić z tym, że sztuka przede wszystkim miała wzbudzać emocje. Doceniała to, ale też nie mogła udawać, że estetyka nie była w tym wszystkim ważna. Zdecydowanie wolała te dzieła, które budziły w niej coś pozytywnego. Miała wystarczająco negatywnych bodźców w życiu, by jeszcze narażać się na nie w galeriach. -Ametysty będą idealne. Jako baza wystarczy zwykłe złoto. Jest wdzięczne i pięknie odbija wszelkie barwy. Pozwoli ametystowi wybrzmieć. - W tej chwili odezwała się, jakby to ona tutaj była wykonawcą, a nie zleceniodawcą, ale nie potrafiła się powstrzymać. Poza tym była w stanie wyłożyć na ten projekt wiele galeonów, a co za tym szło czuła, że może wymagać czegoś więcej. -Przypominajka brzmi bardzo dobrze. - Uśmiechnęła się, myśląc o osobie, której chce sprawić prezent i tym, jak wielką wartość dodaną może to za sobą nieść. -Jesteś w stanie zaczarować ją na kilka wariantów? - Zapytała, mając już w głowie przekrój przynajmniej czterech sygnalizacji, które chętnie by zaklęła w pierścieniu. -Mam na myśli sygnalizowanie barwą przybycie kilku osób. - Doprecyzowała, gdyby jednak jej poprzednie pytanie tego wymagało. Na spotkaniach towarzyskich taki sygnalizator mógł być naprawdę przydatny i sama chętnie dołączyłaby podobną biżuterię do swojej kolekcji. -Myślę, że dwa, trzy szkice mi wystarczą. Widzę, że masz wizję i ufam, że spełni ona moje wymagania. - Przyznała też zaraz, bo nie chciała, by Lockie musiał wysyłać jej codziennie sowę z tysiącami projektów. Szanowała jego i swój czas.
______________________
A star becomes a sun, under the pressure of darkness.
Lockie I. Swansea
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 192
C. szczególne : zawsze długi rękaw, nosi bransoletkę z ayahuascą, zapach cytrusowo-drzewny, piżmowy, ziemisty, jest *duży*, mówi z akcentem
Pokiwał głową, kiedy postawiła jednak na zwykłe złoto. Podążył tropem różowego, chcąc zamknąć kompozycję w kolorach, jakie wyznaczyła, ale osobiście też uważał, że fiolet i złoto zgrywały się bardzo dobrze. W międzyczasie ich rozmowy skrobał wstępne, proste rysunki, przestawiające dość abstrakcyjne schematy konstrukcji bransolety i pierścionka, w jednym z nich były one nawet połączone delikatnym łańcuszkiem z uwieszonymi na nim, drobnymi kamykami. - Też zwróciła moją uwagę. - przyznał. Jak pierwszy raz zobaczył to rozwiązanie w zegarkach u Thìdley'ów, wiedział, że to coś, co będzie rosło w popularności, więc włożył wiele pracy w to, by opanować umiejętność wykonania takiego mechanizmu zaklęcia.- Myślę, że bez problemu, choć pewnie zależy to od wytrzymałości kamieni. Muszę zbadać, ile takich kolorystycznych wariantów ametyst może wytrzymać, zanim zacznie pękać. - zmarszczył brwi, bo to brzmiało jak ciekawy eksperyment. Czemu on wcześniej nie wpadł na genialny pomysł bycia samozatrudnionym jubilerem? Tylko się garbił przy tych zębatkach jak debil. - W porządku. Ostatnie pytania, czy masz jakiś budżet, w którym chcesz się zamknąć, albo poniżej którego nie chcesz schodzić i czy zależy Ci na dopełnieniu potencjalnych pustych przestrzeni zwykłymi kryształami, czy zostajemy tylko przy ametystach i złocie, bez dodatków. - postukał długopisem w zapełnioną rysunkami kartkę.
Irvette de Guise
Wiek : 23
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 172cm
C. szczególne : Burza rudych włosów, piegi, lawendowy tatuaż za lewym uchem, krwawa obrączka na palcu
Gdyby to miała być biżuteria dla niej, zapewne nie wybrałaby niczego, ale wiedziała, jak dać komuś odpowiedni prezent. Znała się na sztuce, a że nie każda trafiała w jej gust to już inna sprawa. Na szczęście jej przyjaciółka głośno i wyraźnie mówiła o tym, co lubi, a czego nie. -Oczywiście, kamień jest tutaj najważniejszy. - Zgodziła się, bo nie miała zamiaru poświęcać jakości kosztem kilku bajerów. -Myślę, że bransoletka powinna być delikatniejsza. Łańcuszki to może przesada, ale niech nie będzie zbyt ciężka. - Wskazała na jeden ze szkiców, który najbardziej odpowiadał proporcjom, których oczekiwała. Przyłożyła rysunek do jednego z wzorów pierścienia, patrząc jak się razem komponują i z aprobatą skinęła głową do własnych myśli. -Tak, dokładnie takie proporcje będą idealne. Wyraziła werdykt, by zaraz uśmiechnąć się szerzej, gdy Lockie zapytał o budżet. Jakby w ogóle była to sprawa dyskusyjna. -Zapłacę ile trzeba za wartościową biżuterię. Kamienie i kruszce kosztują, nie mam zamiaru oszczędzać na prezencie. - Przyznała, jakby była to kwestia kupienia bochenka chleba, a nie ozdoby wartej zapewne więcej niż sto galeonów. -Wypełnij przestrzeń, ale czymś subtelniejszym. Diamenty może odpuść, ale niech ametyst gra główną rolę w tej kompozycji. - Może perła lub opal? - Zaproponowała, choć była też otwarta na inną propozycję, jeśli Lockie takową posiadał.
______________________
A star becomes a sun, under the pressure of darkness.
Lockie I. Swansea
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 192
C. szczególne : zawsze długi rękaw, nosi bransoletkę z ayahuascą, zapach cytrusowo-drzewny, piżmowy, ziemisty, jest *duży*, mówi z akcentem
Zakreślił kilka z pomysłów, które sobie nabazgrał, a które podchodziły mu w głowie pod koncepcje "delikatniejszych", choć nie ma co się bajerować, Lockie to tak na pół tylko rozumiał definicję tego słowa. Osobiście, jak dobierał zegarki do nowych właścicieli, zawsze zwracał uwagę na, cóż, gabaryty osoby. Zbyt delikatna biżuteria na kimś, kto był bardziej przy tuszy, wydawała się nie pasować, a ciężkie ozdoby na chudziutkich rączkach były karykaturalne. Ostatecznie zaproponował szkic koncepcyjny, obracając notes w jej stronę: - Ostateczna wersja będzie się oczywiście różnic w zależności od ilości kamieni, ale krople złota i takie abstrakcyjne filigree z cienkich złotych żyłek mogą jednocześnie zapełnić przestrzeń i nie wyglądać ciężko. - wyjaśnił swój pomysł, wskazując różne elementy obrazka. Uśmiechnął się na jej słowa: - Czasami klienci wiedzą, że nie chcą czegoś tańszego niż ileś, albo droższego niż ileś, ale to prawda, najwięcej kosztować będą materiały. To moje pierwsze indywidualne zlecenie, więc nie wypada zdzierać za dużo za robociznę. - poinformował, choć domyślał się, że na biednego nie trafiło. Dopisał sobie tę perłę i opal, kiwając do siebie głową, by się zorientować jakie materiały uda mu się zdobyć. - Jeśli Ci to odpowiada, to prześlę Ci zdjęcie modelu w wosku, zanim odleje go ze złota, do ostatecznej akceptacji wraz z wyceną, bo wtedy będę wiedział, ile gram złota i jakich kamieni użyję. Pasuje? - spojrzał na Irvette.
Rozliczenie wrześniowe +
Irvette de Guise
Wiek : 23
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 172cm
C. szczególne : Burza rudych włosów, piegi, lawendowy tatuaż za lewym uchem, krwawa obrączka na palcu
Spojrzała na zaproponowany przez Swansea szkic, analizując uważnie każdy jego detal. Nie odzywała się w tym czasie, więc przez chwilę przy stoliku panowała cisza. -Pierścień może być nieco skromniejszy. Bransoleta perfekcyjna. - Odpowiedziała w końcu, pozwalając sobie zaznaczyć, które kamienie w obrączce były już dla niej przesadą. Komplet bardzo ładnie się zgrywał, ale potrzebowała jeszcze balansu w przepychu. -Świetnie. W takim razie zdaję się na Ciebie w kwestii dodania abstrakcji i zapełnienia przestrzeni. - Nieczęsto pozwalała komuś na tak dużą swobodę, ale tutaj musiała nieco odpuścić. Czuła, że Lockie dużo lepiej orientuje się w świecie takiego stylu niż ona, która stawiała na klasykę i ponadczasowość. Postanowiła więc zaryzykować. W najgorszym wypadku po prostu zmarnuje galeony i podaruje biżuterię komuś mało znaczącemu. Nie miała nic do stracenia. Zdegustowanie wyszło na twarz Irvette, gdy usłyszała o klientach, którzy domagali się biżuterii za konkretną cenę. Uważała to za kompletny brak smaku, bo prestiż leżał nie w galeonach, a w jakości i każdy, kto pochodził z szanowanego rodu i nie był skończonym kretynem, dobrze o tym wiedział. Przechwalanie się sakiewką było strasznie obrzydliwe i jasno pokazywało, że taka osoba nie miała nic lepszego do zaoferowania niż tanie przechwałki. Rozumiała oczywiście drugą stronę medalu, bo nie każdy mógł pozwolić sobie na nieograniczony budżet. -Policz ile będzie trzeba. - Odpowiedziała tylko, bo nie chciała też wyzyskiwać Lockiego. Lubiła go czy nie, był rzemieślnikiem, a ona zlecała mu pracę, za którą należała mu się odpowiednia zapłata. -Idealnie. W takim razie, będę czekać na sowę. - Uznała to za koniec ich spotkania, więc dopiła resztę herbaty, pożegnała się i opuściła lokal, bo jak zawsze, miała jeszcze wiele planów na ten dzień i zero czasu do stracenia.
//zt x2
______________________
A star becomes a sun, under the pressure of darkness.
Bridget Hudson
Wiek : 25
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 167cm
C. szczególne : nieodparty urok osobisty, łabędzia szyja
Usiadła przy wolnym stoliku jakieś dziesięć minut przed godziną umówionego spotkania, wyjątkowo wyrobiona o czasie, w dziwny sposób podekscytowana i poddenerwowana jednocześnie. Nie wiedziała, czy to stres podkręcał jej radość z na nowo nawiązanego kontaktu z przyjaciółką, czy jednak to ta perspektywa przełamania dzielącej ich bariery milczenia sprawiała, że jej strach związany ze spotkaniem pogłębiał się. Z jednej strony ogromnie cieszyła się z tak szybko otrzymanej odpowiedzi, bo ogromnie tęskniła za Matildą, jej poczuciem humoru i życiowymi mądrościami, którymi dotychczas raczyła ją w trudniejszych momentach, z drugiej strony wiedziała, że ich dzisiejsze spotkanie nie obejdzie się bez poruszenia jednego, bardzo ważnego tematu... Zastanawiała się, na ile Shercliffówna mogła podejrzewać, co działo się między nią, a jej najstarszym bratem. Bridget czuła się jak ostatnia zdrajczyni, tak długi czas trzymając tę nową relację w tajemnicy. Były jednak pokłócone, Merlin jeden wiedział, o co dokładnie, bo ona w ferworze wszystkiego, co działo się ostatnio w jej życiu, najszczerzej w świecie zapomniała. Ale będzie musiała dzisiaj skonfrontować się z faktem, że zawaliła sprawę. Parokrotnie. I możliwe, że po raz kolejny zawiedzie zaufanie Tilly. Wyciągnęła wizbooka, by naskrobać szybką wiadomość, lecz w połowie pisania jej uwagę odwróciły podniesione głosy. Jakaś para rozmawiała w kącie kawiarni w podniesionym tonie i Hudson dała się skusić perspektywą podsłuchania ciekawej plotki. Zamiast tego para wróciła do rozmowy w półszepcie, a jej długopis puścił okropną plamę z tuszu na kartkę notesu.