C. szczególne : biegające po ciele tatuaże, w pracy przykryte długimi rękawami, chociaż wychodzą na ręce i czasem na szyję | pojedynczy kolczyk szeherezady w uchu
Magiczne kebaby to coś co każda osoba, która przyjedzie na bliski wschód musi spróbować! Możesz wybrać, który kebab chcesz. Niestety pan, który sprzedaje kebaby mówi tylko po arabsku, więc jeśli nie potrafisz w tym języku - mężczyzna daje ci kebab i dopiero kiedy go dostajesz, widzisz na co trafiasz! Jeśli nie jesz mięsa, zawsze dostajesz odpowiednik falafelowy zamiennik.
Pamiętaj, że by kupić kebaba musisz w odpowiednim temacie zapłacić 10 galeonów.
Rodzaje kebabów:
Rzuć kostką k6. 1. Ostry - po zjedzeniu tego, pałacie ogromnym pożądaniem do drugiej osoby; na dodatek usilnie próbuje napchać ją samodzielnie kebabem; 2. Na grubym cieście - niestety, przez pewien czas macie spore problemy gastryczne i puszczacie wiele, wielobarwnych bąków; 3. Mieszany - miesza wam się w głowie i zapominacie kim jest wybrana przez was osoba tym wątku, bądź mylicie ją z kimś innym na 3 posty; 4. Łagodny - nie potrafisz się złościć i jesteś bardzo uprzejmy na kolejne 3 posty; robisz dosłownie wszystko o co ktoś cię poprosi! 5. Z kurczakiem - gdaczecie jak kura co kilka zdań; 6. Kebab XXL - podejmujecie z łatwością bardzo nierozsądne decyzje;
Spróbuj rzucić kostką jeśli twój Pappar jest dobry z Magicznego Gotowania. Tutaj nie musisz nosić specjalnego stroju.
______________________
Courage is not living without fear
Courage is being scared to death and doing the right thing anyway
Julia Brooks
Wiek : 22
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 170
C. szczególne : grzywka, tatuaże, pedantyzm, wisiorek z osą, pierścień działania na palcu,pachnie lawendą
Być w Arabii i nie wpaść na kebsa? To abstrakcja porównywalna z szukaniem Callahana, który ma więcej niż trzy szare komórki. Kiedy więc szkolna armia przybyła na wakacje, Brooks od razu wiedziała, od czego zacznie ten pobyt. Jaskinie, imprezy i całe morze innych atrakcji mogły poczekać. Krukonka jasno stawiała w swoim życiu priorytety i na szczycie jej piramidy potrzeb, była nabita mięchem tortilla, polana tłustym, niezdrowym, ale za to zajebiście smacznym sosem. Oczywiście, na taką eskapadę nie mogła iść sama. Przed wyruszeniem w drogę, należało zebrać drużynę, choćby i niewielką. Pojawiła się więc pod drzwiami pokoju Felka, uśmiechnęła się niewinnie i zaciągnęła ex-puchona do mięsnej mekki.
- … Na trzecim miejscu jest pizza z chorizo. Na drugim, hmm tosty z fasolką i serem cheddar. A na pierwszym, hmmm owsianka? No, owsianka z masłem orzechowym i z bananem! Kebab ląduje więc poza podium – podzieliła się z chłopakiem swoim kulinarnym rankingiem, choć ten chyba nie oczekiwał tak szczegółowego wywodu, kiedy pytał się, co u niej słychać. I choć Krukonka nie należała do osób wylewnych (łagodnie rzecz ujmując), to wakacyjny klimat udzielił jej się wyjątkowo mocno i szeroki uśmiech nie schodził jej z twarzy od samego początku pobytu.
- L’chaim! – przywitała się dziarsko z właścicielem restauracji, której nazwa przywodziła na myśl asystenta wróżbiarstwa w Hogwarcie.
Dziewczyna zaczęła tłumaczyć kucharzowi, na co ma ochotę, ale ten, choć kiwał głową, ewidentnie nie rozumiał ani słowa. Efekt był taki, że przed dziewczyną znalazł się wielki talerz, który wyżywiłby pół Irlandii i jeszcze kawałek Szkocji.
- O cholera! – wyrwało jej się z ust, a oczy zaszły jej łzami. Sos był ostry, nawet bardzo ostry. Nie miała wątpliwości co do tego, że jutrzejsza wizyta na tronie, będzie jedną z tych boleśniejszych. Ale ale! Tym się będzie przejmowała jutrzejsza Julka. Ta dzisiejsza wpychała w siebie kolejne porcje mięsa. Coś jednak było z jej posiłkiem nie tak, bo gdy ponownie spojrzała na Felka, nagle zauważyła, jak bardzo ładne i błyszczące ma oczy, a jego anemiczna cera nagle stała się cudownym płótnem dla emocji, którymi chłopak aż emanował. – Spróbuj, Feli, naprawdę smaczne – powiedziała zalotnie, podsuwając pod twarz chłopaka widelec z nabitym tłustym kawałkiem mięsa.
Ostatnio zmieniony przez Julia Brooks dnia Pon Lip 12 2021, 19:27, w całości zmieniany 1 raz
Felinus Faolán Lowell
Wiek : 25
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 178
C. szczególne : Na prawej dłoni nosi Sygnet Myrtle Snow i Pochłaniacz Magii. Spokojne spojrzenie, łagodna aparycja.
Być u kebabów i nie wpaść na kebaba - cóż za smutne życie musiał mieć ten, kto w ogóle się na to nie decydował, bo przecież, jakby nie było, to tutaj serwowali najbardziej kebabowe kebaby. Z ostrym, wykurwistym sosem, który spowodowałby wyjście płomieni z dupska niczym poprzez ugryzienie szczeroszczeta - no normalnie marzenie. Co prawda nie podczas obowiązkowych dyżurów, wymyślania coraz to bardziej nietypowych zaklęć, a do tego, jakby nie było - nie wtedy, gdy współdzielił pokój z osobą, która jednak mogła sobie nie życzyć zadawania się z czymś takim. W szczególności, gdyby jednak pozamykali okna lub te się zacięły. Dziura w ścianie, wywołana działaniem zaklęcia Bombarda Maxima, gwarantowana ze stuprocentową skutecznością. Wysadzenie kibelka również. Typowe, męskie czynności mu w ogóle nie przeszkadzały w funkcjonowaniu - i jak kobietę podczas okresu miał prawo boleć brzuch, tak faceta po grubym ostrym - także. Wbrew pozorom dieta bogata w tłuszcze i węglowodany była ważna podczas kolejnych fal wysiłku fizycznego. Może nie powodowała, żeby człowiek jakoś specjalnie chudnął, ale Lowell nie narzekał na swoje ciało; przecież, jakby nie było, za każdym razem patrzył dumnie w lustro. Brzucha nie miał, był szczupły, a więc i na coś zakazanego mógł sobie pozwolić. Niemniej jednak w jego przypadku to zakazane miało miejsce parę razy w ciągu dnia i wcale nie grubnął tak szybko, jak mogłoby się wydawać. Metabolizm robił swoje, choć w ogóle się nie spodziewał iż ten, wprowadzony na najwyższe obroty, nawet spore nadwyżki zdoła jakoś przemienić w czystą energię. Chociaż spał dużo - nawet za dużo - był w stanie po czterech godzinach snu normalnie funkcjonować. Drużyna Ognistego Kebaba - składająca się z dwóch osób i papary, a jak żeby inaczej - pojawiła się przed wdzięczną nazwą "Latif", która przypomniała mu o asystencie wróżbiarstwa. Może tutaj znajdował się jego jakiś starszy brat albo interes rodzinny, od którego uciekł i został wydziedziczony? Tego nie wiedział, ale trochę go to bawiło. Mimo to nie zamierzał mówić wprost tejże zagwozdki przyszłemu profesorowi, bo co jak co, ale raczej wolałby mieć odpowiednie stosunki z innymi. No i też, jakby zwierzak postanowił naskarżyć... - Pizza z chorizo jest zajebista. Aż narobiłaś mi na nią ochoty. - skrzywił się i uśmiechnął następnie pod nosem, bo mimo wszystko był cholernie głodny, więc w sumie nic dziwnego, że na każdą opcję miał ochotę. No dobra, tosty z fasolką nie brzmiały odpowiednio, owsianka jakoś tak nijak, ale pizza.. No, dałby się za nią pokroić na kawałeczki. Mimo wszystko i wbrew wszystkiemu nie mógł, w związku z czym dopiero pojawienie się przy budce pozwoliło mu ostudzić swój własny zapał, kiedy zaraz miał otrzymać świętego Graala wśród jedzenia. - Ale żeby kebab poza najlepszą trójką... no jak tak można, no jak to. - zrobił minę tego kota z memów, smutnego i patrzącego ciemnymi źrenicami; pojmował różne gusta, ale kebab był przecież rodowitym błogosławieństwem i jego potęga potrafiła przynieść niespotykaną moc magiczną. Wpatrując się w to, co mówi do kucharza dziewczyna, na samą minę pracownika trochę miał ochotę się zaśmiać. Było widać, iż ten nie rozumie, a po chwili przyszła kolej na niego, w związku z czym chciał jak najbardziej wykurwistego kebsa, który był w stanie rozpierdolić łazienkę. Widok rozjebanej muszli klozetowej jeszcze bardziej wprowadzał go w dobry humor. Tak, to jest ten poziom mułu i gówna. Przysiadł, usiadł, chwycił kebsa, już miał ochotę go zjeść, ale przerwały mu to słowa dziewczyny, która najwidoczniej nie miała doświadczenia. Albo jebli jej tak ostry sos, że wypalił dziurę w języku; nie wiedział, ale go to zainteresowało. No ba, lekko prychnął pod nosem, ale prędzej po przyjacielsku, klepiąc Julkę po ramieniu. Papara znajdująca się na jego ramieniu chciała rozmawiać, no ba - rozmawiała nadal. Westchnąwszy, Lowell musiał ją poprosić o odlecenie - co jak co, ale czasami miał dość ciągłego dźwięku nad uchem. - No już, już, przyzwyczaisz się. - nawet nie wiedział, jakie zgubne efekty miało to jedzenie, więc gdy przysiadł i ponownie chciał wziąć kęsa swojego majstersztyku, zauważył widelec, na który było nadziane mięso. Nie wiedział nic o tym, że dziewczyna mogła zostać trochę odurzona czymś podobnym do amortencji, w związku z czym pokiwał głową. - Brooks, to jest twój kebab. T w ó j. - przeliterował. - Chciałaś go, to teraz mierz się z konsekwencjami ostrego żarcia. Szkoda wywalać do kosza. - a po tym wszystkim wreszcie spróbował własnego jedzenia, które było łagodne, wręcz jakby usypane kwiatami róż po drodze. Nie o takiego prosił! - Jezu, ale łagodny, kto je takie gówno. - westchnąwszy, spojrzał na Krukonkę, która miała jednak lepszą porcję. Mimo to był głodny i nie chciał narzekać, więc wpierdalał dalej to, co dostał.
Krukonka nie miała jeszcze pojęcia, kto zostanie jej współlokatorem podczas tego wyjazdu, bo wiadomo, były rzeczy ważne i ważniejsze. Zostawiła tylko walizki i od razu ruszyła na kebsa, bez zastanawiania się, kto zajmie łóżko obok. W każdym razie kto by to nie był, współczuła mu. Była bowiem przekonana, że tego, co jutro ją spotka, nie życzyłaby nawet największemu wrogowi. Jak się jednak powiedziało A, to trzeba było powiedzieć i „B”. Wiosłowała więc zawzięcie widelcem, wciskając w siebie kolejne porcje mięska. Z oczu leciały jej łzy, nos również przeciekał, jak kran w łazience jęczącej Marty. Widząc ją, towarzyszący jej pappar, który przysiadł na belce, zaśmiał się gardłowo, widząc jej cierpienie. Angielka była jednak ulepiona z wyjątkowo twardej gliny i choćby skały srały, zje go do końca! No dobra, jednak nie zje. Sos był zdecydowanie za ostry.
- Może się zamienimy? – zaproponowała. Sama oddałaby cnotę i wiele więcej, byle pozbyć się tego palącego przełyk skurwysyna. – Weź no, Felczi. Ratuj, pls – wygięła usta w smutną podkówkę a oczy zalśniły jej jak u kota ze Shreka. Nie miała wyjścia. Jeżeli weźmie choćby jeszcze jeden kęs, chłopak będzie ją miał na sumieniu. Sama sobie zgotowała ten los, a właściwie jej brak wyobraźni. Mogła bowiem wziąć tłumaczki, ale nieee, po co, na cooo, przecież sobie poradzi! Tak sobie poradziła, że jej żołądek stanowił dziesiąty krąg piekła. Jak by tego było mało, cholerna papuga, która się do niej przykleiła była strasznie rozgadana. I za nic nie przyjmowała do siebie argumentów dziewczyny, która z uporem maniaka powtarzała jej, że ni w ząb jej nie rozumie.
Ostatnio zmieniony przez Julia Brooks dnia Pią Lip 23 2021, 09:43, w całości zmieniany 2 razy
Felinus Faolán Lowell
Wiek : 25
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 178
C. szczególne : Na prawej dłoni nosi Sygnet Myrtle Snow i Pochłaniacz Magii. Spokojne spojrzenie, łagodna aparycja.
Samemu nie musiał jakoś specjalnie spodziewać się niespodzianki co do tego, z kim zostanie przydzielony. Organizatorzy tego całego wyjazdu już przecież wiedzieli, z kim się trzyma, w związku z czym wybranie odpowiedniego współlokatora wcale nie było niczym szukanie igły w stogu siana. Zresztą, innych też by przebolał, byleby móc być jakoś obok. A tak to przynajmniej nie dość, że był zadowolony, to jeszcze przy okazji mógł liczyć na dozę prywatności, która - jakby nie było - im się poniekąd należała. Kebab na ostrym, który był serwowany w tym miejscu, chyba naprawdę musiał być czymś w rodzaju drogi krzyżowej dla odbytnicy. Mimo to starał się tym aż tak nie przejmować, kiedy to Julia raz po raz jadła swoje, wykurwiście ostre danie, a on miał coś prędzej przygotowanego dla dzieciaczków. No cóż, samemu nie wybierał, ale! Wpływ to miało na niego szczególny, bo o ile narzekał wcześniej na to, tak teraz nawet do jedzenia miał ochotę zwracać się życzliwie. Nie ma to jak dzika, nieokiełznana magia przyjaźni. I dlatego bez problemu uśmiechnął się lekko, aczkolwiek widocznie, przesuwając własną porcję w stronę Julii. Dziwne, jak z łatwością udało jej się go przekonać, ale na razie w to nie wnikał. - Jasne, bierz. Nie ma problemu, lubię ostre, a tobie będzie jakoś łatwiej. - uprzejmy ton nie bez powodu zdawał się być nietypowy, aczkolwiek wyjątkowo miły dla ucha. Bez problemu przyjął porcję od Brooks, która jednak nie podołała sile ognia prawdziwego kebsa od kebabów i tym samym zaczął ją jeść. Niespecjalnie interesowało go to, że dziewczyna mogła tam napluć, ale w sumie, jakby nie było - nie zna życia ten, kto nie pił z gwinta, gdzie cała klasa chciała wziąć legendarnego, słynnego łyka w szatni od wychowania fizycznego. I, o dziwo, poczuł się w miarę... nieswojo, gdy dobra, może ostrość była idealna, może wysadzi toaletę w piździec, ale o dziwo miał ochotę nim nakarmić Krukonkę. Merlinie miej go w opiece; nadział kawałek mięsa obtoczonego wykurwiście ostrym sosem i tym samym skierował w kierunku jej twarzy, jakby chcąc ją nakarmić tak samo, jak ona jego. Istne perpetuum mobile. - Nie będziesz tęsknić za tym kebabem? C'mon weź sobie kęsa. - i był w stanie ją molestować tym kawałkiem, byleby go pochłonęła. Może romans z deską klozetową po nocach brzmiał dla niej bardziej stosownie?
Człowiek z Hufflepuffu wyjdzie, ale Hufflepuff z człowieka nie. I tak teraz Felek okazał się mieć złote serduszko, bo dzielnie poratował biedną Julkę swoim własnym kebabem. Ba, nie tylko odstąpił jej swoją porcję mięsa, które można było normalnie jeść bez ocierania nosa rękawem co kilka kęsów. Do tego wszystkiego chłopak postanowił pójść w jej ślady i nakarmić ją, jak małego szkraba. Amortencja krążąca w jej żyłach (a może to po prostu ten jego urok?) sprawiła, że nie oponowała. Zamiast tego uśmiechnęła się szeroko, zachwycona miłym gestem Felcziego. Ona, harda angielka z południa, chichocząca jak głupia, bo cudny chłopiec postanowił nakarmić ją mięsem. Abstrakcja goniła abstrakcję. Mieszanka dwóch różnych potraw, doprawionych czymś dziwnym, zasiała w głowie dziewczyny istny mętlik. Z jednej strony z zauroczeniem wpatrywała się w ciemne tęczówki chłopaka, w których można było utonąć. Ciemne, bystre, a przy tym ciepłe jak ciepły podmuch na rozgrzanej słońcem twarzy…
- Skup się, Brooks! – poprawiła się w duchu, ale tylko na chwilę. Urok Lowella był silniejszy od nawet najbardziej twardego serca. – Oj, Felczi. Ubrudziłeś się – powiedziała miękko, po czym z czułością otarła brudny z sosu policzek za pomocą serwetki. – Już, lepiej. Duuużo leeeepieeeej. Tani romans rodem z budki z mięsem. Ktoś tam na górze miał poczucie humoru, powierzając główną rolę komuś takiemu jak Brooks.
Felinus Faolán Lowell
Wiek : 25
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 178
C. szczególne : Na prawej dłoni nosi Sygnet Myrtle Snow i Pochłaniacz Magii. Spokojne spojrzenie, łagodna aparycja.
Tak samo z innymi domami. Człowiek wyjdzie z Ravenclawu, Ravenclaw z człowieka - niezbyt. I chociaż Lowell pozostawał swoistą mieszanką wielu domów, co mogłoby wywołać czasami error u Tiary Przydziału, tak w sumie był dumny z przynależności do ugrupowania wypychającego dziury w ścianie. Miał jednak w głębokim poważaniu te wszelkie wojenki między tym, który dom jest lepszy, a który jest gorszy. Tak naprawdę to żaden z nich nie zasługuje ani na miano najgorszego, ani na miano czegoś, co należałoby ukoronować przy pomocy najbardziej kunsztownych kruszców. Jeden za wszystkich, wszyscy za jednego? Poszczególne jednostki powinny w sumie się skupić nie na tym, by wybielić dom, a na tym, by przede wszystkim sobą reprezentować coś znacznie więcej. Wbrew pozorom obiecał sobie, że jednak wyrobi tolerancję na ostre rzeczy poprzez prostą rozmowę na Wizzengerze. Lejąca się woda z nosa? Nie ma problemu, był w stanie to przeboleć w Londynie, jadając w mniej lub bardziej kunsztownych knajpach. Nocy spędzonych na romansowaniu z deską klozetową nie był w stanie zliczyć na palcach jednej ręki, a i tak powracał do tego zakazanego owocu. Kebab. Czy coś brzmi bardziej kunsztownie od tego słowa? Otóż nie - w cieście, w bułce, nieważne. Był zajebisty w każdym wydaniu. Wraz z jedzeniem kebaba od Brooks czuł się dziwnie. Znajome uczucie, aczkolwiek fałszywe - wszak przywiązanie u niego miało całkiem dziwne, niezbadane formy - kazało mu nakarmić Brooks tym kunsztownym jedzeniem za piątaka. Idealny dzień, nie ma co. I mimo swojego zainteresowania do facetów, zawarty magiczny składnik robił swoje. Normalnie w życiu by jej nie nakarmił (chyba że gdyby tego nie zrobił, miałaby zginąć - wtedy owszem). - Ja? Kiedy? - lekko się zaśmiał - uroczo, uprzejmie, dość nietypowo jak na Felinusa, gdy spojrzenie trochę złagodniało. Tak właśnie patrzył na swojego partnera, a tu proszę - pożyczony od Brooks kebab skutecznie odbierał mu zdolność racjonalnego myślenia. Do tego nie potrafił się sprzeciwić, jakby jakaś siła nakazywała mu się tak zachowywać. Gdyby mógł wyjść z siebie i stanąć obok, jebnąłby sobie porządnie z liścia. - Brooks, co bym bez ciebie zrobił... Serio, mam wrażenie, jakbyś mi życie ratowała. - uśmiechnął się w ten równie czuł sposób, jakby to nie Krukonka przed nim stała, a właśnie chłopak. Nie sprzeciwiał się, gdy ta wytarła policzek, a samemu pochłonął kolejny kawałek mięsa, starając się nie ubrudzić. - Teraz kebab, a potem? Masz jakieś plany? - zapytał się swobodnie. No normalnie jego matka, na którą patrzył z czasem jeszcze dziwniej.
Co jak co, ale Julka była przykładem wyjątkowo mało (hehe) lotnego kruczka. Bo jak inaczej nazwać fakt, że wkładała w siebie kolejne porcje potrawy, mimo że doskonale wiedziała, że skończy się to dla niej wyjątkowo paskudnie? Ale jak tu odmówić komuś tak uroczemu jak Felek? Mieszkanka dwóch różnych potraw o dwóch różnych właściwościach magicznych, tworzyła niezłą mieszankę. Julka była nie tylko zachwycona swoim towrzyszem, ale jeszcze do tego – uległa. Gdyby Lowell kazał jej zatańczyć na stole, zapytałaby się tylko, do jakiej muzyki ma się wyginać. Na szczęście chłopak nie wykorzystywał władzy, jaką nad nią miał, a jedynie dbał, żeby nie była głodna. No złoty człowiek po prostu! Kiedy Felkowe lico znów wróciło do czystej perfekcji, uśmiech na jej własnej twarzy, poszerzył się jeszcze bardziej.
- Naprawdę tak uważasz? – zapytała miękko. Ratowanie Felkowego życia było wszystkim, o czym teraz marzyła, to był cel, który nadawał sens jej życiu. – Dla Ciebie wszystko, Felczi.
Kiedy chłopak zapytał ją o plany, o mało nie zakrztusiła się kawałkiem surówki. On, Pan Lowell, absolwent Hogwartu, najlepszy opiekun na świecie, pyta ją o plany? A jednak, marzenia się spełniają!
- Cokolwiek! Znaczy się, z tobą to bardzo chętnie mogę robić cokolwiek, choćby i sadzić marchew. A co, masz jakiś pomysł? Bo jak tak, to możesz na mnie liczyć. – Szczupła, wiecznie zimna dłoń angielki pogładziła czule tę puchońską. Kto by pomyślał, że znajdzie miłość swego życia w budce z kebabami?!
Felinus Faolán Lowell
Wiek : 25
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 178
C. szczególne : Na prawej dłoni nosi Sygnet Myrtle Snow i Pochłaniacz Magii. Spokojne spojrzenie, łagodna aparycja.
No cóż, miłość do kebabów mogła zostać wybaczona - i Lowell, jako że był obecnie tolerancyjny do granic możliwości, choć czuł w sobie jeszcze nutkę czegoś więcej, całkowicie to rozumiał. Jak inaczej można podejść do tak cudownego? Mieszanka mięsa, odpowiednia ilość surówki, perfekcyjnie dobrany sos - nic dziwnego, że dla większości osób na tym świecie jest to mokry sen, na który codziennie ma się po prostu ochotę. Szkoda tylko, że może prowadzić do grubnięcia, czego raczej wolał uniknąć. Z czasem, gdy poczuł ból żołądka, zrozumiał jedną rzecz - ten wybór nie był zbyt dobry. Nie dość, że wcześniej zjadł łagodnego kebsa, to jeszcze wpierdolił przy okazji ostrego. Jedno jest już pewne - trzeba było zacząć martwić się o stan łazienki. Każdej z łazienek - jeżeli rury prowadzą i są ze sobą połączone, to inny pokój może równie dobrze ubolewać. - Tak! Akurat nie wiedziałem, gdzie są serwetki. Ślepy jestem, nawet z tymi okularami. - nie ma to jak dystans do samego siebie. Z czasem jednak magia pierwszego kebsa zanikała, czego jeszcze nie zauważał, aczkolwiek za chwilę miał się przekonać, że w sumie zgadzanie się na wszystko mogło być dziwne. Mimo to obecnie miał gdzieś zdanie innych i bawił się bardzo dobrze. Pod wpływem dwóch różnych potraw, które przyczyniały się do skrajnych zachowań. Idealnie, ciekawe, jak się z tego wytłumaczy. Oczywiście, że się martwił; był przecież opiekunem. Dbał o stan innych na wycieczce, a więc i normalna była troska, którą przejawił poprzez ciepłe obrączki źrenic, gdy posprzątał po sobie, gdy zjadł to wszystko. - Sadzenie marchwi brzmi jak zajebisty interes w celu zbicia hajsu na hodowlach jackalope. - zaśmiawszy się, powoli odczuwał mijające działanie pierwszego dania, na co zmarszczył brwi, gdy czuł w sobie nadal coś dziwnego. Dziwną dozę napięcia, niepewności, kiedy to dłoń dziewczyny wylądowała na jego własnej. Wcześniej uznawał to za normalne, a teraz? Spiął się dość mocno, kiedy spojrzał na dziewczynę, która zdawała się patrzeć na niego tak, jakby znalazła milion dolarów. Potrząsnął głową, zacisnął trochę mocniej zęby. - Ehm, Julia? - spojrzawszy na nią, spoważniał, powoli zabierając własną rękę. To wszystko wydawało się być zbyt... dziwne. - Co byś chciała ty porobić? - wolał się upewnić, czy przypadkiem ktoś im czegoś nie dopierdolił do kebsów; główną część ostrego jak diabelskie kręgi fast-foodu zjadła przecież ona. Mógł poczuć coś, ale podejrzewał, że to ta ostatnia chochla sosu posiadała w sobie coś więcej.
Brooks miała w swoim życiu wiele idiotycznych pomysłów, ale zamawianie na migi kebaba znajdowało się w topce. Nie dość, że nafaszerowali sosik czymś magicznym, to jeszcze potrwa drażniła przełyk jak ciepła wódka pita z plastikowego kubeczka. Najgorsze było jednak to karcące spojrzenie Felka, kiedy to nieśmiało chwyciła go za dłoń. Widząc, jak ten cofa dłoń a jego głos zmienia ton, zrobiło jej się strasznie smutno. Jej pełne miłości serce pękło na milion drobnych kawałeczków. Odrzucenie ze strony miłości życia bywało bolesne. A kiedy do tego jest się pod wpływem jakiegoś eliksiru, to takie odrzucenie potrafi zmiażdżyć nawet najtwardszych. - Co ja chcę robić? Nie myślałam o tym – powiedziała zgodnie z prawdą. Przede wszystkim musiała się wyspać. I znaleźć jakieś miejsce, gdzie nie spali się na wiór. - Cokolwiek, byle z tobą – dodała, puszczając chłopakowi oczko. – Jak chcesz, to możemy pójść na spacer. Albo pojeździć na tych garbatych koniach. Albo o, wiem! Polatać na dywanie!
Felinus Faolán Lowell
Wiek : 25
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 178
C. szczególne : Na prawej dłoni nosi Sygnet Myrtle Snow i Pochłaniacz Magii. Spokojne spojrzenie, łagodna aparycja.
Próba zamówienia kebaba na migi zawsze była doceniana, jeżeli człowiek wręcz umierał z głodu. A skoro Lowell był w stanie pożreć całkiem pokaźną ilość jedzenia, oznaczało to, że chłop był po prostu głodny i nic na to nie mógł poradzić. Nawet jeżeli nie było tego po nim widać... lubił jeść. Chodzić po nocach, szukać po szafkach jakichś łakoci, byleby po prostu jeść. I wcale nie grubnął, czego można było mu tylko i wyłącznie pozazdrościć, bo większość rzeczy i tak spalał podczas wysiłku fizycznego. Ale głowy do alkoholu kompletnie nie miał. Odporność na działanie procentów została mu odebrana i nawet niewielka ilość wódki byłaby go w stanie upić do tego stopnia, że zamiast siedzieć wygodnie na krześle, leżałby pod stołem i majaczył na cały świat. Odrzucenie miłości mogło być trudne dla brooksowego serduszka. Niemniej jednak podbijanie do osoby, która jawnie była w związku, też nie należało do czegoś, co powinno się wykonywać. Niby chłopak nie ściana, da się przesunąć, niemniej jednak ten związek traktował na poważnie i nie zamierzał go zepsuć. No i też, mimo że Julia była ładna, nie pociągała go w żaden sposób. Choć ewidentnie wpływ tutaj miała amortencja bądź inne gówno, które im kebab w ramach wydawania kebabów zwyczajnie dolał, że na krótki moment patrzył na nią kompletnie inaczej. Z bolącym sercem umieścił ją zatem w sferze friendzonu; z własnego doświadczenia wiedział, jak to musi być okropne, aczkolwiek czułby się bardzo nieswojo, gdyby zezwolił na dalszy dotyk. - Dawaj te garbate konie albo dywany. Chcę zobaczyć, jakimi debilami jesteśmy, że nie potrafimy ich prowadzić. - lekko się uśmiechnął, choć ewidentnie odpowiedź dziewczyny utwierdziła go w przekonaniu, że ta znajduje się pod wpływem jakiegoś specyfiku. - Albo wiesz co? Nie latajmy i nie jeździmy, bo wyrzygamy tego kebaba, a szkoda pieniędzy. - no tak, oszczędny Lowell się odpalił. - Chodź do pałacu, może znajdziemy jakiś basen czy ki chuj. Co ty na to? - zaproponował, mając nadzieję, że do tego czasu eliksir wyparuje z jej serduszka i pozwoli bardziej racjonalnie myśleć.
Zamawianie na migi wymagało nie lada gracji i opanowania własnych kończyn. Zbyt gwałtowny ruch nadgarstka i kończyło się z chochlą ostrego sosu. Nieperfekcyjna spiralka palcem wskazującym i Twoja porcja mogłaby wyżywić legion rzymski. Bądź turecki. A jak do tego przywitało się araba żydowskim „siemanko”, to kończyło się z amortencją i dobierało się do najbardziej poczciwego Puszka w szkole. Całe szczęście, że amortencja kompletnie odcinała jej wyobraźnię. W innym wypadku byłaby zażenowana własnymi myślami i miałaby wyrzuty sumienia już teraz. A tak? Wyrzuty pojawią się jutro, zarówno te moralne, jak i fizyczne, przy rozmowie z porcelaną. Ale nawet jutrzejszy poranek zdawał się niedzielnym spacerkiem przy cierpieniu, jakiego doświadczyła teraz. Pan Felek wpakował ją bowiem BEZCEREMONIALNIE do friendzony. To było gorsze niż siarczysty policzek. Deską. Z gwoździami. Mechaniczną łapą Bodzia.
- Ta, jasne, masz rację – wyszeptała cicho, pochlipując za dużym nosem. – Szkoda kebaba. I moich starań, nieczuły łobuzie. - dodała w myślach.
Od tej pory działała już mechanicznie. Zapłaciła za posiłek, pożegnała się skinieniem i powoli ruszyła za Lowellem w kierunku zamku, podziwiając jego płaski jak deska tyłem. Najpiękniejsza deska na tym łez padole.
+
Felinus Faolán Lowell
Wiek : 25
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 178
C. szczególne : Na prawej dłoni nosi Sygnet Myrtle Snow i Pochłaniacz Magii. Spokojne spojrzenie, łagodna aparycja.
Mimo wszystko i tak - doceniał fakt, że dziewczyna jakoś potrafiła dogadać się z tutejszym mieszkańcem, bo co jak co, ale zamawianie tego było dość trudnym wyzwaniem. Bo jak to przekazać za pomocą prostych gestów, że chce się najbardziej rozwalającego odbyt kebsa, jednak bez żadnych magicznych niespodzianek? No właśnie. Może tak naprawdę Julka przekazała szanownemu panu Kebabowi, że w sumie to Felinus bardzo jej się podoba, więc i jemu coś postanowił dowalić? To było całkiem prawdopodobne. Słaba komedia romantyczna, no ale cóż. Któż to mógł wiedzieć, kiedy ta dwójka miała prawo wszamać sobie te piękne dania zahaczające o top dziesięć najlepszych rzeczy wynalezionych przez ludzkość? Przecież liczył się tylko kebab. Soczyste kawałki mięsa w wykurwistym sosie otwierającym bramy piekielne. Wrzucenie do friendzony musiało boleć. Było niczym upadek z Marriottu, jakby sam Banot nie miał tyle szczęścia i bez żadnych zabezpieczeń zwyczajnie sobie spadł na dół. Pozostawało liczyć na to, iż połamane kości (w tym kręgosłup) można jakoś pięknie połączyć w jedną, logiczną całość, choć szczerze - wątpił - skoro przecież musiało to boleć. Czego można było się jednak spodziewać po zadeklarowanym geju, który pozostawał wierny swojemu wybrankowi? No właśnie. Mógł być zajebistym przyjacielem, mógł chodzić na babskie zakupy, mógł chodzić na piżama party, mógł plotkować po nocach i gadać o facetach, ale nie zamierzał go zdradzić. I chociaż serduszko Julii mogło w tym momencie pęknąć, rozbić się na milion kawałków, jego złożenie nie powinno stanowić problemu, gdy efekty podsyconego amortencją kebabu po prostu zanikną. Aż takim chujkiem nie był. Współczuł, okazywał dozę empatii, wygiął nawet własne usta w podkówkę. Również zapłacił, podszedł do przodu, ale gdy poczuł, że jego, tak, tyłek jest obserwowany przez Julkę - jakby nie było, był przecież zajebiście płaski, z lekko widocznymi biodrami, no kto by się nie skusił - przyhamował, stanął na krótki moment w miejscu. A gdy mógł ją złapać, po prostu zawiesił na niej własne ramię, pomierzwił po tych ciemnych włosach i ruszył do przodu. Najedzony, z możliwością pozostawienia bomby biologicznej w łazience tuż obok. Idealnie.
Wypatrzyła go gdzieś na jednym z korytarzy i nie mogła uwierzyć, że był w Arabii, a nawet nie raczył jej poinformować, że jedzie. Kto jak kto, ale Theo powinien wiedzieć jak bardzo wkurzają ją osoby, które ją lekceważą. Przecież kumplowali się od kilku lat, wiele sobie mówili i naprawdę znali się jak łyse konie, pomimo, że to nie była jakaś bardzo długa znajomość. Z Kainem czuła nieznaną więź, która po prostu była nie do określenia słowami. Rozumieli się naprawdę doskonale i praktycznie uważała go za swojego drugiego brata. Dlatego, tym bardziej nie rozumiała do cholery, czemu przypadkiem dowiedziała się o jego pobycie w Jamalu! Pisząc do niego list, była naprawdę zniesmaczona i poirytowana jego zachowaniem, czego nie ukrywała, nanosząc słowa na pergamin. Za to, tego dnia, kiedy się umówili, najpierw myślała o tym w jaki sposób go udusi, kiedy stanie z nim twarzą w twarz, a dopiero po kilku minutach, kiedy znalazła się już w środku restauracji z magicznymi kebabami, nie mogła się już doczekać aż go zobaczy. Faktycznie miał naprawdę sporo na głowie, bo tak samo jak ona, ubiegał się o wymarzoną pracę i zapewne w jego przypadku to nie było tak łatwe. Doskonale zdawała sobie sprawę z tego jak chłopak przykładał się każdego zadania, które zostało na niego nałożone, a więc zapewne chciał jak najrzetelniej wypełniać swojej obowiązki i na tym właśnie się skupił. I za to właśnie go kochała. Był jedyny w swoim rodzaju, przez swoją sumienność i skrupulatność, a także swoją puchońską, łagodną naturę. Usiadła przy jednym z wolnych stolików i poprawiając się na siedzisku, uniosła wzrok na brodatego mężczyznę, który zarządzał lokalem. Musiała poczekać z zamówieniem na przyjaciela, dlatego uśmiechnęła się tylko do niego i uniosła znacząco rękę, na znak, że jeszcze musi się wstrzymać. Nie minęło jednak kilka minut, jak zobaczyła byłego Puchona w drzwiach i mimo tego co pisała w liście, na jej ustach zakwitł szeroki uśmiech, kiedy spojrzała w tamtą stronę. Wstała by go uściskać, kiedy podszedł bliżej, nie krępując się w ciepłym i przyjacielskim geście. - Ty mendo, jak mogłeś się nie odezwać - mruknęła prosto w jego bark, w ramach przywitania, mocniej zaciskając palce na jego plecach. - Dobra, ale opowiadaj czemu tak późno. Jesteś tutaj od kilku dni dopiero? Jak to? - spytała, odsuwając się od niego, aby usiąść wygodnie, z powrotem na swoim miejscu. Naprawdę była ciekawa co go tak naszło na wakacje z Hogwartem, tym bardziej pojawiając się nagle w połowie wycieczki. Po chwili rozmowy przyszedł czas, aby wybrać coś do zjedzenia, bo nie oszukujmy się, ale to też była przyjemna część tego spotkania. Prawdziwy, magiczny, arabski kebab. Nie było szans, aby Pat nie wzięła największego z możliwych. Tu akurat nie musiała wyciągać z torby tłumaczek, które dostała niegdyś na magicznym bazarku - po prostu pokazała bardzo wymownie i konkretnie mężczyźnie, że ma to być duża porcja. Z pewnością zrozumiał.
Theodore Kain
Wiek : 27
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 178
C. szczególne : delikatne piegi na nosie i w okolicach oczu / wyraźne oznaki niewyspania - sińce pod oczami, podkrążone ślepia
Prace nad wykopaliskami mocno dawały mu się we znaki, ale mimo to skłamałby mówiąc że nie zdołałby odnaleźć czasu na spotkanie ze swoją przyjaciółką. Popołudnia i wieczory spędzał przecież ze znajomymi w pałacu albo szwendał się z nimi po ogromnych połaciach pustyni, a niestety nie przyszło mu nawet do głowy, żeby napisać do Patricii chociażby krótki list. Najzwyczajniej w świecie zapomniał, że dziewczyna pracuje na stanowisku nauczyciela miotlarstwa, a z tego względu – pełniąc rolę wakacyjnego opiekuna – gania za nieokiełznanymi, krnąbrnymi uczniami, obrzucając ich milionem uwag i karcącym spojrzeniem. Powinien się cieszyć, że panna Brandon zdecydowała się naprawić jego błąd i wyciągnąć go za fraki z pokoju, ale i teraz czuł się winny, bo tak naprawdę nie miał wcale chęci ani na rozmowę, ani na kebab, skoro jego szef, w cholernie poważnym stanie, leżał w szpitalnym łóżku praktycznie na drugim końcu globu, a on nie mógł zrobić praktycznie nic, by chociaż ulżyć mu w cierpieniu. Właściwie jedyne na czym Theo mógł się jeszcze skupić to perspektywa upragnionego awansu i ciężka, mozolna praca z Heffersonem, która zresztą pozwalała mu chociaż na jakiś czas odsunąć na bok kłębiące się pod czaszką myśli, podpowiadające mu najczarniejsze z możliwych scenariuszy. Mimo parszywego, depresyjnego nastroju, nie potrafił jednak Patce odmówić, toteż opuścił pałac i snuł się niczym cień po jamalskich alejkach, by wreszcie przekroczyć próg Latifu. Musiał przyznać, że widok blondwłosej przyjaciółki nieco go ożywił, nawet jeśli jednocześnie obawiał się czy ta nie spełni swej listownej groźby i nie uderzy go wprost w pysk. Wiedział, że Brandon byłaby do tego zdolna, dlatego podchodził do niej z ostrożnością i dystansem, dopiero po chwili jeszcze ciaśniej obejmując ją swoim ramieniem, racząc się zarazem tym ciepłym, przyjacielskim uściskiem, którego potrzebował teraz jak powietrza. Nic dziwnego, że wcale nie zamierzał jej tak łatwo puścić, i to niezależnie od tego jakich epitetów by względem niego nie użyła. – Miło zaczynasz… – Nie mógł sobie jednak odpuścić, by nie skomentować tego, że nazwała go mendą. Odsunął się od niej niechętnie, wskazując gestem dłoni na jeden z wolnych stolików, bo bez sensu było rozmawiać na stojąco. – No od początku sierpnia, pracuję na swój awans przy wykopaliskach. Szef mnie tu wysłał… - Nagle przerwał, z nosem nadal wściubionym w kartę menu, którą odłożył jednak zaraz na bok, bo na samą myśl o George’u poczuł bolesny ścisk żołądku, wcale niewiążący się z uczuciem głodu. Wręcz przeciwnie, całkiem stracił już ochotę na jedzenie i teraz patrzył tylko nieobecnym wzrokiem w jeden punkt przed sobą, bo przed jego oczyma znowu wyrósł ten przerażający obraz paskudnych, czarnych żył mknących po całym ramieniu jego przełożonego. Przełknął głośno ślinę, przecierając oczy i potrząsnął głową, jakby próbując się w ten sposób opamiętać, ale nawet ślepy zauważyłby, że jest z nim coś nie tak. – Chyba wolałbym się napić piwa… – Przyznał zaraz zresztą szczerze, odruchowo przygryzając dolną wargę. Póki co nie zamówił jeszcze niczego, zamiast tego zastanawiając się czy powinien powiedzieć Brandon o tym, co mu leży na sercu. Ufał jej na tyle, by wiedzieć, że zachowa wszystko w tajemnicy, ale nie był pewien, czy chciałby ją w ogóle obciążać swoimi problemami, szczególnie kiedy nie widzieli się tak dawno i tak wiele mieli do nadrobienia… Nie byłoby to w porządku.
Patricia D. Brandon
Wiek : 30
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 170cm
C. szczególne : burza kręconych, jasnych włosów; runa protekcyjna za lewym uchem
Naprawde zrozumiałby wszystkie okoliczności i nawet zapracowanie Kaina, ale była sobą. Musiała zareagować tak impulsywnie, bo dokładnie tak nakazywała jej natura. Lubiła może nie tyle podporządkowywać sobie ludzi, co po prostu życzyła sobie, aby liczyli się z jej osobą, jeśli w jakiś sposób ich ścieżki się krzyżowały. Dlatego tak bardzo obruszyło ją to, że chłopak nie dał jej znać o swojej obecności w Azji. Nie była świadoma tych wszystkich problemów, które miał w tej chwili na głowie, ale właśnie po to chciała się spotkać, aby nadrobić ten stracony czas, podczas którego nie mieli okazji się zobaczyć i porozmawiać. Zobaczywszy go w progu restauracji, odrobinę się rozczuliła. Dawno go nie widziała i naprawdę stęskniła się za tym głupolem. Przytuliła go mocno, czując tym samym tę charakterystyczną aurę bezpieczeństwa, która zawsze ją otaczała w obecności Jonathana lub jego. - Dobrze Cie widzieć, mendo - odparła już łagodnie, bez cienia wyrzutu, po czym lekko odchyliła głowę, aby spojrzec na niego z uśmiechem. - Lepiej? - zaśmiała się cicho, po czym odsunęła się i wędrując do miejsca, które wskazał ręką, usiadła przy stoliku. Restauracja może i nie była duża, ale miała swój egzotyczny klimat i na tym jej zależało, kiedy ją wybierała. W końcu byli na wakacjach, warto było poczuć tę kulturę. Patricia poczuła ją aż zanadto podczas wyprawy na pustynie, która pożarła jej masę nerwów. Ale o tej próbie, której poddali ją Derwisze, chciałaby najchętniej zapomnieć... - Morgano, co za bezlitosny szef. Żeby tak rzucać pracownika w wakacje do tak pięknego kraju, tylko po to, żeby się zaharowywał...? - żachnęła się na jego słowa, pewna, że ich praca była dużo bardziej wymagająca i męcząca niż pilnowanie zgrai dzieciaków, próbujących przemycić butelki z miodem pitnym do pokojów. Zauważywszy jednak jego nieco nieobecny wyraz twarzy, zmrużyła nieco oczy, próbując domyślić się co gnębi Theodora. - Hej, coś się stało? Martwi Cię coś? Boisz się, że nie dostaniesz tego awansu? - odezwała się, nachylając się nieco nad stolikiem, aby przyjrzeć się mu uważniej. Sprawiał wrażenie jakby naprawdę coś go męczyło. A przecież mógł jej powiedzieć o wszystkim. Był dla niej jak rodzina, a więc jego problemy, były też jej problemami i bez zastanowienia by mu pomogła. Choćby służąc radą. - Nie jestem pewna czy tutaj mają... - zaczęła, biorąc na poważnie jego propozycje co do alkoholu, ale skinęła na mężczyznę, który przyjmował zamówienia. Wtedy poprosiła o dużego kebaba dla niej i zapytała czy mają też coś wyskokowego do picia. Padło na Westif - tutejsze magiczne piwo, o przyjemnie kojących efektach. - Okej, mów co się dzieje - zagadnęła go ponownie, kiedy właściciel lokalu oddalił się od ich stolika, a Pat omiotła Kaina wyczekującym spojrzeniem. Teraz zaczynała już sama się martwić...
Theodore Kain
Wiek : 27
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 178
C. szczególne : delikatne piegi na nosie i w okolicach oczu / wyraźne oznaki niewyspania - sińce pod oczami, podkrążone ślepia
Nie rozumiał jak można było nie liczyć się z Brandon i w życiu naumyślnie by jej nie zignorował. Po prostu nie dało się obok niej przejść obojętnie, a chociaż czasami dziewczyna bywała aż nazbyt impulsywna i dawała się swobodnie ponieść emocjom, tak przynajmniej we wszystkim, co robiła cechowała ją nadzwyczajna wręcz szczerość. Poza tym nie znał bardziej pozytywnej i zakręconej osoby niż Patka, której uśmiech poprawiłby nastrój chyba największemu nawet gburowi. Kiedy odczytał jej list, od razu dopadły go wyrzuty sumienia, ale problem polegał na tym, że była to jedna z wielu rzeczy, którą w ostatnich dniach zdawał się sobie wyrzucać. Przede wszystkim nie mógł się zaś pogodzić z tym, że podczas gdy on wspaniale bawił się w arabskim miasteczku, George w londyńskim szpitalu imienia św. Munga walczył z cholernie niebezpiecznym, czarnomagicznym zakażeniem, które rozprzestrzenianie się po organizmie uzdrowiciele musieli zatrzymać z pomocą solidnych dawek przeróżnych eliksirów. Nadal nie mógł wyrzucić z głowy obrazu tej czarnej siatki żył rozchodzących się po jego ramieniu i nic dziwnego, że z tego powodu nie do końca był sobą, nawet jeśli przyjacielski, mocny uścisk przyjaciółki dawał mu chociaż odrobinę ukojenia w cierpieniu. Pokręcił ze zrezygnowaniem głową, ale udzielił mu się jej uśmiech, a nawet zaśmiał się pod nosem, przez jakiś czas dzielnie udając, że wszystko u niego w porządku. – Jesteś niemożliwa. – Westchnął teatralnie, bo nie miał nawet sił z nią walczyć. – Powiedzmy, że lepiej. – Rzucił jeszcze, podążając wraz z nią do wybranego wcześniej stolika. Naprawdę starał się myśleć o przyjemnościach, o wakacyjnej atmosferze tego miejsca, o radosnym głosie towarzyszki, ale wspomnienie o „bezlitosnym szefie” sprawiło, że uśmiech z każdą chwilę blednął jeszcze bardziej. – Nie no, co Ty. Jest w porządku. Mi to tam nawet pasuje, praca może i ciężka, ale drugą połowę dnia mam dla siebie i mogę trochę pozwiedzać albo spotkać się ze znajomymi… – Walczył jak lew, żeby nie zepsuć tego miłego, wyczekiwanego przecież od dawna spotkania z miotlarską kumpelą, ale niestety wytrzymałość każdego człowieka miała swoje granice, a jego powoli się wyczerpywała, o czym świadczyć mógł zresztą jego kompletnie nieobecny wyraz twarzy. Zareagował na pytania Brandon z niemałym opóźnieniem poprzez uniesienie głowy i nie do końca możliwy do zidentyfikowania pomruk, który nie wiadomo co miał oznaczać. – Eee… nie. Nie chodzi o awans. – Mruknął pod nosem, ale zaraz znów zamilknął uparcie, zastanawiając się czy rzeczywiście powiedzieć jej, co jest grane, a jeśli tak, to od czego w ogóle powinien zacząć swą opowieść. Poczekał aż ta zamówi wpierw dwa jęczmienne piwa, ale nim skończyła mówić wtrącił, że sam poprosi kebab w wersji na ostro. Co prawda nie miał na niego wcale ochoty, ale nie jadł nic od samego rana, a z tego względu obawiał się, że wypicie Westifa na pusty żołądek nie będzie najlepszym pomysłem. Popatrzył wprost w jej oczy, kiedy tak wyczekiwała odpowiedzi i w końcu stwierdził, że nie ma innego wyjścia. – Geo… Ktoś mi bliski wylądował w Mungu, w poważnym stanie. Byłem tam w weekend i sytuacja wygląda nie za ciekawie. – Przedstawił fakty w sposób wyjątkowo wręcz lakoniczny, rozmasowując zaraz dłonią swe czoło. – A może powinienem zacząć od tego, że wdałem się w romans? - Dawno nie był tak skołowany. - Eh, strasznie dawno się nie widzieliśmy, a to dość długa historia… Powinienem najpierw zapytać co u Ciebie. – Dodał więc zaraz przepraszającym tonem, nie zauważając nawet nadejścia właściciela. Cóż, przynajmniej mężczyzna postawił przed nimi dwa kufle zimnego piwa. Nie trzeba go było namawiać. Od razu sięgnął po szkło i wychylił kilka łyków, jakby dla ukojenia zszarganych nerwów.
Patricia D. Brandon
Wiek : 30
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 170cm
C. szczególne : burza kręconych, jasnych włosów; runa protekcyjna za lewym uchem
To nie było fair, że wymagała od niego trzystu proscent skupienia uwagi na sobie, kiedy jego myśli zajmowały tak poważne myśli. Jednak Brandon o nich nie wiedziała i tradycyjnie skupiała się na tym co dla niej było istotne. Byli w przepięknym kraju, który aż prosił się o zasmakowanie lokalnych potraw, wypiciu tradycyjnego piwa i poznaniu nowych, ciekawych miejsc. Dla Patricii to się liczyło i chciała przy okazji tych wszystkich atrakcji miło spędzić czas z przyjacielem, którego długo nie widziała. Potem będzie się zastanawiać czy dobrze postąpiła, nijako wymuszając na nim to spotkanie. Tak, czasami była samolubna, ale tego nie dostrzegała w swoim zachowaniu. - No już, nie dąsaj się. Przecież wiesz, że Cię kocham - rzuciła, kiedy westchnął, by po chwili w wyraźnie dobrym humorze zająć miejsce przy stoliku. Ale oczywiście Patricia nie była w stanie długo utrzymać neutralnej rozmowy, bo już po kilkunastu sekundach temat zszedł na szefa i jego delegację dla Theo, na co chłopak wyraźnie spochmurniał. I zbladł? - Praca to praca. Nie da się i pracować i wypoczywać. Nawet mi się tak nie poszczęściło, że dało się to pogodzić... - oznajmiła, mając na myśli konkretnie wędrówkę po pustyni, która potoczyła się bardziej stresogennie niż przypuszczała. A założenie przecież było takie, że idą tam, żeby osiągnąć wewnętrzny spokój... Ta bariera językowa jest naprawdę uciążliwa. Zauważywszy jego nieobecny wyraz twarzy, kiedy do niego mówiła, od razu pojęła, że coś jest nie tak. To naprawdę nie trudno było wyczuć, spoglądając na niego. Owszem, chciała luźnego spotkania, dla odprężenia. Pogadania o pierdołach, pośmiania się. Ale doskonale wiedziała, że życie płata figle i rozluźniająca rozmowa nie wchodzi w grę. Dlatego właśnie, jak tylko dostrzegła wyraźne zmartwienie na twarzy Kaina, musiała dowiedzieć się o co chodzi. Oczywiście, pierwsze co - strzelała w pracę. Bo co innego ostatnio zabierało mu najwięcej uwagi? Ale jednak nie. - No mówże w końcu, bo tutaj padne za chwile - dodała zniecierpliwiona, po tym jak usłyszała od niego niezbyt konkretną odpowiedź. Za moment jednak przyszedł właściciel restauracji, który odebrał od niech zamówienie, czym przeszkodził im w rozmowie. Aczkolwiek, udało im się zamówić tutejszy gatunek piwa i dwa kebaby. A potem patrząc na niego wyczekująco dowiedziała się co takiego go trapiło. - Och. - wyrwało jej się w pierwszym momencie, kiedy nie za bardzo wiedziała jak skomentować tę sytuację. Tego się nie spodziewała. Kompletnie. - Ale kto? Widziałeś się z tą osobą? Jakie są rokowania? - dopytała po chwili, gdy dotarła do niej już konkretnie powaga sytuacji. Sama nie wiedziała, czy byłaby w stanie być tyle kilometrów od bliskiej osoby, gdyby ta była hospitalizowana i to w ciężkim stanie. Widząc jego nerwowe gesty, rozmasowywania sobie czoła, chwyciła go za drugą dłoń, którą miał ułożoną na blacie stolika. Cholernie mu współczuła. Już dawno powinna wiedzieć o tym co się stało i być przy nim. W końcu od tego ma się przyjaciół. A Pat chciała go wspierać. Jednak kiedy do jej uszu dotarło słowo "romans", nie była w stanie ukryć zdziwienia. Theo i romans? On, który wolał spokojnie rozwijające się relacje, grzebanie uczuć głęboko, długo rozwijając je i delektując się ich kwitnieniem niczym bukietem wina? - Merlinku Brodaty, to nie brzmi za dobrze. "Wdałem się w romans". Powiedz tylko, że nie rozbijasz rodziny - to pierwsze co przyszło jej do głowy i choć zdawała sobie sprawę z tego, że przyjaciel nie byłby zdolny do czegoś takiego, to wciąż jego słowa brzmiały niepokojąco. - Ale... czekaj, to jedna i ta sama osoba? - wypaliła nagle, powiązując obydwie kwestie, o których jeszcze przed chwilą była mowa. Rzeczywiście szło się pogubić (kiedy nie było się nim i nie uczestniczyło w tym wszystkim), dlatego najlepiej byłoby, gdyby jednak opowiedział jej całą historię od samego początku. Ale nim jednak zdążyła o to poprosić, zadał pytanie. - Wcale nie powinieneś. To znaczy: o mnie pogadamy później. Najpierw to Ty mi wytłumacz jak doszło do tego, że wrąbałeś się w pieprzony romans. Ty? - tym razem w słowach nie kryła zdziwienia, a wręcz zszokowania tym czego dowiedziała się od byłego Puchona. Cóż, była szczera - to trzeba było przyznać. Również chwyciła kufel piwa, aby przysunąć go ku sobie, ale na razie nie tknęła złocistego napoju. Najpierw musiała usłyszeć co się działo u Theodora przez ostatnie tygodnie. Musi trzeźwo spojrzeć na sytuację, żeby móc ją ocenić. Bo oczywiście oceniać będzie. Jakżeby inaczej.
Theodore Kain
Wiek : 27
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 178
C. szczególne : delikatne piegi na nosie i w okolicach oczu / wyraźne oznaki niewyspania - sińce pod oczami, podkrążone ślepia
Nigdy, przenigdy nie powiedziałby o swojej przyjaciółce, że jest samolubna. Czasami działała może zbyt intensywnie, miała niewyparzony język i bywała taktowna jak garboróg w składzie porcelany, ale na pewno nie była samolubna. Wręcz przeciwnie. Wiedział, że zawsze można liczyć na jej pomoc, nawet jeżeli przychodziło się z najgłupszym i najbardziej wstydliwym problemem. Przede wszystkim nie mógł natomiast mieć za złe jej dobrego nastroju. Podczas wakacyjnego wyjazdu aż się przecież prosiło, żeby wyskoczyć na jakieś piwo i kebaba i pogadać o różnych bzdetach, a Patricia nie zdawała sobie przecież sprawy, co takiego dzieje się w jego życiu i co tak boleśnie zatruwa jego myśli. - Wiem, wiem. Ja Ciebie też, Ty mała gnido. – Odwdzięczył się jej jeszcze pięknym za nadobne, starając się utrzymać odpowiedni rytm i pozytywny klimat rozmowy, co jednak nie wychodziło mu dzisiaj do końca naturalnie. – Ty masz pod opieką bandę rozpuszczonych dzieciaków, a powiedzmy sobie szczerze, to jeszcze cięższa harówka niż praca przy wykopaliskach. – Odpowiedział całkiem uczciwie, bo sam nie chciałby wziąć na barki tak ogromnej odpowiedzialności. Pat miała jednak trochę racji. Niełatwo było pogodzić obowiązków zawodowych z odpoczynkiem, bo mimo że sam zdawał się wykorzystywać czas spędzony w Arabii w pełni, niemalże do ostatniej minuty dnia, tak rzeczywiście czuł się już nieco zmęczony i w jakimś sensie nie mógł doczekać się powrotu do nieco powolniejszego tempa i londyńskiej rutyny. Próbował pozbyć się tego zmartwionego, pochmurnego wyrazu twarzy, przywdziać sztuczny uśmiech, dowiedzieć się co tam u niej… ale jego wyraźnie zniecierpliwiona towarzyszka szybko go wyprzedziła, zasypując jednocześnie milionem niewygodnych pytań. Wystarczyło jednak usłyszeć to krótkie „oh”, jakie wydobyło się z jej ust, by wiedzieć, że nie do końca takich newsów się spodziewała. Cóż, on też nie… Podążył wzrokiem za chwytającą go, kobiecą dłonią, a zaraz po tym ułożył drugą rękę na blacie, delikatnie acz nerwowo postukując o niego paznokciami. – Zwolnij trochę z tymi pytaniami. Zaraz wszystko opowiem, ok? Muszę się najpierw napić łyka piwa. – Obiecał jej, a kiedy tylko mężczyzna postawił przed nimi dwa kufle, od razu zatopił swoje usta w chmielowej rozkoszy, chociaż na krótką chwilę zapominając o bożym świecie. Nie na długo, bo musiał zastanowić się, jak najlepiej ubrać w słowa ostatnie wydarzenia ze swojego życia, żeby nie wybrzmiały one tak tragicznie. - Yyy… nie? – To były jego pierwsze słowa po tym jak podniósł głowę znad swojego piwa. Cholera, nawet nie wiedział od czego zacząć. – Właściwie to jest już rozbita...? – Ni to stwierdził, ni zapytał, ponownie przecierając swoje czoło. Eh, musiał wreszcie wziąć się w garść i przejąć inicjatywę, bo w taki sposób nie mieli szans dojść do porozumienia. – Czekaj, zacznijmy od początku. – Uprzedził ją zresztą, że musi poukładać myśli, chociaż nie był względem niej aż tak szczery, bo nie zamierzał wspominać chociażby o tym, co wydarzyło się jakiś czas temu w Lumosie. – Emm… no jakoś tak wyszło, że wdałem się w romans z tym, jak to pięknie określiłaś, bezlitosnym szefem… – Dopiero gdy wypowiedział te słowa na głos, uzmysłowił sobie, że brzmią one jeszcze gorzej niż początkowo mu się wydawało, a przez to jego policzki pokryły się intensywnym rumieńcem. – I tak, to ta sama osoba. Miał wypadek w pracy, a jak wiesz, często mamy do czynienia z różnymi czarnomagicznymi przedmiotami. Nie wiem tak dokładnie, co się wydarzyło, ale oberwał czymś wyjątkowo paskudnym. Czeka go cholernie długa rehabilitacja, będzie musiał też oszczędzać siły i zrezygnować na razie z obecnej pracy… – Kontynuował niemal od razu, na jednym wdechu, chyba celowo nie dając jej czasu na przetrawienie informacji, że sypia ze swoim przełożonym. – Wiesz, Pat… ja sam nie wiem, co z tego wyniknie. Nie wiem nawet czy on traktuje naszą relację poważnie, czy to tylko jakaś nic nieznacząca przygoda. Wiem tylko, że męczy mnie siedzenie tutaj i chciałbym być teraz przy nim. Widziałem jego zakażoną rękę i to naprawdę nie wygląda za ciekawie… – Dodał dość markotnie, krzywiąc usta i wzdychając przy tym głośno. Sięgnął również po swoje jęczmienne piwo, ale zaraz je odłożył, jakby nie był w stanie podjąć żadnej konkretnej decyzji. Po prostu patrzył na dziewczynę smutno, prawdopodobnie potrzebując usłyszeć kilka słów wsparcia.
Patricia D. Brandon
Wiek : 30
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 170cm
C. szczególne : burza kręconych, jasnych włosów; runa protekcyjna za lewym uchem
-Menda i gnida - jak słodko - mruknęła rozbawiona, zanim nie zasiedli przy stoliku, aby przejść na temat swoich pracy, którą obydwoje byli zmuszeni wykonywać w te wakacje - O dziwo, są nawet grzeczni na tym wyjeździe. Ale obym nie zapeszyła tymi słowami i jutro nie musiała interweniować przy okazji jakiejś bójki czy głośnej imprezy w którymś z pokoi - przeraziła ją nieco ta perspektywa, bo to by oznaczało, że chyba pierwszy raz odkąd zaczęła pracę jako nauczycielka musiałaby dać porządną reprymendę uczniom, a nie wiedziała czy obejdzie się bez rękoczynów... MUSI się obejść. O dziwo, nie była tylko szaloną, temperamentną i wybuchową osobą, ale także, kiedy wymagała tego sytuacja, potrafiła i również zrównoważyć nieco swoje emocje, aby móc dostrzec niepokojący wyraz rozmówcy. Zmartwiło ja to jak bardzo wydawał się być nieobecny już początku, kiedy zeszło na jego pracę, a konkretnie na jego przełożonego. Jednak jak to ona, musiała wszystko wiedzieć na już i zupełnie niedelikatnie zasypać go pytaniami. Po chwili jednak jej palce zacisnęły się na jego dłoni, tym samym starając się dodać mu otuchy w tym wszystkim, czym miał się z nią podzielić. Nie odezwała się ani słowem, kiedy oznajmił, że musi najpierw zamoczyć usta w złotym trunku z pianą, aby móc jej wszystko powiedzieć. Kiedy otrzymali część swojego zamówienia, sama powstrzymała się na moment od tego, aby upić swoje piwo, jedynie, nerwowo poprawiając się na siedzisku. A potem już nie wytrzymała i musiała go ponaglić. Wytrzeszczyła lekko oczy, słysząc o już rozbitej rodzinie. - Kain, w co Ty... - się wpakowałeś - chciała powiedzieć, jednak przerwał jej, stwierdzając, że należałoby zacząć tę historię od początku. I prawidłowo. Chociaż już na tym etapie się jej nie podobało... Tym bardziej, kiedy usłyszała kto jest jego kochankiem. - Na Morgane, Theo, romans biurowy? I co na to Wasz regulamin? - wyrwało się jej, bo oczywiście nie chciała go jeszcze bardziej dobijać, a bardziej uświadomić mu, że to na bank skończy się źle. Zawsze tak jest z tego typu relacjami - Cholera, jakby tego było mało... - skomentowała krótko słysząc o tym, że ten sam szef jest tą "bliską osobą", która wylądowała w poważnym stanie w klinice. Im więcej o tym słuchała, tym bardziej blada się robiła. Rzeczywiście, nie było dobrze. Czemu tak wspaniałej osobie, jaką był Theo przytrafiały się tak złe rzeczy? To było okropnie niesprawiedliwe. Czekała aż skończy. Aż wyleje z siebie wszystko, co w tej chwili mu ciąży. Potrzebował tego, widziała to. Z resztą najlepsza w takim stresie była rozmowa. Bo niewątpliwie to wszystko było cholernie stresujące. Tak samo jak to, że w tej chwili nic nie mógł zrobić dla swojego szefa. Widząc ten rozkrawający serce smutek w jego oczach, w jej własnych pojawił się nagle wyraz głębokiego wsparcia. Chciała dodać mu otuchy i powiedzieć, że będzie dobrze. Ale skąd mogła to wiedzieć? Skoro to dość poważny wypadek, mogło być różnie, ale trzeba było być dobrej myśli. W końcu sama korzystała z magirehabilitacji, przy okazji początkowego okresu, w którym uczyła się żyć ze swoją klątwą. Istniało wiele schorzeń czy też urazów magicznych (nawet tych spowodowanych na skutek przedmiotów czarnomagicznych), które dało się wyleczyć, nawet jeśli przewlekłe było się skazanym na eliksiry i wizyty kontrolne u uzdrowicieli. - Nie ważne co by to nie było, czy jednorazowa przygoda czy coś większego, to normalne, że się martwisz. - odezwała się po dłuższej chwili ciszy, jaka między nimi zapadła. Nadal trzymała jego dłoń, którą mocniej ścisnęła i pogładziła kciukiem jej grzbiet. - Ale uwierz mi, wykaraska się z tego. Mamy magię leczniczą na takim poziomie, że spokojnie dadzą sobie z tym radę. Popatrz, ja jestem tego dobrym przykładem. Mogę nawet latać. - wiadomo, że wolałaby być w pełni sprawna, ale mimo wszystko lepszy stan obecny, niżeli aktywna klątwa po czarnomagicznym medalionie. Nie miała pojęcia z jakim artefaktem miał do czynienia szef Theodora, ale była pewna, że uzdrowiciele i magirehabilitanci w Mungu zrobią wszystko co w ich mocy, aby był tak sprawny jak wcześniej. - I wiem, że chciałbyś tam być, przy jego łóżku, ale nic byś tym nie zdziałał. Musi skupić się na powrocie do zdrowia. A tym bardziej, jeśli macie... hmm, niejasną sytuację, może lepiej, no wiesz na razie zbytnio się nie angażować - zasugerowała, posyłając mu nieco niepewne spojrzenie, bo nie wiedziała na ile zaangażowanie Theo na ten moment poszło do przodu. Ale tak, Patricia i jej złote rady, część pierwsza.
Theodore Kain
Wiek : 27
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 178
C. szczególne : delikatne piegi na nosie i w okolicach oczu / wyraźne oznaki niewyspania - sińce pod oczami, podkrążone ślepia
- Wspaniały duet. – Skwitował krótko, spoglądając na nią z pobłażaniem, ale musiał przyznać, że nawet pomimo parszywego nastroju, niekiedy trudno było mu się nie uśmiechnąć na widok jej rozbawionej twarzy. – Strzelam, że połowa za Twoimi plecami próbowała już tego słynnego mudminu. Na pewno trudno tych uczniaków upilnować, ale trzymam kciuki, żebyś do końca wyjazdu nie musiała jednak interweniować i ratować nikomu tyłka. – Chciał dodać jej otuchy, ale w sumie ciekaw był jak Patricia poradziłaby sobie z bandą rozwydrzonych dzieciaków i czy udałoby się jej powstrzymać swój własny, wybuchowy temperament. Domyślał się, że hogwartczycy nie będą mieli z nią lekko, ale z drugiej strony była osobą młodą, energiczną zawsze skorą do pomocy, więc nie sposób było jej również odmówić wielu zalet. A że była stanowcza… cóż, w takiej pracy to chyba dobrze; w innym wypadku można by było przecież w tym szkolnym gwarze zwariować. Chwilę później sączył już swoje piwo, próbując poukładać myśli w jedną, zgrabną całość, co początkowo nie wyszło chyba najlepiej, jeśli wziąć pod uwagę gwałtowną reakcję jego towarzyszki. Próbował ją uspokoić, obiecując że zaraz wszystko wyjaśni, ale kompletna historia wcale nie wybrzmiała przecież o wiele lepiej. – Eh, no nie wiem co mam Ci powiedzieć… – Westchnął cicho, omiatając ją przepraszającym spojrzeniem, ale jeżeli miałby być szczery, chyba wcale nie czuł się winny. Ba, gdyby ktoś nagle cofnął czas, podjąłby dokładnie taką samą decyzję, bo nawet teraz tęsknił za tym ciepłym spojrzeniem ciemnozielonych tęczówek. – Jak każdy regulamin. Myślałem, że powiesz mi coś w stylu, że zasady są po to, żeby je łamać. – Dodał zaraz, siląc się nawet na nieco szerszy uśmiech, bo wydawało mu się, że takie słowa pasowałyby do niej jak ulał. Nie dziwił się jednak, że ich nie wypowiedziała, bo chyba nadal była w szoku, że jej młodszy przyjaciel najwyraźniej przejawiał tendencję do niepotrzebnego komplikowania sobie życia. Problem w tym, że zamiast go wesprzeć, sama – chyba nie do końca przemyślanie - zaczęła snuć czarne scenariusze, co sprawiło, że Theo pobladł jeszcze bardziej i teraz prawdopodobnie oboje wyglądali tak, jakby mieli za moment zemdleć. Kain starał się jednak opanować, a po kolejnym łyku piwa, opowiedział do końca wszystko to, co leżało mu na sercu, jednocześnie wpatrując się w nią smutnymi, szklącymi się ślepiami. Niecierpliwie czekał na jakiekolwiek słowo z jej strony, ale nawet gdy milczała, wyczuwał bijące od niej ciepło i głębokie współczucie, a chociaż nie zrobiła nic takiego, chyba i tak było mu nieco lżej. Może po prostu potrzebował się komuś wygadać, wiedzieć że nie został z tym wcale sam. - Nawet nie wiesz jak bardzo… – Mruknął smętnie, żałując że nie może zaraz złapać kolejnego świstoklika do Londynu. Jego spojrzenie na moment uciekło w kierunku jej palców zaciśniętych mocniej na jego dłoni, ale zaraz znów powrócił nim na jej twarz. – Fakt. I to bardzo dobrze latać. – Nawet udało mu się przybrać nieco weselszy ton i obdarzyć ją subtelnym uśmiechem, bo jakby nie patrzeć, to jak Brandon poradziła sobie z czarnomagiczną klątwą z pewnością napawało optymizmem, podobnie jak jej obecny, nie najgorszy przecież stan. Chyba właśnie takich historii, z pozytywnym zakończeniem, było mu właśnie trzeba. – Może i racja, ostatnio trochę go zamęczyłem rozmową. – Przyznał dziewczynie, ale skrzywił się lekko na drugą część jej wypowiedzi. – Mądrego to i miło posłuchać, tylko… nie wiem czy na to nie jest już trochę za późno… – Dodał ściszonym głosem, jakby sam obawiał się własnych uczuć. Pomimo że czerpał z nimi pełnymi garściami, do tej pory nie dopuszczał do siebie myśli, jak mocno przywiązał się do swojego przełożonego. Dopiero ten wypadek, wizyta w szpitalu uzmysłowiły mu, że wpadł jak śliwka w kompot i że z pewnością nie myśli już o ich relacji tylko w kategoriach „pracowniczego romansu”. - Nie mówmy już o tym, i tak na odległość mogę się jedynie martwić. Lepiej opowiedz, co u Ciebie. – Zaproponował zmianę tematu, bo miał wrażenie, że odsunięcie myśli o George’u na bok na jakiś może mu pomóc odzyskać wewnętrzny spokój. Poza tym nie widział się z Pat tak długo, że też chciał wiedzieć, co ciekawego wydarzyło się ostatnio w jej życiu. Zachęcał ją gestem uniesionej dłoni, ale i tak musieli na chwilę przerwać rozmowę, kiedy właściciel przyniósł do ich stolika dwa gorące kebaby. Theo od razu wgryzł się w swojego, ostrego, czując nagłe uderzenie gorąca, o którym zewnętrznie świadczyły również kropelki poty spływające po jego skroni.
Patricia D. Brandon
Wiek : 30
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 170cm
C. szczególne : burza kręconych, jasnych włosów; runa protekcyjna za lewym uchem
- Czasami człowiek lepiej śpi, jeśli o pewnych rzeczach po prostu nie wie - skwitowała jego podejrzenie co do nielegalnych ciągutek jej podopiecznych, odsuwając od siebie myśl, że nieletni uczniowie brali się za takie rzeczy. Owszem, ona też była nie tak dawno młoda, ale teraz za nich odpowiadała, zwłaszcza w tak dużym i nowym mieście, gdzie faktycznie mogły im do głowy przyjść bardzo głupie pomysły. Informacja o tym, że jej przyjaciel sypia z własnym szefem nie należała do codziennych, lekkich newsików. Dlatego też zareagowała mocno, intensywnie i zgodnie z tym co wzbudzał w niej ten fakt. Też nie była święta, ale jednak nigdy nie wdała się w romans z kimś kto był jej przełożonym. Szkoda tylko, że jej szczera reakcja wcale nie pokrzepiła Theodora. Ale chociaż była szczera. - Theo... - zaczęła na jego słowa, starając się zabrzmieć czule, by podnieść go na duchu. Był okropnie przejęty tym wszystkim. Było to doskonale widać na jego twarzy, przez co momentalnie przywołała się do porządku. Nie było w tym jego winy. Ni zawsze panuje się nad swoim pożądaniem. Czasami to po prostu się dzieje. Sama odczuła to na własnej skórze... - Ale w takim stanie mu nie pomożesz. - oznajmiła, posyłając mu stanowcze spojrzenie. I choć był rozbity i w cholernej rozsypce, trzeba było mu kogoś, kto w jakiś sposób nie tylko go pocieszy, ale postawi do pionu. W końcu nie był już rozmiękłym Puchonem, ale facetem, który zamiast się mazać, powinien okazać wsparcie i choćby na zewnątrz pokazywać, że jest się twardym. Dla tej osoby. Cóż, nie mogła wiedzieć na jakim etapie jest ich relacja. Nie zdawała sobie sprawy z tego jak bardzo Theodor już w to wszedł... Dlatego założyła, że jednak jeszcze nie jest za późno, żeby powstrzymać swoje uczucia. Ale jednak się myliła... Spojrzała na niego zmartwionym wzrokiem, lekko wzdychając, kiedy usłyszała, że już prawdopodobnie się zaangażował w jakimś stopniu. - Okej. Dobra. W takim razie w tym temacie nic już nie zrobimy. Jak długo ma przebywać w Mungu? Spróbuję dopytać koleżankę uzdrowicielkę, tam pracującą może się czegoś jeszcze dowie... - myślała na głos, próbując jakoś ogarnąć tę sytuację. Jak na razie liczyło się to, żeby w spokoju wracał do zdrowia. Teosiowe rozterki sercowe, na chwilę trzeba odłożyć na bok. Usłyszawszy pytanie o nią, uśmiechnęła się przelotnie, po czym przeniosła wzrok na mężczyznę, który niósł ich jedzenie. Zobaczywszy swojego gigantycznego kebaba, aż oczy jej zabłysły. Tak smakowicie wyglądał. Poszła więc w ślady Kaina i nadgryzła także swojego, rozkoszując się cudownym, mięsnym zawijasem z warzywami i sosem. Chwyciwszy kufel z piwem, wzięła solidny łyk, zachwycając się w myślach tym połączeniem potrawy i trunku. - Cieszę się, że udało się nam spotkać. Ten kebs jest nieziemski - oznajmiła szczerze, śmiejąc się pod nosem i bawiąc się sreberkiem wokół zawijasa - Hmm, co u mnie...? Na Wyspach zaczęłam ponownie zbierać materiały do procesu przeciwko Miltonowi, bo nie daruje mu tego, że przez niego będę musiała prawdopodobnie do końca życia być na eliksirze czuwania... - oczywiście chodziło o mężczyzne, który był jej stalkerem i który podrzucił jej przeklęty medalion, w skutek czego nabyła swoją klątwe -...który chyba uszkadza mi szare komórki, bo pewnego pięknego dnia pojawiłam się u Verey'a w mieszkaniu i wskoczyłam mu do łóżka... - chyba musiała o tym wspomnieć. Wyznanie za wyznanie. A że chyba byli obydwoje kompletnymi durniami, biorąc pod uwagę to, że ona bzyknęła się facetem, który po każdym meczu ma inną laskę w łóżku, to praktycznie było to porównywalne z sypianiem ze swoim przełożonym. Ani jedno, ani drugie nie miało racji bytu. Byli kretynami.
Theodore Kain
Wiek : 27
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 178
C. szczególne : delikatne piegi na nosie i w okolicach oczu / wyraźne oznaki niewyspania - sińce pod oczami, podkrążone ślepia
- Widzę, że przynajmniej masz zdrowe podejście do swojej pracy. – Odpowiedział jej wyraźnie rozbawiony, a nawet przez moment pomyślał, czy nie powinien kiedyś poznać Patricii z George’em. Mężczyzna wiele mógłby się od niej nauczyć. Szybko jednak odrzucił ten pomysł na bok, bo już samo wspomnienie szefa i czarnych żył otaczających jego całe ramię napawało go milionem obaw, o których chciał przecież na jakiś czas zapomnieć. Nie dlatego, że przestały go interesować, co to to nie. Po prostu zrozumiał, że nie może się nimi wiecznie zadręczać, szczególnie będąc tak daleko, kiedy tak naprawdę niewiele mógł Walkerowi pomóc. News z pewnością nie należał do tych codziennych, a jego towarzyszce szczerości nie można było odmówić, ale na szczęście nie wprawiła go swoimi słowami w jeszcze gorszy nastrój z dość prostego względu: było o to trudno. Na tyle przejmował się stanem zdrowia swojego przełożonego, że nie miał już nawet głowy do tego, by zastanawiać się jak bardzo niemoralnym i niezgodnym z pracowniczym regulaminem jest ich gorący romans. O ile więc w innych okolicznościach może i skupiłby się na potencjalnych konsekwencjach, tak teraz wyjątkowo swobodnie przeszedł nad nimi do porządku dziennego. Poza tym Brandon szybko się zrehabilitowała, a swym czułym tonem nawet, w niewielkim stopniu, zdołała podnieść jego morale i przywołać go do porządku. – Wiem, staram się o tym nie myśleć, ale teraz rozumiesz już czemu wkurza mnie ten wyjazd. – Odpowiedział jej jakby spokojniej, a mimo że nadal sprawiał wrażenie wewnętrznie rozbitego, tak jednak widać było że porady dziewczyny nie poszły wcale na marne. Miała rację. Nie był już dzieckiem, a nawet jeśli nigdy wcześniej nie znalazł się w takiej sytuacji, musiał zagryźć zęby, nie pozwalając negatywnym emocjom przejąć nad sobą kontroli. W tak opłakanym stanie nie był wszak żadną podporą, a czy nie takiej potrzebował właśnie jego szef? Widząc jej zmartwione spojrzenie, wzruszył delikatnie ramionami i skrzywił się lekko, pokazując jej tym samym, że niewiele może na swój przypływ emocji poradzić. Mimo że nie znali się z Walkerem zbyt długo, mimo że w ogóle nie planował wpaść w jego objęcia, tak teraz kiedy ten trafił do szpitala, zrozumiał że zależy mu nie tylko na cielesnych przyjemnościach, ale również na rozwinięciu tej relacji. Niezbyt łaskawy los po prostu przyśpieszył pewne procesy myślowe i dobitnie ujawnił potrzeby jego serca, które w innym wypadku być może jeszcze przez jakiś czas pozostałyby uśpione. – W Mungu to z tego co wiem niedługo, około dwóch tygodni, ale potem czeka go bardzo długa rehabilitacja. Mam nadzieję, że wtedy, po powrocie, bardziej mu pomogę. – Podzielił się z nią szczątkową wiedzą, którą sam posiadał, a zaraz po tym obdarzył ją wdzięcznym uśmiechem. – Gdyby Ci się udało czegoś dowiedzieć, daj znać. Co prawda trochę go przycisnąłem podczas tej ostatniej wizyty, ale sam nie wiem, czy nadal nie zdecydował się oszczędzić mi jakichś niemiłych szczegółów. – Na tym zakończył temat, bo i tak nie mogli dojść do niczego bardziej konstruktywnego. Doceniał jednak wsparcie Patricii, to że towarzyszka go wysłuchała i mimo początkowej, naturalnej reakcji, nie oceniała jego decyzji co do wdania się w intymną relację z przełożonym. Nie był naiwny i wiedział, że nie było to do końca rozsądne posunięcie, ale z pewnością nie potrzebował teraz krytyki. Nadgryzł kebaba z drugiej strony, popijając zaraz ostry posmak piwem i już sam nie był pewien, od czego nagle zrobiło mu się tak gorąco. Odruchowo sięgnął jednak do swojego kołnierzyka i odpiął dwa guziki koszuli, a potem grzbietem dłoni otarł spływającą po skroni kropelkę potu. – Zajebisty. – Mimo zaczerwienionej skóry odpowiednio skwitował tutejszą kuchnię, bo rzeczywiście dawno nie jadł lepszej baraniny. - Gdybyś potrzebowała pomocy w posegregowaniu tych materiałów albo ułożenia jakiejś kwiecistej mowy do sądu, to wiesz… możesz na mnie liczyć. – Wtrącił gdzieś pomiędzy jednym, a drugim kęsem, ale po kolejnych jej słowach kawałek arabskiego pieczywa praktycznie stanął mu w gardle. Zakrztusił się, instynktownie sięgnął po kufel z piwem i dopiero gdy chmielowa ciecz pozwoliła mu oczyścić przełyk, odchrząknął głośno, spoglądając oniemiałym wzrokiem na swoją towarzyszkę. – Temu Verey’owi? Czy nie wspominałaś czasem kiedyś, że to ostatni facet, z którym poszłabyś do łóżka…? – Tym razem to on się empatią nie popisał, bo zamiast okazania w jakikolwiek sposób swojego wsparcia, po prostu wytknął jej dawne uwagi na temat Arthemisa. No tak… faktycznie oboje byli skończonymi kretynami. – Fajnie chociaż było? – Takim pytaniem chyba tylko się pogrążał, ale prawdę mówiąc, nie wypowiedział go już w pełni świadomie. Twarz poczerwieniała mu bowiem jeszcze bardziej, a mimo że odłożył na bok swojego kebaba, zaczarowane jedzenie zdążyło już chyba wywrzeć wpływ na jego psychikę, bo nagle omiótł sylwetkę blondwłosej pożądliwym wzrokiem, jak gdyby to ją chciał pożreć na dzisiejszą kolację. – A wiesz, że nieziemsko dzisiaj wyglądasz… – Rzucił rozmarzony, a chwilę później siedział już tuż obok niej, zdecydowanie zbyt blisko, z zawadiackim uśmiechem na ustach. Jedną ręką sięgnął po swoją, ostrą kanapkę z mięsem, a drugą niezwykle zmysłowo odgarnął kosmyk włosów na twarzy Patricii. – Musisz spróbować też tego! – Wpierw otarł kciukiem jej przybrudzone sosem usta, a potem oblizał swojego palca perwersyjnie na jej oczach, żeby zaraz po tym niemal na siłę przytknąć jej do twarzy swojego kebaba. – Nakarmię Cię. – Upierał się, a całe jego ciało zdawało się palić żywym ogniem. Póki co nie dochodziło do niego kompletnie nic, otoczenie jakby przestało dla niego istnieć. Liczyła się tylko Brandon i kawałki baraniny w towarzystwie pikantnego, paprykowego sosu.
Patricia D. Brandon
Wiek : 30
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 170cm
C. szczególne : burza kręconych, jasnych włosów; runa protekcyjna za lewym uchem
Starała się go zrozumieć. I faktycznie, jeśli zbliżył się do swojego szefa na tyle, aby w tej chwili nie myśleć o niczym innym, będąc w tak urokliwym miejscu, jak tylko o nim - musiały wkraść się w ich relacje głębsze uczucia. Jednak, tak jak mówiła, Kain nie był w stanie w żaden sposób mu pomóc, nawet jeśli byłby przy nim, tam na miejscu. Ale wciąż, pozostawała kwestia jego psychicznego komfortu. Szkoda, że tak się to wszystko niefortunnie ułożyło. Widząc jego przejętą twarz, westchnęła przyznając w mu w myślach racje. Miał prawo czuć się paskudnie, przez wzgląd na poszkodowanego mężczyznę, z którym w dodatku miał niejasną relacje. Skinęła lekko głową, na znak zrozumienia, wiedząc, że żadne jej słowa nie zmienią jego podejścia do sprawy. Naturalnym było, że nie mógł skupić się na wyjeździe mając z tyłu głowy stan George'a. Ale musiał być silny, aby okazać mu wsparcie i pomóc mu w ten sposób szybciej przebrnąć przez ten trudny okres. Dla niego, ale też dla własnego zdrowia psychicznego. W końcu znała go na tyle, że wiedziała jak bardzo może zatracić się w zamartwianiu. A to de facto niewiele da. - Postaram się. Jak tylko mi się uda, wyśle Ci sowe jak najszybciej - zadeklarowała, będąc świadoma tego jak wiele to dla niego znaczy. Chciała w jakiś sposób go uspokoić, jednak nie była pewna jakie informacje uzyska od Perpetuy. Miała nadzieję jednak, że rokowania nie są aż tak kiepskie. - Spokojnie, myśle, że nie jest aż tak źle jak sobie to wyobrażasz. Przez nerwy możesz to wyolbrzymiać. - nie chciała zabrzmieć jak ignorantka, ale zwyczajnie po ludzku złagodzić jego pesymistyczne nastawienie. Dopóki nie wiedział na pewno jak sprawa rehabilitacji Walkera się ma, nie powinien martwić się na zapas tym, że mężczyzna spędzi na niej połowę swojego życia. Była gotowa zrobić wszystko, aby chłopak miał choć przez chwilę lżejszą głowę bo w ten sposób prędzej nabawi się załamania nerwowego, niżeli pomoże przełożonemu. W końcu upiła łyk piwa z kufla, który stał przed nią. Spróbowała swojego kebaba, który zdawał się być co najmniej dwa razy większy od tego, który Theo trzymał w ręku. Ale trzeba było przyznać, że był naprawdę obłędny, o czym nie omieszkała powiedzieć przyjacielowi. Za chwilę jednak opowiedziała mu po krotce o swoich przygotowaniach do kolejnego procesu przeciwko swojemu stalkerowi i otrzymała prędko propozycje pomocy od byłego Puchona. - Wiem, że mogę. I zdaje się, że skorzystam z Twojej pomocy, bo kilka tygodni temu złożyłam w Waszym biurze zlecenie ponownej analizy medalionu. Potrzebuje szczegółowego raportu, ale jak widać to może potrwać. Byłbyś w stanie zorientować się na jakim to jest etapie? - nie chciała wczesniej zawracac mu głowy, bo wiadomo jak to jest w nowej pracy - nikt nie chce się zbytnio wychylać. Ale teraz, kiedy już zapewne zaaklimatyzował się w biurze, może mógłby sprawdzić czy w ogóle ktoś wziął się za jej sprawę. Przespanie się z Arthemisem, dla niej samej było niemałym szokiem. Dokładnie takie miała wcześniej podejście - był ostatnim mężczyzną, z którym wylądowałaby w łóżku. Ale co mogła poradzić na to, że wtedy zadziałał jej instynkt? Nie tylko faceci go mieli. A Verey był pociągającym egzamplarzem, nawet jeśli przez te lata, wnerwiał ją niemiłosiernie. - Popatrz jak człowiek naćpany eliksirami traci głowe... - skomentowała tylko, w odpowiedzi na jego pytanie, sięgając ponownie po kufel z piwem, aby upić spory łyk. Odstawiła szkło na blat, dokładnie w tej chwili, kiedy Theo spytał jak było. Kolejne westchnienie. - Chcialabym móc powiedzieć, że jest kiepski. Ale było... zajebiście. Zawsze myślałam, że to tylko jego czcze przechwałki, ale ewidentnie umie w te klocki. - co jak co, ale jemu musiała powiedzieć prawdę. Na początku przyjęła postawę zaprzeczania w myślach, tego jak było jej z Arthem cudownie, ale ewidentnie coś zaczęło się między nimi zmieniać i pękła. O czym też chyba powinna Kainkwi wspomnieć. - W dodatku, z miłą chęcią bym to powtórzyła. Ale cholera, boje się tego co będzie potem... - wyznała, wyraźnie markotniejąc i patrząc na Theodora z wyrazem bezsilności. Strach pomyśleć, co by było gdyby jeszcze seks z Verey'em spodobał by się jej bardziej niż to konieczne. Po chwili jednak, nadgryzła kolejny raz swojego zawijańca, zachwycając się w myślach jego niecodziennym smakiem. Połączenie warzyw, mięsa i sosu było idealnie zbalansowane i tak wyraziste, że nie mogła sobie odmówić kolejnej porcji, która znalazła się w jej ustach. Wtem jednak, żując leniwie to pieszczące podniebienie cudo, zatrzymała wzrok na przyjacielu, który nagle postanowił ją skomplementować. Jednak nie to było najdziwniejsze, a spojrzenie, którym ją obdarzył. Zmarszczyła brwi, zerkając na niego z ukosa, kiedy poprawił jej włosy. - Dziękuje, ale... - zaczęła nieco skonfundowana, ale przerwał jej, sięgając jej warg palcem, który za moment lubieżnie wręcz oblizał z sosu. Rozchyliła lekko usta ze zdziwienia. Czy to na pewno był Theo? - Okej, dobra, spróbuje, ale sama - rzuciła po chwili, kiedy postawił jej pod twarz swojego kebaba. Jednak coś podpowiadało jej, że powinna przystać na pomysł Kaina, przez co w jednej chwili zmieniła zdanie i odwracając się w jego kierunku dość gwałtownie, odłożyła swojego megakebsa. - Albo dobra, nakarm mnie. Będzie śmiesznie - oznajmiła nagle pewna tego, że dobry pomysł. Przysunęła się najbliżej jak tylko się dało na siedzisku, a to sprawiło, że zauważyła niemal od razu na jego górnej wardze niewielką ilość czerwonego sosu. Nawet nie zastanawiając sie nad tym jak bardzo to nierozsądne posunięcie, pochyliła się ku niemu, aby jak gdyby nigdy nic zlizać koniuszkiem języka resztę sosu. -Mm, naprawdę ostry. Daj spróbować - zaśmiała się wręcz melodyjnie, skinąwszy na kebsa, ktorego Theo trzymał w ręku. Nie miała pojęcia co jej się działo, ale wszystko co wydawało się wczesniej niedorzeczne, teraz uznawała za świetną zabawę.
Theodore Kain
Wiek : 27
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 178
C. szczególne : delikatne piegi na nosie i w okolicach oczu / wyraźne oznaki niewyspania - sińce pod oczami, podkrążone ślepia
W przeciwieństwie do niego, owładniętego zmartwieniem i pesymistycznymi myślami, Patricia spoglądała trzeźwo na sytuację zaistniałą pomiędzy nim a George’em i trudno było odmówić jej trafnych uwag. Nie wyraziła również tego wprost, ale właściwie to dzięki niej uświadomił sobie, że uczucia względem mężczyzny wymknęły mu się spod kontroli i że pragnąłby go umiejscowić w relacji innej niż tylko gorący, zakazany romans. Poważniejszej, prawdziwej. Ten poryw serca z jednej strony go przerażał, ale z drugiej w jakimś stopniu załagodził jego nerwy. Zrozumiał bowiem, że nie ma takiej przeszkody, która by go zniechęciła i że nawet teraz, kiedy Walker zmagał się z czarnomagicznym paskudztwem płynącym w jego żyłach, gotów jest poradzić sobie ze wszelkimi przeciwnościami losu. Brandon nie tylko go pocieszyła, ale naprawdę dodała mu siły do walki. – Dzięki, Pat. Pewnie masz rację. – Wysoko cenił sobie jej wsparcie, a w ramach wdzięczności obdarzył ją nawet nieco wyraźniejszym, wcale niewymuszonym uśmiechem. Przełknął sporawy kęs kebaba, ale odłożył go na stojący przed nim talerz, kiedy jego towarzyszka wspomniała o zleceniu, które na dłużej utknęło w biurze rzeczoznawców. – Trzeba było mówić wcześniej… – Westchnął w duchu, bo gdyby tylko wiedział o opóźnieniach, z pewnością zrobiłby wszystko, by przyśpieszyć nazbyt sformalizowaną procedurę. – Pewnie, że mogę, a kto wie… może po powrocie będę mógł je nawet przejąć… się okaże. – W dość oczywisty sposób odniósł się do perspektywy awansu, ale urwał naprędce, nie chcąc zapeszać nadal niepewnej przeszłości. Co prawda póki co praca przy wykopaliskach szła mu bardzo dobrze, ale nie mógł przewidzieć, jaką ostatecznie opinię wystawi mu Hefferson, szczególnie że facet potrafił całkiem skutecznie ukrywać swoje emocje i zamiary. Zamoczył usta w piwie, nim chwycił zębami kolejny kawałek zawiniętego w tortillę mięsa z warzywami, nie zdając sobie jeszcze sprawy z tego, jak wiele wstydu się wraz z nim naje. Żadne znaki na niebie i ziemi nie zwiastowały przecież tego, że niedługo kompletnie straci rozum i zapłonie żywym pożądaniem do swojej przyjaciółki. – Naćpany eliksirami? – Dopytał skołowany, mając wrażenie, że na skutek przeszywającego gorąca opuścił jakiś istotny fragment rozmowy. Szybko machnął jednak na to ręką. – Eliksiry zdecydowanie nie są dobrym doradcą… – Przypomniał sobie w jaki sposób „poderwał” swojego szefa, co nie tylko rozbudziło jego poczucie winy, ale również ponownie przyozdobiło jego policzki szkarłatem. Do tego występku wolał się jednak Patricii nie przyznawać w obawie, że całkiem straciłaby do niego szacunek. Przyssał się za to na dłużej do swojego kufla i uśmiechnął się wymownie w odpowiedzi na westchnienie towarzyszki. – Przynajmniej reputacja się sprawdziła. – Pozwolił sobie na ten niewinny żart, ale po kolejnych słowach Brandon o upragnionej powtórce widać było, że się zamyślił. – Wychodzi na to, że oboje jesteśmy głupi, ale wiesz co? Może czasami warto poddać się porywom serca i na chwilę zapomnieć o zdrowym rozsądku… – Mruknął niepewnie i prawdopodobnie były to ostatnie słowa, które wypowiedział względnie świadomie i trzeźwo, bo wystarczyło kilka kolejnych kęsów, by kebab całkowicie przejął nad nim kontrolę, zmuszając go do lubieżnych gestów i zrobienia z siebie skończonego idioty. Nie był w stanie delektować się idealnym połączeniem baraniny i skomponowanych z nią dodatków, kiedy o wiele intensywniej kusił go smak ust towarzyszki. Dosłownie chwilę po tym jak dziewczyna koniuszkiem języka zlizała resztki sosu z jego dolnej wargi, przystał na jej propozycję i zaczął karmić ją swoją ostrą przekąską, mimo że jego spojrzenie zdawało się jakby nieobecne. Nie słuchał już nawet jej słów, w amoku wpijając się w jej usta i dopiero odgłos upadającego gdzieś po drugiej stronie lokalu krzesła wybudził go z tego przeklętego otępienia. Niczym poparzony prądem odsunął się od swojej towarzyszki, jeszcze chwilę przyglądając się jej oczom z niemym zaskoczeniem wypisanym na twarzy. – Cholera, Pat… Strasznie cię przepraszam. Nie wiem co we mnie wstąpiło. – Tłumaczył się rozpaczliwie, kiedy nagle jego wzrok zatrzymał się na zawiniętym w sreberko kebabie, co przypomniało mu jednocześnie o niedawnym spotkaniu z Robin. Najwyraźniej tym razem to on padł ofiarą „magicznych przypraw”. – Czy w tym mieście zawsze muszą dodawać do żarcia jakiś syf… Nie jedz tego, nie wiadomo czego dorzucili tobie... – Uczciwie uprzedził dziewczynę, samemu odkładając pozostałości po zamówionym obiedzie na talerz. Przynajmniej piwo wydawało się bezpieczne… chociaż sam już nie był pewien. Postanowił jednak zaryzykować, bo po tym co się wydarzyło zdecydowanie musiał się napić. – Mam nadzieję, że nie palnąłem przy okazji jakiejś głupoty… To co z tym Arthemisem? To znaczy wiesz… liczysz na coś więcej, czy to tylko niezobowiązujące schadzki? – Próbował jakoś zgrabnie powrócić do tematu rozmowy, jednocześnie pragnąć zmazać widmo swojej porażki i dojmujące uczucie wstydu, które towarzyszyło mu na samą myśl, że jeszcze przed chwilą, jak wygłodniałe zwierzę, rzucił się na Merlinowi ducha winną Patricię.
Patricia D. Brandon
Wiek : 30
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 170cm
C. szczególne : burza kręconych, jasnych włosów; runa protekcyjna za lewym uchem
Wystarczyła chwila rozmowy, aby doszli w myślach do bardzo prostych wniosków, mianowicie: oboje byli w bardzo podobnej sytuacji. Zarówno Brandon, jak i Theodor stracili kontrolę w przypadku swoich specyficznych relacji i nie wiedzieli teraz za bardzo jak z tego wybrnąć. Ale faktem było, że najpierw musieli uświadomić sobie, że jednak oboje zaangażowali się w nie bardziej niż powinni i niedługo będą musieli stawić temu czoła temu stanowi rzeczy. - Wystarczy mi, że upewnisz się, że ktoś to zlecenie przejął. Pewnie będziesz miał masę obowiązków po tym awansie, więc nie chcę zabierać Twojego cennego czasu. - oznajmiła zgodnie z prawdą, nie chcąc wykorzystywać przyjaciela. Wierzyła w to, że dostanie to stanowisko i chciała, aby skupił się na swoich nowych zadaniach w biurze, a niekoniecznie aby rozpraszał się jej sprawą. To nie było aż tak pilne. Kiedy zbierze wszystkie materiały, będzie kontaktować się ze swoim prawnikiem, a wtedy ustalą datę procesu. Na razie sama też nie miała głowy, aby zająć się tym tak mocno jakby chciała. A drugi raz, musi przygotować się do tego doskonale, aby wygrać. -Niedawno zmieniła mi się receptura tego mojego specjalnego eliksiru czuwania. Sama o to poprosiłam moją uzdrowicielkę, po tym jak jeden z kolegów z pracy był tak miły, że podjął się próby osłabienia klątwy. I jest teraz nieco mniej odczuwalna, ale też czuję się po tym jakaś taka... nieswoja - wytłumaczyła mu pokrótce, dlaczego uważa, że jest to wina eliksiru, który codziennie rano zażywa. Może się myliła, magomedykiem nie jest, ale jednak od tego czasu, kiedy pije ten zmieniony wywar, ma wrażenie, że zachowuje się nieco dziwnie. - Masz rację. W ogóle z takimi specyfikami trzeba uważać. - zgodziła się z nim, pewna, że eliksiry to bardzo niebezpieczne mikstury, które powinno się zażywać z rozwagą. - Ja niczego nie żałuję. Ale bardziej... boję się tego do czego mnie to zaprowadzi. Ten brak rozsądku... - oznajmiła nieco ciszej, zastanawiając się jak sprawa z Arthemisem mogłaby się potoczyć, gdyby jednak do tej powtórki doszło. Jednak na krótki moment nie było im dane kontynuować rozmowy, bo magia potrawy, której skosztowali, przejęła nad nimi kontrolę. Theo niesiony pikantnym smakiem kebaba, nie mógł powstrzymać się od intensywnego pożerania jej wzrokiem, natomiast ona sama poczuła dziką chęć do mało rozsądnego gestu usunięcia z jego wargi sosu za pomocą własnego języka. I nim się obejrzała przyjaciel pochwycił jej usta w pożądliwym pocałunku. Gdyby była całkowicie sobą pewnie już w pierwszej chwili, odsunęłaby się, widząc, że coś jest nie tak, ale przez magiczne jedzenie była popychana do bardzo nierozważnych zachowań. Jednak na szczęście Theo opamiętał się po chwili, kiedy odsunął się z wyrazem głębokiego zaskoczenia w oczach. - No coś Ty. Przecież nic takiego się nie stało. To znaczy... to było miłe i przyjemne. Ale chyba masz racje, to przez tego kebaba - nie była w żaden sposób skrępowana, ani tym bardziej zła na niego. Po prostu padli ofiarą arabskiej magii i nie była to niczyja wina. Sama również odsunęła na bok swoją porcję potrawy, bo mimo, że kebab był pyszny, nie chciała ryzykować kolejnych dziwnych zachowań. Nawet piwo odstawiła, bo może to jego sprawka? Usłyszawszy pytanie o Verey'a, musiała się zastanowić. Sama nie była pewna tego na co liczyła. Czy w ogóle powinna na coś liczyć? Tamta noc wydawała się naprawdę niezobowiązująca, ale to jak mężczyzna zachowywał się w stosunku do niej na wyjeździe, sprawiało, że podświadomie chciała czegoś więcej... - Nie wiem, Theo. Nie mam pojęcia na co mogę liczyć z jego strony. Może gdybym go nie znała... Ale wiem dobrze jaki jest i raczej wątpię, aby dla niego ta noc miała jakiekolwiek większe znaczenie - zaczęła starając się bez emocji podejść do tematu, ale w miarę tego co mówiła, słychać było w jej głosie niewielką dozę żalu. Nie powinna tak się do tego nastawiać. Chciała uniknąć sytuacji, w której to ona narobi sobie nadziei, licząc na coś głębszego, a Arhtemis potraktuje to jak kolejną kreskę w swoim dzienniku. - Choć coś się ewidentnie zmieniło, ale nie jestem w stanie powiedzieć co.