Czarodzieje
Czy chcesz zareagować na tę wiadomość? Zarejestruj się na forum za pomocą kilku kliknięć lub zaloguj się, aby kontynuować.

Share
 

 Bar na Dachu

Zobacz poprzedni temat Zobacz następny temat Go down 
Strona 2 z 2 Previous  1, 2
AutorWiadomość


Nessa M. Lanceley
Nessa M. Lanceley

Nauczyciel
Wiek : 25
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 159
Dodatkowo : animag, magia bezróżdżkowa
Galeony : 916
  Liczba postów : 3856
https://www.czarodzieje.org/t15974-nessa-m-lanceley
https://www.czarodzieje.org/t15976-freya-i-korespondencja-dla-panny-lanceley#434018
https://www.czarodzieje.org/t15975-nessa-m-lanceley#433995
Bar na Dachu  - Page 2 QzgSDG8




Gracz




Bar na Dachu  - Page 2 Empty


PisanieBar na Dachu  - Page 2 Empty Bar na Dachu   Bar na Dachu  - Page 2 EmptySob Cze 26 2021, 21:50;

First topic message reminder :


Bar na dachu


Pomimo położenia w gorszej dzielnicy miasta, bar ten cieszy się olbrzymią popularnością wśród turystów oraz mieszkańców, głównie ze względu na aspekty widokowe. Można dolecieć tu za pomocą jednego z miejskich dywanów. Zajmując jedno z siedzisk przy stoliku, masz przed sobą panoramę całego miasta oraz horyzont, gdzie maluje się niebezpieczna pustynia. Magiczne trunki serwują tu piękne kelnerki i przystojni kelnerzy, a zaklęcia sprawiają, że wewnątrz zawsze jest ciepło i bezwietrznie. Na drewnianym dachu zamocowane są kolorowe lampioniki, rzucające cienie w kształcie gwiazdek. Wszystko urządzone jest skromnie i niezwykle przytulnie, a w tle gra cicha, nastrojowa muzyka. W pomieszczeniu pod dachem znajduje się bar wraz z kilkoma stolikami oraz toalety.

Menu:


Spróbuj rzucić kostką jeśli twój Pappar jest dobry z Eliksirów.
Tutaj nie musisz nosić specjalnego stroju.  



Powrót do góry Go down

AutorWiadomość


Felinus Faolán Lowell
Felinus Faolán Lowell

Nauczyciel
Wiek : 25
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 178
C. szczególne : Na prawej dłoni nosi Sygnet Myrtle Snow i Pochłaniacz Magii. Spokojne spojrzenie, łagodna aparycja.
Dodatkowo : Oklumencja
Galeony : 1973
  Liczba postów : 7412
https://www.czarodzieje.org/t18786-felinus-faolan-lowell#539099
https://www.czarodzieje.org/t18807-felinus-faolan-lowell#539739
https://www.czarodzieje.org/t18796-felinus-faolan-lowell
https://www.czarodzieje.org/t18814-felinus-faolan-lowell-dzienni
Bar na Dachu  - Page 2 QzgSDG8




Gracz




Bar na Dachu  - Page 2 Empty


PisanieBar na Dachu  - Page 2 Empty Re: Bar na Dachu   Bar na Dachu  - Page 2 EmptySob Sie 07 2021, 13:48;

Ledwo co rozpoczął się kolejny miesiąc; czas mijał nieubłaganie, udowadniając to, jak wiele rzeczy ulega zmianom poprzez... jego upływ. Nim się obejrzał, a do kompletu pokojowego dołączył nowy współlokator, którego doskonale znał - może nie doskonale, a prędzej z widzenia i rozmów, kiedy to nie był jeszcze na tyle odpowiedzialny, niemniej jednak starał się jakoś zrobić dobre wrażenie. Theodore pozostawał koniec końców osobą, która jakoś się nim interesowała, a on, no cóż, zbywał go z dziecięcą łatwością. Tamten okres nie był dla nikogo łatwy, a tym bardziej dla tych, którzy starali się coś wskórać w tym, dlaczego młodzieniec stał się tak zamknięty w sumie. W sumie to teraz się nie starał pokazać swojej dobrej strony, ubierać maski na twarz - był po prostu sobą. Zarówno w wiadomościach, jak i potencjalnych listach.
Bar na dachu pozostawał pewną zagwozdką dla samego byłego Puchona. Wieczór zbliżał się bardzo powolnymi, leniwymi krokami, a ledwie parę cykorii odznaczało się na ciut ciemniejszym niebie, przybierających barwę rzucającego się w oczy pomarańczu. Widok ten uspokajał; sięgał do korzeni ludzkiego pochodzenia, powodując spowolnienie uderzeń serca, które uspokajało się wraz z każdą kolejną chwilą. Pewne rzeczy pozostają niezmienne - wbite wręcz niczym gwóźdź w podstawę działań człowieka - powodując miłe powroty, nieustanne wspomnienia. Choć nie zawsze karty historii będą jawić się w pozytywny, radosny sposób, niczym uśmiech dziecka, które odzyskało zgubę, o tyle jednak możliwość przystanięcia powodowała, iż Lowell po prostu czuł w klatce piersiowej spełnienie, o którym wcześniej rozmawiał z kimś innym. Zaspokojenie podstawowych potrzeb, poczucie bezpieczeństwa, przynależność, więzi, samorealizacja.
- Hej, Theo! - machnął dłonią, gdy zauważył znajdującego się na dachu starszego od siebie chłopaka, poklepując tym samym miejsce, by na nim swobodnie usiadł. Sam sączył bezalkoholowy napój, wszak procenty miały tendencję do zbyt mocnego uderzania wprost pod kopułę czaszki; Himbeer muskał kubki smakowe słodkością, która dla innych mogła być powalająca, ale dla garstki osób pozwalała na odnalezienie w tym jakiegoś większego sensu. - Jak pierwsze wrażenia w Arabii, no i... praca? - zapytał o najbardziej podstawowe rzeczy, spoglądając na własny pierścień, który zdawał się być nadal zagadką. Wyczuwał jego działanie, aczkolwiek nie wiedział, jaki wpływ na ostatecznie na posiadacza. Nic dziwnego, że go zdjął, choć jeszcze nie podchodził do tego tematu.
- Mam nadzieję, że moje towarzystwo i towarzystwo Maximiliana za bardzo ci nie przeszkadza w pokoju. - uśmiechnąwszy się lekko, nie znał podejścia byłego studenta Hogwartu, ale koniec końców niespecjalnie się o to martwił - wyglądało na to, że wszyscy się zgodnie ze sobą dogadują.

Powrót do góry Go down


Theodore Kain
Theodore Kain

Absolwent Gryffindoru
Wiek : 27
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 178
C. szczególne : delikatne piegi na nosie i w okolicach oczu / wyraźne oznaki niewyspania - sińce pod oczami, podkrążone ślepia
Galeony : 2360
  Liczba postów : 886
https://www.czarodzieje.org/t20346-theodore-kain#642305
https://www.czarodzieje.org/t20350-theodore-kain#642529
https://www.czarodzieje.org/t20348-theodore-kain#642476
https://www.czarodzieje.org/t20351-theodore-kain-dziennik#642530
Bar na Dachu  - Page 2 QzgSDG8




Gracz




Bar na Dachu  - Page 2 Empty


PisanieBar na Dachu  - Page 2 Empty Re: Bar na Dachu   Bar na Dachu  - Page 2 EmptySob Sie 07 2021, 15:01;

Prace nad wykopaliskami miały ruszyć pełną parą dopiero po odpowiednich przygotowaniach, po weekendzie, a chociaż Theo przybył do arabskiego miasteczka przede wszystkim w celach zawodowych, tak możliwość spotkania znajomych jeszcze z czasów szkoły twarzy i przepiękne widoki rozpościerające się przed jego oczyma sprawiły, że już od pierwszego dnia pobytu towarzyszył mu relaksacyjny, wakacyjny klimat. Potrzebował chyba takiego odpoczynku, opuszczenia londyńskiego, ciasnego mieszkania i przytłaczającego momentami budynku banku chociażby na kilka dni, a mimo że ubolewał nad rozłąką ze swoim szefem, z którym relacja powoli wykraczała ponad subtelny nić sympatii, tak zamierzał w pełni wykorzystać ten czas spędzony poza granicami kraju. Ledwie rozpakował resztę swoich rzeczy (poprzedniego dnia nie zdążył), nieco dłużej przyglądając się barwnej galabiji przewieszonej przez drewnianą ramę wskazanego mu przez współlokatorów łóżka, kiedy Felek zaproponował mu wieczorne spotkanie w barze na dachu. Theo nie musiał długo zastanawiać się nad odpowiedzią. Ochoczo skinął mu głową, w biegu rzucając jedynie krótkie „no to do zobaczenia!”, bo mimo że jego myśli krążyły już wokół upragnionego, chłodnego drinka, tak miał jeszcze przed sobą sporo spraw do załatwienia. Przede wszystkim musiał spotkać się z Heffersonem, omówić szczegóły ich wspólnej współpracy, a jak się szybko okazało przedtem czekała go również naprawa szaty, której nijak nie dopasowano do niego rozmiarem.
Cały dzień biegał po pustynnych alejkach jak kot z pęcherzem, a co gorsza nie umiał się jeszcze po jamalskim mieście poruszać, przez co praktycznie wszędzie zjawiał się z kilkunastominutowym spóźnieniem. Podobnie było i teraz, kiedy po poradach przypadkowo napotkanych przechodniów, wreszcie odnalazł przejście do wspominanego przez Lowella baru. Wszedł po schodach, rozglądając się po otwartej przestrzeni, kiedy do jego uszu dobiegł donośny głos puchońskiego kumpla. – Feli! – Wykrzyknął do niego z podobnym entuzjazmem, by zaraz po tym zając miejsce przy nim i wściubić w nos w położoną na ladzie kartę z drinkami. Egzotyczne nazwy niewiele mu mówiły, toteż poprosił o mniej słodki trunek, najlepiej przypominający smakiem piwo i podziękował uprzejmie barmanowi, gdy ten stwierdził, że w takim razie poleca mu Westif. – Wow. Zajebiste miejsce. – Rzucił do swojego towarzysza, nie patrząc nawet na niego, bo trudno było nie skupić wzroku na rozciągającej się z lotu ptaka panoramie miasta i nadal dobrze widocznej na horyzoncie pustyni. Powrócił spojrzeniem do swojego rozmówcy dopiero w chwili, kiedy obsługujący ich mężczyzna postawił przed nim kufel zimnego trunku, którego to upił łyka, zanim w ogóle wdał się w przyjacielską pogawędkę. – Gorąco jak diabli, szata wkurwia niemiłosiernie, a praca na razie stoi, bo trzeba przygotować mapy i niezbędny sprzęt. – Pozwolił sobie zażartować, co udowodnił zresztą szerokim uśmiechem i cichym, rozbawionym parsknięciem. – A tak serio… miło odpocząć od londyńskiego zgiełku i trochę pozwiedzać. Musisz mi polecić, co warto spróbować, bo tyle tego widziałem na targu, że ostatecznie i tak zdecydowałem się na kebaba… – Westchnął ciężko, zdają sobie sprawę z tego, jak bardzo nudny i zachowawczy okazał się jego wybór. No nic, miał u spędzić niemal cały miesiąc, więc miał jeszcze trochę czasu na podjęcie większego ryzyka. – Za to ten Westhef? Westif? Chcesz spróbować? – Nie wiedział nawet, że Felek zdecydował się na bezalkoholową wersję, a tym samym nie pomyślał, że jego piwo może niekoniecznie mu przypasować. – A co do Waszego towarzystwa, to mogłem trafić gorzej, no nie? Was przynajmniej znam, więc jak zaczniecie mnie wkurzać, to nie omieszkam Was o tym poinformować. – Dobry humor dalej się go trzymał, bo i nie mogło być inaczej, kiedy po podniebieniu rozpływał się kojący smak chmielu, a wieczorem temperatura spadała na tyle, że wreszcie dało się normalnie funkcjonować. – Nie wiem za to, kto mieszka obok nas, ale strasznie głośna ekipa. Balowali chyba do pierwszej? – Ni to stwierdził, ni zapytał, bo sam już nie był pewien. Wiedział, że przez jakiś czas miał problem z zaśnięciem, ale nie było aż tak tragicznie, skoro rano wstał wypoczęty i żądny wakacyjnych przygód.
Powrót do góry Go down


Felinus Faolán Lowell
Felinus Faolán Lowell

Nauczyciel
Wiek : 25
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 178
C. szczególne : Na prawej dłoni nosi Sygnet Myrtle Snow i Pochłaniacz Magii. Spokojne spojrzenie, łagodna aparycja.
Dodatkowo : Oklumencja
Galeony : 1973
  Liczba postów : 7412
https://www.czarodzieje.org/t18786-felinus-faolan-lowell#539099
https://www.czarodzieje.org/t18807-felinus-faolan-lowell#539739
https://www.czarodzieje.org/t18796-felinus-faolan-lowell
https://www.czarodzieje.org/t18814-felinus-faolan-lowell-dzienni
Bar na Dachu  - Page 2 QzgSDG8




Gracz




Bar na Dachu  - Page 2 Empty


PisanieBar na Dachu  - Page 2 Empty Re: Bar na Dachu   Bar na Dachu  - Page 2 EmptySob Sie 07 2021, 16:12;

Czym Lowell zajmował się podczas pobytu w Arabii? Otóż właśnie miał obowiązki. Tak samo jak Theo chodził do pracy pod względem wykopalisk, tak on... no cóż, jako opiekun wycieczki musiał pilnować tego, by przypadkiem nie wydarzyło się coś niestosownego. Czasami łapał dzieciaki na popalaniu szlugów, które musiał rekwirować, innym razem nie działo się nic szczególnego. Praca ta polegała jedynie na tym, by odpowiednio gospodarować własnym czasem i być świadomym konsekwencji, gdyby jednak coś się zdarzyło. Nie było tego za wiele, a wilcze instynkty pozwalały mu doglądać w każdym aspekcie; do tego zajmował się dodatkowymi zaklęciami i ich modyfikacjami. Chodził z działającym umysłem w stu procentach dwadzieścia cztery godziny na dobę i jakoś nie widziało mu się, by było inaczej. Co prawda jeszcze dochodziły momenty, gdy jednak chciał poświęcić partnerowi więcej czasu (przecież na to zasługiwał), aczkolwiek nadal spał wyjątkowo długo. I jakoś sprawnie, tudzież elastycznie, dobierał kolejne spotkania, momenty, godziny, jakby klepsydra, która przesypuje piach, niespecjalnie istniała w jego dość dynamicznym życiu.
Otwarta przestrzeń miała to do siebie, że wieczorami temperatura spadała, no i stawało się znośnie. Felinusowi niespecjalnie przeszkadzało ciepło, tudzież gorąc buchający wprost ze strony wydm zdobiących puste jak momentami jego umysł pustynie. Może nie był rodowitym mieszkańcem takiego klimatu, aczkolwiek to właśnie przy cieple domowego ogniska spędzał czas w poprzednich latach, nie mogąc się powstrzymać przed siadaniem wyjątkowo blisko spragnionych strawy płomieni. Jakby w nich odnajdywał coś więcej, niż tylko i wyłącznie źródło ciepła, a koniec końców, przystosowany do pracy fizycznej i każdych wieczorów spędzonych w takiej atmosferze - po prostu wolał, gdy słońce muskało jego spragnioną ciepła skórę.
- Noo, to prawda! I na świeżym powietrzu. W lokalach to momentami idzie się udusić, a pora sprzyja, by gdzieś wyjść. - powiedziawszy te słowa w pełni szczery sposób, nic dziwnego, że koniec końców każdy miał dość siedzenia we własnych czterech ścianach i spełniania pewnych elementów rutyny dnia codziennego. To w tym odnajdował swoisty spokój. W tych prostych celebracjach tego, by uczynić z życia święto, które należy doceniać. By żywot ludzki nie był tylko i wyłącznie pustą ceregielą, a prędzej możliwością do tego, by czerpać z niego wszystko, co najlepsze. W połączeniu z tymi mniej przyjemnymi rzeczami; takie przecież jest życie. Co prawda nie zamierzał wznosić rąk, niemniej jednak gdyby nie te upadki, nikt nie doceniałby wzlotów.
- Tego, że jest gorąco jak diabli, to jednak nie zanegujesz. - uśmiechnął się szerzej, wszak trudno było o inną opinię wśród Brytyjczyków. Sam był najwidoczniej na tyle skrzywiony, że traktował tutejszą pogodę i temperaturę jako coś normalnego. Mając na sobie długą koszulę i czarne spodnie, niespecjalnie przejawiał się jako ten, któremu jest duszno i najchętniej to by w niczym nie łaził. Lowell upił łyk bezalkoholowego Himbeera, spoglądając na Theo z zaciekawieniem w tęczówkach barwy czekoladowej. - Kebab to najbardziej logiczny wybór, sam go jadłem, ale... no, sprzedawcy dość często dowalają coś do jedzenia. - wziął głębszy wdech, przypominając sobie spotkanie z Julią rodem z jakiejś kiczowatej komedii romantycznej. No nie było to, z czego mógł czuć się jakoś specjalnie dumny.
- Ogólnie polecam falafele, jedzenie z tażinu, a jeżeli wolisz coś na słodko - omlety z berberysem, djamilah bądź qahwah... wybór jest spory! No i też, kebaby to nie tylko jedna i ta sama kombinacja składników. Możesz poprosić o różne sosy, bo świat nie opiera się tylko i wyłącznie na łagodnym bądź ostrym. - no tak, od kebabów to był jednak ekspertem. Słodko-kwaśny sos? Nie ma problemu, w sam raz się nadaje! Czosnkowy? Uwielbiał, choć pozostawia po sobie, jak wiadomo, nieprzyjemny zapach. Nawet nie chciał zliczyć, ile zdołał ich zjeść, ale przez bardzo szybki metabolizm równie naprędce to spalał, nie mając do czynienia z niczym, poza oczywiście uczuciem pełności. Nadal pozostawał szczupły, ale nie tak chorobliwie wychudzony, jak to było parę lat temu.
Na propozycję spróbowania Westifa musiał odmówić; nie bez powodu. Te się znajdowały, skryte głęboko pod kopułą własnej czaszki. Szczęścia do alkoholu nie miał, po kilkunastu minutach od wypicia od razu szum przedostawał się niemiłosiernie, a jedyne, co był w stanie robić, to głupio się uśmiechać bądź patrzeć w podłogę. Poza tym, nieprzyjemne wspomnienia nadal okalały jego głowę - może nie te z ojczymem, wszak je przepracował, a prędzej z tym, że kiedy wypił ognistą do ostatniej kropli, wszystko postanowiło spaść na łeb na szyję.
- Nie, podziękuję! Jestem poniekąd jeszcze w pracy, a też, cenię sobie dyspozycyjność. - lekko podniósł kąciki ust do góry, wskazując na własny, pomarańczowy napój. - Piję bez procentów. - oznajmiwszy, zdradził swój pewien malutki sekret. Ot, jeżeli Theo chciał się narąbać w cztery dupy, miał ku temu okazję, bo Lowell by go przecież nie pozostawił w barze bez odpowiedniej opieki. Mimo to miał nadzieję, że nie będzie to czynnik zapalny do "wypij więcej, zabaw się bardziej", połączony wraz z obowiązkowym przyozdobieniem drzwi malunkiem z treści żołądkowej. - To prawda, mogłeś! Jesteśmy cisi i bezproblemowi... na razie. Wszelkie skargi zostaną natomiast rozpatrzone w ciągu siedmiu dni roboczych. - pozwolił sobie zażartować, ale ogólnie jako współlokatorzy nie sprawiali problemów. Baldachim został udostępniony Kainowi, w związku z czym ten nie musiał się zastanawiać, który kawałek podłogi zająć, a były student i tak czy siak spał u boku ukochanego, w związku z czym różnicy praktycznie nie odczuł. Poza oczywiście tym, że musiał zacząć się ubierać.
- Ojezu, tutaj jest wiele głośnych ekip... to znaczy się, wiem, że po jednej stronie ściany mamy Fredkę, a po drugiej Robin i Huntera w połączeniu z Wolfem oraz Olivią. - zastanowił się bardziej, być może wpadając na pomysł rzucenia zaklęć, które kompletnie by wygłuszyły dźwięki. - Może to ktoś z dołu, ale nie mam wówczas pojęcia, kto kompletnie. - zastanowił się przez dłuższy moment, obracając pierścieniem - względnie niepozornym - we własnych palcach. - Jak chcesz, to następnym razem rzucę jakieś zaklęcia, żeby ci się lepiej spało. Chyba że interesuje cię tylko to, na kogo zwalić winę. - nie bez powodu zaśmiał się widocznie; co jak co, ale ludzie przecież uwielbiają tak podchodzić do innych.
- Właśnie, znasz się na określaniu potencjału magicznego przedmiotów, czyż nie? - postanowił powoli rozpocząć, choć nie chciał przecież przekierować ich spotkania tylko i wyłącznie na progi pracownicze. Pili zatem, rozmawiali, a wtrącenie kwestii identyfikacji biżuterii, którą znalazł w Szeherezadzie, było naturalne. - Od niedawna jestem posiadaczem tego magicznego pierścienia, ale kompletnie nie wiem, do czego konkretnie służy. Jesteś w stanie mi coś więcej na ten temat powiedzieć? Oczywiście ci zapłacę. - podsunął ostrożnie pierścień, który zdawał się być normalnym przedmiotem; oczywiście do pewnego momentu. Sezam krył w sobie wiele przedmiotów, ale ten był pewnego rodzaju rarytasem. Powoli zauważał jego działanie, w szczególności, gdy dotykał Hinto, który od razu tracił energię, w związku z czym unikał muskania nim kogokolwiek bez większej przyczyny. Nie chciał maltretować ani psa, ani innych.

Powrót do góry Go down


Theodore Kain
Theodore Kain

Absolwent Gryffindoru
Wiek : 27
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 178
C. szczególne : delikatne piegi na nosie i w okolicach oczu / wyraźne oznaki niewyspania - sińce pod oczami, podkrążone ślepia
Galeony : 2360
  Liczba postów : 886
https://www.czarodzieje.org/t20346-theodore-kain#642305
https://www.czarodzieje.org/t20350-theodore-kain#642529
https://www.czarodzieje.org/t20348-theodore-kain#642476
https://www.czarodzieje.org/t20351-theodore-kain-dziennik#642530
Bar na Dachu  - Page 2 QzgSDG8




Gracz




Bar na Dachu  - Page 2 Empty


PisanieBar na Dachu  - Page 2 Empty Re: Bar na Dachu   Bar na Dachu  - Page 2 EmptySob Sie 07 2021, 22:04;

Prawdę mówiąc, gdyby miał wybierać pomiędzy pracą na wykopaliskach, a pełnieniem roli wakacyjnego opiekuna, nadal wolałby pozostać przy swoich obowiązkach. Mimo że niegdyś pełnił rolę prefekta, zdecydowanie wolał unikać opieki nad dziećmi, mając świadomość jak ogromna odpowiedzialność się z nią wiąże. Młodszych uczniów wystarczyło spuścić na chwilę z oka, by zrobili jakąś totalną głupotę i wyrządzili sobie krzywdę, a ci starsi… Starsi wcale nie byli lepsi. Skrywali się po kątach, popijając zdecydowanie zbyt duże ilości alkoholu lub – co gorsza – próbując różnych innych, często nie do końca bezpiecznych, używek. Podziwiał więc nauczycieli i opiekunów, bo wiedział, że muszą cechować ich nerwy ze stali.
Przytaknął początkowo bezgłośnie na słowa Puchona, delektując się smakiem piwa, o którym marzył od samego rana. Nie pamiętał, kiedy ostatnio miał okazję tak beztrosko zasiąść sobie przy ladzie baru, z kuflem chmielowej ambrozji w dłoni i rozpiętymi guzikami przy kołnierzyku lnianej koszuli. W banku nie mógł sobie pozwolić nawet na tak swobodny ubiór, nie mówiąc już o pozostałych przyjemnościach. – Fakt. Te upały to jest jakiś dramat, czasami nie pomagają nawet zaklęcia chłodzące… ale wieczory są za to prima sort. Dopiero teraz temperatura jest idealna. – Odpowiedział mu równie zadowolonym uśmiechem, bo o ile w ciągu dnia zdarzało się, że dyszał z powodu gorąca jak pies, tak teraz naprawdę mógł się wreszcie zrelaksować, czerpiąc pełnymi garściami ze spotkania z kumplem i roztaczającej się wokoło, przyjaznej atmosfery. Póki co zamilknął jednak na nieco dłuższą chwilę, wsłuchując się w opowieści Felinusa o lokalnych przysmakach, a że na arabskiej kuchni znał się mniej więcej tak samo jak i na zielarstwie – czyli słabo – połowę z wymienionych przez niego nazw słyszał w swoim życiu po raz pierwszy. Kojarzył chyba jedynie kebab, falafele i może kilka potraw z tażinu, a to pokazywało jak wiele ma jeszcze podczas wyjazdu do nadrobienia. – Ja z tym swoim kebabem chyba miałem szczęście, a przynajmniej nic mi po nim nie było, ale dzięki za info. Będę uważał. – Uniósł dłoń, wskazując na niego palcem, ale zaraz znów ułożył ją wygodnie na swoim udzie. - Nie no, następnym razem postawię na coś innego niż kebab. Nie samymi kebabami człowiek żyje, czyż nie? Falafele brzmią dobrze. – Chociaż wcześniej zaplanował większe ryzyko, ostatecznie i tak pozostał przy znajomych smakach, przede wszystkim jednak dlatego, że nie przepadał za daniami podawanymi na słodko, a nieznane mu djamilah i qahwah najwyraźniej okazały się jakimiś deserami. Nie był również pewien czy nie okłamał Felka w kwestii kebabów. Uwielbiał je, a że w jamalskim miasteczku było ich od groma, trudno było przejść obok smakowitego zapachu mięsa obojętnie. Na szczęście, podobnie do Lowella, również i Theo mógł poszczycić się błyskawicznym wręcz metabolizmem. Był drobnej postury i ilekolwiek jedzenia by w siebie nie wciskał, waga i tak nie ruszała się z miejsca. Miało to swoje plusy, ale momentami i tak zdawał się ubolewać, bo trudno było mu z kolei zbudować jakąkolwiek muskulaturę.
Kiedy Felek przypomniał mu, że nie pija procentów, zdał sobie sprawę z tego jak długo się nie widzieli. Pamięć ludzka niestety zawodziła, zwłaszcza w przypadku takich szczegółów, ale nie zamierzał się również z tego powodu zadręczać, nawet jeśli popełnił przypadkiem małe faux pas. – No tak, jasne. – Rzucił jedynie porozumiewawczo, ale nie pomyślał nawet o tym, żeby się z nim zsolidaryzować. Mimo wszystko bezalkoholowe trunki smakowały zupełnie inaczej, a jemu potrzeba było tego charakterystycznego uczucia goryczy pozostającego na koniuszku języka. – Ja na jedno sobie pozwolę, ale na tym chyba poprzestanę. W końcu rano trzeba wstać do roboty… – Westchnął ciężko, nie wiedząc nawet, że w ten sposób odsunął na bok obawy Lowella co do swego przesadnego pijaństwa czy konieczności odprowadzenia go w stanie więcej niż wskazującym do pokoju. Zresztą na temat alkoholowych drinków nie rozmawiali zbyt długo, bo zaraz Kain parsknął śmiechem na wspomnienie Puchona, że wszelkie skargi na współlokatorów będą rozpatrywane w ciągu siedmiu dni roboczych. – Widzę, że już próbujesz mnie wkurzyć. Może powinienem złożyć jedną już dzisiaj, tak na zaś, żebyście na pewno zdążyli na czas z jej rozpoznaniem. – Mruknął wyraźnie rozbawiony, ale zupełnie szczerze nie mógł na Maxa i Felka narzekać. Ba, ten ostatni odstąpił mu nawet swoje łóżko. Nieważne, że chłopaki i tak spali razem; nadal doceniał ten jego gest.
Oparł się łokciem o ladę i ułożył leniwie podróbek wewnątrz swojej dłoni, zastanawiając się, kto mógł być prowodyrem wczorajszej, wyjątkowo donośnej imprezy, ale nie potrafił do tego dojść nawet z pomocą swojego towarzysza. Głównie dlatego, że przez wzgląd na różnicę wieku, nie wszystkich tutaj znał, a nawet jeśli kojarzył niektóre z imion, niekoniecznie zdołał połączyć je ze znanymi mu najpewniej twarzami. – Daj spokój, nieważne. Są wakacje, niech się ludzie bawią… Ale cholera, nie pomyślałem o tych zaklęciach wyciszających. Rzucimy razem po powrocie, wtedy to już na pewno nikt nam nie będzie przeszkadzał. – Zawtórował, słysząc jego pomysł. Właściwie nie potrzebował nawet jego pomocy, ale nie chciał jednocześnie odsuwać go od realizacji jego własnej idei. Byłoby to skrajnie nie fair, a i wspólnie narzucone na pokój zaklęcie powinno przynieść lepszy efekt.
Sięgnął ustami do kufla, upijając kolejnego łyka piwa, kiedy nagle do jego uszu dotarło pytanie o „określanie potencjału magicznego przedmiotów” i już wiedział, dokąd dalej zmierza ta rozmowa. Zdarzało się nieraz, że znajomi, wiedząc o jego fachu, wypytywali go o różne magiczne artefakty. Nigdy nie było to dla niego żadnym problemem, wszak lubił swoją pracę, a skoro dysponował podobną wiedzą, czemu miałby nie udzielić oczekiwanego przez kolegów wsparcia. O ile tylko oczywiście ktoś nie przesadzał z takimi prośbami i nie próbował go wykorzystywać, ale Lowellowi było do tego niewątpliwie daleko. – Zgadza się. – Przyznał więc, nie musząc nawet długo oczekiwać na dalszy ciąg wydarzeń. Po chwili obracał już między palcami niewielki pierścień, przyglądając się bacznie jego charakterystycznym żłobieniom. Kiedyś miał z takowym styczność, dlatego wzdrygnął się na myśl, że błyskotka wpadła w ręce jego kumpla. – Błagam Cię, nie musisz mi płacić. – Wtrącił jeszcze gdzieś pomiędzy jednym, a drugim ruchem nadgarstka, a chwilę później popatrzył na chłopaka z powagą. – Mam nadzieję, że nie próbowałeś go jeszcze używać? Skąd go w ogóle wziąłeś? – Zapytał, powracając do badania biżuterii, bo chociaż domyślał się czym w rzeczywistości jest, wolał się jeszcze upewnić przed postawieniem definitywnej diagnozy. Najpierw zawsze należało przeprowadzić wywiad z klientem.
Powrót do góry Go down


Felinus Faolán Lowell
Felinus Faolán Lowell

Nauczyciel
Wiek : 25
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 178
C. szczególne : Na prawej dłoni nosi Sygnet Myrtle Snow i Pochłaniacz Magii. Spokojne spojrzenie, łagodna aparycja.
Dodatkowo : Oklumencja
Galeony : 1973
  Liczba postów : 7412
https://www.czarodzieje.org/t18786-felinus-faolan-lowell#539099
https://www.czarodzieje.org/t18807-felinus-faolan-lowell#539739
https://www.czarodzieje.org/t18796-felinus-faolan-lowell
https://www.czarodzieje.org/t18814-felinus-faolan-lowell-dzienni
Bar na Dachu  - Page 2 QzgSDG8




Gracz




Bar na Dachu  - Page 2 Empty


PisanieBar na Dachu  - Page 2 Empty Re: Bar na Dachu   Bar na Dachu  - Page 2 EmptySob Sie 07 2021, 22:43;

Theo miał łatwiejszy wybór. Koniec końców to Lowell całkowicie poddawał się przebranżowaniu - od sprzedawcy do nauczyciela. Musiało to wyglądać komicznie, ale nikt tak naprawdę nie ma znakomitych początków, o ile nie jest bananowym dzieckiem, to wtedy oczywiście sprawy mają się inaczej. Gdyby jednak chłopak miał wskazać swój stan bycia bananem, już dawno byłby to czarny, niefajny i zgniły owoc, który prędzej nadawał się do wyrzucenia do kosza. Niestety, życie nie zawsze jest litościwe i szala goryczy wylewała się w pełni po jego stronie, w związku z czym pozostała mu matka i związek, nic więcej. Poza znajomościami, tak naprawdę trzymał się na uboczu, mimo tego, że całkiem nieźle się wybił pod koniec roku szkolnego. W końcu to on pomagał, nie wymagając pomocy. To mogło go mimo wszystko pociągnąć na sam dół, o czym doskonale wiedział - nie bez powodu starał się teraz skupić przede wszystkim na sobie. Do funkcji opiekuna podchodził prawidłowo, ale nie z takim zaangażowaniem, jak chociażby na początku wakacji. Nic dziwnego, skoro starał się dogodzić wszystkim, ale nie samemu sobie; musiał po prostu odpocząć. A taką możliwość posiadał poprzez rozmowę z byłym prefektem.
Na wypowiedź kiwnął głową; nie musiał niczego dodawać, a chłopak trafił w pełni z tym, że teraz jest prima sort i nie ma co się zamartwiać zbyt wysokimi temperaturami. Bo nie było po co; chociaż samemu lubił ciepło, o tyle jednak był w stanie stwierdzić, że teraz jest idealnie. To, że był w stanie wytrzymać warunki wyższe, nie oznaczało, że do końca czuł się w tym dobrze. Wiadomo, może sam tego nie odczuwał podczas pobytu w pełnym słońcu, ale organizm wymagał w pewnym stopniu odsapnięcia od tego, jak piaskowe wydmy potrafiły przygrzać. Tym bardziej, że zapominał dość często o uzupełnianiu płynów, do czego prędzej się przymuszał, aniżeli chciał w pełni się napić; skupił się zatem na przekazaniu informacji dotyczących lokalnych potraw.
- No ja ci powiem, że mógłbym wpierniczać kebaby cały czas, no ale ja to ja. - zaśmiał się lekko, upijając kolejny łyk bezalkoholowego trunku. Kebaby to życie, a tutaj mu smakowały mocno, bo mógł mieć mięso najróżniejszego rodzaju. Wszystko zdawało się nieść wiele korzyści, a ciągłe jechanie na wieprzowinie koniec końców musi się znudzić. Tak zatem pochłaniał za każdym razem innego kebaba, który został przygotowany przez tutejszych Kebabów. Przynajmniej nie musiał się martwić o oryginalność tworu, a jamalscy kucharze potrafili tworzyć cuda z mega ostrymi sosami. - Falafele są zajebiste! Choć wiadomo, nie każdemu muszą przypaść do gustu, no ale jak nie spróbujesz, to się nie dowiesz. - mimo wszystko kotleciki z ciecierzycy zdawały się być całkiem dobrą opcją, której nie potrafił sobie odmówić. Każdy w Arabii mógł odnaleźć coś dla siebie i było to nie do zakwestionowania; błyskawiczny metabolizm w połączeniu z treningami powodował, że wyglądał szczupło, ale lekki zarys mięśni zdawał się dominować w tym wszystkim. Zbudowany nie był, ale za to nie był również kościsty. 
Mało kto znał tak naprawdę powody, dla których Lowell unikał alkoholu. Mogłoby się wydawać, że to tylko i wyłącznie czysta niechęć i uporządkowanie pod względem własnych nałogów, ale przecież popalał papierosy; cienkie, charakterystyczne. Nie za często, ale czasami się zdarzało, gdy jednak zdenerwowanie przejęło kontrolę nad jego umysłem, a samemu nie starał się ograniczać własnych uczuć. Ostatnio było na tyle dobrze, że po prostu się nie przejmował. Kiedy pił alkohol, działo się zazwyczaj coś złego. A przynajmniej takie odnosił wrażenie; spoglądając na znajdujący się w specyficznym naczyniu równie specyficzny trunek, zawsze bał się, że będzie taki sam jak jego ojczym. Ojczyma jednak już nie było - były za to nieprzyjemności powiązane z tym, że kiedy zaliczył zgona, wiele rzeczy rozpadło się w drobny mak. I cierpiał przez trzy miesiące.
- Theo, wiesz, nie wymagam od ciebie tłumaczeń tego, ile wypijesz, jak wypijesz i w jakim stanie trafisz do pokoju. Pij tyle, ile uznajesz za słuszne. - zaśmiał się lekko, bo brzmiało to trochę na niepotrzebne wytłumaczenia, a do tego czuł się tak, jakby naraził jego prywatność; jakimś cudem. Mimo to każdy z nich wierzył, że są na tyle odpowiedzialni, by do takich rzeczy nie dochodziło, choć wiadomo - pozostawienie kogokolwiek w stanie półprzytomnym, gotowym do odstawienia najdziwniejszych akcji, nie było odpowiedzialne. - No ale tak, wstanie rano z kacem nie byłoby przyjemne... praca w takich warunkach - tym bardziej. - skrzywił się lekko, bo mimo wszystko doskonale pamiętał swojego kaca mordercę, gdy ledwo co funkcjonował. Wina słabej głowy i nadmiernie spożytego alkoholu. Kolejne zdania ze strony Kaina rozśmieszyły go, a samemu popił kolejny łyk, bawiąc się radośnie, niczym pięcioletnie dziecko, cieczą w naczyniu; okalając raz po raz jej brzegi. - Jestem w tym mistrzem!  - prychnął z widocznym rozbawieniem, choć nie było w tym ani cienia złośliwości.- Zapomniałem wspomnieć, że biuro nie przyjmuje zgłoszeń i skarg... właściciele są na urlopie. - pokazał mu język i uśmiechnął szerzej, bo co jak co, ale brzmiało to naprawdę komicznie, skoro przecież znajdowali się na wakacjach.
Może imprezę zorganizowała sama Wezyrka? Tego nikt nie wiedział, a mogli tak naprawdę jedynie snuć domysły. Mimo to kobieta wydawała się być na tyle rozsądna, że raczej do tego nie doszło. Skupiwszy się na kolejnym fragmencie rozmowy, już w sumie nie wiedział, czy to Fredka tak odwalała, czy jednak w pokoju Huntera i Robin coś się działo... ech, będzie musiał spojrzeć na to bardziej czujnym okiem. - Najciemniej pod latarnią, co nie? A szczerze powiedziawszy to wolałbym się wyspać, bo spanie po dziewięć godzin to nie jest dla mnie, więc jak najbardziej jestem za! - zaśmiał się lekko, bo każdy chyba w pokoju wiedział, że największym śpiochem to jest właśnie on. Co prawda już trochę zmienił godziny funkcjonowania, ale nadal było za daleko do ideału. Jeżeli szedł spać o północy, a budził się o jedenastej... 
Oczywiście nie traktował spotkania z Theo jako wymówki do tego, by ten zbadał przedmiot. Prędzej go to ciekawiło, a i tak kwalifikował się do rozmowy z nim na tematy najróżniejsze. Pierścień, który dla niego zdawał się emanować czarnomagiczną mocą, zdawał się być zagwozdką, której jeszcze nie rozwiązał. Raz zobaczył go w akcji i wolał raczej nie dotykać nim nikogo, kto mógłby zostać potencjalnie narażony na działanie. Nie znał tego, na jakiej podstawie ten osłabiał osobę nim dotykaną, ale go to całkiem nieźle niepokoiło. Dlatego, gdy otrzymał zgodę na identyfikację przedmiotu, odetchnął z ulgą. Wbrew pozorom nie posiadał encyklopedii różnych artefaktów pod kopułą czaszki - to przecież nie jest jego broszka! - w związku z czym zasięgnięcie porady kogoś bardziej wyspecjalizowanego zdawało się być bardziej rozsądnym krokiem.
- No proszę cię, nie będziesz poświęcał swojej wiedzy tylko dlatego, bo mnie znałeś z widzenia w szkole, a ja zachowywałem się tak, jak się zachowywałem... - pokręcił głową, będąc gotów na wyłożenie jakiejś ilości gotówki. I tak oto na stole pojawiła się sakiewka, choć zawartości obecnie Kain nie mógł jednak określić. Podsunięta palcami, Felinus chciał się upewnić, że nie zostanie zbyta. - Poza tym, to, co potrafisz, to lata praktyk, czyż nie? - starał się go jakoś przekonać, gdy przyglądał się uważnie temu, jak ten obracał pierścieniem we własnych dłoniach. Intrygowało go to, jak działają tacy ludzie i na czym się opierają, ale podejrzewał, że ta wiedza nie jest mu konieczna do życia. - To znaczy się, nosiłem go, no i jak dotknąłem psa to... osłabł? No, stracił kompletnie siły, potrzebował odpoczynku, więc podejrzewam, że nie jest normalny. - ładna błyskotka, nie ma co. Na kolejne pytanie nawet nie musiał się zastanawiać. - Byłem w Komancie Szeherezady, w Sezamie... i tam, po walce z rozbójnikami, go zyskałem. Nic szczególnego, tak myślę... - odpowiedział zgodnie z prawdą, bo w sumie tak było. W jego ręce wpadł przecież jeszcze luksusowy model magicznej lektyki oraz książka z Baśniami Tysiąca i Dwóch Nocy, które miał jednak w pokoju. - Zgaduję, że to nie jest żaden... zwyczajny przedmiot, zgadza się? - podniósł brwi.

Powrót do góry Go down


Theodore Kain
Theodore Kain

Absolwent Gryffindoru
Wiek : 27
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 178
C. szczególne : delikatne piegi na nosie i w okolicach oczu / wyraźne oznaki niewyspania - sińce pod oczami, podkrążone ślepia
Galeony : 2360
  Liczba postów : 886
https://www.czarodzieje.org/t20346-theodore-kain#642305
https://www.czarodzieje.org/t20350-theodore-kain#642529
https://www.czarodzieje.org/t20348-theodore-kain#642476
https://www.czarodzieje.org/t20351-theodore-kain-dziennik#642530
Bar na Dachu  - Page 2 QzgSDG8




Gracz




Bar na Dachu  - Page 2 Empty


PisanieBar na Dachu  - Page 2 Empty Re: Bar na Dachu   Bar na Dachu  - Page 2 EmptyNie Sie 08 2021, 01:30;

Nienawidził bananowych dzieciaków z czystokrwistych klanów ze szlachetnym rodowodem, którym wydawało się, że wszystko od życia się im należy. Najzwyczajniej w świecie, po prostu i szczerze ich nienawidził, bo sam wielokrotnie przegrywał już walkę o stołki z osobami cechującymi się o wiele gorszymi od niego kwalifikacjami wyłącznie dlatego, że miały one zdecydowanie zbyt mocne plecy. Nawet jeśli nie znał Felinusa tak dobrze jak chociażby Skylera czy Mefisto, tak wiedział, że jego puchoński kumpel też łatwo wcale nie miał i ciężko pracował na swoją obecną pozycję. Niewykluczone, że to właśnie dlatego, koniec końców, odnalazł z nim pewną nić porozumienia i lubił spędzać czas w jego towarzystwie. Najwyraźniej przyświecał im dość podobny system wartości, a to już całkiem sporo, jeśli mowa u budowaniu trwałych i solidnych podwalin towarzyskich relacji. Na pewno nie nazwałby natomiast Lowella czarnym, niefajnym i zgniłym owocem. Czasami lepiej niż z bananem było zadawać się z o wiele bardziej wartościowym ananasem. Albo kiwi. Kiwi też było spoko.
Pozwolił sobie na chwilę oddechu, uzupełnienie płynów, o którym on sam może i nie zapominał, wlewając w siebie w ciągu dnia chore wręcz ilości lekko gazowanej wody, ale które to teraz nadal było mu niezbędne, nawet jeśli mowa była o zgoła odmiennych celach. Piwo od zawsze kojarzyło mu się z urlopem, wakacjami, co zapewne potwierdzało tylko, że jest Brytyjczykiem z krwi i kości. Pale Ale na wieczór i herbata z mlekiem w południe… No, może nie do końca, bo akurat w tej kwestii zdawał się zdradzać wyspy, znacznie częściej sięgając po czarną kawę. – Hmm… – Rzucił zamyślony, próbując w jednej chwili przypomnieć sobie wszystkie swoje ulubione dania. – To nie. Gdybym mógł jeść tylko jedną rzecz już tak do końca swoich dni, to jednak wybrałbym hamburgery… No ale fakt, kebaby też są zajebiste. – Dodał, przywdziewając na twarz jeszcze szerszy, roześmiany uśmiech. Wyglądało na to, że w kwestiach kulinarnych rozumieli się doskonale. Niewiele brakowało również w tych sylwetkowych, chociaż akurat delikatnie zarysowanych mięśni Theo mógł mu raczej pozazdrościć. Gdyby dokładniej mu się przyjrzeć, na jego ciele pewnie też dałoby radę dostrzec ich kontury, ale powiedzmy sobie szczerze, przy tak drobnej budowie ciała zdawały się one na niewiele. Kain usilnie próbował to naprawić, nabrać masy, więcej ćwiczyć, ale chyba mało skutecznie, skoro w ostatnim czasie nie tyle przybrał, co raczej jeszcze bardziej schudł. No cóż, matka natura nie zawsze była łaskawa… a może powinien po prostu prześledzić swój plan treningowy z bardziej doświadczonym od niego i o wiele lepiej zbudowanym Noxem. – Falafele akurat jadłem!  Za pierwszym razem strasznie się do nich zraziłem, ale to przede wszystkim dlatego, że były beznadziejnie przyprawione, a właściwie to wcale. Potem jadłem w jeszcze kilku miejscach i rzeczywiście okazały się całkiem smaczne… No ale mięso to jednak mięso. – Rozłożył bezradnie ręce, bo nawet najlepszy falafel w jego mniemaniu przegrywał w starciu z hamburgerami czy nawet wspomnianym wcześniej kebsem. Swoją drogą nie ma to jak rozmowy o jedzeniu. Miał wrażenie, że mógłby gadać o nim godzinami. Ani razu nie wspomniał już natomiast o piwie i drinkach, wiedząc że akurat w tym temacie nie trafił na podatny grunt. Właściwie nie wiedział nawet, dlaczego Feli unika procentowych trunków, ale nie zamierzał go o to wypytywać, nie chcąc naruszać jego prywatności. Nie należał zresztą do grona osób, które kogokolwiek na siłę namawiałyby do alkoholu. Ba, wręcz przeciwnie, nie cierpiał tych wszystkich tekstów typu „ze mną się nie napijesz?”, szczególnie rzucanych przez ludzi, którzy obrażali się w razie odpowiedzi odmownej. Według Theo każdy miał swój rozum i swój gust i nikogo nie można było do niczego zmuszać.
O mało co nie zakrztusił się swoim piwem, słysząc z ust kolegi słowa „rano”, „kac” i „praca” umiejscowione nieprzypadkowo w jednym zdaniu. – Weź mi nawet nie mów. Kac przy tym upale? Wolałbym chyba pocałować dumbadera w tyłek. – Aż się wzdrygnął na samą myśl o tak przykrym przeżyciu, ale i tak zaraz sięgnął ustami do unoszącej się przy brzegu kufla piany. Przy takiej ilości Westifa na szczęście nie musiał się obawiać o skutki uboczne. Za to być może powinien zacząć obawiać się o swojego współlokatora, który właśnie boczył się z nim, bezczelnie pokazując mu język. Theo znów głośno westchnął, potarł czoło dłonią, po czym pokręcił ze zrezygnowaniem głową, spoglądając na kumpla z udawanym zażenowaniem. – Ty lepiej uważaj, żeby „biuro” nie obudziło się w łóżku wymazanym pastą do zębów. – Ułożył w powietrzu palce na kształt znaku cudzysłowu, kiedy wymawiał słowo „biuro”, ale już po samym tonie jego wypowiedzi nietrudno było uznać, że tylko sobie żartuje. Lata szkolne pozostawił dawno za sobą i był już chyba za stary na podobne dowcipy. Podobnie zresztą nie wracał już do tematu głośnych imprez zasłyszanych za ścianą, skoro pomysł rzucenia na mury pokoju zaklęć wyciszających całkowicie załatwiał problem młodszych, nieco uciążliwych sąsiadów. Obdarzył jedynie Felka czymś w rodzaju entuzjastycznego, zgodnego pomruku.
Co do niespodziewanego zlecenia analizy magicznego pierścienia, nie podejrzewał Lowella o złe zamiary. Chłopak rzadko prosił o pomoc, toteż domyślał się, że wpadł na ten pomysł pod wpływem chwili, niejako przy okazji wspólnej rozmowy przy barze. Zresztą, nawet jeśli jego kumpel zaplanował przekazanie mu swego znaleziska już wcześniej, to i tak nie widział żadnych przeszkód, żeby podzielić się z nim swoim zawodowym doświadczeniem. Wiedział wszak, że na Feliego również można było zawsze liczyć. – Oj tam, kto by pamiętał… – Nie winił go za nic, bo wracanie do przeszłości nie miało dla niego najmniejszego sensu. Liczyło się tu i teraz. – W sumie to nadal ze mnie asystent i żółtodziób, ale no dobra. Wiedza nabyta na kursach aurorskich w tej robocie też się wiele razy przydała. – Przypomniał mu tylko, że początkowo startował do zupełnie innego zawodu, ale że ograniczona liczba miejsc w biurze aurorskim przypadła właśnie bananowym dzieciakom, musiał pocieszyć się pracą w banku Gringotta. – Nie no, weź przestań… – Nadal nie chciał przyjąć od niego żadnych pieniędzy, ale ostatecznie odpuścił, kiedy chłopak uparł się, że wciśnie mu do rąk sakiewkę wypełnioną galeonami. Miał chociaż nadzieję, że nie oddał mu jakiejś pokaźnej sumy.
Zapominając o przyjacielskiej kłótni o zapłatę, skupił się na dokładnym zbadaniu magicznego przedmiotu, ale opowieść Lowella zdawała się potwierdzać jego wcześniejsze przypuszczenia, a tym samym Theo nie omieszkał obrzucić chłopaka swym karcącym spojrzeniem. – Eh… wiesz, że mało to z Twojej strony rozsądne, co nie? – Wydusił z siebie niechętnie, bo i nie lubił nikogo pouczać. Wiedział jednak zarazem z autopsji, że w przypadku nieznanych, magicznych artefaktów zawsze należało zachować ostrożność. – Zdecydowanie nie jest. – Zmrużył oczy, żeby jeszcze lepiej przyjrzeć się wnętrzu pierścienia, ale zaraz po tym przesunął go po drewnianym blacie w stronę Felinusa. Tyle mu wystarczało. A mimo że o komnacie Szeherezady i skarbcu w Sezamie słyszał póki co wyłącznie same legendy, tak miejsce odnalezienia pochłaniacza również by się zgadzało. – No nie wiem Feli czy to nic szczególnego… – Trzymał go jeszcze przez chwilę w niepewności, ale trudno było nie zareagować na kolejne jego pytanie. – Eh. No nie jest. Lepiej go schowaj. Nie poznałem jeszcze dokładnie tutejszych przepisów. – Już tym stwierdzeniem zasugerował mu, z czym mają do czynienia i że lepiej nie przyznawać się tak otwarcie do tego, że jest się w posiadaniu takiej błyskotki. – To czarnomagiczny pierścień, co prawda niezbyt potężny, ale… Zanim powiem coś więcej, wybacz, ale muszę Cię o to zapytać. Co w ogóle zamierzasz z nim zrobić? Zostawić go dla siebie? Sprzedać? Wyrzucić? – Po jego lekko skwaszonej minie i zrzedłym, blednącym uśmiechu widać było, że ma opory przed wyjawieniem koledze tego, jak w ogóle działa i do czego wykorzystywany jest przywłaszczony sobie przez niego skarb. Co prawda w jakimś sensie Lowell odkrył tę tajemnicę samodzielnie, ale… Sam nie był pewien. Niby wierzył, że jego puchoński druh nie wykorzysta pochłaniacza do niecnych celów, ale jednocześnie nie chciał się nieumyślnie przyczynić do jakiejś tragedii.
Powrót do góry Go down


Felinus Faolán Lowell
Felinus Faolán Lowell

Nauczyciel
Wiek : 25
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 178
C. szczególne : Na prawej dłoni nosi Sygnet Myrtle Snow i Pochłaniacz Magii. Spokojne spojrzenie, łagodna aparycja.
Dodatkowo : Oklumencja
Galeony : 1973
  Liczba postów : 7412
https://www.czarodzieje.org/t18786-felinus-faolan-lowell#539099
https://www.czarodzieje.org/t18807-felinus-faolan-lowell#539739
https://www.czarodzieje.org/t18796-felinus-faolan-lowell
https://www.czarodzieje.org/t18814-felinus-faolan-lowell-dzienni
Bar na Dachu  - Page 2 QzgSDG8




Gracz




Bar na Dachu  - Page 2 Empty


PisanieBar na Dachu  - Page 2 Empty Re: Bar na Dachu   Bar na Dachu  - Page 2 EmptyNie Sie 08 2021, 04:49;

O swoją pozycję nie musiał się martwić, posiadając inne plecy, które nie wynikały z czystości krwi, a prędzej z tego, jaka opinię zdołał sobie wyrobić podczas funkcjonowania w szkole. Jego czystość krwi była znikoma, sam jej w sumie nie znał, ale jednego był pewien - posiadanie w gałęzi dwóch mugolskich członków niespecjalnie jawiło się jako coś pozytywnego. Na szczęście w robocie, którą chciał się zająć, niespecjalnie musiał walczyć o stołek. Po pierwsze, chętnych na to stanowisko było mało, a po drugie, obecnie nie funkcjonował żaden asystent. Mimo to znał brutalną rzeczywistość - w szczególności, gdy poszczególne posady w Ministerstwie Magii oblegane są właśnie przez bananowe dzieciaki - trudno cokolwiek ugrać bez wcześniejszych pleców. Solidne podstawy pozwalały na szybkie zajęcie stanowiska, ale nic dziwnego, że wszyscy się wkurzali, skoro kolesiostwo i nepotyzm działały nie od dziś. Jedna grupa zyskiwała, inna traciła. Felinus nie podchodził jednak do wszystkich czystokrwistych jak do osób z kijem w dupie i hajsem od rodziców na start; byłoby to co najmniej niesprawiedliwe. W szczególności, że jego własny chłopak jednak pochodził z domu ceniącego błękit.
Temat rozmowy zahaczył o wakacje piwem płynące i ogólnie możliwość jedzenia. Dla jednych jest to brutalna rzeczywistość, dla innych - możliwość delektowania się. Wbrew pozorom posiadali ogromne szczęście, że mogli tu i teraz skupić się w pełni na celebrowaniu poprzednich dni, które nie może były lekkie, ale za to wymagały pełnego zaangażowania. Od Theo w postaci skupienia na wykopaliskach, od Feliego w postaci uważania na to, by dzieciakom na wycieczce nic się nie stało, no i ewentualnie żeby nie dochodziło do czegoś więcej po kątach. Sam regularnie zdradzał natomiast kulturę brytyjską, choć samym faktem, że przy mnożeniu nie potrzebował kalkulatora, wystarczająco się jawił jako ten, kto myślał trochę więcej. Choć oczywiście zależy, w jakich liczbach. Im dłużej przebywał wśród swoich, tym bardziej miał wrażenie, że Brytyjczycy starają się coś rekompensować. - Hamburgery? Co tak? Znasz może w Londynie jakąś zajebistą knajpę? Powiem ci, że jedzenie samego świństwa z Maka to jednak nie jest moja bajka. - przyznał szczerze, ale nie było tego po nim widać. Mimo to doskonale pamiętał, jak stał się... dość specyficzny poprzez skrajne wychodzenie. Teraz wyglądał zdrowiej, był zdrowy, ale nie podchodził do osób bardziej chudych od siebie jak do kogoś, kogo powinien tuczyć. Po prostu ludzie się różnią od siebie i tyle. Chociaż wiadomo, człowiek chce często coś w sobie zmienić dla samego zdrowia, to czasami jest to utrudnione. Być może Theo byłby w stanie zgrubnąć, stosując całkiem sporą nadwyżkę kalorii - ale też, o jego planach na przybranie masy i ćwiczeniach kompletnie nie miał bladego pojęcia. - Czasami ciężko o naprawdę dobre falafele, ale no! Tutaj mają dobre i jak najbardziej polecam. Są dobrze doprawione. - powiedział całkowicie szczerze, nie rozwodząc się jednak na temat procentów. Powody ku braku alkoholu w organizmie swoje miał, a też, trudno o inny scenariusz. Mimo to cieszył się z jednej rzeczy - że Theo nie należy do osób, które przymuszają. Najwidoczniej kultura picia bez procentów się rozszerza, w związku z czym jest to stosunkowo normalna czynność. I chwała Merlinowi.
- Kto co lubi... - pokręcił z rozbawieniem głową. Możliwość pocałowania tego starego tyłka nie jawiło się jako coś pozytywnego, ale hej. Byłoby się jedną z tych nielicznych osób, które miałyby okazję tego dokonać! Co prawda umieszczenie tego w książkach byłoby stosunkowo ciężkie, no ale czego się nie robi dla sławy? Choć samemu nie zamierzał zdradzić w jakikolwiek sposób partnera, przejawiając resztki rozsądku pod względem działania. A też, podchodził do tego inaczej - specyficznie, z widocznym zaangażowaniem. Na kolejne słowa Felinus się zaśmiał, wyobrażając sobie tak piękne łóżko obsmarowane pastą do zębów. Niby działanie jak z pierwszych klas w szkole, ale nie zdziwiłby się specjalnie, mając do czynienia następnego poranka z tak usmarowanym miejscem do spania. Najwidoczniej natomiast droczenie się z Kainem było jak najbardziej możliwe; gdzieś ta dziecięca cząstka pozostała. - Jak będzie to miętowa pasta, to nie ma problemu. Poza tym, od czego są zaklęcia? - takie pasty z reguły ładnie pachniały, no chyba że asystent rzeczoznawcy postanowi mimo wszystko i wbrew wszystkiemu potraktować ich jakąś o zapachu odchodów pegazów, to wtedy rzeczywiście nie będzie za ciekawie. Takiego scenariusza ewidentnie wolałby uniknąć.
On pamiętał. I jakoś nie był z tego specjalnie zadowolony, bo co jak co, ale po prostu... Nie czuł się dobrze z myślą, jaki wcześniej był. Nie czuł się dobrze z myślą, że gdzieś ten stary, zamknięty w sobie Puchon prowadzi egzystencję i tylko czeka na to, aż okaże się, że to jest jego czas. Czas na to, by pokazać swoje mniej przyjemne oblicze, przy którym serce może się skutecznie złamać; chciał tego przecież uniknąć. - Nadal, asystent i asystent, jedziemy na tym samym wózku. - zaśmiał się, choć wiadomo, inne specjalizacje i inne miejsca pracy udowadniały skutecznie, że życie poza Hogwartem i próba podtrzymania relacji niosą ze sobą w większości przypadków goryczkę.
Weź przestań? Przecież Lowell doskonale znał tego typu zdania, ale niespecjalnie chciał im się oddawać. Zamiast tego zgrabnie wepchnął sakiewkę wypełnioną skromnym podarkiem w postaci trzydziestu, brzęczących radośnie galeonów. Nigdy nie skąpił pieniędzy profesjonalistom, o czym każdy wiedział, kto tylko zgadzał się na wykonanie nawet jakiejś teoretycznie prostej, znaczącej tyle co nic fuchy. Po prostu. Zdobycie takiego doświadczenia wiązało się z koniecznością poświęcenia sporej ilości czasu, niekiedy całego życia.
Magiczny pierścień niespecjalnie miał jakąś szczególną historię. Nie bez powodu jednak znalazł się w jego dłoniach, a noszony na palcu, no cóż, pozwalał tym samym na uzyskanie dodatkowych efektów. Lowell odczuwał jego wpływ na zdolności rzucania poszczególnych czarnomagicznych zaklęć, w związku z czym nie zamierzał rezygnować z jego dalszego noszenia. Mało kto o tym wiedział - przecież ten odłam magii wyjątkowo często poddawany jest najróżniejszym wątpliwościom - niemniej jednak nie bał się. To była jego gorzka przeszłość, z którą może zamierzał się ukrywać, ale której za to nigdy nie zaneguje. Usunięte blizny? Przecież na bank i tak czy siak będzie to wszystko widoczne poprzez korzystanie z zaklęć. Nic dziwnego zatem, że były Puchon niespecjalnie starał się tym przejmować, choć zazwyczaj podchodził z ostrożnością.
- Czekaj... - czy to oznaczało, że rzeczywiście przedmiot może być w jakiś sposób nielegalny? Być może jego różdżka także była, skoro wspierała rzucanie tego typu rzeczy, niemniej jednak nie omieszkał o tym wspomnieć, skupiając się na następnych słowach ambicjującego asystenta rzeczoznawcy artefaktów. To nie jest jego broszka, ale chciał poznać bardziej powody, dla których musi się z tym kryć. - Nie no, zamierzam go zostawić. - przyznał szczerze, choć nie wyjawił niczego więcej poza zwyczajną, ludzką ciekawością. Jednocześnie wskazał na dwa pozostałe pierścionki zdobiące jego palce - o ile złoty, elegancki wyglądał całkowicie normalne, o tyle jednak posiadał w sobie potencjał do rozmowy z krukami. Drugi? Niby zwyczajny sygnet, ale bardziej wyczulone oko było w stanie dostrzec delikatną mgiełkę świata wydzielaną w obrębie jego działania. Każdy z tych przedmiotów był mniej lub bardziej magiczny i tego nikt nie potrafił odmówić. - Nigdy nie wiesz, kiedy coś takiego się przyda, ale też, spokojnie! Nie jestem z tych, którzy kolekcjonują takie rzeczy. Po prostu wpadł mi w dłonie, nic więcej. - odpowiedział całkowicie szczerze, bo obecnie jego gablotka z tego typu przedmiotami składała się tylko i wyłącznie z Duszalika, no i przystosowanej do tego różdżki.

Powrót do góry Go down


Theodore Kain
Theodore Kain

Absolwent Gryffindoru
Wiek : 27
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 178
C. szczególne : delikatne piegi na nosie i w okolicach oczu / wyraźne oznaki niewyspania - sińce pod oczami, podkrążone ślepia
Galeony : 2360
  Liczba postów : 886
https://www.czarodzieje.org/t20346-theodore-kain#642305
https://www.czarodzieje.org/t20350-theodore-kain#642529
https://www.czarodzieje.org/t20348-theodore-kain#642476
https://www.czarodzieje.org/t20351-theodore-kain-dziennik#642530
Bar na Dachu  - Page 2 QzgSDG8




Gracz




Bar na Dachu  - Page 2 Empty


PisanieBar na Dachu  - Page 2 Empty Re: Bar na Dachu   Bar na Dachu  - Page 2 EmptyNie Sie 08 2021, 15:18;

Theo na wielu etapach swojego życia doświadczył przykrości i niesprawiedliwości z powodu czarodziejów pochodzących z czystokrwistych rodzin, toteż trudno było mu się dziwić, że z czasem cholernie się do nich zraził. Nie wszyscy o szlachetnym pochodzeniu zachowywali się jednak w podobny, arogancki sposób, a ostatnimi czasy coraz częściej natrafiał wręcz na takich, którzy pomimo słynnego nazwiska i płynącej w żyłach błękitnej krwi, nie wykorzystywali swojej przewagi nawet w najmniejszym stopniu. Zresztą po swojej nie do końca udanej, a jakże błędnej w samych założeniach zemście na elitach – a ściślej mówiąc na jego przełożonym – jego opór zdecydowanie zelżał, a chłopak sam stwierdził, że powinien chyba zrewidować wcześniejsze poglądy. Wszak nienawiść nie prowadziła do niczego dobrego, o czym zdążył się już boleśnie przekonać.  
- Hamburgery z maka to nie hamburgery. – Nie mógł powstrzymać się, by mu tego nie wypomnieć, bo chociaż sam jadał czasami w najbardziej chyba znanym, mugolskim fast foodzie, tak trudno było mu się nie zgodzić z Felinusem, że tamtejsze jedzenie to jedno wielkie świństwo, które z porządnym kawałkiem mięsa nie miało niczego wspólnego. – Pewnie, jest taka jedna nawet w okolicy mojego mieszkania. Mogę Cię zabrać po powrocie z wakacji. Nie ma nic lepszego od soczystego burgera z dobrze wysmażonym bekonem. Szczególnie polecam takiego na ostro z papryczkami jalapeno… ale w sumie jadłem tam też kiedyś wersję wegetariańską z serem halloumi i muszę przyznać, że była całkiem niezła. – Podzielił się z kumplem swoimi doświadczeniami kulinarnymi, przy okazji polecając mu często odwiedzaną restaurację. Świadomie nie podał jednak jej nazwy, żeby zachować sobie pretekst do kolejnego spotkania z Lowellem, kiedy tylko powrócą do Londynu. Trzeba było przecież zadbać o towarzyskie relacje, a powiedzmy sobie szczerze, w ferworze zawodowych obowiązków często zapominało się o regularnym kontakcie. – Domyślam się, skoro to ich kuchnia. Anglicy chyba nie zawsze potrafią ją dobrze odtworzyć. Skoro polecasz, to na pewno spróbuję… żeby nie jeść kebabów przez cały pobyt. – Odpowiedział mu z uśmiechem a propos kotlecików z ciecierzycy, których rozpływający się w ustach smak poczuł nagle na języku. Momentami wyobraźnia potrafiła zdziałać cuda, ale mimo wszystko tego wieczoru wolał już powstrzymać się od jedzenia. Nie tyle ze względu na to, że dbał o linię, bo było wręcz przeciwnie: przydałaby mu się nawet solidna nadwyżka kalorii. Nie chciał się jednak napychać na noc, żeby nad ranem nie obudzić się przypadkiem z silnym bólem żołądka.
Po kolejnych słowach Felka znów obdarzył go mrożącym spojrzeniem, ale zaraz parsknął gromkim śmiechem na samą myśl o ucałowaniu futrzastego tyłka magicznego wielbłąda. – Nie no, nie mam zamiaru, ale kaca też wolałbym nie mieć… – Mruknął, jakby gwoli wyjaśnienia, chociaż prawda była taka, że nie trzeba było tu niczego wyjaśniać. Mimo wszystko, jego kompan znał go chyba na tyle, by nie podejrzewać go o tak popieprzone zapędy. Jeżeli miał już kiedykolwiek z czegoś zasłynąć, obrałby jednak zgoła inny kierunek. Fajnie było się jednak trochę podroczyć, pożartować, skoro w swej poważnej, urzędowej pracy nie miał ku temu zbyt wielu okazji. Każdy miał w sobie coś z dziecka, każdy czasami musiał się powygłupiać i powspominać dawne dzieje, a ta rozmowa z Lowellem przy barze pozwalała mu na nieco swobodniejsze zachowanie i puszczenie wodzy fantazji. Naprawdę powinni umawiać się znacznie częściej. – Fuck. No i masz mnie… z magią nie wygrasz… Eh… – Uśmiechnął się szeroko, rozkładając ręce w poddańczym geście, bo tak dawno nie wyjeżdżał na szkolne wycieczki, że niestety nie miał w zanadrzu przygotowanego inne planu zemsty, a ten zdawał się niestety za mało skuteczny.
Nie wiedział, że jego puchoński kolega tak bardzo rozpamiętuje i przeżywa jeszcze swoje zachowanie za czasów szkoły. Oczywiście, był wtedy bardziej zamknięty w sobie, niekiedy kompletnie nieprzystępny i oschły, ale Kain nigdy nie wspominał tych mniej przyjemnych aspektów ich znajomości, a już na pewno nie definiował przez ich pryzmat swych relacji z chłopakiem. Wolał skoncentrować się na tym, jak jest obecnie, a teraz dogadywali się wręcz wspaniale. Nie widział więc powodów, dla których miałby wyrzucać mu cokolwiek z przeszłości. Nie psuło się czegoś, co funkcjonowało prawidłowo. – Taa… Ale nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło. Trochę poasystujemy, czegoś się nauczymy, a potem pokażemy na co nas stać, no nie? – Pozwolił sobie przy tych słowach delikatnie szturchnąć go ręką w bok. – Na szczęście są jeszcze na tym świecie ludzie, którzy potrafią docenić zaangażowanie i ciężką pracę, więc na sto procent w końcu się tego awansu doczekamy. – Dodał jeszcze dla otuchy, chociaż domyślał się, że Felinus, po swym całkowitym przebranżowieniu, prawdopodobnie na promocję będzie musiał poczekać nieco dłużej od niego.
Jeszcze raz omiótł spojrzeniem wypełnioną sakiewkę przekazaną mu przez Lowella i jeszcze raz podziękował mu, przypominając się, że naprawdę nie było to potrzebne. Doceniał jednak jego gest, bo czego by nie powiedzieć, dobitnie świadczył on o tym, że chłopak szanuje tak umiejętności, jak i czas innych, chcąc jednocześnie wynagrodzić każdego za wyciągnięcie do niego pomocnej dłoni. Sam działał podobnie i to pewnie dlatego w końcu wsunął posłusznie przewiązany sznurkiem woreczek do swojej torby, ale nie sprawdzał nawet jego zawartości, żeby się nie dekoncentrować. Teraz musiał skupić się na magicznym pierścieniu i przedstawieniu Felinusowi wszystkiego, co mogłoby przydać się przy jego wykorzystaniu. Niestety akurat jamalskich przepisów prawnych nie znał, dlatego w tym zakresie wolał pozostać ostrożnym. Nie miał bowiem pojęcia czy posiadanie czarnomagicznych przedmiotów było w arabskim miasteczku uznawane za nielegalne. Nie odpowiedział również na jego zamiary, wzdychając jedynie głośno, bo chyba liczył w duchu na to, że Lowell nie zechce pochłaniacza zatrzymać. Z drugiej strony nie zamierzał go pouczać, bo sam nie był pewien jak zachowałby się na jego miejscu i czy faktycznie bez cienia zawahania pozbyłby się tak interesującego znaleziska. Właściwie nie potrzebował usłyszeć jego dalszej odpowiedzi, bo zdołał już podjąć decyzję. Pomimo niebezpieczeństwa wolał się jednak podzielić z kumplem swoim doświadczeniem, bo o ile nie miał wpływu na to, jak Feli rzeczywiście obejdzie się z biżuterią, tak mógł chociaż ostrzec go przed konsekwencjami. – W porządku. Ufam Ci. – Odparł wreszcie spokojnym tonem, nadal przyglądając się innym zebranym przez Puchona pierścieniom. Miał wrażenie, że z nad jednego z nich unosi się delikatna, świetlista mgiełka, co jednoznacznie sugerowałoby magiczne pochodzenie przedmiotu. O nietypowym charakterze pokazywanych mu przez kompana błyskotek domyślił się jednak przede wszystkim z kontekstu rozmowy. – W pewnym sensie odkryłeś już jego działanie. Ten srebrny pierścień nazywany jest również pochłaniaczem magii. Nie bez powodu, bo każdy kto go dotknie, odczuwa bardzo silne osłabienie i senność. Warunek jest jeden: przedmiot działa tylko wtedy, kiedy nosisz go na palcu. W innym razie nie wykazuje żadnych magicznych właściwości, może poza tym, że w niewielkim stopniu ułatwia rzucanie czarnomagicznych zaklęć. – Przedstawił mu zwięzłą, acz wyczerpującą analizę, ale nie byłby sobą, gdyby nie wspomniał o czymś jeszcze. – Nie brzmi aż tak groźnie, ale pamiętaj o tym, że czarna magia to magia najbardziej nieokiełznana i niebezpieczna, a niekiedy trudno przewidzieć jej skutki, bo lubi wymykać się spod kontroli. Nie oznacza to więc, że z pomocą tego pierścienia nie wyrządzisz nikomu większej krzywdy. Poza tym wykorzystywanie czarnomagicznych przedmiotów niesie ze sobą jeszcze jedno ryzyko. Może wpływać na psychikę i osobowość czarodzieja, wywoływać rozdrażnienie, ale i nie tylko. Dlatego na Twoim miejscu nie nosiłbym go za często, a używałbym go tylko wtedy, kiedy jest to naprawdę niezbędne. – Kontynuował swój wywód, protekcjonalnym tonem, uprzedzając go o wszelkich niedogodnościach, jakie mogły wiązać się z przedstawionym mu artefaktem. – Nie wiem czy chcesz też znać wartość tego pierścienia, ale od razu mówię, że w przypadku tego rodzaju… zaklętych przedmiotów, jej dokładnie wskazanie bywa problematyczne… – Wspomniał także o ewentualnej cenie pierścienia, ale nie był pewien czy rozwijać temat, skoro Felinus nie planował raczej jego sprzedaży. Na razie więc sięgnął po swój kufel upijając dwa łyki jęczmiennego i piwa i patrzył na kumpla z zaciekawieniem, oczekując czy ma jeszcze względem niego jakieś życzenia.
Powrót do góry Go down


Felinus Faolán Lowell
Felinus Faolán Lowell

Nauczyciel
Wiek : 25
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 178
C. szczególne : Na prawej dłoni nosi Sygnet Myrtle Snow i Pochłaniacz Magii. Spokojne spojrzenie, łagodna aparycja.
Dodatkowo : Oklumencja
Galeony : 1973
  Liczba postów : 7412
https://www.czarodzieje.org/t18786-felinus-faolan-lowell#539099
https://www.czarodzieje.org/t18807-felinus-faolan-lowell#539739
https://www.czarodzieje.org/t18796-felinus-faolan-lowell
https://www.czarodzieje.org/t18814-felinus-faolan-lowell-dzienni
Bar na Dachu  - Page 2 QzgSDG8




Gracz




Bar na Dachu  - Page 2 Empty


PisanieBar na Dachu  - Page 2 Empty Re: Bar na Dachu   Bar na Dachu  - Page 2 EmptyNie Sie 08 2021, 16:31;

Dwie skrajności, dwie strony ze sobą walczące, wszak znalezienie się w jednej grupie społecznej oznacza natychmiastowe poniżanie ten drugiej. Nie bez powodu Lowell był w stanie dowiedzieć się nieco więcej na ten temat, gdy znajdował się z boku, nie biorąc udziału w niczym, poza oczywiście własnymi aktywnościami w sferze samodokształcania. Baczny obserwator był w stanie zauważyć - podchodząc oczywiście w jak najbardziej obiektywny sposób - że obie strony nawzajem dolewały sobie oliwy do ognia. Czystokrwiści zmagali się z przesądzonymi zachowaniami i podrzuceniem natychmiastowo, od razu i teraz do domu Salazara Slytherina; Ci o braku błękitnej krwi musieli się zmagać z tym, że w sumie każdy z nich nadaje się na wychowanka Hufflepuffu. Nadawanie cech, które kompletnie nie mają sensu, tylko ze względu na pochodzenie - jak żeby inaczej! - zawsze było krzywdzące. Lowell jako jeden z nielicznych odbiegał od tego schematu. Może jest troskliwy, to prawda, ale również skrywa w sobie mroki, których nikt nie powinien odkrywać.
Zdanie dotyczące tego, że hamburgery z Maka to nie są hamburgery, parsknął z rozbawieniem i przytaknął. Trudno było o inny scenariusz, kiedy to wiedział doskonale, jak wiele rzeczy znajdowało się poza ich oczami. Cholera wie, czy w ogóle w hamburgerze było mięso, czy jednak coś kompletnie innego. Czego oczy nie widzą, tego sercu nie żal. Przynajmniej tutaj mogli sobie popatrzeć na proces przygotowywania jedzenia.
- Mugolska dzielnica? Może nieopodal mojego domu. - gdyby się okazało, że ma sąsiada, byłoby całkiem ciekawie. - O, no i zajebiście! Spotkamy się akurat może po moim pierwszym dniu pracy, by uczcić to, jak przebiegło rozpoczęcie roku szkolnego w Wielkiej Sali? - nie bez powodu się zaśmiał, bo wiele osób wiedziało o tym, jaką piękną pobudkę na sam start zarezerwował z Maximilianem nauczycielom. Bójka, bijący się ze sobą uczniowie, a do tego najmłodsze roczniki dopingujące im z zaciekłością. Aż trudno było uwierzyć, że teraz stanowili pełnoprawny związek, ale nikt nie powiedział, że od razu relacja musi się składać z rzeczy jednoznacznych. - Chociaż powiem ci, że nie miałem okazji nigdy spróbować sera halloumi. Dobre to jest? - co nieco na jego temat słyszał, ale przecież nie próbował, to w sumie mógł się tylko i wyłącznie zastanawiać.  Jedzenie jedzeniem, był w stanie się na jego temat wypowiadać w nieskończoność, popierniczając w międzyczasie pianki, które najchętniej wsadziłby do tworzonego przez siebie kakao, no ale tego nie miał. Musiał się pocieszyć alkoholem bez alkoholu. - Dokładnie, a też, jesteśmy przyzwyczajeni do innego jedzenia. - odpowiedział na falafele, bo jednak, nie oszukując się, popyt na nie w Wielkiej Brytanii nie był zbyt ogromny, by ktokolwiek mógłby być z nich w stu procentach zadowolony. I z pełnym portfelem w kieszeni.
Zaśmiał się po tym krótkim byciu najpoważniejszym człowiekiem przez Kaina, wszak wyobrażenie sobie tego owłosionego tyłka jakoś go rozbawiło. Może był tak pojebany, że sobie wyobraził tę scenę i jeszcze stał normalnie, ale wina po prostu panowania nad własnymi odruchami. Wiadomo, w przypadku osób, które bardziej do siebie dopuszczał, było to znacznie trudniejsze, ale koniec końców potrafił się wyciszyć. Dawny cień przeszłości w nim pozostał, a więc bez problemu zachował przez jakiś czas powagę. Zasłynięcie z takiego dziwnego procederu może nie jawiło się jako coś pozytywnego dla pracodawcy, ale jednego mógł być Lowell pewien - że Theo zbiłby na tym ogromną ilość forsy. Zresztą, jakby nie było, samemu nadal pamiętał jeszcze zaklęcie, które przedstawił mu Hux w ramach testów i prób. Ośmieszenie przeciwnika przez walenie konia na środku walki zdawało się być czymś, z czego chętnie by skorzystał. - Wiesz, nie żeby coś, ale myślę, że jak będę sobie z Maxem ładnie spał, to jednak różdżki mógłbyś podjebać. Najtrudniej jest wpaść na najprostsze rozwiązania problemów. - prychnął z rozbawieniem, wykonując gest jak z tego mema, gdzie człowiek stuka się w skroń, wiedząc teraz, by gdzieś tego magicznego kija wepchnąć. Pod poduszkę, do kuferka, bezdennej torby, gdziekolwiek. Byleby znajdowało się w to w granicach ludzkiego rozsądku.
To prawda, rozpamiętywał. Czuł wewnętrzny wstyd, nie chcąc tłumaczyć tego trudną sytuacją życiową, bo gdyby znajdował wymówkę na każdą rzecz, nie byłoby za ciekawie. Czasami lepiej jest postawić kawę na ladę i udowodnić sobie, co się źle zrobiło, aniżeli bawić się w oszukiwanie samego siebie. Przynajmniej czuł się obecnie lepiej.
- Wiesz, zależy...? No! Jeżeli coś spierniczę, to nie będę miał łatwo... Podejrzewam, że Hampson mnie przyjął w sumie... cholera wie dlaczego. Dla zasady? - wzruszył ramionami, nie wiedząc, co na ten temat powiedzieć, ale spoglądając na własne poczynania, trudno było nie uwierzyć, że jest to w sumie cud merlinowski. Przyjął szturchnięcie, na które wykonał początkowo minę smutnego kota, a potem się roześmiał - lekko, widocznie. - Wiesz, nie znam realiów w Ministerstwie Magii, no ale podejrzewam, że znasz realia tego, jak to wszystko wyglądało w szkole. A nie wyglądało za ciekawie, skoro trzy czwarte listów trafiało pewnie jako podpałka do kominka. - oparł się łokciem o stolik i upił kolejny łyk cytrusowego napoju, jakoby chcąc tym samym nawilżyć własne gardło. Dzisiaj wyjątkowo nie miał na sobie okularów, a te jawiły się radośnie jedynie w jego torbie. Nie musiał ich nosić, skoro wada nie była karygodna i nie utrudniała funkcjonowania.
Szanowanie cudzej pracy miał we krwi. Każdy zawód był przydatny i wymagał zdobywania doświadczenia, tak więc nic dziwnego, że postanowił dać trochę galeonów, niespecjalnie ich szczędząc. O ile sam nie wymagał od innych zapłaty za własną pomoc i leczenie, o tyle jednak wiedział, że nie zawsze można liczyć na równomierne traktowanie. A też, widział go dopiero pierwszy raz od dawien dawna, w związku z czym nie chciał, by ten traktował odnowienie znajomości jako potencjalną możliwość załatwienia za darmo pewnych rzeczy. Chociaż sam tak o tym nie myślał, wiedział, jak złe pierwsze wrażenie można odnieść po tym, jak ktoś po naprawdę długiej przerwie postanowi się odezwać... by coś na tym zyskać. Fałszywie zapytać o samopoczucie, by podsunąć własny problem, który wymagał odpowiedniej ręki i znalezienia rozwiązania w sferze bardziej przytłaczających istot.
Pouczania nie potrzebował; potrzebował odpowiedzi. To, że zostawi sobie ten pierścień, mogło być dziwne, tym bardziej że był Puchonem, a jak wiadomo - z czarną magią im niespecjalnie jest po drodze. Stanowił jednak wyjątek, nie zamierzając kierować się suchymi zasadami. To nie tak, że łamał przepisy - po prostu wiedza z każdej dziedziny potrafi się przydać. Poza tym, kierował się pewnego rodzaju kodeksem względem używania na innych zaklęć z tej mroczniejszej strony, w związku z czym stanowił dobre medium między czarną a białą magią. Co prawda wcześniej niestabilne, krzywdzące się raz po raz, ale teraz - jak najbardziej godne zaufania; nie bez powodu kiwnął głową na słowa, które wytoczył Theodore. Wbrew pozorom znaczyły one wiele.
- Czyli, jeżeli go noszę, to muszę uważać na to, by nikogo nim nie dotknąć, inaczej nie będzie za ciekawie, racja? - wysunął prosty wniosek, niespecjalnie przerażając się wizją tego, że ktoś może od tego zasłabnąć. Nie zamierzał w ogóle do tego dopuścić, a oburęczność pozwalała mu na spokojne uniknięcie tego typu sytuacji. To prawa ręka pozostawała magiczna, a więc drzemał w niej największy możliwy potencjał. - Jestem tego świadom, spokojnie. - nie rozgadywał się na ten temat. Zresztą, to właśnie jego różdżka posiadała w sobie potencjał wspierania czarnomagicznych zaklęć, a sam doskonale pamiętał swoje początki z rozpoczynaniem nauki pod tym względem. Wiedział, że jest to magia najmniej okiełznana, najbardziej brutalna i wyciągająca tym samym najwięcej ścierwa z czarodzieja. Kontrolował to jednak - poprzez oklumencję oraz własne doświadczenie - w związku z czym ryzyko było znacznie niższe. - Nie wiem, czy wycena będzie konieczna, skoro na razie chcę go zostawić dla siebie... jak uważasz, ile by kosztował? Tak na oko, oczywiście. - zapytał się jeszcze o tę kwestię, chcąc zorientować się bardziej w cenie takiego artefaktu, który może nie był za bezpieczny, ale mógł się przydać.

Powrót do góry Go down


Theodore Kain
Theodore Kain

Absolwent Gryffindoru
Wiek : 27
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 178
C. szczególne : delikatne piegi na nosie i w okolicach oczu / wyraźne oznaki niewyspania - sińce pod oczami, podkrążone ślepia
Galeony : 2360
  Liczba postów : 886
https://www.czarodzieje.org/t20346-theodore-kain#642305
https://www.czarodzieje.org/t20350-theodore-kain#642529
https://www.czarodzieje.org/t20348-theodore-kain#642476
https://www.czarodzieje.org/t20351-theodore-kain-dziennik#642530
Bar na Dachu  - Page 2 QzgSDG8




Gracz




Bar na Dachu  - Page 2 Empty


PisanieBar na Dachu  - Page 2 Empty Re: Bar na Dachu   Bar na Dachu  - Page 2 EmptyPon Sie 09 2021, 14:58;

Niewykluczone, że już same założenia lęgnące u podstaw przydzielania uczniów do różnych hogwarckich domów okazywały się dla nich bardziej krzywdzące niżeli pomocne. Oczywiście był w stanie zrozumieć zalety płynące z takiego rozwiązania – emblemat z odpowiednim herbem na piersi prawdopodobnie miał na celu zbudowanie wśród uczniów poczucia więzi, był również niezwykle efektywną zachętą do pracy i samorozwoju. Wszak czy dało się znaleźć lepszy motywator do nauki niżeli zdobywane w ciągu roku punkty i rozdawane na koniec roku puchary? Nikt nie pomyślał jednak o drugiej stronie medalu: o tym, że nakładanie na głowy dzieciaków magicznej, gadającej czapki prowadzi również do niepotrzebnego szufladkowania ludzi, pogłębiania dzielących ich różnic i podsycania konfliktów, a gonitwa po nagrody może doprowadzić do tego, że rywalizacja w końcu stanie się niezdrowa. Sam przecież dobrze pamiętał, jaki to poczuł się skrzywdzony, kiedy tiara przydziału stwierdziła, że ze swoim sprytem i ambicjami pasowałby do Slytherinu, gdyby tylko brudna krew nie uniemożliwiała mu przywdziania wężowych barw.
Cóż, bycie mugolakiem miało też jednak swoje plusy. Przynajmniej wiedział, czym jest McDonald’s, metro, tenis ziemny, a mimo że w świecie przepełnionym magią początkowo czuł się nieswojo, tak teraz po obu poruszał się swobodnie jak ryba w wodzie. - Ty. – Rzucił nagle, ale przerwał na moment, żeby przypomnieć sobie, co w ogóle chciał powiedzieć. – Nie wiedziałem nawet, że też mieszkasz w mugolskiej dzielnicy. Gdzie dokładnie? Teraz to tym bardziej musimy się spotkać. – Dodał nieco zdezorientowany, bo w sumie nigdy wcześniej siebie nawzajem nie odwiedzali, nie było ku temu okazji, i prawdopodobnie dlatego błędnie założył, że Feli – jak większość jego znajomych – zamieszkuje gdzieś w okolicach ulicy Pokątnej, w Dolinie Godryka albo miasteczku Hogsmeade. – Brzmi jak dobry plan. Uczcimy Twój pierwszy dzień pracy, no i opowiesz mi jak wygląda ceremonia przydziału od kuchni! – Zaproponował z nieskrywanym entuzjazmem, z sentymentem wspominając również swoje pierwsze dni szkoły, bo chociaż początkowo miał żal do tiary, tak szybko okazało się, że odnalazł w Hufflepuffie swoje miejsce. Zaraz jednak przeciągnął palcami po skórze na podbródku, zastanawiając się, w jaki sposób opisać Lowellowi smak sera halloumi. – Ja uwielbiam, szczególnie dobrze smakuje z grilla, ale gdybym miał go do czegoś porównać… Hm, jest bardzo delikatny. Może trochę jak mozzarella? Elastyczny, ale jednak twardszy, no i bardziej słony. Musisz spróbować, serio. Polecam. – Nie był do końca przekonany, czy właściwie oddał naturę cypryjskiego sera, ale nie miał lepszego pomysłu. Najbliżej mu było do czegoś pomiędzy mozzarellą a oscypkiem, ale o tym drugim wolał nie wspominać, bo tym bardziej nie wierzył, by jego puchoński kolega go kojarzył. Akurat Theo jarał się wszystkimi serami, poza pleśniowymi. Te z pleśnią były dla niego zdecydowanie zbyt intensywne i śmierdzące.
Skinął jedynie głową na ostatnie zdanie Felinusa a propos kotlecików z ciecierzycy, a zaraz po tym uderzył się otwartą dłonią w czoło, kiedy chłopak podpowiedział mu jak najprościej uporać się z magią. Zabrać różdżki. No tak. Rzeczywiście na te najłatwiejsze rozwiązania czasami wpaść było najtrudniej – Udawajmy, że tego nie było i że wcale nie jestem idiotą, zgoda? – Mruknął, odsuwając rękę na blat, ale zaraz po tym parsknął śmiechem, bo nadal nie mógł uwierzyć, że jego głupota właśnie wybiła poza skalę. – Ale nie no… różdżek Wam kradł nie będę, jednak w tym klimacie trudno sobie poradzić bez zaklęć chłodzących. Nie chciałbym Was mieć na sumieniu. – Sam nie przeżyłby chyba, gdyby ktoś pozbawił go jego kawałka tarninowego drewna, więc pomysł choć prosty, wydawał mu się jednocześnie zdecydowanie zbyt brutalny.
- Albo po prostu dlatego, że znasz się na zaklęciach uzdrawiających jak nikt inny? – Zasugerował nieśmiało po słowach Lowella, który popisał się chyba przesadną wręcz skromnością. Z drugiej strony rozumiał chyba o co mu chodzi, bo sam przekonał się jak Ministerstwo Magii podchodzi do procesu rekrutacyjnego, a dyrekcja Hogwartu przecież była tym urzędasom podporządkowana. Chciał już poważnie odnieść się do tematu, ale zanim to zrobił, parsknął głośno na widok miny smutnego kota Felka. – Szczerze? W samym ministerstwie jest jeszcze większy burdel, dlatego chyba zaczynam się cieszyć, że ostatecznie wylądowałem w banku Gringotta. Mając gobliny u boku, trudno o niesprawiedliwość i nieporządek. – Westchnął głośno, teatralnie przewracając oczami, bo już nawet nie miał sił wspominać o swojej kandydaturze do biura aurorskiego, którą ktoś najwyraźniej postanowił pognieść i wyrzucić do kosza. – Nie ma co martwić się zapas. Zobaczysz, że będzie spoko. Prawdę mówiąc, to sam żałuję, że nie będę mógł pójść na jakąś Twoją lekcję i zobaczyć jak sobie radzisz. – Przyznał zgodnie z prawdą, szczególnie że nie tylko chciałby zobaczyć kumpla w akcji, ale chętnie skorzystałby również z okazji, by podciągnąć trochę swoje umiejętności z zakresu magii leczniczej. Myślał o tym już od dawna, ale niestety brak wolnego czasu uniemożliwiał mu realizację tak wymagającego planu.
Co do podejścia do czarnej magii… może i sam zakładał kiedyś na ramiona borsucze szaty, ale jednak był w stanie swego kolegę zrozumieć. Skłamałby wszak, mówiąc że i jego nie interesuje ta zakazana dziedzina magii. Zarówno podczas kursów aurorskich, jak i w obecnej pracy miał z nią sporo do czynienia, a chociaż serce miał gołębie i nikomu umyślnie krzywdy by nie wyrządził, tak ciekawiły go te wszystkie owoce z zatrutego drzewa i o wiele chętniej prowadził badania nad czarnomagicznymi artefaktami owianymi tą mroczną, tajemniczą aurą. Czarna magia nie była zła sama w sobie, źli byli ludzie, którzy wykorzystywali ją do swoich niecnych celów. Właśnie z takiego założenia wychodził, a poza tym uważał też, że dobrze było się na niej znać, przynajmniej w zakresie teoretycznym. Wtedy przynajmniej wiadomo było jak uporać się z jej niepożądanymi rezultatami. Nie pozostało mu więc nic innego jak zaufać Lowellowi, że mają podobne zdanie na ten temat. – Dokładnie tak. Lepiej chyba uniknąć przypadkowych ofiar, czyż nie? – Potwierdził tylko słusznie wyciągnięte przez kolegę wnioski, bo mimo że wizja ewentualnego zasłabnięcia może i nie była wcale taka straszna, tak nigdy nie można było być w stu procentach pewnym, jak czarnomagiczny przedmiot zareaguje w zderzeniu z konkretnym czarodziejem. Zasada ograniczonego zaufania działała tutaj w pełni. – A to ciekawe, że trzymają w tym całym Sezamie takie skarby, bo pochłaniacz wcale nie pochodzi z arabskich krajów… – Rzucił bardziej do siebie niż do Lowella. Nie chciał się bowiem zbytnio rozwodzić na temat genezy magicznego przedmiotu, wiedząc że jego historia pozostaje jedynie niewiele znaczącym tłem, a w praktyce takie informacje nie były nikomu do szczęścia potrzebne.
Zwilżył gardło kolejnym łykiem piwa, pozwalając sobie zarazem na dłuższą chwilę namysłu, kiedy jego towarzysz zapytał go, ile jego zdaniem mógłby być wart znaleziony przez niego pierścień. – Właśnie w tym jest problem, Feli. W oficjalnych analizach unikamy zwykle konkretnej wyceny czarnomagicznych przedmiotów, bo te nie występują w powszechnym obrocie, a najczęściej handel nimi w ogóle odbywa się w szarej strefie, poza jakimikolwiek przepisami prawa. – Uprzedził go, że odpowiedź nie będzie precyzyjna i nawet, jeśli rzuci teraz jakąś kwotą, to faktycznie będzie to kwota nijak niedokładna, wyliczona jedynie na oko. – Pochłaniacz magii nie jest przedmiotem często spotykanym, a to na pewno winduje jego cenę, ale z drugiej strony trudno też znaleźć kupca, skoro popyt na podobne towary dotyczy w praktyce wyłącznie czarnoksiężników i kolekcjonerów. W tym przypadku głównie kolekcjonerów, skoro pierścień nie jest aż tak potężny, by rzeczywiście z jego pomocą kogoś ukatrupić. – Kontynuował wyraźnie zamyślony, jak gdyby we własnej głowie dokonywał już koniecznych obliczeń. – Myślę, że mógłbyś dostać za niego od 150 do nawet 300 galeonów. Wiele zależy od okoliczności, więc trudno mi teraz o większą precyzję… ale gdybyś chciał go jednak kiedyś sprzedać, to daj mi znać. Wtedy mógłbym wypytać o niego na nokturnie, no i pomógłbym Ci też wybrać najlepszego oferenta. – Mimo że próbował trzymać się potocznego języka, niekiedy nie sposób było mu uniknąć fachowych zwrotów. Zbyt często używał ich w pracy, a przez to mimowolnie do nich powracał, nawet jeśli teraz nie rozmawiał z przełożonym, a po prostu ze swoim kumplem.
Powrót do góry Go down


Felinus Faolán Lowell
Felinus Faolán Lowell

Nauczyciel
Wiek : 25
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 178
C. szczególne : Na prawej dłoni nosi Sygnet Myrtle Snow i Pochłaniacz Magii. Spokojne spojrzenie, łagodna aparycja.
Dodatkowo : Oklumencja
Galeony : 1973
  Liczba postów : 7412
https://www.czarodzieje.org/t18786-felinus-faolan-lowell#539099
https://www.czarodzieje.org/t18807-felinus-faolan-lowell#539739
https://www.czarodzieje.org/t18796-felinus-faolan-lowell
https://www.czarodzieje.org/t18814-felinus-faolan-lowell-dzienni
Bar na Dachu  - Page 2 QzgSDG8




Gracz




Bar na Dachu  - Page 2 Empty


PisanieBar na Dachu  - Page 2 Empty Re: Bar na Dachu   Bar na Dachu  - Page 2 EmptyPon Sie 09 2021, 16:03;

Niestety - początkowe założenia działały tylko i wyłącznie na najmłodsze roczniki, które z dumą były w stanie reprezentować dany dom w Hogwarcie. Z czasem, gdy człowiek przeradza się z takiego brzdąca do nastoletniego byka, trudno jest nie odnieść wrażenia, że te wartości zanikają. I mało kto wówczas zwraca uwagę na to, ile jest kryształów w klepsydrach reprezentujących punkty domu bądź kto z jakiego ugrupowania pochodzi. Nic dziwnego. Sam, jako że był już dorosły, nie zwracał w ogóle uwagi na reprezentatywność danego uczestnika wakacji bądź ogółem człowieka, skupiając się w pełni na osiągnięciu celu w postaci zdobyciu nowych znajomości i byciu przede wszystkim samym sobą. Wkurzało go to takie szufladkowanie i zakładanie z góry, kto jaki może być. Albo powinien być. Wiele osób oczekiwało od niego, jako że był Puchonem, tej całej otoczki przyjaźni, otwartości, tudzież lojalności. Jak się okazywało, nie było to wcale takie proste, a coraz więcej osób zastanawiało się nad tym, czy Tiara Przydziału nie zgłupiała podczas Ceremonii Przydziału i nie dała go do złego domu. Jak się okazało, potrzebował czasu. Czasu do tego, by dojść do porozumienia ze samym sobą i innymi. Mimo to podsycanie konfliktów niespecjalnie mu się podobało, a więc nic dziwnego, że jego zdaniem najlepiej byłoby w sumie porzucić tę koncepcję w celu podzielenia wszystkich na klasy. Coś jak bodajże w szkole w Czechach, czy gdzie tam ona się znajdowała.
Na pierwsze słowo miał ochotę się uśmiechnąć i powiedzieć "Ja", ale się przed tym powstrzymał, uważnie badając czekoladowymi tęczówkami zarówno reakcję Theo, jak i własny, cytrusowy płyn, który obecnie tracił na objętości. Nic bardziej dziwnego, skoro rzadko się spotykało czarodziei mieszkających w pełni po mugolsku, bez żadnych problemów z poruszaniem się między dwoma światami.
- Newport Road, między Stratfordem a Walthmastowem. Ogólnie bezpieczna dzielnica. - wbrew pozorom, kiedy kupował ten piękny, trochę rozwalający się dom, musiał jednak skupić się na jednej rzeczy - na znalezieniu bezpiecznej okolicy. I jak się okazało, sąsiedztwo nie wpychało nosa w sprawy cudzych dłoni, a do tego okazywało się, że było tam po prostu miło. Okolica posiadała naprawdę sporo zieleni, a nieopodal znajdował się park, do którego chodził biegać, gdy miał ku temu okazję. Obecnie znajdował się w Arabii, to wiadomo, nie witał tam od dawna, ale nie narzekał na to, gdzie mu przyszło się przenieść. Wszystko było koniec końców lepsze od starej, pijackiej rudery, która tylko czekała na rozbiórkę. Może to się działo? Nie wiedział, ale ten temat przeszłości pozostał za jego plecami, przywiązany łańcuchem do drzewa, mogąc jedynie wpatrywać się w plecy młodego dorosłego. - A ty? Gdzieś blisko, daleko? - zastanowił się nad tą kwestią, bo o ile niespecjalnie się martwił o transport (miał furę magiczną na mugolskie papiery, taki z niego kozak), o tyle jednak może się okazało, że Kain jest sąsiadem zza płotu? Przynajmniej nie zza krat, bo inaczej byłoby naprawdę ciężko. - O ile uczniowie coś nie odpierniczą na początku, to wtedy będzie można usiąść i ręce załamywać, serio. - prychnął z rozbawieniem, przystając na taką propozycję. Jak mu się uda, to może jeszcze przy okazji zabierze Maximiliana? Kto wie.
Ser halloumi brzmiał ciekawie i nie zamierzał odejmować mu uroku. Po prostu. Mozzarella miała swoją specyficzną strukturę, w związku z czym ją uwielbiał, a kolejne słowa utwierdziły go w przekonaniu, by jednak dać temu dość specyficznemu składnikowi różnych potraw szansę. Poza tym, każda odskocznia od typowego mięsa jest dobra, w związku z czym był gotów na żołądkowe rewolucje, gdyby te jednak postanowiły wszcząć bunt w ścianach tego organu. No cóż, nie zawsze ma się to szczęście, by bezproblemowo podejść do takich rzeczy. - No to wiem, czego spróbować na początek powrotu do Wielkiej Brytanii. - dorzucił na listę rzeczy, które miał wykonać. Wbrew pozorom było ich całkiem sporo, a więc spróbowanie halloumi wkomponowało się wręcz idealnie w potrzeby, które przejawiał.
Zdanie, które przedostało się z ust Theo, spowodowało u niego wybuch śmiechu. Najciemniej pod latarnią, a jak się okazywało, człowiek wyjątkowo często nie znajdował rozwiązań danego problemu, skupiwszy się w pełni na tym, że w sumie to nie zawsze można mieć szczęście. Jak się okazywało, umysł wcale nie działa na pełnych obrotach, udowadniając szczególnie, że w sumie nie warto czasami myśleć idealnie. Perfekcyjnie i logicznie. Czasami lepiej jest po prostu oddać się chwili, by własnie takie sytuacje mogły zaistnieć. Zamiast prowadzić bardzo poważną rozmowę na bardzo poważne tematy dotyczące bardzo poważnego życia... po prostu się śmiali. I Lowell to doceniał bardziej niż wykłady u Shercliffe'a, którego można było zbudzić tylko otworzeniem parasola w dupie, który gdzieś tam po drodze utknął. 
- Dobra, kompletnie tego nie pamiętam, to wspomnienie z mojej pamięci robi... - wymachał dłonią, jakby właśnie wkradał się do własnego umysłu, by wyrzucić z niego niepotrzebne rzeczy - ...puff! - otworzył dłonie i pokręcił głową, przechodząc do kolejnej wymiany zdań. Bawił się przednio, bawił się świetnie, kiedy to pił raz po raz wybrany przez siebie trunek, kompletnie porzucając życie poważnego człowieka, którym mógł się stać w mgnieniu oka, by celebrować święto. - Jakie różdżki? O czym ty mówisz? - perfekcyjnie ubrał maskę osoby, która nie wiedziała, co się tak naprawdę dzieje. Bo nie wiedział, skoro zapomniał, prawda? Jego gra aktorska była mistrzowska, bo żaden mięsień nie drgnął, by udowodnić, że coś jest nie tak. Skonfundowanie było odgrywane, jakby rzeczywiście miał z nim do czynienia, w związku z czym zmarszczone brwi zdawały się jeszcze bardziej udowadniać, że nie jest inaczej. Chciał dowiedzieć się, jak były prefekt zareaguje na taki stan rzeczy. A może rzeczywiście uzna, że coś się stało?
- To prędzej by mnie odesłał do Munga, nie na lekcje z dzieciakami, gdzie będę za nich odpowiadał. - powiedział te słowa jak najbardziej szczerze. No kto to widział, żeby dawać mu jedenastoletnie dzieciaki pod opiekę? Już pomijał fakt, że wcześniej zajmował się dzieckiem Perpetuy - koniec końców było to małe bobo, które posiadało bardzo skróconą listę funkcji, a jakie to mogło nabrać z czasem. Nawet się nie obejrzą, a okaże się, że mała Florka potrafi gaworzyć, kłamać, upierać się o żelki, a do tego zachwycać inne dzieciaki własnym wyglądem, wywołując zazdrość. Posiadanie w sobie krwi wili musiało być cholernie ciężkie i Felinus w sumie cieszył się, że jej nie posiada. - W sumie prawda, odznaczają się innym podejściem do sprawiedliwości. Bardziej odpowiednim niż ludzie, choć wiadomo - to zależy. - przytaknął, bo o to, że się burdel dzieje w Ministerstwie Magii, niespecjalnie się zamartwiał. Zamartwiał się o to, że w sumie wszystko (większość) jest zamiatane pod dywan, byleby publika się o tym nie dowiedziała. Do tego te archaiczne sądy, które są zależne od władzy... dramat. Czarodziejskie społeczeństwo pod tym względem ubolewało dość mocno, zostając równie specyficznie w tyle. - Mówisz? Nie no, jeszcze zobaczymy, czy mnie dopuszczą do prowadzenia czegokolwiek, czy będę tylko robił kawę. - prychnął z widocznym rozbawieniem, wiedząc doskonale o tym, że życie jednak weryfikuje ich i skutecznie ukraca, jeżeli istnieje taka konieczność.
Pierścieniowi przyglądał się z widocznym zaintrygowaniem - a więc taka błyskotka wiązała się z pewnym niebezpieczeństwem. Zanotowane, zapisane w głowie, teraz tylko się tego trzymać. Czyli, nosząc ją na prawej dłoni, gdyby miał trzymać różdżkę i kogoś chwycić, nie doszłoby do niczego złego. W sumie to udowadniało, jak bardzo cichociemni mogliby wykorzystać ten przedmiot - przecież osłabienie przez dotyk wiąże się z cichym nokautem i odebraniem chęci do walki bądź krzyku. Mimo to nie chciał myśleć o tym w takiej kategorii. Dla niego liczyło się to, że ten podsycał możliwości czarnomagiczne, choć nie oddawał się temu w pełni. Po prostu... każdy przedmiot może się przydać. Prawa ręka była przyozdabiana przez naprawdę sporo biżuterii, wilczy sygnet, złoty pierścień, który wyglądał normalnie, ale nie do końca był normalny. Pozostawał świadom tego, jak czarna magia może przyczynić się do szkód, ale to w sumie podobnie, jakby uznać, że pistolety zabijają. Otóż nie. To ludzie zabijają, pociągając za spust bez żadnej krzty litości w źrenicach, które są wypłowiałe, bezduszne wręcz. Nie bez powodu na słowa dotyczące uniknięcia ofiar przytaknął głową, nie czując potrzeby dodawania czegokolwiek więcej. - Nie pochodzi? - zapytał się, chcąc poniekąd poznać historię tego przedmiotu. Mogłoby mu to pomóc zrozumieć jego bardziej dziką naturę, choć wiadomo - lepiej jest znać coś takiego od poszewki niż się potem nad różnymi kwestiami zamartwiać.
- Podejrzewam, jak to wygląda. Czarnomagiczne przedmioty... no cóż. Należą do dzielnicy Nokturnu, a tego, co tam się dzieje, nie da się w pełni kontrolować. - jak wiadomo, różne rzeczy dzieją się poza prawem i poza możliwościami ścigania. Wiedział, miał tam okazję bywać parę razy, ale obecnie go nie ciągnęło. Nawet jeśli - zamierzał zwyczajnie odebrać sobie taką możliwość. Za wiele ucierpiał poprzez tak nieodpowiedzialne zachowanie. Mimo to intrygowało go to, ile mógłby za taki pierścień uzyskać, chociaż zdawał sobie sprawę z tego, że potencjalny kupiec może się nie pojawić przez nawet pół roku... a nawet dłuższy okres czasu. Nic dziwnego, że Felinus słuchał tego, co ma do powiedzenia Theo w tej kwestii, chłonąc to wszystko z odpowiednią dozą zaintrygowania. Każda doza wiedzy może się przydać, a ta była poniekąd specjalistyczna. - Jak się nie mylę, są inne przedmioty, bardziej pożądane i z bardziej tragicznymi skutkami. - mruknąwszy, nie przerywał mu już, w pełni skupiając się na wycenie, gdy napój skończył żywot w szklance. - Nie ma co nastawiać się na najwyższą kwotę, wiadomo. Mimo to zaskakujące jest to, jak wiele można za niego dostać. - był szczerze zdziwiony, bo właściwościami to nie zachwycało, ale no - kolekcjonerzy mogli mieć na niego chętkę. - Jasne, nie ma problemu! Dzięki za wycenę, serio, niespecjalnie jawi mi się łażenie po Nokturnie bądź czymkolwiek innym. A podejrzewam, że kontakty jakieś posiadasz. - lekko się uśmiechnął, odbierając przedmiot i zakładając go z powrotem na palec. Poprzez oklumencję nie odczuwał jego wpływu, a jako że zakazana sztuka nie była dla niego obca, lepiej dawał sobie z nią rady. - Wiesz, jakbyś potrzebował pomocy z czymkolwiek innym, to daj znać... może nie jestem dobry z wyceny przedmiotów, ale posiadam zapas wiggenowych w pokoju i innych medykamentów, jeżeli nie chciałbyś iść do oazy. - dodał od siebie, bo co jak co, ale być może Theo oszczędził mu wielu problemów z szukaniem informacji na ten temat. I przyglądał się wypitemu bezalkoholowemu trunkowi.

+
Powrót do góry Go down


Mistrz Gry
Mistrz Gry

Czystość Krwi : 100%
Galeony : 32737
  Liczba postów : 108777
http://czarodzieje.forumpolish.com/t7560-wielka-poczta-mistrza-gry#211658
Bar na Dachu  - Page 2 QzgSDG8




Specjalny




Bar na Dachu  - Page 2 Empty


PisanieBar na Dachu  - Page 2 Empty Re: Bar na Dachu   Bar na Dachu  - Page 2 EmptyWto Sie 10 2021, 19:08;

Jednopostówka w pracy

Praca połączona z pasją... albo pasja połączona z pracą? Niezależnie od tego, jakbyś to sobie nazwał, na pewno spełnianie się w zawodzie sprawiało Ci znacznie większą przyjemność. Poza tym, powrót do Wielkiej Brytanii po transferze w USA, a następnie spędzanie czasu w Arabii, by móc skorzystać z jej uroków... brzmiało wspaniale. I było wspaniale, gdyby nie te wszędobylskie upały. Co rusz wstawałeś w sierpniu z łóżka, a tu okazywało się, że nie można było w ogóle żyć. Wychodziłeś spod prysznica i się wysuszyłeś? Kiedy opuściłeś łazienkę, nie wiedziałeś, czy po prostu niedbale się ogarnąłeś, czy znowu upał dawał o sobie znać. Ciężko było, to na pewno.
Nic dziwnego, że tym razem unikanie treningu w pełnym słońcu było wskazane. Czterdzieści stopni to nie są przelewki, a nawet jeżeli mogłeś stosować zaklęcia schładzające, to skóra ewidentnie nie lubiła tak ogromnej dawki ciepła. Mówiąc wprost - no dramat. Wiedziałeś, że musisz trenować, by nie wypaść z formy, ale mogłeś to robić tylko albo wczesnymi porankami, albo późnymi wieczorami, gdy człowiek mógł wrócić na salony pełnej funkcjonalności, a nie tej połowicznej, częściowej, pozbawionej chęci do czegokolwiek, tudzież sił.
Miasto na szczęście liczyło się z tym, że mogłeś odpocząć od wszelkich niuansów czekających na pustyni. I chociaż w dzień było równie parno, tak przynajmniej mogłeś się skryć w cieniu, który dawał ogromną ulgę, choć i tak czy siak - parzące wręcz podmuchy wiatru nie dawały Ci spokoju. Niestety, z tą popularnością w czarodziejskim sporcie równało się to, że ktoś mógł Cię obserwować. Co prawda Arabia nie równała się z tym, co mogło dziać się na Wyspach, gdy ktoś zauważał Cię w szerszej publice - koniec końców reprezentujesz narodową drużynę! - ale nie zmienia to faktu, iż dziennikarze najróżniejszej maści bardzo chętnie podchwycą najróżniejsze tematy. Albo nakręcą wokół Ciebie coś, co nie powinno być nakręcane.
Kiedy zatem przechodzisz przez jeden ze straganów, zauważasz, iż ktoś Ci się bacznie przygląda. Okazuje się, że jest to młoda dziennikarka, którą na pewno gdzieś mijałeś, jako że pozostawała jeszcze studentką w Hogwarcie. Nie pamiętasz jej przynależności do domu, a kiedy do Ciebie podchodzi, okazuje się, że od dawien dawna szukała okazji na przeprowadzenie wywiadu.
- Hej! Nazywam się Thilda Watson, może mnie kojarzysz. Thaddeus Edgcumbe, zgadza się? [...] - zagadała Cię z zadziwiającą łatwością, trzymając w dłoniach parę notatników, by następnie poprawić okulary. Wygląda na miłą, jest drobnej postury, również, jak się okazuje, zaskakująco niska. Różnica między Waszym wzrostem wynosi ponad czterdzieści centymetrów... Co w sumie stoi na przeszkodzie, by udzielić wywiadu? Postanawiasz zająć bardziej "ludzkie" miejsce, by tym samym przeprowadzić kulturalną rozmowę.

Mechanika:


______________________

Bar na Dachu  - Page 2 Tumblr_myxyl0JKkN1s94thyo1_500
Powrót do góry Go down


Theodore Kain
Theodore Kain

Absolwent Gryffindoru
Wiek : 27
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 178
C. szczególne : delikatne piegi na nosie i w okolicach oczu / wyraźne oznaki niewyspania - sińce pod oczami, podkrążone ślepia
Galeony : 2360
  Liczba postów : 886
https://www.czarodzieje.org/t20346-theodore-kain#642305
https://www.czarodzieje.org/t20350-theodore-kain#642529
https://www.czarodzieje.org/t20348-theodore-kain#642476
https://www.czarodzieje.org/t20351-theodore-kain-dziennik#642530
Bar na Dachu  - Page 2 QzgSDG8




Gracz




Bar na Dachu  - Page 2 Empty


PisanieBar na Dachu  - Page 2 Empty Re: Bar na Dachu   Bar na Dachu  - Page 2 EmptyWto Sie 10 2021, 19:33;

Czarodzieje zwykle unikali wynajmu czy kupna mieszkania lub domu w mugolskiej okolicy z dość oczywistych względów: w takich rejonach należało zachować szczególną ostrożność, by przypadkiem niemagiczni ludzie nie ujrzeli na własne oczy czegoś, czego nigdy nie powinni zobaczyć. Nawet jeśli we własnych czterech ścianach nadal można było czarować i korzystać z typowo magicznych sprzętów, tak nie dało się nie zwrócić uwagi na pewne niedogodności.  Najczęściej, po wyjściu na ulicę, nie sposób było od razu skorzystać chociażby z teleportacji przez wzgląd na mugolskich przechodniów, a powiedzmy sobie szczerze, ci którzy zamieszkiwali w świecie czarodziejskim od dziecka, raczej nie wiedzieli jak poruszać się autobusem lub metrem. Dla Kaina nie był to jednak żaden problem, prawdopodobnie dlatego, że do swoich jedenastych urodzin w ogóle nie wiedział o istnieniu drugiego świata i gdyby ktoś za dzieciaka powiedział mu, że kiedyś będzie dzierżył w dłoniach różdżkę, prawdopodobnie zareagowałby gromkim śmiechem.
- Ja wynajmuję kawalerkę przy Oxford Street. Kurde, to jeśli niczego nie pomyliłem, to mieszkamy praktycznie na dwóch końcach miasta? – Wolał się upewnić, czy dobrze kojarzy, bo nigdy nie miał zbyt dobrej pamięci do nazw miejskich ulic i dzielnic. Lowell wskazał mu jednak lokalizację dość dokładnie, więc nie wydawało mu się, żeby się pomylił. – Niby fajnie, bo w samym centrum, ale chyba muszę się niedługo rozejrzeć za czymś bardziej przestronnym. – Dodał jeszcze gwoli wyjaśnienia, bo tak naprawdę jego ostatni wybór był podyktowany przede wszystkim względami finansowymi. Trafił na idealną okazję, bo jakieś młode małżeństwo chciało wynająć lokum jak najszybciej, jeszcze przed wyjazdem do Stanów Zjednoczonych, a tym samym gotowe było zejść trochę z ceny. - Nie no, co Ty. Większość pierwszoroczniaków będzie zestresowana ceremonią przydziału. Na pewno wszystko będzie w porządku… no a nawet jeśli coś odwalą, to przynajmniej będzie ciekawie. W końcu poza Tobą będzie tam całe grono pedagogiczne, no nie? – Słyszał to rozbawione prychnięcie, ale i tak na wszelki wypadek zdecydował się pocieszyć kumpla, bo domyślał się, że pierwsze dni pracy mogą okazać się dla niego stresujące. On sam jeszcze nie tak dawno temu miał problem z odnalezieniem się w ogromnym budynku banku Gringotta, a co dopiero mówić o szkole magii, w której to dzieciaki potrafiły nadto człowiekowi porządnie dać w kość.
Cieszył się, że udało im się wstępnie umówić na spotkanie po powrocie z wakacji, szczególnie że koniec końców wybrali jedną z jego ulubionych, hamburgerowych restauracji. Po tej krótkiej pogawędce w ogóle okazało się, że mieli podobne gusta kulinarne, toteż Theo miał nadzieję, że tym razem uda im się zachować większą regularność w kontaktach towarzyskich i wyskoczyć nieraz wspólnie na jakiś obiad. – W sumie moglibyśmy zrobić jakiegoś grilla i kupić halloumi, ale u mnie nie ma jak. Nawet nie mam balkonu. – Podzielił się swoim pomysłem z cichym westchnięciem, bo ciasnota urządzonego przez niego gniazdka faktycznie powoli dawała mu się we znaki. Musiał jednak poczekać jeszcze kilka miesięcy z wyprowadzką, zebrać nieco większą sumkę w bankowej skryce, żeby ponownie nie przenosić się w miejsce, które podobnie jak to, zostanie określone mianem tymczasowego.
Po kolejnym zdaniu Lowella sam głośno parsknął śmiechem, zdając sobie sprawę z tego, jaką to miłą odskocznią było jego towarzystwo. Po wielu tygodniach nudnych, poważnych rozmów z klientami o zleceniach, czy nawet teraz po mozolnym przekopywaniu piachu na pustyni, wreszcie mógł usiąść z kumplem, wypić piwo i rozprawiać o totalnych głupotach. Śmiech to zdrowie, a jemu zdecydowanie było go potrzeba. Nic więc dziwnego, że po uroczym „puff”, jakie wydobyło się z ust Feliego, o mało co się nie popłakał., a brzuch rozbolał go od ciągłego chichotania. Piękne, po prostu piękne. – Nie mam pojęcia, ktoś w ogóle mówił cokolwiek o różdżkach? – Włączył się do zabawy, nagle przypominając sobie te kilka spotkań hogwarckiego kółka teatralnego, w których przyszło mu uczestniczyć. Żałował, że w późniejszych latach edukacji nie miał już na nie tak wiele czasu, jakby chciał, bo możliwość wcielenia się w różne role, i to w tak doborowym towarzystwie, zapewniała wiele rozrywki i satysfakcji. Musiał jednak przyznać, że jego gra aktorska nie plasowała się już na tak wysokim poziomie jak kiedyś i tym razem musiał oddać swemu kompanowi palmę pierwszeństwa. Lowell nie pozwolił sobie w tym czasie choćby na jeden niekontrolowany uśmiech, który zdradziłby że udaje. Ba, nawet nie drgnął, przez co naprawdę można było uwierzyć, że oberwał jakimś Obliviate pod stołem.
- W sumie… – Mruknął zaraz zamyślony, kiedy wreszcie udało mu się zdjąć ten szeroki uśmiech przyklejony do twarzy. – Tej opieki na dzieciakami to akurat Ci nie zazdroszczę. – Nie skłamał, bo sam nie miałby cierpliwości do takich berbeci. Zdarzało mu się nieraz przypilnować jakiegoś brzdąca z rodziny, ale nie wyobrażał sobie wziąć odpowiedzialności za całą zgraję małych rozbójników. Pamiętał jak raz został sam z czteroletnim kuzynem… wydawać by się mogło, że nawet nieźle mu idzie, pograli razem w mniej wymagające planszówki, upiekł z jego pomocą zbożowe ciasteczka, a i tak ten cholernik w najmniej oczekiwanym momencie musiał oczywiście dotknąć rozgrzanego piekarnika i poparzyć sobie dłoń. Na szczęście obrażenia nie były poważne, ale to tylko udowadniało jak trudno poradzić sobie z nazbyt żywotnym dzieckiem. I to z jednym. Czasami wystarczyło spuścić je z oczu na kilka sekund, by wydarzyła się jakaś pieprzona tragedia. – Ale wiesz, uczniowie w szkole zwykle zachowują się trochę grzeczniej… no i zawsze możesz ich postraszyć odjęciem punktów. – Tylko na takie wsparcie było go stać, bo nie mydlmy sobie oczu, jeśli chodzi o opiekę nad dziećmi, to brakowało mu nie tylko dobrych pomysłów, ale przede wszystkim doświadczenia. – Taa... z goblinami też bywa różnie, nieraz topornie się z nimi rozmawia, no ale chyba i tak lepiej niż tymi urzędasami z teczkami z ministerstwa. Niektórzy zachowują się tak, jakby połknęli kija. – Wtrącił gdzieś pomiędzy, ale nawet nie kontynuował tematu, bo zaraz kąciki jego ust znów uniosły się w weselszym uśmiechu. – Nawet jeśli, to przynajmniej będzie to zajebista kawa. – Może i trochę teraz szydził z kumpla, ale cóż poradzić… Sam się o to prosił. Zresztą widać było po Kainie, że tylko sobie żartuje. Tak naprawdę życzył przecież Lowellowi samych zawodowych sukcesów.
Próbował nie przyglądać się tak natarczywie wszystkim należącym do Puchona pierścieniom, ale błyskotki niezwykle skutecznie przyciągały wzrok. Ciekaw był, jakie zastosowanie ma każdy z tych sygnetów i nawet korciło go, by o nie zapytać, ale wiedział że wówczas siedzieliby w barze do samego rana. – Niedługo Ci palców zabraknie. – Mruknął więc tylko z rozbawieniem, skinieniem głowy wskazując na jego prawą rękę. Stwierdził, że temat magicznej biżuterii pozostawi sobie na następny wypad, a na razie skupi się na wątpliwościach Felka dotyczących najnowszej jego zdobyczy, czyli czarnomagicznego pochłaniacza.  – Tak po prawdzie, to nigdy nie udowodniono, skąd dokładnie pochodzi. Najstarsze źródła, datowane na końcówkę trzynastego wieku, w których mowa była o tym artefakcie, zostały sporządzone w języku staroislandzkim. Jak na taki mały kraj, znaleziono tam też wiele podobnych pierścieni… dlatego najbardziej prawdopodobne jest to, że pierwszy z nich powstał właśnie w Krainie Ognia i Lodu. Nie jest to jednak oficjalna informacja, jaką można odnaleźć w podręcznikach. – Chociażby chciał, nie mógł rozwiać jego wątpliwości w pełni, ale mimo wszystko wyjaśnił, dlaczego tak się zdziwił słysząc, że czarnomagiczna biżuteria trafiła aż do arabskiego miasteczka.
- Nokturn rządzi się swoimi prawami… chociaż na takie „zakazane” błyskotki łasych jest też wielu kupców z zagranicy. Trzeba tylko wiedzieć jak ich znaleźć, a ze względu na konieczność zachowania w transakcjach dyskrecji, nie zawsze jest to takie proste… – Rozwinął myśl Lowella, chociaż na razie, bez konkretnych planów sprzedaży, ich rozmowa miała wymiar czysto hipotetyczny. Handlowanie czarnomagicznymi przedmiotami należało do przedsięwzięć wyjątkowo skomplikowanych, więc nawet gdyby chciał, nie zdołałby podczas jednego wieczoru opisać mu wszystkich jego tajników. Często zresztą, nawet mimo znajomości, ze zbyciem towaru trzeba było długo czekać. – Niestety są, a ich ceny często są horrendalne… Pochłaniacz magii może i nie należy do najgroźniejszych, ale za to jest to przedmiot rzadko spotykany, co znacząco podnosi też jego wartość. W Londynie trudno w ogóle na niego natrafić, chociaż fakt, że nie cieszy się też aż tak dużym zainteresowaniem, więc znalezienie chętnego mogłoby nam zająć chwilę. – Uczciwie ocenił szanse sprzedaży pierścienia, uzmysławiając tym samym Felkowi, że wskazywane przez niego „widełki” to wyłącznie orientacyjna kwota, na którą mogło wpłynąć wiele czynników.
Jęczmienne piwo z kufla ubywało w błyskawicznym tempie, ale może to i lepiej, bo nagle po jego ramieniu przemknął o wiele zimniejszy powiew wiatru. O ile w ciągu dnia w Arabii nie dało się wytrzymać z powodu spiekających skórę upałów, tak rozgrzana promieniami słońca skóra dobitnie odczuwała również wysoką amplitudę temperatur, a noce zdawały się jeszcze chłodniejsze niż wskazywałby na to termometr. – Jakieś mam, ale żeby nie było - tylko ze względów zawodowych. Czasami trzeba udać się chociażby do Borgina i Burkesa. – Przerwał, żeby dopić ostatnie kilka łyków chmielowego trunku. – No raczej. Nie ufam uzdrowicielom, wiec wiesz… gdybym sobie nabił guza, to biegnę od razu do Ciebie! – Rzucił do niego śmiało, zaraz po tym przesuwając po ladzie w kierunku barmana odliczoną sumę galeonów. – Chodź, trochę na tym dachu wieje. Najwyżej wypijemy jeszcze w pokoju jakąś herbatę. – Zaproponował Feliemu, widząc że i ten dopił swój cytrusowy, bezlkoholowy napój, po czym zeskoczył z barowego stołka, prowadząc chłopaka do pobliskich schodów.

zt. x2
Powrót do góry Go down


Thaddeus H. Edgcumbe
Thaddeus H. Edgcumbe

Absolwent Hufflepuffu
Wiek : 23
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 195cm
C. szczególne : Zaraźliwy uśmiech, szkocki akcent, drobna blizna obok ust, wielkie dłonie i jeszcze większa muskulatura
Dodatkowo : Kapitan Drużyny Puchonów
Galeony : 182
  Liczba postów : 825
https://www.czarodzieje.org/t18881-thaddeus-h-edgcumbe
https://www.czarodzieje.org/t18884-thaddeus-h-edgcumbe
https://www.czarodzieje.org/t18882-thaddeus-h-edgcumbe#543402
https://www.czarodzieje.org/t20662-thaddeus-h-edgcumbe-dziennik#
Bar na Dachu  - Page 2 QzgSDG8




Gracz




Bar na Dachu  - Page 2 Empty


PisanieBar na Dachu  - Page 2 Empty Re: Bar na Dachu   Bar na Dachu  - Page 2 EmptyWto Sie 17 2021, 12:51;

Kostka: 5
Przy niektórych pytaniach rozgadujesz się bardziej, przy innych mniej. Jedną z rzeczy, których kompletnie się nie spodziewałeś, było to, jak arabski kelner zwyczajnie się potknął... i wylał dość drogi trunek wprost na Twoje ubranie. Dziewczyna siedziała cicho, zastanawiając się nad tym, co zrobić, a koniec końców, jak się okazało - nawet zaklęcia czyszczące sobie z tym nie poradziły. Koniec końców przez cały wywiad siedzisz z piękną plamą po winie na podkoszulce; otrzymujesz stosowne przeprosiny oraz darmowy napój.

Czego jak czego, ale akurat w Arabii nie spodziewał się wielu... dziennikarzy. A na pewno nie takich zainteresowanych jego osobą - chociaż rozpoznawany na Wyspach był już całkiem często, tak nie sądził, że ta kiełkująca sława powędruje za nim do Jamal. Widocznie się mylił, kiedy zaczepiła go Thilda i poprosiła o wywiad. Cóż miał lepszego do roboty? Poza tym co mu szkodziło dopomóc szkolnej koleżance w jej karierze piśmienniczej... Patrząc na nią, mógł stwierdzić, że nie wygląda na młodą dziennikarską hienę. Toteż wdając się z dziewczyną w swobodną pogawędkę, zaprosił ją do jednego z barów, gdzie mogli też chwytać podmuchy letniego wiatru. Rozsiedli się na poduchach, tuż przy krawędzi dachu, razem z orzeźwiającymi napojami, które Edgcumbe im zamówił. W końcu też skinął głową na Watson, że mogą zaczynać.
Moje początki...? Heh, szybciej nauczyłem się latać niż chodzić — przyznał, popijając colę z lodem. — Ale wiadomo, to jeszcze nie początek kariery. Tą zacząłem już chyba jak większość, w Hogwarcie. Na pierwszym roku studiów wzięły mnie pod skrzydła Sroki z Montrose no i tak to się toczy... Nic niespodziewanego, bo dążyłem do tego od małego bajtla.
Ledwo odpowiedział na pierwsze pytanie Thildy - przechodzący tuż obok kelner zachwiał się ze swoją przeładowaną tacą i wylał prosto na jego koszulkę drinki, które na białym materiale stworzyły prawdziwą feerię barw. Lód i szklanki odbiły się od jego torsu, rozsypując się wokół - a Thad, widząc czyste przerażenie kelnera, wybuchnął śmiechem.
Każdemu się zdarza, nie przejmuj się — poklepał chłopaka wielką dłonią po ramieniu, pomagając mu zebrać szklane pozostałości. Wszelkie gorączkowe przeprosiny zbywał machnięciem ręki. — Dobra dobra, serio, nic się nie stało. Lepiej idź nowe drinki przygotuj — poradził mu, samemu próbując doprowadzić się do porządku. Ostatecznie jedyne co mu się udało, to wysuszyć koszulkę - której teraz daleko było do śnieżnej bieli. Zdjąłby ją po prostu, ale... to nie byłoby chyba dobrze widziane. — Przesiądźmy się Thildo, bo się jeszcze pokaleczysz — zaproponował dziewczynie, podając jej dłoń, by podniosła się ze swoich poduszek. Ciągle nie tracił swojego uśmiechu, kiedy udało im się przenieść i podjąć przerwany wywiad.
Ha! Nigdy nie chciałem być obrońcą! — zaśmiał się gromko, opierając wygodniej na poduszkach. Pozę miał dość nonszalancką, na pewno swobodną. To nie był jego pierwszy wywiad. — Ogólnie to zaczynałem od pozycji pałkarza. Ale po kilkukrotnym odbiciu tłuczka pięścią, a nie pałką i po złamaniu palców... Stwierdziłem, że to nie dla mnie i zacząłem latać jako ścigający. Dopiero w marcu tego roku, trener Zięb z Fitchburga wcisnął mnie na obrońcę i okazało się, że tutaj radzę sobie najlepiej. Zobaczymy co będzie dalej. Nie jestem do żadnej pozycji szczególnie przywiązany... — Chciał jeszcze powiedzieć, że próbuje być w miarę uniwersalny, ale właśnie tę cechę trenerzy próbowali u niego wyplenić. Miał znaleźć swoje miejsce i być w tym najlepszy - to było założenie i cel jakie przed nim postawiono. Docenienie siebie - nie kogo innego.
Ten sezon był... Cóż, intensywny. Dla mnie na pewno pełen zmian, nie tylko zawodowych, ale też prywatnych. Trochę szkoda, że nie mogłem uczestniczyć w nim w pełni przez mój transfer... Ale spróbuję podciągnąć Sroki w kolejnym sezonie, wiele się nauczyłem w USA. Harpie z Holyhead są w swojej szczytowej formie, nic dziwnego, z Brooks na boisku trudno nie dawać z siebie 100%. Zobaczymy jak będzie na jesieni! — Odpowiadał naprawdę lekko, bez większego zastanowienia. Zupełnie szczerze - ot, prostolinijność wręcz wylewała się z jego rozciągniętych w uśmiechu ust. Co chwilę przeczesywał nieco przydługie włosy, odgarniając je z czoła, jakby chcąc skupić się bardziej na pytaniach rzucanych przez Watson - i pozwalając jej w spokoju notować.
W zespole najważniejsza jest współpraca - i to, żeby każdy znał swoje zadania. Na boisku obrońca nie może wykonać roboty ścigającego, tak jak szukający pałkarza, wszyscy jesteśmy od siebie zależni. Każdy musi zapracować na wspólny sukces. Ja sam... Wyciskam z siebie więcej niż ode mnie wymagają, ale nie oczekuję tego od innych - każdy ma jednak swoje priorytety... Chociaż wtedy to już sprawa selekcjonera, czy ktoś taki powinien latać w zespole, nie mnie oceniać... O, dzięki! — Podszedł do nich kelner, który swego czasu obalił na Edgcumbe'a całą tacę drinków. Chłopak przyjął od niego jakiś fikuśny napój, uchylając rondo nieistniejącego kapelusza. Szybko jednak wrócił z uwagą do swojej towarzyszki.
Najważniejsze cechy obrońcy? Na Merlina, co za pytanie — zaśmiał się, choć krótko, bo zaraz zadumał się widocznie, pocierając w zastanowieniu podbródek. — Serio, trudno mi na to odpowiedzieć. Myślę, że... Przede wszystkim spokój i opanowanie. Walka przy pętlach to w dużej mierze starcie spojrzeń i umysłów z nadlatującym ścigającym, nie można spękać i dać się zeżreć presji. Długie niemruganie i duże dłonie też mogą być pomocne! — dodał z rozbawionym błyskiem w ciemnozielonych oczach, nieco wygodniej rozsiadając się na poduszkach. Słońce już powoli wychodziło z zenitu i minęło południe - trochę już tutaj siedzieli.
Poza Quidditchem...? Cóż, ten... Kiedyś myślałem o składaniu mioteł, ale jakoś nigdy w to nie poszedłem. Mam niewiele wolnego czasu, ale jeśli nie trenuję, to poczytuję mugolskie komiksy albo latam. Tylko na motorze. Czasem coś pomajstruję w warsztacie... No i jeszcze studiuję — wzruszył ramionami, dopijając swój napój. Odchrząknął, opierając się o stolik i nachylając lekko ku Watson. — Zgłodniałem trochę, a Ty? Może nam coś zamówię?
Zamówił, udzieliwszy wywiadu do końca, spędził jeszcze kilka miłych chwil na pogawędce z dziewczyną. Samemu wywiadując się o niej nieco.

EOT
Powrót do góry Go down


Sponsored content

Bar na Dachu  - Page 2 QzgSDG8








Bar na Dachu  - Page 2 Empty


PisanieBar na Dachu  - Page 2 Empty Re: Bar na Dachu   Bar na Dachu  - Page 2 Empty;

Powrót do góry Go down
 

Bar na Dachu

Zobacz poprzedni temat Zobacz następny temat Powrót do góry 
Strona 2 z 2Strona 2 z 2 Previous  1, 2

Pozwolenia na tym forum:Nie możesz odpowiadać w tematach
Czarodzieje :: Bar na Dachu  - Page 2 JHTDsR7 :: 
reszta świata
 :: 
Arabia
 :: 
Miasto
 :: 
Burzowe obrzeża
-