Budynek ten ledwo widać, bowiem w dużej części schowany jest w jednej z wyższych wydm. Dopiero będąc na jej szczycie można dostrzec puste przestrzenie okien, przez które do środka wsypało się mnóstwo piasku. Najprawdopodobniej jest to jakieś stare domostwo, które nie przetrwało burzy piaskowej. Wchodzenie do środka pewnie nie jest zbyt bezpieczne, a na pewno nie jest proste (o wychodzeniu nie wspominając!), ale w ruinach można znaleźć sporo ciekawych fantów, takich jak zdjęcia mieszkającej tu niegdyś rodziny, trochę biżuterii czy ubrań... których kompletnie nie da rady wynieść na pustynię! Co ciekawe, kiedy w środku znajduje się już jedna osoba, wydma zdaje się chować wejście do domostwa, zupełnie uniemożliwiając dla kogoś innego dostrzeżenie jej bądź dostanie się do środka. Tego, co dzieje się wewnątrz nie słychać i nie widać na zewnątrz - może to zatem idealna kryjówka? Jeśli chcesz spędzić tu czas ze znajomymi, musisz wyjrzeć do nich przez okno, by mieli szansę do ciebie dołączyć. Pamiętaj jednak, że ten tajemniczy efekt działa tylko na ludzi, a nie na stworzenia magiczne...
Tutaj nie musisz nosić specjalnego stroju.
Autor
Wiadomość
Drake Lilac
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 20
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 218 cm
C. szczególne : Bardzo wysoki i barczysty. Praktycznie cały czas nosi na palcu pierścień tojadowy - tak na wszelki wypadek.
Na szczęście wszystko dobre co się dobrze kończy. Max uratował Felinusa od ukazania swoich gaci połowie Jamalu podczas drogi do pałacu. W sumie była to chyba dosyć dobra zachęta do tego żeby nieco bardziej zaczął się przykładać do nauki transmutacji. Rzeczy w obecnych czasach bardzo przydatnej na właśnie takie wypadki. Sprawdził czy przypadkiem niczego nie zdarzyło mu się zapomnieć i chyba wszystko było w porządku. Torba była, ubrania zeżarte, różdżka była, jedzenie i woda też...-Chyba mam wszystko- Powiedział wyciągając jedzonko i wodę szykując sobie miniaturowe śniadanie. Przecież z pustym brzuchem przez pustynie jechać nie będzie, nie? -Tak, ale w pakiecie niedługo może dojść gorączka, koszmary i zakwasy.- Czyli w największym skrócie - nic miłego. Na szczęście może nie znaczyło musi. A Felinus mógł sobie odpowiedzieć do czego właściwie Drake'owi były wtedy eliksiry słodkiego snu potrzebne. W końcu wilkołak był stworzeniem czarnomagicznym, więc bycie nim miało swoje nieprzyjemne skutki uboczne.
Felinus Faolán Lowell
Wiek : 25
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 178
C. szczególne : Na prawej dłoni nosi Sygnet Myrtle Snow i Pochłaniacz Magii. Spokojne spojrzenie, łagodna aparycja.
Lowell, nawet jeżeli potrafił nauczyć się czegoś, tak zdolność rzucania zaklęć transmutacyjnych pozostawała poza zasięgiem jego wzroku. Mógł się temu przyglądać, zastanawiać - z dziecięcą radością wręcz podchodzić do każdej nowej rzeczy - ale nie potrafił. Różnica w tym była taka, że transmutacja pozostawała wyjątkowo zaawansowaną dziedziną, która wymagała również pewnych predyspozycji. Ich niestety nie posiadał; mógł się nad tym zastanawiać, błądzić nieustannie, niemniej jednak sam z góry już wiedział, że cokolwiek, co powiązane jest chociażby z dublowaniem, prawidłowym klonowaniem - u niego po prostu nie przejdzie. Pewne czary, wiadomo, ogarniał, ale nie bez powodu nie pchał się na egzaminach do czegoś takiego, w związku z czym to Mugoloznawstwo widniało z najgorszą oceną na papierku ze szkoły. Niespecjalnie wiele to jednak znaczyło. - Tak, tak, wiem... - westchnął ciężko, zakładając przetransmutowany wcześniej kocyk w spodnie na własne cztery litery. Przynajmniej ich nie opali, gdy będzie się poruszał po słonecznych piaskach, o czym doskonale wiedział. Zresztą, po nim było widać, że się porusza dużo po słońcu. Pewne fragmenty skóry były bardziej oznaczone spalenizną opalenizną, a lekko blada wcześniej karnacja nabrała bardziej ciepłego i przyjaźniejszego kolorytu. - Dzięki. - uśmiechnąwszy się lekko, przez krótki moment chwycił się jedną dłonią za skroń, czując, że leki powoli zaczynają działać, na co wziął głębszy wdech i ruszył po prostu dalej. Na słowa ukochanego lekko się zaśmiał. - Wsadź ją do klatki, cóż za problem? - zapytawszy się, wzruszył ramionami, by tym samym przygotować wszystko do podróży. - Jakby coś się działo podczas podróży, to mów! Może coś poradzę na dolegliwości. - przytaknąwszy, kontynuował przygotowania. Po paru chwilach wszystko było popakowane do toreb i plecaków, na co Lowell lekko się uśmiechnął, zabierając wcześniej zawiązaną uprząż we własne dłonie. Dwa piękne dumbadery czekały tylko na to, by rozprostować własne kopyta, śliniąc się na ramię chłopaka. Jeden należał do Drake'a, drugi właśnie do Lowella... ale gdzie jest trzeci? - Nosz, nie okazuj mi tak tej miłości... - wziął głębszy wdech i się zaśmiał, dotykając tej mazi z obrzydzeniem, ażeby następnie pokwitować to wszystko pięknym Chłoszczyść. Jedno było pewne - że po tej podróży na pewno weźmie prysznic. Albo kąpiel - by zmyć ten cały brud, którym się okrył od poprzedniego wieczoru. Zmrużywszy oczy, matematyka zadziałała i jakoś zauważył, że jest za dużo osób jak na ilość zwierzaków. Były student poklepał wierzchowca po boku. - Max, nie masz dumbadera? - zapytał się, choć było to idiotyczne pytanie, w związku z czym pokręcił własną głową, dając pierwsze miejsce Solbergowi na zwierzaku. - Wsiadaj! Ja usiądę z tyłu. - lekko się uśmiechnął, zauważając pogryzione przez dumbadera Lilaca ubrania. - No i znalazła się zguba... - najwidoczniej były one tak smaczne, że wielbłąd nie potrafił się od nich odczepić. No cóż. Gdy Ślizgon wsiadł na dumbadera, a Lowell ostrożnie za nim, mogła rozpocząć się podróż przez ogromną ilość piachu... w sumie to kuwety dla kota. Kotów. Wszystkich kotów na świecie... Słońce uderzało niemiłosiernie wraz z narastającą ilością czasu, bo o ile z początku było w miarę spokojnie, o tyle upływ chwil udowadniał perfidnie, iż warunki na pustyni wcale nie są przyjazne. Na obecną chwilę nic się nie działo - poza oczywiście gromadką wędrującą poprzez piaskowe wydmy.
Kostki:
Rzućcie sobie kostką k6, by przekonać się, czy coś się stało podczas podróży.
k6:
1 - nic się nie dzieje szczególnego, podróżujesz i podróżujesz nieustannie. Co najwyżej słońce uderza Cię w oczy i trudno, żebyś widział na dal, a tak poza tym to luks.
2 - dumbader najwidoczniej bardzo Cię kocha, bo co chwilę odwraca łeb i postanawia Cię polizać po twarzy. Przez całą podróż jesteś ośliniony i co chwilę musisz rzucać odpowiednie zaklęcia czyszczące.
3 - trafiasz na... ruchome piaski. Na szczęście zwierzak jest na tyle mądry, by nie przechodzić przez nie, w związku z czym unikasz zagrożenia.
4 - dumbadery w pewnym momencie maja ochotę na miłosne uniesienie i igraszki. Uspokójcie je, zanim cokolwiek więcej z tego wyniknie!
5 - jesteś bardzo spragniony i co chwilę pijesz wodę, a poza tym opalelizna bardzo szybko się Ciebie chwyta. Nie możesz się skupić, kręci Ci się w głowie.
6 - na ubraniu czy czymkolwiek miałeś pewien, metalowy element, który tak niemiłosiernie się nagrzał, że coś zaczęło się... palić? Tak, z pewnej części ubrania wydobywa się dym!
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Dla Maxa transmutacja była prawie jak oddychanie. Jeżeli dogadywał się z jakimiś zaklęciami, to właśnie tymi z zakresu przedmiotu nauczanego przez kochanego przez wszystkich Pattona. Do tego uważał, że jest ona szalenie przydatna nie tylko na co dzień, ale i w sytuacjach walki, gdy można było po prostu transmutować przeciwnika w nic niewarte gówno bez zdolności magicznych. -Nic wielkiego. - Machnął ręką, bo choć sam faktu używania magii nie był mu do końca w smak, to zaklęcie to było po prostu banalne dla Maxa. Sam Solberg też wyglądał na lekko opalonego, co było wspólnym efektem zażywania mudminu i Arabskiego słońca. Na szczęście wyglądało to naprawdę naturalnie, więc nie bał się, że jego aparycja zwróci czyjąś uwagę w niepoprawny sposób. -Jakbym miał klatkę i jakby dało się go tam zamknąć. - Przewrócił oczami, bo wcale nie miał z ptakiem tak łatwo, jak w teorii być powinno. -Drake, polecam łapacz snów. Zawieszony nad łóżkiem odpędza wszelkie koszmary. Sam musiałem zacząć z niego korzystać i w końcu zacząłem sypiać. - Wyznał, bo choć sypiał gównianie mało, to jednak spał i nie budził się spanikowany w środku nocy, po raz kolejny przeżywając najgorsze dni swojego życia. Jeśli miał więc jakoś pomóc gryfonoowi, to chciał spróbować. Patrzył, jak dumbader ślini Felka i przypomniał sobie, jak boleśnie się z tego gówna spada. No cóż, najchętniej naprawdę wracałby pieszo do pałacu. -Mówiłem Ci wczoraj, że mi spierdolił. - Wzruszył tylko ramionami, bo jakoś specjalnie nie czuł ze zwierzęciem więzi. Uważał dumbadery za zło konieczne i fakt, korzystał z nich podczas wypraw na pustynię, ale jeśli mógł tego uniknąć, to zdecydowanie wybierał inny transport. Westchnął tylko na propozycję Felka i wdrapał się na istotę. -Nie wiń mnie jak spadniemy. Drake, gotowy? - Spojrzał na wilkołaka, a gdy wszyscy już bezpiecznie siedzieli, wyruszyli w końcu w drogę. Podróż zapowiadała się raczej spokojnie, choć Max miał jeden problem. Dumbader Felka chyba go sobie upodobał, bo co chwila odwracał łeb i lizał go po mordzie, zostawiając go ofeflanego ze skrzywioną twarzą. -Nosz kurwa, nie masz jakiegoś kagańca dla tego czegoś? - Wkurwił się w końcu i zwrócił do Lowella, bo naprawdę miał już dość czyszczenia się koszulką, która była cała przemoczona od śliny zwierzęcia.
Narastające pytania, rozmowa przez dwukierunkowe lusterko, zagadkowe spojrzenie, długopis raz po raz spisujący kolejne rzeczy po drugiej stronie. Kolejne zdania zakończone pytajnikiem na końcu, konieczność udzielenia na nich mniej lub bardziej omijających odpowiedzi. Wystarczyło zerknąć. Nie trzeba było pytań, by ostatecznie stwierdzić, że przez wydarzenia, które miały miejsce, spał mniej spokojnie. Był bardziej zmęczony natomiast, z trudem odnajdując możliwość odpoczęcia. Czuł się dziwnie wyczerpany, jakby ktoś wydobył siłą z niego wolę, którą nagromadził przez ostatnie miesiące, pozostawiając dziwną, trudną do zapełnienia pustkę. Nic dziwnego, skoro przecież podczas podróży z Derwiszami starał się zaopiekować wszystkimi, pozostawiając gdzieś z tyłu samego siebie - narażając na kolejne zmiany, które mogły pójść w złym kierunku. Nie chciał o tym myśleć, ale wiedział, że tak może być. Chcąc tego uniknąć, nie bez powodu postanowił zwrócić się o pomoc, gdy czekoladowe tęczówki raz po raz spoglądały na własne dłonie. Wewnątrz niespecjalnie miał możliwość pogodzenia się z tym wszystkim, co miało miejsce, ale wiedział jedno - że dopóki będzie stał w miejscu, niczego nie osiągnie. To, co miało miejsce, skrzywdziło osobę, którą kochał, ale nie poprzez fizyczne obrażenia - poprzez psychiczne. Moment, w którym wziął w dłonie różdżkę należącą do Maximiliana, udowodnił mu, iż wiele schematów jest utartych, nikłych, wnoszących tyle, co nic. Nigdy więcej; czuł wewnętrznie niedosyt, że nie uchronił go przed czymś takim, ale wynikało to z wewnętrznej troski, którą przejawiał ku niemu od momentu, gdy zauważał, że zaczyna ich łączyć coś więcej. Pojawienie się nieopodal zasypanego domostwa jawiło się jako powrót do bardziej pozytywnych wspomnień. Uśmiechnąwszy się lekko smętnie pod nosem, dłonią powiódł po ścianie domostwa, by tym samym przedostać się do środka poprzez już bardziej przygotowane wejście. Tutaj musiał porzucić własne troski, odciąć się od nich, ubrać na twarz ten lekki uśmiech, którym obdarzał Perpetuę, możliwość zaśmiania, zdolność do przekazania wiedzy. Nic dziwnego, że wraz ze sobą powlókł biednego Ziutka, który dzisiaj miał mieć do czynienia z bardziej specyficznymi metodami tortur - w imię oczywiście nauczenia kobiety czegoś przydatnego. Trzy pierścionki na prawej ręce; sygnet Myrtle Snow, Sidhe, Pochłaniacz Magii. Przy tym ostatnim musiał uważać; mimo to, kiedy postanowił przetestować parę zaklęć, tych mniej lub bardziej niebezpiecznych, nic dziwnego, że z założonym pierścieniem czarnomagicznym szło mu trochę lepiej. Timer Sol z łatwością narażało fantom na obrażenia z powodu promieniowania ultrafioletowego, co wymagało, w ramach przerwania działania, rzucenia zaklęcia Mora. Zacisnąwszy mocniej dłoń na drewnianym patyczku, ćwiczył. Nie chciał, żeby jakikolwiek błąd przedostał się przez jego działania, w związku z czym skupiał się na tym w pełni. Ziutek raz po raz ulegał kolejnym obrażeniom, by tym samym zostać uleczonym do prawidłowego stanu. Powtarzane niczym mantrę, przystosowywał się ponownie do rzucania zaklęć z sfery zakazanej - zresztą, niedawno miał okazję łamać Beduinowi obie ręce. Do jego uszu przedostał się charakterystyczny świst teleportacji, na co odłożył jeden z podręczników z zaklęciami w sferze czarnomagicznej, nie chcąc skupiać się w pełni na tej zachłannej lekturze; wyjrzawszy przez okno (umożliwiało to dostęp do domostwa), zauważył tym samym kobiecinę o złotych włosach i alabastowej skórze, które od razu rzucały się w oczy. - Perpetua! Śmiało, wchodź. Jak samopoczucie? - uraczył ją widocznym, lekkim podniesieniem kącików ust do góry, choć kompletnie nie spodziewał się dodatkowego gościa, na którego wpatrzył się dłużej, niż w rzeczywistości powinien - znowu dziwnie było patrzeć na niego z dziarami, raz bez dziar, no normalnie masakra, jak tu człowieka zidentyfikować? - zastanawiając się nad tym, czy to jakaś sesja związkowa dowiadywania się pewnych rzeczy, czy jednak coś kompletnie innego. - O, profesor Williams... Dzień dobry? Dobry wieczór? - o mało co nie przeciągnął tych pierwszych słów w pytanie, do tego zapomniał o porze dnia, kiedy w sumie nie wiedział, co ten tutaj robi, aczkolwiek nie powinno go to dziwić. Pytanie tylko - czy wiedział, co tutaj tak naprawdę ma miejsce? - Razem? - zapytał się bez skrępowania, odgarniając notatki na bok, by tym samym zrobić trochę więcej miejsca w tym pięknym, piaskowym domostwie.
C. szczególne : biegające po ciele tatuaże, w pracy przykryte długimi rękawami, chociaż wychodzą na ręce i czasem na szyję | pojedynczy kolczyk szeherezady w uchu
Wszyscy byli widocznie bardziej zmęczeni, mniej energetyczni, nawet moja półwila nie błyszczała jak zwykle w towarzystwie, gasnąc dosłownie na moich oczach. Próbuję rozpalić w nie ponownie ogień, ale nie idzie mi tak jakbym chciał, bo sam czuję się wycieńczony. Powoli z dnia na dzień, godziny na godzinę, odbudowujemy się wzajemnie, znajdując nowe siły do życia - głównie czerpiąc z obecności siebie nawzajem. Jednego wieczoru Perpetua próbuje mi podrzucić Flo, na co automatycznie się zgadzam; dopiero po dłuższej chwili wypytując gdzie w zasadzie idzie. Kiedy słyszę o tej paskudnej Morze, przez którą obydwoje nie mogliśmy nic zrobić kiedy Patricia się paliła, od razu podnoszę głowę znad kołyski. Co jak co, ale po tym co przeszliśmy z Derwiszami - nie zamierzam być bezczynny podczas kolejnego spotkania z Czarną Magią. Oburzam się lekko, że od razu mi nie zaproponowała, rzucając potępiające spojrzenia ukochanej. Prędko wygrzebuję przyzwoitą koszulę, mieniącą się złotymi wzorami, które pojawiały się i znikały w odmętach czarnego materiału. Podłączam się pod Perpę, która teleportuje nas gdzieś pośrodku pustyni. - Równie dobrze moglibyśmy wywiesić tabliczkę "tu uczymy się czarnej magii" - komentuję to bardzo podejrzane miejsce, przyglądając się dokładniej terenowi. Idę za Perpą, palę papierosa, aż w końcu zaglądam do felkowej kryjówki. - Felinus - mruczę na powitanie, kiwając do byłego Puchona głową. Cóż kiedy byłem młody również miałem sporo tatuaży - trochę mniej niż teraz, nie spodziewałem się, ze Felek jest aż tak do moich przywiązany. - Piękny przybytek - mówię z lekką ironią, machając dłonią na otaczające nas... piaski i gołe ściany. - Dla odmiany - odpowiadam jeszcze lekkim tonem. - Nic nie umiem praktycznie z Czarnej Magii. Kiedy byliśmy młodsi nie uczyliśmy się ani trochę z racji... wojen i takich tam, wszyscy gardzili tą nauką. A teraz - tylko jej brak sprawił, że nie mogliśmy uratować Patricii - zauważam z lekkim westchnieniem oraz zmęczeniem, nadal wypisanym na twarzy. Nie mam pojęcia ile będziemy musieli się we wszystko zagłębiać i też nie zastanawiam się nad tym skąd Lowell zna takie tematy - wolę nie martwić się na zapas. Siadam na piachu, automatycznie podając Perpie dłoń, by pomóc jej przycupnąć obok mnie. - Zwykle Mora jest konikiem Łamaczy Klątw, to oni się w niej specjalizują - zauważam jeszcze, patrząc na Felka, który z pewnością tej ścieżki kariery nie planował. Cóż, z tego co wiedziałem...
Courage is being scared to death and doing the right thing anyway
Perpetua Whitehorn
Wiek : 45
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 161
C. szczególne : Styl vintage i aura wesołości | Wspiera się na artefakcie: Jarzębinowej Feruli | Na lewym nadgarstku - srebrna bransoletka z tancerką zmieniającą się w łanię; na prawym - bransoleta Wielkiej Wezyrki | Gdy Hux jest obok - mimowolnie roztacza wokół urok
Słusznie założyła, że Felinus wykazuje większą znajomość czarnej magii, aniżeli przeciętny młody mężczyzna (i jak widać przeciętny czterdziestolatek również). Niemniej, naprawdę się uradowała tym, że jej były student zgodził się przekazać jej nieco tajników - choć oczywiście głównie rozchodziło się o zaklęcie Mora, które... Cóż, jako uzdrowicielka zwyczajnie powinna umieć. Człowiek uczy się przez całe życie. Nie planowała na spotkanie z Lowellem zabierać ze sobą Williamsa - głównie ze względu na Florence; jednak nie ukrywała również powodów swojej wieczornej 'schadzki' z byłym Puchonem. Nie chciała zostawiać Flo znów pod opieką Peckera - jednak wszelkie słowa protestu uwięzły jej w gardle, kiedy napotkała karcące spojrzenie ukochanego. Wybąkała pod nosem krótkie wyjaśnienia i przeprosiny, nie chcąc, żeby Huxley myślał, że chciała cokolwiek robić za jego plecami - kierowały nią w końcu zupełnie inne pobudki. Wspierając się swoją nieodłączną (dosłownie, od przygody z Derwiszami) ferulą z jednej strony, z drugiej chwytając pod ramię Huxleya - teleportowała ich bezbłędnie w miejsce, które wcześniej pokazał jej Lowell. Prychnęła cicho śmiechem, z rozbawieniem przyjmując komentarz partnera na temat podejrzanego domostwa. — Nie panikuj. Jak już wejdziemy do środka żaden inny człowiek nie będzie mógł do nas dołączyć, ani nawet podsłuchać. Ruiny znikną w iluzji wydmy — wytłumaczyła, klepiąc mężczyznę uspokajająco po ramieniu. Dotychczas miała identyczne zdanie o czarnej magii jak Williams - czasy się jednak zmieniają. Gdy Felinus wychylił się z kryjówki - odwzajemniła jego uśmiech własnym, szerszym i promienniejszym, choć widocznie zmęczonym. — Dzięki złotko, ale nie najlepiej — przyznała całkowicie szczerze, sugestywnie wskazując na swoją chromą nogę. Bez zwłoki wtarabanili się do środka ruin, gdzie złotowłosa bez pardonu podeszła do młodszego mężczyzny i cmoknęła go na powitanie w policzek, sadowiąc się z pomocą Williamsa zaraz obok, na miękkim piasku. Ułożyła poły jasnej sukienki na podołku, układając na nim również jarzębinową ferulę i swoją srebrzystą różdżkę. — Jak Huxy usłyszał, że będziesz uczyć mnie Mory to się bezczelnie do mnie podczepił — wyjaśniła, zaczepnie acz z widoczną czułością zerkając na wytatuowanego mężczyznę. — Obojgu nam przydadzą się korepetycje. — Pokiwała głową nad wcześniejszymi słowami Williamsa, całkowicie się z nimi zgadzając, słysząc jednak kolejne słowa ukochanego, jej brew drgnęła w pytającym wyrazie. — Na szczęście Felinus ma nowocześniejsze niż my poglądy na temat uzdrawiania i postanowił nam pomóc. — Wzięła niejako byłego Puchona w obronę widząc jak Huxy obrzuca go uważnym spojrzeniem - nie chcąc przyciskać chłopaka do ściany, żeby teraz wyśpiewał im jak na spowiedzi skąd w ogóle ma jakiekolwiek pojęcie o czarnej magii. Wykazywała się wiarą w sumienie swoich podopiecznych (nawet jeśli już byłych). Poza tym zdążyła już sobie wyrobić naprawdę pochlebną opinię o Lowellu. — Powinniśmy widocznie poszerzyć nasze zainteresowania. — Wskazała podbródkiem na magicznego manekina smętnie leżącego na piachu. — Podejrzewam, że nie wszystkie klątwy da radę przerwać bądź ograniczyć przy pomocy Mory. Na przykład Sectumsempra... — Na wspomnienie bólu rozcinanych tkanek wzdrygnęła się lekko, mimowolnie ściskając dłoń Huxleya w niemym pocieszeniu. — ... jest klątwą 'punktową', prawda? W sensie, z jednym efektem, krótkotrwałą. Stratą czasu byłyby próby przerwania go Morą, kiedy można by inkantować pierwszą część Vulnery. — Odszukała jasnym spojrzeniem tęczówki Felinusa, jakby szukając w nich potwierdzenia.
Felinus Faolán Lowell
Wiek : 25
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 178
C. szczególne : Na prawej dłoni nosi Sygnet Myrtle Snow i Pochłaniacz Magii. Spokojne spojrzenie, łagodna aparycja.
Czarna magia nie była tym, czym powinien się chwalić. Mimo to jej znajomość pozostawała konieczna przy łamaniu poszczególnych klątw, by ich działanie ujarzmić, a następnie wypędzić. Wiedział o tym doskonale, kiedy to postanowił pomóc kobiecinie pod tym względem. Może był struty i zniszczony od środka, niemniej jednak jeżeli mógł jakoś innym umożliwić bezpieczniejszą naukę, nie zamierzał się poddawać. Choć ostatnie wydarzenia, które miały miejsce, naprawdę nie wnosiły nic dobrego, rozumiał ją. Wiedział, że nie wszystko można załatwić przy pomocy białej magii, w związku z czym znajomość podstaw sztuk zakazanych niesie ze sobą zarówno potencjalne niebezpieczeństwo, jak i wybawienie. Dodatkowo człowiek wie, jak samemu sobie może pomóc, jeżeli tylko jest świadom tego, co go trafiło, jak go trafiło i jakie skutki może to wywołać. Obecnie nie interesował się zatem opinią innych, chcąc się w pełni skupić na tym, jaką wiedzę przekazać Whitehorn. I, jak się okazało, przy okazji profesorowi Williamsowi, kiedy to zauważył ich sylwetki, poprzez wyjrzenie przez okno pozwalając na to, by domostwo stało się miejscem, gdzie nikt ich nie podglądał. - Zapraszam na Morenkę! - skoro Hux postanowił podejść do tego ironicznie, nic dziwnego, że Lowell odbił sprawnie piłeczkę. Nawet jeżeli wszyscy jakoś byli przygaszeni, nie zamierzał siedzieć z założonymi rękoma i w ogóle się nie odzywać. Jeszcze tylko brakowało zaprowadzenia na włości i tym samym wskazania palcem na piękny napis, z odpowiednim dyktowaniem r u c h a n i e. W takim upale nikt jednak nie miał siły i samemu dziwił się, czemu brał ze sobą długie ubrania. - Pięknie to się tutaj spędzało noc z wilkołakiem. Rudera jak każda inna. - no tak, nie ma to jak piękny sposób na zabicie czasu. Lewitujące monstrum, przytulające wielgachne łapy, stworzenie czarnomagiczne zakochane właśnie w nim. Była to jedna z tych najbardziej pojebanych rzeczy, którą można było zrobić po pijaku. Tylko problem jest taki, że on wtedy wcale nie był najebany. Wiedział, że zbyt najlepiej być nie mogło. Nie dziwił się zatem, iż otrzymał taką odpowiedź. Wszyscy po tych Derwiszach byli źli i zmęczeni, a dopiero za niedługo być może spojrzą na to w kompletnie innym świetle. Na razie rozgoryczenie było całkowicie normalne. Zdziwił się trochę na ten gest, ale nie był nim jakkolwiek speszony. Już wcześniej miał z nim do czynienia, gdy Flo znalazła się pod jego opieką. I Maximiliana, oczywiście. - To nie jest problem, naprawdę. Mora jest jednym z zaklęć, które nie wymaga dogłębnej wiedzy z czarnej magii i wystarcza w typowych przypadkach, o ile klątwa nie ma określonego z góry czasu. - odpowiedział zgodnie z prawdą. Tak naprawdę gdyby tylko człowiek chciał się nauczyć jedynie tego zaklęcia, bez rzucania tych mniej przyjemnych, dałoby rady. Problem pojawiłby się przy bardziej zaawansowanych urokach - znajomość wpływu na organizm była konieczna. - Poza tym, znajomość Mory nie wiąże się z koniecznością rzucania czarnomagicznymi na lewo i prawo, jakby nie było. - tyle dobrze, że nikt go nie obserwował na polu walki, w związku z czym ręce miał stosunkowo czyste. Była to jednak prawda - to, że chcieli się nauczyć zdejmowania klątw, wcale nie równało się z przejściem na tę mniej odpowiednią stronę. - Ach, jeszcze jedna rzecz... jeżeli wcześniej żadne z was nie miało do czynienia z czarną magią, możecie odczuwać rozdrażnienie i ból głowy przy przyswajaniu takiego materiału. Jest to całkowicie normalne. - postanowił ich ostrzec, bo sam pamiętał własne początki, gdzie to wszystko wędrowało po głowie, powodując wiele pytań, zdenerwowanie, chęć odpoczynku. - Niby tak, ale nie do końca. - przekrzywił na krótki moment głowę niczym pies, a intuicja podpowiadała mu, że chyba Williams staje się jakoś podejrzliwy. Nie wiedział, na ile jest to jednak prawda; jakby chciał pociągnąć go za język? Mimo to postawił karty w kompletnie innym kierunku, nie tłumacząc się, skąd takie rzeczy zna i dlaczego. - Nowocześniejsze czy nie, liczy się możliwość zdjęcia uroków. - nie zamierzał tej kwestii akurat drążyć. Hux mógł myśleć sobie wiele rzeczy, ale obecnie nie miało to znaczenia. - Gdyby Mora była lekarstwem na wszystko, to zawód Łamacza Klątw nie byłby potrzebny. Jest najbardziej podstawowym zaklęciem do zdejmowania działania czarnomagicznych klątw. Na silniejsze po prostu nie działa. - słyszał o niektórych przypadkach, gdzie osoby parające się czarną magią specjalnie zajmowały się tworzeniem tego typu zaklęć w celu utrudnienia życia ofierze. To, co wiedział, było tak naprawdę zalążkiem w tym wszystkim. Może potrafił zatrzymać działanie typowych uroków, ale w przypadku tych specjalistycznych - niezbyt. To nie była jego broszka, on zajmował się tym ogólnie - po prostu czarną magią. Nie drążył tematu, nie wypytywał, nie pałętał się po Nokturnie - przynajmniej nie teraz. Pozwolił Perpeturze dokończyć słowa. Nie dziwił się na ściśnięcie dłoni, wszak ból był nadal trudny. Sam doskonale go pamiętał, nawet jeżeli znajdował się na kartach przeszłości. - Tak, Sectumsempra jest klątwą punktową i w naszym przypadku lepiej jest inkantować od razu pierwszą część Vulnery, ale dla osób, które nie interesują się uzdrawianiem, Mora może dać szansę na uratowanie przed dalszym drążeniem ran i wykrwawieniem. - nie dziwił się pytaniem kobiety. Było ono całkowicie normalne i naturalne. Poza tym, dobrze, że zapytała; nauka wbrew pozorom nie była wcale taka trudna. No, ale nie wiedział, na ile tak naprawdę im to wszystko wyjdzie, więc koniec końców musiał się wiązać z tym, że nie będzie aż tak kolorowo. - Więc... jesteście gotowi? Skupimy się przede wszystkim na praktyce. - zapytawszy, spojrzał na nich uważnie i zlustrował już bardziej spokojnymi tęczówkami, w których znajdowała się częściowa powaga. Niestety, ćwiczenie tego wymagało używania czarnomagicznych klątw. A to nie świadczyło o nim zbyt dobrze; miał tylko nadzieję, że przez to Whitehorn nie zdecyduje się ograniczyć jemu i Maxowi jakkolwiek kontaktu z Flo. Jakaś nić porozumienia jednak powstała między nim a tą młodą istotką i naprawdę nie chciał, by znajomość sztuk zakazanych to przekreśliła. - I też, pytanie. Chcecie poćwiczyć zdejmowanie Timor Sol, czy może jednak zależy wam na Sanguinem Ulcus? Może obydwa? Niespecjalnie się to różni, tak tylko zaznaczę. - zapytał się jeszcze, wiedząc, że w sumie może nie chcieli do tego powracać i być może zależało im na bardziej łagodnych... wspomnieniach.
Ostatnio zmieniony przez Felinus Faolán Lowell dnia Czw Sie 12 2021, 10:19, w całości zmieniany 1 raz (Reason for editing : No jakiś drętwy ten post był no)
Drake Lilac
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 20
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 218 cm
C. szczególne : Bardzo wysoki i barczysty. Praktycznie cały czas nosi na palcu pierścień tojadowy - tak na wszelki wypadek.
W razie czego dam znać...- Te objawy raczej pojawią mu się bardziej pod wieczór, niż teraz. Nie mniej nie oznacza że będą one przyjemne. Spojrzał następnie na ubrania, które jego magiczny wielbłąd postanowił przemielić w swojej paszczy... Westchnął lekko i wsiadł na zwierzaka. -Tak... Felek o łapaczu już mi chyba kiedyś wspominał o ile dobrze kojarzę.- I to chyba było wtedy jak kupował od niego eliksiry na sen.-Tak, gotowy- No i tak oto ruszyli. Podczas drogi prawie władował się w ruchome piaski, ale jego dumbader jakoś z tego wymanewrował i nie dał się w nie wprowadzić na szczęście. Popatrzył na Maxa. Widocznie wielbłąd Felka wyjątkowo kochał byłego ślizgona, skoro tak często go lizał. -Wiesz... Możesz jakiś wytransmutować. - W końcu sytuacja z ubraniami była podobna.
Dla Maxa transmutacja była jak oddychanie; dla Felinusa była to chmura z trującymi oparami, gdzie raz po raz kaszlał i nie mógł się jakoś odnaleźć. Nie wątpił w jej przydatność, po prostu w jego przypadku niespecjalnie chciała ta wychodzić. Na pewno doceniał to, że jest cholernie przydatna, czy to na polu walki, czy to poprzez możliwość zapewnienia komfortu i ogólnie łatwe dostosowywanie rzeczywistości do siebie, ale ten przedmiot niespecjalnie mu podchodził. I na razie nie miało się to jakkolwiek zmienić; teoria w tym przypadku wygrywała pod względem jego umiejętności. Niby nic wielkiego, no ale najwidoczniej cholernie istotnego. Przynajmniej z gołą dupą nie będzie musiał zawracać. - Transmutacja! Gacie mi wyczarowałeś, a klatki nie? - spojrzał na niego, dziwiąc się, że nie wpadł na tak proste rozwiązanie. Skoro partner był w stanie wyczarować specjalne, pustynne spodnie, które były przystosowane do warunków panujących na pustyni, dlaczego nie potrafił zrobić to samo z wytworzeniem klatki dla jegomościa? - Wbrew pozorom to wcale nie jest takie trudne... - westchnąwszy, istniała przecież cała gama zaklęć, których mógł użyć na tym piórkowym towarzyszu. Petrificus Totalus, Drętwota, ogólnie te zmniejszające ruchliwość danej osoby. O ile oczywiście pappar by się nie poskarżył. Wtedy byłby naprawdę spory problem, a tego nie chcieli; koniec końców Wielka Wezyrka mogła nie być wyrozumiała dla takich rzeczy. Chociaż wybór zwierzaka jakoś niespecjalnie zachęcał do spędzania wspólnie czasu; na słowa o łapaczu snów kiwnął głową, potwierdzając tym samym to, że kiedyś go polecał. I sam z niego skorzystał, w związku z czym oddanie się w ramiona Morfeusza było spokojne, bez jakichkolwiek problemów powiązanych bezpośrednio ze złymi koszmarami. - Mam słabą pamięć. - wzruszył ramionami, choć było to tak naprawdę dziwne. Najbardziej istotne fakty zapamiętywał, kiedyś był w stanie dobitnie przypomnieć sobie, co się wydarzyło w danym dniu, a teraz? Zapomniał o tym, że Maxowi uciekł dumbader. Sam nie znał przyczyny takiego stanu, ale niespecjalnie mu to przeszkadzało, dopóki pamiętał najważniejsze rzeczy. A przede wszystkim te, które były istotne i stanowiły w pewien sposób jego własną część. Rzeczy wzięte, wszystko przygotowane, powoli mogli ruszać. - Nosz cholera, a już miałem szykować pozew o odszkodowanie. - postanowił zażartować, gdy wreszcie wdrapał się na wierzchowca, rozpoczynając, miejmy nadzieję, bezpieczną wędrówkę. Podróż przez gorącą pustynię stanowił dla niego najwidoczniej problem pierwszy raz od naprawdę wielu tygodni. Nim się obejrzał, a wyjątkowo szybko promienie słoneczne uczepiały się jego odkrytej na dłoniach skóry, pozostawiając widoczną opaleniznę. Dodatkowo, kiedy to tak poruszał się na kochającym jego chłopaka dumbaderze, chciało mu się co chwilę pić. Koniec końców podróżował cały czas z butelką wody, którą pochłaniał w zatrważających ilościach, nie czując się zbyt dobrze. Nie dość, że było mu za gorąco, to jeszcze przy okazji wierzchowiec postanawiał pozostawiać wyjątkowo dużo śliny na Maxie. Nic dziwnego, że nie komunikował w nadmiernej ilości, początkowo po prostu siedząc bez żadnego słowa, od czasu do czasu powstrzymując się przed uśmianiem pod względem tego, co się działo z dumbaderem. Najwidoczniej czuł się z nim poniekąd zżyty; mijały chwile, wskazówki na tarczy zegara kompletnie straciły na znaczeniu, a trzymanie się w jednej pozycji było coraz to bardziej utrudnione. Lowell, zauważając brak wody w butelce, schował przedmiot do torby, niespecjalnie wiedząc, co z nim zrobić. W pewnym momencie tak zakręciło mu się w głowie, że musiał się chwycić mocniej partnera, na krótki moment widząc czarne mroczki przed oczami; no nie było za ciekawie i upał uderzał mu do głowy, nawet jeżeli niespecjalnie go początkowo jakkolwiek mdliło. Ewidentnie nie powinien łączyć pustego żołądka, leków i wysokiej temperatury, choć zdziwił się, że to aż tak nim wstrząsnęło. Do tego jeszcze półotwartym okiem zauważył, że wielbłąd Lilaca o mało co nie wpadł w ruchome piaski. - Ty... uważaj, no. - powiedział trochę głośniej, biorąc głębszy wdech, choć pod względem składu i ładu kompletnie mu się to nie udało. Słowa wydostały się z gardła niewyraźne, zniekształcone. A może mu się to tylko wydawało? - Hę? O co pytałeś...? - zamrugał parę razy powiekami, jakoby chcąc powrócić do rzeczywistości, choć nie było to wcale takie proste, jak mogłoby mu się wydawać. Z opóźnieniem zaczął analizować jego wcześniejsze pytanie, przecierając miejsce pod oczami poprzez dotyk opuszek palców. Nie wyglądał za dobrze, choć starał się siedzieć w miejscu, wiedząc, że jest to raczej chwilowe. Raczej. Wziął głębszy wdech, chwytając ponownie za butelkę, w której nic nie było. Na razie jednak był na tyle otumaniony, że nie wpadł na najprostsze rozwiązanie, czyli użycie drewnianego patyczka. - A, tak... Eee... nie, nie mam, ale Zlepem możesz mu chyba gębę zatkać... - zaproponował i wzruszył leniwie ramionami, starając się usiedzieć w jednej pozycji - pionowej. - Daleko jeszcze? - chyba potrzebował krótkiego odpoczynku.
C. szczególne : biegające po ciele tatuaże, w pracy przykryte długimi rękawami, chociaż wychodzą na ręce i czasem na szyję | pojedynczy kolczyk szeherezady w uchu
Nadal jestem lekko oburzony na Perpę i jej sekrety. Może i rozumiem jej pobudki, ale nie podoba m się, że tak wykluczyła mnie ze swoich planów. Mimo to po prostu podczepiam się do półwili, która teleportuje się do jakieś opuszczonego, podejrzanego miejsca. - Nie panikuję, po prostu stwierdzam fakt. Nie wiedziałem, że do nauki czarnej magii potrzebna jest też taka otoczka - mówię, wskazując na ten creeperski budynek, zanim nie przekraczamy nowego domu Felinusa. Ten z kolei wydaje się być bardzo rozluźniony. Cóż za zmiana nastrojów, zazwyczaj Lowell wykazuje się większym dystansem niż ja - dziś ja jestem mniej komunikatywny, jedynie kiwając głową na to co mówi Felek, kojarząc fakt, że pilnował on mojego ucznia podczas pełni. Tak samo jak nie komentuję tłumaczeń Perpetuy. Jestem w naprawdę kiepskim humorze, bo zamiast być wdzięczny byłemu uczniowi, teraz złoszczę się, że nie poinformował mnie wcześniej o tym co zamierza ćwiczyć z moją drugą połówkę - jakby w ogóle byłby do tego zobligowany. Zerkam na Perpetuę, która wyraźnie próbuje tłumaczyć Felinusa i orientuję, że prawdopodobnie wyglądam jakbym był podejrzliwy w stosunku do byłego Puchona. Nie byłaby to kompletnie nieprawda, ale bardzo mi daleko do zmiany zdania na temat Lowella. Po prostu kwestia dzisiejszego dnia. I przecież właśnie tego mi brakuje - bólu głowy przy nauce czarnomagicznego zaklęcia. Kiwam głową na podziękowania Perpetuy, nie przyłączając się jednak do nich gorąco, a zamiast tego, zaciągam się ponownie papierosem. Felinus zaczyna od podstaw - i to bardzo głębokich. Tłumaczy nam, że nie trzeba znać dogłębnie czarnej magii, by rzucać Morę; co doskonale wiemy, jednak im lepsza znajomość Czarnej Magii, tym większa sprawność w jej zdejmowaniu. Nie komentuję tego jednak, czekając aż przejdzie do dalszych tematów. Ten jednak próbuje najwyraźniej nam wytłumaczyć na czym polega zawód łamacza klątw, zwracając nam uwagę na dość oczywisty fakt, że Mora nie jest jedynym zaklęciem łamaczy klątw, na co unoszę lekko brwi. - Panie Lowell, zanim Pan zacznie. Jesteśmy uzdrowicielami, obydwoje mamy ponad czterdzieści lat. Przyszywaliśmy nogi, kiedy Pan mówił na chleb - pep. Nie musimy brnąć w oczywiste tłumaczenia, tracimy tak tylko czas - zauważam treściwie, bo niestety sporo informacji, które dostaliśmy wiedzieliśmy już dość dobrze. A szczerze mówiąc nie chcę tu siedzieć więcej niż trzeba ze względu na mój humor. - Doceniam pomoc - dodaję jeszcze znienacka, bo stwierdzam, że wyjdę na kompletnego buraka. - Spróbujmy obydwie te klątwy. Zacznijmy od łatwiejszej. Na czym powinniśmy się skupić? - pytam, zerkając na Felinusa - nie wiem czy na naprawie organizmu jak zazwyczaj, może skoro to ściąganie klątwy - może to być coś podobnego. - Jest jakaś różnica między klątwami, kiedy je zdejmujemy? Hej, przypomniało mi się ostatnio... - rzucam nagle z większym ożywieniem, odwracając głowę w stronę Perpy. - Pamiętasz jak eee... nie wiem jak byliśmy młodzi, ledwo zaczęliśmy pracować w Mingu i ktoś nie ogarnął u łamaczów Sanguinem Ulcus? Wysłali człowieka niepotrzebnie do Munga i zanim zdążyli go uratować, ugotował się na korytarzu? - przypominam Perpe świetną na ten czas anegdotkę. - Szkoda, że mnie przy tym nie było... No w każdym razie... Może Pan proszę pokazać wszystko co musimy wiedzieć przy rzucaniu zaklęcia - mówię jedną ręką ściskając różdżkę, a drugą podnoszę do góry, by ucałować wierzch dłoni Perpetuy, szukającej u mnie pocieszenia. Zerkam na Felka pokazując znacząco spojrzeniem na manekina. W końcu czas by pokazał swoją znajomość czarnej magii.
Courage is being scared to death and doing the right thing anyway
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Transmutacja była jedyną dziedziną machania różdżką, jaka mu wychodziła, więc naturalnie miał też do niej bardziej pozytywne podejście. Nie ukrywał też, że właśnie jej wielofunkcjonalność trafiała w gusta Maxa, bo zawsze znalazło się jedno zaklęcie, które można było akurat wykorzystać. -To było z konieczności. - Wzruszył ramionami, bo jakoś niespecjalnie miał ochotę dalej oddawać się czarom. Po cichu liczył też, że istnieje jakakolwiek szansa, że może jego pappar przypadkiem zbłądzi na pustyni i chłopak uwolni się od ptaszyska, choć Max raczej wątpił, by miał aż tyle szczęścia w życiu. -I bardzo mądrze! Bez niego pewnie wlewałbym w siebie tyle eliksiru czuwania, że dawno temu już bym wykitował. Spróbuj sobie jakiś kupić, z tego co wiem to chodzą za knuty. - Dodał jeszcze do Drake`a w temacie łapacza snów, bo prawdą było, że były ona tańsze i duże efektywniejsze niż cokolwiek innego. Nawet eliksir słodkiego snu, choć ten akurat eliminował także problemy z zasypianiem, jeżeli takie u kogoś się pojawiały. -Uważaj, była już jednak taka co mi groziła co chwilę pozwami i jakoś nagle dziwnie Tori rozpłynęła się w powietrzu. - Przybrał cwaniacki uśmieszek na twarzy, by po chwili szczerze się roześmiać. Pamiętał żarciki ze swoją "żoną" i tęsknił za gryfonką. Czasem nawet obawiał się o nią, skoro zniknęła tak bez słowa, ale starał się myśleć, że mimo wszystko nie spotkało jej nic przykrego, a po prostu siedzi z Varianem gdzieś na Kanarach i uczy Historii Magii tak, jak sobie to wymarzyła. Poczuł mocniejszy uścisk Felka i odruchowo obejrzał się na ukochanego przez ramię. -Wszystko w porządku kotek? - Zapytał, martwiąc się nieco. W tym samym czasie wilkołak wjebał się w ruchome piaski, które jakoś udało mu się ominąć. -Panowie, no naprawdę, ja was na rękach do pałacu nieść nie będę. - Zażartował, choć był gotów pomóc, gdyby cokolwiek złego zaczęło się dziać. Jakim cudem to on najlepiej trzymał się na dumbaderskim grzbiecie, wiedział chyba tylko sam Merlin. -Ta, zlepem, a potem mnie tutejsza ochrona zwierząt dojedzie. Chyba podziękuję. - Pomysł nie był najgorszy i gdyby nie to, że wracali do miasta zapewne by z niego skorzystał, niestety nie chciał zbyt mocno wychylać się w tłumie a już na pewno nie przez coś takiego. -Powinniśmy niedługo być na miejscu. Patrzcie, widać już wodopój! - Wskazał na horyzont, gdzie zaczęły pojawiać się znajome widoki.
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Perpetua Whitehorn
Wiek : 45
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 161
C. szczególne : Styl vintage i aura wesołości | Wspiera się na artefakcie: Jarzębinowej Feruli | Na lewym nadgarstku - srebrna bransoletka z tancerką zmieniającą się w łanię; na prawym - bransoleta Wielkiej Wezyrki | Gdy Hux jest obok - mimowolnie roztacza wokół urok
Nie mogła nie unieść brwi w zaskoczeniu na słowa Huxleya. Huxleya, który nigdy żadnego uroku czarnomagicznego nie użył - zupełnie jak ona. — Nie no, oczywiście... — przewróciła oczami. — Najlepiej rozsiądźmy się na dziedzińcu przy Westifie i porzucajmy na zmianę z a k a z a n e zaklęcia — sarknęła, kręcąc głową z pewną dezaprobatą. — W Luizjanie może by to przeszło, ale tutaj? W końcu Arabia nie słynęła z czarnej magii tak jak Luizjana - tam to był właściwie chleb powszedni, łączący się nierozerwalną więzią z rodzimą magią voodoo. Tutaj... Liczyły się czarodziejskie cnoty związane stricte z białą magią. Odczuwała napięcie i humorek swojej drugiej połówki dość dotkliwie - naturalnie podchwytywała aurę Huxleya, zerkając na niego z pewnym zaniepokojeniem. A także cichą prośbą - nie chciała na niego fukać czy warczeć, bo jak najbardziej miał prawo do... cóż, boczenia się. Po wydarzeniach na pustyni każdy chodził dość nieswój i sama Perpetua nie stanowiła od tego wyjątku. W przeciwieństwie do swojego ukochanego jednak, wykazywała się większą cierpliwością - wysłuchując wstępu do tematu Lowella ze spokojem i uprzejmym (nieudawanym z resztą) zainteresowaniem. Doskonale wiedziała, że każda nauka wiązała się z wprowadzeniem do nauczanej kwestii, a Felinus robił to nieco na ślepo, skoro oboje przyznali, że czarną magią nie zajmowali się nigdy. — Huxley nigdy nie był fanem długich lekcji — skwitowała ze śmiechem burkliwość Williamsa (ale i również jego trafny żarcik odnośnie ich doświadczenia), strzelając mu przy tym kuksańca w bok. — Musiałam go przekupywać, żeby w ogóle przyłożył się do egzaminów... — Naturalnie łagodziła sytuację, z roztkliwieniem wspominając szkolne czasy. Z aprobatą przyjęła zreflektowanie się mężczyzny, powracając jasnym spojrzeniem do ich młodego - cóż! - nauczyciela. — W sumie działanie klątw jest dość logiczne, skoro już o tym rozmawiamy... — przyznała, przygryzając policzek i kiwając głową na tłumaczenia Felinusa. Zaraz potem skinęła ponownie, gdy Hux podjął decyzję o... kompleksowym nauczaniu. — Nie ma co się ograniczać — zgodziła się z mężczyzną. W końcu im więcej 'przypadków' poznają, tym więcej się nauczą. Rzucanie w kółko Episkey na różne urazy nie byłoby specjalnie rozwijające. Skrzywiła się nieco, kiedy Williamsa wzięło na wspominki - choć podłapała jego spojrzenie z pobłażliwym uśmiechem. — Pamiętam — przyznała bez bicia, trudno było wyrzucić pewne obrazy z pamięci. — Wspominasz jedno z najbardziej tragicznych wydarzeń na pozaklęciówce — mruknęła, drapiąc się nieco nerwowo w czubek nosa. Powracały do niej świeże wspomnienia z pustyni - kiedy to sama spoglądała na swoją nogę będącą niemal w kawałkach; a potem znieczulała wrzeszczącą wniebogłosy Brandonównę. Gdyby nie to - zapewne dopowiedziałaby kilka swoich anegdotek prosto z oddziału. — Chociaż to jedno z setek takich przypadków. Nie wiem właściwie jakim cudem w Mungu nie szkolą na oddziałach przynajmniej z teorii czarnej magii... Albo nie ma jakiegoś dyżurnego łamacza klątw — stwierdziła, kręcąc nosem nad niejakim zacofaniem jeśli chodzi o współpracę między instytucjami. Na ziemię sprowadził ją jednak krótki pocałunek Huxleya na dłoni - i uważne spojrzenie brązowych tęczówek Felinusa. Widząc rysującą się w jego oczach powagę - uśmiechnęła się do niego zachęcająco. — Wiemy po co tu przyszliśmy — podjęła uspokajająco, samej ujmując różdżkę i poprawiając się nieco na miękkim pisaku. — To tylko manekin. Dalej, zaczynajmy — poprosiła. Naprawdę nie chciała drugi raz okazać się bezsilna w podobnej sytuacji z czarnomagicznymi klątwami.
Felinus Faolán Lowell
Wiek : 25
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 178
C. szczególne : Na prawej dłoni nosi Sygnet Myrtle Snow i Pochłaniacz Magii. Spokojne spojrzenie, łagodna aparycja.
Zauważał to - czuł, wyczuwał tę dziwną, gęstniejącą atmosferę, którą najchętniej by stąd wyrzucił, ale nie potrafił. Po prostu, zamiast ingerować w jakiekolwiek przytyki, siedział, ignorując pewne słowa. Całkowicie się wyłączając; w końcu nie czuł potrzeby niewartej dyskusji na tematy, które nie dotyczyły tego spotkania. Postanowił zignorować jakiekolwiek rozmówki "poza spektrum", skupiając się w pełni na nauczaniu. Na tekst o chlebie i mówieniem na niego, po prostu nie odpowiedział. Czemu? Bo w jego domu było tak biednie, że nawet jako dziecko pamiętał chleb jako rarytas, coś rzadkiego, coś niezwykłego. Pewnie nawet jako taki brzdąc nie ogarnął jakiejś pięknej nazwy na jakiekolwiek bochenki wykonane z mąki pszennej, drożdży, wody i soli, niestety. Jednocześnie Lowell zauważył nietypowy humor Williamsa, a raczej jego brak. Nie westchnął, nic z tym nie zrobił, wiedząc, że sytuacja z Derwiszami nie była zbyt dobra. Zresztą, nie mógł na ten temat rozmyślać, choć jeżeli chciał, by zaklęcia wyszły stosunkowo dobrze, musiał sięgnąć do zakamarków, których nie lubił wywoływać bez konkretnej przyczyny. Każda taka czynność wiązała się jednak z koniecznością porzucenia cząstki samego siebie, wyciszenia, zamknięcia umysłu i skupieniu na własnym gniewu. W swoim krótkim życiu nabawił się sporo sytuacji, dzięki którym mógł względnie dobrze rzucać czarnomagiczne zaklęcia. Począwszy od biedy, zatrzymując się na ojczymie, a kończąc chociażby na legilimencie i niemiłym spotkaniu na Nokturnie. Kiwnął zatem jedynie głową na te podziękowania, choć był równie wdzięczny Perpeturze, że jakoś starała się z tego wszystkiego wybrnąć, ale też - nie był specjalnie z tego faktu zadowolony. - Zasada działania jest podobna do chociażby zaklęć ogólnych uzdrawiających. Wiadomo, to nie jest ta sama działka, niemniej jednak całkiem identyczna pod względem zatrzymywania wykrwawiania, gorączki. Coś właśnie w tym stylu. - kiedyś nawet myślał nad pracą dyplomową w powiązaniu czarnej magii z uzdrawianiem, ale nie porąbało go na tyle, by samemu sobie kopać dołek i w niego wejść. Był pod tym względem jakoś rozsądny. Jakoś, bo mogło to wszystko trzasnąć, ale dzięki uzyskanej pomocy jeszcze żył, był tutaj, funkcjonował, istniał. Jeszcze trzymał się na nogach, choć ciało miał w środku zepsute poprzez liczne klątwy i inne tego typu, które miał okazję otrzymać w ciągu jednego roku szkolnego. Nie skupiał się na tym, a zamiast tego, słysząc pytanie Williamsa, kontynuował. Naturalnie, bez żadnego problemu, spoglądając również na Whitehorn, która najwidoczniej potrafiła zachować kulturę i cierpliwość. A przynajmniej nie wymagała ekspresowego nauczania zaklęcia w trybie natychmiastowym, bo przecież po co marnować czas. Trochę go to irytowało, ale nie dawał tego po sobie poznać, perfekcyjnie manipulując maską, jaką to ubrał. - Najważniejsze to wiedzieć, co w ogóle oznacza słowo Mora - a oznacza "zwłokę, odroczenie, przeszkodę" - i co chce się przerwać. Świadomość tego, co zaklęcie powoduje poprzez tłumaczenie, to pierwszy krok do sukcesu. Należy skupić się przede wszystkim na tym celu, jaki chce się osiągnąć, dlatego warto wiedzieć, co dana klątwa powoduje. Jak wiecie, Timor Sol wywołuje oparzenia skóry powiązane z ekspozycją na działanie promieniowania ultrafioletowego, więc w tym przypadku trzeba przekierować działanie Mory na cofnięcie tej wrażliwości. - westchnął ciężko, pozwalając na to, by Hux rozgadał się na temat normalnie znakomitej anegdotki dotyczącej człowieka sfajczonego na korytarzu przez działanie Sanguinem Ulcus. Aż poczuł, że gdzieś wewnętrznie chciała zwolnić się blokada, nie rozumiejąc, dla jakich powodów Williams postanowił sobie na ten temat pogdybać. Albo może je sobie perfekcyjnie dopisując. Na szczęście zachowywał pewien rozsądek, którym to się kierował. Równie dobrze mógłby przedstawić jedną z wielu naprawdę znakomitych historyjek, aczkolwiek tego nie zamierzał robić ze względu na Perpetuę - koniec końców to ją miał nauczyć. Nie wiedzieć czemu, jakoś wewnętrznie czuł niechęć profesora do jego osoby, co powodowało, że najchętniej by stąd wyszedł, aczkolwiek nie napiął w żaden sposób mięśni. O ile pierwsze nieme, ciche oskarżenia postanowił zignorować, o tyle czuł się dziwnie, gdy ten rozpoczynał te wszystkie piękne tematy bez żadnego uprzedzenia. Trochę go to zamartwiało, bo jednak nie chciał niczego złego zrobić, a wychodziło na to, że po prostu będzie musiał udawać, że wszystko jest w porządku. Raz spojrzał na Perpetuę z cichym błyskiem niemego pytania, raz właśnie na Huxleya, jakoby chcąc wyczytać, o co chodzi nauczycielowi uzdrawiania, ale nie robił tego nachalnie. Może to samemu było z nim znowu coś nie tak, nie wiedział. Skoro było to najgorsze wspomnienie na zaklęciówce, czemu do tego powracał akurat teraz? By sobie dokopać? - Może dlatego, bo czarna magia służy w większości do czynienia szkód? Poza tym, jak sama wspominałaś - nowocześniejsze poglądy. W większości osób pracujących na oddziale one nie dotyczą. - odpowiedział zgodnie z prawdą i intuicją. Koniec końców wielu uzdrowicieli przeżyło bitwę o Hogwart; nic dziwnego, że niespecjalnie ludzie chcieli się uczyć tego typu rzeczy. Mobilicorpusem przeniósł pięknego Ziutka w miejsce, gdzie promienie słoneczne padały w pełnym stopniu, czyli tuż nieopodal nich. Ruchy miał wyważone, jakby wewnątrz również panowała w nim jakaś wewnętrzna równowaga. Powrót do tej postaci pozwalał mu odnaleźć spokój i podchodzić do wszystkiego z rezerwą, gdy wiedział jeszcze, że bez tego średnio mógłby kogokolwiek nauczać. Widać było tę zmianę, kiedy przebicie się przez źrenice pozostawało znacznie bardziej utrudnione. Koniec końców nie chciał wydobywać z nich gniewu, który był potrzeby, by efekty nie odstawały od definicji podręcznikowej. - Zaklęcie nie jest punktowe, jest ogólne, więc ruch różdżką nie znajduje się w spektrum skomplikowanych. O ile w ogóle się znajduje w jakimkolwiek spektrum. - odpowiedział zgodnie z prawdą, spoglądając na biednego manekina, którego zdrowiem niespecjalnie się obecnie interesował. Skupiwszy się na kartach historii, bez żadnego zbędnego przedłużania, jak to powiedział Williams, zadecydował się na użycie Timor Sol. Klątwa z łatwością przedostała się z jego różdżki, choć niczego nie powiedział; zrobił to w niewerbalny sposób, jako że doświadczenie pozwalało mu na podjęcie się takich rzeczy. Manekin, który był wystawiony na działanie promieni słonecznych, od razu zaczął pokrywać się licznymi poparzeniami - choć początkowo nie były one szczególne w mocnym stopniu, tak z czasem mogły nabrać na sile. Tak oto przed nimi palił się zewnętrznie fantom, którego, jako uzdrowiciele, zapewne zabraliby w bezpieczne miejsce, poza działaniem słońca. Ta lekcja opierała się na zabiciu w zarodku problemu. A nie jego złagodnienie. - Akcent na drugą sylabę od tyłu, prosty ruch różdżką, niedokończona spirala. - pokazał, aczkolwiek nie użył jeszcze, chcąc, żeby jakkolwiek coś z tego zapamiętali. - Mora. - rzucił zaklęcie zatrzymujące działanie klątwy w bardzo dokładny sposób, ze sporym skupieniem oraz w zapewnieniu swoim "uczniom" jak najlepszego wglądu w to, jaki efekt należało osiągnąć. I chociaż na pierwszy rzut oka nie było niczego widać ciekawego, poza błyskiem światła, poparzenia przestały się pojawiać, gdy magiczny manekin jęczał z bólu. Zadziałało, może nie cofając skutków działania Timor Sol, ale ewidentnie powodując, że rany więcej nie powstawały. Lowell pozostawał na dźwięki jednak wyjątkowo głuchym. Z czasem zaleczył rany, które powstały, wykorzystując do tego liczne zaklęcia - kolejne, tym razem ze spektrum magii leczniczej. Proste, mechaniczne wręcz rzeczy, którym to się oddawał bez żadnych skrupułów. I potem ponownie - rzucenie klątwy, by ktoś inny mógł na tym wszystkim poćwiczyć. - Najważniejsze jest to, by wiedzieć, co chce się osiągnąć, jakim efektom chce się "przeciwstawić". Spróbujcie sami, będę wam pomagał. Spokojnie, nie wszystko wychodzi na samym początku. - powiedział zgodnie z prawdą, by następnie dopuścić pierwszą osobę do ponownie parzącego się w słońcu manekina, obserwując uważnie ruch różdżką i wymowę.
Kostki:
Huxleyu, Perpetuo - rzućcie oboje kostką k100, by przekonać się, jak poszło Wam inkantowanie Mory. Pierwsze próbuje rzucić to zaklęcie Hux, potem Perpetua; wszystko jest leczone, a klątwa następnie ponawiana. Pamiętajcie, że Lowell jest obok i jeżeli zauważy jakiekolwiek błędy, to je skoryguje, byście mogli szybciej osiągać prawidłowe efekty. Oznacza to, iż, jeżeli nie przekroczycie wymaganego progu oczywiście, musicie ponownie rzucać i spoglądać na wynik. Co Wam się nie udało - wola, chęci, ruch różdżką, wymowa - wedle uznania. Każdy kolejny rzut kostką daje Wam modyfikator +10, który się nakłada, więc wzrasta szansa na prawidłowe rzucenie Mory. W najgorszej możliwej konfiguracji dziesiąty rzut będzie tym, który się powiedzie.
k100:
1 - 50 - jeżeli chciałeś cokolwiek osiągnąć, to spartaczyłeś to w pełnym stopniu. Z różdżki nie wydobywa się nic - i to dosłownie - w związku z czym przez krótki moment zastanawiasz się, co poszło nie tak. Zawaliłeś na wszelkich możliwych polach - czy to woli, czy to ruchu różdżką, czy to wymowy. Może niezbyt się skupiłeś podczas rzucania? Rzuć jeszcze raz kostką k100.
51 - 70 - niby coś tam się wydobywa, ale nie do końca. Wiązka światła jest niezwykle podobna do tej, co rzucił Felek, aczkolwiek nie daje nic, poza fajnej gry światłem. Coś zepsułeś - wybierz sobie dowolnie. Mimo to jakiś sukces powoli osiągasz! Rzuć jeszcze raz kostką k100.
71 - 90 - oho, udaje Ci się na krótki moment zdjąć klątwę, która opanowała ciało manekina i spowodowała jego oparzenia. Niestety, tylko na krótki, bo po kilkunastu sekundach złudnej wygranej z własnymi umiejętnościami... to wszystko powraca. Mimo to coś tam potrafisz! Musisz się tylko bardziej postarać. Rzuć jeszcze raz kostką k100.
91 - 100 - wreszcie, po tylu próbach - a może to Twoja pierwsza? - udaje Ci się osiągnąć zamierzony efekt. Na stałe zdejmujesz zaklęcie Timor Sol z manekina. Gratulacje!
C. szczególne : biegające po ciele tatuaże, w pracy przykryte długimi rękawami, chociaż wychodzą na ręce i czasem na szyję | pojedynczy kolczyk szeherezady w uchu
Bełkoczę jakieś już, już, kiedy Pereptua nadal mnie strofuje, zanim nie wchodzimy do Domostwa. W nim robię popis burkliwości i boczenia się - na co, nie jestem pewny. Ważne żeby zaznaczyć swoje niezadowolenie. Moja przypowieść o chlebie była jedynie grą słowną, nie miałem pojęcia, że Felinus nie widział chleba jak był młody i mieszkał najwyraźniej w Anglii, w wieku szesnastym. - Po prostu nie lubię uczenia się rzeczy, które mnie nie interesują. Miałem nadzieję, że jestem już na tyle stary, że nigdy nie będę musiał tego robić. Dobrze, że nie muszę jeszcze poduczać się transmutacji, rzuciłbym się z latającego dywanu - mówię z lekkim grymasem na twarzy. Oczywiście mógłbym przestać burczeć i po prostu wyjść, ale wiedziałem też, że jeśli coś takiego może się powtórzyć, nie wybaczyłbym sobie, gdybym nie potrafił Mory, a na Perpetuę nagle napadłaby nowa grupa Beduinów, rzucając w nią klątwami. Dlatego w większości przypadków po prostu ignoruję fakt, że Perpa i Felek wymieniają spojrzenia - jedno pytające, drugie przepraszające. To perpetuowe irytuje mnie odrobinę bardziej, więc lekko pyrgam ją kolankiem, żeby już przestałą się zamartwiać i wstydzić za mnie, bo sam sobie z tym poradzę! - Prawda, moje najbardziej dramatyczne spotkanie z Sanguinem , dlatego przyszło mi do głowy - mówię, wzruszając ramionami na pobłażliwy uśmieszek półwili na moje słowa. Nie pomyślałem nad jakimiś uczuciami reszty, przed opowiedzeniem tego, zbyt poruszony tamtym wspomnieniem. - Wiesz dlaczego nie ma. Wszyscy świrowali na punkcie czarnej magii po wojnie, jak ktoś ją potrafił był ostracyzowany. W idealnym świecie wszyscy zignorowaliby istnienie te dziedziny i nigdy nie musielibyśmy się jej uczyć! A potem umarlibyśmy nie potrafiąc jej odeprzeć przy kolejnym wielkim czarnoksiężniku - mówię bardzo optymistyczny scenariusz. Staram się nie mówić żadnych więcej komentarzy, tylko grzecznie siedzieć na tyłku, jedynie bawiąc się niespokojnie różdżką. Słucham wszystko co ma do powiedzenia asystent, by dokładnie, mimo całych swoich humorów, skupić się na nauce zaklęcia. Pewnym ruchem macham różdżką raz czy dwa, by powtórzyć gest Felinusa. Rzucam krótkie hejka, do znajomego mi fantoma, na przywitanie klepiąc go po ramieniu. Lowell rzucił zaklęcie na manekina bez mrugnięcia okiem, co ignoruję, bo zauważam, że na jego ręce jest dokładnie taki sam pierścień jak ten mój, który znalazłem w Sezamie. I tak miałem go o to zapytać, skoro jest jakimś fascynatem zakazanej magii, ale nie przypuszczałem, że będzie miał taki sam. Zostawiam to na dalszy plan i wyjmuję różdżkę, by spróbować rzucić zaklęcie. O ile wymowa oraz ruch różdżką to dość prosta rzecz w wypadku tego zaklęcia, największe problemy sprawia mi wędrujący w złych miejscach umysł. Za pierwszym razem rzucam trochę byle jak zaklęcie - przez co jestem szczerze zdziwiony kiedy zdejmuję klątwę. Okazuje się, że jest to złudne - Simor wraca na biednego Ziutka. Przy drugie próbie upewniam się, że mój ruch oraz wymowa jest poprawna, jednak podczas tego już kompletnie nie myślę o mojej intencji co zauważam od razu po rzuceniu zaklęcia, kiedy jedynie rozbłyska światłem podobnym do poprzedniego. Wzdycham i próbuję całkowicie skupić się na cofaniu oddziaływania klątwy, myśląc o ulatujących poparzeniach, w tyle głowie mając Perpę z działaniami czarnomagicznego zaklęcia. Mruczę Mora, w końcu skupiony tylko na odpowiednich rzeczach - zaklęcie ulatuje z leżącego manekina. Cóż trzy razy jak na osobę, która nie ma doświadczenia w używaniu czarnej magii to nie jest zły wynik. Wiem, że nie mam do tego talentu i nie jestem tak pilny czy skupiony jak Perpetua, dlatego zastanawiam się czy to wpływ dwóch pierścieni, w tym jednego ukrytego pod wężowym, po tym jak dziwnie osłabił Perpę. Zapytałbym o niego już teraz, ale nie chcę przeszkadzać mojej lepszej połówce, która jest znacznie bardziej skrupulatną uczennicą.
Courage is being scared to death and doing the right thing anyway
Perpetua Whitehorn
Wiek : 45
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 161
C. szczególne : Styl vintage i aura wesołości | Wspiera się na artefakcie: Jarzębinowej Feruli | Na lewym nadgarstku - srebrna bransoletka z tancerką zmieniającą się w łanię; na prawym - bransoleta Wielkiej Wezyrki | Gdy Hux jest obok - mimowolnie roztacza wokół urok
Zupełnie naturalnie starała się swoją osobą łagodzić jakiekolwiek konflikty - nawet te niewypowiedziane, nawet te, które właściwie dopiero się rodziły, wzbudzając jakąś niezręczność w powietrzu. Nie była w stanie całkiem ignorować zbierającego się między ich trójką napięcia (tak jak Felinus starał się je zbyć spokojem, a Huxley po prostu dać temu wydźwięk). Nie lubiła pracować w takiej atmosferze - a co dopiero się uczyć i to czarnej magii! — Na tyle doświadczony— poprawiła swoją lepszą połówkę, wyginając mimo wszystko usta w zawadiackim, wesołym uśmieszku. — Trzymajmy się jednej wersji, nie jesteśmy starzy — dodała jeszcze, błyskając bielą zębów. — I przyda nam się trochę świeżej wiedzy. Na szczęście festiwal burczenia i boczenia się Williamsa już chyba dobiegał końca - bo mężczyzna jednak ślepy nie był i wykazywał się empatią w równym stopniu co sama Perpetua. Chociaż kiedy trącił ją swoim kolanem - odpowiedziała na to niewerbalne upomnienie również przepraszającym uśmiechem, choć bardziej w celu droczenia się (wiedziała, że Huxley nie znosił, kiedy za wszystko na okrągło przepraszała). Wysłuchała z uwagą Lowella, kiedy ten starał się przybliżyć im kwestię Mory - nie dowiedziała się niczego, czego wcześniej by nie wiedziała; ale wysunięcie pewnych spraw przed podjęciem nauki było koniecznością. I klarowało myślenie. Wydęła niezadowolona wargi na odpowiedzi towarzyszących jej mężczyzn wobec jej wątpliwości co do powszechności nauki czarnej magii. — No dobrze, ale to było kiedyś. Teraz jest teraz, a utopijny świat nigdy nie powstanie. — Chyba zaczynali wchodzić na filozoficzne tematy. — Właśnie taka znajomość czarnej magii powinna być kluczowa - nikt nie mówi o obrzucaniu się klątwami na prawo i lewo. Ale jak mamy mieć skutecznych Łamaczy Klątw i uzdrowicieli, którzy nie będą bezradni... — zerknęła przy tym na Huxleya - cóż, gdyby nie ich doświadczenie, to oni również tacy na pustyni by byli. Nie dokończyła jednak, a tylko westchnęła kręcąc głową. — Ech, nie. To temat rzeka i zdecydowanie nie na dzisiaj — podsumowała, odganiając wszelkie hipotezy napływające jej do głowy. Zaskoczyła też samą siebie, że wystarczył jeden taki wstrząs w jej życiu - a spojrzenie na zakazane nauki zupełnie jej się odmieniło. A może zawsze takie było, tylko nie była zmuszona do jego wyklarowania. Spojrzenie wlepiła w magicznego manekina, którego podsunął między nich Lowell. Wysłuchała jego instrukcji, z prawdziwą uwagą - na Merlina, ileż to czasu minęło odkąd uczyła się czegoś nowego! - spoglądając na każdy jego gest. Skupienie się na pewnym zadaniu zawsze dobrze na nią działało - nic dziwnego, że kiedy dopadały ją problemy najczęściej rzucała się w wir pracy. Nie potrafiła opanować delikatnego skrzywienia warg i zmarszczenia brwi, gdy Felinus potraktował fantom jedną z klątw. Bynajmniej, nie mierził ją fakt, że chłopak to potrafił. — Urocze zaklęcie — skomentowała gorzko, mimowolnie spoglądając na swoje dłonie - teraz już bez najmniejszych śladów poparzeń. — Nim również oberwałam od Wyznawców — wytłumaczyła jeszcze, spoglądając na byłego Puchona; nim nie podjęli się prób rzucenia Mory. Cierpliwie czekała na swoją kolej, mimowolnie ćwicząc ruch nadgarstkiem i mieląc na języku inkantację - z zadowoleniem odnotowując bardziej udane niż nie, próby Huxleya. Kiedy za trzecim razem udało mu się zdjąć Timor Sol z palącego się 'żywcem' manekina, uśmiechnęła się do ukochanego z aprobatą. — Całkiem całkiem! — zachichotała - nie chcąc, żeby ta nauka przy okazji przyjęła jakąś patetyczną formę. Podwinęła rękawy lnianej sukienki, z różdżką w dłoni podsuwając się bliżej do fantoma. — Mów od razu jak coś spieprzę i się nie krępuj, złotko — podchwyciła jeszcze spojrzenie Felinusa, uśmiechając się delikatnie. — Postaram się od razu skorygować. Do błędów nad żywym pacjentem nie chcę dopuścić. — W jej swobodnym tonie zabrzmiała lekka stalowa nuta, kiedy poprawiała chwyt na różdżce. — Mora — podjęła, jednak z jej srebrzystego narzędzia na manekina spłynęła jedynie smuga światła; a klątwa dalej, skrupulatnie postępowała. Złotowłosa nie zraziła się specjalnie - musiała bardziej skupić się na efekcie jaki chciała osiągnąć, co chciała przerwać. Powtórzyła więc inkantację raz jeszcze, odpowiednio akcentując, zgodnie z instruktażem Felinusa. — O...! — Czarna magia przestała palić syntetyczną skórę... jednak tylko na chwilę. — Ech... — Perpetua przygryzła policzek, strzepując napięcie z nadgarstka dynamicznym ruchem ręki. Odrobinę melancholijny wyraz wypłynął na jej twarz. — Aż przypominają mi się czasy, kiedy każde zaklęcie musiałam tak ćwiczyć, raz po raz. Nigdy nie chwytałam czegoś w lot — rzuciła wyjaśniająco - bardziej jako ciekawostkę niż tłumaczenie swoich porażek. Jeśli już coś osiągała, to nigdy talentem - a zawsze ciężką pracą. —Mora... — Do trzech razy sztuka. Skupiła się w końcu odpowiednio, jasno formując swoje intencje w myślach. Poczuła jak jej dębowa różdżka zawibrowała, a magia spłynęła po jej ramieniu wiązką światła otulając jęczącego z bólu manekina - i uwalniając go od dalszego działania Timor Sol.
Lekko chciał prychnąć na słowa dotyczące uczenia się czegoś, czym człowiek się nie interesuje, niemniej jednak tego nie zrobił, powstrzymując się jeszcze przed jakimikolwiek gestami, które mogły zdenerwować. Mimo to podsumował poniekąd to, jak wygląda system edukacji i chęci uczniów do nauki dosłownie wszystkiego. Sam pochłaniał wiedzę zgodnie z tym, co go interesowało w danej chwili, ale to właśnie uzdrawianiu poświęcił znaczną część czasu, by być teraz w takim punkcie, w jakim się znajdował obecnie. Oczywiście nie uważał siebie za profesjonalistę, skoro nie pracował na żadnym oddziale świętego Munga, niemniej jednak dawał sobie rady w sytuacjach kryzysowych, zachowując spokój i powagę. Niestety, miało to też swój gorszy wydźwięk. - Widzę, że pan solidaryzuje się z osobami przed podjęciem się studiów i zdaniem egzaminów. - sam poniekąd to rozumiał. Po co się uczyć czegoś, co nie interesuje? Być może po to właśnie, by uniknąć sytuacji, w której to serce ludzkie uklęknie i podda się, nie wiedząc, co ma dokładnie zrobić. Rok temu jego wiara we własne możliwości była znikoma, wręcz nie istniała, w związku z czym uczył się tego, co było dla niego najprzydatniejsze. Z czasem podszkolił znacząco własne umiejętności, podbijając samoocenę, aczkolwiek jak wiadomo, jeżeli ktoś zajmuje się wszystkim, to jest zwyczajnie o kant tyłka rozbić. I chociaż miał wiele możliwości pracy, poniekąd taka możliwość paraliżowała go skutecznie; łatwiej było posiadać tylko jedną. - Gdyby było wszystko idealnie, perfekcyjnie, bez żadnych skaz, to prędzej czy później by się to odbiło czkawką. - mruknął zgodnie z własnymi przekonaniami. To tak samo, jak w związku - jeżeli jest ciągle cukierkowo i nie ma momentów kłótni, by następnie godzić z powrotem dwie zagubione dusze, to człowiek tego nie docenia. Jeżeli ciągle wszystko idzie odpowiednio, to tego nie docenia. Zaczyna doceniać te pozytywne momenty, gdy jednak doświadczy na własnej skórze czegoś, co nigdy nie powinno mieć miejsca. Doskonale pamiętał poglądy reprezentowane przez rodzinę Cortez, gdzie ci pochodzili normalnie i bez żadnego skrępowania do tego tematu - także po wojnie. I chociaż może nie było to zbyt rozważne, o tyle jednak udowadniało, że czasy nieustannie się zmieniają. Że daty w kalendarzu nie stoją w miejscu, a świat idzie do przodu; sam podjął się nauki czarnej magii zupełnie przypadkowo. Włamując się do Działu Ksiąg Zakazanych, nie został przyłapany na tym niecnym procederze, co umożliwiło mu dalsze podejmowanie się edukacji pod względem dość wątpliwej drogi. Nic w organizmie nie było mu za to wdzięczne. Ani psychika, ani mięśnie. Miał jedynie nadzieję na to, że nikt nie powiąże pewnych rzeczy, które miały miejsce. - To zaklęcie zahacza o poziom rzucenia Rumpo prosto w kark. Rzeczywiście, jest bardziej urocze. - powiedział równie gorzko, jakoby częściowo ich uświadamiając w tym, że mogli oberwać gorzej, bardziej skutecznie, ze skutkiem śmiertelnym. Nie rozgadywał się jednak, a zamiast tego rzucił tym w ramach czystej ciekawostki na temat poziomu, jakim mogli operować Wyznawcy. Już zaklęcia proste, na takim poziomie, są przecież w stanie zabić. Dosłownie. Sam na polu walki połamał ręce Beduinom, byleby ich jakoś wyłączyć z walki. A jak wiadomo, jeżeli trafi się w rękę wiodącą, trochę trudno o możliwość poskładania tego w jedną całość. Lowell dokładnie obserwował pierwsze poczynania Huxleya, zauważając tym samym dość specyficzny pierścień na jego palcu. Wężowy, na co polował poniekąd przez fakt chęci odnalezienia specjalnego bazarku z artefaktami, aczkolwiek ostatnio nie miał czasu. Słyszał o jego właściwościach, jako że kultura arabska, ta mniej sławna, silnie powiązana jest właśnie z tymi gadami. Nie zamierzał pytać, gdzie dokładnie znajduje się ten sklep, a zamiast tego było to zapewnienie, że pogłoski nie są fałszywe. Lista rzeczy do zrobienia powiększyła się o jedną pozycję, jeden wiersz; teraz jednak skupił się na tym, by pomóc w poprawieniu błędów, które zdarzyły się przez te wszystkie próby. Pierwsze działanie ze strony Williamsa niby przyniosło odpowiednie efekty, ale objawy z powrotem powróciły, w związku z czym to nie była wina ruchu nadgarstkiem i wymowy. To wola podlegała wędrowaniom w złe strony umysłu; dopiero wtedy, gdy udało ją się czterdziestolatkowi opanować, efekty były w pełni zadowalające. - Nie ma problemu, jestem tego świadom. - był jednak bardziej stłumiony, tudzież przygaszony emocjonalnie. Niestety, rzucanie czarnomagicznych zaklęć, w normalnym stanie oczywiście, wiązało się z powrotem do momentów z przeszłości, do których to wracać nie chciał. Wiązało się z sięganiem po to, co najgorsze w duszy ludzkiej, a sam nie był z tego specjalnie zadowolony. Poza tym, nie zamierzał ochrzaniać też Perpetuy, a rozumiał to, żeby podchodzić do nich tak, jakby mieli mieć do czynienia z żywym pacjentem. Bo możliwe, że za jakiś czas będą mieli. Zaaplikowanie ponownie klątwy nie stanowiło żadnego problemu. Koniec końców, jeżeli tylko chciał, już, teraz, tutaj i na miejscu mógł rzucić to, czym został pokiereszowany podczas pobytu na Nokturnie. Strach przed błyskawicami nadal jednak istniał, w związku z czym podczas próby rzutu zapewne by spanikował, spiął niepotrzebnie mięśnie i nie wycelował. Mimo to nie chciał wspomnieniami powracać do tamtych wydarzeń, a wewnątrz odczuł swoiste napięcie, dzięki któremu rzucane zaklęcia w pełni zahaczały o stuprocentowe objawy. W czarnej magii człowiek mógł się wyjątkowo łatwo zatracić i był tego świadom, gdy wyznaczał sobie granice, żeby nadmiernie z niej nie korzystać. Spoglądał i poprawiał bez żadnego skrępowania, wskazując na problem, który spowodował nikłe efekty w postaci chwilowego zdjęcia klątwy. - Niektórzy mają ku temu naturalny dar, a ich sygnatura magiczna pozwala na znacznie szybsze osiąganie efektów. Takie jednostki są jednak rzadkością. - nie uważał, żeby było to coś dziedziczone, a sam również uczył się wszystkiego, by poprzez ciężką pracę móc zebrać własne plony. W paru dziedzinach był zaskakująco szybki, ale gdyby nie idealna synteza z różdżką, którą zakupił, zapewne by miał problemy. I też - koniec końców nie posiadał pełnej, stuprocentowej kontroli nad magią płynącą w prawej dłoni; z oczywistych względów. - Poza tym, osiągnięcie danego efektu smakuje lepiej, gdy włożyło się w to jakiś wysiłek. - lekko, choć stonowanie uśmiechnął się w kierunku Whitehorn. Zawsze tak było; jeżeli człowiek podejmował się cięższego wysiłku i dopiero po czasie mógł zaobserwować efekty własnej pracy, bardziej to doceniał, aniżeli uzyskanie słodkiego zwycięstwa od razu, bez żadnego postarania się. Gdy Perpetua zakończyła własne ćwiczenia, osiągając pełne efekty po trzeciej próbie, gdy skorygował jej błędy, a manekin zaleczył poprzez użycie odpowiednich zaklęć, czekoladowe tęczówki skierował na oboje, zastanawiając się nad tym, jak im pójdzie następna próba. Tym razem z trudniejszym zaklęciem, którego mógłby użyć niewerbalnie, ale nie zamierzał. Przynajmniej nie teraz, wszak efekt mógłby być niespecjalnie wystarczający. - Poszło wam dobrze jak na początkowe próby. Aż dziwne, że jest to wasza pierwsza styczność z Morą. - lekko ich pochwalił, aczkolwiek nie zamierzał w tym zbytnio tkwić. Wziął głębszy wdech, spoglądając na krótki moment na różdżkę z ostrokrzewu, która była przystosowana do tego typu aktywności i sztuki zakazane nie były jej obce. Lekko pogładził palcami, czując nieprzyjemne mrowienie i chwilowe zimno. - Zasada jest taka sama, ale poziom trudności co najmniej trzykrotnie większy, więc tutaj nie ma miejsca na pomyłki. - no tak, Sanguinem Ulcus było znacznie mocniejszym zaklęciem niż takie Timor Sol, którego ofiarę można było wziąć sobie pod parasol, by objawy minęły wraz z tyknięciami kolejnych wskazówek zegara na tarczy. - Skupcie swój umysł na osiągnięciu konkretnego celu, ruch i wymowę nie muszę raczej powtarzać. Poza tym w tym przypadku liczy się przede wszystkim czas, chyba że chcecie z Ziutka zrobić żywą pochodnię. - tłumaczyć nie musiał, skoro przecież rozmawiali tak niedawno o jednym z najbardziej dramatycznych przypadków na oddziale szpitala. Podkreślił jednak słowo w tonie własnego głosu - konkretnego. Nie jakiegoś. Musiał to być konkretny cel. - Sanguinem Ulcus. - wycelował w manekina, dając kolejny pokaz własnych umiejętności, by tym samym dopuścić ich do biednego jegomościa, zanim w kilka minut ten będzie w środku niczym zupa krem z dyni. W użyciu tego czarnomagicznego zaklęcia pierścień podsycił jego możliwości, w związku z czym zastosował je w jak najbardziej prawidłowy sposób. Teraz pozostawało tylko czekać na kolejne efekty ich pracy; poprosił zatem profesora Williamsa do podjęcia się starań.
Kostki:
Huxleyu, Perpetuo - rzućcie oboje kostką k100, by przekonać się, jak poszło Wam inkantowanie Mory. Pierwsze próbuje rzucić to zaklęcie Hux, potem Perpetua; wszystko jest leczone, a klątwa następnie ponawiana. Pamiętajcie, że Lowell jest obok i jeżeli zauważy jakiekolwiek błędy, to je skoryguje, byście mogli szybciej osiągać prawidłowe efekty. Oznacza to, iż, jeżeli nie przekroczycie wymaganego progu oczywiście, musicie ponownie rzucać i spoglądać na wynik. Co Wam się nie udało - wola, chęci, ruch różdżką, wymowa - wedle uznania. Każdy kolejny rzut kostką daje Wam modyfikator +5, który się nakłada, więc wzrasta szansa na prawidłowe rzucenie Mory. W najgorszej możliwej konfiguracji dwudziesty rzut będzie tym, który się powiedzie.
k100:
1 - 60 - jeżeli chciałeś cokolwiek osiągnąć, to spartaczyłeś to w pełnym stopniu. Z różdżki nie wydobywa się nic - i to dosłownie - w związku z czym przez krótki moment zastanawiasz się, co poszło nie tak. Zawaliłeś na wszelkich możliwych polach - czy to woli, czy to ruchu różdżką, czy to wymowy. Może niezbyt się skupiłeś podczas rzucania? Rzuć jeszcze raz kostką k100.
61 - 80 - niby coś tam się wydobywa, ale nie do końca. Wiązka światła jest niezwykle podobna do tej, co rzucił Felek, aczkolwiek nie daje nic, poza fajnej gry światłem. Coś zepsułeś - wybierz sobie dowolnie. Mimo to jakiś sukces powoli osiągasz! Rzuć jeszcze raz kostką k100.
81 - 95 - oho, udaje Ci się na krótki moment zdjąć klątwę, która opanowała ciało manekina i spowodowała jego grzanie się w środku niczym zupa pozostawiona na ogniu. Niestety, tylko na krótki, bo po kilkunastu sekundach złudnej wygranej z własnymi umiejętnościami... to wszystko powraca. Mimo to coś tam potrafisz! Musisz się tylko bardziej postarać. Rzuć jeszcze raz kostką k100.
96 - 100 - wreszcie, po tylu próbach - a może to Twoja pierwsza? - udaje Ci się osiągnąć zamierzony efekt. Na stałe zdejmujesz zaklęcie Sanguinem Ulcus z manekina. Gratulacje!
C. szczególne : biegające po ciele tatuaże, w pracy przykryte długimi rękawami, chociaż wychodzą na ręce i czasem na szyję | pojedynczy kolczyk szeherezady w uchu
- To tylko ironia - zauważam jeszcze kończąc swoją burkliwość, bo mimo tego, że z pewnością widzieli, że nie mam nastroju i tak próbowali od czasu do czasu ze mną dyskutować. Chociaż kompletnie nie miałem na to ochoty. Na szczęście kończy mi się zły humor, bo w końcu przystępujemy do nauki zaklęcia. Ściskam delikatnie ramię ukochanej, kiedy ta wspomina Timor palący jej skóry, jakby to nieme pocieszenie mogło jakkolwiek pomóc. Nie widziałem jak Felinus miota zakazanymi zaklęciami podczas spotkania z Beduinami, co pewnie jest szczęśliwym zbiegiem okoliczności. Po tym jak mi się udaje całkiem nieźle, nadchodzi kolej Perpy; w zasadzie idzie jej dokładnie tak samo jak mi. Tylko z większą ilością komentarzy i pytań, co pewnie jest całkiem słuszne, jeśli ktoś chce się lepiej nauczyć. - E tam, ale za to po opanowaniu zaklęcia byłaś już w każdym doskonała - zauważam na jej tłumaczenie się pracowitością. - Trzeba być szczęściarzem, żeby akurat urodzić się z darem do magii od której boli głowa, jest zakazana i na dodatek może Cię pochłonąć - zauważam na słowa Felka już znacznie luźniejszym tonem niż wcześniej, zahaczając o lekką żartobliwość w stosunku do tej całej Czarnej Magii. Perpetua kończy swoją kolej i teraz nasz nauczyciel rzuca znacznie trudniejsze zaklęcie na biednego Ziutka. Przysuwam się do niego i próbuję całkowicie skoncentrować się na próbie uleczenia biednego manekina. - Mora- mruczę i moje pierwsze zaklęcie przywołuje jedynie blade, mieniące się światła, które są jedynie żałosną namiastką czaru. Przymykam oczy, bo wiem, że to wszystko jest w mojej głowie. Na każde zaklęcie lecznicze na początku miałem odpowiednie wyobrażenie, które odpowiednie transformowałem w myślach, by móc je z łatwością rzucać. Oczywiście obecnie już robię to z automatu, jednak przy początkach lubiłem mieć jakąś scenę czy inną kotwicę, na której mogłem się skupić. W wypadku Mory trzeba było odrobinę inne wyobrażenie przy każdym zdejmowanym czarze, ale to wymagało jedynie praktyki. Rzucam ponownie zaklęcie i wydaje się, że zdejmuje klątwe. - Hm... - mruczę przyglądając się Ziutkowi, bo już wcześniej nabrał i mnie i Perpę, że ozdrowiał. I tym razem zamiast radości cierpliwie odczekuję; i mam rację, bo klątwa szybko wraca. - Wszystko mam w głowie - oznajmiam Felkowi moje spostrzeżenia, trochę pytającym tonem, bo mam nadzieję, że trafnie. Próbuję przypomnieć sobie Patricię, której wrze krew, a potem o spokoju, który na nią wpływał po zaklęciu Perpy. Równocześnie myślę nie o znieczuleniu, a o chłodzie, który rozpływałby się po jej żyłach, gdyby tylko to było wtedy możliwe. W tym momencie powtarzam zaklęcie. Pod wpływam mojej Mory, Ziutek zdrowieje, a ja znowu wyrobiłem się w trzy próby. - Ależ ze mnie czarnoksiężnik - stwierdzam i uśmiecham się lekko zarówno do Felka jak i Perpetui, dając teraz jej pole do popisu.
Siedząc na wielbłądzie przeciągnął się leniwie ziewając przy tym. -Zlepem niekoniecznie, ale coś w kaganiec chyba możesz przetransmutować.- Na szczęście dumbader Drake'a już właściwie nie miał czego podżerać, bo widocznie nie chciało mu się wyginać głowy tak żeby go po spodniach gryźć. Kiedy Max wspomniał o wodopoju, Drake spróbował się przyjrzeć. Faktycznie w pewnej oddali można było go dostrzec. Oznaczało to że Merlinowi dzięki ruszyli w dobrym kierunku i się nie zgubili. Byłoby nie za fajnie gdyby się zgubili, albo przez przypadek dojechali do Egiptu... Chociaż ta druga opcja raczej nie była możliwa. Dumbadery były szybkie, ale nie aż tak. -Mam nadzieję że nikt nie będzie pytać o to gdzie wybyłem na noc.
Konieczność czy nie, przynajmniej Lowell nie będzie musiał wracać w samych gaciach do pałacu. Przynajmniej mógł uniknąć losu, gdzie zwyczajnie zostałby zabrany za kraty i dopiero wtedy zdałby sobie sprawę, jak łatwo było wyczarować komplet drugich spodni. No dobra, może nie aż tak łatwo (przynajmniej dla niego), aczkolwiek chłopak się jakoś starał. Transmutacja zatem mu kompletnie nie wychodziła i musiał mieć na uwadze to, że jeżeli cokolwiek by im się przytrafiło, raczej nie będzie w stanie zapewnić kolejnego kompletu odzieży. Z oczywistych, widocznych obecnie względów. Dziękował zatem gdzieś w duchu, że i wilk był syty, a i owca cała była. Bo równie dobrze mogli wracać w tym dziwnym scenariuszu. - No już bym ci pozwolił na wlewanie takich ilości. - spojrzał na niego spode łba, by następnie się uśmiechnąć. Nie zamierzał go przecież karać za słówka, choć ewidentnie nie spodobałoby mu się, gdyby partner przeciążał własny organizm. Jakoś próbował to wszystko poprowadzić na dobre tory, ale też, nie zawsze miał pełną kontrolę i część rzeczy znajdowała się poza zasięgiem jego otwartej do przodu dłoni. Na myśl o Tori zaśmiał się widocznie, bo doskonale ją kojarzył. Dziewczyna miała swój urok, potrafiła pytać, a przede wszystkim nie bała się życia. A przynajmniej tak sam ją odbierał, gdy rozmawiali na temat religii, który mógł powodować powstawanie granic. U nich tak nie było - korzystali z uroków rozmowy, co obecnie było całkiem utrudnione przez politykę panującą w kraju. A raczej jej totalne rozrąbanie, które wynikało z czystych, egoistycznych pobudek poszczególnych partii. - Widzisz? Wiedziała, że jak załatwisz sobie prawników, to będzie w dupie. - lekko się uśmiechnął, aczkolwiek w tym uśmiechu znajdowało się jednak zastanowienie o Sorrento, jako że po prostu był człowiekiem i się martwił. Nie mieli od niej oznak życia, więc nic dziwnego, że przynajmniej on czuł się tak, jakby lata minęły od ich spotkania w jednej z kawiarni. Może część rzeczy układała się dobrze, może nie - nie mieli bladego pojęcia na ten temat. - Chyba że bawisz się w Killera. - spojrzał już tak, jakby lekko go oskarżył, co było jedną z licznych przepychanek, bo sprzedał bardzo lekkiego kuksańca, na ile mu oczywiście wędrowanie na dumbaderach pozwalało. Bo nie chciał, by się wspólnie przewrócili i zostali przy okazji przygnieceni przez ogromne cielsko wielbłąda. Niestety, podróż przez pustynię nie wiązała się z niczym dobrym. Zmulenie sięgało zenitu, a sam, gdy usłyszał pytanie, nie chciał zwracać na siebie uwagi. Jak się okazało, Drake również nie miał szczęścia, co wynikało z wdepnięcia w ruchome piaski. Odruchowo chwycił się mocniej, opierając głową o bark; czuł się źle, chciało mu się pić, a na domiar złego powoli, subtelnie i niespodziewanie sobie lekko odpływał. Zacisnął mocniej zęby. - Duszno mi. - odpowiedział tylko, gdy splątał własne palce w taki sposób, by przypadkiem nie spaść z dumbadera. Uśmiechnął się pod nosem przepraszająco na to, że akurat coś musiało się dziać i nie mógł na to nic poradzić. Przymykał raz po raz oczy, rozluźniając zapięcie pustelniczej szaty, by uzyskać dostęp do świeżego powietrza. - Ojtam, nikt nie będzie widział ani narzekał... - mruknąwszy, spojrzał na Lilaca, gdy powoli dostawali się do odpowiedniego miejsca. Niespecjalnie czuł się na siłach, by jednak podnieść głowę, w związku z czym liczył zwyczajnie, że wierzchowce nie wyprowadziły ich na manowce. - Nie sądzę. - przymknął mocniej oczy, opierając się już znacznie ciężej o plecy partnera. - Poza tym, Hux wie, że byłeś ze mną spędzić tam noc, jakkolwiek by to nie brzmiało. Jeżeli nie chcesz nikomu o tym mówić, to zawsze możesz uznać, że zabalowałeś w klubie do samego rana. - zaproponował jedną z możliwości, gdy się poprawił, starając się usadowić jakoś stabilniej. - Wreszcie za niedługo pałac. - powiedział jakby do siebie, łypiąc kątem oka w kierunku torby, gdzie znajdowała się butelka po wodzie. Oby tylko jak najszybciej.
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Słów Felka po prostu nie skomentował, bo przecież był taki czas, po wydarzeniach z Boydem w roli głównej, gdy właśnie tak funkcjonował, bojąc się zasnąć, by przypadkiem koszmary z udziałem pustnika nie nawiedzały go w nocy. Obecnie radził sobie bez tego, ale nie oznaczało to, że gdyby potrzebował, nie wróciłby do takiej praktyki. -Myślę, że i prawnicy by mi nie pomogli, ale może ona nie była tego świadoma. - Prychnął, choć faktycznie sam nieco się o dziewczynę martwił, skoro ta rozpłynęła się bez słowa. Naprawdę miał tylko nadzieję, że nic jej się nie stało i jeszcze kiedyś ją zobaczą. Podróż miała być lekka i przyjemna, pozbawiona komplikacji, ale jak się okazało nawet tutaj nie mieli szczęścia. Los chciał z nimi grać w pokera i akurat dziś nie dawał, a odbierał. -Duszno? Może napij się wody? - Nie wiedział do końca, jak może pomóc, ale na szczęście byli już niedaleko, więc była też nadzieja, że zaraz ich warunki życiowe się poprawią. -Myślę, że mało kto oprócz Twoich współlokatorów się zainteresuje. Kadra wie, a reszta dopisze sobie własne teorie. Spokojna Twoja rozczochrana, jak coś będziemy Cię kryć. - Rzucił do gryfona, który obawiał się o to, czy nikt przypadkiem go nie podpierdoli. -Nie wiem jak wy, ale ja pierwsze co to wskakuję do wanny. - Poinformował o swoich planach, bo jakby nie było noc na pustyni wiązała się z nagromadzeniem brudu na jego ciele, który chętnie by z siebie zmył razem z sierścią wilkołaka, która w niewielkiej ilości pozostała na ubraniu Maxa. + @Drake Lilac @Felinus Faolán Lowell
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Drake Lilac
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 20
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 218 cm
C. szczególne : Bardzo wysoki i barczysty. Praktycznie cały czas nosi na palcu pierścień tojadowy - tak na wszelki wypadek.
-No właśnie obawiam się głównie o współlokatorów... - A zwłaszcza jedną konkretną, która na dodatek posiada dosyć wrednego pleciugę jako pappara. Dzięki Merlinowi to ptaszysko spało jak wychodził, więc chyba za Lilacem nie podążył. Bo gdyby Dori się dowiedziała od papugi jego sekretu, to dostałby od niej ładny ochrzan. Jamal był coraz bliżej, co zdecydowanie cieszyło gryfona. -Ja też chętnie wskoczę do wody się umyć- Zwłaszcza że podczas tej ich pustynnej podróży nieźle się spocił, bo słonko grzało jak skurwysyn. Zastanawiał się jeszcze jak się z tego wykręci. O ile w ogóle zauważyły. Może po prostu powie że baaardzo wcześnie wstał, dlatego go rano nie było? W sumie było to całkiem dobre wytłumaczenie, które mogło nawet przejść. I po tych jeszcze kilku krótkich chwilach dojechali na miejsce. Tę pełnię zdecydowanie zapamięta tak jak pierwszą. Do końca życia.