Aby się tutaj dostać trzeba zejść po bardzo stromych schodkach. W tym miejscu zazwyczaj uczniowie popalają albo przesiadują na starej przekrzywionej ławce. Miejsce to nie jest ani atrakcyjne ani bezpieczne - wystarczy nieuważny krok, a wpadniesz do wody, bowiem dociera tu brzeg szkolnego jeziora.
Zawsze kierował się swoim instynktem, nie analizując poszczególnych czynności czy zwykłych zachcianek. Wychodził z założenia, że nie miał czego żałować kierując się swoimi pragnieniami. Uczuciami, które uważały i wiedziały lepiej od niego. Intuicja podpowiadała mu jedno, a on szedł dokładnie w tym konkretnym kierunku. Ufał sobie. Ufał swoim osądom. Choć uważany był za osobę spokojną, wręcz stoicką... Był jednym wielkim kłębkiem uczuć i emocji, dostanie ukrytych pod warstwą stanowczości. Musiał taki być. Musiał taki być dla siostry, gdyż nie poradziłaby sobie bez niego i rozsądnego osądu. Dla Xavier'a, który jako pierwszy i w tym momencie jedyny osobnik jego rodziny, który pozwolił mu być w pełni sobą. Dla otaczającego go świata. Jednak ilekroć przechodzi przez próg swojego zacisza i azylu, krzyczy... Krzyczy tak długo, aż gardło nie odmówi mu posłuszeństwa. Dopóki nie będzie miał siły stać, a nawet czasem oddychać. Pragnął wolności, której nikt nie jest mu wstanie zaoferować. A cień tego, co udało mu się wywalczyć jest jedynie... Imitacją. Nie chciał ograniczać się do pospiesznych spojrzeń, czy muśnięć na skórze. To zuchwałe i samolubne, że pragnął tak wiele, pomimo, że sam niewiele oferował. Nie rozumiał swojego nagłego zainteresowania jej osobą, choć wywoływała więcej pytań niż odpowiedzi. Szukał jej osoby na tle innych, szarych i nijakich postaci. W jego mniemaniu, należała do innej rzeczywistości, która jedynie z pozoru nazywa jest "jej", a raczej całego innego społeczeństwa, do której próbuje się wpasować. A on stał obok nich wszystkich, wyciągając w jej kierunku dłoń. Oferując coś nieznanego, zapewne nieodpowiedniego... Jednak jeżeli zrobi krok zbyt duży i zbyt szybki, w każdym momencie mogła zwyczajnie zniknąć. Zostawiając go samego... -Czemu patrząc na Ciebie nie widzę tego wszystkiego, co dzieje się wokół? Nie wiem czy to sprawia, że powinienem Ci uwierzyć... Czy trzymać się od Ciebie z daleka.-Powiedział spokojnie, intensywnie się jej przyglądając. Doszukując się odpowiedzi w każdym jej ruchu, drżeniu warg czy piegach zdobiących nos.-Ludzie są przewidywalni. Monotonii. W Tobie niczego takiego nie dostrzegam... Obawiam się jedynie, że im dłużej będę się tego trzymać. Tym gorzej na tym wyjdę.-Dodał cicho. Pozwalając sobie na odrobinę szczerości, uwolnienie się od słów i myśli, które poniekąd gdzieś tam lawirowały w jego głowie. Ilekroć jej postać się w nich pojawiała, coraz częściej... Czego kompletnie nie rozumiał. Tej całej fascynacji, tajemnicą którą się otaczała... Gdy pozna chociaż część tego, czy to wciąż będzie to samo? Kim był? Nieznajomym. Przeniósł swoje spojrzenie na błonia, na rozpościerający się przed nimi krajobraz. Podniósł się na łokciach, aby mieć lepszy widok. Delikatny wiatr, który ich owiał przyniósł ze sobą świeżość, zapach świeżo wyrośniętej trawy i coś jeszcze. Chciał wrócić do czasów, kiedy to nie było takie skomplikowane. Kiedy jego największym problemem było porozumienie się z ojcem, kiedy nie był niebezpiecznie pochłonięty kimś, kogo nawet nie zna. Jednak czy naprawdę tego chciał? Nie.
Czy w jakiś niewytłumaczalny sposób Marceline nie stała się shercliffową zachcianką? Sama nie miała pojęcia, że chłopak tak bardzo łaknie jej towarzystwa, obecności i rozmowy, choć w ich przypadku lepiej brzmiała cisza. Tę zaś wielbiła Holmes, która rozkoszowała się milczeniem, w którym to mogła eskalować eteryczność i ulotność otaczającej rzeczywistości. Pragnęła tkwienia w iluzorycznie zamkniętej otoczce hermetyczności, gdzie to nikt nie miał dostępu - pozostając enigmatyczną, nad wyraz odległą. Blase jednak przedarł się przez jakąś część, której rudowłosa nie umiała w żaden sposób sprecyzować czy określić. Lawirowała pomiędzy niedopowiedzeniami a słowami, które padały. Nie dociekała pośród fraz prawdy. Pozwalała krukonowi trwać i szukać odpowiedzi, by poznać wyczekiwaną tajemnicę. Marceline tym się różniła od sekretnego kolegi, nie przełamując barier i ograniczeń gwałtownie, a stopniowo popadając w obsesyjne szaleństwo, by osiągnąć zamierzony cel. Lubiła się w pewnym stopniu bawić i korzystać z nieoddanych oficjalnie aspektów i elementów niemej enigmy pogrążonej w utkanej nicią pasywności. Jak w i e l e potrzeba było? Musiał tylko przyjąć zaproszenie. Słuchała słów, które padały z jego ust, nie umiejąc (nie chcąc?) się do nich dopasować, wszak nie rozumiała tego. Czuła się absurdalnie, jak gdyby ktoś za dotknięciem czarodziejskiej różdżki postanowił ją obedrzeć z szat i ujrzeć nagą, bezbronną w obliczu ewentualnych ciosów, które mimo wszystko nie nadchodziły. Błękit tęczówek utkwiony był w przestrzeni przed nią, choć jedyne co się malowało wyraźnie to sylwetka Blase’a i twarz, którą taksowała przenikliwie, by znaleźć zapewnienie, że mówi szczerze. Z drugiej zaś strony sądziła, że nagła ucieczka będzie lepsza, choć obiecała, przysięgła pozostanie tu, obok niego. Przygryzła lekko policzek i spuściła wzrok, cały czas analizując sentencje jakimi ją uraczył. - Dlaczego uważasz, że wyjdziesz źle na znajomości ze mną? - zapytała ledwie słyszalnym szeptem, po czym uniosła spojrzenie i skrzyżowała tęczówki z Shercliffem. Rude refleksy włosów Marceline uzyskane zostały przez słońce, które odbijało się subtelnym światłem od gęstych pukli. Czuła jak blade policzki zaczynają się pokrywać subtelną czerwienią i, pomimo że nie robiła nic szczególnego, musiała się odezwać ponownie. - Jeśli chcesz, mogę zniknąć. Wybór należy do ciebie..
Owszem. Poniekąd nią była. Jednak taką, która znajdowała się w sporej odległości od niego. I nie chciał jej wykorzystać w ten sposób, w którym użyłby każdej innej zachcianki. Był tylko człowiekiem, prostym i nieskomplikowanym. Choć nie zgodziłby się z żadnym z tych sformułowań. Nie był żadną z tych osób. Nie był prosty, a tym bardziej nieskomplikowany. Był przepełniony przeróżnymi emocjami, których nie mógł nadać nazwy. Był zły. Był wściekły. Pragnął, sam jeszcze nie wiedząc do końca czego. Zachłanny. Powściągliwy. Samotny. Bezradny. Jak wtedy kiedy siedział z Lexi w kuchni kiedy przyszedł do niej list. Przez pewien moment poczuł, jakby to on powinien znaleźć się na miejscu ojca leżącego w szpitalu. Wyczuwał to w jej głosie, w jej spojrzeniu, które rzuciła w niego oskarżycielsko. Wiedziała, że to on miał tam być. Ba, sam się do tego przyznał. A ona nie zaprotestowała. Pomimo swojej niewiedzy na temat tego, kim tak naprawdę był... I tak czuł tę wielką przepaść, która ich od siebie odgradzała. Nie był tym, kim myślała, że jest. Kim chciałaby aby był. W ich żyłach płynęła ta sama krew, jednak nic nie zmieni tego, że nie należał do jej świata. Czy świata jakiegokolwiek Shercliffa. Odwróciła się. Spojrzała na niego. To znaczy, że nie zrozumiała jego słów opacznie... Prawdopodobnie. Podniósł się ze swojego miejsca, czując jak źdźbła trawy przykleiły się do jego koszulki. Nie odrywał spojrzenia od dziewczyny, nie chcąc dać jej żadnego powodu, dla którego mogłaby mu nie wierzyć. Sam nie ufał swoim słowom, sam był zaskoczony szczerością, która z nich płynęła. Czemu? -Bo nie dajesz spokoju moim myślom.-Powiedział spokojnie. Słowa nie były jego mocną stroną. Tak, jak wcześniej to ujęła. To milczenie stanowiło główny element ich spotkań. To w nim się rozpływali, czuli bezpiecznie, na ile było to tylko możliwe obok kompletnie obcej sobie osobie.-Musisz zrozumieć, że nie szukam kontaktu z ludźmi. Jest niewielu, którzy wytrzymują w mojej obecności... Czemu więc, ze wszystkich znanych mi osób, jesteś jedyną, przy której nie czuję napięcia w mięśniach?-Uniósł lekko brwi, spoglądając teraz w punkt gdzieś przed nimi. Na uniesionym kolanie położył dłoń, która zacisnęła się się wokół zieleni. -Nie czuję potrzeby ucieczki. Potrzeby odnalezienia wolności i swojego miejsca.-Ponownie na nią spojrzał, tym razem jednak jego spojrzenie wydawało się ostrzejsze niż to, którym uraczył ją wcześniej. -Właśnie mówię Ci coś, co szokuje mnie samego, a Ty mówisz mi coś takiego?-Westchnął.-Gdybym tego chciał, nie musiałabyś odchodzić, sam zrobiłbym to pierwszy.-Dodał spokojnie, powoli dobierając słowa, zastanawiając się nad ich znaczenie. Już wybrałem.
Czy doprawdy ta odległość była aż tak wyczuwalna? Znacząca? Znajdowała się nieopodal niego, wystarczyło wyciągnąć dłoń, choć istniało przecież ryzyko, że zniknie - rozpadnie się na drobne kawałeczki, jakby była senną marą, tak bardzo nieosiągalną; n i e i s t n i e j ą c ą. Emocje. Zgubne uczucia kłębiące się pod membraną skóry, czyniące z człowieka nic niewartą marionetkę, ulotną w obliczu kolejnych chwil, które przelatywały przez palce. Holmes unikała wzniosłych stwierdzeń, enigmatycznych słów czy nawet iluzorycznej prawdy, uciekajac do hermetycznie zamkniętego świata, gdzie rzeczywistość przyjmowała intensywniejsze barwy. Feeria kolorów buchała prosto w twarz, by zaraz potem przypomnieć o subtelności wynikającej z sekretów utkanych nićmi nieświadomości obcych. Marceline kochała ukrywać w labiryncie odmętów własnej duszy prawdziwe odczucia, a to tylko dlatego, by zniknąć przed koniecznością tłumaczeń, nie chcąc być szczerą, zmuszaną do wyduszenia z siebie choćby grama prawdy. Hipokryzja, czyż nie? Niejednokrotnie obserwowała Shercliffe'a. Przyglądała się jego twarzy, a także wyważonym, stonowanym ruchom, ale nie reagowała w żaden sposób. Z ukrycia uczyła się typowych dla niego zachowań, choć przecież dalekie były od tego, bo on nie klasyfikował się jako osoba określana mianem sztampowej i to było przerażające. Rudowłosa doskonale liczyła się z ewentualnym przywiązaniem, choć nie mogła tego przed sobą przyznać, bo byłoby to obligatoryjne do rozkwitania ów znajomości, a przecież kryła się z prawdziwymi uczuciami pod maską eterycznej, nad wyraz delikatnej, utworzonej przez mgiełkę sekretu istoty. Bo nie dajesz spokoju moim myślom - brzmiało niemal jak wyrok, wszak ta sentencje dawała pogląd na wszystko, co zdążyli utworzyć w takim krótkim okresie. Mimowolnie przygryzła policzek od środka i poczuła jak fala kolejnych niepewności zalewa jej kanaliki nerwowe, choć przecież nie powinna okazywać słabości, a mierzyć się z nią. - Może wcale nie jestem prawdziwa i wykreowałeś mnie w swoim umyśle? - zapytała, pomimo że oboje znali odpowiedź - nie mogła się powstrzymać. Cień uśmiechu przyozdobił zaróżowione wargi, a usiane piegami policzki zostały muśnięte ledwie widoczną czerwienią, która symbolizowała nieśmiałość. - Odczuwasz wolność w mojej obecności? - dociekała, bo musiała znać jego spostrzeżenia, głównie dlatego, by wiedzieć na jak wiele może sobie pozwolić. Lęk przed ewentualnym przywiązaniem paraliżował ją, pogwałcał niewinność, którą roztaczała dookoła, łamiąc się pod ciężarem zobowiązań. - Przepraszam, nie chciałam cię urazić, ale... - wyszeptała, po czym podniosła się na równe nogi i szczelniej okryła się ciepłym materiałem, żeby tylko wiatr nie wdzierał się pod poły płaszczu. Chłód odbijał się na niej zawsze i wystarczyło kilka minut, by zmagać się z katarem. - Nie jestem w stanie się nawet do tego odnieść, bo mnie zaskoczyłeś... - przyznała i o, dziwo - nie kłamała. - Nie sądziłam, że mogłabym komuś nieświadomie tyle dawać, bo sama nie zaznałam tego w takim wymiarze, ciągle odczuwając strach - szczerość płynęła spomiędzy ust rudowłosej Francuzki spontanicznie, bez przymusu. Tak, po prostu.
Nie był kruchy, nie był z żadnego szkła, był człowiekiem, który składał się ze skóry i kości. Nie tak łatwo sprawić aby zniknął, aby rozpuścił się czy rozbił na milion kawałeczków. Może obydwoje są swoim wyobrażeniem, które stworzyli gdzieś głęboko w podświadomości. A los śmiał się im w twarz, widząc zmagania na ich twarzach kiedy w końcu stanęli na swojej drodze. Byli prawdziwi? Gdyby teraz wyciągnął rękę i przystawił ją do jej zimnego policzka, poczułby miękkość jej skóry. Prawdziwej. Namacalnej. I tak blisko niego. Naprawdę? Unikała tego? Ile razy łapał się na tym, że analizował jej słowa. Próbował zrozumieć sens słów, które do niego wypowiadała. W znikomej ilości, bo zbyt wiele im do szczęścia nie było potrzebne. Niech nie mówi, że nie lubi tej swojej enigmatycznej osłonki, którą sobie stworzyła. Jakby łatwiej było skrywać się za nią, niż pokazać światu kim naprawdę jest. Pieprzyć świat. Pieprzyć ludzi, którzy potrafią jedynie stać i przyglądać się temu, co się wokół nich dzieje. Czy w tym momencie sam nie był po części hipokrytą? Zapewne tak, każdy nim jest. Różnią ich tylko to, z jakiego powodu się nimi stają. Chciał ją wyrwać z tego stanu, za wszelką cenę zobaczyć prawdziwe uczucie na jej twarzy. Tak idealnej w swojej niedoskonałości, którą starała się ukryć. Tak, idealnie odgrywała rolę, którą sobie wybrała. Jednak Blase to widział. Dlaczego? Co czyniło z niego taki cholerny wyjątek? Cóż, to chyba dosyć proste, a wręcz banalne w swojej prostocie. Widział to samo ilekroć spoglądał w lustro, ba! Jeżeli już odważył się dostrzec to szybkiego spojrzenie w płaskiej powierzchni... -Nie mógłbym Cię wykreować. -Powiedział spokojnie, jakby chciał sam sobie na to pytanie odpowiedzieć. Jego wyobraźnia nie sięgała tak daleko... Jak mógłby stworzyć coś tak... Merlinie, jak dobrze, że nie potrafi czytać ci w myślach... Choć kto ją tam wie, tak naprawdę nic o sobie nie wiedzieli. A może już dawno go przejrzała i to on nie wiedział nic o niej. Przeniósł na nią swoje spojrzenie, uważnie lustrując jej postać. Doszukiwał się podstępu w jej słowach? Jak mógł ująć to wszystko w jednym zdaniu? Do tego zrozumiałym dla niej i dla niego.-Nie wiem czy o to w tym chodzi. Po prostu nie czuje tego wszechogarniającego napięcia. Nie rozumiem tego, co mnie frustruje.-Powiedział, wzruszając lekko ramionami. W końcu nie mijał się z prawdą. Jednak musiała wiedzieć, że kroczyła teraz bo cienkiej linie... Prawdopodobnie wystarczy jedno źle ujęte słowo a Blase się wycofa. Do miejsca, z którego może nie być już powrotu. Jak mówił. Był jak dzikie zwierzę, a z nimi nic nie było pewne. Obserwował jak wstaje i podążał za jej krokami, tak jakby sam tam teraz stał. -Marceline...-Wymówił miękko jej imię, sam dziwiąc się jak delikatnie brzmiało w jego ustach. Słowa bardzo często same wychodziły z jego ust, zawsze jednak niosły ze sobą szorstkość szczerości lub wyobcowanie, którego nie mógł się wyzbyć. Nie chciał. Podniósł się z miejsca i otrzepał dłonie z ziemi, podchodząc do niej bliżej, tak aby mogła na niego spojrzeć. - Nie będę uważał na słowa, nigdy tego nie robiłem i nigdy tego nie zrobię. Możesz mi wierzyć lub nie, nie marnuje słów, które ze mnie wychodzą.-Mruknął, wsuwając dłonie do kieszeni spodni i przyglądając się refleksom w jej włosach. Od tak, po prostu. Bo mógł... Bo przypominało mu to miejsce, w którym uwielbiał przebywać. Zabrzmi creepy, ale przypominało to odbijające się światło od skóry węża... Zawsze przyglądał im się z podziwem, jak tak piękne stworzenie, może być tak śmiercionośne. Czy było w tym jakiekolwiek porównanie? Może gdzieś między wierszami.
Byli podobni, a zarazem tak różni. Rudowłosa Francuzka charakteryzowała się niebywałym dystansem, spokojem, niewinnością, która dla wielu mogła wydawać się onirycznym kłamstwem. Zamknięta w ułudzie hermetycznego świata, rzeczywistości, do której wpuszczała nielicznych, lawirowała na pograniczu realnych odczuć względem otaczających ją ludzi. Wolała eskalować własne emocje w samotni, gdzie tak naprawdę nikt nie miał dostępu do prawdziwej maski, którą chowała przed wszystkimi. Musiała ją ukryć również przed Shercliffem. Dobrze, że się powstrzymał. Nie powinien przełamywać umownej granicy, która pozwoliłaby raz jeszcze na dotknięcie delikatnej membrany skóry, bo to zrujnowałoby ów enigmatyczne spotkanie. Uczyniłoby je typowym, nie wyróżniającym się niczym, spychając je do szuflady pełnej normalności, a przecież to byłoby czystym szaleństwem. Preferowała lawirować na pograniczu tego wszystkiego, by czasem nie dać się zapędzić pod ścianę, gdzie zostanie rozliczona z ewentualnych przewinień. - Masz rację - odparła nagle, a cień uśmiechu zaczął błąkąc się na jej piegowatym licu. - Stałabym się wtedy kłamstwem, a ty oszukiwałbyś sam siebie, prawda? - dodała z wyczuwalną nutą nostalgii w głosie, kiedy to wreszcie uniosła błękitne tęczówki na linię oczu chłopaka. Obserwowała reakcje zachodzące na jego twarzy, by odnaleźć ewentualne rozwiązanie dla jego przemyśleń, które nie mogły poprowadzić go dalej niż wypadało. Próbowała zrozumieć jego spojrzenie na świat, zastanowić nad sensem wypowiadanych słów, byle mieć pewność, że to cokolwiek znaczy, coś więcej, aniżeli można było przypuszczać. Odsunęła się na krok, kiedy już oboje stali i otaksowała wzrokiem otoczenie, wszak powinna już wracać, zniknąć pod osłoną nadchodzącego wieczoru, by wreszcie dać upust własnym, rozbieganym myślom, które coraz częściej odbijały się w niej głuchym echem. Pragnęła zatopić się w samotności, w czterech ścianach swojego pokoju, a to tylko dlatego, że to tam mogła odnaleźć bezpieczeństwo, którego w ostatnich dniach tak bardzo jej brakowało. - Wierzę, Blase - powiedziała zgodnie z prawdą, a zaraz potem wsunęła dłonie do kieszeni płaszcza, by obrócić się w odpowiednim kierunku. - I wierzę też, że to nie ostatni raz, gdy krzyżują się nasze drogi - jak mogłaby w to wątpić? Z dziwnego, niewytłumaczalnego powodu pragnęli swojej obecności, a zarazem ta mogła budzić w nich lęk, choć nie działo się nic złego. Holmes jednak była w swych osądach zachowawcza, nad wyraz zdystansowana, bardziej niż wypadało. - Muszę już wracać - mruknęła jeszcze ledwie słyszalnie, po czym skierowała swe kroki do Hogwartu, dając krukonowi wybór - czy chce podążać razem z nią.
Cecily miała ochotę cisnąć skrzypcami o ścianę, rzucić na ziemię smyczek i rozgnieść go pod stopami. Ćwiczenia szły jej tak źle, jak jeszcze nigdy. Miała wrażenie, że spod jej palców wychodzą dziś same fałsze. Dziewczyna czuła się dziwnie poddenerwowana, nie mogła się zupełnie skupić na grze. Była na to tylko jedna rada - przerwa. Ale musiała czymś zająć myśli, więc bezmyślne leżenie czy bezcelowe pogaduszki były ostatnimi rzeczami, których potrzebowała. Wrzuciła kilka podręczników do torby i wyszła z dormitorium. Przy odrobinie szczęścia może zgarnie jeszcze kogoś ze sobą na naukę, najlepiej kogoś, kto ogarnia takie bzdury jak starożytne runy... Bingo! Tuż przy wyjściu z zamku znalazła niczego nie podejrzewającego Ślizgona, który spełniał wszystkie potrzebne jej w tym momencie kryteria. - Enzo. - powiedziała, podchodząc do chłopaka. Wzięła głęboki oddech. Nie lubiła przyznawać się do tego, że czegoś nie wie lub nie potrafi, ale zdawała sobie sprawę, że to najszybszy sposób na skłonienie Włocha do współpracy. A dziś zależało jej na tym, by jak najszybciej usiąść w spokojnym miejscu nad książkami. Ze zniesmaczoną miną wyciągnęła podręcznik do runów i dodała: - Potrzebuję twojej pomocy. Pójdziesz ze mną? Wiedziała, że jej nie odmówi. Nie, gdy się tak pięknie upokorzyła na wstępie i gdy pomoc obejmowała temat tych koszmarnych bohomazów zwanych runami. Była też pewna, że całą drogę do łąki chłopak będzie się z niej naśmiewał i robił durne przytyki. Ale akurat te padające z jego ust jej za specjalnie nie przeszkadzały. Był jedną z nielicznych osób, w towarzystwie której czuła się zadziwiająco swobodnie. No i co najważniejsze - nigdy nie pozostawała mu dłużna w kwestii irytujących uwag.
Kolejny, rutynowy czerwcowy dzień, pełen nic nierobienia i niezakłóconego niczym lenistwa. Enzo nie musiał się jakoś bardzo starać, był dopiero na pierwszym roku, a jego pozycja była dość stabilna. Oceny miał w miarę, nie miał żadnych problemu z kadrą. Zdecydowanie w pełni mógł się oddać odpoczynkowi. Tak pięknego dnia nie można było zmarnować na przesiadywanie w pokoju wspólnym. Ubrał się w więc w luźną koszulkę swojego ulubionego mugolskiego zespołu, luźne spodnie i wygodne buty, złapał pod rękę książkę ulubionego myśliciela, również mugolskiego. Jako swego rodzaju włoski patriota, uważał wszystko, co włoskie, za idealne. Tak więc i Machiavelli był idealny, fakt faktem nie było to bezpodstawne stwierdzenie, lecz czy był najlepszy? Nie jemu było to stwierdzać. Siedział więc i czytał, kiedy z owego błogiego stanu, wyrwał go znajomy głos. Przewrócił oczami i wolno podniósł wzrok znad książki, jak się okazało, nie mylił się. -A któż to, panna Rosewood we własnej osobie, nie wiedziałem, że się znamy, ostatnio raczyłaś udawać, że mnie nie kojarzysz.- Posłał jej cierpki kpiący uśmiech. Irytowało go to, że wiele osób zwracało się do niego dopiero, wtedy kiedy czegoś potrzebowali, ale Cecily należała do kilku osób, którym był w stanie to wybaczyć. Oczywiście nie mogła o tym wiedzieć, dlatego na jego twarz pozostawał kpiący uśmiech, a tylko gdzieś głęboko w jego oczach można było dostrzec nutkę radości. -Potrzebujesz mojej pomocy? Kto by pomyślał! Mogę wiedzieć w czym? Oczywiście ci pomogę, przecież jesteśmy "znajomymi" prawda?- Westchnął, bardzo głośno, by pokazać jak bardzo, nie chce mu się robić tego, o co go prosi, po czym wolno wstał i tym samym znudzonym głosem, powiedział. -Niech ci będzie, że się zgadzam, ale będziesz mi coś winna. Pomoc będzie wymagała ruszania się z tego miejsca?- Nie za bardzo miał ochoty ruszać się z tego miejsca, było tu dość wygodnie, a słońce przyjemnie łechtało jego skórę.
Teatralnie westchnęła i przewróciła oczami, słysząc słowa chłopaka. - Zaccaria, bo jeszcze zacznę myśleć, że stęskniłeś się za moim towarzystwem. - odparła, rzucając mu kpiący półuśmiech. To prawda, ostatnio nie miała dla niego zbyt wiele czasu, ale na pewno nie brakowało mu jej. Cecily wyśmiałaby każdego, kto stwierdziłby inaczej. Obdarzyła go swoim firmowym, pogardliwym spojrzeniem. - Dobrze wiesz, że w kwestii runów potrzebuję pomocy we wszystkim, więc kończ tę bezsensowną gadkę. I tak, zmartwię cię, będziesz musiał ruszyć swoje szanowne cztery litery stąd. Na łące podmostem będzie spokojniej, nie powinno być tam tyle hogwarckiej dziczy. - skinęła wymownie głową na przechodzących nieopodal uczniów. Ani ona, ani Ślizgon nie przepadali ogólnie za ludźmi, a za hałaśliwymi nastolatkami pałętającymi się wkoło to już w szczególności. "A co ważniejsze, nie będzie tam świadków patrzących na moją twarz stęsknioną za rozumem", pomyślała ze zrezygnowaniem. Na wzmiankę o tym, że będzie mu dłużna, zmierzyła Enza wzrokiem. - Lepiej dobrze się zastanów, zanim czegoś zażądasz. Taka okazja się prędko nie powtórzy. Nie czekając na kolejne docinki, ruszyła w kierunku łączki. Nie miała wątpliwości, że zaraz chłopak ją dogoni, w końcu miał dłuższe nogi i motywację w postaci możliwości kpienia z niej. Poza tym chyba pierwszy raz w życiu chciała z własnej woli zająć się runami, które on tak uwielbiał. Oby tylko jej poświęcenie przyniosło jakiekolwiek efekty...
Gdy dotarli do łąki, Cecily natychmiast zrzuciła torbę na ziemię, a sama położyła się na brzuchu w miękkiej trawie. Wyciągnęła podręcznik i otworzyła na spisie treści. Zwalczyła przemożną ochotę zamknięcia od razu książki. Równie dobrze mogłaby wyjąć podręcznik mugolskiej technologii, miała o niej równie obszerne pojęcie, co o runach - czyli zerowe. Spojrzała z mieszanką zniesmaczenia i nadziei na Enza. Zniesmaczenia swoją własną ignorancją i nadzieją, że Ślizgon w cudowny i bezbolesny sposób nauczy jej wszystkiego, co powinna wiedzieć. Dobrze, bądźmy realistami - choć odrobiny tego, co powinna już dawno opanować. - Od czego uważasz, że powinniśmy zacząć? - spytała pozornie znudzonym głosem, by za bardzo nie dać Zaccarii do zrozumienia, że ona sama nawet nie wie, od której strony ugryźć temat.
Roześmiał się i powiedział.-No tak, przecież taka myśl jest absurdalna.-Westchnął i równie teatralnie przewrócił oczami, następnie odwzajemnił jej kpiący uśmieszek, nie mniej jadowitym wygięciem warg. Teoretycznie nigdy nie tęsknił za nikim, lecz dziewczyna należała do nielicznego grona osób, które akceptował i lubił z nimi konwersować, Cecily, o ile nie denerwowała go zbyt bardzo, należała do tego grona.-Oh, i uznałaś, że ja jestem osoba, która może ci z tym pomóc? Czuje się zaszczycony. Mniej Hogwarckiej dziczy? Ty wciąż tam będziesz, do tego będę musiał z tobą konwersować, niesmak pozostanie, ale jeśli aż tak ci na tym zależy, to proszę bardzo.-W sumie miejsce, w jakim spędzi popołudnie, jest dla niego obojętne, a skoro rudowłosa nalegała na zmianę lokalizacji, nie chciało mu się kłócić, tym bardziej że będzie z tego mógł wyciągnąć jakieś profity. Posłał jej przeciągłe spojrzenie swych butelkowo zielonych oczu.-Nie prędko? Znając twoje możliwości, stanie się to bardzo prędko.-Nauka run, w towarzystwie płomiennowłosej, brzmiało całkiem przyjemnie, a perspektywa wyśmiewania jej, brzmiała jeszcze lepsza. Kiedy znaleźli się już na łące podmostem, usiadł naprzeciwko, przejął od niej podręcznik i przyjrzał się materiałowi. Zapomniał całkowicie o tym, że dziewczyna jest młodsza i to, co ona uważa za trudne, przerobił i to dawno. Przekartkował książkę, podał jej otwartą na jednym z zadań i powiedział.-Rozwiąż to zadanie, muszę wiedzieć co potrafisz.-To powiedziawszy, przymknął powieki i zamyślił się, mając nadzieje, że rozwiązanie zadania nie zajmie jej trochę czasu.-Jak już skończysz, to powiedz, przejdziemy do nauki właściwej.-Był prawie pewien, że dziewczyna nie da rady rozwiązać zadania, gdyby potrafiła nie musiała by się do niego zgłaszać. Dawało mu to możliwość kolejnych przytyków.
Gdy chwilowo pozbyła się ciężaru podręcznika (i zbędnej wiedzy) z rąk, dziewczyna ułożyła się wygodniej na trawie, podpierając się na łokciach. Głowę oparła na dłoniach i przymknęła oczy, oddając się przyjemnemu uczuciu ciepła muskających jej skórę promieni słonecznych i wsłuchując się w ciszy szmer wiatru. Mimo że nie lubiła nie mieć żadnego zajęcia, z całego serca ceniła takie krótkie chwile zapomnienia. Nie trwała ona jednak długo - Enzo szybko wybił ją ze słodkiego stanu błogości, podtykając pod nos tę zakichaną książkę od runów. Westchnęła i z niechęcią przejęła ją. Ciekawe, co to za zadanie jej wybrał... Spojrzała na zadanie. Potem na Zaccarię. Potem znowu na zadanie. Czy on sobie z niej żarty robi?! Nie miała zielonego pojęcia, jak się zabrać do problemu, ale nie zamierzała się tak łatwo poddać. Zacisnęła zęby i wyciągnęła pióro i kawałek pergaminu licząc, że samo wyjęcie tych rzeczy ją oświeci. O dziwo - nie pomogło. Przyjrzała się jeszcze raz - niby znała znaczenie poszczególnych run, ale nie umiała dostrzec ich sensu. To jak znać alfabet a znać język - diametralna różnica! Nie mogła odpuścić bez walki. Zaczęła robić notatki, żeby po chwili wszystko skreślić, dochodząc do wniosku, że nie mają najmniejszego sensu. Próbowała znaleźć jakiś algorytm w tym koszmarnym bezładzie, może znajomo brzmiące sformułowania, sekwencje - bez skutku. Gimnastykowała się nad zadaniem bez żadnego efektu, coraz bardziej irytując się na siebie, na chłopaka i na te popieprzone szlaczki. Maksymalnie odsuwała moment, w którym będzie musiała się przyznać do swojej porażki, ale w końcu zwyczajnie zabrakło jej pomysłów na to, jak rozprawić się z zadaniem. Wzięła głęboki oddech i spojrzała spode łba na Enza. - Gratulacje! Udowodniłeś mi braki w wiedzy, o których wiem aż za dobrze! - rzuciła zjadliwie, po czym odwróciła wzrok. Już nie patrząc na chłopaka, dodała łagodniej: - Może byś mi wytłumaczył, o co tutaj chodzi? Była pod wrażeniem, że te słowa przeszły jej przez gardło. Ona, Cecily Rosewood, przyznająca się do swojej niewiedzy już kolejny raz tego dnia! To musiał być jakiś światowy dzień dawania satysfakcji irytującym Włochom. Co najgorsze - wszystko to działo się na jej własne życzenie! Że też zachciało jej się podciągnąć w tym bezużytecznym przedmiocie...
Miał szczerą nadzieję, że zadanie, które jej pokazał, nie sprawi jej problemów, w innym wypadku, nie widział sensu w uczeniu jej czegokolwiek, była bowiem beznadziejnym przypadkiem nawet niewartym uwagi, a już na pewno nie osobą, którą mógł uczyć on, nie nadawał się ani na nauczyciela, ani na korepetytora. Poza tym nie po prostu mu się nie chciało, nie uważał Rosewood za osobę, która byłaby warta marnowania tak dużej ilości czasu. Jej spojrzenie powiedziało mu wszystko, nie wiedziała nic. Skoro uznała, że nie podda się tak łatwo, Enzo miał więcej czasu na odpoczynek, leżał więc na zieloniutkiej i mięciutkiej trawie, przymknął powieki, a jedynym co mąciło symfonie dźwięków, jaką stworzyła w tym miejscu natura, było miarowe skrobanie pióra na pergaminie. Bawiło go, jak kurczowo dziewczyna starała się udowodnić, że nie jest tak głupia, na jaką wygląda. Wystarczyło powiedzieć, że jak na razie średnio jej to wychodziło. Nie mógł się powstrzymać od mimowolnego uśmiechu, którego jak miał nadzieje, płomiennowłosa nie dostrzegła. W końcu, po wielu próbach, które niewątpliwie doprowadziły ją do bólu głowy, jego uczennica się poddała .-Braki w wiedzy? Jeżeli nie potrafisz rozwiązać tego zadania, to nie możemy mówić o brakach, w czymś, czego nie ma.- Powiedział, nawet nie kryjąc rozbawienia. -Wytłumaczyć ci, o co chodzi? W twoim przypadku musiał, bym wytłumaczyć cały materiał. Jesteś głupia? Czemu nie przychodzisz dopiero teraz, dwa tygodnie przed końcem roku. Teraz w niczym ci nie pomógł, bo nie ma to najmniejszego sensu, chcesz, to próbuj, nadzieja matką głupich, ja mam lepsze rzeczy do roboty niż pomaganie ślizgonce, która nic nie robi przez 5 lat nauki, a potem oczekuje, że dzięki pomocy przystojnego i inteligentnego znajomego, nadrobi wszystkie te stracone lata.- Prychnął i jak gdyby nigdy nic wrócił do wylegiwania się na słońcu.
Czasami zapominała, jak wkurzający potrafił być Enzo. Nie dawał sobą pomiatać czy manipulować jak wiele innych osób, ale to właśnie w nim lubiła. No, chyba że akurat postanowił zużywać energię na irytowanie jej, a dziś był wybitnie w formie do tego. Musiał się rewelacyjnie bawić jej kosztem, dając jej to awykonalne (na jej możliwości oczywiście) zadanie do rozwiązania. W tym, co mówił, może i było ziarno prawdy, mogła się wcześniej zabrać za runy, ale na pewno nie zamierzała znów się przed nim płaszczyć. Starczy tego dobrego. Pokręciła głową i spojrzała z kpiącym uśmiechem na Ślizgona. - Enzuś, mogłeś być ze mną szczery i na wstępie powiedzieć "Wybacz, Cecily, ale jestem zbyt ograniczony, żeby wytłumaczyć ci te zagadnienia." - powiedziała takim głosem, jakby strofowała pięciolatka, któremu trzeba co nieco przetłumaczyć. - Wtedy nie musielibyśmy oboje tracić czasu w swoim towarzystwie. No chyba że chcesz mi pokazać, że się mylę? A swoją drogą, to kiedy przyjdzie ten przystojny i inteligentny znajomy? Bo na razie widzę tu tylko ciebie, a ty nie spełniasz żadnego z powyższych kryteriów. - dodała, patrząc na Zaccarię z niewinną minką. Jeżeli myślał, że będzie błagać go o pomoc w nauce, to się grubo pomylił. Już wolała wylatywać za każdym razem z lekcji Fairwyna niż się przesadnie prosić.
Najwidoczniej rudowłosa żyła w słodkim świecie wykreowanym za pomocą własnej naiwności. Jeżeli Rosewood naprawdę wierzyła, że chłopak będzie jej pomagał. Włoch nie żartował i naprawdę porzucił już wszystkie próby pomagania dziewczynie. Był zdania, że jeżeli czegoś nie potrafisz, nie ma nawet sensu się nad tym rozwodzić, byle zaliczyć, reszta nie ma sensu, bo zapewne i tak nie jest ci potrzebna. Zadanie było na poziomie minimalnym dla jej wieku, jeżeli nie potrafiła go wykonać, potrzebowała prawdziwej nauki, od profesjonalnego nauczyciela, a nie wytłumaczenia w roli aroganckiego Włocha. -Mylisz niebo z gwiazdami odbitymi nocą na powierzchni stawu. Problem nie leży w tym, że jestem zbyt ograniczony, a w tym, że ty jesteś zbyt głupia, by zrozumieć podstawy.- Powiedział znudzonym, niezdradzającym żadnych emocji głosem. -Ja tam itak nie miałem nic lepszego do roboty, a utwierdzenie się w przekonaniu, że nie należysz do zbyt inteligentnych, będzie przydatne w przyszłości. Tak uważasz? Skoro nie uważasz mnie za inteligentnego, to musisz uznawać mnie za wystarczająco przystojnego, by tracić ze mną czas, w końcu poprosiłaś o pomoc właśnie mnie prawda? Obawiam się, że twoje próby zatajenia tego jak mnie uwielbiasz spełzły na niczym Rosewood.- Roześmiał się i zapatrzył w niebo, po którym leniwie wędrowały obłoki. -Skoro wiemy, że nie nadajesz się do run ani trochę możemy porozmawiać o czymś innym, no, chyba że znajdziesz kogoś innego o równie przyjemnej dla oka aparycji, kto będzie w stanie cię znieść.
Jeszcze nie zdążył jej niczego zacząć tłumaczyć, a już doszedł do wniosku, że ona nie pojmie tych zagadnień? Dobre sobie! Czyżby był przekonany, że on, jako jedyna osoba na świecie, potrafi pojąć arcyskomplikowaną tematykę starożytnych run? Nie to nie, jak znowu ją natchnie, żeby się dotknąć tego przedmiotu, poprosi kogoś innego. - Słowa prawdziwie ograniczonej osoby. - prychnęła. Cecily odwróciła wzrok od Włocha i otworzyła książkę na wstępie. Jeśli nie chciał jej uczyć, to sama sobie jakoś poradzi. Wiadomo, z pomocą by szybciej poszło, ale trudno, nie można mieć wszystkiego. -Zaccaria, posiadasz jakiekolwiek lustro? Powiem tak - nawet gdyby od tego zależały losy ludzkości, nie stwierdziłabym, że ty i przymiotnik "przystojny" macie ze sobą cokolwiek wspólnego. A tracę z tobą czas tylko i wyłącznie dlatego, że miałam błędne przekonanie, że jednak posiadasz jakieś resztki inteligencji i wiedzy o runach. - skomentowała z politowaniem, nie odrywając wzroku od podręcznika. Po chwili rzuciła z przekąsem: - O czym niby chciałbyś ze mną rozmawiać? Nie stwierdziłeś przed chwilą, że jestem zbyt mało inteligentna dla ciebie? - Podniosła wzrok znad kartki dodała, żeby trochę się z nim podroczyć: - A może chciałbyś się wycofać z tego stwierdzenia? Bo wątpię, że spędzasz czas ze mną z czystej miłości do mojej osoby. Odbieram sprzeczne sygnały z twojej strony.
Prawda była taka, że od samego początku nie chciało mu się jej uczyć, a to był tylko pretekst, by szybko zakończyć tę idiotyczną farsę. Nie uważał się za mistrza antycznych run, między innymi dlatego nie chciało mu się marnować czasu na ich nauczanie, byłoby to aż nazbyt aroganckie i bezsensowne. Jeżeli znajdzie kogoś, kto uważa się za tak dobrego, że może nauczać, to proszę bardzo, nie wróżył jej jednak zbyt dobrych efektów. Taka osoba musiał, by być bardzo głupia. -Już ci mówiłem, skoro jestem tak ograniczony, nie musisz ze mną przebywać, przypominam także, po raz kolejny, że to ty się do mnie pofatygowałaś, nie na odwrót.-Powiedział najmilszym głosem, na jaki było go stać. To, że zaczęła czytać książkę na własną ręke, skwitował wzruszeniem ramion, a niech sobie robi, co chce, byle go w to nie wplątywała. -Posiadam, nie zwykłem jednak przeglądać się w nim tak często, jak robisz to, nie Lubie się bowiem rozwodzić nad pięknem, człowiek wtedy gnuśnieje, staje się pyszny, a skoro znam swoją wartość, to po co mam się w tym utwierdzać? Droga Rosewood, gdyby twoja wiedza z działu run, byłaby, choć w połowie taka jak moje powiązanie z przymiotnikiem przystojny, byłabyś geniuszem i zaliczała wszystko na W a tak, przychodzisz do mnie w dniu, kiedy pragnę odpocząć na trawie i chcesz, bym uczył za darmo.-Powiedział sentencjonalnym i w pełni poważnym tonem. Na jej kolejne słowa zareagował głośnym, wyrażającym całe jego załamanie, westchnięciem. -Jak zwykle nadinterpretujesz, nawet przez moment nie wspominałem o twojej inteligencji, jedynym tematem, jaki poruszałem, była twoja wiedza z zakresu run. Nie dopisuj mi słów, które nie padły z moich ust. O czym chciał, bym z tobą rozmawiać? O czymś trywialnym. Na przykład o twoich planach na wakacje, ale skoro wolisz się obrażać, nie ma problemu, miłej zabawy z runami.-Roześmiał się i skomentował, posyłając jej przy okazji, długie i świdrujące spojrzenie swych butelkowych oczu. -Co do mojej miłości względem ciebie, chodzi raczej o to, że jesteś jedyną osobą w moim najbliższym otoczeniu, a jak już wspomniałem, nic mi się nie chce, włącznie ze zmianą lokalizacji.
Zaśmiała się głośno. - No już, pięknisiu, już się tak nie oburzaj! Nie miało być przecież za darmo, a za przysługę, ale jak widzę to nieaktualne. Już nie będę cię zmuszać do żadnego wysiłku, nie będę okrutna! - Puściła mu oczko. Jaki on potrafił być uroczy, gdy tak się przekomarzał! Odłożyła na bok książkę. W jego towarzystwie niczego się dziś nie nauczy, poza tym na tyle długo nie rozmawiali, że był dla niej w tym momencie o wiele ciekawszą opcją niż czytanie Wielkiej Księgi Bohomazów, zwanej także podręcznikiem starożytnych run. Przysunęła się do chłopaka tak, by położyć się na plecach z głową opartą na jego udzie i wygodnie się umościła. Odwzajemniła spojrzenie i odparła: - Wiesz, jak lubię patrzeć, jak się irytujesz. I znów nadinterpretując, potraktuję twoje słowa jako komplement. - Uśmiechnęła się, marszcząc uroczo nosek, po czym odwróciła wzrok ku niebu. - My i trywialne tematy, coś nowego... Czy my nie daj Merlinie poważniejemy? - - Odetchnęła, teatralnie przewracając oczami z niedowierzania. - Co do wakacji, to raczej nic konkretnego nie planuję. Pewnie większość czasu jak co roku spędzę w Londynie, chyba że los zgotuje mi coś ciekawszego. Była w tak dobrym nastroju, że już prawie zaproponowała, żeby przyjechał ją odwiedzić w wakacje. Nie zrobiła jednak tego. Na samą myśl, że mógłby spotkać jej matkę, czuła nieprzyjemny ucisk w żołądku. Starała się, by jak najmniej osób wiedziało o jej sytuacji rodzinnej, więc odkąd przyjechała do Hogwartu, nikogo nie zaprosiła do siebie w odwiedziny. Zamyśliła się na dłuższą chwilę ze wzrokiem utkwionym w pięknych, śnieżnobiałych obłokach. Po dłuższej chwili dodała żartobliwie: - A ty? Myślałeś już o czymś konkretnym? A może chciałbyś mnie porwać na jakąś szaloną wyprawę? Widzę moim wewnętrznym okiem, jak mkniemy na rumakach przez niezamieszkane stepy, poszukując przygody życia! Lekko zachichotała. Dziewczyna nie ukrywała, że wróżbiarstwo i wszystko, co z nim związane traktuje jak zupełne bzdury, zdecydowanie gorsze niż runy i często żartowała sobie z tych tematów.
Nie do końca wiedział jak zareagować na jej śmiech, uniósł więc wysoko brew i zastygł w milczeniu, oczekując na słowa, które ów śmiech poprzedzał. Również one, niezwykle go zaskoczyły. -Pięknisiu? Uważaj Rosewood, bo się zarumienię, a tego nie możesz zobaczyć. Cóż, rychło w czas, w końcu zdałaś sobie sprawę, że nadaje się do wielu lepszych rzeczy niż uczenie, na przykład do słodkiego nic nierobienia.- Jej kolejny gest sprawił, że Enzo miał ochotę zapytać, czy aby na pewno się czuje i czy nie upadał przypadkiem na głowę. Całe szczęście, że Włoch nie potrafił czytać w myślach, bo w ogóle uznałby, że zwariowała. Zaskoczyła go, to fakt, nie zamierzał jednak dać tego po sobie poznać, niech sobie nie myśli, że tak łatwo wygra tę bitwę! Jak by mało było słów, położyła się na nim, drastycznie zmniejszają dzielącą ich przestrzeń, doprawdy Włoch nie wiedział skąd ta nagła zmiana, w sumie niezbyt to go interesowało, jeżeli ceną jej milczenia miało być umoszczenie się na jego udzie, był gotów ponieść takie koszta. -Przyznajesz więc, że uwielbiasz mnie ranić i irytować? Doprawdy okrutne panienko Rosewood. Interpretuj, moje słowa jak chcesz, niezbyt mnie to interesuje rudzielcu.- Udał, że całkowicie nie zwrócił uwagi na jej marszczenie noska, odwrócił więc wzrok, a po dłuższym zastanowieniu, całkowicie zamknął powieki. -To chyba całkiem normalne, jestem gotów stwierdzić, że studenci pierwszego roku, tacy jak ja, tak naprawdę poruszają tylko trywialne tematy, a tylko wydaje im się, że znaczą one coś więcej. Oczywiście to tylko moje zdanie, na które ty, Panna Rosewood, specjalistka z zakresu Run i Nie trywialnych rozmów, masz wspaniałą kontre prawda?- Zapytał z lekkim szyderczym uśmieszkiem na ustach. Musiał się trochę podroczyć, bo robiło się za miło, na to zaś nie było odpowiednio przygotowany. -Dobrze usłyszeć, że nie tylko ja jestem nudziarzem, w towarzystwie Nessy, która ma zamiar zwiedzić na motorze cały świat, dość łatwo można odnieść takie wrażenie, życie pokazuje jednak, że wcale nie jestem w tym sam.- Teatralnie westchnął z ulgą i posłał jej rozbawiony uśmiech. -Zawsze możesz odwiedzić mnie, spędzam wakacje u babci, może i nie ma tam klubów jak w Londynie, ale jest dość ciepło, mam spory dom i planuje całkiem sporą imprezę. Oczywiście nie na długo, nie wydaje mi się, bym wytrzymał twoje towarzystwo.- Dodał prędko, by nie wyobrażała sobie zbyt wiele. Była już kolejną osobą, którą zapraszał, ale taka była prawda, nawet w tak wspaniałym miejscu, jak dom jego babci, bywało pusto. Przeceż nie było nic złego w tym, że zapraszał do niego znajomych, by choć trochę zapełnić ową pustkę. -Jeżeli pływanie w ciepłym włoskim morzu, delektowanie się jakże by inaczej, Włoskim, winem i spędzanie czasu na słodkim nic nierobieniu możemy nazwać szaloną przygodą, to tak, właśnie na nią cię zapraszam.- Powiedział mniej zaczepnym, a bardziej szczerym tonem niż zwykle.
- Enzuś, gdybym chciała zobaczyć, jak się rumienisz, to już dawno byłbyś czerwony jak burak. Ale dziwnym trafem nie leży to na szczycie listy moich pragnień. - Skwitowała z chytrym uśmiechem. Pewnego dnia zrobi sobie prezent i sprowokuje go do rumieńców, ale ciekawiej będzie, gdy zrobi to z zaskoczenia. I najlepiej przy ludziach, przy których zgrywa niedostępnego twardziela... Trochę była zawiedziona, że z takim spokojem chłopak przyjął jej nagłą zmianę zachowania. Ludzie zazwyczaj ciekawiej reagowali na jej małą grę. Nie żeby często tak pogrywała, bo rzadko jaka widownia była tego warta, ale jak już postanowiła się wysilić, to wyraźna konsternacja w oczach jej ofiary dawała jej przyjemną satysfakcję. Ale przecież Enzo nie był znowu byle kim, żeby tak łatwo dać się zbić z tropu. "Pytasz mnie, jakbym wiedziała, czym jest normalność. I jakbym miała miała ochotę i towarzystwo na codzienne pogaduszki o niczym", pomyślała. - Nie zamierzam cię kontrować, gdy mówisz jedyne inteligentne zdanie w ciągu doby, Naczelny Filozofie Hogwartu. - powiedziała już na głos z szerokim uśmiechem. - Ale poruszyłeś ciekawą kwestię relatywizmu poznawczego i względności percepcyjnej. Nie jest to fascynujące, jak określone normy kulturowe oraz uwarunkowania jednostkowe przekładają się na odbiór rzeczywistości? Och, wybacz mi, mam nadzieję, że nie przegrzałam twoich wrażliwych zwojów mózgowych! - dodała z udawaną troską, po czym przeciągnęła się rozkosznie, a jej wzrok ponownie powędrował ku niebu. Uśmiechnęła się na wzmiankę o Nessie. Nie była z nią zbyt blisko, ale słyszała o niej na tyle, by móc dojść do podobnego wniosku co Enzo. Wszędzie jej było pełno i sprawiała wrażenie, jakby miała tysiąc szalonych pomysłów na minutę. - Jak miło, że to, co nas łączy, to bycie nudnymi ludźmi. - odparła, przewracając oczami, jednak uśmiech nie zniknął z jej twarzy. Skierowała wzrok na chłopaka i przypatrywała mu się uważnie, gdy z jego ust padały słowa zaproszenia na wakacje. Po cichu liczyła, że Włoch zapewni jej jakąś formę wakacyjnej rozrywki i jak zwykle jej nie zawiódł. - Nie martw się, na pewno nie zabawię długo, pytanie tylko kto kogo będzie miał szybciej dość. - powiedziała, nie pozostając dłużna. Przymknęła oczy, wyobrażając sobie piękną, pustą plażę, fale miękko muskające piasek i delikatną morską bryzę... To zdecydowanie była propozycja nie do odrzucenia. - W sumie jakich ja przygód się po tobie spodziewałam. - pokręciła głową z uśmiechem. - Jednak odpoczynek na włoskim wybrzeżu brzmi naprawdę przyjemnie. Tak przyjemnie, że nawet twoja osoba wydaje się być mniej irytująca niż zwykle, chociaż pewnie szybko zmienię w tej kwestii zdanie. Po chwili dodała żartobliwie: - Enzuś, a co ty się taki milusi dla mnie zrobiłeś? Jak to się stało, że twoja tradycyjna złośliwość opuściła cię chociaż na chwilę? Może już dla ciebie wystarczy tego słońca? Nie mogła powstrzymać się od tej kąśliwej poniekąd uwagi, która jednak wyszła z jej ust z o wiele większą łagodnością i troską niż by to miało miejsce normalnie. Nie była przyzwyczajona do takiej serdeczności z jego strony. A może po prostu ostatnimi czasy za mało czasu z nim spędzała i jakoś umknął jej fakt, że chłopak potrafi też być przyjazny i miły?
-Wydaje mi się, że przeceniasz swoje możliwości droga Cecily. Jedyne wypieki, jakie możesz u mnie wywołać, to te spowodowane nadmiernym śmianiem się z tego, jak żałośnie mało wiesz o antycznych runach. W odróżnieniu od ciebie, naprawdę nie za bardzo mi na tym zależy, ty zaś, skrycie marzysz o tym, bym spłonął przy tobie pąsem. Przypomnij mi, kiedy masz urodziny, to pomyśle nad rozważeniem tej prośby.- Chłopak naprawdę nie pamiętał, kiedy ostatni raz, naprawdę się zarumienił. Nie zamierzał jednak jakoś bardzo jej w tym uświadamiać. Nie mógł się doczekać, jaką kreatywnością dziewczyna wykaże się próbach doprowadzenia do owej reakcji. Mimo tego zamierzał zachowywać w trakcie rozmów z dziewczyną, trochę większy dystans i ostrożność. To prawda, jej zachowanie było niecodzienne, to prawda, mógł zareagować bardziej gwałtownie, zapewne byłoby to bardziej w jego typie, byłoby też tym, czego oczekiwała dziewczyna, postępując tak, a nie inaczej. Poza tym nie należał do osób, które odmawiały kobietom, oczywiście chodziło o te, które mieściły się w granicy akceptacji, wszystkie pozostałe nie miały nawet możliwości kontaktu, wiadome było, że w porównaniu do Nessy, Cecily, znajdowała się na bardzo blisko owej granicy. Płomiennowłosa, miała na tyle dużo szczęścia, że był dziś w wyjątkowo dobrym humorze. -Jedno inteligentne zdanie w ciągu doby? Nawet nie mam siły tego komentować panno Rosewood.- Również posłał jej kpiący uśmieszek i spojrzenie swoich Mętno zielonych oczu.-Nie wydaje mi się by w tym przypadku, normy kulturowe miały, aż tak duże znaczenie, to raczej natura naszego wieku. W końcu wciąż jesteśmy dziećmi, A dzieci zawsze chcą i wierzą w to, że ich problemy są fundamentalne i choć tak naprawdę prawie nic nie znaczą, to one uważają, że mają ogromny wpływ na ich życie. Ależ nie Rosewood, nie przegrzałaś moich wrażliwych zwojów, po prostu dziwi mnie, że ktoś tak światły i oczytany, ma problem z wykonaniem prostego zadania z run, a do samego czytania podręcznika, doznaje przegrzania zwojów mózgowych.-To powiedziawszy, posłał jej pełen ironii i rozbawienia uśmiech. Czyżby nie wiedziała, że przychodząc do niego z problemami z run, wystawi się na jego pośmiewisko? Sam nie wiedział czemu, wspominał przy niej o Nessie, choć fizycznie były w miarę podobne, to tak naprawdę były zupełnie inne, Nessa była zdecydowanie bardziej zaskakująca i szalona, Rosewood zaś, zdecydowanie bardziej przewidywalna, nie było to jednak wadą. -Cóż, jeżeli jestem przykładem nudnego człowieka, to inni nudni ludzie nie mogą być tacy źli. Ty oczywiście jesteś wyjątkiem potwierdzającym regułę.- Kolejna decyzja, której podłoża nie znał, nie przemyślał złożonego zaproszenia, co prawda w przypadku Rosewood to nic nie zmieniało, zapewne i tak by ją zaprosił, listownie i później, ale i tak. -Wiadome jest, że wytrzymasz dłużej, jestem wspaniałym towarzyszem, szkoda jedynie, że nie można tego powiedzieć o tobie.- Zamyślił się i zaczął przypominać sobie wszystkie obrazy związane z domem jego babci. Doprawdy były to piękne i bardzo nostalgiczne wspomnienia, nad którymi Włoch mógł, by się rozwodzić godzinami. Uciął więc rozmyślania, by zbytnio nie odpłynąć. -Nie wiem czego się spodziewałaś, ale to jedyne co mam do zaoferowania, do niczego cię nie zmuszam.- Co jak co, ale zaproszenie do babci było czymś w miarę osobistym, a jeżeli zamierzała sobie teraz z tego żartować, to poruszała zbyt drażliwy temat.-Oh, jakże cieszy mnie fakt że zaproszenie wywołuje u ciebie tyle pozytwynych emocji.-Na jej stwierdzenie o tym że zrobił się zbyt miły zareagował przewróceniem oczu. -Naprawde aż tak bardzo irytuje was że choć przez chwile chce odpocząć? Prosze bardzo.- To powiedziwaszy lekko się poruszył, tak by strącić dziewczyne ze swojego uda. -Wybacz ale źle wpływa na mnie głupota, a miałem możliwośc zabserwować jej aż nadto kiedy głowiłaś się nad zadaniem z podręcznika.
- A mnie się z kolei wydaje, że mnie nie doceniasz. Jeszcze będziesz tak czerwoniutki, jak moje włosy. - odparła. Prychnęła na wzmiankę o runach, ale postanowiła nie komentować. Nie chciała dawać mu jeszcze większej satysfakcji. - Enzuś, jak to, nie pamiętasz, kiedy mam urodziny? Przecież to powinna być najważniejsza data w twoim kalendarzu! - zaśmiała się, po czym dodała: - Drugi września. Zanotuj to dokładnie w pamięci. - Jako że do jego czoła miała za daleko, delikatnie stuknęła chłopaka w klatkę piersiową, by podkreślić swoje słowa. Szczerze wątpiła, żeby miał się bardziej przejąć tą informacją, o dawaniu jej prezentu nie wspominając. Nauczyła się już nie oczekiwać zbyt wiele od ludzi, bo prowadziło to tylko do niepotrzebnego zawodu. Zaśmiała się pod nosem, słysząc filozoficzne rozważania z ust Włocha. Na pierwszy rzut oka nie sprawiał wrażenia wielkiego myśliciela, jednak nie bez powodu Cecily go tolerowała... A może nawet lubiła? Mniejsza o to. Ceniła w nim to, że w jego przypadku pozory nie przekładały się całkowicie na rzeczywistość i jednak cośtam miał pod kopułą. - Zgodzę się, wiek jest istotnym czynnikiem, jednak będąc wychowywanym w takiej a nie innej kulturze mamy jako, jak to określiłeś, dzieci taką gradację problemów z jednego prostego powodu. Życie nie generuje nam takich problemów jak samodzielne utrzymywanie się, walkę o każdy posiłek czy potrzebę samodzielnego zdobywania różnych zasobów, dlatego dla nas zmartwienia takie jak oceny czy relacje międzyludzkie zyskały status taki jak walka o przetrwanie w innych kulturach. - Westchnęła na kolejną uwagę o niepotrzebnym jej w zupełności do szczęścia przedmiocie. - Każdy musi mieć jakąś wadę, żeby życie miało smaczek. Moimi oczywiście są, jak to namiętnie podkreślasz, słaba znajomość run oraz zabójcza uroda. - powiedziała z nieprzeniknionym wyrazem twarzy, po czym odwróciła wzrok od Ślizgona. - Bycie w twoich oczach wyjątkową nawet zakresie bycia nudnym to zaszczyt. - odparła sarkastycznie. Enzo i wspaniały towarzysz? To zdecydowanie nie były słowa, które umieściłaby w jednym zdaniu. Przewróciła oczami. - Czy jadąc pociągiem kupujesz dwa miejsca, jedno dla ciebie, drugie dla twojego ego? Aż trudno mi uwierzyć, że zmieścilibyście się na jednym małym siedzeniu. - Tak niesamowicie wysokiej samooceny, ba, przeceniania się, to dawno nie widziała! Czując poruszenie chłopaka, dające jej wyraźny sygnał, żeby przeniosła się gdzieś indziej, Cecily z lekkością przeturlała się na miejsce obok niego. Położyła się na plecach podpierając się na przedramionach. Odetchnęła teatralnie. -Czyli jednak wszystko z tobą w porządku. - Doprawdy, aż była zaskoczona, jak długo pozwolił jej się tak wylegiwać na jego nodze. Musiał być dziś naprawdę mocno rozleniwiony. - Nie martw się, nie pozbędziesz się mnie tak łatwo z planów wakacyjnych. Przyjadę, poleniuchuję, może trochę cię poirytuję, ale raczej żadne z nas nie będzie tego żałować. - dodała z uśmiechem. Nieważne, co by mówiła czy sobą prezentowała, w głębi duszy naprawdę cieszyła się z zaproszenia. Poza tym im mniej czasu spędzi w Londynie, tym lepiej. Uwagę o jej głupocie postanowiła zignorować. W końcu ile można wałkować jeden temat? Zamknęła oczy i wyciągnęła się z lubością na miękkiej trawie.
-Wybacz Panno Rosewood, lecz nie dałaś mi jeszcze podstaw do tego, bym cię doceniał. Może w końcu skończyła, byś mówić o tym, czego to nie zrobisz, tylko przejść do wykonywania swoich gróźb? Bo jak na razie, na obietnicach się kończy.- Po jej chrząknięciu, domyślił się, że temat jej wiedzy z run, wyczerpał się prawie doszczętnie, a jego żarty już jej nie ruszały, szkoda, wymyślenie kolejnego równie śmiesznego żartu trochę mu zajmie. -Wybacz, mam nadzieje, że nie jest ci przykro z powodu tego, że o tym nie pamiętam? Drugi września? Będę dobrze wiedział, by omijać ten dzień jak ognia.- W sumie zawsze zdobył jakąś przydatną wiedzę, a po tym, jak ostatnio zapomniał o urodzinach Nessy, wolał pamiętać o innych i nie powtarzać tych samych błędów. Co jak co, ale Włoch potrafił uczyć się na błędach. Kiedy zaczęła się śmiać z jego przemowy, zrobił szczerze oburzoną minę, zdradzającą całe jego oburzenie. Czyżby uważała go za kogoś, kto nie jest w stanie prowadzić konwersacji na odpowiednim poziomie? -Ależ oczywiście wszystko, o czym mówisz, jest prawdziwe, ale czy rozważanie tak skrajnych przypadków, jak walka o życie i pożywienie? Zresztą, wniosek jest taki sam i zgodny z tym, o czym mówiłem na początku, po co więc kontynuować temat, o którym mamy takie samo zdanie? Prawda jest taka, że wszyscy jesteśmy dużymi dziećmi.- Wzruszył ramionami, a już po chwili na jego twarzy zagościł szeroki uśmiech, jak się okazało temat, jednak nie był wyczerpany, a dziewczyna wciąż czuła się dotknięta jego żartami o runach. -Mówiąc o tobie, trzeba użyć liczby mnogiej, nie wada, lecz wady. Zabójcza uroda? Skarbie nie wydaje ci się, że to o mnie?- Jej kolejne słowa tak bardzo go rozczuliły, że poczochrał ją po głowie, całkowicie rujnując jej fryzure i nie zwracając uwagi na jej sarkazm. -Jakież to miłe Rosewood....-Były to jedyne słowa, na jakie mógł się zdobyć. Po tekście o dwóch miejscach w pociągu przewrócił oczami i westchnął załamany poziomem, jaki reprezentowała sobą Rosewood. -Bardzo zabawne Cecily. Odpowiedź jest prosta, nie jeżdżę pociągami.- To powiedziawszy, szeroko się uśmiechnął, ciesząc się, że wyszedł z tej sytuacji obronną ręką. -Cóż, na swój irytujący sposób będziesz tam pożądana, jest tam dość cicho, a jak głupie nie było, by to, co mówisz, to mówisz, często i głośno.- Taka była prawda, nawet irytująca Rosewood, mogła wypełnić cisze i przestrzeń panującą w posiadłości.(przepraszam za jakość, tak wyszło)
- Cierpliwości, kocie. W przeciwieństwie do ciebie wolę czasem zaczekać, by potem osiągnąć lepszy efekt. - Była wiernym wyznawcą tezy, że zemsta najlepiej smakuje na zimno. Poza tym co to za przyjemność w wysilaniu się, skoro i tak się teraz spodziewa jakiegoś podstępu z jej strony? Pokręciła głową, słysząc słowa chłopaka o jej urodzinach. - Enzuś, Enzuś... Wiesz, że nie da się ominąć dnia? Chyba że miałbyś zamiar skoczyć w czasie tylko po to, by nie przeżywać dnia moich urodzin. Powiem ci, że nawet bym się nie obraziła, jakbyś specjalnie dla mnie podjął taki wysiłek. - Uwielbiała czepiać się słówek, szczególnie gdy przy okazji mogła pokpić nieco z rozmówcy. - Skrajne przykłady najlepiej podkreślają istotę zagadnienia. Wiesz, ludzie czasem rozmawiają i zgadzają się ze sobą, nazywając to wymianą poglądów. Nie jest to przyjemna odmiana od ciągłego kontrowania się nawzajem? - odparła z sarkastycznym uśmieszkiem. I tak oto z inteligentnej rozmowy jak zwykle wrócili do swojego normalnego poziomu wymiany zdań. Instynktownie zacisnęła powieki i skuliła się w sobie, gdy poczuła dłoń Ślizgona w swoich włosach. Gdy tylko zabrał rękę, szybko odrzuciła do tyłu włosy, które opadły jej na twarz i przeczesała je palcami. Uśmiechnęła się lekko, ale odparła z udawanym oburzeniem: - Nie, jestem stuprocentowo pewna, że nie pomyliłam się. Chyba że zabójczą urodę definiujesz jako wygląd, który wypala ci wzrok, to wtedy zdecydowanie mówimy o tobie. Aż cud, że jeszcze nie oślepłam, patrząc tyle na ciebie! - Westchnęła teatralnie. Może trochę przesadzała. Odrobinkę. Ale musiałaby chyba upaść na głowę, żeby jeszcze karmić ego chłopaka! Jaki dowcipniś, pomyślałby kto! Pokręciła z dezaprobatą głową. Jakoś nie chciało jej się wierzyć, że nigdy, ale to absolutnie nigdy nie jeździ pociągami, ale uznała, że nie będzie kontynuować swojego słabego żartu. Słysząc ostatnią wypowiedź Włocha, uśmiechnęła się naprawdę szczerze. Nie mogła jednak nie zauważyć, że chłopak jak zwykle przesadzał. - Hej, już tak nie przesadzaj! Nie mówię znowu aż tak często i tak głośno. Ty zdecydowanie prześcigasz mnie w tych konkurencjach! - Zazwyczaj Cecily była naprawdę milcząca, jednak wiedziała, dlaczego Zaccaria mógł sądzić inaczej. W jego towarzystwie potrafiła się bardziej otworzyć i mówić więcej, nie dbając o konwenanse czy korzyści. Było to na swój sposób odprężające, ale jednocześnie niebezpieczne. Nie lubiła się tak odsłaniać, wystawiać swoich uczuć i swojej prawdziwej natury na światło dzienne. Jednak gdzieś w głębi duszy czuła, że akurat jemu może zaufać. Może nie całkowicie, ale na pewno najbardziej z całej szkoły.
Miał ochotę zapytać, czy odkładając naukę run na później, też była zamierzona i miała przynieść lepsze efekty, czy może akurat w tym przypadku był to przypadek i odstępstwo od reguły. Uznał jednak, że choć jeden żart, w którym wspomniałby o runach, byłby jednym za dużo, poza tym, oboje wiedzieli, że rozumiał, co chciała przez to powiedzieć i jest to żart poniżej standardów, a Enzo nie był aż tak zdesperowany do wbijania jej kolejnych szpil. Był prawie pewien, że zapomni o „wielkim planowaniu zemsty” już za kilka dni. Bardziej zaś, zirytowały go jej kolejne słowa, nie wiedział, czy po prostu tak powiedziała, czy może wiedziała, że go to zirytuje. Zrobił oburzoną mine, po czym wycedził przez zęby. -Po pierwsze, dobrze wiem, że nie da się przeskoczyć dnia. Po drugie, chodzi mi o omijanie tego dnia, czyli nieopuszczanie pokoju, w końcu nie wiadomo co sobie wymyślisz. Po trzecie i najważniejsze, nigdy, ale to nigdy, nie mów do mnie Enzuś, jestem Enzo Zaccaria, nie żaden Enzuś.-Nienawidził, kiedy ktoś w ten sposób zdrabniał jego imię, to całkowicie burzyło jego wyobrażenie o sobie, jako o osobie srogiej i niemiłej. -To, że dobrze ją podkreślają, nie znaczy, że są całkowicie potrzebne i zgodne z tematem, w jakim konwersujemy, ten sam czynnik kulturowy, który sprawia, że w ogóle prowadzimy tę konwersację, nie pozwala nam spojrzeć na sprawę głodu i śmierci z dobrej perspektywy. Po raz kolejny zarzucasz mi nie wiedze, na temat, w którym wiem wiele.-Wstrzymał się od dodania, więcej niż ty, tylko dlatego, że nie chciało mu się prowadzić owej wymiany poglądów w nieskończoność. Zaczynali zdecydowanie ciekawszy temat, jakim była uroda, jeszcze ciekawszy, biorąc pod uwagę to, że rozmowa toczyła się o jego zaletach. -Oh, patrzysz na mnie tak dużo, tak często i z taką przyjemnością, że gdybyś miała od tego oślepnąć, to zdążyło to, by się stać już kilka razy.-Powiedział, po czym posłał jej szeroki kpiący uśmiech i puścił oczko. Miał nadzieje, że ma, choć tyle poczucia humoru o ile ją podejrzewał. Sprawa z pociągami wyglądała dokładnie tak, jak ją przedstawił, jedynymi okazjami, przy których podróżował pociągiem, była droga do szkoły. Tam zaś, nie musiał kupować biletu, a zwykle spędzał drogę samotnie, okazjonalnie z Nessą, Heaven lub jakimś znajomym. -Mówisz aż nazbyt często i nazbyt głośno, ja mówię dużo tylko, gdy wymaga tego sytuacja, ty zawsze.-Westchnął i pokręcił głową tak, jak musiałby tłumaczyć dziecku coś oczywistego. Dziwiło go, jak wiele mówiła dziś rudowłosa. Zwykle nie mówiła aż tak dużo, właśnie dlatego z tego zażartował. -Chyba najwyższy czas zmienić pozycje, wcześniej był tu cień, a teraz słońce zaczyna niemiłosiernie palić.
- Oj Enzuś, - powiedziała, dodatkowo przeciągając literę "u", by dodatkowo zirytować chłopaka - skąd to nagłe oburzenie? Jakoś wcześniej ci to nie przeszkadzało, wrażliwy panie Enzo Zaccaria. - zakończyła perlistym śmiechem. Właściwie była pod wrażeniem, że dopiero teraz zwrócił szczególną uwagę na to, jak się do niego zwraca. Zwykle wcześniej by się zirytował, jednak dzisiaj chyba zbyt dobrze bawił się, wyśmiewając jej braki z runów, by wcześniej się zorientować i poczuć się urażonym z tak błahego powodu. Co zarazem oznaczało, że dał już sobie spokój z kpieniem z jej niewiedzy. - Od kiedy tak się obawiasz moich pomysłów związanych z urodzinami? Przecież tego dnia jestem zupełnie nieszkodliwa! - dodała z udawanym oburzeniem. Jej tradycją urodzinową stało się irytowanie tego dnia Enza bardziej niż kiedykolwiek z przekonaniem, że wszystko jej przecież wybaczy. Poza tym była to doskonała rozgrzewka na początek nowego roku szkolnego, której wprost nie potrafiła sobie odmówić. Jako że nie przepadała za organizowaniem imprez, ta drobna przyjemność była dla niej lepszym sposobem świętowania. Westchnęła, słysząc kontrargument. - Oczywiście, że te argumenty nie są całkowicie potrzebne, jak zresztą cała ta dyskusja. Tak samo jak poszerzanie horyzontów nie jest potrzebne. Ale oczywiście wiesz już to wszystko, więc niepotrzebnie się produkuję. - Widziała, że chłopak pragnie zamknąć ten temat, jednak nie mogła się powstrzymać od tej drobnej uwagi. Ją zresztą też opuściła energia na zagłębianie się w przesadnie wyszukane kwestie. Słońce tak przyjemnie przygrzewało, a trawa była tak cudownie miękka, że najchętniej jedyne co by robiła, to chłonęła te odprężające wrażenia. Przymknęła oczy, rozkoszując się zaledwie chwilą, która minęła od jej przytyku do odpowiedzi ze strony Ślizgona. Otworzyła ponownie oczy i zobaczyła, że chłopak puszcza jej oczko. Zasłoniła teatralnie oczy dłonią i odwróciła głowę. - O nie, jak mogłeś! To było obrażenie krytyczne! Teraz jestem skazana na wieczną ciemność i wspomnienie tego widoku! - powiedziała z udawaną rozpaczą w głosie, jednocześnie nie umiejąc do końca powstrzymać śmiechu. Przystojny czy nie, Enzo definitywnie potrafił być uroczy. - Wybacz, nie słyszę cię za dobrze, moja dusza zbyt głośno łka po stracie wzroku! - odparła, całkowicie ignorując wypowiedź chłopaka. Zmiana pozycji? Nie miała najmniejszej ochoty się podnosić, ale musiała w duchu przyznać rację. Jeszcze trochę, a na jej bladej skórze zacznie pojawiać się nieprzyjemna wysypka, której często dostawała po zbyt długim czasie na słońcu. Odwróciła głowę ku chłopakowi. - To zanieś mnie do cienia. - rzuciła. - Chyba że te mięśnie są tylko na pokaz, to przecież nie będę od ciebie wymagała czegoś, czego nie zdołasz zrobić. - dodała, muskając palcem wskazującym ramię Enza i uśmiechając się prowokująco.
Pomyślał, że zaraz Cecylie pożałuje, że tak go nazwała, uznał jednak, że wystarczając, już ją dziś pokrzywdził, wyśmiewając jej niewiedze na temat run. Westchnął i pokręcił głową i posłał jej zmęczone spojrzenie. -Nie miało dla mnie znaczenia? Od zawsze mówię ci, Enzuś to imię dla psa, nie dla mężczyzny. Musiała, byś mi to jakoś wynagrodzić, a dobrze wiemy, że tego nie zrobisz, nie masz mi nic do zaoferowania.- Na jej śmiech zareagował miną obrażonego dziecka. Wcześniej po prostu był zaspany, nie chciało mu się zwracać uwagi i tak dalej, teraz jednak nie zamierzał jej tego puścić płazem. Miał nadzieje, że skoro on przestał żartować z run, ona nie będzie używać określenia Enzuś. -Obawiam się, że będą zbyt żałosne lub głupie, a nigdy nie lubiłem oglądać, jak inni się upokarzają- Był prawie pewien, że właśnie tak zakończyłyby się jej próby doprowadzenia go do rumieńców. Poza tym dobrze wiedział, na jak wiele się zgadzał, podobnie wyglądało to w przypadku urodziny Nessy, był tak świetnym przyjacielem, że zgadzał się na prawie wszystko, zupełnie jak nie on. -Sam tego nie wiem, ale uznałem, że dam ci mówić, bo zrobi ci się przykro. Ale skoro sama w końcu doszłaś do wniosku, że nie ma to większego sensu, to dobrze. - Jedynym co chciał robić, było leżenie, fakt, nawet leżenie w ciszy było przyjemniejsze, kiedy wiedziałeś, że ktoś leży obok i możesz z nim porozmawiać, w tym momencie jednak nie chciał rozmawiać. Jej kolejny gest, rozbawił go jednak na tyle, że z trudem powstrzymał śmiech, a z jego ust wydobyło się nie do końca szlachetne parsknięcie. -Cóż, był, bym skłonny powiedzieć, że taki widok to nagroda nie kara, a nie możesz być skazana na nagrodę, to słowo zupełnie nie pasuje do dobroci, jaką zostałaś obdarzona.- Powiedział to sentencjonalnym tonem, sprawiając, że brzmiało to jeszcze głupiej, niż brzmiałoby normalnie. -Całe szczęście tego nie słysze, brzmisz irytująco nawet normalnie, co dopiero łkając.- Zdecydowanie lubił słońce, ale tylko wtedy kiedy mógł się schłodzić i wskoczyć do wody, teraz nie miał takiej możliwości, mimo jej absurdalna prośba sprawiła, że wybuchnął szczerym śmiechem. -Z tego, co pamiętam, urodziny masz we wrześniu, a nie teraz skarbie.- Stanął nad nia, tak by jego cień krył ją od słońca i mogła mu spojrzeć w twarz bez mrużenia oczu. -Chociaż w sumie! Mam pewien pomysł.- To powiedziawszy, złapał ją za nogi i podniósł tak, by zwisała do góry nogami. -Masz racje to wszystko na pokaz.- Trzymał ją tak przez dłuższą chwilę, by kilka sekund później, przerzucić ją sobie przez ramie jak worek kartofli i ruszyć w kierunku bardziej zacienionego miejsca, starał się przy okazji być delikatny, oczywiście tylko na tyle, by nic jej nie zrobić, jeszcze nie daj boże, pomyśli sobie, że może sobie pozwolić na więcej. Ciekawiło go jak zareaguje na jego kolejne słowa. -Dobra teraz uważaj bo zaraz cię zrzuce...3....2.....