Aby się tutaj dostać trzeba zejść po bardzo stromych schodkach. W tym miejscu zazwyczaj uczniowie popalają albo przesiadują na starej przekrzywionej ławce. Miejsce to nie jest ani atrakcyjne ani bezpieczne - wystarczy nieuważny krok, a wpadniesz do wody, bowiem dociera tu brzeg szkolnego jeziora.
Angelus spojrzał na dziewczę zdziwionym spojrzeniem gdy ta powiedziała, że ma fajną gitarę. -Fajna gitara? Naprawdę? Ta sama na której grałem ci wcześniej, doprawdy stać cię na coś lepszego Megan- powiedział uśmiechając się przy tym. Jakieś parę miesięcy temu ta dziewczyna naprawdę była przy nim szczęśliwa a on potrafił sprawić, że czuła się przy nim naprawdę dobrze. Przecież gdyby nie ta jedna sytuacja to praktycznie był chłopakiem idealnym, no PRAWIE idealnym, no bo przecież ideały nie istnieją a każdy ma zarówno jakieś wady jak i jakieś zalety. Taki był Angelus. Aniołem to on nie był, jak już to bardziej tym upadłym. Wiele dziewczyn dałoby sobie uciąć cokolwiek byleby spędzić trochę czasu sam na sam z panem Scorpione. No a to że czasem któraś się nieźle na tym przejechała? To już nie była jego wina. Najpierw schował gitarę do futerału by potem zrzucić ten futerał z mostku na łąkę gdzie stała właśnie Megan. Potem sam zeskoczył elegancko z tego mostka niczym Książę ze swojego wiernego rumaka. Normalnie full wypas. Wyciągnął różdżkę i rzucił zaklęcie draconifors. W powietrzu pojawił się słodki czerwony smoczek, który kierowany za pomocą różdżki zaczął latać w pobliżu Megan. Później wylądował jej na dłoni i tam się położył. Później jednak po pięciu minutach zniknął ponieważ chłopak cofnął zaklęcie. -No a teraz na poważnie- powiedział po czym rzucił zaklęcie accio draco, i zza murowanego mostka pojawiła się nagle w jego dłoniach klateczka ze słodką żółtą agamą brodatą. -Prawda, że cudowna Megan? Nazywa się Draco, ale reaguje też na imię Merlin. Nie mogę jej zatrzymać z pewnych osobistych problemów, a trafił do mnie przypadkiem. Zaopiekujesz się znajdą? Jest naprawdę sympatyczny- powiedział po czym zbliżył się jeszcze bardziej do Meggi by pokazać jej z bliska zwierzaka a nawet wyjąć go z klateczki. -Dodam tylko, że to nie jest prezent w zamian za twoje przebaczenie. Nie chcę cię niczym przekupić, chcę jednak byś chociaż spróbowała dać mi druga szansę. Jedną już zmarnowałem- powiedział tym swoim standardowym łagodnym tonem. Pogłaskał palcem Draco po jego grzbiecie. -No już, powiedz do mnie tak jak wcześniej, to cię nie zabije Meg. Nie mów do mnie tak oficjalnie po nazwisku, przecież dobrze mnie znasz- zaczął ją nakłaniać do zmiany swojego nastawienia, jednocześnie uważając by w którymś momencie po prostu od niej nie oberwać. On nie uderzyłby dziewczyny, co najwyżej mocniej przytrzymał za nadgarstki.
No a co miała mu innego powiedzieć? No fajną miał tą gitarę, a na chwilę obecną nic jej miłego nie przyszło do głowy. Wiedziała, że to jest ta sama gitara na której grał wcześniej. W końcu ile razy się spotykali, on grał, ona coś śpiewała, on również coś dośpiewywał. Tak... były czasy kiedy czuła się przy nim dobrze, ale jedna rzecz z jego strony sprawiła, że Meg po prostu przestała mu ufać, i skrycie gdzieś w głębi siebie czasami się go bała. Bo co jeśli znowu mu coś odbije i znowu się na nią rzuci? Skąd miała mieć pewność, że znowu czegoś pochopnie nie zrobi, ale tym razem naprawdę ją skrzywdzi? A on naprawdę sprawiał, że Meg czuła się... nawet wyjątkowa. Przecież ta dziewczyna to ogień! Ma strasznie trudny charakter i ciężko do niej dotrzeć, ale gdyby ją bliżej poznać, tak jak to w sumie zrobił właśnie chłopak siedzący przed nią... to by było widać, że to tak naprawdę cudowna przyjaciółka i dziewczyna która potrafi zrobić wiele w imię tej przyjaźni. Ale tego nie można zniszczyć, bo inaczej zmieni się w prawdziwą wiedźmę taką którą jest właśnie teraz. Oho... chyba postanowił w końcu jej pokazać tego smoka... iiii się zawiodła. Znaczy nie nie zawiodła się tylko mogła się tego spodziewać, że użyje tego zaklęcia. Nawet widząc to, zaśmiała się delikatnie jakby nad własną głupotą i brakiem łączenia faktów. Przecież nie przyprowadził by tutaj prawdziwego smoka. No ale w sumie... ładnego go wyczarował. Podążała za nim wzrokiem dopóki nie zniknął z jej dłoni. Ale pojawiło się coś innego. Żółta Agama... była śliczna. Na jej widok, na twarzy Megan pojawił się naprawdę promienny uśmiech. Uwielbiała takie zwierzęta. No przecież jak można nie kochać takiego kolorowego stworzonka. Jest przesłodki! Tylko czemu on musiał sprowadzać tą formę prezentu w ramach dania przez nią mu drugiej szansy. Uśmiech delikatnie zniknął z jej twarzy. - Druga szansa, jest wtedy kiedy jest jakaś część nadziei na to, że człowiek nie popełni drugi raz tego samego błędu - powiedziała do Niego poważnie patrząc na Niego z dołu. W końcu była trochę niższa od Niego. - A skąd mam mieć tą pewność, że Tobie znowu szajba nie odbije i nie będziesz chciał zrobić mi tego co ostatnio ci nie wyszło co? Nie wierzę w ludzkie obietnice. Człowiek coś obieca a kiedy tylko znajdzie inną okazję, od razu to zrywa. Więc jaką mogę mieć szansę, że mogę ci na nowo po prostu zaufać? - spytała nie odrywając od Niego swoich stalowych oczu. Oberwać? Nie oberwie bez powodu. Poza tym... obiecała, że go nie uderzy póki jej nie tknie. Na razie, o dziwo wyglądało na to, jakby mu naprawdę zależało. Ale trochę Meg go znała. Wiedziała, że jednak trochę lubi się bawić z dziewczynami. Zresztą jak ona z facetami. Dlatego wiedziała, że w sumie... żadnemu z nich ciężko jest zaufać tej drugiej osobie. Ale czemu zawsze jej się wydawało, że faceci mają łatwiej. - Może i mnie nie zabije, ale na pewno poczuje się dziwnie. Zaczęło mi pasować mówić do Ciebie po nazwisku. Brzmi to, trochę drapieżnie jeśli chcesz znać moje zdanie... Angelus...- no dobra... powiedziała, po jego imieniu, ale przecież to o niczym nie świadczy.
Angelus usiadł na ziemi, nadal trzymając w dłoniach agamę brodatą i przyglądając się jej uważnie. -Jak myślisz Draconie, czy Megan zasłużyła na ciebie czy nie? Myślisz, że możemy jej zaufać na tyle, że zadba o ciebie smoczku?- zapytał się agamy patrząc jej głeboko w oczy i praktycznie zbliżając ją do swojej twarzy. -Megan, czy przygarniesz kropka? Znaczy się Dracusia?- zapytał patrząc się na nią z dołu tymi swoimi oczyma niczym kot ze Shreka. Rzeczywiście gdy przez pewien czas spędzali czas razem to bawili się naprawdę nieźle więc podczas tamtego okresu Megan nie mogła mu niczemu zarzucić. Bywał typowo chłodny, ale zazwyczaj był kochanym facetem. Trzeba mu było wybaczyć, przecież doskonale wiedziała jaki autorytet i wzór do naśladowania miał w domu Aniołek. -Dracona i tak otrzymasz ode mnie bez względu na wszystko. Chciałem tylko powiedzieć, że dopóki nie dasz komuś drugiej szansy to nie wiesz czy było warto czy nie. Mam rację? Możesz się tylko zdać na moje słowa. Nie chciałem cię skrzywdzić. Przestałem. Gdybym chciał to nie uciekłabyś tak łatwo, ale nikomu nie zrobiłem jeszcze krzywdy- powiedział pewnym siebie aczkolwiek spokojnym tonem. Gdy zaś Meg wypowiedziała jego imię uśmiechnął się tylko lekko. -Wolisz mówić do mnie Scorpion bo brzmi to drapieżnie, ale boisz się mnie i chcesz abym nie był drapieżnikiem. Angel jest i będzie zawsze do twojej dyspozycji gdy będziesz potrzebowała pomocy- zaofiarował się zgodnie z prawdą. -Widzisz Megan, nie bolało, ani trochę prawda?- zapytał gdy powiedziała jego imię .
Kiedy ten usiadł na ziemi i usłyszała jak ten mówi do agamy czy może jej zaufać, prychnęła pod nosem. On jej zaufać? Co ona miała powiedzieć? To ona miała zaufać komuś kto chciał ją skrzywdzić. A to jego spojrzenie które jej rzucił wcale a wcale na nią nie działało. Dla niej nie wyglądał jak kot ze Shreka, tylko wyglądał bardziej jak przejechany przez autobus kot na którego spadła bomba atomowa. Zdecydowanie nie wyszło mu to spojrzenie, dlatego, zę dziewczyna patrzyła na Niego z lekkim, albo nawet nie z lekkim zdziwieniem, zniesmaczeniem? - Jak tak będziesz na mnie patrzeć to na pewno go nie przygarnę. Przestań, bo zaraz zemdleję. Nie umiesz robić rozczulającej miny. - odparła jeszcze lekko ostro. No co! Nie potrafi zmienić nastawienia od tak! Do tego trzeba czasu. - Ale w sumie czemu ten słodki zwierzak ma cierpieć za Twoje błędy prawda Sc...., Angel? - spytała używając znowu jego imienia, choć przyszło jej to z trudem bo już chciała użyć jego nazwiska. - Owszem przestałeś, ale pamiętaj, że i tak wtedy ode mnie mocno oberwałeś. Nie pozwoliłabym ci na to tak łatwo, chyba, żebyś mi połamał ręce i nogi abym się nie ruszała. Ale fakt... przestałeś, dlatego... danie ci drugiej szansy, jest prostsze niż gdyby doszło do tego czego chciałeś. Bała się? Bała się!? Co proszę? Spojrzała na Niego z takim oburzeniem i zdziwieniem jednocześnie na twarzy kiedy wypowiedział te słowa, że po prostu nie mogła tego zostawić bez komentarza. Otworzyła usta, ale na razie jedyne co z nich uciekło to przytłumiony śmiech. Dopiero po chwili ocknęła się z tego amoku i powiedziała do Niego? - Bała się? Ja się nikogo nie boję człowieku. Nikt nie powiedział, że boję się Ciebie. Po prostu wolałam trzymać od siebie dystans. Nie jestem jedną z tych słabych kobitek które lgną do ciebie na zawołanie. Wiesz dobrze, że jeśli zrobisz mi coś co mi się nie spodoba to dostaniesz tak mocno w łeb, że w porównaniu z tym, gdyby tłuczek Ciebie uderzył, to byś uznał, to za łagodnego plaskacza. - odparła do Niego - A co do twojego drapieżnego Scoripiona... po prostu ci pasuje... Nie jesteś wcale taki grzeczny aby mówić do Ciebie po imieniu Angel. - dodała jeszcze spoglądając na Niego
Roześmiał się w głos, gdy dziewczę powiedziało, że owe spojrzenie mu nie wychodzi, a także że nie potrafi zrobić rozczulającej miny. -Megan, słodka Megan. Potrafię tylko na ciebie to najwyraźniej nie działa. Albo po prostu ty nie chcesz aby działało. Działało do tej pory na każdą dziewczynę - powiedział pewnym siebie tonem, po czym uśmiechnął się bo ona znowu powiedziała jego imię. -Uwielbiam jak mówisz do mnie Angel, czuję się wtedy tak jak dawniej. Naprawdę było mi dobrze w twoim towarzystwie dziewczyno. Zrozum to wreszcie- powiedział przyglądając się jej uważnie. Dostrzegł jakiś kwiatek rosnący na łączce więc zerwał go i zaczął mu teraz wyrywać płatki. -Chcę byś przygarnęła Draco ponieważ ja kupuję psa. Nie chcę i psa i agamy brodatej. Wy na pewno dobrze się ze sobą dogadacie Megan- oznajmił, wiedział jednak, że dziewczyna weźmie zwierzątko więc po prostu wyjął je z klateczki i podszedł do niej, kładąc zwierzaka na jej ramieniu. -Draco, przywitaj się z tą uroczą dziewczyną- rzekł cicho zupełnie tak jakby mówić do agamy. No pokręcony i ześwirowany człowiek. Z gadem rozmawia. Uśmiechnął się do Megan, miała takie cudowne włosy i te jej perfumy. Uwielbiał je, ale z trudem powstrzymał się przed tym by jej nie dotknąć. -Czyli dasz mi drugą szansę?- zapytał z tym swoim zainteresowanym spojrzeniem. Przecież drugiej szansy już nie zmarnuje, raczej nie zmarnuje, chociaż kto go tam wie. -Jestem grzeczny, jeśli ktoś tak jak ty potrafi mnie usidlić kochana moja. Wtedy mogę być twoim Angelem- powiedział po czym okręcił się w miejscu niczym rasowy tancerz tyle że bez muzyki grającej w tle. -Wiem też że jesteś w stanie w każdej chwili mnie uderzyć, ja jednak ciebie nie uderzę, mam swój honor. Co do tłuczka, nie wiem, nigdy nie grałem w Quidditcha. Ten sport to nie moja żyłka- stwierdził nadal się jej przyglądając. -Daj proszę się tylko przytulić, to nic wielkiego przecież nie?- zapytał z nadzieją w głosie.
Wyszedł z dormitorium praktycznie od razu kiedy to jego sowa poleciała z wiadomością do puchonki. Nie zamierzał się spóźnić czy przypadkiem zasnąć gdzieś po drodze, jak to miał w zwyczaju robić cały czas. Nieważne, jak bardzo poważna była sytuacja. Zamierzał przyjść jako pierwszy. W końcu nie może pozwolić aby Mea na niego czekała... Powinien jej wynagrodzić ten czas, w którym nie dawał znaku życia i zachowywał się jak ostatni dupek. Innym nie musiał tego wynagradzać, jednak ona to była inna sprawa. Aż cud, że zdobył się na list a co dopiero na spotkanie i jeszcze opróżnienie swoich zapasów. Nie omieszkał zapomnieć o słodkościach, nie ruszał się bez nich nigdzie. Jak nie spotkasz go z fajką w ustach, to z pałką lukrecjową na pewno. Nie miał pojęcia czy dziewczyna w ogóle się skusi, ale jemu pomogą na sto procent. Ona będzie mówić, może mu nawrzuca(na co o dziwo czeka) a on zapcha sobie buzię. Wysłucha grzecznie, zgodzi się z nią bo w sumie, czemu miałby tego nie zrobić? Nie obieca poprawy, bo nigdy tego nie robi... I dalej jakoś pójdzie. Niewiele zajęło mu dojście do mostu wiszącego a dopiero do łąki, która się pod nim się znajdowała. Nie przychodził tutaj za często, w sumie to był tutaj może z dwa razy? I pewnie nawet nie wiedział, że jest dokładnie w tym miejscu. No nic. Uroki zbyt długiego spania lub... To już nieistotne. Schował dłonie do kieszeni spodni i zaczął się rozglądać. Jakby szukał czegoś, co mogłoby go do siebie przekonać czy zwyczajnie zainteresować. Ostatnio cierpiał na brak chęci do czegokolwiek... Zachowywał się jak dupek, w sumie, zawsze nim był jednak nie aż tak widocznym... Zwykle udawało mu się to chować za szerokim i serdecznym uśmieszkiem. A teraz, nawet tego mu się nie chciało... To przez tę szkołę, czas na jakieś krótkie wakacje. Uhum.
Meadow przeczytała sowę i nie zamierzała długo czekać. Z miejsca zerwała się i pobiegła na łąkę, z nadzieją na to, że uda jej się być pierwszą. Los jest niestety tak okrutny, że gdzieś w połowie drogi potknęła się o dziwny przedmiot, który nie miał prawa znajdować się akurat w tym miejscu, przez co Mea potknęła się i najzwyczajniej w świecie runęła jak długa. Przy okazji zdarła sobie skórę z kolana, przez co lekko one krwawiło, ale co to ją obchodziło! Nic nie czując, zaczęła biec dalej wraz z wracającą nadzieją, że jednak Romeo jeszcze nie przyszedł. A tu taka sytuacja, że Travers był pierwszy! Meadow zmarszczyła brwi udając nadąsaną minę i będąc już niedaleko od niego zaczęła sobie najspokojniej w świecie iść. W sumie, jak na nią to za wolno, więc widać, że nie było to naturalne. Jednakże gdy tylko znalazła się obok chłopaka uśmiechnęła się wesoło zapominając o tym, że miała się obrazić za to, że nie dawał znaków życia i jeszcze raczył przyjść przed nią! Meadow od razu przytuliła Romea mocno, nawet lekko go przyduszając. Niby taka kupa kości, ale jak chciała, to umiała być silna, ot co! - Siema Romcio! - wykrzyknęła kiedy już wypuściła go z objęć. Tak, stała obok niego, ale to nie przeszkadzało jej w tym, by krzyczeć jakby znajdował się kilometr od niej. - Gdzie ty w ogóle byłeś jak ciebie nie było? Co robiłeś? Beze mnie? - Podniosła prawą brew do góry, bo ponownie jej się przypomniało jak to bardzo jest obrażona. Albo jak bardzo musi udawać, że jest. No właśnie, kwestia tego, co Mea miała aktualnie w swojej pięknej główce. Bo tak szczerze, to wcale nie była na niego zła. Nie umiała być, w końcu tak go uwielbiała! No i nikt nigdy nie widział by Winstow była na kogoś obrażona dłużej niż dzień. Niezależnie od tego jak wielką krzywdę jej wyrządził, chociaż... kto mógłby zrobić jej coś okropnego? Ponoć dobrze wpływała na ludzi. Optymizmem albo życzliwością dla dosłownie każdego. Taka już właśnie była, lepiej dla niej!
Nie spodziewałby się, że będzie tak pobudzona przed spotkaniem z nim. On sam zrobiłby wszystko, aby taka osoba czekała w miarę możliwości bardzo długo. Zrobił to specjalnie dla niej! Niech to dziewczyna doceni, bo nie robi tego dla wielu osób. Kopał nogą ziemię, próbując coś z niej wydusić. Nienawidził czekać, naprawdę. Nigdy nie czeka, na nikogo. Nie mógł znieść myśli, że musiał być w jakikolwiek sposób uzależniony od kogoś. Odwrócił się, jago instynkt wyczuł zbliżające się dziecko szczęścia. Inaczej jej nazwać nie można było. Uśmiechnął się szeroko widząc jej blond czuprynę. Jak mógł ją opuścić? Jedyna stała dziewczyna w jego życiu a on zachowuje się jak ostatni pajac. Za to on jeszcze jej nie wypuścił, chwilę ją przytrzymał i podniósł, bo tak było mu zwyczajnie wygodniej... Była niziutka, jak dla niego. Wydawało mu się, że nie robił tego wieki... A jej głos aż zbyt dobitnie doszedł do jego uszu. Uh.-Mea!-Odstawił ją na ziemię i obejrzał dokładnie, jakby szukając drobnych zmian. Czegoś, do czego mógłby się przyczepić i zwalić winę na siebie. Tyle pytań i tak mało czasu na odpowiedz. Zmarszczył lekko brwi.-Ja... Nienawidzę się tłumaczyć. Zrobiłem sobie wolne, powiedzmy... Dom, ojciec. Takie tam. Potem po prostu postanowiłem sobie zrobić wolne.-Powiedział i wzruszył ramionami, chowając jedną dłoń do kieszeni i mrużąc lekko oczy. Miała na niego krzyczeć, czy coś... Naprawdę nienawidził się tłumaczyć. Jednak chyba należały jej się jakieś wyjaśnienia... Chyba. Nieważne.-Ty masz się uczyć, moja droga. Może kiedyś Cię zabiorę w moje... Mhm, wyprawy.-Powiedział i uśmiechnął się pod nosem, jakby coś się za tym kryło. Ona chyba wie, że to tak niezdrowo być dla każdego takim wyrozumiałym. Ludzie lubią to wykorzystywać. A nie chciałby aby ktoś chciał właśnie to z nią zrobić. On nie potrafił być wyrozumiały, w większości przypadkach. Wskazał na jej kolano.-Co się stało?-Przeniósł swoje spojrzenie na dziewczynę. Może historia tej rany będzie ciekawa, chętnie posłucha.
Oj tam, ona zawsze była taka pobudzona. Norma. Nooo, prawie, bo w sumie spotkanie z jej kochanym Romkiem tym bardziej ją ucieszyło! Chwila, Travers robił sobie takie nagłe przerwy nic jej wcześniej o tym nie mówiąc? Bardzo, bardzo niedobrze. No teraz to Mea miała prawo się szczerze nadąsać... i to zrobiła. - No wiesz co?! I nie umiesz mi wcześniej o tym powiedzieć?! A może ja się bałam, że coś ci się stało?! - To nie byłoby w jej stylu. Cechowało ją pozytywne myślenie nawet w krytycznych sytuacjach, więc myśl o tym, że coś się Romkowi stało mogła pojawić się dopiero w ostateczności. Na przykład... gdyby nie widziała go przez rok. Nigdy nie dramatyzowała i nie obstawiała najgorszego bez powodu. Taka z niej optymistka. - Też bym chętnie zrobiła sobie takie wolne - wyznała już spokojnie, tak jakby już zapomniała, iż jeszcze przed chwilą się na niego wydzierała. - Ale nie wiem czy rodzice wpuszczą mnie do domu nawet w wakacje. Są załamani moimi ocenami, a ja tam myślę, że powinni się cieszyć, że w ogóle zdaję! Bez żadnego zagrożenia! - oburzyła się krzyżując ramiona. - Ale po co mam się teraz uczyć? To już i tak koniec roku! Nic nie zmienię. No i ja liczę na tą wyprawę. - Dopiero przy ostatnim zdaniu na jej ustach pojawił się uśmiech. Straszne, co to za Meadow co nie uśmiecha się przy każdej ze swoich wypowiedzi? Windstow wiedziała, że nadmierna wyrozumiałość jest zła, ale nic z tym nie robiła. Miała takie miękkie i dobre serce. Wierzyła, że każdy zasługiwał na drugą szansę, nawet seryjni mordercy, a bo czemu nie? Może akurat się zmienili widząc ile przysporzyli sobie kłopotów? A jeśli nie, to niech nikt się nimi nie interesuje. Czy ludzie wykorzystywali Meadow? Owszem, była w końcu strasznie naiwna. W większości przypadkach nawet nie zauważała, gdy ktoś nią sprawnie manipulował czy owijał wokół palca. Miała wrażenie, że tak ma być i nie protestowała. Chociaż kiedy sytuacja była poważniejsza, umiała być asertywna i nie dawała się oszukać. Co prawda działo się to raz na ruski rok, ale... Lepiej rzadko niż wcale! - Gdzie? Co? - Meadow spojrzała roztargniona na swoje kolano. Nie zwróciła nawet uwagi na krew, która leciała sobie aż po jej kostki u stóp. Hehe, taka nieczuła. Albo nieogarnięta. To drugie bardziej pasowało, tak myślę. - O matko, nudna historia. Chciałam być pierwsza - westchnęła, jednak domyślając się, że Romeo nie rozumie, dodała: - Znaczy biegłam za szybko, nie patrzyłam pod nogi i nagle takie BUM, a ja leżę na ziemi. Nie czułam tego, serio - zaśmiała się krótko, kręcąc głową.
No tak, w końcu spotkanie go to istny cud a porozmawianie to już cud nad cudami. Jednak czego się nie robi dla puchoniastej siostry? Jak nie miał takiej normalnej, z krwi i kości to przynajmniej ma taką. Jedyną w swoim rodzaju. A czy ona mu cokolwiek mówi? Nie przypomina sobie aby ostatnio dzieliła się jakimiś newsami z jej życia. A był ciekawy. Może znalazł się ktoś, przy kim Mea się zakręciła, czyli miałby jakiś pretekst do wtrącania się i dokuczania potencjalnemu szwagrowi. -Jasne. Już w to wierzę... Pewnie siedziałaś na parapecie, patrząc się pusto w przestrzeń... I zastanawiałaś się, co się może ze mną dziać.-Dumanie i takie smętne miny do niej nie pasowały... Więc nie, nie martwiła się. Nie chciał aby to robiła. Nigdy. Nie warto. Uśmiechnął się do niej i poczochrał jej blond czuprynę. Uwielbiał to robić. Było to takie proste i swobodne, wręcz nienormalnie normalne, jeżeli wiedziała co ma na myśli. Dokładnie! To do niej nie pasowało, dlatego niech tego nie robi i już, problem rozwiązany. -Masz się cały czas uczyć a może kiedyś będziesz taka mądra jak ja.-Powiedział spokojnie, jakby był całkowicie pewien tego, co mówi... Oczywiście, że był mądry! Taki z niego inteligent jak ich mało.-Mea... Czemu masz wracać do domu? Dom to nie wakacje, to nie wolne... Nie lepiej przyjść do Romcia? Zróbmy tak. Zdasz ładnie ten rok. To zapraszam Cię na wakacje, do jakiegoś super niesamowitego miejsca... O ile chcesz.-Wzruszył ramionami i spojrzał na punkt nad jej głową. Nie było to coś normalnego. Raczej nie zaprasza nikogo na swoje własne wyprawy, które miewa odbywać już od kilku dobrych lat. To była luźna decyzja, spontaniczna... Brawo Romeo, stać cię na spontaniczność. Zaśmiał się cicho. Żywiołowa i pewna siebie, taką ją lubił. I właśnie tutaj wkracza on. W końcu przyda się do czegoś pożytecznego. Chciał ją zahartować. W końcu nie mógł pozwolić, aby ktoś ją w jakikolwiek sposób próbował wykorzystać. Ostatnio nie spisał się ze swojego zadania, jednak teraz zamierza to nadrobić i to jeszcze z nawiązką. Nadmierna wyrozumiałość i widzenie we wszystkich samych dobrych rzeczy nie jest zdrowe. Nie w świecie, w którym się obracają. Pokręcił głową, wywracając przy okazji oczyma... Bo tylko ona nie mogła zauważyć cieknącej krwi. Kucnął i obejrzał jej nogę, uniósł lekko brew. Wyciągnął zza paska różdżkę i jednym zaklęciem zabandażował jej nogę. Potem ponownie spojrzał na nią i poklepał miejsce obok siebie, gdyż raczył usadowić cztery litery na trawie. Jego brwi powędrowały wyżej a po ustach błądził uśmiech rozbawienia.-Tylko Ty byłaś zdolna do czegoś takiego... I to jeszcze pewnie moja wina, bo jednak byłem pierwszy?-Spojrzał na Mea. Zaśmiał się, kręcąc głową.
Cóż, taka prawda. O tyle co Meadow uwielbiała pytać innych o dosłownie wszystko, sama nigdy nie zaczynała mówić o sobie pierwsza. Siebie bowiem już znała. A co to za przyjemność mówić samemu o sobie? Inni są przecież ciekawsi, szczególnie jak ich nie znasz! No, ich albo ich brudnych sekretów, hehehe. Meadow zwiesiła ramiona w poddającym się geście, po czym westchnęła głośno i przeciągle. - Dobra, może i tak. No ej, wyobrażasz sobie, żebym ja się martwiła? Jasne, ty to inna sprawa. Na pewno powinnam. Ale nie było cię nawet dwóch miesięcy, chyba nie miałam powodu do zmartwień! - Meadow i jej twarde argumenty, nigdy nie do przebicia, wowow. Tak w sumie, pod nieobecność chłopaka często myślała o tym, co może właśnie robić. Ale tylko dwa razy przemknęły jej przez głowę pojedyncze czarne myśli, których szybko się pozbywała. Nie były one w jej stylu. Ale sam optymizm pozbawiony jakiegokolwiek realizmu sam w sobie jest niemożliwy. Meadow roześmiała się dźwięcznie, gdy Romek poczochrał jej włosy. Innym razem zareagowałaby pewnie czymś w stylu "łapy przy sobie, obleśna kanalio" co byłoby czystą ironią z jej strony, ale Romcio to coś innego, no. Mimo wszystko po tym czochraniu musiała przygładzić sobie włosy ręką, w końcu była DZIEWCZYNĄ, right? No a jej szopa, której nawet zaklęciem ogarnąć nie umiała (nie, to zaklęcia nie umiała) i tak już wyglądała na stanowczo zbyt rozczochraną. - Nawet nie wiesz jakbym chciała, pff. - Uniosła oczy ku górze. Co by robiła, gdyby miała wszystko w jednym paluszku? No, pewnie nie afiszowałaby się z tym, a bo po co. Może udzielałaby pomocy słabszym. Albo zupełnie by to olewała, wiedząc, że i tak jest wystarczająco mądra? Hm, to ostatnie najbardziej do niej pasowało. Mea zdawała się być taką ignorantką jeśli chodzi o niektóre rzeczy, ale... ona po prostu widziała ważniejsze aspekty życia niż wieczna edukacja, dobra praca, kasa. No i była chyba jedną z niewielu, które w jej wieku nawet nie myślały o partnerze. - Serio?! Kusząca propozycja, bardzo. Tylko nie wiem co zrobię z Lindsay. Och, Lindsay, jej urocza siostra bliźniaczka, kompletne przeciwieństwo Meadow z charakteru, a mimo to były najlepszymi przyjaciółkami na całe życie. Nigdy nie były rozdzielone. A może to źle? W końcu czasem trzeba było od siebie odpoczywać... ale to Meadow wydawała się być bardziej uczepiona do swojej bliźniaczki. To Lindsay łatwiej było można nazwać odpowiedzialną. - Chyba sobie beze mnie poradzi, nie? - Na jej pyszczku ponownie pojawił się wielki, charakterystyczny uśmiech. - No i masz rację. O wiele bardziej wolałabym zwiedzić jakąś super zajefajną miejscówę z moim ROMCIEM - zaśmiała się, w sumie to lekko zdziwiona faktem, że Travers sam ośmielił się nazwać siebie "Romciem", bo ponoć tego tak nie lubił, ale... tak tylko lepiej. - Przysięgam, że się jeszcze postaram. Choćby na małą poprawę ocen, może nie będzie tak źle. Jakbym się postarała to... myślisz, że dałabym sobie radę? No bo ja nie jestem pewna. No stuprocentowa Mea normalnie, nic nie czuje, chociaż biegnie sobie z całą łydką od krwi, a nawet nie pomyśli o zaklęciu, które mogłoby usunąć z kolana ranę czy zabandażować nogę, tak jak to teraz zrobił Romeo. Co ona by bez niego zrobiła normalnie! Jak to dobrze mieć takiego superkowego starszego brata, no, nie rodzinnie brata, ale to zawsze coś. Właściwie Mea zawsze chciała mieć brata, nieważne czy starszego, czy młodszego. Ale na dwie najlepsze siostry narzekać w sumie nie mogła! - No a może nie? - zapytała z lekką irytacją w głosie. - Jakbyś miał w zwyczaju zawsze się spóźniać to ja też bym się nie śpieszyła i sobie spokojnie szła... a wtedy bym się nie przewróciła, rozumiesz? Wszystko twoja wina, tak jak się teraz zastanowiłam! - Spojrzała na Romcia z wyrzutem. I on się jeszcze śmiał z tego? No fajnie, serio!
Oh, czyli jednak byli troszkę podobni. Romeo nie zwykł do mówienia o sobie, oczywiście jeżeli chodzi o rzeczy autentyczne i szczere. Żartować zawsze żartuje, najlepiej do z anegdotek na swój temat czy kogoś innego... Jednak nigdy nie wiesz, jak to właściwie jest naprawdę. Za to słuchanie wychodzi mu doskonale. -Dlatego mówię, że jest to wręcz śmieszne... Nie masz się o co martwić, jasne? Nigdy. I żebym nigdy więcej nie musiał o tym słuchać.-Powiedział spokojnie, jednak dosadnie. Nie powróci do tego tematu, bo to po prostu bez sensu. A czy to źle, że nie przyszło mu nic takiego do głowy? Martwienie się... O drugą osobę. Może nie posiada czegoś takiego, co odpowiada za takiego uczucia? Mhm. Oczywiście, myślał o ludziach, który w jakiś sposób byli dla niego bliscy... Jednak nigdy nie martwił się, jakby nie było takowej potrzeby. Jakby nie przywiązywał do tego większej wagi. Jakby go to nie obchodziło. Typowe zachowanie dziewczyny, czemu była aż tak przewidywalna? Powinno mu się oberwać za to, że śmiał tknąć tę świątynie, którą są niejakie włosy... Przynajmniej zawsze spotykał się właśnie z takimi zachowaniami, które zawsze wywoływały szczery uśmiech na jego twarzy. -Niestety, nigdy nie dojdziesz do takiej perfekcji.-Powiedział i puścił jej oczko. Oczywiście był to czysty blef ale niech ludzie myślą inaczej, bo czemu by nie. Zawsze uważany był za narcyza, który mniemanie o sobie ma na najwyższym poziomie. Trzeba utrzymywać te idiotyczne plotki, prawda? Jego reputacja od tego zależy. -Co? Nic. Powiedz, że jedziesz ze mną i tyle.-Wzruszył ramionami. Nigdy nie zrozumie zażyłości jaka jest między Meą a jej siostrą. Czy jakimkolwiek innym rodzeństwem. Nie posiadał prawdziwego rodzeństwa, co nigdy się nie zmieni i niepojęte dla niego były takie relacje. Bo była to zupełnie inna mentalność niż ta, która jest między tobą a obcą osobą. -Chyba nie musi być z Tobą dosłownie wszędzie, prawda? Też musicie troszkę odetchnąć.-Zmarszczył brwi i wyjął z kieszeni spodni papierosa. Naszła go ochota na zapalenie, więc się nie patyczkował i zwyczajnie go odpalił. Już zapomniał, że Mea miała rodzeństwo. Nigdy jakoś specjalnie nie przywiązywał do tego wagi, zapewne gdyby nie informacje od puchonki, nie miałby o tym zielonego pojęcia. Zaśmiał się i pokręcił głową.-Zawsze zaznaczasz, że jestem Twój... A co gdy nadejdzie taki moment, że już nie będziesz mogła tak mówić? Tak samo, jak nie będziesz mogła używać tego idiotycznego zdrobnienia?-Uniósł brwi i przyjrzał się jej. Owszem, nienawidził tego zdrobnienia... Jednak czasem sam przyłapywał się na tym, że tak mówił. Jednak były to momenty w towarzystwie tej oto dziewczyny. Przy ludziach nie byłby zdolny do takiego upokorzenia. I drugi fakt, nikomu nie pozwoliłby tak mówić. -Jak zepniesz tyłek i przestaniesz myśleć o bzdetach, możesz je poprawić. Choć teraz się tym nie przejmuj.-Mruknął spokojnie i przez moment przyglądał się swojemu dziełu. Racja, co ona by bez niego zrobiła? Czasem chodziła z głową w chmurach... A jak nie jej siostra, to jego rolą pozostaje pilnowanie aby nie weszła w coś niefajnego po drodze. Powoli zaciągnął się papierosem, odchylił głowę do tyłu ukrywając przy okazji drgające kąciki ust. Jakby miał w zwyczaju? Przecież on zawsze się spóźnia. Nieważne czy to ważna rodzina kolacja, od której zależy robota ojca czy zwykła lekcja. Zaśmiał się i ponownie rozczochrał jej włosy.-To Twoja wina, gdyż zapomniałaś o bardzo ważnym fakcie... I teraz widać, jak bardzo dobrze mnie znasz.-Puścił jej oczko. Ciekawe czy zorientuje się, w którym momencie popełniła błąd.
Windstow zapewne zareagowałaby bardziej agresywnie (haha, "agresywnie" na jej sposób) i porządnie ochrzaniła śmiałka, który odważył się na tknięcie jej włosów, no ale błagam. Romcio to Romcio, on może, jemu się wybacza. Dlatego Meadow, może i w głębi lekko zirytowana, nie rzuciła się od razu na niego z krzykiem ani niczym takim. A może powinna? Nie no, to by popsuło od razu jej wizerunek, wiadomka. - Nie zależy mi na perfekcji, to i tak byłoby zbyt nierealne, nie? - Przekrzywiła lekko łepek. Mea nigdy nie stawiała sobie poprzeczki zbyt wysoko. Wiedziała na co ją stać, a na co nie. Gdy chciała poprawić się z nauką, to nie oczekiwała od siebie samych Wybitnych. Zadowalające byłyby już jakimś przełomem. - Pff, żeby to jeszcze było takie banalne. Lindsay na pewno się obrazi za to, że nie chcę z nią spędzać wakacji. Mówiła coś, że chce wyjechać do Buenos Aires, ale nie wiem jak teraz. Rodzicom się ten pomysł chyba nie spodobał. - Blondynka wzruszyła ramionami. - No niby masz rację, ale... jak Lindsay się fochnie, to będzie słabo. Między bliźniaczkami była bardzo duża zażyłość, a to musiało oznaczać również, że kłótnie między nimi były nieuniknione. Och, faktycznie, to nie były prawdziwe sprzeczki. Polegało to tylko na tym, że Meadow zgubiła gdzieś błyszczyk Lindsay albo coś w tym stylu, co dawało Linds okazję do focha. A Mea, nigdy nie pragnąca konfliktów, przepraszała siostrę nawet gdy nie wiedziała, co zrobiła. Naiwne? Raczej. Ale to musiało oznaczać, że bardzo jej na siostrze zależało, noo. - Po pierwsze, nie jest idiotyczne! - Meadow zmarszczyła nos. No śmieszny był, "Romcio" to najpiękniejsze zdrobnienie jakie Mea kiedykolwiek słyszała i w ogóle to powinien się cieszyć, że ona tak ślicznie go nazywa. No a nie? - Po drugie... czemu niby miałby nadejść taki moment? Ja zawsze będę dbać o to, żebyś został mój i tylko mój, no ewentualnie MÓJ i jakiejś ładnej, ale miłej kolesiówy, umiem się dzielić. Nie dam ci spokoju, no. Możesz mnie przestać lubić, ale i tak będę wiedziała, że należysz do mnie, ogarniasz? - No kochane to było wręcz. I jak tu Meadow nie uwielbiać, przepraszam bardzo? - Ja nigdy nie myślę o bzdetach, ty... ty... no jak ty to mogłeś powiedzieć?! - A fakt faktem, nigdy nie myślała o niczym poważnym. Chociaż... bywały momenty, że zastanawiała się nad przyszłością, nad ogółem jej życia i innych podobnych. Ale wtedy robiło jej się dziwnie smutno, właściwie sama nie miała pojęcia czemu. Może to było zbyt poważne dla jej głowy? Rozmyślanie o nowych smakach fasolek Bertiego Botta czy wyobrażanie sobie ludzi jako różne magiczne stworzenia było najwyraźniej na jej poziomie, z którego nie umiała wyjść. Czysta psychika dziewięciolatka, czyż nie? - Jakim fakcie? Co ty mi zarzucasz w ogóle, jeszcze gorzej chcesz sobie nagrabić czy co? - rzuciła, można by stwierdzić, że prawie wściekłym tonem, ale ironizowała. Niby. Bo Meadow zupełnie nie ogarniała czegoś takiego jak ironia, więc gdy sama się nią posługiwała... prawdopodobnie tego nie zauważała. A Romeo to już naprawdę od niej zbyt wielu rzeczy chyba oczekuje! Mea to Mea. Nie zrozumiała, gdzie zrobiła błąd, jednak dalej trwała przy tym, że musi być obrażona na chłopaka, bo się tak brzydko zachował, no tragedia. W końcu jednak zdecydowała się obok niego usiąść, bo on sobie siedział w ogóle spokojnie i na luzie, a ta stała gniewnie się na niego cały czas patrząc. Już dłużej tak nie potrafiła, bo to takie perfidne, omatkomatko. - A przez to się szybciej umiera - mruknęła beznamiętnym głosem wskazując na papierosa, gdy już sobie klapnęła.
To TYLKO włosy. Zawsze wyglądają tak samo. Czy jej się wydaje, że ktokolwiek zwraca na to uwagę? Nie. Nikogo to nie obchodzi, bo to nie wielkiego znaczenia... Chyba, że chce się przypodobać wszystkim tym, którym mózg dawno wyparował lub w ogóle go nie mieli. -Warto mieć marzenia.-Mruknął, choć prawda była taka, że nadzwyczajnie w świecie kłamał. Nie musiał jednak jej tego tłumaczyć. W jego stylu pasowałaby bardziej "warto walczyć", choć jego realistyczna natura pewnie by to wyśmiała. W sumie, to nawet nie powinien się wypowiadać na ten temat. -Przecież nie zabiorę Cię na całe wakacje. Choć nie mam bladego pojęcia, jak długo będzie trwać ta mała wyprawa.-Wzruszył ramionami. -Rodzice? Pomysł z wyjazdem ze mną już w ogóle im się nie spodoba. Nieważne. Była to luźna propozycja, co z nią zrobisz to już Twoja sprawa.-Powiedział spokojnie i spojrzał na nią. Nie kazał jej jechać, jedynie to zaproponował. Sam nie wybrałby wyjazdu z samym sobą... Jednak natura tak chciała, że nie ma większego wyboru. Wywrócił oczyma. Jakby słyszał własną matkę i babkę, kiedy był mały i upierał się, że nazywa się inaczej. Kiedyś wymyślał cały czas nowe imiona i kazał ludziom tak do siebie mówić. Nienawidzi tego imienia. Uniósł wysoko brwi i pokręcił głową, powodując, że kilka włosów zasłoniło mu widok. Takie uroki.-Moja najdroższa, ukochana i naiwna puchonko... Ja nigdy do nikogo nie będę należał. Musisz się z tym pogodzić, wiesz? Wiem, że to może boleć i niezbyt Ci pasować, ale takie życie... Nie zawsze dostajemy to, czego chcemy... Z wyjątkiem mnie. Ta zasada nie dotyczy Romea.-Puścił jej oczko... Oczywiście, niech dziewczyna mówi inaczej... Jego słowa i tak niczego nie zmieniają. Miała poniekąd rację, ale nie powie jej tego... Nigdy! Zaśmiał się i ponownie rozczochrał jej włosy.-Dobra, dobra... Od dzisiaj skupiasz się jedynie na poważnych, nudnych i przygnębiających rzeczach. Okey. -Powiedział i przyjrzał się jej. Sam nie przejmował się poważnymi sprawami, może dlatego dogadywał się z Meą? Nie przywiązywał wielkiej wagi do niczego. Jakby nic nie miało dla niego większego znaczenia... Może jeszcze tego nie znalazł? A czy ktoś powiedział, że tego szuka? Czemu cały czas wywoływała u niego napad śmiechu? Próbował jakoś się ogarnąć i spojrzeć na nią poważnie.-Dziewczyno... Spokojnie. Zaraz pomyśle, że serio chcesz wydrapać mi oczy.-Powiedział i puścił jej oczko. Podniósł przy okazji ręce, jakby mówiąc, że to nie jego wina... On nic nie zrobił. Zdecydowanie nie da się przy niej nudzić... I bardzo dobrze! Pewnie gdyby było inaczej, dawno by go tutaj nie było.-Zapomniałaś o tym, że ja zawsze się spóźniam... Dlatego nie musiałaś się śpieszyć.-Powiedział spokojnie, dla sprostowania wszystkich spraw. Lekko szturchnął ją w ramię i uśmiechnął się delikatnie, prawie uroczo... Jak na niego. Czy te oczy i uśmiech mogą kłamać? Nie można się na niego długo złościć. Po prostu nie. Wzruszył ramionami i zaciągnął się jeszcze raz, bardziej, jakby bez słów dał jej do zrozumienia, że się tym nie przejmuje. Wypuścił dym z płuc, choć uwielbiał uczucie wypełnienia.-Wiesz... Tak naprawdę to od wszystkiego można umrzeć. Czemu więc mam się ograniczać?-Uniósł lekko brwi.
Żadne "tylko"! Dla Meadow były czymś, co zawsze musiało wyglądać idealnie, żeby nadawało twarzy i ubiorowi głębszego wyrazu, no ale co tam Romcio mógł wiedzieć, on był przecież chłopakiem. I to nie żadną ciapą żeby się tak bardzo typowo kobiecymi sprawami interesować, co nie? - I na marzeniach by się skończyło. - Jak u dziewczyny było z tymi marzeniami jest bliżej nieokreślone. Właściwie, chyba jak każdy, jakieś tam posiadała, ale przy okazji miała też twardy umysł i od razu wiedziała, które z nich jest dla niej nieosiągalne. Na przykład taka hodowla jednorożców. Przecież super odpowiedzialna i mocno zrównoważona Mea (ekstra ironia) to by się jednym już zająć nie potrafiła, co dopiero... większą ilością. Ach, jasne, bo po co marzyć o czymś realnym, spełnić to marzenie i czuć satysfakcję? Nie no, to nie na logikę Meadow. - Oj no, pojadę, jak będzie okazja! Przecież widzisz, że chcę. - Wyszczerzyła się pokazując Traversowi białe zęby, o które tak super dbała. - No a czemu rodzicom miałby się taki pomysł nie spodobać? - zapytała z wyraźnym zaciekawieniem, u niej bardzo częstym. Dziewczynie często zdarzało się wypytywać ludzi o ich nawet zbyt prywatne sprawy, ale sama nie widziała w tym nic dziwnego. Chociaż gdyby miałby ją pytać w ten sam sposób, pewnie ograniczałaby się do jakichś zdawkowych odpowiedzi. A tak w gruncie rzeczy, ona nie miała jakiejś złej sytuacji rodzinnej, no wręcz przeciwnie - z rodzicami była w dobrych relacjach, a jedynym powodem do kłótni były jej oceny i zbyt obojętne podejście do życia, z siostrami też się superkowo dogadywała. Może dlatego nie rozumiała tych, którzy nie lubili opowiadać o swoich rodzinach? - Wcale nie "naiwna"! Dobra, czasami - westchnęła. Doskonale wiedziała, że jest łatwym obiektem do manipulacji i dawała sobie w trywialny sposób wciskać steki bzdur, ale... sama nienawidziła się do tego przyznawać. Nawet ona miała swoją dumę, którą wolała pozostawiać w nietkniętym stanie. - Mów sobie co chcesz, a ja wiem, że jesteś mój i nara ci. - Meadow uśmiechnęła się szeroko zupełnie ignorując słowa Romea. Ona wiedziała swoje, czyli to lepsze i prawdziwsze, no. Windstow warknęła gdy Puchon ponownie rozczochrał jej włosy. O nie, dopiero co je sobie poprawiła! - Romek, kurde! Bo jak ja ci zaraz zacznę włosy czochrać... - To chyba miała być groźba. Typowo w jej stylu. Patrząc gniewnie w oczy chłopaka, ugładziła włosy, tym razem mocniej i wolniej, żeby efekt był lepszy, niby, hehe. - O nieee! Merlinie, nie umiem - Meadow roześmiała się perliście już na samą myśl, że miałaby pozbyć się z głowy wszystkich kolorowych obrazów, jednorożców, słodyczy, nierealnych marzeń, jednorożców, innych superkowych magicznych stworzeń, imprez, JEDNOROŻCÓW... - Nienie, oczy nie, bo szkoda by mi było. - Odparła zupełnie zmieniając ton głosu. No prawda, zawsze podobały jej się oczka Romka, jakby jej się nie podobały, to by się w nie tak często nie patrzyła, faktycznie. - No i co? Dzisiaj się jak widzisz NIE SPÓŹNIŁEŚ, ale ja - owszem. Możesz mi to jakoś wyjaśnić? - Oj tam, wcale się nie spóźniła, chyba. Była po prostu trochę później, ale dla Windstow i tak było to jak spóźnienie. - Ale od tego umrzesz szybciej, to jest takie niezdrowe, że o matko! I śmierdzi obrzydliwie, dostaje się od tego takiego fujkowego kaszlu, no rozumiesz... - Romeo miał mocne argumenty, tak się Meadow wydawało. Rozpaczliwie więc próbowała znaleźć jakiekolwiek własne, które mogłyby bardziej rozbudować jej przekonanie o szkodliwości papierosów. Każdy hejter musi mieć w zanadrzu dużo argumentów, to był fakt.
Piękny letni poranek. Rok szkolny niedługo się kończy, a uczniowie Hogwartu już rozgrzewają się przed nadchodzącymi wakacjami. Oczywiście, nie chodzi mi o imprezy, chlejusy jedne, a o takie osoby jak Meredith de Candina, które swój już wolny, popołudniowy czas postanawiają spędzać na świeżym powietrzu. Jedni grają w quidditcha, nadgorliwie latając za kaflem czy złotym zniczem, a ona postanowiła zagrać w jeden z najpopularniejszych sportów mugoslkich, zwany koszykówką. Nikt oczywiście nie wie jakim cudem przemyciła piłkę do tej szalonej gry, ale może to i lepiej? Przynajmniej nie obnosi się z tym, grając sobie na łące pod mostem, z dala od jakichkolwiek ludzi. Jaka szkoda, że nakryła ją na tym Maria DeTank, która choć znała dziewczynę, to jednak nie podejrzewała jej o skakanie jak małpa za jakąś pomarańczową szmatą. Podeszła więc, by wyrazić swoje zdanie... Niestety stacja się skomplikowała, bo wystraszona blondynka, cisnęła piłką prosto w twarz ciekawskiej, łamiąc jej przy okazji nos. Czy rozpocznie się wojna kociaków? A może dziewczęta po ostrej wymianie zdań postanowią w zgodzie udać się do Skrzydła Szpitalnego? Wszystko się może zdarzyć!
Kiedy byłam już blisko Meredith by wyrazić swoją aprobatę do jej małpich wygibasów, upadłam i poczułam nieznośny bul. Nie wiedząc co się stało dotknęłam dłońmi miejsca skąd pochodzi bul i kiedy zobaczyłam krew zrozumiałam że to pomarańczowe coś które zostało rzucone przez pannę de Candina złamało mi nos. Przechylając głowę do tyłu i zatykając nos dłonią wykrzesałam z siebie cicho wiązkę przekleństw których nie powstydziłby się żaden marynarz. Ból był nie znośny tak bardzo że w oczach pojawiły się pierwsze łzy. -Do jasnej cholery Meredith dlaczego to zrobiłaś? Spytałam się swojej koleżanki z domu, jednocześnie powstrzymując się przed publicznym rozpłakaniem się. Nie mogła na to pozwolić mimo wszystko nie wyglądałoby to dobrze. -Cholera, cholera dlaczego to zawsze ja obrywam kiedy coś się dzieje. Czy masz coś do mnie ty cholerny stwórco? Pomyślałam przeklinając ból, jednocześnie wstając z ziemi otrzepując się wolną ręką spojrzałam z wyrzutem na Meredith -Wiesz jeśli nie chciałaś by ktoś cię zobaczył to powinnaś to robić w miejscu gdzie nikt nie chodzi a nie rzucać każdego tym... tym czymś Powiedziawszy to wskazałam na pomarńczową piłkę? tak to chyba piłka.
Pogoda w końcu zaczęła dopisywać, co po serii nużących już Meredith burz było czymś bardzo przyjemnym. Właściwie dziewczynie nigdy nie przeszkadzał deszcz czy inne zjawiska pogodowe uważane za szkodliwe, w uprawianiu sportów. Wiadomo, że najbardziej lubiła quidditcha i... mugolską koszykówkę. To było coś wspaniałego, zupełnie do magicznej gry niepodobne. Była wdzięczna wujkowi, że w ogóle przedstawił jej koszykówkę. Grała w nią regularnie, a nawet do Hogwartu udało jej się piłkę przemycić! Raczej się tym nikomu nie chwaliła, bo nie wiedziała, czy piłka do mugolskiej gry w ogóle jest w szkole legalna. A gdyby jakiś frajer poleciał zaraz na skargę do profesora czy dyrektora? Meredith nie mogła przewidzieć konsekwencji. Ten dzień Krukonka zorganizowała sobie zupełnie zwyczajnie. Była na wszystkich lekcjach, w między czasie coś tam sobie powtarzała, a po obowiązkach nadszedł czas na przyjemności. A więc koszykówkę, rzecz jasna! Meredith lubiła to miejsce - łąka pod mostem zawsze wydawała jej się być takim spokojnym, rzadko odwiedzanym terenem, który nadawał się równocześnie do gry w koszykówkę. W pojedynkę zawsze jest nudniej, ale co tam! Mer i tak była z natury lekką samotniczką, która wolała być jedyną osobą w grupie, przez co nie musiała rywalizować, a i tak była liderką. To jej najbardziej odpowiadało. Nie pomyślała nawet o tym, że komuś innemu akurat też się zachce odwiedzić łąkę pod mostem. Odbijała więc piłkę, już całkiem profesjonalnie, skupiając się tylko i wyłącznie na niej. Wtedy jednak... usłyszała, że ktoś się zbliża. Nie, już przy niej był. I próbował coś powiedzieć. Kto był na tyle odważny żeby jej przerywać? - Odejdź poczwaro, bo je... - nie zdążyła skończyć, bo w trakcie tej krótkiej wypowiedzi już się odwróciła i wycelowała piłką w... o matko, Marię? - Maria! Na gacie Merlina, po co ty się tak skradasz? - Jak zwykle uczuciowa i kochana de Candina oparła zwyczajnie ręce na biodrach i wbiła w Krukonkę wściekłe spojrzenie. No i co, może to jeszcze była jej wina? Dobre sobie. Maria pewnie zareagowałaby tak samo, gdyby się przestraszyła. - Coś ci się stało? - zapytała po chwili już łagodniejszym, ale wciąż nieprzejętym tonem. Brawo za empatię! Doskonale widziała, że COŚ się stało. Czyżby złamała dziewczynie nos? Oj, no straszne, poboli chwilę i przestanie, czyż nie? Chyba nie zrobiła jej krzywdy na całe życie. - A to "coś" to jest piłka. Do koszykówki. Koszykówka to jest taka mugolska gra. Zajebista gra. - Uśmiechnęła się lekko, ale bardziej na myśl o grze. Którą teraz Maria jej oczywiście przerwała, co było czymś paskudnym z jej strony! Gdyby Mercia Marii nie lubiła, to pewnie oprócz nosa złamałaby jej coś jeszcze.
Maria patrząc na przyjaciółkę w ciszy, przetwarzała w głowie to co powiedziała Meredith -Wcale się nie skradam. Po prostu szłam w tą stronę. Po czym puściła nos i okazało się że już krew nie leci, chodziarz złamanie nadal wysyłało informacje o bólu. Panna DeTank wytarła ręce chusteczką z krwi, po czym wytarła łzy które już się utworzyły mimo jej wielkich starań by nie płakać. -Nie poza złamanym nosem nic mi nie jest. Będę musiała później pójść do skrzydła szpitalnego usunąć złamanie. Po odpowiedzeniu na zadane pytanie przyjaciółki, podniosła z ziemi piłkę którą obracała w dłoniach. Czuła chropowaty materiał z którego była zrobiona piłka, trzymając tą piłkę czuła się dziwnie jej ciotka zawsze mówiła jej że takie barbarzyńsko mugolskie zabawy nie są dla pań z czysto krwistych domów. To dziwne uczucie które czuła już wcześniej do czysto krwistych dzieci jest takie same jak teraz do Meredith i tej piłki. Czyby była zazdrosna? Nie to niemożliwe Według młodej krukonki nie mogła być zazdrosna o mugolską zabawę. -Jak o tym pomyśleć to często widziałam jak niemagiczne dzieci, które mieszkały na tej samej ulicy gdzie znajduje się dwór moich opiekunów, chadzały na boisko grać w koszykówkę tak? Rzucały do czegoś co co wyglądało jak przewrócona obręcz z siatką przyczepiona do deski. Przepraszam nie wiem jak to się nazywa. Maria poprawiła niesforne włosy po czym kontynuowała -Ciotka Mary nigdy nie pozwoliła mi się bawić z niemagicznymi dziećmi. Powiedziałam bawić? wybacz ona nawet nie pozwalała mi się do nich zbliżać. Zawsze mówiła że i tak ma pełne ręce roboty w ugruntowywaniu innych rodzin czystej krwi w tym że jestem godna rodu DeTank. Panna DeTank Spojrzała na przyjaciółkę po czym na piłkę i z powrotem na przyjaciółkę. Podała piłkę Meredith po czym odparła. -Można mieć piłkę do niemagicznej gry w hogwarcie? zresztą nie ważne ja niczego nie powiem tylko proszę o to że jak następnym razem będziesz chciała użyć piłki jako broni... Zaśmiała się cicho na to -Najpierw zobacz czy to nie jestem przypadkiem ja dobrze? Spojrzała w stronę hogwartu gdzie po czym jeszcze dodała -Nie lepiej by ci było grać w zamkniętym pokoju życzeń? wtedy maiłabyś pewność że nikt nie zobaczy jak grasz nielegalną piłką. Powiedziała ostatnie słowa z przesadnie poważnym głosem. Choć zrobiła to dla żartu miała nadzieje że jej przyjaciółka zrozumie że nie jest to nic sugerującego że zamierza komukolwiek powiedzieć o piłce. Ostatecznie zauważyła że był nosa prawie całkowicie znikł zostało jeszcze to nieznośne mrowienie no ale cóż da się wytrzymać.
- Nie kurwa, w ogóle - mruknęła pod nosem teatralnie przewracający przy tym oczami. Zaraz po tym zbliżyła się do przyjaciółki, by spojrzeć dokładniej na szkodę, jaką rzekomo jej wyrządziła. Według niej nie było powodu do paniki. Jak zwykle. - No i po kłopocie, tak? Poza tym twój nos wygląda wciąż dobrze, niemożliwe, że jest jakoś strasznie złamany. - Meredith nie wiedziała nigdy po co ludzie robili szum wokół swoich dolegliwości czy siniaków. Prawdopodobnie wychodziła na dużą hipokrytkę, bo gdy ją lekko się popchnęła, była gotowa do zabicia takiego śmiałka-delikwenta. W każdym razie można uznać, że jej sympatia do Marii urosła w tym momencie jeszcze bardziej, właśnie przez to zachowanie zimnej krwi. Mer była pewna, że gdyby to ona była na jej miejscu, niezależnie od tego, kto w nią trafił, już miałby zapewnione kalectwo do końca życia. To nie żadne puste pogróżki, de Candina naprawdę miewała problemy z agresją, opanowaniem i kontrolą. W takie dni najlepiej usuwać jej się z drogi albo zapraszać na piwo. I będzie dobrze. - Chodzi ci o kosz? - zapytała ze śmiechem. Śmiała się albo z Marii i jej niewiedzy o mugolskich sportach, albo z tego trafnego opisu. Najpewniej z obydwóch tych rzeczy. - W takim razie twoja ciotka jest serio ograniczona. Masz spore zaległości w mugolskim życiu, jak zgaduję, co? Żałuj, nie masz nawet pojęcia jaką oni świetną mają technologię! To dużo przyjemniejsze od naszych magicznych internetów i w ogóle. - Meredith nigdy nie widziała mugoli jako tych gorszych od czarodziejów. Jasne, była dumna, że nie jest zwykłym (pospolitym i nudnym) człowiekiem nie mającym pojęcia o tym drugim świecie. Ale podobało jej się to, że mieszkając z czystokrwistą ciotką i wujkiem mugolem może korzystać z obydwóch tych światów ile tylko jej się podoba. Cóż, Włoszka przywykła już do tego, iż zawsze dostaje co zechce. Meredith wzięła od przyjaciółki piłkę i wzruszyła ramionami. Nie miała pojęcia. W ogóle nie wiedziała jakie mugolskie sprzęty mogła tu przemycać, ale w sumie mało ją to interesowało. Łamanie regulaminu Hogwartu było u niej na porządku dziennym, a jakieś przeszmuglowane rzeczy nie byłyby w jej przypadku niczym wielkim. Chyba, że ktoś by o nich wiedział. Tego Meredith właśnie nie lubiła najbardziej - dawania się przyłapać. Dlatego zawsze podlizywała się nauczycielom! Kiedy już byłaby złapana i postawionoby jej zarzuty, miała sympatię, wsparcie i zdobyte zaufanie profesorów. Świetna sprawa, naprawdę przydatna. - Niczego ci nie chcę obiecywać - wyznała szczerze. No właśnie, szczerze! A co to oznacza? Że Marię lubi i nie wciska jej tępych i przesłodkich kitów, o tym, że już więcej to się nie powtórzy, że zawsze będzie się upewniać i w ogóle to teraz weźmie ją do Skrzydła Szpitalnego oraz powie, iż to ona uderzyła Krukonkę prawdopodobnie nielegalną mugolską piłką do koszykówki. - Nie, no wiesz, fajna pogoda jest i na świeżym powietrzu to jest zdrowsze. A piłka lepiej się odbija na naturalnych terenach. - Blondynka schylona odbijała szybko piłkę. Widać było, że robi to już profesjonalnie, gdyż zawsze kiedy chciała być w czymś dobra, musiała być najlepsza. To w sumie taki perfekcjonizm, ale Meredith nigdy by się do tego nie przyznała. Ona czegoś takiego nie akceptowała i uważała to za przewrażliwienie. - Chcesz spróbować sama? To banalne, uwierz mi - zaśmiała się cicho prostując się i zatrzymując piłkę. Nie czekając nawet na odpowiedź Marii, rzuciła do niej piłkę. A teraz zobaczymy jak z refleksem DeTank! Meredith chyba nie chciałaby ponownie jej piłką przywalić. Może wtedy na serio złamałaby jej nos. I chyba byłaby zmuszona do odwiedzenia tego przeklętego Skrzydła Szpitalnego razem z przyjaciółką.
Maria sprawdziła swoje ubranie czy nie jest pobrudzone i otrzepała z resztek trawy która pozostała na jej ubiorze po upadku. -Naprawdę nie jest tak źle? to dobrze. Odpowiedziała na to co powiedziała jaj przyjaciółka o jej nosie, dotykając go lekko uśmiechnęła się -No to wygląda na to że w skrzydle szpitalnym nie zabawie długo. Wzdrygnęła się na myśl że musiałaby zostać w skrzydle szpitalnym więcej nisz 2 godziny -Całe szczęście. Pomyślała. Nie zrozumcie źle panna DeTank nie miała nic przeciwko szpitalom ani uzdrawiaczom ale wolała ich odwiedzać jak najrzadziej. Słuchała koleżanki spokojnie jak chwaliła technologie mugoli. Maria nie zbyt ja lubiła ale ze względu na jej przyjaciółkę i to że nie chce zniszczyć jej przyjaźni nie dzieliła się z nią tą wiedzą. -Naprawdę jest taka użyteczna ta technologia? Cóż nieważne w hogwarcie i tak większość takich rzeczy nie działa no i ja nie mogę się pochwalić jakąś wiedzą na ten temat. Spojrzała na przefruwającego nad nimi orła po czym dodała -Ale ciesze się że chociaż jedna z nas ma z niej frajdę. Odpowiedziała szczerze. Lubiła kiedy jej przyjaciele są w dobrych humorach. Dlaczego? cóż w końcu to jej przyjaciele no i osoby z którymi często spędza czas, a wiadomo że lepiej spędzać czas z szczęśliwymi i uśmiechniętymi ludźmi niż z mruczkami z depresją. -Cóż musi mi to wystarczyć prawda? Zaśmiała się lekko na odpowiedź Meredith dotyczącej mojej prośby. Tak Naszej młodej krukonce wystarczyło że panna de Candina będzie się przynajmniej starać by uniknąć kolejnych takich przypadków. -Rozumiem. Cóż mam nadzieje że nikt cię nie przyłapie z przemyconymi przedmiotami. Powiedziała szczerze, lecz po chwili odchyliła się lekko do tyło i z lekkim trudem złapała piłkę -Wiesz to trochę minie zaskoczyło. Odparła po czym odpowiedziała na propozycje przyjaciółki - Spróbować? ja? Nie tym razem, może kiedy indziej jak na dzisiaj mam dość koszykówki, ale nie mam nic przeciwko żebyś try sobie pograła a ja sobie usiądę z boku. Odrzuciła piłkę do innej krukonki po czym się lekko rozciągła -Tak to miejsce jest takie spokojne... Nie masz nic przeciwko żebym również skorzystała z uroków tego miejsca prawda?
"Tylko" to i tak spore słowo, nie wie? To jedynie włosy... Do tego mogłaby coś z nimi zrobić, bo takie są passe... A on wie o czym mówi, jest facetem i jak żaden zna się na takich sprawach. I to wcale nie oznaczało, że był ciapą! Po prosty miał pojęcie na ten temat, bo w końcu sam jest idealny i cały nienaganny, a to do czegoś zobowiązuje. Poza tym... By starszy! Na bank wie lepiej od niej! -Aż taka słaba jesteś? Jak masz jakieś marzenie, zrób wszystko aby być jak najbliżej niego... Nie mów, że tak łatwo się poddajesz.-Powiedział i spojrzał na nią, lekko wymownie. Sam był zdania, że marzeń nie warto posiadać. Marzenia brzmią zbyt bajkowo... Cel. Cel brzmi o wiele lepiej i bardziej realnie, jeżeli na tym jej zależy. Hodowla jednorożców to głupota, nie marzenie. -Serio... Jak masz mi później narzekać, że Twoja siostra będzie zła bo postarałaś zrobić coś bez niej... Albo gorzej, nie uzgodniłaś tego z nią...-Wzruszył ramionami. Nie rozumiał zażyłości jaka była między siostrami, rodzeństwem więc... Nic dziwnego, że reaguje jak reaguje... Zależność od ludzi to najgorsze co można sobie zrobić. A Mea taka była, zależna od siostry i na odwrót. Przynajmniej takie wrażenie dawała... A wie, że zna już nieco tę dziewczynę. Uniósł lekko brwi i spojrzał na nią jakby jej pytanie było idiotyczne... Nawet jak na nią.-Jestem facetem... Starszym... I Bóg wie, czego bym od Ciebie chciał.-Uśmiech godny Romea, naprawdę. Taki figlarny, zarozumiały... Cały on. Zerknął na nią... Nawet jeżeli miała dobrą sytuację rodziną, normalne jest, że rodzice posiadaliby pewne obawy przed puszczeniem jej samej z jakimś obcym kolesiem. Oczywiście, potrafił oczarować. Wręcz należało to do jego specjalności... Ale czy przewidziane były odwiedziny u jej rodzinki? NIE. Pewnie niektórzy nie chcieli na ten temat rozmawiać, bo nie było potrzeby? Spójrzmy na niego. Ojciec ma kij w dupie a matka jest zbyt opiekuńcza... Wprost uwielbia swoje syna, co całkowicie rozumie... Ależ ileż można! Ale się przed nim przyznała... Proszę bardzo. Najwidoczniej jej duma nie dotyczyła jego osoby... Dlaczego? Bo doskonale ją znał i wiedziała, że nie musi niczego ukrywać ani chować się za tzw. dumą. Zaśmiał się szczerze i przyciągnął ją do siebie ramieniem. Uparta jak osioł, w tej sprawie może jej odpuścić. Co nie oznacza, że się zgadza. -Niech Ci będzie.-Powiedział do jej włosów i wywrócił oczyma. -I tak wyglądasz jakbyś dopiero co wstała, księżniczko.-Powiedział i puścił jej oczko. Ah te docinki godne piątej klasy. Cóż, niedawno temu z niej wyszła więc chyba są na dobrym poziomie, nie? Uśmiechnął się do siebie i ponownie na nią spojrzał.-Ja wiem, że Ty mnie od dawna kochasz....-Puścił jej oczko i buziaka w powietrzu.-Nie tak łatwo się oprzeć takiemu urokowi.-Westchnął, jakby zrezygnowany. Tak trudno być NIM. Eh. -Jak Ci to wyjaśnić? Ja po prostu strasznie się dla Ciebie staram... A Ty tego nie doceniasz... -Powiedział i zrobił niezadowoloną minę. Jakby raniła jego uczucia, bo to prawda! Odsunął się od niej i zaśmiał się. Pachniał dobrze! Nie zdążyła się przyzwyczaić do jego zapachu papierosów i wody kolońskiej? Przecież to połączenie było niemalże idealne! -Jak brzydko pachnę powiedz to od razu a nie chowasz się za fajkami.-Zaśmiał się i pokręcił głową, poruszając przy okazji swoimi włosami. Cicho westchnął i spojrzał na zegarek... Później na dziewczynę. -Moja najdroższa, nasz czas się skończył... Napisz do mnie jak się zdecydujesz co do wycieczki.-Powiedział i jeszcze raz czochrając jej włosy, wstał. Posłał jej jeszcze jeden, zniewalający uśmiech i odszedł. Zostawiając po sobie zapach papierosów, który tak jej nie leży.
[muszę kończyć, bo jadę do pracy na miesiąc ;c więc z/t dla Romea]
Życie ssie. Wysysa wszystko to, co w człowieku najcenniejsze - nadzieję, szczęście, marzenia i zostawia go pozbawionego radości pośród tłumu ludzi. Może właśnie dlatego Hope przyszła tutaj? Żeby odnaleźć w sobie jakieś światełko w samotności? Irytowali ją ci wszyscy mali Ślizgoni, którzy dopiero co przyjechali do Hogwartu, a już wytykali ją palcami wyzywając od szlam, rudych i cholera wie, jakich. Właśnie tak się teraz wychowywało dzieci w rodzinach czystej krwi? Na szablonowe, małe, wredne Żmije? Niektóre z tych Żmii były już jej wzrostu, patrzyły jej w oczy i najzwyczajniej na świecie mruczały jakieś świństwa, często doprawione garstką przekleństw. Przekleństw godnych podstarzałego mugola lub Ramoneski, która miała ochotę teraz kilka krzyknąć. Dość wrażliwy z niej Puszek, nie ma co. Bailey usiadła na ziemi, podciągając kolana pod brodę. W sumie nie stało się przecież nic strasznego, a ona tragizowała jak mała dziewczynka, gdy ktoś zabierze jej lalkę, ale to było przecież całkiem w jej stylu. Chciano z jej zrobić dorosłą, gdy miała osiem lat, więc teraz mogła sobie pozwolić na zachowania godne przedszkolaka. Chciałaby przeżyć swoją pierwszą miłość, taką uroczą, jak sześciolatki, huśtać się do woli na londyńskich placach zabaw i głaskać bezpańskie koty. Życie bywa przewrotne, a ona chyba chciała przewrócić swoje sama o sto osiemdziesiąt stopni, zachowując się coraz bardziej dziecinnie razem z wiekiem. Chyba potrzebowała kogoś, kto dyskretnie, lekko naprowadzi ją na właściwe tory. W końcu była już pełnoletnia! No, prawie.
Do napisania swojego wypracowania Melody potrzebowała spokoju i jakiegoś ustronnego, inspirującego miejsca. Dlatego właśnie zamiast udać się do biblioteki, wybrała łączkę pod mostem, gdzie raczej nikt nie zaglądał, co w tej chwili było ogromną zaletą tego miejsca. Przykucnęła na ziemi i wyjęła pergamin. Przez kilka minut tylko wpatrywała się w ziejącą na nim pustkę, przeszukując odmęty swojego umysłu i chcąc przypomnieć sobie wszystko, co kiedykolwiek przeczytała o animagii... Wiedziała, że początkowe zdania wychodzą jej nieco niezgrabne, gdyż miała problem z odpowiednim doborem słów. Później było już łatwiej, a pióro swobodnie jeździło po pergaminie, jakby ręka Mel znała odpowiednie ruchy, zanim ona o tym pomyślała. Koniec końców, Blackthorne stwierdziła, że pomimo trudności, udało jej się napisać w miarę poprawne wypracowanie. Może wymagało jeszcze tego "dopieszczenia" w pewnych miejscach, jednak dziewczyna czuła zadowolenie, więc szybko zebrała swoje manatki i poszła wysłać esej.
Z uśmiechem na ustach i z francuską bułeczką w ręce, Fran ruszyła na błonia i możliwie grubo opatulona kilkoma warstwami swetrów, samotnie witała grube warstwy śniegu. Ach, jakże przyjemnie jest być tutaj samą. Tylko ona i niesłychanie przychylna cisza. Rozkoszowała się tym uczuciem z konspiracyjnym uśmiechem na ustach, gdy nagle, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, czar prysnął. Uzmysłowiła sobie bowiem, że to nie jest weekend. Dziś jest... zwyczajny dzień powszedni. Jest cisza, jest samotna - ponieważ wszyscy są na lekcjach. Jej usta otworzyły się w dziecięce "o", a jej wielkie oczy zabłysnęły strachem. W rozwalonym koku, z delikatnie rozmytym tuszem i pocieszną, rosyjką czapą, klapnęła na śnieg i poczuła jak bardzo ma wyjebane na zajęcia, błądząc myślami po minionej, szkolnej wigilii. Przypomniało jej się, jak gdzieś w tłumie rozgadanych, głodnych studentów, mignęła jej twarz Matta. Ten jej nie zauważył. Czy on kiedykolwiek ją widział? Może kiedyś mu mignęła. Na przykład wówczas, gdy ta zapatrzona w niego w pokoju Czterech Pór Roku nie chciała niczego innego, niż tego, żeby on ją widział. Pamiętała jak patrzył na nią, mówił do niej, ale nawet jeżeli ją widział, to chyba mu się odwidziała, biorąc pod uwagę fakt, jak miał na nią później kompletnie wyjebane. Zmrużyła oczy i położyła się na grubej pierzynie śniegu, próbując zmienić tor swoich myśli.
Matt umiał radzić sobie z problemami. Pod twarzą niedostępnego chłopaka krył się jednak ból. Ból i cierpienie. To wszystko rozrywało go od środka. Regularnie, dzień za dniem walczył ze sobą, żeby wstać z łóżka i udowadniać sobie i innym, że jest całkiem normalny. Ale wiedział, że nie jest. Bo kto normalny porównuje wszystko i wszystkich do jednego wspomnienia, które zresztą było tak odległe? Kto czytając książki szuka oczami wyobraźni jednej twarzy, którą widział przez krótką chwilę? Dlatego każdego dnia Matt wstawał po to, żeby się położyć. Wstawał po to, żeby czekać na chwilę, kiedy zamknie oczy i ciemność za oknem zamieni się w jej twarz. To bolało, ale z każdym dniem ból zamieniał się w przyjemność. Przyjemność, którą chciał przeżywać. Bo wspomnienie żyło. Żyło i kształtowało go jako człowieka. Matt Cunningan w swoim rytmie dnia zawsze znajdywał czas na spacer. Chodził po murach zamku i każdy wiedział, żeby mu w tym nie przeszkadzać. Rzadko kiedy jakiś znajomy go zagadał. Zresztą mało miał takich osób. Najczęściej widywał się z kuzynem. Jeśli najczęstszymi nazwiemy spotkania raz na dwa miesiące. Cunningan zawsze lubił łono natury. A może polubił je w konkretnym momencie życia? Może polubił je wtedy, kiedy urodził się na nowo? Natura była dla niego największą miłością. A to jak się zmieniała było dla niego prawdziwą magią. Zawsze siadał na łące pod mostem. Zawsze oglądał ptaki, słuchał szeleszczących liści. Ale teraz była zima. Krajobraz stał się chłodny, wręcz bolesny. Przypominał Mattowi o powodzie, dla którego odwiedzał tą łąkę. Przypomniała mu też to sylwetka którą spostrzegł. Można powiedzieć, że człowiek przechodzi zapaść, kiedy nie jest zdolny wydać z siebie żadnego odgłosu, ruszyć żadną kończyną ani pomyśleć o czymkolwiek. Takim człowiekiem był Matt. Matt Cunningan, który na łące pod mostem dostał zapaści i nie mógł zrobić niczego.