Rozgrywki odbywają się tylko w nocy, w ukrytej arenie gdzieś pośrodku pustynnego pustkowia, która przykryta jest zaklęciami maskującymi. Jeśli chcesz się dostać do środka, musisz rzucić kostką k100: <50 – nie udaje Ci się wjeść, >50 – udaje Ci się wejść Wejście możesz zdradzić max. 2 osobom, kostką na wejście można rzucać raz na dobę.
Kiedy już znajdziesz się w środku, możesz spróbować swoich sił w zakładach. Żeby to zrobić należy najpierw odnotować postawioną stawkę w zmianach stanu konta, a następnie rzucić kostką k6, by dowiedzieć się czy miałeś szczęście: ●1, 3 – kompletna klapa, przegrywasz dwa razy więcej niż postawiłeś, jeśli nie zgadzasz się z zasadami – Twój problem, tutaj nic nie jest legalne. ●2, 5 – wychodzisz na zero, wygrywasz tyle ile postawiłeś. ●4, 6 – wygrywasz dwa razy więcej niż postawiłeś, to Twój dzień!
Minęła jej już ta faza, kiedy klątwa była tematem tabu dla niej i dla jej rodziny. Za długo już jej towarzyszyła i siłą rzeczy musiała się pogodzić z tym, że ją ma. Dlatego też, pytania Maxa nie były w żadnym wypadku niewygodne - nawet jeśli takie mogłyby się wydawać. Po prostu odpowiadała mu, jakby rozmawiali o tym jak radzi sobie z gnomami w ogrodzie. - Co masz na myśli, mówiąc "coś nowego"? - zaciekawiła się od razu, słysząc jego słowa i patrząc na niego pytająco. Przez cały ten okres czasu, kiedy zmagała się z efektami klątwy, zastanawiała się nad tym czy zaryzykowałaby gdyby była możliwość jakiegokolwiek sposobu na rozwiązanie jej problemu. Wiele miała do zyskania, bo jednak nikt wcześniej nie dał jej nadziei na to, że może kiedykolwiek pozbyć się tej przypadłości, utrudniającej jej znacząco życie. - Pewnie Cie to nie zdziwi, ale nie raz już nad tym myślałam. Magia lecznicza idzie do przodu i ciągle wierze, że będzie w stanie coś zrobić w moim przypadku. Dlatego - tak, byłabym w stanie zaryzykować. W końcu na to czekam. Żeby móc się od tego uwolnić. Nawet jeśli za pierwszym razem by nie wyszło... - chciała jeszcze dodać: "i nie byłoby szansy na kolejne razy", ale stwierdziła, że zabrzmiałoby to nazbyt pesymistycznie. A przecież nie była tak nastawiona do jakiejkolwiek próby zlikwidowania klątwy. Przykładem było poddanie się procederowi, jaki podjął nad nią Raphael kilka tygodni temu. I co? Nieco osłabiło to niechcianą magię, kłębiącą się pod jej skórą. - Równie dobrze mógł napisać: "mam Cię w poważaniu, radź sobie sam" - mruknęła pod nosem ironicznie, coraz bardziej poirytowana takim podejściem dyrektora do problemów nastolatków. Jeśli tak w tej szkole rozwiązuje się problemy... to coś tu jest bardzo nie tak. Już kiedy w rozmowie z Eskilem wyszło jak niektórzy nauczyciele nie wykazują się jakąkolwiek empatią względem uczniów, traktując ich z góry i nie próbując nawet przez moment postawić się na ich miejscu czy choćby porozmawiać o przyczynach ich zachowania. W tej placówce przydałby się psycholog, ale nie tylko uczniom i studentom... - Wszystko da się wyrobić. Ale na pewno masz predyspozycje, skoro byłeś w drużynie. Widziałam spisane relacje komentatorskie w kronikach szkolnych z tegorocznego meczu z Ravenclawem i jak się nie mylę Twoje nazwisko dość często przewijało się tam, jeśli chodziło o tłuczkowy atak. - zauważyła, przypominając sobie wpis z marcowego meczu, którego nie było jej dane obejrzeć na żywo. W przyszłym roku z pewnością zaliczy wszystkie. Kto wie, może nawet skusi się na sędziowanie o ile Joshua ustąpi jej tego zaszczytu choćby raz. Zaśmiała się lekko, słysząc wzmiankę na temat zajęć u Antoshy. - Mordercze tory przeszkód to jego specjalność. Gdzieś o tym czytałam. Ale Wy musieliście przekonać się o tym na własnej skórze, rozumiem - gdyby to ona miała możliwość uczestniczyć w lekcjach tego typu, za jej czasów z pewnością biegła by na nie w podskokach. Uwielbiała dawać sobie wycisk. Kiedy tylko mogła, oczywiście. Bo jednak w powietrzu nie może sobie na to pozwolić, dopóki ma na karku wampirzy oddech. - Zakład, że mecz tych dwóch domów wygrają Czerwono-złoci? - zaproponowała bez wahania, wyciągając dłoń w jego kierunku i posyłając mu nieco wyzywające spojrzenie. Chyba nastrój hazardu udzielił jej się dość mocno, ale była pewna, że Węże nie będą lepsi w tym sparingu. Nie było mowy! - Oj, już nie podlizuj się, Felixo - rzuciła w jego kierunku rozbawiona, w odpowiedzi na jego bardzo miłą co prawda sugestię, że kobieta mimo klątwy i nieregularnych treningów pozostaje w świetnej formie. Chciałaby aby tak było, ale to nie zmieniało faktu, że jego słowa były bardzo miłe. - O, przyda się, bo wydaję fortune na te specjalne zamówienia w aptekach - to była prawda. Codziennie rano musiała wypić porcję wywaru specjalnie przyrządzanego na zlecenie jej uzdrowiciela prowadzącego. Niby nic, ale zbierał się konkretny zapas i szły na to niebotyczne sumy. Dobrze, że do tej pory całkiem dobrze zarabiała, bo tak byłoby ciężko. - Niby fajnie byłoby mieć w gronie znajomych byłego więźnia Azkabanu, ale może jednak pozostań na statusie eliksirowara - zażartowała wyraźnie, spoglądając na niego błyszczącymi od rozbawienia oczyma. Uznała, że może pozwolić sobie na tego typu żart, bo zauważyła, że mają z chłopakiem podobne poczucie humoru i wiedziała, że nie weźmie tego na poważnie. - C-co? COOO? PROWADZI?! - podekscytowała się, jeszcze bardziej zawisnąwszy na barierce, jakby chciała ją przelecieć, by być bliżej tego co dzieje się na stadionie. Wreszcie dostrzegła swojego zawodnika, który faktycznie wypruł na przód. - TAK! DAWAJ! DALEJ! NO JUŻ, JESZCZE TROCHE! JESZCZE KAWAŁEK! - wrzeszczała jak obłąkana, choć doskonale zdawała sobie sprawę z tego, że prawdopodobnie uczestnicy wyścigu ani nie rozumieją jej krzyków, ani tym bardziej jej nie słyszą. Ale ważne było samo wparcie mentalne kibiców. Tego nauczyła się właściwie będąc po drugiej stronie barierki, niżeli tego dnia. Nie spodziewała się jednak, że jej dopingowanie może usłyszeć nie tylko Solberg, ale też znajdujący się niedaleko pozostali znajomi. - Mężowi? - powtórzyła ciszej, odwracając głowę w kierunku swojego towarzysza i widząc znajomą twarz @Julia Brooks, zabłysła perłowym uśmiechem. - Brooksie, nie chwaliłaś się, że masz tak fajnego faceta - rzuciła do Krukonki, nie do końca wiedząc czy to co właśnie powiedziała jest prawdą, ale wcześniejsze słowa Maxa wtedy by się zgadzały. -Perpetua, Huxley, Wy też tutaj? Widzę, że wszystkich nas ciągnie do ryzykownych rzeczy - oznajmiła, zwracając się najpierw do @Huxley Williams i @Perpetua Whitehorn, by przy ostatnich słowach rzucić sugestywne spojrzenie Maxowi, z którym jeszcze kilka minut temu rozmawiali na temat ryzyka.
Perpetua Whitehorn
Wiek : 45
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 161
C. szczególne : Styl vintage i aura wesołości | Wspiera się na artefakcie: Jarzębinowej Feruli | Na lewym nadgarstku - srebrna bransoletka z tancerką zmieniającą się w łanię; na prawym - bransoleta Wielkiej Wezyrki | Gdy Hux jest obok - mimowolnie roztacza wokół urok
Nie wiedzieć kiedy na arenie NIELEGALNYCH wyścigów dywanów wręcz zatłoczyło się od hogwartczyków. Perpetua w jednej chwili gruchała radośnie do ucha stojącego tuż przy niej Williamsa, bezwstydnie korzystając z tego, że absolutnie nikt ich tutaj nie zna - a teraz byli wręcz otoczeni przez dwie studentki, byłego ucznia - Maximiliana i jakby tego było mało: również Patricię! Nie, żeby Whitehorn jakkolwiek się tym ostatecznie przejęła... Oderwała wzrok od wyraźnie wysuwającego się na prowadzenie Wesołego Dywanu, któremu zaczęła dopingować na równi z wyraźnie przejętym Huxleyem - kompletnie zapominając o Naganiaczu Włóczki, który został gdzieś na szarym końcu, dryfując w narkotykowej malignie. — Pat! Max! — przywitała nowo przybyłą dwójkę ciepłym, promiennym uśmiechem, nie puszczając ramienia Williamsa, które przyciskała do swojego mostku między piersiami - jednocześnie uniosła swój kubek z Westifem w wyrazie pozdrowienia. — Jakich tam ryzykownych? — żachnęła się, by z chichotem godnym rozszczebiotanej nastolatki - a nie poważnej czterdziestolatki - pociągnąć łyk piwa, który zostawił na czubku jej nosa drobnego bałwanka z puszystej piany. Kontynuowała swój wieczór konsekwentnie - nie przybierając na twarzy nawet krzty powagi, zwyczajnie ciesząc się z nielegalnego wypadu. A widząc Brandonównę, również piastującą stanowisko profesorskie w Hogwarcie - rzuciła Huxleyowi znaczące spojrzenie. Wakacje to wakacje. — Pappar Huxy'ego to pierwszy hazardzista Jamal — roześmiała się, wskazując na napuszonego czarnego papuga, siedzącego na ramieniu Williamsa. — Za to mój Zahir — miała oczywiście na myśli swojego pappara. — To śpiooo... Oooo! Patrzcie, zaraz meta! — Ożywiła się nagle, wskazując na arenę, gdzie trzech dywanowych dżokejów walczyło o każdy cal przewagi. — Na wyścigach granianów potrafią tłuc się szpicrutami przed metą... Tutaj też coś wyciągną? — rzuciła pytanie w eter, nie odrywając spojrzenia od podniebnych zmagań.
C. szczególne : biegające po ciele tatuaże, w pracy przykryte długimi rękawami, chociaż wychodzą na ręce i czasem na szyję | pojedynczy kolczyk szeherezady w uchu
- Jeszcze lepiej, ty mi je kupisz - mówię do Brooks kiedy żartuje sobie z moich skarpetek. Ja również uważam, że są świetne i z przyjemnością kupowałem sobie pary, tylko po to, by je później rozkosznie mieszać. Razem z Perpetuą kibicujemy już mojemu faworytowi - który wyraźnie był bardzo dobry i żądny zwycięstwa. Jeśli chciałem mieć randkę - z pewnością nie spodziewałem się, że będzie ona z czterema innymi osobami. Kiedy Perpetua wykrzykuje kolejne powitania, odrywam się powoli od dywaniarzy, by przenieść spojrzenie na Patricię oraz Solberga, którzy również przyszli na arenę, a na dodatek odnaleźli nas w tłumie. Z lekkim zdziwieniem, że taka ekipa się tu zebrała kiwam głową do obydwojga. Patka zaczepia mnie, a ja kiwam głową na jej słowa. - Tak, Perpetua po miesiącach straszliwej nudy ma ochotę na całe mnóstwo ekscytujących rzeczy - odpowiadam, oczywiście pijąc do mojego ulubionego żartu - jej związku z Cainem. Zerkam na swoją ukochaną, która właśnie dosłownie wyjęła nos z piwa. - Masz pianę na... - oznajmiam pokazując palcem w okolicy resztki piwa, po czym pochylam się by krótkim cmoknięciem, zetrzeć go z powierzchni uroczego noska półwili. Perpa chwali mojego pappara, odpowiadając na pytanie za mnie, dzięki czemu mogę wrócić wzorkiem na tor. W idealnym momencie - bo właśnie wszyscy zbliżali się do mety. - Skąd wiesz takie rzeczy? - pytam Perpy, nadal wgapiając się w wyścig, bo oto jeszcze sekunda i Wesoły Dywan przekroczył właśnie metę jako pierwszy - Tak, kurwa!! - krzyczę mało elokwentnie, unosząc do góry pięści w geście zwycięstwa. - Twoja żona to frajer, oddała mi cały swój hajs - oznajmiam jeszcze do Maxa, równie mało pedagogicznie co wcześniej, do tego odpalając kolejną zjednoczoną wilę. - Leć po nagrodę, Pershing, Twoja zasługa - mówię do pappara cieszącego się ze mną, podając mu kwit w dziób. Wyciągam dłoń do zakładu Perpy, by zobaczyć ile ona wygrała czy przegrała. - Jakim cudem wyszłaś na zero? - pytam autentycznie zdziwiony, kręcąc z niedowierzaniem głową. - A wy jak? - pytam reszty zebranych wokół nas.
Spotkanie Huxa i Perpy na nielegalnych wyścigach było dużym zaskoczeniem. Z kolei Maxa i Petki? Niemal żadnym. Jeżeli coś ją dziwiło to fakt, że przyszli właśnie we dwójkę. I choć arena była ogromna, a ludzi mnóstwo, to jakimś zrzędzeniem losu, ich drogi przecięły się w jednym wspólnym punkcie i wszyscy siedzieli na tej samej trybunie. Krukonka ledwo usiadła z piwkiem na miejscu, gdy usłyszała głos ex-ślizgona. Odwróciła się momentalnie, wyszczerzyła się jak głupia, zmrużyła cynicznie brwi i przewróciła teatralnie oczami.
- Nie po to podpisywałam intercyzę, żeby ci teraz piwa stawiać – powiedziała, upijając nieco z butelki, a następnie wyciągając ją w stronę chłopaka. – BTW, Twoja głupia żona przegrała właśnie sto galeonów, tak więc dziś na kolację będzie chleb posmarowany nożem. Jutro zresztą też.
Odkąd przybyła do Arabii, pieniądze jakby szukały drogi ucieczki. A może to nadmiar endorfin sprawiał, że lekką ręką wydawała ciężko zarobione galeony na jakie głupoty. Mogłaby pójść do spa albo wyjechać na dwa tygodnie do palmy. Ale nie! Ona musiała przegrywać majątek na zakładach. I najgorsze w tym wszystkim było to, że nie czuła się z tym specjalnie źle. Zwłaszcza że mogła przyczynić się do normalizacji garderoby Williamsa.
/zt
Ostatnio zmieniony przez Julia Brooks dnia Pon 16 Sie - 13:12, w całości zmieniany 1 raz
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Przygasł nieco widząc zaciekawienie Patricii. Nie dlatego, że było to coś złego. Zadał pytanie z czystej ciekawości i nie chciał rozbudzać w niej żadnej nadziei. Interesowało go jednak, czy kobieta naprawdę pogodziła się ze swoją klątwą, czy jednak istniało jakieś ryzyko, które była w stanie podjąć, by się jej do końca pozbyć. -Nic konkretnego. Tak tylko myślę... Gdyby powstała jakaś kuracja... Eliksir, zaklęcie, terapia, cokolwiek. Coś nie sprawdzonego, ale dającego nadzieję. - Wyjaśnił, bo przecież nie miał w rękawie magicznego specyfiku, który mógł kobiecie pomóc. -Nie boisz się? Konsekwencji, jeśli... Za pierwszym razem nie wyjdzie. - Zapytał szczerze, bo podziwiał jej determinację, jednocześnie po części rozumiejąc Brandonównę. Życie z czymś takim naprawdę musiało być męczące. -Dokładnie to napisał, tylko takimi słowami, jakby bał się, że za powiedzenie wprost pozwę go do Wizengamotu. Jakbym nie miał lepszych rzeczy do roboty. Zresztą nie pierwszy raz tak traktuje uczniów. W listopadzie Callahan... - Zaciął się, ale zebrał siły by skończyć opowieść. - Jednemu z gryfonów pustnik odgryzł rękę. Co Hampson zrobił? Zaproponował pomoc na "odwal się" i jeszcze wjebał mu zawieszenie. - Streścił całą tę paradę, która ani trochę nie była śmieszna. Co z tego, że dziad zapłacił za protezę, jak ukarał poszkodowanego? Wciąż nie mieściło mu się to w głowie. -Mecz z krukami? Nic dziwnego, że o mnie pisali, skoro byłem jedynym pałkarzem po stronie węży. - Zaśmiał się, choć akurat bardzo dobrze ten mecz wspominał. Mimo, że na jego barkach spoczywała podwójna odpowiedzialność, poradził sobie naprawdę wzorowo. -Nasza była Pani kapitan postanowiła nie pojawić się na spotkaniu. - Dodał, by rzucić nieco światła na to, dlaczego był jedynym pałkerem i miał na swoim koncie tyle pięknych akcji z udziałem tłuczków. -Skórze, kościach, krwi... - Zażartował, bo naprawdę dobrze wspominał te ekstremalne treningi i choć nie wątpił, że Brandon będzie świetnym trenerem, brakowało mu papy Antoshki. -O co chcesz się założyć? - Zapytał z charakterystycznym dla siebie błyskiem w oku, a jego pappar oczywiście od razu z zainteresowaniem obrócił łeb w ich stronę. Jeśli chodziło o hazard nie było półśrodków. -Widzę, że Brooks dzieliła się z Tobą czymś więcej niż swoją miłością do mioteł. - Zauważył, gdy Patricia użyła określenia, jakim praktycznie tylko Julka się wobec niego posługiwała, a które było efektem szalonego weekendu w Soton, który bardzo miło wspominał. A przynajmniej te jego urywki, które pamiętał. -A może tak dwa w jednym? - Zaśmiał się na tego więźnia, choć oczywiście nie planował lądować za kratkami. Dobrze mu było na wolności i miał zamiar ten stan rzeczy utrzymać jak najdłużej. Najlepiej na zawsze. Musiał odruchowo zatkać uszy, gdy Patricia z entuzjazmem zdzierała sobie gardło słysząc, że jej faworyt prowadzi w tym wyścigu. Sam nie miał już nadziei na główną wygraną, ale wciąż rozgrywka go interesowała, więc obserwował to, co działo się na arenie z ciekawością i uwagą. -A co, nie nadaję się? - Wyszczerzył białe ząbki w jej kierunku, z retorycznym pytaniem na ustach. Oczywiście, że był to tylko żart, ale czemu nie pograć chwilę na tym. -Słodka jak zawsze. Cała Juanita. - Pokręcił rozbawiony głową, składając na jej czole krótkiego buziaka, po czym wciąż z szerokim uśmiechem odebrał od niej piwo i przyłożył sobie do ust. Miło było napić się czegoś tak prostego, a tak przyjemnego. -Jaka tam głupia. Po prostu niezbyt ekonomiczna. Dobrze, że masz bogatego sponsor... znaczy męża. Na słoik dżemu jeszcze wyskrobię. - Miał bardzo dobry humor, co ostatnio nie zdarzało się aż tak często. Korzystał jednak z tego mając głęboko w poważaniu, że przysługuje się temu trójka dorosłych, przy których jeszcze niedawno nie mógł powiedzieć "kurwa" jako ich podopieczny. -Perpetua! Kogo jak kogo, ale Ciebie się tu nie spodziewałem! Profesor Williams Cię tu zaciągnął? - Zapytał, gdy bałwanek z piany zdobił uroczy nosek potomkini wil. -Mój niby też, a coś czuję, że wkopał mnie właśnie w poważny kredyt. - Zaśmiał się, posyłając ptaszysku dość niemiłe spojrzenie, do którego pappar powinien już być przyzwyczajony. -Nie... - Chciał powiedzieć, że nie jest jeszcze pewien, ale właśnie jego zawodnik przekroczył metę. Max szybko zorientował się w stawkach i zwycięstwach, by przeliczyć własny bilans. -No nie jest źle! Wyszedłem na zero. Może nie mam Pana zmysłu do hazardu, ale najgorzej też nie jest. - Odpowiedział Williamsowi, który też włączył się do tej rozmowy. -Nie wiem, czy ktoś podziela moją opinię, ale po takim wyścigu należy się przerwa na szluga. Ktoś chętny? - Zaproponował towarzystwu, by następnie opuścić namiot z tymi, którzy zechcieli mu towarzyszyć. + //zt
Kostka na wejście:51 [sukces] Kostka na zdarzenie:1 [przegrywam] Postawiona kwota:25g
Potrzebował odpocząć trochę od ludzi i gwarnego arabskiego miasteczka, toteż wsiadł na wypożyczonego wcześniej dumbadera i udał się na przejażdżkę po bezkresnej pustyni. Nie wyznaczył sobie żadnego celu podróży, po prostu brnął przed siebie, a po około trzydziestu minutach leniwego podskakiwania pomiędzy garbami magicznego wielbłąda, do jego uszu dobiegły krzyki ludzi. Mimo że początkowo miał zamiar od nich uciec, tak teraz zaciekawiony był tym odgłosem i pokierował swojego wierzchowca w kierunku, z którego nadchodził. Nie upłynęło wiele czasu, kiedy znalazł się po środku ogromnej areny, a wszędzie wokoło mknęły kolorowe dywany. Niektóre z nich z błyskawiczną wręcz prędkością. Podszedł do zamaskowanego mężczyzny stojącego w ręku, żeby zapytać, co tu się dzieje, kiedy ten konspiracyjnym tonem wyjaśnił mu, że odbywają się tutaj nielegalne wyścigi dywanów i że jeśli chce może postawić jakąś kwotę na przewidywanego zwycięzcę. Szczerze? Theo kompletnie się na tym nie znał i pewnie opuściłby to miejsce, gdyby nie to, że jakaś dziewczyna nagle wyszeptała mu na ucho, że ma dzisiaj szczęśliwy dzień i że wyjawi mu, kto ma największą szansę na wygraną w tym rajdzie. Niestety Kain naiwnie jej zaufał… Całe szczęście, że nie zaryzykował chociaż zbyt wiele. Przekazał bukmacherowi tylko dwadzieścia pięć galeonów, a kiedy jego „jeździec” zakończył wyścig jako ostatni z głośnym westchnięciem odwrócił się na pięcie, żeby dosiąść swojego dumbadera. Nie spodziewał się, że facet go zatrzyma, żądając kolejnych dwudziestu pięciu złotych moment. – Ale przecież… – Chciał mu wytłumaczyć, że nie ma to najmniejszego sensu, ale wtedy dojrzał grupkę mężczyzn za jego plecami i błyszczące przy ich paskach sztylety, które uzmysłowiły mu, że dalsza dyskusja nie byłaby rozsądnym posunięciem. – W porządku, już dopłacam… – Mruknął więc niechętnie, przekazując kolejną sakiewkę z pieniędzmi komuś, kto tak perfidnie go oszukał. Cóż, do hazardu najwyraźniej smykałki nie miał, ale starał się nie psuć sobie nastroju z powodu utraty galeonów. Miał przecież znacznie więcej problemów na głowie. Dlatego nie spojrzał się nawet za siebie, a po prostu wskoczył na grzbiet swojego dumbadera, pośpieszając go, by zawiózł go z powrotem do pałacu.
zt.
Patricia D. Brandon
Wiek : 30
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 170cm
C. szczególne : burza kręconych, jasnych włosów; runa protekcyjna za lewym uchem
Dla niej, każdy nowy pomysł, który dawał szansę aby inaczej ugryźć klątwę, był nadzieją. W przypadku tak uciążliwej przypadłości, to normalne, że osoba borykająca się z nią, będzie widzieć światełko w tunelu, kiedy pojawi się ktoś kto będzie miał jakąś nową wizję rozprawienia się z klątwą. Jednocześnie, doskonale zdawała sobie sprawę z tego, że cokolwiek by to nie było i tak będzie eksperymentem, który wcale nie musi się udać, a wręcz może zaszkodzić. - Jeśli mam czekać na to, aż ktoś inny z tą przypadłością poświęci się, aby znaleźć lekarstwo, to sobie długo mogę poczekać. To baaardzo rzadka klątwa - zakomunikowała, starając się przedstawić mu własną perspektywę. Przecież sama nie była z tych, którzy czekają z założonymi rękoma na rozwiązanie. Owszem, obawa przed tym, że mogłoby to się źle skończyć, była. Jednak w tym przypadku trzeba było podjąć ryzyko, żeby uzyskać szanse na lepsze życie. - Jestem gotowa na te konsekwencje, jeśli tylko istnieje chociaż cień nadziei, że może się udać - oznajmiła wiedząc dokładnie o co mu chodzi. Pewnie inni na jej miejscu nie ryzykowaliby swojego dotychczasowego zdrowia czy nawet życia, jeśli w tej chwili jako tako radzą sobie z klątwą. Ale ona chciała normalnie żyć. Marzyła o tym, aby w pełni wrócić do sportu. Jakość jej życia w tej chwili była na zadowalającym poziomie, jednak Patricii to nie wystarczało. Usłyszawszy od niego historie o Gryfonie, którego spotkało niezwykłe nieszczęście, aż lekko rozdziawiła usta. Zamrugała kilkukrotnie, nie mogąc uwierzyć w to jakie rzeczy działy się w tej szkole przed tym, zanim się tam pojawiła. To było nie do pomyślenia. - Pustnik zrobił co...? - powtórzyła przerażona perspektywą tego wypadku. Jakim cudem do tego doszło? Nie znała szczegółów, ale to brzmiało tragicznie. - Opowiedz mi całą tą historie, od początku. - poprosiła go, chcąc dowiedzieć się więcej. To wszystko brzmiało jak opowieść z jakieś książki... W tym przypadku jednak nie chciała oceniać Hampsona pochopnie, zanim nie usłyszała jak dokładnie doszło do tego incydentu. Przecież pustniki nie latają sobie ot tak po błoniach. - O tym też czytałam. Dear urodziła jakiś czas temu, prawda? I nie za bardzo ogarnia życie i samą siebie... - w kręgu rodów czystokrwistych nic nikomu nie umknie. Zwłaszcza, jeśli chodzi o dziewczynę noszącą nazwisko szanowanego magicznego klanu, jednak która należała do tej części rodziny, wypchniętej poniekąd na margines. O tych mówiło się zdaje się najwięcej na bankietach czy balach. - Dawaj. Stawiam pięćdziesiąt galeonów, że Gryfoni zgniotą Ślizgonów. - oznajmiła stanowczo, podając mu dłoń, aby ją po chwili uścisnąć, jeśli chłopak przystał na zakład. Wierzyła w swoją drużynę. - Co? Niby czym miała się dzielić? - nie zrozumiała w pierwszej chwili o co mu chodziło, jednak kiedy do niej dotarło o czym mówił, jedynie się parsknęła śmiechem. Z Julką rzeczywiście gadały nie tylko o miotłach, ale z pewnością nie o facetach. Później rozmowa toczyła się bardzo swobodnie, dopóki nie skupili całkowicie na tym, co działo się na arenie. W końcu niedługo miał być kulminacyjny moment na mecie, dlatego Brandon nie szczędziła sobie krzyków, kiedy dowiedziała się, że dywan, na który postawiła sporą kwotę, prowadzi. Przeżywała wszystko bardzo mocno, pochylona nad barierką, dopóki nie usłyszała znajomych głosów i nie zobaczyła trójki, którą już wcześniej z Maxem zauważyli na trybunach. - Rzeczywiście - "ekscytujące" to zdecydowanie lepsze określenie. - uznała po słowach @Huxley Williams, obdarzając szerokim uśmiechem @Perpetua Whitehorn, która faktycznie wyglądała zaabsorbowaną całym tym wydarzeniem (a nauczyciel uzdrawiania wyraźnie był jego częścią w dużym stopniu). - Macie intercyzę i jeszcze mu gotujesz? - spytała @Julia Brooks, wyraźnie zaciekawiona i jednocześnie rozbawiona jej wymianą zdań z Solbergiem. Jedak nie było jej dane długo skupić się na kwestii ich małżeństwa-niemałżeństwa, bo wtem Perpetua zwróciła uwagę wszystkich na stadion, na którym Patricia z dosłownie zapartym tchem obserwowała jak uczestnicy pokonują ostatnie metry, kończąc wyścig na mecie. - TAK JEST! - krzyknęła niemalże na równi z Huxem, kiedy jej faworyt z trudem wyhamował za linią mety. Uśmiechnięta od ucha do ucha, usłyszała kolejne słowa Williamsa i zaśmiała się w głos, zdając sobie dość szybko sprawę z tego, że oboje kibicowali temu samemu dywanowi, zbiła z nim piątkę. - Ja wiem, że to nielegalne widowisko, ale może lepiej niech nie przelewają tutaj krwi - uznała po pytaniu Perpetuy, która chciała wiedzieć czy uczestnicy zaszczycą ich walką na sam koniec. Jakby samo współzawodnictwo i konkurencyjność nie były wystarczająco ciekawe i emocjonujące. - Ja niestety odpadam, także raczcie się papieroskiem sami. Mogę jedynie potowarzyszyć. Ale najpierw... idę odebrać swoją nagrodę - zakomunikowała dumnie, zadowolona z siebie i jeśli Perp chciała z nią iść odebrać pieniądze, skierowały się razem do działu bukmacherskiego, by po kilku minutach wrócić do towarzystwa.