C. szczególne : Styl vintage i aura wesołości | Wspiera się na artefakcie: Jarzębinowej Feruli | Na lewym nadgarstku - srebrna bransoletka z tancerką zmieniającą się w łanię; na prawym - bransoleta Wielkiej Wezyrki | Gdy Hux jest obok - mimowolnie roztacza wokół urok
Miejsce z którego rozciąga się widok na całe miasteczko w poniższej dolinie. Położone dość wysoko, acz na łagodnym zboczu - usypanym drobnym żwirem. Domy w Dolinie Godryka majaczą między bujną roślinnością, uliczki rozświetlone są starodawnymi latarniami - a jedna strona magicznego miasta przytula się do terenów rezerwatu.
Autor
Wiadomość
Trevor Collins
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 18
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 178
C. szczególne : czuć od niego zapach akonitu i mięty;
Chłodny komentarz sprawił, że Benjamin nie był już tak przyjemnie ciepły jak dotychczas. Nie zareagował na to choć dziwił się, że chłopak wziął tak personalnie. Nie on jeden uciekł - cała masa osób zwiewała gdzie pieprz rośnie na widok swoich lęków. W jego oczach pojawiło się niezrozumienie jednak czuł, że drążenie nagle nie sprawi, że Benjamin zrozumie, że sobie z niego nie kpił. Chęć do niegroźnych przytyków przeszła mu na dobre. Powietrze w płucach zrobiło się dosyć ciężkie i nawet gdy je wydychał i uzupełniał świeżym, nie traciło swojego ciężaru. - Nie to mam na myśli. Podczas sprzeczek mówiłeś co sądzisz a ja odbierałem to na opak albo nie tak, jak chciałeś. - co innego bycie sobą, które wychodziło im tak... pośrednio, bo wystarczyło puścić wodze hamulców a wątła nić porozumienia pęknie. Ba, właśnie niebezpiecznie ją napinał a przecież miał leżeć i się zamknąć. Nawet tego nie potrafił poprawnie wykonać. - Próbuję cię cały czas poznać ale im więcej pytań zadaję tym wydajesz się bardziej poirytowany moją ciekawością. - odezwał się zanim pomyślał. To miało nie wychodzić poza jego głowę tak długo jak się da. - Zacząłem ją dawkować. - dodał, aby nie myślał, że stracił chęci na poznawanie go. Tempo jakie Benjamin narzucał dosyć mocno go frustrowało wszak poznawanie nie powinno być takie zawiłe i niebezpieczne. Dostosowywał się do narzuconego tempa choć czasami nie rozumiał dlaczego musi robić malutkie kroczki skoro bez problemu mógłby skoczyć. Gdy Benjamin odwrócił wzrok coś go zakuło w trzewiach, znajomy, dawny ból o którym zdążył zapomnieć. Przyglądał mu się choć czuł, że nie jest to mile widziane. - Tak, widzę część. Nie widzę wszystkiego. Dlaczego? - usiadł, mając w nosie, że coś go boli, ciągnie i strzyka. Usiadł bo nie czuł się już wygodny i zrelaksowany bo postanowił powiedzieć co myśli i właśnie obserwował uciekający z Benjamina jakikolwiek humor. - Pokazuję ci dziewięćdziesiąt pięć procent siebie i to nawet dobrze cię nie znając. Dlaczego tak trudno mi jest zdobywać twoje zaufanie? Czego się boisz, Ben? - skoro powiedział A to powie B, nie było sensu udawać, że nie zaczął psuć. Może istnieje szansa, że czegoś się od niego więcej dowie nawet kosztem jego dobrego humoru. Spodziewał się, że drążenie niektórych tematów tak się skończy lecz nie sądził, że stanie się to tak szybko.
Jak to się działo, że na każde w miarę udane spotkanie przypadało kolejne, które już było pełne nieporozumień? Mogli przecież rozmawiać o wszystkim, poznawać rzeczy, którymi warto się było dzielić, żartować, może grać w jakieś gry czarodziei. Zamiast tego ponownie wybrali ścieżkę trudnych rozmów, jakby inna nie była im nigdy pisana. Benjamin wiedział, że nie reagował dobrze na różne tematy, ale sądził, że na pewno były takie, które nie dotykały do żywego. Znajdował je z większością osób, dlaczego więc nie potrafił poruszać ich z nim? Wiedział, że ich nieporozumienia były różne i zdecydowanie nie zawsze wyglądały tak, jak przedstawił to teraz Trevor. Czy powinien o to walczyć? Co mu da uzmysłowienie mu, że jest gorszy niż mężczyzna go widzi? Wydawało mu się, że powinien wykonać ten strzał w kolano by pokazać sytuacje jaką rzeczywiście była, a z drugiej strony przeczuwał, że to tylko zaostrzy rozmowę, nie wnoszą w nią nic konstruktywnego. Zwłaszcza, że w zasadzie nie miał na tyle dobrej pamięci by przytaczać konkretne cytaty. Pamiętał jedynie cały sens wypowiedzi, tego jak w złości odpychał go od siebie. W smutku zresztą też. - Nie tylko, była w tym też moja wina. - nie rozumiał skąd ten obraz powstał w Trevorze. Nie zamierzał szukać w pamięci konkretnych sytuacji, licytować się o to kto ile złego wniósł między nich, ale miał nadzieje może zaznaczenie, że nie był w tym wszystkim idealny, sprowadzi Collinsa do rzeczywistości. Słuchał kolejnych słów Trevora, zastanawiając się czy naprawdę jego małomówność mogła wyglądać jak irytacja. Nie był tego w stanie w tamtym momencie obiektywnie ocenić, czując, że za dużo emocji zaczyna w nim narastać. Miał wrażenie, że to jest niezatrzymująca się karuzela z której nie potrafi wysiąść. - Naprawdę uważasz, że poznawanie kogoś powinno wyglądać jak przesłuchanie wizengamotu? - mógł ugryźć się w język, ale nie dał rady, zamieniając swoje emocje w najgorszy możliwy ciąg słów. Wiedział, że to zaboli, bał się reakcji Trevora ale jednocześnie jakaś niewielka część jego była zadowolona, że nie powstrzymał się przed komentarzem, który w takiej sytuacji usłyszałaby pewnie każda inna osoba. Nie mógł traktować Trevora wciąż jak jajko, które stłucze się gdy tylko powie mu, co ślina na język przyniesie. Skoro tak bardzo mężczyzna oczekiwał, że usłyszy pierwszą pomyślaną reakcje to mógł ją właśnie zobaczyć w całej jej okazałości. To na pewno odbiegało od tego jakim chciał go widzieć. Czuł jak Trevor sam się od niego odsuwa, pokazując w jak bardzo złym kierunku ta rozmowa zmierzała. Miał do tego pełne prawo, a Bazoremu też dało choć ułamek przestrzeni o której jeszcze chwile wcześniej myślał. Nie uważał by ta reakcja dobrze im wróżyła, ale w tym momencie była jedyną logiczną rzeczą, która się wydarzyła. Ostatnie zdania wypowiedziane przez Trevora czuł, że były jawnym atakiem w jego stronę. Nie zamierzał mu teraz wypominać, że wie, że nie poznał o nim nawet połowy z wspomnianych dziewięćdziesięciu pięciu procent, bo zwyczajnie nie wiedzą za wiele o osobie. Nie sądził też by mężczyzna ufał mu tak jak to deklaruje, bo jeśli tak to dlaczego to od Holly wiedział o jego chorobie po kłótni, a nie od niego? Jedna wątpliwość pociągała za sobą kolejne, a on nie zamierzał bawić się w detektywa, który będzie sprawdzał gdzie jest dziura w całym. Miał świadomość, że ona gdzieś tam jest i to wystarczało. Zatrzymał myśli, skoro sprawa zabrnęła tak daleko w tak krótkim czasie to musiał postawić wszystko na jedną kartę. - Masz racje, jestem skryty. Tego akurat nigdy nie ukrywałem. Jeśli nie potrafisz przez to ze mną rozmawiać, powiedz, nie będę dla ciebie dłużej ciężarem. - wiedział, że tak samo jak Trevor ma prawo oczekiwać większej otwartości tak on nie zamierza nie być sobą dla tak kruchej znajomości. Nie liczył, że Trevor go zrozumie, ale to w tym momencie przestało mieć już znaczenie.
Trevor Collins
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 18
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 178
C. szczególne : czuć od niego zapach akonitu i mięty;
Od paru miesięcy zaczął spoglądać na siebie bardzo krytycznym wzrokiem. Zauważał swoje błędy a porażki bolały jeszcze bardziej. Rodziło się w nim wahanie gdy będąc sobą tworzył pęknięcia w relacji. Przekazywał myśli bez owijania ich w miękkie, słodkie kłamstewka i ... pojawiało się kolejne pęknięcie. Zamknął na moment oczy i pokiwał głową, przyjmując argument, że wina leżała po obu stronach. Nie miał sił się z tym kłócić bo faktycznie majaczyły mu w myślach niektóre sceny z ich przeszłości gdzie czuł na Benjamina złość i poczucie niesprawiedliwego osądu. Ech, nawet w tym musiał mieć rację. Napotykając ostrzejszy komentarz zacisnął jedynie szczękę ale nie dał się wytrącić z równowagi. Nie miał problemu z odpowiadaniem na tego typu zaczepki. - Jeśli przekraczam dozwoloną ilość to jest milion sposobów aby mi o tym powiedzieć w taki sposób, żebym nie myślał, że robię ci coś złego. - pokazał mu, że jest inna ścieżka niż milczące irytowanie się lub jawne lekceważenie zadanego pytania, jakby w ogóle nie istniało. Mierziło go to i mówił o tym jasno, czując, że traci grunt pod stopami... i nie miało to żadnego związku z tym, że siedzi. Nawet teraz, gdy zadawał pytanie, nie dostawał jawnej odpowiedzi ale za to... czuł zagrożenie, instynkt podpowiadał, że robi się źle, bardzo źle i trzeba albo uciekać albo atakować. Spiął sylwetkę, mimo dyskomfortu jaki sprawiał sobie jakimkolwiek ruchem mięśni. - Próbuję z tobą cały czas rozmawiać, Ben. Potrafiłbyś teraz stąd iść? Ot tak? Jak gdyby nigdy nic? - on był skryty a Trevor otwarty. Otwierał się przed nim na wielu płaszczyznach i naprawdę uważał, że Benjamin zasługuje na te zaufanie, nawet jeśli sam zaufany w to powątpiewał. Rozjuszała go ta groźba wyjścia, zamknięcia drzwi i zabrania własnego ciężaru. To budowało w nim więcej paniki lecz nie potrafił złagodnieć i prosić o wybaczenie za to, że mówił to, o czym myślał. - Wystarczy, że poruszę jakikolwiek trudny temat i zobacz co się dzieje. - gdyby go teraz dotknąć to mięśnie miał twarde niczym kamień. Wywołując ból po-pełniowy trzymał się niejako w ryzach. Coraz częściej myślał, że jest to całkiem dobra metoda skupienia uwagi i emocji na konkretnej sytuacji. Dzięki temu mniej się rozpraszał. Otworzył usta jakby chciał coś jeszcze powiedzieć lecz zamknął je zanim wydobył się z nich jakikolwiek głos. Za dużo mówi, za dużo niszczy.
Trevor zakładał, że jest sposób zwrócenia mu uwagi, który nie popsuję rozmowy miedzy nimi. Może miał ich milion w głowie, ale to nie oznaczało, że którykolwiek z nich Benjamin znał. Z doświadczenia Bazorego wynikało, że nawet najłagodniejsze postawienie granicy kończyło się silnym oporem ze strony Collinsa. Przez to słowa, które usłyszał nie miały dla niego sensu. Po prostu były odpowiedzią życzeniową, która nie mogła sprawdzić się w rzeczywistości. Wysłuchał jej, bo Trevor zasługiwał na to by został wysłuchanym. Wiedział, że nie może jej zignorować, ale chętnie by to uczynił. - Pokaż mi choć jeden, który nie wywoła zgrzytu między nami. - postanowił sprawdzić czy Trevor rzeczywiście wierzy w swoje słowa. Skoro powodów było aż milion to znalezienie jednego nie powinno stanowić dla niego problemu, prawda? Wbrew pozorom, Ben również próbował rozmawiać, w końcu wciąż siedział na miejscu, słuchał i odpowiadał, nawet jeśli wymawiane przez niego zdania były nie w smak Trevorowi. W innym przypadku powiedziałby co uważa i po prostu wyszedł, nie chcą prowadzić dyskusji prowadzącej donikąd. Wiedział, że jego postawa nie jest zauważona i nie spodziewał się by kiedykolwiek była. Trevor uznawał za pewnik, że muszą rozmawiać, a tak przecież nie było. Gdyby teraz każde poszło w swoją stronę, mogliby uznać, że nie wydarzyło się nic co mogliby mieć drugiej stronie za złe. Po prostu czasem tak było, że nie było happy endu. Z punktu widzenia Bena nawet częściej niż rzadziej. - Tak, potrafiłbym. Byłoby beznadziejnie, ale żyłbym dalej. - odpowiedział, lekko wzruszając ramionami. Dla Benjamina było jasnym, że jeśli nie miałby pewności, że potrafiłby wstać i wyjść to nie wspominałby o tym. Wiedział, że "beznadziejnie" to za małe określenie dla tego jakby się czuł, ale nie potrafił w tamtym momencie pokazać, że zależy mu bardziej. Ponownie odsłoniłby się na potencjalny cios, a wiedział, że zaliczyłby momentalny nokaut. Patrzył na coraz mocniej spinającego się do ataku Trevora i zastanawiał się do czego to zmierza. Skoro Trevor jakąś pokrętną logiką, powiedział mu, że chce by został to przecież nie po to by kopie na sobie kruszyli, albo halabardy... A nie, to już było. W końcu po chwili ciszy, łapania dystansu i wycofywania się z emocjonalnych stanów, spojrzał trochę łagodniejszym spojrzeniem na niego. Czuł, że jest mu teraz potrzebny jako wsparcie, przecież tutaj po to przyszedł, a nie by kolejny raz się pokłócili. - Zacznijmy od tych łatwiejszych, a trudniejsze same się rozwiążą. - stwierdził, nie wiedząc na ile takie rozwiązanie ich sporu będzie satysfakcjonujący dla obu stron. - Pytałeś mnie już o ulubiony kolor, muzykę, zaklęcie? - zapytał, doskonale wiedzą, że nie. Przysunął się bliżej, mając nadzieje, że to odrobinę pomoże w rozwianiu tej gęstej atmosfery, która między nimi powstała.
Trevor Collins
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 18
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 178
C. szczególne : czuć od niego zapach akonitu i mięty;
Wydawało mu się, że jest prostym w obsłudze facetem. Okej, popełniał gafy jak człowiek na ziemi lecz potrafił się reflektować i wyciągać wnioski. Domagał się jednak odzyskania tej małej przestrzeni na swobodę zadawania pytań bo niekiedy miał ich krocie. To jego główna metoda poznawania drugiej osoby. Nie był tak dobrym obserwatorem jak Benjamin. Nie zawsze poprawnie odczytywał cudze zachowanie a to wówczas piętrzyło problemy. - Choćby "limit pytań na dziś zakończony", zdanie twierdzące, nie pozwalające na negocjacje. Może to zamienić na pocałunek albo na "dość, zróbmy coś innego, idźmy tu, chcę zobaczyć tamto". - podał trzy możliwości, które w jego odczuciu były jasnym sygnałem, że zbliża się do granicy cierpliwości. Nie było w nich wyrzutu tylko twarda informacja, w której nie mógł znaleźć żadnej luki... a przecież nie próbowałby. Biło z niego przekonanie, że to dobra metoda na stonowane hamowanie wścibskości. Z dnia na dzień nie wyeliminuje z siebie tej przywary. Potrzeba na to zdecydowanie więcej czasu i wytrwałości. Kłucie w okolicach mostka przybrało na sile. Nie dowierzał, że Benjamin byłby w stanie po prostu obrócić się na pięcie ale też nie chciał tego sprawdzać. Relacja przesypywała się między palcami lecz wystarczyło połączyć znów siły i może uda się z niej wykrzesać to, co najlepsze. Zmroziła go wizja ostatecznego rozstania, gdy pojawiła się taka wyraźna, namacalna. - Spróbujmy do tego nie dopuścić. - zdanie te było nieco pojednawcze. Deklarował, że nie chce ani jego nieobecności ani tym bardziej tego, jak musiałby się wówczas czuć. Skoro trzymał emocje wewnątrz siebie to mógłby wszystko odczuwać po dwakroć intensywniej. Nie potrafił długo utrzymać spiętych mięśni bo krzyczały z dyskomfortu. Wystarczyła odrobina łagodniejszego spojrzenia chłopaka aby w odwecie rozluźnił barki i ręce. Nie uszło jego uwadze niewielkie zmniejszenie dystansu. To mówiło mu więcej niż słowa - Benjamin chciał tu zostać, mimo tego jak rozmowa zaczęła się toczyć. Zatrzymał wzrok na jego ustach gdy proponował przyziemne, bezpieczne pytania. - Czyli tak jakby od podstaw... - miało to sens choć ponownie wracał do robienia małych kroczków. Jak dziś zostało mu to pokazane, nie wykona skoku skoro gdy wyląduje, może rozkruszyć grunt jego zaufania. Niejako to wciąż wyglądało jako przesłuchanie lecz mniej groźne, mniej niekomfortowe. Ewidentnie rozważał zmianę metody poznawania na tę rozpoczynającą się od małych pytań. Z reguły miał chrapkę na te większe, bardziej zażyłe i posiadające szereg ukrytych emocji. Może to była przyczyna ich frustracji? Coś w nim pękło i przestał ciskać gromem z oczu. Ostrożnie sięgnął zimnymi palcami do jego twarzy, muskając przy tym kość policzkową. Wydawał się tym gestem przepraszać. - Wiem, że potrzeba do mnie cierpliwości. - mówił ciszej, jakby łudząc się, że to odrobinę rozrzedzi duszące powietrze między nimi. Zdawał sobie sprawę, że potrafił być irytujący przez swój brak pomyślunku nad słowami i nadmierne zaciekawienie, które przy Benjaminie zaczął niezdrowo tłumić. - Czymkolwiek cię denerwuję to reaguję tak, bo w jakiś sposób mi na tobie zależy. Nie wiem jeszcze jaki ale nie chcę żebyś musiał wychodzić. - nie wiedział czy jego słowa dla odmiany przyniosą coś miłego czy może jeszcze bardziej przytłoczą. Nie potrafił się ostatecznie zamknąć, nie kiedy miał obok siebie Benjamina. Opuścił dłoń, luźno odkładając ją na kanapę. Organizm zaczął się samodzielnie uspokajać bo i tak nie miał zbyt silnego zapłonu aby goreć od poirytowania.
Słuchał proponowanych przez Trevora rozwiązań i nie spodziewał się by którekolwiek z nich w rzeczywistości podziałało. Pierwsze brzmiało jak rozkaz, zdecydowanie zbyt wyniośle i stanowczo jak na standardy Bazorego. Całowanie było równe milczeniu w jego mniemaniu, tylko fałszywie podszyte pożądaniem, którego w niekomfortowej sytuacji by zapewne nie odczuwał. Ostatnie sugerowało odciągnięcie uwagi inną czynnością, a nie zwrócenie uwagi na konkretny problem zbyt wielu pytań. Każde z tych rozwiązań wydawało mu się przez to pośrednie i nie szczere. Czy w przypadku innej osoby by to mu przeszkadzało? Nie. Z Trevorem starał się być szczery i to, że on sam proponował mu rozwiązania, które takie nie były, jakoś kuły go w oczy. - Nie czułbym się z nimi dobrze. - odpowiedział zgodnie z prawdą, nie dając Trevorowi złudnej nadziei, że będzie z nich korzystać. Jeśli to miało się udać, musiał znaleźć własne słowa. W tamtym momencie na pewno nie był na siłach by je formułować, ale wydawało mu się, że to nie będzie potrzebne już tego dnia. Patrzył jak Trevor reaguje na jego kolejne słowa. Wiedział, że to nie było proste, ale nie zamierzał udawać, że takie mogłoby być. - Próbujemy. - wiedział, że gdyby tak nie było to już dawno by nie rozmawiali. Wszystko mogło zakończyć się już tygodnie temu, gdy Trevor był na niego zły i rozczarowany tym jak potoczyła się wieczorna rozmowa w lesie w Hogsmeade. To, że pomimo późniejszych kłótni, wciąż rozmawiali, było tego tylko potwierdzeniem. Dla Bena było to ważniejsze niż słowne zapewnienia o swoim zaangażowaniu. Obserwował jak część spięcia i złości z Trevora uchodzi, to był dobry znak. Nie wiedział czy to dzięki delikatnej zmianie pozycji czy zaproponowanemu rozwiązaniu. W zasadzie nie był w stanie powiedzieć czy Trevor je zaakceptował. Nie wyraził swojej niechęci w jego stronę, to już było coś. Dał przetwarzać mu swoje słowa, nie mówiąc, że podstawowe pytania nie będą trwały wiecznie, a jeśli długofalowo mieliby się dogadać to prościej będzie, jeśli będą rozumieli co sprawia, że dzień jest lepszy lub gorszy, albo przynajmniej jakim posiłkiem można by go poprawić. Dotyk chłodnej dłoni na policzku, ponownie przypomniał mu, że jego współrozmówca nie jest w najlepszym stanie. Oczy już zdążyły przyzwyczaić się do zmierzwionych włosów, podkrążonych oczu i bladości cery, akceptując je jako aktualny stan. Słowa, które wymienili dawały złudzenie, że Collins ma w sobie siłę, ono jednak umknęło, a wraz z nim pojawiło się w Benjaminie trochę więcej troski niż wcześniej. Słowa o cierpliwości podsumował pocałunkiem, czułym i spokojnym. Wystarczającym by przekazać, że będzie tej cierpliwości w sobie szukał skoro jest ona im potrzebna. - Mi również. - odpowiedział krótko na kolejne szczere słowa, mając nadzieje, że po tym wszystkim Trevor nie postanowi go ponownie ciągnąć za język. Zbliżył się ponownie, delikatnym dotykiem sugerując, że powinni się położyć. Potrzebował zamknąć te rozmowę, choć na chwilę i po prostu pobyć przy nim.
Trevor Collins
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 18
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 178
C. szczególne : czuć od niego zapach akonitu i mięty;
Dwojakie myślenie eliminowało podane przykłady przerwania potoku wścibskości. To, co jemu wydawało się w porządku dla Bena było niemożliwe do realizacji. Być może miał solidne powody aby odmówić lecz niełatwo było je wyczytać z jego twarzy. - To jakiś umowny znak, jeśli nie słowo? Który daje do zrozumienia, że trzeba się zatrzymać? - proponował i nie znajdzie już niczego innego, co mogłoby im obu odpowiadać. Wypuścił powietrze z płuc jednak ciężkość w okolicy mostka miała towarzyszyć mu jeszcze przez jakiś czas. Usłyszenie potwierdzenia z jego ust przyniosło trochę ulgi. Obaj próbowali się porozumieć mimo napotykanych przeszkód. O niektóre się wzajemnie ranili lecz mimo tego w pewnym momencie dochodził fakt, że pomimo ryzyka rozstania, chcą walczyć dalej. Coś w sobie widzieli i to nie pozwalało na poddanie się. Nie zdawał sobie sprawy jak bardzo ale to bardzo potrzebował to usłyszeć. Poczucie realnego zagrożenia powoli słabło, a co za tym idzie, rozluźniał obolałe mięśnie. Krew krążyła niespokojnie pod skórą a w głowie się kręciło od tych wszystkich bodźców, niedospania, niedojedzenia i podenerwowania. Rzecz jasna nie zamierzał wspominać o tym na głos wszak nie było to na tyle niepokojące aby martwić Benjamina. Zdawał sobie sprawę, że ukrywając jakiś "drobiazg" mógł go ponownie rozjuszyć lecz... to było silniejsze niż myślał. Uniósł dłoń do jego ramienia gdy napotkał pocałunek. To było rozkosznie ciche, rozgrzewające i niejako przyjmujące niewypowiedziane przeprosiny. Dotyk jego ust całkowicie przegonił z niego resztki spięcia lecz przypomniał też o zmęczeniu. Usłyszał silniejsze uderzenie swojego serca gdy dotarło do jego mózgu zapewnienie Benjamina. Zależało mu. To wystarczyło aby znów poczuł się bezpiecznie w tej relacji i co więcej, przestać myśleć o tym jak wiele potrafi psuć jednym, rzuconym byle jak zdaniem. Od razu zrozumiał, że mają się położyć lecz nim to zrobił, sięgnął po kubek i dolał tam jedną z fiolek. Zamieszał lekkim poruszeniem naczynia i wypił do dna wiśniową herbatę, której smak został całkowicie zniekształcony ziołami i eliksirami. Dopiero po opróżnieniu kubka położył się, zakopał pod kołdrą aż po samą szyję, czując postępujące marznięcie i przysunął jak najbliżej Benjamina. Tak, jak kiedyś, splótł ich nogi na wysokości kostek i łydek (a stopy miał lodowate!), a rękę wsunął blisko jego tułowia, gotów napotkać tam jego palce i spleść ze swoimi. To przychodziło mu tak naturalnie jak oddychanie. Gdy tylko się umościł poczuł się taki ciężki, jakby usiadło na nim stado hipogryfów. Nie był w stanie oderwać się od materaca, był doń po prostu przygwożdżony protestującymi mięśniami. Nie podniesie się, choćby próbował. - Odpocznę chwilę a wieczorem może gdzieś pójdziemy? - mimo wszystko nie wierzył swojemu ciału i proponował ciekawsze spędzanie czasu. Zamknął powieki aby pozwolić im odpocząć lecz nie planował zasypiać.
Słuchał propozycji Trevora, wiedząc, że to nie jego pomysły w tym momencie są problemem. Mimo najszczerszych chęci mężczyzny, nie mógł założyć, że to co mówi się sprawdzi i potrzebował wypracować własną metodę komunikowania się na tej płaszczyźnie. Staranie Trevora pokazywały tylko, że jest to konieczne by mogli komfortowo się czuć w swoim towarzystwie. - Znajdę sposób, masz moje słowo. - tyle mógł zapewnić, bo każda bardziej konkretna metoda teraz wydawała się mu niewystarczająca, niemożliwa do realizacji lub zwyczajnie odbiegała od tego jaki jest. Wiedział, że ta odpowiedź nie usatysfakcjonuje Trevora, ale nie miał teraz lepszej, którą mógł zaoferować. Zgodzili się w pocałunku i tych kilku słowach. Tyle wystarczyło Bazoremu, który wiedział, że oczekiwanie większej zażyłości przy tym jak w tamtym momencie wyglądała ich relacja, byłoby przesadzone. Dla Benjamina samo to, że już oboje wiedzieli, że mają chęci by wciąż z sobą rozmawiać, było czymś przyjemnym i nieco nieoczekiwanym. Nie przywykł do tego, że nie jest czymś ciężarem, mając w pamięci swoje relacje domowe, kilka przyjacielskich w których był w jakiś sposób wycofany i nieobecny. Romantycznych nie wspominał, zwyczajnie w pewien sposób nie przywiązując do nich większej wagi tak jak Beverly nie przywiązywała jej do Oliviera. Wszystko mijało, ale w tej chwili mógł po prostu być w żądlibusie z Trevorem i próbować odpocząć od wszystkiego co wcześniej zaprzątało im myśli. Trevora dał mu dużo materiału do przemyśleć, których już w ostatnim czasie mu nie brakowało. Dał mu jeszcze chwilę na wypicie herbaty, której metody przygotowania w zasadzie nie popierał. Roztwarzanie eliksiru w herbacie z już wcześniej przygotowanym roztworem, gdzie nie mógł mieć pewności, że do kubka trafiły dokładnie dwa identyczne eliksiry, wydawało mu się mało myślne. Gdzieś z tyłu głowy zapamiętał sobie i to, by przy lepszej okazji wytłumaczyć Trevorowi, że eliksiry to nie homeopatia i nie można z nimi tak nieostrożnie postępować. Zerkał na to przez moment, a gdy Trevor odstawił kubek, położył się na plecach, patrząc kątem oka jak mężczyzna zajmuje najlepszą dla siebie pozycje. Splecenie ich nóg było przyjemne, symboliczne i nie zamierzał walczyć o te odrobinę ciepła, które w ten sposób podbiera mu Trevor, skoro tego potrzebował. Podparł głowę o przedramię, by nie zajmować poduszki, która w tym momencie była komuś innemu bardziej potrzebna. Widział, że Trevor coraz mocniej opada z sił, ale nie wiedział czy to kwestia błędnie zmieszanych lekarstw czy zwykłego zmęczenia po przemianie. Lekko obrócił twarz w jego stronę by móc obserwować jak mówi, a potem zamyka oczy. - Jeśli będziesz na siłach. - nie zamierzał dawać mu do zrozumienia, że w zasadzie odkąd się spotkali to średnio Trevorowi szło to odpoczywanie. Zwłaszcza, gdy pomyślał, że w dodatku dalej nie zjadł śniadania, a leki brał od przypadku do przypadku i to jeszcze tak, jak Benjamin widział. Nie zamierzał mu matkować, stawiać warunków co powinien zrobić, a czego nie by lepiej się poczuć. Mijały minuty gdy leżeli w ciszy i tylko głębsze oddychanie Trevora, dało Benowi znać, że zasnął. Sięgnął po jeden z podręczników obok łóżka by mieć jakieś zajęcie, które nie obudzi Trevora ze snu. Czytał strona po stronie o zaklęciach, których nie znał i w sumie za bardzo nie rozumiał, ale wierzył, że ta wiedza może mu się kiedyś przydać. W końcu też usnął nad lekturą, która swoim trudnym językiem go znużyła. + zt x2