C. szczególne : Styl vintage i aura wesołości | Wspiera się na artefakcie: Jarzębinowej Feruli | Na lewym nadgarstku - srebrna bransoletka z tancerką zmieniającą się w łanię; na prawym - bransoleta Wielkiej Wezyrki | Gdy Hux jest obok - mimowolnie roztacza wokół urok
Pozornie niewielki pokoik - choć magicznie powiększony - przylegający bezpośrednio do sypialni Perpetuy i Huxleya. Znajdują się tu niezliczone wręcz ilości kolorowych, umagicznionych i o przeróżnych fakturach szlafroków porozwieszanych na złotych wieszakach - i zdecydowanie mniej liczne sukienki. Oraz cała reszta ubrań, oczywiście. Garderoba podświetlona jest jedynie sztucznym światłem, a wejścia do niej pilnuje zebra, która kopytkuje za każdym razem, gdy ktoś zbliża się do drzwi. Tuż przy wyjściu ustawiony jest fotelik i replika szezlonga z londyńskiego teatru burleski.
Perpetua Whitehorn
Wiek : 45
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 161
C. szczególne : Styl vintage i aura wesołości | Wspiera się na artefakcie: Jarzębinowej Feruli | Na lewym nadgarstku - srebrna bransoletka z tancerką zmieniającą się w łanię; na prawym - bransoleta Wielkiej Wezyrki | Gdy Hux jest obok - mimowolnie roztacza wokół urok
Ostatnimi czasy - kiedy nie miała już w Skrzydle Szpitalnym wszelkich przypadków poszkodowanych przez klątwy uczniów - w końcu udało jej się wrócić do praktykowania transmutacji. Chociaż i tak łapała się na tym, że często zamiast uroku transmutacyjnego zaczynała mamrotać jakieś zaklęcie lecznicze - albo gospodarcze. Tak to jest jak większość czasu spędza się wśród szpitalnych łóżek albo przy własnym dziecku, które z zapamiętaniem chwytało wszystko w swoim zasięgu i potrafiło cisnąć tym przez połowę pokoju. Np. taką butelką mleka. Chłoszczyść i Tergeo stały się ulubionymi zaklęciami złotowłosej. — No dalej piękna, skup się — mamrotała do siebie, mimowolnie zwracając się nawet przydomkiem, którym rozpieszczał ją Huxley. Ubrana jeszcze w swój pielęgniarski mundurek ślęczała nad jednym z szlafroków ukochanego - próbując zmusić galopujące po jedwabiu jednorożce do przemiany w hasające łanie. Była rozproszona - bynajmniej, wcale nie swoim nadzwyczaj długim dniem w pracy. Wysyłając patronusa do Williamsa sama właśnie odkryła, że ten nie przybrał wcale formy jeża... a czegoś zupełnie innego. Zwierzęcia, którego nie widziała od niemalże trzech dekad. Sądziła, że świetlista łania opuściła ją na dobre po wypadku - widocznie jednak za sprawą jej uzdrowienia przez Huxy'ego, nie tylko pełna sprawność postanowiła do niej wrócić. Zabawne było to, jak przeszłość nagle zaczęła zalewać jej życie - i to w tak cholernie pozytywnym sensie. — Priopriari — wymamrotała po raz kolejny, zdeterminowana przetransmutować srebrne stworzenia w równie radosne co ona sama łanie. Przyszła tutaj szybko wyskoczyć z sukienki, żeby następnie grzecznie poczekać na Huxa, ale odkryta przy okazji rewelacja musiała znaleźć sobie jakieś ujście. W postaci już kilku szlafroków po których kicały sarenki. Kiedy kolejna narzutka zmieniła swój wzór - Perpetua zaczęła radośnie chichotać, przyciskając do siebie gładki materiał. Policzki oblał jej rumieniec ekscytacji i szczęścia; teraz już była absolutnie pewna, że wszystkie gwiazdy nad nią ułożyły się w idealnym porządku. Czy mogła podjąć jakieś lepsze decyzje, jeśli wszystko w jej życiu właśnie teraz wracało na swoje miejsce?
Huxley Williams
Wiek : 45
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 183
C. szczególne : biegające po ciele tatuaże, w pracy przykryte długimi rękawami, chociaż wychodzą na ręce i czasem na szyję | pojedynczy kolczyk szeherezady w uchu
Właśnie idę do gabinetu razem z @Marla O'Donnell która wypytywała o mieszkającego w wieży Gryfonów Romka. Właśnie mówiłem jej by pilnowała spacerów z nim i mówiłem, że Drake nie wydaje się być nim przejęty tak jak powinien, kiedy przed nami pojawił się patronus. Zatrzymuję się wpół słowa i marszczę brwi na widok łani przede mną. Nie widziałem tego czaru w takiej postaci od bardzo dawna więc na początku nie rozumiem od kogo jest. Dopiero słysząc głos Perpy ze zdumieniem zerkam na Marlę jakby ona miała jakiekolwiek pojęcie co się stało z jeżem mojej wybranki. - Zmienił jej się patronus jeszcze ze szkolnych lat, razem z naprawą nóżki - oznajmiam radośnie Gryfonce jakby ją to obchodziło. - No dobrze, musze lecieć... zajmować się dzieckiem! Niech Pani się upewni czy Hope Griffin znalazła swoje fotki, byłoby głupio gdybym się na nie natknął - mówię najpierw jakieś marne kłamstwo, bo doskonale słyszała po co wysłała mnie Perpetua, a potem przypominam sobie posta mojej prefektki, którego mi pokazywała właśnie najurodziwsza szkolna pielęgniarka. Po chwili już idę szybkim krokiem do gabinetu, by przenieść się swoim kominkiem do domu, a potem teleportować stamtąd do sklepu. Kiedy wracam rozglądam się po całym domu i krzyczę imię ukochanej. W końcu słyszę chichoty dobiegające z garderoby. Wchodzę do niej z butelką ognistej w ręku i dwoma szklankami. - Hej, piękna! - mówię i podchodzę do ukochane by pocałować ją czule i po chwili legnąć na leżącym na środku szezlongu. Odstawiam szklanki na ziemię i już otwieram alkohol. - Twój patronus! - mówię na początku radośnie w międzyczasie jak podaję napój półwili. Chcę złapać jakiś szlafrok, by zrzucić siebie migoczącą fioletową koszulę i ubrać się w jeden z nich kiedy zauważam, że biegają po nim łanie. - Perpa...? - pytam kiedy widzę, że nie ma nim jednorożców, a sarenki... I to nie tylko na nim... - Czy ty... czy to tak zostanie? - mamroczę, bo nagle większość moich pięknych, barwnych szlafroków miało bardzo podobny wzór.
______________________
Courage is not living without fear
Courage is being scared to death and doing the right thing anyway
Perpetua Whitehorn
Wiek : 45
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 161
C. szczególne : Styl vintage i aura wesołości | Wspiera się na artefakcie: Jarzębinowej Feruli | Na lewym nadgarstku - srebrna bransoletka z tancerką zmieniającą się w łanię; na prawym - bransoleta Wielkiej Wezyrki | Gdy Hux jest obok - mimowolnie roztacza wokół urok
Nie została zaskoczona obecnością Huxleya - po pierwsze, w końcu posłała po niego patronusa, żeby do niej dołączył; po drugie: zebra pilnująca drzwi garderoby zaczęła charakterystycznie kopytkować, wybijając rytm zwiastujący przybycie Pana Domu. Toteż złotowłosa niczym przyłapana na gorącym uczynku nastolatka zawinęła przetransmutowany szlafrok za siebie, roziskrzony wzrok kierując na wkraczającego do pomieszczenia Williamsa. Urok mimowolnie rozlał się po jej skórze, kiedy jasne tęczówki napotkały te zielone. Zamruczała cicho, wyraźnie ukontentowana powitaniem Huxleya. — Hej Huxy — uśmiechnęła się słodko - ukradkowo odrzucając szlafrok gdzieś na bok, kiedy jej ukochany zajmował właśnie szezlong. Pozbywała się dowodów zbrodni... a raczej odraczała ich zdemaskowanie. — Niezłe zaskoczenie co? — zachichotała, gdy mężczyzna wspomniał o jej patronusie. — Wszystko wraca na swoje miejsce... Może powinnam się przebranżowić i zacząć znowu latać? — Oczywiście, teraz już żartowała. Kto to widział 40-latkę, która by zaczynała karierę Quidditcha? Poza tym za bardzo kochała Huxleya - w tym również pracę z nim, gdy działali właściwie jak jeden organizm. Równie chętnie widywała go w Skrzydle Szpitalnym, co kiedyś na oddziale w Mungu. Przyjęła z uśmiechem szklankę trunku od ukochanego - i niemal zakrztusiła się pierwszym łykiem, kiedy ten szybko spostrzegł jej dokonane zbrodnie na fikuśnych materiałach. — Eeee... Hihi — skrygowała się nieco, chrząkając i chichocząc jednocześnie, gdy zobaczyła minę Williamsa. Podsunęła się do niego, tanecznym wręcz krokiem - niemalże podskakując. Łypnęła na mężczyznę spod ciemnozłotych rzęs, uśmiechając się łobuzersko. — Coś nie tak? Mogę sarenki zmienić na przykład na... — teatralnie rozejrzała się po garderobie, wodząc palcem w powietrzu - by ostatecznie wylądować nim na swojej dolnej wardze. Powietrze zrobiło się odrobine gęstsze, delikatnie falując wokół jej złotych loków. — Mnie...? — Puściła ukochanemu perskie oczko, wpatrując się w niego intensywnie. Zaraz potem jednak zaśmiała się perliście i miękkim ruchem dłoni rozwiała urok - i rzuciła niewerbalne przeciwzaklęcie, przywracając jednorożce do pierwotnej postaci. Nie tracąc uśmiechu stuknęła szkłem o szkło, wznosząc niemy toast i upijając solidny łyk ognistej. — Nie jestem jeszcze orłem z transmutacji, ale coś tam pamiętam. — Ze wzruszeniem ramion okręciła się na pięcie i ułożyła na szezlongu, kokosząc się przez moment w miejscu. — Jak lwiątka? — spytała pieszczotliwie o Gryfonów, jednocześnie bawiąc się alkoholem w szklance.
Huxley Williams
Wiek : 45
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 183
C. szczególne : biegające po ciele tatuaże, w pracy przykryte długimi rękawami, chociaż wychodzą na ręce i czasem na szyję | pojedynczy kolczyk szeherezady w uchu
Uśmiecham się ponownie wesoło słysząc zdrobnienie, które niezależnie od tego ile razy go słyszałem - zawsze słodko brzmiało w jej ustach. Na początku udaje jej się ukryć to co narobiła ze szlafrokami nawet jeśli było to wyjątkowo nieudolne. Śmieję się wesoło na jej komentarz dotyczący gry w qudditcha. - Świetny pomysł! Będę wiernym kibicem. Możesz też łamać obie nogi jeśli masz ochotę. I na bogów, pewnie to zrobisz jak trafisz między sportowców wyższej ligi - odpowiadam wesoło już sobie wyobrażając jak po takiej przerwie Perpetua próbuje swoich sił w podniebnych karierach. Lekką zgrozą reaguję na zbrodnie, których dokonała moja ukochana. Bo co jak co, ale moje ubrania były świętością - szczególnie niektóre szlafroki, których niepowtarzalne wzory trudno było wypatrzeć gdziekolwiek indziej niż w mojej szafie. Aż wypiłem solidny łyk alkoholu, by chociaż odrobinę się uspokoić i nie dramatyzować z błahych powodów, szczególnie że to mogło być odwracalne. Na pewno skoro potrafiła coś takiego stworzyć z łatwością to odwróci.... prawda? Moja ukochana specjalnie używa swojego uroku, więc na jakiś czas zapominam o moich wielkich problemach. Jestem przyzwyczajony do tego, że często ostatnio błyszczy radośniej niż kiedyś. Inaczej miałbym problemy z funkcjonowaniem. Ale jak celowo rozpuszczała swój urok - nic nie mogłem na to poradzić. Unoszę do góry brwi i uśmiecham się z lekkim rozmarzeniem, kiedy łapie mnie jej czar. Rozwiewa go jednak ruchem dłoni, który współgra z moim lekkim kręceniem głowy, by wynurzyć się spod jej uroku. Już prawie upominam Perpę co to za żarty z moich ciuszków i po co to mącenie kiedy naprawdę się przejmuję. Wtedy jednak z łatwością zmienia materiał z powrotem na ten co był. Z prawdziwą ulgą wzdycham kiedy widzę, że faktycznie potrafi sprawić, że te wróciły do poprzedniej formy. - Nie mogłaś tak od razu? - pytam lekko naburmuszony i dopijam swojego drinka. Zrzucam z siebie koszulę, by nałożyć na wytatuowane ramiona bardzo przyjemny w dotyku szlafrok i rozłożyć się na szezlongu. - A dobrze - mówię i wzruszam lekko ramionami zastanawiając się co mogę jej takiego opowiedzieć. - Ale Kruki coś narozrabiały, straciły tyle punktów, że jesteśmy pierwsi. Panna Brooks z... chłopcem... nie pamiętam nazwiska... Alexander pewnie wyszedł z siebie - mówię i nie mogę się powstrzymać od chichotu. - Hej, piękna, poćwicz na czymś innym - proponuję i rzucam moją dzisiejszą koszulę w jej stronę; byle już zostawiła moje ulubione części garderoby.
______________________
Courage is not living without fear
Courage is being scared to death and doing the right thing anyway
Perpetua Whitehorn
Wiek : 45
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 161
C. szczególne : Styl vintage i aura wesołości | Wspiera się na artefakcie: Jarzębinowej Feruli | Na lewym nadgarstku - srebrna bransoletka z tancerką zmieniającą się w łanię; na prawym - bransoleta Wielkiej Wezyrki | Gdy Hux jest obok - mimowolnie roztacza wokół urok
Wydęła lekko wargi w wyrazie teatralnego oburzenia na niezbyt przychylną uwagę Huxleya o jej potencjalnej quidditchowej karierze. Nieważne, że uważała dokładnie identycznie jak on - w imię zasad, musiała się podroczyć. — Czyżbyś we mnie nie wierzył, Huxy? — Wykrzywiła pełne usta w widowiskową podkówkę, niemalże autentycznie smutniejąc. Chociaż zdradzały ją radosne ogniki w jasnych oczach. — Doskonale wiesz, że byłam rewelacyjną szukającą! — Nie wytrzymała swojej pierwszorzędnej gry aktorskiej - prędko łamiąc ją ukradkowym chichotem. — Szczególnie dobrze szukałam zaczepek na boisku. Nic dziwnego, że oberwałam tymi tłuczkami. Cóż, nie zawsze była tak pełna kultury i empatyczna jak obecnie. Dojrzewanie, hormony i krew wili robiła swoje w nastoletnich czasach. Po prawdzie to najwięcej szkolnych wrogów narobiła sobie wśród rówieśniczek, kiedy z kaprysu i czystej złośliwości - której nie szło wtedy przeskoczyć - odbijała wszystkim chłopaków, kolegów, braci... Równie szybko tracąc nimi zainteresowanie. Jej uwaga nieodłącznie jednak wracała do Williamsa i dopiero po wypadku nieco spoważniała. Paradoksalnie strzaskane biodro niejako ją naprawiło. — Od razu nie ma zabawy — odparła, nie ukrywając nawet rozbawienia, gdy tak obserwowała reakcje swojej rozważniejszej połówki. — Pomyśl o tym w ten sposób: będę mogła tworzyć Ci na szlafrokach - i nie tylko! - wzory jakie tylko sobie wymarzysz! Musisz tylko pozwolić mi troszkę poćwiczyć... Kolczyk Szeherezady się nie rozdwoił po moim zaklęciu, prawda? — skakała z tematu na temat, rozgadując się, by chociaż odrobinkę nadrobić ten czas, który spędzili w pracy. I wyjątkowo nie zrobili dzisiaj rendez-vous w Skrzydle Szpitalnym ani gabinecie Huxleya. Dlatego też z jeszcze większą uwagą obserwowała odsłonięte na krótki moment williamsowe ramiona, po których płynęły leniwie tatuaże. Pomijając fakt, że uwielbiała każdy cal jego wytatuowanej skóry - po ruchach malunków potrafiła określić (choć w jakiejś cząstce) jak jej ukochanemu minął dzień. Uśmiechnęła się leciutko, wysłuchując jego krótkiego sprawozdania i pociągnęła łyk ognistej. — Alexander już dostał swój Puchar Domów w zeszłym roku szkolnym — machnęła ręką, odkładając szklankę na podłogę i już miała się wziąć za pozbywanie pończoch - kiedy niemal oberwała koszulą. Zdążyła ją jednak złapać i rozłożyć na płasko na swoich kolanach. — Dobrze by było, gdyby ktoś mu utarł nosa... — zachichotała - praktycznie nie wierząc, że właśnie powiedziała to co powiedziała. Zazwyczaj do Voralberga podchodziła bardzo protekcjonalnie. — Chyba robisz ze mnie mimowolnie lwią mamę — zauważyła z rozbawieniem, łypiąc spod ciemnozłotych rzęs na ukochanego. Mrugnęła do niego zaczepnie - a potem skupiła się już na koszuli. Strzepnęła napięcie z nadgarstka i skierowała różdżkę prosto na materiał. — Priopriari — mruknęła cichutko, najpierw zmieniając kolor dzianiny na głęboki szkarłat. Od czubka jej różdżki fiolet najpierw tracił blask, a potem - zupełnie jakby rozlewała powolutku wino - przechodził w falujące odcienie czerwieni. Musiała utrzymać skupienie aż szkarłat nie przelał się przez cały materiał, aż po sam kołnierzyk i mankiety. Dopiero wtedy odetchnęła, poprawiając chwyt na białej rączce różdżki. Kwiat na rękojeści zamykał się już powoli - przez zbliżający się wieczór. — Priopriari — ponowiła zaklęcie, a spod jej ręki, prosto na koszulę spłynęła wdzięcznie złota lwica - która ruszyła w pogoń za nagle zmaterializowanym stadkiem malutkich Znikaczy.