Pomimo położenia w gorszej dzielnicy miasta, bar ten cieszy się olbrzymią popularnością wśród turystów oraz mieszkańców, głównie ze względu na aspekty widokowe. Można dolecieć tu za pomocą jednego z miejskich dywanów. Zajmując jedno z siedzisk przy stoliku, masz przed sobą panoramę całego miasta oraz horyzont, gdzie maluje się niebezpieczna pustynia. Magiczne trunki serwują tu piękne kelnerki i przystojni kelnerzy, a zaklęcia sprawiają, że wewnątrz zawsze jest ciepło i bezwietrznie. Na drewnianym dachu zamocowane są kolorowe lampioniki, rzucające cienie w kształcie gwiazdek. Wszystko urządzone jest skromnie i niezwykle przytulnie, a w tle gra cicha, nastrojowa muzyka. W pomieszczeniu pod dachem znajduje się bar wraz z kilkoma stolikami oraz toalety.
Magiczny kebab - 10g Rzuć kostką k6. 1. Ostry - po zjedzeniu tego, pałacie ogromnym pożądaniem do drugiej osoby; na dodatek usilnie próbuje napchać ją samodzielnie kebabem; 2. Na grubym cieście - niestety, przez pewien czas macie spore problemy gastryczne i puszczacie wiele, wielobarwnych bąków; 3. Mieszany - miesza wam się w głowie i zapominacie kim jest wybrana przez was osoba tym wątku, bądź mylicie ją z kimś innym na 3 posty; 4. Łagodny - nie potrafisz się złościć i jesteś bardzo uprzejmy na kolejne 3 posty; robisz dosłownie wszystko o co ktoś cię poprosi! 5. Z kurczakiem - gdaczecie jak kura co kilka zdań; 6. Kebab XXL - podejmujecie z łatwością bardzo nierozsądne decyzje;
Spróbuj rzucić kostką jeśli twój Pappar jest dobry z Eliksirów. Tutaj nie musisz nosić specjalnego stroju.
Perpetua Whitehorn
Wiek : 45
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 161
C. szczególne : Styl vintage i aura wesołości | Wspiera się na artefakcie: Jarzębinowej Feruli | Na lewym nadgarstku - srebrna bransoletka z tancerką zmieniającą się w łanię; na prawym - bransoleta Wielkiej Wezyrki | Gdy Hux jest obok - mimowolnie roztacza wokół urok
Wakacje wakacjami, ale oboje z Huxleyem mieli swoje zobowiązania. Perpetua co prawda nieco mniejsze - bo odpowiadała na tym wyjeździe jedynie za jedną małą duszyczkę (przynajmniej formalnie); Williams natomiast był w Arabii również w charakterze opiekuna hogwartczyków. Paradoks polegał jednak na tym, że jej życiowy towarzysz czasem poświęcał swój wolny czas na ogarnięcie (samodzielnych jednak) uczniów i studentów, a sama złotowłosa czasem wyrywała się ze 'szponów' macierzyństwa i pozwalała sobie na czas wolny, korzystając z nieocenionej pomocy Peckera, domowego skrzata. Przez lwią część czasu jednak u boku Whitehorn lewitowała magiczna kołyska z maleńkim pasażerem na pokładzie. Albo tak jak teraz, nie chcąc ryzykować zgubienia wózka z pola widzenia, Perpetua wykorzystawszy wiedzę własnej matki (a zapalonej babci, zakochanej w jedynej wnuczce), zawinęła Florence w chustę na swojej piersi i tak wesoło popylała po Jamal razem z Huxleyem. Żadne ustrojstwo ich nie ograniczało, a o ile Perpetuę z reguły zarówno turyści jak i tutejsi przepuszczali, tak przed Perpetuą z córeczką brakowało jedynie czerwonego dywanu. Niemniej, złotowłosa dumnie chodziła wczepiona w ramię Williamsa - czy tego chciał, czy nie, jasno dając do zrozumienia z kim dwie wile rozbijają się po mieście. Nawet jeśli jedna z nich, ta zdecydowanie mniejsza, jedynie: albo spała, albo wodziła ciekawskim, jasnym spojrzeniem po okolicy gaworząc po swojemu. Ostatecznie, korzystając z usług miejskich dywanów, trafili do jednego z 'podniebnych' barów na Burzowych Obrzeżach Jamal, gdzie nie prażyło ich południowe słońce, a i sami nie musieli gotować się w tradycyjnych strojach. Weszli na rozległy taraso-dach, wybierając jeden ze stolików tuż przy krawędzi - gdzie wiała też delikatna bryza. — Dalibyście radę zrobić dla mnie deszczową herbatę? — spytała grzecznie jednej z kelnerek, sugestywnie wskazując podbródkiem na Florence bawiącą się puklem jej włosów. — A Ty czego się napijesz Huxy? Westifa? — Pytała, jednocześnie siadając na ogromnych poduchach tak, by wygodnie oprzeć się o kolumnę i wyswobodzić z chusty maleństwo, układając je na swoim przedramieniu. Westchnęła cicho, przymykając oczy i łapiąc chłodne podmuchy na swoich policzkach i odsłoniętych ramionach. Dalej pozostawała niemal alabastrowo biała - jedynie ze złotymi refleksami piegów na skórze; chwytała chwilę. — Jest idealnie — mruknęła, nadal nie otwierając oczu - pozwalając by Florka bawiła się jej palcami, zaciskając na nich małe piąstki. Po chwili jednak uchyliła jedno oko, zerkając prosto na Huxleya - z delikatnym uśmiechem na ustach. — Chociaż nie, jeszcze nie — poklepała poduchę obok siebie, która ewidentnie świeciła pustkami, w jawnej sugestii.
C. szczególne : biegające po ciele tatuaże, w pracy przykryte długimi rękawami, chociaż wychodzą na ręce i czasem na szyję | pojedynczy kolczyk szeherezady w uchu
Nie unikałem swoich obowiązków jako opiekun i zawsze robiłem wszystkie rzeczy w mojej opinii zbędne. Na przykład sprawdzanie wieczorami pokojów, skoro dobrze wiedziałem, że większość osób wyjdzie z mieszkań kiedy tylko uznają, że jestem odpowiednio daleko. Starałem się jak mogłem unikać znajdywania uczniów w tarapatach i ponieważ nie natknąłem się na nic co mogło narażać ich życie, przymykałem oko na większość rzeczy. W końcu większość z nich była pełnoletnia. Każdy mój czas (i wieczór) wolny spędzałem z Perpetuą. Dzisiaj również przemierzaliśmy miasto, dziś z mała Florence zawiniętą w chuście. Dziś było wyjątkowo duszno i szczerze się cieszę, że wybraliśmy trasę podczas której nie musieliśmy nosić naszych specjalnych strojów. Może i Perpetua wyglądała w niej jeszcze bardziej spektakularnie niż zwykle, ale ja bym był jeszcze bardziej poirytowany. Całe szczęście, że znajdujemy miejsce na odpoczynek gdzie jest chociaż odrobinę chłodniej. Mam na sobie zieloną koszulę, która wygląda jakby błyszczał na nim piasek. Kiedy dotknęło się jej, również wydawać się mogło, że ma się pod palcami plażę. Teraz jednak rozpinam prędko kilka guzików koszuli, by jakkolwiek się ochłodzić. Kręcę głową kiedy Perpetua klepie miejsce obok siebie i zamiast tego kładę się na poduszki naprzeciwko. - Najpierw zapalę - mówię, wyciągając Wile i odpalając je na szybko, leniwie biorąc do ręki kartę. - No może Westifa... Czy nie ma w tym kraju nic chłodzącego? To idiotyczne, przecież na pewno każdy się tu gotuje... Bardziej niż Úlfur, który sam gotuje, nam ziemniaki co noc, bo nie wiem jak inaczej wytłumaczyć jego nieustanne chrapanie. Dobrze, że ty mu nie wytwórujesz - mruczę niezadowolony i rozglądam się za moim Papparem, który właśnie ląduje obok mnie i próbuje zaciągnąć się moim papierosem. Odpędzam go ręką i podsuwam mu kartę z menu, by upewnić się, że są tu te same drinki co ostatnio. - Eliksir Shahmaran? Jest tam jakiś eliksir? - pytam papuga, który wywraca oczami na moją niewiedzę i zaprzecza główką. Dowiaduję się, że nie, to jest akurat zwykły alkohol, jednak prawdziwa Shahmaranam zazwyczaj zajmuje się eliksirami i często gęsto również truciznami. Wdaję się w krótką dyskusją z Papparem, podczas której porównujemy trucizny tutejsze z tymi angielskimi, doszukując się różnic między nimi i składnikami, które można w nich dodać. Głównie kręcimy się wokół roślin w jaskiniach, gdzie najwyraźniej najczęściej można spotkać świetne w eliksirach kobiety - węże. - Lubię kobiety z nutą dzikości, może by mi się spodobała - zauważam jeszcze, a mój Pappar rechocze rubasznie.
______________________
Courage is not living without fear
Courage is being scared to death and doing the right thing anyway
Perpetua Whitehorn
Wiek : 45
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 161
C. szczególne : Styl vintage i aura wesołości | Wspiera się na artefakcie: Jarzębinowej Feruli | Na lewym nadgarstku - srebrna bransoletka z tancerką zmieniającą się w łanię; na prawym - bransoleta Wielkiej Wezyrki | Gdy Hux jest obok - mimowolnie roztacza wokół urok
Ściągnęła usta w prostą linię w wyrazie niezadowolenia na odmowę Huxleya - i to, że usadowił się po drugiej stronie stolika. Ostatecznie jednak westchnęła, po cichu przyznając mu rację - jak już chciał palić to nie nad Florence. A i rzeczywiście dzisiaj było wybitnie duszno, jakby stykali się ramionami, to prędzej czy później oboje by się zagotowali. Pomijając już fakt, że trudno im było utrzymać z dala od siebie ręce. — Ktoś ma tutaj dzisiaj muchy w nosie — zauważyła rozbawiona, mimo wszystko uważnie wysłuchując narzekań swojego przyjaciela. Nie kpiła z niego - Williams mimo wszystko rzadko narzekał, a jeśli już robił to naprawdę to miał ku temu powody. Inna sprawa, kiedy chciał sobie popsioczyć - wtedy mógł przyczepić się do wszystkiego, choć bardziej w formie żartu. — Wiesz, podobno najbardziej chłodzą właśnie gorące napoje o odpowiednich smakach... — podjęła swoje dywagacje, puszczając mimo uszu temat ich współlokatora. Co miała zrobić - akurat jeśli papug nie zsyłał jej koszmarów, to spała dosłownie jak bobas w ramionach Williamsa. — To tak jakbyś wlazł teraz pod lodowaty prysznic. Poczujesz chwilową ulgę, ale kiedy znów wyjdziesz na ukrop to pożałujesz tego bardziej niż ja zmiany nazwiska — prychnęła śmiechem - i syknęła cicho, kiedy Florka w swoich gwałtownych, nieskoordynowanych jeszcze ruchach rączkami pociągnęła ją za włosy. — Ale jak weźmiesz gorący prysznic, to wychodząc z niego Szatańska Pożoga wydawałaby się zaledwie letnia. Perpetua musiała podjąć się misji ratunkowej swoich złotych pukli - w czasie, kiedy Hux wpadł w dyskusję ze swoim czarnym papparem na temat trucizn. Złotowłosa słuchała ich jednym uchem, cmokając i mrucząc androny do Florki, którą w końcu odwinęła z chusty i również dała jej odetchnąć. Ćwierćwilątko uśmiechało się rozbrajająco na miny strojone przez swoją mamę, piszcząc przy tym z ekscytacji. Whitehorn zawtórowała córce chichotem, całując ją w zadarty nosek - słysząc akurat ostatnie zdanie wypowiedziane przez swojego partnera. I rubaszny rechot pappara - obrzuciła ich dwójkę spojrzeniem spod byka. — Masz zakaz wycieczek do jaskiń. Jakichkolwiek nowych — rzuciła przez stolik do Huxleya, pozwalając by ta nuta zazdrości wybiła się w jej jasnych tęczówkach, a dwuznaczność zatańczyła na języku. Szybko jednak jej spojrzenie złagodniało, a sama pokręciła rozbawiona głową, wracając wzrokiem do zaczepiającej ją Florence. — Uruchamiaj mnie tak dalej, to będziesz miał harpię, a nie półwilę. Takiego uzdrowiciela w Mungu to jeszcze nie mieli.
Huxley Williams
Wiek : 45
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 183
C. szczególne : biegające po ciele tatuaże, w pracy przykryte długimi rękawami, chociaż wychodzą na ręce i czasem na szyję | pojedynczy kolczyk szeherezady w uchu
Nie zwracam uwagi, na niezadowolone minki Perpy, bo dobrze wiem, że robię słusznie, to po pierwsze, po drugie mam ochotę pomarudzić na wszystko; a gdyby półwila przyklejona do mnie, głaskałaby mnie po spoconym policzku, zapomniałbym na co narzekam. A do tego nie możemy dopuścić! Jednak nawet teraz, kiedy mówię jakieś pierdoły, które przeszkadzają uprzywilejowanym osobom, które mają za wygodne życie, Perpa wprawia mnie w konsternację swoimi dywagacjami. Marszczę brwi na to co mówi i zerkam na swojego pappara; robię minę pełną zwątpienia, a papug stanowczo kręci głową, na znak że również nie zgadza się z andronami Perpetuy. Zaciągam się leniwie gorącym papierosem, który wcale mnie nie chłodzi. - Co ty opowiadasz, kobieto - mówię, zapominając jednak aż na chwilę o mojej irytacji przez jej paplaninę i nawet chichocząc trochę na żart o zmianie nazwiska. - Następnym razem jak będzie ci gorąco to przybiegnę otulać cię kocami, z gorącym kakao w dłoni - obiecuję z ręką na sercu, a mój pappar śmieje się razem ze mną. Wracam do rozmowy z papugą, która teraz wymieniała mi wesoło, które składniki najtrudniej znaleźć w Arabii i jakie powinienem sprowadzić z Anglii, gdybym potrzebował jakiegoś sprytnego zarobku. Powoli ubijam deal życia, już snując plany jak pod koniec sierpnia będę świstoklikował z naręczami płatków maku w rękach; jednak te marzenia bogacza odrobinę psuje kolejne wspomnienie o Shahmaran, z którą prawdopodobnie musiałbym się układać jakbym miał ochotę na handle. Zastanawiam się jeszcze nad tym jaką inną wiedzę mają te stworzenia od nas i chcę zapytać o to, ale Perpetua rzuca błyskawicami (cieniami?) z oczu, na mój wyjątkowo śmieszny dowcip. - Mogę zwiedzać tylko stare jaskinie? - pytam rozbawiony; pappar znowu rechocze dodając jakieś stare, znane, przeorane, na co parskam śmiechem na durny tekst, chociaż prędką robię złą minę na te rubaszne żarty. Muszę przyznać, że ja i mój papug zaczęliśmy się znacznie lepiej dogadywać. Szczególnie kiedy mówił z sensem, a nie jęczał nad chęcią wydawania pieniędzy na zakładach, czy przy namowach na porcję miejscowego narkotyku. - Mi harpia nie przeszkadza, wiesz przecież - stwierdzam, machając ręką na jej słowa. - Dobra to Westif i... może spróbujemy w końcu tego kebaba? - proponuję, szarpiąc się z papparem o papierosa.
______________________
Courage is not living without fear
Courage is being scared to death and doing the right thing anyway
Perpetua Whitehorn
Wiek : 45
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 161
C. szczególne : Styl vintage i aura wesołości | Wspiera się na artefakcie: Jarzębinowej Feruli | Na lewym nadgarstku - srebrna bransoletka z tancerką zmieniającą się w łanię; na prawym - bransoleta Wielkiej Wezyrki | Gdy Hux jest obok - mimowolnie roztacza wokół urok
Uniosła oczy ku niebu, mrucząc coś pod nosem o podarowaniu cierpliwości, kiedy Huxley - jak zwykle z resztą - podawał w wątpliwość jej słowa. Ona tutaj sprzedaje mu życiowe mądrości ułatwiające egzystencję, a ten stroi miny do papugi! Widać męska solidarność została zawiązana, wcześniej wrzód na tyłku, a teraz najlepszy kumpel. — Zacznij mnie słuchać, a nie wpuszczać jednym uchem i wypuszczać drugim — wytknęła mu język, co też Florka w jej ramionach próbowała po swojemu naśladować. — Wielki uzdrowiciel a nie wie — sarknęła buńczucznie, dla kontrastu uśmiechając się jednak słodko, gdy do jej głowy przypłynął jeden z iście genialnych pomysłów. Najpierw jednak musiała nieco sprostować: — Nie mówiłam ogólnie o ogrzewaniu już rozgrzanego ciała, tylko stricte o prysznicu. Pod wodą się spocisz? No nie sądzę — odpowiedziała za niego, unosząc jeszcze dłoń w ramach powstrzymania ewentualnego komentarza. — A żeby Ci udowodnić, to znajdziemy gdzieś tutaj łaźnie, wejdziemy do gorącej wody, a potem wyrzucę Cię na słońce... Najwyżej skończysz bardziej pomarszczony. Przedrzeźnianki były jednak u nich na porządku dziennym - były równym ubarwieniem codzienności co wymieniane słodkie słówka, ukradkowy dotyk, pocałunki i czułe spojrzenia. Nie musieli się już docierać - bo znali się właściwie od podszewki, co jednak nie powstrzymywało ich od krzesania iskier w rozmowie o... głupotach właściwie. Słysząc dalszą komitywę czarodziejsko-papparową, jej idealnie skrojone brwi powędrowały niemal do samej linii włosów. Chrząknęła, markując rodzący się w krtani chichot w reakcji na ten iście debilny żart - ale na Merlina, jak bardzo trafny i w punkt, miała na tyle dystansu, żeby to docenić. No, przynajmniej po cichu, bo choć oczy błyszczały jej roześmianymi ognikami, przybrała posągowy wyraz twarzy, mierząc oburzonym spojrzeniem Huxa i papuga. — Stare i ładniejsze od aktualnej, przytulnej groty — dorzuciła, nie mogąc już zwalczać głupiego uśmieszku wyginającego jej usta. W jakie idiotyczne metafory zaczęli wchodzić, aż sama pokręciła nad tym wszystkim głową. Florence znów pisnęła, zwracając na siebie uwagę i wyciągając ku górze pucułowate rączki - które Perpetua obsypała czułymi całusami. — Twój tata to idiota, słyszysz Ty go? — mruczała do dziewczynki, mrużąc z rozbawieniem jasne oczy. — Tobie nie przeszkadza — przyznała, układając sobie córeczkę na piersi tak, by mała mogła ponad jej ramieniem obserwować krajobraz Jamal i szybujące tu i ówdzie kolorowe pappary. — Ale to nie z Tobą pracuję — zakończyła kwestię swojej harpii, jednocześnie zaprzeczając ruchem głowy na pytanie o kebab. — Zamów dla siebie, ja najwyżej trochę Ci podkradnę. Jest za gorąco żebym coś zjadła.
Huxley Williams
Wiek : 45
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 183
C. szczególne : biegające po ciele tatuaże, w pracy przykryte długimi rękawami, chociaż wychodzą na ręce i czasem na szyję | pojedynczy kolczyk szeherezady w uchu
Perpa zawsze gotowa do wzajemnego droczenia się i przekonaniach o sowich racjach. Miło, że tym razem miałem kompana w zbrodni, nawet jeśli to był niegdyś bardzo irytujący wrzód. Perpetua też miała kogoś po swojej stronie, ale osobnik wspierający ją wolał próbować młócić języki na jej podobieństwo, bądź wyrywać włosy, więc moja papuga wydawała się być znacznie lepszym sprzymierzeńcem. - To mnie olśnij, Królowo Uzdrawiania - mówię, wzruszając ramionami i wypuszczając obłoki dymu z ust. Już otwieram usta, by jednak ponownie jej przerwać, ale Perpa podnosi rękę do góry, by zaznaczyć, że nic się nie stanie jeśli nie będę kłapał jęzorem byle co, nieustannie. Muszę przyznać, że jej pomysł z łaźniami bardzo mi przypadł do gustu. Faktycznie, to było miejsce w którym nadal nie byliśmy! - To czy skończę bardzie pomarszczony zależy od ciebie - mówię, unosząc zalotnie do góry brew. Mój żart dorównuje jakością tym papparowym, więc aż sam parskam śmiechem i kręcę głową, kładąc teatralnie dłoń na czole. - Przepraszam, zarażam się głupotą od niego - stwierdzam patrząc na czarnego pappara, skręcającego się ze śmiechu. - Tak serio to dobry pomysł, te łaźnie - dodaję nadal z głupawym uśmiechem. Kiwam też już prędko głową, by zgodzić się ze wszystkim a propo groty. - Ej, ej, jaki idiota. To nie ten ojciec jest idiotą - mówię do Florence, patrząc na nią, jakby całkowicie mnie rozumiała. Przychodzi miła obsługa, więc zamawiamy każdy ten napój na jaki ma ochotę. Przy tej okazji kelnerka próbuje mnie zachęcić do jakiegoś bardziej złożonego alkoholu, więc zasięgam rady speca w tej sprawie - mojego pappara. Oczywiście mówię, że w razie czego mam Dictum, więc mogę się nim poratować. Ku mojemu zdziwieniu mój papug tłumaczy mi, że to może nie działać w przypadku tego alkoholu i jedyną możliwością byłoby uwarzenie innego eliksiru. Którego oczywiście kompletnie nie znam, bo jego właściwości są mocno ograniczone i występują tylko tutaj. Odsyłam kelnerkę, w końcu zamawiając po prostu Westifa, równocześnie dopytując o arabską wersję Dictuma. Mógłbym tak mówić i mówić, ale nagle przychodzi mi do głowy kompletnie odrębna myśl. - Właściwie dlaczego nie? Nie pracujesz ze mną? Wydaje mi się, że Caine cię zniechęcił do Hogwartu? Wiem, że nauczanie to zbyt duży wysiłek przy małym dziecku, ale... mogłabyś nadal pracować w Hogwarcie, gdybyś chciała... - mówię ostrożnie, z zastanowieniem uderzając palcami o stół i w końcu gasząc papierosa, który był niebywale króciutki przez ciągłe popalania papuga.
______________________
Courage is not living without fear
Courage is being scared to death and doing the right thing anyway
Perpetua Whitehorn
Wiek : 45
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 161
C. szczególne : Styl vintage i aura wesołości | Wspiera się na artefakcie: Jarzębinowej Feruli | Na lewym nadgarstku - srebrna bransoletka z tancerką zmieniającą się w łanię; na prawym - bransoleta Wielkiej Wezyrki | Gdy Hux jest obok - mimowolnie roztacza wokół urok
Nie mogła nie parsknąć śmiechem na niesamowicie górnolotny żarcik Huxleya, którym jednocześnie złapał ją jeszcze za słówko. Perpetua miała to do siebie, że w tym całym droczeniu się czasem istotnie umykały jej te dwuznaczne określenia - choć raczej dwuznacznością operowała bardzo sprawnie (w większości niewerbalnie jednak). — Oj Huxy... Nie przepraszaj — zaśmiewała się dalej, już nawet nie próbując kryć swojego rozbawienia. Za to zgarniając swoje włosy na jedno ramię, by Florka nie zaczęła zjadać jej loków, zaaferowana widokami. — Uwielbiam Twoje żarty, nawet te... — Obleśne? Prostackie? Oj nie. — ... nieadekwatne. — dokończyła dyplomatycznie. Mimo wszystko te żarciki wcale tak bardzo nie mijały się z prawdą. Żartować z prawdy to była jednak sztuka - zrozumienia i bliskości przede wszystkim. A tego ich dwójce nie brakowało. — Postanowione więc, zorganizuję nam randkę w łaźniach czy innych źródłach! — Gdyby nie to, że jedną ręką podtrzymywała córeczkę, to właśnie zaklaskałaby zwycięsko w dłonie. Widocznie rozpromieniła się na tę myśl - nie od dziś wiadome było, że Perpetua uwielbia wodę, a wanna (poza łóżkiem i Mungiem) to jej drugie ulubione miejsce do wylegiwania się. — Toż dobrze mówię! — oburzyła się jeszcze teatralnie na zaprzeczenia Williamsa, kiedy ten próbował perswadować jej oszczerstwa w jasnych oczkach Florence. — Tatę ma tylko jednego. Idiotę — posłała mu czułe spojrzenie, przytulając do siebie ich córkę. — Najukochańszego. Uśmiechnęła się jeszcze do Williamsa, puszczając mu perskie oko, nim do ich stolika nie podeszła kelnerka, żeby przyjąć od nich zamówienie. Złotowłosa podtrzymała swój pomysł z deszczową herbatą - nie zamierzała pić alkoholu z dzieckiem na rękach. Zwłaszcza, że mała ćwierćwila, widocznie zmęczyła już oczy kolorami podniebnego Jamal i powieki zaczęły przysłaniać jej jasne ślepka. Perpetua - ponownie przysłuchując się jedynie jednym uchem Huxowi i papudze, których widocznie połączyło wspólne hobby - usadowiła się tak, żeby na maleństwo nie świeciło słońce i zaczęła ją kołysać. Nie zdążyła zanucić nawet połowy jednej z angielskich kołysanek, kiedy Florence odpłynęła - a Williams skierował kolejne słowa już do niej. Podniosła na niego uważne spojrzenie, marszcząc w niezrozumieniu brwi. — Co masz na myśli Huxy? — spytała po prostu, na wspomnienie o Cainie uciekając wzrokiem gdzieś w bok. — Jego w Hogwarcie już nie ma, nie wróciłam do szkoły, bo nie chciałam... Żeby uczniowie widzieli mnie w takim a nie innym stanie — przyznała, nie dodając jednak tego, że miała zamiar wtedy unikać wszystkich - wliczając w to samego Huxleya. — Mam zostać twoją asystentką? — zażartowała, sprytnie nawiązując do ich rozmowy z Wielkiej Sali niemal rok temu - kiedy Williams niezapowiedzianie wrócił do Anglii.
Huxley Williams
Wiek : 45
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 183
C. szczególne : biegające po ciele tatuaże, w pracy przykryte długimi rękawami, chociaż wychodzą na ręce i czasem na szyję | pojedynczy kolczyk szeherezady w uchu
Albo po prostu ja miałem dar do wyłapywania nawet najdrobniejsze słówko i przekręcić je tak, by miało lubieżne znaczenie. I to nie wina Perpetuy, że jakimś cudem była naprawdę dobra w podsuwaniu mi takowych, chcąc czy nie chcąc. Dodatkowo z niewieloma osobami mogłem tak bezgranicznie łatwo to robić, jak z nią. - Nieadekwatne! - powtarzam za kobietą śmiejąc się głośno za to specyficzne określenie moich czasem grubiańskich dowcipów. - Okej, nie wiem czy to słowo jest adekwatne do tego co masz na myśli, ale przyjmę je - stwierdzam rozbawiony, kręcąc lekko głową. - Zorganizujesz randkę? A więc liczę na coś spektakularnego! Mam nadzieję, że przygotujesz jakieś niesamowite atrakcje - podpuszczam Perpetuę, licząc na to, że faktycznie będzie myśleć, że koniecznie musi zaplanować coś więcej niż po prostu pojawić się w kostiumie kąpielowym; bo oczywiście to by mi całkowicie wystarczyło. Odwzajemniam uśmiech Perpy, by nie wpędzać ją w gorszy humor. Obydwoje wiemy, że w końcu przyjdzie nam zmierzyć się z widmem biologicznego ojca, kiedy mała Florka wyrośnie i naturalnie zacznie szukać powodów dla których ten je zostawił. Jak każde dziecko w takiej sytuacji będzie próbowała znaleźć wyjaśnienie, obarczać winą siebie lub innych i towarzyszyć jej będzie lekka niepewność, szczególnie jeśli Caine będzie tak obecny jak teraz - wcale. Koniec końców najważniejsze jest, że ja jestem świetnym kandydatem na ojca i na pewno pójdzie mi to świetnie. Póki co jednak przeganiam z myśli eksa Perpy, by dokończyć rozmowę z Papparem. Kelnerka już odchodzi kiedy my zaczynamy sprzeczać się o to, który eliksir jest lepszy - arabski lek przeciw kacowi czy Dictum. Oczywiście ja miałem rację, gdyż eliksir Pappara trzeba było wziąć przed piciem, więc z łatwością można było zapomnieć go wziąć przed imprezą. Albo ktoś miałby niezaplanowane picie - co wtedy? Wymieniamy jeszcze składniki i ze zdumieniem stwierdzamy, że różnią się od siebie bardzo niewiele. Chcę wdać się w jeszcze większe szczegóły, bo kiedy zaczynam gadać o uzdrawiających eliksirach, trudno mi zamknąć jadaczkę, jednak finalnie zostawiam w końcu ten temat; po pierwsze przychodzą nasze napoje oraz mój kebab, po drugie, nie chciałem kompletnie zanudzać Perpy. Uspałem już najwyraźniej Florkę swoim gadaniem. Kiwam jedynie głową, rozumiejąc co ma na myśli. - To teraz powinnaś pokazać wszystkim jak bosko wyglądasz - zauważam najpierw radośnie, biorę kilka gryzów bardzo ostrego kebaba; prędko popijam go Westifem. Ramiona poruszają mi się w niemym rozbawieniu, kiedy pyta o bycie asystentką. - Pielęgniarką - uściślam, bardzo kulturalnie, z pełną buzią. Odkładam na chwilę jedzenie by ponownie się napić, przełknąć wszystko i podjąć dalej temat. - Pracowałabyś dokładnie tak samo jak w szpitalu, ale spędzałabyś mnóstwo czasu ze mną. Wiem, że mniej byś zarabiała... ale wydaje mi się, że i tak mamy już wszystko co chcieliśmy - stwierdzam z zastanowieniem. Swoją drogą, nagle miałem wrażenie, że Perpetua wyglądała nagle jeszcze lepiej niż zwykle. Nie miałem pojęcia, że to możliwe! - Chociaż asystentka też brzmi świetnie; nie byłoby nic lepszego niż mówienie: poproszę o pomoc moją asystentkę, Perpetuę Whitehorn. I wtedy wychodzisz piękna zza rogu i mnie całujesz. O, a jeszcze lepiej: poproszę moją asystentkę, Perpetuę Williams. To dopiero będzie boskie. Perpa, miałaś zjeść kebaba, seksowna bestio - gadam i gadam, a moje słowa oczywiście wzmocnione są magicznym działaniem ostrego jedzenia, więc przestaję filtrować jakkolwiek moje wypowiedzi; nie mogę się też przestać patrzeć na moją ukochaną. Musiałem się powstrzymywać, by nie wstać, odłożyć małej gdzieś na bok (albo oddać papparowi), by nie wycałowywać Perpy jak szaleniec. Albo nakarmić kebabem.
______________________
Courage is not living without fear
Courage is being scared to death and doing the right thing anyway
Perpetua Whitehorn
Wiek : 45
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 161
C. szczególne : Styl vintage i aura wesołości | Wspiera się na artefakcie: Jarzębinowej Feruli | Na lewym nadgarstku - srebrna bransoletka z tancerką zmieniającą się w łanię; na prawym - bransoleta Wielkiej Wezyrki | Gdy Hux jest obok - mimowolnie roztacza wokół urok
Perpetua miała z kolei talent do delikatnego ujmowania pewnych rzeczy. Musiała się z resztą tego nauczyć, pracując na izbie przyjęć w Mungu - Huxley zazwyczaj siedział nad swoimi fiolkami i alembikami, Perpetua jednak miała bezpośredni kontakt z pacjentami i ich rodzinami. Parafrazowanie więc niedelikatnych określeń miała już po prostu we krwi. — Zostaw to mnie! — Wyszczerzyła zęby w uśmiechu, 'przyjmując rękawicę' rzuconą przez Huxleya. Choć oczywiście doskonale zdawała sobie sprawę, że wcale nie musiała jej przyjmować - niemniej, ot, chciała. — Jeszcze swoim wnukom będziesz opowiadał o legendarnych randkach ze mną. Aż ze wstydu będą z pokoju uciekać — zachichotała, puszczając ukochanemu perskie oczko - w zapowiedzi na niesamowite atrakcje, jakie zaczęły napływać jej do głowy. Oczywiście, mogłaby po prostu ubrać strój kąpielowy, niemniej, zwyczajnie chciałaby się postarać - jednocześnie wiedząc, że obojętnie czego by nie wymyśliła, Williams to po prostu doceni. Właściwie szkoda, że Huxley nie poruszył tematu biologicznego ojca - bo Perpetua miała jednak na tę całą sprawę zupełnie inne spojrzenie. Z racji tego, że sama nie znała swoich biologicznych rodziców; nie tylko ojca - choć wiedziała, że jej matka była wilą, tylko tyle. Żadne więzy krwi nie łączyły ją z rodziną Whitehorn - jednak czuła się jej nieodłączną częścią i każdy, zarówno jej adopcyjna matka, ojciec, dziadkowie, rodzeństwo jak i dalsze kuzynostwo nie dawali jej odczuć inaczej. A ona, wychowana w miłości i zrozumieniu - Merlin jej świadkiem - nigdy nawet nie miała zamiaru odkopywać swojego drzewa genealogicznego. Wierzyła, że jeśli będzie szczera z dorastającą Florką, a jej córka nie będzie miała żadnych 'niedoborów' w rodzinie, to będzie to naprawdę sprawa... drugorzędna. Zwłaszcza, że sam ród Shercliffe po tak szybkim ślubie i rozwodzie wysnuł własne wnioski o pochodzeniu Florence. Teraz Perpetua miała to już w głębokim poważaniu, byleby nie robili jej córeczce pod górkę. W przeciwieństwie do słów Huxleya, kiedy ten zaczął snuć jakieś pomysły odnośnie jej kariery zawodowej. Przekrzywiła z widocznym zaintrygowaniem głowę, jednocześnie sięgając jedną ręką po dostarczoną jej herbatę - i dmuchnięciem odganiając siąpiącą napar chmurę znad filiżanki. — P i e l ę g n i a r k ą ? — powtórzyła za mężczyzną, unosząc jedną brew w wyrazie... powątpiewania jednak. Pociągnęła łyk deszczowej herbaty, przysłuchując się dalszym słowom przyjaciela. Poprawiła drzemiącą na jej ramieniu ćwierćwilę, układając ją wygodniej na swoich udach. — Nie powiem, spędzanie czasu z Tobą brzmi kusząco... — podjęła, uśmiechając się lekko. Zawsze lubiła pracować z Williamsem - a teraz miała ku temu dodatkowe powody. — Mniejsza wypłata to też nie problem, tak jak mówisz, mamy właściwie wszystko. Chcę jedynie otworzyć skrytkę w Gringottcie dla Florki, a na to pensja pielęgniarki spokojnie by wystarczyła, biorąc pod uwagę moje doświadczenie... — racjonalizowała, jednak nie byłaby sobą, gdyby nie dodała nieco ze swojej sfery emocjonalnej do dyskusji. — Przekonałam się już jednak, że nie najlepiej idzie mi praca poza szpitalem... Poza tym, czy Hampson by mnie przyjął? Jak widzieliby to uczniowie? Nie chciałabym... żeby unikali Skrzydła Szpitalnego, to mija się z celem — zamartwiała się nagle, w ramach własnego uspokojenia poprawiając miękkie włosy Florence. — Obserwator nie zostawiał na mnie suchej nitki, a młodzi to jednak czytają... Przerwała, zalana kolejnym monologiem Williamsa, który - chcąc nie chcąc - przyprawił ją o nagły atak śmiechu. Nie mogła jednak robić tego w głos, nie chcąc obudzić maleńkiej - więc cała trzęsła się w tłumionym chichocie. — Co Cię tak nagle wzięło, Huxy? — parsknęła cichym śmiechem, sięgając po swoją herbatę - a nie kebaba, tak jak jej ukochany sugerował. Na wybrane przez niego danie zerknęła wręcz podejrzliwie. — Uważaj, bo jeszcze wezmę to nie tylko za propozycję zawodową, ale też matrymonialną — ostrzegła rozbawiona, pociągając łyk herbaty z mozaikowej czarki. Jasnym spojrzeniem uchwyciła poruszające się po ciele Williamsa tatuaże - które zaczęły nieco charakterystycznie płynąć w chaosie. — Czy Ty zamówiłeś kebab z afrodisią? — Musiałaby być ślepa nie widząc - i czując - intensywnego spojrzenia ukochanego, które w nią wręcz wwiercał.
Huxley Williams
Wiek : 45
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 183
C. szczególne : biegające po ciele tatuaże, w pracy przykryte długimi rękawami, chociaż wychodzą na ręce i czasem na szyję | pojedynczy kolczyk szeherezady w uchu
- Żebym ja się nie spalił ze wstydu, że nigdy nic takiego ci nie zaplanowałem! - mówię, zerkając podejrzliwie na Perpetuę, bo zakładam, że jak ona wymyśli coś to spadną mi gacie z wrażenia, a nie chce próbować z nią później konkurować kto zorganizuje bardziej romantyczną randkę; po prostu jestem wtedy na przegranej pozycji. Ja wychowywałem się w niespecjalnie ciekawej rodzinie, a największe problemy jakie mieli to prawdopodobnie ze mną, gdy przychodziłem z nowymi tatuażami oraz coraz gorszymi pomysłami. Co prawda wyrosłem bardzo porządnie i szczerze liczyłem na to, że z córką Perpy będzie podobnie jak z nią. Jednak wystarczyło spojrzeć na przykład Solberga czy Clearwatera, że jakiekolwiek braki w rodzinie mogą wywołać spore trudności podczas dorastania. Teraz jednak na szczęście nie czas był na te dywagacje i odrębne przekonania, z którymi kiedyś będziemy musieli się skonfrontować. Kiwam głową na jej wyrażające lekkie zdumienie pytanie, badając jej reakcję na propozycję pozostania pielęgniarką. - No, niewiele czasu spędzamy ze sobą, więc miło by było chociaż w pracy znaleźć chwilę dla siebie - zauważam żartobliwym tonem. Prędko jednak zamykam się, by wysłuchać wszystkich za i przeciw, które rozważa Perpetua. Jem sobie kebaba, kiwając głową na wzmiankę o skrytce dla Florki i naszą sytuację finansową. Mimowolnie słysząc jej zastrzeżenia, musiałem się powstrzymać od parsknięcia śmiechem bo zakończyłoby się to pewnie opluciem Perpy kebabem. - Co ty opowiadasz. Uczniowie sami by sobie ręce łamali. Szczególnie póki myśleliby, że jesteś znowu wolna. Dobrze wiesz, że połowa wycierała ślinę z podłogi za tobą - mówię szczerze, kręcąc głową na naiwność, którą czasem miała w sobie nadal Perpetua. - E tam, obserwator; będę napuszczał Pattona jeśli ktokolwiek odważy się źle na Ciebie powiedzieć. Przecież wszyscy zawsze Cię uwielbiali - kończę z pewnością siebie. Tak naprawdę, nie mam pojęcia co mnie potem wzięło. Jednak gadam jak najęty rzeczy, z którymi powinienem się zdecydowanie wstrzymać. Całe szczęście Perpa miała trzeźwy umysł i na dodatek była spostrzegawcza (no po prostu kobieta idealna!), orientując się, że to moje jedzenie może mieć wpływ na moje zachowanie. - To ma sens... - stwierdzam kiedy pyta o afrodisię, biorę do ręki menu i oprócz opisu, że jest ostry widzę tam mnóstwo arabskich literek, których nic nie rozumiem, więc tylko pokazuję bezradnie te hieroglify Perpie. - Ale nie przejmuj się, podobasz mi się nawet kiedy nie pochłaniam żarcia wzmagającego pożądanie - upewniam ją, jakby miała jakieś wątpliwości i wstaję z miejsca, by usiąść obok Perpy (w końcu wcześniej tak chciała!). Wyciągam kebaba w stronę ukochanej; nie mogłem się powstrzymać od prób karmienia półwili. - Jest dobry - oznajmiam i uderzam jedzeniem o usta Perpetuy, by mogła sama spróbować.
______________________
Courage is not living without fear
Courage is being scared to death and doing the right thing anyway
Perpetua Whitehorn
Wiek : 45
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 161
C. szczególne : Styl vintage i aura wesołości | Wspiera się na artefakcie: Jarzębinowej Feruli | Na lewym nadgarstku - srebrna bransoletka z tancerką zmieniającą się w łanię; na prawym - bransoleta Wielkiej Wezyrki | Gdy Hux jest obok - mimowolnie roztacza wokół urok
Jak już kilka razy było wspominane - Perpetui naprawdę nie zależało na romantyczności, toteż ostatnie czego by oczekiwała były randki rodem z harlekinów. Co jednak nie zmieniało faktu, że... Cóż, ona sama była romantyczną duszą. Lubiła się starać, lubiła robić niespodzianki, śniadania do łóżka, drobne prezenty, była skora do wielkich poświęceń - nie oczekując w zamian niczego poza szczerym uczuciem. Jej do bólu dobra i altruistyczna dusza śpiewała, kiedy mogła się w ten sposób wykazywać. Poza tym obecnie szczerze wierzyła, że od strony Huxleya nie zazna zawodu typowego już dla jej życia uczuciowego. W tym przypadku chyba nie można było jej szczerych chęci nazwać naiwnością. — Wystarczy, że mnie nie wystawisz i będę szczęśliwa — stwierdziła z rozbrajającą szczerością, w głowie już snując swoje plany co do randki. Randki... Już nie pamiętała, kiedy mogła się wykazać organizując jakąś! I to jeszcze z Williamsem. Ich schadzki wychodziły raczej... Bardzo spontanicznie, od zawsze. Skłamałaby sama przed sobą, gdyby nie ruszyłoby ją spostrzeżenie Williamsa, że spędzali ze sobą niewiele czasu. W swoim życiu już kilkakrotnie miała rozmowę o priorytetach rodzina-praca - i praca zawsze jakoś wychodziła na prowadzenie... aż do teraz. Whitehorn przede wszystkim chciałaby teraz poświęcić swoją uwagę rodzinie, bo rzeczywiście czuła, że takową są: ona, Hux i Florence. Patchworkową aż do bólu - ale przynajmniej prawdziwą. — Byłoby wspaniale — przyznała szczerze, z czułym uśmiechem, chichocząc zaraz, by dodać jeszcze: — Chyba w końcu dojrzałam do tego, żeby rozwieść się i z Mungiem. Nie te lata i... nie te priorytety. Decyzja powoli kiełkowała w jej głowie, choć wiedziała, że nie musi się teraz z nią spieszyć. W końcu oboje również byli na wakacjach, miała czas na dokładną analizę. Ba! Mieli, bo czuła, że to nie tylko jej decyzja - co odbijało się radosnym światłem w jej oczach. Nawet pomimo wątpliwości, które wyraziła - a które Williams sprowadzał teraz do parteru. — Umm, wolałabym jednak, żeby nie łamali sobie rąk — przyznała z nieco nerwowym, prawdziwie zakłopotanym uśmiechem. Raczej nie myślała o tym, że uczniowie mogli się za nią oglądać - w końcu swój urok potrafiła ograniczyć do zera bezwzględnego. Chociaż swoich genów tak czy siak nie oszuka. — Uważasz to za dobry pomysł? Półwila pielęgniarka? Perpetua Whitehorn - była nauczycielka uzdrawiania i opiekunka Hufflepuffu, która wraca z wygnania na etat do Skrzydła Szpitalnego? — Nie, żeby jakoś szczególnie, kiedykolwiek w swoim życiu przejmowała się zdaniem innych - jednak reputacja w szkole magii i czarodziejstwa rządziła się swoimi prawami. Pracując z dzieciakami, sprawując nad nimi opiekę, musieli to brać pod uwagę. Chociaż w istocie - chyba żaden rodzic nie mógł powiedzieć na nią złego słowa, prawda? Przełożyła śpiącą Florkę na swoje drugie ramię, kiedy Huxley nagle postanowił przysiąść się obok niej. Nie, żeby narzekała na jego bliskość - z powątpiewaniem jednak zerkała na magiczny kebab, który jej ukochany dzierżył i jak widać za wszelką cenę chciał się z nią nim podzielić. Z rozbawionym uśmiechem musiała się odchylić, unikając porcji arabskiego dania, które chciał jej właśnie zaserwować prosto do ust. Odsunęła jego dłoń od siebie, kręcąc głową. — Skarbie, mam Ci przypominać jak działa na mnie amortencja, afrodisia i inne pochodne? — zerknęła na Huxleya, znacząco unosząc brwi i wycierając wierzchem dłoni sos ze swoich ust, pilnując by go nie zlizać.
+
Huxley Williams
Wiek : 45
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 183
C. szczególne : biegające po ciele tatuaże, w pracy przykryte długimi rękawami, chociaż wychodzą na ręce i czasem na szyję | pojedynczy kolczyk szeherezady w uchu
No dobrze, może nie miała ochotę na romantyczne rzeczy, jednak od czasu do czasu, zwyczajnie jej się to należało. Starałbym się może to robić bardziej, ale zaczęliśmy od dziecka (niedokładnie naszego), domu i rozwodu. Więc skoro nie robimy wszystkiego tak po kolei jak powinno być, nic dziwnego, że randki w blasku księżyca, muszą być później. - Widzę, że nie jesteś wymagająca. Całe szczęście - mówię żartobliwym tonem, teatralnie kładąc dłoń na piersi, jakbym wzdychał z ulgi. Jednak tak naprawdę przynoszą mi jej kolejne słowa Perpy, która widocznie decyduje się, że zakończy swój związek z Mungiem, by przenieść się z powrotem do Hogwartu. I to specjalnie dla mnie. No a raczej dla nas, dla naszej niewielkiej rodziny. Uśmiecham się promiennie i wyciągam dłoń, by ścisnąć ją lekko za rękę. - Ja bym łamał codziennie na ich miejscu! Przestaną do mnie przychodzić... O, pamiętasz. Kiedy za dobrze się nie znaliśmy rozciąłem sobie paskudnie rękę? Poszedłem prosić ciebie o pomoc. Nie wydawało ci się dziwne później, że się do ciebie zgłosiłem, skoro już wtedy dobrze radziłem sobie z uzdrawianiem? - przypominam sobie swoją niemądrą wymówkę sprzed lat, patrząc czule na Perpetuę. - Kochanie, jeśli to Cię uszczęśliwi, to nie sądzę, żeby ktokolwiek miał tu coś do gadania. Potruję wszystkich, którym nie będzie to pasować. - Przychodzi mi nagle do głowy inna myśl, stresująca mnie delikatnie, niebywale trzeźwa jak na fakt, że byłem odurzony kebabem. - Tylko nie zmieniaj pracy, bo ja cię proszę czy coś... jeśli wolisz zostać w Mungu, nie ma sprawy, bylebyś była zadowolona - mówię pośpiesznie. Później jednak poddaję się działaniu kebaba i przechodzę do Perpy, próbując nakarmić ukochaną, która zwinna jak łasica unikała mojego jedzenia. Aż niechcący uderzam ją w policzek, zostawiając na nim plamę sosu. - Ojej - mówię niezadowolony, że Perpa nie chce jeść i że ją ubrudziłem. - E tam, jesteśmy tylko we dwójkę - mówię, machając ręką lekceważąco. Niestety nie udało mi się nakarmić Perpy, a kebabowe czary minęły szybko, więc mogliśmy już w spokoju kontynuować przyjemny odpoczynek.
zt
+
______________________
Courage is not living without fear
Courage is being scared to death and doing the right thing anyway
Ostatnio zmieniony przez Huxley Williams dnia Nie Lip 25 2021, 13:22, w całości zmieniany 1 raz
Irvette de Guise
Wiek : 23
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 172cm
C. szczególne : Burza rudych włosów, piegi, lawendowy tatuaż za lewym uchem, krwawa obrączka na palcu
Faktycznie początek jej znajomości z młodym gryfonem nie był najlepszy. Irvette nienawidziła, gdy ktoś w podobny sposób się do niej odnosił i nie miała problemów, by zażądać szacunku, czy użyć w tym celu swojej władzy. Gdy jednak ktoś przepraszał, a do tego prosił o pomoc, nie potrafiła odmówić. Mimo wszystko nie tylko była opiekuńcza, ale i pomimo wakacji wciąż była prefektem. Gdy tylko odpisała na wiadomość zaczęła więc szykować się do wyjścia, by zdążyć na spotkanie z nastolatkiem. Bar na dachu może nie był najbardziej wyluzowaną miejscówką, ale przynajmniej zapewniał ochronę w postaci publiczności, która czasem naprawdę była na wagę złota. Wdrapała się na dach i ku własnemu zdziwieniu zauważyła, że jej pappar choć raz przestał prawić jej komplementy, a zaczął dyskutować o czymś ciekawym. Mianowicie o specjalnych eliksirach, jakie ponoć przygotowuje się w tym barze i dodaje do niektórych drinków. Irvette z zaciekawieniem wsłuchiwała się w jego słowa i to do tego stopnia, że o mało nie wpadła na jednego z opuszczających lokal gości. Przeprosiła grzecznie, po czym zajęła stolik, zamawiając lokalne wino i czekając aż nadejdzie Wolf. Była szalenie ciekawa, co też chłopak miał za problem, że potrzebował akurat jej pomocy w tym wszystkim.
______________________
A star becomes a sun, under the pressure of darkness.
Wolf T. Fairwyn
Rok Nauki : VII
Wiek : 19
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 1.78 m
C. szczególne : wiecznie blady, jakby mu coś dolegało, blizny na plecach po czarnomagicznych zaklęciach
Bywało, że nie potrafił trzymać języka za zębami, kiedy emocje uderzały mu do głowy. Chyba lubił zwracać na siebie uwagę w dość niegrzeczny sposób. Zwłaszcza że ludzie autorytetu go irytowali — szczególnie profesorowie i prefekci. Kiedy tylko wymknął się w nocy na hogwarcki korytarz, a pani perfekt z domu Salazara Slytherina go zaczepiła, doprowadziło go to do wściekłości i niestety poleciało kilka brzydkich słów. Jak zwykle obrywał za swoją głupotę. Czasami powinno się przymknąć i przemilczeć, ale on sobie z tego nic nie robił. Prowokował świat, oczekując chyba właśnie tego — ochrzanu od życia. Najgorsze jednak nie było to, ale fakt, że teraz będzie musiał się płaszczyć przed Guise. Wysłał list z przeprosinami, a także miejscem spotkania. Miał cel i nawet jeśli będzie wymagało to przemilczenia niektórych kwestii i upokarzania siebie to było warto, chyba że chciał uchodzić za prosiaczka. Słyszał, że bar na dachu jest dobrym miejscem, może i publicznym, ale co dziwne nie wstydził się tego, jak wyglądał z własnej głupoty. Miał różowe świńskie uszy, a z tyłu wyrastał mu ogonek, który zrobił dziurę w spodniach, postanowił go nie chować w obawie, że może to mu w jakiś dziwny sposób przeszkadzać. Tu, chociaż nie musiał nosić specjalnego stroju, więc założył zwykłą białą koszulkę z napisem, który nic konkretnego nie znaczył, a zmieniał się w jakiś bełkot i te uszkodzone spodnie... Odczytał list od rudowłosej i był on całkiem poważny. Szczere przeprosiny... A czy miał w ogóle wyjście? Nie miał odpowiednich umiejętności, żeby pozbyć się swojej kary zaserwowanej przez nauczycielkę miotlarstwa, a kumple prędzej by go wyśmiali i wręcz zmusiliby go do chodzenia niczym prosie do końca wakacji. Chociaż, aż tak dużo kumpli nie miał. Wolał jednak zwrócić się z tą przypadłością do kobiety. Tragedia, że pani prefekt, ale już jedną znał i wcale tytuł nie zmienił ją w sztywinare podlegającą pod zasady szkoły wymyślone przez jeszcze gorszych buców, którzy ten tytuł przydzielają. - No cześć. - Zagadał i podszedł do dziewczyny. - Dzięki, że przyszłaś. - Podrapał się po swojej czarnej czuprynie. - No więc to jest mój problem. - Rozłożył ręce i obrócił się niczym Szeherezada prezentująca swoją wieczorową suknię. Tylko że w jego stroju dodatkami były po prostu uszy i ogon. Stał przed nią, oczekując niemal każdej reakcji. Nie czuł się zawstydzony ani upokorzony tym, co go spotkało. Jednak najbardziej go bolało, że musiał przepraszać za bycie sobą. To słowo z początku z trudem wypowiadane zamieniło się w jego codzienny rytuał. Czasami zastanawiał się, za co przeprasza, całkowicie gubiąc się po drodze w swoich uczynkach. Tym razem wiedział, gdzie popełnił błąd, ale czy go rozumiał? Odgonił swojego pappara dłonią, który jak zwykle, chociaż mądrzejszy od swoich to jak zwykle gadał głupoty, nie ucząc, ani nie wnosząc do rozmowy nic sensownego.
Irvette de Guise
Wiek : 23
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 172cm
C. szczególne : Burza rudych włosów, piegi, lawendowy tatuaż za lewym uchem, krwawa obrączka na palcu
Nie był jedyną osobą w Hogwarcie, z którą Ruda miała podobny problem. Wiele uczniów próbowało podważać jej autorytet jako prefekta i w pewien sposób potrafiła to zrozumieć, szczególnie wśród młodszych uczniów. Była w szkole nowa, nie do końca znana i nagle rządziła się na korytarzach, jakby była nie wiadomo kim. Jednak taka była jej rola, jaką powierzono jej wraz z plakietką i chciała sumiennie wykonywać swoje obowiązki. Wolf zirytował ją tamtej nocy, ale musiała przyznać, że przeprosiny, nawet te wysłane przy pomocy listu, wzbudziły w Irvette szacunek dla chłopaka. Widać niektórzy potrafili przyznawać się do błędu, a to dziewczyna naprawdę ceniła i wbrew różnym głosom, jakie mogły chodzić na jej temat, nie była z kamienia. Postanowiła więc dać nastolatkowi kolejną szansę i pomóc mu w potrzebie. Gdy Wolf do niej podszedł ciężko było nie zauważyć problemu. Świńskie uszka i ogonek, który zaprezentował, gdy wykonał zgrabny obrót były nie do przeoczenia. Dziewczyna nie roześmiała się na ten widok, choć w duchu uważała to za nawet ironicznie zabawne. -Cześć. Widzę, że ktoś zabawił się Twoim kosztem. Jak się w to wplątałeś? - Zapytała wiedząc, że fakt, jak problem powstał pomoże jej dojść do tego, jak go rozwiązać. Nie miała w zwyczaju rzucać czarów na chybił trafił licząc, że te coś wskórają. -No dobrze, usiądź i zobaczymy, co da się z tym zrobić. Masz ochotę na coś do picia? Mam nadzieję, że proces nie będzie bolesny. - Zaproponowała, jako że sama już raczyła się kieliszkiem wina, które wyjątkowo przypadło jej do gustu. Co prawda nie miała zamiaru stawiać chłopakowi alkoholu, ale za coś mniej wyskokowego mogła poręczyć. Już wystarczy, że jednemu gryfonowi musiała kiedyś proponować alkohol w zamian za milczenie, choć na szczęście ten wtedy odmówił. Z niechęcią wspominała tamten wieczór i liczyła, że ten będzie dużo milszy i skończy się z wieloma obelgami mniej na koncie po obydwu stronach barykady.
______________________
A star becomes a sun, under the pressure of darkness.
Wolf T. Fairwyn
Rok Nauki : VII
Wiek : 19
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 1.78 m
C. szczególne : wiecznie blady, jakby mu coś dolegało, blizny na plecach po czarnomagicznych zaklęciach
Prefekt to słowo wywoływało zapewne nie tylko u niego irytacje. On w życiu nie przyjąłby plakietki gburostwa. Miał zbytnio buntownicze podejście. Pewnie pod tą złością kryło się coś więcej. Lekceważył sobie wszystko i wszystkich, a potem spotykały go konsekwencje i nic dziwnego. Każdy wiedział, że stanowisko prefekta nie dostaje się na piękne oczy, a on uważał, że po prostu dają ją tym zbyt idealnym, poukładanym i ze świetnymi ocenami. Może to go w tym irytowało, gdzieś podświadomie wiedział, że nigdy nie zasłuży na to stanowisko, albo uważał wszystkich za buców, a te tytuły za wyróżnienia stworzone przez durny system szkolny. Mało go to obchodziło. Obecnie tylko jedna osoba według niego zasługiwała na tytuł prefekta, a była nią Olivia. Chyba za bardzo ją idealizował albo to ich przeszłość ją mu wyidealizowała. Irvette de Guise nie zrobiła na nim dobrego pierwszego wrażenia, zapewne tak jak on na jej osobie. Starsza i dość poważna, a także ten list. Gdyby właśnie skończyła szkołę, sądziłby, że zamierza wkroczyć w szeregi kadry pedagogicznej, a tych Wolf nie znosił całym sercem. Potrafił przepraszać i na pergaminie wydawało się to łatwiejsze. Nikt nie patrzył. Nikt nie oceniał ani nikt nie milczał. Nie zależało mu na tym, aby inni mu wybaczali. Bardzo szybko zapominał o ludziach, tylko nieliczni zostawali w jego pamięci na zawsze. Oczekiwał rozwiązania problemów i pomocy, a tej nie można dostać, kiedy narobi się kwasu. Tyle sam wiedział, aż taki głupi nie był. Nie rozumiał ludzi i chyba zdziwiło go to, że rudowłosa nie zaczęła się śmiać, albo z niego szydzić czy "doigrałeś się niemyty ghulu". Nic takiego nie miało miejsca, dlatego jego zdanie na temat sztywniarskiej pani prefekt może nie zaczęło się zmieniać, ale dało mu wiele do myślenia. Jest całkowicie inna niż reszta, ale nadal uważał ją za dziewczynę całkowicie podporządkowaną systemowi. Zwłaszcza że zachowywała się w dość typowy sposób dla tych czystokrwistych rodów — za bardzo idealni, poważni i może gdzieś tam gardzący systemem na boku, ale nie umiejący wyzwać świat na pojedynek. Chociaż zapewne tak robią tylko głupcy. - Wpadłem w sidła kobiety, której nie spodobało się moje zachowanie. - W porównaniu do niej Irvette okazała mu zdecydowanie łaskę. Usiadł posłusznie niczym trenowane szczenie wilka, oczywiście uważając na swój ogon. - Każdy na moim miejscu na pewno najebałby się... Wybacz. - Poprawił się trochę, jakby nerwowo, spodziewając się, że ponownie zostanie ukarany za swoje słownictwo. Musiał czasami ugryźć się w język, zwłaszcza kiedy szukał pomocy. - Mogłem założyć sztuczną brodę. Wyglądałbym na starszego. - Dodał, spodziewając się, że zapewne nie podają tu alkoholi nieletnim. Nie często czuł się tak skrępowany. Nie miał pojęcia, jak się zachowywać w obecności Irvette. No trudno najwyżej wyjdzie, a on zostanie ze swoim problemem. Może wtedy uda mu się przebłagać barmana, żeby nalał mu kilka mocniejszych krwawych ifrytów.
Przyzwyczaiła się do tego, jak była postrzegana w świecie. Zawsze sztywna, zawsze ułożona i zawsze perfekcyjnie przestrzegająca obowiązujących reguł. Przynajmniej tak to wyglądało dla tych, którzy dziewczyny nie znali. Kilku ślizgonów doskonale wiedziało, jaki diabełek potrafi z niej wyjść. Była bezpardonowa i zawsze dążyła do tego, czego chciała bez względu na to, czy były to bezowe pegazy, czy nauka czarnej magii. Pozory jednak musiała zachowywać. Były one tym, co pomogło jej przez lata przetrwać w czystokrwistym świecie i w domu z tradycjami sięgającymi stuleci przed. Nie dziwiła się więc, że ludzie trzymali się na dystans od jej rudej czupryny. Nie widziała powodu, by głośno śmiać się z przypadłości Wolfa. Była opanowana i miała perfekcyjną kontrolę nad własnymi odruchami i emocjami. Było jej poniekąd żal gryfona, który widocznie padł ofiarą czegoś mało przyjemnego. Zamierzała mu szczerze pomóc. -Chyba potrafię sobie to wyobrazić. - Zażartowała posyłając mu perlisty uśmiech i z dystansem nawiązując do ich powstałego w szkole konfliktu. -Nie musisz się powstrzymywać. - Machnęła ręką. To, że sama unikała przekleństw nie oznaczało, że nie pozwalała innym na swobodę wypowiedzi. Może nie było to najbardziej kulturalne i dostojne, ale przyzwyczaiła się już do tego, że nie każdy aż tak panuje nad własnym słownictwem. Po prostu puszczała to mimo uszu. -Jeśli obiecasz dochować tajemnicy, mogę zaproponować Ci piwo. Nic mocniejszego. Sam rozumiesz. - Powiedziała dokładnie warząc swoje słowa. Gdyby chłopak miał ochotę się buntować, bez wahania po prostu by go zahipnotyzowała, by zapomniał o całej propozycji. Uważnie studiowała więc jego twarz, by wyczytać z nich odpowiednią reakcję. Znając już po części sytuację przeszła do działania. Uniosła różdżkę i dość oczywiście rzuciła na chłopaka Finite. Jak się spodziewała, niewiele to pomogło. Musiała więc użyć swoich wątpliwych zdolności w dziedzinie transmutacji, co przysporzyło jej niemałych problemów i choć udało się pozbyć uszu i ogonka, pozostawiła na ciele Wolfa drobne ranki. -Wybacz, już Cię z tego wyleczę. - Powiedziała, przypominając sobie w myślach wszelkie potrzebne zaklęcia, jakie mogły się tutaj przydać. Nie mogła przecież wypuścić chłopaka w tym stanie w świat.
______________________
A star becomes a sun, under the pressure of darkness.
Wolf T. Fairwyn
Rok Nauki : VII
Wiek : 19
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 1.78 m
C. szczególne : wiecznie blady, jakby mu coś dolegało, blizny na plecach po czarnomagicznych zaklęciach
Nie był typem obserwatora ani empaty. Postrzegał ludzi, tak jak uważał, że w jego mniemaniu są, jednak wiedział, że to nie najlepszy pomysł. Świat nakładał wizje widzenia innych przez wygląd lub zewnętrzną postawę, całkowicie ignorując wnętrze, a przecież od tego powinno się zaczynać. Wolf nie był zbytnio skory do poznawania nowych osób, ale z otwartością nie miał problemu, jak mu się wydawało. Dopóki nie trafił na Irvette de Guise. Ta dziewczyna zdecydowanie mieszała mu w głowie. Chyba uśmiechnęła się pierwszy raz, odkąd ją ujrzał, dlatego lekko spuścił z pary i postanowił się wyluzować. Naprawdę był w szoku, że rudowłosa potrafi się uśmiechać i to naprawdę cudnie. Zignorowała jego niestosowny język. Widocznie wcale nie była z kamienia i zepsuta prefektonistwem. - Nie spodziewałem się... - Wolf ostrożnie z dystansem, zaczął niemal oddychać z ulgą, że nie tylko dziewczyna rozwiąże jego problem, ale i postawi mu piwo! Tego to się nie spodziewał. - że już na samym początku naszej znajomości będziemy mieć sekret. - Zażartował, szczerząc się jak wariat. - Nie no jasne, rozumiem. - Nie był jakimś paplą, a też odpowiedź rudowłosej mu się spodobała. Niby idealna, a potrafi lekko nagiąć zasady. Oczywiście gryffon wolał łamać i je usuwać niż naginać, ale początek mu się podobał. Może Guise przejdzie na ciemną stronę mocy, a może już tam siedziała? Coś go intrygowało w starszej o cztery lata koleżance. Mimowolnie zamknął oczy, kiedy uniosła różdżkę. Nie bał się, wiele razy rzucano na niego zaklęcia i to mniej przyjemne niż tym, co dostał niedawno. Spodziewał się ogromnego bólu, chyba nawet wyczekiwał tego, ale właściwie nic takiego nie miało miejsca. - Przeżyłem? - Zmrużył oczy, a następnie je otworzył. - Dobra jesteś z zaklęć. - Sam na pewno nie odczarowałby się, a imponowały mu zdolności dziewczyny. Wiadomo, była starsza i miała dzięki temu ogrom wiedzy, chociaż wiek nie kategoryzował w taki sposób zdobytej wiedzy, ale Wolf wiedział, że nawet jakby chciał, nie dorówna swoimi umiejętnościami, a na pewno niezdobytą wiedzą, ponieważ nienawidził się uczyć, tak jak tego od niego wymagała szkoła. - Blizny wojenne mogą zostać. - Zażartował, lekko dotykając swoich uszu i sprawdzając, czy z tyłka zniknął ogon.
Tutaj się różnili po raz kolejny. Pewnie wychodziło to z doświadczenia, jakie zdołali w swoich życiach zdobyć. Ruda z autopsji wiedziała, że pozory potrafią mylić, a dobrze wykorzystane - działać na niekorzyść przeciwnika. Nie raz niewinna twarzyczka i pozory perfekcjonizmu ratowały ją z opałów. Pewnie dlatego też sama nie oceniała po pozorach wiedząc, że głębiej może skrywać się zupełnie inny człowiek. Swój urok znała, choć nie sądziła, że ten mógł pomyśleć w tej chwili, że ta posiada cudny uśmiech. Miała wakacje i choć trochę mogła odpuścić obowiązki. Nie miała oczywiście zamiaru od razu rozpijać nieletniego, jakby nie było wciąż byli pod nadzorem szkoły, ale lekkie nagięcie zasad wydawało jej się w tej sytuacji być raczej niegroźne. -Ponoć sekrety najmocniej łączą ludzi. - Puściła mu oczko z tajemniczym uśmiechem na twarzy. Sama dużo luźniej podchodziła do chłopaka, który widać też potrafił odzywać się inaczej niż tylko pyskówkami i okazywać więcej niż brak szacunku. Ponownie mu się przyjrzała, po czym podjęła decyzję i zamówiła mu piwo. -To na małe znieczulenie. Choć mam nadzieję, że nie będzie potrzebne. - Podała mu szklankę, gdy kelner spełnił swoją powinność i odwrócił się od nich. Sama przystąpiła do pracy, próbując jak najlepiej mu pomóc, przy tym nie robiąc mu krzywdy, co mogło wcale nie być tak proste. -Przeżyłeś. I to w jednym kawałku! - Uspokoiła go sama dumna, że była w stanie naprawić zemstę jakiejś wiedźmy. -Dziękuję. Trochę praktyki czyni cuda. Choć nie ze wszystkim tak dobrze sobie radzę. Nie polecam się do eliksirów. - Przyznała szczerze, gdyby Wolf chciał kiedyś poprosić ją o pomoc z tej konkretnej dziedziny. Uzdrawianie jednak miała opanowane przez zwykłą konieczność. Ucząc się czarnej magii i próbując ukryć przed światem to, ile razy oberwało się z takiego zaklęcia, ciężko było nie znać chociażby podstaw, a Ruda była znana z tego, że minimum nigdy jej nie zadowalało. -Lepiej nie. Choć wątpię, byś opowiadał zainteresowanym, że powstały akurat w takich okolicznościach. No dawaj, jaką historyjkę byś sobie do tego dorobił? - Zapytała stanowczo, acz żartobliwie, siadając znów wygodnie i unosząc kieliszek z winem do ust. Musiała przyznać, że gdy nie było między nimi spięcia nawet polubiła chłopaka.
Wolf może strugał nieokrzesanego wariata, ale w gruncie rzeczy nie był chłoptasiem, który chodził na imprezy i upijał się do nieprzytomności. Sprawiał wrażenie otwartego, ale już blisko uczuciowe związki z innymi, sprawiały, że tracił pewny grunt i się wycofywał. Wolał buszować w książkach i szukać niebezpiecznych zagadnień, które sprowadzały na niego kłopoty, a w szkole nie popisywał się swoją wiedzą, jakby to była ujma na honorze, albo coś gorszego. Nawet jeśli coś wiedział, chciał, żeby inni postrzegali go jako dzieciaka mającego wyjebane na cały świat i jeszcze dalej. Udawało się, poniekąd. Uśmiechnął się na jej odpowiedź. Sekrety najmocniej łączą ludzi, Wolf coś o tym wiedział. Może nawet nie coś, ale aż. Do tej pory nie wydał swojego "przyjaciela", z którym wiązała go dziwna relacja związana z niebezpiecznymi eksperymentami. Stracił wtedy zaufanie rodziny, a szczególnie matki i to bardzo, a ich relacja była mocno nadszarpnięta od właściwe dawna. Oczywiście wszystko było winą ojca. - Dzięki. - Siorbnął trochę piwa i przetarł usta dłonią. Wolf był odporny na ból niż przeciętna osoba, ale nie zamierzał tego udowadniać. Czasami lepiej nie zdradzać za wiele rzeczy, ponieważ przypadkiem można uchylić rąbka przeszłości, a tego nie chciał. Już miał zamiar zapytać, czy nic nie pije, kiedy obsługa postawiła przed Irvette wino. Fakt, że przyszła mu tu pomóc, ale uważał, że zapewne nawet po pijaku świetnie by sobie poradziła, a on przyjąłby taką pomoc. Na szczęście, czy nie szczęście po jednym kieliszku, czy szklance napoju wysoko procentowych nikomu nie odbija. - Do eliksirów? Daj spokój, na pewno coś ściemniasz. - Nie wierzył, że ten rudzielec nie może być z czegoś niedobry. - Jak to gada moja matka, posiedziałbyś trochę nad książkami to byś był dobry. - Nie wierzył swoim uszom, że właśnie zacytował swoją starą. On sam nie przywiązywał dużej uwagi do uzdrawiania, ale widział, że musiał w to zainwestować swój czas. Zwłaszcza że wiele razy dziwnym szczęściem uchodziły mu przeróżne niebezpieczne sytuacje na sucho lub ktoś go wykaraskał z opresji, ale jak tak dalej pójdzie... Nie będzie co zbierać. - Czy ja wiem... - Zaraz to jakąś historyjkę by dorabiał. - Czy ktoś by mi uwierzył, że dostałem świńskie ozdobniki od profesor miotlartswa? - Nic nie było w tym zmyślonego, a cała prawda. Chociaż nie trudno byłoby uwierzyć w oberwanie zaklęciem od byłej zawodniczki jakieś drużyny Quidditcha, na których się w ogóle nie znał. Chociaż ci od śmigania na miotłach to chyba byli tacy narwani od magicznych witamin. Na drugi raz będzie wiedział, że ludzi na magisterydach się nie prowokuje.
Widać obydwoje skrywali jakąś część siebie. Wolf osłaniał przed wzrokiem innych swoją wrażliwość, a Ruda te bardziej niebezpieczne zapędy, którym uwielbiała się oddawać, gdy tylko okazja temu sprzyjała. Chociażby podczas nauki Robin hipnozy, mogła nieco swojego szaleństwa odsłonić, rzucając na ślizgonkę zakazane zaklęcie. Uwielbiała to, ale miała na tyle rozsądku, by ukrywać to przed światem. Pilnować się i grać idealne dziecko, które jej rodzinie było potrzebne. Spadkobierczyni, bogata i piękna, a do tego wykształcona i idealnie wychowana. Tak miał ją postrzegać świat i tak też starała się zachowywać, gdy ktokolwiek ją obserwował. Sekrety i sekreciki... To oczywiście mocno łączyło ludzi, ale też potrafiło ich rozdzielić na zawsze. Granica była cienka i niezwykle ciężka do wyczucia. Dlatego też trzeba było świadomie i w przemyślany sposób podejmować decyzje. Sama nie tknęła wina nim Wolf nie powrócił do swojej naturalnej postaci. Co prawda wiedziała, że taka ilość jej nie zmąci w głowie, ale nie oznaczało to, że chciała ryzykować. Była odpowiedzialna, tutaj nie dało się zaprzeczyć, bez względu na to, jak bardzo ktoś by próbował. -Znać teorię, a opanować praktykę to dwie różne rzeczy. Poza tym, szczerze tego nie lubię. Wolę jak ktoś inny sterczy na kociołkiem. Dużo bardziej komfortowo czuję się z różdżką w dłoni. - Przyznała wzruszając ramionami. Nikt nie był we wszystkim perfekcyjny. Dyplom Rudej z tego roku wyglądał jak porażka i dziewczyna sama sobie miała to za złe. Wiele brała na swoje barki i nauka poszła gdzieś na bok. Obiecała sobie jednak, że w przyszłym roku to wszystko się zmieni, a ona otrzyma najlepsze oceny z każdego przedmiotu. -A Ty, jaką masz słabą stronę, co? - Zapytała, przechylając lekko głowę i szmaragdowymi oczami wpatrując się w te, należące do Wolfa, próbując z nich wyczytać odpowiedzi. Musiał mieć coś, co wybitnie mu nie szło i była szczerze ciekawa, co to było. -Czekaj... Profesor Brandon Cię tak urządziła? - Uśmiechnęła się na wspomnienie kobiety, po czym skrzywiła się przypominając sobie, że była zmuszona latać, czego nienawidziła. Patricia wydawała się być konkretna i wyluzowana jednocześnie. Była niewiele starsza od Irvette, ale doświadczenie miotlarskie miała spore, co zresztą było doskonale widać. Nawet pasowało Rudej do trenerki takie zachowanie, jeżeli gryfon wkurzył czymś porządnie Brandonównę.
______________________
A star becomes a sun, under the pressure of darkness.
Wolf T. Fairwyn
Rok Nauki : VII
Wiek : 19
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 1.78 m
C. szczególne : wiecznie blady, jakby mu coś dolegało, blizny na plecach po czarnomagicznych zaklęciach
Ukrywał swoją lepszą stronę, ale także i destrukcje, chociaż to ostatnio było trudniejsze do ukrycia, ale pracował nad tym. Nie musiał być idealny. Rodzina tego od niego nie wymagała, chyba pogodzili się z tym, że trafiło im się zgniłe jabłko. Zresztą, jak mogli mu prawić morały, skoro jego stary siedział w Azkabanie, a reszta była pełna jadowitych żmij, które tylko chciały zanurzyć kły w interesie dziadków. Chciał się od tego odciąć, chociaż różdżki z początku wydawały mu się przeznaczone. Uwielbiał zapach drewna i znaczenie każdego rdzenia, a jeszcze lepsze były te patyki, gdzie zwierzęta oddawały jakąś część siebie, bez której funkcjonowania nie miały szans na przeżycie lub słabe szanse. Shercliffe'owie jak zwykle oburzali się na to, co wyprawiali ich wrogowie. Kogo to obchodziło, jeśli można było uzyskać całkiem niezłą moc z rzadkiego rdzenia. Sam chciał kiedyś zdobyć dla siebie jakiś unikat, a najlepiej stworzyć. - Praktyka zawsze jest wymagająca, ale i szybciej uczy niż teoria. - Jak on nienawidził wbijać sobie durnych regułek do głowy. Oczywiście, że wolał polegać na nauce w ruchu, wiadomo, że bez odpowiedniej wiedzy można było zrobić sobie krzywdę, ale przecież po to jest eksperymentowanie. - No tak kociołki, wybuchają. - Zrobił kaboomową minę, naśladując wybuch. Sam nie raz się osmolił. Zresztą ta robota wymagała ubrudzenia się i paprania w składnikach, może nie każde damy lubiły odwalać czarną robotę. - Moja słaba strona... Hmm...- Zaczął nieco z rezerwą, aby nie odpalić jakiejś głupoty. - Gdybym powiedział, że nie mam żadnej słabej strony to czy byś uwierzyła? - Wyszczerzył się, jak to zwykle odpowiadał pytaniem na pytanie, kiedy ludzie wprowadzali go na dziwnie niestabilny grunt. - Jeśli przez Brandon masz na myśli furiatkę o blond kręconych włosach to tak. - Uśmiechnął się, doskonale wiedząc, kim jest nauczycielka od miotlarstwa, jednak nie przywiązywał dużej wagi do nazwisk czy imion. - Jest spoko, może trochę pojechałem, ale to wiesz na wyścigach dumbaderów. Brałaś udział może w kolejnej turze? Nagroda pocieszenia to pluszowy, opluty dumbader. Wygrała jakaś Julka i zgarnęła niezłą czapę. - Upił kolejne dwa łyki piwa, opróżniając prawie swoją szklaneczkę.
Widać mieli kolejną wspólną rzecz, o której nie wiedzieli. Ojciec Irvette też siedział w więzieniu, choć u nich nie znaczyło to, że został zapomniany. Jaques mimo wyroku wciąż w pewien sposób sprawował pieczę nad rodziną i jakimś cudem wszystko, co się działo do niego docierało. Włącznie z niefortunnymi zaręczynami swojej ukochanej córki, które musiały zostać zerwane, co wprowadziło mężczyznę w furię. Na szczęście ten etap Irvette miała już za sobą i praktycznie w pełni zapomniała o ciężarze, jaki stanowił szlachetny kamień na jej palcu. -Jedno bez drugiego nie istnieje, ale masz rację, praktyka może nie tyle szybciej uczy, co na pewno bardziej wartościowo. - Przyznała gryfonowi rację, bo sama nie raz bez praktycznego podejścia do zadania nie odkryłaby kilku ciekawostek, które okazały się naprawdę niezbędne. Kilka razy nawet zaimponowała dzięki temu klientom ich rodzinnej firmy i doprowadziła do naprawdę sporej transakcji. -Wybuchają i zajmują strasznie dużo czasu. Lubię natychmiastowe efekty. - Wyznała szczerze. Może i była cierpliwa, ale jeżeli chodziło o jakąkolwiek pracę lubiła widzieć skutki swoich działań. Oczywiście przy roślinach czas był niezbędny, by takowe dostrzec, ale dlatego też w innych przypadkach stawiała na szybkie acz skuteczne zaklęcia. -Absolutnie nie. Każdy ma słabe strony, tylko nie każdy potrafi się do nich przyznać. - Rozbawiło ją nawet to, co powiedział. Przez chwilę myślała, czy by nie zastosować hipnozy, by wyciągnąć z niego coś więcej, ale zrezygnowała. Pamiętała dobrze, jak ostatnio nieuważnie skorzystała ze swojej zdolności i teraz była skazana na towarzystwo Reagan. Nie chciała powtórki z rozrywki, choć Wolf był dużo sympatyczniejszy od ślizgonki. -Furiatkę? Nie nazwałabym jej tak. Prędzej nieco zbyt mocno skupioną na quidditchu. - Wyraziła swoją opinię, choć nie ukrywała się nigdy z tym, że sama po prostu tym sportem gardziła. -Boję się pytać, co dla Ciebie znaczy "trochę". - Zaśmiała się, po czym upiła kolejny łyk wina. Było naprawdę przepyszne. -A brałam udział. Nie poszło mi najlepiej. Trafił mi się ośliniony i płochliwy dumbader. Julka? Brooks? - Zapytała nie wiedząc, czy Wolf mówi teraz o jej współlokatorce, czy innej Julce, która prawdopodobnie uczęszczała do ich szkoły.
______________________
A star becomes a sun, under the pressure of darkness.
Wolf T. Fairwyn
Rok Nauki : VII
Wiek : 19
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 1.78 m
C. szczególne : wiecznie blady, jakby mu coś dolegało, blizny na plecach po czarnomagicznych zaklęciach
Co prawda ojciec nie należał do żądnej mafii, a listy z Azkabanu jakie by nie były — nie miały żadnego znaczenia. Wolf nie mógł szanować swojego ojca, chociaż prędzej czy później zamkną go obok starego. Może i nie, nigdy nic nie wiadomo. Fairwyn bał się właśnie tego, zamknięcia. To sprawiało, że ogarniał się, jak najlepiej mógł. Przynosiło to czasami minimalne rezultaty; poprawiał oceny, nie pyskował, karmił zwierzątka... No, jak nie on! Dopóki kruk nie zdechł, szczury się nie zatruły, a kolejny nauczyciel go nie opierdolił. Kij z ocenami! - Cierpliwość jest ważna, ale rezultaty niesamowite.- Pamiętał te wypróbowane na sobie eliksiry, działające i niedziałające. Zawsze miał z tego jakąś chorą satysfakcję, ale też był zwolennikiem natychmiastowych efektów, dlatego zaklęcia im bardziej niebezpieczne zawracały mu w głowie niczym seksi laska facetowi o zwiększonym libido. - Masz racje. Hmm... ale jeśli już mówimy o przedmiotach szkolnych, to u mnie nauka jest słabą stroną. Nienawidzę się uczyć. - Czy można było to uznać za słabą stronę? Możliwe, ale było to dość ogólnikowe. Wolf po prostu był chłopakiem, który nie radził sobie z nudą, aż tak, że ryzykował życiem i buntował się przeciw wszystkiemu i wszystkim. Daleko za pewno nie zajdzie z takim podejściem, jakie miał. - "Zbyt mocno skupiona na quidditchu." - Powtórzył i zaśmiał się mimowolnie. - No tak, każdy ma tam jakąś swoją obsesję. - Sam też nie przepadał za lataniem na miotle. Były ważniejsze rzeczy niż śmiganie w powietrzu za piłką i rozwalanie sobie łba. Głupota. - Tak trochę, że zostałem pół człowiekiem i pół prosiakiem. - Nadal go to bawiło. - Tak mi się wydaje, jeśli dobrze zapamiętałem to tak jakaś Brooks. - Nie miała nazwiska skomplikowanego, więc Fairwyn zarejestrował to w swojej chacie pamięci, jeśli gdzieś takowa istniała w jego odmętach umysłu. - No ja miałem agresywnego, trochę gryzł skubany, ale i tak nie poszło mi najlepiej. Wszystko zależy od życiowego farta. - Chociaż trzeba było przyznać, że Wolf jak na razie w życiu miał szczęście, bo gdyby nie miał, na pewno tu przed rudą by nie siedział. Dokończył swoje piwo.
Ruda zawsze jeżeli już coś kombinowała, to starannie zacierała za sobą ślady. Może był to jeden z powodów, dla których została przydzielona właśnie do Slytherinu. Wiedziała jak sobie radzić i nie dawała się złapać. Choć zazwyczaj była raczej pomocna, nie miała oporów przed stawieniem siebie na pierwszym miejscu, gdyby zaszła taka potrzeba. -Wolę zostawiać to profesjonalistom. - Wzruszyła tylko ramionami, bo potrzeba było naprawdę wielkiego cudu, by przekonać dziewczynę do warzenia eliksirów. Uważała, że nie ma do tego talentu i jest to jej niepotrzebne. W końcu, większość można było kupić od ręki w pierwszej lepszej aptece. -Może źle do tego podchodzisz? - Zasugerowała, by następnie wyjaśnić dokładniej, co ma na myśli. -Jeśli znajdziesz coś, co Cię pasjonuje, będziesz sam chciał poszerzać wiedzę z tego zakresu. Nauka nie musi być tylko siedzeniem nad książkami i kuciem nudnej teorii, to też eksperymenty i zabawa. - Przyznała, odkrywając nieco mniej sztywną część własnej osobowości. Choć Wolf nie mógł mieć o tym pojęcia, w tej chwili miała w pamięci swoje początki z hipnozą. Nie było próby, która nie sprawiałaby jej przyjemności nawet, jeśli ostatecznie kończyły się one porażką. Dziewczyna po prostu kochała oddawać się tej mocy i z zapałem brnęła w to dalej aż w końcu nie osiągnęła upragnionych efektów. -Niektórzy z nimi przesadzają. Przynajmniej tyle dobrze, że uczy nas ktoś, kto faktycznie się na tym zna. - Przyznała nieco krzywiąc swoją piękną twarz. Gdyby nie kryzys drużyny ślizgonów pod koniec roku szkolnego i potrzeba, by Irvette wystąpiła w ostatnim meczu zielonych, pewnie nigdy nie pojawiłaby się na lekcji Brandon. -No cóż, to chyba będę musiała jej pogratulować. - Powiedziała tylko raczej neutralnie zapamiętując, by złożyć dziewczynie gratulacje, gdy tylko spotkają się w dzielonym przez siebie pokoju. -Fart, umiejętność dogadania się ze zwierzęciem i podejście innych uczestników. Taki wyścig to zawsze pewnego rodzaju hazard. - Tutaj ponownie musiała się po części z gryfonem zgodzić. Nigdy nie miało się w pełni wpływu na przebieg podobnych konkurencji. -No, Wolf, ja muszę już iść. Gdybyś potrzebował kiedyś pomocy, to wiesz gdzie mnie znaleźć. I pamiętaj o naszym małym sekrecie. - Puściła mu oczko, po czym wstała i opuściła bar, kierując się w stronę lokalnych straganów.
//zt x2
______________________
A star becomes a sun, under the pressure of darkness.