Kaduceusz Shakeshafta to znajdujący się na Alei Amortencji sklep, którego właścicielem jest kojarzony od paru lat w Hogsmeade czarodziej pochodzący z Bostonu - Michael Shakeshaft, którego symbol różdżkarza znajduje się na szyldzie wiszącym nad drzwiami wykonanego z kamienia budynku. Przedstawia on dwie splecione ze sobą różdżki z literą "S" stykającą się z nimi w środku. Wchodząc do środka możliwe jest zauważanie stylowego, a schludnego pomieszczenia z masą półek i specjalną gablotką po boku przedstawiającą wykonane różdżki, eksponowanych z opisem rdzeni i drewna z jakich są wykonane. Po środku, na samym końcu widoku jest lada, a za nią - zapakowane w czerwone pudełka z symbolem sklepu na froncie różdżki. Zanim dochodzi się do właściwego zakupu, Shakeshaft lub jego pomocnik pomaga dowiedzieć się klientowi jakiej potrzebuje różdżki m. in. dzięki wykonaniu kwestionariusza osobowościowego.
Produkty: Dowolna różdżka – 40G
PS1. UWAGA! Nie ma możliwości nabywania różdżek drogą listowną, należy dokonać zakupu osobiście!
PS2. W sklepie możliwe jest naprawienie różdżki, jeśli w kostce przy jej zniszczeniu pojawia się taka możliwość.
Felinus Faolán Lowell
Wiek : 25
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 178
C. szczególne : Na prawej dłoni nosi Sygnet Myrtle Snow i Pochłaniacz Magii. Spokojne spojrzenie, łagodna aparycja.
Pierwsze dni po zwolnieniu lekarskim i od razu zauważył, ile czasu minęło od momentu, gdy zdołał zakupić na własną rękę odpowiednią dla siebie różdżkę. Ponad rok - rok intensywnej znajomości z ostrokrzewem o właściwościach ochronnych i sercem buchorożca, które może nie było niczym prawidłowym, aczkolwiek pozwalało na osiągnięcie zmaksymalizowanych efektów. Nic dziwnego, że postanowił skontrolować stan narzędzia własnej pracy, przyglądając mu się uważnie, jakoby z dozą zastanowienia w czekoladowych tęczówkach. O sklepie różdżkarskim na Alei Amortencji słyszał wiele. A przynajmniej tyle, na ile to było potrzebne, by zwrócić się po poradę właśnie tam. O ile różdżki z innych sklepów rzadko kiedy bywają poddawane sprawdzeniu sprawności rdzenia, o tyle jednak potrzebował to zrobić - tym bardziej, że na przestrzeni tych wielu miesięcy zdołał się zmienić i ciężko było cokolwiek na ten temat więcej powiedzieć. Zdrowiej zatem wyglądający, młody już mężczyzna zawitał w progu drzwi prowadzących do wnętrza schludnie prowadzonego sklepu różdżkarskiego, gdzie liczył na uzyskanie fachowej oceny i wskazówek co do pielęgnacji tego przedmiotu. - Dzień dobry... - rozejrzawszy się, poprawił własne ubranie, by tym samym nie wyjść na kogoś nieschludnego, a lekki uśmiech przyozdobił jego lico, pozwalając tym samym na dodanie łagodności. Był tak naprawdę młody, wyglądał młodo, ale był już na tyle doświadczony, że wewnętrzny instynkt wyczuwał złe zamiary. - Chciałbym sprawdzić własną różdżkę pod kątem wszelkich uszkodzeń i stanu faktycznego potencjału magicznego. Czy jest to u państwa możliwe? - podszedł od razu do konkretów, jeszcze jej nie wyciągając. Nie chciał pchać się z potencjalną, dość specyficzną usługą, w związku z czym czekał cierpliwie na odpowiedź mężczyzny o całkiem zbliżonym wzroście. Jednocześnie samemu nie zauważał, jak zapięcie perfidnie się wyrywało spod kontroli, jako że klątwa postanowiła ponownie zadziałać.
Październik oprócz bycia miesiącem przygotowującym czarodziejów do samhain, lub jak to ma miejsce w Anglii, halloween - sprawia, że wszystko zaczyna kręcić się wokół owego zagadnienia przystrajania domów i biznesów w kojarzące się ze strachem elementy. Niby ma to odstraszać złe duchy według niemagów, ale cóż... Według samego Shakeshafta nie ma to sensu. W Hogscafe już od początku można też zakupić specjalne, halloweenowe smaki kawy z dynią lub grzańce z posypką dyniową. Temu też i on sam postanowił w jakiś sposób przyozdobić miejsce w malownicze ozdoby. I o ile mógł posłużyć się zaklęciami, tak tym razem wolał wszystko zrobić sam. Ot, klimat towarzyszący jak Gwiazdce. W tym roku chyba pierwszy raz zacznie robić prenumeraty i dorzucać do listy klientów jakieś upominki lub przypomnienia. Drobny zwyczaj, a może kiedyś przerodzi się w coś większego. Kończył właśnie przywieszać do pajęczyny z małych linek skrzydełka nietoperza, aby zaraz usłyszeć, że ktoś przychodzi. – Przepraszam, zaraz będę. – Po czym, gdy ocenił, że skrzydełka nie opadają, przenieść się w kierunku klienta. Młody, trochę chyba dochodzący do siebie po czymś. Uch, wyglądał naprawdę jakby potrzebował czekolady, albo kawy dyniowej. – Rozumiem, że to nie różdżka powoduje u pana taki nastrój? – Otworzył konwersację z lekkim uśmiechem, zaraz wysłuchując tego w jakim celu postanowił do niego przybyć. Rutynowe sprawdzenie różdżki? Ciekawe. – Bardzo dobrze. Mogę dostać do ręki pana różdżkę? Ach, przepraszam. Najpierw założę rękawiczki. Różdżka czasem lubi sprawiać figle, gdy jest przekazywana. Jeszcze raz przepraszam. – I wyszedł, aby zaraz założyć cienkie, jedwabne rękawiczki w kolorze ciemnego bordu, zaczynając powoli zerkać na różdżkę. – Zanim zaczniemy. Czy coś się wydarzyło ostatnio dość nietypowego w pana życiu, że różdżka mogła zareagować sprzecznie z pana nastawieniem? – Zapytał. W końcu to jedna z rzeczy rozpatrywana przy diagnostyce. Kto wie, czy zmiana nie pomoże. Znak rzemieślnika Fairwynów. Hm...
Sam jakoś na razie nie oddawał się duchowi czasu, jaki to był powiązany z trwaniem jednego z najbardziej wyczekiwanych wydarzeń w świecie ogólnym - Halloween. Pod różnymi osłonami, w różnych kulturach i wierzeniach stanowił poniekąd zagwozdkę. Mimo to doskonale pamiętał, jak bawił się rok temu na targu, będąc kobietą, a nie stanowiąc w stu procentach mężczyznę. Kto wie - być może na ten rok wszystko jakoś się zmieni, a obecnie trwające klątwy zdawały się nieść ze sobą coraz to więcej problemów. Całe szczęście, że w szkole podeszli do tematu profesjonalnie, bo jakoś nie mógł uwierzyć w to, że za czasów kadencji Hampsona wszystko będzie na swoim miejscu. Wystrój ten nie został niezauważony przez Lowella, który pojawił się wewnątrz pomieszczenia. Pierwszy raz miał okazję zajrzeć do innego sklepu różdżkarskiego, co stanowiło nowe doświadczenie i być może zyskanie przez personel nowego, stałego klienta. Bo i choć nie można odmówić potencjału tym, jak Fairwynowie tworzą poszczególne narzędzia do inkantacji zaklęć, tak mogłoby się okazać, że gdzieś nieopodal znajduje się perełka, tylko wystarczy mieć ciut więcej odwagi, by do niej zajrzeć. Odruchowo dłonią sprawdził zapięcie i lekko się skrzywił, by następnie pociągnąć zamek do góry. Co jak co, ale nie widziało mu się obecnie jakkolwiek świecić czymkolwiek. - Nic się nie dzieje, na spokojnie. - nie popędzał mężczyzny, bo samemu wcześniej pracował w aptece i wiedział, z czym to się tak naprawdę wiąże. Co prawda wyglądał samemu tak, jak wyglądał, ale nie zwracał na to uwagi. Koniec końców czuł się znacznie lepiej, a brał na siebie tak mało obowiązków, że nie musiał się martwić o ponowne przeciążenie. W porównaniu z tym, co było wcześniej - niebo a ziemia. - Nie, akurat nie różdżka. - odwzajemnił uśmiech, pozwalając na to, by kąciki ust powędrowały widocznie ku górze. Mimo takiej aparycji zachowywał pogodę ducha. - Jasne, nie ma problemu. - bez problemów przekazał różdżkę, przyglądając się temu, jak ten zakłada rękawiczki. - Myślę, że ta akurat jest dość... tolerancyjna. - przyznał zaskakująco szczerze, bo samemu nadal odczuwał skutki marcowego pójścia na Nokturn. - Wydarzyło się całkiem... sporo. Kiedy ją kupowałem, miałem pewne problemy z kontaktami z ludźmi. Teraz jest inaczej, pozostaję w większym stopniu otwarty. W marcu moja prawa ręka, magiczna, uległa uszkodzeniu, ale jest już z nią trochę lepiej. Ostatnio się przeciążyłem trochę i nie miałem okazji z niej aż nadto korzystać. - wytłumaczył naprędce, nie zdradzając nadmiernych szczegółów. - Dostrzegłem niewielkie pęknięcia drewna, ale nie wiem, czy to wina potencjalnych warunków przechowywania czy właśnie tego, że różdżka działa z nie do końca sprawną ręką. - zastanowiwszy się, zerknął w jego kierunku, doglądając tego, jakie kroki ten podejmie.
Przez chwilę zamyślił się nad różdżką, obracając ją w palcach. Sygnatura Fairwynów sprawiała, że mniej więcej wiedział jaki rdzeń w niej przebywał. Wiedział też, że owe drewno mogło świetnie pasować do danego rdzenia. Wykluczył parę z nich... zaraz doszedł do jakiegoś wniosku. – Serce buchorożca, tak bardzo cenne w zasobach Fairwynów, jest jedynie substytutem bardziej dzikim, zaklętym w drewnie, które właśnie zostało "obudowane". Tym samym ich różdżki zdobywają więcej mocy, ale też ceną... większego angażu. Są bardziej wyczulone na to w jaki sposób funkcjonuje czarodziej. Różdżka może po prostu reagować na pana dotychczasowe zachowania. Dodatkiem jest fakt, że podobnie jak rdzeń bardziej humanitarny, wystawia drewno na przyśpieszone tempo degradacji. – Dodał, zaraz obracając atrybut w kierunku pęknięcia drewna. – Ten defekt na ten moment to nic, nie jest on aż tak szkodliwy, jeśli myśli się o nim w sposób behawioralny. To co najbardziej powinna nas interesować to fakt, że różdżka nie może być dwustronnie dominująca. Powoduje to w niej słabą kalibrację. – Kiedy znowu obrócił różdżkę, oparł się na łokciach, zaraz biorąc narzędzie pod światło. Głos się trochę zniżył. – To zresztą zabawne, że różdżki są dość narzędziowe, a proces tworzenia ich powoduje, że dobierając dany rdzeń stają się problematyczne. Moim zdaniem, przepraszam, to proces humanizacji narzędzia artystycznego. Trochę zbyt staroświecka metoda traktowania narzędzia, nawet jeśli mówimy o rewolucji różdżkarskiej Fairwynów jej tworzenia. Tworząc różdżki powinniśmy skupić się raczej na kombinacjach użyteczności, a nie gloryfikacji. Dlatego, proszę, spojrzeć, o: tutaj – Przybliżył różdżkę bliżej do klienta – Tutaj istnieje szansa na kolejne pęknięcie, więc zalecałbym delikatne przeszlifowanie jej by zakryć defekt, a dodatkowo nałożenie impregnatu, aby była bardziej stabilna. Co pan sądzi? – Chciał dodać temu impaktu decyzji klienta.
Uważnie obserwował to, jak pan Michael obracał różdżką w palcach. Nie bolał go ten widok, po prostu był emocjonalnie przywiązany do narzędzia pracy, które wiele rzeczy z nim przeżyło i nie powinno nastąpić nic, co przyczyniłoby się do potencjalnych strat. Spoglądał zatem z zainteresowaniem na kolejne poczynania w sklepie różdżkarskim, co prawda nie wiedząc zbyt wiele na ten temat, ale będąc gotów przyjąć odpowiednie informacje do własnego umysłu. - Nie wiedziałem o tym kompletnie, a przynajmniej nikt mi w sklepie nie powiedział. Różdżki nie są moją... mocną stroną. - pozwolił sobie na dodanie komentarza względem tego, co opowiadał czarodziej, wszak wierzył w jego doświadczenie oraz zdolność do wykrywania potencjalnych uszkodzeń oraz problematycznych metodach zachowania. Na kolejne słowa lekko zmarszczył brwi, bo o ile defekt i myślenie o nim w sposób behawioralny coś mu mówiły, tak musiał podpytać się o jedną, dość specyficzną rzecz, która rzuciła mu się w oczy. A raczej tą, którą wyłapał poprzez słuch. - Dwustronnie dominująca? Co ma pan na myśli konkretnie? - zapytawszy się, chciał zaspokoić nie tylko własną ciekawość, ale też i nieco więcej dowiedzieć się o tym, co tak naprawdę miał on na myśli. Asem pod względem tworzenia różdżek nie był, no ba - pozostawało to dla niego sztuką dość trudną do zrozumienia, aczkolwiek istniejącą. Samemu jednak oddawał się w skrzydła edukacji młodzieży, w tym właśnie znajdując swoje pierwotne powołanie. Mimo to gdzieś wewnątrz nadal znajdowała się ta dzika natura - równie podobnie dzika co rdzeń zaklęty w drewnie z ostrokrzewu. Szkoda tylko, że to nic nie robiło sobie z tego, jak klątwy przejęły władzę nad Wielką Brytanią - koniec końców i sznurówki postanowiły się rozwiązać. Na razie tego nie zauważył, aczkolwiek zbyt wiele nie musiał robić, by dostrzec tę zmianę - prędzej czy później. - A z tym akurat się zgodzę poniekąd. Ale humanizacja niewiele ma wspólnego z zabiciem zwierzęcia dla pozyskania danego efektu. Stanowi poniekąd porzucenie pewnych wartości... - przyznał szczerze, zerkając w jego stronę z zastanowieniem w oczach, a gdy został poproszony o zerknięcie, bacznie spojrzał czekoladowymi tęczówkami w kierunku potencjalnego miejsca kolejnego pęknięcia. Zastanowił się na krótki moment, ale bez problemu się zgodził. - Jasne, nie ma problemu. Wierzę w pana zdolności i możliwości, a chciałbym, by różdżka posłużyła mi następne lata. - uśmiechnąwszy się, oddał narzędzie w pełni do dyspozycji mężczyźnie, wierząc, że jest ono w dobrych rękach.
Chciał połączyć dwie rzeczy w jedno. Zająć się zarówno różdżką jak i odpowiedzieć na pytanie zadane przez klienta. Dlatego skinął głową, że na chwilę przeprosi go, aby usiąść na krześle przy ladzie i spojrzeć na defekt. Przyjrzał się dokładnie miejscu w którym miało miejsce, aby zaraz wziąć gruby papier ścierny i zaraz wziąć się za pracę. Do wszystkiego nie potrzebna była magia. Była jedynie ułatwieniem. Najwięcej artyzmu w różdżkarstwie wychodziło ze szlifowania z użytkiem własnych dłoni. Więc jeśli ktokolwiek przyjrzy się jego dłoniom zauważy, że te pokryte są jednak już grubą warstwą odcisków związanych z pracą i nabycia grubszej skóry. Spokojnie więc zajmował się tym, aż w końcu pozwolił sobie na odpowiedź. – Chodzi o fakt decyzyjności. Nie da się sprawić, że różdżka zawsze będzie użyteczna w dwóch rękach naraz. Raz, że różdżka nie działa jak zabawka edukacyjna, służąca rozwojowi zdolności manualnych. Ona dostosowuje się. Jest to też proces długotrwały. Jeśli straci pan rękę, co jest zrozumiałe, musi pan poświęcić dłuższy czas, ale różdżka się dostosowuje. Czasem jest podobnie do związków. Zawsze w każdym związku jest ktoś bardziej dominujący. Albo jak w stadzie wilków. Jeśli są dwie alfy, automatycznie psuje sie priorytet rozkazów. I tak samo własnie jest z różdżkami. Temu czarodzieje jak Merlin czy Andros Niezwyciężony dowiedli magii beżróżdżkowej dla mobilności, ale pozbawieniu sily. Do nich trzeba różdżki. – Odpowiedział edukacyjnie, zaraz zaczynając porównywać szlifowanie. Czy bylo dobrze? Nie, jeszcze odrobinę. – No i trochę to jak z prawami Gampa - nigdy nie ma czegoś bez niczego. – Podsumował, jeśli klient znał się na tych trzech prawach. Michael sądził, że podobnie jest z różdżkami. Zaraz jednak przeszedł do ostatniej odpowiedzi. – Da się znaleźć odpowiedź na zachowanie dobrego sumienia. Wierzę w to. Dobrze... Impregnat chce pan tańszy czy droższy? Przy drugim wydłuża pan oczekiwanie na ponownie przybycie tutaj. – Uśmiechnął się kątami ust.
Być może zadawał za dużo pytań, nie wiedząc tak naprawdę, do czego to wszystko służy, ale ciekawość nie szkodziła w tym przypadku. Była czymś w rodzaju możliwości sprawdzenia zachowanej ciekawości do otaczającego go świata, do błysków przeszłości i do tego, co jest w stanie zafundować mu przyszłość. Może nie wszystko jest idealne, ale zazwyczaj, kiedy zostanie nakierowane na odpowiednie tory, ulega specyficznemu nadaniu kształtu. Tak zatem obserwował manualne metody zajmowania się różdżką, co niespecjalnie mu przeszkadzało - zawsze uważał umiejętności ręcznego naprawiania za coś, co jest bardziej praktyczne niż rzucenie zaklęcia. Nie można przecież opierać się w pełni na magii, która drzemie w każdym czarodzieju - przecież może dojść do momentu, w którym skorzystanie z niej nie będzie do końca możliwe. - Ach, to prawda. Nawet każda taka najmniejsza zmiana może na nią wpłynąć. - przyznał szczerze, przyglądając się temu, jak ten powoli zajmował się naprawą drewna, które lekko uległo pęknięciu. Lekko, ale jednak widocznie. Może poddawał ją tak naprawdę za dużemu przeciążeniu? - Preferuje pan naprawianie różdżki sposobami manualnymi niż magicznymi, prawda? - zauważywszy, trudno było nie dostrzec grubej warstwy odcisków. Sam je miał, gdy pracował na roli. - Czyli efekty używania magii są zawsze lepsze z różdżką niż bez niej, bo stanowi ona skumulowanie mocy i pozwala na bardziej precyzyjne jej dopasowanie. - mruknął jakoby sam do siebie, przyglądając się z większą doza zainteresowania. - Nie da się wyczarować czegoś z niczego. - prawo Grampa było mu znane. I chociaż można było już zwiększyć ilość jedzenia poprzez magię, próba utworzenia czegoś z chmary powietrza i dymu nie dowodziła niczego. - O ile odpowiedź nie jest jedynie słabym wytłumaczeniem. - ludzie lubią przecież udawać, że wszystko jest w porządku. Nie inaczej było w tym przypadku - dobre sumienie wymagało poniekąd odpowiedniego rozporządzenia własnymi możliwościami. - Poproszę droższy. Nie ma sensu pakować się w coś tańszego, jeżeli chcę, by przetrwała ona jak najdłużej. - uśmiechnąwszy się lekko, czekał na kolejne decyzje pana Shakeshafta. - Jak długo trwa taki proces? - zapytał się jeszcze, nie wiedząc, czy powinien czekać na odpowiednie pokwitowanie, czy wszystko jest jednak robione na miejscu.
– Tak, wolę używać rąk. – Powiedzial spokojnie, zaraz przyglądając się dokładnie szlifowi. Przymknął jedno oko, zerknąć czy nie ma jakiegoś kompletnego ubytku, lub różdżka nie jest do końca kompletna. Gdyby był świadomy to by złapał się na tym, że robił to dopiero od dwóch lat, kiedy dawniej robił różdżki bardziej pod praktyczne aspekty. Teraz skupiał się też na tym, aby różdżka była równa, żeby ksztalt był taki jak przed eliminacją defektu. Stworzenie z całego narzędzia artystycznego dzieła jakim było przed usunięciem kłopotliwej rzeczy. Ostatecznie doprowadzenie do tego, że była dobrze wyważona. Na sam koniec jedynie dodał. – Czasy są takie, że lepiej wszystko robić rękoma. Ale przyznam, że na co dzień używam jej, jeśli to możliwe. Teraz po prostu... oszczędzam różdżkę. – Uciążliwe byłoby ciągle tworzenie nowych różdżek, jesli los prowokowałby do tego, aby także je kupować. Dlatego nie chciał za bardzo kusić losu. Chciał odpocząć. – Dokładnie. Nie da się zrobić i wyczarować czegoś z niczego. Wszystko ma swój cel. Tak jak użytek zwierząt w bardziej brutalny sposób dla osiągnięcia większej siły. Co mnie w jakiś sposób zarazem fascynuje i denerwuje, proszę pana. Ale taki jest świat natury. – Odpowiedział można powiedzieć nawet zbyt naturalistycznie. Jednak dobrze dostrzegał procesy myśleniowie dlaczego tak było. W końcu krew wilkołaka rozlana po różdżce dobrze się wchłaniała i sama była dobrym impregnatem do zachowania swego kształtu. Ale on... Chciał więcej zyskiwać niż szkodzić. – Dosłownie chwila, proszę pana. Zniknę tylko na chwilę, a w międzyczasie proponuję rozejrzeć się wokół wystawy. Może znajdzie pan docenienie w mojej sztuce i być może wróci po kolejne dzieło rzemieślniczego kunsztu. Ach, jeszcze bym zapomniał. Jeśli chciałby pan korzystać częściej z usług, na boku jest zgłoszenie do prenumeraty. W pewnym momencie zacznę myśleć o promocjach. Prenumerata pomoże nam wszystkim. A teraz przepraszam najmocniej. – I zniknął za drzwiami.
Przytaknął na odpowiedź - i niespecjalnie się zdziwił. Magia potrafi być krnąbrna, a doświadczenie zyskiwane wraz z kolejnymi latami wcale nie oznaczało, że będzie to jakkolwiek stabilne użycie drzemiącej w każdym czarodzieju cząstki czarodziejstwa. Przypomina poniekąd pierwiastek, gotowy zbuntować się akurat wtedy, gdy będzie to najgorsza ze sposobności. Ręce wydają się być bardziej stabilne - odpowiednio znajdujące się pod kontrolą ich użytkownika - w związku z czym sam często lubił zająć się pewnymi rzeczami właśnie poprzez aspekt własnych dłoni. Czy to szkicując, czy to malując - co robił jednak bardzo rzadko - takie rzeczy wydawały się posiadać w sobie więcej wysiłku i duszy. Bo co to za sztuka, gdy każdy może za pomocą drewnianego patyczka osiągnąć dane efekty w mgnieniu oka? Czy wtedy jej wartość nie ulega zmniejszeniu? - Klątwa też pana dosięgła? - zapytawszy się, odruchowo sprawdził, czy aby na pewno wszystkie guziki są na odpowiednim miejscu. Miał trochę dość świecenia golizną podczas chodzenia po bułki do sklepu, w związku z czym też musiał uważać na to, by przypadkiem nie potknąć się o własne sznurówki. - Nie zawsze wszystko da się zrobić poprzez dłonie. Czasami... trzeba sięgnąć po odrobinę magii. - trudno było tutaj nie przyznać racji. Jeżeli miał wybierać między leczeniem standardowymi metodami, typowymi dla osób niemagicznych, a właśnie poprzez zaklęcia, gdy druga osoba obok wykrwawiałaby się na śmierć, oczywiście, że chwyciłby za różdżkę. Bez dwóch zdań była mu ona potrzebna. - Kogo nie denerwuje. Ludzie zawsze byli stworzeni pod to, by spróbować podporządkować sobie naturę. I też, zwierzęta nie giną tylko dla różdżek, ale także dla eliksirów - i myślę, że tutaj jest to bardziej powszechne zjawisko. - nigdy nie słyszał o wegańskich miksturach, skoro większość z nich wymagała w mniejszej lub większej części tego typu składników. Kosztem, jak żeby inaczej, życia zwierzęcia. - Och, jasne... nie ma problemu. - uśmiechnąwszy się lekko, nie czuł się bez różdżki jak bez ręki, ale coś go tam wewnątrz świerzbiło. Zamiast jednak się na tym skupiać, jego wzrok powędrował po wystawach, jakoby to właśnie miało przynieść ukojenie umysłu. Może był lekko zmęczony, może tak wyglądał, aczkolwiek dziecięca ciekawość gdzieś tam pozostała, czekając na odpowiedni moment. - Właśnie sobie zerknę... - mruknął jakoby sam do siebie, zauważając potencjał w tworzonych przez Shakeshafta różdżkach, by następnie zerknąć na zgłoszenie do prenumeraty - no nie do końca, bo o mało co się nie wyjebał o sznurówki, podchwytując się dłonią o blat czegokolwiek, być może nie zwracając na siebie nadmiernej uwagi. Następnie, zgodnie z chęcią przeżycia kolejnych minut, zawiązał te sznurówki i bez problemu poszedł o krok dalej. Mogłoby to być dobre wyjście, gdyby bardziej chciał zadbać o własną różdżkę, więc nic dziwnego, że postanowił uzupełnić papier, rozglądając się po wytworach z rąk mężczyzny. A wszystko wskazywało na to, że posiadał doświadczenie, skoro potrafił zajmować się tego typu rzeczami. Ciche westchnięcie wydobyło się z ust Felinusa, gdy czekał cierpliwie na to, aż wszystko zostanie zakończone - cierpliwie i bez cienia pośpiechu - mając przed sobą wypełnione zgłoszenie.
Zanim jeszcze przeszedł do drzwi, a raczej szykował się, żeby do nich wejść, usłyszał jego pytanie na temat klątwy. Shakeshaft zatrzymał się w miejscu, obrócił parę razy i... W sumie przytaknął. – Tak. Moja klątwa sprawia, że teraz łatwiej mi jest nie sięgać po różdżkę niż po nią sięgać. Proszę spojrzeć, leży w kącie blatu... A teraz naprawdę przepraszam – Sylwetka Shakeshafta wystawała zza drzwi, kiedy on spokojnie pracował nad odpowiednim nałożeniem impregnatu. Wszystkiego czego potrzebował miał już na swoim stoliku. Palcami podwinął rękawy swojej koszuli do samej długości łokci, aby substancja nie splamiła materiału. Jeśli ktos natomiast myślał, że impregnat do różdżek faktycznie nie śmierdział to musiał się mylić. Bo śmierdział i to okrutnie. Dlatego oczywiście jego wytwórcy zadbali o to, aby jak najszybciej wyschnął, a zapach na sucho zanikał. Impregnat błyskawiczny, jak to nazywali. Jego zalety dopiero zaczął doceniać rok lub dwa temu. Przynajmniej klienci nie musieli za długo czekać, dlatego jego zakup okazał się jednym z niezbędników. Który biorąc pod uwagę jaka obecnie istniała sytuacja - był jeszcze bardziej przydatny. Zajęło to jakiś czas, ale finalnie Shakeshaft powrócił do młodzieńca i postawił przed nim różdżkę zapakowaną w pudełeczko ochronne. – Bardzo proszę, najlepiej użyć za pół godziny, jeśli nie będzie to dla pana problemem. Wszelkie zapachy wtedy znikną i przestaną być nieznośne dla nozdrzy. Bardzo dziękuję za skorzystanie z moich usług i jeśli chciałby pan skorzystać z nich w przyszło ponownie to... Och, a jednak wziął pan pod uwagę propozycję. Bardzo za to dziękuję i mam nadzieję, że nasza współpraca będzie w przyszłości kwitnąć w pomyślne dla obu stron transakcje. Chce pan zapłacić różdżką czy ręcznie? – Dopytał dla pewności.
Klątwy nie były czymś przyjemnym, aczkolwiek na pewno miały w sobie krztę starożytnej magii. Trudno było im tego odmówić, gdy koniec końców nikt nie potrafił ich zdjąć, a dopiero za niedługo miała rozpocząć się wyprawa w celu pozbycia się ich, jako że wpływały na życie Brytyjczyków bardziej, niż ktokolwiek mógłby się tego spodziewać. Równie dobrze zamiast zapytać się "Jak tam pogoda?", można było rzucić "Jak tam klątwa?" i rozmowa sama się toczyła. Wręcz miód do tego, by cokolwiek więcej w tym temacie ugrać - rozmowy czy po prostu pośmiania się z tego, w jak żałosnej sytuacji człowiek się znajduje. - Och... - mruknął jedynie, kiedy zrozumiał, z czym borykał się pan Shakeshaft, jako że znał jedną osobę, która średnio mogła obecnie chwytać za różdżkę w celu rzucania zaklęć. Była to jedna z mniej przyjemnych odmian klątw, jako że uderzała o specyfikację dotyczącą korzystania z czegoś, co zostało nadane wraz z dobiciem jedenastego roku życia. Wiele osób mogło poczuć się wręcz jak bez ręki, o czym to doskonale wiedział. Ale w tym harmiderze znajdował się również wyjątek od tej zasady - koniec końców brak możliwości rzucania zaklęć to nie jest koniec świata, prawda? Czekał zatem w jednym miejscu, przyglądając się najróżniejszym tworom rąk właściciela sklepu, które wydawały się być żywe. Które, jak zdołał zrozumieć, posiadały w sobie pewną cząstkę duszy, jakoby stanowiąc artystyczne dopełnienie. Nie wiedział, ile czekał - możliwe nawet, że skupił się na wypełnieniu formularza bardziej, niż mógłby się tego w rzeczywistości spodziewać, a klepsydra przesypywała piach i tak, udowadniając, że z łatwością można się go pozbyć, ale próba odzyskania wcale nie należała do tych polegających na machnięciu dłonią. Zerknąwszy w kierunku, skąd wydobywał się głos, fasada lekko bladej twarzy zdawała się przebłysnąć uśmiechem, co skutecznie maskowało potencjalne objawy wcześniejszego przemęczenia. Powstał, zerknął, lekko otworzył pudełeczko, choć nie wyciągał z niej różdżki. Ta wyglądała na nowszą i bardziej odświeżoną. - Nie ma problemu, potrafię sobie bez niej poradzić. - pozwolił sobie na ten komentarz bez żadnego skrępowania. - Tak, tak, wziąłem! Myślę, że warto. - uzupełniwszy, schował cały ekwipunek do własnej, bezdennej torby, by następnie przejść do ostatecznej transakcji. - Ręcznie, różdżka poczeka. - podniósł kąciki ust i zapłacił odpowiednią ilość monet, których brzdęk wydostał się dość wyraźnie. - Dziękuję i do zobaczenia wkrótce. - pożegnał się. Bo wiedział, że świat jest mały i takie spotkanie mogło prędzej czy później ponownie nastąpić. Kwestia połączenia linii, które wcale nie były tak odległe, jak mogłoby się na początku wydawać - zadowolony z usług poszedł dalej, by zająć się kolejnymi sprawami, które wymagały zerknięcia.
Nie chciało mu się już łazić po Hogsmeade. Zimno, buro, burczało mu w brzuchu, a i trochę posprzeczał się z dziewczyną to i humor pozostawiał wiele do życzenia. Kupna nowej różdżki nie mógł jednak odkładać na później. Gdyby pojawił się w poniedziałek na lekcjach bez różdżki, i co lepiej, ktoś postawiłby mu za to Trolla to cóż, Beatrice faktycznie przerobiłaby go na składnik alchemiczny. Tak więc przemknął uliczką do mniej znanego sklepiku różdżarskiego. Doprawdy, obojętnie mu było skąd zakupi różdżkę (no poza Fairwynami ze względów oczywistych) bo szczerze mówiąc, nie interesował się tą tematyką jeśli nie musiał. Ot, tym razem zamierzał mieć w kwestii wyboru różdżki coś do powiedzenia. Wszedł do sklepiku i od razu zdjął z głowy kaptur, a i nawet czapkę bo okazało się, że wewnątrz pomieszczenia jest przyjemnie ciepło. Jak miło, w końcu! - Dobry. - zawołał ale nie jakoś specjalnie głośno. Schował czapkę do kieszeni szaty i podszedł do lady, wodząc jasnymi oczyma po półkach pełnych pudełeczek. Oderwał od nich wzrok kiedy przed jego oczami pojawił się sprzedawca. Nie mówił mu po co przyszedł bo przecież to było jasne jak słońce. Zatrzymał się przy ladzie i wyprostował. Policzki miał nieco czerwone od zimna. - Różdżka mi pękła i muszę zorganizować sobie szybko nową, ale taką co mi się nie połamie jak ją za mocno nacisnę. Znajdzie się tu coś takiego? - z tego co pamiętał u Olivandera, to nawet nie musiał się odzywać, a sprzedawca sam dobierał do niego różdżkę. Wygodnie.
Kiedy klient przybył do jego sklepu, Michael znajdował się na zapleczu segregując kolejne pudełeczka z różdżkami, które czekały na swojego nowego nabywcę. Nie sposób było odnieść wrażenie, że trochę pogubił się w czasie, aby następnie wyrwać go mogło właśnie zawołanie. Krótkie "Dobry", a czar prysł powodując, że wrócił do rzeczywistości. Dopiero wtedy odwrócił się na pięcie, uprzednio rzucając ostatnie zaklęcie segregujące przedmioty. I cóż... czas było zainteresować się jegomościem przybywającym do Kaduceusza. – Witam. Zgaduję, że wie już Pan po wielu latach jak mniej więcej wygląda profilowanie różdżki. Słyszałem, że Ollivander podaje każdą jednakowo i ostatecznie dowiadujemy się co z tego wyjdzie. Zanim jednak przyniosę parę z nich, prosiłbym o wypełnienie arkusza z podstawowymi rzeczami. Nietypowe zdolności, zachowania, jak często reaguje pan różnymi emocjami w skali od jeden do dziesięć. Na bokach ma pan minki, więc dowie się pan, które to złe, a które dobre. Dam panu chwilę czasu, a w tym czasie wrócę jeszcze szykować dla innego klienta jego zamówienie. Mężczyzna jest aktywnym wilkołakiem. Różdżki dla takich klientów są wyjątkowo kapryśne, jak mam sam ocenić. – I zaraz zaczynając kierować się ku zapleczu, powiedział tylko jeszcze krótkie "dosłownie parę chwil i już będę". Sam arkusz był dość długi i zawierał no... może na oko z siedemdziesiąt pytań, ale dużo z nich polegało tylko na zakreślaniu odpowiednich form. Na samym końcu były dodatkowe uwagi, gdzie można było wpisać "specjalne zalety" każdego potencjalnego nabywcy nowej różdżki. A Michael? Czekał tylko aż usłyszy odgłos wołania.
W jego wyobrażeniu kupno różdżki powinno zająć mu około trzydziestu minut, a za godzinę miałby być już w Wielkiej Sali na ciepłej kolacji. Starał się zwięźle acz treściwie przekazać swoją potrzebę, a dostał... arkusz... Zamrugał, popatrzył na ten papier jak na artefakt czarnomagiczny, potem popatrzył na znikającego na zapleczu ekspedienta. Równie dobrze mógł oznajmić mu, że idzie upolować prawdziwą wilę, aby pochwalić się świeżym źródłem składników, a minę miałby identyczną. Odłożył ten arkusz nawet na to nie patrząc i skrzyżował ręce na ramionach. - Ej, ale proszę pana, ja nie będę tego wypełniać. Nie ma takiej opcji. - zawołał go dosłownie po czterdziestu pięciu sekundach nieobecności. Nie obchodziło go zamówienie dla jakiegoś wilkołaka, teraz postanowił być egoistą. - Ja tu przyszedłem po różdżkę a nie po to, aby bawić się w zakreślanie minek jak w przedszkolu i odpowiadanie na milion pytań. Testy z takimi pytaniami to ja będę pisał w środę, a teraz ja chcę tylko różdżkę. - rozejrzał się jeszcze po sklepie, a nuż wypatrzy tu jakąś kolejkę czekających na obsługę osób. Nie znalazł żywej duszy. - Obsłuży mnie pan teraz, tutaj, bez tych pytań czy nie? Myślę, że cudze zamówienia poczekają, bo ja nie. - już marszczył brwi, już mu się nie podobało. Cały szkopuł tkwił w czytaniu miliona pytań, myślenia nad nimi, skrobania odpowiedzi i marnowania czasu na coś, co według Eskila nie było konieczne. Oczywiście nie był zawodowcem w tej dziedzinie, gucio wiedział o różdżkarstwie, ale cóż... był sobą.
– "Lepszy jest koniec mowy niż jej początek, lepszy jest umysł cierpliwy niż pyszny". Raz usłyszałem te słowa od pewnego mężczyzny na Ukrainie. Oczywiście mówił do mnie w jidysz, bo był wyznania żydowskiego. A ja dopiero zrozumiałem jak powiedział po angielsku. – Odpowiedział mu najpierw prostym motto, które zajmie mu chwilę na pomyśleniu, a jemu da trochę więcej czasu na zajęcie się dalej zamówieniem. Jego klient zapewne przyszedł ze szkoły, zresztą na to wskazywały jego słowa. Oczywiście nie krytykował czy nawet nie obrażał. Jedynie podkreślał, że cierpliwość jest cnotą. Jednak w gwoli ścisłości, wolał zaraz się odezwać ponownie, kiedy przyglądał się rączce dębowej różdżki. – W skrócie, proszę pana, kiedy pan rozwiąże arkusz zaoszczędzimy sobie godzinę lub półtorej gospodarowania czasu na szukanie tej odpowiedniej i zminimalizujemy szkody w sklepie, jeśli różdżka zachowa się źle. –Zrobił kolejne szlify na rączce, zaraz ustami wydmuchał trociny na stół przed nim, aby móc zacząć robić powolne lakierowanie po nałożeniu dłuższej części różdżki. Oczywiście tamten klient nalegał o ozdobniki i tego zamierzał Michael dotrzymać. – To chyba lepsze niż odlecenie w stronę drzwi przez impet różdżki, prawda? Nikt oczywiście nie chciałby mieć guza z tyłu głowy. – On już na pewno, zwłaszcza, że owe guzy potem znikają dłużej. A tak zaoszczędzą sobie obrażeń oboje. Przypomniał sobie jednak o czymś. – Część informacji jednak już zebrałem teraz, więc może pan opuścić dziesięć pierwszych pytań. Zostanie panu już sześćdziesiąt. — Jeśli przyjrzał się dokładniej tym pytaniom to zauważyłby, że mówią one o stopniu ekspresywności charakteru i tego czy ktoś jest bardziej impulsywny niż nie. Pewne rzeczy były bardzo łatwo widoczne po ludziach. Psychologia, tego też go trochę nauczyła ta praca. Miarka, która znajdowała się na stole zaraz się uniosła i odmierzyła na nadgarstku ucznia odpowiedni pomiar. – Będzie pan w stanie powiedzieć mi ile wynosi obwód nadgarstka? Miarka już panu w tym pomogła. To jest pytanie piętnaste. – I ucichł, by skupić się na dalszej pracy. Jeszcze trochę.
Przedstawione motto wleciało jednym uchem, a wyleciało drugim. Mężczyzna myślał, że rozmawia z ambitnym młodym chłopakiem, a prawdą jest fakt, że jego mądrości nie interesowały. Dzisiejszy dzień chciał dosyć szybko zakończyć bardzo miłymi chwilami przy wielkim kubku z gorącą czekoladą, a tutaj nie tylko burczało mu w brzuchu, nie tylko pokłócił się z Doireann (która czekała gdzieś na zewnątrz), ale też przypomniał sobie, że ta soczysta barwa świata nie bierze się z dnia, a z niedawno wypitych dwóch piw. Z tego też względu humor Eskila był dosyć kapryśny - wszak pochodził od wili, więc wyjaśnienie murowane. Nie zmienia to faktu, że nie zamierzał wypełniać formularza z setką pytań. Nie było takiej opcji. Jego cierpliwość była na bieżąco trenowana, w weekend wolał sobie odpuścić. - Czyli chce mi pan powiedzieć, że potrzebuje pan nawet dwóch godzin na wybranie dla mnie różdżki?! - wybałuszył na niego oczy i tak, podniósł trochę głos. Miało to trwać trzydzieści minut... oczywiście w założeniach pana Clearwatera. Nie chciało mu się ani odpowiadać pisemnie na pytania ani tym bardziej sterczeć tu tyle czasu. Zdawał sobie sprawę, że różdżka musiała być porządna i idealnie dobrana jednak nie chciał poświęcać na to tyle czasu kiedy dolegało mu milion rzeczy naraz. - Guzy i odlatywanie z impetem w drzwi to pikuś w tych czasach, proszę pana. - prychnął, bo on nie bał się ani bólu (oczywiście jak tylko go coś bolało to strasznie narzekał, bardzo marudził i nie dawało się z nim wytrzymać) ani ryzyka zawodowego. Zdemolowanie sklepu? To byłaby frajda zwłaszcza, jeśli zrzuciłby winę na źle dobraną różdżkę. Zaśmiał się. Ale zaśmiał się krótko, z chrypką i z nutą rozpaczy. Sześćdziesiąt pytań... słodka Morgano, uchowaj! Odsunął się o krok od blatu z tym okropnym arkuszem i nie raczył nawet na moment tam zajrzeć. - Dobra, proste pytanie. Umie pan dobrać do mnie różdżkę po zadaniu mi paru pytań czy bez tego arkusza nie ma zmiłuj, nie weźmie się pan za to? - pytał już tonem pozbawionym cienia cierpliwości. Chyba woli narazić się Beatrice na gniew za brak różdżki na lekcjach niż cierpieć nad sześćdziesięcioma pytaniami.
Młodemu uczniowi Hogwartu jak widać piekliło się. A jeszcze tego brakowało, jeśli jego sklep miałby na tym ucierpieć. Szybkie warzenie zysków i strat spowodowało, że z cichym westchnięciem pod nosem ruszył się sprzed swojego miejsca pracy i skierował się ku ladzie. Popatrzył na młodzieńca, zaraz wziął papier... Różdżką machnął parę razy w kilku miejscach. – Dziesięć pytań, proszę pana. Tyle pytań zostało, które są teraz obecnie dla mnie najważniejsze. Zaraz wrócę z paroma różdżkami. Do tego czasu proszę rozwiązać choćby te dziesięć, dobrze? – Powiedział spokojnie, żeby zaraz ruszyć się w kierunku półek. Kiwnął parę razy różdżką po dokładnym przyjrzeniu się niektórym z pozycji. Pudełeczka zlewitowały na dół, ostrożnie lądując przed klientem. Zaraz Michael otworzył przed nim. – Każda z tych różdżek akurat ma powiązanie z mahoniem, który nie będzie za bardzo współgrał z jakimikolwiek rdzeniami, które tworzą Fairwynowie, gdyż ci kalają się cierpieniem zwierząt. Jeden z mocnych atutów ich autorstwa. Jeśli pan chce mogę zarekomendować inne drewno, które też będzie współpracowało z ich. Ale jeśli nie to mogę zaproponować różdżkę z rdzeniem z włosem wili i trzynaście cali. Jeśli będzie trzeba mogę też skrócić różdżkę do dwunastu i pół cala, jeśli nie zależy panu za bardzo na długości. Jest giętka, co oznacza, że może nagiąć się do woli wielu czarodziejów. Obecnych i tych, którzy wygrają z panem w pojedynku. Jeśli to pana nie satysfakcjonuje, mogę wykluczyć też rdzeń i dać kompletnie inną różdżkę. Pana wybór. – Zakończył swoją wypowiedź, wskazując wierzchnią częścią dłoni całe trzy różdżki. Każda z nich mogła być tą właściwą. A raczej kwestia eliminacji i dobierania. Nie będzie żadnego rzucania zaklęć. Chyba, że sam to zrobi. Znał się na różdżkach i ich kombinacjach. Pytanie tylko jak pójdzie Ślizgonowi i zgodzi się akurat na tę różdżkę. Dwie inne czekały w kolejce.
Musiał nabrać głęboko powietrza do płuc, aby powstrzymać tę pulsującą w skroni żyłkę. Wdech i wydech. Bardzo dobitnie pokazywał swoje zniecierpliwienie, a więc nie na miejscu było pouczanie go teraz o jej zachowaniu... nie dzisiaj, nie w takich warunkach. Mógłby być przyjemniejszym klientem, ale ten dzień rządził się własnymi prawami. Z siedemdziesięciu pytań zeszli do dziesięciu i cóż, to zmieniało postać rzeczy. Przysunął się bliżej pergaminu i podejrzliwym wzrokiem szybko przesunął po punktach, licząc czy aby nie został oszukany. - No dobra. - odparł zwięźle choć i tak sięgał po pióro z miną cierpiętnika. Przy rubryce "nietypowe zdolności" zatrzymał się na dłużej i nie miał pojęcia co ma wpisać. To chyba ten moment kiedy należy przyznać się do swojego pochodzenia? Westchnął ciężko. To nie powinno mieć nic wspólnego z wyborem różdżki, a więc nakreślił jedno wielkie "x" w tej rubryce. Jeśli miałby wypisać wszystkie swoje nietypowe zalety to byłoby to pokroju "zdolność zasypiania wszędzie i w każdej pozycji oraz pakowanie się w tarapaty". Wyszedł z założenia, że różdżkarz najwyżej dopyta, jeśli uzna, że jednak odpowiedź się tutaj przyda. Zdołał nakreślić kilka odpowiedzi (reagowanie emocjami wybrał skalę 9 na 10, gdzie 10 to posada choleryka) i mężczyzna powrócił. Nerwy Eskila trochę zelżały, ale jednak linię szczęki miał dosyć wyraźnie napiętą. Zauważył, że byli równego wzrostu. - A czemu mahoń do mnie? - zadał najprostsze pytanie. Wybrał w końcu różdżkę zanim przeczytał odpowiedzi, więc dopytywał. - No ma pan rację, sklep Fairwynów nie powinien istnieć. - tutaj przytaknął, chyba pierwszy raz zgadzając się w czymkolwiek z bezimiennym sprzedawcą. Gdy sytuacja robi się gorąca to jak widać można znaleźć kompromis. Z siedemdziesięciu pytań do dziesięciu... no i tak można rozmawiać! - Błagam, bez rdzenia z włosami wili. To już robi się oklepane. - jęknął, ale nie w kierunku sprzedawcy, ale do wspomnień, do swojej myśli. - Wszystkie jakie Olivander mi proponował to były właśnie z tym od wili. Po cholerę, różdżki są wtedy strasznie łamliwe. Wiem, że do mnie pasują i będą mnie słuchać, ale może znajdzie pan co innego... - zmienił ton już na bardziej pojednawczy, co udowadniało, że gdy chciał to potrafił normalnie porozmawiać. - Znajdzie pan sztywną? Długość mnie nie obchodzi, ale wolę aby słuchała tylko mnie i nie miała w sobie włosa z wili. - podsunął w jego stronę arkusz. - Na pewno jest jakiś rdzeń, co ma podobne działanie do tego od wili, prawda? - nie znał się na tym, ale był przekonany, że istniała jakaś alternatywa.
Michael nie patrzył na innych przez pryzmat tego czy ktoś był wyższy czy niższy. Gdyby tak było to półolbrzymy miałyby u niego niełatwo. A tak? Miał dla nich nawet specjalnie poszerzone drzwi, więc mogli spokojnie wejść do środka i nie lękać się, że coś im się stanie. Tolerancja do różnych ludzi to coś, czego Ameryka uczy wszystkich czarodziejów. Każdy jest równy w jakimś stopniu. Dlatego on stosował też i tę zasadę na ziemiach brytyjskich w swoim sklepie. W tym czasie, kiedy on rozwiązywał testy i w końcu doszli do oceniania potencjalnych różdżek. — Według arkusza jest pan dość kapryśną osobą. Mahoń może odpowiadać panu ze względu na to, że drewno to w połączeniu nieważne z jakim rdzeniem idealnie pasuje do osób, które mogą chcieć zajmować się zwierzętami. Czy magicznymi czy zwykłymi - nie jest to istotne. I jak wspomniałem - różdżka nie będzie współdziałać z rdzeniami specjalnego rodzaju od Fairwynów. Wiem co mówię, próbowałem, gdy u nich pracowałem. Od tamtej pory trzymam się zasady, żeby nigdy nie proponować różdżek z mahonią ludziom, którzy żyją na długi czas w Dolinie Godryka, bo inaczej nie naprawią różdżek u Fairwynów. Będzie ciężko. — Zakończył krótki wykład, bo po prostu lubił dzielić się swoją wiedzą. Kiedy przeszli do wyboru rdzenia, zauważył brak chęci umieszczania tego rdzenia u chłopaka. Cóż... Klient jego pan. Sztywna? Może jakąś poszukać... – Hmmm... Posiadam taką na zbyciu w jednej sztuce. Nie sprzedała się poprzedniemu próbującemu. Wybrał co innego. Co pan powie na mahoń, krew salamandry, 12 i pół cala, ale mogę ją skrócić o wiele bardziej i wtedy będzie sprofilowana pod dłoń. Zapomniał pan na arkuszu napisać o dominującej dłoni. Ale zobaczymy, po prostu przyniosę i różdżka sama oceni przed skróceniem. – Powiedział, zaraz przywołując na stół wcześniej wspomnianą różdżkę, a pozostałe odsyłając. Zaraz ją wyjął i pokazał. Była całkiem ładna. Posiadała zakrzywioną rączkę z króciutką łapką salamandry na samym końcu. Zaraz przedstawił ją klientowi. – Sztywna, tak jak pan chciał. Swoją drogą - czy nie jest pan przypadkiem jakimś potomkiem wili? Wnioskuję po reakcji na zaproponowaną różdżkę i fakt, że cóż... nie każdy nastolatek w pana wieku, jeśli dobrze zgaduję, mógł pasować na rozkładówkę teen starsów – Dopytał dla pewności, własnej rodzonej wścibskości i faktu, że przynajmniej będzie pamiętał na przyszłość jakich różdżek nie dawać Czekał też na efekt.
Sięgnął po arkusz i wetknął w niego nos. Gdzie tu jest zapisane, że jest kapryśną osobą? Nie miał pojęcia skąd takie określenie, które bądź co bądź jest jednak trafne. Wzruszył ramionami bo w sumie nie było to jakieś istotne. Słuchał wywodu mężczyzny choć powoli zaczynało brzmieć to niczym wykład. Mimo wszystko nie wyłączał się bo jednak to dotyczyło jego różdżki. Roześmiał się krótko choć wesołości w tym próżno szukać. - No ale ja od jakiegoś czasu mieszkam w Dolinie Godryka i pewnie będę tam jeszcze przez wiele, wiele lat. Zapisane w arkuszu.- wytknął, trochę się śmiejąc, trochę pokazując mu paradoks tego spotkania. Póki co dostał więcej powodów aby nie robić tu zakupów jednak przymykał na to oko tylko i wyłącznie z powodu własnego lenistwa. Nie chciało mu się już chodzić i szukać innego sklepu. Skoro przeszli do sedna to nie ma co już wykazywać miliony kaprysów. - Jestem leworęczny.- odparł pośpiesznie i kiedy otrzymał różdżkę to aż oczy mu zaświeciły na widok tej łapki u podstawy rączki. Ochoczo sięgnął po różdżkę. Była gładka, lekka i sztywna. Po plecach przemknął przyjemny dreszcz. Skinął różdżką w kierunku podłogi (był miły, nie chciał jednak niczego rozwalać) i cóż, elektryczny blask wyskoczył z różdżki prosto w czubek jego buta. - Chyba jest za długa, bo celowałem w podłogę, a nie w siebie. A ciut dłuższa? Da radę?- to nie było jeszcze "to", ale czuł, że jest bardzo blisko. Przesunął kciukiem po pięknej różdżce i podał ją mężczyźnie, który zwrócił uwagę na pewien fakt. Jak na zawołanie wyszczerzył się od ucha do ucha (niebywała zmiana mimiki po tym, co było na początku wizyty w sklepie), a skóra na jego policzkach wydawała się przyjemnie zalśnić. A może to było jedynie odbicie światła… trudno stwierdzić. - Bystre oko doda dwa do dwóch i ogarnie, że nie jestem do końca normalny. - szczerzył się pięknie, jak to miał w zwyczaju, kiedy ktoś dawał mu komplement i na głos doceniał urodę. Cóż, był łasy na pochwały a wbrew pozorom nie dostawał ich za wiele. - Ale ta, w połowie wilem. I te różdżki z włosami wili mnie wkurzają bo łatwo pękają. Poprzednią naprawiałem u Olivandera jakieś cztery razy w ciągu paru lat. Wolę więc coś co odpowiada charakterowi, a nie pochodzeniu. - wyjaśnił też swoje zatajenie tej, jakby nie patrząc, istotnej informacji. No i proszę, wystarczy zminimalizować liczbę pytań i podsunąć komplement, a oto materializuje się zadowolony Clearwater.
– Przeczytałbym arkusz do końca, gdybym wiedział, że mój klient lubi taplać się w gorącej wodzie. Ach, bardzo przepraszam. Nie chciałem urazić. To taka po prostu uwaga, że nawet najlepszym w wykonywaniu swojej pracy zdarzają się pomyłki. – Czy on nazwał się najlepszym? Tak... Chyba tak. Było to przyjemne uczucie nazywać siebie jednym z najlepszych, ale nie uważał tego za błąd. To po prostu podbicie własnej wartości o którą każdy powinien dbać. Dlatego nic dziwnego, że podświadomie to zrobił. Zaraz jednak uśmiechnął się zdawkowo i powrócił do dalszego wykonywania pracy. Na wzmiankę o leworęczności tylko kiwnął głową, by zapamiętując ją z papieru umieścić w swojej głowie informację o tym. – A wie pan, że według podręczników różdżkarskich osoby o leworęczności uważano kiedyś za bardziej umagicznionie? Wśród niemagów uważano nawet, że ktoś, kto był mańkutem posądzony został o używanie magii. Słowianie wierzyli też, że lewa strona przeważnie warunkuje temu, że jest się skorym do pokus i hedonistycznych pragnień. Ostatecznie wszystko zostało połowicznie odrzucone lub potwierdzone... Ach, znowu się rozgaduje. – Zapewne zanudzał go tymi informacjami, które jemu samemu wydawały się bardzo interesujące. Cóż, taki już mniej więcej był. Skupił się na efekcie jakim tworzyła podana mu wcześniej do ręki różdżka. Zaraz odpowiedział. – Chyba ma pan na myśli ciut krótsza. Mogę jedynie skrócić ją do ośmiu cali i... zostawimy jeszcze trzy czwarte następnego. Zająłbym się tym już teraz i ostatecznie musiałby pan tylko chwilę poczekać. – Chwila według Michaela to kolejne piętnaście lub trzydzieści minut. Ale jeśli faktycznie dzieło miało wyglądać porządnie i nie posiadać żadnych nierówności to warto było poświęcić tyle czasu. – Nieee, widziałem już w swoim sklepie wielu ludzi. Każdy z nas jest na swój sposób idealny lub unikalny. Tylko rzadko czerpiemy jakąś motywację, aby to docenić. Rozumiem, że można czasem denerwować się czymś, co nie jest zależne od nas i próbować dopasowywać wszystko przez innych pod tę jedną rzecz. Ale większość półwilom nie przeszkadzało to, że dawałem takie różdżki. Aleeee... Ja się wezmę do pracy i dosłownie może pan przyjrzeć się innym różdżkom, które może przypadną pana kolegom i koleżankom do gustu, a ja wrócę ze świeżym i dopasowanym atrybutem czarodziejskim. – Mrugnął jeszcze okiem, aby znowu zniknąć za framugą drzwi. Tak jak zostało wspomniane, przełom piętnastu do trzydziestu minut i Shakeshaft wrócił z wręcz idealnie leżącą do dłoni różdżką. Tyle, że teraz o ośmiu i trzy czwartych cala. Wyglądała skromniej w długości, ale przez to nadgarstek mniej się męczył. – I jak, spełniłem pana oczekiwania? – Dodał, aby zasięgnąć opinii.
Posłał mężczyźnie spojrzenie z ukosa kiedy ten "nie chciał urazić". Obaj doskonale wiedzieli, że dokładnie to chciał powiedzieć i nie było mowy o pomyłce. Uśmiech nie miał już więcej powodów do pozostania na jego ustach więc z każdą kolejną minutą układały się w neutralny wyraz. Z reguły nie interesowały go ciekawostki cudzej pracy, ale te słowa akurat przykuły jego uwagę. - Nawet i bez leworęczności jestem bardziej umagiczniony od zwykłego czarodzieja. - powstrzymał się przed wywróceniem oczyma. Może i nie był wybitnym czarodziejem lecz zdecydowanie nadrabiał innymi umiejętnościami. - Wie pan co, mam w poważaniu co myśleli inni potomkowie wil o doborze rdzenia. Niech pan się skoncentruje na tym, co JA chcę zminimalizować. Nie jestem "innymi półwilami, którym to nie przeszkadzało". - bo jak wiadomo, Eskil często działał na opak. Choć bywał przewidywalny w reakcjach to czasem potrafił zaskoczyć tak, że wystarczy tylko usiąść, złamać ręce i zapłakać nad niekonwencjonalnym sposobem myślenia tego siedemnastolatka. Prawdą jest fakt, że klientem przyjemnym nie był. - A ja całe życie myślałem, że to różdżka wybiera czarodzieja. I za cholerę nie wiem czemu miałbym im polecać jakąkolwiek różdżkę skoro się na tym nie znam. - uniósł jedną brew i popatrzył na mężczyznę z powątpiewaniem. Po chwili wzruszył ramionami i kiedy tego nie było to usiadł sobie na krześle stojącym przy oknie i zapadł w półsen, z nogami wywalonymi przed siebie, dłońmi schowanymi w kieszeń, głową odchyloną i półprzymkniętymi powiekami. Mała drzemka wystarczyła i kiedy mężczyzna wrócił to obudził się w trymiga. Wrócił do blatu, ocierając po drodze resztki drzemki z kącików oczu i popatrzył na różdżkę. - Świetna ta łapka mandragory.- przyznał bo była to jego ulubiona część różdżki. - Mnie pan nie pyta czy mi odpowiada. To różdżka powie czy ja odpowiadam jej. - ujął ją delikatnie i uniósł na wysokość swojej twarzy. Przy poprzedniej czuł jedynie dreszcz przemykający po plecach, a teraz poczuł się jakby znalazł się z powrotem na Dłoni Przeznaczenia i oglądał piękne widoki. Źrenice Eskila rozszerzyły się, a z krańca różdżki wydostała się lśniąca iskra, która wesoło pomknęła wzdłuż jego nadgarstka. Była ciepła. Różdżka wibrowała i aż rwała się do działania. Uśmiechnął się półgębkiem. - Perfekcyjnie. Ile ona…?- wyciągnął z kieszeni bezdennego plecaka garść monet z których odliczył odpowiednią kwotę pieniędzy. Kolejne kieszonkowe poszło się pierdzielić, a piwa w kuferku już nie ma. Cóż, jakoś trzeba żyć. Położył pieniądze na blacie. - No i nie trwało to dwóch godzin jak pan groził. I obyło się bez tych wszystkich pytań. - przesunął kciukiem po różdżce. Podobała mu się. - No to do widzenia. Ej, Dori, jesteś? Zobacz jaką zajebistą rączkę ma różdżka… ta, wiem, nie przeklinać, NO ALE ZOBACZ SAMA. SZPAN, CO NIE?- było go słuchać jeszcze gdy był już poza sklepem.
Nauka o magicznych zaklęciach i obronie przed czarnymi mocami uważana była przez Michaela jako coś, co powinien już od dawien rozwinąć. Był przeciętny w tym, gdyż przeważnie skupiał się na tym co było mu potrzebne w życiu. Słaby zaklęciarz, bardzo dobry znawca transmutacji, jeszcze lepszy wytwórca różdżek. Tak można było go w skrócie określić. Jednak w życiu najbardziej brakowało mu po prostu obeznania z tymi zaklęciami. Skąd ogółem pomysł, aby wziąć sobie do ręki kolejne książki na temat teorii magicznych? Wychodziły one z bardzo prostej przyczyny, która przedstawiała się klarownie - zobaczył artykuł w Proroku Codziennym. W rubryce poświęconej nauce zauważył artykuł poświęcony magii autorstwa Felinusa Faolana Lowella, w którym autor opowiadał w krótkim tekście “Czym jest Magia”. Coś banalnego, co sam Shakeshaft uważał za coś łatwo wytłumaczalnego, zamknęło mu usta, gdy sam chciał powiedzieć na głos w sumie “czym była magia”. Chociaż był różdżkarzem i zajmował się w pewnym sensie czymś, co kontrolowało przepływy magii. A także mówił czasem o ciekawostkach ze świata magicznego, ale powiązanego z różdżkami. Tak teraz wydawał się po prostu tępakiem, który nie do końca wiedział co ma powiedzieć. Dlatego wciągnięcie się w artykuł było jedną z pierwszych podstaw. Sam wstęp zresztą potwierdził to jakim był chwilowo ignorantem. Dopiero olśnienie na temat tego sprawiło, że tekst wydał mu się bardziej… interesujący. Dlatego od wprowadzenia wszedł w sens semantyki i etymologii słowa “magia” samego w sobie. Autor doszedł do ciekawej konkluzji i sprawił, że Michael pod nosem powiedział jedynie “Mhm, to by się w sumie zgadzało”. Następne przejście do tego jak wyglądała magia z perspektywy zwykłego mugola powodowało, że Michael zdawał sobie sprawę, że dawne czasy były naprawdę ciężkimi momentami dla czarodziejskiej społeczności i nie dziwił się, że nawet teraz brytyjscy czarodzieje podchodzili z naprawdę dobrze uargumentowaną ostrożnością w kierunku myśli o tym, aby pokazać świat magii mugolom. Nikt nie chciałby nagle przyczynić się do tego, aby tamte czasy przyszły znowu. Jako człowiek wiedzy widział sam w tym zagrożenie. To prawie zakrawało o cenzurę i utrudnienie w kierunku nauki. A wszystko z powodu, że dawniej czasy były cięższe. I w jakiś sposób zaczął pomału rozumieć obawy Salazara Slytherina przed tym, aby do szkoły chodzili czystokrwiści. Ale broń Merlinie, nie mówił obecnie o zakazywaniu mugolakom uczęszczania do szkoły. Tyle, że… hmm… inne czasy i ludzie woleli móc się ochronić przed ciężkim bólem straty z powodu palenia bliskich na stosie. Dobrze kontrolowana magia miała być rozwiązaniem. Autor nagle przeszedł do tego w jaki sposób zaczęto dzielić magię. “Wielka Trójca” teoretyków magii przypomniała mu zresztą fakt, że takie coś istniało. On sam zresztą uważał, że magia jest bardzo trudna do podziału i często wolał utrzymywać się przy tym co tworzył Fudulus. Niestety Flame też miał swoją rację we własnej kategoryzacji i dzięki temu Michael toczył ze sobą wewnętrzną walkę na temat tego komu przyznać rację. Przez to choć szanował Flame’a i Fudulusa, współczesne katalogowanie zaklęć wydało mu się ostatecznie najprostszym i najprzyjemniejszym rozwiązaniem, zapewne nawet i dla samych teoretyków. Nie wiedział nawet jakim cudem dotarł do zakończenia, a czas wydawał mu się płynąć wolniej, naprawdę pomknął szybko. Ciekawy artykuł zasługiwał na ciekawe miejsce jakim była tablica korkowa przy miejscu, gdzie komponował i tworzył różdżki. Zawsze czasem przyjemnie zerknąć w kącik mądrości.
Dzień jak co dzień, dzień po dniu.... Tak właśnie zapowiadała się kolejna zmiana w pracy w zakładzie różdżkarskim Shakeshafta. Jak zwykle między półkami przechadzali się młodsi i starsi czarodzieje, szukający nowych magicznych artefaktów, bo stare się zagubiły, połamały, czy po prostu przestały im tak dobrze służyć, jak miały to w zwyczaju. Nic nie zapowiadało, żeby dzisiejszy harmider przyniósł coś innego, a jednak.... -Przepraszam.... - Do lady podeszła niskorosła kobieta o intensywnie niebieskich włosach. -PRZEPRASZAM! PRZYSZŁAM PO RÓŻDŻKĘ! - Wydarła się prawie na cały sklep, jakby nagle zdała sobie sprawę, że może mówi za cicho i nikt jej nie usłyszy.
Dopiero co sobie układał za ladą pudełka, bo poprzednia klientka uparła się, że chce mieć pudełko dobrane do różdżki i nie szło jej przekonać, że wszystkie są aktualnie takie same, z ekologicznego kartonu bo Shakeshaft dba o środowisko - co było dość ironiczne, biorąc pod uwagę branżę różdżkarską, kiedy ktoś nagle wydarł się na niego zza lady tak, że aż podskoczył, przygrzmocił głową w kant blatu i będąc pewnym, że mu wyrośnie guz wielkości gruszki wychylił się. - Witamy w sklepie Shakeshafta, Twoja różdżka jest naszym skarbem! - wypalił, w obawie, że może to jakaś kontrola. Intensywny kolor włosów kobiety jednak dał mu jakiś cień nadziei, że chyba nie. W końcu która urzędniczka kolorowałaby włosy na niebiesko? - Och nie ma za co przepraszać. - zapewnił uśmiechając się serdecznie, bo bystry nie był nigdy- W czym mogę Pani drogiej pomóc, jaką różdżkę. Zamówienie? Dobór? Różdżkę w prezencie?