Pokryty błękitem oraz złotem basen pałacowy cieszy się popularnością wśród wszystkich gości. Panuje tu nieskazitelny porządek, służba każdego wieczora i w południe za pomocą czarów wymienia wodę oraz wszystko sprząta. Znajdujący się w zachodniej części akwen nie ma typowych okien naściennych, zamiast tego promienie słoneczne wpadają tutaj przez sufitowe — tkwiące bezpośrednio nad wodą witryny. Poza nimi, jedynym źródłem światła są kandelabry. Po lewej i prawej stronie prostokątnego zbiornika znajdują się miejsca z leżakami oraz ręcznikami, znaleźć tam można również drzwi do toalet oraz po lewej stronie do sekcji z pałacowym jacuzzi wraz ze strefą SPA, z której głównie korzystają kobiety.
Spróbuj rzucić kostką jeśli twój Pappar jest dobry z Gier Miotlarskich. Tutaj nie musisz nosić specjalnego stroju.
Beatrice L. O. O. Dear
Wiek : 28
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 160cm
C. szczególne : Czarne oczy, przenikliwe spojrzenie, blizny na dłoniach, ukryte po metamorfomagią, tatuaż na łopatkach (kuferek)
Kolejny dzień stawiał przed nią kolejne wyzwania. Szczerze zachęcona swoimi ostatnimi sukcesami i tym razem zapragnęła nauczyć się czegoś więcej. Wciąż przyświecał jej dokładnie ten sam cel. Wciąż chciała pozostać osobą niezależną, która będzie w stanie poradzić sobie w każdej sytuacji. Bez względu na to, czy miałaby ona bezpośrednio zagrażać jej życiu, czy może komukolwiek spośród bliskich jej osób. Uważała, że zmożny cel będzie odpowiednim motorem napędowym. W przypadku dwóch poprzednich samodzielnych lekcji się nie myliła. Miała nadzieję, że to nastawienie pomoże jej również i tym razem. Dokładnie wiedziała, co chciała zrobić i jakiego zaklęcia pragnęła się dziś nauczyć. Nie była ignorantką. Uważała, że wiedza teoretyczna jest równie ważna, co i ta praktyczna. U niej takie nastawienie się sprawdzało. W końcu w dużej mierze to właśnie teoria pozwalała na takie, nie inne wyniki w nauczanej przez nią dziedzinie alchemii. Dlatego nim podjęła się pierwszej próby rzucenia tego zaklęcia, wpierw dokładnie się z nim zapoznała. Dzięki temu wiedziała, jaki efekt powinna osiągnąć. Z pomocą różdżki miała wyczarować falę wody, pełzającą po powierzchni podłoża, na tyle dużą i silną, by ta była w stanie przewrócić przeciwnika i dać jej więcej czasu na reakcję. Tak działało zaklęcie aquaqumulus. Na dzisiejszą próbę wybrała miejsce, gdzie… nikomu nie będzie przeszkadzać dodatkowa ilość wody. Nie zamierzała angażować w swoje ćwiczenia osób trzecich uznając, że nie jest jeszcze gotowa, by względem kogokolwiek prezentować swoje umiejętności używania zaklęć. Wolała skupić się na innych aspektach niż na tym, czy aby przypadkiem nie robi z siebie głupka. Dlatego właśnie wybrała basen. Miejsce odludnione o odpowiednich godzinach. Czyli wczesnym porankiem, kiedy Beatrice tam się udała. Ostrożnie ustawiła wszystkie rzeczy, które zamierzała zaatakować tego dnia, przy pomocy odpowiedniego zaklęcia. Poustawiała je tuż przy krawędzi basenu, przez co miały one później znaleźć się w jego wnętrzu. Sama ustawiła się w drugim końcu pomieszczenia i poprawiła chwyt swojej różdżki. Jeszcze raz powtórzyła w głowie skomplikowany dla niej ruch, który miał wywołać działanie zaklęcia. Skupiła się na tym bardzo mocno. Szybkie dźgnięcie i pociągnięcie po łuku w dół. Wiedziała, że prawdopodobnie ponownie się jej nie uda za pierwszym razem, choć i tak z optymistycznym nastawieniem podeszła do tej próby. - Aquaqumulus - wycelowała różdżką w starą wazę. Z jej końca wystrzeliło nieco wody, choć Beatrice szczerze wątpiła, aby to był ten efekt, który należało osiągnąć przy tym czarze. Dlatego skupiła się jeszcze bardziej, gdy ponownie rzucała zaklęcie, tym razem w stronę starego krzesła. Niewielka fala wody wydostała się jakby z wnętrza posadzki i omiotła nogi krzesła, które wpadło do basenu. Beatrice westchnęła głośno świadoma, że to nie jej moc pozwoliła jej zrzucić ten obiekt do wody, a jego słabej jakości konstrukcja przyczyniła się do tego znacznie bardziej. Opuściła różdżkę. Zrobiła kilka kroków w jedną i w drugą stronę, przymykając przy tym oczy. Skup się, możesz to zrobić, upomniała sama siebie w myślach. Dopiero po kilkunastu sekundach stanęła na pozycji startowej. -Aquaaumulus - ponownie rzuciła zaklęcie, dokładnie wyobrażając sobie to, co miało się za chwilę stać. I jakby zgodnie z jej oczekiwaniami po posadzce zaczęła pełznąć znacznie większa i mocniejsza fala. Nie opuszczała różdżki, jakby wiedziona instynktem unosząc dłoń ją dzierżącą ku górze. Im bardziej ją unosiłam tym wieksza fala pojawiała się przed nią, która następnie wepchnęła naprawdę ciężką, kamienną donicę do basenu. Beatrice oddychała ciężko, przyglądając się swoim dokonaniom. Podeszła do krawędzi zbiornika, aby ocenić rezultaty. Po wnikliwej i krytycznej analizie uznała, że są one odpowiednie jak na pierwszą próbę. Poświęciła jeszcze kilka chwil, by doprowadzić wszystko do stanu pierwotnego, po czym udała się z powrotem do swojego pokoju. Zt.
Arthemis D. Verey
Wiek : 31
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 185
C. szczególne : Długa blizna po złamaniu prawego obojczyka, której nie chciał usuwać, ciekawy kolor oczu podchodzący pod opal.
Wakacje wakacjami, ale Verey musiał trenować. Co prawda jego rehabilitacja nie została jeszcze zakończona, ale kto by na to patrzył, bo na pewno nie on. Z samego poranka, kiedy jeszcze wszyscy w pokoju smacznie spali, pochwycił swój lekki strój do Quidditcha, własna miotłę i poszedł na tereny na których było wystarczająco miejsca, aby pomanewrować. Zapomniał wziąć ze sobą własnego znicza, ale w żadnym stopniu nie przeszkadzało mu to, aby porobić kilka akrobacji czy też przeciążeń. Poforsował się na pewno dość mocno, co odczuje w późniejszym czasie, ale nie mógł już wytrzymać, aby nie wsiąść na miotłę. Po takiej przerwie po prostu tego potrzebował. I choć powinien zacząć zapewne lżejszym treningiem, to jednak nie potrafił się w tej kwestii kontrolować. Urodzony samobójca. Wykończony, bo tego inaczej nie można było nazwać, powoli zmierzał w kierunku pałacu, mając zamiar położyć się z powrotem do łóżka. Była, która? Szósta? Może siódma rano. Nikt nawet nie zauważy, że on, który powinien się oszczędzać po kontuzji latał jak nienormalny po pałacowych terenach. A co jeśli jednak nie śpia… jeśli Brandon nie śpi? Pewnie opieprzy go tak, że skutecznie obudzi resztę ich współlokatorów. Cóż, to chyba nie był jednak dość dobry pomysł, aby tam iść. Stanął na środku pałacowego korytarza, rozważając przez kilka minut co powinien zrobić, aby ostatecznie ruszyć w całkowicie innym kierunku – do pałacowego basenu. Powoli wsunął głowę do środka orientując się, że było tu absolutnie pusto. Wszedł do środka i odłożył swoje rzeczy na jeden z przybasenowych leżaków, samemu rozbierając się do bokserek i transmutując je w kąpielówki. W pierwszej kolejności wlazł pod prysznic i zmył z siebie cały pot i brud treningu, aby po wszystkim na pełnej wskoczyć na sam środek basenu. Był rozgrzany, więc nie musiał bawić się w żadne piętnaście basenów w tym celu. Zanurkował kilkukrotnie, ciesząc się otaczającą go, orzeźwiającą wodą i dochodząc do wniosku że zdecydowanie był to lepszy pomysł niż powrót do łóżka. Wynurzył się i zawisł na powierzchni, rozluźniając wszystkie mięśnie i kładąc się na wodzie. Przymknął oczy. O tak, takiego relaksu było mu potrzeba.
Patricia D. Brandon
Wiek : 30
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 170cm
C. szczególne : burza kręconych, jasnych włosów; runa protekcyjna za lewym uchem
Patricia wiedziała doskonale co to długa przerwa od treningów. Znała ten ból. Jednak w ciągu ostatnich dwóch lat, wypracowała już sobie odpowiedni system, w którym to jej forma - choć nie na jak wyższym poziomie - była ciągle podtrzymywana, tak aby nie straciła jej całkowicie. Oczywiście, sporo była zmuszona spuścić z tonu, jeśli chodziło o latanie i wysiłek fizyczny. Aczkolwiek nie była w stanie całkowicie sobie tego odpuścić. A przede wszystkim nie chciała tego robić. Dlatego też na wyjazd również zabrała swojego Varápidosa, którego regularnie "wyprowadzała", samej starając się wyżyć odpowiednio często, aby spuścić z siebie trochę stresu. A miała co odreagować. Nowa praca, zmaganie się z niespokojną remisją klątwy, wznowienie procesu przeciwko Miltonowi... no i sytuacja z Verey'em. O tym ostatnim chyba najczęściej myślała podczas pobytu w Arabii, a to oczywiście za sprawą tego, że dzieliła pokój z szukającym Armat. Na szczęście, jeszcze się nie pozabijali, ani nie poszli znowu do łóżka. Tego ranka, obudziła się dość wcześnie, ale o dziwo wyspana. Podnosząc się z podwyższonego materaca, jej uwagę niemal od razu zwróciło puste posłanie Arthemisa. Wcale nie chciała wiedzieć, gdzie włóczył się znowu po nocach, czy w ogóle wrócił do pokoju, a może wstał jeszcze bladym świtem. Ale jednak mimowolnie o tych wszystkich ewentualnościach pomyślała. Mimo wszystko, wybyła do łazienki, żeby trochę się ogarnąć, bo w planach miała mały relaks w przypałacowym basenie, a konkretniej w strefie SPA. Uwielbiała tego typu atrakcje i zawsze na wyjazdach z nich korzystała. Dlatego po wyjściu spod prysznica, założyła na siebie strój kąpielowy, na który narzuciła obszerne ponczo plażowe, po czym wyszła, kierując się do zachodniego skrzydła budynku. Jacuzzii było idealnym pomysłem na początek. Dosłownie rozpływała się pod wpływem rozkosznie ciepłej wody i tych relaksujących bąbelków, które cudownie odprężały każdą komórkę jej ciała, a także koiły psychikę. Kolejnym punktem na jej liście była kąpiel mineralna, którą przygotowały dla niej dwie pracownice sekcji wellness, aby po takim luksusie mogła odrobinę wytchnienia zmęczonym mięśniom przy okazji rozluźniającego masażu. W pełni usatysfakcjonowana wszystkimi zabiegami, z uśmiechem wyszła z korytarza, który prowadził do wyjścia, przez akwen z chłodniejszą wodą, idealną do pływania. Wtedy, przechodząc obok jednego z leżaków, dostrzegła leżącą na nim miotłę. I to nie byle jaką! Starsweeper jedenastka. Znała dosłownie kilka osób, które były posiadaczem tego modelu. Ale tylko jeden osobnik nie spał we własnej pościeli, kiedy ona wychodziła z pokoju... - Ciebie chyba kompletnie pojebało! - zagrzmiała, stając przy krawędzi basenu z rękoma założonymi na biodrach, wbijając wściekłe spojrzenie na Arthemisa, leżącego na tafli wody, wyraźnie odprężonego. A przynajmniej był taki do momentu jej wybuchu. - Lepiej powiedz, że tą miotłą pomagałeś sprzątać salę jadalnianą... - zamilkła na moment, przymykając oczy i robiąc kilka spokojnych wdechów, spojrzała na niego ponownie. - Ty naprawdę nic sobie nie robisz z zaleceń uzdrowicieli? Mówią sami do siebie? Czujesz się mądrzejszy od nich? Do cholery, Verey! - była przewrażliwiona na tym punkcie. Nie mogła wytrzymać, kiedy ktoś nie dbał o własne zdrowie i w postępował tak nieodpowiedzialnie. A jeśli chodziło o Artha, chyba była podwójnie wrażliwa na tym punkcie.
Arthemis D. Verey
Wiek : 31
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 185
C. szczególne : Długa blizna po złamaniu prawego obojczyka, której nie chciał usuwać, ciekawy kolor oczu podchodzący pod opal.
Było tak pięknie, tak przyjemnie i beztrosko. Całkowicie zrelaksowany i spokojny leżał na wodzie, absolutnie nie wiedząc, że za chwilę, już za sekundę nastąpi tu tradycyjny, brandonowy Armagedon. Gdyby nie fakt, że jego klatka piersiowa unosiła się i opadała w jednostajnym, płynnym rytmie, można byłoby pomyśleć, że na wodzie leżał topielec. Absolutnie się nie ruszał, mając zamknięte oczy i pozwalając, aby rześka woda zajmowała się jego zmęczonym ciałem. Nie spał, ani nie drzemał, ale oczy miał zamknięte i nie miał zamiaru ich otwierać. Znał się z wodą na tyle długo, że tego typu akwenom ufał całkowicie i wiedział, że nie opadnie na dno, a nawet jeśli to w jakiś sposób był na to przygotowany. Nie tylko świetnie pływał, ale i kochał nurkować. Mało co było w stanie go zaskoczyć. Oczywiście z małymi wyjątkami. Nie wiedział kiedy przyszła, tak więc jej głos zbił go z pantałyku. Naprawdę wystraszył się tej gwałtowności i nagłości, niezależnie od tego kim była krzycząca osoba. Zerwał się z miejsca, na ułamki sekund zapominając, że przecież jest na wodzie. Niekontrolowanie zaczął machać rękami i nogami, i czując jak woda dostaje mu się do ust skutecznie go zadławiając. Serce waliło mu ze stresu, a mięśnie spięły się walcząc o pozostanie na powierzchni. W ostatniej chwili złapał haust powietrza i zniknął pod powierzchnią, gdzie jego ruchy stały się już nadzwyczaj spokojne. Musiał przyznać sam przed sobą, że był to moment, w którym naprawdę się wystraszył, ale dzięki Merlinowi zdążył się opanować. Podpłynął pod wodą do brzegu basenu i chwycił się krawędzi, podciągając się w górę. - Tak, nie używam do sprzątania innych mioteł niż sportowe. – mruknął, wciąż kasłając i czując podrażnienie gardła. – Czy Ty jesteś normalna, nie strasz mnie tak nigdy więcej. – dodał z wyraźnie słyszalnym wyrzutem, wycierając swoją twarz i pozbywając się resztek wody z układu oddechowego. Zerknął na nią spod byka zaczerwienionymi od cieczy oczami i na wypadek gdyby jednak chciała go mimo wszystko utopić, odepchnął się od brzegu. Machając swobodnie rękami, dryfował na środku basenu patrząc na nią czujnie i o dziwo, jak na niego, nie odzywając się ani słowem więcej.
Patricia D. Brandon
Wiek : 30
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 170cm
C. szczególne : burza kręconych, jasnych włosów; runa protekcyjna za lewym uchem
Zazwyczaj nie panowała nad swoim wybuchowym temperamentem i nigdy nie kontrolowała swoich gwałtownych reakcji, nie dając sobie nawet tych kilku chwil, aby pomyśleć co one mogą za sobą nieść. Dlatego zwyczajnie pozwoliła emocjom działać, kiedy dotarło do niej jak bardzo zachowanie Arthemisa jest nieodpowiedzialne i pochopne, zważywszy na jego ciągle trwającą rekonwalescencję po wypadku na boisku kilka tygodni temu. Owładnęła nią wściekłość i nie było tutaj miejsca na przeanalizowanie sytuacji. A ta miała się tak, że całkowicie odcięty od rzeczywistości mężczyzna kompletnie nie spodziewał się w jednej chwili całkowitego zburzenia jego aktualnego wyciszenia. Nic więc dziwnego, że praktycznie w tym samym momencie, kiedy rozległ się jej wrzask jego ciało zaczęło tonąć. Widząc, jak gwałtownie próbuje utrzymać się na powierzchni wody (z marnym skutkiem) wstrzymała oddech, zupełnie przerażona tym co się dzieje. Zdążyła jeszcze krzyknąć jego imię, zanim przeźroczysta ciecz całkowicie go zatopiła. Zrobiła krok w kierunku wody, wychylając się i szukając go na dnie, z ulgą widząc jak zaczyna sprawnie pokonywać opór wody pod jej powierzchnią. Przykucnęła przy rancie zbiornika, obserwując jak dopływa do brzegu. Ale oczywiście nie mogła darować sobie kolejnych słów pretensji, skierowanych w jego stronę. Ani przyznać się, że jej serce zamarło na kilka długich chwil, kiedy tak usilnie próbował utrzymać się na wodzie. Uczucie ulgi przyniósł jej dopiero widok spływającej wodą twarzy. - Nie zmieniaj tematu. Robiłeś trening, prawda? Intensywny - zwróciła się do niego, jak gdyby nigdy nic. Serce dalej waliło jej nienaturalnie szybko, przez to co przed chwilą się stało, ale nie była w stanie przyznać się do tego, że to przez nią w tej chwili wypluwał resztki wody z płuc. Ale znała go dobrze. Wiedziała, że jeśli sięgnął po miotłę, dał sobie wycisk. A przecież powinien się oszczędzać! - Ignoruj dalej mnie i uzdrowicieli, a zobaczysz do czego to doprowadzi - truła mu dalej, zanim jeszcze nie oddalił się, płynąc na drugi kraniec basenu. Fuknęła z irytacji, spuszczając nogi do wody i siadając na brzegu akwenu, aby po chwili, kiedy dopływał z powrotem, chlapnąć w jego kierunku wodą, prostując gwałtownie nogę. - Jesteś tak cholernie uparty. Tak wkurzający i irytujący... - jęknęła jeszcze, zaciskając pod koniec zęby ze złości. Nienawidziła, kiedy ktoś ją lekceważył. A Verey robił to dość często.
Arthemis D. Verey
Wiek : 31
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 185
C. szczególne : Długa blizna po złamaniu prawego obojczyka, której nie chciał usuwać, ciekawy kolor oczu podchodzący pod opal.
Nienawidził, jak ludzie mówili mu co miał robić. Ot, cała tajemnica charakteru Vereya. Nie słuchał się nawet trenera i miał pełne prawo to robić. Sam był sobie sterem, żeglarzem i okrętem, nie musiał współpracować z innymi aby osiągnąć cel na boisku, bo absolutnie nikt nie miał wpływu na to, czy złapie znicza. Poza pałkarzami, który musieli chronić mu dupę. Ale czy on mówił im co mają robić? NIE. Chodź patrząc po jego ostatnim ligowym meczu, to chyba powinien zacząć. Miał dosyć siedzenia na dupie, a jednocześnie słuchania, że za mało się stara. A teraz ta przychodzi mu tutaj i z kolei mówi, że robi za dużo. Fantastycznie. Czuł się już dobrze, dlaczego miał choć trochę nie poćwiczyć? Nic go nie bolało, mięśnie współpracowały tak jak tego wymagał. Był już na ostatku rehabilitacji, więc chyba było dobrze? Ileż można nie grać w Quidditcha? I to pytanie bynajmniej nie było kierowane do czarodziejów, którzy w ogóle nie poznali tajników tej gry. - Owszem. – nie miał powodów, aby jej kłamać, więc i tego nie robił. Patrzył przy tym na nią znad tafli wody, jak jakiś krokodyl mający zaraz zaatakować. – Choć intensywnym bym tego nie nazwał. – i to też raczej nie było kłamstwo, bo zależy kto jak intepretuje intensywność. Nie oszczędzał się, ale chyba też nie dawał sobie w kość… sam w sumie nie wiedział. Zaczesał włosy palcami do tyłu, bo od tego topienia się trzy minuty temu połowa jego grzywki opadła mu bezceremonialnie na czoło. - …i przystojny, uroczy i wspaniały. No jak ja tak mogę kontrastować, sam nie wiem. – przewrócił oczami, uśmiechając się szelmowsko w jej kierunku. Wiedział, że nie będzie miała mu długo tego za złość. Chyba. W sumie to nie był do końca tego pewien, w końcu to Brandon: królowa zmieniania własnej osobowości, hrabina darcia się na niego i caryca robienia gównoburzy z niczego. Ech, dlaczego w swoim życiu trafił na nią i co gorsza… nieważne. W pewnym momencie zniknął gwałtownie pod taflą wody na kilka sekund, wkrótce dołączając do tego machanie rękami i nerwowe wynurzanie się z łapaniem tchu. Złapał moment, w którym jego usta pojawiły się na tyle wysoko, aby mógł krzyknąć „skurcz!” i znów zniknąć pod spodem. Jakoś tak… miał ochotę ją nastraszyć i odpłacić jej pięknym za nadobne, bo w istocie… absolutnie nic mu nie było. Czekał tylko aż podpłynie.
Patricia D. Brandon
Wiek : 30
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 170cm
C. szczególne : burza kręconych, jasnych włosów; runa protekcyjna za lewym uchem
Dla niej, to wszystko było równoznaczne z tym, że uważał się za najmądrzejszego w każdej kwestii. Nawet pałkarzom chciał mówić jak mają go bronić przed tłuczkami! Chociaż to byłoby jednak do przyjęcia, jeśli w reprezentacji aktualnie znajdowali się sami amatorzy na tej pozycji, ale nie stosować się do zaleceń magirehabilitantów, którzy sprawowali nad nim pieczę po jego urazie? Przecież oni znali się dobrze na swojej pracy. Na Merlina, chcieli dla niego jak najlepiej! Ale nie, on jest mądrzejszy i będzie robić po swojemu. Nie mogła tego zrozumieć. Cały szkopuł tkwił w tym, że znała go nie od dziś. Gdyby było inaczej, pewnie mogłaby uwierzyć, że spełnia plan rehabilitacji i stopniuje sobie wysiłek, aby nie przeciążać się na tyle, by cofnąć postępy w fizjoterapii, którą miał prowadzoną. Brandonówna przecież też nie raz przez to przechodziła i wiedziała, że jednym zbyt intensywnym wysiłkiem, można zaprzepaścić tygodnie ćwiczeń i wracania do wysokiej formy po kontuzji. Nie była przecież amatorką, dlatego też nie rozumiała dlaczego on nie zdawał sobie sprawy z tego, że truje mu dla jego własnego dobra. Słysząc jego słowa, ponownie przymknęła powieki, dając sobie chwilę, aby się uspokoić, bo znów miała ochotę na niego wrzasnąć. Zdecydowanie cierpliwość nie była jej mocną stroną. - Nie mam do Ciebie sił - rzuciła, choć to nie był pierwszy raz, kiedy to od niej słyszał. Naprawdę czasami kiedy coś powiedział, to ręce jej opadały. Jakby rozmawiała z pięciolatkiem. Ona stwarzała chaos, kiedy była w jego pobliżu, a on przyprawiał ją o potężny ból głowy - morał z tego taki, że powinni się unikać. Dlaczego więc tego nie robią? Zaczęła właśnie swobodnie machać nogami pod wodą, kiedy dostrzegła w połowie basenu nagłe zaburzenie tafli wody i usłyszała głośne pluski. Dokładnie takie same jak kilka chwil wcześniej. Dosłownie sekundę dotarło do niej słowo "skurcz", które nie dawało żadnych wątpliwości co się dzieje na środku basenu. Od razu wskoczyła do wody, podpływając szybko do niego i chwytając go za ramię, spróbowała wyciągnąć na powierzchnię. Głupi skurcz łydki naprawdę mógł być przyczyną utonięcia, jeśli ktoś miał dużego pecha. A ona po raz kolejny, cała w stresie, bała się, że mężczyźnie coś się stanie. I to na jej oczach.
Arthemis D. Verey
Wiek : 31
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 185
C. szczególne : Długa blizna po złamaniu prawego obojczyka, której nie chciał usuwać, ciekawy kolor oczu podchodzący pod opal.
To była jego mała zemsta. Może nieco niepoważna i straszliwie nieodpowiedzialna, ale był Vereyem, inna by do niego absolutnie nie pasowała. Poza tym, nie żeby jej posunięcie było jakoś bardzo mądre bo w istocie mógł zachłysnąć się na tyle, aby zacząć tonąć. I choć mogła go wtedy bez problemu uratować, to jednak nadal z jej winy musiała by to robić. I ciekawe co by mu wtedy powiedziała. Że „daj spokój nic się nie stało”? Albo lepiej, znając ją to byłoby raczej coś w stylu „ty głupku, czemu nieodpowiedzialnie leżałeś na wodzie! To Twoja wina!”. O tak, zdecydowanie to bardziej pasowało do Brandon. Nieprzyznawanie się do błędu. - Za to mnie lubisz. – wypalił z nagła, z całkowicie neutralną o dziwo miną. Sam się sobie zdziwił, że wyszło to z jego ust tak…nagle. Chciałby dodać „i ja Ciebie”, ale jakoś się nie odważył. Wpadł natomiast na tej swój durny pomysł udawania podtopienia, jakby dla podkreślenia całości. O tak, tak właśnie wyglądała ich relacja. Była absolutnie popieprzona i zawirowana. Nie wiadomo było czego można było się po nich spodziewać. Przebywał pod wodą dość długo, ale miał wyćwiczone płuca na tyle, że swobodnie mógł siedzieć tam ze trzy, może cztery minuty. Widział pod powierzchnią tafli, że do niego płynie uprzednio wskakując do wody i mimowolnie się uśmiechnął, aby chwilę później czuć wyciąganie z wody. Mimo, że był dość zbity i ciężki, to z łatwością pociągnęła go do góry, bo zwyczajnie jej pomógł odbijając się nogami od dna. Wynurzył się tuż obok niej wciągając powoli i za spokojnie jak na topielca powietrze do płuc, po czym zaczesując włosy jedną ręką, drugą złapał ją w talii i przyciągnął do siebie. - Nigdy więcej mnie tak nie strasz Brandon. – stwierdził dość poważnym jak na niego głosem, niemniej widać było, że nic mu nie jest a skurcz był wyłącznie iluzją. Może i był chamem, ale skoro jej błędy do niej nie dotrą, to chyba nie mają o czym rozmawiać. – I to uprzejma prośba. – dodał.
Patricia D. Brandon
Wiek : 30
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 170cm
C. szczególne : burza kręconych, jasnych włosów; runa protekcyjna za lewym uchem
To jasne, że właśnie tak by powiedziała. Naprawdę rzadko przyznawała się do błędu. Musiałoby ją bardzo przycisnąć. A w jego przypadku, to chyba jeszcze ich relacja nie dojrzała do tego, aby przyznała mu rację w jakiejkolwiek kwestii czy też wyraziła skruchę. Chyba była zbyt dumna i nie chciała pokazać przy nim tej swojej ludzkiej strony. Bo to by oznaczało, że ma serce i nie jest aż tak twarda, za jaką się podaje. Natomiast jego niektóre gesty i słowa, które odbierała wyraźnie prowokacyjnie, czasami sprawiały, że jednocześnie miała ochotę chwycić go i nim potrząsnąć, ale także gdzieś tam podświadomie podobały się jej. Choćby ten szelmowski uśmiech, od którego nie stronił. Ich relacja zdecydowanie była specyficzna, to trzeba było przyznać, ale mimo wszystko chyba oboje swobodnie się w niej czuli. Byli sobą i chyba w tym szaleństwie była jakaś metoda na dziwne współgranie ze sobą. Przynajmniej oboje się w tym odnajdywali. Nawet nie przeszło jej przez myśl, że to wszystko to zwykła szopka. Prawdę powiedziawszy to nie miała nawet czasu, aby coś takiego mogło jej zaświtać w głowie. Zbyt była przejęta tym, że Arthemis idzie właśnie na dno basenu, przez skurcz łydki, dlatego niewiele myśląc po prostu rzuciła mu się na ratunek, wypychając go na powierzchnię. Ale już kiedy złapała go za rękę, zauważyła, że coś zbyt prosto poszło jej z tym, aby go wynurzyć. A kiedy zobaczyła już ponad taflą wody jego twarz i poczuła jak chwyta ją w pasie i przyciąga do siebie, zrozumiała co właśnie odpierdolił. Ledwie widząc na oczy, przez wodę spływającą jej z włosów i czoła po powiekach, zasznurowała wargi w geście iście bojowym, jednocześnie wolną dłonią gwałtownie odgarniając mokre kosmyki ze swojej twarzy. Zaraz jednak jej obydwie dłonie pojawiły się na jego barkach, po to aby mocno pchnąć je z całych sił, próbując go odsunąć od siebie. Za to z jej ust, zamiast krzyku wydobyło się coś na kształt szlochu. - Puszczaj mnie... - mruknęła po chwili, rozdygotana w końcu pozwalając sobie na inne emocje, które pojawiły się u niej automatycznie, a które były dla niej zupełną nowością. Ta reakcja była tak daleka od złości, wyzywania go i chęci mordu, które zazwyczaj tliły się w jej oczach, kiedy sobie na to zasłużył... Teraz po prostu w jednej chwili jej umysł wylał na zewnątrz cały stres i strach, który jeszcze przed chwilą ją ogarniał. Nie była nawet świadoma tego, jak bardzo w tamtym momencie bała się o niego. W dodatku, nie dochodził do niej na razie fakt, że to wszystko to była tylko scenka zaaranżowana przez niego. - Jesteś okrutny. Nienawidze Cie - dodała po chwili, łamiącym się głosem, zupełnie nad sobą nie panując.
Arthemis D. Verey
Wiek : 31
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 185
C. szczególne : Długa blizna po złamaniu prawego obojczyka, której nie chciał usuwać, ciekawy kolor oczu podchodzący pod opal.
Nie spodziewał się takiej reakcji i powiedzieć, że był nią zaskoczony to jak nie powiedzieć nic. Mówiąc szczerze myślał, że za chwilę, kiedy Brandon tylko uwolni ręce, otrzyma takiego lepa na pysk, że aż wykręci mu głowę w bok, ale nic takiego się nie stało. Zamiast tego, spróbowała się od niego odsunąć, a on mówiąc szczerze w tym wszystkim nawet nie próbował jej przytrzymać, ot po prostu puścił ją, aby swobodnie mogła od niego odpłynąć. Patrzył na nią bardzo czujnie, przez chwilę nie wiedząc co ma zrobić. Był w szoku. Brandon… płakała? Może nie był to nie wiadomo jak tragiczny ryk, ale zdecydowanie widok szlochu na jej twarzy był czymś równie niecodziennym co wygrana Harpii w Lidze Quidditcha. Zdarzało się to raz na milion lat. Serce zabiło mu mocniej, a on sam odczuł wyrzuty sumienia z tego, że zachował się naprawdę jak dureń. Chciał dać jej nauczkę za jej nieodpowiedzialne zachowanie, a sam zachował się równie szczeniacko co ona. Trafił swój na swego. - Patricia, ja… – podpłynął do niej powoli, jak do zbłąkanego zwierzęcia, trzymając się na dystans dopóki nie pozwoli mu podejść zamiast po prostu go ugryźć. – Przepraszam, to było głupie. – stwierdził oczywistość, nadal ją obserwując i ani na chwilę nie spuszczając z niej wzroku, zupełnie jakby był zahipnotyzowany. Odczekał jeszcze chwilę i wyciągnął rękę w jej stronę, powoli, czekając aż ją chwyci, a kiedy to zrobiła to przyciągnął ją do siebie i przytulił, chcąc ja zwyczajnie, po ludzku, bez żadnego podtekstu uspokoić. - Cóż, jednak nie jesteś taka twarda jaką zgrywasz, co? – zapytał i broń Merlinie nie było w tym ani krzty złośliwości. Brzmiało to jak zwykłe stwierdzenie faktu, które wymsknęło mu się z myśli, ot pytanie retoryczne na które nie musiała mu odpowiadać. I teraz nawet jeśli chciała mu się wyrwać, to nie puścił jej dopóki się nie uspokoiła, ot, po prostu.
Patricia D. Brandon
Wiek : 30
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 170cm
C. szczególne : burza kręconych, jasnych włosów; runa protekcyjna za lewym uchem
Sama również nie rozumiała swojego zachowania, które przecież nie było do niej w żaden sposób podobne. Okazanie słabości, jaką był strach było ostatnim co chciałaby aby Verey w niej ujrzał. A tutaj, tak po prostu, automatycznie to odkryło się przed nim, jakby za sprawą jakiegoś zaklęcia. Jednak zdawało się to być ludzką reakcją, która po prostu odnalazła ujście, jednak w niekoniecznie dobrym momencie. Powinna właśnie na niego wrzeszczeć, bić go, wyzywać od najgorszych. A zamiast tego zaczęła cicho szlochać. Jakby z bezradności nad jego okrutną zagrywką, przez którą w tej chwili jej mózg nie mógł dojść do uspokojenia, nie radząc sobie z tak intensywnymi emocjami. Jak na jeden krótki moment, to było dla niej za dużo. Machinalnie, kiedy ją puścił, odpłynęła kawałek, aby zatrzymać się w pewnej odległości i odwrócić do niego tyłem. Kolejna reakcja obronna, która przecież nie zmieni już nic. I tak widział jak opadł jej mur, który całe życie tak zawzięcie budowała, aby nikt nie był w stanie zobaczyć jej bardziej wrażliwego oblicza. Poczuła się obnażona i nadszedł moment, kiedy zdała sobie sprawę z tego, że Arth był ostatnią osobą, przed którą chciała tę ludzką i jednocześnie słabą twarz odkryć. Przecież na przestrzeni tych kilkunastu lat, odkąd się znali dokładała wszelkich starań, aby pokazać mu, że z nią się nie zadziera. Że jest silna i nie dopuści do tego aby ktoś ją lekceważył czy nią kierował. A teraz co? Poruszyła się, dopiero kiedy usłyszała znów jego głos. Tym razem jednak nie był tak beztroski czy stanowczy jak zazwyczaj. Spojrzała na niego, dopiero kiedy usłyszała słowo przepraszam. I tu nawet nie chodziło o to, że przyznał się do tego, że cholernie nieuczciwie postąpił, pogrywając sobie z nią w ten sposób. Po prostu wyczuła w jego głosie niejako jego intencje. Nie słyszała w nim, aby chciał wykorzystać tę jej słabość. Wtedy zobaczyła nadzieję na to, że może nie jest to do końca taka tragedia jak jej się wydaje. Wpatrując się w niego przeszklonymi oczyma, przeniosła wzrok z jego twarzy na rękę, którą do niej wyciągnął. Ciągle drżała z emocji, które nią targały, a on wydawał się przez chwilę bezpiecznym azylem, który mógł dać ukojenie. Taka była perspektywa. A więc po nią sięgnęła. Wtuliła się w niego jakby to była najprostsza rzecz na świecie. I rzeczywiście, w tym momencie dało to chwilę wytchnienia jej roztrzęsionemu wnętrzu, które zdawało się jeszcze przez chwilę rozrywać na kawałeczki. Tkwiła tak, aż nie usłyszała jego kolejnych słów. I chociaż nie wyczuła w ich nich żadnego negatywnego podłoża, to i tak w jednej chwili spięła się cała w jego ramionach, co z łatwością mógł wyczuć. Przymknęła oczy, próbując pozbierać myśli i starając się jakoś wybrnąć z tej sytuacji, skonsternowana tak nagłą zmianą podejścia. Zarówno jej w stosunku do niego samego, jak i odwrotnie. W końcu przysunęła się bliżej, czując ten jego wyjątkowy zapach, który zapamiętała chyba najbardziej intensywnie z nocy spędzonej z nim. Gwałtownie wypuściła powietrze, omiatając ciepłym oddechem jego bark i mocniej oplatając ramionami jego tułów. - Zamknij się, dobra? - rzuciła tylko dość łagodnie, biorąc pod uwagę wydźwięk tych słów. Dała sobie jeszcze dosłownie kilka sekund na dojście do siebie, po czym odsunęła się od niego, jeśli jej na to pozwolił, nieznacznie odchrząkając. - Nie będę Cię straszyć. Zrozumiałam lekcje. - powiedziała, niepewnie na niego spoglądając, na koniec uciekając wzrokiem na leżak, na którym ciągle znajdowała się jego miotła. Uśmiechnęła się w końcu, bardziej przypominając siebie, z namiastką pewności siebie w błękitnych tęczówkach. - Następnym razem, pomyśl też o mnie przy planowaniu treningu. Chętnie zobaczę kogo miotła rozwija większą prędkość - oznajmiła, zahaczając o temat od którego tak naprawdę wszystko się zaczęło. Trzeba było to wszystko jakoś załatać. Stało się, rozkleiła się przy nim, ale w końcu nie zawsze musi być tą kobietą ze stali, wytrzymującą dosłownie wszystko.
Arthemis D. Verey
Wiek : 31
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 185
C. szczególne : Długa blizna po złamaniu prawego obojczyka, której nie chciał usuwać, ciekawy kolor oczu podchodzący pod opal.
Było mu… dobrze, kiedy ją obejmował. Ot tak po prostu, bez zbędnego nazywania tego co czuł. Dobrze. Tak, to idealne słowo oddające tą sytuację. Zdaje się, że teraz oboje byli już spokojniejsi, zarówno on w swoich żartach i wcześniejszym stresie, jak i ona w swoim… no właśnie, czym? Pęknięciu? Nigdy nie sądził, że Brandon jest w ogóle w stanie uronić jakąkolwiek łzę mającą inny wydźwięk niż ta od śmiechu, a tu proszę. Zwaliła przed nim swoje mury i sam nie wiedział jak powinien to interpretować. Nie wiedział też czy ma wystarczająco odwagi by faktycznie chcieć to zrobić, bo mógłby zrozumieć kilka rzeczy szybciej niż był na to gotowy. - Dobrz pani trener. – rzucił, uśmiechając się szerzej i puszczając ją bez większego problemu kiedy tylko sobie tego zażyczyła. Zważywszy, że była już w lepszym stanie mógł jej na to pozwolić. Obserwował ją jednak bez mrugnięcia, wpatrując się w nią opalizującymi oczami. Nie przycinał jej już więcej, a jedynie kiwnął z uśmiechem głową na jej słowa, przyjmując je do wiadomości. Nie musiał już być wobec niej wredny, nadrobi sobie innym razem. Teraz oboje byli nieco zbyt… rozkojarzeni. - Oczywiście. – stwierdził, podpływając do brzegu i podnosząc się na skraju basenu. Stanął na twardej posadzce, a woda ściekała z niego jeszcze kaskadami. Szybko jednak kucnął, podając jej rękę, aby pomóc wyjść jej akurat w tym miejscu, gdzie nie było żadnego podparcia. – Może teraz? – dopytał, unosząc jedną brew do góry. Co prawda trenował już kilka godzin temu, ale swobodnie mógł to powtórzyć. Jeśli jednak dziewczyna uzna, że mu nie pozwoli, to dziś wyjątkowo jej posłucha. Ale zawsze mogą iść na jakąś herbatę i uspokoić nerwy. Ot tak po prostu. Po przyjacielsku oczywiście.
Patricia D. Brandon
Wiek : 30
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 170cm
C. szczególne : burza kręconych, jasnych włosów; runa protekcyjna za lewym uchem
Zdecydowanie za bardzo dawała ponieść się przy nim nieznanym sobie dotąd emocjom. Powinna za wszelką cenę wznieść na nowo barykady, aby nie pozwolić by choćby na kilka chwil dłużej była w jego oczach taka słaba. Już wystarczająco widział, a więc dlaczego zamiast naturalnie dla siebie wykrzyczeć mu prosto w twarz, że jest gburem, nie zrobiła tego, miast tego pozwalając mu uspokoić samą siebie w uścisku jego objęć. Tam było tak spokojnie i przyjemnie... Zwyczajnie poddała się temu, widząc, że skutecznie oddala to od niej tą nagłą, niekontrolowaną histerię (?). Nigdy jeszcze nie była aż tak rozchwiana i tym bardziej nie podejrzewała samej siebie, że nie kto inny jak Athemis Verey będzie w stanie opanować to rozdygotanie. Ale to był temat na dłuższą rozwagę. Odsuwając się od niego, uświadomiła sobie że zrobiła to dość niechętnie, a to na powrót zasiało lekki niepokój w jej umyśle. Na szczęście, szybko zebrała się w sobie, aby zignorować niepotrzebne myśli i spróbować zachowywać się w miarę naturalnie. Może i nie nadrobiła ochrzanu, który już dawno powinien być skierowany w jego kierunku, zamiast tej niewiarygodnej reakcji, ale przynajmniej była w stanie spojrzeć mu odważnie w oczy. Kiedy uśmiechał się szczerze, bez złośliwości, zdecydowanie ułatwiało jej to sprawę. - Szkoda, że jak byłam trenerką to mnie tak nie słuchałeś - napomknęła jeszcze z błyskiem rozbawienia w spojrzeniu, aby za moment ruszyli ku brzegu basenu. Wydostała się z wody z jego pomocą i chwytając jeden z ręczników z leżaka, dokładnie w momencie kiedy usłyszała jego propozycje, aby szli potrenować teraz. Popatrzyła na niego z niedowierzaniem, ścierając wodę z ramion. - Tobie już dziś wystarczy moim zdaniem - oznajmiła dość stanowczo, rzucając do niego mokrym ręcznikiem. Wzięła sobie nowy, by zacząć delikatnie osuszać końcówki włosów. - Co najwyżej możemy iść pobiegać. Wzdłuż ogrodów jest fajna trasa. - zaproponowała wzamian, a jeśli się zgodził, z chęcią wybrała się z nim na poranny jogging. W końcu jeszcze cały dzień przed nimi.
- Musiał wyjechać... odpocząć - uogólniła, bo mimo wszystko wiedziała, że nie może o tym chlapać na lewo i prawo, wystarczy już, że powiedziałą Viro, z czego Nate pewnie nie byłby zachwycony jakby się dowiedział. Ale trudno było też mieć do niej pretensje, musiała powiedzieć komuś, żeby nie zwariować. Nie było szans, żeby teraz mogła bezpośrednio skłamać, ale na szczęście też nie chlapnęła byle czego, do czego z cała pewnością była zdolna. Nie spodziewała się, że zabierze ją nad basen i trudno było powiedzieć, czy to był najlepszy pomysł. Byli na osobności, więc ryzyko, że Emily zrobi coś głupiego było mniejsze, ale śliska podłoga i bliska odległość do basenu były trochę ryzykowne, o czym Skyler przekonał się szybko, kiedy przechodząc koło głębszej części basenu dziewczyna poślizgnęła się i omal nie wpadła do środka, w ostatniej chwili wczepiając się w jego ramię. - Oj - zaśmiała się. - dziękuje, ślisko tu. Prawie bym wpadła i pewnie utopiła z moimi zdolnościami - Emily nie była najlepszą pływaczką, co w zasadzie już kiedyś się na niej boleśnie odbiło i właśnie sobie o tym przypomniała. - Wiesz, że tak poznałam się z Natem? - to nie była prawda, ewidentnie jej się coś pokręciło, ale w tym momencie była o tym święcie przekonana. Poznali się wcześniej, ale fakt faktem, to wydarzenie najbardziej odbiło się na ich relacji. Może dlatego zakodowała je sobie jako pierwsze - Wpadłam do zamarzniętego jeziora i mnie uratował, nikogo innego tam nie było, więc pewnie bym się utopiła. Co prawda tego samego dnia przechylił szalę na swoją niekorzyść, kiedy... - urwała w ostatniej chwili, kiedy doznała przebłysku świadomości i zdała sobie sprawę, żę najwyższy czas się zamknąć, jeśli nie chce, żeby to kilka drinków kosztowało ją zdecydowanie zbyt wysoką cenę. - Nieważne - machnęła ręką. Normalnie na pewno nie zaczęłaby tak swobodnie opowiadać o ich relacji, nie przy Skylerze, ale teraz było jej wszystko jedno, mówiła to co jej na język przyniosło. Usiadła w bezpiecznym miejscu, w którym mogła zamoczyć nogi bez ryzyka, że wpadnie na głęboką wodę. - Teraz ty mnie uratowałeś. Uważaj, obawiam się, że pomaganie mi nie przynosi szczęścia. Ewidentnie wytwarzam jakąś negatywną energię, wiesz o co mi chodzi? - spojrzała na niego w wielkiej powadzę, nawet jeśli to co mówiła brzmiało kompletnie bez sensu. W jej głowie to zdecydowanie układało się w logiczną całość.
Skyler Schuester
Wiek : 24
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 179 i PÓŁ!
C. szczególne : Ciepłe spojrzenie, zapach cynamonu i Błękitnych Gryfów/mugolskich fajek; łatwy do wywołania uśmiech; czasem da się wypatrzeć malinkę czy dwie (jedna to tatuaż przy obojczyku); ciepły, niski głos i raczej spokojne tempo mówienia, tatuaże (dziennik); pierścionek zaręczynowy
Ściągnął brwi, niby nie dowiadując się niczego konkretnego, a jednak poniekąd dostając potwierdzenie, że słusznie celował w Nate'a jako źródło zmartwień dziewczyny, które doprowadziły ją dziś do tego stanu. Nie potrafił pojąć w jaki sposób funkcjonował ich związek, bo nigdy nie potrafił dostrzec w nim niczego zdrowego, jedynie pożądaniem mogąc tłumaczyć sobie to zaślepienie Emily. I choć ich własne relacje nigdy nie były zbyt bliskie, to nie potrafił nie poczuć w sercu tego ściśnięcia żalu na myśl, że mężczyzna naprawdę tak po prostu wyjechał "odpocząć". Musiał zbyt głęboko zamyślić się nad tym, że przecież wakacje w gorącej Arabii byłyby idealnym odpoczynkiem, bo gdy dochodził już do wniosku, że najwidoczniej to od towarzystwa Emily potrzebował odpocząć, sam musiał z cichym gaspnięciem powrócić gwałtownie do rzeczywistości, przyciągając do siebie dziewczynę. Objął ją pewniej, bo choć teoretycznie uporali się z zagrożeniem, to raz zasiany niepokój nie chciał opuścić spiętych w gwałtownej reakcji mięśni. - Pomyślałem, że potrzebujemy się trochę otrzeźwić - wytłumaczył się ze swojego wyboru, korzystając z liczby mnogiej tylko z grzeczności. - Ale ja z kolei zupełnie nie potrafię pływać, więc zdecydowanie idziemy prosto do jacuzzi - zadecydował, właściwie nieco skrępowany tym wyznaniem, bo tyle razy obiecywał sobie, że poprosi swojego Wilka o drobną naukę pływania, a jednak zawsze... jakoś się rozpraszali. I choć przez chwilę na jego ustach zagościł delikatny uśmiech, to im dłużej słuchał Emily, tym jego brwi zdradzały większe zmartwienie, by w końcu zatrzymać się przy basenowych leżakach, by odbić poważne spojrzenie pary niebieskich oczu. - Wiem - odpowiedział twardo, nieszczególnie spodziewając się w swoim głosie tej ostrości, która jednak narzuciła mu się w zazwyczaj tak miękko brzmiące tony, gdy tylko skojarzył słowa dziewczyny z tym, jak zawsze Mefisto powtarzał o swoim pechu z przeszłości. I choć wyrządzone jemu samemu krzywdy potrafił odpuszczać z prędkością kilku bolesnych uderzeń serca, tak okazuje się, że krzywdy wyrządzone jego Wilkowi dużo dłużej muszą czekać na pełne odkupienie. - Tak się składa, że mam duże zapasy szczęścia, więc jestem gotowy zaryzykować - oznajmił jednak ostrożnie, ściągając już z siebie koszulę, cicho licząc na to, że dziewczynie pójdzie jego śladami, a jednak nie czując się na tyle bezczelnie, by proponować jej rozebranie się wprost. - Czyli... Macie coś jakby... przerwę? - dopytał, próbując zrozumieć co właściwie się dzieje, odgórnie widząc już, że dziewczynie obecny stan rzeczy wcale nie odpowiadał. - I, nie zrozum mnie źle, ale mam wrażenie, że Twój brat też nie ma na Ciebie dobrego wpływu... - dodał, wiernie usprawiedliwiając się tym, że dziewczyna i tak znieczulona jest alkoholem, więc może to odpowiedni moment, by zweryfikować kilka plotek. Oczywiście z czystej troski. - W sensie... Alkohol nie sprawia, że mniej Cię to boli, prawda?
Irvette de Guise
Wiek : 23
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 172cm
C. szczególne : Burza rudych włosów, piegi, lawendowy tatuaż za lewym uchem, krwawa obrączka na palcu
Skoro już się umówiły, nie było innego wyjścia, jak ponownie spotkać się z Jibril i powrócić do tego, co dla dziewczyn było normą w szkole. Chyba obydwie tęskniły za wodą i ich zawodami szczególnie, że przynależność do domu Salazara zobowiązywała do pewnego umiłowania rywalizacji, które tutaj, choć czysto sportowe, było naprawdę dobrze widać. Ruda zjadła porządne, pełnowartościowe śniadanie, wskoczyła w nowiutki strój kąpielowy i pojawiła się na brzegu basenu czekając na koleżankę. Jak zwykle towarzyszył jej pappar, który naprawdę mało taktownie pochwalał dziś jej figurę. -Byłbyś tak uprzejmy o poczekał na nas w szatni? - Zwrócił się do ptaka, który niechętnie, lecz jednak ustosunkował się do prośby zostawiając Irv samą w oczekiwaniu na Jibril. Ślizgonka usiadła na krawędzi basenu, mocząc w krystalicznej wodzie swoje zgrabne nogi i podziwiając otaczające ją bogate zdobienia. Uwielbiała takie luksusy i chętnie zostałaby w tym pałacu dłużej niż przewidywał plan szkolnej wycieczki.
______________________
A star becomes a sun, under the pressure of darkness.
Siedzi w pokoju, a tu wpada błękitny lis. Jibril dobrze wie czyj to patronus. Gdy tylko wiadomość zostaje ujawniona przez zwierzaka, ten po chwili rozpływa się w powietrzu, zostawiając trochę niebieskiej poświaty, która niknie, aż ulatnia się całkowicie. Jibril skrobie na prędko szybki list i wysyła do rudowłosej. Rozmawiały ostatnio o pałacowym basenie, a teraz go wypróbują. Słodka wodna rywalizacja. Oczywiście, że przyjdzie — punktualnie. Chociaż nie zawsze wpisane jest to w jej naturę. Zjawia się o czasie w sukience, pod którą ma swój jednoczęściowy czarny strój kąpielowy, więc się przebiera, dostrzegając pappara De Guise. - James poczekaj tu z... nim. - Wskazuje na magiczną papugę koleżanki, sama zaś wychodzi z szatni na basen pałacowy, ubrana w swój strój. Szybko dostrzega Irvette. - Cudowny jest ten twój nowy strój kąpielowy. - Mówi, a widziała Irvette w niejednym stroju kąpielowym. Szczupłe ciało, burza rudych loków i piegi niczym brokat zdobiący jej ciało. Dziewczyny często pływały. Montrose za to nadal ma swój strój z mugolskiego lumpeksu. Co z tego, że wzrok Jibril nie jest taki jak wcześniej, tym razem musi podejść zdecydowanie bardzo blisko dziewczyny, aby się jej przyjrzeć, nadal jednak może posługiwać się z pamięci cudowną figurą de Guise. - Wybacz, że przyglądam się jak ślepiec, ale ostatnio oślepłam. - Siada obok, wkładając nogi do wody.
Patronus był szybkim i niezawodnym narzędziem do komunikacji, więc nic dziwnego, że Ruda upodobała sobie swoją lisiczkę na posłańca. Widząc odpowiedź Jibril wiedziała już, że na pewno spędzą ten dzień produktywnie i przyjemnie. Odgłos kroków na pięknie zdobionej posadzce sprawił, że dziewczyna odwróciła się w stronę koleżanki, a na jej ustach pojawił się delikatny uśmiech. -Dziękuję. Wydawał mi się idealny na pustynne klimaty i chyba się nie myliłam. - Przyjęła oczywiście komplement, bo te dawały jej dużo więcej satysfakcji niż słowa stosowane w jej kierunku przez pappara. Zresztą jeżeli chodziło o zakupy, zawsze ceniła sobie fakt, że ktoś doceni jej wybór. Co jak co, ale w końcu pochodziła z Francji, a tam styl zawsze był bardzo ważny. -Muszę też zaopatrzyć się w jakiś sportowy. Świetnie podkreślają sylwetkę i na pewno są praktyczniejsze na wyścigi. - Nie umknęło jej to, że dziewczyna jak zwykle pojawiła się w swoim czarnym kostiumie, ale prawdą było, że i ten potrafił działać cuda. Zresztą dziewczyny obydwie miały naprawdę dobrą sylwetkę i nie potrzebowały jej niczym ulepszać. Mogły jedynie faktycznie podkreślać swoje walory odpowiednio dobranym odzieniem. -Jak to oślepłaś?! - Zauważyła, że jej wzrok nieco błądził, ale nie wiedziała do czego to przypisać, gdy jednak Jibril wyznała, dlaczego nagle skraca ich zwyczajny dystans, Ruda szczerze zainteresowała się i nieco zmartwiła tym faktem. -Jesteś w stanie w tym wypadku pływać? - Nie chciała przecież, by coś jej się stało. Wolała więc upewnić się, że Jibril wie co robi i nie wskakuje tu, by pływać tylko dzięki echolokacji.
______________________
A star becomes a sun, under the pressure of darkness.
To prawda, że ich relacja jest powierzchniowa. Taka przyjazna. Nie wchodzą na tematy rodziny, nie zagłębiają się w swoje lęki, smutki czy traumy, a Jibril przecież nie rozpowiada każdemu, że umarł jej brat prawie rok temu. Nie ma za wielu przyjaciół, jeśli takowych ma, a emocje i uczucia są jej obce. Jednak miło spędza czas z Irvette. Czuje się przy niej swobodnie, jest po prostu sobą i żadne uwagi de Guise nawet złośliwo- żartobliwe nie zmienią podejścia, jakie ma do rudowłosej znajomej. Jibril uważa, że de Guise ma świetną sylwetkę i każdy strój doskonale leżałby na niej, lecz to prawda, że ten pomarańczowy wpasował się idealnie w jej urodę. Montrose sama zaś wolała swój sportowy, jednoczęściowy do pływania. To nie znaczy, że na plaże nie zakładała swojego dwuczęściowego, czerwonego bikini, ale tu nie ma takowej okazji, a doskonale wiedziała, że jak basen z Irvette to rywalizacja gwarantowana, a potem odpoczynek w strefie SPA. Jak mogłaby się nie zgodzić i to jeszcze na wakacjach? Nie dziwi ją pytanie o swoją ślepote. Nadal przeciera oczy, jakby starając się pozbyć zamglonego spojrzenia. Nie jest to przyjemne, ale cóż może zrobić? Uzdrowiciele powiedzieli, że jest to przejściowe i powinna odzyskać swój wzrok w pełni. - Wzięłam udział w próbach, aby zobaczyć Wielką Wezyrkę. - Chyba to tak z ciekawości podjęła się tego zadania, nie miała jednak pojęcia, że może się to tak dla niej skończyć. Co prawda zmiażdżona stopa wróciła do swojego normalnego stanu za sprawą medyków, a ona nie odczuwała bólu związanego z urazami fizycznymi, jednak wzrok to już inna sprawa. Nadal pozostałości po ślepocie mącą jej spojrzenie, ale znosi to cierpliwie. - Zmiażdżono mi stopę, potem zobaczyłam palec i oślepłam. Widocznie nie byłam godna, żeby przejść kolejną próbę. - Opowiada o tym ze spokojem, ponieważ nie jest to dla niej ciężkim doświadczeniem, zwłaszcza że nie odczuwa bólu przez swoją chorobę Sinendolorem. - Oczywiście, że mogę. Jednak nie zamierzam dawać ci fory. - Uśmiecha się diabelnie do rudej. - Chociaż obawiam się, że wygranie z kaleką może nie dać ci satysfakcjonującej wygranej.
Ruda faktycznie potrafiła czasem być nieprzyjemna, ale też im dłużej się z Jibril znała, tym bardziej otwierała się na ciepło w jej stronę. Irv była po prostu bardzo protekcyjna co do swoich prywatnych spraw i nie lubiła rozmawiać o nich z kimś, komu nie do końca ufała. A prawdą było, że nawet jej najbliżsi nie potrafili zrozumieć tego, co działo się w rodzinie de Guise, co Hunter nie raz już podkreślał szczególnie w temacie osadzonego ojca dziewczyny. Sama nie wiedziała na co czeka bardziej - na rywalizację, czy to co miało przyjść po niej. Jedno było pewne, nie miała zamiaru dawać nikomu forów, choć Jib oczywiście była dziś na dużo gorszej pozycji. -Och, też tam byłaś? Udało Ci się z nią porozmawiać? Czarująca kobieta. - Powiedziała, by następnie doszło do niej to, do czego wypowiedź koleżanki zmierzała. -Czekaj, nie przeszłaś wszystkich prób? Która Cię pokonała? - Szczerze się zmartwiła i od razu wzrokiem powiodła po sylwetce Montrose, by sprawdzić, czy nie ma tam widocznych śladów po innych urazach. -Masz rację, nie da, ale też nie uważam żebyś straciła ze wzrokiem ducha walki. Chyba nie ma na co czekać. - Uśmiechnęła się, po czym z gracją wskoczyła do basenu przyjmując pozycję startową i czekając, aż Jibril będzie gotowa rozpocząć wyścig.
Zasady:
W każdej turze rzucamy k100 i sumujemy z poprzednią turą. Osoba, która po 4 etapach będzie mieć większą sumę wygrywa. Jibril - jako, że jesteś poszkodowana masz stały modyfikator -10!
______________________
A star becomes a sun, under the pressure of darkness.
Próba jasności umysłu ją pokonała, chociaż to dziwne. Dziwne, że nie ta pierwsza czystości serca? Pomoc Humowi? I tak zdecydowanie zastanawiała się zbyt długo. Widocznie Jibril nie jest idealna. Może to gorszy dzień albo nie powinna podchodzić do prób. Trudno. Nie była godna spotkania Wielkiej Wezyrki. Nie czuje też zazdrości, kiedy Irvette mówi, że owa kobieta jest czarująca. No cóż... Montrose nie ma pojęcia czy to prawda, ale zapewne de Guise nie kłamie w sprawie tej tajemniczej damy, którą nie każdy może ujrzeć. - Ta druga, rozegranie partyjki z animagiem. - Mówi, zastanawiając się, czy przypadkiem rozmyślania o zmarłym bracie, nie przyczyniły się do jej klęski zamiast skupieniu się na arabskich szachach. Czymkolwiek to było lub nie — nie skończyło się to za dobrze dla Montrose. Mimo swojej spostrzegawczości Jibril tym razem nie zwraca uwagi na baczne spojrzenia rudowłosej, analizującej jej obrażenia. Zresztą nie ma na co narzekać. Nie odczuwa bólu, który pewnie powinien tkwić w jej stopie, ale nawet jeśli tam jest, nie dociera to do układu nerwowego ślizgonki. Tylko te oczy... zamglone. - Mój duch walki ma się świetnie. - Odpowiada tym samym, wskakując do wody i przygotowując się na wyścig. Mimo że obydwie dziewczyny należą do domu Salazara Slytherina, ich rywalizacja zawsze jest sprawiedliwa — tylko tak określają swoje prawdziwe umiejętności lub nad czym należy popracować.
Nikt tak naprawdę idealny nie był i choć Ruda te próby przeszła, popełniła po drodze kilka błędów, które ją zastanawiały. Pojedynek z Jafarem chociażby. Ten mógłby zakończyć się zupełnie inaczej, gdyby nie fakt, że dziewczyna zauważyła gasnące w mężczyźnie siły i uznała, że skoro jest to tylko próba, nie ma co wykańczać przeciwnika. Zdawała się wtedy na intuicję i ta widać nie zawiodła jej po raz kolejny. -Godny był z niego przeciwnik, muszę to przyznać. W ostatniej komnacie czekał czarodziej, z którym się pojedynkowałam. Nie do końca wiem, jaki był zamysł tej próby, ale widocznie ją przeszłam. - Poinformowała, nie wiedząc oczywiście o śmierci brata Jibril. Nie widziała też sensu zbyt długo rozwodzić się nad tym, że dziewczyna doznała urazów. Przygody w tym kraju miały już to do siebie, a Ruda miała tylko nadzieję, że nie jest to stały uszczerbek. -I to chciałam usłyszeć. Gotowa? - Uśmiechnęła się, po czym na umówiony znak rozpoczęły rywalizację. Początek był naprawdę mocny, dziewczyny szły praktycznie łeb w łeb, gdzie mimo słabego wzroku, Jibril była o kilka centymetrów dalej niż Irv. Ruda spięła się więc próbując przyspieszyć, ale nie wiedziała, czy jej ciało będzie chciało współpracować, czy jednak postanowi dziś odpuścić.
______________________
A star becomes a sun, under the pressure of darkness.
Z zainteresowaniem wysłuchała, tego, co kryło się na ostatniej próbie, do której nie dotarła. Pojedynek z czarodziejem, zapewne było to ciekawsze niż partyjka w arabskie szachy, które może i trochę przypominały czarodziejskie, to w rzeczywistości sporo się różniły, a przegrana naprawdę bolała. Może nie fizycznie, jeśli chodzi o Jibril, a mentalnie. Po tamtej partyjce nadal odczuwała dziwne rozproszenie i brak skupienia przy rzucaniu czarów. Żywiła nadzieje, że jej to minie, bo jeśli nie to... Chyba zmuszona będzie udać się do specjalisty w tej dziedzinie. Na sygnał gotowa tylko przytakuje i rusza. W wodzie nie za bardzo liczy się wzrok a siła mięśni, wytrzymałość czy odpowiednia technika, dlatego z początku rusza kraulem, by potem nieco zwolnić. Wysuwa się delikatnie na prowadzenie, jednak nie można lekceważyć de Guise, która jest naprawdę świetną zawodniczką. Nikt jednak nie spodziewa się, że pappary mają dość czekania na dziewczyny i wlecą na basen. Na pewno Montrose nie wie, że James ma zamiar wygadać jej tajemnice, właśnie gdy trwa wyścig. - Jibril szybka nawet po śmierci brata. - Wrzeszczy pappug, po czym przelatuje nad głowami dziewczyn i siada na przeciwnej stronie basenu, czyszcząc sobie piórka.
To, która próba była najciekawsza zostawało już kwestią indywidualną. Irvette cieszyła się zarówno ze sprawdzenia swojego intelektu w tutejszej grze, jak i z naprawdę wyrównanego pojedynku, jaki miała okazję przeprowadzić, a który ostatecznie stał się jej przepustką do Wielkiej Wezyrki. Jibril miała rację. Dziś przede wszystkim miały sprawdzić swoją kondycję, a nie zmysły, dlatego też zawsze była szansa, że gorszy wzrok nie stanie na przeszkodzie w zwycięstwie. Zawody zaczęły się naprawdę na wyrównanym poziomie, ale właśnie wtedy James postanowił wlecieć i zdradzić jeden z sekretów nastolatki. Ruda nieco w szoku zwolniła tempa, zostając w tyle. Nie wiedziała, jak Jibril na to zareaguje i czy będzie chciała dalej się ścigać. Ta jednak parła uparcie do przodu, więc i Ruda w końcu nabrała tempa, choć miała już teraz naprawdę dużo do nadrobienia.
______________________
A star becomes a sun, under the pressure of darkness.
Woda jest jej żywiołem, więc nic dziwnego, że prze do przodu, nie zastanawiając się nad niczym konkretnym. Ma tylko cel dotrzeć pierwsza na metę. Wyścig z początku jest wyrównany to nie tak, że któraś z nich jest lepsza. Różnie to bywa. Czasami Irvette sięgała po zwycięstwo, a innym razem Jibril. Zdarza się nawet, że dziewczyny remisują. Ta mała rywalizacja zawsze podoba się Montrose i tym razem nie jest inaczej, nawet kiedy James postanawia palnąć w takim momencie nieodpowiednie słowa, które nawet woda nie jest w stanie zagłuszyć. Nie drgnęła, nawet na moment nie przychodzi jej na myśl, żeby zwolnić. Nie ma zielonego pojęcia, że słowa pappara powodują, że de Guise zatrzymuje się na moment, tracąc odległość, która mogłaby dać jej przewagę nad Montrose, a może i zwycięstwo w tej ich małej rywalizacji.