O tym starym, opuszczonym miasteczku krążą liczne legendy - czasem sobie przeczą, a czasem się uzupełniają. Pewne jest tylko to, że nikt nie wie gdzie dokładnie piasek odsłoni alejki ciasno poustawianych przy sobie budynków. Pierwsze co widać, to powietrze falujące od panującego na pustyni gorąca. Dopiero mijając pierwszy budynek można zorientować się o panującej tu atmosferze - w niewielu miejscach na świecie panuje tak przejmująca cisza, przerywana nieśmiałymi podmuchami wiatru. Po zajrzeniu przez okno można zrozumieć, dlaczego ta alejka nazwana została po "uśpionych". Mogłoby się wydawać, że w każdym domostwie, każdym barze i każdym sklepie są ludzie, wykonujący swoje codzienne obowiązki i zwyczajnie zajęci życiem... a jednak szaty coś dziwnie na nich wiszą, a bezruch wcale nie wygląda naturalnie. Jeśli zbliżysz się nieco bardziej, to zrozumiesz, że wszyscy mieszkańcy tego widmowego miasteczka są martwi. Zgodnie z legendą, przywrócić ich może tylko odebranie życia komuś innemu. Jak myślisz, zależy im na wyrwaniu się z przeklętego snu?
Aby odnaleźć to miejsce, rzuć kostką k6. Wynik nieparzysty umożliwi wejście do Alejki uśpionych, a w razie wyniku parzystego możesz spróbować kolejnego dnia. Rzucać musi tylko jedna osoba z grupy wątkujących - jej sukces oznacza sukces dla wszystkich!
Rzuć kostką na zdarzenie:
Tą kostką należy rzucać indywidualnie i jest obowiązkowa dla każdej osoby, która wejdzie do alejki uśpionych. 1, 2 - Szybko orientujesz się, że cisza panuje tutaj bez powodu - każdy głośniejszy dźwięk może zbudzić przeklętych mieszkańców miasteczka. Niezależnie od tego czy używasz zaklęć, sprytu czy czyjejś pomocy, udaje ci się bezpiecznie wydostać. Co więcej, po drodze dostrzegasz postawioną pod jednym z domów skrzynię, z której możesz zabrać sakiewkę. Dorzuć kostkę, by zobaczyć co się w niej znajduje! 1, 2 - tłumaczki, 3, 4 - 40 galeonów, 5, 6 - jedwabny szal (sprawdź w wakacyjnych spisach). 3, 4 - Nawet jeśli wydaje ci się, że jesteś cicho, to jakimś cudem udaje ci się zbudzić jednego kościotrupa, który siedział pod pobliską palarnią. Truposzowi udaje się ciebie złapać, ale jakimś cudem dość szybko od niego uciekasz. Zmęczony próbami wyssania twoich sił życiowych, pada na ziemię w powrocie do twojego snu... ale nawet ten krótki kontakt z nim pozostawia na tobie ślad. Natychmiast czujesz ogromne zmęczenie i masz ochotę położyć się jeszcze tutaj, na piasku. Uważaj, bo jeśli zaśniesz, miasteczko zabierze cię ze sobą i już nigdy nie zdołasz się uwolnić! Potrzebujesz pomocy innej postaci, która pomoże ci nie stracić przytomności. Mimo to, przez następne minimum dwa wątki musisz wspominać o swoim zmęczeniu i senności, które bardzo znacząco utrudniają funkcjonowanie i na które nie działają żadne magiczne czy mugolskie specyfiki. 5, 6 - Z jakiegoś powodu czujesz nieodpartą potrzebę wejścia do pobliskiego domu. Jak zahipnotyzowany otwierasz drzwi, zaglądasz do środka... i widzisz, że to sztuczka czających się tam kościotrupów! Przerażający truposze rzucają się na ciebie i zaczynają budzić pozostałych mieszkańców miasteczka swoimi jękami i piskami. Rzuć kostką k100, by zobaczyć jak sobie radzisz z atakiem. Uwaga! Jeśli jesteś tutaj w grupie, twoi towarzysze (poza uwzględnieniem efektów swoich kostek) również muszą dorzucić k100 i sprawdzić co ich czeka.
Efekty k100:
1-20 - Wpadasz w pułapkę truposzy. Co chwilę któryś cię łapie i ciągnie do jakiegoś z pobliskich budynków. Potrzebujesz pomocy od postaci, która ma wynik 81 lub wyższy - w przeciwnym wypadku uda ci się uciec cudem, ale padasz nieprzytomny zaraz po wydostaniu się z miasteczka. W następnych trzech wątkach jesteś osłabiony i senny. Ciężko ci zbierać myśli, ledwo możesz się ruszać... i nie jesteś w stanie rzucać żadnych zaklęć. Jeśli ktoś udzieli ci pomocy - osłabienie, senność i brak możliwości rzucania zaklęć towarzyszy ci jedynie w jednym następnym wątku. 21-40 - Kilka truposzy prawie cię złapało... czujesz zmęczenie, które na ciebie przekazały i przez to wpadasz w małą pułapkę. Siedzący pod pobliskim budynkiem kościotrup podnosi się gwałtownie i rzuca się na ciebie z ostrymi pazurami, drapiąc i bijąc w całej swojej desperacji. Twoje rany niewątpliwie będą potrzebowały odrobiny magii leczniczej! Uwzględnij w minimum jednym kolejnym wątku konsekwencje kiepsko gojących się obrażeń na dowolnej części ciała. 41-60 - Jesteś trochę poobijany i masz poniszczone ubrania, ale poza tym wygląda na to, że wszystko jest w porządku. Dopiero po jakimś czasie zauważysz, że podczas walki/ucieczki straciłeś 40 galeonów z rozszarpanej truposzowymi łapskami kieszeni. Odnotuj utratę w odpowiednim temacie. 61-80 - Nieważne, czy jesteś sam, czy z kimś - aby zgubić truposzy, musisz na chwilę przyczaić się w cudem odnalezionej kryjówce, a więc pomiędzy skrzyniami ustawionymi przed jakimś starym barem. Znajdujesz tam 100 galeonów! Odnotuj to w odpowiednim temacie. 81-100 - Radzisz sobie bez większego problemu! Żadnemu truposzowi nie udaje się ciebie złapać, więc dalej jesteś w pełni sił. Jeśli postanowisz pomóc jakiemuś swojemu towarzyszowi, otrzyma on dodatkowe +20 do swojego wyniku (jeśli dzięki temu wyląduje w przedziale 81-100, i tak nie ma możliwości udzielenia pomocy kolejnej osobie). Dodatkowo, podczas walki/ucieczki dostrzegasz, że jeden z truposzy zgubił lekko podniszczony naszyjnik. Okazuje się, że jest to amulet Anu (sprawdź spisy wakacyjne)!
Małe bonusy:
- Niezależnie od tego, czy stawiasz na obronę, ucieczkę bądź szukanie kryjówki, możesz do swojego wyniku dodać posiadane punkty z OPCM i Zaklęć oraz Czarnej magii. - Jeśli twój pappar interesuje się OPCM i Zaklęciami, możesz do swojego wyniku dodać 15. - Jeśli posiadasz jakąś genetykę, możesz do swojego wyniku dodać 15. (Animag może zmylić truposzy zwierzęcą postacią, hipnotyzer może zahipnotyzować truposzy na swoją korzyść, legilimenta/oklumenta może wyrwać się spod sennego uroku truposzy, bezróżdżkowiec może wygodniej się bronić, metamorfomag może zmylić truposzy upodobnieniem się do nich poprzez upiorne wychudzenie, potomek wili może oczarować tych bardziej przytomnych napastników, wężousty może niezrozumiałym językiem odstraszyć truposzy, wilkołak może bronić się siłą i zwinnością).
Spróbuj rzucić kostką jeśli twój Pappar jest dobry z Historii Magii. Tutaj nie musisz nosić specjalnego stroju.
Felinus Faolán Lowell
Wiek : 25
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 178
C. szczególne : Na prawej dłoni nosi Sygnet Myrtle Snow i Pochłaniacz Magii. Spokojne spojrzenie, łagodna aparycja.
Pustynia kryła w sobie bardzo wiele istotnych rzeczy, niemniej jednak - poprzez oślepiające słońce, piach uderzający w oczy z niebywałą prędkością, a do tego skrajnie wysokie temperatury. Jedno tutaj na pewno się przydawało - odporność na nie. Felinus był dostosowany do trudnych warunków, wytrzymując nie tylko sporą ilość manta, które był w stanie zyskać, lecz także zimno bądź skrajnie wysokie temperatury. Co prawda ta mu trochę doskwierała, ale nie na tyle, by zawrócić z tej pięknej podróży, kiedy to poruszał się wraz z Brooks na Dumbaderach. Jego zwierzak był cholernie niesforny. Ciągle starał się podgryzać ubranie, kiedy to miał ku temu okazję, a na domiar złego czasami nie dawał się prowadzić i tętnił własnym życiem. W ten oto sposób raz po raz Lowell mylił kierunki, nie wiedząc, gdzie powinni się dostać. Kolejna ilość wody została pochłonięta z podręcznego bagażu, kiedy to ciche westchnięcie pokwitowało próby znalezienia czegoś intrygującego. - I co, Julka, widzisz coś ciekawego? - blask bijący w oczy wcale nie był dobry, w związku z czym nic dziwnego, iż Lowell zdjął własne okulary na rzecz tych przeciwsłonecznych. Te też były korekcyjne, więc ostatecznie nie narzekał. Wzrok miał wbrew pozorom bardzo dobry; kwestia tego, by wada dalej się nie rozwijała, nawet jeżeli jedno oko postanowiło przejąć inicjatywę przez dłuższy czas. - Na Merlina, wszędzie piasek i nic więcej... - westchnąwszy, szedł dalej, a raczej jeździł na Dumbaderze, w ogóle nie pojmując, czy błądzenie po tych terenach ma jakikolwiek większy sens. Długo nie musiał czekać na wyniki - bo tuż nieopodal pojawiło się dziwnie puste miasteczko, do którego przygotował się już trochę z daleka i na początku, nie zamierzając ryzykować odniesienia obrażeń. Różdżka z ostrokrzewu jeszcze nie zadrżała, aczkolwiek jej ochronna moc była w stanie zapewnić w jakiś sposób prawidłowe ostrzeżenie. - Pusto, głucho, nikogo nie ma... Słyszałaś coś o tym miejscu? - poprawił jeszcze raz zaklęcie Absorptio, które zawsze narzucał na górną część ubrań, by tym samym potraktować je Protego. Co jak co, ale wolał się przyszykować, a rozwagi nigdy nie za wiele... Pappara ruszała się niespokojnie i ciągle gdakała nad uchem.
Co też ją podkusiło, żeby wybrać się z Felkiem na pustynię? Przecież to był najgłupszy pomysł na świecie, gdy miało się typowo brytyjską urodę. Piętnaście minut na słońcu i Julka wyglądała jak wyjęty z wrzątku homar. Po bolesnej nocy spędzonej na wcieraniu w siebie aloesu oraz piciu maślanki z wiggenowym, dziewczyna doprowadziła się do porządku. Wyszła z tej całej sytuacji bogatsza o cenne doświadczenie.
- Nic nie mów, błagam – powiedziała, wywracając oczami, bo natarła się taką ilością kremu z filtrem, że wyglądała jak polski budowlaniec po malowaniu ściany. Nie wygląd się jednak liczył, a poczucie bezpieczeństwa. Krukonka dzielnie podążała za Felczim, choć na tym garbatym koniku czuła się col najmniej nieswojo. Jak na kogoś, kto lata z prędkością kilkuset kilometrów na godzinę i wali kijem w żelazne piłki, była wyjątkowo strachliwa w towarzystwie większych zwierząt. I te cholery wyczuwały jej słabość, była o tym przekonana! Kurczowo trzymając się skórzanych pasków, co jakiś czas przełykała ciężko ślinę, gdy zwierzak przyspieszał. Do tego wielbłąd był bardzo niezależny, no i nie znał angielskiego, więc nic sobie nie robił z jej: „Prrrr, ty garbaty koniu!” i zamiast zwolnić, przyspieszał, jakby zachęcony jej drżącym głosem. Wierzchowiec sprinter miał się z czasem okazać jej najmniejszym problemem, o czym jeszcze nie wiedziała.
- Miasto? Na środku pustyni? Co do diabła? – mruknęła, przyciskając do twarzy omnikulary. – Nie podoba mi się to – dodała, wręczając lornetkę chłopakowi. – Obejrzałam w swoim życiu wystarczająco dużo horrorów, żeby wiedzieć, że takie opuszczone miasteczka na zadupiu to gwarantowane kłopoty. W każdym razie, zajrzymy tam, nie? Może uda nam się znaleźć coś fajnego. Ile bym dała za stary latający dywan!
Ostatnio zmieniony przez Julia Brooks dnia Sob 17 Lip - 12:05, w całości zmieniany 1 raz
Felinus Faolán Lowell
Wiek : 25
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 178
C. szczególne : Na prawej dłoni nosi Sygnet Myrtle Snow i Pochłaniacz Magii. Spokojne spojrzenie, łagodna aparycja.
Bycie jak polski budowlaniec na szczęście im nie groziło. Przecież nie chodzili do typowej Żabki, by następnie kupować małpki, które są potrzebne do wykonywania tego zawodu. No i też, jakby nie było, nie posiadali dużych, piwnych brzuchów, w związku z czym nie mogli nazywać samych siebie kanapowcami, ale też - czy było im to konieczne do szczęścia? No właśnie. Lowell cenił sobie własną sylwetkę taką, jaka teraz była. I nie widziało mu się zobaczyć samego siebie w lustrze, gdzie byłby dość ulany, a liczne fałdy odbierałyby atrakcyjność, jaką się odznaczał po tym, gdy wreszcie normalnie jadł. Jak poprosiła, tak nic nie mówił. Było ciepło, było bardzo ciepło, nawet gorąco - kremy z odpowiednimi indeksami wcale nie pomagały, ale były student miał o tyle szczęście, że już wcześniej zaznał odpowiedniej ilości słońca. W marcu odwiedził Włochy, natomiast początkiem czerwca, gdy miał rozwalony bark - Kolumbię. Co prawda nie ćpał, wszak zależało mu na czymś kompletnie innym, niemniej jednak również tam nadarzyła się okazja do skorzystania z promieni słonecznych. Dumbader chyba nie bez powodu się nazywał. Jego był uparty, wścibski, cały czas żarł odpowiednie ilości ubrania, chcąc pozostawić osobę jeżdżącą na nim bez niczego konkretnego. Westchnąwszy ciężko, raz po raz Felinus rozkazał mu iść do przodu, ale ten postanowił w sumie, że bardzo dobrą opcją jest się zwyczajnie nie słuchać. Na szczęście chodził za wierzchowcem Julii, więc nie było aż tak źle. - Nie, to nie jest normalne. - spojrzał przez lornetkę na miasto, choć wcale nie musiał - zwiad mógł załatwić poprzez zaklęcie śledzące, skoro przecież była obok Brooks i nie musiał się obawiać ataku czegokolwiek, jakkolwiek. - Czyli spełniamy scenariusz producenta, idąc tam, gdzie normalny człowiek by nie poszedł? - podniósł brwi do góry, obracając po zwrocie omniokularów własną różdżką. Z każdym miesiącem szło mu coraz lepiej z tej dziedziny i czuł się znacznie pewniej. Mimo to ryzyko istniało, ale... czy nie tak samo było z Doliną Godryka? - Stary latający dywan brzmi zajebiście, ale chętniej przytuliłbym jakieś artefakty. - mruknąwszy, kiwnął głową w jej kierunku, zmuszając tym samym zwierzaka do ruszenia do przodu. Tak do przodu do przodu. - Wiem, że to zabrzmi dziwnie z mojej strony, ale na tych wakacjach jestem opiekunem i... - odwrócił się w jej kierunku. - ...niezależnie, co by mi się stało, twoje zdrowie jest akurat najważniejsze. Z zakresu zarówno odpowiedzialności, jak i tego, czy dyrektor mnie przyjmie do pracy. - westchnąwszy ciężko, kontynuował. - Normalnie powinienem kazać ci zawrócić. - ale tego nie zrobił. - Zero ryzykownego zachowania, trzymasz się blisko mnie; jakby coś się działo, to masz wykonać natychmiastową teleportację do pałacu. - polecił jej, zanim to nie dotarli do opuszczonych obrzeży małego miasteczka na środku pustyni, w którym panowała dziwna cisza. No, panowałaby, gdyby nie fakt, iż papuga postanowiła się rozgdakać do momentu, dopóki w sumie nie uznała, że cisza pozwoli jej bardziej... przeżyć. - Zbyt... cicho. Żadnej żywej duszy? - powiedział jakby sam do siebie, zerkając od czasu do czasu dookoła, by upewnić się, iż wszystko gra.
Nie było takiej ilości małpek, piwa i kebabów z ostrym sosem, które zamieniłyby pałkarkę w spasioną baryłkę. Oczywiście, zawsze było warto spróbować, bo nie oszukujmy się, piwko i kebab to cudowne połączenie. Zresztą, przy takiej ilości ruchu, jaką sobie Krukonka serwowała, każda kaloria była na wagę złota. A jak do tego wszystkiego miało się genetyczne predyspozycje do bycia wieszakiem, to kebab i piwko stanowiły wspaniałe wsparcie w walce o kolejne kilogramy. Aktualnie musiał wystarczyć jej fakt, że biała od kremu skóra była jedyną rzeczą, jaka sprawiała, że wygląda jak mieszkaniec cebulowego kraju. Dumbader dziewczyny był głupszy, niż to ustawa przewiduje. Nic dziwnego, że sapał ze zmęczenia, skoro zamiast powoli zmierzać przed siebie, ten raz przyspieszał, raz zwalniał. Robił przy tym jakieś piruety i zaczepiał wierzchowca, na którym jechał Felek. No po prostu cuda na kiju. Mimo to jazda na nim miała swój urok i choć nie zamierzała tego powtarzać, to jakieś tam nowe wspomnienia zostaną w jej pamięci. Zresztą, czasami warto coś zrobić tylko po to, żeby mieć pewność, że się nie zrobi tego ponownie.
- Stary latający dywan to mokry sen każdej nastolatki – uśmiechnęła się szeroko, czego momentalnie pożałowała, bo wciąż piekła ją twarz od słońca. Artefakty nieszczególnie ją interesowały, ale za to magiczna szmata, na której można latać? Toż to spełnienie marzeń! Słuchając słów Felka, kiwała głową ze zrozumieniem. Co jak co, ale wpakowanie się w jakieś śmiertelne tarapaty, było ostatnią rzeczą, na którą miała ochotę. Po prawdzie nie obraziłaby się w ogóle, gdyby chociaż raz nie zgarnęła wpierdolu, nie wlazła w jakieś sidła, albo nie oberwała jakąś gałęzią. A gałęzie na pustyni ciężko, ale dwie pierwsze opcje wciąż wchodziły w grę.
-Dobra. Jak coś się będzie działo, to spierdalamy w podskokach. Nie musisz mi powtarzać dwa razy – poklepała go pokrzepiająco po ramieniu, po czym wyciągnęła z kieszeni różdżkę i zacisnęła na niej palce. W tej chwili nieco żałowała, że wybrała wielbłąda, zamiast miotełki. Czułaby się znacznie pewniej, wiedząc, że w każdej chwili może odlecieć przed wszelkimi kłopotami, jakie zgotować chciał jej los.
Ciii – wyszeptała. – Coś mi tu nie gra. Nie masz wrażenia, że ktoś nas obserwuje? Nie wiem, o co chodzi, ale nie podoba mi się to.
Serce biło jej jak szalone. Czuła w żołądku ten charakterystyczny ścisk, który towarzyszył jej przed każdym meczem. Była zestresowana, przestraszona, ale również skupiona i w pełni gotowa. Pozostało już tylko mieć nadzieję, że nie była to cisza przed burzą.
Felinus Faolán Lowell
Wiek : 25
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 178
C. szczególne : Na prawej dłoni nosi Sygnet Myrtle Snow i Pochłaniacz Magii. Spokojne spojrzenie, łagodna aparycja.
Być może były, ale tego nie zdołali zauważyć? Kto wie. Przecież wpakowane w siebie kalorie, jeżeli nie znajdowały ujścia, nie potrafiły tak łatwo zniknąć. Nawet pod wpływem ciężkiego wysiłku fizycznego. Nie bez powodu racja żywieniowa dla żołnierzy była z góry określona i dawała sporo kalorii, byleby zapewnić wszystkie wymagane składniki. A gdyby ją zwiększyć dwukrotnie i wpychać na siłę do żołądka Brooks - efekty prędzej czy później byłby widoczne. Boczki jak w reklamie, cellulit jak u nastolatki, która w sumie ogląda tylko seriale, jakie podsuną jej najpopularniejsze media. Wbrew pozorom ludzie są różni i różnie przyjmowali rzeczy, które mogły albo ich odchodzić, albo spowodować przybranie dodatkowej masy ciała. O ile to nie przechodzi w skrajność, jest jak najbardziej prawidłowe. Felinus musiał jeść sporo, ale z tym nie miał żadnego problemu; podaż kaloryczna, jaką sobie załatwiał, skutecznie pozwalała na tworzenie tkanki mięśniowej. Wierzchowiec, wraz z przybyciem do tajemniczej wioski czy czegokolwiek, co tam było - zdawał się uspokoić. Już nie gryzł, już nie chciał zmemlać ubrania niczym koza, która ledwo co wyszła z odpowiedniego schronu; po prostu jakby część rzeczy znacząco ucichła. - Dla mnie mokrym snem są artefakty. - miał ochotę pokazać jej język, ale tego nie zrobił, by tym samym zachować czujność, kiedy to przemierzali bardzo powoli poprzez obrzeża miasteczka, starając się zachować jak największą wówczas ciszę. Kiwnął głową na słowa, które wystosowała Julia; wiedział, że nie musi się powtarzać. Dziewczyna nie należała do tych, co specjalnie by się pchały w stronę zagrożenia, w związku z czym - dopóki nic nie wyskakiwało - było po prostu dobrze. Mimo to czuł się dziwnie, powracając na stare śmieci. Poklepanie po ramieniu wcale nie pomogło, bo przypominało mu o tym, że jest odpowiedzialny. Odpowiedzialny za ludzi dookoła siebie, odpowiedzialny za samego siebie. I nie zamierzał tego zepsuć. Przechodzenie przez kolejne alejki było dziwne. Jakby ktoś ich mierzył wzrokiem, jakby życie tętniło w tych opuszczonych budynkach, aczkolwiek na zewnątrz panowała cisza, jakby została makiem zasiana. Ciche westchnięcie, kiedy to zachowywał należyty spokój, wydobyło się z jego ust. Doskonale pamiętał wiele innych miejsc, gdzie to miał okazję zyskać obrażenia. Doświadczenie posiadał, choć odzwyczaił się kompletnie od ciągłego zagrożenia czyhającego na każdym kroku. Mimo to spoważniał, ciemne obrączki źrenic analizowały każdą następną czynność, jakby nie chcąc tym samym przyczynić się do niebezpieczeństwa. - Mnie też się to nie podoba... - wystawiwszy różdżkę, bez wymawiania słów sprawdził to, czy ktoś się tutaj znajduje. Na razie zero - zero żywych dusz, które mogłyby im jakoś zaszkodzić. Szkoda tylko, że tuż za rogiem znajdował się zbudzony błyskiem - niby nikłym, aczkolwiek nadal odczuwalnym - szkielet, który, gdy wyłapał okazję, natychmiast postanowił podbiec w stronę Brooks, by tym samym przyczynić się do chwilowego jej złapania. Poruszał się prawie bezszelestnie, jakby specjalnie tylko czekał na okazję, a gdy chwycił Julię za nadgarstek, próbując objąć swoimi kościstymi kończynami, było już za późno. - Ja pierdolę... - wycedził przez zęby ciszej; na szczęście dziewczyna zdołała się sama wyswobodzić, a kościotrup powrócił do snu wiecznego, choć student pozostawił tuż przed nim eksperymentalną formę zaklęcia Esnaro, gdyby jednak przypadkiem postanowił się zbudzić. Ostrożnie kontrolując przepływ magii, ażeby runa Fehu mogła zwęglić jego kości do czarnej barwy, skrupulatnie przypominającą jedną z tych bardziej krwawych nocy. - Co to za gówno, do cholery. - gdy zabezpieczył już teren (miał nadzieję, iż odpowiednio), spojrzał na Krukonkę. - Brooks, jak się czujesz? Mów coś do mnie. - nie wyglądało na to, by to było coś najlepszego, ale najwidoczniej trup miał nietypowy wpływ na osoby, do których się przyczepił.
- Wiesz co jest dla mnie mokrym snem? Ty – powiedziała z całkowitą powagą, żeby po chwili wybuchnąć śmiechem. Śmiała się tak z dobre pół minuty, bardziej z samej siebie, niż z chłopaka. – Jeszcze raz przepraszam Felczi za te końskie zaloty w kebabie. Ostatni raz zamawiam coś od gościa, który nie zna angielskiego. – Głośne burknięcie, będące pamiątką po wczorajszym obiedzie oznaczało, że jej żołądek zgadzał się z nią w stu procentach. NIGDY WIĘCEJ. No, przynajmniej jeżeli chodzi o magiczne kebaby. Zwykłe są cacy i nie bez powodu zajmują zasczytne czwarte miejsce w prestiżowym rankingu kulinarnym Brooks.
Przechodzenie przez kolejne alejki faktycznie było dziwne. Wszędzie cisza. Niepokojąca i nienaturalna cisza, a do tego to dziwne wrażenie, że nie są sami. Brooks zsiadła z dromadera i miękko szła przed siebie, przyczajona jak tygrys, gotowa uskoczyć w każdej chwili. Najpierw różdżka, dopiero potem Brooks, jak gdyby długość magicznego kijka miała stanowić odpowiednią barierę przed, no właśnie, przed czym? Kątem oka dziewczyna dostrzegła jakąś ludzką sylwetkę. Dziewczyna zagwizdała w palce, żeby zwrócić na siebie uwagę mężczyzny, jak jej się wydawało, ale ten drzemał sobie w najlepsze. Tłumaczki wylądowały w jej uszach, zbliżyła się na kilka metrów, krzyknęła raz jeszcze dzień dobry iiii… i to był błąd. Postać o nieobecnym wzroku ruszyła momentalnie w jej kierunku. Zryw był tak nagły, że dziewczyna ze strachu wylądowała na zadku. Nim się podniosła, rzuciła bombardą w piasek, aby się za nim skryć, ale jeżeli chodzi o umarlaków, to tym raczej piasek nie przeszkadzał. Dystans ich dzielący był coraz mniejszy, aż w końcu poczuła pazury zaciskające się na jej nadgarstku. Zadziałała odruchowo i wyrżnęła napastnikowi z łokcia w twarz, a potem poprawiła kolejną bombardą. Walczyła dzielnie ta nasza Krukonka i nawet udało jej się zaszyć w jakimś wolnym pomieszczeniu, ale nie wszystko było z nią w porządku. Ogromne zmęczenie przeszyło jej ciało i zamknęła oczy tylko na sekundkę. Otworzyła je sama nie wiedziała kiedy, a przed oczami wyrosła jej sylwetka Felka, który coś do niej mówił.
- Już już. Wszystko gra. Jestem po prostu trochę zmęczooo... – Z ust wyrwało jej się głośne i przeciągłe ziewnięcie. A gdy skończyła, zapomniała, o czym to właściwie mówiła. – O, patrz. Galeony – wskazała sennie na błyszczącą gdzieś w roku niewielką kupkę zakurzonych monet. – Moje czy twoje? Kup mi proszę kawę. I koc, bo jest strasznie zimno.
Felinus Faolán Lowell
Wiek : 25
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 178
C. szczególne : Na prawej dłoni nosi Sygnet Myrtle Snow i Pochłaniacz Magii. Spokojne spojrzenie, łagodna aparycja.
Lowell spojrzał, wysłuchał, mrugnął parę razy oczami, a następnie głośno się zaśmiał. To, co usłyszał, nie bez powodu wywołało u niego taką, a nie inną reakcję, niemniej jednak ciche westchnięcie zdawało się w pewnym stopniu ugruntować jego stanowisko w tym temacie. Kebab był dobrym pomysłem, ale osoba, która nie znała angielskiego, kompletnie pogmatwała pomysły. Nie zamierzał jednak składać po takim czasie reklamacji, w związku z czym jedynie mógł miło sobie ten czas powspominać. Nawet jeżeli nie był jakiś idealny, a wszystko wskazywało na to, iż grają rolę w jakiejś słabej komedii romantycznej. - Wina tego Kebaba, że dowalił do niego jakieś gówno. - machnął na to wolną ręką, niemniej jednak nie zamierzał lubić dodawania najróżniejszych specyfików do jedzenia. Co jak co, ale takie praktyki nie do końca były legalne i tylko przez to, że ludzie nie chcieli tego zgłaszać. Świat magiczny jest piękny, ale również stanowi ostoję zagrożenia. Jak każdy, zresztą. Jak się okazało - nie udało się Lowellowi w żaden szczególny sposób ochronić dziewczyny przez potencjalnym niebezpieczeństwem. Nim się obejrzał, a dziwny szkielet postanowił się na nią rzucić, zacisnąć twarde kości wokół nadgarstków. Jak się okazało, ta potrafiła się dzielnie walczyć, niemniej jednak na jego działania było za późno. Wystarczyło spojrzeć, jak przyciągał nieszczęścia i powoli zaczynał odczuwać szkody tego, że gdy za każdym razem, jak spędzał z innymi czas, musiało dochodzić do większych ceregieli. Zaczął wątpić w to, czy w ogóle zrobił te kroki do przodu, czy jednak przypadkiem się nie cofnął. Jakby przed wydarzenia, gdy został dźgnięty nożem ze strony Beatrice. Raz po raz przyczyniał się do niebezpiecznych sytuacji; może nie powinni tutaj wchodzić. Poczuł dziwne napięcie na umyśle, które nie chciało przejść, a które raz po raz odbierało mu bardziej racjonalne myślenie. Co prawda był w stanie już normalnie wyprowadzać zaklęcia, ale nadal - zaczynał się obwiniać, czując wpływ poprzednich zdarzeń. Jakby gnił wewnętrznie, nie wiedząc, gdzie odnaleźć samego siebie - uznając siebie za nikogo, gdy przecież obiecał chronić, a nadal mógł uznawać ze obietnice za pognieciony papierek. Z łatwością jego pewność siebie została zdruzgotana, gdy poczuł się nikim. - Trochę... - postanowił skorzystać z różdżki w celu wykorzystania Rennervate, by ta nie zasnęła. Szkielety nie były normalne, ale na szczęście był tuż obok budynek, w którym mogli się skryć na krótki czas. Teleportacja była wskazana, owszem, ale pytanie, czy Julia by ją odpowiednio zniosła. Choć była znacznie lepsza od zjedzenia przez te martwe ciała, które poruszały się bez mięśni, jakby napędzane czarną magią. - Jezu, galeony to jedyne, o czym teraz... zresztą, nieważne. Twoje. - nie wycedził tego przez zęby, ale po prostu się obwiniał, kiedy to okrył dziewczynę własną bluzą, nie chcąc jej rozgrzewać na tej ciężkiej pustyni. Poprosił ją o podejście, pomógł przejść, chwycił odpowiednio. - Kupię ci, ale czekaj, skryjmy się na krótki moment... - mruknąwszy, otworzył drzwi do pierwszego lepszego budynku. Los się perfidnie uśmiechnął w jego stronę; podstępnie, bez krzty dobroci. Gdy spojrzał do środka, okazało się, iż chmara kościotrupów tylko czekała na to, żeby zostać wzbudzoną do życia. - Nosz kurwa... - cisnął w jednego z nich zaklęciem, by ten upadł, niemniej jednak było ich znacznie więcej. Odsunąwszy odpowiednio dziewczynę, ilość przeciwników była spora, w związku z czym zamknięcie drzwi nie przyniosło żadnego odpowiedniego efektu. Zerknąwszy na dziewczynę, przeciwnicy zbliżali się raz po raz, a proste zaklęcia nie przynosiły odpowiedniej skuteczności. Gdyby wynalazł zaklęcie fali uderzeniowej, które ostatnio kłębiło się pod kopułą jego czaszki, byłby w stanie zawalić ten cholerny budynek, a tak to musiał opierać się na czarach, które nie były obszarowe, by przypadkiem nie uszkodzić poprzez bezmyślność Julki. Kupował czas, choć te zaczęły pojawiać się dosłownie z dupy. - Jesteś w stanie się teleportować? - powiedział do niej głośniej, choć szczerze wątpił, w związku z czym kolejne zaklęcie cisnął, by wywołać ogrom wody, która na krótki moment spowodowała ich wywalenie i spowolnienie. Po tym - zgodnie z własną wolą - sprowadził ich na sam dół czeluści piekielnych, gdy w ziemi pojawiła się ogromna wyrwa, pochłaniając niezliczone ilości kości.
Brooks miała w miarę wysoką tolerancję na alkohol, biorąc pod uwagę jej płeć, wzrost i wagę. Jeżeli zaś chodziło o eliksiry, sprawa malowała się zupełnie inaczej. Wystarczała ich niewielka ilość, by dziewczyna odczuwała ich skutki. I o ile miało to swoje zalety, bo do regeneracji potrzebowała zaledwie kilka kropel wiggenowego w soku lub winie, to przy amortencji nie było już tak kolorowo. Momentalnie robiła się w takich sytuacjach monotematyczna i nie widziała świata poza osobą naprzeciw. Czasem działo się tak, że tą osobą był Felek.
- Ano – zgodziła się. Nie wiedziała co miał w głowie twórca potrawy, ładujący do zwykłego kebaba tak zdradliwy eliksir.
Jak się wkrótce okazało, nie tylko na eliksiry Krukonka była wyjątkowo podatna. Problemy również lubiły się jej trzymać, jak rzep psiego ogona. I jak już znaleźli opuszczone miasteczko, pełne zombiaków, to kto oberwał? Oczywiście Brooks! Walczyła dzielnie, jak to miała w zwyczaju, ale nic nie mogła poradzić na otępiające zmęczenie, które ją dopadło. Zwinięta w kłębek i wyczerpana starciem i ucieczką, szykowała się do snu, nie wiedząc, że może to być sen wieczysty. Pobudka ze strony Lowella dosłownie ratowała jej więc życie. Dodatkowe galeony na chwilę zajęły jej umysł, ale szybko zastąpiło je przerażenie, gdy pojawiły się kolejne zastępy potworów, których było na pęczki. Biorąc przykład z Lowella, również dołączyła do ofensywy.
- Aquamenti! – rzuciła w kierunku jednego, chcąc wziąć przykład z Felka, ale pojebały się jej zaklęcia. Oczywiście próba się nie powiodła, bo trzymała różdżkę do góry nogami. Druga próba była jednak o wiele skuteczniejsza. Tym razem poleciała bombarda maxima. Poleciały również suche kończyny i strzępy zgniłego mięsa.
- Nie wiem – powiedziała zgodnie z prawdą, bo była wyjątkowo zmęczona. Mistrzynią aportacji była Arla, która potrafiła na odcince i kompletnym autopilocie trafić wszędzie. Ale Brooks? Brooks potrafiła jedynie latać, i to całkiem nieźle. I w każdym stanie. Wyciągnęła więc przed siebie dłoń, zmrużyła zmęczone powietrzem oczy i przywołała do siebie miotłę. Byli daleko od pałacu, ale „Boyden” potrafił zapierdalać z prędkością trzystu kilometrów na godzinę. Do tego wyposażony był w nieodłączny kompas miotlarski, który mógł ułatwić powrót nawet podczas burzy piaskowej.
- Chodźmy na zewnątrz, zabiorę nas stąd – wysapała ciężko, podnosząc się na kolana i rzucając drętwotą na prawo i lewo. Felek miał jednak inne plany i dlatego zamiast lecie, zaczęli spadać w jakąś dziurę, która pojawiła się znikąd.
Felinus Faolán Lowell
Wiek : 25
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 178
C. szczególne : Na prawej dłoni nosi Sygnet Myrtle Snow i Pochłaniacz Magii. Spokojne spojrzenie, łagodna aparycja.
Taka to ma dobrze. Lowell potrafił ledwo co wypić nawet słabe piwo, a już mu uderzały do głowy procenty. Brak tolerancji odznaczał się tym, że jako pierwszy mógł wylądować pod stołem, zaliczyć zgon, a przy okazji zjawiskowo się obrzygać, gdyby jednak postanowił połączyć parę alkoholi jednocześnie. Na szczęście był mądrym Borsukiem - ex-Puchonem, jakby nie było - w związku z czym, znając własny brak tolerancji do tego typu rzeczy, po prostu z nich nie korzystał. Inne używki równie dobrze mogłyby na niego wpłynąć, w związku z czym lepiej było nie kusić losu i trwać w swojej pięknej, urokliwej bańce. Niewinność, cnota, cokolwiek, co w dzisiejszych czasach nie ma wartości, jakoś się jeszcze ustatkowało w tym puchonim, żółciutkim jak twarz papaja Polaka, serduszku. Pojawiające się znikąd szkielety na pewno nie stanowiły czegoś przyjemnego. Nie dość, że musiał zaopiekować się Brooks - nie oszukujmy się, szło mu to słabo - to jeszcze przy okazji okazało się, że koniec końców przywrócenie jej do pełnej sprawności nie działało. Może gdyby wyłączyć i włączyć z powrotem... system załadowałby się normalnie, a może i błędu nie wyjebał. Niestety - Julka to nie komputer, a Felek to nie informatyk, więc zastanawianie się nad tym było tylko prostym marnowaniem czasu względem jego nagłego skoku na wyżyny cenności. Druga sprawa - jeżeli miał ją zresetować, to albo porządnym jebnięciem w łeb, albo znalezieniem przycisku. Nie chciał go znajdować. I tak oto szły sobie zaklęcia. Niczym dzieci trzymające się za rączkę, sznurkiem i w kolejce, jakby na mantrę wykute (bo tak było), z łatwością zachowywały względne bezpieczeństwo ze strony Lowella. Czary rzucane raz po raz, ale ten ze strony Brooks spowodował, iż były student miał ochotę przekręcić oczami. Dziewczyna chwyciła odwrotnie różdżkę (to da się tak?) i chciała rzucić Aquamenti. Na pewno tym starym, gnijącym ciałom przydałaby się kąpiel, ewidentnie. Im w sumie też, żeby zmyć brudy dnia codziennego. Jeżeli nie wiedziała, to ewidentnie znaczyło o tym, że nie ma sensu stać w jednym miejscu i czekać na cud merlinowy. Kolejne zaklęcia z łatwością pochłonęły nie tylko szkielety, ale także ich; nie wiedział, co dziewczyna kombinowała, ale podejrzewał, że będzie to dobry środek transportu, bo dumbadery zwyczajnie uciekły, nie chcąc mieć do czynienia z czymś tak niebezpiecznym. - No nie wiem, czy dasz ra-... - tu był mimo wszystko i wbrew wszystkiemu pod ziemią piasek. Pochłonięte szkielety, które znalazły się na dnie dwumetrowego rozrywu zostały przez niego pochłonięte tak, jakby kopały dirta nad sobą i nagle natrafiły na blok żwiru albo piasku. Dźwięk umierania był inny, no ale w sumie na jedno wychodziło. Szkoda, że wraz z tym piasek chciał pochłonąć również ich, na co Felinus zgrabnie odepchnął prostym urokiem Julię, która nie znalazła się pod wpływem działania siły o nazwie "grawitacja", by następnie samemu się teleportować do góry. Bycie zgniecionym przez takie tereny nie należało zapewne do najprzyjemniejszych rzeczy. - ...dy. - dokończył, biorąc głębszy wdech i ścierając dłonią kropelki potu. No i oczywiście, jak żeby inaczej - kiedy to wyszli, znowu rzuciły się na nich te zasrańce, a Boydena jak nie było - tak nie ma. Ponowne Rennervate poszło w ruch, by zbudzić Julkę. - Gdzie ty chcesz nas zabrać? - rozejrzał się po pustkowiu, a raczej opuszczonym miasteczku, gdzie ciągle wychodziły te szkaradne potwory. A raczej ludzie minionych lat, jeżeli nie wieków. - Zajebiście, dumbadery uciekły... - spojrzawszy, no nie było po nich śladu, a też, kolejne zaklęcia szły w ruch, głód narastał, a więc i ochota na kebaba również. Czy on był poważny, że myślał o kebabie w trakcie walki? No ale przecież traktował te gówna niczym muchy. - Ej, Brooksie, wstąpmy sobie po drodze na kawę i kebaba, co ty na to? - może brzmiało to irracjonalnie, ale koniec końców nie pozostawało nic innego do roboty, skoro dziewczyna przysypiała (choć miał zamiar przekonać ją do wizyty w Oazie), a on stawał się głodny jak wilk. Super, że akurat w momencie, gdy widział śmieszne, chodzące zwłoki.
Dumbadery, pomimo „głupoty” wpisanej w ich nazwę, okazały się mądrzejsze od dwójki dorosłych już czarodziejów. Gnane instynktem, spierdalały, ile fabryka dała, znikając im z oczu jeszcze przed spotkaniem pierwszego truposza. A Felek i Brooks? No debile. Ciekawscy, nieliczący się z konsekwencjami debile. Sama Brooks to powinna chodzić do jakiejś klasy specjalnej w Hogwarcie, bo widząc opuszczone miasto na środku pustyni, nie tylko je odwiedziła, nie tylko zaciągnęła za sobą Felka, ale jeszcze zaczęła wołać truposza. IQ na poziomie żarówki, i to wypalonej. Wszystko działo się tak szybko, że ciężko było stwierdzić, ile czasu już tam spędzili. Była ucieczka i bombardy. Było aquamenti. Były kolejne bombardy i Felek, który postanowił wysłać ich do piekła. Przede wszystkim jednak – było potworne, śmiertelne zmęczenie. Ocucana przez Felka dziewczyna z trudem trzymała się na nogach. Mimo to wpadła na genialny pomysł, żeby przywołać miotełkę. Tutaj. Na śordek jebanej pustyni. A potem jeszcze zostaje powrót w stanie półżywym. Może właśnie przez ten stan, pomysł ten wydał jej się tak dobry. Zaciskając zęby, podniosła się na kolana, potem na nogi. I machając różdżką jak głupia, waliła wciąż bombardami na prawo i lewo. Kolejny deszcz członków wzbił się w niebo. Trauma to jej pewnie zostanie na całe życie. A przynajmniej do końca tego tygodnia.
- Na kawę. Kebab nie – odpowiedziała ciężko, człapiąc przed siebie. I choć oczy miała zmęczone, to na krótką chwilę pojawiły się w nich światło i przytomnością. Usłyszała bowiem znajomy świst, a na horyzoncie pojawił się lśniący bułgarską czerwienią „Boyden” – prawdopodobnie najszybszy Uber w całej Arabii.
Felinus Faolán Lowell
Wiek : 25
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 178
C. szczególne : Na prawej dłoni nosi Sygnet Myrtle Snow i Pochłaniacz Magii. Spokojne spojrzenie, łagodna aparycja.
Niby głupie zwierzęta, a jednak mądre. Możliwe nawet, że IQ wypalonej żarówki było większe od tego, które samodzielnie reprezentowali, w związku z czym nie było dziwne to, że zamiast uciekać, spierdalać na pełnych obrotach, zamiast chwytać moment obrotowy - po prostu uznali, że bardzo dobrym pomysłem będzie nawalanie się ze szkieletorami. Gdy Julii chciało się spać. Gdy jemu chciało się jednak walczyć. Idealnie, nie ma co, pierwotne instynkty trochę przejmowały nad nim kontrolę, niemniej jednak trzymał je w ryzach, by przypadkiem nie walnąć czymś potężniejszym i bardziej nielegalnym. Ot, nawet bez tego dawał sobie nieźle rady; najchętniej posłałby w ich stronę Rotundus Calidum, ale szkoda byłoby w sumie spalić młodą pałkarkę przez własną głupotę, w związku z czym raz po raz zastawiał wymyślne pułapki z runą Fehu na czele. Za każdym razem, gdy kościotrupy stąpały po tychże inskrypcjach, płomienie buchały z ziemi i powodowały ich spalenie. Nie do końca, ale no - uniemożliwiało im to dalszą walkę. Z jednego z nich Lowell wydobył dziwny amulet, chwytając go poprzez wyjętą z kieszeni chustę do okularów. Teraz nie miał czasu się nad tym rozwodzić; zamiast tego po prostu podszedł do Julki i rzucił na nią kolejne zaklęcia przywracające przytomność umysłu, byleby ta przypadkiem nie runęła na ziemię niczym deska i nie zasnęła całkowicie. Co jak co, ale chyba wolałby uniknąć takiego scenariusza, w związku z czym uważnie ją obserwował, raz po raz posyłając najróżniejsze uroki w kierunku hordy potworów. Nie bał się ich. To ludzie byli źli, okropni i niefajni przecież. Chociaż... może miały one większe IQ? Kto wie. - Postawię ci hektolitry. - powiedział szczerze i z głębi serduszka był w stanie wydać wolną ręką sporą ilość galeonów za jej dzielną walkę i przywołanie Boydena, którego świst zwrócił uwagę nie tylko ich, lecz także zwłok, które najwidoczniej były zdziwione tym, co robi na pustyni miotła. Bułgarska czerwień rzucała się cholernie w oczy, a Lowell bez zastanowienia postawił bezpieczny mur przy pomocy Accenure, ażeby mogli normalnie dosiąść tego środka transportu. - Na Merlina, jak ci się nie zrzygam na plecy, to będzie dobrze. - od razu go zmuliło. DAWAJ JULKA, WIERZĘ W CIEBIE. - by tylko zachodzące słońce wskazywało na to, iż są uciekinierami, a towarzyszące na niebie gwiazdy wskazywały im dalszą drogę.
Dużo prawdy było w stwierdzeniu, że nieszczęścia chodzą parami. Te nieszczęścia, miały jednak, jak na ironię, sporo szczęścia. Oczywiście, wpadnięcie w szpony szkieletów nie było jakimś przejawem tego, że los nad nimi czuwał, ale mimo tego, potrafili się wykaraskać z tej gównianej sytuacji. Felek dzielnie walczył z truposzami, Julka dzielnie nie zasypiała. I krok po kroku, wychodzili z szamba, które sami sobie zgotowali, choć pewnym było, że smród będzie się ciągnął jeszcze długo, głównie w postaci przykrych wspomnień. W końcu nie oszukujmy się. Jak często masz okazję walczyć z armią nieumarłych zombiaków, które chcą cię zabić? - Stoi – odpowiedziała cicho, wyciągając przed siebie dłoń. Lowell ubezpieczał ich, odganiając zaklęciami potwory, a Julka stała jak głupia i czekała, aż czerwona miotełka wpadnie jej w dłonie. Kiedy do tego doszło, momentalnie chwyciła za trzonek i poczekała, aż Felek zajmie miejsce pasażera.
- Trzymaj się mocno, serio – powiedziała i walnęła z kopyta. Miotła momentalnie rozpędziła się, przez co musiała porządnie zmrużyć i tak przymknięte oczy. Leciała jednak bez zarzutu. Nie znała się na wielu rzeczach w swoim życiu, ale latać to ona potrafiła. „Boyden” leciał więc przez pustynię, a stwory i wizja śmierci zostały daleko za nimi.
/zt x2
+
Freddie Moses
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 22
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 180
C. szczególne : luźne ubrania | wzrost | miętówki | kolorowy tatuaż z mieniącymi się gwiazdami na całym przedramieniu
Kostki:wszystkie rzuty: pappar mnie uczy, przerzuca mi złą kostkę, bo było zagrożenie, plus dostaję 40g
Zwykle kiedy mój pappar mówił: nie rób tego, nie idź tam; prawie zawsze to robiłam. Mam wrażenie, że Blu (nazwałam go wykurwiście oryginalnie od jego koloru, wyrzucając niepotrzebne e), dostanie zawału serca przez przechadzanie się ze mną. Dziś to była jego wina. Sam opowiadał mi o tajemniczym miejscu w Jamalu. Spędziłam sporo czasu na słuchanie jego legend. Gderał coś o gorącym, falującym powietrzu, czasie, który się zatrzymał, ludziach, którzy ludźmi nie byli' zatrzymani w jakiejś magicznej bańce, z której nie mogą się wyrwać. Ponieważ w sumie całkiem mnie to interesuję wypytuję o różne aspekty tej legendy, starając się rozsiać fakty od pogłosek, ale nawet mój zafascynowany Historią Magii pappar, nie potrafi tego zrobić. Blu nie orientuje się co robię, jak szukam miejsca o którym mówi, bo jest zbyt pochłonięty opowieściami o tej przerażającej rzeczy w Jamalu. A ponieważ jest niesamowicie strachliwy, wszystko wyolbrzymia do niebotycznych wymiarów. Dopiero kiedy wkraczam na ulicę, mój pappar orientuje się co ja narobiłam. Pewnie uciekłby z krzekiem, gdyby nie fakt, że mimo wszystko całkiem mnie lubił i bał się o mnie. Poprawiam czapkę z daszkiem, chroniącą mnie przed tym natarczywym słońcem. Mam na sobie jak zwykle dresik, luźną koszulkę i z niepokojem ssę miętówkę, którą wyjęłam właśnie z mojej przewieszonej przez ramię nereczki. Blu mamrocze mi do ucha, by uciekać, mówiąc wszystkie niebezpieczeństwa jakie mogą nas napotkać, a ja zafascynowana robię kilka bardzo cichych kroków na tajemniczą ulice.
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Kostka na wejście: nieparzysta Zdarzenie: 3 Pappar: 6
Max wyczytał o tym miejscu w bibliotece, gdy ostatnio studiował tam historię i kulturę Arabii, które niesamowicie go zaciekawiły. Domyślał się,, że miejsce pełne legend i strachu może nie być wcale takie przyjemne i bezpieczne, ale nie potrafił zostawić tego w spokoju. Znów ciągnęło go tam, gdzie nie powinno i tym razem chodziło o wycieczkę do opuszczonego miasta. Zabrał dywan i zaczął podróż, wypatrując tego, co chciał odszukać. W międzyczasie próbował dowiedzieć się od papugi, której imienia wciąż nie nadał, jakichkolwiek informacji o celu swojej wyprawy, ale ta była zbyt znudzona, by zająć się czymś tak ciężkim jak słowa i odpowiadanie na pytania, choć ponoć na historii znała się całkiem nieźle. PONOĆ. W końcu jednak udało się odszukać legendarne miasteczko i Max zsunął się z dywanu, by powoli pieszo pospacerować i sprawdzić ile prawdy jest w tych wszystkich mitach. Początkowo nie zwrócił uwagi na dziewczynę w czapce z daszkiem, która przechadzała się spokojnie z papparem również niebieskiej barwy. Po kilku sekundach Max zaskoczył jednak, że sylwetka jest mu znajoma i natychmiast przypasował ją nie tylko do Pattonaliów, ale i do meczu quidditcha, gdy to podleciała na trybuny migdalić się z Boydem. Usłyszał urywek opowieści jej pappara, który wydawał się być dużo przydatniejszy niż ten należący do Solberga, choć wydawał się być zesrany faktem, że dziewczyna postanowiła postawić tu stopę. - Chociaż Ty trafiłaś na porządnego przewodnika. - Nie myślał o tym i po prostu podbił do dziewczyny. -Myślisz, że pierzasty ma rację i wypada spierdalać? - Zapytał bardziej po to, by rozpocząć rozmowę niż dlatego, że bał się tego, co może tu na nich czekać. W chwili obecnej było tu tak cicho i pusto, że ani trochę nie wyczuwało się tej grozy, o której krążyły legendy. Wyjął z torby wodę i zwilżył gardło. Ostatnio naprawdę dbał o to, by nie trafić do uzdrowiciela. Nie chciał przecież, by cudowna moc źródeł się zmarnowała.
Moj pappar nadal opowiadał, póki co szepcząc mi do ucha w popłochu jakieś kolejne rzeczy. Gdyby nie fakt, że byłam całkiem zestresowana, wcale bym nie przejęła się tym co tam gada i zignorowała go kompletnie. Jednak w sytuacji gdy mam wrażenie, że zaraz wydarzy się coś złego z niejaką ulgą przyjmuje jego gorączkowe gaworzenie. A ten opowiada mi nadal o śnie, który jest wieczni, wplatając motywy z najróżniejszych jamalskich legend i wymieniając najgróżniejszych potężnych magów z tych okolic, którzy mogli rzucać takie klątwy. No dobra, może wcale nie jest pocieszające słuchanie takich potężnych ludzi, którzy nadal tu może mieszkają. Szczególnie, że nagle słyszę przy uchu znajomy głos. Odwracam się w popłochu i widzę Solberga stojącego obok mnie i wcale nie starającego się mówić ciszej. - Morda, nie drzyj się tu - mówię uprzejmie, rozglądając się po wszystkich zastygłych postaciach, by sprawdzić czy nikt się nie obudził. - Blu bardzo często panikuje z dupy, jak idiota, ale myślę, że w tym wypadku może mieć rację. Nie podoba mi się to miejsce - dodaję cofając się kilka kroków i zerkam na wysokiego chłopaka. Wiem o nim teoretycznie sporo w porównaniu do statystycznego ucznia Hogwartu. Ale to tylko dlatego, że miał mnóstwo wspólnego (niezbyt pozytywnie mówiąc) z chłopcem z którym sypiałam ostatnimi czasy; no i było o nim wiele razy głośno. Zakładam, że lubi być w centrum uwagi, szczerze mówiąc bo czasem oceniam sobie ludzi z góry. Chociaż może akurat nie miał w planach walczyć z pustnikami, ale no... - Nie krzycz i bądź ostrożny - dodaję i łapię go jeszcze za przedramię. - I jeszcze coś. Jak zobaczysz, że mam coś w stylu padaczki, bierz mnie stąd jak najszybciej, bo jestem wtedy głośna. W zasadzie dobrze, że przylazł, bo inaczej mogłabym pewnie... zginać tu przy dostaniu wizji na przykład.
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Zazwyczaj nie przejmował się podobnymi legendami. Jego pappar nie był specjalnie pomocny. Raczej znudzony i wyglądał jakby chciał znaleźć się gdziekolwiek, gdzie jest coś ciekawszego niż kilka alejek potencjalnie pełnych truposzy. Znając swojego zwierzaka Max wiedział, że ten wolałby pewnie siedzieć z nim w palarni mudminu, czy gdzieś przy piwku, ale no niestety, nie takie były na dzisiaj plany i raczej nie zamierzał ich zmieniać tylko dla swojego pappara. -Okej, okej sorry. - Podniósł obronnie ręce, od razu ściszając głos. Nie chciał dostać wpierdolu ani od Fredki, ani od czegokolwiek, co mogło się tu czaić. -A co konkretnie Ci mówi? Bo mój jak widzisz "przewodnik", chyba zasnął i nawet by nie zauważył, jakby coś nas pożarło. - Spojrzał z lekkim wyrzutem na swojego błękitnego kompana, który faktycznie wolał inną rzeczywistość. No cóż. Przynajmniej nie przeszkadzał, a to już było coś! Sam o Moses nie wiedział najwięcej, ale jako że grała u puszków na meczu kilka informacji posiadał. No i widocznie coś łączyło ją z Callahanem, a to przecież był nieodłączny element Solbergowego życia. Na pewno Boyd by się ucieszył wiedząc, że Max tym razem to jego pannę wziął na spacer po niebezpiecznym miejscu. Może nawet niedługo dane im było nosić pasujące protezy... -Padaczki? Nie mów, że przylazłaś tu sama wiedząc, że w każdej chwili może Cię poskładać. - Dał się chwycić i poprowadzić, jednocześnie nie wierząc w głupotę dziewczyny. Nie wydawała się być lekkomyślna, choć spotykała się z Callahanem. Widać pozory potrafiły grubo mylić. -Dobra, jak tylko coś zobaczę to spier... - Nie dokończył zdania. Jego twarz mówiła ni mniej ni więcej a: "Co do chuja?!", ale zgodnie z poleceniem nie wydawał żadnego dźwięku. Przed nimi pojawiła się sylwetka. Widocznie niezadowolona i widocznie snująca się w ich kierunku. Solberg miał dziwne wrażenie, że kolega raczej nie chciał zaprosić ich na piwo i karty.
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Freddie Moses
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 22
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 180
C. szczególne : luźne ubrania | wzrost | miętówki | kolorowy tatuaż z mieniącymi się gwiazdami na całym przedramieniu
Nie wiem czy jestem dobrą osobą na tłumaczenie Historii Magii. Szczerze mówiąc lubię ten przedmiot, bo nie musze machać różdżką, a w tym jestem naprawdę kiepska. Ale ponieważ nie siadałam do tego za często, nigdy nie osiągałam w tym niesamowitych wyników. - No ten... Podobno jakiś chujowy czarodziej nałożył na to miasteczko jakąś klątwę wieku temu. W teorii wszyscy co tutaj są nie żyją. Jednak grupy badawcze, które tu przychodziły, bo chciały klątwę opanować czy zrozumieć... zostawały tutaj? - próbuję nieudolnie powtarzać to co mi mówił mój pappar i pytająco spoglądam na Blu, który kiwa głową na potwierdzenie, mimo że widocznie trzęsie się ze strachu. - Podobno nigdy nie wrócili, pozostając gdzieś tu... Chyba potrafią wysysać z człowieka coś, ale nie oznacza to, że wracają do żywych, bo jeszcze nie rozmawiali z nikim kto tutaj ożył... To chyba tylko jakaś chęć wyrwania się ze snu, która tak naprawdę nigdy nie może zostać spełniona - tłumaczę niepewnie legendę, idąc ramię w ramię z Solbergiem. Może nie byłby pierwszą osobę, którą wybrałabym na taką wyprawę, ale cieszę się, że ktokolwiek się tutaj przypałętał. Kiedy opowiadałam na głos, to wszystko brzmiało znacznie straszniej niż wcześniej w mojej głowie. - Jestem jasnowidzem, w każdej chwili mogę mieć wizję; odjebałoby mi gdybym przez to nigdzie nie wychodziła - mamroczę pod nosem, lekko niby niechcący nadeptując mu na stopę, bo nie podobał mi się jego ton. Widzę jakiś kufer, do którego podchodzę i otwieram lekko, przeszukując go po cicho. Z zadowoleniem znajduję jakieś galeony i chowam sobie do kieszeni. No i pięknie. Wtedy też słyszę jak Solberg przerywa to co mówi, znowu podnosząc za bardzo głos, a ja czuję że mnie zatyka. Łapię się za gardło i nie mogąc się powstrzymać wypuszczam z siebie prędko słowa, swoim straszliwym, grobowym głosem. Odwracam się do Maxa i łapię go za nadgarstek, a mój wzrok leci ku górze, więc widać jedynie biel moich gałek ocznych. - Przyjemność, błogi czas, dym w powietrzu, tłumiony żal. Fioletowy płyn cieknie na ziemię, kiedy wiesz, że przesadziłeś. Przestaję i padam na ziemię, łapiąc oddech i starając się za wszelką cenę nie stracić przytomności. Pluję żółcią, połączoną z krwią. Buzuje we mnie nadal wróżba, czując jeszcze otumanione od jakiegoś narkotyku zmysły. Gdyby nie fakt, że dużo trenowałam wcześniej z Brewerem już dawno bym zemdlała. Ze złością patrzę na Solberga. Serio musiałam trafić na wróżenie narkomanami; z moimi dawnymi nawykami nie było to dla mnie bezpieczne. - Musimy spierdalać, jebany ćpunie - mówię już swoim normalnym tonem, nadal zła na uczucia, które nam nie spadły przez jego wizję; podnoszę się z trudem na nogi, by uciec z tego miejsca, zanim dopadnie nas więcej dusz.
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Widać oprócz papparów, które wiedziały co nieco o historii magii, mieli jeszcze coś wspólnego. Oczywiście poza znajomościami, które w zamku ciężko było mieć oddzielne. Max i zaklęcia raczej też nie szli w parze. Szczególnie teraz. -Czyli klasycznie "strzeżcie się Ci, którzy tu wchodzicie"? - Zacytował, choć ni cholerę nie pamiętał, skąd to powiedzonko się nawet wzięło. Poczuł lekki niepokój wiedząc, że podobne legendy nie raz już się sprawdziły, ale też nie miał zamiaru spierdalać jeżeli faktycznie nic się nie działo. A jeszcze wokół nich panował względny spokój. -Wyssać coś z żywych? Jak dementorzy? - Szczerze zaciekawiła go ta część. Znał jedną rzecz, jaką można było z niego wyssać, ale domyślał się, że nie o to chodziło. Miejsce to nie wiało aż taką rozpaczą, jakiej człowiek mógłby się spodziewać włażąc do siedliska dementorów. No i cała ta historia o ludziach nie miałaby sensu, skoro wszyscy wiedzą, że dementor to bardziej kaptur niż istota ludzka. -No nie gadaj! Przepowiedziałaś już kiedyś komuś coś fajnego? Twoje wizje się spełniają? - Ożywił się nieco na ten kawałek informacji o Freddie. Choć wróżbiarstwem cholernie gardził, lubił rozmawiać z tymi, którzy dar posiadali. Zazwyczaj byli to naprawdę ciekawi osobnicy i mieli swoje wyjątkowe spojrzenie na świat. Zgromił ją tylko spojrzeniem, gdy został nadepnięty, ale nie skomentował tego w żaden sposób. Nie będzie przecież robił afery o to, że ktoś nie umie chodzić po tym, co do chodzenia jest przeznaczone. A stopy drugiej osoby na pewno się w tę kategorię nie wpisywały. Początkowo nie skumał co się działo. Puchonka grzebała sobie w kufrze, chowając coś co tam znalazła do kieszeni, a Max obserwował drogę, na której zauważył coś, co zdecydowanie mu się nie spodobało. Myślał, że Fredka też ujrzała tę postać i chwyciła go by razem spierdolić ku czekającym na nich dumbaderom. Gdy jednak zobaczył jej oczy miał wrażenie, że zrozumiał, co się właśnie odjebało. Jasnowidzka przepowiedziała sama sobie wizję. Słuchał jej słów początkowo nie do końca poważnie do nich podchodząc. Gdy jednak zrozumiał, o czym dziewczyna pierdoli, serce na chwilę mu stanęło, a Max poczuł, jak gardło mimowolnie się ściska. Nie mogła mieć racji. Nie mogła. Wizja jednak minęła a Moses upadła plując czymś nieprzyjemnym. -Żyjesz? Mogę coś na to poradzić? - Uniósł różdżkę i jeżeli dziewczyna mu pozwoliła przy pomocy kilku prostych zaklęć leczniczych zniwelował jej ból i doprowadził do względnego ładu. Jeśli nie, po prostu wzruszył ramionami. Bez względu na wszystko ponownie spojrzał jednak na sunącą ku nim sylwetkę, która była zdecydowanie bliżej. Kurewsko zbyt blisko jak dla Maxa. -Chciałabyś... - Przewrócił oczami na wstawkę o narkomanie, ale musiał się z nią zgodzić, że czas ewakuować się z tego dziwnego miejsca. Puścił ją przodem, samemu spierdalając przed kreaturą, ale ta okazała się być szybsza niż się Solbergowi wydawało i zdecydowanie szybsza niż osłabiony nastolatek mógł podołać. Poczuł, jak coś łapie go za kostkę, a on wyjebuje się ryjem na ziemię. Bezsprzecznie otarł sobie twarzyczkę, ale w tej chwili nie był to dla niego najważniejszy fakt. Szarpał nogą, by tylko uwolnić się z tego uścisku. -Moses! Możesz mi pomóc? -Krzyknął, bo teraz nie miał już wyjścia. Stwór atakował, a dziewczyna zdążyła już kawałek się oddalić. Mogli tylko liczyć na to, że nie sprowadzą sobie więcej nieszczęścia na głowę.
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Mefistofeles E. A. Nox
Wiek : 27
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 185
C. szczególne : Tatuaże; kolczyki; wilkołacze blizny; bardzo umięśniony; skórzana obroża ze złotym kółkiem; od 14.02.2022 pierścionek zaręczynowy!
Był zły. Był tak po prostu, najzwyczajniej w świecie zły i wcale nie miał żadnego dobrego powodu, poza tym oczywistym, o którym w tej chwili wcale nie chciał myśleć. Nikt go nie skrzywdził i nikt go nie obraził, ale Mefistofelesowi w tym momencie wystarczyło nawet to, że w restauracji pomylili jego śniadaniowe zamówienie i dostał wegańskiego wrapa zamiast cudownie mięsnego; że jakiś głupi turysta, który nie potrafił poradzić sobie z czarodziejskim aparatem, wpadł na niego z impetem na ulicy Jamalu; że planowana wycieczka do magicznego muzeum została na ostatnią chwilę odwołana. Chciał, żeby chociaż przez chwilę wszystko szło po jego myśli i nie dopuszczał do siebie świadomości skąd takie napięcie, uparcie buzujące mu w ciele. Tylko Sky'owi powiedział o co chodzi i tylko raz, gdy miał już stuprocentową pewność, że nie da rady swojej złości ukrywać - a przynajmniej nie przed nim. To przez pełnię. I brzmiało to wyjątkowo żałośnie i Mefisto nie chciał więcej o tym myśleć, bo było już po pełni i poradzili sobie z nią bardzo dobrze. Mieli wywar tojadowy, mieli wybrane miejsce na pustyni, mieli ciszę i spokój. Mieli już drobną wprawę przy opiekowaniu się Cynthią i Mefisto udało się wywalczyć, by Sky nie spędzał tej pełni z małą, uważając ten miesiąc za zbyt późny - nie żałował, bo pamiętał jak mała wilkołaczyca pałętała mu się niezdarnie pomiędzy łapami i podgryzała go w ogon. Nie chciał żałować i nie mógł żałować, a jednak prawda była taka, że koncentrowanie się tylko na Cynthii sprawiało, że nie spuszczał z siebie emocji tak, jak normalnie robił to podczas beztroskich przebieżek. I nie wiedział, czy to dlatego jest taki zły, czy może trzymają się go jeszcze efekty arabskiej pełni, co samo w sobie nie byłoby takie dziwne. Wiedział tylko, że ma dość i nie czuje się dobrym ojcem, skoro nie potrafi się opanować nawet przy swojej rodzinie. Nie protestował, kiedy Yuuko przyszła zająć się małą Noxówną, bo przecież umówili się z nią jeszcze wtedy, kiedy myśleli, że będą jechać do muzeum, które podobno miało zbyt dużo magicznych efektów jak na coś, co mogłoby pasować maluchowi. Nie miał też pomysłu na nową aktywność, której mógłby się podjąć ze Sky'em, więc kiedy gdzieś tam w rozmowie padło przejechanie się po pustyni, to na tym też stanęło - nic, tylko piasek, słońce i wypożyczony dumbader, żeby Mefisto w gorącu suchego powietrza wypocił z siebie bezsensowną frustrację.
Skyler Schuester
Wiek : 24
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 179 i PÓŁ!
C. szczególne : Ciepłe spojrzenie, zapach cynamonu i Błękitnych Gryfów/mugolskich fajek; łatwy do wywołania uśmiech; czasem da się wypatrzeć malinkę czy dwie (jedna to tatuaż przy obojczyku); ciepły, niski głos i raczej spokojne tempo mówienia, tatuaże (dziennik); pierścionek zaręczynowy
Był zachwycony. Choć wiedział, że bez eliksiru snu nie zaśnie w pierwszą od dawna samotną pełnię, pozwolił sobie na tę słabość, by magią uciszyć poczucie winy, o którym przecież nie mógł myśleć już wtedy, gdy budził się nad ranem wyspany i wypoczęty, mając u swojego boku całą i zdrową dwójkę ukochanych Wilkołaków. Przyjemnie było mu przyglądać się w ciszy poranka ich miarowym, spokojnym od zmęczenia oddechom, tak samo, jak przyjemnie było mu teraz wtulić się w plecy Mefisto, zupełnie ignorując panujący dookoła gorąc, nie widząc nic złego w sklejonych ze sobą wilgotniejących warstwach ubrań. I choć wiedział, że jego Wilk ma zły humor, to nieszczególnie potrafił się tym przejąć, skoro wiedział, że to tylko chwilowe. Że mieli ten komfort irytowania się drobnymi problemami, bo wszystko w ich życiu układało się perfekcyjnie, nawet jeśli czasem mieli dość narzuconego sobie tempa. Teraz jednak mógł jednak raz po raz gładzić kciukiem obejmowanego Wilkołaka; przyglądać się uspokajającym falom pustynnego piasku, którego gorąc wydawał się tym mocniej kojący, im wygodniej robiło mu się w oparciu brody o mefistofelesowy bark i im lepiej wsłuchiwał się w odgłosy pustyni. I choć wciąż czuł jak mięśnie jego ukochanego pracują, jeśli nie przez trzymającą go złość, to przynajmniej przez prowadzonego rytmicznie dumbadera, to czuł też, jak błogość i spokój tej chwili przyjemnie usypia go poczuciem wolnego czasu. - Mefu - mruknął, wykręcając się, by ziewnąć w łopatkę Noxa, zaraz ocierając się o niego policzkiem, by rozbudzić się nieco. - Czy ja się już przegrzałem, czy tam serio coś jest? - podpytał, prostując się z przeciągnięciem, by sięgnąć do mefistofelesowej szczęki, wykręcając ukochanemu głowę, by spojrzał w odpowiednim kierunku. - Myślisz, że to te ruiny dolnego miasta? - pociągnął dalej, mrużąc już oczy, by dostrzec na ile zniszczone są zaobserwowane budynki. - Jedziemy je obejrzeć? Trochę liczę, że między jakimiś domkami znajdziemy dziki Soet.
Freddie Moses
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 22
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 180
C. szczególne : luźne ubrania | wzrost | miętówki | kolorowy tatuaż z mieniącymi się gwiazdami na całym przedramieniu
- Eee no tak, dokładnie! - mówię na jego pierwsze słowa, a kiedy porównuje to coś do dementorów, zerkam pytająca na mojego przestraszonego pappara. - Można to porównać? - pytam niepewnie, zezując na Blu. - No cóż podobne jest to, że nic nie ma z tego dementor specjalnie, ani to... coś - mówię pokazując na "trupy" dookoła. - Oprócz jakiejś chwilowej satyfakcji, która nie da im ani życia, ani niczego w tym stylu... Ale człowiek po pocałunku żyje, ale jest warzywem, no nie? Tutaj wydaje mi się, że to klątwa, więc ta dusza... w nim jest, tylko na tyle zniekształcona... że jeszcze nikomu nie udało się uratować tych ludzi - próbuję bardzo kulawo wytłumaczyć. Naprawdę nie jestem najlepsza w tłumaczeniu czegokolwiek... Szczególnie, że znawcą tego tematu byłam dosłownie od kilku minut podczas których mój papug mi opowiadał wszystko szczegółowo. - Przepowiedziałam Eskilowi Clearwaterowi, że umrze mu babka. I umarła - oznajmiam Maxowi świetną ciekawostkę, prawdopodobnie chcąc go jedynie zaszokować i lekko przerazić. Była jednak całkowicie prawdziwa. I na domiar wszystkiego, mówię o jednej wróżbie, a mam kolejną po zaledwie kilku sekundach. Tamta była jeszcze gorsza, uczucie żalu i straty były przerażająca. Tutaj jednak musiałam mierzyć się ze swoim najgorszym wrogiem - samą sobą. Uzależnieniem, które pochłaniało mnie czasem z równą łatwością co często Maxa. Daje mu rzucić jakieś zaklęcia, bo zwyczajnie nie miałam siły go odgonić. Ledwo wstaję, wyciągając rękę, by wspomóc się o Maxa. Biegnę, zataczając się jak pojebana. Mój pappar szaleje z niepokoju na moim ramieniu, a ja staram się odgonić od siebie niemoc, która mnie dopadała. Chociaż najchętniej położyłabym się na ziemi i umierała. Jeszcze nigdy nie włożyłam tyle wysiłku tuż po wizji. Dlatego, że jestem tak wyniszczona, wcale nie oddaliłam się specjalne. Przerażona widzę, że Maxa coś łapie. - O kurwa, o kurwa- mamroczę wyciągając różdżkę. Zaklęciarz ze mnie, prawie żaden. - Collosho - krzyczę celując w kierunku potwora, który przyczepia się do ziemi, więc mogę tam podbiec, kopnąć w łeb zombie i wyrwać Solberga z jego ramion. - Idziemy - mruczę, biorąc go za fraki.
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Fajnie, że chociaż Moses mogła opierać się na pomocy swojego pappara. Max nie miał co na to liczyć, więc też rzadko o cokolwiek go pytał wiedząc, że ptak albo od niechcenia rzuci mu jakimś ochłapem informacji, albo ziewnie i będzie miał go w dupie. -Chyba niekoniecznie, nie? Dementor jakby żywi się tym, co wyssie. Bez tego nie wiem, czy są w stanie przeżyć. Właściwie... - Gdy już tak sobie gadali, to oczywiście mózg Maxa zaczął wybiegać w wielu różnych kierunkach. -Jak dementorzy powstają? Rozmnażać to paskudztwo się jakoś musi. - Wywalił na głos swoje niezbyt lotne, ale jednak wątpliwości. Na całe szczęście w życiu dementora nie spotkał, a nawet gdyby to raczej by nie usiadł z nim przy herbatce dyskutując o prozie życia tych istot, a starał się spierdalać jak najdalej i jak najszybciej. -Och... Nie jesteś najweselszą jasnowidzką. Już widzę, jak skakał z radości po tej wróżbie. Zresztą na Lucasa ta śmierć też mocno wpłynęła. - Powiedział nieco bardziej przygaszony, zastanawiając się, czy przyjaciel wiedział o tej przepowiedni, czy jednak wzięło go to całkowicie z zaskoczenia. Solberga na pewno z zaskoczenia wziął fakt, że teraz to on stał się celem jasnowidzki. Nie chciał brać tego, co usłyszał na poważnie, ale jednak gdzieś w głowie wiedział, że dziewczyna zbyt mocno się nie pomyliła. Choć nie chciał dopuścić do lania się fioletowej cieczy z jego uszu, tak mudmin już nie był mu obcy więc przynajmniej tutaj mogła przyznać sobie medal autentyczności. Oczywiście wszystko byłoby za piękne, gdyby po tym transie Fredka po prostu wstała i zaczęła radośnie wokół hasać. Nie, musiała mieć efekty uboczne, które widocznie odebrały jej część sił. Musiał jakoś ją poskładać, bo ostatnie czego chcieli to zostać zaatakowani z zaskoczenia i choć tego akurat Moses nie była w stanie przewidzieć, właśnie to się stało. Zaczęli ucieczkę, ale Solberg był zbyt wolny, zbyt mało skrętny, albo po prostu miał pecha. Runął ryjem w piach, szarpiąc nogę, by uwolnić się od istoty, gdy z pomocą przyszła mu Fredds. Posłała w truposza zaklęcie, dzięki czemu ten spierdolił jak najdalej, a oni mogli zająć się szybkim taktycznym odwrotem w stronę swoich dumbaderów. A przynajmniej mogliby, gdyby z każdym krokiem, Solberg nie robił się coraz słabszy i bardziej senny. -Wiesz co... Idź. Ja tu sobie usiądę i się zdrzemnę może. - Powiedział, włócząc nogami i rozglądając się za wygodnym miejscem do spania. Oczy niemiłosiernie zaczęły mu się kleić, a on średnio miał siłę by z nimi walczyć.
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Mefistofeles E. A. Nox
Wiek : 27
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 185
C. szczególne : Tatuaże; kolczyki; wilkołacze blizny; bardzo umięśniony; skórzana obroża ze złotym kółkiem; od 14.02.2022 pierścionek zaręczynowy!
- Mmmm? - Odpowiedział, nieszczególnie gotowy na rozmowę, chociaż domyślał się, że bardzo długo w ciszy nie pociągną. Nie chciał psuć tego dnia bardziej, niż już to robił, więc chociaż do tej pory uparcie wgapiał się w bezkres przemierzanej pustyni i tylko kontrolował nieco buntującego się (zapewne ze względu na mefistofelesowe spięcie) dumbadera, chcąc wierzyć mu, że z jego pomocą wrócą do dywanowego portu szybciej, niż musieliby, gdyby jednak wracali bez przewodnika. - Przegrzałeś się - zadecydował, unosząc lekko kącik ust, bo wystarczyła ta minimalna interakcja z narzeczonym, by uspokoił się przynajmniej trochę. - Ale i tak coś tam jest - dodał, skręcając we wskazanym przez Puchona kierunku. Od razu wyczuł, że dumbader nieco zwalnia i jakoś mniej pewnie podchodzi do jeszcze roztartych gorącym powietrzem budynków - ale nie zmartwił się tym, bo taka niechęć wydawała mu się zupełnie normalna, skoro zwierzę przywykło do otwartych przestrzeni i swobody niezabudowanej pustyni. - Nie wygląda za bardzo jak ruiny - zauważył, ale szybko też w te słowa zwątpił - budynki różniły się od tych jamalowych i Mefisto nie był w stanie ocenić czy to kwestia innych materiałów i wystawienia na brutalniejsze warunki atmosferyczne, czy to jednak lata braku magicznej konserwacji. - Nie zaszkodzi się chyba rozejrzeć za Soetem... tylko może nie pakujmy się za daleko, żeby się w razie czego nie tłumaczyć tubylcom - zaproponował, marszcząc lekko brwi i próbując się możliwie jak najbardziej zgrabnie zgramolić z dumbadera, którego nie chciał na siłę wciągać do wąskich alejek. I naprawdę nie chciał teraz jeszcze borykać się z barierą językową i niezadowolonymi mieszkańcami tajemniczego miasteczka, ale panujące na uliczkach pustki wydawały się przyjemnie zachęcające. - Zamiast muzeum i relaksu mamy zadupie na pustyni - mruknął jeszcze w ramach swojego dzisiejszego perfekcyjnego humoru, poprawiając nieustannie zsuwającą mu się z głowy chustę, która w zestawieniu z turbanem stanowiła mniejsze zło.
Skyler Schuester
Wiek : 24
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 179 i PÓŁ!
C. szczególne : Ciepłe spojrzenie, zapach cynamonu i Błękitnych Gryfów/mugolskich fajek; łatwy do wywołania uśmiech; czasem da się wypatrzeć malinkę czy dwie (jedna to tatuaż przy obojczyku); ciepły, niski głos i raczej spokojne tempo mówienia, tatuaże (dziennik); pierścionek zaręczynowy
Uśmiechnął się, dostrzegając, że Mefisto podążył za jego myślą i tylko wtulił się w niego z powrotem, przymykając oczy, by dalej wygrzewać się w gorącym słońcu jak rozłożony na paracie kocur. I gdyby tylko mógł, chętnie dopraszałby się przy tym jakichś czułości, by dopełnić przyjemność tego nagrzewającego doznania, a jednak w drobnej uszczypliwości Mefisto wciąż wyczuwał tę irytację, której nie chciał teraz testować. Przeciągnął się, oddając narzeczonemu pierwszeństwo w zejściu z dumbadera, samemu dopiero po rozejrzeniu się dookoła z wyższego puntu obserwacyjnego, decydując się na względnie zgrabne, bo przebolane już wcześniej, zsunięcie się z grzbietu na piasek. - Jak będziesz tak marudził, to to będzie jedyne zadupie, które dziś zobaczysz - mruknął w odpowiedzi, dając się wyprowadzić z równowagi pod myślą, że kiedyś jego Wilk cieszyłby się z razem spędzonego czasu, niezależnie od tego czy znajdowaliby się na zatłoczonej plaży w Walencji, na jakimś bagnisku w Luizjanie czy nawet pozbawionym prywatności pokoju w Norwegii. I doskonale zdawał sobie sprawę jak nie w porządku byłoby mu wytknięcie tej myśli, skoro lojalnie został poinformowany o złym humorze partnera, więc choć zdążył złapać już powietrze i skrzyżować ręce na piersi, to jednak westchnął tylko, zatrzymując na chwilę Mefisto, dłońmi uparcie przyciągając go do siebie, by spojrzeć czujniej w zieleń jego oczu. - To miejsce jest martwe, że aż boli. Nikt by tu nie przeżył mieszkając tutaj na stałe - zauważył, przesuwając dłońmi po wilczych bokach, a jednak już zaraz robiąc krok w tył, woląc być tym, który się oddala, niż zostać odtrąconym przez podkurwionego wciąż Wilka. - Rozdzielmy się i zobaczmy, kto znajdzie coś ciekawszego - zaproponował, uśmiechając się już lekko, gdy tyłem stawiał jeszcze jeden krok w stronę opustoszałych budynków, pozwalając jasnemu spojrzeniu na nabranie większej zaczepności. - Nagrodę zwycięzca będzie mógł sobie wziać od razu.
Mefistofeles E. A. Nox
Wiek : 27
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 185
C. szczególne : Tatuaże; kolczyki; wilkołacze blizny; bardzo umięśniony; skórzana obroża ze złotym kółkiem; od 14.02.2022 pierścionek zaręczynowy!
- Przepraszam - wyrzucił z siebie nieco drżąco, ale sam nie wiedział czy ze względu na zaskoczenia, czy złość. Uderzyło w niego, że jednak psuje Sky'owi ten dzień, który i tak nie był już za dobry, a przecież tak uparcie starał się zachowywać możliwie jak najbardziej okej. Bo to nie było tak, że chciałby sobie stąd pójść czy wolałby spędzać teraz czas bez narzeczonego - sam fakt tego, że pomimo złości chciał mieć go przy sobie, uważał za wyjątkowo znaczący. I dodatkowo zły był tylko dlatego, że nie potrafił tego Puchonowi odpowiednio dobrze wyjaśnić, przez co wyraźnie nadszarpywał jego nerwy. - Nie muszą mieszkać tu na stałe... - zauważył, gubiąc się trochę w kryształowym spojrzeniu, więc z opóźnieniem rejestrując, że Sky od niego ucieka i w dodatku rzuca mu wyzwanie. Mruknął z zamyśleniem, nie potrafiąc teraz dobrze zastanowić się nad tym, czy rozdzielanie się to dobra decyzja. - Okej - zgodził się wreszcie, podążając jeszcze za ukochanym, by móc na pożegnanie klepnąć go w pośladek z cichym "wezmę", gdy zuchwale stawiał się już w roli zwycięzcy. I dopiero przy kolejnym rozwidleniu alejek zdecydował się zrobić krok w przeciwnym od Sky'a, kierunku, a jednak zanim poszedł dalej, to po prostu odwrócił się do niego i wyjął różdżkę. - Sequemini- rzucił na ukochanego - żebym widział twoje ślady. Różdżka w łapie i bądź ostrożny, bo jak ludzi nie ma, to mogą być zwierzęta... i nie idź za daleko - poprosił, nie wiedząc na ile głupio zaczynają brzmieć jego wyjaśnienia, ale na Merlina, zestresował się samą świadomością, że nie będzie miał Sky'a tuż przy sobie, chociaż zwyczajnie mógłby. - Pamiętaj o Perriculum i, nie wiem, bądź w zasięgu głosu? - Podsunął, cofając się już w nieznane, by nie psuć skylerowej zabawy dalszymi zastrzeżeniami. Wiedział, że popełniają błąd już w momencie, w którym przystanął za rogiem i zorientował się, że słyszy tylko i wyłącznie swój oddech. Przy każdym kolejnym kroku czuł, że coś nie jest w porządku i tylko walczył ze sobą, czy nie zawrócić i po świecących śladach nie odnaleźć Sky'a. Tym gwałtowniejszą zmianą było nagłe zapragnięcie podejścia do jednego z mijanych domków; nie potrafił dostrzec jeszcze absurdu tej decyzji, jak zahipnotyzowany sięgając do klamki, by nacisnąć tak głośny w obliczu panującej tu pustki mechanizm. To właśnie pierwsze uderzenie zatęchłego powietrza, uciekającego z otwartego domostwa, otrzeźwiło wilkołaka i sprawiło, że wycofał się w sam raz, by uciec przed sięgającą w jego kierunku trupią łapą... za którą zaraz podążyły kolejne. To miasteczko zdecydowanie nie było opuszczone.