Podczas wędrówek po pustyni, nawet tych na dywanie - czasem trzeba w końcu wylądować - uwagę podróżnych często przykuwa olbrzymia wydma, która porusza się wystarczająco szybko, by ruch był zauważalny gołym okiem. W sumie w czarodziejskim świecie spacerująca kupa piachu nie jest niczym niezwykłym - przynajmniej do czasu, kiedy nie zaczyna ona pędzić z głośnym rykiem w Twoim kierunku. Lepiej bierz nogi za pas!
Kostki: ●1, 4 – gdyby można było powiedzieć, że da się 'wystrychnąć wydmę na dudka', to byłbyś teraz tego najlepszym przykładem. Dzięki zachowaniu spokoju teleportowałeś się od razu za wydmę - ku swojemu zdziwieniu trafiając na pogrzebany wcześniej pod piachem namiot jakiegoś innego podróżnika. Znajdujesz tu brodaty turban oraz 50 galeonów. ●2, 3, 5 – choć wydmie śpieszno było cię przygnieść, tobie nieco mniej śpieszno było żegnać się z powietrzem w płucach. Dlatego też w sobie tylko znany sposób zręcznie uskoczyłeś przed niebezpieczeństwem, będąc teraz wolnym by odlecieć w swoją stronę. ●6 – niestety, za bardzo się ślamazarzyłeś. Ogrom piasku dopada cię i przygniata, ty zaś teleportujesz się w ostatniej chwili przed całkowitym zmiażdżeniem. Masz jednak złamaną nogę. Jeśli posiadasz co najmniej 11 punktów z uzdrawiania, możesz uleczyć się sam - napisz w takim przypadku post na co najmniej 1000 znaków w dowolnym miejscu. Jeśli nie posiadasz tylu punktów to poproś kogoś o pomoc lub, w dowolnym miejscu w Pałacu, opisz spotkanie nadwornego uzdrowiciela (1500 znaków).
Tutaj nie musisz nosić specjalnego stroju.
Felinus Faolán Lowell
Wiek : 25
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 178
C. szczególne : Na prawej dłoni nosi Sygnet Myrtle Snow i Pochłaniacz Magii. Spokojne spojrzenie, łagodna aparycja.
Pustynia niosła ze sobą wiele skrajnie niebezpiecznych sytuacji. Była piękna - niby nie do końca posiadała na swych terenach to, co mogłoby zainteresować ludzką duszę, niemniej jednak rzucający się w oko piasek... wszędzie piasek... no kot na pewno by był zadowolony, krył tak naprawdę magię. Ogromne skupiska mocy magicznej przykuwały nie tylko turystów, ale także osoby pierwotnie mieszkające na terenach obecnej Arabii. Wiele rzeczy pozostawało niezbadanych, a te wymagały znacznie większej dozy uwagi. Nie inaczej podchodził do tego Lowell, choć nie ryzykował aż nadto, kiedy poruszał się na dumbaderze, który postanowił upatrzyć sobie... podgryzanie. Siekacze raz po raz chwytały za materiał szaty, nie pozwalając na normalną podróż, a materiał był raz po raz ciągnięty i mielony. Jakimś cudem udało mu się spotkać na początku drogi z Ulfurem; mężczyzna dzielił pokój z Whitehorn i Williamsem, co nie umknęło jego uwadze. Początkowo myślał, że parka będzie chciała pobyć sama, a tu proszę - dołączył do nich asystent. I jeszcze, jakby nie było, w pomieszczeniu znajdowała się przecież Florka, ale nie martwił się o nic - te cztery ściany były na tyle przestronne, iż pomieściłyby takich ćwierćolbrzymów w ilości pięciu. - Podgryzajko! - powiedział i wytarł materiał ubrania o grzbiet zwierzęcia, zauważając sporą ilość śliny na nim. Ohyda. Dziwne aż, że pluszaki tych stworzeń są takie urocze i przyjemnie pachną, skoro ich pierwowzory to kompletne przeciwieństwo... Nie chciał się jednak nad tym zastanawiać, biorąc głębszy wdech, by płuca odetchnęły świeżym powietrzem. No, prawie świeżym, bo nadal piasek był rozgrzany, choć wyprawy wieczorem niosły ze sobą możliwość odetchnięcia od wysokich temperatur. Te mimo wszystko i wbrew wszystkiemu uwielbiał. - Nie przeszkadzają ci takie upały? - podniósł czekoladowe tęczówki. - Zresztą, w ogóle, jak ci się podoba w Arabii? Wychodzisz, zapoznajesz się z kulturą czy jednak na razie spędzasz wolny czas w pokoju? - zapytawszy się, poczuł tym razem skubnięcie długaśnej szyi dumbadera na własnym udzie, kiedy to przemierzali przez kolejne tereny, wyszukując... czegokolwiek.
Na szczęście na pustyni nie musiał być odziany w szaty, które im dostarczono do pokoi. Mógł za to dziarsko założyć klapki, spodenki i koszulkę na ramiączka. Nie spodziewał się jednak tego że na początku drogi uda mu się natrafić na Felinusa, który widocznie również wybierał się na przejażdżkę po pustyni. Zaśmiał się delikatnie, kiedy wielbłąd Lowella postanowił przeżuć trochę szaty swojego jeźdźca. Ten na którym jechał ćwierćolbrzym, był w miarę spokojny pomijając to że miał sporo kilogramów do targania. Ulfura oraz pappara, który znudzony siedział na jego ramieniu. - Lubi Cię! - Gryźć w ubrania, ale to chyba też jakiś rodzaj sympatii. -Byłem już w Egipcie. Można powiedzieć że już tam się nieco przyzwyczaiłem. - No trochę już tych krajów odwiedził, więc poniekąd miał już jakieś tam doświadczenie.-Przyjemnie tu. No i kolorowo. Zwłaszcza w mieście. Jakoś powoli się oswajam z tym miejscem- No i z papparem, który ma zapędy do libacji alkoholowych. No i całkiem nieźle zna się na sztuce.
Uniknięcie oparzeń było ważne, a jako że na pustyni panowała wysoka temperatura (a promienie słoneczne wścibsko szukały odkrytego fragmentu skóry), nie bez powodu Lowell postanowił ubrać pustelnicze szaty. Co jak co, ale cenił sobie uniknięcie spalenia własnej skóry na raczka, w związku z czym gdzieś głęboko w torbie znajdowała się tubka z kremem z filtrem, byleby nie nabawić się czegoś poważniejszego. Natrafienie na Ulfura było jedną z tych rzeczy, które jakoś poprawiły mu humor - nie ma nic lepszego od wspólnej pogawędki, prawda? A jak się okazało, w sumie to szli na tych pięknych dumbaderach w podobną stronę, także nie pozostawało nic innego, jak po prostu sobie potowarzyszyć. Szkoda tylko, że wielbłąd uznał ubranie za coś, co nadaje się do przeżucia, przetrawienia i wyrzucenia z siebie z drugiej strony. Raz po raz ośliniał płachty materiału, na co były student skrzywił się i miał ochotę jęknąć z nieszczęść, jakie się mu przytrafiają na samym starcie, niemniej jednak tego nie zrobił. Nawet jeżeli siekacze ponownie chwyciły za spodnie i uznały, że będą bardzo ładnie wyglądać w wersji podziurawionej. - Chyba bardziej lubi moje ubranie! - podniósł dłonie, jakby się zdenerwował, by potem się zaśmiać lekko i spojrzeć na ćwierćolbrzyma, pod którym jeszcze nie uginał się wierzchowiec. Jeszcze. Tyle przynajmniej dobrego, bo gdyby złamali mu kręgosłup na samym starcie, nie byłoby zapewne zbyt ciekawie. - No najwyższa forma lubienia, pozostawianie śliny i śladów po zębach, suuper... - westchnąwszy lekko, machnął jednak na to ręką, by potem chwycić dłonią za butelkę z wodą, którą odkorkował. Musiał się napić, a nawodnienie w tak niesprzyjających warunkach było ważne. Ciągle o tym zapominał, jako że ciepło było przez niego bardziej tolerowane niż nadmierny chłód. Felinus podniósł wzrok, troszeczkę się dziwiąc na tę wyprawę do Egiptu, ale w sumie nie znał Tunglbarnna na tyle, by móc stwierdzić, czy ten człowiek podróżuje, czy jednak woli prowadzić bardziej statyczny tryb życia od dynamicznego. - W Egipcie? Coś ciekawego tam miałeś do roboty czy powiodła cię czysta ciekawość? - musiał zagaić, choć wiadomo, nie wymagał odpowiedzi. Nie lubił stawiać poszczególnych warunków rozmowy, więc jak Úlfur nie chciał się czymś podzielić, nie sprawiało mu to żadnego problemu. - Nie przytłaczają cię te bogate dekoracje i zdobienia? Albo wiedźmy próbujące wywróżyć przyszłość? - lekko się zaśmiał, by tym samym kontynuować podróż przez pustynię.
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Cel był jeden. Chciał dziś nie tylko pobłąkać się w samotności po pustyni, ale i trafić na wyścigi dywanów, które ponoć odbywały się gdzieś na bezkresnych piaskach pod osłoną nocy. Arena miała być ukryta zaklęciami, więc Max starał się wypatrzeć cokolwiek, co pozwoliłoby mu zidentyfikować lokację, której szukał. Jego pappar lecący nad prowadzącym Solberga dumbaderem wydawał się być nieco bardziej ożywiony, gdy usłyszał, jakie chłopak ma na dziś plany. W końcu hazard to była jego działka i Max już wiedział, że na pewno usłyszy od ptaszyska jakieś "świetnie" porady co do obstawiania wyniku. Po arenie nie było jednak nigdzie śladu, a krajobraz składał się tylko z piachu i mniej lub bardziej znajomych wydm. Max powoli miał tego dosyć i miał wrażenie, że zaraz zaśnie, gdy nagle jego oczom ukazało się coś dziwnego. Wydma, która górowała przed nim zdawała się poruszać. Solberg miał przeczucie, że to nic dobrego i miał cholera świętą rację! Od razu teleportował się wraz ze zwierzakami i jakimś cudem udało mu się wylądować dokładnie za górą piachu, która przed chwilą go atakowała. Serce waliło mu z nagłego dopływu adrenaliny, więc musiał na chwilę przystanąć. Zaznając odpoczynku nagle zauważył coś pod piaskiem. Podszedł tam, by odkryć, że jest to namiot jakiegoś podróżnika, który raczej nie miał zamiaru wracać już po swoje rzeczy. Solberg skorzystał więc z okazji i poszukał, czy nie ma tam czegoś ciekawego. Schował do kieszeni sakiewkę z galeonami oraz zabrał jakiś turban i ponownie ruszył szukać areny.
//zt
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Úlfur Tunglbarnn
Wiek : 35
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 235 cm
C. szczególne : Całe ciało poza twarzą ma w tatuażach.
Magiczny papug na jego ramieniu powoli już zaczął narzekać na Ulfa jakim on jest nudziarzem. No... Ciekawy ptaszor mu się trafił. Mimo pozorów był jednak całkiem towarzyskim stworzeniem. Przynajmniej z perspektywy ćwierćolbrzyma, który widział w ten sposób całkiem sporo zwierząt. Nawet te niebezpieczne. -No! Ważne że jednak lubi!- Skoro dumbader okazywał sympatię jego ubraniom, to może i Felinusowi trochę jej okaże. W międzyczasie zaczął się zastanawiać czy nie nafaszerowano jego wielbłąda jakimiś eliksirami wzmacniającymi, skoro ten targał tak sporego faceta bez żadnych trudności. Na myśl o Egipcie nieco się uśmiechnął, bo podróż wokół świata, do której ten kraj należał, była jednym z jego najlepszych przeżyć.-Przyjechałem tam od razu z Grecji. W celach głównie turystycznych i zamiarem spotkania żyjących tam stworzeń. - I jeśli Felinus podpyta, to będzie mógł o całej podróży powiedzieć nieco więcej. -Jeszcze na żadną nie natrafiłem. Jeszcze!
Jego papuga była strasznie wygadana. Z trudem mógł znieść ciągłe skrzeczenie, które może miało przekazać coś więcej, niemniej jednak się do tego nie przyczyniało. Magiczne stworzenia były owszem ciekawe, no ba, posiadał jako tako doświadczenie, ale te wyczuwały od niego zagrożenie. Lowell podejrzewał, że to wina demonów przeszłości ciągnących się aż do teraz, niemniej jednak nie chciał na siebie narzucać zbyt dużego bagażu obwiniania za wszelkie grzechy świata. Zatracanie się we własnym myśleniu nie było wskazane, o czym doskonale wiedział; mogły one poruszać się w cieniu, snuć niczym drapieżniki, a i tak musiał się przed nimi bronić. Innego wyjścia nie miał, kiedy to wychodził na prostą, choć i w Arabii potrzebował konsultacji z uzdrowicielami posiadającymi odpowiednie specjalizacje. Do tego ciągle zażywane leki mogły wzbudzać podejrzenia. Ciągle podgryzający ubrania wielbłąd upatrzył sobie bok, który, jak na złość, postanowił łaskotać z największą siłą. Były student lekko się zaśmiał na to wszystko, klepiąc śliniącego, łaskoczącego i podgryzającego zwierzaka po grzbiecie, palcami muskając jego dość specyficzną sierść. Prawdopodobnie Úlfur miał rację - zwierzaki różnie okazują to, że kogoś lubią, niemniej jednak ten równie mógł być po prostu głodny. Kiwnął głową i uśmiechnął się widocznie, by tym samym kontynuować rozmowę na temat ciut inny. - Z Grecji? Czyli dużo podróżujesz? - podniósł brwi w widocznym zdziwieniu. Niezbyt wiele wiedział na temat Tunglbarnna, co nie było niczym dziwnym, skoro różnica wieku była widoczna, no na pewno na tym samym roku nie byli, względem tego nie musiał się jakoś specjalnie zastanawiać. Mimo to nawiązywanie znajomości z różnych lat nie sprawiało mu żadnego problemu. Do Perpetuy zwracał się po imieniu, jego partner był młodszy o te cztery lata, a do tego zadawał się głównie z uczniami. - Jeszcze! Czekaj tylko, aż ci wywróży coś kompletnie znikąd! - zaśmiał się lekko, choć nie było mu do śmiechu, gdy zaczął coś zauważać. Wydma jakoś dziwnie zbliżała się w ich kierunku... albo Lowellowi się wydawało? Poprawiwszy okulary, chyba się jakoś specjalnie nie mylił, na krótki moment je zdejmując w pełni. Zmrużył oczy, spojrzał, zastanowił się, zaczął cofać. - Ekhm, czy ty też widzisz to, co ja...? - rozpoczął powoli, zauważając, że ta piękna atrakcja chyba się jakoś postanowiła do nich jeszcze bardziej przybliżyć. - Ta wydma chyba się porusza w naszą stronę... - dumbader samodzielnie nawet zaczął funkcjonować, poruszając się w przeciwnym kierunku z dość sporą prędkością, byleby nie dotknęły go skutki przygniecenia przez piasek. - Podgryzajko, nie tak szybko! - wypowiedział, choć nie mógł zatrzymać tego wierzchowca, który postanowił żyć własnym życiem.
Ze zwykłego narzekania czerwony magiczny papug, z niebieskimi i kobaltowymi wstawkami przeszedł w stan napieprzania go lekko dziobem o łeb. I powtarzania "Ej, chodźmy się napić.", "Za mną się nie napijesz?" albo "Skoczmy na pokera. Pomogę Ci kantować." Nie żeby coś, ale zaczął się do jego zachowania przyzwyczajać. Jeśli będzie to możliwe, to spróbuje zabrać go ze sobą z powrotem do Wielkiej Brytanii. Bo zdołał do tego narzekania się przyzwyczaić. -No, do niedawna całkiem sporo. Podróżowałem z przyjaciółką. W Grecji spotkaliśmy trzygłowego psa. Strasznie uroczy jak śpi do muzyki.- Zdecydowanie była to jedna z najbardziej uroczych rzeczy jakie udało mu się zobaczyć podczas swoich podróży. -Byłem jeszcze między innymi w Norwegii, Niemczech, Chinach, Japonii i w Stanach. - Do odhaczenia nadal miał Australię i Antarktydę, ale to raczej już nie w tym roku. Poza tym jeszcze jakieś ciekawe kraje do odwiedzenia się znajdą. Kiedy Felinus zwrócił uwagę na wydmę, przypatrzył się jej nieco.-Faktycznie jakby do nas płynęła. - Nawet jego Pappar to zauważył i przestał go dziobać. Zamiast tego się gapił na wydmę. Dumbader ćwierćolbrzyma podobnie jak Felinusa, zaczął uciekać od wydmy. Przesłanie wielbłądów było jasne jak słońce ~ "Spierdalamy"
Różowy pappar był niesamowitą duszą towarzystwa. Zapewne, gdyby był człowiekiem, chodziłby na imprezy co trzy dni i chlał w cztery dupy, niemniej jednak nie mógł mieć ku temu pewności. Westchnąwszy ciężko, już przyzwyczaił się do jego (jej?) ciągłego skrzeczenia, niemniej jednak nadal, ślad po bólu głowy pozostał, jakby nie chcąc tym samym przyczynić się bezpośrednio do lepszego samopoczucia. Niemniej jednak był uśmiechnięty, jak to miał w zwyczaju. Od poprzedniego roku przeszedł ogromną metamorfozę, której nikt się nie spodziewał, a z której samemu był dumny. Być może zwierzęta to też zauważą i pozostawią karty historii na inny moment? Tego nie wiedział, a mógł jedynie się zastanawiać, jakby poruszał się po wyjątkowo cienkim lodzie, który może w każdej chwili pęknąć. - A słyszałem o nich! Nawet w mitologii greckiej pojawia się trzygłowy pies o imieniu Cerber. - z kulturą mugolską był zaznajomiony, w związku z czym jakoś postanowił to z siebie wydobyć. Niemagiczny świat zdawał się być równie jego domeną, choć wiadomo - teraz skupiał się na tym w pełni magicznym. I dzięki wycieczce do Arabii mógł zapoznać się z inną kulturą, jak również zdobył całkiem widoczną opaleniznę, nad którą będzie musiał jednak przystopować. - To... dużo odwiedziłeś. Co spowodowało, że zdecydowałeś się to na jakiś czas porzucić? - spojrzał, zadał pytanie, niemniej jednak po tonie głosu i postawie ciała było widać, że nie wymaga odpowiedzi, jeżeli jest prywatna i delikatna. Co jak co, ale szanował to, iż każdy ma swoje sekrety i swoje problemy, z którymi musi się zmagać. Mimo to nie mógł się jakoś skupić specjalnie na tym dialogu, kiedy dumbader jednogłośnie postanowił, że to jest idealna okazja do ucieczki. Przebierał w nogach, jakby miał wiatraczek w tyłku, a wydma zbliżała się i zbliżała nieustannie; różowa papuga zamilkła na moment i wybałuszyła oczy, co wskazywało na jej przerażenie. Chyba przydałoby się... zwiać? - Ona do nas płynie! - Lowell po drodze rzucił Accenure, odwracając się na swoim wierzchowcu, niemniej jednak wydma radośnie i bez żadnego opamiętania przygniotła barierę, zamieniając ją w pył; drobinki magii uniosły się w powietrzu, by tym samym zaniknąć w eter wspomnień. - Prrr, dawaj, szybko! - popędził rumaka, który i tak zapierniczał tyle, ile fabryka dała, podskakując niezbyt wygodnie na jego grzbiecie. Ból dupska gwarantowany, kompletnie się do tego nie przystosował, niemniej jednak opadająca powoli w ich stronę wydma nie była niczym przyjemnym. Po krótszej chwili na styk ominęła ich możliwość bycia zgniecionym, a fala piasku uderzyła zwierzęta lekko po kończynach, wywołując u nich prychnięcie. Przez chwilę nie dało się oddychać, a piasek chciał dostać się dosłownie wszędzie, ograniczając na krótki moment widoczność; zamknięcie oczu było jedynym prawidłowym rozwiązaniem, a gdy wszystko ucichło, Felinus podniósł wzrok. - W porządku? - spojrzał na Ulfura, chcąc upewnić się, czy aby na pewno nic mu nie jest. Lekko poklepał po grzbiecie wpierdzielającego nogawkę wielbłąda, biorąc głębszy wdech. - Ta pustynia to chyba nas trochę nie lubi. - przyznał po chwili ciszy, gdy pappar, który wcześniej skrył się do torby, postanowił wyjrzeć i zaskrzeczeć nieśmiało.
Jego zamiłowanie magicznych stworzeń można było niekiedy uznać za niebezpieczne. Zwłaszcza skoro właśnie na przykład takie stworzenia jak trzygłowe psy uważał za urocze. Tak... Większość innych ludzi by poważnie się nad tym najpierw zastanowiła.-No... Postanowiłem po prostu sobie zrobić małą przerwę i w końcu zostać nauczycielem w Hogwarcie.- No i zatrudnienie złapał. W sumie to nawet będąc tu w Arabii udało mu się podłapać jeden czy dwa pomysły, które będzie mógł wykorzystać podczas lekcji. -Ona nie płynie... Tylko Zapierdala!- Krzyknął razem z dumbaderem, który dostał jakiegoś power up'a, bo postanowił przyśpieszyć jeszcze bardziej. Kiedy pogoń z piachem dobiegła końca, zaczął wypluwać piach co mu do paszczy naleciał. -Nah... Mogło być gorzej.- Chociaż raczej gigantyczne mięsożerne robale nie żyły na tych pustyniach. Czegoś takiego prędzej spodziewałby się na pustyni w Mongolii. Albo w Australii...
Felinus Faolán Lowell
Wiek : 25
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 178
C. szczególne : Na prawej dłoni nosi Sygnet Myrtle Snow i Pochłaniacz Magii. Spokojne spojrzenie, łagodna aparycja.
Czy było niebezpieczne? Przecież oddychanie powietrzem w Londynie również pozostawiało ślady na organizmie, więc w sumie nic nie było tak naprawdę w stu procentach bezpieczne. Jedni wolą hodować roślinki, drudzy natomiast skupiają się przede wszystkim na zaklęciach. Każda dziedzina obarczona jest zagrożeniem, które może znacząco wpłynąć na czarodzieja. Nie tylko Opieka Nad Magicznymi Stworzeniami, którą uznawał za uroczą. Wszystko zależy od punktu widzenia i punktu, w jakim to człowiek obecnie się znajduje. Ale ograniczanie się na pewno w niczym nie pomaga. - Małą przerwę? Na krócej, na dłużej? - podniósł brwi w zaciekawieniu, bo co jak co, ale była to dość ważna kwestia. Zmiana kariery na rok, by pobawić się w asystenta nauczyciela, nie była zbyt racjonalnym krokiem, o czym doskonale wiedział. O ile może niektórzy lubią takie życie, o tyle jednak samemu cenił stabilność, do której to się ostatnio uciekał. Tym razem jednak musieli uciekać przed czymś; wielka, wędrująca wydma chciała ich przytulić całą swoją objętością... i żadnemu z nich to się nie podobało. Na szczęście dumbadery potrafiły zapierniczać tyle, ile fabryka im dała, w związku z czym jedynie kurz i piasek zawitały na ich ubraniach. Być może włosach, oczach - samemu miał szczęście, mogąc uniknąć potencjalnego oślepienia. - Gorzej? Może jakieś ogromne węże? Fulady? - zastanowiwszy się, samotnicze podróżowanie po pustyni było samobójcze. Odgarnięcie włosów pozwoliło mu ogarnąć się względnie, gdy wędrował już spokojniej na dumbaderach, a papuga wyszła z ukrycia, powracając na ramię. - Ewentualnie, nie wiem, jacyś rozbójnicy? Chociaż takiego scenariusza wolałbym uniknąć... - wzruszył ramionami i lekko się skrzywił, bo słyszał o tym, że turyści pozostawali wyjątkowo łatwym celem dla rzezimieszków, którzy szukali łatwego łupu. Niestety.
Lekko się zaśmiał na pytanie byłego puchona. -Patrząc na to gdzie teraz jesteśmy? Chyba na krótko. Chociaż tu sobie raczej tatuażu nie zrobię. - Zwłaszcza że nie tyle nie było gdzie tego zrobić w Jamalu, to na jego ciele powoli kończyło się miejsce na malunki, a trzeba było mu przyznać że z jego cielskiem tego miejsca było sporo. Naprawdę sporo. Musiał się jeszcze zastanowić nad tym co mogło być gorsze od goniącej ich wydmy. Dlatego odpowiedź dał dopiero po kilku sekundach. -Wiesz... Zawsze mogliśmy jakimś cudem trafić na Hafisa, Sile albo Ifryta. - A te nie należały do stworzeń przyjemnych. No może poza Hafisem, bo mimo tego że był on cholernie groźny, to Úlf miał słabość do kotowatych wszelkiego rodzaju. Nie jego wina tak już miał. Znając życie gdyby jakiegoś samotnie spotkał, to zamiast uciekać odrazu, to otoczyłby się barierami i zaczął go podziwiać. -Szczerze to nie zdziwiłbym się gdyby ta wydma jakiegoś Fulada nam przywiała.
Felinus Faolán Lowell
Wiek : 25
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 178
C. szczególne : Na prawej dłoni nosi Sygnet Myrtle Snow i Pochłaniacz Magii. Spokojne spojrzenie, łagodna aparycja.
Spoglądając na arabskie piaski, trudno było nie odnieść wrażenia, że życie na pustyni jest dość ryzykowne. Całe szczęście, że miał w Londynie własny dom. Rozpadający się powoli i wymagający bardziej gruntownego remontu niż "zakleić dach", o czym doskonale wiedział i czego nie zamierzał negować. Co jak co, ale po powrocie z wakacji czeka go z tym sporo roboty, bo kupowanie domu po taniości - w szczególności, że nie miał zbyt dużo pieniędzy wraz z tym, co uzbierała Lydia - wiązało się z dodatkowymi konsekwencjami. O których oczywiście wiedział, ale liczył, że te pojawią się później. No cóż, i tak minął rok, więc nie było źle; westchnąwszy ciężko, lekko się uśmiechnął na kwestię tatuażu. Sam nie miał zamiaru robić, przynajmniej na razie, żadnej dziary na swoim ciele. Nie miał ku temu powodu. - Może jest jakieś studio? Kto wie. Warto chyba popytać, bo byłaby dobra pamiątka. - lekko się uśmiechnął, bo co prawda Jamal przecież kwitnął najróżniejszymi barwami i zapachami, ale nie wątpił w to, iż jakieś miejsce do wykonania tatuażu na pewno się znajdzie. Kwestia poszukania i popytania okolicznych mieszkańców, bo po wielu z nich widział, że coś takiego musi istnieć - no chyba że robią to ryzykownymi krokami w domu. Lowell, jeżeli chciałby samemu osobiście, mógłby wybrać jeden projekt, który zostałby zrealizowany na ciele. Być może zbyt charakterystyczny, ale i tak czy siak, jakieś powiązanie musiało w tym wszystkim się znajdować. Doskonale pamiętał, jak na początku roku szkolnego mówił, że nie chce usuwać blizn ani robić sobie dekoracji na ciele. Wszystko jednak szło do przodu, czego nie potrafił uniknąć; zmiany są naturalne. - Nie byłoby aż tak źle. Raczej. - może wierzył w swoje umiejętności rzucania zaklęć ofensywnych i defensywnych, ale nie zamierzał tego testować. Drugie stworzenie na niego by nie wpłynęło (i chwała Merlinowi), czym jednak nie zamierzał się chwalić. Z Hafisem i Ifrytem mógłby być problem, niemniej jednak i w tej kwestii jakoś daliby radę. Jakoś, ale to nie oznaczało, że bez żadnych obrażeń. Też, jeżeli mieliby możliwość uniknięcia walki - tego wolał się trzymać. Wycofać się bezpiecznie. - Też bym się nie zdziwił, ale na razie to chyba koniec tej wydmy. - wskazał podbródkiem, wykonując gest, by tym samym zauważyć, jak ta zaczęła się cofać. - To co, idziemy dalej? - zaproponował, bo nic im nie szkodziło.
Przez pierwsze kilka dni pobytu w Arabii poruszał się przede wszystkim w obrębie jamalskiego miasteczka, zapamiętując lokalizacje największych sklepów czy restauracji, jednocześnie ucząc się swobodnego lotu na magicznym dywanie. Powoli nużyło go jednak przemierzanie w kółko tych samych alejek, toteż tego dnia zdecydował się na odwiedziny w wypożyczalni dumbaderów. Magiczne stworzenia niespecjalnie zanim przepadały i szczerze mówiąc, wolałby skorzystać ze swojej lektyki, ale jego pappar uprzedzał, że nie jest to odpowiedni środek transportu, jeśli chodzi o podróże po pustyni. W przeciwieństwie do dywanów, czarodziejskie wielbłądy znały bowiem drogę powrotną, a jakby nie spojrzeć, wśród piaszczystych terenów nie trudno było się pogubić. – Dobra, dobra. Wezmę dumbadera. – Odpowiedział swojej papudze, przyglądając się garbatym ssakom, z których większość prychała na niego głośno i łypała na jego twarz groźnym spojrzeniem. Właściciel przybytku sam miał problem z doborem kompana dla Theo, ale wreszcie chłopakowi udało się usadzić tyłek na jednym ze spokojniejszych osobników. Co prawda nadal obawiał się, że futerkowy przyjaciel zechce gdzieś po drodze zrzucić go z grzbietu, ale nie miał wyjścia jak po prostu zaufać zapewnieniom arabskiego mężczyzny, iż akurat ten okaz dogada się z każdym, nawet zapalczywym przeciwnikiem zwierząt… A przecież Kain, mimo wszystko, ich przeciwnikiem nie był. Musiał przyznać, że niepotrzebnie się obawiał, bo w dumbaderskim siodle było mu nad wyraz wygodnie, a jego nietypowy rumak cały czas utrzymywał jednostajne tempo, dzięki czemu wycieczka przebiegała całkiem przyjemnie. O ile jednak sprzyjał mu sam kompan, tak zdecydowanie nie mógł powiedzieć tego samego o otaczającej go przyrodzie. Po półgodzinnym przemarszu jego oczom ukazała się olbrzymia wydma, która mknęła w błyskawicznym tempie w jego kierunku. Niewiele myśląc, zeskoczył z garbatych pleców swego wierzchowca, odruchowo sięgając po swoją różdżkę. Na szczęście zaklęcia, w tym teleportacja, nigdy nie sprawiały mu większych problemów, a po chwili chłopak wylądował zgrabnie na ziemi, tuż za poruszającą się w odwrotnym kierunku falą piachu. Mimo wszystko serce nadal wyrywało mu się w piersi, przypominając o niedawnym niebezpieczeństwie, a co gorsza w tym zamieszeniu Theo zgubił gdzieś zarówno pappara, jak i dumbadera. – Świetnie. – Mruknął pod nosem, wykopując butem leżący obok kamień, kiedy nagle jego wzrok napotkał na pogrzebany pod ziemią namiot, prawdopodobnie należący do podróżnika, który miał nieco mniej szczęścia od niego. Musiał poczekać na swych zwierzęcych towarzyszy, a skoro i tak nie miał nic lepszego do roboty, zbadał uważnie poszarpaną płachtę, znajdując pomiędzy kawałkami porwanego materiału brodaty turban i sakiewkę, w której brzęczało dźwięcznie aż pięćdziesiąt galeonów. Wyglądało na to, że wycieczka na pustynię się opłaciła, nawet jeśli w międzyczasie zaliczył ryzykowne zderzenie z nieokiełznanymi siłami natury.
Úlfur Tunglbarnn
Wiek : 35
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 235 cm
C. szczególne : Całe ciało poza twarzą ma w tatuażach.
Podejrzewał że życie w Jamalu mogło być pełne uroków, bo jakby na to nie spojrzeć było ono przecież cholernym latającym miastem. W dodatku trafienie tu na mugoli było prawie niemożliwe w tym miejscu, więc nie trzeba było być aż tak ostrożnym pod tym względem. W tatuażowanie się wrąbał się przy pierwszych odwiedzinach Norwegii, bo w końcu jeden tatuaż nie zaszkodzi. Szkoda że nim się zorientował, to miał już prawie całe ciało w malunkach. -Popytam jak będę na mieście. Chociaż i tak nie mam już za wiele miejsca na nowe.- Rzucił do towarzysza w podróży. Przypatrzył się wydmie oceniając czy kurwica już jej przeszła. -Chyba już się uspokoiła. Jedźmy dalej. - I tak oto ruszyli dalej przez pustynię.
/zt dla mnie i Felka.
Julia Brooks
Wiek : 22
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 170
C. szczególne : grzywka, tatuaże, pedantyzm, wisiorek z osą, pierścień działania na palcu,pachnie lawendą
Bywały dni, które już od samego początku, zdawały się lepsze od innych. Wiele mogło być powodów, sprawiających, że ta niedziela będzie lepsza od poprzedniej niedzieli. Czasem po prostu człowiek w końcu się wyspał i wstał z łóżka, tak dla odmiany, prawą nogą. Czasem śniadanie przygotowane przez skrzaty było tak smaczne i obfite, że aż nie wypadało się smucić. A czasem przychodził dzień, kiedy należało przetestować nowo zakupiony dywan! I tak było w przypadku Brooks. Dziewczyna oddała w recepcji używany sprzęt, który dostała na czas wycieczki, po czym rozwinęła przed pałacem swój własny. Był śliczny, dokładnie taki, jak sobie wymarzyła. Zielone ornamenty i haft przedstawiający czarną harpię. Dwuosobowy, wygodny i w miarę szybki. Nic, tylko latać i się cieszyć z lotu. Krukonka spakowała do plecaka butelkę z wodą i krem z filtrem, przewiesiła przez szyję omnikulary i dzierżąc w dłoni kompas miotlarski, ruszyła nad pustynię. Za każdym razem mówiono jej, że dumbadery, w przeciwieństwie do niej zawsze znajdą drogę do domu. Na razie jednak ani razu się nie zgubiła, czy to latając dywanem, czy miotłą. Pokonywanie kolejnych kilometrów zajmowało się trochę czasu. Nie pędziła, wolała cieszyć się lotem i widokiem, a do tego wciąż nie czuła się zbyt pewnie. Każdy dywan był inny, reagował w inny sposób na ruchy i miał inną zwrotność. Zanim przejdzie do bardziej skomplikowanych manewrów, najpierw musi się go „nauczyć”.
Po pewnym czasie poczuła pierwsze oznaki znużenia. Przez omnikulary dostrzegła na pustyni odrobinę cienia, rzucanego przez potężną piaskową wydmę. Krukonka, nie zastanawiając się dwa razy, wylądowała w zacienionym miejscu, i zmęczona położyła się na chwilę na dywanie, rzucając na siebie zaklęcia chłodzące i popijając wodę. Odpoczynek nie trwa jednak długo. Julka leżała właśnie z zamkniętymi oczami, gdy usłyszała dziwny szum. Zignorowała go początkowo, ale kiedy hałas się nasilał, otworzyła oczy. I całe szczęście, bo chwilę później byłoby po niej. Okazało się bowiem, że ta olbrzymia wydma, była magiczna i poruszała się. I to nie powoli, a z zawrotną prędkością, pędziła tuż na Krukonkę. Dziewczyna poderwała dywan do góry i ruszyła przed siebie, a wydma puściła się jej śladem. Przez dobre kilkanaście sekund dywan dzieliło od piasku niebezpieczna odległość metra czy dwóch, zanim krukonce udało się uwolnić. Nie poszło jej jednak bezproblemowo. Przykrył ją bowiem piasek, który obciążył dywan i sprawił, że wylądowała ciężko tuż obok wydmy. - Co do chuja – wysapała przerażona, starając się zrozumieć, czego właśnie była świadkiem. Tym razem jednak nie pozwoliła sobie na leżenie. Doświadczona wcześniejszymi wydarzeniami, wsiadła szybko na dywan i odleciała jak najdalej od tej śmiercionośnej góry piachu. Jak się szybko okazało, nie tylko ona miała podobne przeżycia, bo w oddali zobaczyła uciekającego dumbadera, a potem jakąś jasno ubraną postać. Podleciała więc w tamtym kierunku, żeby się upewnić, iż nic się nikomu nie stało.
- Wszystko gra? – zapytała, wciąż siedząc na dywanie i wysypując z buta kilogramy piasku.
Theodore Kain
Wiek : 27
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 178
C. szczególne : delikatne piegi na nosie i w okolicach oczu / wyraźne oznaki niewyspania - sińce pod oczami, podkrążone ślepia
Przypadkowo odnalezione fanty niewątpliwie poprawiały humor, ale potrzebował jeszcze chwili, żeby w pełni dojść do siebie i przypomnieć sobie, co tak naprawdę się tutaj wydarzyło. Przed opuszczeniem jamalskiego miasteczka nie pomyślałby nawet, że na pustyni może być aż tak niebezpiecznie. Pamiętał o wodzie, o piekących nieprzyjemnie skórę upałach – jasne – nikt jednak nie uprzedził go, że człowiek może zostać przygnieciony przez pędzącą niczym kolej transsyberyjska wydmę. Tym razem miał sporo szczęścia. Spostrzegł zagrożenie w porę, a jego umiejętności pozwoliły mu na szybką teleportację, ale mimo to, zastanawiał się jak wiele osób zginęło zakopanych pod śmiercionośną falą piachu. Ta myśl uświadomiła mu zarazem, że pomimo wakacyjnego, relaksacyjnego nastroju, powinien jednak bardziej na siebie uważać. Schował brodaty turban i sakiewkę z galeonami do przewieszonej przez ramię torby, kiedy nagle usłyszał zza swoich pleców głos, którego w ogóle się nie spodziewał. Instynktownie odwrócił się w jego kierunku z pewnym zaciekawieniem lustrując ułożoną na magicznym dywanie sylwetkę. Wyglądało na to, że ekstremalne warunki dały się we znaki nie tylko jemu. – Pytasz o mnie czy o dumbadera? – Mruknął, rozglądając się za swym garbatym przyjacielem, ale nie widział póki co niczego, co mogłoby zaświadczyć, że nie przydarzyło mu się nic złego. Na próżno szukał również swojej papugi, ale o nią martwił się nieco mniej. Widział wszak jak ta odfruwa wyżej poza zasięg niebezpiecznej, sunącej po podłożu wydmy. – Ze mną wszystko w porządku, ale nie wiem co z nim i papparem. Co to w ogóle było… – Westchnął ciężko, bo teraz naprawdę zaczynał się już o nich martwić. Czy na pewno nie zostali przysypani piachem i czy w ogóle była jakakolwiek szansa na to, że się odnajdą? Wszystko wyglądało tutaj identycznie, a wokoło panowała niepokojąca go wręcz cisza, w której głos nieznajomej mu dziewczyny zdawał się w pewien sposób kojący. W tym całym rozgardiaszu niemal zapomniał natomiast o dobrych manierach i dopiero, kiedy podszedł bliżej przypomniał sobie, że wypadałoby wypytać ją o to samo. – A u Ciebie wszystko w porządku? – Rzucił pro forma, bo na pierwszy rzut oka nie widział na jej ciele żadnych krwawych śladów, a i jej zachowanie zdawało się normalne i jak na razie nie wzbudzało uzasadnionych obaw o jej zdrowie. – Podobno podróże po pustyni na dywanie są dość ryzykowne. – Wtrącił przekazywaną mu przez mieszkańców Jamalu informację, ale ton z jakim ją wypowiedział nie wybrzmiał wcale przekonująco. Pewnie dlatego, że sam przestał wierzyć w podobne plotki. Jakby nie spojrzeć: jego towarzyszka nadal dysponowała swoim magicznym środkiem transportu, podczas gdy ten wypożyczony przez niego najprawdopodobniej błąkał się gdzieś zagubiony po pustyni.
Julia Brooks
Wiek : 22
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 170
C. szczególne : grzywka, tatuaże, pedantyzm, wisiorek z osą, pierścień działania na palcu,pachnie lawendą
Brooks nie była do końca pewna, czemu aż tak bardzo ciągnęło ją na pustynię. Nie lubiła przecież piasku, słońce była zabójcze dla jej jasnej brytyjskiej karnacji, a do tego na każdym kroku czekało na człowieka jakieś niebezpieczeństwo. Jak nie kaktusy, który atakują cię, strzelając kolcami, to miasteczko nieumarłych, pragnących, byś dołączył do ich małej społeczności. Czasem z kolei człowiek myślał, że nic mu nie grozi, a po chwili musiał na nowo weryfikować własne poglądy, uciekając przed pędzącą wydmą, gotową pochłonąć wszystko na swej drodze. Nic dziwnego, że miasto Jamal znajdowało się w chmurach. Ziemia była zbyt niebezpieczna i nieprzewidywalna dla mieszkańców. A może to właśnie te niebezpieczeństwa sprawiały, że Krukonka nieświadomie wsiadała na dywan, zamiast na dumbadera i ruszała przemierzać piaski? Poczucie niebezpieczeństwa, przypływ adrenaliny i satysfakcja z tego, że po raz kolejny udało jej się wyjść z zagrożenia bez większego uszczerbku?
Kiedy piasek został wysypany z butów, a te ponownie wylądowały na jej stopach, dziewczyna wylądowała obok mężczyzny, który chował coś do torby.
- O dumbadera. Wszystko z nim w porządku? – spytała krótko, przewracając oczami. Całe szczęście, że miała na nosie przeciwsłoneczne okulary, bo ta reakcja na nie do końca mądre pytanie, mogła przejść bez echa.
Po zmierzwieniu włosów kilkoma agresywnymi ruchami jej dywan pokryły kolejne warstwy piasku. Czuła się, jakby była jakąś chodzącą piaskownicą, bo irytujące ziarenka wdzierały się w niemal każdy zakamarek jej ciała, łącznie z bielizną. Po powrocie czekała ją długa i dokładna kąpiel.
- Twój dumbader uciekł, widziałam go z góry. Ale nie przejmuj się. One zawsze wracają do domu. Jak takie wielkie, garbate gołębie pocztowe – pocieszyła nowego towarzysza, który martwił się o losy stworzenia. – Nie jestem specjalistką od piasku, ale wyglądało mi to na wielką, magiczną wydmę, która z jakichś powodów pędzie jak express do Hogwartu. Chłoszczyść. – Różdżka wymierzona w dywan oczyściła go ze wszelkiego brudu, a kiedy ten już lśnił czystością, przyszła pora na samą Krukonkę. Zaklęcie nie należało do najprzyjemniejszych, ale wciąż, lepsze było to, niż dyskomfort przy każdym drobnym ruchy. Idealnie nie było, ale i tak poczuła ulgę. – U mnie? Wszystko gra – skwitowała wzruszeniem ramion. Przy przygodach, które spotkały ją w jej krótkim życiu, ucieczka przed wydmą zdawała się czymś tak niebezpiecznym, jak gra w gargulki.
Na słowa, mądre zresztą, dotyczące ryzyka, wynikającego z latania na dywanie po pustyni, uśmiechnęła się ciepło. – Są ryzykowne – potwierdziła. – I dzięki temu sprawiają tyle frajdy. Zresztą, nie jestem głupia i latam z kompasem miotlarskim. – Z kieszeni szaty wyciągnęła niewielkie urządzenie, które zazwyczaj było przytwierdzone do rączki Nimbusa. W nawigowaniu po bezkresnych połaciach piasku sprawdzało się równie dobrze, co podczas latania w trakcie zamieci śnieżnej, bądź burzy. – Nie potrzebujesz przypadkiem podwózki?
Theodore Kain
Wiek : 27
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 178
C. szczególne : delikatne piegi na nosie i w okolicach oczu / wyraźne oznaki niewyspania - sińce pod oczami, podkrążone ślepia
Sam nie był zwolennikiem tak wysokich temperatur, a gnieżdżące się w ubraniach drobinki piasku momentami doprowadzały go do szału, ale wiedział, że nie przyjechał tutaj jedynie po to, by cały wyjazd – poza wykopaliskami – przesiedzieć w mieście. Skoro już znalazł się w samym sercu Arabii, szkoda byłoby z takiej okazji nie skorzystać i nie zwiedzić również pustynnych krajobrazów. Mimo że łaknął przygód, tak nie planował jednak ucieczki przed pędzącą wydmą. Nie potrzeba mu było takiego zastrzyku adrenaliny i ryzyka, szczególnie kiedy tak naprawdę większość czasu w Jamal poświęcał swojej pracy. Zdecydowanie wystarczyłaby możliwość uraczenia oczu pięknymi widokami, szczególnie że podobnych pejzaży na próżno było szukać na brytyjskich wyspach. Przez moment patrzył zdziwiony na swą towarzyszkę, kiedy ta bezceremonialnie oświadczyła, że bardziej interesuje ją zdrowie nie jego samego, a jego wierzchowca. W końcu jednak potraktował jej wypowiedź jako żart, obdarzając ją jednocześnie delikatnym uśmiechem. Nie był co prawda w stu procentach przekonany, czy właściwie odczytał jej zamiary, ale tak było po prostu wygodniej. – W tym problem, że nie wiem. – Przyznał się szczerze i bez bicia, bo pamiętał jedynie sunące w jego kierunku czoło piaszczystej fali i głośny trzask towarzyszący nagłej, spontanicznej teleportacji. Kolejne słowa dziewczyny trochę go jednak uspokoiły. Przynajmniej miał już pewność, że jego dumbader nie spoczął gdzieś na wieki, przysypany kupą ziemi. – Ciekawe co sobie pomyśli właściciel wypożyczalni jak zobaczy, że wrócił sam… – Zaczął się głośno zastanawiać, ale zaraz machnął na to wszystko ręką, zdając sobie sprawę z tego, że jamalski mężczyzna pewnie przywykł już do podobnych sytuacji. – Taa… dobre porównanie. – Westchnął jeszcze, przyglądając się jak Krukonka czyści swój dywan, ale nie chciał już wracać do tematu mknącej po pustyni wydmy. Ważne, że udało im się zażegnać zagrożenie i jakimś cudem wyjść z niego bez szwanku. Uniósł nieco wyżej brwi, gdy nieznajoma tak beztrosko potwierdziła jego słowa. Najwyraźniej trafił na kogoś żądnego niebezpiecznych rozrywek. – Ah, kompas… Latasz na miotle? Hobbystycznie? Zawodowo? – Ożywił się nagle, bo chociaż kojarzył przedmiot, nie spotykał go wcale tak często u innych osób. Nic więc dziwnego, że od razu poruszył temat quidditcha. Nim rozwinął go jednak na dobre, skinął głową z wymalowanym na twarzy grymasem. – Chętnie. Jak się okazuje, czasami lepiej skorzystać jednak z magicznego dywanu… – Odpowiedział łagodnym tonem, chociaż zaraz przyłożył doń do swego czoła i pokręcił głową ze zrezygnowaniem na wspomnienie o swoim dumbaderze, który nie z własnej woli pozostawił go na pustyni samego. – Mam nadzieję, że jakoś Ci się odwdzięczę. – Zapewnił ją jeszcze, kiedy przypomniał sobie, że tak naprawdę nawet się sobie nie przedstawili. – Tak w ogóle to jestem Theo. Theodore Kain. Były prefekt i Puchon, ale nie wiem czy mieliśmy kiedykolwiek okazję ze sobą rozmawiać. – Dodał więc naprędce, palcem wskazując na jej kompas miotlarski, jakby przypominając w ten sposób o swym wcześniejszym pytaniu.
Julia Brooks
Wiek : 22
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 170
C. szczególne : grzywka, tatuaże, pedantyzm, wisiorek z osą, pierścień działania na palcu,pachnie lawendą
Branie wypowiedzi Brooks za żart było dobrą strategią. Przede wszystkim dlatego, że w większości wypadków, słowa, które wydobywały się z jej ust, były właśnie żartami. Niekiedy kąśliwymi, czasami nie na miejscu, ale wciąż – żartami. W tym wypadku również nie miała na myśli nic złego i fakt, że mężczyzna uśmiechnął się lekko, wywołał u niej identyczną reakcję. Patrzyli więc na siebie, uśmiechali się i zapewne każde z nich zastanawiało się, co dalej. Wypożyczalnia dumbaderów musiała w tych rejonach stanowić prawdziwą żyłę złota. Co by się nie działo, zwierzęta zawsze wracały do domu. A jeżeli jakiś klient nie był zadowolony z usługi? Cóż, najczęściej nie miał okazji do złożenia reklamacji, bo po samotnym spacerze przez piaski, człowiek tracił jakąkolwiek ochotę na dyskusje.
- Myślę, że zalewa się gorzkimi łzami. Jak po każdym kliencie, który nie wrócił z pustyni. Swoją drogą to wyjaśnia, czemu żąda płatności z góry – rzuciła z uśmiechem, robiąc miejsce na dywanie. Na szczęście nie miała ze sobą zbyt wielu rzeczy. Zaledwie różdżkę i plecak, w którym znajdowała się woda i kilka paczek z sucharami. W taką pogodę jedzenie czegokolwiek innego groziło tłustymi łapkami i brudną szatą.
Nagłe ożywienie mężczyzny wywołane kompasem miło ją zaskoczyło. Mało kto tak entuzjastycznie podchodził do sprzętu miotlarskiego. Dla większości ludzi był to nic niewarty szmelc. Ale w tych kategoriach można chyba patrzeć na każdą rzecz, która nie spotyka się z naszym zainteresowaniem? Krukonka mogłaby szmelcem nazwać rękawice do prac zielarskich, bo sama tego nie robiła i wolała kupować gotowe składniki w sklepie z eliksirami.
- Przede wszystkim hobbystycznie – wyszczerzyła się szeroko, odpowiadając zgodnie z prawdą. Pytanie nowego towarzysza świadczyło, że jednak nie jest na bieżąco z ligą quidditcha, więc jakiekolwiek tłumaczenia, kim jest i czym się zajmuje, nie miały większego sensu. No i odpowiadało jej to. Anonimowość stanowiła niezwykle przyjemną odmianę. Jeżeli zawodowe granie w quidditcha miało jakieś wady, to jedną z nich był fakt, że pójście do sklepu po pastę miotlarską przestało trwać pięć minut.
- Julia. Studentka Ravenclawu. Miło poznać. A więc co robisz sam na pustyni, Theo? Znudziły cię uroki miasta w chmurach?
Theodore Kain
Wiek : 27
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 178
C. szczególne : delikatne piegi na nosie i w okolicach oczu / wyraźne oznaki niewyspania - sińce pod oczami, podkrążone ślepia
Czasami nawet w rozmowie z bliskim znajomym trudno było wyczuć żartobliwy ton, czy przyświecające jego słowom zamiary, ale tym razem musiałby być głuchym, żeby nie usłyszeć sarkastycznej nuty czającej się w głosie towarzyszki. Prychnął pod nosem, bo rzeczywiście odliczoną kwotę galeonów za wypożyczenie swojego dumbadera musiał uiścić od razu, ale wtedy nie próbował jeszcze zgłębić powodów, dla których właściciel zdecydował się właśnie taki sposób płatności. – Ciekawe, czy rzeczywiście zdarza się to tak często. – Mruknął zamyślony, ale przerwał widząc jak dziewczyna odsuwa się na swoim dywanie, by zrobić mu miejsce. Skorzystał z jej zaproszenia bez zawahania, bo buty nieprzyjemnie grzęzły mu w piachu, i wreszcie usadził swój tyłek obok. – Wiesz co, żarty żartami, ale w sumie wcześniej o tym nie myślałem… To trochę przykre. Teraz jak będę widział samotnego dumbadera zmierzającego do miasta, będę się zastanawiał czy ktoś nie leży na pustyni przysypany piachem. – Westchnął ciężko, ale nie kontynuował tego tematu, bo przecież i tak nie mogli nic na to poradzić, a szkoda byłoby się wpędzać w tak depresyjny nastrój. Ważne, że im udało się wyjść z opresji bez poważniejszych konsekwencji, jedynie ze zszarganymi nerwami. Oparł się dłońmi za plecami i wyciągnął się w tył, racząc twarz promieniami powoli zachodzącego już słońca, ale jedna rzecz cały czas nie dawała mu spokoju. Wydawało mu się, że mimo wszystko kojarzy skądś twarz swojej kompanki, ale coś podpowiadało mu, że wcale nie ze szkolnych korytarzy. Zabawne, bo chociaż sam nie grywał w quidditcha i latał na miotle słabo, tak przychodził nieraz na mecze i starał się śledzić rozgrywki na wyższym poziomie. Fakt, że ostatnimi czasy nie był z nimi na bieżąco, bo nawał pracy nie pozwalał mu na tak częste odwiedziny stadionów, ale i tak… można było się dziwić, że nie rozpoznał pałkarki Harpii z Holyhead i angielskiej kadry narodowej. Niewykluczone, że po prostu z bliska wyglądała ona zupełnie inaczej, no a po jej odpowiedzi Theo już w ogóle zgubił swój wcześniejszy trop i skinął jedynie porozumiewawczo głową. Nie miał wszak powodów, żeby jej nie wierzyć. – Ładne imię. – Przyznał szczerze, bo miło mu się ono kojarzyło, z drobną mugolską kuzynką, z którą niegdyś często grywał razem w tenisa. Kiedy usłyszał jej kolejne pytanie, musiał zastanowić się dłuższą chwilę nad odpowiedzią. Po prostu tyle się w międzyczasie wydarzyło, że sam zapomniał po co wyruszył na pustynię. – Ah, pappar. – Rzucił wpierw, bardziej do siebie niż do niej, zdając sobie sprawę z tego, że nie było to żadne wyjaśnienie. – Mój pappar to fruwającą encyklopedia, jeśli chodzi o historię tego miasta i jego okolic. Opowiadał mi wcześniej o jakichś słynnych Kopalniach Króla Nabuchodonozora. Chciałem je zwiedzić, ale chyba pogubiłem się gdzieś po drodze. – Rozwinął swoją wcześniejszą myśl, delikatnie gładząc palcami miękki, aksamitny materiał dywanu. – Słyszałaś o nich? Mimo że są zamknięte, podobno nadal można tam znaleźć grudki złota i diamenty. – Podzielił się informacjami, które zasłyszał od swojej kolorowej papugi, ale nie proponował nawet, by wspólnie ich poszukali, bo ucieczka przed wydmą kompletnie wyssała go z sił i teraz myślał już tylko o powrocie do bezpiecznego, jamalskiego miasteczka.
Julia Brooks
Wiek : 22
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 170
C. szczególne : grzywka, tatuaże, pedantyzm, wisiorek z osą, pierścień działania na palcu,pachnie lawendą
- Mi samej zdarzyło się to dwa razy – przyznała lekko, wspominając własne przeżycia z dumbaderami. Może i zwierzaki były bezpieczniejszą opcją niż dywany. Z drugiej strony jednak, dywany się nie płoszyły, nie zrzucały z siebie jeźdźca i nie uciekały do domu, ile fabryka dała, zostawiając za sobą cały świat, łącznie z osobą zwijającą się na piasku. Gdyby Krukonka należała do osób, lubujących się w noszeniu aluminiowych czapek, mogłaby przysiąc, że tak negatywna opinia na temat dywanów i ich roli na pustynie, to nic innego, jak działanie lobby właścicieli dumbaderów. Wystarczyło spojrzeć na aktualną sytuację. Krukonka, podobnie jak Kain, została zaatakowana przez piaskową wydmę i teraz to ona robiła za dywanowego ubera, bo garbaty towarzysz ex-puchona, zniknął już w oddali.
Na słowa Theo o samotnych dumbaderach, przekrzywiła głowę w zamyśleniu. Szczerze mówiąc, nie myślała o tym w ten sposób. Oczywiście, zdawała sobie sprawę, że samotny dumbader to jakaś samotna dusza porzucona na piaskach pustyni, ale nigdy nie zagłębiała się w to, czy komuś mogła stać się krzywda. Po prostu brała to za naturalną kolej rzeczy. Ot, kolejny nieszczęśnik z piaskiem w butach, który musiał się aportować do przystani.
Gdyby tak spojrzeć na to obiektywnie, to boiskowa Brooks niewiele miała wspólnego z tą prywatną, przynajmniej wizualnie. Kask na głowie, skrywający niemal czarne włosy, gogle miotlarskie, szaty i ochraniacze maskujące sylwetkę, brud na twarzy. Wszystko to obdzierało ją w jakiś sposób z człowieczeństwa i zamieniało w drobną maszynkę do machania pałką. I dawało dużą dozę prywatności wśród osób, które były raczej niedzielnymi fanami quidditcha.
- Dziękuję. – Dziewczyna odwróciła się i uśmiechnęła ciepło. – Dawno nikt mi tego nie mówił – przyznała zgodnie z prawdą. I choć sama lubiła swoje imię, to na tle czystokrwistych rezydentów Hogwartu o imionach dziwnych, antycznych, albo też przy całym morzu Irlandczyków i Walijczyków, wyróżniała się głównie tą właśnie normalnością.
- Tak się składa, że byłam w tych kopalniach. Niestety nie znalazłam nic cennego. No, chyba że za cenne można uznać stare sandały i łupki z wazy po jakimś pradawnym winie. Jak chcesz, to mogę ci pokazać, gdzie to jest. Widzę, że interesujesz się historią? – zapytała. Przy licznych atrakcjach, które oferował Jamal, pradawne kopalnie nie stanowiły jakiegoś szczególnie popularnego kierunku wypraw. Zwłaszcza tych samotnych.
Theodore Kain
Wiek : 27
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 178
C. szczególne : delikatne piegi na nosie i w okolicach oczu / wyraźne oznaki niewyspania - sińce pod oczami, podkrążone ślepia
- Chyba zaczynam już rozumiem skąd pomysł, żeby na pustynię wybrać się jednak dywanem. – Mruknął z uśmiechem, starając się odsunąć na bok myśli o zagubionych na pustyni jeźdźcach. Nigdy wcześniej się nad tym nie zastanawiał, ale faktycznie magiczne wielbłądy miały również swoje wady. Może i znały drogę do miasteczka, ale nie ukrywajmy, były to zwierzęta dość płochliwe, a teraz to właśnie on pozostał sam pośród bezkresnego, piaszczystego terenu, zmuszony prosić o podwózkę. Pewnie nie wpadłby na to, by o dumbaderową propagandę posądzać właścicieli wypożyczalni, ale coraz bardziej przekonywał się do skorzystania ze swojej magicznej lektyki, szczególnie że magiczne stworzenia zwykły podchodzić do niego z niechęcią i nawet teraz wiele czasu musiało upłynąć, nim brodaty mężczyzna znalazł właściwego dla niego wierzchowca. Teoretycznie trafił mu się najspokojniejszy okaz, i co mu z tego przyszło? Jedynie tyle, że nie został zrzucony z jego grzbietu gdzieś po drodze, ale co z tego, skoro jego garbaty przyjaciel najprawdopodobniej zdążył już o nim zapomnieć w drodze do swojej zagrody. Mimo że chadzał na mecze quidditcha i starał się na bieżąco śledzić tak rozgrywki ligowe, jak i międzynarodowe, tak rzeczywiście można byłoby go prędzej określić mianem niedzielnego kibica, niżeli wiernego, oddanego fana. Uwielbiał sport, ale w świecie czarodziejów brakowało mu jakiejś alternatywy. Niewiele dyscyplin doczekało się należnej im popularności, a chociaż przyjemnie było oglądać fruwający po boisku kafel i tłuczki, to i tak wolał pozostać przy mugolskiej piłce nożnej… no i oczywiście tenisie, w którego akurat grywał dość regularnie. – Tak w ogóle, jeśli mogę zapytać, ile dałaś za swój dywan? – Stwierdził, że przy okazji zorientuje się w cenach najbardziej chodliwych jamalskich towarów, mimo że nie spodziewał się, by zdobyli taki podczas wykopalisk. Nawet jeśli wyciągnęliby spod ziemi jakiś dywan, na pewno byłby cały porwany i nie nadawałby się już do użytku. - O. Akurat pradawne wazy po winie mogłyby być cenne… ale racja, musiałyby raczej zachować się w całości. – Jako asystent rzeczoznawcy musiał wtrącić swoje trzy knuty. – A to gdzieś po drodze do miasta? Nie chcę Cię narażać na dodatkowy kurs. – Zapytał również o lokalizację kopalni, bo mimo braku sukcesów po stronie krukońskiej koleżanki, i tak zamierzał je odwiedzić. Nie chciał jednak zarazem przesadnie wykorzystywać jej uprzejmości; i tak był wdzięczny, że dzięki niej nie musi drałować po pustyni w butach. – Od dziecka. Tata mnie zaraził, a i okazało się, że mam pamięć do różnych historycznych faktów i ciekawostek. Zabawne, bo ostatecznie wylądowałem w pracy w banku, przy wycenie magicznych artefaktów. Nie sądziłem, że kiedyś ta wiedza mi się przyda. – Wyjaśnił jej pokrótce, poprawiając ułożenie ciała na dywanie, bo podłoże pod tyłkiem wcale nie było tak miękkie, jak początkowo mu się wydawało. – A Ty? W jakich dziedzinach magii czujesz się najlepiej? Oczywiście poza lataniem na miotle. – Popatrzył na nią z zainteresowaniem, przypominając sobie, że ma do czynienia ze studentką Ravenclawu. Domyślał się więc, że jego towarzyszka może wymienić ich wiele, wszak Krukoni słynęli z bystrych umysłów i błyskawicznego przyswajania wiedzy.
Julia Brooks
Wiek : 22
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 170
C. szczególne : grzywka, tatuaże, pedantyzm, wisiorek z osą, pierścień działania na palcu,pachnie lawendą
Miotła, dywan, samochód… magiczne przedmioty, w przeciwieństwie do stworzeń, nie myślały. Nie poddawały się emocjom, nie uciekały, na zostawiały za sobą swego jeźdźca. Były milczące, posłuszne i gotowe na każdy gest. I przewidywalne, co znacznie ułatwiało poruszanie się. Im nie przeszkadzało zmęczenie, piach, upał. A dzięki temu można było na nie liczyć w każdej sytuacji, nawet tej beznadziejnej, jak podczas uciekania przed pędzącą wydmą piaskową.
Gdyby każdy mugolak miał wypisane na twarzy „niepełnokrwisty”, Julka już dawno zagadałaby do mężczyzny na temat futbolu. Sama, mieszkając w Londynie, okazyjni zahaczała do lokalnego pubu obejrzeć mecz piłkarski, najczęściej „Świętych”. A do tego, korzystając z faktu, że mieszkała blisko Stamford Bridge, udało jej się nawet pojawić na derbach Londynu. Nie miała jednak prawa wiedzieć o pochodzeniu nowego towarzysza, tak więc temat futbolu nie wyszedł na światło dzienne i zamiast tego przyszło im lecieć przez pewien czas w przyjemnej ciszy.
- 3 i pół stówki – odpowiedziała na pytanie o dywan. – Ale są zarówno tańsze, jak i droższe. Wszystko zależy od tego, jak duży dywan wybierzesz. Te największe, rodzinne, potrafią kosztować niewiele mniej, niż profesjonalna miotła. Szkoda tylko, że na Wyspach latanie dywanami jest nielegalne – skwitowała jeszcze na koniec, niezbyt pocieszona prawem panującym w Anglii. W czym władzom przeszkadzał kawałek latającego materiału? Nie miała bladego pojęcia, ale czuła, że jest to związane z konserwatyzmem wśród czarodziejów. I ochroną własnych interesów przez producentów mioteł. Innego powodu nie dostrzegała.
Słysząc słowa o dodatkowym kursie, pokiwała przecząco głową. – Nie wygłupiaj się. To nie tak daleko. Zresztą, jak się leci dywanem, to nic nie jest jakoś strasznie odległe. – Wybór kawałka materiału zamiast zwierzaka, pozwolił oszczędzić mnóstwo czasu. W końcu nie trzeba było się liczyć ze zmęczeniem czy kopytami zapadającymi się w piasek.
Wystarczyło obrać kierunek, przyspieszyć i pędzić przed siebie, a kolejne kilometry znikały w mgnieniu oka. Dwugodzinna wędrówka dumbaderem, na dywanie trwała nieco ponad pół godziny. A pół godziny w powietrzu, to dla Krukonki tyle, co i nic. – To jak, podrzucić cię do kopalni, czy zabrać cię do miasta? – zapytała i sięgnęła po butelkę z wodą.
Słysząc historię o zamiłowaniu towarzysza do historii oraz o ojcu-pasjonacie, uśmiechnęła się do siebie. Jak widać, łączyło ich nie tylko zamiłowanie do futbolu. Angielka również lubiła historię i również była nią zarażana, ale nie przez ojca, a matkę-historyczkę.
- Nice – stwierdziła krótko, wysłuchawszy historii Theo. – A masz jakiś ulubiony okres? Albo nację?
Brooks daleko było do stereotypowego Krukona. Oczywiście, oceny końcowe na świadectwie sugerują coś innego, ale fakty były takie, że dziewczyna była minimalistką. Nie chwytała wielu srok za ogon. Wolała zdać mniej przedmiotów i zrobić to najlepiej jak się da, zamiast chwytać wiele srok za ogon i osiągać przeciętność we wszystkim. Pytanie czarodzieja było niewygodne i ciężkie. Bo w czym tak naprawdę była dobra, nie licząc latania na miotle? Zaklęcia? Radziła sobie z nimi dobrze, do czasu, gdy nie przyszło jej się pojedynkować. Wtedy wychodził z niej prawdziwy derp. Eliksiry? Warzyła coraz rzadziej i dawna pasja zamieniła się w okazyjne hobby. Uzdrawianie? Nie przepadała za tym przedmiotem i uczyła się go z czystego pragmatyzmu, bo robiła sobie krzywdę znacznie częściej, niż przeciętny student Hogwartu.
- Ciężko stwierdzić – przyznała w końcu zgodnie z prawdą. – Przyzwoicie sobie radzę z wieloma rzeczami, ale w niczym nie jestem tak dobra, jak w lataniu. Chyba najlepiej mi idzie z zaklęciami, ale to nic nadzwyczajnego. Naszym opiekunem jest zaklęciarz, tak więc na lekcjach musimy się starać bardziej, niż mieszkańcy innych domów. – I całe szczęście. Postawa Kruczego ojca sprawiała, że dziś bez większych problemów potrafiła sobie poradzić choćby i na pustyni, za jedyne wsparcie mając kawałek magicznego drewna w dłoni.
Theodore Kain
Wiek : 27
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 178
C. szczególne : delikatne piegi na nosie i w okolicach oczu / wyraźne oznaki niewyspania - sińce pod oczami, podkrążone ślepia
Brakowało mu nieraz w magicznym świecie rozmów na typowo mugolskie tematy, toteż czasami sam żałował, że tak trudno pośród czarodziejów wypatrzyć tych, którzy odznaczają się nieco niższą czystością krwi. Z drugiej jednak strony może to i lepiej, że nikt nie miał wypisanego swojego statusu na twarzy, bo najprawdopodobniej prowadziłoby to jedynie do jeszcze większych podziałów społecznych. Wielokrotnie doświadczył wszak przykrości z powodu swojego pochodzenia, a chociaż dorósł do tego, by się go nie wstydzić, to i tak nie chwalił się wszem i wobec tym, że urodził się w dzielnicy, w której różdżki chwyta się w dłonie wyłącznie w przypadku bali przebierańców. - Sporo sobie życzą… – Uniósł brwi w geście zaskoczenia, bo mimo że zdawał sobie sprawę z tego, że latające dywany to dość drogi interes, tak chyba i tak przewidywał nieco niższą kwotę. Teraz tym bardziej ciekaw był ile mogłaby być warta jego magiczna lektyka, okaz o wiele rzadszy, ale chyba i mniejszy od tego posiadanego przez Brooks. Doświadczenie rzeczoznawcy podpowiadało mu, że może być to podobna sumka, ale wiedział że przed ostateczną wyceną będzie musiał jeszcze odwiedzić jamalski bazar. – W sumie to ciekaw jestem, jaki cel przyświecał tym na górze, kiedy delegalizowali użycie dywanów na Wyspach. Jeśli dobrze kojarzę, to uznawane są za towar mugolski, a to przecież kompletna bzdura. – Nie przebierał w słowach, odnosząc się do słusznego komentarza Julii, bo i on nie rozumiał decyzji brytyjskich władz. Latający dywan nie wydawał mu się ani trochę mniej bezpieczny od miotły, a ktoś kto zakwalifikował go jako mugolski musiał chyba postradać zmysły. Niewykluczone więc, że rzeczywiście chodziło o ochronę lokalnych producentów mioteł. Przecież wszędzie tam, gdzie nie wiadomo o co chodzi – chodzi właśnie o pieniądze. Uśmiechnął się z wdzięcznością, kiedy dziewczyna wspomniała, że może go podrzucić również do kopalni, ale teraz sam już nie był pewien, czy ma siłę na wędrówkę po podziemnych korytarzach. – Dzięki… ale wiesz co? Zostańmy jednak przy mieście. Nie chcę nadwyrężać Twojej uprzejmości, a poza tym chyba mam już dosyć wrażeń na dzisiaj. A i tak nie miałbym potem jak wrócić. – Wreszcie udało mu się urodzić jakąś sensowną decyzję, i to mimo przypiekających czerep promieni słonecznych, które coraz bardziej dawały się we znaki. Dobrze, że Julka przypomniała mu o uzupełnieniu płynów. Szybko poszedł w jej ślady, samemu sięgając po butelkę z wodą. – Ale jeśli to nie problem, to możesz mi wytłumaczyć po drodze jak dokładnie do nich trafić. – Po tych słowach zamilknął na nieco dłuższą chwilę, żeby wypić kilka łyków życiodajnej cieczy, ale ożywił się na kolejne pytanie swojej towarzyszki. - Hmm… w sumie nigdy się nie zastanawiałem nad tym, czy któryś okres mógłbym nazwać ulubionym… ale jak tak teraz myślę, to zawsze lubiłem czytać o historii starożytnej, zarówno mugolskiej, jak i czarodziejskiej. Może dlatego też łatwo było mi przyswoić runy. – Odpowiedział po namyśle, chociaż nie był w stu procentach przekonany do swojej odpowiedzi. – Miło w ogóle, że pytasz. Prawdę mówiąc, myślałem że z góry stwierdzisz, że to nudne jak większość uczniów i studentów Hogwartu. Nie wiem czy za moich czasów był jakiś bardziej znienawidzony przez nich przedmiot od historii magii. – Dodał również z uśmiechem, ale na szczęście powstrzymał się przed podzieleniem się z nią ostatnimi historycznymi ciekawostkami, jakie udało mu się wyczytać. Wtedy akurat mógłby ją znużyć, bo tak o swojej pracy, jak i o zamierzchłych już czasach potrafił rozprawiać godzinami. Zamiast tego przyglądał się jej uważnie, zainteresowany również tym, co jej najbardziej przypadło do gustu. Nie chciał wprawić jej wcale w zakłopotanie, ale nawet jeżeli to zrobił, dziewczyna najwidoczniej nie dała tego po sobie poznać albo on nie zdołał go wyczuć. – Najlepiej skupić się na tym, co wychodzi nam najlepiej… Chociaż tego opiekuna zaklęciarza trochę Wam zazdroszczę. Akurat dobra znajomość zaklęć przydaje się zawsze i wszędzie. – Skwitował jej słowa, chyba zupełnie nieświadomie mówiąc coś, co mogłoby podnieść ją na duchu. Nie kontynuował już jednak, bo dopiero teraz, kiedy opadła adrenalina, poczuł jak ogarnia go zmęczenie. – To co? Wracamy? – Zaproponował więc, a zaraz po tym leniwie podniósł się z dywanu po to, by otrzepać z ubrania pozostałe na nim jeszcze drobinki piasku.
+
Julia Brooks
Wiek : 22
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 170
C. szczególne : grzywka, tatuaże, pedantyzm, wisiorek z osą, pierścień działania na palcu,pachnie lawendą
Napis na czole może i przyczyniałby się do większych podziałów w czarodziejskim świecie, ale z drugiej strony ułatwiałby nawiązywania kontaktu z ludźmi swojego pokroju. Bo choć najważniejszy był charakter, a nie status krwi, to o wiele łatwiej było znaleźć wspólny język z kimś, kto tak jak ty młodość spędzał wśród mugoli i miał podobne doświadczenia względem przybycia do czarodziejskiej szkoły. Z każdym rokiem spędzanym w Hogwarcie, różnice się zacierały, ale odnalezienie kogoś, kto również interesuje się serialami czy futbolem, było zawsze przyjemnym odkryciem. Brooks nigdy nie wstydziła się, skąd pochodzi i jaki jest status jej krwi. Więcej – była z tego dumna i w wielu sytuacjach motywowało ją to. Chciała bowiem udowodnić sobie i całej reszcie, że ktoś, kto większość życia spędził, nie mając pojęcia o magii, może być lepszym czarodziejem niż ten, kto do spania słuchać baśni barda Beedle’a.
- Oj sporo, ale warto. Wszystko jest robione ręcznie i do tego możesz sobie wybrać kolor oraz wzór. No i nie oszukujmy się, świetnie się na tym lata. – Ceny magicznych środków transportu bywały zaskakujące. Sportowa miotła kosztowała 600 galeonów, co było ceną znacznie wyższą od ceny magicznego samochodu i dorównywała cenie kawalerki w Hogsmeade. Taki zakup potrafił ogołocić do zera sakiewkę, ale taka była cena za najwyższej jakości sprzęt. No i do tego, satysfakcja z zakupu była naprawdę ogromna.
Powrót do miasta wydawał się w tym momencie najbardziej rozsądnym rozwiązaniem. Zwiedzanie zwiedzaniem, ale ucieczka przed wielką piaskową wydmą, gotową przykryć cię tonami piasku, potrafiła wymęczyć nie tylko fizycznie, ale przede wszystkim – psychicznie. Nie dla każdego tego typu ekstremalne przeżycia, były czymś zupełnie normalnym. Większość ludzi była w zdecydowanej mierze normalna.
- Jak Ci powiem, że po wyjściu z miasta trzeba się kierować przez jakieś 40 mil na południowy-wschód, to niewiele Ci to pewnie powie? – zapytała. Nawigatorka była z niecj żadna. Latanie było znacznie łatwiejsze niż poruszanie się lądem. Wystarczyło wznieść się wysoko w górę, spojrzeć na kompas, a potem po prostu lecieć. W końcu na horyzoncie pojawiał się obrany cel, a wtedy można było poruszać się, polegając na wzroku, a nie na mapach czy sprzęcie. Kiedy jednak podróżowała się lądem, sprawa była znacznie trudniejsza. – Najlepiej będzie, jak podejdziesz do recepcji w pałacu. Mają tam mapę okolicy, z zaznaczonymi najważniejszymi atrakcjami. A jak się ładnie uśmiechniesz, a to, jak widać, przychodzi ci naturalnie, to może pożyczą ci i kompas – dodała z uśmiechem, zaciskając dłonie na dywanie i momentalnie przyspieszając.
O historii, zwłaszcza tej mugolskiej, tak jak o quidditchu, mogła rozmawiać bez końca. Właściwie, to o wielu rzeczach mogła mówić bez końca, pod warunkiem, że ją interesowały. Strzępienie języka dla samego gadania? To nie miało sensu. - Z historią magii jest mi nie po drodze, ale gdybyś miał kiedyś ochotę pogadać o przewadze manipułów nad falangą, to śmiało, uderzaj do mnie na wizzengerze. Szukaj na nim Julii Brooks. – Wyszczerzyła się szeroko. Co tu dużo mówić. Choć niechętnie to przyznawała, była córką swojej matki.
Nie minęło wiele czasu, gdy w oddali zamigotały pierwsze budynki miasta w chmurach. Podniebny pałac, który przez ostatnie tygodnie był jej domem, w świetle dnia błyszczał niczym lustro, rażąc w oczy. Pomimo tego, po długiej podróży wśród piasków i po ucieczce przed wydmą, widok ten stanowił jeden z tych przyjemniejszych.