Prawdziwe serce pustyni magicznej Arabii. Po horyzont widać jedynie złoto osypującego się z wydm piasku i rozlanego po pozbawionym chmur niebie słońca. Pustynia ta posiada kilka nazw, ale najczęściej używana odnosi się właśnie do czystości - ponoć wystarczy tylko na chwilę spuścić z oka swoją własność, by ta zniknęła w czystkach magicznego piasku.
— Witajcie! — mówi jeden z Derwiszy, schodząc ze swojego wielbłąda. Wszyscy magowie kierujący wycieczką mają długie kolorowe brody i wielobarwne szaty. Wyróżniają się na tle jasnego piasku. — Każdy z was sam wybrał środek transportu. Cała nasza podróż będzie polegać na kooperacji. Pamiętajcie, by dobrze traktować wszystkich, z którymi podróżujecie. Bycie samolubnym, egoistycznym, zbyt wybuchowym, to wszystko wyzwala w was złe emocje, które jedynie ciągną was w dół. Mamy dotrzeć do pięknej oazy, w które przeżyjemy duchową ucztę! Wszyscy Derwisze podróżują na dumbaderach i zachęcają do wejścia na swoje środki transportu. Zaczynamy wyprawę!
★ Pierwszy etap jest zwykłą podróżą przez pustynię. W końcu jest to zwyczajna, spokojna przygoda, na której wszystko powinno pójść elegancko i sprawnie! ★ Pamiętajcie by rozpisać ekwipunek, który wzięliście ze sobą na wyprawę. Mogą być to przedmioty kuferkowe i inne. Jeśli nie napiszecie, że wzięliście czegoś, nie możecie potem założyć, że to posiadacie. Jednak proszę o umiar, całe namioty nie są mile widziane jako dodatkowy ekwipunek. ★ Nie możecie brać Papparów na tę wyprawę. ★ Każdy kto jeszcze nie zgłosił się po cechy eventowe, koniecznie niech to zrobi przed napisaniem posta. Są one obowiązkowe.
Kod
Kod do umieszczenia na początku postu:
Kod:
<zg>Środek transportu:</zg> dumbader / dywan <zg>Kości:</zg> [url=tutajlink]kość[/url] <zg>Ekwipunek:</zg> <zg>Cechy eventowe:</zg> <zg>Grupa:</zg> napisz osobę, z którą chcesz być w 2 etapie, bądź pomiń tą rubrykę, jeśli nie masz preferencji
Czas na rozstrzygnięcie waszej pierwszej decyzji, którą podjęliście. Rzućcie kostką k100 i sprawdź jak poradziliście sobie na gorących piaskach.
Dywan
Dywany, które macie niestety nie nadają się na tak długie wyprawy; są one na podróże po mieście, nie na wiele kilometrów po pustyni.
1 - 24 – Czy nikt wam nie powiedział, że po pustyni powinno podróżować się na tym jucznym zwierzaku? Najwyraźniej nie, a wasz wybór jest naprawdę kiepski. Im dalej idziecie, tym magiczna moc dywanu jest słabsza i słania się pod waszym ciężarem. Aż w końcu kompletnie zdycha. Musicie znaleźć kogoś na wielbłądzie kto wam pomoże w dalszej wędrówce!
25 - 49 – Cóż ta podróż jest po prostu za długa na magię dywanu, często robi dziwne gwałtowne ruchy, a ty musisz mocno trzymać się materiału. Niestety i tak często zsuwasz się ze zbyt śliskiego jakimś cudem miejsca. Rzućcie kostką k6, by sprawdzić ile razy spadliście z dywanu. Jeśli więcej razy niż 3, macie dowolny, pierwszy uraz na swojej wyprawie. Możecie go uleczyć, jeśli macie 15 lub więcej punktów z uzdrawiania. Jeśli nie – lepiej poszukajcie pomocy, inaczej czekają wasz konsekwencje.
50 - 74 – Powiedzmy sobie szczerze – nikt nie dał wam dywanu pierwsza klasa, kto by się spodziewał, że dostaniecie najgorszą jego wersję? Wyboista droga powietrzna, którą was kieruje sprawia, że tracicie jeden przedmiot (koniecznie kuferkowy). Jeśli takiego nie wzięliście tracicie 3 przedmioty normalne.
75 - 100 – Dywan opornie podąża tylko kilka centymetrów nad rozgrzanym piaskiem. Rzućcie kostką k6. Musicie poradzić sobie z wylosowanym nieszczęściem, jeśli nie chcecie dalszych konsekwencji. Parzysta – jest wam okropnie gorąco i pijecie całą wodę, którą mieliście. Nieparzysta – jesteście poparzeni od piasku, który jest bardzo blisko waszego tyłka.
Dumbadery
Uwaga! Jeśli masz cechę Drzemie we mnie zwierzę (zwierzęta), a mimo wszystko wybrałeś dumbadera, nie rzucasz kostką, a przechodzisz do progu 75 - 100. Zaś jeśli posiadasz cechę Powab wili (zwierzęta)nie możesz wylosować progu 75-100 i przerzucasz dopóki nie wylosujesz innej liczby.
1 - 24 – Wasz wielbłąd strasznie szybko biegnie. Truchta wesoło przed innymi, ignorując wasze ewentualne próby przystopowania jurnego zwierzaka. Po drodze tracicie jeden wybrany przedmiot (niekoniecznie kuferkowy). Jeśli posiadacie cechę eventową: Powab wili (zwierzęta), bądź posiadacie przedmiot odpowiedni do opanowania dumbadera, udaje wam się okiełznać zwierzę i nic nie tracicie.
25 - 49 – Podróż przebiega wam spokojnie, jedynie wasz wielbłąd jest odrobinę… uciążliwy. Rzuć kostką k6, by sprawdzić jaka jest jego wada. Musisz sobie z nią zwyczajnie poradzić, albo przeboleć do końca podróży
k6:
1 – Ślini się nieustannie. 2 – Śmierdzi. 3 – Dużo wydala po drodze. 4 – Wydaje niepokojące dźwięki. 5 – Ma niewygodny garb. 6 – Nie idzie w prostej linii, lecz zygzakami.
50 - 74 – Cała podróż przebiega wam bardzo przyjemnie, ale wasz wielbłąd najwyraźniej zakochał się w drugim dumbaderze! Wybierzcie osobę na dumbaderze, dla którego wasz kompletnie stracił głowę! To wygląda na historię miłosną.
75 - 100 – Dumbader kompletnie nie chce z wami współpracować! Co chwila się zatrzymuje, nie idzie równym tempem… Rzuć kostką k6. Parzysta – Twój wielbłąd depcze dywan jednej z osób i niszczy go kompletnie! Oznacz tego nieszczęśnika. Teraz musisz zaprosić go na swojego dumbadera, bądź znaleźć kogoś kto go przyjmie na zwierzaka! Nieparzysta – Niestety, jest tak nieufny, że spadasz z dumbadera i nie pozwala Ci wejść na siebie z powrotem, nawet kiedy Derwisze robią wszystko by Ci pomóc. Musisz poszukać kogoś innego z kim będziesz kontynuował podróż.
______________________
Felinus Faolán Lowell
Wiek : 25
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 178
C. szczególne : Na prawej dłoni nosi Sygnet Myrtle Snow i Pochłaniacz Magii. Spokojne spojrzenie, łagodna aparycja.
Środek transportu: dywan Kości:95, nieparzysta - parzę sobie dupsko! Ekwipunek: szata pustelnicza, bezdenna torba (zawsze ze sobą ma): x3 wiggenowe, x2 czyszczące rany, leki, dużo wody, jedzenie, SZLUGI KUFA, lusterko dwukierunkowe, bluza z Tańczącym Derwiszem; pierścionki na palcach (Myrtle Snow, Sidhe, Pochłaniacz Magii (+2 CM) na prawej dłoni - zawsze nosi, przypis w profilu), amulet Ijdia Sufiaan (+1 OPCM), różdżka (+5 CM). Cechy eventowe: Silny jak buchorożec (wytrzymałość), Silna psycha (opanowanie), Świetne zewnętrzne oko (spostrzegawczość); Bez czepka urodzony, Rączki jak patyki (siła), Drzemie we mnie zwierzę (zachowanie). Grupa:@Maximilian Felix Solberg
Lowell niespecjalnie zamierzał ryzykować wyprawą, a jako że posiadał już doświadczenie (czytaj: nie dotykać śmiesznych kępek traw), nie zamierzał popełnić żadnego błędu. Posiadanie ze sobą przygotowanego wcześniej ekwipunku umożliwiało tym samym prawidłowe podejście do przygody, którą zarezerwowali im derwisze. Nie wiedzieli, co tam będzie, ale miał nadzieję, iż nic nie stanie naprzeciwko nim. Zresztą, trochę się obawiał; podróż była nastawiona na pozytywne podejście, a jednak dzierżył w sobie zakazaną magię, która nie pozostawiała wątpliwości, że skazy, które były wcześniej na jego ciele, nadal się znajdują, choć doskonale ukryte. Starał się tym nie przejmować. Bezdenna torba natomiast była w stanie pomieścić naprawdę wiele, a jako że musiał ze sobą nosić coś zawsze, nie bez powodu mógł nazwać ją piękną, damską torebką. Mimo to zrobił przed podróżą odpowiednie czystki, nie zamierzając targać ze sobą niczego niepotrzebnego; założone na ciało fioletowy strój pustelnika ewidentnie krzyczał, że nim to rządzi papież i deus vult na wszelkie inne formy religijne. Był dumny z tego, co udało mu się zakupić, a jako że był cholernie wytrzymały na ciepło, nie bał się brać ze sobą trochę więcej ubrań. Tym bardziej, że nie wiedzieli, czy będzie trzeba jednak przedostawać się przez piasek w ciągu nocy, by tylko gwiazdy wskazywały im drogę. - Bueh, bierz to i nie narzekaj! - rzucił Maxowi na ryj strój pustelnika i upewnił się, iż ten postanowił zabrać ze sobą również amulet Anu. Założywszy ręce na piersi, czekoladowe tęczówki uważnie spoglądały w jego stronę. Oczywiście, że o niego dbał. Nie bez powodu zakupił to wszystko, wiedząc, że wchodzenie na "z buta wjeżdżam" nie przyniesie niczego pozytywnego. - Ostatnie, co chcę robić, to smarować twoje dupsko eliksirem łagodzącym. - zaśmiał się lekko i poprawił jego kosmyki włosów, obejmując go lekko w talii - A jak mówiłem, amulet ten ci się cholernie przyda. - puściwszy oczko, pogładził go lekko po boku, by potem, jak gdyby nigdy nic, powrócić do kompletowania własnych przedmiotów. Najchętniej to wziąłby wszystko, ale nie było to możliwe. Leki - testosteron, wiggenowe, czyszczące rany... Koc sygnalizujący bywał ciekawy, ale w sumie nie widział sensu; lusterko dwukierunkowe, by móc się skontaktować w razie rozłąki, no i też, woda, jakieś jedzenie. Na palce założył trzy pierścionki, które zawsze starał się zakładać - Sidhe, Myrtle Snow i Pochłaniacz Magii. Różnicą w jego wyglądzie było to, że na szyi znajdował się Amulet Ijdia Sufiaan, który był w pewnym stopniu gwarantem, że zostanie potraktowany jak rodowity mieszkaniec... czegokolwiek. Po pojawieniu się na miejscu i zagrzewaniu miejsca na dywanie, po przemowie jednego z derwiszy, wyruszyli w piękną, ekscytującą podróż. - Powodzenia, ślizgoński bluszczu. - wystawił trochę język. Lekko ścisnął jego dłoń i pozostawił na wierzchu pocałunek, następnie na policzku, by tym samym przejść na własny środek transportu i poczuć nagłą chęć odpalenia papierosa. Dobrze, że nie miał przy sobie kawy - nie skończyłoby się to za dobrze; wiercił zatem paczką w dłoniach, choć już pierwsza próba osiągnięcia czegokolwiek wyszła na nic, bo dywan tak mocno obniżył lot, że w sumie piasek parzył dupę. D o s ł o w n i e. I co najgorsze - na początku na to nie zwracał uwagi, dopiero potem się skapnął, że w pewnym miejscu, gdzie plecy tracą swą szlachetną nazwę, sytuacja była wyjątkowo gorąca. - Cholera! - o mało co się nie wywalił na ryj, uskakując z miejsca i przykrywając je materiałem szaty pustelniczej, próbując zapobiec samozapłonowi tyłka. No nie było to najprzyjemniejsze, choć szybko zastosowane zaklęcie Absorptio na szatę i użycie czaru chłodzącego przyniosło jakąś częściową ulgę.
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Środek transportu: dywan Kości:87 i parzysta - Woda mi znika Ekwipunek:różdżka, pierścień Sidhe (węże) , bransoletka z ayuahuasci, lusterko dwukierunkowe, szata pustelnika, amulet anu, dużo wody, dużo szlugów, trochę jedzenia i spodnie z Derwiszem Cechy eventowe: pojawiam się i znikam, magik żywiołów (woda), metabolizm eliksirowara; dwie lewe różdżki (zaklęcia), bez czepka urodzony, tykająca łajnobomba Grupa:@Felinus Faolán Lowell
Sam bardzo sceptycznie podchodził do całego tego "pozytywnego nastawienia". Co jak co, ale tegoroczne wakacje nie do końca zaprowadziły go do krainy szczęścia, choć te chwile spędzone z mudminem w żyłach były zdecydowanie bliskie tego stanu. Jednocześnie zjazd moralny, jaki po nich odczuwał ciężko było znieść, więc w ostatecznym rozrachunku i tak wychodził na niekorzyść. Starał się jednak o tym nie myśleć, gdy w ciągu dosłownie trzech minut spakował się na wyprawę. Oprócz tego, co zawsze miał przy sobie, czyli pierścienia sidhe, dwukierunkowego lusterka i bransoletki, jaką dostał od Felka na urodziny wrzucił do torby wodę, prowiant i szlugi. Jako, że w plecaku wciąż znajdowały się spodnie z wyhaftowanym derwiszem, po prostu je tam zostawił. W ostatniej chwili przypomniał sobie jeszcze o różdżce, która mogła się przydać. -Co do...? - Nie zdążył skończyć, gdy oberwał jakąś szatą w ryj. Przyjrzał się temu niewątpliwie kolorowemu odzieniu, ale wiedział, że z Felim nie ma co dyskutować. Wdział więc szatę, czując się jak jebany teletubiś i założył na szyję amulet anu. -Tak mogę jechać? - Zapytał, rozkładając ręce i prezentując się w całej swojej okazałości. Miał wrażenie, że wygląda co najmniej śmiesznie. Dziwnie się czuł idąc na taką wyprawę bez najmniejszej fiolki eliksiru przy sobie, ale wszystko zostawił w Inverness, więc nie do końca miał wybór. Mógł jedynie spakować samo zielsko, które zerwał w ogrodach i dostał od Jess, ale jakoś nie widział, by miało mu się przydać. -A może, ja bym chciał, co? - Wyszczerzył się, czując przyjemny dotyk w talii, choć faktycznie wizja spędzenia godzin, lub jeszcze więcej na gorącej pustyni, specjalnie nie napawała go radością. Liczył więc, że te szaty naprawdę zadziałają. Na miejscu zbiórki sam usadowił się na swoim dywanie. Domyślał się, że dumbader byłby bardziej odpowiednią opcją na taką przeprawę, ale obecnie był też świadom, że nie da rady tak długo wysiedzieć na niewygodnym zwierzęciu. Podjął więc pierwsze ryzyko. -I wzajemnie moja puszkowa mimozo. - Puścił mu oczko, powoli ruszając przed siebie. Trzymał się blisko partnera, choć dość szybko został w tyle, gdy nagle zachciało mu się cholernie pić. Miał nadzieję, że nie jest to żaden chory efekt uboczny jego powrotu w świat używek. Zaczął jednak wyciągać z plecaka wodę, ale jak się okazało jedna butelka nie do końca wystarczyła. Sięgnął więc po następną i kolejną, aż w końcu został bez kropli życiodajnego płynu. -No i świetnie... - Mruknął, widząc już śmierć z odwodnienia na horyzoncie. Szybko jednak się rozproszył, gdy usłyszał słodkie "cholera". -I kto tu komu będzie masował dupsko łagodzącym? - Podleciał do Felka, który odpierdalał jakąś manianę na swoim dywanie. -Wszystko w porządku? - Zapytał już nieco bardziej poważnie, nie wiedząc, co dokładnie miało miejsce w incydencie piaskowym.
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Irvette de Guise
Wiek : 23
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 172cm
C. szczególne : Burza rudych włosów, piegi, lawendowy tatuaż za lewym uchem, krwawa obrączka na palcu
Środek transportu: dumbader Kości:3 Ekwipunek: Różdżka, uszkodzony flet pana, eliksir czyszczący rany, felix felicis, prowiant, krem przeciwsłoneczny z mocnym filtrem i woda Cechy eventowe: złotousty Gilderoy (hipnoza- siła perswazji), magik żywiołów (ziemia), świetne zewnętrzne oko(wyczulenie); połamany gumochłon, dwie lewe różdżki (transmutacja) , rączki jak patyki (siła) Grupa:@Elaine Abifort
Przygoda, a konkretnie pustynia zdawała się wołać Rudą podczas szkolnych wakacji. Nie miała pojęcia, co może czekać ją podczas wyprawy z Derwiszami, ale nie wyobrażała sobie siedzieć w miejscu, gdy nadarzała się taka okazja. Dość przemyślanie spakowała swój bagaż, zastanawiając się, co konkretnie może jej się podczas tej wyprawy przydać. Odpowiednie ubranie, kilka eliksirów, oczywiście dużo wody i różdżka, bez której nie wychodziła nawet do łazienki. Na miejscu zbiórki pojawiła się jako jedna z pierwszych, od razu wybierając odpowiedniego według niej dumbadera, na którym miała tę podróż odbyć. Oczywistym było, że zwierzę dużo lepiej sprawdzi się na takiej przeprawie. W końcu po części po to zostało stworzone. Nie mogła jednak wiedzieć, że gdy tylko wyprawa się rozpoczęła, jej zwierzakowi coś odwali. Magiczny wielbłąd zdawał się być jak nowonarodzony źrebak. Biegał, hasał, skakał.. I choć Ruda nie miała problemów z utrzymaniem się na nim, zgubiła po drodze pakunek z kremem przeciwsłonecznym. Niby niewielka strata, ale delikatna skóra dziewczyny na pewno nie miała zamiaru jej za to dziękować. Irvette wiedziała, że czekają ją męki i prawdopodobnie dość porządne spieczenie. Wiedziała jednak, że było to lepsze niż złamany kark, więc nie miała zamiaru rozpaczać już na początku przygody szczególnie, że ta miała być nastawiona na pozytywne odczucia.
______________________
A star becomes a sun, under the pressure of darkness.
Drake Lilac
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 20
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 218 cm
C. szczególne : Bardzo wysoki i barczysty. Praktycznie cały czas nosi na palcu pierścień tojadowy - tak na wszelki wypadek.
Środek transportu: dumbader Kości:71 Ekwipunek: Różdżka, bukłak z wodą, jedzonko, kubek, torba, ubrania na pustynię, kapelusz, okulary przeciwsłoneczne, x1 eliksir słodkiego snu Cechy eventowe:Silny jak buchorożec (siła, wytrzymałość), Silna Psycha (opanowanie); Drzemie we mnie zwierzę (zachowanie), Niezręczny Troll (nieśmiałość), Bez czepka urodzony Grupa: Nie wiem XD
Tej wycieczki poniekąd nie mógł się doczekać. Zwłaszcza jazdy na dumbaderze, bo te wyglądały na całkiem sympatyczne stworzenia. Szkoda że nie mogli zabrać swoich gadających papug, ale na to nic nie poradzi nawet gdyby chciał. No ale dzięki temu mógł się skupić na magicznym stworzeniu które akurat miał dosiadać. Nie spakował zbyt wielu rzeczy. Głównie te które uznał za przydatne w takiej podróży. Nawet jeden eliksir słodkiego snu na wszelki wypadek. Na wypadek gdyby trzeba było kogoś albo coś uśpić. No i podczas podróży okazało się że jego dumbader okazał się szczególnie zainteresowany zwierzęciem którego dosiadała @Olivia Callahan. Dlatego lazł bardzo blisko niej i starał się zwrócić uwagę drugiego zwierzęcia. Nie krzyczał na niego ani nic, ale jedynie ciężko westchnął. No co poradzi na to że zwierz się zakochał? No nic nie zrobi. Przynajmniej nie śmierdział ani nie próbował z siebie chłopaka zrzucić.
Środek transportu: dumbader Kości:24 Ekwipunek: Różdżka ofc; bukłak z chyba wodą; muglski aparat, paczka fajek i orzeszków Cechy eventowe: ZALETY: Złotousty Gilderoy (perswazja); Czaroglota; Świetne zewnętrzne oko (spostrzegawczość) WADY: Bez czepka urodzony; Rączki jak patyki (odporność na magię); Tykająca łajnobomba Grupa: Nie mam ;-;
Muszę przyznać, że dramatyzowanie zawsze było moją mocną stroną. Nic więc dziwnego, że przysięgam sobie w myślach, że umrę na miejscu, gdy ciekawsko rozglądam się po dość licznej grupie, dostrzegając te twarze, których wcale nie miałem ochoty oglądać (i które nie miały ochoty oglądać mnie!), będąc zupełnie ślepy na te, na których widok z pewnością uśmiechnąłbym się szeroko. Znów znajdowałem się w tym nieprzyjemnym dołku, szukając dla siebie wybawienia na każdej drodze, więc i widząc nadzieję za każdym zakrętem, nawet jeśli wiedziałem, że ten przyniesie mi jedynie rozczarowanie. W końcu każdy Derwisz mi powie, że aby osiągnąć spokój ducha, należy zrobić dwie rzeczy - zaakceptować siebie oraz żyć w zgodzie innymi. Po mojej sylwetce, która depresyjnie zgarbiła się na widok co poniektórych uczestników wycieczki, widocznym było, że drugiego punktu zdecydowanie nie jestem w stanie spełnić. Pierwszy zdawał się od zawsze być skazany na porażkę, bo jak zaakceptować coś, czego nie da się zrozumieć i poznać? Wsiadam na swojego dumbadera tyłem jak doświadczony fotograf pustynny, bądź jeśli ktoś woli - skończony idiota, specjalnie lokując się na samym końcu kolejki, by nie tylko nie musieć patrzeć na innych móc przez trasę robić malownicze zdjęcia rozgrzanego piasku, ale też upewnić się, że w ten sposób mój niezbyt bystry przecież wielbłąd podąży za szlakiem. I przez chwilę wszystko idzie naprawdę dobrze. Nie myślę o niczym poza odpowiednim złapaniem światła, wsłuchuję się w obce rozmowy i jedyne co czuję, to prażenie gorącego słońca na moich plecach. Szybko jednak okazało się, że nie bez powodu dobraliśmy się w parę z moim niziutkim dumbaderem i nasze bratnie dusze szybko zsynchronizowały się w potrzebie atencji. Sam więc nie wiem czy to mojego nogi ściskają go w sygnale do galopu, czy może jednak on sam uznał, że potrzebuje zdobyć dla siebie więcej nie tylko mojej uwagi, ale też tej należącej do otoczenia, jednak faktem pozostało, że zdecydowanie nie zachowuję się jak ktoś, kto poszukuje wewnętrznego spokoju, gdy drę się "NA BURDEL MERLINA, STÓJ", wczepiony w wielbłądzi zad, o który rytmicznie obijał się bukłak mojej chyba wody. - Prrr! - wołam od razu, nie za bardzo wiedząc na ile dumbader różnić się będzie od konia i nieszczególnie też o tym myśląc, gdy próbuję podciągnąć się do pionu, niemal w tej samej chwili musząc gaspnąć ze szczerym przerażeniem, gdy widzę jak gubię za sobą niemal calutką paczkę papierosów i zdecydowanie pełną paczkę orzeszków. - Prrrr, nazad!
Olivia Callahan
Rok Nauki : VII
Wiek : 20
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 173
C. szczególne : lekka wada wzroku; zmuszona jest przez nią nosić okulary, wąskie usta, gęste i długie włosy
Środek transportu: dumbader Kości:50 Ekwipunek: różdżka, zwykła chusta (na głowie), litrowa butelka z wodą, gumka do włosów (na nadgarstku).
Cechy eventowe: Świetne zewnętrzne oko (empatia)/ Silny jak buchorożec (kondycja fizyczna)/ Bez czepka urodzony/ rączki jak patyki (siła)
Grupa:@Drake Lilac (uznajmy to za przeznaczenie xD)
Słuchając słów Derwiszy pozwoliła sobie na rachunek sumienia zastanawiając czy któraś z cech jakie odpisał mogłyby odnieść się do jej osoby. Sądziła, że wyzbyła się już tych wszystkich negatywnych emocji, które towarzyszyły jej przez wiele tygodni, ale być może zepchnęła je jedynie gdzieś w odmęty własnej duszy, a ta wciąż gniła przybierając coraz gorszą formę? Delikatny grymas pojawił się na spokojnej twarzy Gryfonki, kiedy myślami zapędziła się zbyt daleko, jednocześnie tracąc na chwilę kontakt z rzeczywistością. Kiedy dosiadła dumbader? Wychyliła się lekko do przodu łapiąc równowagę, gdy zwierzę wstało. Wyprawa wydawała się Olivii dobrym pomysłem, podobnie jak wybór dumbader miast latającego dywanu, jednak widząc odległość między ziemią a grzbietem na którym siedziała poczuła dziwny skurcz w żołądku. Przełknęła głośno ślinę, oblizując usta, gdy poczuła na nich suchość - zaczynała się bać. Walka z własnymi słabościami jakiej podjęła się w ostatnich tygodniach szkoły okazała się niewystarczająca, odkrywając to pozwoliła sobie na cichy jęk, będący niejako wołaniem o pomoc, chociaż wiedział, że nie może liczyć na nikogo poza sobą i dumbaderem, choć ten bardziej niż człowiekiem (nią) wydawał się być zainteresowany swoimi zwierzęcim bratem, a może siostrą? W zasadzie nie miało to mniejszego znaczenia, gdyż już od początku wędrówki dumbadery miały się ku sobie. - Może są jak Romeo i Julia - zagadała ze śmiechem do Drake, który przez romans ich zwierząt znajdował się najbliżej niej, a dzięki temu mogli chwilę porozmawiać.
Ostatnio zmieniony przez Olivia Callahan dnia Wto Lip 20 2021, 18:39, w całości zmieniany 1 raz
Julia Brooks
Wiek : 22
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 170
C. szczególne : grzywka, tatuaże, pedantyzm, wisiorek z osą, pierścień działania na palcu,pachnie lawendą
Środek transportu: dywan Kości:22 Ekwipunek: Butelka, omnikulary, różdżka (+5 zaklęcie), suchary, okulary przeciwsłoneczne, plecak, krem z filtrem milion, czapka z daszkiem, eliksir wiggenowy x2, kompas miotlarski Cechy eventowe: Gibki jak lunaballa (zwinność), Silny jak buchorożec (kondycja), Silna psyche (opanowanie) WADY: Dwie lewe różdżki (transmutacja), Niezręczny troll (brak empatii), Drzemie we mnie zwierzę (zachowanie) Grupa: -
Kolejny wyjazd, kolejna magiczna wyprawa! Co tu dużo mówić. Po górskiej wędrówce po Norwegii, zakończonej niezwykłym rytuałem zorzy, podczas którego słyszała wycie magicznych wielorybów, Krukonka została wielką miłośniczką takiej formy sprawdzania samej siebie. Wyzwania, nieprzyjazne warunki, konieczność pokonywania własnych słabości. A przt tym wszystkim magia – mityczna, inna, wciągająca. Nie mogło jej zabraknąć. Szykując się do wyjścia, postarała się, aby w jej plecaku znalazło się wszystko, co niezbędne. Nie zapomniała również pokryć się grubym pancerzem z kremu z filtrem, zanim narzuciła na siebie jakieś zwykłe jasne szaty, które dorwała na bazarku za kilka sykli. Nie trzeba było być geniuszem aby wiedzieć, że ubieranie się na ciemno podczas gdy z nieba tak smażyło, to samobójstwo z ekstra krokami. I przy całej tej swojej racjonalności, pomyliła się co do jednego. Zamiast postawić na dumbadera, tak sprawdzonego podczas pustynnych wojaży, dziewczyna chwyciła za dywan. Uznała najwyraźniej, że lata na tyle zajebiście, że nic jej nie grozi. Może i latała, ale za to dywan nie latał, a to stanowiło pewne komplikacje. Z każdym kolejnym kilometrem, magiczny środek transportu zwalniał, aż w końcu zatrzymał się kompletnie i upadł z cichym plaskiem na piach. - Kurwa! – syknęła do siebie wściekle, zwijając go zaklęciem i przewieszając przez ramię. Droga była jeszcze długa, a ona musiała pokonać ją pieszo. Wiedziała, że to niemożliwe. Przełknęła więc gorzką pigułkę rozczarowania, schowała dumę do kieszeni i wycelowała różdżką w niebo.
- Perriculum – mruknęła, a w górę poleciała magiczna raca w kolorze burgundu. Teraz zostało mieć nadzieję, że ktoś ją dostrzeże i przybędzie jej z pomocą.
/Jak jest tu jakiś wielbłądzi Uber chętny do pomocy, to bardzo chętnie skorzystam
Beatrice L. O. O. Dear
Wiek : 28
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 160cm
C. szczególne : Czarne oczy, przenikliwe spojrzenie, blizny na dłoniach, ukryte po metamorfomagią, tatuaż na łopatkach (kuferek)
Środek transportu: dumbader Kości:25 - mój towarzysz się nieustannie ślini Ekwipunek: Różdżka, ostrze karona w bransolecie na nadgarstku, Bezoar x1, eliksir wiggenowy x1, felix felicis x1, woda i jedzonko Cechy eventowe: zalety: •Świetne zewnętrzne oko (spostrzegawczość) •Silna psycha (odporność) wady •Tykająca łajnobomba •Rączki jak patyki (siła) Grupa: słyszałam, że Nessa mnie chce
Nie bardzo wiedziała dlaczego, ale postanowiła wziąć udział w tej wyprawie, którą to organizowali ich gospodarze. Mogło zapowiadać się całkiem ciekawie, a Beatrice naprawdę potrzebowała oderwać swoje myśli od wciąż dziwnych sytuacji, które w ostatnim czasie nagminnie miały miejsce zarówno w życiu jej jak i jej narzeczonego. Musiała znów poczuć, że wszystko jest tak, jak dawniej, a wyprawa z niektórymi opiekunami i całą masą nastolatków wydawała się być... nie do końca rozsądnym posunięciem. Słowo się jednak rzekło i po prostu uznałą, że to jest ten dzień, kiedy powinna ruszyć dalej. Ubrała się stosownie do panujących warunków atmosferycznych. Zadbała o to, aby mieć odpowiednie nakrycie głowy, przewiewne szaty. Przy pomocy metamorfomagii delikatnie przyciemniła swój naturalny odcień skóry, by nie narażać jej na poparzenie słoneczne, przez niedostosowanie do tutejszego klimatu. Zabrała ze sobą wiele potrzebnych w jej opinii przedmiotów. W ostatnim momencie uznała, że kielich dagdy to nie jest coś, co powinna zabierać na taką wyprawę. W końcu w przeciwieństwie do ostrza Karona, tego przedmiotu nie mogła założyć na nadgarstek. A tutaj okazywało się, że jej bransoleta nawet nieźle wpasowuje się w klimat całej Arabii. Stawiła się na miejscu zbiórki i wysłuchała jednego z Derwiszy, który to miał zaprowadzić ich do miejsca docelowego. Od razu uznała, że Beatrice i latanie nie idą kompletnie ze sobą w parze, więc po bardzo krótkim namyśle postawiła na tego dziwnego wielbłąda, mając nadzieję, że nic się złego nie stanie. Wsiadła na niego, nie do końca pewna tego, co ją spotka, ale postanowiła zaufać zwierzęciu. Może nie zechce jej zabić przy pierwszej wydmie na jaką trafi? Jedyny mankament jaki ją spotkał ze strony zwierzęcia, to że ślinił się niemiłosiernie. Choć i na to mogła przymknąć oko, bo na dłuższą metę można było się do tego przyzwyczaić.
Jeśli ktoś potrzebuje podwózki, to zaczepiajcie, Becia pewnie pomoże
Ostatnio zmieniony przez Beatrice L. O. O. Dear dnia Pon Lip 26 2021, 20:44, w całości zmieniany 1 raz
Doireann Sheenani
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 20
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 158
C. szczególne : Jest drobna i wygląda zdecydowanie młodo. | Na lewym barku ma blizny po Sectumsemprze, a pomiędzy łopatkami ma tatuaż. | Posiada kolczyk w nosie. | Końcówki włosów pofarbowane są na żółto.
Środek transportu: dumbader Kości:82, nieparzysta - dumbader boi się Doireann bardziej, niż Doireann boi się jego Ekwipunek: Różdżka, prowiant i woda, eliksir spokoju, odpowiednie na pustynię odzienie [długa, luźna szata, chusta na głowie, na tyle długa, by móc w razie czego osłonić twarz przed słońcem i piaskiem], mały grzebyk, nawilżone chusteczki Cechy eventowe: Gibki jak lunaballa (zwinność), Świetne zewnętrzne oko (empatia), Magik żywiołów (ziemia), Dwie lewie różdżki (zaklęcia), Rączki jak patyki (odporność na magię), Wiecznie struty Grupa: Wychodzi na to, że @Wolf T. Fairwyn!
Od samego początku nie miała szczęścia. Dumbader, którego powinnością było bezpieczne przeprowadzenie Doireann przez pustynię musiał najwyraźniej uznać, że Puchonka sama w sobie nie należy do najbezpieczniejszych. Była gotowa zrezygnować z jazdy na nim już od pierwszego wielbłądziego splunięcia - wszak wiedziała, że oznacza to nic innego, jak irytację. Derwisze jednak za punkt honoru obrali sobie posadzenie jej chudych czterech liter na tym nieszczęsnym garbie, nie zważając ani na coraz wyraźniejsze, chociaż wciąż nad wyraz uprzejme protesty ze strony dziewczyny, a tym bardziej na porykiwanie i wierzganie zestresowanego zwierzaka. Przez moment można było uznać, że odniesiono sukces. Dziewczyna siedziała tak, gdzie docelowo siedzieć miała, a dumbader przez parę sekund stał bez ruchu, chociaż żadne z nich nie wyglądało na szczególnie zadowolonych. A jak można było się domyślić, nic nie wyniknie ze posadzenia jednego zestresowanego stworzenia na drugim. Skończyło się tym, że zwierzę zrzuciło z siebie Puchonkę, na szczęście zachowując przy tym resztki dobrego zachowania. Dumbader położył się na znak protestu, a potem przechylił się na bok, tak, że młoda czarownica po prostu zsunęła się na ziemię. Sheenani nie miała zamiaru zmuszać nikogo do miłości. Szybko zebrała swoje rzeczy i zanim drewisze ponownie zaczęłyby uprawiać nowo wynaleziony sport - rzut Doireann nad wielbłądem - podeszła do pierwszej napotkanej osoby. Już nawet nie interesowało jej to, że wyląduje na dywanie. - Wolf, prawda? - Zagadnęła chłopaka, którego jako-tako kojarzyła ze wspólnych zajęć. - Miałbyś może miejsce na jeszcze jedną osobę? - Uśmiechnęła się lekko, a potem skierowała wzrok na dywan Gryfona. I, o zgrozo, pożałowała. Dywanów najwyraźniej nie obowiązywały żadne standardy bezpieczeństwa.
Felinus Faolán Lowell
Wiek : 25
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 178
C. szczególne : Na prawej dłoni nosi Sygnet Myrtle Snow i Pochłaniacz Magii. Spokojne spojrzenie, łagodna aparycja.
Co jak co, ale nie zamierzał iść bez żadnego przygotowania. Już wcześniej sobie zrobił zakupy na tę okazję, kiedy poprzednia szata przypaliła się na ognistych kępach trawy i dotkliwie poparzyła jego skórę. Westchnąwszy ciężko, nie wiedział, co się dzieje pod kopułą czaszki Maxa, w związku z czym również nie był świadom tego, co się z nim dzieje. Intuicja mówiła, że pewne rzeczy się nie zgadzają, ale nie potrafił stwierdzić, co konkretnie. Może za bardzo się martwił, może zbyt mocno starał się uczestniczyć w każdym aspekcie życia, a czas brnął do przodu. Nie wiedział, kiedy mu się skończy, niemniej jednak starał się o tym nie myśleć, korzystając z chwili na zapakowanie tego wszystkiego, a ciche westchnięcie wydostało się spomiędzy jego spierzchniętych ust, gdy usłyszał pewne pytanie dotyczące tego, co wylądowało na twarzy Maxa. Piękny, pustelniczy strój. Nie był przecież jakiś pstrokaty, a jako że mógł chronić przed złymi warunkami, czemu miał ich nie kupić w ilości dwóch sztuk? Jak mógł uniknąć przykrych konsekwencji, to zamierzał się trzymać schematu wyjątkowo kurczowo i nie pozwolić na to, by cokolwiek mu zepsuło dobry humor. - Tak, tak możesz jechać. - pstryknął go palcami w mostek, jak to miał w zwyczaju, gdy starał się przekazać, że tak, to jest zauważalne i tego nie ukryje. - Zrobimy krucjatę na Jerozolimę, co ty na to? Może nie jesteśmy biskupami ani tym bardziej krzyżakami, no ale... - lekko się uśmiechnął, spoglądając na chłopaka, by tym samym poszerzyć podniesienie kącików ust do góry i pośmiać się z tego pomysłu. Nie nadawali się na takie funkcje, ale fajnie było pomyśleć; nie chciał podchodzić z kijem w dupie do tej wyprawy, a więc siedział niby po drugiej stronie, jakoby stanowiąc w pewnym stopniu zgromadzenie tej pozytywnej energii i kolejnych mniej lub bardziej stosownych żartów. - To czemu wcześniej nie mówisz! - westchnął ciężko, opuszczając na chwilę głowę i kiwając w zaprzeczeniu, by potem prychnąć z rozbawieniem. Wcześniej samemu nie inicjował dotyku, a teraz go do tego ciągnęło. Mimo to musiał uważać, by pierścieniem nie dotknąć przypadkiem skóry Maximiliana, w związku z czym uważał na każdy swój ruch; przypadkowe osłabnięcie nie było wymagane. No i wyprawa się rozpoczęła; Lowell szerzej i cieplej uśmiechnął się na słowa ze strony Maximiliana, choć zbyt długo nie było mu dane usiedzieć w jednym miejscu. Zauważył, ze Maximilian pozostaje z tyłu, ale nim się obejrzał, a dupa o mało co nie zaczęła zalatywać smrodem spalonego ubrania, więc nic dziwnego, że były student przeszedł do ogarniania sytuacji, by szata w jakiś sposób uchroniła jego szanowne cztery litery; Asorptio, chłodzące i jakoś można usiedzieć. Jakoś, bo jednak nie chciał znowu mieć do czynienia z uczuciem, jakby ktoś przyłożył ku jemu dupsku rozpalone ognisko w pudełku. Lekko się zaśmiał, bo w natłoku tych wydarzeń musiało to wyglądać naprawdę komicznie. Machanie różdżką nie sprawiało mu problemów, ale też, miał nadzieję, że nie zostanie na samym początku zmuszony do interakcji z magią poprzez konieczność użycia drewnianego patyczka. - Spokojnie, moje ręce dosięgną dupy, więc się o to nie martw. - wystawił język i puścił oczko, ogarniając syf, którego narobił podczas tego incydentu. Poprawiwszy płachty stroju pustelniczego, wyciągnął wodę i trochę się jej napił, nie wiedząc, że akurat Maxowi już skończyły się zapasy. - Po prostu ten piasek jest w kurwę gorący. Jak rozgrzana patelnia. - szeroki uśmiech i rozbawione ogniki pojawiły się na jego twarzy. - Lubię ciepło, ale to nie oznacza, że mam sobie fajczyć dupsko. - prychnąwszy, kontynuował podróż. - A ty? Co tak z tyłu pozostałeś? - odbił zgrabnie piłeczkę, bo jednak to też było ważne - wbrew wszelkim pozorom.
C. szczególne : biegające po ciele tatuaże, w pracy przykryte długimi rękawami, chociaż wychodzą na ręce i czasem na szyję | pojedynczy kolczyk szeherezady w uchu
Środek transportu: dywan Kości:6 Ekwipunek: różdżka, woda x2, dwie kanapki, Koc sygnalizując (+1 uzdrawianie) x2, Amulet +1 Eliksiry, Magiczny stetoskop (+2pkt uzdrawianie), Eliksir Regenerujący x2, Eliksir Czyszczący rany x2, Eliksir Wiggenowy x2, Zjednoczone Wile; Cechy eventowe: Metabolizm eliksowara, Świetne zewnętrzne oko (empatia), Gibki jak lunaballa (zwinność) Dwie lewie różdżki (transmutacja), Rączki jak patyki (odporność na magię), Tykająca łajnobomba Grupa: piękna @Perpetua Whitehorn ofc
Gdybym nie miał kompletnej pewności, że Flo nic nie będzie podczas naszej nieobecności, oczywiście nie pchałbym się na takie podróże. Jednak skoro Perpetua jest przekonana, że wszystko będzie dobrze, wyprawa nam się przyda i na dodatek chce zobaczyć przyjemną oazę, zgadzam się w mgnieniu oka. Aranżujemy sobie opiekunkę, której jak zwykle ma towarzyszyć nasz skrzat domowy, który może się zjawić w każdej chwili, gdyby nie daj boże coś się stało. Wychodzimy jednak z założenia, że nie możemy przegapić takich atrakcji podczas naszych pierwszych wakacji, gdzie jesteśmy parą. To z Perpą ustalamy, że jedno z nas będzie na dumbaderze, a drugie na dywanie, tak byśmy mogli dobrze poukładać nasze rzeczy. Mamy też obydwoje nadzieję, że nie będzie to zbyt długa podróż; chociaż z opisu wynika, że raczej nie i nie ma co obładowywać się kebabami. Zabieram ze sobą głównie najróżniejsze przedmioty, które mogą mi się przydać podczas wyprawy, czyli ważniejsze eliksiry czy kilka przedmiotów uzdrowicielskich; kto wie co będzie jeśli ktoś spadnie ze swojego pojazdu, czy coś w tym stylu. Żałuję, że ponownie nie wziąłem swojej lunaballi, by kontynuować jej wyprawy po krajach świata, ale tym razem musiała zostać z małą Flo, by coś przypominało jej, że ktoś tu do niej wróci! Pakuję to wszystko do torby, którą kładę na swoim dywanie. Nie przeszkadza mi, że wylosowałem lot nad piaskami, mam wrażenie, że Perpa ma lepszą rękę do zwierząt niż ja. Dopiero widok Derwiszy na dumbaderach sprawia, że z zaniepokojeniem zerkam na Perpetuę. - Chyba dywan nie jest dobrym wyborem - zauważam, niepewnie w stronę ukochanej. Na wycieczkę założyłem swój turban, dziś jest koloru czerwonego, żółtą, jasną, lnianą koszulę i podobne spodnie. Obydwie rzeczy były zaczarowane tak, by delikatnie poruszały się co jakiś czas, co mnie chłodziło i odklejało się od mojej gorącej skóry. Kiedy ja i Perpa musimy rozstać się każdy na swój pojazd, kradnę na pożegnanie pocałunek półwili i siadam po turecku na swój dywan. Dość szybko okazuje się dlaczego nie powinienem go wybierać. Praktycznie wszystkie są do niczego i wokół siebie widzę jedynie nieszczęścia związane z latającymi materiałami. Oczywiście również część osób nie potrafi opanować swoich dumbaderów, ale mam większe zmartwienia od nich. Bo zauważam, że mój dywan... chyba przestaje działać kompletnie. Zaczynałem ramię w ramię z Perpetuą, ale z czasem tak mocno zwalniałem, że moja kobieta nie potrafiła powstrzymywać wielbłąda, bo chyba musieliby się czołgać. Dywan unosi się dziwacznie do góry i do dołu i nagle kompletnie pada, a ja siedzę jak idiota na nim, na środku pustyni. - Perpa! - krzyczę automatycznie niczym zachrypnięta od papierosów, dama w opresji i wstaję na nogi, by pozbierać wszystko z powrotem do plecaka i grzecznie poczekać na pomoc.
______________________
Courage is not living without fear
Courage is being scared to death and doing the right thing anyway
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Byłby debilem i to większym niż normalnie, gdyby kompletnie się nie przygotował. Wszystkie eliksiry i inne magiczne gadżety zostawił jednak w domu, więc tak naprawdę poza prowiantem nie do końca miał co ze sobą zabrać. Wiedział, że może nie jest to najbardziej odpowiedzialne, ale też nie spodziewał się, że wyjebią go na środek pustyni. Pytaniem zostawało tylko, czy gdyby był tego świadom, cokolwiek by to zmieniło. Został zaskoczony szatą na ryj i początkowo się zdziwił. Pierwszy raz to widział na oczy i też nie do końca wpasowywało się to w jego normalną garderobę. Założył jednak strój, czując że faktycznie może on przynieść odpowiednią ochłodę w tych ekstremalnych warunkach. Znów przez chwilę żałował porzucenia pomysłu stworzenia odpowiedniego na tę okazję eliksiru, ale szybko wyparł tę myśl z głowy. Podjął decyzję i tyle. -Krucjata? Zawsze chętnie! Spalimy po drodze jakąś wioskę? - Wyszczerzył się, wyobrażając ich sobie na dywanach, z mieczami w dłoniach jak próbują bić się o przekonania, w które sami nawet nie wierzą. Czemu to brzmiało tak bardzo w ich stylu? -A pytałeś wcześniej? - Sama myśl, że mógł podobnej akcji odmówić był dla niego absurdalny, więc wesołość, która była widoczna na jego twarzy była jak najbardziej naturalna. Na ten moment jednak nie mieli czasu na próbne smarowanie, ani tym bardziej na specjalne parzenie się, by móc zaaplikować podobną kurację. Trzeba było wyruszać. Jako że został z tyłu, miał dość dobry pogląd na sytuację przed nim, choć wizję częściowo zakrywały mu butelki z wodą, które opróżniał w zaskakującym tempie. Kompletnie nie dziwił się, że Feli już na początku odparzył sobie cztery litery. Kto jak kto, ale na szczęście puchon potrafił sobie z tym poradzić, choć i tak pytanie musiało opuścić usta nastolatka. -To, że dosięgają jeszcze nic nie znaczy. - Wystawił ku niemu język, z niewielką desperacją w oczach patrząc na butelkę z wodą ukochanego. -To prawda. Nie wydaje się być to najprzyjemniejszym uczuciem. Zawsze możesz wsadzić sobie między poślady kostki lodu. - Zażartował i już miał odpowiadać na pytanie o swoje ślimacze tempo, gdy zauważył, że Brooks coś odpierdala. Krukonka zdawała się stracić panowanie nad własnym dywanem, który ostatecznie zwinęła pod pachę i zaczęła iść pieszo. -Wybacz kocie. Muszę uratować miotlarę z opresji. - Westchnął i skierował swój dywan w stronę Julki. Wyrównał do niej i nieco zwolnił, wyciągając w stronę Brooks rękę. -Pani życzy sobie podwózki? - Wyszczerzył się, po czym wciągnął ją na swój dywan, a gdy ta wygodnie się usadowiła, przyspieszył ponownie. -Chyba z miotłami idzie Ci nieco lepiej. Co tam się odjebało? - Zapytał szczerze ciekaw, dlaczego dziewczyna nagle znalazła się na wykładzinowej rakiecie. A to był dopiero początek całej wyprawy!
Nie wiedziała, czy to wystrzelona w niebo flara, czy też może przypadek, ale jej modły o pomoc, zostały wysłuchane. I to w miarę szybko, bo jej samotny spacer przez pustynię mógł trwać raptem kilkanaście minut. W tym czasie wiele osób, głównie tych na dumbaderach, zdążyło zniknąć jej z oczu i nawet omnikulary nie były w stanie rozpoznać nic, poza piaskiem, nad którym falowało rozgrzane powietrze. Krukonka oddychała ciężko. Nogi zapadały jej się w piasku, a dywan ciążył jej na ramieniu. Do tego, pomimo grubej warstwy kremu i jasnych szat, czuła gorąc na własnej skórze. Jeżeli trzeba będzie, dojdzie tam na piechotę. Miała jednak nadzieję, że nie będzie to koniecznością, bo tak długa podróż była nie tylko wyczerpująca, ale i niebezpieczna. Jak już miała umierać, to w jakiś widowiskowy sposób, trafiona piorunem podczas meczu, a nie z wyczerpania na największej kuwecie na kontynencie. I faktycznie nie dane jej było zginąć w tak głupi sposób, bo wkrótce pojawiło się wsparcie w postaci Solberga.
- Dzięki, chętnie – odpowiedziała, zarzuciła majdan na dywan i usiadła za chłopakiem. Korzystając z chwili odpoczynku, otworzyła plecak i wygrzebała z niej butelkę, którą uprzednio schłodziła zaklęciem. Piła szybko, łapczywie, a zimna woda spływała jej po brodzie i lądowała na białej tunice. Było to jednak jej najmniejsze zmartwienie. Widząc, że Max przygląda jej się w jakiś dziwny sposób, odstawiła butelkę od ust i pytająco wysunęła ją w jego kierunku. Co jak co, ale magia była cudowna. Wystarczyła zwykła pusta butelka i zaklęcia, aby z miejsca wyczarować życiodajną, przyjemnie chłodną wodę. – Dywan mi po prostu umarł. I to dosłownie. Leciał coraz wolniej, aż w końcu przestał lecieć w ogóle. Tak więc raz jeszcze dzięki za pomoc.
Ostatnio zmieniony przez Julia Brooks dnia Sro Lip 21 2021, 21:33, w całości zmieniany 3 razy
Perpetua Whitehorn
Wiek : 45
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 161
C. szczególne : Styl vintage i aura wesołości | Wspiera się na artefakcie: Jarzębinowej Feruli | Na lewym nadgarstku - srebrna bransoletka z tancerką zmieniającą się w łanię; na prawym - bransoleta Wielkiej Wezyrki | Gdy Hux jest obok - mimowolnie roztacza wokół urok
Środek transportu: dumbader Kości:98 → 5 (przerzut, bo jestem wilą i zwierzaki mnie lubią!) Ekwipunek: Różdżka; Jarzębinowa Ferula (+10pkt uzdro); srebrny zegarek od Thìdley'ów (odbijający zaklęcia proste); Krem z filtrem; Brzoskwinie x2; Bezdenna torba lekarska, a w niej: magiczny stetoskop (+2pkt uzdro); okulary diagnostyczne USG (+2pkt uzdro) i doppler (+2pkt uzdro), świetlik (+3pkt HMiR), eliksir wiggenowy x2 Cechy eventowe: Złotousty Gilderoy (perswazja), Powab wili, Świetne zewnętrzne oko (empatia); Wiecznie struty, Rączki jak patyki (siła), Połamany gumochłon Grupa:@Huxley Williams
Oczywiście, że była przekonana o tym, że wyprawa do oazy będzie wspaniała! Zwłaszcza, że była to wycieczka organizowana przez Derwiszy, o których już zdążyła nieco usłyszeć. Ot, ciekawa wycieczka krajoznawcza, bo cóżby innego? Wszystko odbywało się oficjalnie, mieli zapewniony transport, dlaczego mieliby sobie tego odmawiać? Zwłaszcza, że udało im się w końcu wyhaczyć pałacową opiekunkę do małej Flo, więc nie było żadnych przeciwwskazań. Whitehorn zamierzała brać pełnymi garściami okazje do spędzenia wolnego czasu z Huxleyem - szczególnie, że na co dzień, w Anglii, ze względu na pracę nie mieli go dla siebie zbyt wiele. Cóż, przynajmniej na razie, bo po wakacjach wszystko może się zmienić... Jak na wykapanych uzdrowicieli przystało - oboje przede wszystkim spakowali swoje medyczne niezbędniki. Perpetua nie byłaby sobą, gdyby nie wzięłaby własnej torby lekarskiej z całą zawartością, wiedząc, że nie tylko oni zgłosili się na tę wycieczkę - ale również całkiem liczny tabun uczniów i innych dorosłych. A nie każdy był jednak zawodowym uzdrowicielem, ani nawet takim aspirującym. Oprócz tego jednak zadbała o odpowiedni ubiór, lekki i zwiewny, ale zakrywający całe ciało, żeby nie narazić się na poparzenia słoneczne. Ze swojego oficjalnego jamalskiego stroju zapożyczyła błękitną chustę, którą zarzuciła na złociste loki i swoje ramiona - a od Huxleya wyprosiła odpowiedni urok, żeby materiał nie lepił się również do jej skóry; on był w tym zdecydowanie bardziej doświadczony. Nie mogła powstrzymać chichotu, kiedy zauważyła, że oboje wyglądali jak rasowi beduini. Tacy na pół gwizdka. — Będzie dobrze, zawsze możesz przesiąść się za mnie — uspokoiła swojego myśliciela, roześmiana oddając ukradkowy pocałunek i samej z nową energią wdrapując się na przydzielonego jej dumbadera. Trudno było wspierać się ferulą o piaski pustyni, wiedziała jednak, że po jeździe na wielbłądzie, kiedy już staną na ziemi w oazce, będzie potrzebowała dodatkowego wsparcia dla swojego zmęczonego podróżą biodra. Intuicja jej jednak nie zawiodła - bo okazało się, że jej dumbader jest całkiem żwawym i energicznym wierzchowcem, co właściwie od razu odczuła, kiedy ten wysforował się na czoło całej dumbaderowo-dywanowej karawany. W moment straciła z oczu lecącego gdzieś obok Williamsa - z zaniepokojeniem odnotowując po drodze wszystkie inne spadające dywany. — Kolego, shhhhh! — ściągnęła wielbłądzią uzdę, gładząc jednocześnie z cichym cmokaniem miękką szyję swojego przewoźnika. — Za szybko złotko, za szybko, oboje się tak zmęczymy! — mruczała do dumbadera uspokajająco, nie zaprzestając ściągać jego wodzy, by zwolnił choć odrobinę. Słysząc charakterystycznie ochrypły okrzyk swego wezyra - który widocznie również stracił dywan - poklepała grzbiet zwierzęcia, nakazując mu w tył zwrot. — Zawracamy. Dasz radę przewieźć jeszcze jedną osobę, prawda? — Cóż, nie miał wyboru. Z resztą, oboje z Williamsem mogliby wagowo spokojnie robić za jedną osobę. Kierując wielbłądem bardziej na wyczucie niż z rzeczywistą umiejętnością poganiania, skierowała ich wprost do czekającego grzecznie na dywanie - niczym peronie na środku pustyni - Huxleya. Perpetua już z daleka uśmiechała się do ukochanego promiennie. — Wskakuj Huxy — zrobiła mu miejsce, ruchem głowy wskazując by usiadł tuż za nią. Chusta zsunęła się z jej złotych pukli i musiała przytrzymać ją dłonią. — Tylko trzymaj się mocno, bo mój dumbader ma wiatr pod kopytami — zachichotała, poprawiając lejce w dłoni - a wielbłąd jakby na potwierdzenie jej słów, ni to prychnął ni to zarżał po dumbaderowemu. Przejęła zgrabnie plecak od ukochanego, przytraczając go do siodła wierzchowca i kiedy ten usadowił się tuż za nią - oparła się o jego tors, cmokając cicho na dumbadera, by ten ruszył. — Nic Ci się nie stało? Wszystko w porządku? — zerknęła ponad swoim ramieniem na Williamsa, z nieukrywaną troską. — Oparzyłeś sobie tyłek? — dodała jeszcze, a w zatroskanych oczach błysnęły zawadiackie ogniki.
Wolf T. Fairwyn
Rok Nauki : VII
Wiek : 19
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 1.78 m
C. szczególne : wiecznie blady, jakby mu coś dolegało, blizny na plecach po czarnomagicznych zaklęciach
Środek transportu: dywan Kości:58 Ekwipunek: różdżka, woda i prowiant w plecaku, bluza, tracę: okulary przeciwsłoneczne, krem z filtrem, skarpety z tańczącymi cyganami, Cechy eventowe: Metabolizm eliksowara, Silna psycha (odporność), Drzemie we mnie zwierzę (zachowanie), Tykająca łajnobomba Grupa:@Doireann Sheenani - no wiesz co, jakie "wychodzi na to", proszę tu optymizmem rzucać na prawo i lewo.
Nikt mu nie powiedział, że wybór dywanu to zły pomysł. Oczywiście, że mógł się domyślić, ale uparcie chciał wierzyć w stary dywan niż w śmierdzącego dumbadera. Na wycieczkę nie specjalnie się przygotował. Zabrał ze sobą co ważniejsze w jego mniemaniu rzeczy. Różdżkę, z którą nigdy się nie rozstawał niczym prawdziwy Fairwyn. Wodę, trochę jedzenia, mając nadzieje, że nie zepsuje się za szybko od słońca arabskiej pustyni. Okulary przeciwsłoneczne, założone na nosie. Miał jeszcze dzikie skarpety z tańczącymi cyganami i rzecz jasna bluza. Nie pomyślał, że może zmarznąć, ale ubranie zawsze mogło go chronić przed oparzeniami, a może przykryje się, jak będą musieli się gdzieś zdrzemnąć. Teraz jego bluza znajdowała się na jego głowie, robiąc za turban. Obserwował derwiszy z kolorowymi brodami, a szczególnie jednego, który wypowiadał się na temat podróży. Zaczął mówić wszystkie te cechy, a Wolf miał wrażenie, że patrzy wprost na niego. Złe emocje, mówił to z takim przekonaniem, że wszyscy powinni chyba uśmiechać się i rzygać tęczą. Może i miał trochę racji, bycie samolubnym na pustyni wiązało się na pewno z padnięcie trupem. W podróżach zawsze należało współpracować, nawet jeśli komuś się to nie podobało. Wolf faktycznie nie przepadał za ludźmi, no ale też nie był odludkiem. Duchowa uczta w przepięknej oazie nasunęła mu jakieś złe skojarzenia. Nie wiedział zbytnio czemu, ale teraz miał większy problem niż rozważania na temat źródełka na środku pustyni. Ten dywan to jakaś porażka. Chyba ktoś ściągnął go z jakiejś podłogi i wręczył Fairwynowi w ramach żartu. Wyboista droga i ledwo zipiący środek transportu to nie może równać się przyjemna podróż, nie żeby na to liczył, zapisując się na wyprawę z Derwiszami. No, ale litości! Zatrzymał się na chwile, aby przejrzeć swój ekwipunek, jak tak dalej pójdzie, zgubi wszystkie swoje rzeczy. Na jednej dziurze wypadły mu skarpety z cyganami, następnie piach sypnął w oczy i stracił okulary przeciwsłoneczne, a krem z filtrem został zakopany w odmętach czystej pustyni. Zapowiadało się świetnie. - Tak. - Odpowiedział machinalnie, kiedy usłyszał swoje imię, ale gdy się odwrócił, nie spodziewał się, @Doireann Sheenani. Zaczął się zastanawiać, kim jest dziewczyna stojąca przed nim. Twarz kojarzył, ale nie mógł dopasować do żadnego imienia. - Eemmmm... Wybacz, nie pamiętam twojego imienia. - Podrapał się po głowie pełnej czarnych, rozczochranych włosów. - No jasne, ale nie wiem, czy daleko na tym dojedziemy. - Zwrócił uwagę na stan dywanu, zapewne już zauważony przez puchonke. - Dostałem jakiś szmelc.
Felinus Faolán Lowell
Wiek : 25
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 178
C. szczególne : Na prawej dłoni nosi Sygnet Myrtle Snow i Pochłaniacz Magii. Spokojne spojrzenie, łagodna aparycja.
Pomysły Lowella momentami były głupie, ale też - posiadały w sobie ziarenko użyteczności. Wydanie dwustu galeonów na to, żeby podróż była bardziej komfortowa, wydawało się być zbędne, ale dla byłego studenta nie stanowiło to żadnego problemu. Zresztą, jakby nie było, wziął ze sobą wszystko do Arabii, wiedząc, że nawet pozornie mała nieprzydatna rzecz może zmienić się w coś, co będzie wymagane, by móc przejść dalej. Po prostu nie chciał, by cokolwiek ich zaskoczyło, a ubieranie się w dość zabawne stroje rekompensowało to wszystko. Zresztą, wcale nie wyglądali aż tak źle i jak jakieś teletubisie - kolor nie był aż nadto pstrokaty, w związku z czym może trochę ino przykuwał uwagę. Trochę. Nie przeszkadzało mu to od momentu, gdy papużka była koloru bladego różu. No bardzo męsko, chyba specjalnie mu dobrali taką papparę, by wkurzała nie tylko długim gadaniem, lecz także wyglądem. Na szczęście, gdy tutaj był oczywiście, nie musiał korzystać z uroków jej skrzeczenia tuż nieopodal ucha. Było to poniekąd uspokajające, gdy wreszcie mógł zaznać trochę ciszy, a podmuchy gorącego wiatru udowadniały mu, że w sumie to znajdą się za niedługo inne powody, by się zamartwiać. Teoretycznie mógł rzucać w nieskończoność zaklęcia chłodzące, do czego się zresztą przymierzał. - O ile po drodze jakaś będzie. - lekko się uśmiechnął zadziornie, bo w sumie to do nich pasowało. Trzymając miecze, w lśniącej zbroi, z hasłem "nami rządzi papież" i "deus vult" z naciskiem na kładzenie chuja na powszechne zasady moralne, choć były student kierował się jakimiś wewnętrznymi zasadami i kręgosłupem moralnym, który, o dziwo, zdołał w sobie odnaleźć. Chociaż nie zamierzał zabijać, wiadomo, to jednak taka wizja wydawała się być kusząca. Władza i potęga to powód, dla którego wiele osób chce osiągnąć mistrzostwo w pewnych dziedzinach. Dwóch jeźdzców apokalipsy, jeden potrafiący rzucać zaklęcia czarnomagiczne, drugi rzucający kociołki z trującymi, nieudanymi eliksirami. Na Śmiertelnym Nokturnie to by się odnaleźli bez dwóch zdań z takim bagażem umiejętności. Czy przetrwaliby? To już kwestia sporna. - I tutaj mnie masz. - wystawił lekko język, choć go to wewnętrznie nie ukuło, gdy przypomniał sobie, że wcale pod tym względem nie było kolorowo. Na szczęście chodził co parę dni do odpowiedniego specjalisty i powoli udawało mu się uporać z własnym problemem; spoglądał na niego inaczej, w związku z czym bał się mniej. Zaczynał powoli godzić się ze samym sobą, więc czekoladowe tęczówki spoglądały inaczej, jakoby z pewną nadzieją, że wszystko będzie w porządku. Musi być, prawda? Uśmiechnął się cieplej, choć kiedy leciał na dywanie, musiał skupić się własnie na czymś innym. I tym czymś innym był lot nad rozgrzanym piaskiem, który uznał, że w sumie fajnie będzie przyfajczyć pewne fragmenty ciała; ceregiele odbębnił, rytuał także, więc w sumie koniec końców niespecjalnie go to bolało, jedynie odrobinę piekło. Westchnąwszy, lekko się zaśmiał; trudno było zareagować inaczej, gdy dotarł do niego sens kolejnych słów z włożeniem sobie kostek lodu między pośladki. - To znaczy wiele! Wbrew pozorom, oczywiście. - zauważył tę drobną desperację, posłał nieme pytanie poprzez spojrzenie, a następnie, jak gdyby nigdy nic, wystawił butelkę z woda w stronę partnera. - Bierz i nie narzekaj. Jak robisz mi tutaj te oczy ze Shreka, to trudno zareagować inaczej. Jak nie chcesz, to zachowam na później. - puścił mu oczko, by tym samym przygotować sobie kolejną butelkę, wyciągając ją z własnej torby. Wbrew pozorom miał ich bardzo wiele, a chociaż chłopak nie miał takiej miny, trudno było nie zauważyć, że patrzy z miłością w kierunku wody. - Gdybym wsadził kostki lodu między pośladki, bo nie wiem, czy bym przypadkiem nie wyskoczył przez okno z takim bagażem chłodu koło dupska. - taa, te ich typowe rozmowy. Jerozolima, dupa, jakieś pojebane umysły. W sumie, cieszył się, że od momentu wejścia w związek niewiele się pod tym względem zmieniło. Trochę się tego obawiał, a tu proszę - żartowali i humor dopisywał im w najlepsze. Co prawda ludzie dookoła mogli być zażenowani, niemniej jednak nie zwracał na to uwagi. Rzucone w powietrze Perriculum było trochę poza zasięgiem jego ogarnięcia, choć błysk nie uniknął napotkania się na źrenice, które z łatwością zarejestrowały błysk. Na słowa Maximiliana uśmiechnął się szerzej, coś miał jeszcze powiedzieć, ale utknął z otwartymi ustami i jak gdyby nigdy nic obserwował poczynania w kwestii ratowania pałkarki Harpii, która poprzez zepsuty dywan musiała go zwyczajnie... nieść. Dopiero po chwili mógł do nich dołączyć, gdy materiał ze ściany ponownie wysunął się leniwie w powietrze, choć wcale nie tak wysoko. - Siema, Brooks! - miał ochotę sprzedać jej kuksańca, choć przy tym na krótki moment stracił równowagę, czując wewnętrzny mini-zawał. Spadnięcie z dywanu z takiej wysokości może nie było zabójcze, ale na pewno gorący piasek powiedziałby mu, że nie życzy sobie przypadkowych śmieci na tym terytorium. Resztkami rozsądku uznał, że lepiej jest jednak pozostać w jednej i tej samej pozycji. Julkę lubił, bo mógł z nią chodzić na kebaby jak z kumplami. Nie była tą dziewczyną, która narzekała na wagę, że zgrubnie, a zamiast tego przejawiała te cechy, które po prostu były przez niego doceniane. Bezpośredniość? No problemo, bezpośrednio to pewnie nawet w ryj sprzeda pięść, by przekazać swoją rację. Albo pałkę - pałka bardziej by bolała. - Co, koniu na białym rycerzu, uratowałeś miotlarę z opresji? - zapytał się retorycznie i zaczepnie, zauważając, że w sumie na dywanie to nie ma zbyt dużo miejsca. - Eeeej, czekajcie, mam pomysł. Po co się tak mieścić jak puszka w sardynce...? Puszka w sardynce? - przez chwilę jego mózg dokładnie analizował te słowa, jakby od tego zależało jego życie, przygasł, zastanowił się na krótki moment, po czym wybuchnął śmiechem. Nie był na haju, a jednak zachowywał się tak beztrosko, jakby nic go innego nie interesowało. To nie był pierwszy raz, gdy dostawał małej głupawki. - Jak sardynki w puszce! No. - pokręcił z niedowierzaniem głową. Mózg zaczynał mu tworzyć niezliczone kombinacje, by potem udowodnić, że jednak słowotwórstwo w jego przypadku jest bogate i naprawdę... dziwne. - Kotek, zatrzymaj się na krótki moment. - poprosił Solberga o to, by przystopował własnego rumaka, a gdy to zrobił - zbliżył końcówki dywanów w taki sposób, by stał się on szerszy. Po tym, zgodnie z własnymi umiejętnościami, zastosował zaklęcie Zlepu, by ostatecznie każdy się pomieścił i nie narzekał na to, że jest za ciasno. Różdżka w ruch; raz, dwa i gotowe. - No i zapraszamy, Carpet Uber, Dywanouber, co tam sobie wymyślicie, ulepszony. Proszę się rozgościć. - wykonał prosty gest dłonią.
C. szczególne : tęczówki w kolorze oceanu; bransoletka z morskiego szkła i syrenia bransoleta; zapach Lordków i drzewa sandałowego; tatuaż z Oazy Cudów na łopatce; pierścień kameleona
Środek transportu: dumbader Kości:62 → mój dumbader ma love story Ekwipunek: różdżka, Lordki i magiczna zapalniczka, strój pustelnika, jedwabny szal, OKULARY PRZECIWSŁONECZNE, prowiant i woda Cechy eventowe:Czaroglota, Silna psycha (opanowanie), Złotousty Gilderoy (lider), Wiecznie struty, Rączki jak patyki (odporność na magię), Bez czepka urodzony Grupa:@Nanael O. Whitelight chodź siostra!
Pappar sprzątaczka:2 → nic mi przed wątkiem nie poprzestawiał
Camael lubił zwiedzać, lubił poznawać kulturę i przede wszystkim – ludzi. Zdawał sobie sprawę, że pustynia nie była najbardziej przychylnym miejscem na ziemi, ale chciał spróbować dosłownie wszystkiego, nawet jeśli nie do końca wierzył w ten cały spokój ducha. Przygotował się, zaopatrując się w strój pustelnika i jedwabny szal, który ułożył się na jego szyi, by w odpowiedniej chwili miał co zarzucić na głowę. Whitelight zawsze myślał o wszystkim i nie wyobrażał sobie wyruszyć na pustynne pustkowia zupełnie nie przygotowanym. Stawił się więc na miejscu zbiórki i od razu chwycił wodze dumbadera, wsiadając na niego i z małym powątpiewaniem zerkał na tych, którzy zamierzali przebrnąć przez piaskowe morze na latających dywanach. Z jakiegoś powodu im nie ufał, a szczególnie w tych ekstremalnych warunkach. Nie odezwał się jednak, jedynie kierując swojego wierzchowca do @Beatrice L. O. O. Dear. — Gotowa na duchową ucztę? — rzucił do niej i mrugnął jednym okiem, naśladując swoim tonem jednego z Derwiszów i równając się z nią. Nie był pewien czego się spodziewać po tej wyprawie i słuchał głosu w swojej głowie, który kazał mu zachować stałą czujność. Ostatnim razem miał nieco inne zajęcia, kiedy odwiedzał Arabię. Nic straconego, bowiem teraz mógł to nadrobić. I w dodatku razem ze swoją narzeczoną i siostrą. Niemal rodzinna wycieczka. Nie miał pojęcia jakie stosunki miała Nana z jego wybranką, ale czy oczyszczenie duszy nie było odpowiednim momentem, żeby się o tym przekonać? Gdzieś mignął mu panikujący @Jasper 'Viro' Rowle na niespecjalnie usłuchanym dumbaderze i zmarszczył brwi. — Powinienem mu pomóc? — mruknął, trochę do siebie, trochę do Trice, mrużąc zakryte ciemnymi szkłami oczy. Zdumiewał go fakt na jak spokojnego wierzchowca sam trafił. Z ulgą też przyjął wiadomość, że papparów mieli zostawić, bowiem nie miał ochoty słuchać durnych papparowych ciekawostek o grach miotlarskim – miał też powyżej uszu przekładania jego rzeczy. Przed wyruszeniem sprawdził s i e d e m razy, czy tym razem jego zwierz nie postanowił schować czegoś ważnego, jak ostatnim razem portfela na przykład. Wciąż czuł się tragicznie zażenowany, kiedy przypomniał sobie jak kalekim arabskim prosił sprzedawcę, żeby poczekał aż wróci się po camaelowe galeony. Nie bez powodu mówi się nie chwal dnia przed zachodem słońca, zanim zdążył rzucić cokolwiek więcej, poczuł jak wodze się napinają i jego dumbader zdecydowanie chce zmienić kierunek. Zmarszczył brwi i próbował zapanować nad zwierzęciem, chociaż niespecjalnie mu się to udawało. — Mhm zmieniamy trasę chyba. — powiedział i nie próbując dalej walczyć z dumbaderem, pozwolił mu się pokierować. Dopóki nie tracili z oczu reszty grupy, nie widział w tym nic złego – a ich celem okazała się Nanael. — Wolniej kolego, zanim mi siostrę zrzuci... och FANTASTYCZNIE. — powiedział, kiedy jego dumbader zaczął przymilać się do tego, na którym jechała jego siostra. Parsknął śmiechem i spojrzał na Nanę z wesołymi ognikami w lazurowych tęczówkach. — Czy to znak, że muszę cię pilnować?
______________________
She couldn't care less, and I never cared more, so there's no more to say about that.
Patricia D. Brandon
Wiek : 30
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 170cm
C. szczególne : burza kręconych, jasnych włosów; runa protekcyjna za lewym uchem
Środek transportu: dywan Kostka:54 Ekwipunek: z kuferka nic, ma tylko wodę, pieguski i eliksir który spożywa codziennie rano, ale bierze porcje na sytuację kryzysową (traci wszystkie te przedmioty po drodze) Cechy eventowe:Gibki jak lunaballa (szybkość), Złotousty Gilderoy (lider), Tykająca łajnobomba, Drzemie we mnie zwierzę (podejście do zwierząt) Grupa:@Jasper 'Viro' Rowle
Słysząc o wycieczce na pustynię z lokalnymi czarodziejami, którzy obiecywali odprężenie i duchowe oczyszczenie, była pewna, że tego właśnie jej trzeba. W końcu urlop w Arabii, gdzie dotarli powinien nieść za sobą odpoczynek, a więc na to postawiła. Zapisała się. I nawet niecierpliwiła się, kiedy wszyscy zebrali się w wyznaczonym miejscu, a jeden z derwiszy tłumaczył im po co się tutaj zebrali, aby potem przekazać kilka informacji technicznych. Mieli współpracować, nie wpuszczać do siebie złych emocji... Tak, to cholera jasna takie proste, kiedy widziała obok Verey'a! Nie dość, że dzielili razem pokój, to jeszcze na pustynnej wyprawie, gdzie miała się odprężyć widzi jego głupkowaty uśmieszek i przypomina sobie co robili... Potrząsnęła lekko głową, dokładnie w chwili, kiedy mężczyzna prowadzący ich, ogłosił, że mogą wyruszać. Widząc, że osoby, jadące na grzbietach dumbaderów jakoś szybciej się poruszają, przyjęła to z ulgą, wsiadając na wypożyczony dywan. Ale zdecydowanie Błyskawica wśród latających dywanów to nie była. Zaraz poczuła turbulencje i nie dość, że poruszała się ledwo, wisząc w powietrzu, to jeszcze trzepało nią na wszystkie strony. Nie zauważyła nawet, że przez te kilkanaście metrów, które pokonała, zaczęła gubić rzeczy, które znajdowały się w jej torbie. Między innymi paczka piegusków, niewielka fiolka jej porcji eliksiru czuwania, który zawsze miała przy sobie w razie wu, a także butelka wody. I właśnie stratę tej ostatniej odczuje najbardziej, kiedy rzecz jasna zorientuje się, że jej nie ma... Co ją podkusiło, żeby na wycieczkę po pustyni wybrać ten cholerny dywan?
Huxley Williams
Wiek : 45
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 183
C. szczególne : biegające po ciele tatuaże, w pracy przykryte długimi rękawami, chociaż wychodzą na ręce i czasem na szyję | pojedynczy kolczyk szeherezady w uchu
Środek transportu: dywan Kości:6 Ekwipunek: różdżka, woda x2, dwie kanapki, Koc sygnalizując (+1 uzdrawianie) x2, Amulet +1 Eliksiry, Magiczny stetoskop (+2pkt uzdrawianie), Eliksir Regenerujący x2, Eliksir Czyszczący rany x2, Eliksir Wiggenowy x2, Zjednoczone Wile; Cechy eventowe: Metabolizm eliksowara, Świetne zewnętrzne oko (empatia), Gibki jak lunaballa (zwinność) Dwie lewie różdżki (transmutacja), Rączki jak patyki (odporność na magię), Tykająca łajnobomba Grupa: piękna @Perpetua Whitehorn ofc
Trzeba przyznać, że wyglądaliśmy jakbyśmy wspólnie wybierali strój i chcieli się celowo dopasować. Szczególnie, że nawet obydwoje zostawiliśmy na głowach jedną część ze swoich pięknych strojów, które nosiliśmy w pałacu. I powiedzmy sobie szczerze, może jeszcze ja wyglądałem na Beduina - Perpetua raczej na jego znacznie upiększoną imitację. - Myślisz? - pytam kiedy moja ukochana proponuje mi ewentualną podwózkę. Jej dumbader wydaje się być niesamowicie żwawy. Nie byłem przekonany do tych wszystkich zwierząt w Arabii, ale skoro udało mi się dogadać z moim beznadziejnym papparem, to na pewno uda mi się to samo z wielbłądem. Z tymi myślami posyłam ciepły uśmiech Perpie, po czym razem z nią wyruszając na wyprawę. Niestety bardzo krótko trwa nasza wspólna podróż. Już po chwili dumbader mojej półwili dziczeje i biegnie gdzieś jak idiota do przodu, ja zaś zostaję całkiem sam, kompletnie z tyłu. Mam nadzieję, że nic nie stanie się z nóżką mojej Perpy, która nie powinna narażać specjalnie. Szczególnie, że lada chwila będę gotowy na spróbowanie na niej mojego zaklęcia, chociaż nadal o tym nie powiedziałem Whitehorn. Widziała tylko, że mam jakieś wyniki, ale po tylu latach na pewno nie spodziewała się, że jestem tak blisko. W tej chwili siedzę sobie na dywanie, czekając aż ukochana przyjdzie mi na ratunek. Nawet nie chce mi się wstawać, tylko grzecznie czekam. Uśmiecham się do niej wesoło i macham ręką na przywitanie, kiedy pojawia się bliżej. - Witam, miło cię w końcu znów widzieć - mówię wesoło, wstając z miejsca i zabierając swoje rzeczy. Perpetua przypięła mój plecak, a ja sam, całkiem zgrabnie, wsiadłem na miejsce za nią. - Nie musisz mi dwa razy powtarzać! - oznajmiam kiedy upomina mnie bym trzymał się mocno, natychmiast przylegając do niej całym ciałem i całując zaczepnie w ramię. - Nic, nic - mówię, kręcąc głową; jednak słysząc jej drugie pytanie prędko zmieniam front. - Ale strasznie poparzyłem sobie tyłek. Więc jak dojedziemy na oazę zamawiam masaż mojej ulubionej uzdrowicielki - mówię zawadiackie bzdury, obejmując odrobinę mocniej kobietę. - Mogliśmy od razu tak podróżować, bo co się rozdzielaliśmy - stwierdzam, ze zdziwieniem stwierdzając, że bardzo przyjemnie jeździ się na tym zawszonym zwierzaczku, z półwilą w ramionach. Obok nas przemyka dziko @Jasper 'Viro' Rowle, a ja oglądam się za mężczyzną. - Powinnaś uspokoić i jego wielbłąda, ten chłopak wiecznie pakuje się w jakieś kłopoty - oznajmiam, wzdychając na myśl o moim ostatnim spotkaniu, kiedy również miał jakieś niefortunny wypadek.
______________________
Courage is not living without fear
Courage is being scared to death and doing the right thing anyway
Perpetua Whitehorn
Wiek : 45
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 161
C. szczególne : Styl vintage i aura wesołości | Wspiera się na artefakcie: Jarzębinowej Feruli | Na lewym nadgarstku - srebrna bransoletka z tancerką zmieniającą się w łanię; na prawym - bransoleta Wielkiej Wezyrki | Gdy Hux jest obok - mimowolnie roztacza wokół urok
Środek transportu: dumbader Kości:98 → 5 (przerzut, bo jestem wilą i zwierzaki mnie lubią!) Ekwipunek: Różdżka; Jarzębinowa Ferula (+10pkt uzdro); srebrny zegarek od Thìdley'ów (odbijający zaklęcia proste); Krem z filtrem; Brzoskwinie x2; Bezdenna torba lekarska, a w niej: magiczny stetoskop (+2pkt uzdro); okulary diagnostyczne USG (+2pkt uzdro) i doppler (+2pkt uzdro), świetlik (+3pkt HMiR), eliksir wiggenowy x2 Cechy eventowe: Złotousty Gilderoy (perswazja), Powab wili, Świetne zewnętrzne oko (empatia); Wiecznie struty, Rączki jak patyki (siła), Połamany gumochłon Grupa:@Huxley Williams
Na całe szczęście od zawsze miała rękę do zwierząt (i ludzi) - choć niespecjalnie się na nich znała (zwierzętach, nie ludziach). Dumbader, początkowo narowisty pod jej przewodnictwem zdawał się być wyjątkowo posłusznym i wdzięcznym wierzchowcem, jakby przejął od niej nie tylko spokój, ale i ogólnie radosną aurę. Która rozpromieniła się i zajaśniała, gdy tuż za nią zasiadł Huxley - jej wiatronogi wielbłąd nie miał więc absolutnie nic przeciwko ucieszonej jeszcze bardziej przewodniczce. — Stęskniłam się! — zachichotała wdzięcznie, z wesołością przyjmując oplatające ją męskie ramiona i całusa w ramię. Naprawdę zdążyła przywyknąć do ciągłej właściwie obecności Huxleya - i Morgana jej świadkiem, nie miała tego dość. Zachowywała się jak prawdziwie zakochana trzpiotka, czego też z resztą nie ukrywała. Prychnęła śmiechem na nagłą zmianę zdania przyjaciela - i jeszcze bardziej, kiedy ten na oparzenie zażądał masażu. Ach te uzdrowicielskie dowcipy, zawsze na czasie. — Pomasuję i podmucham — obiecała, nie tracąc uśmiechu - i zachęcając cichym trelem dumbadera do szybszej wędrówki. — Okładu z młodych piersi nie zaproponuję, niestety — żachnęła się jeszcze - bez żalu jednak - wzdychając krótko i miękko opierając się z ufnością o chudy tors Williamsa. — Wiesz, może to jakiś scenariusz założony przez Derwiszów... Wstępna selekcja, sprawdzian naszej empatii? — plotła oczywiście androny, choć nawet sensowne, jeśli już mieli dopatrywać się jakiegoś głębszego sensu w tej całej pustynnej wycieczce. Razem z Williamsem, jak jeden mąż powiodła spojrzeniem za jadącym... TYŁEM na dumbaderze młodym mężczyzną. Zmarszczyła z zatroskaniem brwi, zerkając przez ramię w oczy Huxleya. — Skoro tak mówisz... Trzymaj się — poleciła ponownie, spinając uda na bokach własnego wierzchowca i zachęcając go cichymi słowami do ponownego galopu. Wielbłąd nie potrzebował więcej zachęt niż jej łagodny głos i ręka na grzbiecie - szybko rozpędził się, doganiając szaleńczo gnającego pobratymca z @Jasper 'Viro' Rowle na grzbiecie. Złotowłosa uśmiechnęła się do przerażonego chłopaka pokrzepiająco, puszczając mu przy okazji zawadiackie oczko. No beduinka, jak się patrzy. — Złotko, shhhh, spokojnie! — wychyliła się lekko, chwytając za wodze spanikowanego zwierzęcia. — Zwolnij, zwolnij... — poklepała gorącą szyję dumbadera, przyciągając jednocześnie spojrzenie jego paciorkowatych oczu. I rzeczywiście - zwierzę zaczęło zwalniać, powoli zgrywając tempo z jej własnym wierzchowcem. Perpetua uśmiechnęła się promiennie. — Wspaniale, dobry chłopiec! — zaświergotała radośnie, wychylając się przez ramię obejmującego ją Williamsa, by zawiesić spojrzenie na Viro. — Dasz radę obrócić się w siodle, czy mamy się zatrzymać? — spytała go grzecznie, wyciągając ku niemu jego własne lejce.
Doireann Sheenani
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 20
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 158
C. szczególne : Jest drobna i wygląda zdecydowanie młodo. | Na lewym barku ma blizny po Sectumsemprze, a pomiędzy łopatkami ma tatuaż. | Posiada kolczyk w nosie. | Końcówki włosów pofarbowane są na żółto.
Środek transportu: Miał być dumbader, ale on mnie nie kocha. Kości:82, nieparzysta - dumbader boi się Doireann bardziej, niż Doireann boi się jego Ekwipunek: Różdżka, prowiant i woda, eliksir spokoju, odpowiednie na pustynię odzienie [długa, luźna szata, chusta na głowie, na tyle długa, by móc w razie czego osłonić twarz przed słońcem i piaskiem], mały grzebyk, nawilżone chusteczki Cechy eventowe: Gibki jak lunaballa (zwinność), Świetne zewnętrzne oko (empatia), Magik żywiołów (ziemia), Dwie lewie różdżki (zaklęcia), Rączki jak patyki (odporność na magię), Wiecznie struty Grupa: Wychodzi na to, że taki fajny @Wolf T. Fairwyn, z którym na prawo i lewo z optymizmu będziemy się zsuwać z dywanu!
Duchowa uczta w magicznej oazie była wszystkim, czego teraz chciałaby doświadczyć. Potrzebowała się wyciszyć... A potem wziąć ciężko do pracy i zacząć pchać siebie w kierunku samoakceptacji, dopóki nie zmusi się do tego pięknego "self love". Zwłaszcza, że ostatnie doświadczenia pokazały jej, że czarodziej w czarodziejskim świecie bez chociaż odrobinę lepszej znajomości magii może sobie nie poradzić - a co za tym idzie, potrzebowała najpierw przełamać własny strach przed stosowaniem jej w większym zakresie, niż zaklęcia gospodarcze (z których i tak rezygnowała, kiedy tylko mogła). Niemniej jednak, żeby mogła doświadczyć cudownej, wewnętrznej przemiany, musiała najpierw tam dotrzeć. Dumblader nie chciał współpracować - a właściwie to niechęć była obustronna. Jeden oziębły typ zraził Doireann do całego wielbłądziego podgatunku, tak, jak niejeden nieroztropny chłopaczek potrafił obrzydzić młodej dziewczynie cały rodzaj męski. Na szczęście Puchonka nie musiałaby w przyszłości, za naciskiem rodziny, czy społeczeństwa, wyjść za podobnego zwierza; nie zależało więc jej specjalnie, by naprawiać relację opartą na wzajemnym wykluczeniu i niezrozumieniu. - Doireann Sheenani. - Podpowiedziała mu bez śladu jakichkolwiek negatywnych emocji z gatunku “bo jak mógł tego nie pamiętać?”. Szkoła była pełna ludzi i to takich dużo bardziej wyrazistych, niż ona - dziewczyna chowająca się po kątach z książką, w wolnej chwili rozwiązującą zagadnienia z dziedziny matematyki. To, że się jej nie kojarzyło nie było dla niej żadną ujmą na honorze. Wręcz przeciwnie, lubiła tą swoją przeźroczystość. Omijały ją wtedy większe kłopoty. - To… nie szkodzi. - Starała się omieść dywan Wolf’a miłym i pogodnym spojrzeniem, jakby to miało zachęcić staruszka, by dał z siebie wszystko i… jeszcze im tam nie umierał. Postanowiła też nie komentować głośno tego, że gdyby tak scalić wagę jej i Gryfona, pewnie otrzymaliby masę odpowiednią dla jednego, zdrowego chłopa. I skoro wszystko zostało już postanowione, to z dużą dozą ostrożności usiadła na dywanie, nie bawiąc się przy tym w żadne obejmowanie za talię, czy chwytanie Fairwyn’a w jakikolwiek inny sposób. Nie posądzała dywanu o rozpędzanie się do prędkości, w których podobna asekuracja byłaby potrzebna, a ona wolała tego uniknąć. - Nie mieszkasz może w pokoju z Olivią? - Zagadnęła, próbując powstrzymać towarzyski small talk.
Arthemis D. Verey
Wiek : 31
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 185
C. szczególne : Długa blizna po złamaniu prawego obojczyka, której nie chciał usuwać, ciekawy kolor oczu podchodzący pod opal.
Środek transportu: dumbader Kości:60 – Cała podróż przebiega wam bardzo przyjemnie, ale wasz wielbłąd najwyraźniej zakochał się w drugim dumbaderze! Wybierzcie osobę na dumbaderze, dla którego wasz kompletnie stracił głowę! To wygląda na historię miłosną. -> @Nessa M. Lanceley Ekwipunek: lniana koszula i spodnie, kefija na głowie, okulary przeciwsłoneczne, różdżka, amulet Ijdia Sufiaan (+1 OPCM), plecak, w którym ma suchy prowiant (jakieś kanapki, krakersy) i 2-3 butelki wody z miodem, cytryną, solą i miętą (izotonik); Cechy eventowe: Gibki jak lunaballa (zwinność); Złotousty Gilderoy (perswazja); Powab Wili (urok osobisty); Dwie lewe różdżki (transmutacja); Wiecznie struty; Mocno zmaterializowany; Grupa: yolo, byleby dorosły.
Sam nie wiedział, dlaczego zgłosił się na tę wyprawę, ale z drugiej strony czemu nie? Wydawała się być nadzwyczaj interesująca, a Derwisze przedstawiali sie jako wyjątkowo ciekawe osobowości. Nie byłby sobą, gdyby nie zgłosił się na ochotnika - jakby nie patrzeć była to kolejna przygoda w jego życiu. A Verey miał to do siebie, że był typem raczej rozrywkowym. A gdy usłyszał, że jedzie Whitelight i być może też Latif, to nawet przyszpieszył kroku na miejsce zebrania. Kiedy byli już na miejscu, podszedł do jednego z dumbaderów, które już na nich czekały. Jakoś nie miał ochoty wchodzić na dywan - co prawda doskonale czuł się w powietrzu, ale nie była to miotła. Więc jeśli miał okazję wsiąść na grzbiet zwierzęcia to skorzystał z tej sposobności. W końcu jeżdżenie na dumbaderze nie różńiło się niczym od dosiadania konia. A on doskonale jeździł konno. Być może wielbłąd był nieco bardziej uparty, ale czy miał lepszy wybór? - Witaj. - powiedział do swojego zwierzaka głaszcząc go delikatnie po pysku. - Nazwę Cię James Błąd. - dodał. Skoro miał już Herkulesa Parrota, to równie dobrze mógł nazwać dromadera od mugolskiego agenta. Z lekką korektą. Swobodnie wskoczył na jego grzbiet i usadowił się w siodle. Arthemis ubrany był od stóp do głów i bynajmniej niełatwo było go rozpoznać - on natomiast mógł bez żadnego problemu przejrzeć się po ludziach. Było kilka znajomych twarzy, ale jakoś nie miał jeszcze ochoty do nikogo podchodzić. Patricię rozpoznał praktycznie od razu, ale zanim zdążył chociaż się przywitać (jakoś się dziś mijali), to wzniosła się na dywanie ku górze. Coż, prawdopodobnie jeszcze będzie okazja. Dał łydkę dumbaderowi i ruszył w pochodzie. Cała podróż przebiegała dość powoli i spokojnie, a jego zwierzak - w porównaniu do innych był dość spokojny. Szybko się przekonał, że pochwalił go zbyt szybko - już wkrótce ten zaczął skręcać i przybliżać się coraz bardziej do wielbłąda nieznajomej mu dziewczyny, wkrótce - mimo prób opanowania go - podgryzając i tykając jej środek transportu. - Wybacz, nie wiem co w niego wstąpiło. - zagaił próbując się usprawiedliwić, ale naprawdę nie miał żadnego wpływu na tego zwierzaka.
Nanael O. Whitelight
Wiek : 24
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 171cm
C. szczególne : Niezwykle jasne i mocno pomalowane oczy, styl vintage, taneczna gracja przy każdym ruchu, wiecznie perfekcyjnie pomalowane paznokcie
Środek transportu: dumbader Kości:49 -> 3 Ekwipunek: Na sobie: okulary przeciwsłoneczne, lekki strój ze słomkowym kapeluszem, wiązane buty za kostkę W plecaku: różdżka, dwie butelki wody, kilka mandarynek i nektarynek, kilka chlebków pita; duża zwykła chusta Cechy eventowe: Gibki jak lunaballa (zwinność), Złotousty Gilderoy (perswazja), Powab wili (zwierzęta), Rączki jak patyki (odporność na magię), Wiecznie struty, Mocno zmaterializowany (nie umie w ogóle teleportacji!) Grupa:@Camael Whitelight
Kiedyś dużo sceptyczniej podchodziła do wszelkich pomysłów wielkiego soul-searchingu, a jednak teraz ogłoszenie o tego typu wycieczce zwyczajnie Nanę zaintrygowało. Miała wrażenie, że pogodzenie się z terapiami w ośrodku, w którym walczyła ze swoimi problemami, pomogło jej nieco otworzyć się na doświadczenia, które pośród zamkniętego otoczenia czystokrwistych i nadętych czarodziejów nie były czymś powszechnym. I wcale nie zastanawiała się długo, czując przecież głęboko w sercu, że potrzebuje jakiegoś pokierowania nią, bo choćby miała ułożony plan na najbliższe pięć lat i zadecydowane co, kiedy i po co, to dalej nie pamięta jak to jest stać pewnie, z głową uniesioną czymś więcej niż świadomością, że tak powinno być. Spakowała się, w duchu tylko prosząc cicho o to, by na wyprawę nie zapisało się dużo osób, a zwłaszcza znajomych... ...co szybko okazało się nie być poprawne, biorąc pod uwagę to ilu nauczycieli, uczniów czy absolwentów widziała na pustyni. Zdecydowała się, oczywiście, na dumbadera - latające dywany wcale jej nie zachwycały, a i tak musiała z nich już korzystać w Jamalu. Dużo łatwiej było jej zaufać zwierzęciu, o które mogła dbać i które mogło dbać o nią; zresztą, dumbadery w ogóle wydawały jej się wyjątkowo przyjaznymi i prostymi w obsłudze stworami. Niezbyt inteligentne, ale za to dość pocieszne. Można było je przekupić kawałkiem owoca, ugłaskać odrobiną pieszczot... i jechała tak, starając się nie mieszać w większy tłum, zwłaszcza gdy wypatrzyła w nim Camaela i Beatrice. - Co ty jadłeś? - Spytała tylko raz swojego wierzchowca, znowu oglądając się za mało przyjemnym zapachem i upewniając się przy tym co do tego, że dumbader definitywnie zostawiał mało regularny ślad swoich odchodów, co nie było szczególnie typowe dla jego gatunku. Ale jeśli to miało być największym problemem tej wyprawy, to Nana naprawdę nie zamierzała narzekać. - Hej, hej, spokojnie - zaczęła łagodnie, gładząc dumbadera po szyi, gdy zaczął się do nich zbliżać inny zwierz... i zaraz unosiła już zaskoczone spojrzenie na Camaela, nie przejmując się za bardzo dumbaderowym romansem. - Czy to twoja wymówka? - Dopytała. - Myślisz, że potrzebuję pilnowania? - Nie brzmiała na złą, chociaż ton wyraźnie wskazywał na to, że gotowa jest czepiać się camaelowej odpowiedzi, jeśli niefortunnie dobierze słowa. Prawda jednak była taka, że odruchowo kącik ust drgnął jej już ku górze i chociaż jeszcze chwilę temu nie chciała towarzystwa, to teraz cieszyła się, że Cam chyba wybrał ją ponad Dearównę.
Środek transportu: dumbader Kości:81 i 4. Ekwipunek: Eliksir Wiggenowy, Eliksir Ochrony przed Ogniem, Bransoletka z ayuahasca (wybór kostki z przerzutu), Beret Uroków (transmutowany na chustę)(+1 OPCM), Kolczyki z królikiem (+1 ONMS), świetlik (+3 Runy), woda, bandaż, maść z rumianku, prowiant, scyzoryk, różdżka, tłumaczki, magiczny krem z filtrem słonecznym, strój pustelnika, torebka jasmine (+1 zaklęcia), przewodnik pustynny, książka z magicznymi zwierzętami. Cechy eventowe: Silna psycha (Opanowanie i Odporność), Świetne zewnętrzne oko (Spostrzegawczość) WADY: Niezręczny Troll (Brak Empatii), Rączki jak patyki (Brak Siły), Drzemie we mnie zwierzę (specyficzne zachowanie) Grupa:@Beatrice L. O. O. Dear
Nie miała pojęcia, czego prócz słońca i ewentualnego pragnienia mogła się spodziewać. Przejrzała więc książki oraz poradniki, przygotowując się do zbiórki, odhaczając wszystko na liście. Wiedziała, że pogoda na pustyni jest niewdzięczna, stąd też zakupiony u Aladyna strój pustelnika wydał się jej odpowiedni, chociaż pod nim miała materiałowe szorty oraz bluzkę na ramiączkach. Wzięła kilka rzeczy z kufra, część z nich transmutując tak, aby zajmowały mniej miejsca i były użyteczne oraz łatwe do sięgnięcia. Beret uroków stał się lekką chustą chroniącą przed słońcem, w uszach tkwiły królicze kolczyki. W pierścionek zmieniła świetlik, gotowy do odczarowania oraz użycia, bo rozmiar był nieco mniejszy niż jej, przez co ciasno trzymał się na palcu. Miała też tłumaczki zmienione we wsuwki, które ów chustę trzymały. Wysmarowała twarz oraz resztę odsłoniętych miejsc magicznym kremem z filtrem, chcąc uniknąć poparzeń, a torebka pełna była najpotrzebniejszych rzeczy. Maznęła wargi karminową szminką z balsamem, wsuwając okulary przeciwsłoneczne na twarz i przewiązując na nadgarstku grubą wstążkę, która w rzeczywistości była zmienionym bandażem elastycznym. Stawiła się na miejscu przed czasem i w milczeniu studiowała przewodnik pustynny, który zakupiła w jednym ze sklepików, na przemian z książką o magicznych zwierzętach, chcąc wiedzieć, czego mogła się spodziewać. Przezorny był zawsze ubezpieczony, a Lanceley bardzo nie lubiła, gdy coś ją zaskakiwało. Ludzie niespecjalnie ją interesowali, była nazbyt pochłonięta przygotowaniami i nawet nie wiedziała, kto się zgłosił. Ostatecznie podręczniki i tak wróciły do torebki, zmniejszone do lżejszych gabarytów. Wybrała dumbadera z oczywistych powodów, witając się ze swoim zwierzęciem krótko, acz dość czule. Wysłuchała instrukcji, a następnie poprawiła buty i wsiadła na grzbiet, chowając torbę pod nadmiarem materiału od stroju pustelnika. Było gorąco, chociaż musiała przyznać, ze ów kostium swoją funkcję spełniał. Jak się okazało, zwierz niezbyt chciał z Nessą współpracować, ostatecznie zatrzymując się co kilka metrów lub idąc swoim tempem, aby w finalnych działaniach zniszczyć czyiś dywan. Przeprosiła krótko i zwięźle, nie tłumacząc zbytnio swojego braku panowania nad włochatym stworzeniem, które parsknęło właśnie, plując śliną, widocznie rozbawione. Kilka minut zajęło jej znalezienie poszkodowanemu transportu, chociaż proponowała również podzielenie się własnym — ku niezadowoleniu zwierzęcia. Wtedy też w polu widzenia pojawiła się osoba, której nie rozpoznała — poza płcią rzecz jasna, bo budowa @Arthemis D. Verey jasno wskazywała na mężczyznę. Jego dumbader wydawał się zauroczony samicą, którą w opiekę dostała Szkotka. Ba, ta nawet zalotnie zerkała w jego stronę, a gdy się tylko zbliżył, podgryzła mu ucho. Westchnęła bezgłośnie, kręcąc głową, wzruszając ramionami. Odwróciła głowę w stronę nieznajomego, lustrując go wzrokiem zza okularów słonecznych, bo jednak dwiema rękami trzymała wodze. - Nic się nie stało. Na pewne rzeczy nie mamy wpływu, a miłość.. Cóż, ona zdaje się nie wybierać. Faktycznie, była czymś bez zasad i czymś niezależnym, czego ruda nie rozumiała. Przesunęła palcami po szyi swojego wierzchowca, jakby trochę rozbawiona, drapiąc go paznokciami. Dumbader poruszył głową, nieco od swojego adoratora się odsuwając, chociaż zaczepnie trącił go ogonem. - Podoba się podróż? Zagaiła jeszcze, skoro i tak jechali obok siebie, skazani na romantyczne flirty zwierząt.