Prawdziwe serce pustyni magicznej Arabii. Po horyzont widać jedynie złoto osypującego się z wydm piasku i rozlanego po pozbawionym chmur niebie słońca. Pustynia ta posiada kilka nazw, ale najczęściej używana odnosi się właśnie do czystości - ponoć wystarczy tylko na chwilę spuścić z oka swoją własność, by ta zniknęła w czystkach magicznego piasku.
Tak, oczywiście to miała być przyjemna przygoda. Piękna oaza, śpiewy przy szemrzących strumykach... jednak zamiast nich słyszycie świst zaklęć przelatujących wam nad głową. Grupa osób teleportuje się znikąd, osaczając was w zwartym kole. Wszyscy przybysze mają na sobie czarne stroje, a twarze zasłonięte czerwonymi chustami. Wyznawcy Ifrytów! Słyszcie jak szepczą do siebie wasi przewodnicy. Derwisze w mgnieniu oka rzucają zaklęcia ochronne i krzyczą, by rozdzielać się i uciekać. Jak najszybciej! Wyznawcy to niebezpieczni Beduini, którzy zamieszkiwali te tereny, napadając na niewinnych czarodziei, by okraść ich z całych dóbr, w imię wiary w Ifryty. Jedynym wyjściem jest ucieczka, gdyż przewyższają was oni liczebnie. Derwisze was asekurują, walcząc bardzo skutecznie z napastnikami, jednak nawet tak wielcy magowie jak oni nie mogą pokonać wszystkich. Kilku z nich już wyrwało się z kręgu, by zwoływać do siebie grupy. Mówią by porzucać magiczne pojazdy i teleportować się lub biec razem z nimi. Dumbadery wrócą same, dywany są wadliwe. A w tej chwili najważniejsze jest wasze życie!
★ Drugi etap to chaos i panika. Jednak wy pamiętajcie, by rzucać kostkami po kolei, nie wszystkie na raz. Kiedy tylko dostajecie kostkę z obrażeniami, zjedźcie na dół tego posta i sprawdźcie jakim zaklęciem dostaliście, zanim będziecie rzucać dalej. Możliwe, że dostaniecie kostkę, która uniemożliwi wam poruszanie się. Wtedy będziecie musieli napisać posta i czekać na pomoc. Dopiero po niej możecie rzucać dalej na ucieczkę. Jeśli nikt wam nie pomoże, Derwisze was uratują. ★ Pamiętajcie, że jeśli będziecie skupiać jedynie na swoich najbliższych, zostawiając resztę w potrzebie, zaprzecza to derwiszowskim regułom. Brak empatii może spowodować komplikacje w dalszych etapach. ★ Niektórzy z was tracą część przedmiotów. Uznajcie, że nie zdążyliście ich wziąć, zgubiliście, wypadły wam itp. Są to rzeczy, które zostały opisane zbyt ogólnikowo, bądź posiadanie ich w kolejnym etapie byłoby kłopotliwe dla prowadzącego. Bądź przez karmę! ★ Wszystko tutaj dzieje się szybko. Nie możecie przystawać leczyć ran, pić eliksirów itp. Na to będzie czas gdy dotrzecie do następnej lokacji. ★ Jeśli wasze cechy się pokrywają (np. jedna mówi, że nie możecie mieć numeru 1,2, zaś kolejna 5,6), musicie wybrać te wam dostępne. W przypadku problemów, proszę pytać. Zasada jest jednak, że złe cechy przykrywają pozytywne. ★ Jedynie cechę Nie w czepku urodzony możecie ignorować, jeśli kostka kieruje was automatycznie do jednej cyfry. ★ Kostki obrażeń oraz sposób obrony macie wytłumaczone dalej. ★ Każdy z was może wybrać, czy ucieka do lokacji : Posąg Kobry czy też w Ruiny Dolnego Miasta. Pamiętajcie, że nie zawsze warto jest dzielić się na grupy, w których wszyscy są dobrzy z jednej dziedziny... Jeśli w jednej grupie będzie zbyt dużo osób, zastrzegam sobie prawo do zmian, biorąc pod uwagę wasze wcześniejsze prośby. Kiedy dotrzecie do wybranej lokacji, nie możecie już wracać na Czystą Pustynię, by pomagać reszcie. ★ Jeśli nie odpiszecie w tym etapie, zastrzegam sobie możliwość spowodowania szkód, zadania ran.
Kod oraz straty
Kod do umieszczenia na początku postu:
Kod:
<zg>Kość na teleportację:</zg> [url=tutajlink]wypisz[/url] <zg>Kość na ucieczkę:</zg> [url=tutajlink]wypisz[/url] <zg>Kości na obrażenia:</zg> [url=tutajlink]usuń, jeśli nie posiadasz[/url <zg>Ekwipunek:</zg> wpisz tylko ekwipunek, który Ci pozostał <zg>Cechy eventowe:</zg> <zg>Obrona:</zg> Napisz za co masz obronę i ile jej masz / 4 <zg>Pomoc:</zg> Napisz jeśli potrzebujesz jakiejś - jeśli tak to kogo potrzebujesz. <zg>Co dalej:</zg> napisz gdzie planujesz lecieć w kolejnym poście, by pomóc zdecydować innym
Kto co stracił?:
@Felinus Faolán Lowell - "jedzenie", "leki" + ponieważ masz drugi największy ekwipunek wykonujesz rzut kostką 1, 2 - Nic nie tracisz; 3 - Tracisz dowolny przedmiot, 4 - Tracisz eliksir 5 - Tracisz dwa przedmioty (jeden punktowany), 6 - Tracisz jeden duży przedmiot. @Huxley Williams - dwa eliksiry @Maximilian Felix Solberg - "trochę jedzenia" @Irvette de Guise - "prowiant" @Drake Lilac - "jedzonko" @Beatrice L. O. O. Dear - "jedzonko" + popraw cechy, potrzebujesz jedną więcej wadę @Doireann Sheenani - "prowiant" @Wolf T. Fairwyn - "prowiant" @Camael Whitelight -"prowiant" plus za brak motywacji do pomocy Viro - okulary przeciwsłoneczne @Nanael O. Whitelight - słomkowy kapelusz @Nessa M. Lanceley "prowiant" + ponieważ masz największy ekwipunek wykonujesz rzut kostką 1- tracisz książkę ; 2, 3 - Tracisz dowolny przedmiot, 4 - Tracisz eliksir 5 - Tracisz przedmiot punktowany, 6 - Tracisz jeden duży przedmiot.
Teleportacja z kręgu
Po pierwsze musicie wydostać się z koła, którym was otaczają Wyznawcy. By sprawdzić jak wam poszło, rzucacie kostką k6. Zanim jednak to zrobicie zerknijcie na wasze cechy!
Cechy:
● Jeśli masz cechę Pojawiam się i znikam Nie musisz rzucać na to kością, bez problemu teleportujesz się z tłumu i znajdujesz się po drugiej stronie okręgu. Przechodzisz od razu do kolejnych kostek. ● Jeśli masz cechę Mocno zmaterializowany nie rzucacie kością, gdyż przyjmujecie konsekwencję z kości nr 1. ● Jeśli masz cechę Silna psycha (opanowanie) kostki 1,2,3 was nie dotyczą. Jeśli wyrzucicie 1 - patrzycie na konsekwencje z kostki 4, 2,3 - konsekwencje z kostek 5,6. ● Jeśli masz cechę Bez czepka urodzony i wyrzucisz kostkę 5 lub 6 - rzucasz jeszcze raz. Jednak jeśli wyrzucisz którąś z tych cyfr po raz drugi, nie musisz ponownie tego przerzucać. ● Jeśli nie umiesz teleportacji, musisz założyć, że ktoś Ci pomógł. Nie rzucasz poniższymi kostkami, tylko od razu rzucasz raz kostkę na obrażenia. Zostaw notkę w kodzie, że potrzebujesz pomocy w kodzie. Dopóki jej nie dostaniesz, nie możesz wydostać się z kręgu. ● Jeśli nie umiesz teleportacji łącznej, nie możesz pomóc drugiej osobie w ucieczce z koła.
1,2,3 – Niestety nie możecie się skupić. Zanim schodzicie ze swojego pojazdu, skupiacie się odpowiednio, kilka razy lądujecie w złych miejscach. Jeśli miałeś 1 - pojawiłeś się pomiędzy wrogimi Beduinami! Rzucasz kostką na obrażenia, bez możliwości obrony. Jeśli miałeś 2,3 - znalazłeś się bardzo blisko nich! Rzucasz kostką na obrażenia, ale masz się bronić (o ile posiadasz punkt obrony).
4 – Mimo, że od razu udaje Ci się pojawić po zewnętrznej stronie koła, otrzymujesz obrażenia od mijającego Cię zaklęcia. Rzuć kostką, k6, by sprawdzić co Ci się stało.
k6:
1,2 - Drobne oparzenie od zaklęcia na dowolnej części ciała. 3 - Rozerwane ubranie. 4, 5 - Duże rozcięcie na dowolnej części ciała. 6 - Rzucasz na obrażenia.
5, 6 – Udaje wam się sprawnie znaleźć się po drugiej stronie.
Ucieczka
Jeśli bez komplikacji - czyli bez obrażeń, które was uziemiły, czyli nie potrzebujecie pomocy innej osoby, przechodzicie etap teleportacji - możecie od razu rzucać kolejną kostką! Sprawdźcie jak idzie wam dalsza część przygody, ale najpierw - koniecznie zerknijcie na to jak wpływają na was wasze cechy.
Cechy:
● Jeśli macie cechę Świetne zewnętrzne oko (wyczulenie lub spostrzegawczość)/ Gibki jak lunaballa (zwinność lub szybkość) nie możecie wylosować numerów 1 - 24. Przerzucacie je dopóki nie traficie na inne. ● Cecha Połamany Gumochłon sprawia, że nie możecie rzucić 75 - 100, musicie przerzucać je dopóki nie traficie na inne. ●Drzemie we mnie zwierzę (zachowanie) ma wpływ na czarnoksiężników, zdają się być bardziej agresywni w waszym kierunku, niż na innych. Zmienia to wasz wpływ na kostki. Rzucacie zamiast kostki k100 tego kostką k6. Parzysta - To konsekwencje z numeru 1-24, Nieparzysta - to konsekwencje z numeru 25-49. ● Jeśli masz cechę Bez czepka urodzony i wyrzucisz kostkę z przedziału 75 - 100 - rzucasz jeszcze raz. Jednak jeśli wyrzucisz sumę z tej kategorii ponownie, nie musisz ponownie tego próbować.
1 - 24 – Ucieczka idzie wam dramatycznie, naprawdę. Potykacie się, wywalacie, ludzie wpadają na was, a może po prostu czarnoksiężnicy uwzięli się na was? Rzucacie kostkę obrażeń aż 3 razy!
25 - 49 – Nie idzie wam za dobrze pośród tego chaosu, z dymem, który unosi się wokół. Dramatyczna sprawa. Rzucacie kostkę obrażeń 2 razy.
75 - 100 – Zaklęcia mijają was w niesamowity sposób! Albo jesteście tacy bystrzy. Kto to wie. W każdym razie żadne zaklęcie w was nie trafia, a wy przesuwacie się miarowo za prowadzącym was Derwiszem! Może przydałoby się komuś pomóc, skoro tak dobrze wam idzie!
Obrażenia
Obrażenia to tak naprawdę zaklęcia, którymi się oberwaliście. Rzucacie na nie za każdym razem, jeśli wskazuje na to wcześniej wyrzucona kostka w teleportacji lub podczas ucieczki. Jeśli nie pamiętacie co robią zajrzyjcie do [/url]spisu zaklęć. Część z nich zadaje wam rany, które mogą was jedynie uszkodzić. Przy niektórych konieczna jest pomoc drugiej osoby. Rzucacie kartą tarota za każdym razem, gdy w macie informację o obrażeniu. Niektóre mają specjalne przypisy, w innych jedynie sprawdzacie ich działania w spisie.
Obrażenia:
0 - Głupiec: Tarantallegra
1 - Mag: Immobilus - Jeśli trafia was to zaklęcie, musicie rzucić na kolejne obrażenie.
2 - Kapłanka: Convulsio
3 - Cesarzowa: Drętwota - Jeśli losujesz to zaklęcie i masz cechę Rączki jak patyki (odporność na magię), nie rzucasz kośćmi dalej, gdyż całkowicie drętwiejesz. Musisz znaleźć osobę dysponującą progiem, który mógłby Cię odczarować.
4 - Cesarz: Petrificus Totalus - Jeśli losujesz to zaklęcie, nie rzucasz kośćmi dalej; jeśli chcesz to robić, musisz znaleźć osobę dysponującą progiem, który mógłby Cię odczarować.
5 - Kapłan: Atrapoplectus
6 - Kochankowie: Locomotor Wibbly - Jeśli trafia was to zaklęcie, musicie rzucić na kolejne obrażenie.
7 - Rydwan: Perfossus- Rzucasz do tego kostką k6. 1, 2 - łamiesz kończynę, 3,4 - masz okropną ranę; 5,6 - jedynie się obijasz.
8 - Moc: Poena Inflicta - Jeśli losujesz to zaklęcie i masz cechę Rączki jak patyki (odporność na magię), potrzebujesz wesprzeć się na kimś lub musisz czołgać się po ziemi przez zbyt duży ogarniający ból.
9 - Pustelnik: Conjunctivitis- Jeśli nie dysponujesz progiem wystarczającym samodzielnego uratowania się z opresji, rzuć kostką na obrażenia jeszcze raz.
10 - Koło Fortuny: Fallo
11 - Sprawiedliwość: Virherba- Jeśli losujesz to zaklęcie, nie rzucasz kością dalej, jeśli chcesz to robić, musisz oznaczyć transmutatora z odpowiednią liczbą punktów, który mógłby Cię odczarować. Jeśli nikt tego nie zrobi, uratują Cię Derwisze, jednak z pewną liczbą obrażeń ustaloną przez MG. Nie możesz tego obronić, jeśli masz cechę Dwie lewie różdżki (transmutacja)
12 - Wisielec: Incarcerous- Losując to zaklęcie automatycznie zakładasz, że Derwisz lub inna osoba Cię ratuje, masz jednak bardzo duże wyraźne ślady na szyi. Co z nimi będzie, zależy od kolejnego etapu.
13 - Śmierć: Rumpo- Rzucasz do tego kostką k6. 1, 2, 3 - łamiesz rękę, 4, 5,6 - łamiesz nogę.
14 - Umiarkowanie: Imite Sella- Jeśli losujesz to zaklęcie, nie rzucasz kością dalej, jeśli chcesz to robić, musisz oznaczyć transmutatora z odpowiednią liczbą punktów, który mógłby Cię odczarować. Jeśli nikt tego nie zrobi, uratują Cię Derwisze, jednak z pewną liczbą obrażeń ustaloną przez MG. Nie możesz tego obronić, jeśli masz cechę Dwie lewie różdżki (transmutacja)
15 - Diabeł: Sectumsempra- W tym wypadku potrzebujesz koniecznie wesprzeć się innej osoby, inaczej nie masz sił biec. Wyjątkiem jest jeśli masz cechę Silny jak buchorożec (wytrzymałość), możesz wtedy kontynuować ucieczkę. Ustalasz dowolnie ranę, pamiętaj jednak, że cokolwiek nie wybierzesz, nie może być ona śmiertelna.
16 - Wieża: Collardo- Losując to zaklęcie automatycznie zakładasz, że Derwisz lub inna osoba Cię ratuje, masz jednak bardzo duże wyraźne ślady na szyi. Co z nimi będzie, zależy od kolejnego etapu.
17 - Gwiazda: Relashio - Rzuć kostką k100, by ustalić stopień poparzeń; 100 nie oznacza, że będziecie całkowicie spaleni, ale znaczne poparzenia, utratę ubrań itp.
18 - Księżyc: Everte Statum- Rzucasz do tego kostką k6. 1, 2 - łamiesz kończynę, 3,4 - masz okropną ranę; 5,6 - jedynie się obijasz.
19 - Słońce: Timor Sol
20 - Sąd Ostateczny: Humanum- Przez to zaklęcie tracisz możliwość wszelkiej obrony. Rzucasz również dodatkowo kostką na to w co się zamieniłeś. 1, 2 - osioł, 3,4 - dumbader, 5,6 - fenek pustynny. Nie możesz tego obronić, jeśli masz cechę Dwie lewie różdżki (transmutacja) .
21 - Świat: Crura - Rzuć literką. Jeśli wylosujesz samogłoskę - przemienia się twoja ręka od różdżki, tracisz możliwość obrony. B, C - to przemiana drugiej ręki, cała reszta - przemiana dowolnej nogi. Możesz wybrać jakiego zwierzęcia posiadasz kończynę. Nie możesz tego obronić, jeśli masz cechę Dwie lewie różdżki (transmutacja) .
Obrona
Możecie mieć maksymalnie 4 obrony, jeśli spełniacie któryś z poniższych warunków: ● Posiadacie przedmiot, który odbija zaklęcia. ● Macie powyżej 25 lat. ● Za każde 20 pkt z zaklęć macie 1 obronę (maksymalnie 2).
Dodatkowo: ●Nie ma kostki na obronę. Możecie zwyczajnie obronić zaklęcie, z którym chcecie walczyć. Możecie również wybrać, że nie udało wam się tego zrobić. To wasz wybór. Jednak nawet jeśli bronicie musicie wylosować zaklęcie, którego udało wam się uniknąć. ● Każdy z cechą Dwie lewie różdżki (zaklęcia) postać automatycznie traci jedną możliwość obrony. ● Cecha Dwie lewie różdżki (transmutacja) uniemożliwia obronę zaklęć transmutacyjnych, które są one oznaczone w kostkach.
______________________
Patricia D. Brandon
Wiek : 30
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 170cm
C. szczególne : burza kręconych, jasnych włosów; runa protekcyjna za lewym uchem
Kość na teleportację:1 Kość na ucieczkę: n/d Kości na obrażenia:Immobilus i Collardo (ale to potem, jak wydostanę się z kręgu) Ekwipunek: - Cechy eventowe:Gibki jak lunaballa (szybkość), Złotousty Gilderoy (lider), Tykająca łajnobomba, Drzemie we mnie zwierzę (podejście do zwierząt) Obrona: brak możliwości obrony przez kosteczke na teleportacje Pomoc: potrzebuje wydostać się z kręgu Co dalej: -
Nie zdążyła nawet zorientować się jak daleko jest od całej reszty, kiedy nagle usłyszała krzyki, a koło jej ucha przeleciał jasny płomień magicznego światła. W jednym momencie zobaczyła jak tajemnicze postaci materializują się wokoło i obtaczają ich ze wszystkich stron. Szarpnęła ręką, aby z jej rękawa wysunął się orzechowy kawałek drewna, jednak zanim pomyślała o magicznej tarczy, która mogła skutecznie osłonić ją przed świszczącymi wokoło zaklęciami, postanowiła się teleportować. Najgorsze było to, że emocje wzięły nad nią górę - jak zawsze - i z tego całego stresu, wynikającego z nagłego ataku wyznawców Ifryty, nie mogła skupić się na przeniesieniu w bezpieczne miejsce. A te kilka chwil, kiedy próbowała teleportacji wystarczyło, aby wrogo nastawieniu beduini obrali ją sobie za cel. Nim się spostrzegła oberwała Immobilusem i nie miała szans na jakąkolwiek obronę. Tak naprawdę była zdana jedynie na pomoc kogoś z kolegów, uczestniczących w wyprawie. Wszystko działo się tak szybko, że nie wiedziała nawet czy któryś z nich znajdował się niedaleko.
Julia Brooks
Wiek : 22
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 170
C. szczególne : grzywka, tatuaże, pedantyzm, wisiorek z osą, pierścień działania na palcu,pachnie lawendą
Kość na teleportację:4 Kości na obrażenia: [url=https://www.czarodzieje.org/t20555p468-kostki#650661]3[/url Ekwipunek: Butelka, omnikulary, różdżka (+5 zaklęcie), suchary, okulary przeciwsłoneczne, plecak, krem z filtrem milion, czapka z daszkiem, eliksir wiggenowy x2, kompas miotlarski Cechy eventowe: Gibki jak lunaballa (zwinność), Silny jak buchorożec (kondycja), Silna psyche (opanowanie) WADY: Dwie lewe różdżki (transmutacja), Niezręczny troll (brak empatii), Drzemie we mnie zwierzę (zachowanie) Obrona: Obrona przed convulsio i humanum Pomoc: -
Przy pierwszych nieprzyjemnościach związanych ze śmiercią dywanu, reszta podróży minęła jej spokojnie i przyjemnie. Połączone dywany chłopaków stanowiły latającą stację, pełną wody, prowiantu i rozmów, które w takim upale męczyły, ale stanowiły jednocześnie wspaniałą alternatywę dla niezręcznej ciszy. Julka na zmianę piła, nacierała się kremem i poprawiała czapkę z daszkiem, jakby ta miała ją w jakiś magiczny sposób ochronić przed upałem. Czarny daszek bejsbolówki „Świętych” już dawno wyblakł i przybrał rudą barwę. Krukonka sądziła, że w takich warunkach przyjdzie im spędzić resztę drogi. Jak bardzo się jednak myliła. Momentalnie, znikąd, pojawiły się czarno-czerwone sylwetki. Na samym początku Brooksie sądziła, że to część spektaklu, w którym brali udział. Rzeczywistość okazała się jednak zupełnie inna. Zdołała przy tym wszystkim zachować jednak trzeźwość umysłu. Szybko przeanalizowała, co się dzieje i korzystając z faktu, że akcja rozgrywała się w zupełnie innym miejscu, automatycznie aportowała się poza krąg. Nim dokonała jednak skoku, kątem oka dostrzegła @Patricia D. Brandon , która dostała zaklęciem spowalniającym. Rzuciła więc błyskawicznie niewerbalne finite i zniknęła wszystkim z oczu, przenosząc się poza krąg. Był to dopiero początek „zabawy”. Na starcie bowiem, ledwo zdążyła się aportować, dostała cios zaklęciem, a następnie została dosłownie stratowana przez spanikowanych uczestników eventu. Na szczęście skończyło się na rozciętym rękawie, kilku siniakach, strachu i niczym więcej. Julka, biegła ile sił przed siebie, starając się unikać wszelkich nieprzyjemności. Tymczasem znów okazało się, że szczęście jej nie sprzyja. Stała się bowiem ofiarą zmasowanego ataku. Pierwsze dwa zaklęcia odbiła w trakcie biegu, chroniąc się przed ich szkodliwym działaniem. Zdołała nawet posłać gdzieś w próżnię drętwotę, licząc że trafi któregoś z oprawców. Szybko jednak sprowadzono ją na ziemię. I kiedy w jej stronę poleciało relashio, nie miała najmniejszych szans na obronę. Zaklęcie spaliło znaczną część jej jasnej szatu. Na odsłoniętym udzie i przedramieniu pojawiły się różowe ślady świadczące o oparzeniu. Dziewczyna zawyła z bólu, a w oczach jej pociemniało. Kierowana jakimś instynktem przetrwania, rzuciła w ziemię zaklęcie, dzięki któremu momentalnie zakryła ją ściana wzburzonego piasku. Wykorzystała tę okazję, na oddalenie się od napastników.
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Kość na teleportację: n/d (cecha: pojawiam się i znikam) Kości na obrażenia:84--> 80 NIE WIERZĘ! Ekwipunek: różdżka, pierścień Sidhe (węże) , bransoletka z ayuahuasci, lusterko dwukierunkowe, szata pustelnika, amulet anu, dużo szlugów, i spodnie z Derwiszem Cechy eventowe: pojawiam się i znikam, magik żywiołów (woda), metabolizm eliksirowara; dwie lewe różdżki (zaklęcia), bez czepka urodzony, tykająca łajnobomba Obrona: 1/4 (kuferek + dwie lewe różdżki) Pomoc: Nie potrzebuję, ale udzielam Co dalej:Posąg kobry
Wyratował Brooks od pieszej wędrówki przez pustynię i choć średnio mu się to podobało przystał na połączenie dywanu w jeden wielki imprezowy dywan. Lecieli więc tak we względnym spokoju, z dobrym humorem, a Max nawet wziął od nich wodę, choć po drodze zgubił swój prowiant, bo jakby inaczej. Nagle jednak sielanka została przerwana przez okropny chaos. Solberg odruchowo wyciągnął różdżkę i zaczął rozglądać się wokół. Byli w pułapce. Trzeba było jak najszybciej teleportować się poza ten cholerny krąg. Już miał skupiać się na Ce-wu-En, gdy zobaczył, że Patricia oberwała i nie ma drogi ucieczki. Teleportował się więc do niej, unikając cudem zaklęć i złapał ją pod rękę. -Mam Cię... - Powiedział, po czym rozległ się charakterystyczny trzask i przy pomocy magii teleportacji łącznej obydwoje wykaraskali się z tego gówna. Przynajmniej tak się Maxowi wydawało, bo gdy tylko pojawili się poza kręgiem, zaklęcia znów zaczęły napierdalać w ich stronę. Solbergowi udało się jakoś je unikać, jakby skubany wykąpał się w felix felicis. A może, to mimo wszystko jego drugie imię zaczęło w końcu działać. Chuj wiedział, ale na szczęście chłopakowi nic się nie stało. Rozglądał się za bliskimi, ale zamieszanie było zbyt duże. Musiał więc brnąć dalej, w jakieś bezpieczne miejsce byle tylko z dala od tego burdelu. I tak w końcu dotarł do posągu, który przypominał cholernie dużą kobrę.
Kość na teleportację:4 + 5 = duże rozcięcie na pleckach Kość na ucieczkę: nie rzucam; automatycznie za cechy mam 25 - 49. Kości na obrażenia:odbijam ładnie wszystko!![/url Ekwipunek:3 szata pustelnicza, bezdenna torba (zawsze ze sobą ma): x3 wiggenowe, x2 czyszczące rany, leki, dużo wody, jedzenie, SZLUGI KUFA, lusterko dwukierunkowe, bluza z Tańczącym Derwiszem; pierścionki na palcach (Myrtle Snow, Sidhe, Pochłaniacz Magii (+2 CM) na prawej dłoni - zawsze nosi, przypis w profilu), amulet Ijdia Sufiaan (+1 OPCM), różdżka (+5 CM). Cechy eventowe: Silny jak buchorożec (wytrzymałość), Silna psycha (opanowanie), Świetne zewnętrzne oko (spostrzegawczość); Bez czepka urodzony, Rączki jak patyki (siła), Drzemie we mnie zwierzę (zachowanie). Obrona: x2 za 20pkt z Zaklęć i OPCM Pomoc: nie Co dalej: Posąg kobry, ale jeszcze zostaję na polu walki.
Zbyt długo nie było im dane zaznać odpowiedniego spokoju; wystarczyła chwila, moment, by nagle na pustyni zapanował chaos. Rzucony świst zaklęcia, konieczność natychmiastowej, idealnej wręcz reakcji. Ciało Lowella od razu zaczęło funkcjonować na najwyższych obrotach, jakby z powrotem pojawił się na Nokturnie; lista zaklęć nie była wymagana do tego, by mógł jakkolwiek się bronić. Doświadczenie już miał. Wystarczająco duże, by stanąć do walki, niemniej jednak, kiedy to wszystko zaczęło się komplikować, a wcale nie było tak prosto wydostać się z okręgu, który został utworzony, rozejrzał się uważnie po otoczeniu, zakrywając oczy przed potencjalnym otrzymaniem ogromną ilością piachu. Ucieczka była w sumie konieczna, niemniej jednak nie do końca możliwa na początku. Zacisnąwszy mocniej dłoń na różdżce, gdy wydostali się z tych dywanów, Felinus starał się początkowo odnaleźć Maximiliana w tym wszystkim. Wszystko jednak działo się dość chaotycznie, w związku z czym wydostanie się z koła, które wytworzyli Wyznawcy, wcale nie było takie proste. W ruch poszło Protego Maxima, którego tarcza miała wystarczyć do odbicia paru zaklęć; teraz nie miał czasu używać Absorptio na własne ubrania. Po krótszej chwili, wszak wszystko działo się wyjątkowo dynamicznie, udało się Lowellowi przedostać na zewnętrzną stronę koła, co wiązało się poniekąd z wygraną. Niemniej jednak, jak się okazało, nie do końca; ktoś postanowił wykorzystać moment nieuwagi, może miał ogromne szczęście, a może po prostu to miało się tak potoczyć; zaklęcie rozcinające pozostawiło sporą, głęboką ranę na plecach chłopaka, która natychmiastowo zaczęła krwawić. Wilcze instynkty łatwo się w nim odezwały; warknięcie, ciche ale stanowcze, wydostało się spomiędzy jego zębów. Do bólu się odzwyczaił, niemniej jednak szybka możliwość adaptacji umożliwiała mu wejście ponownie w wigor, z którym miał do czynienia parę miesięcy temu. Ignorując to, jak szkarłatna ciecz spływała po plecach, były student nie miał jakoś czasu nad tym rozmyślać. Wtrącony w wir walki, musiał się bronić; pierwsze zaklęcie obronił idealnie. - Incancerous! - wiązka światła wydostała się z jego różdżki, by tym samym zablokować Wyznawcę, który postanowił obrać sobie go na celownik. Liny wyjątkowo perfidnie zatrzymały się na jego ciele, powodując nie tylko skrępowanie, ale także duszenie. Najwidoczniej miał w sobie coś więcej; czary zdawały się być skupione głównie na nim. Szum adrenaliny powoli się uspokajał, a racjonalizm pozwalał podejmować się rzeczy sprawniej, celniej i bez zbędnego zawahania. Oczy stały się chłodniejsze niż zazwyczaj, a ruchy bardziej wyważone; dawno się tak nie czuł, niemniej jednak oznaczało to, że nie stracił tego, co przez wiele miesięcy zdołał wytworzyć. Odcinał się od tego w pełni, a zamiast tego ciskał urokami. Nie mógł używać tych obszarowych, w związku z czym skupiał się na punktowych; obronił przed kolejnym, tym razem powiązanym z prądem. Huh. Dopiero później, gdy obserwował pozostałych uczestników walki, zauważył. Świst ciemnego światła, które tak doskonale kojarzył, a które postanowiło trafić w kogoś; jeszcze nie wiedział, niemniej jednak próba zareagowania skończyła się fiaskiem. Już wiele razy miał z nim do czynienia, sam przecież , w związku z czym nie mylił się; Sectumsempra w swoich skutkach mogła być tragiczna, a jak się okazało, trafiło to w jedną z osób, które naprawdę lubił. Jedną z tych, którą mógłby nazwać poniekąd bliską; szala goryczy poniekąd się rozlała i chociaż ofiary zawsze będą i są, nie mógł nie odnieść wrażenia, że było to co najmniej niesprawiedliwe. - Perpa! - wykrzyknął, jakby potwierdzając to, że miał do czynienia z półwilą. Uważnie obserwował sytuację, by w dogodnym dla siebie momencie - gdy nikt nie zwracał na niego szczególnej uwagi, poruszając się po polu walki zgodnie z własnym sumieniem musnąć Rumpo - delikatnie, niczym szmateczką - delikwenta. Lekko pod materiałem szaty, niewerbalnie. Prosto w magiczną rękę, bo o ile w kark bardziej kusiło, był na tyle rozsądny, by jednak nie zabijać. Jeżeli Wyznawca chce walczyć na zaklęcia czarnomagiczne, to niech znajdzie sobie osobę na równym poziomie; i bardzo chętnie się ku temu zgłosił. Rzucił mu rękawicę, niemniej jednak fala bólu, które to zaklęcie wywołało, gdy spuścił z siebie całą złość sprzed paru miesięcy, skutecznie odebrała możliwość dalszej walki przeciwnikowi. Ten chyba był trochę zszokowany, że ktoś postanowił w niego uderzyć tak ładnie, ale czuł wewnętrznie gniew. Urok zostawiający głębokie, czarnomagiczne rany, to nie przelewki, o czym doskonale wiedział. A to, że zgubił leki, kompletnie go nie interesowało. No i paczkę fajek, bo o ile by chętnie teraz sobie jedną z nich odpalił, jeszcze pozostawał w okręgu. Nie był dobrą osobą do pomocy, ale chciał mieć oko na wszystko, nawet kosztem samego siebie. Instynkt nakazywał zostać; tym bardziej, że na polu walki była ranna osoba, którą należało wydostać, choć przedostanie się do niej wcale nie było takie proste. Nadal nie wiedział, gdzie jest Max, ale rzucenie patronusa obecnie nie było możliwe.
Kość na teleportację: nie umiem Kość na ucieczkę: - Kości na obrażenia:Kapłanka Ekwipunek: różdżka, woda w plecaku, bluza obwiązana w pasie Cechy eventowe: Metabolizm eliksowara, Silna psycha (odporność), Drzemie we mnie zwierzę (zachowanie), Tykająca łajnobomba Obrona: 1 / 4 - dupa nie bronie się hehehe Pomoc: potrzebuje pomocy, aby się teleportować, dostałem zaklęciem Convulsio Co dalej: jeszcze nie wiem
Już na samym początku podróż nie szła najlepiej. Oszukali ich odnośnie środku transportu. Dywan był zdecydowanie złym pomysłem, chociaż te dumbadery też nie wydawały się najlepszym pustynnym przewodnikiem. Dywan stary, ale jary jakoś się zaleci. Za to wielbłąd tej dziewczyny o dziwnym imieniu i nazwisku — naprawdę i tak dobrze, że pamiętał ludzi z przeszłości. Kiedy się przestawiła, coś mignęła mu przed oczami puchonka z książkami na korytarzach? Aha, to ona! No dobrze, miał nadzieje, że używa jakiegoś skrótu w związku ze swoim imieniem, bo już włączała mu się amnezja. - A no mieszkam, to wy się znacie? - Wypalił. Nie miał na myśli nic złego, chociaż mogło to dziwnie zabrzmieć. Miał powiedzieć, że Olivia mu nic nie wspominała o ich znajomości? W ogóle to były najlepszymi przyjaciółkami, czy wrogami? Chociaż patrząc na niewinny wygląd i ciche grzeczne odpowiadanie Sheenani, nie podejrzewałby jej o posiadaniu ludzi, którzy życzą jej źle. - A co Olivia coś wspomniała o mnie? - Niemal się wyszczerzył, ale bardziej w stronę pustyni niż podróżniczki, którą gościł na swoim dywanie. Ktoś musiał sterować tym szmelcem. Zdjął bluzę z głowy, która wcześniej służyła mu za turban i opasał się ją w talii, żeby dalej nie wyglądać jak debil, kiedy nagle będziemy się tłuc. Wszystko wydaje się dziać niczym w spowolnionym, nudnym romansowym przedstawieniu. Gdzie rozbierana scena się jeszcze nie zaczęła, a do pokoju wchodzi mama. Zamaskowani czarni bandyci! Wyznawcy Ifrytów! Kilka szeptów i krzyki. Ochronne zaklęcia poszły w ruch to Derwisze. - Dobra, zostawiamy ten dywan! - Krzyczy w stronę Sheenani i czy ona tego chce, czy nie chwyta ją za dłoń, w obawie, że nagle zgubi ją w tłumie kurzu i piachu. Właściwie była dla niego obcą osobą, ale nawet jeśli to przecież nie zostawi jej tu na pastwę czarnych cyganów w burkach. Nim jednak cokolwiek Wolf chce zrobić, pada na ziemie rzucony przez zaklęcie Convulsio. Drgawki przechodzą przez całe jego ciało, a on nie może pomóc ani sobie, ani @Doireann Sheenani.
Nie bez powodu jestem fanem raczej drobnych zwierząt, nieszczególnie wiedząc jak poradzić sobie z tymi, których nie mogę podnieść na ręce, w ten sposób pokazując im dobitnie, że to ja jestem samcem alfa. Bo właśnie z tą próbą dominacji podszedłem, czy raczej wskoczyłem na swojego dumbadera, mocniejszym zaciśnięciem nóg czy szarpnięciem go tu czy ówdzie chcąc pokazać mu, że to tylko zalążek mojej potencjalnej dominacji, a jednak musząc boleśnie przekonać się o tym, że wielbłądowate potwory najwidoczniej źle znoszą motywację poprzez krytykę. Zamiast upragnionej posłuszności poczułem tylko kolejne szarpnięcie do przodu, jakby moja garbata taksówka chciała pokazać mi, że potrafi dotrzeć do celu przed wszystkimi innymi. Mamrotane pod nosem przekleństwa szybko zaczęły nabierać kształty czarnomagicznych klątw - zupełnie niegroźnych, bo i wymyślanych spontanicznie przez mój ogarnięty paniką mózg - i ustały równie gwałtownie, co się rozpoczęły, gdy na ustach zagościł mi uśmiech, mający teatralnie zaprezentować jak świetnie sobie radzę wbrew temu, jak mogłoby to wyglądać z boku. Kąciki ust zresztą pomknęły mi tylko dalej, gdy posłyszałem to dobry chłopiec, podkradając je tylko dla siebie na choćby i tę krótką sekundę. - Och, jasne, wspaniale, oczywiście - przytakuję, pochwalnie poklepując wielbłąda po zadzie, na co ten przyspieszył na pół kroku, błyskawicznie znów uspokajając się obecnością półwili. I nie wiem czy to jej urok tak na mnie wpływa, ale przez chwilę mam zwyczajnie ochotę przeskoczyć na wierzchowca obok, nie tyle chcąc wtulić się zazdrośnie w ratującą mnie parkę, co wręcz bezpiecznie wcisnąć się między absurdalnie dostojną kobietę i jeszcze bardziej absurdalnie przyklejonego do jej pleców pustynnego pirata, w którym dopiero po chwili rozpoznaję Huxleya, nie raz już urastającego w moich oczach do rangi bohatera. I choć mężczyzna zawsze wydawał mi się charyzmatycznie przyciągający, tak teraz zupełnie daję zaślepić się jego partnerce, której skóra w palących promieniach słońca wydawała się tak gładka i delikatna, że niemal przezroczysta. Temu łagodnemu spojrzeniu nie potrafiłbym odmówić niczego, samemu też czując nagle, że potrafiłbym sprostać każdemu zadaniu, więc tylko uśmiechnąłem się na tyle czarująco, na ile pozwalał mi gest zaczesywanych w tył wilgotnych od gorąca kosmyków. - Stanie w miejscu nigdy nie jest odpowiedzią, którą wybieram - odpowiadam więc jak zawsze z poetycką nutą zakręconą między wibracjami zadowolonego z siebie pomruku, gdy przejmuję już lejce w dłonie i zamaszystym ruchem siadam na swoim dumbaderze bokiem, przez chwilę balansując tak na granicy zsunięcia się z doliny między garbami, jakby ta była owłosioną zjeżdżalnią, a nie częścią maltretowanego przeze mnie zwierzęcia. I zaraz już macham triumfalnie w stronę oddalającej się ode mnie uroczej parki, uśmiechając się do nich z nieco przygłośnymi podziękowaniami. I choć siedząc przodem jazda od razu wydała mi się od razu dużo łatwiejsza, tak miałem też wrażenie, że teraz mocniej kontrolowany przeze mnie lejcami dumbader zaciąga raz w jedną, raz w drugą stronę, jakby nawet na pustyni chciał wywołać u mnie chorobę morską, bym skapitulował i wprost z jego grzbietu teleportował się znów do hotelowego pokoju. - EJ! - oburzam się, gdy moje prywatne dylematy przerywa mi spadająca butelka wody, która zdziela mnie prosto w głowę i chyba właśnie to uderzenie sprowadza na mnie, jeśli nie wstrząs mózgu, to olśnienie. - EEEJ! - krzyczę więc jeszcze raz, tym razem z mniejszym oburzeniem, a większą zachętą w głosie, próbując ściągnąć na siebie telepiącą się na dywanie @Patricia D. Brandon, która najwidoczniej dużo lepiej radziła sobie z kijem między nogami. - Stanowisz zagrożenie dla innych tym bombardowaniem - informuję ją usłużnie, teatralnie wskazując swoją głowę machnięciem dłoni, może nieco przesadzając, a jednak mając też ochotę poużalać się nad pulsującym bólem, z którego bez problemu mogłem wywróżyć, jeśli nie guza, to przynajmniej siniaka. - Nie wolisz się do mnie dosiąść? ...I pokierować?
Kość na teleportację:5 i przerzut na 5 Kość na ucieczkę:66 Kości na obrażenia:VIRHERBA Ekwipunek: Różdżka ofc; bukłak z chyba wodą; mugolski aparat Cechy eventowe: ZALETY: Złotousty Gilderoy (perswazja); Czaroglota; Świetne zewnętrzne oko (spostrzegawczość) WADY: Bez czepka urodzony; Rączki jak patyki (odporność na magię); Tykająca łajnobomba Obrona: - Pomoc:@Camael Whitelight no ratuj w końcu, Huxa też możesz przy okazji Co dalej: na razie zapuszczę korzenie tutaj
Krzyczę sobie w najlepsze, ale ostatnie słowa i tak znikają już w nagłej kakofonii trzasków, a ja znów odruchowo już ściskam nogami swojego dumbadera, więc ten wyrywa przed siebie dziko spłoszony, w nieco tylko mniejszej panice ode mnie. Instynkt przetrwania przecież szybko podpowiada mi co robić i błyskawicznie mrużę oczy w skupieniu, gdy rozglądam się wkoło, by jak najszybciej zorientować się w sytuacji. W pierwszej chwili, zupełnie dla siebie naturalnie, szukam najlepszego kierunku do teleportacji, by zwyczajnie spieprzyć z tego miejsca czym prędzej kilkoma szybkimi skokami i dopiero, gdy porzucam swojego dumbadera i z cichym trzaskiem pojawiam się na miękkim piasku poza kręgiem, uderza we mnie ta cicha myśl - efekt piętnaście razy zdawanego egzaminu nauczycielskiego - że może wypada jednak komuś pomóc, zwłaszcza tym, którzy nie są jeszcze pełnoletni. Obracam się więc, czując się w tym chaosie lepiej rozeznany, niż w jego braku, więc i szybko odnajdując spojrzeniem wpierw potrzebujących pomocy uczniów, a później @Huxley Williams, obok którego teleportuję się z cichym trzaskiem, zamierzając podczepić się pod jego bohaterskie wyczyny. - Hu... - zaczynam, w przypływie adrenaliny łapiąc nawet williamsowy nadgarstek i urywam od razu głośnym gaspnięciem, gdy czuję na sobie tak znajome mrowienie, któremu nie potrafię się przeciwstawić, czując jak kurczę się w sobie, zamieniając się w słonorośla - a nawet, czując jak moje korzonki bezczelnie smyrają te williamsowe, nieśmiało nabrzmiewający pączek wystrzelił nagle w przyzwoitych rozmiarów kwiatek.
Doireann Sheenani
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 20
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 158
C. szczególne : Jest drobna i wygląda zdecydowanie młodo. | Na lewym barku ma blizny po Sectumsemprze, a pomiędzy łopatkami ma tatuaż. | Posiada kolczyk w nosie. | Końcówki włosów pofarbowane są na żółto.
Kość na teleportację: Doireann nie potrafi się teleportować. Kości na obrażenia:Petrificus Totalus Ekwipunek: Różdżka, woda, odpowiednie na pustynię odzienie [długa, luźna szata, chusta na głowie, na tyle długa, by móc w razie czego osłonić twarz przed słońcem i piaskiem], mały grzebyk, nawilżone chusteczki Cechy eventowe: Gibki jak lunaballa (zwinność), Świetne zewnętrzne oko (empatia), Magik żywiołów (ziemia), Dwie lewie różdżki (zaklęcia), Rączki jak patyki (odporność na magię), Wiecznie struty Obrona: Nie umie się bronić. Pomoc: 1. Trzeba ją teleportować! 2. Dostała petrificusem w twarz. 3. Helpunku.
- Przyjaźnimy się. - Odparła zgodnie w prawdą; kwestię wspominania o Gryfonie przez przyjaciółkę przemilczała, komentując to jedynie miłym, nieco przepraszającym uśmiechem. Ostatnio zorientowała się, że naprawdę rzadko rozmawiała z Callanah o innych ludziach; jeśli już plotkowały, to raczej bezosobowo. Było to winą samej Puchonki - czasami zdarzało się coś, co koniecznie musiała komuś powiedzieć, ale wolała jednocześnie nie ranić czyichkolwiek uczuć. Wtedy szły w grę sformułowania w stylu “taka dziewczyna”, “ten jeden Puchon”... Nie przewidywała kłopotów, kiedy wlekli się na tym nieszczęsnym dywanie. Było spokojnie, ciepło i nudno - czyli tak, jak lubiła. Po paru minutach poczuła, że zaczęła się odprężać; wyciągnęła więc bladą twarz w stronę ostrego słońca, pozwalając, by na chwilę ogrzało ją trochę mocniej. I właśnie w tym momencie coś zobaczyła. Zamrugała zdziwiona, pewna, że coś musiało się jej przewidzieć, jednak za chwilę upiorne postaci zaczęły materializować się dookoła ich grupy. Bez wahania posłuchała @Wolf T. Fairwyn i mocno zacisnęła palce na jego dłoni. Nie chciała się zgubić. Chciała uciec, jak najszybciej - nie liczyło się nic innego. Panował jednak chaos, ludzie raz po raz krzyczeli nazwy zaklęć, a ona sama zaczynała czuć ogarniające ją przerażenie. Nie pamiętała, że ma różdżkę i może próbować się bronić. W głowie miała jedynie to, że jest mała, a jej najlepiej opanowane zaklęcie działało jak latarka - i to na tyle słaba, by nie móc nawet oślepić napastnika. - Gdzie jest Drake? Olivia? - Jęknęła wystraszona, próbując wyłapać ich w tłumie. Ktoś się teleportował, ktoś inny właśnie oberwał zaklęciem. Nagle poczuła znajome uczucie, kiedy to nogi odmawiały jej posłuszeństwa. Strach znów ją paraliżował? Dopiero, kiedy runęła na ziemię, niezdolna do jakiegokolwiek ruchu, zrozumiała, co się dzieje. I, o zgrozo, była pewna, że zaraz umrze.
Patricia D. Brandon
Wiek : 30
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 170cm
C. szczególne : burza kręconych, jasnych włosów; runa protekcyjna za lewym uchem
Kość na teleportację:1 Kość na ucieczkę:57 Kości na obrażenia:Collardo i Locomotor Wibbly i Petrificus Totalus Ekwipunek: - Cechy eventowe:Gibki jak lunaballa (szybkość), Złotousty Gilderoy (lider), Tykająca łajnobomba, Drzemie we mnie zwierzę (podejście do zwierząt) Obrona: od Collardo ratuje mnie Derwisz Pomoc: przydałoby się mnie... odpetrifikować Co dalej: -
Nie zdawała sobie sprawy z tego, że podróż tym dywanem nie tylko dla niej jest tak nieprzyjemna. Dopiero kiedy usłyszała za sobą męski głos, zastygła, w obawie, że to Arthemis. Naprawdę bała się odwrócić, ale kiedy w końcu to zrobiła, odetchnęła z ulgą. - Nie można odezwać się bardziej kulturalnie niż tym prostackim "ej"? - odparła do chłopaka ( @Jasper 'Viro' Rowle) równie poirytowana jego słowami, zaraz po tym jak zobaczyła na jego twarzy cień oburzenia. Jednocześnie sama była zniesmaczona tym zwrotem, ponieważ naprawdę było wiele innych możliwości aby zwrócić jej uwagę, nawet jeśli się nie znali. Nie miała pojęcia czego od niej chciał, aż do momentu, kiedy znowu się odezwał i wskazał na swoją głowę. - Nie moja wina, że ten dywan jest popsuty... - jęknęła jeszcze po chwili, próbując zapanować nad magiczną płachtą, na której siedziała, jednak ciągłe turbulencje powietrzne zdecydowanie były utrudnieniem. Nie mogła zapanować nad mimowolnym prychnięciem kiedy usłyszała kolejne słowa chłopaka, jadącego na dumbaderze za nią. Nawet jeśli jej jazda miała tak wyglądać do końca, jej honor nie pozwalał jej z własnej woli dosiąść się do kogoś. - Jakoś sobie poradzę. A i nie jestem dobrym nawigatorem - oznajmiła tak po prostu, po czym zwolniła nieco i odsunęła się na bok, ostentacyjnie skinąwszy głową, aby ją wyminął. Nie chciała już słuchać komentarzy na temat jej jazdy. Nawet jeśli nie prowadziła dywanu najzgrabniej, nikomu nic do tego!
Co za cholerne skurwysyny! Kiedy pierwsze z zaklęć ugodziło ją w ramię, panika spowodowana tym wszystkim co działo się wokoło jakby powoli zaczęła z niej schodzić. Zamiast tego zastąpiła ją irytacja, która zwbierała z każdą chwilą, kiedy pozostawała pod wpływem działania Immobilusa. Czuła się bezsilna, a i wiedziała, że stała się łatwym celem, w razie kiedy którychś ze zbójów znowu ją sobie wypatrzył. Na szczęście prędzej została zauważona przez @Julia Brooks, która zakończyła czar rzucony na nią. Posłała jej pełne wdzięczności spojrzenie i nie minęło może z trzy sekundy, kiedy usłyszała blisko znajomy głos. Mam Cię... A potem wszystko zawirowało, coś przewróciło się jej w żołądku w powodu tak niespodziewanej podróży w kanale teleportacyjnym, która trwała dosłownie ułamek sekundy, zanim to nie wylądowała kilka metrów dalej, poza promieniem kręgu, w którym otoczyli ich wyznawcy. Wtedy zobaczyła obok siebie @Maximilian Felix Solberg i w mgnieniu oka dodała dwa do dwóch. - Dzięki! - zdążyła jeszcze rzucić, zanim zniknął jej z oczu, by mogła uznać, że najlepszym wyjściem w tej chwili jest się rozdzielić i rozproszyć, aby być trudniejszym celem. Zaczęła więc biec przed siebie, raz po raz oglądając się i próbując odeprzeć ewentualnym atak ze strony beduinów, jednak w końcu jedno z czarnomagicznych zaklęć ugodziło ją w plecy. Zatrzymała się gwałtownie czując jak niewidzialna pętla zaciska się na jej gardle przez moment i zaczyna brakować jej powietrza. Łapczywie pragnęła go złapać, jednak czar był bezlitosny. Powoli kolory zaczynały schodzić z jej twarzy, przypominając porcelanę. Nagle uświadomiła sobie w jak wielkim śmiertelnym zagrożeniu się znalazła, kiedy jej mózg domagał się choćby najmniejszej porcji tlenu, powodując grymas bólu połączonego z szokiem, wymalowanym na jej twarzy. Aż w końcu uścisk na jej szyi odpuścił. Ulga jaką poczuła była nie do opisania, a ona mogła z opóźnieniem zarejestrować, że przed nią staje jeden z derwiszy, aby zasłonić ich zaklęciem tarczy. Przez chwilę stała po prostu cała zesztywniała ze strachu, jednak potem zorientowała się, że coraz więcej wyznawców zbliża się w ich stronę. Tubylec, który ją obronił, krzyknął, żeby uciekała i kiedy ruszyła, sam zaczął się oddalać. Biegła na tyle szybko, na ile pozwalała jej aktualna wydolność płuc, które z trudnością mogły przyzwyczaić się do transportu tlenu. Zdołała odbić jedno z zaklęć, które pędziły w jej kierunku, kiedy z drugiej strony nadleciał kolejny czar, a tego już nie była w stanie uniknąć w żaden sposób. Jej mięśnie ponownie zesztywniały, nie pozwalając jej na jakikolwiek ruch. Zesztywniała padła na ziemię. Czy to oznaczało jej koniec? Tu na tej pustyni? Bez jakiejkolwiek szansy obrony?
Drake Lilac
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 20
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 218 cm
C. szczególne : Bardzo wysoki i barczysty. Praktycznie cały czas nosi na palcu pierścień tojadowy - tak na wszelki wypadek.
Kość na teleportację:2 - ale liczy się jak 5,6 Kość na ucieczkę:6 - parzysta Kości na obrażenia:2x petrificus i Incercerous Ekwipunek: Różdżka, bukłak z wodą, jedzonko, kubek, torba, ubrania na pustynię, kapelusz, okulary przeciwsłoneczne, x1 eliksir słodkiego snu Cechy eventowe:Silny jak buchorożec (siła, wytrzymałość), Silna Psycha (opanowanie), Drzemie we mnie zwierzę (zachowanie), Niezręczny Troll (nieśmiałość), Bez czepka urodzony Obrona: 1 za punkty / 4 Pomoc: Felek pomóż Doireann przenieść. No i ktoś może mnie odpetryfikować XD Co dalej: Będę Chciał do posągu Kobry. Nie wiem jak reszta.
-Oby tylko nie skończyli jak Romeo i Julia.- Rzucił do Olivii obok której jechał, bo ich dumbadery się widocznie w sobie zakochały. Wszystko szło w miarę gładko i spokojnie aż do momentu w którym zaczął ten cały bajzel z wyznawcami Ifrytów. Wszędzie latały zaklęcia za zaklęciami. Zlazł więc z dumbadera i szybko się rozejrzał po okolicy analizując co się właściwie działo. Spostrzegł Doireann postrzeloną petrificusem i nie do końca znanego mu towarzysza dziewczyny, którego tylko trochę kojarzył. Tak samo on oberwał też z jakiegoś zaklęcia. Zaczął biec w ich kierunku po drodze posyłając w randomowego przeciwnika silniejszą wersję bombardy, której uczył się przed wakacjami z pomocą Lowella. Kiedy dobiegł do @Wolf T. Fairwyn i @Doireann Sheenani rzucił na ich dwójkę Finite, żeby uwolnić ich spod wpływów zaklęć unieruchamiających. Na szczęście że nie oberwali czymś cięższym jak bombarda albo czarnomagicznm. Kątem oka spostrzegł @Felinus Faolán Lowell . Drake sam nie był w stanie przeteleportować się z dwójką osób na raz w takim zamieszaniu. A proszenie o pomoc nie było niczym złym.-Expecto Patronum.- Srebrzysty Lew wystrzelił z różdżki, a Lilac podesłał go byłemu puchonowi patronusa z prośbą o pomoc w transporcie Doireann. Wiedział że ta na pewno nie podeszła do egzaminu na teleportację, a co do Wolfa nie miał żadnej pewności. Jednak wiedział że po takim zaklęciu, ciężko by mu było się skupić to teleportacji. Przeniósł się więc razem z Wolfem. -Możesz chodzić? - Spytał się gryfona przeprowadzając jeszcze rozeznanie i oczekując na Felka dostarczającego Doireann. O ile w ogóle mógł pomóc. No i w sumie kiedy szykowali się do spierdalania, beduini postanowili się na nim skupić. Zaklęcie lin zablokował, ale potem dostał w ryj dwoma zaklęciami totalnego porażenia ciała. No miał nadzieję że ktoś mu z tym pomoże.
Huxley Williams
Wiek : 45
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 183
C. szczególne : biegające po ciele tatuaże, w pracy przykryte długimi rękawami, chociaż wychodzą na ręce i czasem na szyję | pojedynczy kolczyk szeherezady w uchu
Kość na teleportację:4 Kość na ucieczkę:30 Kości na obrażenia:immobilus, duszenie linami po teleportacji - oba odbijam, potem mam rękę-łapę i teraz jestem rośliną Ekwipunek: różdżka, woda x2, dwie kanapki, Koc sygnalizując (+1 uzdrawianie) x2, Amulet +1 Eliksiry, Magiczny stetoskop (+2pkt uzdrawianie), Eliksir Regenerujący xz, Eliksir Czyszczący rany xz, Eliksir Wiggenowy x2, Zjednoczone Wile, srebrny zegarek od Thìdley'ów; Cechy eventowe: Metabolizm eliksowara, Świetne zewnętrzne oko (empatia), Gibki jak lunaballa (zwinność) Dwie lewie różdżki (transmutacja), Rączki jak patyki (odporność na magię), Tykająca łajnobomba Obrona: 2 (wiek i zegarek) / 4 Pomoc:@Camael Whitelight :< Co dalej: Ruiny
- Och, no dobrze, przyjmę twoje, niech stracę - oznajmiam wesoło kontynuując jeszcze tematykę okładów, kiedy jeszcze mkniemy na dumbaderze Perpy w bardzo dobrych humorach; szykujemy się na całkowicie spokojne i przyjemne rzeczy. I nawet altruistycznie podbiegamy do Viro, by pomóc mu w ratowaniu wielbłąda; zgadzam się z Perpetuą, że to może być jakiś test, skoro aż tyle osób miało problemy ze swoim pojazdem. Moja piękniejsza połówka ponownie świetnie sobie radzi z ujarzmieniem zwierzęcia, tym razem tego należącego do asystenta z Hogwartu. Wdaję się jeszcze w przyjemną pogawędkę z młodszym chłopakiem, by zapytać co on odwala jadąc jak idiota na dumbaderze. I parskam śmiechem rozbawiony, widząc że Perpa chyba niechcący roztoczyła swój urok nie tylko na ujarzmione zwierzę. Machamy sobie na pożegnanie i razem z moja olśniewającą partnerką ponownie suniemy na wielbłądzie, ku jakiejś uroczej oazie. Niestety kolejne sytuacje, odrobinę krzyżują nasze plany. Wokół nas wzniósł się dym piachu, a wszędzie pojawili się nieznani czarodzieje. Derwisze zaczynają krzyczeć i manewrować, wszyscy krzyczą w popłochu, zaklęcia latają. Próbuję wychwycić co mamy robić i już mam proponować jakiś taran na wielbłądzie, ale orientuję się, że Derwisze teleportują już część wyprawy poza okrąg nieprzyjaznych czarnoksiężników. - Teleportujmy się poza krąg, a potem pomóżmy uczniom - oznajmiam i już łapię Perpetuę za nadgarstek, by prędko zejść z wielbłąda, a potem wykorzystać teleportację łączną. Jednak moja ukochana niespecjalnie zgrabnie zsuwa się z miejsca i zanim cokolwiek nie zrobię, znika mi z widoku, najwyraźniej aportując się gdzieś w panice, a w mojej dłoni pozostaje mi po niej jedynie zegarek. - Perpa? - krzyczę zaniepokojony rozglądając się po półwili i jednocześnie próbując uniknąć części zaklęć, które we mnie lecą. Piach, zaklęcia, nic nie pomaga mi w próbach wypatrzenia kobiety. Nie zauważam czaru, który leci w moją stronę, ale na szczęście zegarek Perpetuy przyjmuje na siebie całą siłę. Podnoszę prędko różdżkę, odbijam z łatwością kolejne zaklęcie; obracam się w miejscu, by aprotować się poza kręgiem. Widzę, że kilka uczniów pozostało między czarnoksiężnikami i klnę pod nosem, że nie zauważyłem ich wcześniej. Nadal za to nie widzę gdzie teleportowała się moja piękna ukochana. Obok mnie pada @Patricia D. Brandon, którą prędko odczarowuję Finite i w momencie, którym skupiam swoją uwagę na niej, nie zauważam kolejnego zaklęcia, która właśnie uderza w moją dłoń. Ze zdumieniem zauważam jak moja dłoń przekształca siew coś kompletnie innego, przypominającego łapę jakiegoś zwierzęcia i w tym momencie pojawia się obok mnie @Jasper 'Viro' Rowle. - Vi... - zaczynam z werwą widząc, że akurat transmutator pojawia się obok mnie. Wtedy jednak obydwoje dostajemy zaklęciem. Ze zdumieniem odczuwam, że teraz całe moje ciało zmienia się. Wszystko widzę z kompletnie innej perspektywy, której nigdy się nie spodziewałem. I jedynym śladem po dłoni mojego towarzysza niedoli, są zaciśnięte ze sobą korzonki. To dopiero upokarzająca śmierć.
______________________
Courage is not living without fear
Courage is being scared to death and doing the right thing anyway
Ostatnio zmieniony przez Huxley Williams dnia Wto Lip 27 2021, 02:46, w całości zmieniany 1 raz
Camael Whitelight
Wiek : 29
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 185
C. szczególne : tęczówki w kolorze oceanu; bransoletka z morskiego szkła i syrenia bransoleta; zapach Lordków i drzewa sandałowego; tatuaż z Oazy Cudów na łopatce; pierścień kameleona
Kość na teleportację:2 – przez cechę z opanowaniem 5/6 → przerzut za cechę bez czepka, więc 1, ale mam opanowanie, więc 4 + dorzut 6 Kość na ucieczkę:97 → przerzut za cechę bez czepka – 28 Kości na obrażenia:convulsio, imite sella i crura + dorzut B (ręka lewa nie od różdżki) Ekwipunek: różdżka, Lordki i magiczna zapalniczka, strój pustelnika, jedwabny szal i woda Cechy eventowe:Czaroglota, Silna psycha (opanowanie), Złotousty Gilderoy (lider), Wiecznie struty, Rączki jak patyki (odporność na magię), Bez czepka urodzony Obrona: bronię się przed imite sella / 1 (powyżej 25 lat) Pomoc: Cam jest samowystarczalny, ale pomagam odczarować @Jasper 'Viro' Rowle i @Huxley Williams w tym poście! + teleportuję @Nanael O. Whitelight poza krąg, bo ona nie umie! Co dalej: Kobra będzie, ale pomagam ludziom, proszę mi nie gubić szlugów w kolejnym etapie!! Z wesołymi iskrami w oczach zerkał na @Nanael O. Whitelight , kiedy usłyszał jej głos, tak dobrze mu znajomy ton, w którym wyłapał te ledwie słyszalne dźwięki niezadowolenia, nakazujące mu ostrożność. Nie przeszkadzało mu to jednak lekko ją popchnąć, może jedynie odrobinę za mocno kierując swojego dumbadera w bok i mrugnąć do niej jednym okiem. — Oczywiście, jesteś moją młodszą siostrą, jakbym mógł – zamknąłbym cię w wieży! — zażartował i nieco się przeciągnął. Nie był przyzwyczajony do jazdy na takich zwierzętach, w ogóle do jazdy na jakichkolwiek zwierzętach. Przestał zwracać uwagę na wyczyny swojego dumbadera, odchylając się trochę do tyłu i pozwalając promieniom słonecznym lekko muskać jego bladą skórę. Zwierzęta go w miarę lubiły, choć był pewien, że to jedynie kwestia jego animagowatości. Nie przeszkodziło to jednak dumbaderowi na jeden nieprzemyślany krok, kiedy to Camael prawie spadł – tak samo nieuważny – a jego okulary spadły na miękki piasek, by mogły zostać rozdeptane przez inne zwierzę. — Niesamowicie smutny widok. — mruknął i westchnął. Wzrokiem odszukał Beatrice, by tylko upewnić się, że jej nie zgubił, jakby musiał cały czas kontrolować, czy najważniejsze osoby w jego życiu są całe – nawet na tak spokojnej wycieczce. Kwestia przyzwyczajenia, jak mniemał. W mgnieniu oka cała ta atmosfera odeszła w niepamięć. Wszystkie jego mięśnie się napięły, gdy do jego uszu dobiegły krzyki zarówno Derwiszów i Wyznawców. Niewiele rozumiał w tym języku, ale nie potrzebował tego, by zrozumieć, że sytuacja była nieciekawa. Szybko zeskoczył ze swojego dumbadera, wcale nie przejmując się wypadającym jedzeniem i ściągnął też na dół za rękę swoją siostrę, pozwalając dumbaderom uciekać. Zacisnął mocno dłoń na jej nadgarstku i teleportował się razem z nią poza krąg, bez zbędnych słów, bez wołania o pomoc, bowiem wiedział jak bardzo jego siostra nie mogła się teleportować. Pech chciał, że lądując oberwał zaklęciem w plecy, zanim zdążył zareagować. Potężne drgawki wstrząsnęły jego ciałem. Nie wiedział czy convulsio działała kilka sekund, czy kilka minut – ale ostatecznie, nieco osłabiony, mógł się normalnie poruszać. Zgubił Beatrice, zgubił Viro, wszystkich zgubił! Poziom adrenaliny skoczył w jego krwi w ułamku sekundy, kiedy kazał Nanie uciekać i kiedy wbiegł między Wyznawców, niczym ostatki kretyn. Nie interesowało go to jednak, mrużył oczy, które łzawiły od piasku, szukając znajomych twarzy, gdy zauważył mężczyznę kierującego różdżkę w jego stronę. — Protego! — rzucił, broniąc się przed zaklęciem i rzucając drętwotą w kierunku nieznajomego. Nie miał pojęcia czy trafił, nie liczyło się to za bardzo, kiedy niebieskie tęczówki dostrzegły zmieniających się jego przyjaciół. W rośliny. Zdawał sobie sprawę jak niebezpieczne w zaistniałej sytuacji to było, jak łatwo było im teraz coś zrobić. Przepchnął się przez Derwiszów, dopadając do @Huxley Williams i @Jasper 'Viro' Rowle. Rzucił przeciwzaklęcie, odczarowując ich, a kiedy chciał, chociaż przez krótką chwilę odetchnąć – poczuł jak trafia go zaklęcie. Znał to uczucie, delikatne mrowienie lewej ręki, która uległa urokowi transmutacyjnemu. — Nie ma, kurwa, mowy. — powiedział, patrząc na swoje lewę ramię, przypominające teraz psią łapę. Miał szczęście, że nie trafiło go w prawą, że wciąż mógł szybko, skrajnie poirytowany, rzucić na sobie przeciwzaklęcie, będąc gotowym do dalszej pomocy. Chaos, to jedyne co widział, a zapowiadała się spokojna pustynna wycieczka, czemu tak bardzo dał się zwieść. — Widzieliście Beatrice? Viro możesz znaleźć moją siostrę? Zostawiłem ją kawałek stąd, CHOLERA!
______________________
She couldn't care less, and I never cared more, so there's no more to say about that.
Irvette de Guise
Wiek : 23
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 172cm
C. szczególne : Burza rudych włosów, piegi, lawendowy tatuaż za lewym uchem, krwawa obrączka na palcu
Kość na teleportację:1 Kość na ucieczkę: [url=tutajlink]wypisz[/url] - za chwilę! Kości na obrażenia: [url=https://www.czarodzieje.org/t20555p624-kostki#650890]Convulsio[/url Ekwipunek: Różdżka, uszkodzony flet pana, eliksir czyszczący rany, felix felicis i woda Cechy eventowe: Obrona: 2 / 4 (kuferek) Pomoc: POTRZEBUJĘ POMOCY! Co dalej: narazie nic
Jechała sobie, jakby nigdy nic, po drodze gubiąc gdzieś prowiant, co nie umknęło jej uwadze i spowodowało cichy jęk wydobywający się z jej drobnych ust. Tego jej było jeszcze trzeba na środku pustyni. Najpierw narwany dumbader, teraz brak pożywienia. No cóż, mogła tylko liczyć na to, że nie umrze i jakoś uda jej się z tej wyprawy wrócić. Na szczęście wciąż miała to, co najważniejsze, czyli czysty umysł i swoją różdżkę. Przynajmniej do czasu. Właśnie pogrążała się w swoich myślach, gdy wokół wybuchnął istny chaos. Grupa beduinów przypuściła atak, zamykając karawanę w kręgu, z którego nie było innego wyjścia, jak tylko się teleportować. Ruda skupiła się na Ce-wu-En, ale jak widać nie wystarczająco, bo zamiast z dala od kręgu znalazła się... W samym jego środku. Milion zaklęć od razu pomknęło w jej stronę i nim dziewczyna się obejrzała oberwała czymś prosto w brzuch. Momentalnie opanowały ją drgawki i choć dziewczyna znosiła gorsze katusze, zdecydowanie utrudniało jej to wyswobodzenie się z tego miejsca i narażało na kolejny atak. Próbowała się wydostać, ale na próżno. Potrzebowała pomocy.
A star becomes a sun, under the pressure of darkness.
Perpetua Whitehorn
Wiek : 45
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 161
C. szczególne : Styl vintage i aura wesołości | Wspiera się na artefakcie: Jarzębinowej Feruli | Na lewym nadgarstku - srebrna bransoletka z tancerką zmieniającą się w łanię; na prawym - bransoleta Wielkiej Wezyrki | Gdy Hux jest obok - mimowolnie roztacza wokół urok
Kość na teleportację:1 Kość na ucieczkę:10 Kości na obrażenia:Timor Sol (nie mogę obronić); Imite Sella (odbijam); Sectumsempra (odbijam); Sectumsempra (obrywam) Ekwipunek: Różdżka; Jarzębinowa Ferula (+10pkt uzdro); srebrny zegarek od Thìdley'ów (odbijający zaklęcia proste); Krem z filtrem; Brzoskwinie x2; Bezdenna torba lekarska, a w niej: magiczny stetoskop (+2pkt uzdro); okulary diagnostyczne USG (+2pkt uzdro) i doppler (+2pkt uzdro), świetlik (+3pkt HMiR), eliksir wiggenowy x2 Cechy eventowe: Złotousty Gilderoy (perswazja), Powab wili, Świetne zewnętrzne oko (empatia); Wiecznie struty, Rączki jak patyki (siła), Połamany gumochłon Obrona: 2/4 (za wiek i za pkt z zaklęć) Pomoc:@Huxley Williams helpunku! Co dalej: Tam gdzie mnie mój rycerz zaniesie!
Sielanka - tak to miało wyglądać i w sumie wyglądało. Ona, pędząca z rozwianym włosem na dumbaderze - z obejmującym ją w talii Huxleyem; niczym rasowa beduinka poskramiająca wielbłądy (i nieświadomie czarująca młodych mężczyzn). Czuła się wręcz doskonale, roześmiana - z wizją czekających na nich przygód w oazie i w doborowym towarzystwie. Zaciekawiona w sumie jakie to rytuały na nich czekają, które mogliby obmyślić Derwisze - palenie fajek wodnych? Tatuaże z henny? Cokolwiek to było, zwyczajnie nie mogła się już doczekać! Chyba, że tę niespodzianką mieli być zamaskowani beduini, którzy pojawili się znikąd, wraz z piaskową burzą i zaczęli ciskać w ich wesołą karawanę zaklęciami. Perpetua miała dosłownie deja vu z podwórka starego Johna - kiedy to wybuchła wokół niej równa panika i chaos. — Nie wierzę — zdążyła tylko wykrztusić, gwałtownie wstrzymując dumbadera na którym siedzieli z Huxleyem, chcąc go wycofać. Zatoczyła jednak tylko na nim koło, orientując się, że zostali otoczeni - co tylko potwierdzały krzyki Derwiszów, którzy zaczęli ich osłaniać przed błyskającymi i iskrzącymi w powietrzu zaklęciami. Przytaknęła na słowa Williamsa, niezdolna do wykrztuszenia choćby głoski - spadł na nią strach, ale bynajmniej nie o siebie; tylko o uczestniczących w wyprawie uczniów. Naturalnie przyjmowała na siebie odpowiedzialność za ludzkie życia. Umysł od razu wszedł jej na wyższe obroty - a rozbuchany instynkt opiekuńczy tylko to wszystko podkręcał, rzutując adrenalinę do krwiobiegu. Gdyby tylko ciało było tak sprawne i elastyczne jak jej umysł... Idąc w ślady Huxleya chciała zsunąć się z wielbłądziego grzbietu - jednak zrobiła to tak niefortunnie (chyba odrobinę przeważona przez torbę i ferulę, które odtroczyła z siodła), że chcąc ratować się przed upadkiem, mimowolnie aportowała się, chcąc go choćby złagodzić. I tak oto znalazła się w samym środku wrogich czarnoksiężników - ona, półwila z rozwianym złotym włosem, torbą lekarską i artefaktem w dłoni. Szczęśliwie zdążyła dobyć różdżki - jednak nie na tyle szybko, żeby sparować pierwsze zaklęcie. Promień trafił ją prosto w pierś - ale nie odrzucił w tył, ani nie wyciągnął z niej ducha; jedynie jej wystawiona na słońce skóra stanęła w ogniu. A przynajmniej złotowłosa miała takie wrażenie, gdy aż syknęła, zaciągając chustę na głowę. — Huxy?! — krzyknęła, chcąc zlokalizować swojego partnera - i tym samym zwracając na siebie dodatkową uwagę. Mało kto spodziewał się chyba drobnej kobietki w samym środku miotających zaklęciami beduinów - a zwłaszcza sami beduini. Kolejny urok śmignął w jej stronę, jednak zgrabnie uniosła różdżkę, inkantując Aerudio, by odbić zaklęcie. Widać nie tylko ona popełniła karygodny błąd teleportacyjny, bo tuż obok aportowała się... rudowłosa studentka; od razu obrywając Convulsio. Whitehorn w moment błysnęła znajdując się tuż przy @Irvette de Guise. — Finite! — Zdjęła z dziewczyny miotającą jej ciałem inkantację - właściwie w ostatniej chwili ponownie wywijając miękko różdżką i odbijając mknący ku niej zielony promień zaklęcia. Zielony - ewidentnie czarnomagiczny. Czuła jak serce obija się o żebra szaleńczo, niczym uwięziony w klatce ptak. Słyszała tylko krzyki, zaklęcia - i własną krew szumiącą w uszach. — Ręka na różdżce! — rzuciła tylko do swojej towarzyszki w niedoli, chwytając ją za ramię - i teleportując kawałek dalej. Ciągle jednak znajdowały się w krzyżowym ogniu - a Perpetua zdecydowanie wyszła z wprawy jeśli chodzi o teleportację (nie wspominając już o łącznej). — Uciekaj najdale-! — urwała gwałtownie, czując jak coś niesamowicie zimnego uderza w jej biodro. To przeklęte, chrome biodro. A zaraz potem z gardła wydobył jej się rozdzierający krzyk, kiedy skóra i mięśnie na prawym udzie zaczęły rozchodzić się, niczym godzone kilkunastoma sztyletami. Na jej jasnej, zwiewnej szacie zaczęły wykwitać krwawe plamy, powiększające się w zastraszającym tempie. Wygięta w paroksyzmie bólu, po prostu padła w piach, zdzierając sobie struny głosowe we wrzasku, gdy rany w jej nodze pogłębiały się.
Olivia Callahan
Rok Nauki : VII
Wiek : 20
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 173
C. szczególne : lekka wada wzroku; zmuszona jest przez nią nosić okulary, wąskie usta, gęste i długie włosy
Kość na teleportację:2: dwa Kość na ucieczkę: [url=tutajlink]wypisz[/url] Kości na obrażenia:4 -CESARZ PETRIFICUS TOTALUS Ekwipunek: różdżka, zwykła chusta (na głowie), litrowa butelka z wodą, gumka do włosów (na nadgarstku). Cechy eventowe: Świetne zewnętrzne oko (empatia)/ Silny jak buchorożec (kondycja fizyczna)/ Bez czepka urodzony/ rączki jak patyki (siła) Obrona: zero Pomoc: Help me Co dalej:
- Wydaje mi się, że pisany jest im inny los - zaśmiała się do Drake, nim do jej uszu dobiegł dziwny dźwięk. Nie była pewna, w którym momencie spokojna przejażdżka zmieniła się w istny chaos, czy zanim odpowiedziała na słowa Gryfona czy może już po? Lodowaty dreszczy przeszył ciało Olivii, gdy wokół nich zaczęły pojawiać się postaci. Ciała ukryte za czarnymi szatami, a twarze za czerwonymi chustami, na myśl przywoływały Śmierciożerców. Tak, było to pierwsze co przyszło brunetce do głowy, którą po chwili wypełniły gorączkowe myśli. Gdzieś koło ucha mignęła jej struga światła - zaklęcie rzucone przez - jak się okazało - przeciwników z którymi przyszło im walczyć. Nikt nie był przygotowany na taki rozwój wypadków, dostrzegła to wzrokiem pomiędzy tumanami piasku i smugami zaklęć dostrzegając zaskoczone, a jednocześnie przerażone spojrzenia, nawet ich opiekunowie wydawali się niespokojni. Co robić? Przez odgłosy walki przebiło się echo słów,by wyrwać się z kręgu. Czy Drake też to słyszał? Olivia zeskoczyła z dumbadera odwracając się w kierunku chłopaka, widząc tylko jak jego sylwetka się oddala. - Zwariowałeś?! - krzyknęła, instynktownie wyciągając różdżkę. Zacisnęła na niej mocno długie, chude palce ruszając za szatynem, który widocznie dojrzał coś, czego ona nie potrafiła. Niestety stopy zaprowadziły ją w złym kierunku, wprost w objęcia rzuconego przez Beduina zaklęcia, które kompletnie ją unieruchomiło.
Huxley Williams
Wiek : 45
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 183
C. szczególne : biegające po ciele tatuaże, w pracy przykryte długimi rękawami, chociaż wychodzą na ręce i czasem na szyję | pojedynczy kolczyk szeherezady w uchu
Kość na teleportację:4 Kość na ucieczkę:30 Kości na obrażenia:immobilus, duszenie linami po teleportacji - oba odbijam, potem mam rękę-łapę i teraz jestem rośliną Ekwipunek: różdżka, woda x2, dwie kanapki, Koc sygnalizując (+1 uzdrawianie) x2, Amulet +1 Eliksiry, Magiczny stetoskop (+2pkt uzdrawianie), Eliksir Regenerujący xz, Eliksir Czyszczący rany xz, Eliksir Wiggenowy x2, Zjednoczone Wile, srebrny zegarek od Thìdley'ów; Cechy eventowe: Metabolizm eliksowara, Świetne zewnętrzne oko (empatia), Gibki jak lunaballa (zwinność) Dwie lewie różdżki (transmutacja), Rączki jak patyki (odporność na magię), Tykająca łajnobomba Obrona: 2 (wiek i zegarek) / 4 Pomoc: pomagam Perpie!! Co dalej: Ruiny
Tyle lat żyje człowiek, a nigdy nie będzie przygotowany na to, że podczas wycieczki z ukochaną armia Beduinów zaatakuje całą grupę i ze wszystkich czarów, które mogli wybrać, akurat na mnie trafia zamiana w roślinę. Nie wiem czy @Jasper 'Viro' Rowle wie co się stanie, bo ja kompletnie się tego nie spodziewałem. Nagle moje zmysły zostają mi brutalnie odebrane, a mi pozostaje jedynie uczucie ciepła (nieznośnego na pustyni). Egoistycznie czerpię odrobinę pocieszenia z faktu, że nie pozostanę spalonym na roślinie kwiatem samotnie. Czy potrafię się poruszyć? Czy mogę porozmawiać jakoś z moim towarzyszem? Zanim próbuję przetrawić te wszystkie informacje, wyczuwam czyjś cień. To koniec. Zostaniemy zadeptani przez czarnoksiężników z Arabii. Parsknąłbym histerycznym śmiechem, pełnym nerwów - gdybym mógł. Myślałbym o czymś przyjemnym - gdyby moje myśli nie płynęły w tak dziwny sposób w tej chwili. Jednak zamiast przygniecenia, czuję jak powoli wracają mi na miejsce wszystkie kończyny. Pojawiają się jedna po drugiej, a następnie wręcz otumaniają mnie zmysły, które naraz odczuwam. Słuch, węch, wzrok. Próbuję podnieść się z piasku, dość nieudolnie, przyzwyczajając się do swojego wielkiego ciała. Dopiero teraz podnoszę wzrok by zobaczyć kto pomógł mi i Viro, który z powrotem w swojej formie leży obok mnie. @Camael Whitelight właśnie odczarowywał swoją rękę, która zamieniła się w psią łapę. Widocznie transmutator - Beduin - żartowniś, nadal tu gdzieś był. - Cam, na dzikie szyszymory, uratowałeś nam życie - oznajmiam nareszcie stawiając się do pionu. Powiedziałbym coś więcej, wyrażając wdzięczność, ale ewidentnie nie było na to czasu. - Byliśmy bardzo zajęci - mówię kiedy pyta kogo widzieliśmy, rozglądając się dookoła i poprawiając plecak. Whitelight skupia się na wszystkich swoich bliskich, a ja rozglądam się po uciekających uczniach. - Chyba też trzeba teleportować uczniów, którzy nie potrafią... Tam leżało kilka osób jak kłody...- zaczynam, pokazując kolegom palcem, gdzie ich widziałem i już planuję wziąć się w garść, by ratować uczniów, ale w tym momencie słyszę przerażający krzyk. Prawie taki sam jak słyszałem 25 lat temu podczas meczu qudditcha Hufflepuffu. Zdążam tylko wymienić spojrzenie z Camem, w którym szukam zrozumienia tego co do nas dochodzi i potwierdzenia moich przypuszczeń; chcę wiedzieć, że nie tylko ja mam jakieś senne mary sprzed lat. Że to nie jest zaklęcie iluzji, które przypomina mi najgorsze wspomnienia. Ale widzę po nim - też słyszy rozdzierający krzyk wili. Bez słowa znikam z pola widzenia dwóch mężczyzn; teleportuję się co kilka sekund, pośpiesznie w stronę krzyku. Wpadam w tłum Derwiszy, którzy pojedynkują się z Wyznawcami. - Perpa! - wrzeszczę mając nadzieję przebić głosem się przez tłum i jej własny jęk; żeby tylko wiedziała, że nie jest sama. Po kilku chwilach, które dla mnie były wiecznością - w końcu ją widzę - na ziemi, broczącą krwią, znowu trzymającą się za tę samą nogę. Krzyczę Expulso - rzucając je między większej grupie zbliżających się Beduinów i aportuję się jeszcze bliżej półwili oraz rudowłosej uczennicy @Irvette de Guise. Odpycham uczennicę i odwracam siłą, w stronę gdzie uciekała część Derwiszy. Nie mamy czasu na grzeczności, byliśmy wszyscy zbyt blisko wrogów. - Biegnij, jesteśmy za tobą! - krzyczę tylko do Irvette i już klęczę przy Perpie. Widząc jej ranę, już wiem, że nie mogę tego wyleczyć w tej chwili. - Jestem, Perp, jestem. Po prostu się mnie złap - mówię, spanikowanym tonem, ale z pewnością co do kolejnych ruchów; biorę drobne ciało mojej krwawiącej półwili. Wstaję z nią w ramionach. - Trzymaj się, nie mdlej - szepczę jedynie i teleportuję się kilka kroków do przodu. Metr po metrze. By tylko znaleźć się jak najszybciej w miejscu gdzie mogę uratować Perpetuę. Ignorując mokry materiał wsiąkający w moją koszulę. Kierując się za rudą czupryną migoczącą ogniem, w tych okropnych, gorących piaskach.
______________________
Courage is not living without fear
Courage is being scared to death and doing the right thing anyway
Julia Brooks
Wiek : 22
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 170
C. szczególne : grzywka, tatuaże, pedantyzm, wisiorek z osą, pierścień działania na palcu,pachnie lawendą
Kość na teleportację:4 Kości na obrażenia:3 Ekwipunek: Butelka, omnikulary, różdżka (+5 zaklęcie), suchary, okulary przeciwsłoneczne, plecak, krem z filtrem milion, czapka z daszkiem, eliksir wiggenowy x2, kompas miotlarski Cechy eventowe: Gibki jak lunaballa (zwinność), Silny jak buchorożec (kondycja), Silna psyche (opanowanie) WADY: Dwie lewe różdżki (transmutacja), Niezręczny troll (brak empatii), Drzemie we mnie zwierzę (zachowanie) Obrona: Pomoc: Pomagam @Olivia Callahan
Choć udało jej się uciec z zasadzki, to przypłaciła to porządnymi obrażeniami. Nadpalona szata wisiała na niej smutno, a do tego wszystkiego poparzone członki piekły ją boleśnie, mimowolnie wyciskając łzy z dużych brązowych oczu. Niestety nie wszyscy mieli choćby i tyle szczęścia, żeby skończyć jedynie z oparzeniami. Widząc, że wśród ocalałych nie ma prawie połowy grupy, która wyruszyła w podróż. I choć rozsądek i instynkt samozachowawczy nakazywały jej spierdalać w podskokach jak najdalej, to jednak jakaś część Krukonki kazała jej działać wbrew rozsądkowi. Odetchnęła więc ciężko kilka razy, starając uspokoić zszargane nerwy, zacisnęła mocniej palce na różdżce i ponownie aportowała się wewnątrz kręgu. Czuła się jak podczas meczu. Hałas, chaos, i co chwilę świszczący odgłos obok ucha. Na meczu były to tłuczki, teraz – zaklęcia. Krukonka schyliła się nisko, i puściła pędem przed siebie, jak jakiś aliant w Normandii. Serce tłukło jej w piersi jak szalone, a do tego kilkukrotnie cudem sparowała lecące w jej stronę zaklęcie. Widząc, jak Felek również postanowił pomóc ofiarom zasadzki, zmieniła kierunek biegu i zamiast w stronę młodej Puchonki, ruszyła w kierunku Oli. Gdyby ktoś powiedział jej kiedyś, że będzie ryzykowała własne życie, żeby ocalić Callahana, to nie uwierzyłaby za cholerę. Los jednak bywał przewrotny i w takich dziwnych momentach jak ten, człowiek sobie uzmysławiał, jak mało o sobie wie. Krukonka momentalnie dopadła do leżącej dziewczyny, przykryła ją własnym ciałem i już po chwili obie znalazły się poza zabójczym kręgiem.
- Finite – wycelowała w Gryfonkę, zdejmując z niej zaklęcie petryfikujące. – Głowa nisko – poleciła jeszcze dziewczynie, bo było tu równie niebezpiecznie, jak w miejscu zasadzki, o czym świadczyła jej nadpalona grzywka.
/ZT
Ostatnio zmieniony przez Julia Brooks dnia Wto Lip 27 2021, 13:20, w całości zmieniany 3 razy
Beatrice L. O. O. Dear
Wiek : 28
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 160cm
C. szczególne : Czarne oczy, przenikliwe spojrzenie, blizny na dłoniach, ukryte po metamorfomagią, tatuaż na łopatkach (kuferek)
Kość na teleportację:4 - Dorzucam, 5 czyli duże rozcięcie na dowolnej części ciała. Kość na ucieczkę:62 - czyli 1 obrażenie Kości na obrażenia:Pustelnik -conjunctivitis, oślepła Gwiazda - relashio, broni się bo spełnia próg Ekwipunek: Różdżka, ostrze karona w bransolecie na nadgarstku, Bezoar x1, eliksir wiggenowy x1, felix felicis x1, woda Cechy eventowe:zalety: •Świetne zewnętrzne oko (spostrzegawczość) •Silna psycha (odporność) wady •Tykająca łajnobomba •Rączki jak patyki (siła) Obrona: Postać ma ponad 25 lat (w grudniu ma 26) Pomoc: Chyba (?) nie potrzebuję Co dalej: Kobra byłaby spoko, ale ogólnie to tam gdzie Neska pójdzie
Wycieczka mijała w ciszy i spokoju. Gdzieniegdzie wierzchowce postanowiły zaznać nieco miłości, inne dalej śmierdziały i się śliniły. Beatrice nie zwracała na to większej uwagi, woląc rozglądać się czujnie dookoła. Mimo tego, że wycieczka przebiegała w pozornie spokojnych warunkach, to wiedziała, że coś i tak może pójść nie po jej myśli. Zaśmiała się dźwięcznie słysząc słowa swojego narzeczonego, który jak i ona postanowił dosiąść wielbłąda, niż lecieć na dywanie. - Tak, za chwilę chyba mnie duch opuści co najwyżej - stwierdziła, kręcąc przy tym głową. Na szczęście ślina jej drumadera nie miała możliwości zaatakowania jej sylwetki, więc ta podróż była całkiem znośna. Podążyła spojrzeniem tam, gdzie i Camael i westchnęła teatralnie widząc wyczyny jednego faceta. Sama nie miała z nim większej styczności, za to wiedziała, że jej narzeczony a i owszem. -Zdecydowanie powinieneś - zawyrokowała, bo przecież nie musiał z nią spędzać całego czasu. Była dużą dziewczynką, potrafiła sobie poradzić, a jak widać nie każdy miał takie szczęście jak ona. Kiedy tylko mężczyzna odjechał od niej, gany nagłym wybuchem miłości u dosiadanego zwierzęcia, zaraz w jej polu widzenia pojawiła się @Nessa M. Lanceley. Nic dziwnego, że na jej widok, niemalże od razu na wargach Dearówny wykwitł szczery i szeroki uśmiech. Delektowała się podróżą, na chwilę nawet zapominając o tym, aby skupić się na wszystkim wokół. I prawdopodobnie na tym polegał błąd kobiety. Nie zdążyła zrobić nic, zareagować w żaden sposób, a wokół nich zaroiło się od zaklęć.Nagle zostali osaczeni, zwierzęta zaczęły przeraźliwie reagować na te nagłe atrakcje. Dumbador dosiadany przez Beatrice nagle stanął dęba i kobieta miała tylko ułamki sekund na reakcję. Złapała tylko torbę, z której wypadły jej zapasy jedzenia i wielbłąd zniknął. Pośród krzyków i świstu zaklęć, kompletnie straciła orientację w terenie. Z widoku zniknęły jej wszystkie znane osoby. Nie wiedziała co robić i powoli czuła, jak strach zaczyna ją paraliżować. Myśl K U R W A, myśl!! Kop od jej własnego mózgu przyszedł szybciej niżby się spodziewała. Wiedziała, że nie pomoże nikomu wydostać się z kręgu, bo nigdy nie zdała teleportacji łącznej. Niewiele myśląc, postanowiła uciekać z pułapki. Poczuła charakterystyczne przeciskanie się przez zdecydowanie zbyt ciasna rurkę i kiedy już myślała, że całkowicie straci oddech, wylądowała twardo na piasku z dala od kręgu w którym utknęło jeszcze wielu ludzi. Różdżka w momencie pojawiła się w jej dłoni, jednak było to zdecydowanie za wolno. Zaklęcie trafiło prosto w jej lewą rękę, rozcinając ją głęboko. Zaklęła głośno i siarczyście, obracając się, by rzucić kolejny czar. Znów za wolno. Kolejne zaklęcie trafiło ją prosto w twarz, przez co od razu straciła widok czegokolwiek wokół niej. Wszystko stało się czarne, a ona wpadła w kompletną panikę. Jakim cudem zdołała się obronić przed kolejnym czarem, nie miała pojęcia. -PROTEGO!- zaklęcie tarczy ją uratowało i miało bronić jeszcze przez chwilę czy dwie, gdy sama nie była zdolna do tego, by zrobić cokolwiek więcej. Zdezorientowana bała się poruszyć w jakąkolwiek stronę, nie wiedząc, skąd może przyjść pomoc, a skąd zagłada. Metamorfomagia nie mogła jej w tym momencie pomóc, nie mogła naprawić zepsutych zaklęciem oczu. Gdzie jest @Camael Whitelight, gdzie jest @Nessa M. Lanceley?! - CAMAEL?! NESSA?! - Krzyczała, dalej stojąc w miejscu, z nadzieją na to, że jej krzyk przedostanie się poprzez gwar zamieszania, które zupełnie niespodziewanie pojawiło się wokół nich.
Irvette de Guise
Wiek : 23
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 172cm
C. szczególne : Burza rudych włosów, piegi, lawendowy tatuaż za lewym uchem, krwawa obrączka na palcu
Kość na teleportację:1 Kość na ucieczkę:98 Kości na obrażenia:Convulsio Ekwipunek: Różdżka, uszkodzony flet pana, eliksir czyszczący rany, felix felicis i woda Cechy eventowe: złotousty Gilderoy (hipnoza- siła perswazji), magik żywiołów (ziemia), świetne zewnętrzne oko(wyczulenie); połamany gumochłon, dwie lewe różdżki (transmutacja) , rączki jak patyki (siła) Obrona: 2 / 4 (kuferek) Pomoc: Otrzymałam pomoc i pomoagam @Drake Lilac Co dalej:Ruiny
Piekło się rozpętało, a dziewczyna nie wiedziała w którą stronę kierować swoją uwagę. Cholerna teleportacja okazała się porażką, a w nią poleciały zaklęcia, przed którymi nie miała jak się uchylić. Momentalnie opanowały ją drgawki i jakakolwiek próba obrony kończyła się fiaskiem. Tylko cudem chyba udało jej się nie oberwać czymś jeszcze nim podeszła do niej @Perpetua Whitehorn i ocaliła od tego losu. Irvette podziękowała w biegu, starając się uniknąć kolejnych ciosów. To był istny armagedon! Gdy usłyszała rozdzierający krzyk, czas jakby stanął dla niej w miejscu. Spojrzała Na uzdrowicielkę, która oberwała... Porządnie oberwała. Sectumsempra. Ruda od razu poznała to zaklęcie. Nie miała jednak czasu zareagować, gdy już została odepchnięta przez @Huxley Williams. Posłusznie ponowiła ucieczkę, tym razem skutecznie, bo udało jej się wydostać bez szwanku poza krąg. Bez szwanku, ale nie mogła tak po prostu opuścić pola bitwy. Kątem oka dostrzegła spetryfikowaną postać, należącą do jednego z młodszych uczniów. Od razu tam pobiegła, z różdżką wciąż gotową do ataku i obrony. Gdy znalazła się przy @Drake Lilac szybko rzuciła przeciwzaklęcie, by odpetryfikować chłopaka. -Wszystko w porządku? Zmywaj się stąd jak najszybciej! - Poleciła mu, a sama zaczęła szukać wyjścia z tej piekielnej pułapki nie wiedząc, czy jeszcze kiedyś będzie jej dane zagrać na skrzypcach.
//zt
______________________
A star becomes a sun, under the pressure of darkness.
Ostatnio zmieniony przez Irvette de Guise dnia Wto Lip 27 2021, 15:53, w całości zmieniany 2 razy
Camael Whitelight
Wiek : 29
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 185
C. szczególne : tęczówki w kolorze oceanu; bransoletka z morskiego szkła i syrenia bransoleta; zapach Lordków i drzewa sandałowego; tatuaż z Oazy Cudów na łopatce; pierścień kameleona
Kość na teleportację:2 – przez cechę z opanowaniem 5/6 → przerzut za cechę bez czepka, więc 1, ale mam opanowanie, więc 4 + dorzut 6 Kość na ucieczkę:97 → przerzut za cechę bez czepka – 28 Kości na obrażenia:convulsio, imite sella i crura + dorzut B (ręka lewa nie od różdżki) Ekwipunek: różdżka, Lordki i magiczna zapalniczka, strój pustelnika, jedwabny szal i woda Cechy eventowe:Czaroglota, Silna psycha (opanowanie), Złotousty Gilderoy (lider), Wiecznie struty, Rączki jak patyki (odporność na magię), Bez czepka urodzony Obrona: bronię się przed imite sella / 1 (powyżej 25 lat) Pomoc: dopadam do @Beatrice L. O. O. Dear Co dalej: Kobra będzie! Chaos, nie widział nic innego, kiedy rozglądał się jasnymi tęczówkami, kiedy próbował wyłapać jak najwięcej znajomych twarzy. Nie spodziewał się zobaczyć, że wszystko było w porządku, zadowalał się oznakami życia, bowiem szybko do niego dotarło, że z tej wyprawy nikt nie wróci bez żadnych obrażeń. Gdy tylko odczarował swoje ramię, potrząsnął nim, by do końca wróciło czucie, by na nowo normalnie moc funkcjonować i przeniósł swój wzrok na @Huxley Williams. Poklepał go po ramieniu, jakby w zapewnieniu, że żadne podziękowania nie były potrzebne i powoli skinął głową na jego kolejne słowa. Każda komórka jego ciała chciała zaprzeczyć. Musiał znaleźć swoją rodzinę w pierwszej kolejności, a jednak ostatki zdrowego rozsądku podpowiadały mu, że Williams miał rację. Wzmocnił uścisk na różdżce i już miał odpowiedzieć, kiedy rozdzierający krzyk dotarł do jego uszu. Zbladł minimalnie, kiedy uświadomił sobie do kogo należał i spojrzał z przerażeniem na nauczyciela uzdrawiania, potwierdzając jego domysły. Perpetua. — Idź! Zgarnę tylu ile dam radę! — powiedział i bez żadnego więcej słowa, wmieszał się w ludzi, Wyznawców i Derwiszów, poszkodowanych. Zacisnął zęby, przedzierając się przez tłum, miał wrażenie, że krzyki mieszają się w jedno. Nie potrafił rozpoznać słów, kłęby piaskowego dymu godziły go w oczy i nawet specjalny strój już go nie ratował. Nie wiedział ile czasu minęło, ile czasu walczyli i ile to jeszcze potrwa. Miał jeden cel: znaleźć wszystkie swoje bliskie osoby i przenieść się z nimi w bezpieczne miejsce, z dala od Wyznawców. Skierował różdżkę w jednego z nich, tak charakterystycznego nawet w tym zgiełku, godząc go zaklęciem i obserwując jak pada na ziemie spetryfikowanym. Nigdy nie lubił pojedynków, ale nie sądził, że tak bardzo ta umiejętność mu się przyda. Cała ta sytuacja otworzyła mu oczy, jak wiele rzeczy mogło pójść nie po jego myśli. Wbity w górę piasek skutecznie ograniczał widoczność. I właśnie wtedy to usłyszał. Swoje imię, wypowiedziane znajomym głosem, który rozpoznałby wszędzie. Bez chwili zwłoki teleportował się w tamtą stronę, ostatecznie dopadając do swojej @Beatrice L. O. O. Dear. — Trice! To ja, Camael. — powiedział, chwytając ją za ramię i lustrując wzrokiem, sprawdzając, czy nie wymagała natychmiastowej pomocy. Nie czuł ulgi, czuł przerażenie. — Nie wiem gdzie jest Nana, ona wcale nie potrafi się teleportować! — nie ukrywał strachu w głosie, na myśl, że jego siostrze coś się stało, miał ściśnięte gardło. Nie mieli czasu, na nic, nie mogli się tu leczyć, nie mogli rzucać niczego prócz prostych przeciwzaklęć. Wszystko potoczyło się nie tak, przyjemna wycieczka do oazy zamieniła się w niebezpieczną katastrofę. Musiał myśleć szybko, licząc na to, że wszyscy wyjdą stąd mniej lub bardziej cało.
______________________
She couldn't care less, and I never cared more, so there's no more to say about that.
Felinus Faolán Lowell
Wiek : 25
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 178
C. szczególne : Na prawej dłoni nosi Sygnet Myrtle Snow i Pochłaniacz Magii. Spokojne spojrzenie, łagodna aparycja.
Kość na teleportację:4 + 5 = duże rozcięcie na pleckach Kość na ucieczkę: nie rzucam; automatycznie za cechy mam 25 - 49. Kości na obrażenia:odbijam ładnie wszystko!! Ekwipunek:3 szata pustelnicza, bezdenna torba (zawsze ze sobą ma): x3 wiggenowe, x2 czyszczące rany, leki, dużo wody, jedzenie, SZLUGI KUFA, lusterko dwukierunkowe, bluza z Tańczącym Derwiszem; pierścionki na palcach (Myrtle Snow, Sidhe, Pochłaniacz Magii (+2 CM) na prawej dłoni - zawsze nosi, przypis w profilu), amulet Ijdia Sufiaan (+1 OPCM), różdżka (+5 CM). Cechy eventowe: Silny jak buchorożec (wytrzymałość), Silna psycha (opanowanie), Świetne zewnętrzne oko (spostrzegawczość); Bez czepka urodzony, Rączki jak patyki (siła), Drzemie we mnie zwierzę (zachowanie). Obrona: x2 za 20pkt z Zaklęć i OPCM Pomoc: pomagam @Doireann Sheenani się stąd wydostać Co dalej: Posąg kobry, ale jeszcze zostaję na polu walki i się napierniczam
O dziwo, kiedy to miał okazję walczyć na polu walki, odpierając mniej lub bardziej niebezpieczne ataki, czuł się w tym wszystkim naturalnie. Jakby wcześniejsza myśl o pozostaniu aurorem gdzieś rozkwitała radośnie pod kopułą czaszki, skutecznie udowadniając, że w sumie powinien na ten temat trochę bardziej pomyśleć. Być może nawet, jeżeli szkoła go nie zechce, to się zgłosić? Owszem, liczył swoje siły na zamiary, ale rzucanie Protego, unikanie i korzystanie z wiedzy, którą nagromadził przez naprawdę bardzo długi czas, nie sprawiało mu problemu. To nie była pierwsza sytuacja, gdzie znajdował się pod rzeczywistym ostrzałem, a wcześniej miał okazję nawet jeszcze bardziej postarać się o problemy. Jakby robił to naturalnie, jakby adrenalinę gdzieś porzucał na bok, korzystając tylko i wyłącznie z jej zalet, zamiast negatywów. Nie dziczał; oklumencja utrzymywała w ryzach zdolność adaptacji do sytuacji, w której to się znalazł. Chciał przetrwać. Były jednak w tym wszystkim osoby, które potrzebowały pomocy, a ta bardziej altruistyczna strona się w nim odezwała, gdy zauważył Perpetuę, która oberwała zbyt wieloma zaklęciami. Zbyt mocnymi, zbyt karcącymi w jej dobre imię. A po tym ostatnim nie wątpił, że zostaną blizny. Bolesny widok. Nieprzyjemny, bolesny, pełny w pewnym stopniu gniewu, który skierował w stronę delikwenta. Traktowanie innych Sectumsemprą, gdy ponad dziewięćdziesiąt procent osób na polu walki nie wiedziało, jak rzuca się czarnomagiczne zaklęcia. Czyste chamstwo, brak jakiejkolwiek kultury; trzask złamanej kości przeszył powietrze. Chłopak prześlizgnął się przez kolejnych przeciwników, niespecjalnie uważając na to, czy zaklęcia będą mniej lub bardziej poważne w skutkach. Odżył; rzucał zaklęcia, raz po raz się bronił, choć plecy pokrywał znacznie większy szkarłat. Z czasem krew zaczęła skapywać na drobinki piasku; warknął, zacisnął zęby. Nie był to stan podobny do tego, jak rozwalił sobie rękę w sali do nauki OPCM, niemniej jednak denerwował, uwierał. Osłabione Diffindo przeleciało przez niefortunną barierę; policzek został skutecznie rozcięty, a i z niego zaczęła się sączyć kolejny, mniejszy strumień posoki. Włosy pokryły się piachem po rzucanych Bombardach; kurz nieprzyjemnie oblepił ręce, ubrania, wszystko, ograniczał widoczność, zdzierał z płuc możliwość oddechu. Momentalnie żałował tego, że nie zdołał zrealizować większości zaklęć, które pozapisywał w dzienniku; teraz nie miało to żadnego znaczenia. A przeciwników było za dużo, by mógł im wszystkim sprostać; pizgnął najsilniejszą wersją Bombardy, by tym samym kupić sobie czas w popłochu, a ogromna chmura kurzu i piachu przysłoniła widok Wyznawców na jego sylwetkę. Chaos, który się dział, a chaos, w którym jakoś się odnajdował. Może go nie powodował, ale jeżeli mógł przyczynić się do tego, że część osób uniknie obrażeń - chciał, by to było możliwe. Nie bez powodu nie uciekał od razu. Zastanawiał się, gdzie jest Maximilian, czy w ogóle udało mu się bezpiecznie teleportować, niemniej jednak na razie go nie widział. Julii też nie dostrzegł, przynajmniej do momentu. I wtedy miał zamiar ją opierniczyć, jednak nie było na to czasu. Odpowiadał za nią, w związku z czym miał ochotę przekląć pod nosem, zajmując się jednak czymś innym; czas na opierniczanie, choć widział, że ta zajęła się Olivią, był zbyt cenny. Zamiast tego interesował się walką, czując, że powoli przyjmowanie tego wszystkiego, gdy siły wyczerpywały się, może być co najmniej problematyczne. Na szczęście był w miarę wytrzymały, w związku z czym znajdowanie się pod ostrzałem czarnoksiężników możne znajdowało się pod rubryczką "ryzykowne", ale nie widział innego wyjścia, gdy w eksplozjach piachu mógł dostrzec osoby - najróżniejsze. Nie był osobą, która uciekała z pola walki, a zamiast tego po prostu dalej w to wszystko brnął. Paru uczniów nadal znajdowało się w promieniu rzucanych zaklęć - mniej lub bardziej niebezpiecznych - w związku z czym działał, choć też, Beduini już wcześniej uznali go za idealny cel. Odpoczynku w ogóle nie miał; w szczególności, gdy srebrzysty patronus przekazał mu wiadomość o konieczność pomocy. Głos rozpoznał. Udał się od razu; wyszukiwał osób, a gdy tak wędrował wzrokiem, zauważył Doireann, która została rażona zaklęciem, aczkolwiek dość prędko zostało to cofnięte. Zamiast jednak stać w miejscu jak idiota, po prostu teleportował się do niej, odbijając kolejne zaklęcia, które szły. I nie były one całkiem miłe; kurz nadal ograniczał widzenie i oddychanie - Doireann! - wypowiedziawszy, ostrożnie chwycił ją pod ramię, by tym samym wydostać dziewczynę z krzyżowego ognia, ażeby mogła bezpiecznie przedostać się z Derwiszami, aniżeli znajdować między czarnoksiężnikami. Błysk i trzask teleportacji nie był specjalnie głośny, ale też - mógł zwrócić uwagę. Gdy ciała pojawiły się poza tym zgiełkiem - w najbardziej zagrożonej części pobojowiska - mógł odetchnąć z częściową ulgą. - Biegnij przed siebie, będę cię asekurował! - zalecił, tym samym utrzymując się jeszcze na polu walki, gdzie nie przejmował się szkarłatem, a zamiast tego po prostu działał.
Perpetua Whitehorn
Wiek : 45
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 161
C. szczególne : Styl vintage i aura wesołości | Wspiera się na artefakcie: Jarzębinowej Feruli | Na lewym nadgarstku - srebrna bransoletka z tancerką zmieniającą się w łanię; na prawym - bransoleta Wielkiej Wezyrki | Gdy Hux jest obok - mimowolnie roztacza wokół urok
Kość na teleportację:1 Kość na ucieczkę:10 Kości na obrażenia:Timor Sol (nie mogę obronić); Imite Sella (odbijam); Sectumsempra (odbijam); Sectumsempra (obrywam) Ekwipunek: Różdżka; Jarzębinowa Ferula (+10pkt uzdro); srebrny zegarek od Thìdley'ów (odbijający zaklęcia proste); Krem z filtrem; Brzoskwinie x2; Bezdenna torba lekarska, a w niej: magiczny stetoskop (+2pkt uzdro); okulary diagnostyczne USG (+2pkt uzdro) i doppler (+2pkt uzdro), świetlik (+3pkt HMiR), eliksir wiggenowy x2 Cechy eventowe: Złotousty Gilderoy (perswazja), Powab wili, Świetne zewnętrzne oko (empatia); Wiecznie struty, Rączki jak patyki (siła), Połamany gumochłon Obrona: 2/4 (za wiek i za pkt z zaklęć) Pomoc: Już mam helpunek! Co dalej: Ruiny!
Sectumsempra. Sectumsempra. Sectumsempra. Perpetua doskonale wiedziała czym oberwała, gdy tylko będąc już na ziemi skuliła się, chwytając za swoją poranioną nogę. Czując w przedziwny - cholernie bolesny - sposób jak skóra i głębsze tkanki rozchodzą się niczym przecinane niewidzialnym ostrzem. Chrobot magii ocierającej się o źle zrośnięte kości. Tyle lat przecież przepracowała na oddziale pozaklęciowym - właściwie na co dzień miała do czynienia z czarnomagicznymi klątwami i ich skutkami. Leczyła je - skutecznie! Ale jeszcze nigdy, przenigdy sama nie doświadczyła działania czarnej magii na sobie - ból, który ją ogarnął i wręcz oślepił nie był w żaden sposób przytłumiony przez buzującą w żyłach adrenalinę. Sama nie zorientowała się nawet, że krzyczy - połączenie na poziomie umysł-ciało dosłownie ścięło się, a pod powiekami zatańczyła jej biel i czerwień; nie była na to w żaden sposób przygotowana. I choć umysł wiedział, że powinna się podnieść i przynajmniej zatamować krwawienie - schematycznie, tak jak powinna przy głębokich ranach, tak... Ciało nie usłuchało. Nie pomagał też fakt, że dokładnie czuła jak pod palcami robi jej się mokro i ciepło od krwi - na Morganę, jej krwi. Starając się gorączkowo utrzymać w całości swoją nogę - krzyknęła raz jeszcze, z przerażenia i bólu, kiedy przypadkowo wsunęła jeden z palców prosto w otwartą ranę. Ostatnią trzeźwą myślą było to, żeby oddychać - przyciskając twarz do własnej klatki piersiowej jak mantrę powtarzała sobie, że wszystko będzie dobrze, choć krew zalewająca jej dłonie wcale na to nie wskazywała. Pod powiekami błysnęło jej wspomnienie szkolnego meczu, kiedy to pogruchotała sobie tę samą nogę - ale tamto echo bólu nie mogło się równać temu, który odczuwała w tym momencie. Zazwyczaj świetnie opanowana - teraz gubiła się w strzępkach własnych, gorączkowych myśli. — Perpa! Usłyszała ten głos jak przez mgłę, nie będąc pewną czy przypadkiem go sobie nie ubzdurała. Najwyższą właściwie siłą woli podniosła wzrok - prosto na dopadającego do Irvette i do niej, Huxleya. Zalała ją fala niewyobrażalnej ulgi, odganiając nieco ostry ból - i mgłę zachodzącą na jej jasne tęczówki. — Huxy — wychrypiała jedynie zdartym od krzyku głosem - jęcząc niekontrolowanie w kolejnych boleściach, kiedy Williams unosił ją w powietrze. Bardzo dziwnie odczuwała porozcinane tkanki na swojej nodze - mocno boleśnie. Desperacko, z zadziwiającą wręcz siłą wczepiła się w żółtą koszulę mężczyzny - drżała z emocji, próbując odegnać ból i zmusić się do trzeźwego myślenia. I zachowania przytomności umysłu. Chciała zasypać go pytaniami - co z De Guise? Uciekła, nie oberwała już niczym? Co z innymi uczniami? Czy ktoś jeszcze potrzebował pomocy? Camael i Beatrice? Gdzie Felinus? Solberg? Brooks, która spadła z dywanu? Widziała jak Brandon dostaje zaklęciem, co z nią? Wszyscy byli już bezpieczni? Jedyne co mogła z siebie wydobyć to tłumione jęki, gdy przyciskała twarz do torsu Huxleya, a ten teleportował ich w jedną ze stron wskazanych przez Derwiszów.
Z tematu Perpetua & Huxley
Beatrice L. O. O. Dear
Wiek : 28
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 160cm
C. szczególne : Czarne oczy, przenikliwe spojrzenie, blizny na dłoniach, ukryte po metamorfomagią, tatuaż na łopatkach (kuferek)
Kość na teleportację:4 - Dorzucam, 5 czyli duże rozcięcie na dowolnej części ciała. Kość na ucieczkę:62 - czyli 1 obrażenie Kości na obrażenia:Pustelnik -conjunctivitis, oślepła Gwiazda - relashio, broni się bo spełnia próg Ekwipunek: Różdżka, ostrze karona w bransolecie na nadgarstku, Bezoar x1, eliksir wiggenowy x1, felix felicis x1, woda Cechy eventowe:zalety: •Świetne zewnętrzne oko (spostrzegawczość) •Silna psycha (odporność) wady •Tykająca łajnobomba •Rączki jak patyki (siła) Obrona: Postać ma ponad 25 lat (w grudniu ma 26) Pomoc: Jednak potrzebuję pomocy, bo nic nie widze, ale @Camael Whitelight jest jej rycerzem Co dalej: Kobra byłaby spoko, ale ogólnie to tam gdzie Neska pójdzie
To wszystko było nie tak. Cała ta zasrana wycieczka była jedną wielka pomyłką i teraz Beatrice doskonale zdawała już sobie z tego sprawę. Nikt nie spodziewał się żadnego ataku na ich osoby, a jednak do tego doszło. Czuła przerażenie. Paraliżujący strach, który był nie pozwalał jej na żadne działanie. Stała w miejscu, trzęsąc się niezdolna do tego, by zrobić cokolwiek. Bala się używać czarów, że zaatakuje nie tych ludzi, których powinna. Przed oczami dalej rozprzestrzeniała się tylko ciemność, która skutecznie odbierała jej chęć do jakiegokolwiek ryzyka. Nie widziała, czuła jak trzęsie się jej dłoń dzierżąca różdżkę. Jedyny oręż, który mógłby ją w tym momencie uratować. Już nie widziała głębokiej rany na swojej lewej ręce, jedynie czuła ból w tamtym miejscu i tylko mogła sobie wyobrazić sączącą się tam krew. To wszystko było strasznym przeżyciem. Te wszystkie głosy, krzyki, rozdzierające serce wołanie o pomoc. I to uczucie kompletnej bezsilności w końcu uwolniło dzielnie do tej pory powstrzymywane łzy z czarnych oczu. Jakim cudem jeszcze nikt jej tutaj nie zabił, nie wiedziała. Może to jej zaklęcie tarczy, a może coś kompletnie innego. Usłyszała trzask teleportacji tuż obok siebie i instynktownie odbórciła się w tamta strone, z wyciągniętą przed siebie różdżką, trzęsąca się między jej palcami. Nigdy w życiu nie czuła takiej ulgi, jak wtedy, gdy usłyszała jej Camaela. - Nic nie widzę! Nic nie widzę! - powtarzała jak w jakimś amoku, próbując wodzić spojrzeniem tam, gdzie mógł znajdować się Camael. Dopiero na uścisk jego palców na swoim, na szczęście, zdrowym ramieniu, poczuła się tak, jakby nagle wynurzyła się z głębokiej toni. Słyszała panikę w jego głosie i nie mogła jeszcze bardziej znieść myśli, że nie może mu pomóc! Nie wiedziała, co robić. Tak cholernie się bała, a jak na złość żadne rozwiązanie nie pojawiało się w jej głowie. Umysł pracował na najwyższych obrotach, jednak przez całe życie tak polegała na tym konkretnym zmyśle... - Znajdź Nessę! Przyślij ją tutaj i szukaj Nany! - decyzje należało podejmować szybko, a ta myśl pojawiła się w jej głowie, zanim jakakolwiek inna zdążyła się uformować. Wiedziała, że z Nessa u boku nic jej nie będzie o ile dziewczynie dotychczas nic się nie stało. A wtedy Whitelight będzie mógł zaopiekować się własną siostrą. Czuła się strasznie z myślą, że właśnie stała się kulą u nogi. Nigdy tego nie pragnęła, a tu proszę, niezależna Beatrice Dear, zależna od innych ludzi i ich decyzji...
Wolf T. Fairwyn
Rok Nauki : VII
Wiek : 19
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 1.78 m
C. szczególne : wiecznie blady, jakby mu coś dolegało, blizny na plecach po czarnomagicznych zaklęciach
Kość na ucieczkę:1 - Drzemie we mnie zwierzę (zachowanie) Kości na obrażenia:Wisielec i Wieża - Incarcerous i Collardo Ekwipunek: różdżka, woda w plecaku, bluza obwiązana w pasie Cechy eventowe: Metabolizm eliksowara, Silna psycha (odporność), Drzemie we mnie zwierzę (zachowanie), Tykająca łajnobomba Obrona: - Pomoc: Derwisz mnie ratuje Co dalej: Ruiny Dolnego Miasta
Wpierw usłyszał wołanie puchonki o Drake'a i Olivie. Na tę myśl, że gryffonka gdzieś tu jest i... może coś jej grozić, zrobiło mu się dziwnie słabo, ale po chwili padł. Wszystko mu drgało. Właściwie nie za bardzo wiedział, co się dzieje. Chyba Doireann też upadła. Naprawdę nie spodziewał się, że na pustyni zaatakują ich dziwni przebierańcy, a tym bardziej że z tego zamieszania wyniknie niszczący chaos. Nie leżał szczególnie długo. Zaraz to pojawił się chłopak o imieniu i nazwisku zapomnianym przez Wolfa, ale gościa kojarzył. Przecież obydwoje byli wychowankami domu Godryka Gryffindora, no i czar prysł. Lilac dobrze sobie radził na polu trwającej bitwy. Trochę go zemdliło, kiedy go teleportowano poza beduiński okręg. - Ta jasne, dzięki. - Powiedział, jakby właśnie przebiegł maraton. Trochę go wytrząsało. Pełno piachu we włosach, ale teraz się tym nie przejmował. - A co z tą... - Zapomniał imienia puchonki, która mu towarzyszyła, jednak nim zdążył sobie przypomnieć. Drake oberwał zaklęciem. Dziwne też było to, że cała uwaga jakiegoś wściekłego wyznawcy została skupiona na Fairwynie. Musiał go znienawidzić za te czuprynę. Śmignęło zaklęcie i poczuł, jak liny go krępują, tym samym obezwładniając. Znowu upadł na ziemie. Uścisk wzmógł się w okolicach szyi, co spowodowało, że gryffon zaczął się dusić. Nie mógł nabrać powietrza. Robił to w dość chaotyczny sposób, a jego dłonie automatycznie pobiegły w stronę pętli, szarpiąc ją bezskutecznie. Nagle czaru puścił, dzięki Derwiszowi, który dostrzegł Wolfa, miotającego się w po piachu. Nim jednak chłopak zdążył zaczerpnąć powietrza, śmignął urok czarnej magii. Ponownie zmiotło go z nóg, a on zaczął się dusić tym razem bez lin. Jego dłonie zanurzały się w piachu, a nogi odbywały destrukcyjny taniec, błagając o jakikolwiek oddech. W końcu i tu nadeszła pomoc Derwisza, który pomógł Fairwynowi, likwidując efekt zaklęcia. Wolf łapał powietrze, jak opętany, jednak nie było czasu, żeby się zatrzymywać, więc w eskorcie Derwiszy udał się w stronę ruin dolnego miasta.
| zt
Doireann Sheenani
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 20
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 158
C. szczególne : Jest drobna i wygląda zdecydowanie młodo. | Na lewym barku ma blizny po Sectumsemprze, a pomiędzy łopatkami ma tatuaż. | Posiada kolczyk w nosie. | Końcówki włosów pofarbowane są na żółto.
Kość na teleportację: n/d Kość na ucieczkę:61 Kości na obrażenia:Sectumsempra - lewy bark Ekwipunek: Różdżka, woda, odpowiednie na pustynię odzienie [długa, luźna szata, chusta na głowie, na tyle długa, by móc w razie czego osłonić twarz przed słońcem i piaskiem], mały grzebyk, nawilżone chusteczki Cechy eventowe:Gibki jak lunaballa (zwinność) | Świetne zewnętrzne oko (empatia) | Magik żywiołów (ziemia) | Dwie lewie różdżki (zaklęcia) | Rączki jak patyki (odporność na magię) | Wiecznie struty Obrona: Chowam się za @Felinus Faolán Lowell Pomoc: Jestem już w dobrych rączkach! Co dalej: Lowell mnie prowadzi w tym chaosie - Posąg kobry!
Była wystraszona - prawdopodobnie, jak większość osób. Nie przydzielono jej w końcu do walecznych i odważnych Gryfonów. Była małą Puchonką, która lubiła piec ciasta, czytać książki, nigdy nie krzyczała i chciała pogłaskać każdego jednego pieska. Nie nadawała się na “maga bojowego”; bała się przemocy i była zdecydowanie zbyt wrażliwa. Gdyby musiała kogoś zranić, aby uratować swoje życie, pewnie w pierwszym odchuchu chciałby rzucić się napastnikowi na pomoc. W końcu bolałoby to go. Nie mogła znieść, kiedy ktoś cierpiał. Leżała, nie była w stanie się ruszyć. Z przerażeniem odkryła, że upadła naprawdę niefortunnie. Nawet jeśli nie zabiłoby jej kolejne zaklęcie, to runęła twarzą w dół, zatapiając nos i usta w rozgrzanym piasku. Gorące drobinki pakujące się do nozdrzy zdecydowanie nie pomagały w oddychaniu. No, umrze sobie. Umrze i dowie się, co jest po drugiej stronie, a potem odkryje, jak dać o tym znać Lowell’owi. Nie zdążyła wytłumaczyć mu, jak działała magia lecznicza, ani odkryć, czym jest magia sama w sobie, ale chociaż tyle mogłaby dla niego zrobić. Potem pewnie poszłaby nakrzyczeć na @Drake Lilac. Głuptas, naprawdę myśli, że nie dobiegają jej słuchy, że potrafi zniknąć z dormitorium na całą noc? To nie było bezpieczne - a ona chciała, by chłopakowi nic nigdy nie groziło. Będzie musiał jej obiecać, że więcej już tego nie zrobi. @Olivia Callahan powie, że jest zdecydowanie najpiękniejsza i najwspanialsza; i skądkolwiek brało się jej cierpienie, które widziała wtedy w kawiarni, nie zasłużyła sobie na nie. Musiała o tym wiedzieć. Och, gdyby mogła, przymknęła by teraz powieki. Czuła, jak piasek raniły jej oczy. Głupio tak, umierać i płakać. Ktoś jeszcze pomyślałby, że się boi. Boi… Już chyba w ogóle nie bała się tego durnia, Eskila. Poczuła, że raz jeszcze chciałaby sobie na niego spojrzeć, potrzymać z nim nogi pod stołem i poszturchać się z nim trochę. Chyba… jednak celowo łaskotał ją po łydce. Naprawdę, okropny z niego człowiek. Na tyle zły, że mogłaby go teraz przytulić. Będzie za nim tęsknić. Myślała też o wielu innych osobach; dziadkach i Rowanie - ten dopiero się wścieknie, kiedy dowie się, że ktoś mu zabił siostrzenicę. Była też Cassie i reszta puchońskiej braci. Profesorowie. Wszyscy. Dziwnie tak, po prostu ich zostawić. Zaczęła godzić się ze śmiercią, kiedy nagle poczuła, jak odrętwienie opuszcza jej ciało. Momentalnie obróciła się na bok i dźwignęła z ziemi, wspierając się rękoma. Desperacko chwytała kolejne hausty powietrza, przecierając dłonią brudną od piasku, zapłakaną twarz. Wiedziała jednak, że nie ma na to wiele czasu; spojrzała na bok, na Wolfa. Chłopak ruszał się - mógł więc uciekać. Potem przeniosła wzrok na Drake’a - patrzyła na niego z wdzięcznością i pewną ulgą. Był tutaj, żywy. Nawet nie wiedział, jak wspaniale było go teraz zobaczyć. - Drake, jak dobrze. - Westchnęła i wyciągnęła do niego dłoń, mając nadzieję, że ten pomoże jej wstać. Zaraz potem spostrzegła, że Lilac również padł ofiarą tego samego czaru. Nauczona własnym, niedawnym doświadczeniem, pchnęła go, kiedy ten upadł, tak, by mógł oddychać. Zaczęła rozglądać się za swoją torbą. Miała w niej różdżkę, a teraz zdecydowanie musiała jej użyć. Parę długich sekund lokalizowała przedmiot; kiedy w końcu spostrzegła torbę, przyciągnęła ją do siebie, nie zauważając w ogóle, że wypadł z niej przyszykowany na drogę prowiant. W popłochu przerzucała znajdujące się w niej rzeczy. - Już, zaraz. - Powtarzała, starając się brzmieć uspokajająco. Tym razem działo się jednak zbyt wiele; zaklęcia latały w powietrzu, otarła się o śmierć, a jej najlepszy przyjaciel leżał, nie mogąc się ruszyć. Nie chciała, aby się dla niej poświęcał - od tego była ona sama. Łzy strachu i irytacji ponownie zaczęły spływać po jej policzkach. Gdzie jest ta cholerna różdżka? Na szczęście istniała Irvette. Dziewczyna bez wahania podbiegła do nich, udzieliła Drake’owi odpowiedniej pomocy, a potem równie szybko zniknęła. Gdyby okoliczności były nieco lżejsze, Doireann pewnie byłaby nią zachwycona. Obecnie ledwo zarejestrowała jej obecność. Puchonka była przekonana, że czas zaczął działać zupełnie inaczej. To, co rzeczywiście trwało jedynie sekundy, rozjeżdżało się, tracąc jakiekolwiek ramy. Nie wiedziała, jak długo wpatrywała się z przyjaciela, ani ile spędziła rozglądając się w całym zamieszaniu za Olivią. To dziwne odrealnienie przerwane było przez znajomy głos. Z początku wpatrywała się w niego otępiała, potykając się o własne nogi. Dopiero po paru uderzeniach serca dotarły do niej słowa Lowell’a. Kiwnęła głową i ruszyła przodem; szybciej, coraz szybciej, przemieniając lekki trucht w szaleńczy bieg o życie. Nie oglądała się za siebie - wystarczało, że widziała, jak zaklęcia, jedno po drugim, uderzają w ziemię obok niej. Ktoś w nas celuje, pomyślała, czując, jak żołądek podchodzi jej do gardła. Dopiero wtedy spojrzała na Felinusa - chciała wiedzieć, czy jest za nią, czy biegnie, czy w ogóle jeszcze był. Oberwała dokładnie w momencie, w którym napotkała spojrzenie ex-Puchona. Jej oczy rozszerzyły się, a z ust wydobył się głośny, zbolały krzyk. Doireann chwyciła się za bark i osunęła na kolana. Nie była w stanie iść dalej, chociaż widocznie próbowała podnieść się z ziemi.
Felinus Faolán Lowell
Wiek : 25
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 178
C. szczególne : Na prawej dłoni nosi Sygnet Myrtle Snow i Pochłaniacz Magii. Spokojne spojrzenie, łagodna aparycja.
Obserwował pole walki, starając się bezpiecznie odprowadzić Doireann. Zaklęcia nadal śmigały w powietrzu, niemniej jednak coraz mniej uczniów znajdowało się na polu walki, dając możliwość tym samym bezpośredniej ucieczki przed zagrożeniem. Czekoladowe tęczówki ponownie na krótki moment zamknął, gdy kupa piachu starała się go oślepić; walki na pustyni nie były czymś przyjemnym, w związku z czym zaczął doceniać wysiłek profesor Cortez w zakresie zapewnienia im jak najbardziej realistycznych warunków pojedynkowania się. Kolejna bariera, kolejne Protego, a przede wszystkim - kolejna próba odnalezienia w tym wszystkim jakiegoś sensu. Tak naprawdę to, co się tutaj działo, było tylko i wyłącznie czymś, co nie powinno się dziać, a jednak jakoś starał się panować nad tą skrajnie niebezpieczną sytuacja. Gdy zaklęcia latały tuż obok i starały się w nich trafić, Felinus powoli czuł zmęczenie. Nie wiedział, ile stał, niemniej jednak powoli odzywało się to, że na ranach miał głęboką szramę, a samemu przecież nie mógł wszystkich uratować, o czym doskonale wiedział. Jak zawsze starał się nałożyć jak najwięcej ciężaru na własne barki, a gdy do tego dochodziło - subtelnie uginał się po tym ciężarem. Niemniej jednak znowu - błysk zaklęcia i brak możliwości reakcji. Pamiętał doskonale, co oznaczało, gdyż już raz miał okazję je dzisiaj zobaczyć. Zacisnąwszy mocniej zęby, warknął, zauważając, jak Sheenani została perfidnie trafiona zaklęciem powodującym liczne, rozległe rozcięcia. Zduszony głos, świst, krzyk tak głośny, że z łatwością zwrócił uwagę wszystkich. Dłoń momentalnie zacisnęła się mocniej na drewnianym patyczku, gdy wiedział, że przed sobą ma kogoś, kto bardzo chętnie rzucał czarnomagiczne. Znowu, w stronę osoby, która kompletnie nie miała możliwości obronienia się; gniew, który rodził się w środku, był uzasadniony. Tamci się nie pierdzielili. W środku czuł jednak gniew, że wykorzystanie bardziej stanowczych uroków mogłoby nieść ze sobą bardziej poważne konsekwencje. Nawet się już nie rozglądał, czy ktoś na niego patrzy, a zamiast tego rzucił Solvitomnię, by ten znieruchomiał. Srebrny promień trudno było jakkolwiek zidentyfikować, w związku z czym pozwalał na zachowanie pozorów. A pozwalało na piękną, sadystyczną iluzję wbijanych ostrzy - w każdy możliwy centymetr ciała, zwiększając uderzenia serca i napływ adrenaliny do ciała. Potem, zgodnie z własną wolą, jako że miał wyjątkowo ułatwione celowanie - koniec końców przecież Beduin się nie ruszał - przy pomocy niewerbalnego Rumpo złamał mu rękę wiodąca - tą, w której znajdowała się różdżka - żeby nie mógł dalej rzucać zaklęć. I drugą. Tak dla zachowania idealnej symetrii. Może nie było aż tak dramatyczne w skutkach, jak chociażby Sectumsempra, ale przynajmniej nie było na tyle szkodliwe, by został posądzony o cokolwiek więcej. - Doireann! - powiedział, gdy do niej dotarł i upewnił się, że żadne zaklęcie nie postanowi w niego pizgnąć. Co jak co, ale odważny ratownik to martwy ratownik i jakoś nie zamierzał się z tym kłócić, gdy na szybko oceniał to, co miało miejsce. Klątwa nadal drążyła w mięśniach, tudzież tkankach, dodatkowe rany, co nie było ani przyjemne, ani przydatne. Całość wyglądała co najmniej dramatycznie. Tkanka powoli wystawała, a szkarłatna ciecz zdobiła piasek, udowadniając, jak wiele krwi dziewczyna traciła; musiał to jakoś przerwać, ale nie tutaj. Średnio o leczenie w samym środku walki. - Już jestem, spokojnie, zaraz cię wezmę. - zapewnił ją, na szybko upewniając się, czy ktoś przypadkiem nie postanowi z niego trafić. - Mora... - inkantacja przeszyła powietrze, by Sectumsempra nie drążyła nadal tuneli zgodnie z własnym przeznaczeniem. Nie rzucił ją za dokładnie, wręcz na szybko i byle jak,, ale miał nadzieję, że pozwoli to na opóźnienie negatywnych skutków i jakoś przystopuje działanie czarnomagicznego uroku. Przypominało szybkością rzucenia wręcz Finite. Potem, jak gdyby nigdy nic, postanowił wziąć ją na własne barki, czując, jak rana ponownie zaczynała piec, a samemu miał ochotę warknąć, gdy kolejna Bombarda uderzyła tuż obok, a samemu o mało co nie został nią trafiony. Zadzwoniło mu w uszach, oszołomiło na krótki moment, choć nie przerywał chodu naprzemiennie z teleportacją - by wydostać się stąd i udzielić pomocy wychowance domu Helgi Hufflepuff.